w
PSYCHOLOGICZNE MECHANIZMY REKLAMY
W urmii Stanów Zjednoczonych zawsze przywiązywano bardzo dużą wagę do problemu pogłosek. Oficerowie amerykańscy przechodzili specjalne szkolenie dotyczące prostych technik zwalczania wieści szkodliwych dla morolc armii. Mieli na przykład zachęcać żołnierzy do wypisywania wszelkich zasłyszanych pogłosek na specjalnej tablicy. Dzięki temu w krótkim czasie wszyscy przekonywali się, że zasłyszane tu i ówdzie informacje są pełne niekonsekwencji i wzajemnie się wykluczają. Oficerom zalecano także, by zachęcali żołnierzy do publicznego ujawniania zasłyszanych pogłosek i komentowali je w obecności dużej grupy żołnierzy poprzez typowo „wojskowe” pytanie: „W której latrynie to usłyszałeś?".
Niszczącą siłę plotek może też ograniczyć oficjalna wypowiedź jakiegoś wybitnego autorytetu. Szok spowodowany zbombardowaniem przez Japończyków Pcarl Harbor był wśród Amerykanów tak duży, że łatwo dawali oni wiarę najróżniejszym pogłoskom. Takim na przykład, że Hawaje dostały się już w ręce wojsk japońskich, czy też że cała amerykańska flota praktycznie przestała istnieć. 20 lutego 1942 roku wspomniani już wcześniej psychologowie społeczni Gordon All-port i Leo Postman zapytali dwustu swoich studentów, czy ich zdaniem amerykańskie straty w Pcarl Harbor były „większe”, „znacznie większe”, czy też „nie większe” niż przedstawiał to oficjalny komunikat Białego Domu (tak zwany raport Knoksa). Okazało się, że 68% badanych uważało, iż rzeczywiste straty były większe lub znacznie większe niż te, do których Waszyngton oficjalnie się przyznawał. Trzy dni później, 23 lutego, prezydent Rooscvclt w specjalnym przemówieniu radiowym postanowił osobiście zdementować wszelkie pogłoski na temat amerykańskich strat. 25 lutego Allport i Postman powtórzyli swoje badanie na porównywalnej próbce studentów. Okazało się, że zapoznanie się z przemówieniem Roosevełta sprawiło, iż odsetek tych, którzy nie ufali raportowi Knoksa, zmniejszył się do 24%. Choć zmianę tę uznać trzeba za bardzo znaczącą, wynik ten stanowi zarazem dowód, że z pogłoskami nawet prezydent Roosevelt nie mógł sobie w pełni poradzić (AlJport i Postman, 1945). Można zatem powiedzieć, że w czasie wojny łatwiej jest odnieść zwycięstwo militarne i pokonać wroga w boju niż zwyciężyć nieprawdziwe wiadomości szerzące się we własnym kraju.
Wbrew rozpowszechnionym sądom i opiniom propaganda wojenna w niewielkim tylko stopniu polega na wymyślaniu kłamstw mających znamiona prawdopodobieństwa. Najlepszą pożywką dla działań propagandowych są fakty. Trzeba je jednak umiejętnie naświetlać i interpretować. Obowiązuje tu wiele mniej lub bardziej skomplikowanych zasad, a jedną z najważniejszych jest reguła: „To, co złe dla gęsi, może być dobre dla gąsiora".
Gdy w 1942 roku premier Winston Churchill składał wizytę w Moskwie, niemieckie Ministerstwo Propagandy w specyficzny sposób zinterpretowało ją na użytek publiczny. Ogłoszono mianowicie, że prawdopodobnie Churchill wyjaśnia Stalinowi, iż ścisłe współdziałanie Rosjan i Brytyjczyków jesi niemożliwe
■ nic może być w związku z tym nadziei na utworzenie drugiego frontu w Europie. Kiedy jednak Hitler odwiedził feldmarszałka Mannerheima w Finlandii, to samo Ministerstwo Propagandy zinterpretowało tę wizytę jako jednoznaczny dowód zacieśnienia współpracy i przyjaźni między armią niemiecką a fińską.
Podobnie, gdy Niemcy odnosili jakiekolwiek sukcesy na froncie, świadczyło to o sprawności armii i konsekwentnej realizacji planu podboju świata, leżeli jednak sukcesy odnosili alianci, nazistowska propaganda przedstawiała to jako... dowód słabości swoich przeciwników. Po niespodziewanej inwazji wojsk Stanów Zjednoczonych w Afryce (7 listopada 1942) prasa niemiecka stwierdziła na przykład, że ponieważ czas działa na niekorzyść aliantów, Amerykanie zostali zmuszeni do akcji, chociaż nie byli do niej jeszcze przygotowani. Co więcej, inwazja ta jest w rzeczywistości bardzo korzystna dla Niemców, gdyż niemieckie okręty podwodne nie będą musiały uganiać się za Amerykanami po Atlantyku. Zatapianie okrętów alianckich na Morzu Śródziemnym będzie dla floty niemieckiej znacznie łatwiejsze. Inwazję interpretowano też jako dowód znacznego osłabienia wojsk radzieckich (są tak wykrwawione, że Amerykanie musieli im przyjść z pomocą), a także przedstawiano ją jako przyczynę zbliżających się kłopotów żywnościowych Francji (Amerykanie zarekwirują wkrótce całą żywność z Afryki Północnej i Francja nie będzie mogła importować stamtąd artykułów spożywczych).
Bardzo interesującym zabiegiem lingwistycznym było subtelne różnicowanie określeń w odniesieniu do różnych akcji militarnych. W pierwszych latach II wojny światowej niemieckie Ministerstwo Propagandy nigdy nie używało pojęcia „bitwa", dopóki nie nabrało przekonania, że będzie ona dla Niemców zwycięska. Tak więc gdy Niemcy nie byli pewni wyniku potyczki, używali takich określeń, jak: „posuwanie się naprzód” lub „strategiczne wycofywanie się", „elastyczna obrona” czy „operacja wiążąca siły nieprzyjaciela”. W ten sposób starano się wytworzyć we własnych szeregach wrażenie, że Niemcy nigdy nic zostały zwyciężone w bitwie - ani wtedy, gdy atakowały, ani wtedy, gdy się broniły. Przeciwnicy Trzeciej Rzeszy oczywiście przegrywali bitwy zarówno wtedy, gdy posuwali się naprzód, jak i wówczas, gdy się cofali.
Choć propagandę okresu II wojny światowej łączy się głównie z hitlerowskimi Niemcami - czy personalnie z osobą „klasyka” w tej dziedzinie, Josepha Goebbelsa - to jest faktem, że bardzo interesującymi technikami propagandowymi posługiwali się także alianci. Jednym z takich dość wyrafinowanych zabiegów było dementowanie pogłosek.
W czasie wojny istniały rozgłośnie radiowe kierowane przez aliantów i nadające z terenu Wielkiej Brytanii, które przedstawiały się jako niezależne rozgłośnie niemieckie, emitujące audycje z terenu Rzeszy. Dzięki temu inogly one nadawać nic tylko prawdziwe wiadomości, nic dyskredytując przy tym rządu brytyjskiego. W dodatku rzekomo niemiecka rozgłośnia mogła być traktowana przez Niemców