392 J. ANDRZEJEWSKI. MIAZGA
nia, że uważam cię za przybysza z Zachodu. Chciałem tylko powiedzieć, że prawdziwi przybysze z Zachodu nie są w stanie uchwycić wieloznaczności różnych naszych gestów i manifestacji. Nie znają zasad gry.
- Ja się też w tych zasadach gubię. I w samej grze.
- Bo wyszłaś z wprawy. Ale gdybyś tu posiedziała dłużej, szybko byś doszła do formy. A raczej, żeby być ścisłym, do antyformy, do czegoś, co jest zaprzeczeniem formy klarownej i jednoznacznej.
Odrzuciła głowę do tyłu, jakby stojącego tuż obok, przy stole, chciała lepiej widzieć.
Nagórski uśmiechnął się.
- Boże, jaka ty jesteś w tej chwili podobna do Krzysia!
- Już mi to kiedyś powiedziałeś w Paryżu i teraz, zaraz na lotnisku. Naprawdę jestem podobna?
- Każdy szczegół twojej twarzy wydaje się inny, a w całości, zwłaszcza w tym tak dla ciebie charakterystycznym odrzuceniu głowy trochę do tyłu, Krzyś prawie żywy.
- Mama mi tego ani razu nie powiedziała. Wiesz, trochę tych kwiatów zawiozę przed odjazdem mamie. Twojej też.
- Będzie zachwycona.
- Trochę mi przykro, że mama nie przyszła na koncert. We wtorek też nie była.
- Zlituj się, Halinko, sama widziałaś, jaka jest pogoda, a twoja mama przekroczyła osiemdziesiątkę, w Polsce ludzie szybciej się zużywają niż tam, u was.
- A twoja matka?
- Ba! Moja jest szczególnie przemyślnym kaprysem natuiy.
- Pięknie dzisiaj wyglądała. Gdybym miała żyć długo, chciałabym się zestarzeć, jak ona. Ale wolałabym nie. Podziwiać można starość drugich, własna jest nieprzyzwoita. Nie uważasz?
-Owszem, uważam.
- Wiesz, Adam, ile my się znamy.
-Długo.
- Pamiętasz, kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy?
- Raczej nie.
- Ja pamiętam. Już mieszkaliśmy w Warszawie, to był dwudziesty trzeci.
- Boże!
- Przyszedłeś do nas, a właściwie do mamy z wizytą. Pamiętam, że w głowie nie mogło mi się pomieścić, w jaki sposób mama może mieć takiego niedorosłego brata. Miałam wtedy sześć lat, a Krzyś był zupełnie malutki i miał złote, kędzierzawe włoski. Ty byłeś bardzo ładnym chłopcem.
- To rzeczywiście była Wielkanoc?143
- Na pewno, Wielki Piątek albo Wielka Sobota, bo, jak przyszedłeś, mama zawołała mnie do kuchni, kiedy się piekły babki i mazurki.
- Zabawne!
- Babki i mazurki?
- Wydawało mi się do tej pory, że wszystkie świąteczne ferie spędzałem poza domem, przeważnie w gościnie u kolegów. Miałem w Jeleniu144 sporo kolegów z tak zwanych sfer
1+3 Jest to niekonsekwencja będąca śladem poprzedniej wersji tekstu, w której wcześniejsza kwestia H. Ferens-Czaplickiej brzmi : „To było w roku dwudziestym piątym. Dokładnie Wielkanoc” (por. Aneks, s. 803).
144 Nazwa miejscowości jest prawdopodobnie aluzją do Wielenia, w którym Juliusz Wiktor Gomulicki, szkolny kolega Andrzejewskiego, spędził jeden rok szkolny w okresie gimnazjalnym (zob. na ten temat: J.W. Gomulicki, Trzy lata na Smolnej: 1925-1928 [w:] Smolna 30, Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego, praca zbiorowa pod red. J. Durki. T. K.wieka, Z. Smorawińskiego i J. Tymińskiego, Warszawa 1989).