364 J. ANDRZEJEWSKI. MIAZGA
nych. Chodzi mu o zmierzenie się z samą naturą. Pragnie wiedzieć, czy kiedy osiągnie nie spotykaną dotąd władzę nad przedmiotami martwymi, nad tworzywem, z którego lepił swe dzieła, oraz nad własnym duchem, który stanie mu się posłuszny i całkowicie poddany jego woli, otóż czy wtedy natura ugnie się przed nim? Czy, krótko mówiąc, człowiek jako wyodrębniona cząstka może zapanować nad substancją, z której się składa? 1 czym będzie ta władza, jeżeli jest osiągalna? Do czego doprowadzi? Co spowoduje?
Nagórski zezwala swemu bohaterowi dowiedzieć sięo tym. Leonardo osiąga ową nadludzką wiedzę i moc, która pozwala mu widzieć i czuć o wiele dalej, niż dane to jest pięciu zmysłom. 1 cóż się wówczas dzieje? Co ta szczególna kondycja objawia? Objawia ona pewną prawdę, która jest nie do ujawnienia. Zaklęty krąg boskości dopełnia się ostatnim ogniwem - aktem miłosierdzia. Ludzkość nie może wiedzieć, czym jest i po co jest, i gdzie jest, i w jaki sposób jest. Ta wiedza byłaby dla niej zgubna. Trzeba jej tego oszczędzić. Błogosławieństwem jest nieświadomość. To ona jest dźwignią życia.
I Leonardo myśli: „Wiedząc wszystko kłamię, ponieważ wiedząc wszystko nie wiem, co mam uczynić z tą wiedzą1, a więc nie kłamstwa, lecz prawda niszczy nadzieję”2. Cóż mu więc pozostaje? Jedno tylko: odrzucić czarodziejską pałeczkę, wyrzec się magii, stać się na powrót zwykłym, nie wiedzącym, śmiertelnym. Rozpocząć wszystko od nowa, od początku. Czy jednak szansa taka jeszcze istnieje? Nie! - po raz wtóry odpowiadają Furie. Jeżeli szukało się prawdy i odnala-
zło się ją, pada się jej ofiarą, takie jest prawo. Powrotu nie ma. Trzeba odtąd żyć, jak ktoś zwykły z niezwykłą wiedzą. Taka jest cena. Myśli Leonardo: „Ja, którego ciała już nikt nie może pożądać, ale również i ja, który w swoim dogasającym ciele, w ciele okrytym usychającą skórą — wciąż odczuwam błogosławione i rozpaczliwe dreszcze pożądania, ja, którego nikt nie zapragnie wziąć w ramiona, aby na moich usychających wargach złożyć pocałunek i ustami młodości objąć moje usta już usychające, ja, oszukujący samego siebie i oszukujący tych. których muszę oszukiwać, aby oszukać samego siebie, śmiercią przywoływany, a wciąż pogrążenia w młodości spragniony, nigdy nie zaspokojony, bowiem ściganie uciekającej młodości nigdy nie może być zaspokojone, ja, któremu nie jest obcy żaden grzech i który zna do ostatniego oddechu wszelkie zbłąkanie, ja, który mimo mojej usychającej skóry i moich starczych warg, które są obrazą radości i harmonii, znam równie dobrze dno ciemnych przepaści, jak urojone blaski tęsknot, ja, który w pysze fałszywej pokory... ja wziąłem na ramiona ciężar ponad moje siły”3. Jednakże i w tym szczególnym momencie nie opuszczają go sprzeczne uczucia. Oto po tym dramatycznym wyznaniu pojawia się bluźnierstwo przeciwko Bogu. Leonardo przypomina sobie, jak zdarzyło mu się kiedyś wykonać obraz treści religijnej, za którym jął szaleć pewien młody książę, jak kupił go wreszcie i chciał zniszczyć to, co wskazywało boskość postaci, aby móc całować ją bez wyrzutów sumienia. „Osiągnąłem taką władzę nad duchem tego człowieka — myśli — że zdolny byłem rozkochać go w kobiecie malowanej, nie mniej niż w żywej. W tym, Boże, poprzednika nie miałem. Zdołałem stworzyć piękno, jakiego nikt
Przekształcony cytat z Bram raju (zob. J. Andrzejewski, Trzyopo-wieści, op. cit., s. 220).
Ibidem, s. 229.
Ibidem, s. 219.