2l)2 Eki.k/jasti-.s
290
295
Kto wie, czy li duch Adamowych synów Pójdzie do góry szukać Cherubinów,
A dusze bydląt, skoro pozdychają,
Jeżeli kędy na dół pospadają? k Ja się me badam, bo mi mc do tego.
Tcgom doświadczył, iże nic lepszego Jak rozpędziwszy myśli frasobliwe Kończyć wesoło życia dni szczęśliwe,
A umysł w radość i cnotę obfity Cieszyć korzyścią ręki pracowitej.
To grunt, bo z tego nic nam nie przybędzie
\ ' \ , -
<P'J
' ’ ' <2MBadać się o tym co li po nas będzie.
ROZDZIAŁ IV
1
Verti me ad alia et vidi catumnias, etc.
j/Vv
I L
aaa£-
I <?
!ć>La U-
W
W insząm się stronę udał i widziałem 300 Fałsze, obmowy, jakich nie słyszałem,
Które na świecie ludzie obojętni Czynią, na Boskie sądy niepamiętni.
I łzy niewinnych, i przy tym nikogo Kto by pocieszył, kiedy nędznych srogo 305 Niesprawiedliwe przycisnęły mocy,
A nikt im słusznej nie dodał pomocy. Przyznałem wtenczas, że bardziej szczęśliwi W swym grobie zmarli niż na świecie żywi,
I że szczęśliwszy, co się nie urodził,
3io Nad którym jeszcze zły świat nie przewodził.
U ważyłem też, jak człowiek pracuje,
Jak marną myślą umysł swój morduje,
Jako fortele i dowcipy biegłe Jawnej bliźniego zazdrości podległe.
315 1 to jest marność: staranie daremne
Czynić o rzeczy cale niepotrzebne.
Głupi swe ręce z ciężkim żalem składa I gryząc własne ciało tak powiada:
„Lepszy jest szczupły kęs garztki spokojnej, 320 Niż z utrapieniem zbiory ręki hojnej”.
To rozważywszy więcej uważałem I drugą marność pod słońcem widziałem: Jeden, co sam jest, a nie ma drugiego,
Ni syna, ani brata, ni krewnego,
325 A przecię zbiera obiema rękami I nie nasyci oka bogactwami.
fk'C\A^
a
330
335
340
345
- V ■> ;
O
(yv^ć> ućL-
ZYvvf S £4
Wniść komu na tron wielkiego imienia,
A drugi, co się urodził w koronie,
Nędzą, nie złotem opasuje skronie.
Widziałem wszystkich pod słońcem żyjących,
Pospołu z wtórym młodzieńcem chodzących,
Który za tamtym mocno trzymać będzie.
Nieskończona jest liczba ludu wszędzie,
Wszystkich tych, którzy jeszcze przed nim byli,
A przyszli się nim nie będą cieszyli.
Lecz i to marność, i to utrapienie,
I niesłychane serca uciążenie.
Strzeż nóg twych, wchodząc do domu Bożego,
(oO 7 (V\
V
360-
Nie myśli mówiąc: „Komuż ja zdobywam I próżnym dobrem duszę oszukiwani?”
1 to jest marność, i to utrapienie,
1 niesłychane serca uciążenie.
Lepiej być w kupie dwojgu niż jednemu, Bezpieczniej jeden pomoże drugiemu.
Jeśli się źle ma i jeżeli chory,
Jeśli upadnie, doda mu podpory.
Biada samemu, bo gdy pośliźnie się,
Nikt go nie wesprze i nikt nie podniesie. Gdy dwaj śpią z sobą, ten tego odzieje,
A kto sam sypia, słabo się zagrzeje.
Więc na jednego jeśli kto powstanie,. Jeden przy drugim jak przy murze stanie I tak zmocnionych żaden nic rozerwie;
Nie tak się łacno sznur troisty zerwie,
1 Lepszy jest chłopiec ubogi, rozsądny, Niźli król stary, głupi, nieporządny,
Co nic nie umie, ani myśli o tym,
Jak przyszłym rzeczom zabiegać na potym Trafi się czasem z kajdan i więzienia 350 355
Zbliżaj się, abyś skłonił uchajwęgo; Lepsze pokorne posłuszeństwa dary, Niżeli głupich niewdzięczne ofiary, Którzy nie wiedzą, kiedy co zawinią I gdy co złego dobrowolnie czynią.
ROZDZIAŁ V
Ne temere, cjuicl loquaris
365 Miej baczny język, ani z lekkiej głowy
Nie spiesz słów prędkich z Bogiem do rozmowy,
YVV- v
, , l
A W