370 J. ANDRZEJEWSKI, MIAZGA
stamentem i pożegnaniem, a jednocześnie świadectwem harmonijnego spełnienia - harmonijnego oczywiście na ludzką, ułomną miarę. Jest to rapsod136 o bujnym i burzliwym istnieniu, o niebezpieczeństwie nadmiernych namiętności, o zgubnej magii ludzkich kuglarstw i o cenie, jaką trzeba zapłacić za iluminację, jakiej się doznawało.
Pchany jakąś niejasną siłą - po raz ostatni słyszymy wewnętrzny głos Nagórskiego - pragnieniem wiedzy i wolą poznania, a jednocześnie nie chcąc porzucić ludzkiej, prostej miary - cierpiałem, lecz z tego cierpienia urządziłem widowisko. Każde przeżycie, najintymniejsze doznanie chwytałem jak złodziej i gromadziłem je, gromadziłem, aby je później scalić i wystawić na pokaz. Myślałem, że w ten sposób uwolnię się od tego, co we mnie jest złe, myślałem, że przezwyciężę to i wyzwolę się z tej niedobrej, dręczącej kondycji, z jaką przybyłem na ten świat. Teraz, gdy jestem nareszcie u kresu tej drogi, gdy dobrnąłem w końcu tu, skąd odzywam się teraz, widzę, że wszystko to było daremne. Moje przekleństwo wyśpiewane, aleja nie uwolniony od niego. Oto - starzec - stoję stopami w trawie mego dzieciństwa, mojej niepoprawnej młodości, mojej spapranej dojrzałości. Wciąż taki sam, niezmiennie. - Stoję i śpiewam mój płacz nad sobą, który nie mogłem być na taką miarę, jakiej dla siebie pragnąłem. Stoję i śpiewam. Mogę jeszcze śpiewać. Ale co będzie, gdy przestanę móc? Gdy moja czarodziejska pałeczka wypadnie mi z rąk? Gdy stracę głos i słuch? Chciałbym wtedy zamilknąć. Chciałbym umieć zamilknąć. Chciałbym, aby
136 rapsod - fragment większego poematu epickiego lub samodzielny utwór poetycki posługujący się patetycznym stylem, sławiący mito-
ińój ostatni śpiew nie zabrzmiał fałszywie. Wolałbym, żeby był ciszą.
piątek, 24 kwietnia
Już dwunasta, dochodzi, a poza przejrzeniem porannej prasy z paru tygodników nic do tej pory nie zrobiłem. Obezwładniająca senność i pustka w głowie, na dworze pochmurno, ale 18 st., kaloryfery wciąż grzeją i w pokoju, mimo uchylonego okna, jest tak duszno, iż nie ma czym oddychać. Chyba będzie burza.
Dość dokładnie sobie wyobrażam, jakie powinno być zakończenie sceny Celina Raszewska-Antek, ale myśli mam takpoklejone, iż żadnej z nich nie potrafię sformułować w zdanie. Przy podobnej bezsilności natychmiast wszystko przestaje mi się podobać i wszystkie wątpliwości powracają.
Burzy nie było, tylko po południu przez kilka godzin padał deszcz i pod wieczór trochę się odświeżyło. Ale dzień stracony, choć bardzo długi, cały w nastroju skretynienia: sam ze sobą grałem w kości i z mizernym zainteresowaniem, żeby się czymś zająć, przeczytałem kiepski kryminał.
• sobota, 25 kwietnia
Trochę, lecz niewiele lepiej niż wczoraj. Czytanie eseju Antka musi trwać co najmniej godzinę i kwadrans, może na-; wet dłużej, więc w pewnym momencie lektury oboje, i Celina, i Antek, muszą usłyszeć, jak goście schodzą na dół, nie. ma chyba jednak sensu zaznaczać tego w tekście. Natomiast kiedy Antek przeczyta ostatnie zdanie i pocznie starannie wyrównywać niedbale w trakcie lektury odkładane na bok kartki, aby