Znóui w radiu komunikat najsmutniejszy w świecie: pod koła samochodu wpadły małe dzieci.
NA DRODZE
120 TORUŃ
36 LIPNO
Co robić? Jak się chronić na ruchliwej drodze, bo na to nie ma rady — iść nią trzeba co dzień. Ale dlaczego tyle wypadków się zdarza? powiem wam: bo nie każdy stara się uważać.
Idzie dzieci gromada śmieją się, szturchają, nieraz schodzą z pobocza, na jezdni przystają.
Ślizgają się ochoczo to znów lepią śnieżki lub wypadną na sankach z jakiejś bocznej ścieżki.
I wtem krzyk, zgrzyt hamul< lecz często spóźniony — tu samochód, tam motor, rower, koń spłoszony...
I potem komunikat najsmutniejszy w świecie...
A przecież można tego uniknąć -— już wiecie.
Szosa jest NIEBEZPIECZNA i wędrowiec mały musi pilnie uważać na światła, sygnały.
Musi oczy i uszy stale mieć otwarte, nie gonić się, nie krzyczeć — to nie miejsce żartów. Kolegów też nauczcie chodzić prawidłowo, aby zawsze do celu dojść CAŁO I ZDROWO I
głowy
a samolot odrzutowy
Stuk, trzask, łomot — potem gniewny
pomruk: ach, to wasze sprawki!
gdzie nie stąpnąć pod nogami
stare plączą się zabawki.
Samochód z urwanym kołem
leży smutny gdzieś pod stołem,
na krześle lalka bez
wylądował pod
tapczanem, chor ma skrzydła
połamane.
Pełno klocków na
dywanie — gdy pan bóbr z fotela wstanie
zawsze o coś trąci nogą, toteż minę robi srogą...
A boberki tylko książki czytałyby przez dzień
cały,
potem trzeba iść na
sanki
— o zabawkach
zapomniały.
F
c
Ale już. nadciąga burza; pan bóbr woła srogim głosem:
pozbierajcie te rupiecie, bo na śmietnik je
wyniosę!
Pada śnieg, nr radiu
muzyka; dobrze, że to dziś sobota, lecz boberki się krzątają, trielka czeka je robota.
Pozbierały już zabawki rozrzucone u całym
domu,
lecz wyrzucić trochę
szkoda,
może się przydadzą
komu?
Bobrzynka swą lalkę
trzyma, której trzeba przyszyć głowę,
mis pęknięte ma na
grzbiecie
śliczne futerko
pluszowe.
Więc już miga igła
z nitką
i nożyczki żwawo kroją, zaraz biedne, stare lalki w nowe suknie się
ustroją.
Boberek zbiera do bazy samochody i ciągniki i pilnie bada usterki: tu pogięte są błotniki, tam brak koła,
kierownicy, gdzieś zgubiła się
przyczepa, statek maszt ma
połamany, żagiel zwisa cały
w strzępach.
Tu już remont jest
trudniejszy, bez narzędzi nie da rady, więc boberek zatroskany zagląda do swej
szuflady.
Nic najlepsze jednak
bHłB
poszukiwań tych wyniki, tylko młotek, trochę
gwoździ, jakieś blaszki i druciki.
A lu trzeba maszt
wystrugać, dorobić koło lub śmigło a bobrzynka
uśmiechnięta wciąż wesoło macha
igłą.
Chcesz? uszyję ci
żagielek
a ty lepiej idź do taty, właśnie przerwał swoją pracę.
fajkę kurzy przed
warsztatem.
No to siadaj pan bóbr
rzecze,
żebyś sobie radzie mógł.
gdy o wszystkim się
dowiedział — weź kartkę, musimy
spisać
najpotrzebniejsze
narzędzia.
Brzmi to prauiie jak
piosenka, choć biedząc się nad rymami
boberek z wysiłku stęka, ale posłuchajcie sami:
Wiertarka, obcęgi,
pilniki,
żeby dobre mieć wyniki, kowadło, imadło,
szczypce, strug.
Śrubokręt, dłutko
i młotek wnet ułatwią ci robotę, gwoździe, śrubki, nity, klej
idzie praca, że aż hej!
Powiem wam, że od tej pory
już boberkoin się nie dłużą
wczesne zimowe
wieczory
— pracy mają aż za
dużo.
stęsknieni za boberkami piszą list: przyjdźcie do lasu,
chcemy się pobawić
z nami.
Były śnieżki i saneczki, wesołości wprost bez
miary,
lecz nagle ktoś
zauważył: gdzie jest nasz
zajączek szary? I\a to lisek, który zamsze wszystkie leśne zna
nowiny:
zajączek na grypę chory, nie opuszcza swej
kotliny.
Biedny ułestrhnęla bobrzynka
pewnie nie ma się czym bawić,
zaniesiemy mu
samochód, który boberek naprawił.
Ja dam misia, bo na grzbiecie już go zdobi piękna łata, gdy zajączek to zobaczy na peano mu przejdzie katar!
ten i ów zwierzaczek mały
myt iąga starą zabawkę: tu kołka by się przydały, mój koń ma złamaną nogę,
lalka spadła na podłogę, brak pałeczek do
bębenka,
a u rakiecie struna
pękła.
Jeż w piłeczce zrobił dziurę
a lak lubił nią się bawić, każdy coś pod pachą dźwiga
— radź boberku jak
naprawić I
Lecz nim wzięli się do pracy
odezwała się bobrzynka a czy pamiętacie
o tym,
że za parę dni choinka?
Trzeba by przejrzeć
ozdoby,
niechaj każdy coś
przyniesie, gdy śuierk nimi
ustroimy
będzie wielkie święto
w Icsie.
Tymczasem łeśni
koledzy
I wyzdrowiał...
a tymczasem
h. ŁOŚ
sPfeefone.
Zdarzyło się to u tych dawnych czasach, kiedy ludzie nie umieli jeszcze uprawiać ziemi a żymiii się upolowaną zwierzyną, jagodami i korzonkami wykopanymi w Iesie. Mieszkali zaś w jaskiniach, w dużych odległościach jedni od drugich, by nikt nikomu nie wchodził w drogę podczas polowań.
W jednej z takich jaskiń, nad wodą, mieszkał pewien człowiek imieniem Del, z żoną i synkiem. Del polował, a jego żona wykonywała wszystkie prace do-moiue. Synek nazywał się Milo i lubił pomagać matce.
Żona Dela oprawiała upolowaną przez męża zwierzynę piekła na ogniu kawały mięsa i oczyszczała skóry, z których później szyła odzież. Jednak najcięższą pracą było noszenie wody z rzeki w wydrążonych tykwach. Okrągłe tykwy, ciężkie i niewygodne mieściły niewiele wody i trzeba było ciągłe z nimi chodzić.
Miło przyglądał się zajęciom matki, czasem sam dźwigał napełnione wodą naczynia i ciągle zastanawiał się, jakby zaoszczędzić jej trudu.
Chłopiec umiał płeść bardzo piękne kosze z wikliny. Pewnego razu rzekł do matki:
— W takim koszu to by się dopiero zmieściło dużo wody!
— Głuptasku! — roześmiała się matka — Przecież zanim byś zrobił jeden krok, wszystko by ci wyciekło!
— Tak prawda — zasmucił się Milo.
Jednak po chwili przypomniał sobie.
że nad rzeką jest takie miejsce, gdzie leżą całe pokłady miękkiej i tłustej gliny. W czasie suszy glina ta wysychała na kamień. Może przy jej pomocy dałoby się uszczelnić szpary iu wiklinowej plecionce?
Wyplótł jeszcze jeden koszyk i wyniósł się z nim nad wodę. Tam grubo oblepił go głiną, wygładził i ustawił na słońcu.
Minęło kilka dni. Ojciec powrócił właśnie z bardzo udanych łowóui i odpoczywał w cieniu drzew. Matka, przy pomocy ostrego, krzemiennego noża ściągała skórę z upolowanej zdobyczy. Wtedy właśnie pojawił się Miło, ciągnąc za sobą kosz oblepiony wysuszoną gliną.
— Mamo! — zawołał — masz tu taki koszyk, który nie przepuszcza wody!
Rodzice oglądali dzieło syna trochę z podziwem, trochę z niedowierzaniem. Prędko okazało się, że żaden płyn w nowym naczyniu stać nie może, ponieważ glina rozmiękała. Ale wygodnie było naczerpać wodę z rzeki, przenieść ją i przelać do tykw stojących w jaskini. Można też było przechowywać u tym dziwnym glinianym na czyniu różne jadalne rośliny. Miło był zadowolony, że jego matka chwali sobie gliniany kosz, wobec czego zrobił jeszcze dwa.
Po kilku latach, gdy chłopiec podrósł często towarzyszył ojcu w polowaniach. Pewnego dnia, gdy powracali z dalekiej wyprawy, a byli już niedaleko swojego
jaskiniowego dom o siwa, poczuli w lesie dym i swąd. Zaniepokoili się. Gdy ■wybiegli z lasu, zobaczyli, że z ich jaskini wydobywają się kłęby gęstego dymu i jęzory ognia.
Z opuszczonymi rękami patrzyli na zniszczenie całego dobytku, nie było też mowy o żadnym ratunku.
Matka znalazła się późnym wieczorem. Wyszła ostrożnie z nadbrzeżnych trzcin i zobaczywszy męża i syna rzuciła się ku nim z płaczem.
— Obcy tu byli! Obcy! Inaczej mó wili niż nasi! Zabrali wszystkie narzędzia z takiego dobrego kamienia! Włócznie, groty, noże! Zabrali skóry! A potem rozrzucili ognisko po całej jaskini! Byłam wtedy nad rzeką i ukryłam się w trzcinach gdyby nie to, na pewno by mnie zabili!
Pożar trwał do wieczora, ale jeszcze przez kilka dni z rozpalonego wnętrza jaskini buchał żarn Tak nagrzały ją zapasy suchego drewna, które matka gromadziła na zimę. Gdy pogorzelisko wystygło cała rodzina zabrała się do usuwania popiołu i gruzu.
Nagle Milo zawołał:
—- Och, ojcze, tu się coś uratowało! Popatrz!
I wyciągnął na światło dzienne duże naczynia czerwonego koloru. Wyglądały lekko i pięknie, poza tym były zupełnie nieuszkodzone.
— Przecież to twoje kosze! — wykrzyknęła matka i zajrzała do środka. Wiklinowa plecionka wypaliła się, ale wewnątrz naczynia widoczny był wyraźnie jej odciśnięty ślad.
Milo porwał jedno z naczyń i pobiegł do rzeki. Za chwilę powrócił, niosąc w nim wodę.
— Nie przesiąka, nic nic przesiąka!
Okazało się, żc nowe naczynia były nie tylko szczelne, ale można było gotować in nich nawet na ogniu. Przekonano się także, że gotowane korzonki smakują clużo lepiej niż surowe, a go-toiuane mięso jest bardziej miękkie niż mięso pieczone w żarze ogniska.
Jedyną madą glinianych naczyń była ich kruchość. Ale przecież można je było stale myrabiać, gliny i gałązek nie brakomało. Milo zbudował sobie piec nad rzeką i zajął się wypalaniem garnków. Zawsze postępował w ten sam sposób. Najpierw wyplatał ich kształty z wikliny, później oblepiał je gliną, suszył i wypalał. Z pieca wyjmował już gotowe, lekkie naczynia.
Bliżsi i dalsi sąsiedzi, członkowie tego samego plemienia, licznie przybywali po te nowomodne, wygodne naczynia. Kiedy sami nauczyli się je już wyplatać, wynalazek rozpowszechnił się bardzo szybko.
Dzisiaj, w wiele tysięcy lat po odkryciu sposobu wypalania naczyń z gliny, można czasem trafić w muzeach na posklejane szczątki tych pierwszych garnków. W ich wnętrzach zawsze widać wyraźnie odciśnięte ślady wiklinowej plecionki.
H. KORAB
Do wykonania samochodowego labiryntu potrzebne nam będą materiały: tektura, klej, papier, kolorouie kredki lub pisaki.
Na tekturze o mymiarach 45 centymetrom długości i 35 centymetrów szerokości, przykleimy kantem paski tektury o szerokości 3 centymetrom (patrz rysunek). Paski utmorzą jezdnie, po których będzie poruszał się nasz samochodzik, zrobiony z tektury, pinezek i z kamałka plasteliny uiciśniętej pod przednią część podmo/ia.
W miejscach oznaczonych na rysunku przykleimy na kawałeczkach tekturki iub na zapałkach znaki drogowe, których znaczenie podajemy niżej.
Po skonstruowaniu labiryntu możemy przystąpić do zabawy. Zabawa będzie polegała na przejechaniu wybranej przez Was trasy w sposób prawidłowy, to znaczy zgodnie z przepisami ruchu drogowego i w jak najkrótszym czasie.
Jako miejsce startu i mety proponujemy parking (przy okrągłym placu). Każde złe odczytanie znaku karane będzie powrotem na miejsce startu i ponownym rozpoczęciem gry. Sędziami będą wszyscy przyglądający się zabawie. Każdy z nich, w uzasadnionym przypadku może zatrzymać grę.
Trasę przejazdu rozpoczniemy od parkingu, po okrążeniu placu iuyjedziemy na szeroki odcinek jezdni, zamknięty ścianą. Skrętem w lewo iuyjedziemy na drogę, która zaprowadzi nas aż do zwężenia jezdni. Ponowny skręt w lewo wyprowadzi nasz samochodzik na plac, po okrążeniu którego staniemy z powrotem na parkingu. Teraz sprawdzimy czas przejazdu.
Kalendarz wykonamy z: tektury, wąskiego paska sklejki albo listewki i gwoździ. Potrzebne nam także będą kolorowe kredki, pisaki lub kolorowy papier do wycinanek.
Z tektury wycinamy koło o średnicy 50 centymetrów. Jeżeli nie posiadamy tektury o ujymienionej średnicy koła, możemy je wykonać łącząc dwie połówki różnych, tekturek.
Potu stałe koło dzielimy na dwanaście różnych części, które będą odpowiadały kolejnym miesiącom roku. Każdy miesiąc oznaczamy innym, kolorem kredki lub papieru np.:
styczeń — biały
luty — zielony
marzec — pomarańczoiuy itd.
Linie dzielące miesiące malujemy na czarno i tym samym kolorem uipisujemy naziuy miesięcy, umieszczając je przy obwodzie kola. Ze środka koła, przy pomocy cyrkla kreślimy 8 okręgów (co 2 centymetry). Pas zewnętrzny koła służy do wpisania nazw miesięcy, pozostałe 7 pasków — to dni tygodnia. Każdy miesiąc dzielimy na 5 słupków liniami biegnącymi od środka kola. W ten sposób wydzielimy tygodnie. Teraz wystarczy wpisać cyferki w odpowiednie miejsca powstałych kresek i tarcza kalendarza gotowa.
Kolejnym zadaniem jest wykonanie mechanicznej części. Do kawałka listewki lub sklejki przybijamy gwóźdź, aż po sam łebek. Na drugim końcu wiercimy dwa otworki, służące do założenia sznureczka lub drucika, przy pomocy których zawiesimy kalendarz.
Na wystającą część gwoździa, od spodu, nakładamy tarczę kalendarza.
Następnie z listewki lub ze sklejki robimy łodygę kwiatka. Przyklejamy do niej krążek z tektury o średnicy 18 centymetrów, na którym piszemy liczbę 1975.
Sterczący koniec gwoździka zabezpieczamy korkiem lub kulką z plasteliny. Na łodydze piszemy symbole dni tygodnia, umieszczając je kolejno od środka ku dołowi. Zakładamy także suwak — wskaźnik, wykonany z kawałka wyciętej i sklejonej tekturki. Wskaźnik przesuwany po łodydze jednym swoim
[^/'S/ŚS |
/jJ.O! | ||
CO |
3^1 |
okienkiem będzie pokazywał dzień tygodnia a drugim cyfry oznaczające kolejne dni miesiąca.
Po upływie tygodnia koło obrócimy trochę in prairo i suwak podsuniemy do góry tak, by wskazywał następnie dni kolejnego tygodnia.
Dla zabezpieczenia położenia koła' możemy pod spodem łodygi założyć ,, hamulec", zrobiony z pa sęczka sklejki, przybitego dwiema pinezkami.
\\ dole łodygi, poniżej kwiatka założymy listek wycięty z tektury, na którym napiszemy ,.\BC Techniki”.
Każde z Was oglądało skoki narciarskie. Na pewno zastanawialiście się jak jest /budowana skocznia.
Do skonstruowania uproszczonego modelu potrzebne są następujące materiały: kawałek kliszy fotograficznej, kartonik, kawałek folii aluminiowej (sreberko)
1 klej uniwersalny lub klej wikol.
Z tektury wycinamy dwie boczne ściany 5 skoczni oraz paski 2 i 3. Następnie łączymy obie ściany skoczni przyklejając do nich w miejscach pokazanych na rysunku paski
2 i 3. U góry, do wewnętrznych ścian przytwierdzamy dwa paski 1 wycięte z grubszej tektury. Pomiędzy paskami I i 3 musi utworzyć się szczelina, w którą wsuwamy wąski pasek kliszy fotograficznej —rozbieg skoczni. Powierzchnia rozbiegu musi być bowiem śliska tzn. mieć małe tarcie. W wycięcia bocznych ściant‘k skoczni wsuwamy tekturkę 4 która stanowić będzie zeskok.
Narty robimy z gumki myszki, podklejając pod spodem folię aluminiową (sreberko), również dla zmniejszenia tarcia.
Postać skoczka wycinamy z tekturki i wklejamy w szczelinę wyciętą w nartach.
— Chodź, Atomie — powiedział Pan — muszę jeszcze pojechać ui sprawie cementu na budowę Duiorca Centralnego, wezmę również i ciebie.
Z przyjemnością wskoczyłem do samochodu I zaraz spytałem co to jest cement.
— Cement to taki miałki, szary proszek, podobny do pudru, miesza się go z większą lub mniejszą ilością piasku, czasem żwiru, a potem z wodą. Taką paćką łączy się płyty chodnikowe, elementy domów, wylewa szosy pod asfalt, buduje się z niej mosty. No, musiałeś to przecież nieraz widzieć. Cement rozrobiony z wodą i z piaskiem twardnieje po kilku godzinach a nawet po kilku dniach. Wtedy nazywamy go betonem.
Kiwnąłem łbem:
— Rozumiem mniej więcej. A z czego się go robi?
Pan odpowiedział dopiero, gdy minęliśmy skrzyżowanie ulic.
— Po pierwsze z margli. Margiel wydobywa się z ziemi, list to taka szarobrunatna skała. Cementownie buduje się team, gdzie znajdują się złoża margli. Tę szarobrunatną skałę miele się w ogromnych młynach na proszek i wypala w piecach. Te piece to są dopiero wielkie i niezwykle charakterystyczne dla wyglądu cementowni. Przypominają ułożone poziomo wysokie kominy fabryczne. Z jednej strony do takiego „komina” wsypuje się zmielony margiel, a z drugiej — wdmuchuje pył z węgla. W środku panuje trudna do wyobrażenia temperatura 1400°C.
— I co dalej?
— Przez to wyprażanie margiel przybiera kształt kuleczek o zupełnie innych właściwościach. Nazywa się teraz klinkierem. Klinkier wymieszany z gipsem i żużlem wielkopiecowym miele się ponownie — i cement gotowy. Pokażę ci go kiedyś na jakiejś budowie. Przechowywany jest w papierowych workach, każdy po 50 kg. Worki muszą być chronione przed wilgocią, bo zamoknięty cement twardnieje i nadaje się już tylko do wyrzucenia.
— Wysiadamy, Atomie. A żużel wielkopiecowy, a więc materiał odpadowy z huty żelaza, oglądałeś kiedyś podczas spaceru na Wisłostradzie.
— Te takie ostre rozmaite bryły, uwierające ir łapy?
— Tak, ostre i czarnorude. Wyrównywane przez walec tworzą świetny podkład pod betonową jezdnię.
— Teraz tam już jeżdżą samochody — przypomniałem.
— I tu na dworcu ani się obejrzymy, jak rozpocznie się ruch. Dołem, pod płytą — pociągi i przejścia dla pieszych. Wyżej — tramwaje i samochody. Jeszcze wyżej będzie jezdnia dla samochodów i autobusów, które chcą jechać szybciej.
Z daleka widać było jakby dach na wielu słupach.
— Tamlędy pojadą szybkie autobusy? — zapylałem.
— Tak — odpornie dział mi Pan. — Ale teraz muszę już iść. Wolisz tu zostać czy iść ze mną? No dobrze, usiądź koło samochodu.
Usiadłem.
Polem przyszli młodzi ludzie z kolorowymi deskami i kazali mi się przesunąć. Blisko samochodu znalazłem miejsce na takim dziwnym piasku. Zaczęło padać.
— Rzeczywiście, trzeba przesunąć. To samochód tego inżyniera, który był wczoraj w sprawie transportu cementu. O, nawet nie jest zamknięty.
Wtedy zacząłem warczeć.
Starszy podszedł do mnie i pogłaskał.
— To jest twój samochód? — powiedział uprzejmie. — To ty jesteś ten pies Atom? — i dodał — Siedzisz tu już drugi dzień i nie wiesz, że twój Pan złamał nogę na budowie i jest w szpitalu?
Chciało mi się płakać.
Gdy obudziłem się była noc. Zmarzłem i chciało mi się jeść. Moim psim sercem zaczął largać niepokój. A tu ani odejść od samochodu.
Ponownie obudziłem się rano. Zęby ml dzwoniły z zimna. Znów przyszli ci z deskami malowanymi w paski, przy pomocy których coś mierzyli i powiedzieli, że teraz to samochód mojego Pana stoi im na drodze, więc irzeba go przesunąć. Aż cały zadygotałem.
Polem przyszedł z nimi jeden starszy i stwierdził:
Starszy był sympatyczny, więc zdecydowałem się pójść za nim. Już miałem rozprostować nogi i wstać, gdy coś mnie z tyłu zatrzymało. Pewnie jeden z tych młodych nadepnął mi na ogon. Tacy miewają kiepskie pomysły — pomyślałem. — Ale z tyłu nie było nikogo.
Dopiero teraz jeden od kolorowych desek podbiegł i powiedział:
— Ten pies tu siedzi od wczoraj na resztkach cementu. Wieczorem padał deszcz i ogon mu się normalnie zact mentował. Ale heca.
Po tygodniu zaczęliśmy wychodzić z domu. Ja podiuijałem ogon pod brzuch ile sił, tak się go wstydziłem. A Pan wcale nie wstydził się swojej zacementowanej nogi.
— Dlaczego Panu od razu nie zdjęli tego cementu? — spytałem.
— Ależ Atomie, to nie jest cement lecz gips i będę go nosił długie tygodnie. Dop^ro, gdy noga się zrośnie, wtedy n»r go zdejmą. A może chcesz, to ci opowiem, jak się robi gips?
Ale nie chciałem.
— Zaczekajmy aż go Panu zdejmą, a mnie urośnie nowe futro na ogonie.
A. SĘKOWSKA
WjjdaiL-ca WY DA W \ICTW A CZASOPISM TFCHMC7MUI XOT. Adres: Warszaua t. ul. Czackiego 3/5 nr kodu 00 950, leL: 21 21-12. Redaguje kolegium Kalejdoskopu Techniki Kljsunkl uykonall: S. Cit*« ierski B. Koparki R. Bosu-reu-ska. VI. Ti-odorc?yk. W. Torhus. W. Wnjneri Z.G. ..Tamka" Zam. 1868. Nakład 150 000 W-50
W samochodzie są na przekład: licznik kilometrów, licznik obrotów silnika, szyb kości omierz, wskaźnik poziomu oleju i paliwa.
Cena zł 3,51)
Widzicie tu kilka znanych Wam urządzeń a obok różne liczniki, dobierzcie właściwe liczniki do od- l powlednlch urządzeń.