stworzenia te są mniejsze wydaje się, iż młodsze dziecko hamuje lub nawet zmienia swe agresywne popędy na odwrotne, utożsamiając się z ofiarą i pragnąc zabawy z kimś od siebie mniejszym.
przekład: Danutz Ztaierzyński
Sylvia Ant h on y urodziła się w A fryc* Południowe). Studiowała filologie angielską i psychologie w Londynie. Swą podyplomowa prac' z zakresu psychologii, pisaną w Universlty Co 11 ete i Guy*s Hospttal, ukończyła na krótko przed wybuchem wojny, z zamiarem kontynuowania swych zainteresowań w te) dziedzinie. W czasie wo)ny przebywała w Kanadzie. Po powrocie do Wlk. Brytanii, pracowała w administracji szkolnictwa oraz w Departamencie Konsultacji Naukowej przy Ministerstwie Lotnictwa. Obecnie prowadzi badania naukowe z zakresu kryminologii dla Wydziału Naukowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Sylria Ant bony Jest autorką licznych artykułów zamieszczonych w angielskich, kanadyjskich i amerykańskich pismach naukowych. Jest członkiem Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego.
MACIEJ ClStO
MUZEUM ZIEMI
— To na kogo się czujesz?
— Na Marysię.
Znudziło jej się imię, nie chce Już być Julką. Nazwa, słowo Jest bajką, Jest mitem o rzeczy. Julka chce nowej bajki.
Kot śpi na plecach, z łapami w górę — krzesełko przy sprzątaniu. — Kocie, ty znów jesteś w ciąży, — mruczę. — No pewnie! — (Julia z energią) — Ona ma aż czterech kandydatów! Nawet całkiem mały się do niej podlecał.
— Taki przytulny kotek. — Ania pokazuje Jaki.
Zamykamy drzwi. Wachadłowiec Kolumbia jak zwykle, w peruce i z pudlem. Do narożnika — i z powrotem, do narożnika — i z powrotem. Raz jej się ukłoniłem, i teraz Już zawsze muszę. — Dzień dobry — Julia do Ani półgłosem: — tata nie lubi perułek.
Po murze pnie się dzikie wino, na ławeczce przysiadł dziadek, podparł się laską; nic nie roba, żyje. W kiosku bilety, a ktoś obok: — Czy jestem Już było? — („Jestem”: pismo dla mamuś). Jedziemy. — Niech żywi nie tracą nadziei... — bez związku powiedziało coś przy szybie. Patrzę co: aha. radyjko motorniczego.
— Tato, ja się trochę boję... — W Muzeum Ziemi widzimy dinozaura. — One miały pół mózgu w głowie a pół w ogonie — objaśnia życzliwie babcia w bordowym kitlu. Chodzi po sali i zapala światła. Muzeum Jest puste — tylko my. — Widzisz Aniu, w ogonie. Nie ma się czego bać.
W gablotach pod lupą, bursztyny, w bursztynach muchy i kwiatki sprzed 40 milionów lat. Gdzie indziej meteoryt z kosmosu. Taki lepszy żużel. Różne kamienie i kryształy, mineralogia upozowana na roślinność: „róża gipsowa”, „kwiat żelaza”, zielone nefryty.
Wracamy. Na moście nonszalancja: on puścił kierownicę, czyści sobie paznokcie, ona lewą ratuje sytuację. Kierowniczka. Widać z okien tramwaju. Tu wagon Jest wypełniony do połowy białym psem. Patrzymy jak pies szybko dyszy. Szybko żyje, krótko. Jego właściciel dziwnie ssie dolną wargę. I drga lewym
83