które drobiazgowo opisujesz? Czy nie odebrałeś jednostkom prawa osobistego uczestnictwa w pozytywnościach, w których mieszczą się ich dyskursy? Związałeś ich najdrobniejsze słowa z nakazami skazującymi na konformizm ich najmniejszą choćby innowację. Łatwo ci dokonać rewolucji u siebie, znacznie trudniej u innych. Byłoby z pewnością wskazane, abyś lepiej sobie uświadamiał warunki, w których mówisz, ale i w zamian, abyś pokładał większe zaufanie w realnej działalności ludzi i w ich możliwościach.
— Obawiam się, że popełniacie podwójny błąd: odnośnie do praktyk dyskursywnych, które próbowałem określić, i odnośnie do udziału, jaki zastrzegacie dla wolności ludzkiej. Ustalone przeze mnie pozytywności nie powinny być rozumiane jako zbiór determinacji narzucających się z zewnątrz myśli jednostek lub istniejących jakby z goły wewnątrz niej: tworzą one raczej zbiór warunków, zgodnie z którymi spełnia się pewna praktyka, zgodnie z którymi ta praktyka wprowadza wypowiedzi w części ^ib w całości nowe, zgodnie z którymi wreszcie może być moayfikowana. Idzie nie tyle
0 granice stawiane inicjatywie podmiotów, ile o pole, na którym się ona artykułuje (nie będąc jego ośrodkiem), o reguły, które uruchamia (nie wynalazłszy ich jednak, ani nie sformułowawszy), o relacje, które służą jej za podporę (nie jest jednak ich ostatecznym rezultatem ani punktem docelowym). Chodzi o ukazanie praktyk dyskursywnych w całej ich złożoności i gęstwie; trzeba pokazać, że mówić, to znaczy coś robić — co innego, niż wyrażać to, co się myśli, co innego, niż przekładać to, co się wie, co innego również, niż wprawiać w ruch struktury języka; trzeba pokazać, że dorzucenie jednej wypowiedzi do serii wypowiedzi już istniejących jest aktem złożonym i kosztownym, który zakłada pewne warunki (a nie tylko sytuację, kontekst, motywy)
1 mieści w sobie pewne reguły (różne od logicznych i językowych reguł konstrukcyjnych); trzeba pokazać, że zmiana w porządku dyskursu zakłada się „nowe idee”, odrobinę inwencji i wynalazczości, odmienną umysłowość, ale transformacje w danej praktyce i ewentualnie w praktykach z nią sąsiadujących oraz w ich wspólnych artykulacjach. Daleki byłem od tego, by negować możliwość zmiany dyskursu: odebrałem natomiast wyłączne i natychmiastowe prawo dokonywania takich zmian wszechwładnemu podmiotowi.
Na zakończenie ja z kolei chciałbym wam zadać pytanie:
jakie macie wyobrażenie o zmianie, a także o rewolucji — przynajmniej na płaszczyźnie nauk i w polu dyskursów — jeśli łączycie ją z ideami sensu, projektu, początku i powrotu, podmiotu ustanawiającego, słowem — z całą tematyką, która gwarantuje historii powszechną obecność logosu? Jaką dajecie jej możliwość, jeśli analizujecie ją poprzez dynamiczne, biologiczne i ewolucjonistyczne metafory, którymi zazwyczaj Usiłuje się zatrzeć trudny i specyficzny problem mutacji historycznej? Powiem jeszcze dokładniej: jaki status polityczny możecie nadać dyskursowi, jeśli widzicie w nim tylko wątłą przejrzystość, co lśni przez chwilę na granicy rzeczy i myśli? Czy praktyka dyskursu rewolucyjnego i dyskursu naukowego, jaką widzimy w Europie od blisko dwustu lat, nie uwolniła was od idei, że słowa to wiatr, zewnętrzny szept, szmer skrzydeł ledwie słyszalny wśród powagi historii? A może należy mniemać, że właśnie aby nie przyjąć tej lekcji, pomijacie zawzięcie swoiste istnienie praktyk dyskursywnych i chcecie utrzymać im na przekór historię ducha, poznania rozumowego, ijiei lub poglądów? Cóż to za lęk każe wam odpowiadać w kategoriach świadomości, gdy mówi się wam o praktyce, o jej warunkach, regułach, transformacjach historycznych? Cóż to za lęk każe wam szukać, ponad wszystkimi granicami, rozłamami, wstrząsami i zakresami, wielkiego historyczno-transcendentalnego przeznaczenia Zachodu?
Sądzę, iż odpowiedź na to pytanie może być tylko polityczna. Wstrzymajmy się z nią na razie. Być może trzeba będzie wkrótce do niej powrócić na innej płaszczyźnie.
Książka ta została napisana jedynie w celu usunięcia kilku trudności wstępnych. Wiem równie dobrze jak ktoś inny, jak dalece „niewdzięczne” — w ścisłym znaczeniu słowa — mogą być badania, o których mówię, i które podjąłem już przed dziesięciu laty. Wiem, jakim zgrzytem może być analiza dyskursów wychodząca nie od spokojnej, cichej i intymnej świadomości, ale od niejasnego zespołu anonimowych reguł. Wiem, jak niemiło jest ujawniać granice i konieczności praktyki tam, gdzie przyzwyczajono się dostrzegać najzupełniej przejrzyste pole działania geniuszu i wolności. Wiem, jak prowokujące jest traktowanie jako splotu transformacji owej historii dyskursów, którą dotychczas ożywiały uspokajające metamorfozy życia lub intencjonalna ciągłość miniońego. Wiem wreszcie, jak może być nieznośne -*■ zważywszy, że