•— Dobrze, że waćpan przyjechał — wyszeptała na widok Calliera. — Kazimierz ciągle dopytywał się o pana. Stan jego jest ciężki. A mimo to ciągnie do walki. Ale przecież w tym stanie...
— tu oczy młodej kobiety zaszkliły się łzami, nie zdołała powstrzymać głośnego płaczu... Przed paru dniami — ciągnęła opanowawszy łzy — dosiadł konia, gdy wyszłam na parę chwil. Stan się pogorszył i bóle krzyża wzrosły. Lekarze nie dają żadnej nadziei, ale Kazimierz o tym nie wie. Ciągle marzy o szybkim wyjeździe.
Callier słuchał tych wynurzeń, nie znajdując słów pocieszenia. Spodziewał się najgorszego, zdając sobie sprawę, że dni dowódcy są policzone.
Po chwili Mielęcki przyjął Calliera ciepło i życzliwie.
— Jesteś nareszcie... Tak czekałem na ciebie
— powiedział na powitanie. — Nie wiem, jak długo będę jeszcze w łóżku, ale chcę ci przekazać swoje kompetencje. Wiem, że już wkrótce będziesz walczył. Przygotowałem na piśmie twoją nominację — tu sięgnął po papier leżący na stoliku przy łóżku i przeczytał, że Callier zostaje mianowany następcą naczelnika wojennego województwa mazowieckiego, z jednoczesnym awansem na pułkownika. — Jedź rychło w pole, zbierz oddziały, zaprowadź w nich ład i porządek — ciągnął Mielęcki. — Nie daj się wziąć na piękne słowa jaśnie panów, tylko sam decyduj o wszystkim. Wiem, że mogę na tobie polegać. Ty kraju nie zhańbisz, doświadczenie wojenne masz nie lada, nikt inny nie równa się z tobą. Nękaj wroga walką podjazdową, zachodź go, a walkę przyjmuj jeno w dogodnym dla siebie terenie.
Mielęcki mówił szybko i nerwowo, podniecając się niebywale. Niekiedy urywał, zagryzając usta. Było widać, że chwytały go silne bóle. Czoło pokryły krople potu. Wychudłe, długie palce niecierpliwie mięły białe prześcieradło.
Pani Salomea, zaniepokojona długim monologiem męża, weszła do pokoju. Na moment oblicze chorego rozjaśniło się. Wyciągnął do niej ręce.
— Nic to, droga moja. Jest mi lepiej. Rozmawiam z Edmundem o sprawach wojennych... Tyle spraw mamy do ustalenia...
Pani Salomea wycierała zwilżoną chustą czoło chorego. Jej powolne, delikatne ruchy były tak pełne tkliwości i miłości, że Callier nie mógł oderwać oczu od postaci pochylonej nad łożem.
— Jak dzieci, czy dobrze się czują? — zatroszczył się nagle.
— Tak, kochany, wszystko w porządku, wnet przyjadą, aby cię uściskać. Ale teraz, proszę, przerwij na chwilę, odpocznij. Pan Callier z pewnością kilka godzin zabawi u nas, będzie jeszcze czas na rozmowy.
Skinęła na Edmunda, aby na parę chwil opuścił pokój chorego. Mimo protestów Mielęckiego Edmund wyszedł do drugiej izby, aby tam porozmawiać jeszcze z panią Salomeą. W tym cza-
07