ną redakcję. Callier postawił sobie cel, aby „Tygodnik Wielkopolski” odzwierciedlał ruch umysłowy i społeczny całej Polski, ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb i działalności Wielkopolski. Czasopismo miało zamieszczać prace najwybitniejszych pisarzy polskich. Rzeczywiście,-Callier potrafił zgrupować wokół „Tygodnika” znanych publicystów, pisarzy i naukowców, a m. in.: publicystę Władysława Olendzkiego, poetów Władysława Bełzę i Ordona, Adama Asnyka, Elizę Orzeszkową, Wincentego Pola, Wojciecha Kętrzyńskiego, Waleriana Przyborowskiego, Karola Libelta i wielu innych. Stworzył on z „Tygodnika” pismo lansujące tendencje liberalne i pozytywistyczne, ostro występujące przeciwko skrajnie klerykalnemu prądowi politycznemu, propagujące również teorię Darwina. Callier ne-zmordowanie poświęcał się pracy redakcyjnej. Posiedzenia redakcyjne, podczas których dyskutowano o treści czasopisma, zabierały wiele czasu.
1 stycznia 1871 roku ukazał się pierwszy numer „Tygodnika Wielkopolskiego”. Społeczeństwo polskie Poznania przyjęło nowe czasopismo z wielkim entuzjazmem, wykupując cały nakład.
Przez prawie trzy lata Callier wydawał „Tygodnik Wielkopolski”, starając się stworzyć zeń „skarbiec najcelniejszych pisarzy polskich”. Niestety, zbyt liberalny ton pisma przyczynił się do jego upadku, od którego nie zdołały go uratować ofiarność i wysiłki Libelta.
Nadszedł dzień, kiedy ukazał się ostatni numer „Tygodnika Wielkopolskiego”. Callier siedział tego dnia w redakcji osowiały i pełen niewesołych myśli. Przywiązał się do pisma i do zespołu, z którym wiele godzin ślęczał nad redagowaniem artykułów. Wiedział, że czasopismo odpowiada zapotrzebowaniu społecznemu. Każdy numer był sprzedawany do ostatniego egzemplarza. Nakład był niewystarczający. Zdawał sobie sprawę, że zdziałał wiele dla kraju. Bazgrolił jakieś hieroglify na kartce papieru, spoglądając po raz ostatni na swój pokój redakcyjny, pełen manuskryptów archiwalnych egzemplarzy „Tygodnika Wielkopolskiego”. Czuł się znużony. Ogarnęło go jakieś zniechęcenie do świata, które natychmiast mijało z chwilą powzięcia jakiejś nowej myśli czy decyzji. W tej chwili miał pustkę w głowie.
Pukanie do drzwi wyrwało go z odrętwienia. Do pokoiku wszedł Libelt.
— No, cóż, jeszcze siedzisz? — przywitał go. — Nie ma sensu, Edmundzie. Wiesz dobrze, że nic nie zdziałamy. Decyzja jest nieodwołalna. Wiesz, jak bardzo zależało mi, aby „Tygodnik” ukazywał się dalej. Nie pomogły moje interwencje ani znajomości. Liberalizm, ot, co nam zarzucają. Tego się najbardziej boją. Ale jeszcze pokażemy, co potrafimy. Założymy coś innego. No, nie wpadaj w przygnębienie...
Callier uśmiechnął się blado:
— Widzisz, głupie przyzwyczajenie. W naszych warunkach człowiek nie powinien hodo-
121