gospodarstwa, które było niewielkie, ale świetnie przez niego kierowane.
Dziadunio, człowiek wzrostu raczej niskiego, w miarę otyły, z siwą brodą, przychodził do naszego pokoju wprost z pola, w kapeluszu i z laską w ręku. Budził nas sakramentalnym „Niech będzie pochwalony” i siadał u jednego z nas na łóżku. Budziliśmy się od razu, ale nie znaczyło to wcale, że od razu wstawaliśmy. Dziadunio zażywał tabaki ze swojej odwiecznej tabakiery i opowiadał jakieś zdarzenie ze swego bogatego w rozmaite przejścia życia. Opowiadanie zaczynało się zawsze jednakowo: „Pamiętam było to niegdyś...” Słuchaliśmy z zaciekawieniem, a ponieważ epoka tych opowiadań była o wiele wcześniejsza, każde opowiadanie dziadunia było dla nas jakby bajką, "Tymczasem my sami z bratem bywaliśmy niekiedy obiektem tych dziwnych opowiadań, ale słuchając ich, mieliśmy wrażenie, że to wcale nie o nas się mówi.
W pewnej chwili dziadunio się spostrzegał, kończył opowiadanie i podnosił ze słowami: „Wstawajcie, basałyki, śniadanie gotowe, głodny jestem” i odchodził, zostawiając nas samych. Po nieskomplikowanej toalecie byliśmy gotowi. Stawialiśmy się w jadalni, gdzie zasiadaliśmy na wyznaczonych miejscach przy suto zastawionym stole. Całowaliśmy w rękę babunię, kobietę niezwykłej dobroci, witaliśmy się z ciotkami. Potem zjadaliśmy obfite śniadanie, z ilości potraw raczej podobne do obiadu. A więc podawano codziennie oładki z kartofli lub pszenne ze skwarkami albo ze śmietaną, potem była niezmienna jajecznica z szynką, a poza tym cały stół był zastawiony wędlinami i serami domowego wyrobu. Na jednym końcu stołu stał duży samowar. Mieliśmy wtenczas zawsze świetny apetyt i nie trzeba nas było namawiać do jedzenia tych wszystkich przysmaków. Podczas obiadu nie mieliśmy takiej ochoty do jedzenia, bo był on podobny do zwykłego miejskiego. Natomiast na wieczerzę widziało się na stole znowu wszystkie zimne przysmaki jak na pierwszym śniadaniu.
Jeżeli już opowiadam o przysmakach wiejskich, to nie mogę nie wspomnieć, że najprzyjemniejsze było próbowanie zacierki, przygotowanej na obiad dla służby. W zacierce bywały kluski duże jak kartofle, z uszami ze słoniny. Również wielką przyjemnością były wizyty w lodowni, położonej gdzieś w ogrodzie,
16