79
Część druga — Między fabułą a zdarzeniem
metafizycznego — własnej relacji do idei boskości. W chwili życiowej katastrofy księgi
0 majaczeniach Mitroani, przysłane przez Zenona, pomogły mu oswoić dramat swego losu, dając nadzieję na metafizyczną rekompensatę doznanych cierpień. Teraz, kiedy nareszcie odzyskał żonę oraz doczekał się syna, rozpoznał swoje miejsce w trwaniu rodu; odkrył sens, jaki daje idea kontynuacji. Szczęście rodzinne sprawiło, że pierwoziemianie „przestali więc dlań niby być — niby, w sensie, iż pozornie tylko przestali, bo w rzeczywistości w; ogóle nigdy nie byli — mocą czynotwórczą, bodźcem do działania poprzez czczenie, czy odwrotnie; do czczenia poprzez działanie; pozostali na zawsze ciekawostką, jak dla widzów w teatrze losy osób dramatu” |2, 388). Uspokojony odkryciem swojej roli w gatunkowej
1 rodowej opowieści, spogląda na postać stojącą na placu poniżej.
Parnicki z niezwykłą precyzją zbudował tę scenę. Przejście od sekwencji, która ilustruje odzyskanie przez Rufusa metafizycznego spokoju do sekwencji obserwowania Maksymia-na, dokonuje się równocześnie ze zmianą „oświetlenia” — pojawia się światło dnia:
Co wszystko ostatecznie sobie uświadomiwszy, przeniósł wzrok z blednącego już przedporannie nieba na niezmiernie wolno wynurzający się z mroków nocy odcinek Konstantynopola, dający się widzieć z balkonu, na którym stał. [2, 388]
Rzadko u Parnickiego rzeczy i postacie pojawiają się w pełnym świetle. Tutaj intensywność i ostrość przedstawienia jest zaskakująca. Wydaje się ironiczną scenografią, nazbyt jaskrawą wobec mnożących się w umyśle Rufusa pytań. Mimetyczna dokładność przedstawienia figur posągu i postaci stoi w zasadniczej sprzeczności z trudnością zrozumienia wy mowy' tej sceny. Parnicki jakby celowo dręczy czytelnika, ofiarowując mu na zakończenie powieści klarowny, ostentacyjnie statyczny obraz, który jest przy tym tak zagadkowy'. Maksymian wpatruje się w koronę cierniową na głowic posągu. Rufus na próżno usiłuje przeniknąć sens tej sceny:
W co właściwie Maksymian tak się wpatruje? — zapytał siebie. — W kolce, to jasne. AJc też tylko to. Bo może przecież być to wpatrywanie się w kolce męki przedkrzyżowej. Jednakże równie dobrze — w kolce, co wieńczą cesarza rzymskiego głowę. Albo i inaczej jeszcze: kolce, co z narzędzia męki przeistoczyły się w wymowną — nazbyt wymowną! — ozdobę. I wreszcie: kolce wokół głowy człowieka tego czy owego, czy jeszcze innego — samego choćby Maksymiana.
A jeśli Maksymiana właśnie — co mu na głowę wcisnęło je, wbiło w nią? Kim, względnie czym człowiek ten żył? Miłością, Storacją? Komu, względnie czemu naprawdę służył? Czyżby też tylko swojej jedynej miłości, a poprzez nią — Aecjuszowi najpierw, potem biskupowi Leonowi, a więc poprzez służbę dla Leona — Chrystusowi?
Lecz czyż na pewno: „a więc”, zaraz zaś potem koniecznie, prawem następczości nieomylnie nieuchronnej jakoby: „poprzez”?! Zagadka. Niejedna zresztą. [2, 389]
Jak niewiele miejsca zostawia Parnicki czytelnikowi. Uprzedza naszą aktywność senso-twórczą. tematyzuje nasze przeczucia interpretacyjne, ale nie przynosi istotnego rozwiązania.
Dlaczego Rufus nic potrafi pojąć znaczenia gestu Maksymiana? Wydaje się, że jego niemoc wynika z niezdolności ogarnięcia całego bogactwa znaczeniowych możliwości, zamkniętych w tej scenie. Rufus tnie wystylizowany obraz Maksymiana stojącego u stóp posągu. Próbuje zrozumieć, jaki sens mogą mieć dla Maksy miana ciernie na głowie Konstantyna. Rozważa starannie warianty' interpretacyjne, jest czujny wobec matrycy wy powiedzi, posiada niezwykłą świadomość tego, jak system języka rządzi przedstawieniem, wie, że rozpoznanie motywu działań Maksymiana może być wymuszone przez syntaksę, a nie odpowiadać rzeczywistemu podłożu decyzji bohatera. Próbuje wyjaśnienia przez fabułę, jakby w ciągłości zdarzeń usiłował znaleźć zasadę rządzącą jego postępowaniem, tymczasem odkrywa jedynie retorykę przyczyny i skutku. Za każdym ujęciem interpretacyjnym unieruchamia postać w jednym tylko wymiarze: metafizycznym (interpretacja korony cicr-