Naczelnik Policji — Sprawiacie na mnie wrażenie Herkulesa. któiy rąbie drwa i nosi wodę. Zapewne, ciężkie to są prace i pożyteczne, ale nie na jego miarę. W was jest siła, sierżancie, siła. która tylko częściowo znajduje ujście w zwyczajnej służbie. Bo wy jesteście kimś więcej niż służbistą... Wy jesteście natchnieni ideą porządku i ogólnej dyscypliny. Jesteście mistykiem policyjności, świętym policji. Sierżancie, zmizemieliście ostatnio.
Sierżant — Słabo sypiam, panie naczelniku.
Naczelnik Policji — O, właśnie. Powiedzcie, śni wam się co?
Sierżant — Śni, ale głupio.
Naczelnik Policji — Powiedzcież.
SIERŻANT — Sam nie wiem, skąd mi się to bierze. Czasem mi się śni, że jest mnie dwóch.
Naczelnik Policji — No, śmiało, śmiało.
Sierżant — Jeden w mundurze, a drugi w cywilu. Idziemy przez wielkie pole, ptaszki śpiewają, ciepło jest... I wtedy mnie, to znaczy nam dwóm, czyli mnie obu — robi się na duszy jakoś tak... że człowiek by wszystko z siebie... i gdzieś daleko... i trawa pachnie, wie pan naczelnik, jak to na wiosnę, i wtedy... zbiera taka chęć, taka tęsknota, żeby sobie kogoś zaaresztować, żeby człowiek zaaresztował chociażby zająca, co pod miedzą siedzi, choćby i pliszkę. Patrzę więc, to jest patrzymy dookoła, wzrok wytężamy, a tu nikogo nie ma, nie ma kogo zaaresztować, choć i na ziemię pulchną się rzuć, czołem bij i płacz. Wtedy właśnie zaczyna mi się śnić to najgłupsze.
Naczelnik Policji (| napięciem) — Mówcie, mówcie!
SIERŻANT — Wtedy mi się śni, że sam siebie aresztuję. To znaczy ten ja w mundurze aresztuję tego siebie w cywilu. I budzę się zlany potem. (opowiadanie snu jest dla Sierżanta ciężkim wysiłkiem. W trakcie opowiadania nie gimnastykuje się)
Naczelnik Policji — To ciekawe, co mówicie, to bardzo ciekawe. Sierżancie, kiedy to przeprowadziliście ostatnie aresztowanie?
Sierżant (ciężko, z przygnębieniem) — Ech, szkoda mówić, panie naczelniku!
Naczelnik Policji — Uważajcie teraz dokładnie, co wam powiem.
Sierżant — Tak jest, panie naczelniku!
Naczelnik Policji — Czy wiecie, że już nigdy nikogo nie zaaresztujemy?
SIERŻANT (wypuszczając ciężarek z rąk) — Jak to, panie naczelniku, jak to?!
Naczelnik Policji (wstaje z krzesła i zaczyna chodzić po pokoju) — Powiem wam jeszcze więcej. Nie tylko nigdy już nie zaaresztujemy nikogo, ale i wasz syn, wasz wnuk i prawnuk nikogo już nie zaaresztuje. Cała policja znajduje się na skraju przepaści, w przededniu katastrofy. Po cóż istnieje policja? Żeby aresztować tych, którzy występują przeciw istniejącemu porządkowi. A jeżeli takich już nie ma? Jeżeli właśnie na skutek działania coraz to ulepszanej i rozbudowywanej policji zniknął już wśród obywateli ostatni cień buntu, ba, nawet odruch niechęci, jeżeli zapanował powszechny entuzjazm? Jeżeli raz na zawsze została utwierdzona miłość do naszego (staje na baczność) Infanta i Jego Wuja Regenta? Co wtedy ma robić policja? Próbowałem temu zaradzić i dlatego poleciłem wam zostać prowokatorem. Ale sami widzicie, że zawiodła i ta ostatnia deska ratunku. Nie tylko nie udało się wam nikogo sprowokować, ale jeszcze was pobito, kiedy rzucaliście hasła przeciwrządowe. Sierżant — Już mi sklęsło.
Naczelnik Policji — Nie o to chodzi. Tu idzie o sprawy ogólniejsze. Od dawna oczekiwałem i obawiałem się chwili, która właśnie nadeszła. Nasz ostatni spiskowiec podpisał akt wierno-poddańczy i po wypuszczeniu z więzienia udał się na służbę Infanta i Jego Wuja Regenta. Próbowałem go zatrzymać, obiecywałem mu znaczki, wszystko na próżno. Czy wiecie, co to oznacza? To oznacza, że mamy piękne, z takim nakładem kosztów zbudowane więzienia, mamy ofiarnych, wyszkolonych ludzi, mamy sądy i administrację, a także kartoteki — i nie mamy już ani jednego więźnia. Nie mamy nawet ani jednego podejrzanego, nawet ani jednej poszlaki. Lud stał się bestialsko, okrutnie, dziko lojalny.
SIERŻANT — Tak jest, panie naczelniku. To fakt. Ja bym im...
NACZELNIK POLICJI — Wybije niedługo godzina, kiedy przyjdzie zdjąć mundur i wtedy na próżno będziecie tęsknić za jednym marnym przesłuchiwaniem, wić się po nocach. Nie pomoże wam