Okazały gmach komendy wojewódzkiej pogrążony był w mroku. Komisarz Winicjusz Barat — wysoki mężczyzna około czterdziestki, ubrany w szary garnitur, stał przy otwartym oknie i przez lornetkę usiłował coś dojrzeć w gwiazdach kontrastujących z ciemnogranatowym niebem. Zainteresowanie astronomią przejął od wykładowcy kryminalistyki w szkole oficerskiej. Od tamtej pory żona Barata musiała wysłuchiwać niejednej rewelacji o białych karłach, czarnych dziurach czy wielkich wybuchach galaktyk.
Barat lubił te samotne chwile podczas nocnych dyżurów. Mógł wtedy oddawać się rozmyślaniom albo lekturze. A jeśli on — inspektor wydziału zabójstw — mógł w czasie służby czytać coś interesującego, znaczyło to, że nikt nikogo nie uśmiercił, że nikt nie czyhał na życie bliźniego.
Kiedy zadzwonił telefon, komisarz, nie odrywając oczu od lornetki, lewą ręką ujął słuchawkę...
*
— Kto wezwał policję? — zapytał Barat.
Mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze czynszowej kamienicy. Trzy pokoje i kuchnia. W jednym z pokoi wisiał, przywiązany długim szalikiem do żyrandola starszy mężczyzna. Twarz umarłego wykrzywiał zastygły ból, a z jego otwartych ust spływała zakrzepła strużka krwawej śliny.
— Jak się pani nazywa?
— Kielar Zofia, mąż miał Andrzej — odpowiedziała
kobieta w przerwie między jednym a drugim szło-
■ rn
— A pan kim jest? — komisarz spojrzał na niskiego,
czarnego mężczyznę, który uspokajał Kielarową.
— Nazywam się Paweł Hornik, mieszkam tutaj jako sublokator.
W czasie, gdy lekarz, fotograf, i technik kryminalistyki wykonywali rutynowe czynności, Barat przesłuchał dokładnie Kielarową i Hornika. Odcięty już od żyrandola, inżynier Andrzej Kielar, lat pięćdziesiąt sześć, był rencistą. Zofia Kielar, młodsza od niego o dwanaście lat, pracuje jako księgowa. Od dwóch lat Kielarowie żyli w separacji. Paweł Hornik był kochankiem Kielarowej. Pracował jako suwnicowy w fabryce.
— Dlaczego pani plącze, skoro nie żyła pani z mężem?
— To był dobry człowiek, panie inspektorze. Tylko... już nie mógł...
— Czy mąż wcześniej próbował już popełnić samobójstwo?
— Nie, ale mówił, że się zabije...
— Gdzie pani była dzisiejszego popołudnia?
— Byliśmy z Pawłem w kinie, a potem w restauracji. Do domu wróciliśmy o dwudziestej.
— To można sprawdzić — wtrącił gwałtownie Hornik. — Mamy świadków!
— Pan pozwoli komisarzu — lekarz wychylił się z pokoju, w którym dokonywał pobieżnej obdukcji.
Barat wszedł, zamykając za sobą dokładnie drzwi.
— Wygląda na to — powiedział lekarz — że śmierć nastąpiła wskutek uduszenia między siedemnastą a osiemnastą. Na ciele denata brak śladów świadczących o przemocy. Wprawdzie bruzda na szyi wykazuje słabe podbiegnięcie krwią, ale szalik to nie sznur.
— Ja też nie znalazłem niczego, co przeczyłoby hipotezie samobójstwa — dodał technik.