472 J. ANDRZEJEWSKI. MIAZGA
do mojej żony i powiedział: masz szczęście, droga Alicjo nigdy nie przypuszczałem, że z wyrostka, delikatnie mówiąc; nieznośnego, jakim był twój mąż, wyrośnie tak uroczy młody człowiek. Niestety ta ocena mojej osoby nie sprawiła mi już przyjemności, zbyt późno przyszła i kto wie, czy wówczas gdy to mój ojczym powiedział, nie odnalazłem przez moment wszystkich gorzkich udręk chłopca, który w oczekiwaniu na miłość rzeczywiście i najłagodniej mówiąc był chłopcem nieznośnym, i to tak uporczywie i nieuleczalnie, że po roku wspólnego życia we troje, skoro ukończyłem pierwszą klasę, matka i ojczym zgodnie uznali, że dla mego własnego dobra lepiej się stanie, jeśli będę się wychowywać z dala od domu. Tak się też stało, i najpierw wygnany, a później już dobrowolnie upierając się przy tym oddaleniu, siedem lat życia aż do matury spędziłem najpierw w małym miasteczku w Poznańskiem, w Jeleniu, w tamtejszym gimnazjum i internacie, a później dwa ostatnie lata przed maturą - lecz o tym w odpowiednim momencie.
Więc Jeleń! Właśnie z Jeleniem, proszę państwa, oraz z pewnym majątkiem pod Mogilnem łączy się moja miłość następna, może, aby być lepiej zrozumianym, powinienem użyć słowa: przyjaźń, sądzę jednak, że nie odda ono wiernie ani klimatu moich uczuć, ani ich dalszych kolei. Obiektemjnego uczuciaijednak powiedzmy: miłości, był mójTowieSnik,'jedyny syn zamożnego ziemianina, akurat przedrokiem owdowiałego. Tego chłopca pamiętam doskonale: był długonogi, wysoki, szczupły, miał bardzo ciemne brwi zrośnięte u nasady nosa, twarz smagłą, jakby zawsze opaloną, za to oczy bardzo jasne, włosy też. Na imię miał Hipolit,/drobniale: Polek. Tym razem była to miłość odwzajemniona, obaj mieliśmyprr piętnaście lat, po piętnaście z początku, gdy on, jaTafńóWy
zjawił się w Jeleniu i pierwszego dmą, kiedy zaczynał się rok szkolny, podszedł do mnie i spytał, czy może zająć miejsce obok mnie w ławce. Wierzę, proszę państwa, w miłość od pierwsze-oowejrzenia. Więcej, uważam, że miłość się zaczyna tylko od pierwszego wejrzenia. Nasza z pewnością była taka. Niestety, trwała krótko, pod koniec wakacji, które, podobnie jak ferie Bożego Narodzenia i Wielkanoc, spędziłem w domu Polka, mój przyjaciel utopił się w stawie. Kto z państwa zna pierwsze moje opowiadanie, zatytułowane Zdrada, odnajdzie w nim bez trudu realia tego pamiętnego dla mnie lata, mnie pod imieniem Andrzej, Polka jako Janka, również i dziewczyna istniała w rzeczywistości, ta Amelka, która w opowiadaniu, choć nie pokazana, odgrywa dość dużą rolę, do niej to bowiem, córki gajowego, czamobrewy Janek przeprawia się późnym wieczorem łódką przez staw, o nią jest zazdrosny Andrzej i to on po tragicznej śmierci Janka odbywa tę samą drogę, aby w ramionach Amelki przeżyć pierwszą miłosną noc. Muszę się również państwu zwierzyć, że ów szczególny koloryt, w jakim utrzymana jest ostatnia moja książka, ów długi monolog umierającego Leonarda da Vinci, a więc koloryt światła, jakby sączącego się przez płynącą wodę albo gęste listowie, do tamtego właśnie młodzieńczego opowiadania świadomie został nawiązany, bo chociaż Leonardo zalecał malarzom, aby malowali portrety w dnie bezsłoneczne, kiedy blade światło przesącza się spomiędzy niskich chmur i pada drobny deszcz208 -ja z tym szczególnym kolorytem zapoznałem się, mało co poza nazwiskiem o Leonardzie wiedząc, a dla zaświadczenia tego ostatecznie drobiazgu mogę jeszcze państwu przypo-;i’ Aluzja do akapitu z rozdziału Lot wielkiego ptaka w monografii A. Yallcntin, op. cit., s. 318.