Roman mścisł&wowicz
się Leszek do starszyzny narodowej, która go otaczała, ale „omnium leohita-rum in Romano flxa sentencia, wszyscy lechowie jednomyślnie głosowali za Romanem” (Mistrz Wincenty, u Przezdz. str. 226). Wybór nieszczęśliwy spowodowany iakiemiś okolicznościami. Bo Roman raz zostawszy księciem na Haliczu, zapomniał nawet przyzwoitości, tak się znęcał nad swojemi wrogami, albo nad temi, kogo za wrogów sądził. Wiarołomca względem wszystkich, udawał meszkowi przyjaźń, a okrutny i dziki wrzał nad poddanymi. Ledwo powrócili Krakowianie i Sandomierzanie do siebie, celniejszych bojarów halickich pochwyta! zdradą, zabijał jednych, drugich żywcem zakopywał w ziemię, innych rozszarpywał, ze skóry odzierał, innych stawiał za cel do strzałów, a*źeby zaś męki większe wyrządzać, wprzódy rozpruwał ludzi a potem ich mordował. Postrach padł na ziemię halicką. Kto mógł uciekał za granicę w różne strony, Książę obawiał się tego wychodztwa, więc udawał, że spokojniej bierze do serca te sprawy, obiecywał im złote góry, aby tylko powrócili, urzędy i dostojności. Wszystkich używał sposobów książę, dla niepoznaki dotrzymywał słowa, tych co wracali całował, sadzał po wysokich stopniach. Ale to był pozór, ażeby ściągnąć jeżeli nie wszystkich, to wielu. Nieroztropni wracali. Wtedy książę nagle pod pozorem nowej jakiejś zdrady, działając potwarzą, oskarżył wszystkich, gubił ich wymyślnemi mękami, zabierał majątki. Powiadał wledy: „Żeby posiadać miód, trzeba wprzódy wydusić pszczoły; korzenie też nie wydadzą zapachu, aż się ich wprzód nie utłucze w moździerzu.” Tak uspokoił ziemię, tak zawojował sobie księztwo. Roman wiedział że Halicz ku lechickim ciągnął swobodom, że stan bojarówr niechętny mu, więc go złamał. Przeraził też niższe stany poddanych. Wszyscy się go ulękli a książę budował wtedy sobie państwo ze swoich i cudzych krajów, potęgą straszył, rozwijał ją dalej na zewnątrz Wołynia, w strony kijowskie. Książęta waregscy sąsiedni poulę-kali się tyrana i rozkazy jego ślepo spełniali, bo mógł ich wypędzić w razie oporu. Wkrótce Roman nad wielą swoich panował. Leszek był niemym widzem tych scen okropnych, bo Mieczysław Stary począł się na nowo dobijać panowania w Krakowie, jakoż i dopiął celu. Leszek wtedy stracił na znaczeniu. Mieczysław zaś żeby się ustalić w Krakowie, nie drażnił Romana. Za to polityka nowego księcia halickiego od strony Waregów wywołała koalicyję, Ruryk w Kijowie ją zebrał i myślał już wyruszyć nad Dniestr, kiedy czynny i rzutny Roman nagle uprzedził te zamysły i pojawił się na czele szyków swoich po nad Dnieprem. Był wodzem znaczniejszej jeszcze koalicyi. Potrafił ująć sobie Wszewłoda suzćalskiego. Czarnych Kłobifków, Berendiejów iTorków, którzy do niego przybyli, pozawiązyw:ał stosunki z namiestnikami wielu grodów nad Dnieprem. Kiedy Ruryk namyślał się, Roman napinał sieci. Więc nie stawiły mu oporu grody, książęta słabsi lub nikczemniejsi szukali jego opieki, tak zrobiło trzech Włodzimierzowiczów, prawnuków Monomacha. Przeszedł się więc tryjumfalnie Roman z Halicza do Kijowa, wreszcie otwarli przed nim na Padole w kopyrewskim końcu kijowianie bramy swojej stolicy. Ruryk i jego sprzymierzeńcy, książęta czerniechowscy, drżeli choć za murami Kijowa przed wrogiem, z radością przyjęli pokój, który im zwycięzca narzucił i opuścili Kijów; Ruryk powrócił do dawnej małej dzielnicy swojej na Owruczu. Kijów tak już podupadł, że Roman osadził na nim brata stryjecznego Ingwara Jaro-sławieża, księcia łuckiego (ob. Encyklopedyja powszechna tom XII str. 670). Nie schylał się po tę zdobycz, bo dzielnice włodzimierska z halicką dostojniejsze były już wtedy, a wreszcie przybliżały Romana do cywilizacyi zachodniej, do której ciągnął. Zazdrosny Wszewłod nie chciał go widzieć w Kijowie^