54 STUDIA i ROZPRAWY II
Jesteśmy z tegoż tworzywa, co mary,
I małe nasze życie sen otacza.
Pozwoliłem sobie tu w istocie zmienić tylko jedno słowo. U Paszkowskiego życie jest marne, w czym jest jakaś moralna ocena, obca tekstowi Shakespeare’a (our little life).
Taka metoda adaptacji przekładu Paszkowskiego nie będzie zresztą czymś zupełnie nowym. Zastosował ją już Piotr Chmielowski, wydając Hamleta w „Arcydziełach Polskich i Obcych Pisarzy” (nakł. F. Westa w Brodach 1902), a po nim Andrzej Tretiak w swoich wydaniach Burzy, Otella i Makbeta (w „Bibliotece Narodowej”); obydwaj zresztą z wielką powściągliwością.
Z innych dawniejszych nadają się do takiego przystosowania niewątpliwie przekłady Stanisława Koźmiana, a nawet i Ulricha, jak dowiódł Zbigniew Sawan swoim inteligentnym i pełnym smaku opracowaniem tekstu Wiele hałasu o nic dla warszawskiego Teatru Małego w maju 1947 r. Myślę jednak, że należałoby jeszcze trochę radykalniej tępić „poetyzmy” w postaci szyku przestawnego i sztuczności językowe (u Ulricha będące pewno, w części przynajmniej, skutkiem długiego przebywania na emigracji i oderwania się od nurtu żywej polszczyzny): takie np. jak: „wasza dostojność wyszła”, „jego książęca mość wróciła” (boć mówiło się tylko „wasza dostojność wyszedł”, „jego książęca mość wrócił” i podobnie mówi się dziś przy użyciu takich wyrazów, jak „ekscelencja” czy „magnificencja”).
To wszystko rady „na tymczasem”. Przestaną one być aktualne, gdy Shakespeare znajdzie w Polsce tłumacza o nowoczesnym przygotowaniu anglistycznym, a zarazem o talencie większym od talentu Paszkowskiego.
Czytelny, dostępny na rynku księgarskim przekład Don Ki-szota jest bardzo ważnym postulatem kulturalnym. Od lat kilku odczuwamy go szczególnie dotkliwie. Do niedawnej chwili można było w księgarniach dostać tylko jednotomową przeróbkę dla młodzieży, dokonaną przez J. Wittlina; ostatnie dni (marzec 1949) przyniosły skrócony przekład S. Ciesielskiej-Borkowskiej (w „Bibliotece Arcydzieł Poezji i Prozy”, nr 35, Kraków, wyd. M. Kot, s. 295). Ani jedna, ani druga z tych publikacji nie załatwia sprawy. Raz po raz też czyta się w gazetach wzmianki, że ta lub owa firma wydawnicza nosi się z myślą wydania hiszpańskiego arcydzieła. Ale w jakim przekładzie mogłaby go wydać ? Na razie chybaby tylko możliwa była reedycja przekładu W. Zakrzewskiego (1854—1855), który, przypomniany przez „Bibliotekę Dzieł Wyborowych” w roku 1898—1899, kilku pokoleniom się już wysłużył, albo przekładu Edwarda Boyego, który wprawdzie poczytności nie zyskał, ale dzięki dwu wydaniom (albumowemu w dwu tomach, z ilustracjami Mrożewskiego, 1933, i zwyczajnemu w 4 tomach, nakładem wydawnictwa J. Mortkowicza, 1937—1938), dzięki pozorowi naukowości (tłumacz swoją pracę „posłowiem i komentarzami opatrzył”) i pochwałom przez literatów na kredyt szerzonym, zdobył typowy rozgłos polskiej ciężkiej książki.
Bo ciężka czytelność jest naczelnym rysem tego przekładu. Tłumacz zastosował do niego dziwnie sztuczny język. Miał on być najwidoczniej archaizowany, ale tłumacz midi zbytsłabą znajomość staropolszczyzny, więc mieszał wyrażenia najrozmaitszych okresów, stosował je często w mylnym znaczeniu; narabiał szykiem