146
Kazimierz Sosnowski.
Potrójna, Walaszkowie, Miasteczko, Zakocierz, Łysina, Szkolarzówka, Giba-szów — oto szereg — niecały jeszcze — tych przysiółków i osiedli, liczących po kilka domostw zaledwie. Jeżeli o Ponikwianach, w kotlince zamieszkałych, pisze poeta:
— nie znocie, wy doliniocy, ponikiewskich grap
ka sie na nic juz nie przydo osił górskich szkap — ka trza wszyćko wnosić znosić — choćby przysło lec po węzinach i wykrętkach prostopadłych miedz —
— orka ci tam jest! — mój Boże! — co tu dużo pleść: jednym koniem, którego trza za uzdecke wieść —
a bronować to już sobą musi baba, chłop — a zaś grapę to ta ręką dropoj, zgarnioj, kop —
— dysc pozbiero, wiatr wykosi, wymłóci pan grad —
— hejzeino — pieknyładny — wesoły jest świat--
(E. Zegadłowicz, Ballada o Okrucie).
to o ileż potęguje się ten znojny byt w górze po kamienistych wierchach, gdzie zima siedzi przynajmniej przez pół roku, gdzie „słońce z ciepłem sie nie spieszy, a ludzie wytrwale przez cały rok pokumani z postem". Ze w powyższym opisie nie przemawia wyobraźnia, lecz odbicie rzeczywistości, świadczyć może zdarzenie choćby takie, że w jednem z tych osiedli widziałem, jak podmuch wichru porwał całe stajanie zżętego owsa, uniósł w górę i rozrzucił po koronach lasu. Ludzie w tych przysiółkach bytują w ciężkim znoju, w ciągłym niedostatku, nieraz w napół zwierzęcych warunkach. Bezustanna walka z przeciwnościami klimatu, z napaściami dzików, na które prócz czuwania wymyślają różne mechanizmy straszaków, wieczna trwoga
0 wydajność i całość plonów, wyczerpuje ich siły fizyczne i moralne, to też przygnębienie, a także matołectwo jest tu powszechnem zjawiskiem. Ludzie są tu podobni do swych sąsiadów, buków szczytowych, skarlałych, pokręconych, połamanych przez wicher i śniegi, omszałych i dzikich.
Za Potrójną stoi na grzbiecie górskim samotna chałupa, zamieszkała przez matołkowatą rodzinę, której podstawą bytu jest jeden mórg gruntu
1 jedna jałówka i woda z potoku, o dobre sto metrów niżej w roztoce się wijącego. Zrobił ten gazda eksperyment: posiał pod laskiem limbowym stajanko pszenicą, równe powierzchnią czterem stołom — i otrzymał kłosy 2—3 cm. długie, w których naliczyłem 12 ziarn chudych. Cieszył się wielce, że „na Gody będzie miał placek — a może i dwa — pszeniczny!“ Ten przynajmniej swojej nędzy nie rozumie, ale są tacy, co ją odczuwają.