478 J. ANDRZEJEWSKI. MIAZGA
zwłaszcza że przyczyny z pewnością są rozliczne i splecione w tak misternie skręcony bicz, iż trudno odróżnić i wyodrębnić poszczególne wiązania. Kto wie, czy zazdrość nie jest jednym z nich? A zaborczość, bliźniacza twarz zazdrości? Obie moje żony nie były kobietami, dzięki którym, czy raczej z powodu których mógłbym cierpieć. Nie mógłbym też do żadnej z nich powiedzieć: do ciebie się tęskni, kiedy cię nie ma i kiedy jesteś. Może zatem niespełnienie i nieosiągalność, może nienasycenie w dwóch maskach: nadziei i zwątpienia? Może...
Pierwsze małżeństwo zawarłem w roku 1932, chyba z końcem zimy, bo, jak już wspomniałem, zaraz po ślubie wyjechaliśmy w podróż do Włoch i Francji, a wtedy już była wiosna. Jeszcze wtedy chodziłem na Uniwersytet, na wydział filozoficzny, ale już byłem zdecydowany studia porzucić, ponieważ akurat w tym okresie po kilku latach solidnej abstynencji, dokładnie od chwili, kiedy w towarzystwie Antka Gniewosza - zginął pod Monte Cassino, proszę państwa — po raz pierwszy przestąpiłem próg domku ciotki Reginy, gdzie tak sprawnie zdjęte ze mnie zostały czary wygnania, więc akurat wówczas, gdy niebawem na jednym z balów karnawałowych miałem poznać moją przyszłą żonę, wróciłem do pisania, najpierw pod wpływem mglistej potrzeby, osobliwie prywatnej, aby w osobliwym kształcie prywatnej sprawiedliwości zamknąć ostatecznie moją miłość do czamobrewego, a później coraz bardziej świadomy, że moje garby i wilcze doły, chociaż na ciele byłem zdrowy i dobrze rozwinięty... moja żona miała wiele zalet, była ładna, inteligentna i na dodatek zamożna, lubiłem z nią... jednak, nie, czuję, że już nie dopłynę do tego portu o nazwie: Alicja, portu, który wnet miałem opuścić, ponieważ pewnego dnia wieczorem, w salonie ciotki mojej żony ujrzałem po raz pierwszy... potem, kiedyś potem, przy innej okazji, będęjesz-
cze musiał o tej miłości opowiedzieć... także i o tej ostatniej, przyszło mi na myśl, że gdyby jej imię, kojarzące się z walką j ze zwycięstwem, ze skrzydłami rozwiniętymi do śmiałego i zwycięskiego lotu, gdyby jej imię, chociaż nie ma takiego prawdziwego imienia... tylko umarli bronią nas skutecznie przed klęską, powinni umierać ci, których kochamy.
niedziela, 10 maja
Gdy wczoraj przed południem ukończyłem przepisywanie ostatniegofragmentu częściII-poczułem się trochę zagubiony i to uczucie niepewności, co robić dalej, towarzyszy mi do dzisiaj. Uczucie niepewności? Nie jest to, chyba, określenie najlepsze.
Nieodwczoraj i nieodpozawczoraj, obok myślenia czy pod myśleniem o Miazdze jako o całości skończonej, istnieje we mnie przeświadczenie z początku mgliste i dość długo chwiejne, ale jednak przeświadczenie, że do tekstu, który poprawiam i przygotowuję dla późniejszych uzupełnień, już więcej nie wrócę, pozostawiając go w kształcie niedokończenia, lecz niedokończenia, które w moim odczuciu nie jest równoznaczne z niespełnieniem. Więc ukończone niedokończenie?
Gdy przed kilkoma laty opublikowałem w „ Twórczości" fragmenty Miazgi - wielu przyjaciół oraz znajomych, których sądy artystyczne cenię, twierdziło, że tefragmenty powinnyfragmentami pozostać, trwając ostatecznie w formie upodabniającej ją niejako do bryły kamienia z grubsza tylko ociosanego, gdy z jego bezkształtnego ciężaru zaledwie surowe zarysy projektowanej rzeźby się wyłaniają. Słuchałem tych sugestii chętnym uchem, ponieważ i mnie podobnie nie wykończony kształt kusił Jeśli jednak rzeczywiście miała to być bryła tylko z grub-