Naczelnik Policji — Prostym czym, u licha?
Sierżant — Albo prostym policjantem, albo prostym are-sztantem i albo jako taki, i albo jako taki...
Naczelnik Policji — Nie umiecie rozumować inaczej, jak tylko prymitywnie. Tak mści się przyjmowanie do odpowiedzialnej służby ludzi bez wyższego wykształcenia. Na waszym miejscu człowiek z inteligencji...
Sierżant — Chciałem powiedzieć, że i jako taki oraz i jako taki uważam, że nie powinienem pić z panem naczelnikiem. Jeżeli miałbym być policjantem, to nie mogę się pogodzić, żeby pan pił z aresztantem, czyli jednak ze mną, bo przecież jestem napraw dę aresztowany. A jeżeli jestem aresztantem, spiskowcem, którego boi się sam generał i nawet sam rząd, to znowu ja nie mogę pić z panem.
Naczelnik Policji — Dlaczego?
Sierżant — Bo wtedy, jako taki, muszę się zachowywać zgodnie z moralnością i rolą uwięzionego spiskowca i nie mogę pić z przedstawicielem władzy, z szefem policji.
Naczelnik Policji — Zwariowaliście?
SIERŻANT — Nie, panie naczelniku. To jest silniejsze ode mnie. Czy może mnie pan teraz wypuścić z więzienia? Nie może pan. A więc muszę dalej siedzieć. A jeżeli muszę dalej siedzieć, to coraz silniej działa na mnie ta okoliczność. Chociaż próbowałem opierać się temu. Czuję, jak każdy dzień siedzenia robi ze mną coś okropnego, czego jeszcze sam dokładnie nie rozumiem.
Naczelnik Policji — łvloże wyście naprawdę chorzy? Nigdy nie skarżyliście się na płuca?
Sierżant — To nie to, panie naczelniku. Zdrowy jestem jak byk, sam pan widział, jak ćwiczyłem hantlą, a żeby mnie jeszcze pan widział ze sprężynami! Tu chodzi o co innego. Czy pan wie, że we mnie budzą się od tego czasu, jak mnie pan zamknął, różne nowe myśli?
Naczelnik Policji — Uważajcie lepiej na siebie.
Sierżant — A tak, żeby pan wiedział! Na przykład dawniej też nieraz jechałem pociągiem, ale nigdy niczego sobie specjalnie o tym nie myślałem. Ale jak tak człowiek siedzi, to zaczyna być
nastawiony, powiedziałbym, krytycznie. No i wspomina, choćby z nudów. I wie pan, do czego doszedłem?
Naczelnik Policji — Skądże mam wiedzieć. Mówcie od razu.
SIERŻANT — Że mamy fatalne kolejnictwo.
Naczelnik Policji — Czy wy sobie zdajecie sprawę z tego, co mówicie? Ostrzegam, że od tej chwili będę protokołował.
Sierżant — A niech tam pan protokołuje. To w człowieku tak wzbiera, że dłużej milczeć nie można. Albo weźmy dla przykładu sztukę i kulturę. Niech mi pan powie, panie naczelniku — i za co myśmy tak prześladowali, tak męczyli tych biednych artystów?...
Naczelnik Policji (pisząc szybko) — Trochę wolniej. Jakie były ostatnie dwa słowa?
Sierżant — Tych biednych artystów, mówię.
Naczelnik Policji — ...stów. Już. (odrywając oczy od papieru i przestając pisać) Nie, to niemożliwe. Przez pamięć na waszą długotrwałą służbę, czy wy naprawdę tak myślicie, jak mówicie? Tyle lat pracowaliśmy razem, wszystko się już ułożyło, a tymczasem wy takie rzeczy... Czy wy naprawdę uważacie, że w kraju jest aż tak źle? Zastanówcie się jeszcze.
SIERŻANT — Co ja się mam zastanawiać? Z okna mojej celi, jak do niego przysunąć pryczę, na niej postawić kubeł do góry dnem i stanąć na nim — to widać łąkę. Akurat na tę łąkę przychodzą teraz kosiarze. Jak im się dobrze przypatrzę, to niejednego się domyślę. Żeby pan widział, panie naczelniku, jakie oni mają skwaszone miny, jakie ogólne niezadowolenie maluje się na ich twarzach!
Naczelnik Policji — Przecież to subiektywizm z waszej strony! Niezależnie od wniosków, do jakich prowadzi, lojalnych czy nielojalnych — subiektywizm jako metoda jest sama w sobie sprzeczna z naszym programem! Musiałbym więc was ukarać nawet wtedy, gdybyście nic nie mówili o niezadowoleniu. A poza tym wiecie przecież, że regulamin zabrania wyglądania przez okno.
SIERŻANT — Ale nie temu, kto walczy z władzą, panie naczelniku. Taki nie odmówi już sobie jeszcze tego małego