Wszystko to prawda, co Pani pisze. List łatwiej się pozwala obronić od naukowego gadulstwa, ponieważ jest głosem człowieka, który zwraca się do drugiego człowieka, nic „do wszystkich”. Ale z tych samych powodów trudniej w lifcie utrzymać dyscyplinę wykładu. Można skutecznie dbać o precyzowanie pojęć i terminów; fo się nawet bardzo dobrze godzi z poetyką listu. Gorzej bywa z utrzymaniem konsekwencji, z pilnowaniem następstw, jakie za sobą pociąga jakieś twierdzenie, z domykaniem szczelin, które nieuchronnie powstają, gdy z naszyci) myśli wznosimy jakąś większą konstrukcję. Nasze ostatnie listy miały dopomóc w wypełnianiu takich szczelin. Nic spełniły jednak swojego zadania w sposób zadowalający — pisze Pani. Są w naszej korespondencji nadal cale połacie zagadnień, co do których nie wiadomo, czy powinno się upatrywać wzajemny związek pomiędzy nimi, czy nic.
Udane przedstawienie teatralne może być dziełem sztuki. Dzieło sztuki daje nam przeżycie piękna. Takie twierdzenia snują się ciągle przez naszą korespondencję. I słusznie — dodaje Pani. Ale dobrze byłoby wiedzieć, czy problem trwałości, który tyle miejsca zajmuje w naszych listach, ma bliższy związek z fenomenem piękna?
Nie jestem dzieckiem i domyślam się, że zadając takie pytanie już mnie Pani tylko wystawia na próbę. Po stwierdzeniu, co miałem do powiedzenia, chciałaby Pani wiedzieć, kto to właściwie mówił?
Uważam, że ma Pani do tego prawo. Proszę jednak o wyrozumiałość przy egzaminie. Po pierwsze: temat nie dotyczy moich kompetencji. Po drugie: jest delikatny. Wielu badaczy wyśmiewa się dzisiaj z pojęcia piękna i kwestionuje możliwość odróżniania piękna od brzydoty.
Moim zdaniem trzeba sobie postawić pytanie, czy badacze ci doszli juz w Biblii do słów „brzydota spustoszenia" w księdze Daniela. 1 czy mieli czas zastanowić się nad znaczeniem tych slow. Mnie życie przymusza do lego od pięćdziesięciu lat. Dzięki temu nabrałem pewności, te definiowanie piękna mote być trudne (temu nie przeczę), natomiast samo jego istnienie jest oczywiste, a wykrywalne choćby przez odróinianie go od brzydoty, która w moim otoczeniu jest tak dojmująco rzeczywista, że może się obyć bez definicji.
Samo piękno jest nieruchome. Przeżywanie go mote być ulotne, a próby wywoływania go mogą mieć przemijalność w swoim założeniu i mimo to mogą być skuteczne. (Bach improwizuje na organach!) Inaczej z tym, co przywykliśmy nazywać dziełem sztuki. W tym wypadku pojawianie się piękna miewa różnych gwarantów, ale do najpewniejszych pomiędzy nimi zdaje się należeć trwałość. Poszukiwanie trwałości, czyli obiektywizacja wysiłku. Obiektywizacja, czyli droga od wirtuozerii do dzieła.
W (patrzę tkwią obie możliwości. Od pewnego momentu pojawia się w jego historii ten typ artyzmu, który szuka sobie ujścia w formowaniu dzieła o trwałym kształcie. W teatrze nic może ono powstać bez udziału aktorów, i to aktorów oddanych sprawie. Ale podniety konieczne do wdrożenia lego procesu leżą zwykle poza aktorstwem. Instynkt aktorski w każdym razie do tego nie wystarcza, a św. Augustyn wiedział, co mówi.
Nie ma również naturalnego związku pomiędzy dawaniem folgi temu instynktowi a kultywowaniem wartości etycznych. Stwierdzam to wyraźnie, choć niechętnie, w związku z zainteresowaniem, jakie Pani wykazała dla mojej wzmianki o misterium jako pewnej alternatywie czystego aktorstwa.
W jednym z moich ostatnich listów znalazła Pani uwagi na temat tego, co aktora godzi z odgrywaniem roli, a dalej następujące zdania: „Gdyby nie te okoliczności, nie byłoby nowożytnego teatru. Byłby rodzaj monumentalnego kabaretu. Albo, jak przedtem, misterium spychające u wykonawców kwalifikacje czysto aktorskie na korzyść innych." Jakich? — rada by Pani wiedzieć.
253