wydał się łatwiejszy do pobicia niż główne siły Dy bicza za Wisłą.
Po generale Chrzanowskim szefem sztabu został generał Prądzyński, który podjął, pomysł byłego szefa wyprawy na korpus gwardii. Opracowany przez niego plan, zbyt może skomplikowany i ryzykowny, przekraczał możliwości wykonawcze stratega — ignoranta, jakim był Skrzynecki od początku do końca swe-wo wodzostwa.
Car Mikołaj i jego generalicja oceniali położenie korpusu gwardii wielkiego księcia Michała jako niezwykle groźne. W naszym wojsku, pełnym zapału, oczekiwano z niecierpliwością sygnału do natarcia. Na próżno Prądzyński usiłował skłonić Skrzyneckiego do podpisania odpowiednich rozkazów. Wódz odrzucił jego plan. To, co się działo z 17 na 18 maja 1831 roku w naszej kwaterze głównej, skłania najwybitniejszego historyka tej wojny — W. Tokarza, do takiej oceny: „albo Skrzynecki upadł wtedy zupełnie pod ciężarem odpowiedzialności, przerastającej jego siły i nie powinien ani dnia dłużej sprawować dowództwa, albo też — z tych czy innych przyczyn — nie chciał myśleć nawet o zadaniu Mikołajowi takiego ciosu, jak pobicie jego gwardii”.
Cała wyprawa skończyła się spóźnionym „pościgiem” za gwardiami i potyczką pod Tykocinem naszej głównej armii oraz bitwą korpusu Łubieńskiego pod Nurem. Nadeszły meldunki, że nadciąga armia Dybicza, która połączyła się z gwardiami. Wojsku polskiemu zagrażał teraz nieprzyjaciel w liczbie sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy. W tej sytuacji wódz polski nakazał odwrót. Nawet wtedy nie myślał o koncentracji całości sił. Tylko z trzema dywizjami piechoty i jazdy przybył do Ostrołęki, a 25 maja postanowiono opuścić miasto. Skrzynecki do ostatniej chwili nie wierzył w możliwość nadejścia Dybicza.