FRID INGULSTAD
ZDRADA
Saga Wiatr Nadziei
część 11
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, kwiecień 1906 roku
Emanuel odszedł... i zabrał swoje meble. Elise odwróciła się i weszła do domu,
chwiejąc się na nogach. Nie chciała, by Kristian odgadł jej myśli.
- Dziwne - mruknęła. - Może zamierza je sprzedać. Takie piękne meble nie są nam
przecież potrzebne. W tej sytuacji moglibyście spać w salonie, będzie wam wygodniej niż w
kuchni. Trzeba będzie wynająć mansardę.
Kristian poszedł za nią.
- Ale dlaczego nic nie powiedział? Mógł uprzedzić przynajmniej ciebie.
- Emanuel ma kłopoty. Zdarzyło się coś ważnego. - Podeszła do pieca kuchennego,
żeby nie patrzeć na brata. - Na razie nie mogę o tym opowiadać, Kristianie, ale Emanuel
przeżył coś, co go bardzo dotknęło.
- Stracił pracę?
- Nie, jeszcze nie... to znaczy... Ja... ja nie wiem. Kristian podszedł do siostry.
- Elise?
Teraz już musiała się obrócić i zobaczyła, że chłopiec grzebie w kieszeni spodni.
- I tak miałem zamiar to zrobić. Proszę. - Wyciągnął w jej stronę brudną zaciśniętą
piąstkę i z dumą na twarzy rozchylił palce. Na jego dłoni leżała kupka dziesięcioorówek. -
Korona i pięćdziesiąt ore. Są twoje. Zaoszczędziłem je dla ciebie.
Elise wzruszenie ścisnęło za gardło, walczyła z sobą, by nie okazać uczuć, które nią
targały.
- Nie, oddałeś już tyle pieniędzy, ile trzeba, Kristian. Powiedziałam przecież, że resztę
możecie zachować dla siebie.
Kristian zdecydowanie pokręcił głową.
- Jeśli Emanuel stracił pracę, potrzebujesz pieniędzy na jedzenie. Wcale nie muszę
kupować tej piłki, to zresztą nic specjalnego, jest przecież zrobiona z gałganków. Będę
oszczędzał i kupię sobie porządną.
- Nic nam nie potrzeba, Kristian. Zarobiłam dwadzieścia koron za suknię, którą
uszyłam.
- Kłamiesz, Elise. Gdybyśmy nie byli w fatalnej sytuacji, Emanuel nie musiałby
sprzedawać swoich mebli.
Elise opadła na najbliższy stołek i musnęła oczy dłonią. Nie mogła już dłużej
powstrzymywać łez.
- Usiądź koło mnie, Kristian, to powiem ci, o co chodzi. Masz już prawie jedenaście
lat, niedługo będziesz dorosły, jakoś zniesiesz prawdę. - Wzięła go za rękę i posadziła na
stołku, który stał obok. - Ale obiecaj, że nic nie powiesz Pederowi i Evertowi. Peder i tak
musi znosić dokuczanie, powinniśmy go oszczędzać.
Kristian siedział sztywno i nieruchomo na stołku, przygotowywał się na nieprzyjemną
nowinę. Elise żal się go zrobiło.
- Cieszę się, że cię mam, Kristian. Gdy byłeś mały, martwiłam się o ciebie, bo
wydawałeś się taki ponury i zamknięty w sobie. I ciągle się kłóciłeś z Pederem. Ale zmieniłeś
się, gdy się wyprowadziliśmy z Andersengarden. Myślę, że potrzebowałeś czasu, żeby
przeboleć śmierć ojca.
Kristian nic nie powiedział.
Elise wzięła głęboki drżący oddech.
- Przypuszczam, że Emanuel wyjechał na pewien czas. To były jego meble,
pochodziły z dworu w Ringstad, ale nam nie są potrzebne. To nawet dobrze, że pokój będzie
pusty. Możemy tam wstawić łóżko. Może uda się nam zdobyć jeszcze jedno. Wówczas
miałbyś własne, a Peder i Evert spaliby razem na starym. Mielibyście pokój wyłącznie dla
siebie. Tylko w ciągu dnia musiałabym tam szyć.
Kristian siedział w milczeniu i patrzył siostrze w oczy. Elise domyśliła się, że czeka
na wyjaśnienie.
Znów westchnęła, walcząc ze łzami, nie chciała się poddać. Przyj - dzie pora na jej
własny żal, teraz trzeba myśleć o tym, jak oszczędzić chłopców.
- Zauważyłeś pewnie, że ostatnimi czasy Emanuel nie był sobą. Często się kłóciliśmy,
znikał gdzieś wieczorami, późno wracał, w domu najczęściej milczał, okazywał niechęć albo
irytował się z powodu drobiazgów.
- Ale nie wtedy, gdy przyszli tu ci ludzie. Ta piękna dama i ten pan. Wtedy
rozmawiali głośno, śmiali się i żartowali.
- To prawda. Niełatwo to zrozumieć, ale większość z nas woli przebywać w
towarzystwie ludzi podobnych do siebie. Na pewno nie chciałbyś się bawić z chłopcami zza
rzeki. W każdym razie nie z tymi, którzy mieszkają nieco dalej. Ojciec wolałby ciągle pływać
po morzach w towarzystwie innych marynarzy, źle się czuł w fabryce. Emanuel był
przyzwyczajony do wielkich pokoi w Ringstad, u nas było mu za ciasno i za ubogo. W biurze
też nie czuł się najlepiej. W końcu wpadł w rozpacz i odszedł, ale myślę, że wróci. Potrzebuje
czasu, żeby przemyśleć swoje życie.
- Nie mógł tego powiedzieć?
- Nie umiał. Nie chciał patrzeć na nasz smutek.
- To znaczy, że jest tchórzem.
Elise nie odpowiedziała. Poczuła, że ogarnia ją złość. Kristian miał rację, Emanuel był
tchórzem. Nie wolno w ten sposób opuszczać rodziny, nie wolno brać po kryjomu swoich
rzeczy i znikać bez słowa. Zachował się podle nie tylko w stosunku do niej, ale i do dzieci.
Może Emanuel odpowiedziałby, że nie ma żadnych dzieci. Ale jest przecież
odpowiedzialny za Hugo, czy tego chce, czy nie. Uznał ojcostwo, postarał się, by wszyscy
uwierzyli, że to jego dziecko, przyśpieszył nawet chrzest, żeby zapisać chłopca w
kościelnych księgach, nim ktoś odkryje prawdę.
Jak może mu się wydawać, że Elise poradzi sobie sama z dziećmi?
Prawdopodobnie uznał, że o Pedera i Kristiana powinna się martwić matka i ten jej
Hvalstad, że Evert może liczyć na pomoc gminy, a Hugo ma przecież innego ojca. W tej
sytuacji będzie musiała wrócić do przędzalni i do życia, które porzuciła, gdy się spotkali. To
bezlitosne i okrutne z jego strony, zupełnie niepodobne do Emanuela, którego znała. Ktoś
musiał go do tego namówić, ktoś, kto miał znacznie silniejszą wolę niż on.
Matka? Trudno w to uwierzyć. Matka Emanuela była wprawdzie przeciwna temu
małżeństwu i przeżyła szok, gdy się dowiedziała, że Hugo nie jest jej wnukiem, ale nie jest
przecież złym człowiekiem. .. A poza tym z półsłówek Emanuela można się było domyślić,
że nie kocha swojej matki.
A może źle to wszystko interpretuje? Może on rzeczywiście chce sprzedać meble,
żeby poprawić ich sytuację? Gdyby ją zapytał, zrobiłaby wszystko, żeby go powstrzymać.
Nie dlatego, że te meble coś dla niej znaczą, ale dlatego, że wie, ile znaczą dla niego.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Myślę, Kristian. Może się pomyliłam. Może Emanuel rzeczywiście chce sprzedać
meble, żebyśmy mieli więcej pieniędzy na jedzenie?
- Powiedziałby o tym.
- To nie takie pewne. Wiedział, że na pewno bym protestowała.
- Sprawdzałaś, czy zostawił ubrania?
Elise drgnęła. Nie pomyślała o tym. Zerwała się ze stołka i pobiegła do sypialni,
szarpnęła drugą od góry szufladę, która należała do Emanuela, i zauważyła, że jest pusta.
Wpatrywała się w nią zaszokowana.
Kristian stanął cicho za jej plecami.
- Tak właśnie myślałem.
Elise pokiwała głowa, nie obracając się. Rozejrzała się dokoła. Niedzielne ubranie nie
wisiało już na wieszaku, ze ściany zniknął obraz, z komody - wszystkie ozdoby. Nic nie
wskazywało na to, że Emanuel tu kiedyś mieszkał.
- Odszedł - powiedziała przez łzy.
- Nie przejmuj się, Elise. Pomogę ci. Nakłamiemy Pederowi i Evertowi, powiemy, że
Emanuel musiał wyjechać na pewien czas. Wolno przecież kłamać, żeby komuś pomóc.
Pokiwała głową, nie obracając się, po jej policzkach płynęły łzy i kapały prosto do
pustej szuflady.
- Ale jak to wytłumaczymy?
- Powiemy, że stracił posadę w fabryce i znalazł pracę gdzie indziej. Może w Ulefoss
- dodał z zapałem. To było jedyne znane mu miejsce, gdzie byli robotnicy, i dyrektorzy, i
urzędnicy, tak jak tutaj. - A za jakiś czas o wszystkim zapomną.
- Zapomną? - Elise przestała płakać i obróciła się do Pedera. - Peder kocha Emanuela,
na pewno źle to przyjmie.
Kristian się nie odezwał. Elise przypomniała sobie od razu, jak zareagował na wieść o
planowanym ślubie. Nie podobał mu się ten pomysł.
- Bez względu na to, co się stanie, Emanuel i ja jesteśmy w dalszym ciągu
małżeństwem. Gdy staliśmy przed ołtarzem, przysięgaliśmy, że będziemy się kochać i
wspierać nawzajem aż do śmierci. Na dobre i na złe. Dlatego wiem, że Emanuel wróci, choć
na razie ma kłopoty.
Kristian w dalszym ciągu milczał. Obrócił się i powoli ruszył w stronę drzwi.
- Nie martw się o Pedera, Elise, ja z nim porozmawiam - oświadczył i wyszedł.
Gdy Elise usłyszała zamykające się z nim drzwi, padła na łóżko i zaczęła płakać bez
opamiętania. Po pewnym czasie płacz przycichł, w jej głowie zaczęły się kotłować różne
myśli, a w miejsce żalu pojawił się gniew. Waliła pięściami w materac i ciskała
przekleństwami, które przychodziły jej do głowy. Tchórz, asekurant, sprośny łajdak. A jaki
fałszywy.
Jak można tak się pomylić w ocenie człowieka. Przypomniała sobie, jak spotkała go
po raz pierwszy, w drodze ze Świątyni. Opowiadał jej o swojej pracy w Armii Zbawienia,
mówił, że jest tam po to, żeby pomagać innym. „Jeśli naprawdę w coś wierzysz, nie poddasz
się' - powiedział. Wydał jej się prawdziwym idealistą, wyzbytym egoizmu, pełnym
poświęcenia.
Jak więc mógł najpierw ją zdradzić z inną dziewczyną, i to nie raz, a teraz uciec przed
odpowiedzialnością. Uciec z podwiniętym ogonem, jak najgorsze bydlę, bez słowa
pożegnania. Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, które pomogłoby jej to wszystko zrozumieć?
Nie chciała go więcej widzieć, nawet gdyby wrócił i na kolanach błagał o łaskę.
Nienawidziła go. Nienawidziła go aż do bólu. Nigdy więcej nie uwierzy mężczyźnie, nigdy
więcej nie da się nabrać na piękny wygląd, miłe słówka i pochlebstwa.
Mężczyznom zależy tylko na jednym, mają tylko jeden cel: dostać się pod spódnicę
dziewczyny. Zachowują się jak psy, węszące po ulicach w poszukiwaniu suczki. Nawet jeśli
nie znajdą żadnej chętnej, robią to, na co mają ochotę. Tylko dlatego Emanuel za nią chodził,
choć wiedział, że jest zaręczona z Johanem. Dlatego oświadczył się, gdy miała chwilę
słabości. A gdy ją wreszcie zdobył, gdy polowanie się skończyło, mógł zacząć szukać
kolejnego łupu.
Wstała z łóżka i usłyszała gaworzenie Hugo. Jeśli nie weźmie go zaraz na ręce,
gaworzenie zamieni się w płacz. Nie ma mowy, żeby leżała tu i rozpaczała z powodu takiego
niewiernego bydlaka jak Emanuel. Poradzi sobie bez niego. Dzięki pieniądzom z szuflady bę-
dzie mogła nadal wynajmować domek nad rzeką i utrzymywać całą rodzinę przez parę
miesięcy.
Podeszła do małego, wzięła go na ręce, a on nagrodził ją bezzębnym uśmiechem.
- Nie potrzebujemy tego twojego ojca, Hugo. Damy sobie radę z Kristianem, Pederem
i Evertem.
Usiadła na stołku kuchennym i przyłożyła małego do piersi.
Myśli wciąż kotłowały się w jej głowie. To nawet dobrze, że Emanuela nie będzie.
Nie będzie musiała znosić jego gwałtowności w łóżku. Nie będzie musiała wymyślać potraw,
które są tanie i przypadną mu do gustu, bo trudno to było pogodzić. Nie będzie musiała się
martwić, że Hugo zacznie krzyczeć i zdenerwuje Emanuela, nie będzie leżała bezsennie
całymi nocami, zastanawiając się, gdzie on się podział. Nie ma mowy, żeby opłakiwała
odejście takiego tchórza. Niech sobie jedzie do Ringstad, czy gdzie tam chce, ona nie wyleje
już ani jednej łzy.
Do Ringstad... Myśl o Ringstad zaczęła jej dławić gardło. Czyżby właśnie to zrobił?
Czyżby pojechał do Signe, jak to przepowiedziała Karolinę? Czyżby kochał ją tak bardzo, że
nie mógł bez niej żyć?
Myśl okazała się bolesna pomimo wściekłości. Karolinę miała rację. Chyba znała
Emanuela znacznie lepiej. Przez wiele lat mieszkała z nim pod jednym dachem, znała jego
dobre i złe strony. Teraz na pewno będzie triumfować. Sama myśl o tym jest okropna.
Na dworze zrobiło się ciemno, pora położyć chłopców. Otworzyła drzwi wejściowe i
zawołała:
- Kristian, Peder, Evert, do domu!
Dopiero gdy zawołała, zorientowała się, że stoją tuż za węgłem. Wszystko
wskazywało na to, że właśnie się naradzali.
- Już późno, chłopcy, pora do łóżek.
Przyszli od razu. Mieli dziwne miny, poważne, prawie uroczyste.
- Myślałam, że się gdzieś bawicie.
- Bawiliśmy się. - Tylko Kristian się odezwał. - Powiedziałem Pederowi i Evertowi,
że Emanuel pojechał do Ulefoss, Elise. Oni też mają trochę dziesięcioorówek.
Peder i Evert zaczęli grzebać w kieszeniach, a potem obaj podeszli do niej, trzymając
na wyciągniętych brudnych dłoniach równie brudne pieniążki.
- Proszę.
Elise z trudem powstrzymywała łzy i kręciła głową, żeby nic nie mówić. W końcu
udało jej się wykrztusić:
- Jesteście najlepszymi chłopakami w Sagene. Jestem bardzo wzruszona i nie wiem,
jak mam wam dziękować, ale mogę was od razu pocieszyć, że nie czeka nas bieda. Mam
więcej pieniędzy, niż ktokolwiek mógłby przypuścić. Podczas kolacji opowiem wam skąd.
Schowajcie swoje pieniążki i wydajcie je, na co chcecie, zasłużyliście sobie na to.
Odwróciła się i weszła do kuchni, żeby przygotować parę pajd chleba suto
smarowanych melasą.
Chłopcy siedzieli pełni oczekiwania, śledząc każdy jej ruch. Gdy kolacja była gotowa,
Elise usiadła koło nich, chrząknęła i zaczęła:
- Musicie mi obiecać, że nikomu nie powiecie tego, co ode mnie usłyszycie. To
wielka tajemnica.
Zamilkła i objęła ich spojrzeniem. Przestali żuć i patrzyli na nią w napięciu.
- Napisałam opowiadanie i wysłałam je do gazety. Spodobało im się i chyba dobrze
mi zapłacą. Potem napiszę jeszcze jedno opowiadanie i może jeszcze jedno. A na końcu
zrobię z nich książkę. Oprócz nas czworga tylko Torkild Abrahamsen o tym wie. Znał re-
daktora tej gazety i zaniósł mu moje opowiadanie.
Peder spojrzał na nią okrągłymi oczami.
- Napisałaś bajkę? Jak Asbjornsen?
- Nie, napisałam o czymś, co się naprawdę wydarzyło. O czymś, co inni powinni
przeczytać, żeby zrozumieli, co to znaczy być robotnicą w fabryce i mieć na utrzymaniu
gromadkę dzieci.
- Ale przecież ty już nie pracujesz fabryce.
- To nie jest historia o mnie.
- Dlaczego nie? O matce Pingelena?
- Nie znacie tej osoby, a ja nie chcę mówić, kto to taki. To nie ma znaczenia,
najważniejsze, żeby ci, którzy rządzą w naszym kraju, zrozumieli, że kobiety nie mogą mieć
takiego trudnego życia.
- Moim zdaniem powinnaś raczej napisać o nas, Elise. Możesz napisać o duchu w
szkole, który wcale nie był żadnym duchem, tylko pijakiem. To będzie znacznie bardziej
wciągające.
- Nie chcę pisać wciągających historii, chcę pisać o tym, jak żyją ludzie tu, nad rzeką.
Pederowi zabłysły oczy.
- Możesz napisać o tym człowieku, który wskoczył do rzeki. O tym, którego mama,
Hvalstad i Emanuel musieli wyciągać. Pingelen mówi, że on jest rudy. I widział go parę razy
na moście, jak znowu próbował to zrobić, ale za każdym razem ktoś przechodził i mu
przeszkadzał.
Elise poczuła wielki ciężar na piersi. A więc chłopcy go zauważyli. Spostrzegli nie
tylko to, że włóczy się po okolicy, ale też to, że ma rude włosy. Kiedyś mówili, że kręci się
tu, bo się w niej kocha. Ale co będzie dalej? Podniosła się, żeby przynieść bańkę z mlekiem, i
ogarnął ją strach. Emanuel zniknął, więc plotki zaczną jej doskwierać bardziej niż
kiedykolwiek. Jeśli ludzie zauważą, że Hugo jest podobny do tego rudzielca, nie dadzą jej
spokoju.
- Czy mogę powiedzieć nauczycielowi? Że napisałaś coś do gazety? - Kristian posłał
jej błagalne spojrzenie. Sądził zapewne, że ta wiadomość wzbudzi podziw nauczycieli i
uczniów, może miał nadzieję, że zaczną patrzeć na nich z szacunkiem. Ale w tym się mylił.
W szkolnych kolegach mogło to obudzić jedynie zazdrość. Mieliby jeszcze więcej powodów,
żeby dokuczać Pederowi.
- Nie, Kristian, nie wolno ci nikomu o tym mówić. Napisałam to pod pseudonimem.
To znaczy, że wymyśliłam inne imię i nazwisko, żeby nikt się nie domyślił, że ja to
napisałam. Musicie mi obiecać, że dotrzymacie tajemnicy. Jeśli wyjdzie na jaw, czego
dotyczy ta historia, ktoś, kto i tak ma ciężkie życie, ucierpi jeszcze bardziej. Spójrzcie na
mnie, wszyscy trzej. Czy przysięgacie, że nikomu o tym nie powiecie? Zdradziłam wam ten
sekret tylko dlatego, żebyście wiedzieli, że nie będziemy głodować.
Pokiwali głowami z powagą.
- Słowo honoru.
Ale gdy chłopcy się już położyli i ona sama też wślizgnęła się do łóżka, leżała
bezsennie do późnej nocy. Nie docierało do niej to, że Emanuel naprawdę uciekł, że odwrócił
się od nich bez słowa. Odpowiedzialność za czwórkę dzieci bardzo jej ciążyła. Co z nimi bę-
dzie, jeśli przytrafi jej się jakieś nieszczęście? Pedera i Kristiana zawiodła już ich własna
matka, wybierając miłość i inne dziecko. Teraz Emanuel zrobił to samo. Nawet jeśli Peder na
razie tego nie rozumie, prawda dotrze do niego prędzej czy później.
Pieniądze z szuflady kiedyś się skończą. Nawet jeśli Elise wróci do pracy w fabryce,
nie utrzyma pięciu osób z jednej pensji. Chłopcy rosną, potrzebują coraz więcej jedzenia,
nowych ubrań.
Obróciła się. Można wynająć mansardę, chłopcy z każdym rokiem będą więcej
pracować. Tak, jakoś sobie poradzą.
Czuła się dziwnie i samotnie w wielkim łóżku, jakby leżała i czekała na kogoś, kto się
spóźnia. Nie zdążyła opowiedzieć Emanuelowi o dwudziestu koronach, które zarobiła
szyciem, i o pieniądzach, które dostała od jego ojca i od matki Ansgara. A przecież postano-
wiła, że mu o tym powie. Nie zdradziła też, że myśli o przeprowadzce na Wzgórze Świętego
Jana. Może nie uciekłby, gdyby mu o tym wszystkim powiedziała?
W tkalni płótna żaglowego na pewno wiedzą, gdzie on jest. Może po prostu
przeprowadził się do jakiegoś małego mieszkanka? W dzielnicy, w której dobrze się czuł?
Gdy będzie miał trochę czasu, na pewno napisze do niej list i wszystko wyjaśni.
Ostatnia myśl trochę jej pomogła i wreszcie nadszedł sen.
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego ranka Elise postanowiła, że spróbuje jeszcze raz porozmawiać z Hildą.
Z przyzwyczajenia obudziła się, zanim zawyły fabryczne syreny, ale leżała jeszcze
przez chwilę, zastanawiając się, jak to zrobić. Mogłaby wykorzystać nieobecność Emanuela i
pozwolić siostrze zamieszkać tu na jakiś czas. Jeśli Hilda urodzi i potrzyma dziecko w
ramionach przez kilka dni, na pewno nie będzie żałować decyzji. Tym razem chciała przecież
zatrzymać przy sobie dziecko, a Elise nie miała wątpliwości, że tak będzie dla niej najlepiej.
Majster poszedł chyba do pracy, ale na pewno przykazał służącym, żeby nie
wpuszczały nikogo obcego. Trzeba znaleźć jakiś pretekst, by zobaczyć się z Hildą.
Ułożyła Hugo w wózku i ruszyła w drogę.
Pogoda wciąż dopisywała, było zadziwiająco ciepło jak na początek kwietnia. Świat
wydawał się piękniejszy, gdy słońce ogrzewało policzki, a powietrze pachniało wiosną.
Emanuel na pewno wróci, gdy się nad wszystkim zastanowi. Wróci, gdy Elise mu opowie o
wszystkich pieniądzach, również o tych, które dostała od jego ojca. Teraz trzeba przede
wszystkim ratować Hildę. A jutro wybierze się do tkalni płótna żaglowego, żeby zapytać o
Emanuela. Może naprawdę stracił posadę, wówczas łatwiej byłoby zrozumieć jego de-
sperację. A może złożył wypowiedzenie i znalazł inne zajęcie. Ktoś powinien wiedzieć, co
się z nim dzieje. W najgorszym razie porozmawia z Carlem Wilhelmem.
Dopiero w drodze na strome wzgórze wpadła na pomysł, jak dostać się do Hildy. Gdy
tylko wspięła się na szczyt, skierowała kroki w stronę domu Paulsena Juniora, zadzwoniła do
drzwi i poprosiła o spotkanie z panią Paulsen. Na szczęście pani Paulsen była w domu.
Służąca wpuściła Elise do sieni i poszła zawiadomić panią. Twarz gospodyni się rozjaśniła na
widok Elise.
- Pani Ringstad? Jak miło. Miałam zamiar wysłać dziś do pani służącą, żeby zapytać,
czy nie zechciałaby pani uszyć mi peleryny. Suknia jest taka piękna.
- Chętnie to zrobię, ale chciałabym panią najpierw poprosić o drobną przysługę. -
Zawahała się przez chwilę. - Czy pani wie, że moja siostra jest służącą u wuja pani małżonka,
u majstra Paulsena?
Pani Paulsen spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Nie, nie miałam o tym pojęcia.
- Mam dla niej ważną wiadomość, ale skoro pan Paulsen jest w fabryce, służące na
pewno nie otwierają nikomu obcemu. Byłam tu już dwa razy i dowiedziałam się, że moja
siostra jest chora. I teraz bardzo się o nią martwię, bo nie wiem, co jej jest. Kontaktowała się
z małą dziewczynką, która zapadła na suchoty. Dlatego uważam, że powinna czym prędzej
pójść do doktora, żeby sprawdzić, czy się nie zaraziła.
Wprawdzie ostatnio Elise się dowiedziała, że Larsine nie ma jednak suchot, ale nie
mogła znaleźć innego pretekstu, choć źle się czuła, okłamując panią Paulsen.
Pani Paulsen załamała ręce z przerażoną miną.
- Myślałam, że suchoty zagrażają tylko biedakom.
- Zazwyczaj tak, ale jeśli miało się kontakt z chorym, niczego nie można być
pewnym. Zajęliśmy się tą dziewczynką, ponieważ mama nie miała jej z kim zostawiać, idąc
do pracy. Wszyscy byliśmy już u lekarza. Wszyscy oprócz Hildy.
Pani Paulsen nie kryła przerażenia.
- To bardzo dziwne, że wuj nie chce pani wpuścić, zazwyczaj nie robi takich
trudności.
- Nie było go w domu, gdy przychodziłam.
Gospodyni poprosiła służącą o płaszcz i kapelusz i ruszyła w stronę wyjścia.
- Myślę, że nie powinna pani do niej wchodzić, pani Ringstad. Zwłaszcza że wie pani,
jak zaraźliwa jest ta choroba.
- Stanę w drzwiach i porozmawiam z nią. Suchotami można się zarazić tylko przez
bezpośredni kontakt. Niestety, moja siostra jest bardzo uparta. Jeśli uważa, że dolega jej coś
całkiem innego, nie będzie chciała przyjąć doktora. Od dziecka boi się lekarzy. Proszę
spróbować zająć czymś służące, w przeciwnym razie zaraz je zawoła i mnie wyprosi.
Pani Paulsen pokiwała głową, choć widać było, że nie jest zadowolona.
Zadzwoniły do głównych drzwi. Elise postawiła wózek pod schodami, a sama stanęła
za plecami swojej towarzyszki, żeby jak najmniej było ją widać.
Służąca dygnęła nisko na widok gościa. Najwyraźniej czuła wielki respekt wobec
całej rodziny Paulsenów.
- Dzień dobry, to tylko ja. Rozumiem, że pana Paulsena nie ma w domu? - Pani
Paulsen weszła do środka, a Elise pośpieszyła za nią. - Mam bardzo ważną wiadomość dla
Hildy.
- Ona leży w łóżku, pani Paulsen. Majster zabronił jej przeszkadzać.
- Wiem o tym, ale to sprawa życia i śmierci, nie tylko jej życia. Podejrzewamy, że
mogła zarazić się suchotami. Musicie czym prędzej wezwać lekarza.
Służąca pobladła.
- Suchotami?
- Zaprowadź do niej panią Ringstad i wracaj tu szybko, bo muszę ci zapisać nazwisko
lekarza. Nie możecie wzywać starego doktora Moe, gdy sprawa jest tak poważna. Znam
innego specjalistę od chorób płuc.
Służąca obróciła się czym prędzej, a Elise poszła za nią. Przed drzwiami do służbówki
dziewczyna się zatrzymała i spojrzała na Elise z przerażeniem.
- Nosiłam jej jedzenie. Myśli pani, że mogłam się zarazić? Elise pokręciła głową.
- Nie, nie sądzę. Wracaj szybko do pani Paulsen.
Służąca zrobiła, co jej kazano. Elise zaś ze zdumieniem stwierdziła, że drzwi nie są
zamknięte na klucz, jak podejrzewała. Hilda leżała w łóżku.
- Elise? - zdziwiła się, ale nie tak bardzo, jak Elise oczekiwała.
- Znalazłam rozwiązanie, Hildo. - Podeszła do siostry i usiadła na brzegu łóżka.
Opowiedziała jej szybko o tym, co się zdarzyło; o pieniądzach, które leżą w szufladzie, i o
tym, że Emanuel odszedł. - Rozumiesz? Możesz zamieszkać z nami. I żadna z nas jeszcze
długo nie będzie musiała pracować w fabryce. Może Emanuel wróci pewnego pięknego dnia,
w końcu jesteśmy małżeństwem, ale na razie zabrał swoje meble i zniknął. Nie może więc
zabronić ci mieszkać u nas. Byłam tu już dwa razy, ale mnie nie wpuścili. Czy on cię tu
zamyka?
Hilda pokręciła głową.
- Nie musi. Zgodziłam się oddać dziecko tym ludziom.
- Mówiłaś mi, że chcesz je zatrzymać.
- Zanim zrozumiałam, że to niemożliwe. Nie mam dachu nad głową, nie mam pracy.
Umrę raczej, niż pójdę po pomoc do gminy. Mathilde myślała tak samo.
- A więc słyszałaś o niej?
- Czy o niej słyszałam? - prychnęła Hilda. - A jak myślisz, o czym plotkują
dziewczyny w kuchni?
- Gdy cię ostatnio spotkałam na drodze, odgadłam od razu, że tak właśnie myślisz.
Przestraszyłam się i postanowiłam z tobą porozmawiać. Gdy mnie tu nie chcieli wpuścić,
sądziłam, że majster trzyma cię wbrew twojej woli.
Hilda pokręciła głową i zamyśliła się.
- Mówisz, że Emanuel cię opuścił?
- Wczoraj wieczorem. Poprosił o chwilę spokoju, bo bolała go głowa. Wzięłam więc
małego na spacer. Gdy wróciłam, już go nie było. Nie było też jego mebli.
- Niech diabli porwą tego łajdaka. Spodziewałam się tego od Bożego Narodzenia,
Elise. Od kiedy cię zmusił, żebyś pozwoliła tej dziwce zamieszkać z wami.
Elise nie odpowiedziała.
- Co ci jest? - zapytała.
- Nic. Jestem tylko rozpłodową kwoką i nie mogę się doczekać chwili, w której
pozbędę się wreszcie tego pomiotu, który we mnie siedzi.
Elise zdenerwowała się nie na żarty.
- Mówisz o swoim dziecku. Wstawaj natychmiast i uciekaj stąd kuchennymi
drzwiami. Pani Paulsen wzywa właśnie lekarza. Powiedziałam jej, że mogłaś się zarazić
suchotami, więc się śmiertelnie przeraziła.
- Nic z tego nie będzie, Elise. Nie rozumiesz, że Paulsen mnie znajdzie?
Elise pokręciła głową.
- Nie będzie próbował, bo mam zamiar opowiedzieć o wszystkim pani Paulsen. Ona
jest dobrym człowiekiem. Jestem przekonana, że nie zechce odbierać dziecka matce, która
chciałaby je sama wychować.
Wreszcie w mętnym spojrzeniu Hildy pojawiła się jakaś iskra.
- Ale Emanuel może wrócić w każdej chwili.
- Nie sądzę. Nie tak prędko. Nie zabierałby ze sobą mebli. Zresztą nie wiem, jak
mógłby wytłumaczyć to, co zrobił.
Elise podniosła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Pośpiesz się, Hildo. Chłopcy się ucieszą. Najpierw stracili ciebie i Braciszka, potem
matkę, a teraz jeszcze Emanuela. Zasługują na jakąś miłą niespodziankę pośród tych
wszystkich nieszczęść. Przekonam panią Paulsen, żeby jednak nie wzywała lekarza. Powiem,
że wiem wszystko o suchotach i że nie masz żadnych objawów.
- A co będzie, jak służące zobaczą, że wychodzę? Pobiegną od razu do fabryki i
uprzedzą pana Paulsena.
- Postaram się zatrzymać je w salonie. Ale uważaj, gdy będziesz przechodzić koło
przędzalni Graaha i koło Hjula, uważaj też na moście. Zarzuć szal na głowę i pochyl się, żeby
cię nikt nie poznał. Zabierz ze sobą swoje ubrania. Będziesz ich potrzebowała.
Elise wyszła z pokoju, żeby nie słyszeć więcej protestów, ale wcale nie była pewna,
czy Hilda jej posłucha.
Gdy wróciła do pani Paulsen, powiedziała, że jej zdaniem to nie wygląda na suchoty i
że chce z nią porozmawiać w cztery oczy. Spojrzała na trzy służące.
- Możecie tu zostać, a my pójdziemy do biblioteki.
Służące były przerażone i myślały chyba, że ta rozmowa ich ma dotyczyć, bo żadna
nawet nie pisnęła.
Elise opowiedziała o wszystkim pani Paulsen najdelikatniej, jak potrafiła. Nie
powiedziała tylko, że Braciszek jest dzieckiem Hildy. Nie mogła być aż tak brutalna.
Zwłaszcza że pani Paulsen dawała zawsze do zrozumienia, że to jej własne dziecko.
Braciszek czuł się tu dobrze, pokochał swoją nową matkę i nowego ojca. Nie należało go
zabierać z domu, od rodziców.
Pani Paulsen strasznie pobladła.
- Czy chce pani powiedzieć, że wuj zamierzał zabrać dziecko pani siostrze wbrew jej
woli?
Elise pokręciła głową, choć była przekonana, że taka właśnie jest prawda.
- Nie, on na pewno chciał dobrze. Hilda jest młoda, nierozważna, nie ma ani męża, ani
pracy, ani dachu nad głową. Dziecko miałoby lepiej u państwa niż u niej. Zgodziła się na to
dobrowolnie, ale teraz żałuje. Najprawdopodobniej pan Paulsen nie chciał państwa
rozczarować, więc zrobił wszystko, żeby dotrzymała obietnicy.
- Czy pani wie, kto jest ojcem dziecka? Elise nie zdołała spojrzeć jej w oczy.
- Nie.
Wystarczy, że odbieram jej drugie dziecko, nie powinnam odbierać także pierwszego,
pomyślała. Jeśli powiem coś więcej, odgadnie wreszcie prawdę.
Pani Paulsen zaczerpnęła tchu.
- To dla mnie wielki szok, pani Ringstad. Jestem ogromnie rozczarowana, że Isac nie
będzie miał małego braciszka albo siostrzyczki. Mój mąż też będzie rozczarowany. Ale
sądzę, że wcale nie tak trudno dostać dziecko z sierocińca Armii Zbawienia, musimy tylko
uzbroić się w cierpliwość.
- Pani jest dobrym człowiekiem, pani Paulsen. Wiedziałam, że dzielnie to pani
zniesie. Najprawdopodobniej pani wuj będzie oburzony, że powiedziałam o wszystkim, ale
nic na to nie poradzę. Pani Paulsen pokręciła głową.
- Oboje z mężem z nim porozmawiamy. Nie musi pani się o to martwić - powiedziała,
zmierzając powoli w stronę drzwi. - Proszę pozdrowić ode mnie swoją siostrę i życzyć jej
szczęścia. Mam nadzieję, że pani i ja pozostaniemy w przyjaźni.
- Z wielką przyjemnością, pani Paulsen.
- Co pani mąż na to, że w domu będzie jeszcze więcej osób?
- Tylko przez pewien czas, póki Hilda nie znajdzie sobie pracy i mieszkania.
Pani Paulsen pokiwała głową.
- Słyszałam, że na Ullevalsveien jest wolne mieszkanie. Tylko dwa pokoje z kuchnią,
ale pokoje są przestronne i jasne. Proszę to powiedzieć siostrze.
Elise przytaknęła. Dwa przestronne pokoje z kuchnią na Ullevalsveien... Pani Paulsen
nie ma pojęcia, co to znaczy być biednym.
Gdy wyszły na korytarz, pani Paulsen skinęła na służące.
- Możecie wrócić do pracy. Suchoty nam nie zagrażają.
Na młodych twarzach odmalowała się ulga. Dziewczęta pobiegły czym prędzej do
swoich obowiązków.
Elise ucieszyła się, że Hugo śpi nadal, i odprowadziła panią Paulsen do jej domu,
zastanawiając się, czy Hilda zdecydowała się na ucieczkę.
- Bardzo przepraszam, że sprawiłam pani przykrość, pani Paulsen.
Pani Paulsen machnęła ręką.
- Byłoby znacznie gorzej, gdybym odkryła prawdę później. Poza tym mam przecież
Isaca, chyba trochę za szybko pojawiłoby się nowe dziecko - uśmiechnęła się. - Gdyby to
miało być moje własne dziecko, to raczej nie urodziłabym go tak szybko, prawda?
Elise pokręciła głową. Hilda musiała jakoś temu sprostać, pomyślała. Dobry Boże,
spraw, żeby Hilda mnie posłuchała i żeby już była w domu, błagała w duchu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Szła do domu w takim napięciu, że nie mogła złapać tchu, gdy już wchodziła przez
furtkę. Jeśli Hilda nie przyszła, to znaczy, że nie chce tego dziecka. Elise straciłaby wówczas
wszelką nadzieję i pogrążyłaby się w depresji.
Gwałtownie otworzyła drzwi. I odetchnęła z ulgą. Hilda z chłopcami siedziała przy
stole. Jedli ciasteczka. Ciasteczka, które Hilda wyniosła z kuchni majstra albo kupiła po
drodze. Choć to wątpliwe, by wstępowała do sklepu, skoro tak się bała demaskacji.
Peder promieniał.
- Elise, popatrz, Hilda przyszła! Będzie u nas mieszkać. I jest w ciąży, więc niedługo
będziemy mieć nowego braciszka, za parę dni. Wtedy w domu będzie pięciu chłopaków.
Emanuel będzie chyba przerażony, ale się przyzwyczai.
Evert spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Skąd wiesz, że to będzie chłopak?
- Tego nie wiem, ale tak myślę. Skoro nie ma już Larsine i Anne Sofie, to
dziewczynka by się tu nudziła.
Elise się uśmiechnęła.
- Larsine wróci. Właśnie się dowiedziałam, że jednak nie ma gruźlicy. Leżała w łóżku
przez kilka tygodni, bo była chora na bronchit.
Peder spojrzał na nią z przerażeniem.
- Leżała sama całymi dniami, gdy Kiełbaska była w pracy? Elise pokiwała głową.
- A co miała robić? Takie jest życie. - Zerknęła na siostrę. - Miło cię widzieć, Hildo.
Prosiłam Boga, żebyś mnie posłuchała. Pani Paulsen wie już o wszystkim i wszystko
rozumie. Cieszę się, że zaczęłam dla niej szyć. W przeciwnym razie nic by z tego nie było.
Peder uśmiechnął się trochę nieśmiało.
- Ja się cały czas modliłem, żeby Braciszek do nas wrócił. I teraz będzie tak, jakby się
nam urodził na nowo.
Elise pokiwała głową z uśmiechem.
- Masz przecież małego Hugo, więc nie ma znaczenia, czy to będzie braciszek, czy
siostrzyczka. Pomyśl, jak się Hugo ucieszy, że będzie miał kogoś prawie w tym samym
wieku do zabawy.
Elise obróciła się, by wyjąć Hugo z wózka.
- Tylko się nie zagapcie, chłopcy! - zawołała przez ramię. - Pamiętajcie, że idziecie do
pracy.
Chłopcy podskoczyli, chwycili kaszkiety i wybiegli. Elise wniosła małego do domu i
położyła go na stole, z którego Hilda szybko uprzątnęła kubki i okruszki ciasteczek.
- Dawno go nie widziałaś. Urósł, prawda? - Zdjęła dziecku czapeczkę i uśmiechnęła
się do niego.
Hugo też się uśmiechnął, zamachał rączkami i zaczął radośnie gaworzyć.
Hilda stała i patrzyła na siostrzeńca w milczeniu. Elise spojrzała na nią ze
zdumieniem.
- Nie wydaje ci się, że urósł?
Hilda nie odpowiedziała, tylko patrzyła na dziecko, pogrążona w myślach.
- Wiem, dlaczego wyszłaś za Emanuela, Elise, ale nie powiedziałaś mi całej prawdy.
Elise poczuła rumieniec na swoich policzkach. Uważała, że im mniej osób będzie
znało prawdę, tym lepiej, żałowała, że zwierzyła się Agnes.
- Wiesz, kto cię zgwałcił, prawda? - Hilda spojrzała siostrze w oczy.
Elise nie potrafiła skłamać jej prosto w oczy. Pokiwała głową.
- To ten ranny żołnierz, który kręcił się po okolicy Ten, który próbował skoczyć do
wodospadu?
Elise znów pokiwała głową.
- Ten rudy dziwak? Elise nie odpowiedziała.
- Czy Emanuel wie, że to on?
- Tak. Domyślił się tego z czasem. Ale nikt więcej. Tylko Agnes i Johan. Prosiłam
Agnes o adres do tej kobiety z Mollergata, domyśliła się więc, co się stało. Johan dowiedział
się z innych powodów. Wolałabym, żeby nikt o tym nie wiedział. Nawet ja sama. Byłoby mi
lżej.
- Spójrz na niego, Elise. - Hilda wskazała dziecko ruchem głowy. - Nie rozumiesz,
dlaczego Emanuel uciekł?
Elise poczuła, że ogarnia ją gniew.
- Hugo nic nie poradzi na to, do kogo jest podobny. Ja też nic na to nie poradzę.
Emanuel zaproponował mi małżeństwo, żeby nas uratować przed hańbą, i zupełnie nie
rozumiem, jak może sądzić, że hańba będzie mniej dotkliwa po tym, jak uciekł.
- Jest takim samym łajdakiem jak inni mężczyźni, ale gdy patrzę na to dziecko, coraz
lepiej rozumiem, dlaczego uciekł.
Nagle Hilda skuliła się i wybuchnęła płaczem. Zarzuciła siostrze ramiona na szyję.
- Przepraszam, nie chciałam być taka niemiła, jestem po prostu zdruzgotana. Cieszę
się, że przyszłaś i wyjaśniłaś sprawę, Elise, ale jest mi też smutno.
- Smutno? Dlatego, że zachowasz dziecko? Hilda pokręciła głową.
- Nie. Dlatego, że musiałam się wyprowadzić. Elise nie mogła uwierzyć własnym
uszom.
- Żal ci tamtego domu? - Przypomniała sobie apaszkę i inne drobiazgi, które
stanowiły taką pokusę dla Hildy. Czyżby jeszcze nie wydoroślała i nie nabrała rozsądku?
Hilda znów pokręciła głową.
- Nie. Dlatego, że go kocham.
- Kochasz majstra? - Elise usłyszała niedowierzanie we własnym głosie.
- Co w tym dziwnego? - zdenerwowała się Hilda. - Jest taki dobry. Daje mi czekoladę,
pomarańcze i jedwabne pończochy. Teraz nikt mi niczego nie będzie dawał.
- Ależ tak, Hildo. Jest ktoś, kto da ci znacznie więcej niż inni, ktoś, kto będzie cię
kochał nade wszystko. Czekolada i jedwabne pończochy nie znaczą nic w porównaniu z tym,
co dostaniesz. - Obróciła się w stronę Hugo i pochyliła się nad nim. Chłopczyk spojrzał na
nią pełnym oddania spojrzeniem i uśmiechnął się całą buzią. - Widzisz? Czy może być coś
ważniejszego?
Hilda stała i patrzyła na nich bez słowa.
Kristian powiedział Pederowi i Evertowi, że będą mogli przenieść się do salonu, i
jeszcze tego wieczoru poprosili Elise o pomoc w przestawieniu łóżka.
Elise się zawahała.
- Myślę, że możemy poczekać do jutra. Skoro tak długo spaliście razem, nic się nie
stanie, jeśli prześpicie tak samo jeszcze jedną noc.
Hilda spojrzała na siostrę.
- On nie wróci, Elise - powiedziała cicho, gdy chłopcy wybiegli do wychodka. - Nie
wróci, skoro zabrał wszystkie meble. Musiał to od dawna planować.
Słowa Hildy ubodły Elise. Czy Emanuel naprawdę planował od dawna, że się od niej
wyprowadzi? A ona się nie zorientowała, że sprawy zaszły tak daleko? Kłócili się, ale
przecież wszystkie małżeństwa kłócą się czasami. Emanuel narzekał wprawdzie na smród od
rzeki, na mróz zimą i na ciasnotę w domu, ale Elise nigdy nie przyszło do głowy, że mógłby
się wyprowadzić. Nawet wtedy, gdy wzdychał i mówił, że nie ma żadnego wyboru, że musi
to jakoś znieść.
- Co się stało? - Hilda spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nic, myślałam tylko o tym wszystkim - powiedziała Elise, ciężko wzdychając. -
Możemy zamieszkać w jednym pokoju, a poddasze wynająć. Dwa pokoje z kuchnią to
prawdziwy luksus. Mieszkamy przecież tylko w szóstkę. W siódemkę, za parę dni.
Wynajmiemy je komuś, kto dobrze znosi płacz niemowlęcia po nocach.
Hilda rzuciła jej urażone spojrzenie.
- Nie jest powiedziane, że moje dziecko będzie krzyczało bardziej niż Hugo.
Chłopcy wrócili i od razu poszli spać.
Elise i Hilda weszły do pokoju i usiadły na brzegu łóżka. W salonie nie było żadnych
mebli. Kołyska wciąż stała w kuchni, Hugo, przewinięty i nakarmiony, smacznie zasnął.
- Wciąż mi się wydaje, że słyszę głosy i kroki na zewnątrz. - Hilda była niespokojna,
najwyraźniej obawiała się, że pan Paulsen pojawi się tu lada moment.
- O tej porze roku wieczorami na ulicach jest wiele osób. Pogoda jest ładna. A poza
tym niektórzy tak późno kończą pracę.
Siedziały w milczeniu i nasłuchiwały.
- Co zrobimy, jak przyjdzie?
- Nie otworzymy mu. Zamknęłam drzwi na klucz.
- A jeśli zacznie straszyć policją? Jestem przecież u niego na służbie, nie mogę tak po
prostu skończyć pracy.
- Powiem, że jesteś chora.
- Nie uwierzy. Widział mnie dziś rano.
- To powiem, że zaraz wezwę policję, i wytłumaczę, dlaczego tu jesteś.
- Wiesz dobrze, że nie będziemy miały nic do powiedzenia.
- To pobiegnę do pani Paulsen i powiem jej, co się zdarzyło.
- Ona też jest tylko kobietą, chociaż należy do wyższej klasy.
- No cóż, to opiszę to wszystko w gazecie. Hilda się roześmiała.
- Już to widzę. Robotnica znad rzeki Aker, która sprzeciwiła się panom.
- Śmiej się, śmiej, sama zobaczysz.
- Nie żartuj, Elise. Ja się naprawdę boję. Nigdy nie widziałaś, jak on się wścieka, a ja
widziałam. Kiedyś strasznie mnie zbił. Prawie nie mogłam po tym chodzić.
- Nie miał prawa.
- Myślisz, że kogoś pytał?
- To jak możesz mówić, że go kochasz?
- On się nie upija i jest czasem dobry, przecież ci mówiłam.
A poza tym niewiele służących może siedzieć przy kominku w salonie, gdy na dworze
jest trzaskający mróz. A ja wiele razy tam siedziałam, gdy w służbówce było tak zimno, że
oddech mi zamarzał.
- To wszystko brzmi tak, jakbyś go kochała jak ojca, a nie jak ukochanego.
- Nigdy nie miałam ukochanego, więc nie wiem, jak to jest.
- Miałaś Loranga.
- Tego szczeniaka? - prychnęła Hilda. J przestraszyła się. - Cicho, słyszę, że ktoś
idzie.
Obie wytężyły słuch.
- Nie ośmieli się zmuszać cię do niczego, Hildo. - Elise starała się mówić bardziej
pewnym głosem. Wiedziała, że majstrowie, nadzorcy i dyrektorzy robią z robotnicami to, na
co mają ochotę. - Poza tym sądzę, że pani Paulsen z nim rozmawiała i powiedziała, że nie
chce dziecka, które siłą odebrano matce.
Hilda nic nie powiedziała. Elise zorientowała się, że słowa tu nie pomogą. Hilda była
naprawdę przerażona. Najtrudniej było jednak zrozumieć, że ona naprawdę kocha majstra.
- Gdyby zamierzał przyjść, dawno by już tu był.
Hilda nadal milczała. Spojrzała w stronę okna. Odgłosy kroków zaczęły się oddalać.
- Nie zapominaj, że dom stoi przy ulicy. Słychać tu prawie każdego przechodnia. W
każdym razie tu, w pokoju, który jest nieco oddalony od wodospadu.
Hilda nic nie mówiła.
- Jak to dobrze, że przyszłaś właśnie dziś, gdy zostałam sama. Kiedy wypowiedziała
te słowa, nagle dotarła do niej prawda.
Została sama! Emanuel ją opuścił. Łzy napłynęły jej do oczu, choć wydawało jej się,
że wypłakała już wszystkie i że poradzi sobie bez Emanuela. Szlochając, oparła się o siostrę i
się rozpłakała.
Hilda objęła ją i przytuliła jak dziecko. Role się odwróciły, teraz Hilda była dorosła i
silna, a Elise poddała się rozpaczy.
Następnego ranka Elise postanowiła pójść do tkalni płótna żaglowego i zapytać o
Emanuela. Hilda miała zająć się Hugo.
Hilda zmarszczyła brwi, spoglądając na siostrę.
- Jesteś tego pewna? Będą się śmiać za twoimi plecami. Zdradzona żona - , która
szuka swojego męża. Na pewno nie pierwszy raz.
- Niech się śmieją, ile tylko chcą, to Emanuel zrobił z siebie idiotę, nie ja.
- „Stój prosto jak Daniel”. - W głosie Hildy pojawiła się nuta kpiny. - Nie poddawaj
się, Elise. Emanuelowi nie zaszkodzi trochę śmiechu i pogardy. Niech się jego szef dowie o
wszystkim.
- Nie szukam zemsty. Chcę tylko wiedzieć, gdzie on jest i co zamierza.
- Zapewne nic poza ucieczką. Może dostał pieniądze od ojca i przeprowadził się do
mieszkania w zachodniej dzielnicy. Tam jego meble będą bardziej pasować. Oficer Armii
Zbawienia - dodała z szyderstwem w głosie. - Idealista.
- Nie obwiniaj Armii o tchórzostwo Emanuela. Większość z nich to naprawdę
wspaniali ludzie. Weź na przykład Torkilda Abrahamsena, długo by szukać szlachetniejszego
człowieka niż on.
Padał kapuśniaczek, ale wciąż było ciepło. Elise z przyjemnością wyszła z domu,
choć z niechęcią myślała o spotkaniu z ludźmi z tkalni.
Na ulicy Thorvalda Meyera nie było nikogo, panowała cisza. Z bramy wyjechał z
turkotem wóz, zmierzający do Ringnes Bryggeri. Na koźle siedział wozak zwany Carem.
Uchylił czapki i pozdrowił Elise. Woźniców było wielu, warzelnia dysponowała
pięćdziesięcioma końmi. Każdy woźnica miał jakieś przezwisko: Krowa, Cietrzew, Kukułka,
Lis, Flądra. Był nawet taki, którego zwali Puszek. Elise była przekonana, że Peder właśnie
dlatego dał to imię szczeniakowi, a potem kotu. Wozacy rozwożący piwo musieli
zachowywać się i ubierać przyzwoicie, bo przecież reprezentowali warzelnię. Mówiło się
nawet, że konie w warzelni Ringnes mają lepsze życie niż robotnicy znad rzeki Aker. Stały w
stajniach wyłożonych marmurami i mogły chodzić swobodnie po boksach.
Z budynku wyszła nagle jakaś robotnica. Ubrana jak wszystkie, w odcinaną długą
spódnicę, znoszoną cienką bluzkę i szal skrzyżowany na piersiach, na głowie miała chustkę.
Szła szybko, a w jej twarzy było coś, co sprawiło, że Elise ciarki przeszły po plecach. Coś się
musiało zdarzyć, skoro wybiegła w samym środku dnia pracy. Może dowiedziała się, że
któreś z jej dzieci wpadło do wodospadu albo że najmłodsze zachorowało? A może któryś z
chłopców wskoczył na drewniane bale spływające rzeką, ześlizgnął się, wpadł do wody i nie
mógł się spod nich wydostać? Niebezpieczeństwa czyhały zewsząd, zwłaszcza na maluchy,
których nikt - nie pilnował. Wszyscy wiedzieli, że co tydzień zdarza się jakiś wypadek.
Wiosenny dzień nie wydawał się jej już taki piękny. Elise spostrzegła, że robotnica
zaczęła biec i zniknęła z Biermannsgate. Sama też przyśpieszyła kroku.
Niewykluczone, że kobieta należała do tych najodważniejszych i weszła do biura
nadzorcy, żądając podwyżki albo skrócenia dnia pracy. W takiej sytuacji mogła od razu
wylądować na ulicy. Emanuel opowiadał, że robotnice w tkalni płótna żaglowego zarabiają
dziesięć ore na godzinę i że zazwyczaj jesienią mają dużo roboty z jutą na liny żeglarskie.
Wówczas pracowały od szóstej rano do dziesiątej wieczorem. Szesnaście godzin. Jak matka,
która ma kilkoro dzieci, może temu sprostać?
Elise dostała gęsiej skórki. Nie miała ochoty wracać do fabryki. Do wielkiej hali
pełnej maszyn i wirującego w powietrzu pyłu. Na lodowatą kamienną posadzkę zaplamioną
olejem, na której trzeba się było kłaść, żeby wyczyścić maszynę. I do ogłuszającego huku.
Taki huk musi szkodzić ludziom.
Przypomniała sobie, jak Johan opowiadał, że wszyscy, którzy pracują w tkalni płótna
żaglowego, zapadają w końcu na chorobę, którą nazywają pylicą. Powietrze jest tam tak
zanieczyszczone, że gdy w poniedziałek wracają do pracy, wydaje im się, że się uduszą.
Wielu ma takie duszności, że zupełnie nie może oddychać. Poza tym palce mają zupełnie
poranione od konopi, ale choć skóra im ciągle pęka, muszą doszywać coraz to nowe kawałki.
W wybielarni natomiast jest strasznie zimno, ale dopiero gdy powiedzieli szefowi, że
maszyny mogą zamarznąć, zaczęli tam trochę grzać.
Elise pomyślała o artykule, który posłała do gazety „Verdens Gang”. O iluż innych
sprawach mogła jeszcze napisać. Jeśli redaktor naprawdę uważał, że ma talent, to spoczywała
na niej jeszcze większa odpowiedzialność.
Zbliżała się już do wielkiej fabryki, do największego budynku w całym kraju, jeśli nie
liczyć królewskiego zamku. Mieszkańcy Kristianii przychodzili tu na wycieczki. Pracowały
tu setki ludzi, ale niektórzy już się zastanawiali, co z nimi będzie, gdy miną czasy
żaglowców.
Na działce były wciąż pozostałości po warsztatach mechanicznych, choć przeniesiono
je dawno nad fiord.
Elise zwolniła, przypominając sobie słowa Hildy: „Będą się z ciebie śmiać za
plecami. Zdradzona żona, która szuka swojego męża”.
Trzęsąc się cała, szła w stronę głównego wejścia. Dobry Boże, oby tylko Emanuel
wciąż był w mieście. Oby nie opuścił mnie na zawsze.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wprowadzono ją do gabinetu, w którym za ogromnym biurkiem siedział starszy pan
w czarnym ubraniu z białymi mankietami, a przy niewielkim stojącym obok stoliku pisała na
maszynie sekretarka, z wysoko upiętymi włosami, ubrana w ciemną suknię. Elise, jąkając się,
wyjaśniła, o co chodzi.
Mężczyzna spojrzał na nią przez binokle.
- Jak się pani przedstawiła?
- Jestem jego żoną - powiedziała bardzo cicho, przygryzając wargę ze wstydu.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy, zdjął szkła, przetarł je małą skórzaną szmatką,
przyglądając się jej ciekawie, po czym znów wsadził sobie binokle na nos.
- A więc jest pani jego żoną... - powiedział powoli, przeciągając słowa - i nie wie
pani, że pan Emanuel Ringstad wypowiedział swoją posadę i wyjechał w rodzinne strony?
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, a Elise od razu odgadła, co sobie pomyślał:
Nic dziwnego, że człowiek bierze nogi za pas, skoro wplątał się w małżeństwo z biedną
robotnicą.
- Bardzo mi przykro, pani Ringstad. Niestety nie możemy pani pomóc. Nie mamy
żadnych, nawet najmniejszych długów wobec pani męża.
Elise poczuła, że oblewa ją rumieniec wstydu. Ten człowiek pomyślał, że przyszła tu
żebrać. Taki wstyd.
- Ja nie dlatego... Przyszłam tylko... To znaczy nie wiedziałam, gdzie...
Uśmiechnął się z wyższością i zbył ją machnięciem ręki.
- Nic dziwnego, że chciała pani wiedzieć, czy nie ma u nas jakiejś zaległej pensji, ale
niestety nie.
Elise obróciła się i poszła do drzwi, mrucząc pod nosem słowa pożegnania. Za
drzwiami zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech. Była czerwona ze wstydu i
poniżenia.
Zawstydzenie zmieniło się po chwili w gniew. Co to za człowiek, który zostawia żonę
z dziećmi bez grosza przy duszy, żeby zamieszkać ze swoją kochanką? Nie wiedział przecież
ani o pieniądzach w szufladzie, ani o artykule, nie wiedział nawet, że dostała nowe zlecenie
od pani Paulsen. Nie mógł zakładać, że Elise dostanie jakiekolwiek nowe zlecenia, że nie
zostanie całkiem na lodzie. Była taka zła, że pobiegła do domu, nie rozglądając się ani na
prawo, ani na lewo.
Drzwi były zamknięte. Hilda najprawdopodobniej wciąż się bała, że majster się
pojawi. Gdy tylko usłyszała głos Elise, otworzyła drzwi. Od razu odgadła, co się wydarzyło.
- Naprawdę jesteś zdziwiona, Elise? Mogłam ci to przepowiedzieć już podczas
Wigilii.
Elise weszła do kuchni, nie przestając kręcić głową z niedowierzaniem.
- Co takiego w nas jest, Hildo? Dlaczego nikt nie chce mieć z nami nic wspólnego?
- Nie mieszaj do tego pana Paulsena. Nie obiecywał mi nigdy niczego poza dachem
nad głową i dobrym jedzeniem.
Hilda zamknęła drzwi na klucz. Elise nic nie powiedziała, tylko opadła na stołek,
całkiem zrezygnowana, i wzięła kubek z kawą, który Hilda jej podała.
- Kogo jeszcze masz na myśli? Johana? Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie, Johan zerwał zaręczyny, bo podejrzewał, że byłam mu niewierna. On by mnie
nigdy nie zawiódł.
- To co masz na myśli, mówiąc, że ludzie nie chcą mieć z nami nic wspólnego?
- Emanuel. Rodzina Ringstadów, Carlsenów. Sąsiedzi - zamilkła na chwilę. - I matka.
- Starała się powiedzieć to całkiem spokojnie, ale jej nie wyszło.
Hilda stanęła w pół drogi do pieca.
- Matka?
- Od chrzcin nawet tu nie zajrzała. Ani razu nie zaprosiła chłopców do siebie.
- Naprawdę? - Hilda spojrzała na nią z przerażeniem. Elise przytaknęła.
- Nie odwiedziła ani chłopców, ani mnie. Ostatni raz widziała Hugo, gdy miał
miesiąc.
- A ty nie mogłaś jej odwiedzić?
- Dopiero od niedawna mam wózek.
- Pewnie miała mnóstwo roboty. Poza tym było zimno i ślisko, a ona nie ma za dużo
siły od czasu swojej zeszłorocznej choroby.
Elise nie odpowiedziała.
- Elise, o co chodzi? Czemu masz taką dziwną minę?
- Żal mi Pedera i Kristiana. To chyba dla nich bardzo bolesne wiedzieć, że matka woli
cudze dziecko.
- Masz na myśli Anne Sofie?
- Tak. Byłam tam kiedyś. Zauważyłam, że matka traktuje Anne Sofie jak własną
córkę. Prawie w ogóle nie pytała o chłopców. Gdy wróciłam do domu, widziałam w oczach
Kristiana oczekiwanie. Skłamałam więc i powiedziałam, że matka za nimi tęskni. Peder się
nie odzywał, ale kiedy rozmawialiśmy o matce, miał taki dziwny wyraz twarzy. On myśli o
niej znacznie więcej, niż nam się zdaje. Ja wprawdzie staram się im zastępować matkę, ale
obojętność rodzica musi bardzo boleć. To zostawia ślad. Zwłaszcza na kimś takim jak Peder,
któremu już przedtem nie było łatwo. Ma już dziewięć lat i jeszcze nie potrafi czytać. Dostał
kiedyś dziesięć razów rózgą po palcach za lenistwo, choć nauczyciel powinien wiedzieć, że
on wcale nie jest leniwy. Kristian mówi, że nauczyciel bije ich z całej siły. Chłopcy, którzy
dostają baty, mają później krwawe ślady i siniaki. Codziennie boję się, że Peder znów będzie
na to narażony i wróci z płaczem do domu. Albo jeszcze gorzej: że ucieknie ze strachu.
Hilda słuchała z uwagą. Elise zauważyła, że to wszystko zrobiło na niej wrażenie.
- Nie wiedziałam, że jest tak źle - powiedziała z konsternacją w głosie. - Gdy już
urodzę, pójdę do szkoły i porozmawiam z tym nauczycielem.
- Nie sądzisz chyba, że to coś pomoże? To najgorsza rzecz, jaką można zrobić.
Wówczas wszyscy chłopcy staną przeciwko niemu i będą mu dokuczać.
- Nie muszą wcale wiedzieć o mojej wizycie. Sądziłam zresztą, że nie wolno już w ten
sposób traktować uczniów.
- W niektórych szkołach zakazano wszelkich kar, które „narażają na szwank głowę i
jej organy”. A ja zadaję sobie pytanie, czy naprawdę nie ma nic złego w tym, że się naraża na
szwank inne części ciała. Myślę, że wszyscy rodzice powinni zaprotestować przeciwko biciu
batem i hiszpańską rózgą.
- Nigdy nie przekonasz do tego innych rodziców. Sami przecież biją dzieci.
- To co innego. Najczęściej biją wtedy, gdy dziecko zrobi coś złego. Ale jak można
karać chłopca za to, że się nie nauczył czegoś, chociaż bardzo się starał? Nikt nie może
odpowiadać za swoje zdolności. Każdy z nas urodził się z innymi talentami.
Hilda nagle uniosła głowę.
- Chyba ktoś idzie.
Elise usiłowała usłyszeć coś poza szumem wodospadu, ale jej się nie udało.
- Ale jesteś nerwowa. Myślę, że pan Paulsen już nie przyjdzie, skoro do tej pory się
nie pojawił.
- Oby tak było.
Chwilę później usłyszeli tupot chłopięcych nóg i gwałtowne stukanie do drzwi.
- Czemu się zamknęłyście? - W głosie Pedera była nuta oskarżenia.
- Bo Hilda boi się ciemności. - Kristian mrugnął do Elise. A ona zaczęła się
zastanawiać, co on właściwie wie, a czego się domyśla.
Peder i Evert wybuchnęli śmiechem.
- Boi się ciemności? - powtórzył Peder z uśmiechem. - Przecież świeci słońce.
Elise poszła do pokoju, żeby skroić pelerynę, którą zamówiła pani Paulsen. Pani
Paulsen dała jej paczkę z tkaniną podczas ostatniej wizyty, ale była zbyt zajęta wszystkim, co
się wówczas działo, by mogły porozmawiać o zleceniu. Może zmieniła zdanie? Może
rozczarowanie sprawiło, że jednak obraziła się na Elise, choć na końcu wyraziła nadzieję, że
pozostaną w przyjaźni? Gdyby Elise się nie wtrąciła, pani Paulsen żyłaby w błogiej
nieświadomości, nie wiedziałaby, kto jest matką dziecka, i nie miałaby pojęcia, że dziecko
zostało zabrane wbrew woli rodzonej matki.
Elise westchnęła i zabrała się do pracy. Pani Paulsen na pewno przysłałaby tu kogoś z
wiadomością, gdyby się rozmyśliła.
Gdy chłopcy zjedli i pobiegli do pracy, do pokoju weszła Hilda.
- Musimy powiesić pod fabryką ogłoszenie o poddaszu do wynajęcia.
Elise pokiwała głową.
- Obyśmy tylko trafiły na miłych lokatorów.
- To nie powinno być trudne, tylu ludzi potrzebuje przecież dachu nad głową.
Tego samego wieczoru Elise powiesiła ogłoszenie pod przędzalnią, a następnego dnia
w czasie przerwy obiadowej do domu nad rzeką zaczęły przychodzić całe tłumy, każdy z
nadzieją, że właśnie jemu się poszczęści. Gdy Elise i Hilda wybrały najemców, od razu
wywiesiły na drzwiach informację, że poddasze jest już zajęte.
Znalazło się jednak wielu takich, którzy nie chcieli się poddać i pukali do drzwi,
opowiadając straszne historie o zatłoczonych mieszkaniach, w których nie sposób zasnąć z
powodu hałasu, w których szczury tańczą na kuchennych ławach, a w sieni cuchnie nie do
wytrzymania od rynsztoka.
Na dworze świeciło popołudniowe słońce, odbijało się w okiennych szybach, grzało
schody i dostarczało witalnych sił polnym kwiatom, rosnącym tuż pod murem. Wiatr od
wschodu rozwiewał nieprzyjemny zapach rzeki. Elise ogarnęły nawet wyrzuty sumienia, że
tak dobrze się jej wiedzie, podczas gdy inni mają takie trudne życie. Kręciła jednak
stanowczo głową i obiecywała, że skontaktuje się z wszystkimi zainteresowanymi, jeśli
mansarda się zwolni.
Na lokatorów dziewczęta wybrały małżeństwo w średnim wieku, ludzi, którzy wydali
się im porządni i sympatyczni. Mieli dwóch synów, którzy wyemigrowali do Ameryki, reszta
ich rodziny mieszkała w Hadeland. W mieście czuli się samotnie. Mężczyzna, Hjalmar
Olsen, pracował w fabryce hufnali. Fabryka leżała tuż koło Sannerbrua, na wschodnim
brzegu, mniej więcej w połowie dogi do tkalni płótna żaglowego. Olsen nie musiał więc
daleko chodzić. Jego żona, Petrike, pracowała w papierni Nedre Voien, niedaleko Voienbrua,
więc też miała blisko do pracy, tyle że szła w przeciwną stronę.
- Czy państwo na pewno zniosą nocny płacz niemowlęcia? - zapytała Elise na wszelki
wypadek. - Moja siostra lada moment urodzi, a mój synek ma dopiero trzy miesiące.
- Ma się rozumieć - prychnęła Petrike. - Jesteśmy przyzwyczajeni do krzyków dzieci,
mieszkaliśmy przez dwadzieścia lat na Seilduksgata, a obok nas, w jednopokojowym
mieszkaniu, żyło siedemnaście osób.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem. Siedemnaście osób w jednopokojowym
mieszkaniu.
Hjalmarowi najwyraźniej nie spodobały się narzekania żony.
- Mieliśmy też bardzo miłych i rozmownych sąsiadów. Jak dostawali paczkę z
Ameryki, zawsze się z nami dzielili.
- A na świętego Jana dekorowaliśmy podwórko liśćmi i muzykowaliśmy - dodała
Petrike z zapałem. - Wtedy też nie przejmowaliśmy się szczurami. Mała córeczka Jensenów
nazywała je kotkami - roześmiała się pani Olsen, odsłaniając szczerbę w przednich zębach.
Elise uznała, że najlepiej od razu ich uprzedzić, że tu też są szczury.
- Tam, gdzie się rzeka rozlewa, są ogromne szczurzyska. Szczury z rzeki Aker.
Widujemy je pod przędzalnią, przy ujściu wody z farbiarni. Skóra szczurów nabiera koloru
od tej wody. A w Hjula myszy i szczury grasują po fabryce. Szczury jedzą z miski psa dyrek-
tora, niektóre wielkie jak koty.
Lokatorzy spojrzeli na nią z pewnym przerażeniem, ale Elise uważała, że lepiej
powiedzieć o wszystkim od razu niż później słuchać narzekania.
Gdy Olsenowie już sobie poszli, Hilda obróciła się w stronę siostry.
- Musiałaś mówić o tych wszystkich szczurach?
Elise nie odpowiedziała. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła.
Hjalmar Olsen i jego żona wprowadzili się na poddasze trzy dni później. Tej samej
nocy Hilda zaczęła odczuwać pierwsze bóle porodowe. Już od paru dni coś ją ściskało w
dolnych partiach brzucha, ale wydawało jej się, że to jeszcze nie to.
Elise wstała i zaczęła się ubierać po ciemku.
- Pójdę po Lagertę.
Hilda nie zaprotestowała. Elise doszła więc do wniosku, że poród naprawdę się
zaczął.
Na rozgwieżdżonym niebie świecił księżyc. Zadziwiająco piękna pogoda, pomyślała,
biegnąc wzdłuż Sandakerveien. Rolnicy na pewno życzą sobie deszczu, ale wszyscy inni
cieszą się ze słonecznej pogody. Po zimie, którą trzeba było przetrwać w znoszonych trzewi-
kach, mokrych pończochach, z lodowatymi nogami i zmarzniętym na kość rąbkiem spódnicy,
miło było mieć suche nogi.
Jakiś pijak szedł, chwiejąc się na nogach, w kierunku Elise. Nie było w tym nic
szczególnego, zazwyczaj Elise nie przejmowała się takimi spotkaniami, ale teraz się trochę
zaniepokoiła. Jeśli ten człowiek lubi się wdawać w utarczki, może ją zatrzymać, a na to Elise
nie mogła sobie pozwolić.
Lagerta mieszkała w jednym z drewnianych domków na Sandakerveien. Tam każdy
dom miał swoją nazwę. Dom Lagerty nazywał się Labakken, dom sąsiadów - Nestingen,
następny - Brandbakken, jeszcze inny Smedgarden. Elise zawsze uważała, że miło się miesz-
ka w takim malutkim domku, ale pani Thoresen dostawała gęsiej skórki, gdy tylko o tym
rozmawiały, i twierdziła, że podłoga w tych domkach niemal zamarza, bo zostały zbudowane
bezpośrednio na ziemi.
Elise przybliżyła się do pijaka. Mężczyzna dostrzegł ją w świetle ulicznej latarni i
próbował zagrodzić jej drogę.
- No co tam, frygo, wyszłaś trochę popracować? A może dziś dajesz za darmo?
Chciał zedrzeć z niej szal, ale Elise szybko mu się wymknęła.
- Puść mnie, nie mam czasu.
Jeszcze raz spróbował ją zatrzymać, ale był zbyt pijany i stracił równowagę. Elise
wyrwała się i uciekła.
Spocona i zziajana dotarła wreszcie do Labakken. W domku i przed domkiem
panował mrok, bo najbliższa latarnia była dość daleko. Gdyby nie świecił księżyc z
gwiazdami, miałaby kłopoty z otwarciem furtki i dotarciem do drzwi.
Nikt nie otworzył, gdy zapukała. Wpadła w rozpacz i zaczęła walić w drzwi
pięściami. W domu leży przecież Hilda, która ma zaraz urodzić, jest sama z chłopcami,
małym Hugo i obcymi ludźmi na poddaszu. Pech chciał, że poród zaczął się tuż po tym, jak
Hjalmar Olsen i jego żona wprowadzili się na mansardę. Elise wybrała właśnie ich, bo nie
mieli dzieci, a nie zniosłaby więcej dziecięcego hałasu. Ale już poprzedniego wieczoru, gdy
Olsenowie przyjechali ze swoimi meblami i bagażami, pożałowała tej decyzji. Było w nich
coś, co się jej nie podobało, choć nie potrafiła tego wyjaśnić.
Znów uderzyła w drzwi. W końcu obeszła dom i zastukała w okna.
W końcu usłyszała czyjeś człapanie i gdy podbiegła z powrotem do drzwi, ktoś już
odsuwał zasuwę. Drzwi się uchyliły.
- Kto tam?
Elise odetchnęła z ulgą. Niskiego głosu Lagerty nie można było pomylić z żadnym
innym.
- To ja, Elise Lovlien. - Przedstawiła się panieńskim nazwiskiem, żeby Lagerta ją od
razu poznała. - Czy możesz pójść ze mną? Hilda zaczęła rodzić.
- Wielkie nieba. To ona znów jest w ciąży? Zaczekaj chwilę, muszę coś na siebie
zarzucić. - Lagerta zniknęła we wnętrzu domku, a Elise zaczęła przestępować z nogi na nogę
ze zniecierpliwienia. Ależ długo to trwa. Co też ta Lagerta tam robi?
Wreszcie Elise usłyszała kroki akuszerki i ujrzała Lagertę z torbą w ręku.
- Dalej mieszkacie w Andersengarden?
- Nie, w domku nad rzeką.
- W domku nad rzeką? Jak tam trafiliście? Ruszyły w drogę.
- Wynajęliśmy go z mężem w ubiegłym roku, gdy się zwolnił. Hilda przez ostatni rok
pracowała jako służąca, ale teraz będzie mieszkać z nami. Ja też urodziłam dziecko, ale gdy
poród się zaczął, byłaś zajęta. Matka przyprowadziła akuszerkę zza rzeki.
- Mówisz, że była służącą. Więc pewnie swojemu panu zawdzięcza to kolejne
nieszczęście.
Elise nie odpowiedziała. Niech sobie Lagerta myśli, co chce.
- Co słychać u twojej matki? Gdy byłam u was ostatnio, leżała w sanatorium.
Wszyscy się zastanawiają, kto za to zapłacił.
- Daleki krewny. Dzięki niemu wyzdrowiała.
Lagerta tego nie skomentowała, ale Elise domyśliła się, że akuszerka jej nie wierzy.
Na pewno krążą plotki na temat tego, kto jest dobrodziejem matki.
- Dużo dzieci się teraz rodzi? - zapytała, żeby zmienić temat.
- Ludzie nie zajmują się niczym innym, ciągle tylko robią dzieci. Czy ty wiesz, Elise,
że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat w Sagene podwoiła się liczba mieszkańców? Jak
to się skończy? Będzie coraz mniej jedzenia i coraz mniej miejsca dla wszystkich. Nie
mogłybyście pomóc tym facetom zapanować nad sobą?
Elise pomyślała, że na szczęście nie nosi w łonie dziecka Emanuela. Dobry Boże, w
jak trudnej sytuacji by się wówczas znalazła. Sześcioro dzieci, żadnego mężczyzny, a na
dodatek ani ona, ani Hilda nie mają stałej pracy. W tej samej chwili zamarzyła jej się zemsta.
Gdyby zaszła w ciążę, spodziewałaby się dziecka Emanuela, swego męża. To byłby jedyny
prawowity potomek Emanuela. Signe nie miałaby wówczas żadnego argumentu. Nawet jeśli
pani Ringstad chciałaby zapisać dwór dziecku Signe, nie zdołałaby przechytrzyć prawa. Nie
wiadomo, co by się stało z Hugo. Ale prawo mówi jasno: dzieci z prawego łoża mają
pierwszeństwo.
W tej samej chwili rozgniewała się na siebie za te głupie myśli. Była zbyt dumna, by
za pomocą dziecka wyciągać rękę po dziedzictwo Emanuela. Nawet gdyby zaszła w ciążę,
nie powiedziałaby mu tego od razu. Nie wiedziałby więc wcale, że jest ojcem dziecka, które
mieszka w domku nad rzeką. Może kiedyś natknęliby się na niego przypadkowo na Karl
Johan. Elise miałaby wówczas na sobie jasną letnią suknię z koronkami, a dziecko - nowe
piękne ubranie, które kupiłaby mu ze swego autorskiego honorarium. Uśmiechnęłaby się
wtedy do niego swym najbardziej ujmującym uśmiechem i przedstawiła mu syna lub córkę.
Zemsta byłaby słodka.
- Uważaj, żebyś nie nadepnęła na tego nieszczęśnika. - Niski głos Lagerty przerwał
nocną ciszę.
Elise była tak pogrążona w rojeniach, że nie zauważyła pijaka, leżącego na chodniku.
To był ten sam człowiek, który próbował ją niedawno zatrzymać. Poznała go po zbyt
obszernej cyklistówce.
- Tak nie może być - ciągnęła Lagerta, gdy przeszły już koło pijaka. - Mężczyźni
zapijają się na śmierć, podczas gdy dzieci muszą się same o siebie troszczyć. Ktoś powinien
o tym napisać w gazecie. Ale czy ci eleganccy państwo chcieliby czytać coś o naszym życiu?
Jutro zacznę spisywać kolejną historię, obiecała sobie w duchu Elise.
Gdy tylko weszły do kuchni, usłyszały straszne jęki i zawodzenia, dobiegające z
sypialni. Elise zajrzała do pokoju i zorientowała się, że chłopcy śpią. Z poddasza też nie
docierały żadne odgłosy.
Zapaliła lampę parafinową i wniosła ją sypialni.
Hilda leżała w mroku. Gdy światło lampy padło na łóżko, Elise zobaczyła, że Hilda
zrzuciła z siebie koc, a na jej czole pod zlepionymi kosmykami włosów perlił się pot.
- Hilda? Lagerta już przyszła. Jak się czujesz? Dziewczyna jęknęła.
- Równie fatalnie jak poprzednim razem - wystękała. - Z przerażeniem myślę o
następnym skurczu.
Elise odstawiła lampę na komodę i poszła do kuchni, żeby podłożyć do pieca i
nastawić wodę.
Lagerta zdjęła stary płaszcz i zaczęła wyjmować rozmaite przyrządy ze swej torby.
- Nie ma wątpliwości, że poród się zaczął. Hilda boi się następnego skurczu.
Lagerta pokiwała głową, zapewne już to słyszała przez uchylone drzwi.
- Pamiętasz chyba, co mówiłam ostatnio, w bólu będziesz rodzić potomstwo, tak
mówi Pismo.
- Ja też uważam, że to coś okropnego - pokiwała głową Elise. Nagle spostrzegła, jak
otwierają się drzwi do pokoju. W szparze pojawiła się przerażona twarz Pedera.
- Co się dzieje, Elise?
- Hilda właśnie rodzi dziecko. Idź i się połóż. Gdy będzie już po wszystkim, przyjdę i
powiem ci, czy to chłopiec, czy dziewczynka.
- I czy urodził się żywy. I poruszona Elise spojrzała na brata.
- Jak możesz mówić takie rzeczy?
- Siostra Fransa urodziła się martwa. Miała pępowinę owiniętą wokół szyi.
- To się bardzo rzadko zdarza - uspokoiła go pośpiesznie.
- Czemu okłamujesz dzieciaka - wtrąciła się Lagerta. - Kiedyś ludzie mówili, że poród
jest równie niebezpieczny jak pożar, wróg czy zaraza. Nie wiem, czy dziś jest dużo lepiej.
Może mniej dziś umiera przy samym porodzie, ale ile umiera później.
Elise rzuciła jej rozpaczliwe spojrzenie. Czy naprawdę trzeba jeszcze bardziej
straszyć Pedera?
W sypialni rozległ się krzyk, więc Elise pośpieszyła do siostry.
- Elise, dziecko się rodzi. Elise obróciła się.
- Lagerta, pośpiesz się, dziecko się rodzi.
- Wszystkie tak mówią, ale to nie idzie tak szybko - powiedziała Lagerta swoim
męskim głosem, ale ruszyła w stronę sypialni. - Wielkie nieba! - wykrzyknęła przerażona,
gdy uniosła koszulę nocną Hildy. - Pośpiesz się, Elise, przynieś wody.
Elise wybiegła do kuchni. Woda się jeszcze nie zagotowała, ale na szczęście była już
bardzo gorąca. Elise wydobyła czyste ścierki i miednicę i wniosła to wszystko do sypialni.
Potem wybiegła po garnek z wodą.
Gdy podniosła garnek i zsunęła fajerkę, usłyszała żałosny, cieniutki krzyk
niemowlęcia. Wstrzymała oddech, nasłuchując. Czy już po wszystkim? Nie wypuszczając
garnka z rąk, weszła z powrotem do sypialni. Lagerta stała koło łóżka, z zakrwawionym
maleństwem w dłoniach.
- Mamy dziewczynkę - powiedziała z radością w głosie. - Nie jest szczególnie
pulchna, ale chyba da sobie radę. Masz gorącą wodę, Elise?
Położyła maleństwo na ręczniku, żeby przeciąć pępowinę. Elise nalała wody do miski
drżącymi rękami. Łzy dławiły jej gardło. Nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się całkiem
beznadziejne, zdarzają się cuda.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Była pierwsza majowa sobota. Białe konary brzozy przesłoniła jasna zieleń listków.
Zazieleniły się także żywopłoty i krzewy w maleńkich ogródkach, a także łąki i trawa wokół
Biermannsgarden, Voienvollen i Bjolsengard. W całej Kristianii pachniało wiosną. Ludzie
chodzili lżejszym krokiem, twarze im się rozjaśniły. Wreszcie skończyła się zima, wkrótce
zapomną o mrozie, o chłodzie, będą się cieszyć ciepłem, póki będzie im towarzyszyć.
W kościele w Sagene, pod ołtarzem, siedziała Elise, czekając na młodą parę. Koło
niej siedział drużba, Johan.
Elise zdumiała się, gdy się dowiedziała, że Torkild wybrał sobie Johana na drużbę.
Miał nim być Emanuel, ale Emanuel miał w nosie Torkilda, Armię i ludzi znad rzeki Aker.
Nie odezwał się do nikogo.
Elise starała się nie patrzeć wprost na Johana, tylko od czasu do czasu zerkała na
niego ukradkiem. Był przystojny i wspaniale wyglądał, gdy tak siedział wyprostowany,
dobrze zbudowany. Wydał jej się obcy w tym pięknym ubraniu. Nawet twarz nabrała
jakiegoś innego wyrazu. Zresztą nic w tym dziwnego, przecież to nie był już ten dawny
Johan. Znów był spokojny i pewny siebie, jak przed aresztowaniem i uwięzieniem. Dopiero
teraz zaczął przypominać takiego Johana, jakiego pamiętała. Szok z powodu aresztowania za
współudział w kradzieży bardzo nim wstrząsnął. Rehabilitacja, którą było darowanie reszty
kary, pomogła mu wrócić do siebie. Choć może bardziej zaważyła na tym świadomość, że
ma talent w rękach, talent większy niż inni.
Elise odwróciła wzrok w inną stronę.
Jej spojrzenie padło na Agnes. Agnes siedziała w pierwszym rzędzie, w nowej,
kremowej sukni, z suto marszczoną spódnicą i plisowaną kryzą. Na głowie miała wielki
kapelusz z szerokim rondem, udekorowany kwiatami.
Agnes uśmiechnęła się triumfalnie. Wiedziała już o wszystkim, Elise musiała
powiedzieć prawdę. Emanuel wrócił do Ringstad, nie zniósł życia nad rzeką Aker. Elise czuła
na sobie cudze spojrzenia i wiedziała, co wszyscy sobie myślą, choć nikt nie wspomniał o
Signe. Nie było takiej potrzeby, wszyscy i tak rozumieli.
W kościele nie było tłoku, siedzieli tylko goście, którzy zostali zaproszeni do pani
Thoresen. Pani Thoresen była już tak niedołężna, że nie mogła chodzić o własnych siłach.
Przestała pracować w fabryce, utrzymywał ją Torkild. Gdy Elise na nią spojrzała, domyśliła
się, że niewiele życia jej już pozostało. Jak to dobrze, że doczekała tego pięknego dnia, że
zjawił się ktoś, kto zapewni przyszłość jej córce.
Obok pani Thoresen siedział jej brat, wuj Lars, ten sam, który przyjechał do nich w
odwiedziny tego dnia, gdy Johan został aresztowany. Nie wierzył, że Johan mógłby zrobić
coś złego, Johan, „który nawet muchy by nie skrzywdził”. Elise przypomniała sobie, że na
odchodnym powiedział jej, że przyjedzie na ślub. Nie miał jednak wówczas na myśli ślubu
Anny z Torkildem. Ani ślubu Agnes i Johana.
Musiała odegnać tę myśl.
Zauważyła, że wśród zaproszonych gości były też pani Evertsen i pani Albertsen. I
jakaś starsza para, to pewnie rodzice Torkilda. Obok nich siedział młody człowiek, mniej
więcej w jej wieku. Może to brat pana młodego.
Organy zagrały marsza weselnego, wszyscy się podnieśli. Elise zdziwiła się, bo
niewielu ludzi stać było na ceremonię z organistą. Może rodzicom Torkilda dobrze się
powodziło i postanowili dołożyć się do ślubu.
Kościelne drzwi się otworzyły i do środka weszła Anna - weszła na własnych nogach,
wsparta tylko na lasce i silnym ramieniu Torkilda. Miała na sobie prostą białą suknię, bez
welonu. Wyglądała przepięknie z twarzą rozjaśnioną szczęściem. W ręku trzymała bukiet
polnych kwiatów. Niepewnie stawiała kroki. Elise od razu zauważyła, że jest bardzo
zdenerwowana. Ale Torkild trzymał ją pewnie i bezpiecznie. Jego twarz też jaśniała i choć
starał się zachować powagę, wciąż się uśmiechał. Jakby radość tryskała mu z twarzy.
Dopiero gdy Elise poczuła łzy na swojej szyi, uzmysłowiła sobie, że płacze. Nie ona
jedna. Patrzyli przecież na prawdziwy cud. Ten widok kazał zapomnieć o harówce, troskach i
nędzy, potęgując poczucie głębokiego szacunku, jakie we wszystkich budziło ogromne
kościelne wnętrze. Zdarzył się cud, dowód na to, że Bóg istnieje. Anna została wybrana, by
świadczyć o Jego wielkości.
Elise pociągnęła nosem, szukając gorączkowo chusteczki, ale w starej odświętnej
sukni nie było kieszeni. W tej samej chwili napotkała spojrzenie Johana. Uśmiechał się do
niej i najprawdopodobniej odgadł przyczynę jej niepokoju, bo otarł nos wierzchem dłoni,
jakby chciał jej pokazać, co może zrobić. Rozśmieszyło ją to i w nadziei, że nikt poza
Johanem jej nie widzi, osuszyła nos rękawem.
Młoda para doszła bez przeszkód do ołtarza. Elise miała poczucie, że nie tylko ona
odetchnęła z ulgą. Wszyscy się obawiali, że Anna temu nie podoła. Że to zbyt piękne, by
mogło być prawdziwe.
Gdy ceremonia dobiegła końca, Torkild wywiózł Annę na wózku z kościoła prosto do
Andersengarden. Było wczesne popołudnie, lekcje się już skończyły, fabryki też zamykano
wcześniej jak w każdą sobotę. Na Maridałsveien było pełno ludzi; uczniowie i robotnicy
wracali do domów, niektórzy wybrali się na zakupy. Szewc otworzył szeroko drzwi, żeby
wpuścić trochę słonecznego światła do warsztatu, to samo zrobił blacharz. Panny Grorud
usadowiły się na krzesełkach przed swoim sklepem i pozdrawiały wszystkich przechodniów.
A gdy cały weselny orszak przechodził koło sklepu, w którym pracował Torkild, właściciel
wyszedł na ulicę i złożył gratulacje.
Elise szła między Agnes i Johanem. Nigdy przedtem jej to nie przeszkadzało, ale teraz
czuła się nieswojo. Nie wiedziała, o czym mogłaby porozmawiać z Johanem, zwróciła się
więc do Agnes. Agnes przez całą drogę plotła trzy po trzy. Opowiadała o ogromnie za-
bawnym filmie Pchła. Polowanie dziewczęcia w bieliźnie na pchłę, który widziała ostatnio w
kinematografie na Stortingsgaten. Elise słuchała tylko jednym uchem.
Gdy Agnes wreszcie ucichła, odezwał się nieoczekiwanie Johan.
- Dlaczego się z tym pogodziłaś, Elise? Z tym, że Emanuel zabrał meble i zwyczajnie
uciekł?
Elise nic mu nie mówiła o meblach, tylko o wyjeździe Emanuela. Może powiedział
mu o tym któryś z chłopców albo Hilda. A może Hjalmar Olsen lub jego żona, przyszło jej
nagle do głowy. Może wpuściła pod swój dach plotkarzy. Może nowi lokatorzy
podsłuchiwali rozmowy Elise i Hildy i złożyli sobie wszystko w jedną całość.
- A co miałabym zrobić twoim zdaniem?
Agnes wtrąciła się, nim Johan zdążył odpowiedzieć.
- Dlaczego nie pojedziesz za nim i nie spluniesz mu w twarz? Kopnij go tam, gdzie
trzeba. Wielki Boże, a mnie się wydawało, że jestem w nim zakochana. Całe szczęście, że
udało mi się mu wymknąć.
„Udało mi się mu wymknąć”, pomyślała Elise z pogardą.
- No cóż - westchnął Johan - niewiele możesz zrobić, ale mam nadzieję, że nie
przyjmiesz go z otwartymi ramionami i nie będziesz udawała, że nic się nie stało, gdy do
ciebie wróci.
- Nie sądzę, by miał wrócić. Jego rodzice przyjęli pod swój dach Signe jako synową,
Signe ma urodzić jego dziecko. - Podkreśliła słówko „jego”. Zarówno Johan, jak i Agnes
znali prawdę.
- Drań piekielny - splunęła Agnes.
- Myślę, że się mylisz, Elise - powiedział Johan spokojnym głosem. - Wiem, jak
bardzo Emanuel był w tobie zakochany, jestem przekonany, że wciąż cię kocha. Znalazł się
w trudnej sytuacji i wybrał najłatwiejszą drogę. Z tego, co rozumiem, jego matka jest bardzo
stanowcza. Może wstąpił do Armii Zbawienia, żeby się od niej uwolnić. Przygodę z Signe
można wytłumaczyć, choć nie można usprawiedliwić. Nie on jeden tam, na granicy,
zapragnął korzystać z życia, ile się da, póki miał taką możliwość. Nigdy bym go o to nie
podejrzewał, ale wiem, że wielu żołnierzy się bało, iż nigdy nie wrócą do domu. W takiej
sytuacji człowiek nie myśli o następnym dniu. Nie wie, czy ten dzień nastąpi.
Elise pokiwała głową, często nawiedzały ją podobne myśli.
- Miał strasznego pecha - ciągnął Johan tym samym, spokojnym głosem. - Na pewno
przeżył szok, gdy zobaczył Signe na progu. A gdy jego matka się o tym dowiedziała, użyła
całej szatańskiej przebiegłości, by postawić na swoim.
Elise odwróciła się do Johana.
- Skąd to wiesz? Skąd wiesz, że jego matka jest taka zła?
- Od Torkilda. Torkild zna Emanuela od wielu lat, był u niego w domu, mieszkał tam
nawet przez pewien czas. Na początku wydawało mu się, że matka Emanuela jest bardzo
miła i czarująca, ale z czasem przekonał się, że jest dwulicowa. Podobno ma stalową wolę.
Jeśli czegoś chce, nie podda się, póki tego nie osiągnie, choćby po trupach. Torkild był
poruszony, ale nie zdziwiony, gdy usłyszał, że Emanuel wyjechał. Jest przekonany, że
Emanuel zrobił to pod naciskiem matki. Pod tak silnym naciskiem, że nie mógł się mu
oprzeć. Ona zresztą nie miała nic przeciwko tobie jako osobie, problem w tym, że jesteś
robotnicą i pochodzisz z ubogiej robotniczej rodziny.
- Wiem o tym. Nie rozumiem tylko, jak Emanuel mógł odejść bez słowa wyjaśnienia.
- I zabrać ze sobą meble - dodała oburzona Agnes.
- A co miał powiedzieć? „Przykro mi, Elise, ale muszę to zrobić, bo się boję matki?”
Nie wiadomo, czy jest dość silny, by uczynić takie wyznanie. Na pewno sam broni się przed
tą myślą i ma tysiąc innych wyjaśnień, byłe tylko nie spojrzeć prawdzie w oczy.
Johan jest mądry, pomyślała Elise. Mało kto wie tyle o ludziach.
- Jak sobie dacie radę finansowo? Ani ty, ani Hilda nie macie regularnych zarobków,
więc choć wynajęłyście poddasze, choć szyjesz dla ludzi, to musi być wam trudno.
- Płacą mi lepiej niż innym krawcowym. Pani Paulsen jest hojna. Udało mi się
odłożyć trochę pieniędzy i chłopcy oddają mi prawie wszystkie swoje zarobki. Kristian od
nowego roku zarabia dwie korony tygodniowo, a Peder i Evert dostają po koronie za
zbieranie drew dla szkoły. Myślę, że zarabiają więcej niż inni chłopcy w ich wieku. Jakoś
sobie poradzimy.
Chętnie powiedziałaby mu też o innych swoich oszczędnościach, bo nie chciała, by
się o nią martwił, ale nie mogła tego zrobić. Na pewno źle by zareagował, gdyby się
dowiedział, że przyjęła pieniądze od Ansgara Mathiesena.
Agnes znużyła widać ich rozmowa, bo przyśpieszyła kroku, chwyciła brata Torkilda
za ramię i szepnęła mu coś do ucha ze śmiechem.
- Chyba ją zanudziliśmy - uśmiechnął się Johan. Elise odpowiedziała uśmiechem.
- Nie zasłużyłaś sobie na to, Elise - ciągnął znów poważnie. - Choć byłem bardzo
zazdrosny, gdy się dowiedziałem o twoim ślubie z Emanuelem, to ucieszyłem się, że trafiłaś
na kogoś, kto zapewni ci takie życie, na jakie zasługujesz. Przeze mnie miałaś same
zmartwienia.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie mów tak, Johanie. Wiesz dobrze, że byliśmy szczęśliwi, gdy mogliśmy w
niedzielny wieczór wyrwać się na pastwiska albo usiąść w kuchni twojej matki, żeby wypić
razem kawę. Te chwile znaczyły więcej niż wszelkie zmartwienia.
Johan chciał coś powiedzieć, ale zachował to dla siebie.
Dotarli wreszcie do Andersengarden. Johan pomógł Torkildowi wnieść Annę na
piętro. Ślub był dla niej wielkim przeżyciem, opadła z sił.
Elise zastanawiała się, jak się wszyscy zmieszczą w malutkim mieszkanku, ale
okazało się, że Johan i Torkild znaleźli rozwiązanie. Wynieśli łóżka z pokoju, ustawili długi
stół z krzesłami. Pewnie pożyczyli je z Armii. W kuchni, przy piecu, nad garnkiem z
lapskausem, stała Maren Sorby, siostra z Armii Zbawienia, która zajmowała się matką, zanim
udało się umieścić ją w sanatorium. Elise tak się ucieszyła na jej widok, że podbiegła, by ją
uściskać.
- Co słychać u twojej matki, Elise? - powiedziała Maren, spoglądając na Elise ciepłym
spojrzeniem.
- Wszystko w porządku. Wyszła powtórnie za mąż i przeprowadziła się na Wzgórze
Świętego Jana. Obawiałam się, że choroba powróci zimą, gdy nad rzeką robi się tak
wilgotno, ale na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Maren Sorby uśmiechnęła się.
- A twój przystojny mąż? Co u niego słychać?
- Wszystko dobrze. On... jego tu dziś nie ma.
- A chłopcy? Śmieszny Peder i opryskliwy Kristian?
- Obaj mają się nieźle. Kristian bardzo się zmienił, otworzył się. Nie wiem, czy
słyszałaś o tym, że wzięliśmy do siebie Everta?
Maren Sorby pokiwała głową.
- Aż się wzruszyłam z radości.
Elise musiała przejść już do pokoju, choć chętnie pogawędziłaby z serdeczną Maren.
Posadzono ją między bratem Torkilda, Arne Annarem, i panią'Evertsen. Naprzeciwko
siedział Johan, koło pani Albertsen.
Johan mrugnął do niej. Oboje wiedzieli doskonale, że nie będą musieli podtrzymywać
konwersacji, mając u boku tak rozmowną sąsiadkę.
Torkild podniósł się z miejsca, żeby wygłosić mowę na cześć panny młodej. Ogarnęło
go takie wzruszenie, że musiał kilkakrotnie przełknąć ślinę, nim zdołał dobyć z siebie głos.
- Droga Anno, droga matko. Na początku chciałbym podziękować tobie, matko, za to,
że wydałaś Annę na świat i w ten sposób sprawiłaś, że będę szczęśliwym człowiekiem.
Tu się zaciął, wyjął z kieszeni karteczkę i zaczął czytać.
- Pragnę ci podziękować także za to, że troszczyłaś się o nią przez te wszystkie lata,
by pozostała tak piękną różą, jaką została stworzona, i by żaden chwast nie odebrał jej sił.
Torkild chrząknął, żeby oczyścić głos, a pani Thoresen wyjęła wielką męską
chusteczkę i wydmuchała nos tak głośno, że zadrżały cienkie ściany.
- Chciałbym też podziękować tobie, Anno. - Głos mu się załamał, musiał kilkakrotnie
przełknąć ślinę, żeby kontynuować. - Uczyniłaś mnie szczęśliwym człowiekiem, który będzie
mógł iść przez życie u twego boku i kochać cię.
- Ależ pięknie - westchnęła wzruszona pani Evertsen.
- Okazałaś mi bezgraniczne zaufanie od pierwszej chwili - ciągnął Torkild nieco
drżącym głosem. - Spojrzałaś na mnie swymi promiennymi oczami i gdy powiedziałem
trochę bezmyślnie, że może nauczysz się znów chodzić, nie miałaś żadnych wątpliwości,
choć lekarze dawno już orzekli, że to niemożliwe. Twoje zaufanie i twoja niezłomna wiara
wzmocniły moją wiarę. Dzięki twojej cierpliwości, mojemu uporowi i łasce Pana zdarzyło się
to, co niemożliwe. Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Głos mu się znów załamał, tym razem on także zaczął się rozglądać w poszukiwaniu
chusteczki. Potem opadł na swój stołek, zapomniawszy wznieść toast za zdrowie panny
młodej. Wuj Johana wyjął piersiówkę z tylnej kieszeni i podał ją za plecami siedzących
Torkildowi, żeby się trochę wzmocnił. Ojciec Torkilda dał znak, że też by chętnie łyknął coś
mocniejszego, i wkrótce piersiówka zaczęła krążyć dokoła stołu.
Gdy Maren Sorby weszła wreszcie z lapskausem, atmosfera była bardzo rozluźniona,
a najbardziej słychać było Agnes. Elise zaczęła się zastanawiać, czy Agnes ma słabą głowę,
czy też wypiła coś, zanim usiadła do stołu, bo niemożliwe, by się tak upiła kilkoma łykami.
Po chwili wokół stołu krążyły już dwie butelki. Elise nie miała pojęcia, skąd się wzięły, ale
tak to już było na wszystkich weselach. I jeszcze nikomu to nie zaszkodziło.
Wszystko wskazywało na to, że Arne Annar jest całkiem inny niż jego brat. Próbował
zabawić się kosztem Torkilda, żartował, że Torkild zawsze łatwo się wzruszał. Gdy był mały,
płakał na widok myszy w potrzasku, bo żal mu było mysiej mamy i mysiego taty. Wszyscy
wybuchnęli śmiechem, a pan młody trochę się zmieszał.
Elise się nie śmiała. Pomyślała o Pederze. Peder zachowałby się tak samo.
Wielu mężczyzn powinno brać przykład z Torkilda, pomyślała. Wówczas nie
zostawialiby żony z dziećmi na pastwę losu, nie skazywaliby ich na niepewną przyszłość.
Nie miała wątpliwości, że Torkild nie opuści Anny aż do śmierci.
Pani Evertsen obróciła się w jej stronę.
- Co słychać, Elise? Czy to prawda, że oficer uciekł?
Elise otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, żeby powiedzieć, że Emanuel tylko wyjechał
na pewien czas, ale doszła do wniosku, że to nie ma sensu. Plotki rozeszły się już po całej
okolicy i bez względu na to, co Elise powie, ludzie zinterpretują to po swojemu.
- Wiesz, powinnaś wyjść za Johana - ciągnęła pani Evertsen, zniżając głos do szeptu.
Elise rozejrzała się nerwowo dokoła, ale wszyscy wydawali się czymś zajęci, może
więc nikt nic nie usłyszał.
- Johan to prawdziwy mężczyzna, pasowalibyście do siebie. A przy tym jest dobry dla
swojej matki. Po tym najłatwiej poznać, czy mężczyzna nadaje się na męża, czy nie. Jak jest
dobry dla matki, to będzie dobry dla żony. Pamiętam tę elegancką damę z wielkiego dworu z
twojego ślubu, Elise. Od czasu do czasu uśmiechała się jak anioł, ale mnie tym nie zwiodła.
Miała coś dziwnego w oczach. „Oczy są zwierciadłem duszy”, powtarzała zawsze moja
matka. On pewnie w końcu wróci, jak się zastanowi, ale ty wtedy dasz mu lekcję i powiesz,
że tu nad rzeką Aker tolerujemy wprawdzie pijaków, szczury i smród, ale nie tolerujemy
elegancików, którzy uważają, że są lepsi od nas.
Elise stuknęła sąsiadkę w ramię, żeby ją uciszyć. Johan podniósł się z miejsca, żeby
wygłosić mowę.
- Droga Anno, drogi Torkildzie. Skoro nie ma tu ojca panny młodej, ja powiem parę
słów w imieniu jej rodziców. Witaj w rodzinie, Torkildzie. Jesteś szlachetnym człowiekiem.
Anna nie mogła lepiej trafić. Powiedziałeś, że to dzięki cierpliwości Anny zdarzył się cud,
ale wszyscy, którzy siedzą przy tym stole, wiedzą doskonale, że cud by się nie zdarzył,
gdybyś ty się nie pojawił w jej życiu. Nawet jeśli będę żyć sto lat, nigdy nie zdołam w pełni
wyrazić mojej wdzięczności za to, co zrobiłeś dla Anny. Tobie, Anno, chcę powiedzieć, że
imponujesz mi nieustannie od dnia, w którym dotknęła cię ta straszna choroba. Na zawsze
zachowam w sercu pewien obraz; obraz bladej, chorej dziewczyny, leżącej w łóżku w
mrocznej sypialni, przy otwartym oknie, za którym króluje wiosna, za którym słychać
radosne głosy, śmiech dzieci i świergot ptaków. W twoich oczach kryła się tęsknota, ale
nigdy nie narzekałaś, nigdy nie wypowiedziałaś gorzkich czy gniewnych słów z powodu
swego losu, zawsze przyjmowałaś próby, na które wystawiało cię życie, ze spokojem i
cierpliwością, co nie tak często się zdarza. To ja złorzeczyłem losowi. Ja nie mogłem
zrozumieć. Jeśli Bóg istnieje, dlaczego na to pozwolił? Dlaczego nic nie zrobił?
Dziś znam odpowiedź. Twoja dzielność nas czegoś nauczyła. Stałaś się dla nas
wzorem, dowodem na to, że istnieje dobro i że dobro w końcu zwycięża. Torkild pomógł ci
wyjść na wiosenne światło, ale słońce nosiłaś zawsze w sobie. Chciałbym skorzystać z okazji
i prosić, byś wybaczyła mi cios, który ci zadałem. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego
uległem pokusie. Choć bardzo chciałbym pozbyć się poczucia wstydu, który do dziś mnie
prześladuje, niczego nie żałuję. W ciągu miesięcy, które spędziłem w Akershus, zdobyłem
nie tylko zawód, który kocham, ale i czas na przemyślenia. Tam odkryłem życiową mądrość,
z której będę nadal korzystał. Być może Torkild by tu dziś nie siedział, być może ty leżałabyś
nadal w łóżku, gdyby to wszystko się nie zdarzyło. Proponuję, żebyśmy wszyscy wstali i
wznieśli toast za Annę i Torkilda. Zdrowie młodej pary!
Niektórzy goście mieli spory kłopot z utrzymaniem równowagi, ale w pokoju
panowała cisza. Mowa wywarła na wszystkich wielkie wrażenie, także i na tych, którzy nie
potrafili już jasno myśleć.
Elise zamyśliła się nad słowami Johana. Gdyby nie zerwał zaręczyn, gdyby ona nie
wyszła za Emanuela, nie poznaliby Torkilda. Chyba to właśnie Johan miał na myśli. Wyznał,
że nadal kocha Elise, ale nie żałuje, że poświęcił swoje szczęście, by Anna znów mogła
chodzić. To była braterska miłość w najlepszym wydaniu. Obróciła się do Johana.
- Pięknie to powiedziałeś. Anna zasłużyła sobie na każde słowo.
Spojrzał jej w oczy i z powagą pokiwał głową.
- Choć cena była naprawdę wysoka.
Elise odwróciła wzrok, nie miała odwagi spojrzeć mu w twarz.
W tej samej chwili wstała Agnes, mocno chwiejąc się na nogach.
- Teraz moja kolej. - Uniosła kieliszek. - Zdrówko. Cieszę się, że przybyło nam
dwóch takich miłych chłopców w rodzinie, Torkild i Arne Annar. Dwóch wujów dla tego,
który tu sobie śpi - dodała z uśmiechem, wskazując na swój brzuch.
Wszyscy popatrzyli na brzuch Agnes. A ona ze śmiechem opadła na swój stołek.
- Czy to prawda? - Pani Thoresen rzuciła synowi pełne zdumienia spojrzenie. - Nic
nam nie mówiłeś.
- Sam się tego właśnie dowiedziałem. - Johan był spokojny, ale Elise dobrze go znała
i zauważyła dziwny ton w jego głosie. Johan nie był zachwycony tą nowiną.
Wszyscy unieśli kieliszki i wypili za zdrowie Johana i Agnes. Dopiero gdy pokój
znowu wypełnił gwar rozmów, Johan odwrócił się do Elise.
- Takie jest życie, Elise. - Uśmiechnął się, ale w oczach miał smutek.
Gdy posiłek dobiegł końca, kilka osób zamieniło się miejscami, żeby panowie mogli
usiąść razem i wypalić fajkę, a panie - zaśpiewać. Torkild wyjął gitarę, pozostali mężczyźni -
fajki.
- Dziś pierwszą piosenkę wybierze moja teściowa. Co mam zagrać?
- W szpitalnej sali. To takie wzruszające i piękne. Torkild zaintonował, wiele osób
przyłączyło się do śpiewu:
W pewnej szpitalnej sali,
gdzie stoją same łóżka,
leżała mała dziewczynka
na twardych, białych poduszkach.
Wszystkie serca podbijała uśmiechem i łagodnością. Ból znosiła zaś bez słowa, Z
odwagą i cierpliwością.
Raz szepnęła do lekarza, co przy jej łóżku stanął: Obiecuję być grzeczna jak anioł, bo
w domu chcę być na Wielkanoc.
Lekarz powiedział jej cicho: Czy to osiągnąć zdołamy? Może w Zielone Świątki
wrócisz do swojej mamy.
Zielone Świątki zieleń przyniosły, kwieciem pokryły łąki, polany. Lecz mała chora
dziewczynka nie wraca do swojej mamy.
Przyszła jesień łagodna i ciepła, kaszel dręczy codziennie pierś małą, a dziewczynka
błagalnie pyta, czy w domu spędzi Wigilię całą.
Lekarz nic już nie odpowiada, tylko złociste loki gładzi, od łóżka chorej smutny
odchodzi, na tę chorobę nic nie poradzi.
Wreszcie nadchodzi zima biała, już wigilijna świeca się żarzy. Czy żyje jeszcze
dziewczynka mała? Jej łóżko pustką okrutną straszy.
W swym grobie będzie odpoczywała, pod śniegu zimną, puchatą pierzyną. A gdy się
skończy ta smutna zima, zatańczy w niebie z aniołków rodziną.
Gdy skończyli śpiewać, wiele osób musiało sięgnąć do kieszeni po chusteczkę. Elise
pomyślała, że to najsmutniejsza ballada, jaką zna, i nie mogła się nadziwić, dlaczego wszyscy
tak bardzo lubią ją śpiewać. Dość było przecież trosk w codziennym życiu, dzieci umierały
na suchoty nie tylko w balladach.
Powiodła spojrzeniem w bok i spostrzegła, że Johan na nią patrzy. Pośpiesznie
odwróciła wzrok.
Gdy podano kawę, Elise zaczęła zbierać się do wyjścia. Zbliżała się pora karmienia
Hugo i choć Hilda miała spróbować przystawić go do piersi, to Elise obawiała się, że mały
będzie głodny. Poza tym piersi ją bolały od nadmiaru mleka.
Johan zaproponował, że ją odprowadzi do domu.
- Nie żartuj. Jeszcze nie jest ciemno. Mogę przecież pójść sama.
- O tak, odprowadź Elise, Johanie - poprosiła Anna. - Nie powinna wracać sama,
rozpamiętując nieszczęścia, które ją spotkały.
Elise uściskała Annę, szepnęła, że życzy jej szczęścia, i ruszyła do drzwi.
Zauważyła, że pani Thoresen spojrzała na nich z marsową miną, gdy wychodzili z
mieszkania. Przypomniała sobie ślub Agnes i Johana, gdy oboje z Johanem rozmawiali na
balkonie restauracji. To się także nie podobało pani Thoresen.
- Nie cieszysz się, że Agnes znów spodziewa się dziecka? - zapytała, gdy tylko wyszli
z domu.
- Dlaczego o to pytasz?
- Wyglądałeś tak, jakbyś się nie cieszył.
- Tak dobrze mnie znasz?
- Wiesz przecież, że cię znam.
- Jak możesz oczekiwać, że będę się cieszył z tego, że mam być ojcem dziecka Agnes,
skoro kocham inną?
- Nie wolno ci tak mówić, Johan.
- Nie wolno mi nawet tak myśleć. Ale jestem tylko człowiekiem, Elise. Teraz, gdy
zostałaś sama...
- Nie jestem sama, chociaż Emanuel wyjechał - przerwała mu pośpiesznie. - Jesteśmy
w dalszym ciągu małżeństwem i żadne z nas nie zamierza tego zmieniać.
- Są przecież rozwody.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie przyniosłabym takiego wstydu rodzinie. Johan nie odpowiedział.
- Co z twoją pracą? - zapytała, żeby skierować jego myśli na inny temat.
- Świetnie. Miałem niebywałe szczęście. Profesor ciągle zagląda do pracowni i chwali
mnie. Twierdzi, że ma klientów, którzy tylko czekają na moje prace i chcą je kupić. Mówi, że
zapłacą każdą cenę za to, co się im spodoba. Pracuję właśnie na niewielką rzeźbą przed-
stawiającą kochanków.
- Hilda mi o tym opowiadała. Agnes mówi, że ta rzeźba przedstawia ją i ciebie.
- I ty w to uwierzyłaś - roześmiał się Johan.
Jak trudno rozmawiać tak, by nie dotykać drażliwych tematów, pomyślała Elise.
- Słyszałeś, że napisałam opowiadanie, które kupił „Verdens Gang”?
- Torkild mi zdradził tę tajemnicę, ale nie miałem pojęcia, czy mam prawo o tym
wiedzieć.
- Nie dostałam jeszcze pieniędzy, bo musiałam najpierw wprowadzić pewne
poprawki. Opowiadanie ukaże się za tydzień, ale nikt nie będzie wiedział, że to ja je
napisałam. Wydrukuję je pod pseudonimem.
- Możesz mi go zdradzić? Obiecuję, że nikomu nie powiem. Elise uśmiechnęła się z
zakłopotaniem.
- Elias Aas. Torkild radził, bym wybrała męskie imię. Aas to panieńskie nazwisko
matki, a Elias brzmi podobnie jak Elise.
- O czym napisałaś to opowiadanie?
- O Mathilde. Johan drgnął.
- Jak dobre towarzystwo zareaguje na taką historię? Woleliby nie wiedzieć nic o tym,
co się dzieje po drugiej stronie rzeki.
- Właśnie dlatego chciałam o tym napisać. Może ktoś się wreszcie zastanowi. Już
wiem, o czym napiszę kolejne opowiadanie. - Spojrzała na niego w zamyśleniu. - Myślę, że
nie słyszałeś o tym. To się zdarzyło wkrótce po twoim aresztowaniu. Poszłam do Vaterlandu,
żeby odszukać te ulicznice, które były wtedy z ojcem. Miałam nadzieję, że wszystko widziały
i poświadczą, że to nie twoja wina. Johan obrócił się do niej ze zdumieniem.
- Naprawdę? Nic o tym nie wiedziałem.
- Spotkałam jedną z nich. Miała na imię Othilie. Powiedziała, że uciekły, gdy tylko
zaczęła się bójka. Ale po tym spotkaniu zaczęłam się nad czymś zastanawiać. Choć zeszła na
złą drogę, nie chciała, żebym wracała sama przez taką niebezpieczną okolicę, i odprowadziła
mnie. Nigdy o tym nie zapomnę.
- Słyszałaś o tej kobiecie z Islandii, która zamieszkała w slamsach, żeby pomagać
ulicznicom?
- Tak. Emanuel mi o niej opowiadał. Odwiedził ją, gdy chciał gdzieś umieścić Signe,
ale wtrącili się jego rodzice i zabrali ją do Ringstad.
- Spróbuj zapisać tę historię, Elise. Jeśli wybuchnie skandal, nikt nie będzie wiedział,
że ty jesteś autorką. W najgorszym razie gazeta nie przyjmie opowiadania do druku.
- Tak też myślałam. Ale teraz musisz już wracać, Johan. To wesele Anny.
- Nie będzie już tak samo bez ciebie.
- Nie wolno ci tak mówić, Johan. Zadajesz tylko ból i mnie, i sobie.
Elise odwróciła się i odeszła. Powinni widywać się jak najrzadziej. To, co się między
nimi tliło, było niebezpieczne i nieuczciwe. Kiedyś uczucie może nimi całkiem owładnąć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dzień po dziesiątych urodzinach Pedera, gdy Elise wyszła po wodę, spostrzegła
Torkilda, śpieszącego w stronę Beierbrua. Pomyślała, że pewnie wybiera się na drugą stronę
rzeki, i chciała go pozdrowić. Odstawiła wiadro i podeszła do niskiego ogrodzenia.
- Witaj, Torkild, jak się masz.
Torkild uśmiechnął się i ruszył w jej stronę. Dopiero wtedy Elise zauważyła, że
trzyma gazetę pod pachą. Serce jej mocniej zabiło.
- Popatrz tylko, Elise. - W jego głosie była radość.
Gdy tylko wszedł do ogródka, rozłożyła gazetę. Na trzeciej stronie wydrukowane
zostało opowiadanie Elise, z tytułem napisanym wielkimi literami:
„KIEDY WRÓCI MAMA?”
Elias Aas
Elise wstrzymała oddech, czytając opowiadanie. Czytała własne słowa, ale wydawały
jej się dziwnie obce. Widząc to, co sama napisała, wydrukowane w gazecie, nie mogła się
oprzeć poczuciu nierzeczywistości. Czuła dumę i zakłopotanie zarazem.
Zakończenie, w którym opisywała małe dziecko, które dowiedziało się właśnie, że
mama nie żyje, ale nadal spoglądało na nią niewinnym spojrzeniem, pytając, kiedy mama
wróci, robiło wielkie wrażenie. Jeśli jej, choć sama to wszystko napisała, łzy podchodzą do
gardła, inni też się na pewno wzruszą.
- Dobrze napisane. To naprawdę dobry artykuł, Elise. Redaktor jest bardzo ciekaw
reakcji. - Torkild wyjął z kieszeni kopertę. - Tu jest twoje honorarium i krótki list od
redaktora. Nie zdradziłem, kim jesteś, ale domyślił się, że pisała to kobieta. Na pewno wiele
osób się tego domyśli, ale to nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, to powinno mieć
pozytywne skutki. Opowiadanie działa ze zdwojoną siłą, kiedy budzi się poczucie, że chodzi
o rzeczywiste przeżycia.
Elise otworzyła kopertę. W środku znalazła list i trzy dziesięciokoronowe banknoty.
Przez kilka godzin zarobiła tyle, ile przez niemal cały miesiąc w fabryce. To było wspaniałe
uczucie.
W liście redaktor napisał:
Drogi „Eliasie Aas”!
Proszę przyjąć gratulacje. Pański artykuł został wydrukowany bez żadnych skrótów
na najlepszym miejscu w naszej gazecie. Mam nadzieję, że jest Pan zadowolony i że
pozostaniemy w kontakcie.
Pozdrawiam serdecznie O. Thommessen
Elise podniosła wzrok i napotkała ciepłe spojrzenie Torkilda.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda. Uśmiechnął się.
- Rozumiem. Masz powody do dumy, Elise, i cieszę się z tego z całego serca. Dałem
to Annie do przeczytania, od razu się domyśliła, że ty jesteś autorką. Słyszała, że próbowałaś
pomóc Mathilde się opamiętać, a poza tym wiedziała, że cię namawiałem, byś wysłała do
redakcji to, co napisałaś. Nie ma powodów do niepokoju, Anna nic nikomu nie powie. Czy
napisałaś następną historię?
Pokręciła głową.
- Nie, ale wiem, o czym chcę pisać.
I opowiedziała mu szybko o swoim spotkaniu z ulicznicą Othilie.
Torkild zmarszczył brwi.
- Nie można wykluczyć, że ta opowieść wzbudzi w ludziach odrazę. My wiemy
dobrze, kim są ulicznice, bo ja przez wiele lat pracowałem w Armii Zbawienia, a ty się tu
wychowałaś. My wiemy, że dziewczęta idą na ulicę, żeby przeżyć, ale w mieszczańskich
salonach nie mówi się o tym głośno. Pamiętam dziewczynę z tamtej strony rzeki, którą
kiedyś poznałem. W jej domu zakazane były książki, w których pojawiało się słowo
„kochanka”. Kochanki to coś, o czym nie wolno wspominać. Ryzykujesz, że część
czytelników postanowi już nigdy nie zaglądać do artykułów Eliasa Aasa. I że nie pozwoli
tego czytać swoim dorastającym dzieciom.
- Podejmę to ryzyko. Jeśli będą tacy, których poruszy historia Othilie, osiągnę swój
cel.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz - uśmiechnął się Torkild. - To odważna decyzja,
Elise, zwłaszcza że znalazłaś się przecież w trudnej sytuacji - spojrzał na nią z
przygnębieniem. - Nie rozumiem, jak Emanuel mógł tak postąpić.
- Johan mówił, że opowiadałeś o tym, co zobaczyłeś w Ring - stad, i że twoim
zdaniem Emanuel musiał sprostać strasznym naciskom.
Torkild pokiwał głową.
- Rozumiem, że nie było mu łatwo, ale zostawić cię samą z dziećmi... - Pokręcił
głową. - Jemu na pewno też nie jest dobrze.
Obrócił się, by pójść w swoją stronę.
- Napisz o tej ulicznicy, Elise. Albo gazeta nie przyjmie artykułu do druku, albo
zostanie zasypana pełnymi oburzenia listami od czytelników. Wtedy odpowiesz, pisząc
jeszcze jedną historię opartą na faktach, albo nie przeczytasz listów czytelników. Mogłabyś
na przykład napisać o arogancji i snobizmie. Opowiedz o dziedzicu wielkiego dworu, który
żeni się z robotnicą. A gdy jej rodzice nie chcą zaakceptować małżeństwa, jest tak rozdarty
między stronami, że zostawia żonę samą, z małym synkiem, bez środków do życia. Może
rodzice Emanuela przeczytają tę historię i zrozumieją swój błąd.
Elise pokręciła głową. Torkild nie wiedział o wszystkim. Nie wiedział, że Hugo nie
jest synem Emanuela.
- Dziękuję ci. Pozdrów ode mnie Annę i panią Thoresen. Wzięła swoje wiadro i
weszła do środka.
- Hilda, chodź, zobacz. - Odstawiła wiadro i rozłożyła gazetę na stole. - Spójrz. To
moje opowiadanie. Wydrukowali je na trzeciej stronie. Nic nie zmienili, niczego nie skreślili.
Chłopcy, za zgodą Elise, zdradzili Hildzie tajemnicę. Twarz Hildy rozjaśniła się
wówczas nieco, ale dziewczyna nie powiedziała za wiele. „Poczekamy, zobaczymy”. Tylko
tyle. Nauczyła się nie cieszyć zawczasu.
Teraz stała w milczeniu ze swoją małą córeczką w ramionach. Dała jej imię Jensine,
po matce.
- Jensine znów nie chce jeść.
Hilda była przygnębiona, tak przygnębiona, że chyba nie usłyszała słów siostry. Elise
spojrzała na nią z przerażeniem.
- Myślisz, że coś jej dolega?
- Nie wiem. - Hilda naprawdę była przestraszona. - Od wczoraj prawie nic nie jadła.
Nawet nie płacze. Leży blada i cicha, oddycha tak bezgłośnie, że muszę się nad nią pochylać,
żeby się upewnić, czy jeszcze żyje.
Elise podeszła do siostry i spojrzała na niemowlę. Jensine była drobniutka, blada i
delikatna. Krucha jak ptaszek, pomyślała Elise i zamarła ze strachu.
- Ciągle tylko śpi i śpi - ciągnęła Hilda tym samym, pełnym przerażenia głosem. -
Próbuję wsuwać jej mały palec do buzi w nadziei, że zacznie ssać, ale ona nie okazuje
zainteresowania. Czy myślisz, że to poważna choroba? Myślałam, że wszystkie niemowlęta
są przez cały czas głodne.
- Dzieci są bardzo różne - próbowała ją pocieszyć Elise. - Niektóre są bardzo
spokojne i najchętniej śpią. Inne krzyczą głośno i są zawsze głodne. I nagle zaczynają się
zachowywać całkiem inaczej.
Hilda chyba nie dała się uspokoić.
- Może to kara za to, że uciekłam od majstra i nie oddałam dziecka jego bratankowi?
- Co ty opowiadasz. To jest twoje dziecko, Hildo. Majster nie miał żadnego prawa
zabierać ci dziecka, by je oddać komu innemu. Źle zrobił, próbując cię do tego nakłonić.
- To także jego dziecko.
- Chcesz powiedzieć, że każdy ojciec może oddać dziecko obcym ludziom bez zgody
matki?
- No nie, ale...
- Nie wolno ci nawet tak myśleć. Wyrzekłaś się jednego dziecka i to naprawdę
wystarczy. Jensine była bardzo mała, gdy się urodziła, i potrzebuje więcej czasu, by dojść do
siebie po porodzie.
- Czy nie wydaje ci się dziwne, że matka jeszcze nas nie odwiedziła? Peder i Kristian
byli przecież u niej i opowiedzieli wszystko.
- Przyjdzie na pewno, gdy się poczuje na siłach.
- Peder mówił, że nic jej nie dolega. Nie miała czasu z nimi rozmawiać, bo obiecała,
że zabierze Anne Sofie na spacer.
- Matka wzięła na siebie odpowiedzialność za Anne Sofie i najwyraźniej jest w stanie
zajmować się tylko jednym dzieckiem. Kiedy nabierze sił, będzie tu częściej zaglądać.
- Przecież to ty powiedziałaś, że matka nas zawiodła.
- Nie powinnam była tego mówić - westchnęła Elise. - Jeśli martwisz się bardzo o
Jensine, pójdę i przyprowadzę matkę.
Hilda pokiwała głową i przygryzła wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Dasz sobie radę z Jensine i Hugo?
- Musisz tylko nakarmić małego przed wyjściem.
Elise z pewnym rozczarowaniem złożyła gazetę. Miała nadzieję, że Hilda zaniemówi
z podziwu i będzie z niej bardzo dumna. Bo chyba nie zna żadnej innej dziewczyny znad
rzeki Aker, która wydrukowałaby swoje opowiadanie w gazecie.
W drodze na Wzgórze Świętego Jana zastanawiała się, jak napisze następną historię.
Drgnęła, gdy za plecami usłyszała nagle jakiś głos. Obróciła się gwałtownie. Ku swemu
przerażeniu ujrzała panią Mathiesen, matkę Ansgara.
- Elise Ringstad? Jak to dobrze, że panią zauważyłam. - Pani Mathiesen z trudem
łapała oddech. - Dużo o pani myślałam od czasu, gdy spotkałyśmy się pod sklepem
kolonialnym na Maridalsveien. - Zatrzymała się i wzięła głęboki oddech. - Ogromne
wrażenie zrobiło na mnie to, że nie chciała pani przyjąć pieniędzy, twierdząc, że pomoc
ludziom w potrzebie to po prostu chrześcijański obowiązek.
Elise otworzyła usta, żeby powiedzieć, że się bardzo śpieszy, ale matka Ansgara nie
pozwoliła jej dojść do słowa.
- Gdy opowiedziałam o tym mojemu mężowi, był bardzo poruszony. Oboje doszliśmy
do wniosku, że za mało jest takich ludzi. Rozmawialiśmy o tym nawet w towarzystwie
podczas przyjęcia. Opowiedziałam wówczas o pani. Goście słuchali z wielkim
zainteresowaniem i wszyscy byli zgodni co do tego, że jest pani niezwykłą osobą. Zwłaszcza
że niewątpliwie pochodzi pani z nie najlepiej sytuowanej rodziny i najprawdopodobniej
potrzebuje pani pieniędzy. - Uśmiechnęła się nieco zakłopotana, jakby przestraszyła się, że
uraziła Elise.
- Przykro mi, pani Mathiesen, ale... - Tylko tyle zdołała powiedzieć.
- Wiem dobrze, że to była niewielka suma, w zasadzie symboliczna. Życie naszego
syna jest oczywiście o wiele więcej warte. Ale domyślam się, że większej sumy też by pani
nie wzięła. Mój mąż chciałby spotkać się z panią i osobiście pani podziękować. Czy nie
zechciałaby pani wpaść do nas do domu któregoś wieczora? Bylibyśmy ogromnie wdzięczni.
- Bardzo mi przykro, pani Mathiesen, ale w ciągu dnia nie mam czasu. Mam
czteromiesięcznego synka i nie mam nikogo, kto mógłby się nim zająć. Biegnę właśnie do
matki, żeby poprosić ją o pomoc. Moja siostra urodziła niedawno córeczkę i obawiamy się,
że dziecku coś dolega.
Obróciła się i chciała ruszyć w swoją stronę, ale pani Mathiesen chwyciła ją za ramię.
- Bardzo panią proszę, pani Ringstad. - Rzuciła jej błagalne spojrzenie. Elise ku
swojemu zdumieniu zauważyła, że jej oczy wypełniły się łzami. - Mój syn przechodzi bardzo
trudny okres i wydaje mi się, że pani mogłaby mu pomóc. Wdał się w fatalne towarzystwo.
Zrobiliśmy wszystko, żeby go odciągnąć od tych ludzi, ale on był samotny, nieszczęśliwy i
nie znał nikogo innego. W końcu udało mu się z nimi zerwać, ale teraz robią wszystko, żeby
go do siebie przyciągnąć. Mają w zanadrzu coś, czym go szantażują, coś, co ujawnią, jeśli nie
wróci do gangu. Oboje z mężem próbowaliśmy się dowiedzieć, o co chodzi, ale nie chce nam
nic powiedzieć.
Elise miała wielką ochotę uciec czym prędzej, ale jednak zapytała:
- Dlaczego pani sądzi, że ja mogłabym mu pomóc? Pani Mathiesen spojrzała jej
prosto w oczy.
- Bo on panią kocha.
Elise poczuła, jak rumieniec wstydu oblewa jej policzki. Była zła, że matka Ansgara
mówi coś takiego, skoro wie, że Agnes jest mężatką.
- Bardzo panią przepraszam, ale mam w domu chore niemowlę. A poza tym wie pani
przecież, że jestem zamężna.
I odwróciła się plecami.
- Wydawało mi się, że mąż panią porzucił! - zawołała za nią pani Mathiesen.
Elise zabrakło tchu. Skąd ona to wie? Czy plotki rozeszły się już po całym mieście?
Czy ludzie nie mają nic innego do roboty i muszą ciągle wtykać nos w nie swoje sprawy?
Była tak poruszona, że cała się trzęsła. Musi w końcu powiedzieć prawdę Kristianowi i
Pederowi, bo prędzej czy później dowiedzą się wszystkiego od innych.
Na szczęście zastała matkę w domu.
- Elise? Stało się coś złego? Taka jesteś zdenerwowana. Elise pokiwała głową, bardzo
zadyszana.
- Coś się dzieje z dzieckiem Hildy. Czy możesz przyjść?
- Nie możecie wezwać lekarza?
- Zrobimy to. Ale Hilda potrzebuje ciebie. Zaczyna mówić, że to kara za to, że nie
oddała dziecka. Po porodzie zmieniła się nie do poznania. Wszyscy cię potrzebujemy, mamo.
Także Peder i Kristian. Chłopcy nie rozumieją, dlaczego nie przychodzisz w odwiedziny. Nie
mieszkamy przecież aż tak daleko. Skoro masz dość siły, żeby spacerować po Wzgórzu
Świętego Jana z Anne Sofie, to mogłabyś zejść na dół, do Beierbrua.
Matka spojrzała na nią z przerażeniem.
- Ścierpieć nie możecie, że mam jeszcze jedno dziecko?
- Oczywiście, że możemy. Robiliśmy wszystko dla Anne Sofie, gdy z nami mieszkała.
Ale nie możemy znieść tego, że zaniedbujesz własne dzieci z tego powodu.
Matka włożyła kapelusz i płaszcz, nowy wiosenny płaszcz, jak zauważyła Elise.
Pomogła się ubrać Anne Sofie. Wkrótce schodziły już ze wzgórza.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Elise. - Miała ściągnięte gniewem rysy twarzy i
ostry głos. - Miałam nadzieję, że życzycie mi szczęścia i radości po wszystkim, co przeszłam.
- Życzymy. Ale mimo wszystko masz jeszcze dwójkę dzieci, które potrzebują matki. I
chociaż ja robię wszystko, żeby im ciebie zastąpić, to bardzo ich ranisz, gdy widzą, że się o
nich nie troszczysz.
Matka nic nie powiedziała. Zagryzła wargi i stawiała długie, energiczne kroki. Elise
miała jednak wrażenie, że trafiła swymi słowami w czuły punkt.
Przez dłuższy czas szły w milczeniu. Zbliżały się już do Beierbrua.
- Czy możesz pójść prosto do Hildy, a ja wezwę doktora? - zapytała Elise. - Odwiedza
pacjentów po południu.
Na szczęście doktor właśnie wychodził z gabinetu. Postanowił, że pójdzie z nią od
razu, bo inne wizyty nie były takie pilne.
W domu Elise zastała matkę z maleńką Jensine w ramionach. Anne Sofie bawiła się z
psem, a Hugo był spokojny.
Doktor bardzo dokładnie zbadał maleńkie ciałko, osłuchał niemowlę kilkakrotnie.
Potem pokręcił głową.
- Nic tu nie widzę. Wydaje się słaba i niedożywiona. Jesteś pewna, że masz dość
mleka?
Hilda przytaknęła.
- Mam tyle mleka, że mogę jeszcze karmić Hugo, gdy Elise brakuje pokarmu.
- No cóż. Postaraj się budzić ją regularnie i jakoś karmić. Najprawdopodobniej nie
nauczyła się jeszcze ssać. - Zamknął swoją torbę lekarską. - Poproszę dwie korony.
Elise wyjęła pieniądze z szuflady w komodzie. Wiedziała, że Hilda nie ma złamanego
grosza. Doktor zniknął.
Nagle na dworze rozległy się jakieś głosy, po chwili do środka wpadli Peder i Evert.
Peder miał czerwoną i opuchniętą od płaczu twarz, brudne spodnie i dziury na kolanach.
Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- Co ci się stało?
Peder zaszlochał, spuścił głowę i nie był w stanie nic wykrztusić.
- Ależ Peder - wybuchnęła matka urażonym głosem. - Nie przywitasz się ze mną?
Skinął głową, nie patrząc w jej stronę.
- Dzień dobry, mamo - powiedział, pociągając nosem.
- Gwóźdź go tak popchnął, że Peder poleciał na hałdę gruzu. - Evert był zarumieniony
z podniecenia i oburzenia. - Nazwał go Cyganem i powiedział, że Cyganie nie mają nic do
roboty w mieście. Ich miejsce jest na wiejskich drogach, tak powiedział. A Peder powiedział,
że to nieprawda, ale wtedy Gwóźdź zawołał, że jego ojciec tale powiedział. Mówił, że ojciec
Pedera był ciągle pijany i uganiał się za ulicznicami w Vaterlandzie. A Peder mu powiedział,
że jego ojciec był kapitanem wielkiego statku, który pływał do Indii.
- Co ty opowiadasz? - Matka spojrzała na Pedera ze zgrozą. - Okłamujesz swoich
kolegów, Peder?
Elise podbiegła do brata i przytuliła go do piersi. Rzuciła matce pełne wyrzutu
spojrzenie.
- Czy ty nie rozumiesz, że Peder musi się bronić? Jeśli się rozejdzie, że ojciec był
Cyganem, mogą się zdarzyć gorsze rzeczy niż tylko zwykłe docinki w szkole.
- Mathiasowi nikt nie dokuczał z powodu pochodzenia. Mnie też nie. Musisz się
nauczyć bronić, Peder. Nie pozwalaj, żeby ci tak dokuczali.
Elise pogłaskała brata po głowie.
- Zdejmij spodnie, postaram się je załatać, zanim pójdziesz do pracy.
Zrobił, co mu kazała. W tej samej chwili do domu wrócił Kristian. Elise usiadła do
maszyny do szycia, a Hilda wyjęła coś do jedzenia dla chłopców. Hugo się bardzo
rozkrzyczał, a po chwili dołączyła do niego Jensine.
Matka włożyła kapelusz i płaszcz.
- Chodź, Anne Sofie. Musimy wracać do domu i zrobić obiad dla taty.
Skinęła wszystkim głową i zniknęła za drzwiami. Cała rodzina poczuła ulgę.
Kristian spojrzał na Hildę.
- Po co tu przyszła?
- Przyszła sprawdzić, co dolega Jensine.
- Nie chciała z nami zjeść.
- Nie, nie miała czasu. Musiała wracać do domu, żeby przygotować obiad dla pana
Hvalstada.
Peder spojrzał odważnie na brata.
- Nic nie szkodzi, Kristian. My mamy Elise.
Elise poczuła, że wszystko się w niej gotuje. Co się dzieje z tymi ludźmi? -
zastanawiała się. Czy nikt się już nie troszczy o swoje dzieci? Może to i dobrze, że Emanuel
poszedł w swoją stronę. Skoro już teraz zaczął źle reagować na płacz Hugo, nie wiadomo, jak
by się zachowywał, gdyby nadal z nimi mieszkał.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dwudziestego trzeciego maja zmarł wielki norweski pisarz, Henryk Ibsen.
Elise i Hilda dowiedziały się o tym dopiero wtedy, kiedy chłopcy wrócili ze szkoły.
Flaga została opuszczona do połowy szkolnego masztu, nauczyciele nie mówili o niczym
innym.
- Czy ty wiesz, Elise, że ojciec Ibsena zbankrutował, kiedy Ibsen miał osiem lat?
Nauczyciel powiedział, że lepiej być ciągle biednym niż być bogatym, a potem biednym.
Dlatego Ibsen pisał o tym, jak to jest. Miał wtedy trochę ponad dwadzieścia lat. Pisał pod
pseudonimem, tak samo jako ty. Nazwał się Brynjolf Bjarme. Nauczyciel mówił, że napisał
wtedy sztukę o tym, że nie zawsze się udaje to, czego człowiek chce. A potem Ibsen był w
ruchu robotniczym i pisał w waszej gazecie.
Elise pomyślała o Emanuelu. On także był bogaty i stał się biedny, ale zamiast spisać
swoje przeżycia i uczucia, zwyczajnie uciekł.
- A wiesz, że Ibsen napisał sztukę, która się nazywa Gdy wstaniemy z martwych. -
wtrącił Evert z zapałem. - Myślałem, że to niemożliwe. Wstać po śmierci? To możliwe,
Elise?
Elise pokręciła głową.
- Nie, to niemożliwe, Evert. Ale wielu ludzi nie może zrozumieć, że ten, kto umarł,
nigdy już nie wróci.
Tak jak córka Mathilde nie mogła tego zrozumieć, pomyślała.
- Oni wracają o pewnym czasie - powiedział Peder - ale my ich nie zawsze
rozpoznajemy. Mała dziewczynka, która umarła, może wrócić jako staruszka, a mały
chłopiec, którego wepchnęli do wodospadu, będzie starym dziadkiem.
- Co ty opowiadasz, Peder. - Tym razem zdenerwowała się Hilda. - Dobrze wiesz, że
ci, którzy nie żyją, mieszkają w niebie, u Jezusa. Nie wracają na ziemię.
- No, nie, ojciec chyba wcale by nie chciał wrócić. Zwłaszcza teraz, kiedy matka
wyszła za tego Hvalstada.
W kuchni zapadła cisza.
Elise zaczęła się zastanawiać nad tym, co powiedział Peder. Najpierw dokuczał mu
Pingelen, teraz Gwóźdź. Czy Peder naprawdę się ich boi?
- Jeśli Gwóźdź dalej cię będzie prześladował, to przyjdę do szkoły i z nim
porozmawiam - oświadczyła stanowczym głosem.
Peder nic nie powiedział. Elise zrozumiała, że wcale go nie pocieszyła. Wiedział, że
to by tylko pogorszyło sprawę.
- Możesz mu powiedzieć, że będzie miał ze mną do czynienia - odezwał się Kristian
ponuro. Twarz Pedera się rozjaśniła. To znacznie lepsze rozwiązanie niż wizyta starszej
siostry, pomyślała i uśmiechnęła się z wdzięcznością do Kristiana.
Gdy Elise i Hilda siadły nieco później, by trochę odpocząć, każda z kubkiem kawy,
Hilda powiedziała w zamyśleniu:
- Zastanawiałam się nad tym, Elise. Miałaś rację. Matka się zmieniła.
Elise pokiwała głową.
- Pamiętasz, jaka czuła i troskliwa była przed swoją chorobą? Dzieci były dla niej
najważniejsze w życiu. Zastanawiam się, czy człowiek tak się zmienia, gdy się zakocha. I jak
się będzie z tym czuła, gdy zakochanie minie.
- Upłynął już rok, od kiedy pojawił się Hvalstad. Nie można być chyba tak długo
zakochanym?
- Niektórzy pewnie mogą. Ale moim zdaniem matka prędzej czy później zrozumie, że
źle postąpiła, myśląc bardziej o sobie niż o dzieciach. Nigdy nie była taką egoistką.
Tego samego wieczoru Elise zaczęła pisać swoje drugie opowiadanie. Usiadła w
kuchni, gdy tylko chłopcy się położyli. Hilda też poszła wcześniej do łóżka. Na dworze padał
deszcz, zrobiło się tak mrocznie jak jesienią, pogoda pasowała do smutnej opowieści o
ulicznicy Othilie.
Przez chwilę Elise siedziała bezczynnie i patrzyła w przestrzeń. Nie zapaliła lampy, w
półmroku łatwiej jej było przeżyć jeszcze raz wizytę na Lakkegata, wyobrazić sobie
najbardziej żałosnych i nieszczęśliwych ludzi, kobiety i mężczyzn, którzy nie mieli przed
sobą żadnego innego życia niż życie w poczuciu winy i wstydu, pośród cierpień i nędzy.
Postanowiła, że zatytułuje swoją historię Pokrzywdzeni.
Gdy wyobraźnia przeniosła ją do Vaterlandu, chwyciła za pióro. Opisywała dziwne,
brudne, podpite postaci, tak jak je widać było z daleka. Gdy człowiek się do nich zbliżał,
największe wrażenie wywierał wyraz ich twarzy. Było w nich jakieś napięcie, jakby życie w
nędzy ściągnęło im rysy. Jeśli na którejś pojawiał się uśmiech, był całkiem inny niż u
większości ludzi, przypominał śmiertelny grymas ust, których nie da się zamknąć.
Opisywała pokój, w którym znalazła Othilie skuloną na łóżku; cuchnący, mroczny,
odrażający pokoik, w którym na pewno roiło się od pluskiew i karaluchów. Othilie leżała
niczym przerażone dziecko, w embrionalnej pozycji, z głową przykrytą częściowo poduszką,
napisała Elise. Twarz miała starą i pociągłą, cienie pod oczami, nieobecne spojrzenie.
Na początku Elise nie widziała w niej nic poza nienawiścią, niechęcią i wściekłością.
Ale z czasem Othilie zaczęła się otwierać. Elise pisała, jak się Othilie przeraziła, gdy
zauważyła czerwoną wysypkę na swojej szyi i ramionach i pomyślała, że zaraziła się „tym
paskudztwem”, i „strach ją chwycił za gardło”. Bała się tak bardzo, że nie miała odwagi pójść
do lekarza.
Najlepszą częścią opowieści było zakończenie. Othilie odprowadziła ją na koniec
ulicy, zatrzymała się i powiedziała: „No to masz już za sobą najgorsze. Teraz pędź do domu i
trzymaj się z daleka od Lakkegata”. Okazała troskę jednej z tych, które miały więcej szczęś-
cia w życiu i nie musiały zarabiać na ulicy.
Elise była zmęczona, ale zadowolona, gdy skończyła pisać. Przeczytała szybko całość
i nie miała ochoty niczego zmieniać.
Wszystko zależało tylko od tego, czy redakcja zechce to wydrukować. Wielu
czytelników się oburzy, niektórzy potępią autora. Niech i tak będzie. Elise nie miała zamiaru
upiększać rzeczywistości. Miała wrażenie, że redaktor jest odważnym człowiekiem, który
będzie wolał stracić paru czytelników niż ukrywać przed nimi prawdę.
Postanowiła przepisać opowiadanie na czysto i zanieść je Torkildowi już następnego
dnia.
Gdy Elise wstawała od stołu, na horyzoncie, od wschodu, pojawiła się już
stalowoszara poranna smuga. Elise pracowała całą noc. Kilkakrotnie słyszała Hildę i Jensine.
Stanęła, zamyślona, przy kuchennym oknie, skąd widać było warzelnię i purpurową łunę
wschodzącego słońca.
Jeśli cierpienia, które opisała mają się wreszcie skończyć, trzeba obudzić wszystkich
ludzi do walki, pomyślała. Musi powstać prawo zabraniające wyzysku, prawo, które
powstrzyma tych, którym się poszczęściło od wykorzystywania nieszczęśliwych.
Wszyscy powinni dostawać taką zapłatę, na jaką sobie zasłużyli. Ten, kto stoi przy
maszynie, jest równie ważny jak ten, który określa, do czego maszyna zostanie użyta. Ludzi,
którzy chcą pracować, ale nie mogą znaleźć zajęcia, powinno wspierać całe społeczeństwo.
Podobnie jak chorych, niepełnosprawnych, starców i dzieci. Naród powinien zdobyć się na
solidarność i wyciągnąć rękę do pogrążonych w nędzy, by pomóc im wydostać się z bagna.
Elise odwróciła się od okna. Usłyszała, że Hugo się budzi i zaczyna marudzić, domagając się
porannej toalety. Wkrótce zawyją fabryczne syreny.
Następne opowiadanie napiszę o wolności, pomyślała Elise. O wolności, którą
niedawno zdobył nasz kraj, o tęsknocie i pragnieniu wolności, które odczuwa każdy
człowiek.
Wzięła wiadro i wyszła po wodę. W nocy padał deszcz, ale niebo już zaczynało się
przejaśniać. Krople kapały z drzew, trawa była mokra. Rzeka pieniła się bardziej niż zwykle.
Gdy Elise wyciągnęła wiadro ze studni i miała ją na powrót przykryć, usłyszała jakiś
głos. Obróciła się ze zdumieniem. Kto tu przyszedł o tak wczesnej porze?
Ku swemu przerażeniu rozpoznała w przybyszu Ansgara.
- Czego chcesz? - Usłyszała niechęć w swoim głosie, ale też nie miała żadnych
powodów, by okazywać mu sympatię.
- Chciałem się tylko dowiedzieć, czy on naprawdę uciekł.
- To nie twoja sprawa.
- Jak sobie radzisz finansowo?
- A co cię to obchodzi? - Rzuciła mu pełne urazy spojrzenie.
- Dobrze wiesz, że mnie to obchodzi. Nie jestem takim łajdakiem, za jakiego mnie
masz. Byłem nim, ale już nie jestem.
- Trochę za późno. - Spojrzała na niego ze złością.
Pokiwał głową, nie wydawał się jej już taki niezdarny jak przedtem, sprawiał raczej
wrażenie człowieka zdecydowanego.
- Wiem o tym. Mówiłem już, że wiem, co zrobiłem, że bardzo tego żałuję i że wiele
bym dał, by do tego nie doszło. Chcę, żebyś wiedziała, że poczuwam się do
odpowiedzialności. Jeśli jest coś, w czym mógłbym ci pomóc, bardzo by mi ulżyło.
- Dziękuję, ale świetnie sobie radzę bez twojej pomocy. Wzięła wiadro, odwróciła się
do niego plecami i ruszyła do drzwi.
- Wrócę tu jeszcze! - zawołał za nią. - Może zmienisz zdanie.
- Możesz być pewien, że nie zmienię! - odkrzyknęła.
Gdy weszła do kuchni, z sypialni wyłoniła się ziewająca Hilda.
- Z kim ty rozmawiasz o takiej porze?
- Z nikim.
- Przecież słyszałam.
- Mówię, że z nikim.
Hilda spojrzała na siostrę ze zdziwieniem.
- To był Emanuel?
- Też coś - prychnęła Elise. - O nie. Emanuel je przecież śniadanie przy stole w
wielkim dworze w Ringstad razem ze swoimi rodzicami i ze swoją kochanką.
- Byłaś bardzo rozgniewana. Nie wiedziałam, że jest jeszcze ktoś, komu chciałabyś
ukręcić łeb. - W tej samej chwili coś jej przyszło do głowy. - To chyba nie był... ?
- To nie był nikt, już mówiłam.
Hilda podbiegła do drzwi, otworzyła je i powiedziała cicho:
- Nadal stoi na moście. Mam pójść i porozmawiać z nim w twoim imieniu?
- Nie, dziękuję, sama sobie poradzę.
- Po co przyszedł?
- Żeby zapytać, czy nie potrzebuję pomocy. Słyszał, że Emanuel odszedł. Nie mam
pojęcia, skąd to wiedział.
Hilda zmrużyła oczy.
- No proszę. Chciał ci pomóc?
- Powiedział, że poczuwa się do odpowiedzialności. Żałuje i wiele by dał, żeby do
tego nie doszło. Jakby to miało dla mnie teraz jakieś znaczenie.
Hilda otworzyła usta.
- Pierwszy raz słyszę o kundlu, który przeprasza za to, że rzucił się na niechętną sukę.
- Poradzę sobie bez takich przeprosin. Niedobrze mi się robi na jego widok,
wolałabym zapomnieć o jego istnieniu.
Elise napaliła w piecu i nastawiła kawę. Hilda spojrzała na nią w zamyśleniu.
- Pieniądze w szufladzie nie starczą na długo, Elise. Za parę miesięcy już ich nie
będzie, a przecież żadna z nas nie ma ochoty wracać do fabryki i zostawiać swoje dziecko w
tekturowym pudełku w sieni. Czy to nie jest dobry pomysł, żeby on wziął na utrzymanie
swojego syna?
Elise spojrzała na nią prawdziwie wstrząśnięta.
- Co ty mówisz. Chcesz, żebym wzięła pieniądze od tego drania?
- Dlaczego nie? Czy nie ma takich, którzy walczą o to, by zmusić ojców do płacenia
na rzecz dzieci, które spłodzili?
- To brudne pieniądze. Nie dotknęłabym ich nawet pogrzebaczem.
- Przecież raz już wzięłaś. Trochę więcej czy trochę mniej, to chyba nie gra roli.
Elise pokręciła głową całkiem zrezygnowana.
- Zupełnie nie rozumiem twojej postawy.
- Przemyśl to, Elise. Myślę, że inaczej zaśpiewasz, gdy pewnego dnia zabraknie ci
pieniędzy na czynsz.
W tej samej chwili z poddasza zeszli Olsenowie, żeby zrobić sobie śniadanie, więc
obie siostry umilkły.
- Późno się zrobiło - powiedziała Petrike. - Poczęstujesz nas kawą, Elise? Oddam ci
jutro, jak kupię u Magdy.
Elise niechętnie pokiwała głową. Słyszała to już po raz trzeci w ciągu ostatnich dni.
- Ale naprawdę kup tę kawę. W umowie o wynajem mieszkania nie było ani słowa o
darmowych śniadaniach.
- Myślałem, że dobrze ci się powodzi, Elise - uśmiechnął się Hjalmar, pokazując zęby
żółte od tytoniu. - Masz nawet wózek dla dziecka.
- Wózek mam pożyczony. Chyba nietrudno się domyślić, że nie powodzi mi się tak
dobrze, skoro muszę szyć dla ludzi i wynajmować poddasze.
- Czy twój teść nie jest bogaty?
Każde z Olsenów wzięło z rąk Elise kubek z kawą. Oboje pili kawę na stojąco i
zerkali na nią z zaciekawieniem.
- Ja nie mam z tego korzyści.
- Czyżbyś trafiła na jakąś skąpą rodzinę?
Elise nie odpowiedziała. Uchyliła drzwi do pokoju.
- Chłopcy? Pora wstawać. Wkrótce zaczynają się lekcje.
Spod kołdry Pedera rozległo się jakieś pochlipywanie i pociąganie nosem.
- Nigdzie nie pójdę. Gwóźdź ze swoją bandą znów mnie zaciągnie w błoto. I będą na
mnie mówić Cygan. Ja nawet nie mam czarnych włosów i czarnych oczu, ale oni i tak to
ciągle powtarzają.
- Słyszałeś przecież, co wczoraj powiedział Kristian. Jeśli znów zaczną, będą mieć z
nim do czynienia.
- To nic nie pomoże, Elise. Kristian nie da im wszystkim rady. Petrike i Hjalmar
uważnie przysłuchiwali się tej rozmowie.
-
Dlaczego chłopcy nazywają Pedera Cyganem? - Głos Petrike nabrzmiał
ciekawością.
Elise westchnęła w duchu. Dlaczego się nie zorientowała, że Petrike jest straszną
plotkarką, gdy zgodziła się wynająć im mansardę?
- Niektórzy to sobie wymyślili, żeby mu dokuczyć - odparła cierpko.
- A macie Cyganów w rodzinie? - zainteresowała się Petrike. Elise roześmiała się
wymuszonym śmiechem.
- A wyglądamy na to?
- Nie, ale... no tak. Kristian ma ciemne włosy.
- Gdybyśmy byli Cyganami, nie mieszkalibyśmy w tym domu.
- Dziś nie wszyscy Cyganie prowadzą wędrowne życie.
- Nie jesteśmy Cyganami. - Elise rozgniewała się na dobre.
- No, no, tylko spokojnie. Nie mówię przecież, że jesteście Cyganami, pytam tylko,
czy nie macie Cyganów w rodzinie.
- Może mieliśmy przed czasami wikingów - ucięła dyskusję Hilda. - Wtedy wszyscy
byliśmy Cyganami.
Petrike i Hjalmar rzucili Hildzie niepewne spojrzenia, odstawili puste kubki na stół,
wzięli po kromce chleba i zniknęli. Hilda zachichotała.
- Trafiłam.
Do kuchni wszedł zapłakany Peder.
- Czy przed czasami wikingów w Norwegii mieszkali tylko Cyganie?
- Nie, Peder, Hilda chciała tylko im trochę dokuczyć. Cyganie przybyli do Norwegii
kilkaset lat temu. Jeżdżą po całym kraju i nigdy nie mieszkają w jednym miejscu. Dlatego
nazywają się wędrowcami. Mówią po cygańsku, ale wtrącają często niemieckie, szwedzkie i
norweskie słowa. Z czasem zaczęli się do nich przyłączać inni; bezdomni mnisi, którzy nie
należą już do żadnego klasztoru, byli żołnierze, wyrobnicy, którzy nie chcą już dłużej
harować na roli, dziewczyny z bękartami, więźniowie i ludzie, którzy stracili swoje majątki.
To znaczy, że Cyganie są tacy sami jak my, bardzo różnorodni.
- To dlaczego tak źle jest być Cyganem?
- Bo nie wolno się włóczyć.
- A dlaczego oni nie przestaną się włóczyć, skoro to jest zakazane?
- Nie wiem, Peder. Myślę, że mają to we krwi. Nie potrafią inaczej.
- W takim razie nie jestem żadnym Cyganem. - Peder spojrzał na nią z triumfem.
- Nie, nie jesteś żadnym Cyganem.
Gdy chłopcy wyszli z domu, Elise obróciła się do siostry.
- Jak się czuje dziś Jensine? Czy jest równie ospała? Hilda pokiwała głową.
- Ciągle tylko śpi i śpi. Wstawałam w nocy dwa razy, ale niewiele zdołałam w nią
wmusić. Ona nie chce jeść.
- Nie możesz się poddawać, Hildo. Szczyp ją w nosek i wkładaj jej często coś do buzi,
żeby ją pobudzić do ssania. Musi coś jeść. - Elise zawahała się przez chwilę. - Myślałaś już o
chrzcinach?
Hilda spojrzała na nią z przerażeniem.
- Dlaczego pytasz?
- To takie dziwne? Wszystkie dzieci trzeba przecież kiedyś ochrzcić. Nawet jeśli
postanowiłaś już, że odziedziczy imię po matce, to przecież trzeba to zapisać w kościelnych
księgach.
- Dzieci się chrzci dopiero, gdy mają dwa, trzy miesiące.
- Hugo miał tylko miesiąc.
Hilda rzuciła siostrze podejrzliwe spojrzenie.
- Czy jest jakiś szczególny powód? Chcesz powiedzieć, że Jensine umrze?
- Hilda, nic takiego nie powiedziałam. Chciałam ci tylko pomóc. Za mnie wszystko
załatwiał Emanuel.
Hilda zagryzła wargi.
Elise pożałowała swego pytania. Zaraziła swymi obawami siostrę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tego samego popołudnia ktoś zapukał do drzwi, gdy tylko chłopcy poszli do pracy.
Elise otworzyła, pełna napięcia, bo rzadko ich ktoś odwiedzał. Przestały już się lękać
odwiedzin majstra, ale Elise była przygotowana na to, że w każdej chwili może się pojawić
Emanuel. Ku swemu zdumieniu na progu ujrzała Carla Wilhelma. Rumieniec pokrył jej
policzki.
- Dzień dobry, pani Ringstad - uśmiechnął się przyjaźnie. - Czy mogę wejść na
chwilę?
Elise otworzyła drzwi szerzej i wpuściła gościa. Hilda prała właśnie pieluchy i
rozwieszała je nad piecem. Pozdrowiła gościa z pewną rezerwą. Najprawdopodobniej każdy
znajomy Emanuela był człowiekiem tego samego co on pokroju.
Elise zaprosiła Carla Wilhelma do salonu z poczuciem wstydu. Łóżko chłopców i
materac Kristiana stały niemal na środku. Na łóżku leżała niedokończona peleryna dla pani
Paulsen. A dokoła niej pudełko szpilek, kawałki tkaniny, nitki, centymetr i nożyce. Elise
powinna była zanieść pelerynę już jakiś czas temu, ale ciągle coś jej stawało na przeszkodzie.
Sporo czasu zabrało jej naszywanie pereł, które zgodnie z życzeniem pani Paulsen miały
zdobić kołnierz i ramiona.
- Przepraszam za ten bałagan. Carl Wilhelm był szczerze zdumiony.
- Co się stało z wszystkimi meblami?
- Meble... meble należą do dworu Ringstad.
Carl Wilhelm zmarszczył brwi i rzucił jej dziwne spojrzenie.
- Chce pani powiedzieć, że Emanuel zabrał meble ze sobą? Pokiwała głową, nie
podnosząc wzroku.
Carl Wilhelm nie zareagował od razu. Po chwili głos mu się trochę rozjaśnił.
- Mam pani przekazać pozdrowienia od ojca. Zawsze mnie o to prosi, gdy wie, że się
będziemy widzieć.
- Bardzo dziękuję. Pana ojciec jest taki uroczy.
Carl Wilhelm podał jej papierową torbę, którą trzymał w ręku.
- Przysyła pani trochę kawałków mięsa z kością, które udało mu się zdobyć. Ma dobre
stosunki z kupcami, zwłaszcza z rzeźnikiem - roześmiał się z pewnym zakłopotaniem.
Elise przyjęła paczkę z rumieńcem na twarzy.
Zapadła cisza. Co za wstyd, pomyślała Elise. W kuchni pełno mokrej bielizny, a tu nie
ma nawet stołu. W jaki sposób zaproponować mu kawę?
Carl Wilhelm odchrząknął.
- Przyszedłem, żeby się zapytać, czy nie mógłbym w czymś pomóc... To znaczy...
Nigdy nie sądziłem, że coś takiego się zdarzy. Byliśmy tu tak niedawno, spędzaliśmy miło
czas, a on nagle...
Elise zrozumiała, że Carl Wilhelm jest wstrząśnięty zachowaniem Emanuela. Gdyby
był innego zdania, nie przyszedłby tutaj. Chyba że powodowała nim litość. Tej myśli Elise
nie mogła znieść.
- Nie było mu łatwo - zaczęła, ale Carl Wilhelm od razu jej przerwał.
- Tak się nie robi. Ożenił się przecież z panią, nie powinien się tak szybko poddawać.
Elise przypomniała sobie rozmowę, którą kiedyś usłyszała. Carl Wilhelm proponował
wtedy, by Emanuel częściej ich odwiedzał, to będzie mu łatwiej wytrzymać. Elise nie
wiedziała, co mu teraz odpowiedzieć.
- Zaniosę kości do kuchni - powiedziała więc czym prędzej. Gdy tylko weszła do
kuchni, dała znak, by Hilda uprzątnęła ze stołu. Hilda z pewną niechęcią spełniła jej
polecenie.
- Ma pan ochotę na filiżankę kawy? Możemy wypić w kuchni - zaproponowała po
powrocie. Miała nadzieję, że Carl Wilhelm odmówi, ale on, jak kiedyś jego ojciec, pokiwał
głową i podziękował za propozycję. - Chłopcy są w pracy - wyjaśniła. - Poddasze
wynajęliśmy parze w średnim wieku, więc przenieśliśmy chłopców do salonu. Nie najlepiej
spało im się w kuchni z dwoma krzyczącymi niemowlętami - uśmiechnęła się
usprawiedliwiająco. - Jest nam znacznie łatwiej niż innym. W czynszówkach w tej okolicy
dwie, czasem trzy rodziny mieszkają w jednym pokoju z kuchnią.
Sama zauważyła, że mówi szybko i nerwowo. Tak trudno wyjaśnić to, co się stało, nie
mówiąc nieładnie o Emanuelu. W tej sytuacji lepiej mówić o czymś innym.
Carl Wilhelm grzecznie przytakiwał, ale chyba nie słuchał jej uważnie. Gdy w końcu
się odezwał, okazało się, że wciąż zaprząta go zdrada Emanuela.
- Czy on to jakoś wyjaśnił? Powiedział, co naprawdę myśli? Pokręciła głową.
- Wyszłam z domu w jakiejś sprawie, a gdy wróciłam, już go nie było.
- A kiedy przyszedł po meble?
- Meble zabrał od razu ze sobą.
Carl Wilhelm spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Nie zaczekał na panią, żeby się wytłumaczyć? i Elise wzruszyła ramionami i
spuściła wzrok.
- Na pewno nie jest jedynym mężem, który tak postąpił. Życie stało się zbyt trudne
dla niego.
Carl Wilhelm westchnął głęboko. I uśmiechnął się.
- I pomyśleć, że my nazywamy kobiety słabą płcią. Elise również się uśmiechnęła.
- Tu, nad rzeką Aker, kobiety dbają o dom, zdobywają jedzenie i ubrania dla dzieci,
troszczą się, żeby miały dach nad głową.
Usiedli przy kuchennym stole, a Hilda podała kawę. Elise mogła zaproponować
gościowi tylko suchy chleb do kawy, uznała więc, że lepiej będzie nie pytać, czy ma na coś
ochotę.
- Wróciłem właśnie z Kopenhagi, gdzie obserwowałem warunki, w jakich pracują
niektórzy robotnicy. Odwiedziłem odlewnię żelaza i hutę szkła i trudno mi powiedzieć, gdzie
robotnicy mają gorzej. W hucie szkła jest tak gorąco jak w przedsionku piekła, a w odlewni
musieli wyrabiać glinę pomieszaną z końskim nawozem. Widziałem też małe dzieci, które
przychodziły do pracy z matkami między piątą a szóstą rano, a kończyły między ósmą a
dziewiątą wieczorem. Wtedy matki miały całkiem opuchnięte ręce, a dzieci były zmęczone i
płaczliwe. To było straszne. Elise pokiwała głową.
- To mi przypomina warunki pracy tu, w kraju. A jednak bezrobotni mają jeszcze
trudniejsze życie. Zastanawiam się, czy za dawnych czasów było lepiej.
- Tak, można się nad tym zastanawiać. Kryzys, który nas dotknął przed paru laty, ma
związek z gospodarką wielkich mocarstw kolonialnych. - Uśmiechnął się przepraszająco. -
Ale to panią na pewno nie interesuje.
Elise z powagą pokiwała głową.
- Ależ tak, jak najbardziej. To dotyczy nas wszystkich, również robotników. Wiemy,
że właściciele fabryk robią wszystko, żeby utrzymać płace na jak najniższym poziomie i
czerpać jak największe zyski. Kiedy produkuje się więcej towarów, niż ludzie mogą kupić,
coraz trudniej zwiększyć sprzedaż. Właściciele nie inwestują więc w nowe maszyny, nie
zatrudniają nowych pracowników. I koło się zamyka. Właściciele są zależni od robotników,
bo to oni produkują, a robotnicy zależą od swoich zarobków, które umożliwiają im życie.
Carl Wilhelm słuchał z zainteresowaniem.
- Czy zastanawiała się pani kiedyś nad tym, czy nie poszukać sobie innego zajęcia?
Proszę mnie źle nie zrozumieć, wiem, że wielu ludzi jest dumnych z tego, iż udało im się
zdobyć pracę w fabryce. To przecież znacznie lepiej płatne zajęcie niż służba w bogatych do-
mach albo szycie dla ludzi. Wydaje mi się jednak, że jest pani bardzo zdolna i gdyby tylko
mogła pani dłużej chodzić do szkoły, zaszłaby pani daleko.
Elise pokręciła głową, nie patrząc na niego.
- Tacy ludzie jak ja nie powinni o tym nawet myśleć. Nikogo w tej okolicy nie stać na
kształcenie dzieci. Gdy dzieciom udaje się skończyć szkołę powszechną, rodzice oddychają z
ulgą. Ja nie zamierzam wracać do fabryki, póki Hugo nie będzie dość duży, by zostawać w
żłobku. Przez najbliższy rok będziemy żyć oszczędnie. Przyjmuję zlecenia krawieckie, gdy
tylko mogę jakieś dostać.
- Podczas gdy mężczyzna, który powinien was utrzymywać, poszedł w swoją stronę. -
Carl Wilhelm był poruszony.
Elise nie odpowiedziała.
Hilda poszła do sypialni, żeby nakarmić Jensine. Elise cieszyła się, że siostra tego nie
słyszy. Prędzej czy później nie wytrzymałaby i zemściłaby się na Carlu Wilhelmie za to, co
zrobił Emanuel.
Gość podniósł się z miejsca.
- Dziękuję za kawę. - Ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał się, obrócił i spojrzał na
nią. - Olga Katrine i ja pobieramy się za tydzień. Zaprosiłem Emanuela i chciałem, żebyście
przyszli oboje, a teraz nie wiem, jak to załatwimy.
- Proszę nie myśleć o mnie, to przecież Emanuel jest pańskim przyjacielem. Nie
sądzę, by chciał zabrać mnie ze sobą po tym, co się zdarzyło.
- Przecież nadal jesteście małżeństwem.
- Owszem, i nie sądzę, by poprosił o rozwód, bo to przyniosłoby wstyd jego rodzinie.
Ale nie spodziewam się też, by do nas wrócił.
- Nie jestem tego pewien, pani Ringstad. Pieniądze nie są najważniejsze.
- Dla tego, któremu ich nie brakuje.
Nie odpowiedział. Włożył kapelusz i otworzył drzwi.
- Czy to znaczy, że pani nie ma ochoty przyjść na ślub?
- Bardzo mi miło, że pan pyta, to byłoby na pewno wspaniałe przeżycie, ale sądzę, że
w tej sytuacji muszę odmówić.
Hilda weszła do kuchni, gdy tylko gość zniknął za drzwiami.
- Że też byłaś dla niego taka miła. On jest na pewno z tej samej gliny co Emanuel. Jak
mógł przyjść tu do nas z jedzeniem, jakbyśmy mieszkali w slamsach. To zniewaga.
- Nie chciał nas obrazić. Wiedział, że nie jest nam lekko i że na pewno nie
przyjmiemy pieniędzy. Widziałam, że był zakłopotany, gdy mi podawał tę torbę.
- Nie rozumiem, dlaczego ich bronisz. Łajdacy.
- Nie wszyscy zamożni ludzie są źli. Jego ojciec przyszedł tu przecież, żeby dać
Pederowi kociaka, gdy się dowiedział, że Peder jest taki przygnębiony. Gdy go spotkałam
przed posterunkiem, traktował mnie bardzo przyjaźnie i miło, wcale się nie wywyższał. Carl
Wilhelm wcale nie musiał tutaj przychodzić. Przyjaźni się z Emanuelem i mógł wziąć jego
stronę. Poruszyło go jednak zachowanie Emanuela i chciał zapytać, czy przyjdę na ślub,
skoro Emanuel jest też zaproszony.
Hilda prychnęła ze złością.
- Miał po prostu wyrzuty sumienia, bo cię nie zaprosił. Elise westchnęła
zrezygnowana.
- Myśl, co chcesz. Ja lubię zarówno Carla Wilhelma, jak i jego ojca.
Ciekawe, czy Emanuel zjawi się na ślubie, pomyślała później Elise. Czy zdobędzie się
na to, by przyjechać do miasta i nawet do nas nie zajrzeć?
Tej nocy zasnęła jednak bez trudu, pomimo wszystkich myśli, które wywołała
nieoczekiwana wizyta. Jedna nieprzespana noc stanowczo wystarczy.
Następnego wieczoru pobiegła do Andersengarden, żeby poprosić Torkilda, by
zaniósł jej nowe opowiadanie swojemu przyjacielowi redaktorowi.
Pani Thoresen przeniosła się do kuchni, zostawiając pokój nowożeńcom. Choć był
jeszcze wczesny wieczór i zachodzące słońce odbijało się w szybach od strony podwórka, a
ptaki nie przestały śpiewać, pani Thoresen już się położyła.
Elise z przerażeniem patrzyła na jej bladą i wychudzoną twarz. Łóżko było bardzo
wąskie, a mimo to za duże dla niej. Pani Thoresen zawsze była szczupła, ale teraz wyglądała
jak szczapa.
- Dobrze się pani czuje, pani Thoresen?
Pani Thoresen uniosła powieki, jakby kosztowało ją to wiele wysiłku.
- Jestem tylko strasznie zmęczona. Czuję się tak, jakby coś mnie ciągnęło do ziemi.
- Nie będę pani przeszkadzać, chcę tylko coś przekazać Torkildowi.
Pani Thoresen pokiwała głową, zamknęła powieki, a głowa opadła jej na poduszkę.
Elise zapukała i jasny głos Anny zaprosił ją do środka.
- Elise? Jak miło. Rozmawialiśmy właśnie o tobie. - Anna siedziała na wiklinowym
krześle przy otwartym oknie z książką w rękach, a Torkild naprawiał parę zdartych butów. -
Zastanawialiśmy się, czy znalazłaś czas, żeby coś jeszcze napisać. Gdy czytałam to, co wy-
drukowałaś w gazecie, rozpłakałam się, choć znałam przecież tę historię. Chyba nie gniewasz
się, że Torkild powiedział mi prawdę?
Elise pokręciła głową.
- Wiem, że to zostanie między nami. Przyniosłam właśnie następne opowiadanie. -
Spojrzała z wahaniem na Torkilda. - Czy mógłbyś to zanieść redaktorowi?
- Oczywiście. Połóż to na komodzie. Jutro zaniosę. I tak wybieram się do miasta.
- Mogłabyś usiąść z nami na chwilę? - Anna spojrzała na nią błagalnie. - Już tak
dawno nie rozmawiałyśmy. Na weselu nie było żadnej okazji.
Elise usiadła obok przyjaciółki.
- Jak się chowają Hugo i mała Jensine?
- Hugo rośnie zdrowy, ale z Jensine coś jest nie tak jak trzeba. Bardzo mało je, choć
Hilda ma mnóstwo pokarmu, głosik ma słabiutki, a odzywa się bardzo rzadko. Wydaje mi
się, że jest chora, i zapytałam nawet Hildę, czy nie chciałaby jej wkrótce ochrzcić, ale Hilda
się rozgniewała. Widzi, że coś jest źle, ale woli się nad tym nie zastanawiać.
Anna spojrzała na nią ze współczuciem.
- A przecież i bez tego masz tyle kłopotów. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi za złe
bezpośredniego pytania, ale czy Emanuel odezwał się do ciebie?
Elise pokręciła głową.
- Carl Wilhelm Wang - Olafsen, przyjaciel Emanuela z Kongsvinger, odwiedził mnie
wczoraj wieczorem. Żeni się w następną sobotę i zaprosił w zasadzie Emanuela razem ze
mną, ale zrozumiał, że w tej sytuacji trudno będzie tak to zorganizować, byśmy przyszli
oboje.
Anna zmarszczyła brwi.
- Po co przyszedł?
- Chyba z litości. To było bardzo nieprzyjemne.
- Powiedziałaś „w tej sytuacji”. Czy liczysz na powrót Emanuela?
- Nie wiem. Gdy sobie przypomnę wszystkie miłe chwile, które spędziliśmy razem,
nie mogę zrozumieć, dlaczego to wszystko przekreślił.
- Ja też. tego nie rozumiem. Myślisz, że przyjedzie na ten ślub?
- Byłoby dziwne, gdyby przyjechał do Kristianii i mnie nie odwiedził.
Torkild pochylał się w milczeniu nad swoją pracą, ale tu wtrącił się do rozmowy.
- Pamiętasz, co powiedziałem, Elise. Emanuelowi jest teraz bardzo trudno. W gruncie
rzeczy jest dobrym człowiekiem, ale nie ma tej siły charakteru, którą chciałem w nim
widzieć.
- Niełatwo być człowiekiem - westchnęła Elise. - Ale co słychać u was? I jak się
miewa twoja matka, Anno? Wydaje mi się, że źle wygląda.
- Myślę, że chce umrzeć, zanim znów zdarzy się coś złego. Mówi, że skoro przeżyła
cud, na pewno czeka ją teraz tragedia. - Anna uśmiechnęła się smutno. - Znasz matkę, zawsze
była pesymistką.
- Sądziłam, że cud doda jej sił. Anna spuściła wzrok.
- Wiesz, że nie jestem jej jedynym dzieckiem.
- Johanowi nie przytrafiło się chyba nic złego? Anna zerknęła na męża, jakby szukała
rady.
- Opowiedz, Anno. Elise jest jakby członkiem rodziny.
W tej samej chwili w kuchni rozległ się dziwny dźwięk. Torkild i Anna wymienili
przerażone spojrzenia. Elise i Torkild zerwali się z miejsc, Anna pokuśtykała wolno za nimi.
Gdy tylko Elise przestąpiła próg i zajrzała do kuchni, zrozumiała, co się stało.
Pięć dni później niewielki orszak pogrzebowy otaczał świeży grób na Nordre
Gravlund.
Elise przyniosła wielki bukiet anemonów, który trzeba wstawić do słoika. Johan kupił
bukiet tulipanów u kwiaciarki na Maridalsveien, a Torkild zerwał dla Anny świeże gałązki
brzeziny. Zbił też niewielki krzyż, pomalował go na biało i napisał: „Aslaug Thoresen, ur.
18.08.1860, zm. 25.05.1906”. Na pogrzeb przyjechał z Toten brat zmarłej, Karl, przyszła
Elise, pani Evertsen, pani Albertsen, no i najbliższa rodzina. Sąsiedzi, którzy znaleźli czas,
zebrali się na podwórzu ze swoimi wiązkami gałązek sosny i szli w orszaku za otwartym
karawanem z czarnymi draperiami. Gmina dała trumnę, koń miał na grzbiecie czarną płachtę.
Pastor zrobił swoje, grabarz zasypał trumnę ziemią, wszyscy po kolei w milczeniu
złożyli na grobie swoje gałązki i bukiety. Torkild zaśpiewał Weź mnie za ręce i prowadź
naprzód.
Ceremonia dobiegła końca, żałobnicy zaczęli się zbierać do odejścia. Pastor podał
rękę Annie i Johanowi i wymamrotał coś pod nosem, nim sobie poszedł.
Wtedy rozległ się nagle zduszony głos Anny:
- Torkildzie, czy mógłbyś nam coś jeszcze zaśpiewać? Zaśpiewaj tę ulubioną
piosenkę mamy o Ofermie, tę, którą zawsze nuciła.
Torkild spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Tutaj? Nad grobem?
- Dlaczego nie? Chciałabym, żeby mama usłyszała ją po raz ostatni.
Torkild uśmiechnął się ciepło i zaczął:
Tam gdzie leśna ścieżka skręca do strumyka, stoi mała chatka w słoneczka
promykach. Zachodzące słońce pieści ściany ciemne, przez okienko wpada zapach brzóz
przyjemny.
Elise nigdy przedtem nie zastanawiała się nad tekstem tej piosenki, słyszała tylko, jak
pani Thoresen ciągle ją nuci, krzątając się po kuchni. Teraz pomyślała, że może piosenka o
malutkiej chatce koło leśnej ścieżki przypominała pani Thoresen o jej rodzinnym domu w
Toten, który zawsze chciała odwiedzić, choć nigdy jej się to nie udało. Elise słuchała
uważnie kolejnej zwrotki, która opowiadała o małym chłopcu zwanym Ofermą. Był inny niż
koledzy i nie mógł się z nimi bawić. Pewnego dnia zaraził się śmiertelną chorobą.
To się powtarza we wszystkich tych smutnych balladach, pomyślała Elise.
Opowiadają o dzieciach, które muszą umrzeć, albo o dzieciach, które straciły mamę. Elise
nigdy nie słyszała całej piosenki, dlatego skupiła się teraz na treści. Od razu pomyślała o
Pederze, ale odsunęła od siebie te myśli. Wprawdzie Peder musiał ciągle znosić docinki, ale
miał Everta i Kristiana. Nie był sam.
Torkild śpiewał dalej o Ofermie, który był tak pobożny, że w swojej ostatniej
godzinie, gdy wokół jego łóżka zebrali się ci, którzy mu dokuczali, modlił się, by Bóg
oszczędził im tej samej choroby. Ostatnia zwrotka opowiadała o matce, która pochyliła się
nad swoim bladym synkiem i ucałowała go po raz ostatni.
Wiele osób musiało ukradkiem ocierać łzę kręcącą się w kąciku oka, gdy Torkild
śpiewał ostatnią strofę. Nawet Agnes, która nie była skora do wzruszeń, wyjęła chusteczkę.
Żałobnicy rozeszli się i opuścili cmentarz. Elise obróciła się w stronę Anny, która
korzystała z wózka, gdy miała do pokonania dłuższą drogę.
- Nigdy się nie zastanawiałam nad tekstem tej piosenki. Czy wiesz, dlaczego twoja
matka tak ją lubiła? Jest taka smutna.
Anna się uśmiechnęła.
- Mama miała młodszego brata, który umarł w dzieciństwie. Myślę, że nigdy nie był
zdrowy, ale matka nie chciała o tym mówić. Uwielbiała wszystkie smutne ballady, często się
zastanawiałam, dlaczego. Zresztą nie ona jedna. Może dzięki tym smutnym słowom możemy
wypłakać nasze własne żale? Znasz piosenkę o Bruno?
- Słyszałam kiedyś, ale nie pamiętam.
W drodze do Andersengàrden Anna śpiewała swym czystym, jasnym głosem
piosenkę o małym, samotnym chłopczyku, który stracił matkę i prosił Boga, by pozwolił mu
do niej dołączyć.
Gdy Anna skończyła, odwróciła twarz do Elise i uśmiechnęła się.
- Czy rozumiesz, dlaczego nie śpiewamy raczej wesołych i pogodnych piosenek?
Wolę pieśni Armii Zbawienia, są takie żywe i rytmiczne, mają wesołe teksty. Nogi się rwą do
tańca, gdy się je słyszy.
Elise pokiwała głową, zerkając na Agnes i Johana, którzy szli przed nimi. Od czasu,
gdy wyszła z Andersengarden w dniu śmierci pani Thoresen, zastanawiała się, co Anna jej
wówczas chciała powiedzieć o Johanie.
Czy wolno jej o to zapytać?
Nie, nie powinna tym teraz zadręczać Anny. Nie w takim dniu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W ten sam piątek, dzień przed ślubem Carla Wilhelma i Olgi Katrine, Emanuel
siedział we dworze Ringstad razem z rodzicami i Signe i jadł obiad. Na dworze świeciło
słońce, stół zdobił wazon pełen polnych kwiatów.
Pani Ringstad rzuciła Signe zatroskane spojrzenie.
- Jak się czujesz, moje dziecko? Jesteś pewna, że nie zaszkodził ci wczorajszy
wieczór, gdy mieliśmy tylu gości?
Signe pokręciła głową.
- Nic mi dziś nie dolega, wiem tylko, że powinnam prowadzić spokojny tryb życia.
Jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, mam przed sobą jeszcze trzy tygodnie.
Pani Ringstad uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Rozmawiałam już z akuszerką, pokój dziecięcy jest przygotowany. Nie sądzisz, że
łóżeczko zrobiło się jeszcze piękniejsze, gdy je wyłożyłam grubym jedwabiem? Wielka
szkoda, że nie wiemy, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka, mogłabym je jeszcze
ozdobić różowymi albo niebieskimi kokardami.
Obróciła twarz w stronę syna.
- Nie powinieneś jechać jutro na ten ślub. Pomyśl tylko, co będzie, jeśli coś się
wydarzy podczas twojego pobytu w Kristianii.
- Nie mogę rozczarować Carla Wilhelma, mamo. To dobry przyjaciel, najlepszy,
jakiego mam. Nie mogę się wycofać, skoro obiecałem, że będę jego drużbą.
- Nawet go nie znam. Uważam, że powinieneś trzymać się raczej swoich przyjaciół tu,
w domu.
- Gdyby nie Carl Wilhelm, nie poznalibyśmy się z Emanuelem - wtrąciła Signe.
- Naprawdę? - Twarz pani Ringstad się rozjaśniła. - To zmienia postać rzeczy. Jaka
szkoda, że ty nie możesz pojechać na ten ślub, Signe. Ale to byłoby chyba zbyt ryzykowne
tuż przed porodem.
Hugo Ringstad milczał do tej pory. Teraz chrząknął.
- To raczej nie wypada.
Signe rzuciła mu spojrzenie pełne urazy.
- Dlaczego? Olga Katrine to moja przyjaciółka.
- No tak, ale nie mogłabyś przecież wejść tam z Emanuelem jako jego... To znaczy...
On przecież jest żonaty...
Rysy Marie Ringstad stężały.
- O tym nie będziemy już więcej rozmawiać, Hugo. Przeszłość Emanuela nie ma z
tym nic wspólnego.
- Trochę za wcześnie nazywać to jego przeszłością. Żona spiorunowała go wzrokiem.
Za stołem zapadła cisza. Signe podniosła się z krzesła.
- Pójdę na spacer zaczerpnąć świeżego powietrza. Zrobiło mi się słabo.
Marie Ringstad chwyciła ją za rękę.
- Pójdę z tobą. - Spojrzała na męża. - No widzisz, Hugo. Signe źle się poczuła, bo nie
potrafisz trzymać języka za zębami.
Panie zniknęły, a Hugo Ringstad westchnął głęboko, wyraźnie zrezygnowany.
- Tylko nie bierz ze sobą Signe, Emanuelu. Nie możesz pojawić się na tym ślubie ze
swoją kochanką.
Emanuel poczuł, że się czerwieni.
- Nie miałem takiego zamiaru.
- To dobrze. Czasami zastanawiam się, czy świat nie stanął na głowie. Matka traktuje
Signe, jakby była twoją żoną, i nie wstydzi się przedstawiać jej jako matki twojego dziecka.
A jesteś nadal mężem Elise. Hugo jest zapisany w kościelnych księgach jako twój syn i nosi
nazwisko Ringstad. Dałeś mu nawet imię po mnie. Zgodnie z prawem jest twoim
spadkobiercą i odziedziczy dwór po twojej śmierci, nawet jeśli Signe urodzi syna. Jej dzieci
nie będą po tobie dziedziczyć, tak stanowi dziś prawo. Dopóki jesteś mężem Elise. - Starszy
pan znowu westchnął. - Twoja matka nie chce słuchać, gdy próbuję jej to wyjaśnić, nie chce
słuchać, gdy mówię o Elise. Przyznaję, że jestem tchórzliwy i chcę za wszelką cenę unikać
awantur. Obaj słuchaliśmy jej przez te wszystkie lata. Teraz zadaję sobie pytanie, czy nie
powinniśmy byli podjąć walki. Myślę o Elise dniami i nocami. To urocza i pełna czułości
osoba, nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. - Rysy ojca ściągnęły się wyraźnie.
Emanuel wpatrywał się w stół. Zagryzł wargę, był zakłopotany. Strasznie zagmatwał
sobie życie. Miał ochotę wyjechać gdzieś daleko, tak by matka nie mogła go odnaleźć. I czuł
nienawiść do samego siebie za to, że pozwalał jej sobą dyrygować.
- Przy odrobinie dobrej woli - ciągnął ojciec - mogę zrozumieć, że nie podobało ci się
twoje nowe życie nad rzeką Aker. Urodziłeś się w wielkim dworze, pełnym światła i
świeżego powietrza, nie brakowało ci pieniędzy ani miejsca, miałeś czas na zabawę. Nic
dziwnego, że otoczony nędzą, poczułeś się źle. Ten malutki domek, smród z fabrycznych
kominów, wilgoć znad rzeki i domowy budżet tak niewielki, że rzadko jedliście do syta.
Wszystko to mogło cię zdeprymować. Nie rozumiem jednak, jak mogłeś opuścić Elise w taki
sposób. Zabrać meble i... Słów mi brak.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie miałem siły, ojcze. Nie sądzę, byś potrafił wczuć się w moją sytuację. Nie
opuściłem Elise. Nie mam nic przeciwko niej, nadal ją kocham. Jest wyjątkowym
człowiekiem, dobrym, pozbawionym egoizmu, troskliwym i czułym. Odszedłem od całej
reszty. Od tego, co mi odbierało radość życia. Ściskało mnie w dołku, gdy wracałem z
fabryki do domu. Byłem chory od tego wszystkiego. Gdyby Hugo był moim synem,
zniósłbym to jakoś. Ze względu na niego. Ale gdy widziałem, że jest coraz bardziej podobny
do tego gwałciciela, wszystko się we mnie buntowało. Obawiam się, że z czasem byłoby
jeszcze gorzej. Nie umiałbym być dla niego dobrym ojcem.
- Ale wziąłeś na siebie odpowiedzialność za niego. Wiedziałeś, na co się decydujesz,
zawierając ten związek. O ile dobrze rozumiem, musiałeś do tego namawiać Elise. I
wiedziałeś dobrze, że spodziewa się dziecka, które jest owocem gwałtu.
Emanuel pokiwał głową, nie podnosząc wzroku.
Ojciec zapatrzył się w dal.
- Nauczyłem się zadawać dwa istotne pytania, gdy trzeba dokonać życiowego
wyboru. Po pierwsze: jak go wytłumaczymy ludziom? Po drugie: jaka jest rzeczywista
przyczyna wyboru, jakiego dokonujemy? Teraz pytam ciebie: czy zaproponowałeś Elise
małżeństwo ze współczucia, dlatego, że chciałeś pomóc człowiekowi w potrzebie, czy
dlatego, że byłeś w niej zakochany?
Emanuel omiótł ojca wzrokiem. Rumieniec znów oblał jego policzki.
- Byłem w niej zakochany. Ale podziwiałem ją także za jej liczne przymioty.
Ojciec pokiwał głową w zamyśleniu.
- Tak myślałem. - Zamilkł na chwilę, a potem powiedział ostrożnie: - Nie chcę
dyskutować o tym, co zrobiłeś. Kiedyś też byłem młody i wiem, że uczucia mogą się
wymknąć spod kontroli, zwłaszcza pod wpływem alkoholu. Zastanawiam się tylko, czy opuś-
ciłbyś Elise, gdyby matka tak bardzo nie nalegała?
Emanuel spojrzał na niego ze wzburzeniem.
- A miałem jakiś wybór? Matka natychmiast sprowadziła tu Signe i zaczęła ją
traktować jak synową. Nikomu nie powiedziała, że w Kristianii mam żonę i syna. Uważała
zapewne, że prędzej czy później pożałuję tego, co zrobiłem, i wrócę do domu. Myślę, że z
premedytacją starała się odciągnąć mnie od Elise i gdy się dowiedziała, że Signe spodziewa
się mojego dziecka, wykorzystała to, by zwabić mnie do domu.
- Jesteś dorosły, masz chyba własną wolę?
- I ty to mówisz? Ty, który pozwalałeś jej sobą rządzić przez te wszystkie lata?
- Ja muszę z nią żyć pod jednym dachem, ty nie musiałeś.
- To nie było takie proste. Dzwoniła do mnie codziennie, słała długie listy, groziła, że
nie dostanę nawet korony, jeśli nie zrobię tego, czego ona chce. Posada w tkalni płótna
żaglowego była bardzo kiepsko płatna. Potrzebowałem pieniędzy, miałem wiele osób na
utrzymaniu, a tobie brakowało odwagi, by coś mi dać, bo bałeś się jej napadu szału. Signe też
zaczęła na mnie naciskać. Nie byłem w stanie utrzymać jej oraz Elise z dziećmi. Gdy matka
sprzymierzyła się z Signe, byłem przegrany. Signe groziła, że pójdzie do matki Elise i powie
jej, kto jest ojcem Hugo i że ona się spodziewa mojego dziecka. Miała nadzieję, że pani
Lovlien nakłoni Elise, by mnie wypuściła. Gdyby pani Lovlien się o wszystkim dowiedziała,
ucierpieliby także bracia Elise, a Elise miała przede wszystkim ich dobro na względzie.
Czułem się wewnętrznie rozdarty, nie wytrzymałem tego i w końcu uciekłem.
Hugo Ringstad pokiwał głową. Wiele razy już o tym rozmawiali, nie dochodząc do
żadnych wniosków. Marie zniszczy Emanuelowi życie, tak jak zniszczyła życie jemu.
Obaj zaplątali się w jej sieć i nigdy nie znajdą wyjścia.
- Obiecaj mi przynajmniej jedno - westchnął ciężko. - Zajrzyj do Elise podczas pobytu
w Kristianii i sprawdź, jak ona sobie radzi. Wyskrobię jakoś parę koron. Powiedz, że będę jej
coś wysyłał co miesiąc.
- Elise jest dumna. Sądzę, że nic od ciebie nie przyjmie. Ani ode mnie, po tym, co
zrobiłem.
- Nie może być aż tak dumna. Odmówi przyjęcia pieniędzy od własnego męża?
- Owszem, myślę, że jest aż tak dumna.
- Chcesz powiedzieć, że będzie wolała głodować i cierpieć niedostatek niż przyjąć od
ciebie parę koron?
Emanuel pokiwał głową.
- Nie wiem, jak zareagowała, gdy wróciła do domu i zastała pusty pokój. Ale
podejrzewam, że była mną rozczarowana i że nie będzie chciała mieć ze mną do czynienia.
W jej oczach jestem zdrajcą, tchórzem. Gdy byłem oficerem w Armii Zbawienia, chłopcy
mnie podziwiali. Nie sądzę, by chciała odbierać im złudzenia. Na pewno wymyśliła jakąś
historię, którą mogą zaakceptować.
Ojciec spojrzał na niego ze smutkiem.
- Powinieneś zostać w Armii, Emanuelu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia Elise wybrała się do pani Paulsen z gotową peleryną. Było sobotnie
popołudnie, chłopcy nie wrócili jeszcze ze szkoły, a Hilda miała zająć się Hugo.
Już czerwiec, niedługo zacznie się lato, pomyślała Elise. Długie, jasne wieczory,
ładna pogoda, radosne głosy. Ja też powinnam się cieszyć, pomyślała. Wszyscy są zdrowi,
Jensine jest coraz silniejsza, nie cierpią niedostatku. Nie należy narzekać, skoro cała rodzina
przetrwała zimę, nikt nie zapadł na suchoty, nikomu nie przytrafił się wypadek. Nie
wszystkim rodzinom w okolicy tak się poszczęściło. U Magdy na rogu dowiedziała się, że są
tacy, którzy stracili dwójkę albo trójkę dzieci podczas długiej zimy, że kolejki potrzebujących
stoją zarówno u doktora, jak i w jadłodajni, która wydaje obiady ubogim.
Los oszczędził im nawet awantur i pogróżek ze strony majstra. Nie odezwał się do
Hildy po jej ucieczce, obie siostry przestały już o nim myśleć.
Dziś Carl Wilhelm i Olga Katrine mają się pobrać. Czy Emanuel przyjechał do miasta
na ślub? Elise wciąż czuła pewien żal, gdy przypominała sobie, w jaki sposób od niej
odszedł. Gdyby udało im się o tym porozmawiać, gdyby oboje uznali, że to małżeństwo było
pomyłką, mogliby się rozstać jak przyjaciele. Elise mogłaby prawdopodobnie zrozumieć,
dlaczego Emanuel nie mógł znieść takiego życia. Nie mogła jednak zrozumieć, jak mógł
odejść bez pożegnania i bez słowa wyjaśnienia.
Czy Signe z nim przyjechała? Jest chyba już w dziewiątym miesiącu, ale może nic jej
nie dolega. Skoro Olga Katrine się z nią przyjaźni, to pewnie zaprosiła ją na ślub. Elise
przeszył dreszcz. Żonaty mężczyzna, który przyprowadza ze sobą kochankę w zaawansowa-
nej ciąży. Jak zareagują na to inni goście?
Ludzie z tamtej strony rzeki nie są przecież zbyt tolerancyjni. Zdrady małżeńskie się
zdarzały, ale nikt nie mówił o tym głośno.
Zgrzała się, idąc pod stromą górę. Obawiała się trochę spotkania z panią Paulsen, bo
szyła pelerynę nieco dłużej, niż powinna, a na dodatek - to właśnie przez nią państwo Paulsen
nie mają upragnionego drugiego dziecka. Co będzie, jeśli spotka tam majstra albo Karolinę?
W końcu dotarła na górę. Nie patrząc w stronę domu majstra, pobiegła do bramy
młodych Paulsenów.
Serce jej biło mocno, gdy pukała do drzwi.
Służąca otworzyła jej od razu i zaprosiła do salonu. Siedziała tam pani Paulsen z
Braciszkiem na kolanach. Elise poczuła bolesne ukłucie w sercu na jego widok, może z
powodu Jensine. To przecież jej brat, a będą się wychowywali osobno, nie nie wiedząc o
swoim istnieniu. Tak być nie powinno.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Zaczęłam się zastanawiać, czy pani nie zachorowała.
- Bardzo przepraszam, pani Paulsen. Tyle się zdarzyło w naszej rodzinie, że niestety
nie skończyłam pracy w lerminie.
- Mam nadzieję, że nie zdarzyło się nic złego?
- Straciliśmy bliską sąsiadkę. Poza tym moja siostra urodziła. - Elise poczuła, że
oblewa ją rumieniec. - Dziecko jest bardzo słabe. Nie tak łatwo znaleźć czas na szycie.
Zauważyła, że przez twarz pani Paulsen przemknął dziwny wyraz, ale gospodyni się
szybko opanowała.
- Rozumiem. Mówiłam, że nie śpieszy mi się wcale z tą peleryną. Obawiałam się po
prostu, czy nie stało się nic złego. - Zawahała się, ale po chwili dodała: - Spotkałam
niedawno pannę Carlsen.
Elise znów oblała się rumieńcem. Karolinę na pewno o wszystkim opowiedziała.
- Z wielką przykrością słuchałam o tym, co się zdarzyło. - Pani Paulsen mówiła chyba
szczerze. - Pan Ringstad to niezwykle sympatyczny człowiek, wydawało mi się, że jesteście
razem szczęśliwi. Nie miałam pojęcia, że spodziewała się pani dziecka innego mężczyzny i
że pan Ringstad ożenił się z panią, żeby uchronić rodzinę przed skandalem.
Elise chciała coś powiedzieć, ale pani Paulsen przerwała jej ruchem ręki. - Nie musi
się pani tłumaczyć ani niczego upiększać. Przeczytałam właśnie powieść Kobieta stworzona
przez mężczyznę i zgadzam się całkowicie z główną bohaterką Eva. Kiedy kobieta kocha,
„przeżywa to bez reszty i w całkiem inny sposób niż mężczyzna”, mówi Eva. Miłość jest
najważniejsza w życiu kobiety. Najpierw miłość do wybranego mężczyzny, potem miłość do
dzieci. Miała pani pecha, pani Ringstad, skoro ten mężczyzna, któremu dała pani całą swą
miłość, nie chciał się z panią ożenić. Pan Ringstad uratował pani cześć, biorąc panią za żonę,
a teraz ustaliliście, że wasze drogi się rozejdą. Wiem, że większość ludzi potępia kobiety,
które decydują się na wolną miłość, ale ja pani nie krytykuję. W jaki sposób zdoła pani
utrzymać siebie i dziecko, skoro pan Ringstad wyjechał do rodzinnego dworu?
Elise chciała gwałtownie zaprotestować, ale się opanowała. Czy byłoby lepiej, gdyby
powiedziała, że została zgwałcona? Zaczęłyby krążyć jeszcze gorsze plotki. Równie dobrze
ludzie mogą wierzyć, że ona i Emanuel rozstali się w pokoju po tym, jak on, oficer Armii
Zbawienia, uratował ją przed hańbą.
- Będę przyjmowała zlecenia krawieckie. Poza tym mam szanse na jeszcze inną pracę,
ale to na razie nic pewnego.
Pani Paulsen spojrzała na nią z zaciekawieniem. Wielki Boże, ona chyba nie
podejrzewa, że wyjdę na ulicę?
- To praca związana z pisaniem - dodała szybko. - W biurze. Pani Paulsen
uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- Będzie pani pracować w biurze? Na pewno ma pani ładne pismo. Widziałam
niedawno na wystawie zgrabną maszynę do pisania. Nazywała się „Liliput”, „szybka
maszyna do pisania”. Podobno od razu widać to, co się pisze. Tak, tak, w dziwnych czasach
żyjemy, prawda? Pomyśleć tylko, ile przedziwnych wynalazków się ostatnio pojawia.
Elise pokiwała głową. Niech pani Paulsen sobie myśli, że Elise będzie pracować w
biurze.
- Ale mam nadzieję, że znajdzie pani czas, by mi coś uszyć, nawet wtedy, gdy zacznie
pani pracować w tym biurze! - zawołała gospodyni.
- Mam nadzieję - pokiwała głową Elise.
Braciszek siedział spokojnie na kolanach matki i bawił się małym drewnianym
konikiem. Teraz podniósł główkę, spojrzał na Elise wielkimi oczami. Nagle podał jej
zabawkę.
- Pani ma?
Elise uśmiechnęła się i wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
- Mogę dostać zabawkę? Jaki jesteś miły. - Wzięła konika, walcząc ze łzami i
wznosząc modły do nieba, by Hilda nie straciła Jensine. Serce się krajało na myśl, że
wyrzekła się tego małego, dobrego chłopca.
- Staram się go uczyć dzielić z innymi - roześmiała się pani Paulsen. - Nie znam nic
gorszego niż skąpstwo.
To zależy, czy człowiek ma się czym dzielić, pomyślała Elise. Peder nie miał żadnych
zabawek oprócz ołowianych żołnierzyków, póki nie wygrał misia w Tivoli.
- Proszę go zatrzymać, pani Ringstad. Mozę go pani dać dziecku swojej siostry, gdy
trochę podrośnie. Isac ma mnóstwo drewnianych koników.
Elise podziękowała i pomyślała, że da go raczej Pederowi. Peder był już wprawdzie
duży i pracował po lekcjach, ale w dalszym ciągu lubił się bawić.
Pani Paulsen posadziła Braciszka na podłodze i podniosła się z kanapy.
- Przyniosę swoją torebkę. Chciałabym pani od razu zapłacić. Tym razem też miała
gest. Elise przyjęła dwadzieścia koron z nieczystym sumieniem. Pani Paulsen chyba nie ma
pojęcia, jak kiepsko płatne są zlecenia krawieckie.
- Chciałabym, żeby mi pani uszyła letnią suknię. Przyślę do pani służącą, z
materiałem i wykrojem, gdy już je zdobędę - szczebiotała pani Paulsen, odprowadzając Elise
do drzwi.
Elise czuła się bogata. Wszyscy się martwią, jak ona sobie poradzi, a tymczasem Elise
nigdy nie miała aż tyle pieniędzy co teraz.
Spostrzegła jakiegoś mężczyznę po drugiej stronie ulicy i w pierwszej chwili
pomyślała, że to Johan, ale szybko się przekonała, że się pomyliła. Mimo to przypomniała
sobie zagadkowe słowa Anny. Cóż takiego zdarzyło się w życiu Johana, że pani Thoresen
wolała szybciej umrzeć?
Przeszył ją dreszcz przerażenia. Czyżby Johan poważnie zachorował?
Ta myśl ją bardzo zaniepokoiła. Oby tylko nie spotkało go nic złego. Znała go od
dzieciństwa, był jej tak bliski jak starszy brat.
No i był moim narzeczonym, pomyślała po chwili. Jedynym, jakiego miałam.
Emanuel oświadczył się jej, zanim zdążyli przeżyć okres narzeczeństwa, potem wszystko się
samo ułożyło. Elise nauczyła się kochać Emanuela, udało mu się obudzić w niej pożądanie,
ale nigdy nie czuła wobec niego tego, co wobec Johana. Taka była prawda. Uczuciami nie da
się sterować.
Gdyby Johanowi coś zagrażało... Elise pokręciła głową. Nie wolno tak myśleć.
- Elise?
Drgnęła i obróciła się gwałtownie. Za nią szedł wolnym krokiem Emanuel.
- Emanuel? - Fala gorąca oblała jej policzki. - Jesteś w mieście?
Pokiwał głową niezdarnie, z zakłopotaniem.
- Byłem właśnie u Carlsenów i wybierałem się do ciebie.
Ale ze względu na Pedera i Kristiana będzie może lepiej, jeśli tutaj porozmawiamy.
Elise przytaknęła. Kristian wprawdzie wiedział o wszystkim, ale Peder i Evert wciąż
myśleli, że Emanuel stracił pracę i pojechał gdzie indziej szukać zajęcia. Wielu ojców
musiało tak postąpić ostatnimi czasy.
- Dokąd pójdziemy?
- Może przejdziemy się wzdłuż Maridalsveien? Za parę godzin wybieram się na ślub
Carla Wilhelma i Olgi Katrine.
Elise pokiwała głową.
- Chłopcy są w szkole, ale w soboty kończą wcześniej.
- To nie zajmie dużo czasu.
Nie, zapewne nie, pomyślała Elise z goryczą. To całkiem proste. Można przecież
opuścić żonę i dziecko bez słowa, a potem pojawić się nagle na chwilę.
- Słyszałam, że wróciłeś do Ringstad? Rzucił jej przelotne spojrzenie.
- Skąd wiesz?
- Byłam w tkalni płótna żaglowego, żeby się dowiedzieć, co się z tobą dzieje.
Zauważyła, że Emanuel się zaczerwienił.
- Musiałaś tam iść? Domyśliłaś się chyba, że pojechałem do domu.
- Nie, nie domyśliłam się. Nie przypuszczałam, że to zrobisz, dopóki będzie tam
Signe. A poza tym wiedziałam, że matka się od ciebie odwróciła.
- Co ci powiedzieli w biurze?
- Myśleli, że przychodzę prosić o pieniądze, i tłumaczyli, że nie mają wobec ciebie
żadnych zaległości. Sądzili, że po to przyszłam. - Głos jej zaczął drżeć. Ledwo zdołała się
opanować.
Emanuel milczał.
- Mogłeś ze mną o tym porozmawiać, Emanuelu. Wyjaśnić, że nie możesz dłużej
wytrzymać. Byłeś mi to winien. Może wspólnie znaleźlibyśmy jakieś rozwiązanie.
- Mówiłem ci.
- Skąd mogłam wiedzieć, że sprawa jest aż tak poważna? Niełatwo mi było
wytłumaczyć chłopcom, dlaczego zniknąłeś razem z meblami. To było świństwo.
- Meble należą do Ringstad, nie mogłem ich zostawić. Wiem, że zachowałem się jak
tchórz, Elise, ale byłoby jeszcze gorzej, gdybym przyszedł do ciebie i powiedział, że od was
odchodzę.
- Naprawdę? Jestem innego zdania. Rozczarowałeś mnie. Nigdy bym cię o to nie
podejrzewała.
- Jesteś na mnie zła?
Elise wzięła głęboki oddech.
- Widziałam już tyle zła w swoim życiu, doświadczyłam tylu rozczarowań, gdy ojciec
po raz kolejny wracał pijany do domu, że straciłam chyba wszelkie złudzenia. Sprawiłeś mi
ból i przykrość. Zachowałeś się jak łajdak i tchórz. Gdy cię poznałam ponad rok temu, nie
przyszło mi do głowy, że możesz być tak słabym człowiekiem. Niewykluczone, że było ci
bardzo ciężko, ale najbardziej oburzył mnie sposób, w jaki odszedłeś.
- Bardzo mi przykro, Elise.
Szedł ze spuszczoną głową. Wygląda jak skruszony grzesznik, pomyślała. Mimo to
wiedziała, że nie poruszyli jeszcze najtrudniejszej sprawy.
- W jakim stopniu zrobiłeś to z powodu Signe? - Głos ją zdradził. Myśl o tej parze
była dla niej bolesna i przykra.
- To nie ma nic - wspólnego z Signe. Mówiłem już, że to ciebie kocham, ale jestem
tylko mężczyzną. Gdy już przyzwyczaiłem się do tego, że mam kobietę w łóżku, nie mogłem
sobie bez tego poradzić.
- Ale to z nią chcesz dalej żyć.
- To nieprawda. Nie miałem żadnego wyboru. Matka sprowadziła Signe do dworu, a
gdy złożyłem wymówienie w tkalni, gdy zostałem bez pracy i dachu nad głową, mogłem
wrócić tylko do Ringstad.
- Żyjesz z nią? Jak z żoną?
- No cóż, nie mamy osobnych sypialni, jeśli o to pytasz. Sąsiedzi myślą, że jest moją
żoną. Wszyscy by się dziwili, gdyby się okazało, że nie dzielimy łoża. Wiesz dobrze, jaka
jest służba, gdy tylko znajdą powód do plotek, zaczynają gadać.
Elise poczuła, że serce jej wali młotem i oblewa ją fala gorąca.
- Chcesz mi wmówić, że w sprawie Signe też nie miałeś żadnego wyboru. Kochasz
mnie, jestem nadal twoją żoną, ale skoro twoja matka życzyła sobie, żebyś dzielił małżeńskie
łoże z Signe, musiałeś się poddać jej woli.
- Coś w tym stylu, tak. Nie znasz mojej matki, Elise. Gdybyś ją znała, nie
zadawałabyś takich pytań.
Elise z trudem panowała nad sobą.
- A cóż, poza wydziedziczeniem, mogła ci zrobić? Jesteś dorosły. Obrócił ku niej
wzburzoną twarz.
- Czy to mało? Czy ty wiesz, co to znaczy być dziedzicem wielkiego dworu i stanąć
nagle w obliczu groźby, że się wszystko straci?
- Wątpię, by prawo na to zezwalało. Jesteś dziedzicem. A poza tym nie sądzę, by
twoja matka zdołała to przeprowadzić. Wykorzystuje tę groźbę, żeby osiągnąć to, czego chce.
- Elise czuła, że ogarnia ją nieposkromiona wściekłość.
- Nie sądziłem, że będziemy się tak kłócić. To do ciebie niepodobne, Elise.
- Do ciebie też nie. Takie tchórzostwo i małostkowość. Asekurant.
- Widzę, że jesteś rozgoryczona.
- Ty też byłbyś rozgoryczony, gdybym zrobiła ci coś takiego. To ty mnie przekonałeś
do małżeństwa, nie ja ciebie. Złożyliśmy przysięgę. Na dobre i na złe. Złożyłam ją ze
szczerego serca i sądziłam, że ty też.
- Ja też. Gdyby matka nie wtrąciła się w moje życie, nic by się nie stało.
- Więc ty nie ponosisz żadnej odpowiedzialności, tak? W każdym razie twoja matka
nie jest winna temu, że masz dziecko z Signe.
- To był pech. Gdybyś wiedziała, ilu żołnierzy w Kongsvinger zadawało się z
dziewczętami bez żadnych konsekwencji, zrozumiałabyś, że miałem pecha.
- I to jest twoje usprawiedliwienie? Pech?
- To nie jest zbyt miłe, Elise. - Zaczerwienił się po same uszy. Elise czuła, że
wszystko w niej wrze.
- Oczywiście, spodziewałeś się, że usłyszysz: „biedny Emanuel”. Przykro mi, że cię
rozczarowałam, Emanuelu, ale nie jestem święta. Miałam nadzieję, że porozmawiamy jak
dorośli, rozsądni ludzie, ale widzę, że nic z tego nie będzie. Skoro nie potrafisz pojąć, co mi
zrobiłeś, i przyznać się do winy, nie powinniśmy się spotykać.
Obróciła się na pięcie i poszła w przeciwną stronę.
- Elise! Zaczekaj! - Pobiegł za nią. Nim zdołała się zorientować, wziął ją w ramiona i
zaczął płakać wtulony w jej szyję. - Proszę cię, Elise. Nie możesz mnie znienawidzić. Nie
chciałem cię skrzywdzić.
Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi i mogli się czasem spotykać. Bez względu
na to, co myślisz, kocham właśnie ciebie.
Wyrwała się i uciekła. Łzy płynęły jej po policzkach.
Gdy skręcała za róg, spostrzegła młodą kobietę, która pośpiesznie zniknęła w bramie.
W tej postaci było coś znajomego. Zatrzymała się i próbowała zajrzeć do bramy, ale nikogo
nie zauważyła. Elise nie miała jednak wątpliwości, że to była Agnes.
Wzdrygnęła się. Kiedyś w tym domu mieszkał chłopak, w którym Agnes się kochała.
Ale to było wiele lat temu, na pewno teraz mieszka tu już ktoś inny.
A zresztą co mi do tego? - pomyślała ze złością. Nie zamierzała przecież pójść w
ślady pani Evertsen.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Była niedziela, tydzień później.
Letnie upały zaczęły się całkiem niespodziewanie. Chłopcy biegali wzdłuż rzeki boso,
rozebrani od pasa w górę, wymachując wędkami. Wędrowali w górę rzeki, by w czystszej
wodzie spróbować wędkarskiego szczęścia. I popływać. Młodzież już dawno poszła do
szkółki niedzielnej. Koło domku nad rzeką, na trawie siedziała tylko grupka małych
dziewczynek, zajętych zabawą lalkami. Wszystkie okna i drzwi były otwarte na oścież.
Gdzieś w oddali zaczęły bić kościelne dzwony. Zdaniem Elise ich dźwięk przynosił
duszy ukojenie, jakby ogłaszał całemu światu, że tego dnia wszyscy mają wolne, fabryczne
maszyny nie turkocą, fabryczne syreny nie zawyją. Tego dnia wszyscy wkładali niedzielne
ubrania i nikt nie robił nic poza tym, co niezbędne. Bogu dzięki, że istnieje coś takiego jak
dzień święty.
Elise i Hilda usadowiły się na ławce pod południową ścianą domu i wygrzewały się w
słońcu. Hugo siedział na kolanach swojej mamy z łyżeczką w rączce. Ślinił się, bo zaczął mu
się wyrzynać pierwszy ząbek. Najbardziej lubił stać na kolanach, podtrzymywany wprawną
ręką. Prężył wówczas swoje mocne, pulchne nóżki i uśmiechał się z dumą. Jego loczki lśniły
w słońcu jak miedź, na nosie złociły się piegi.
- I pomyśleć, że ma już pięć miesięcy - uśmiechnęła się Hilda. - A wydaje mi się, że
ledwo co się urodził - westchnęła, trochę zmartwiona. - Mam nadzieję, że Jensine będzie
równie zdrowa i silna, gdy będzie w jego wieku.
- Na pewno. - Elise chciała, żeby jej słowa były pełne przekonania, ale Jensine wcale
nie czuła się lepiej, była słabsza niż kiedykolwiek. Przeważnie spała, a gdy się budziła, leżała
cicho. Niemożliwe, by nic jej nie dolegało.
- Pogodziłaś się już z tym, Elise? - zapytała Hilda bardzo delikatnie, choć zazwyczaj
była bardzo bezpośrednia.
- Co na to poradzę, jeśli się będę wściekać? Sama sobie zaszkodzę. Spodziewałam się,
że Emanuel będzie skruszony, nieszczęśliwy, że poprosi o przebaczenie, że jest świadom, iż
zachował się jak skończony drań. Ale choć powiedział, że jest mu przykro, choć przybierał
pozy skruszonego grzesznika, to jego żal był bardzo powierzchowny. Nie sądzę, by naprawdę
rozumiał, co mi zrobił. Zachowywał się jak nieodpowiedzialny chłopak.
- Ciesz się, że się go pozbyłaś. Małżeństwo z takim mięczakiem musi prowadzić do
samych kłopotów.
Przez otwarte okno dobiegł ich uszu żałosny płacz. Hilda pobiegła do środka.
Elise zapatrzyła się w dal w zamyśleniu. Czy to tęsknota za Emanuelem, czy tylko
urażona duma? Przypomniała sobie dzień, w którym odwiedziła Świątynię i spotkała go
pierwszy raz. Wywarł na niej wielkie wrażenie. Nie tylko dlatego, że był jednym z tych peł-
nych poświęcenia żołnierzy Armii Zbawienia, ale dlatego, że wydawał się taki przyjacielski i
sympatyczny. Z czasem jego chęć niesienia pomocy przerodziła się w coś innego, więc Elise
starała się zachowywać dystans, żeby nie narażać się na plotki. Przypomniała sobie noc w
komórce. Nie ma wątpliwości, że wówczas coś ich do siebie ciągnęło. Elise doświadczyła
pożądania, choć walczyła z tym uczuciem. Jak mogła czuć coś takiego, skoro kochała
Johana?
Za węgłem rozległy się czyjeś kroki i głosy. Elise położyła w wózku Hugo, a on
zaczął od razu machać i kopać nóżkami, szczęśliwy, że nie są niczym skrępowane.
W tej samej chwili pojawili się Anna i Torkild.
- To naprawdę wy? - ucieszyła się Elise. - Przeszłaś całą drogę, Anno?
Anna uśmiechnęła się z dumą.
- Tak, codziennie wychodzimy na spacer. Za każdym razem nieco dłuższy. To dobry
trening, choć muszę się jeszcze trochę podpierać. - Oparła laskę o ścianę domu. - Ale teraz
chętnie usiądę.
- Dużo myślałam o tobie i o twojej matce, Anno. Wytrzymała tak długo, jak długo jej
potrzebowałaś. Pomyśl tylko, co by było, gdyby zmarła w ubiegłym roku? Jak dałabyś sobie
radę?
- Wolę o tym nawet nie myśleć - pokręciła głową Anna.
- Siadajcie. Zmieścimy się tu we trójkę. Hilda weszła właśnie do środka, do Jensine, a
chłopcy poszli aż nad Brekkedammen łowić ryby.
Anna pochyliła się nad wózkiem.
- Dzień dobry, mój mały. Jaki śliczny z ciebie chłopczyk. I jaki pogodny. On się do
mnie uśmiecha, Elise - ucieszyła się Anna.
- Oczywiście, że się do ciebie uśmiecha - powiedział Torkild ciepłym głosem. - Czy
jest ktoś, kto tego nie robi?
Anna się roześmiała.
- Dobrze wygląda, Elise. Jest całkiem pulchny. Ma piegi i chyba więcej włosków niż
dzieci w jego wieku.
- Tak, to dziwne, że ma aż tyle włosów.
- Miedziane i kręcone. Będzie z niego mały rozbójnik. Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Zostaniecie na chwilę? Pójdę zrobić kawę.
- Ależ nie, siedź i korzystaj ze słońca, póki masz taką okazję. Piliśmy kawę tuż przed
wyjściem.
Anna usiadła obok męża.
- Czy ta pogoda nie jest cudowna? Kiedy zaczyna świecić słońce, zapominam, jakie
mrozy nam doskwierały zimą. - Anna zawahała się przez chwilę i spytała: - Zastanawialiśmy
się, czy widziałaś się z Emanuelem w ubiegłą sobotę?
- Spotkałam go przypadkiem na wzgórzu Aker. Ja zaniosłam pelerynę, którą uszyłam
dla pani Paulsen, a on odwiedził Carlsenów. Twierdził, że szedł właśnie do mnie. Nie wiem,
czy nie powiedział tego z uprzejmości.
- Rozmówiliście się?
- Tak tego nie możną określić. To była raczej kłótnia.
- Nie wstydził się? - W głosie Anny słychać było niedowierzanie.
- Nic na to nie wskazywało. Mówi, że jest mu przykro i że chciałby, żebyśmy
pozostali przyjaciółmi.
- To dobrze. To chyba najlepsze rozwiązanie dla was obojga. Kiedy dostanie lepszą
pracę i będzie mógł wynająć mieszkanie na zachodnim brzegu, znów zamieszkacie razem.
- On mieszka razem z Signe. Ze swoją kochanką. Anna i Torkild spojrzeli na nią pełni
przerażenia.
- Mieszka z nią? - Anna była naprawdę wstrząśnięta.
- Dzielą małżeńskie łoże, bo matka udaje przed sąsiadami i służbą, że są
małżeństwem.
- Coś okropnego. Jak matka może zachęcać syna do cudzołóstwa? Do łamania
siódmego przykazania?
- Tego nie wiem, ale to kobieta żądna władzy i zachłanna.
- Co to znaczy?
- Signe jest dziedziczką wielkiego dworu. Ten związek powiększyłby majątek
Ringstadów.
- Przecież Signe nie jest żoną Emanuela.
- Na razie nie, ale pani Ringstad na pewno do tego doprowadzi.
Torkild wtrącił się do rozmowy.
- Czy ona nie spodziewa się dziecka? Elise pokiwała głową.
- Trzeba sporo czasu, żeby dostać rozwód. Jej dziecko urodzi się poza małżeństwem i
nie będzie miało prawa ani do spadku po ojcu, ani do Ringstad.
Elise westchnęła ciężko.
- Nic o tym nie wiem, Torkildzie. I nic nie chcę wiedzieć. Emanuel mnie opuścił i
najprawdopodobniej nie wróci. Czy się rozwiedziemy, czy nie, nie ma dla mnie znaczenia.
Poradzę sobie bez pomocy rodziny Ringstadów.
- Rozumiem, że przyszliśmy w niewłaściwym momencie. I mamy złą wiadomość. -
Torkild spojrzał na nią ze smutkiem.
- Opowiadanie? Pokiwał głową.
- Gazeta nie chce go przyjąć. Redaktor powiedział, że to wzbudziłoby odrazę i
niechęć wśród opinii publicznej.
- Opisałam przecież prawdziwą historię.
- Może właśnie dlatego. Ludzie nie chcą wiedzieć, co się dzieje wśród ubogich. To
nieprzyjemne. Niektórzy mogą mieć nawet wyrzuty sumienia. - Uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco. - Nie poddawaj się, Elise. Możesz wysłać to do innej redakcji, na przykład do
„Socjaldemokraty”. A może powinnaś postąpić jak Camilla Collett i opublikować zbiór
opowiadań? Albo napisać książkę. Przypomnij sobie Upiory Henryka Ibsena. Mówi tam
przecież otwarcie o chorobie wenerycznej, o podwójnej moralności, o fatalnym dziedzictwie,
o eutanazji. Jego książka wywołała wprawdzie większy skandal niż jakakolwiek inna, ale
było to przed dwudziestu laty.
Elise nie odpowiedziała. Ogarnęło ją rozczarowanie. Myślała optymistycznie, że
redaktor przyjmie jej nowe opowiadanie równie chętnie jak poprzednie. Powinna przewidzieć
odmowę. W pierwszym opowiadaniu pisała o matce, która z rozpaczy odebrała sobie życie, i
o dziecku, które nie mogło zrozumieć, że mama już nie wróci. To bardziej odpowiadało
opinii publicznej. Lepiej, żeby matka umarła, niż żeby wyszła na ulicę. W drugim
opowiadaniu opisała życie kobiety upadłej.
Torkild był bardzo zakłopotany.
- Muszę ci jeszcze coś powiedzieć - zaczął.
Johan, pomyślała Elise i wstrzymała oddech. Teraz się dowie. Johan jest zapewne
bardzo chory, może dowiedział się od lekarzy, że zostało mu niewiele życia. Dlatego pani
Thoresen wolała umrzeć.
Nie, tego Elise nie zniesie. Chciała wstać, znaleźć jakąś wymówkę i wymknąć się, ale
nie ruszyła się z miejsca.
- Mów dalej, Torkildzie. Lepiej mieć to już za sobą.
- Najpierw muszę powiedzieć, że zdaniem redaktora piszesz bardzo dobrze. Chętnie
przeczyta twoje następne artykuły, byle poruszały inny temat.
Elise nic nie powiedziała. Jeśli nie będzie mogła pisać o tym, co jej leży na sercu,
pisanie nie ma żadnego sensu. Torkild odchrząknął.
- Majster Paulsen przyszedł do redakcji i chciał się dowiedzieć, kto się kryje za
pseudonimem Elias Aas.
Elise szeroko otworzyła oczy.
- Majster?
- Poczuł się zhańbiony i żądał zadośćuczynienia. Twierdził, że tu na pewno chodzi o
jego fabrykę. Wszyscy, którzy czytali opowiadanie, domyślili się na pewno, że rzecz się
dzieje na Beierbrua. Kulisy samobójstwa młodej robotnicy powinny zostać ujawnione. W
opowiadaniu nie było mowy o tym, dlaczego dostała wymówienie. Majster domyślił się, o
kogo chodzi, i chciał wyjaśnić, że medal ma dwie strony. Robotnica była krnąbrna, ciągle się
spóźniała, była bezczelna i niegrzeczna. Twierdził, że miała zły wpływ na innych. Majster
nie życzy sobie, by jakiś anonimowy autor krytykował warunki w jego fabryce. Chciał
poznać nazwisko i adres autora.
Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- I dowiedział się? Torkild pokręcił głową.
- Na razie nie, ale kierownictwo gazety poczuło się bardzo niezręcznie. Majster
Paulsen cieszy się wielkim szacunkiem w mieście, na pewno nie chcą z nim zadzierać.
- Wielki Boże - jęknęła Elise. Pomyślała o Hildzie i o Jensine. Majster na pewno już
jest na nie wściekły, a jak się dowie, że to siostra Hildy przystąpiła do ataku, nie złagodnieje.
- Myślisz, że mu ulegną?
- Nie wiem. Ale chyba nie warto posyłać im następnych opowiadań krytycznych
wobec kierownictwa fabryki. Zwłaszcza jeśli zamierzasz wrócić tam do pracy. .
- Nie mogę. Dowiedziałam się właśnie, że wyrzucili robotnicę, która wyszła za mąż.
Nie chcą mężatek. - Poczuła, jak buzuje w niej gniew. - Jeśli nie będziemy mogli wyrazić
swojego zdania, nic nie osiągniemy. Jak położymy kres niesprawiedliwościom, jeśli nikt nie
odważy się protestować?
- Nikt ci nie zabroni mówić, co myślisz, ale musisz być przygotowana na to, że nikt
nie zechce cię słuchać. Że będą odrzucać twoje artykuły i że narazisz się na nieprzyjemności.
Elise zagryzła zęby. Napiszę książkę, pomyślała. Tam opowiem o Mathilde, o Othilie
i o Hildzie. Będzie wspaniale, jeśli majster rozpozna swój portret. Ciekawe, czy będzie
równie szanowanym człowiekiem, gdy wyjdzie na jaw, jak potraktował szesnastoletnią robot-
nicę.
W tej samej chwili zza węgła wyłoniła się Hilda.
- Usłyszałam, że przyszliście, i nastawiłam kawę.
- Ależ kochanie, musiałaś napalić w piecu w taki upał - uśmiechnęła się Anna.
- Nie tak często mamy tak miłych gości. Nie widziałam cię od wesela, Anno. Moje
gratulacje.
Elise poszła do kuchni po kubki, mleko i cukier, a tymczasem Hilda zaczęła mówić o
Jensine zatroskanym głosem. Potem Anna opowiadała o weselu i chorobie matki. Elise
wzięła z kuchni dwa stołki - na jednym miała zamiar usiąść, a drugi postawić jako stół. Teraz
będzie się bawić w towarzystwie przyjaciół i na chwilę zapomni o przykrych nowinach.
Kupiła paczkę ciastek na niedzielny deser, ale postanowiła, że poczęstuje nimi Annę i
Torkilda. Chłopcy nie widzieli ciastek i nie spodziewali się takiego luksusu.
To było naprawdę miłe niedzielne spotkanie pod nasłonecznioną ścianą. Torkild
opowiadał zabawne historie s> klientach swojego sklepu, o tym, kto się wyprowadził i kto się
wprowadził do poszczególnych domów przy Maridalsveien, i wreszcie o tym, co się dzieje w
kraju.
- Idzie nam coraz lepiej - powiedział. - Gospodarka norweska kwitnie. Transport
morski zyskuje na znaczeniu, statki parowe wypierają stare żaglowce. Niedługo będziemy
mieć własne linie oceaniczne. Wyobraźcie to sobie!
Anna i Elise słuchały z uwagą, ale Hilda ziewała.
- Nie mógłbyś raczej opowiedzieć jakiejś interesującej historii?
- Nie interesuje cię, jak ludzie podróżują do Ameryki? - roześmiała się Anna.
- A przecież mamy dwóch wujów, którzy wyemigrowali do Ameryki - dodała Elise z
uśmiechem.
- Naprawdę? - zdziwiła się Anna. - Nic o tym nie wiedziałam.
- Matka miała wielu braci. Trzej zmarli, a dwaj wyjechali do Ameryki. Od tego czasu
nie miała z nimi kontaktu, a to było jeszcze przed jej ślubem. Mało prawdopodobne, by
jeszcze żyli.
- Dlaczego nie pisali listów do domu?
- Zerwali z matką, gdy wyszła za ojca. W jego żyłach płynęła cygańska krew, a oni
nie mogli tego zaakceptować. Rzadko o tym mówimy, ale wiem, że na was mogę polegać.
Pederowi dokuczają w szkole, nazywają go Cyganem. Któryś z rodziców dowiedział się
czegoś na temat pochodzenia ojca i powiedział o tym swojemu dziecku. Nikt nie docina
Kristianowi, bo jest silniejszy i odważniejszy od Pedera. Wyżywają się na najsłabszym.
Anna była oburzona.
- Ale nieładnie. Biedny Peder, ma i tak dość problemów. Elise pokiwała głową.
- No właśnie. Zastanawiam się, co będzie teraz, gdy pójdzie do czwartej klasy. Peder
ciągle przynosi uwagi, że źle odrobił lekcje. To niesprawiedliwe, bo on się bardzo stara, ale
nic z tego nie wynika.
- Nie mogłabyś porozmawiać z jego nauczycielem?
- Próbowałam. Wtedy, gdy chłopcy zagnali go na brzeg wodospadu. Nauczyciel był
bardzo niemiły i nie zamierzał w żaden sposób interweniować. Nikt nie chce słuchać kobiety.
A już zwłaszcza starszej siostry.
Torkild się zamyślił.
- Nikt z rodziny nie próbował skontaktować się z braćmi twojej matki, którzy
wyjechali do Ameryki?
Elise pokręciła głową.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Matka miała ciotkę i wuja tu, w Kristianii. Mieszkali
niedaleko Stortorvet. Myślę, że już nie żyją, ale byli zaprzyjaźnieni z rodziną, która mieszka
na Pilestredet. Tego dnia, gdy poszliśmy do miasta, żeby przywitać Emanuela, gdy żołnierze
z Kongsvinger maszerowali ulicą Karl Johan, poznaliśmy bardzo miłego pana. Peder nazywa
go „dżentelmenem” - roześmiała się. - To ten, który przyniósł Pederowi kotka, gdy się
dowiedział o historii ze szczeniakiem. Słyszeliście chyba o tym?
Anna i Torkild pokiwali głowami.
- Przyszedł kiedyś do nas w odwiedziny. Wtedy matka się zorientowała, że zna
przyjaciół jej wuja i ciotki, ale więcej o tym nie rozmawialiśmy.
- Dlaczego go nie zapytasz? - zapaliła się Anna. - Może on coś wie? Może twoi
wujowie żyją. Może się tam wzbogacili i tęsknią za starym krajem.
- Dawno by już próbowali odnaleźć matkę i napisali do niej - roześmiała się Elise.
- Może myślą, że ona nie żyje. Hilda zaraziła się zapałem Anny.
- No właśnie, wyobraź sobie, że pewnego dnia stają w naszych drzwiach. Z
kieszeniami pełnymi dolarów.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Znam rodzinę, która dostaje paczki z Ameryki. Otrzymali trochę dziwnych ubrań,
które są tak jaskrawe, że nikt nie ma odwagi wyjść w nich na ulicę.
- Ja bym miała odwagę. - Hilda się rozmarzyła. - Gdybym na przykład dostała taką
suknię, jaką miała na sobie jedna z pań, które odwiedzały Paulsena; fiołkową, z krezą, z
marszczeniami i jedwabnymi kwiatami. Paradowałabym po Maridalsveien i po Karl Johan,
uśmiechając się do wszystkich napotkanych mężczyzn.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
W tej samej chwili przez okno usłyszeli żałosny, cieniutki płacz. Hilda spojrzała na
siostrę, podnosząc się z ławki. Śmiech ucichł, w jej oczach pojawił się strach.
- Nie wiem, co się z nią dzisiaj dzieje.
- Chyba musimy wezwać jutro lekarza. Jeśli nie będzie mógł przyjść, powinnaś ją
zawieźć do gabinetu. Pożyczę ci wózek.
Hilda skinęła głową i pobiegła do środka. Anna i Torkild wstali.
- Dziękujemy za kawę i ciasteczka, Elise. Miło się z wami rozmawiało. - Torkild
wyjął kopertę z wewnętrznej kieszeni. - Tu jest twój artykuł, ale bardzo cię proszę, nie
poddawaj się. Redaktor napisał parę komentarzy na marginesie. Myślę, że się łatwo zorientu-
jesz, iż problemem nie jest twój styl, tylko społeczeństwo. Jeszcze nie nadszedł czas.
Pokiwała głową i wzięła kopertę. Gdy goście pójdą, schowa ją na samo dno szuflady i
postara się o niej zapomnieć.
- Dziękuję za pomoc. Ty zrobiłeś swoje. Torkild zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Chyba nie zamierzasz się poddać? Pokręciła głową.
- Nie, ale muszę nabrać do tego dystansu. Odprowadziła ich za róg domu.
Nagle Anna się zatrzymała i obróciła w stronę Elise.
- Nie byłam pewna, czy powinnam o tym mówić, ale Agnes twierdzi, że widziała cię z
Emanuelem w poprzednią sobotę. Powiedziała, że obejmowaliście się namiętnie, ale jakoś
trudno mi w to uwierzyć. Po twarzy Johana poznałam, że mu się to nie podobało. Jest
oburzony na Emanuela i uważa, że nie powinnaś mu wybaczyć tego, co zrobił. Teraz Johan
myśli, że między wami wszystko wróciło do normy. - Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Johan
ma ostatnio kłopoty.
Elise zmusiła się, by zadać pytanie, choć bardzo się bała odpowiedzi.
- Jest chory?
Anna pokręciła głową.
- Nie, ale obawiam się, że w końcu zachoruje przez Agnes. Zorientował się, że Agnes
znów się spotyka ze swoim dawnym narzeczonym. Z Magnusem Hansenem, tym, który
mieszkał u podnóża wzgórza Aker, pamiętasz go chyba. Johan podejrzewa nawet, że nie jest
ojcem dziecka, którego spodziewa się Agnes. Matka usłyszała ich kłótnię i dlatego nie
chciała już dłużej żyć, ale może oboje się pomylili. Może to tylko złośliwe plotki.
Elise pokiwała głową, przypominając sobie kobiecą postać, która w ostatnią sobotę
zniknęła w bramie domu stojącego u podnóża wzgórza Aker. Teraz nie miała już
wątpliwości, że to była Agnes.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Gdy Elise weszła do domku, usłyszała śpiew Hildy, pośpiesznie zajrzała więc,
zdumiona, do pokoju. Hilda leżała zrozpaczona na materacu Kristiana z córeczką w
ramionach i śpiewała żałosnym głosem:
Po kątach zimny wiatr buszuje
i nocą wdziera się do domu.
Dziewczynka chora popłakuje,
a twarz jej znaczy po kryjomu
rumieniec śmiertelnej gorączki.
A ojciec? W knajpie wciąż przesiaduje,
za nic ma dom swój i dziecka bolączki.
Żal ścisnął Elise za gardło.
- Nie powinnaś martwić się na zapas, Hildo. Doktor na pewno da jej jakieś lekarstwo.
Musisz pobiec tam z samego rana. On jutro wcześnie otwiera.
Hilda obróciła zapłakaną twarz w stronę siostry.
- Czy ty nic nie widzisz, Elise? Musi się zdarzyć cud, żeby przeżyła do jutra.
Elise weszła po cichu do pokoju i pochyliła się nad dzieckiem. Gdy położyła dłoń na
jego główce, poczuła tak przejmując}' chłód, że krzyknęła przerażona:
- Oddycha jeszcze?!
- Bardzo słabo. Nie chce jeść, nie otwiera oczu. Nie mam pojęcia, czy wie, że ją
trzymam na rękach.
- Zauważyłaś jakieś ślady na ciele, gdy ją przewijałaś? Jakąś wysypkę?
- Zmieniłam jej pieluszkę i podkładkę, owinęłam na nowo. Nic nie widziałam. Tylko
tyle, że wygląda jak kościsty ptaszek. - Hilda zaszlochała, łzy zaczęły płynąć po jej
policzkach.
Elise usiadła na materacu i zaczęła ją głaskać po głowie.
- To straszne. Uczepiłam się nadziei, że wszystko będzie dobrze, ale martwiłam się
przez cały czas. Może Jensine nie urodziła się po to, żeby żyć. Jeśli stanie się najgorsze,
możesz się pocieszać, że nie doświadczy tylu cierpień. Dziewczynka, która nie ma ojca i
która nigdy się nie dowie, kto jest jej ojcem, nie miałaby łatwego życia.
- Jak możesz tak mówić? - oburzyła się Hilda przez łzy. - Ty, która miałaś pijaka za
ojca.
- Tylko ojciec może sprawić, że dziewczynka poczuje się ważna. Dziewczynka, która
widzi podziw w oczach ojca, zaczyna wierzyć w siebie. To daje siłę, by sprostać wszelkim
przeciwnościom losu. Obie tego doświadczyłyśmy, zanim nasz ojciec zaczął pić. Jensine
nigdy by tego nie doświadczyła. Pewnego dnia spotkasz mężczyznę, który da miłość tobie i
twoim dzieciom. Wtedy twoje dzieci będą rosły szczęśliwie.
Hilda wybuchnęła niepohamowanym płaczem.
- Mówisz tak, jakby Jensine już była martwa - szlochała. Elise nie odpowiedziała.
Wydawało jej się, że Jensine nie dożyje następnego ranka, głaskała więc tylko siostrę po
głowie.
- Jesteś dzielna, Hildo. Zawsze byłaś dzielna. Postanowiłaś zatrzymać dziecko, choć
musiałaś przeciwstawić się silniejszemu. Dałaś Jensine tyle miłości i troski, ile potrzebowała.
Jeśli Bóg postanowił zabrać Jensine do siebie, musimy pogodzić się z Jego wolą.
- Nie wierzę w Boga! Nie wierzę, że istnieje niebo. Jeśli Bóg istnieje, to dlaczego na
to wszystko pozwala? Dlaczego nie interweniuje? Dlaczego nie ukarze majstra zamiast mnie?
Słyszałam przez okno, o czym rozmawialiście. Majster zrobił awanturę z powodu twojego
opowiadania. To on ma władzę, Elise. On i wszyscy ci dyrektorzy i właściciele fabryk. Nie
Bóg.
Elise pokręciła głową.
- Nie wierzę w to. Bóg poddaje nas próbom, żebyśmy czerpali z nich naukę. Życie to
szkoła. Każdy cios sprawia, że jesteśmy silniejsi i lepiej uzbrojeni, by znieść następny.
- Bzdury. Z każdym ciosem ciało jest coraz słabsze. Przypomnij sobie panią
Thoresen. Pod koniec wyglądała jak żywy kościotrup. Przez ciosy, które wymierzyło jej
życie. I nie opowiadaj mi, że dzięki nim zyskała siłę. Całe to gadanie o żalu, karze i
przebaczeniu, o niebie i piekle wymyślili ludzie, żeby łatwiej było nami kierować, żebyśmy
nie stanowili zagrożenia dla rządzących. Piekło, Elise, to życie tu, na ziemi. Nie dla tych z
tamtej strony rzeki, ale dla nas.
Podniosła się z materaca, trzymając Jensine w ramionach, i zaczęła chodzić tam i z
powrotem po wąskim pasku wolnej podłogi.
Elise pobiegła do kuchni, żeby przygotować obiad. Zamknęła drzwi, żeby nie
docierały tu promienie słońca, nie mogła na nie patrzeć.
Gdy Peder, Kristian i Evert wrócili do domu, życie całkiem uciekło z maleńkiej
Jensine. Elise pobiegła po doktora. Na szczęście zastała go w domu.
Maleństwo leżało w kołysce, z bladą jak wosk twarzyczką, ubrane w najpiękniejsze
ubranko, jakie znalazła Hilda. Przygotowane na ostatnią drogę.
Przyszedł pastor i podał każdemu rękę.
Chłopcy stali sztywno, jak ołowiane żołnierzyki, i śledzili wszystko, co się działo,
szeroko otwartymi oczami. Prawda chyba jeszcze do nich nie dotarła. Ogarniała ich wciąż
tylko ciekawość.
Wieczorem zjawiła się policja. Chcieli sprawdzić, czy śmierć nie ma jakiegoś
kryminalnego podłoża. Uśmiercanie niemowląt było surowo karane. Ale po wyjaśnieniach
Hildy i Elise policjanci zniknęli. Nie stwierdzili nic podejrzanego.
Wkrótce do domku zaczęli przychodzić goście. Starzy sąsiedzi, koleżanki z
przędzalni, Magda, Anna i Torkild. Wieść rozniosła się błyskawicznie, pomyślała Elise.
Wszyscy przechodzili koło kołyski z martwym dzieckiem i chwalili, że jest tak pięknie
wystrojone na ostatnią drogę, i dawali jakąś zapomogę, w zależności od swoich możliwości.
Elise wiedziała, że każdy powinien coś dać, jeśli nie chce być uznany za dusigrosza.
Anna i Torkild byli porażeni rozpaczą.
- Nic nie zauważyliśmy, gdy tu byliśmy przed południem. - Anna musiała oczyścić
nos. - Hilda opowiadała wprawdzie, że się o nią martwi, ale nie przyszło mi nawet do głowy,
że sprawa jest tak poważna.
- My też tego nie wiedziałyśmy. To znaczy martwiłyśmy się o nią od samego
początku, ale miałyśmy nadzieję, że da sobie radę. Proponowałam Hildzie, żeby jutro z
samego rana poszła do doktora. Ale zaraz po waszym wyjściu stan Jensine wyraźnie się
pogorszył. Nie chciała jeść, leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Oddychała jeszcze, ale
była potwornie blada, a gdy położyłam dłoń na jej czole, poczułam chłód.
- Biedna Hilda, co z nią będzie? Jedno oddała, drugie straciła.
- Hilda jest młoda, może mieć jeszcze dużo dzieci. Mam tylko nadzieję, że najpierw
znajdzie sobie męża. Niełatwo być panną z dzieckiem.
Dopiero gdy wszyscy sobie poszli, gdy udało się pozbyć Petrike i Hjalmara,
najbardziej ciekawskich ze wszystkich gości, Elise i Hilda, całkiem wycieńczone, opadły na
stołki w kuchni.
- Nie potrafię tego zrozumieć. - Hilda była bardzo blada, ale nie płakała. Wręcz
przeciwnie, wydawała się nadzwyczaj spokojna. - Wszystko zdaje się takie nierzeczywiste,
jakby to popołudnie było tylko złym snem.
Elise pokiwała głową.
- Ja też to tak odczuwam.
Peder przyszedł do kuchni. Oczy miał opuchnięte od płaczu.
- Dlaczego ona umarła, Elise?
Elise przyciągnęła go do siebie i objęła ramionami.
- Bo Bóg postanowił zabrać ją do siebie, Peder.
- Myślisz, że mnie też zechce zabrać tak nagle?
- Nie, nie sądzę. Jensine była słaba od samego początku, obawiałyśmy się, że dolega
jej coś poważnego.
Peder zaszlochał i otarł oczy rękawem.
- Jakoś tak jest, że wszyscy ludzie wokół mnie odchodzą. Najpierw ojciec, potem
Braciszek, potem mama, Hvalstad i Anne Sofie, potem Emanuel i teraz nasza siostrzyczka.
- Tylko ojciec i Jensine umarli. Reszta się po prostu wyprowadziła.
Tej samej nocy Hilda obudziła Elise, szturchając ją w ramię.
- Elise, obudź się. Elise zerwała się z łóżka.
- Co się stało?
- Nie słyszysz?
Elise wsłuchała się w nocną ciszę. Ale rozpoznała tylko szum wodospadu.
- Nic nie słyszę.
- Słuchaj uważnie! - W głosie Hildy było przerażenie.
Elise znów zaczęła wytężać słuch, ale i tym razem rozpoznała tylko odgłosy
wodospadu.
- Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
- To Jensine.
- Co ty mówisz? - Elise zesztywniała ze strachu. Czyżby Jensine wcale nie umarła,
mimo że stwierdził to doktor i wszyscy sąsiedzi, który widzieli ją w kołysce?
- Słyszę ją wyraźnie. Płacze tak żałośnie.
- Przyśniło ci się to, Hildo. Fantazja płata ci figle. Przeżyłaś przecież straszny dzień i
straciłaś to, co było ci najdroższe.
- Nie, Elise, to nie fantazja. Jestem całkiem przytomna i słyszę to od dawna. Wyszłam
nawet do kuchni, zapaliłam kaganek, żeby się jej przyjrzeć. Leży blada i nieruchoma, tak
samo jak wczoraj, ale gdy tylko wracam do pokoju, zaczyna płakać.
Elise objęła siostrę i przytuliła mocno.
- Jensine nie żyje, Hildo. Musisz się z tym pogodzić. Takie już jest nasze życie. Wielu
rodziców straciło troje, czworo, pięcioro dzieci. Są nawet tacy, którzy stracili wszystkie. Ale
życie toczy się dalej, nie możemy go zawrócić.
Hilda pokręciła głową, ale nie rozpłakała się. Była zdumiewająco spokojna, tak jak
poprzedniego wieczoru.
- Myślisz, że tracę zmysły, że zwariowałam, ale tak nie jest. Wiem, co słyszałam. Ale
wiem także, że Jensine nie żyje.
- W takim razie jak mogłaś słyszeć jej płacz?
- Płacze, bo chce wrócić do życia.
Elise z trudem przełknęła ślinę. Siostra była w dziwnym, granicznym stanie. Jak jej
pomóc?
- Postaraj się trochę przespać. Będę czuwała i obudzę cię, gdy tylko usłyszę jej płacz.
Potrzebujesz snu, żeby jakoś przetrwać nadchodzące dni.
- Ale mówiłaś, że jej nie słyszałaś.
- Może się nie postarałam. Teraz, gdy ty zaśniesz, a w domu będzie całkiem cicho, na
pewno ją usłyszę.
Hilda dała się jakoś uspokoić i wkrótce Elise usłyszała jej miarowy oddech.
Elise zaś leżała i nasłuchiwała. Tłumaczyła sobie, że to tylko urojenia, ale nie mogła
przestać.
Jensine umarła, lekarz to potwierdził, pastor i sąsiedzi widzieli to na własne oczy.
Wierzyć, że wróciła do życia, to szaleństwo. To równie idiotyczne jak wiara w to, że się
słyszy jej płacz, choć przeszła już na tamtą stronę.
Mimo to Elise leżała bezsennie, pełna napięcia, z nastawionymi uszami.
Ale nic nie usłyszała.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Odprowadzać na cmentarz dziecko to coś całkiem innego niż towarzyszyć w ostatniej
drodze starej, chorej kobiecie albo mężczyźnie, który zapił się na śmierć, pomyślała Elise,
stojąc nad maleńkim grobem na Nordre Gravlund, dwa tygodnie po pogrzebie pani Thoresen.
Tym razem także śpiewał Torkild, było tylko więcej kwiatów. Mnóstwo bukietów
polnych kwiatów, zielonych liści, kaczeńców i leśnych anemonów, jaskrów i dzwonków,
było też trochę kwiatów ogrodowych, które Anna i Torkild kupili w kwiaciarni na
Maridalsveien. Było sobotnie popołudnie, lekcje się już skończyły i wielu kolegów Pedera,
Kristiana i Everta przyszło na pogrzeb. Niektórzy przynieśli bukieciki w spoconych
piąstkach.
Peder przeżył kilka najlepszych dni w szkole, zewsząd otaczało go współczucie.
Dzieci nie całkiem rozumiały jego ból po stracie małej siostrzyczki, bo wielu z nich tego
doświadczyło i nie reagowało w taki sposób, ale gdy Peder im opowiadał o tragedii, gdy
widzieli jego zapłakaną twarz, rozumieli, że to była poważna sprawa. Tak w każdym razie
tłumaczył to Kristian.
- Przecież Jensine nie była jego siostrą - zaprotestowała Elise.
- Wszystko jedno - powiedział Kristian spokojnie. - On ją traktował jak młodszą
siostrę.
Hilda była zdumiewająco opanowana. Nie wspominała już o tym, że słyszała płacz
Jensine, ale Elise budziła się każdej nocy i wydawało jej się, że słyszy coś dziwnego. Nie
wspomniała o tym Hildzie, ale za każdym razem ogarniało ją przerażenie. Zdaje się, że to ja
mam zszargane nerwy, powtarzała sobie.
Myślała, że Johan przyjdzie na pogrzeb, ale go nie zauważyła. Nic w tym zresztą
dziwnego. Dzieci umierają codziennie, a on nawet nie widział Jensine. Może był oburzony
tym, że Hilda znów miała dziecko z majstrem.
Elise czuła, że tęskni za nim. Czuła się lepiej i bezpieczniej, gdy Johan był blisko w
burzliwych chwilach.
Przypomniała sobie słowa Anny. Johan i pani Thoresen wcale nie wyciągnęli
pochopnych wniosków. Jeśli Agnes naprawdę spotykała się z Magnusem Hansenem od
dłuższego czasu, to wcale niewykluczone, że nosi w łonie właśnie jego dziecko. To musiał
być straszny cios dla Johana, ale ona się nie zdziwiła. Znała przecież Agnes od dawna.
Można by zapytać, dlaczego Johan jej od razu nie wyrzucił z domu, ale Johan był
inny niż wszyscy. Jeśli raz wziął na siebie odpowiedzialność, nie zwykł się wycofywać.
Najprawdopodobniej nie mógł udowodnić Agnes niewierności, jeśli zaś żyli ze sobą jak mąż
i żona, to nie można było mieć pewności. Będzie żył do końca w niewiedzy, chyba że
dziecko wda się w ojca, tak jak Hugo.
Hilda podeszła do siostry, gdy uroczystość dobiegła końca i goście zaczęli się
rozchodzić.
- Zastanawiam się nad czymś, Elise. Czy sądzisz, że Jensine by żyła, gdybym oddała
ją pani Paulsen?
Elise gwałtownie zaprzeczyła.
- Nie, to nie miało żadnego znaczenia. Jensine urodziła się bardzo słaba. To cud, że
przeżyła tyle tygodni. Przeżyła tylko dzięki twojej trosce, dzięki opiece, którą zapewnić może
tylko matka.
Hilda nie dała się chyba przekonać.
- Po tamtej stronie rzeki nie umiera aż tyle dzieci co u nas.
- Dlatego że tu się rodzi więcej dzieci. Brakuje za to jedzenia, mieszkania są
zatłoczone, warunki higieniczne kiepskie. Dzieci zarażają się od starszego rodzeństwa, a
przemęczone matki nie mają czasu, by się nimi porządnie zająć. Nikt nie opiekowałby się
Jensine lepiej niż ty, Hildo. Miałaś dość pokarmu, miejsca u nas nie brakuje, żaden z
chłopców nie chorował i jej niczym nie zaraził. Jensine nie urodziła się po to, żeby żyć, i nie
ma sensu szukać innego wyjaśnienia. Niektóre dzieci rodzą się słabe, inne - silne. Nic na to
nie poradzimy. U Paulsena jadłaś do syta i nie przepracowywałaś się bardziej niż inne
służące. Wszystko wskazywało na to, że powijesz zdrowe i silne dziecko, ale los chciał
inaczej.
Słowa Elise przyniosły w końcu spokój Hildzie, która westchnęła głęboko i
powiedziała:
- W takim razie wrócę chyba do fabryki. Jeśli nadzorca się zgodzi.
Tydzień później służąca pani Paulsen przyniosła materiał na suknię. Elise przyjęła
paczkę na schodach.
- Na kiedy suknia ma być gotowa? Dziewczyna pokręciła głową.
- Pani powiedziała, że nie ma pośpiechu.
Rozejrzała się ciekawie dookoła, najwyraźniej nie była jeszcze koło Beierbrua.
- Czy to jest przędzalnia? - zapytała, wskazując wielką fabrykę po drugiej stronie
rzeki.
Elise zauważyła, że dziewczyna wysławia się poprawnie. Nigdy wcześniej jej nie
widziała.
- Tak, to przędzalnia Nedre Voien, zwana także przędzalnią Graaha. Ta druga fabryka
to tkalnia, Hjula.
- Czy to tutaj ta młoda matka rzuciła się do wodospadu? Elise się zdziwiła. Służąca
nie mogła chyba wiedzieć, że to Elsie napisała tę historię?
- Nie bardzo rozumiem.
- Pani Paulsen przeczytała mi na głos opowiadanie, które znalazła w gazecie. O
młodej matce, która straciła pracę, bo się ciągle spóźniała. Rzuciła się z mostu, bo nie miała z
czego żyć. Pani Paulsen rozgniewała się, bo jej zdaniem matka powinna myśleć o dzieciach.
Teraz czeka je jeszcze gorsze życie. Powiedziała, że to egoizm.
Elise starała się ukryć przerażenie. Nie napisała przecież, że Mathilde straciła pracę z
powodu spóźnień. Pani Paulsen musiała to usłyszeć od majstra.
Czy właśnie tak ludzie interpretowali tę historię? Uważali Mathilde za złą matkę,
ponieważ nie zdołała więcej znieść? Obwiniali Mathilde, a nie kierownictwo fabryki, które
wyrzuciło ją z pracy, nie społeczeństwo, które skazywało młode matki na zarabianie na chleb
na ulicy? W takim razie cała praca poszła na marne, lepiej by było, gdyby Elise nie napisała
tego opowiadania.
- Ja... Ja nie czytałam gazety.
- To nie było dzisiaj. Już jakiś czas temu. Ale pewnie pani o niej słyszała? Wszyscy
mówią, że to prawda.
- Owszem, słyszałam - przytaknęła Elise. - Ale nie wiem, czemu straciła pracę.
Znałam inną kobietę, którą wyrzucili, gdy się spóźniła, bo siedziała przy łóżku umierającego
dziecka. Nie nazwałabym tego egoizmem. Nazwałabym to wyzyskiem.
Służąca spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Wyzyskiem? Co to znaczy?
- To znaczy, że właściciele fabryk żądają zbyt wiele od robotników, bo sami chcą jak
najwięcej zarabiać.
Służąca dziwnie na nią spojrzała i poszła sobie.
Elise stała przez chwilę i patrzyła za nią. Nowa służąca pani Paulsen nie jest podobna
do innych, pomyślała. Potem weszła do kuchni, położyła paczkę na stole kuchennym i
otworzyła ją. Hilda poszła do sklepu, chłopcy byli w szkole. Elise mogła więc rozłożyć
tkaninę na stole i przypiąć wykrój szpilkami.
Z paczki wyślizgnęła się koperta. Czyżby pani Paulsen wysłała od razu pieniądze?
Elise otworzyła kopertę ze zdumieniem.
W środku znalazła nie banknoty, ale krótki liścik.
Droga Pani Ringstad!
Wczoraj byłam na przyjęciu u państwa Carlsenów i zorientowałam się, że źle wszystko
zrozumiałam. Bardzo przepraszam, jeśli powiedziałam coś niestosownego, gdy była Pani u
mnie ostatnio. A więc to nie Pani, ale Pani mąż pokochał inną. Jego rodzice byli bardzo
uradowani, bo urodził się chłopiec, który z czasem odziedziczy dwór, ale ja nie mogłam
przestać myśleć o Pani. To przecież Pani syn miał być dziedzicem. Proszę dać mi znać, jeśli
mogłabym zrobić coś dla Pani. Cieszy się Pani moją wielką sympatią.
Szczerze oddana Bénédicte Paulsen
Elise położyła list na kolanach i zapatrzyła się w okno. A więc Signe urodziła syna...
Jak Ringstadowie i Carlsenowie mogą mówić, że on z czasem odziedziczy dwór? Jako
dziecko urodzone poza małżeństwem nie będzie miał przecież żadnych praw do spadku, wy-
kształceni ludzie powinni o tym wiedzieć.
Pokręciła głową z oburzeniem i zagryzła wargę. Sympatia pani Paulsen niewiele jej
pomoże. Na pewno była jedyną znajomą Carlsenów, która w ten sposób interpretowała
sytuację.
Elise rozgniewała się tak bardzo, że nie była w stanie pracować, musiała zaczerpnąć
trochę świeżego powietrza. Wiatr wiał od zachodu, uderzył więc w nią smród od rzeki. Z
ramionami skrzyżowanymi na piersiach maszerowała wokół domu, gromiąc w myślach
wszystkich bezwzględnych, zajętych sobą, złych, choć eleganckich na pozór ludzi. Hugo nie
potrzebuje żadnego spadku. Nie przyjąłby go, nawet gdyby go dostał. Elise zatroszczy się o
to, by sam dał sobie radę w życiu. Zrobi tak, jak jej radził Torkild, napisze książkę. Książka
wzbudzi zainteresowanie, wiele osób ją potępi, ale dzięki temu będzie się jeszcze lepiej
sprzedawać. A Ringstadowie i Carlsenowie będą siedzieć i gapić się. Nigdy by im do głowy
nie przyszło, że sprawy mogą się tak potoczyć. Że Elise może się wzbogacić na własną rękę.
Ta myśl jej pomogła. Wzięła głęboki oddech i zaczęła się uspokajać.
W tej samej chwili zauważyła stadko trznadli, które buszowały w wysokiej trawie,
wyglądały jak małe elfy, gdy tak fruwały bezgłośnie. Elise przystanęła, żeby na nie
popatrzeć. Wydawały się pełne zapału, radosne i zadowolone, gdy nurkowały w zarośla i
zdobywały coś do jedzenia, nie musząc walczyć ze sobą nawzajem.
Kochane maleństwa, pomyślała. I czemu ja się denerwuję? Dwór w Ringstad nic
przecież dla mnie nie znaczy. Pieniądze też się nie liczą. Obyśmy mieli ich tyle, by jakoś
sobie poradzić, obyśmy byli zdrowi, a będę zadowolona. Liczy się tylko to, że mamy dach
nad głową i siebie nawzajem. Jeśli Emanuel i jego rodzice prowadzą taką haniebną grę, sami
sobie szkodzą najbardziej. Emanuel wcale nie wyglądał na szczęśliwego człowieka, człowiek
nie jest szczęśliwy, gdy rani innych.
Zza węgła wyłoniła się malutka główka.
- Larsine? - Elise z uśmiechem wyszła jej na spotkanie. - Jesteś już zdrowa?
Larsine pokiwała głową z zadowoleniem.
- Mama się pyta, czy mogę tu pobyć.
- Oczywiście, że możesz. Ale trochę się rozczarujesz, bo Anne Sofie już z nami nie
mieszka. Pomyśleć, że chorowałaś przez całą zimę. Zostawałaś sama w domu, gdy mama
wychodziła do pracy?
Larsine przytaknęła.
- Nie mogłam nigdzie wychodzić. Myśleli, że mam suchoty. Już urodziłaś, Elise?
Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się.
- Tak, dużego, pięknego chłopca, który ma na imię Hugo. Niedługo skończy pół roku,
niedawno wyrósł mu pierwszy ząbek. Przez cały dzień się śmieje.
- Będę mogła się z nim pobawić?
- Będziesz mogła się nim opiekować przez cały dzień, jeśli tylko zechcesz, ale on
zazwyczaj śpi trochę przed południem i po południu.
- Ja też śpię przed południem.
- Chodź. - Elise wzięła małą za rękę. - Wejdziemy do środka i sprawdzimy, czy Hugo
śpi.
Hugo nie spał, gaworzył i wymachiwał nóżkami, powtarzał „da - da” i wyglądał na
bardzo zadowolonego z tego, że odzyskał swoją kołyskę.
Elise przez moment czuła dziwny ból w piersiach, bo nie potrafiła uwolnić się od
zatrzymanego w pamięci obrazu martwej dziewczynki, która leżała w tej kołysce od chwili
śmierci aż do swej ostatniej drogi na Nordre Gravlund w trumience najmniejszej z tych, jakie
Elise kiedykolwiek widziała.
Pochyliła się i musnęła policzek synka.
- Czy nie jest już duży i śliczny?
Larsine stała koło kołyski z uroczystą miną i patrzyła na niemowlę.
- Ma loczki - powiedziała, chwytając się za swoje rzadkie, gładkie włoski z wyraźną
zazdrością. - Pomalowałaś mu je?
- Czy pomalowałam? - roześmiała się Elise.
- Służąca doktora tak robi. Ale nie maluje włosów na czerwono.
To ubodło Elise. Znowu to samo, pomyślała, wzdychając w duchu.
- Jesteś głodna, Larsine? Masz ochotę na kromkę z masłem?
- A stać cię na to, Elise?
- Tak, stać mnie na to - uśmiechnęła się Elise.
Elise zdążyła właśnie rozłożyć wszystkie części wykroju na materiale, przypiąć je
szpilkami i rozpocząć krojenie, gdy usłyszała nadbiegających chłopców. Jakiś dźwięk
przykuł jej uwagę, zaczęła więc nasłuchiwać. Czyżby któryś z nich płakał?
Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wpadł Kristian z Evertem.
Elise coś niepokojąco ścisnęło w piersiach.
- Gdzie jest Peder?
- Siedzi na dworze. - Kristian rzucił jej dziwne spojrzenie.
- Coś się stało?
Przytaknął. Evert stał cicho ze spuszczoną głową.
- Ktoś mu znowu dokuczał? Kristian pokręcił głową.
- Jeszcze gorzej.
- Jeszcze gorzej? Co takiego? Mów.
Kristian wił się i zerkał na Everta, jakby prosił go o pomoc.
- Coś najgorszego.
Elise pobiegła do drzwi. Oczami wyobraźni ujrzała Pedera broczącego krwią,
niezdolnego ruszyć się z miejsca o własnych siłach.
- To nie to, co myślisz! - zawołał Kristian. - Nikt go nie wepchnął do wodospadu i nie
zrobił mu krzywdy.
Elise, zdenerwowana, obróciła do niego twarz.
- Powiedz wreszcie.
- Nie zdał egzaminu.
Elise zamarła bez słowa. Czuła, jak krew jej odpływa z twarzy, jak oblewa ją fala
chłodu.
- Nie zdał? - szepnęła. Przypomniała sobie jak przez mgłę fragmenty rozmowy
Emanuela i Carla Wilhelma o szkole specjalnej. Wyobraziła sobie wielką salę pełną
rozwydrzonych chłopców, którzy dokuczają sobie nawzajem i nikt dorosły nie interweniuje.
Na jednym z łóżek siedział Peder z zaczerwienionymi oczami. Łzy spływały mu po
policzkach i błagał ją, by mógł wrócić do domu.
W następnej chwili przepełniła ją niepohamowana wściekłość. Peder nie jest
upośledzony. Nie jest też głupi. Coś sprawia, że nie może nauczyć się czytać. Gdyby
nauczyciel mu pomógł, na pewno by się wreszcie nauczył. Radzi sobie przecież z
rachunkami, nie umiałby liczyć, gdyby miał jakiś feler.
Otworzyła drzwi i wybiegła na dwór.
Na stołku siedział skulony mały chłopiec, chowając głowę i twarz w ramionach. Jego
chudziutkie ramionka trzęsły się rozpaczliwie.
Usiadła koło niego, chciała go przytulić, ale się odsunął. Elise zrozumiała, że Peder
dziś nie jest w stanie znieść nawet współczucia.
- Porozmawiam z twoim nauczycielem, Peder. - Starała się mówić spokojnym głosem.
- Opowiem mu, jak bardzo mi pomagasz w domu i jak ciężko pracujesz popołudniami po
szkole.
Pokręcił głową, nie podnosząc wzroku.
- Myślisz, że to go obchodzi? Inni chłopcy też pracują, ale odrabiają lekcje.
W tej samej chwili Elise spostrzegła Hildę, która wracała właśnie przez most z
fabryki, dokąd poszła zapytać o pracę. Elise czuła na sobie jej pytające spojrzenie, Hilda
zauważyła Pedera i domyśliła się, że stało się coś złego.
Gdy tylko do nich podeszła, Elise wyjaśniła jej, co zaszło.
Hilda poczerwieniała ze złości.
- Nauczyciel postąpił paskudnie. Nie musisz nigdzie iść, Elise. Ja to zrobię, ja.
Widziałam, jak Peder ślęczy nad lekcjami co wieczór, i wiem, że stara się, jak umie. Wtedy
gdy mi mówiłaś, że dostał po łapach za to, że źle odrobił lekcje, chciałam iść do szkoły, ale
nie mogłam. Teraz mam mnóstwo czasu. Nadzorca nie ma dla mnie pracy. Jestem pewna, że
zawdzięczam to majstrowi. Na pewno wścieka się na mnie i obwinia mnie o śmierć Jensine.
Na pewno uważa, że nie doszłoby do tego, gdybym ją oddała jego siostrzeńcowi.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Nie może cię przecież karać w ten sposób.
- Nie może? Czy jest coś, na co majster nie może sobie pozwolić? - Kucnęła przed
Pederem. - Nie płacz, Peder. Porozmawiam z twoim nauczycielem. Powiem mu, co sądzę o
takim traktowaniu dzieci, i zagrożę, że pójdę z tym do gazety. Niech tylko spróbuje. Jeśli
mnie nie posłucha, wybiorę się na policję, tak mu powiem.
Peder podniósł opuchniętą od płaczu buzię.
- Odważysz się, Hildo?
- A jak myślisz? Już się na to cieszę, wypomnę mu wszystko, co się uzbierało.
Zaczekaj, to zobaczysz. - Podniosła się. - Idę od razu. - Obróciła się na pięcie i już jej nie
było.
Elise chciała ją zatrzymać, poprosić, żeby się uspokoiła, zanim pójdzie. Nic się nie da
osiągnąć, ubliżając ludziom, można tego tylko gorzko pożałować. Nauczyciel mógłby zacząć
traktować Pedera jeszcze gorzej.
Ale nic nie powiedziała. Tym razem miała wątpliwości, czy milczenie jest najlepszym
rozwiązaniem. Poza tym zaczęły się wakacje i zanim znów zaczną się lekcje, nauczyciel
zdąży o wszystkim zapomnieć.
Peder spojrzał na siostrę.
- Hilda to jest odważna.
- Tak, Hilda jest odważna - przytaknęła Elise. - Mam tylko nadzieję, że nie powie
czegoś, czego będzie później żałować. Chodź, Peder, pójdziemy na obiad. Musisz coś zjeść,
zanim znów wyjdziesz. A poza tym przyszła do nas Larsine - dodała pogodnym tonem.
Peder otarł zapłakane oczy i zapomniał na chwilę o swoim nieszczęściu.
- Będzie tu przychodzić codziennie, jak przedtem?
- Tak, już wyzdrowiała. Biedactwo, tyle miesięcy spędziła w łóżku, całkiem sama,
gdy Kiełbaska szła do pracy.
- Biedactwo. - W oczach Pedera było współczucie.
Dobrze mu robi świadomość, że inni mają swoje kłopoty, pomyślała Elise.
- No widzisz, Peder. Ludzie, którzy znikają, czasem się znów pojawiają. Tylko ojciec
i Jensine odeszli na zawsze, ale nie całkiem. Bo przecież żyją wciąż w naszych myślach. Kto
wie, może ich jeszcze spotkamy?
- A co z Emanuelem, Elise? On też się nagle pojawi? Elise wolała na niego nie
patrzeć.
- Na pewno.
- Pingelen i Gwóźdź mówią, że on się od nas wyprowadził i ożenił się z inną.
Elise poczerwieniała z gniewu.
- To nieprawda.
- To czemu go nie ma?
- Bo jego rodzice chcieli, żeby wrócił do domu.
- Mówiłaś, że pojechał szukać pracy.
- To także. We dworze.
- Oszukujesz. - Rzucił jej wyzywające spojrzenie. - Cały czas oszukiwałaś. Wyjechał,
bo się zakochał w Signe i dlatego, że nie jest ojcem Hugo. Pieprzyłaś się z innym, tak mówi
Gwóźdź.
Elise poczuła wielki ból w sercu. Dlaczego nie powiedziała chłopcom prawdy, zanim
dowiedzieli się wszystkiego od innych? Ciągle to odkładała, szukała kolejnych pretekstów,
by uniknąć nieprzyjemnej rozmowy.
- Chodź ze mną do sypialni, Peder. Chcę z tobą porozmawiać.
- Nie mam czasu. Muszę iść do Larsine.
- Zrobisz to później. Zdążysz.
Pokręcił głową i ruszył w stronę drzwi do pokoju, jakby nie miał zamiaru jej słuchać.
- Peder - powiedziała głosem ostrzejszym niż zwykle. Nie spojrzał nawet na nią,
sięgając do klamki. Dogoniła go, chwyciła i potrząsnęła.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Próbował się wyrwać.
- Nie masz prawa na mnie krzyczeć, jesteś dziwką. Elise z trudem złapała oddech i
wymierzyła mu policzek. Peder złapał się za policzek i patrzył na nią z niedowierzaniem.
Uderzyła go po raz pierwszy. Dostawał po uszach od matki, od ojca, od nauczyciela,
ale nigdy od niej. Ogarnął ją wstyd i żal.
- Nie chciałam, Peder. - Spojrzała na niego z rozpaczą. - Ale nie wolno ci nigdy tak
mówić. To prawda, że Hugo nie jest synem Emanuela, ale to Emanuel chciał, żeby wszyscy
w to wierzyli. Współczuł mi bardzo, gdy przytrafiło mi się coś strasznego.
Evert i Kristian siedzieli w milczeniu i z przerażeniem śledzili całą scenę. Teraz
niespodziewanie odezwał się Evert:
- Wiemy. To przez tego drania, co ci odebrał dziewictwo. Przez tego łajdaka - dodał z
oburzeniem w głosie.
Elise zadrżała. Czy Evert wszystko rozumiał? Miał przecież dziewięć lat, gdy to się
zdarzyło. Tak to już jest. Dzieci po tej stronie rzeki wiedzą więcej, niż powinny. Postanowiła,
że będzie szczera.
- To prawda, Evert. Emanuel był bardzo dobry i ożenił się ze mną, żeby Hugo mógł
nosić jego nazwisko i żeby wszyscy uważali, że to Emanuel jest jego ojcem. Ale ktoś się
dowiedział o naszej tajemnicy. Nie chcieliśmy nic złego, gdy was okłamywaliśmy, myśleli-
śmy, że tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Peder nic nie powiedział, stał przez chwilę ze skamieniałą twarzą, a potem wszedł do
salonu i cicho zamknął za sobą drzwi.
Elise śledziła go wzrokiem, choć serce jej się krajało. I to właśnie dzisiaj. Po raz
pierwszy odwrócił się od niej, gdy miał jakiś kłopot. Czy jej jeszcze kiedyś zaufa?
Podała obiad i miała nadzieję, że Peder przyjdzie, gdy chłopcy zaczną jeść, ale nie
przyszedł. Dopiero gdy otworzyła drzwi i powiedziała, że musi się pośpieszyć, wziął czapkę i
wybiegł, nie patrząc na nią, nie mówiąc „do widzenia”.
Gdzie się podziała Hilda? - zastanawiała się Elise, gdy została sama. Nie rozmawia
chyba z nauczycielem tak długo?
Wyjęła znów tkaninę, wykrój i szpilki i zabrała się do pracy. Myślała o Pederze. Za
dużo na niego spadło. Najpierw Pingelen i Gwóźdź zaszokowali go, opowiadając prawdę o
Hugo, potem nie zdał egzaminu i dowiedział się, że będzie powtarzał trzecią klasę. W
rozpaczy zwrócił się przeciwko niej, wiedząc, że ona kocha go najbardziej i że ją najbardziej
dotknie swoim zachowaniem.
Dziwne, że Hilda tak długo nie wraca. Nauczyciel chyba nic jej nie zrobił?
Podeszła do okna i spojrzała w stronę szkoły. Na drodze nie było widać nikogo. Peder
i Evert są już pewnie w szkole, ale na pewno nie spotkali Hildy. Poszli prosto do pracy, do
piwnicy.
A jeśli nauczyciel wściekł się z powodu interwencji Hildy i zemści się na Pederze?
Hilda ma gwałtowny temperament. Jeśli jest bardzo wzburzona, przestaje panować nad sobą.
Dlaczego pozwoliłam jej iść? Powinnam zatrzymać ją w domu, żeby się uspokoiła.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Hilda pojawiła się dopiero wtedy, gdy chłopcy wrócili z pracy. Elise była wówczas
już tak zdenerwowana, że musiała przerwać szycie. Petrike i Hjalmar wrócili do domu przed
przeszło godziną. Petrike zamęczała wszystkich swoim gadaniem do tego stopnia, że Elise
pod byle pretekstem wychodziła z domu, by uniknąć jej towarzystwa.
Teraz znów wybiegła, żeby się dowiedzieć, jak poszło siostrze.
Ku swemu zdumieniu ujrzała uśmiech na twarzy Hildy. Stanęła i w napięciu czekała
na siostrę.
- Jak poszło?
- Dobrze. - Hilda zrobiła tajemniczą minę.
- Dobrze? Pytam, jak poszło z nauczycielem?
- Przecież mówię, że dobrze.
- Długo cię nie było. Hilda pokiwała głową.
- Mieliśmy wiele tematów do omówienia. A poza tym on zamierzał właśnie wypić
kawę i mnie też poczęstował.
Elise otworzyła usta ze zdumienia.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Peder nie ucierpi przecież na tym, że poznałam jego
nauczyciela. Wręcz przeciwnie.
Elise pokręciła głową, całkiem skonfundowana.
- Co to znaczy „poznałam”?
- Musisz znać szczegóły? Czy nie wystarczy ci wiadomość, że miło nam się
rozmawiało?
- Miło wam się rozmawiało? Ty, która zamierzałaś wyżyć się na nim, wyładować na
nim cały gniew? Poszłaś do szkoły, żeby pomówić z nim o Pederze, a nie na miłą rozmowę.
- Rozmawialiśmy o Pederze - uśmiechnęła się Hilda. - Obiecał, że zajrzy tu któregoś
dnia i z tobą także porozmawia. Może będzie dawał Pederowi prywatne lekcje.
- Prywatne lekcje? Boże drogi, czy ty wiesz, ile to kosztuje?
- Nie mówiłam przecież, że będziesz musiała za to płacić. Elise pokręciła głową.
- Nic nie rozumiem. Żaden nauczyciel nie udziela prywatnych lekcji za darmo.
- Myślę, że Reidar Jensen to zrobi - roześmiała się Hilda. - Czy Peder ci nie
powiedział, że mają młodego nauczyciela, który będzie zastępował poprzedniego przez cały
następny rok szkolny?
- Peder nie zdał egzaminu, nie pójdzie do następnej klasy.
- Pójdzie, jeśli się nauczy czytać w czasie wakacji. Elise stała nieruchomo, wpatrzona
w Hildę.
- Nauczyciel tak powiedział czy chcesz mnie tylko pocieszyć?
- Tak powiedział. - Hilda znów się uśmiechnęła. - Szkoda, że nie widzisz swojej
miny. Wyglądasz jak żywy znak zapytania.
- Czy jest w tym coś dziwnego? Mówisz tak zagadkowo.
Hilda się uśmiechnęła. Elise nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała ją
tak pogodną. W tej samej chwili stanęło jej przed oczami martwe dziecko w ramionach
siostry. Tb było zaledwie dwa tygodnie temu. A teraz Hilda stoi tu uśmiechnięta i opowiada o
młodym nauczycielu Pedera.
Hilda przejrzała chyba jej myśli.
- Wiedział, że niedawno straciłam dziecko. Evert i Peder mu o tym opowiedzieli.
Najpierw złożył mi kondolencje i widziałam w jego oczach, że mu naprawdę przykro z tego
powodu. Potem powiedział, że przed rokiem sam stracił małą siostrzyczkę. A po chwili
rozmawialiśmy już tak, jakbyśmy się znali całe życie. Opowiedziałam mu nawet o majstrze i
o Braciszku.
Elise zakryła usta dłonią, patrząc na siostrę z przerażeniem.
- Opowiedziałaś mu o majstrze i o Braciszku? Że miałaś z majstrem dwoje dzieci,
choć nie byłaś jego żoną?
Hilda pokiwała głową.
- Powiedziałam, że nie mogłam znieść życia w fabryce i w Andersengarden, więc gdy
Paulsen zaproponował mi lepsze życie, skorzystałam z szansy. Powiedziałam, że wydawało
mi się, iż to poważna propozycja. Reidar Jensen był wstrząśnięty. Uważa, że powinnam pójść
na policję.
- To znaczy, że niewiele wie o życiu robotników.
- Niewiele. Mieszka po tamtej stronie rzeki. Niedaleko Bisletlokkene, tam gdzie mają
zbudować boisko.
Jego rodzice są na pewno dobrze sytuowani i raczej nie ucieszą się, że ich syn
zainteresował się dziewczyną, która urodziła dwoje pozamałżeńskich dzieci, pomyślała Elise.
Ale tego nie powiedziała.
- Co mówił na temat Pedera?
- Powiedział, że Peder za mało się uczył, czasami w ogóle, ale na pewno da sobie
radę, jeśli mu ktoś pomoże.
Elise prychnęła.
- Peder zawsze odrabiał lekcje, a ja mu pomagałam, jeśli mnie o to prosił.
Hilda rzuciła siostrze gniewne spojrzenie.
- Myślałam, że się ucieszysz, że rozmawiałam z nauczycielem i załatwiłam, że Peder
najprawdopodobniej dostanie promocję do następnej klasy.
- Oczywiście, że się cieszę, Hildo - przytaknęła Elise.
Dwa dni później Reidar Jensen złożył im wizytę. Chłopcy skończyli już pracę, ale
trzymali się z dala od domu, gdy się dowiedzieli, że nauczyciel ma ich odwiedzić.
- Po co on tu przychodzi? - Peder spojrzał na siostrę pytająco, nim zniknął. Znów
zachowywał się tak jak dawniej. Nie rozmawiali więcej o Hugo, o Emanuelu i o tym, co
Pedera tak wzburzyło. Najprawdopodobniej Peder coś zrozumiał.
- Żeby porozmawiać ze mną i z Hildą. Może jednak przejdziesz do następnej klasy.
Oczy mu się zaświeciły.
- Czy Hilda dała mu w kość?
- Nie - uśmiechnęła się Elise. - Ale poważnie z nim porozmawiała. Hilda potrafi być
surowa, wiesz chyba o tym. Ciekawe, czy nauczyciel się nie zdenerwował.
Pogoda była piękna, świeciło słońce, wiatr wiał w korzystny sposób. Siostry wyniosły
na dwór kuchenny stół i postawiły go przed ławką. Elise położyła na nim niewielką białą
serwetkę i trzy talerzyki, które zostawił Emanuel. Może były niewiele warte, a może o nich
zapomniał. Hilda zerwała trochę polnych kwiatów i wstawiła je do kubka. Miała
zaczerwienione policzki i błyszczące, pełne nadziei oczy. Chyba naprawdę jej się spodobał,
pomyślała Elise.
Elise też była pełna oczekiwań.
Reidar Jensen pojawił się, gdy kończyły przygotowywać kawę. Hilda miała rację, był
młodym, przystojnym mężczyzną. Uprzejmy, dobrze wychowany, schludny, w białej koszuli,
ciemnych spodniach, marynarce i kamizelce. Całkiem inny niż większość młodych mężczyzn
w tej okolicy. Miał nawet złoty zegarek na łańcuszku w kieszonce kamizelki.
- A więc to jest najstarsza siostra Pedera, która zastępuje mu matkę - powiedział,
witając się z nią uprzejmie. - Peder dużo o pani opowiadał. Pracuję z tą klasą od niedawna i
jeszcze nie zdążyłem poznać wszystkich uczniów, ale wiem, że Peder pochodzi z dobrego
domu. Nie o wszystkich to można powiedzieć - uśmiechnął się.
- Matka zapadła na suchoty i chorowała całą zimę w ubiegłym roku. Pod koniec zimy
leżała w sanatorium w Grefsen. A ja jako najstarsza z rodzeństwa przejęłam
odpowiedzialność.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Wasz ojciec zmarł w ubiegłym roku, prawda? Elise zastanawiała się, co wie Reidar
Jensen.
- Wpadł do rzeki i utopił się.
Nauczyciel pokiwał głową, jakby już o tym słyszał. I nie tylko o tym.
- Na szczęście matka poznała miłego i dobrego człowieka. Pobrali się, gdy minął rok
żałoby, i przeprowadzili się na Wzgórze Świętego Jana. Jej nowy mąż jest wdowcem, ma
córeczkę. Matka jest jeszcze za słaba, by zajmować się więcej niż jednym dzieckiem. Dlatego
Peder i Kristian zostali u mnie.
- No i zaopiekowała się pani jeszcze Evertem. - Rzucił jej ciepłe spojrzenie.
- A potem mną - dodała Hilda zaczepnie. Wszyscy się roześmiali.
- Proszę mi opowiedzieć coś o tej okolicy, pani Ringstad. Nigdy przedtem tu nie
byłem, objąłem tę posadę, bo nie było żadnej innej wolnej.
- O czym mam panu opowiedzieć? O ludziach czy o fabrykach?
- O wszystkim. - Zatoczył ręką koło. - Wszystko tu jest całkiem inne niż to, do czego
jestem przyzwyczajony. Ludzie inaczej mówią, inaczej się zachowują, inaczej się ubierają i
inaczej chodzą.
Elise pomyślała, że to samo mogłaby powiedzieć o ludziach z Lakkegata. Może tak
już jest, gdy człowiek znajdzie się w obcym miejscu.
- Torshov, Bjolsen, Äsen i Sandaker to nazwy dworów o bardzo długiej tradycji -
zaczęła. - Iladalen została tak nazwana po powodzi, jaka nawiedziła dolinę, a Sagene
nazwano tak z powodu tartaków, które działały na brzegach rzeki.
Reidar Jensen uśmiechnął się.
- Pani na pewno odrabiała lekcje, pani Ringstad.
- A nie wszyscy odrabiają? - Spojrzała na niego buńczucznie.
- Powinna pani przyjść na moją lekcję, żeby zobaczyć, jak leniwi potrafią być
uczniowie. Niektórym zdarza się nawet zasnąć na lekcjach.
- Może to są dzieci, które pracują późno wieczorem?
- Może, ale powinny wiedzieć, że szkoła jest najważniejsza.
- To nie dzieci decydują o tym, czy pracują, czy nie. Najczęściej rodzice od nich tego
oczekują, żeby jakoś związać koniec z końcem.
- W tej okolicy pije się za wiele alkoholu. Elise skinęła głową.
- Wiele osób wpada w alkoholizm, zanim zdąży dorosnąć. Moczą chleb w alkoholu,
żeby się rozgrzać. Mieszkania są w fatalnym stanie, mało kogo stać na to, by palić w piecu
tyle, ile trzeba.
Hilda spojrzała na nią z irytacją.
Elise zrozumiała jej spojrzenie: czy naprawdę muszą o tym rozmawiać podczas jego
pierwszej wizyty? Zmusiła się do uśmiechu.
- Porozmawiamy o polityce innym razem, panie Jensen. Taki piękny letni wieczór to
nie najwłaściwszy moment, żeby się denerwować wszystkimi problemami społecznymi.
- Zgadzam się z tym, pani Ringstad. Miło się chyba mieszka nad rzeką, gdzie słychać
szum wodospadu. To zapewne uspokaja i usypia. Mam coraz większą ochotę zamieszkać w
takim małym drewnianym domku, jakich pełno w tej okolicy.
- Jest ich dużo także na Sandakerveien i na Maridalsveien.
- Słyszałem od kogoś o Brochmannshaugen. Co to właściwie jest?
- To dwór Voienvolden na Maridalsveien. Jest bardzo stary, chyba z początku
osiemnastego wieku. Od trzech pokoleń należy do rodziny Udnass.
Jensen rozejrzał się dokoła.
- Nie pozwalacie chyba dzieciom kąpać się w rzece tak blisko wodospadu?
- Nikt nie ma ochoty się tu kąpać. Woda jest bardzo brudna, wszystkie fabryki ją
zanieczyszczają. Kiedy wiatr wieje w naszą stronę, musimy zamykać okna i drzwi, żeby
uchronić się przed smrodem.
Hilda znów posłała siostrze ostrzegawcze spojrzenie. Elise postanowiła, że już nic nie
powie.
- Niech pan opowie coś o sobie, panie Jensen - zasugerowała Hilda zalotnym tonem.
Roześmiał się cicho.
- Cóż mam powiedzieć? Mieszkam z rodzicami i młodszą siostrą w dużym
mieszkaniu na Josefinesgata. W zasadzie nie zamierzałem zostać nauczycielem, ale gdy
zdałem maturę, miałem dość nauki i postanowiłem poczekać rok. Najprawdopodobniej
zacznę studia od przyszłej jesieni.
- Co pan będzie studiował?
- Chyba medycynę.
- To bardzo interesujący zawód, ale czy to nie jest niebezpieczne przyjmować ciągle
ludzi, którzy chorują na zakaźne choroby?
- Trzeba często myć ręce.
Jensen spojrzał na Hildę. Uśmiechnął się. Ona jemu też chyba wpadła w oko.
Elise podniosła się.
- Bardzo przepraszam, ale muszę wejść do domu i przewinąć Hugo.
Skoro Hilda nie miała żadnej przyzwoitki wtedy, gdy tego naprawdę potrzebowała,
nie ma żadnego sensu jej teraz asystować.
Gdy przewijała synka, poiła go kaszką i wreszcie siadła na brzegu łóżka, żeby podać
mu pierś, myślała o tej nowej znajomości. Jensen zdawał się miły, uprzejmy i troskliwy, jeśli
jednak ta znajomość się rozwinie, pojawią się te same kłopoty, co w jej związku z Emanue-
lem. Każde z nich pochodzi z innego świata. Jensen nie wiedział nawet, że tutaj dzieci muszą
zarabiać na życie, choć uczył je od dwóch miesięcy. Nie rozumiał też powodów, dla których
w tej okolicy jest tak dużo alkoholików. Gdyby się dowiedział, że ich ojciec utopił się po
pijanemu, byłby zapewne oburzony, a gdyby zobaczył, w jakich warunkach mieszkają
robotnicze rodziny, byłby wstrząśnięty. I czy znaleźliby wspólny język z jego rodziną? Na
pewno państwo Jensenowie zareagowaliby tak samo jak jej teściowie: byliby uprzejmi, ale
trzymaliby się z dala od młodych i zrobiliby wszystko, żeby ich rozdzielić.
Gdy położyła małego, wróciła do kuchni, ale ku swojemu zdumieniu stwierdziła, że
nikt już nie siedzi na ławeczce pod domem. Może Hilda i Reidar Jensen wybrali się na
spacer?
Wkrótce do mieszkania wpadli z impetem chłopcy.
- Widzieliśmy ich, Elise. - Peder był rozgorączkowany, spocony i brudny. -
Śledziliśmy ich trochę, szli i chichotali. I śmiali się. On wziął ją za rękę. Gdyby Kristian nie
powiedział, że musimy wracać do domu, pewnie byśmy zobaczyli, jak się całują. Nie
sądzisz?
- Ależ Peder, nie wolno ludzi śledzić w ten sposób. Co by było, gdyby was zobaczyli?
- On chyba nie widział nikogo poza Hildą - zachichotał Peder.
Hałasowali i rozmawiali głośno, gdy jedli kolację, myli się i szli do łóżek. Elise
odmówiła z nimi wieczorną modlitwę, ale jeszcze długo słyszała ich szepty i śmiechy.
Odetchnęła z ulgą. Jak to dobrze, że Peder żyje teraźniejszością. Zachowywał się tak,
jakby zupełnie zapomniał o tym, co się zdarzyło przed dwoma dniami. Na pewno ktoś mu o
tym przypomni i będzie jeszcze wstydził się prawdy na temat Hugo, ale Elise uznała, że
najgorsze mają już za sobą.
Dopiero gdy położyła się i przez pewien czas leżała bezsennie, Hilda wróciła do
domu.
- Elise? Śpisz już?
Na dworze było jeszcze jasno, ale Elise zamknęła oczy i udawała, że śpi.
Hilda potrząsnęła jej ramieniem.
- Elise, muszę z tobą porozmawiać. - Rozpromieniona dziewczyna opadła na brzeg
łóżka. - Spacerowaliśmy wzdłuż rzeki i on powiedział, że te drzewa, których gałęzie zwisają
aż do wody, są takie piękne. Mówił, że nigdy wcześniej nie był nad rzeką i że wydaje mu się,
jakby znalazł się daleko od miasta. Rozmawialiśmy o wszystkim i było tak cudownie.
Trzymał mnie za rękę, a ja się czułam tak, jakbyśmy mieli ze sobą mnóstwo wspólnego. Gdy
znaleźliśmy się daleko od domów i ludzi, zatrzymał się i pocałował mnie. Wprost nie
mogliśmy się od siebie oderwać. Jutro wieczorem znów się spotkamy.
Elise nie miała serca psuć jej radości. Ostatnimi laty w życiu Hildy było jej tak
niewiele. Zna Reidara Jensena zaledwie od paru dni, rzeczywistość jeszcze zajrzy jej w oczy.
Uśmiechnęła się do siostry.
- Cieszę się razem z tobą, Hildo. - Roześmiała się cicho. - Jesteś naprawdę jedyna w
swoim rodzaju. Nie mogę sobie wyobrazić nikogo innego, kto wybiera się do szkoły na
nieprzyjemną rozmowę z nauczycielem i wychodzi stamtąd, mając nowego narzeczonego.
Hilda też się roześmiała.
- Trudno w to uwierzyć, prawda? On zacznie dawać lekcje Pederowi zaraz po
zakończeniu roku szkolnego. To już niedługo.
- Zastanawiałam się trochę nad tym. Jesienią spróbujemy sobie poradzić bez
popołudniowych zarobków Pedera. Powinien raczej poświęcić ten czas na naukę.
- Przecież nas na to nie stać. Pieniądze w komodzie nie będą trwać wiecznie.
- Nie będziemy się martwić na zapas. Spróbujemy. Powiedz mi, rzeczywiście
wyznałaś mu prawdę na temat majstra?
Hilda pokiwała głową.
- Okazał mi tyle zrozumienia. W jego spojrzeniu nie było nawet cienia potępienia.
Przypuszczam, że się domyślił, że zrobiłam to z nędzy.
Elise wiedziała swoje, ale nic nie powiedziała. Przypomniała sobie młodą dziewczynę
z zarumienionymi policzkami i apaszką w rękach.
- Rozmawialiśmy o Pederze. Od kiedy Reidar lepiej go poznał, zaczął się bardziej
interesować sprawą. Przyszło mu do głowy, że może Peder potrzebuje okularów i nie potrafi
czytać, ponieważ źle widzi. Albo ma kiepski słuch i nie słyszy tego, o czym się mówi w
klasie. Ponieważ Reidar interesuje się medycyną, ma jeszcze inną teorię. I mówi, że
wypróbuje ją na Pederze.
Elise poczuła, że oblewa ją fala gorąca. Los chciał, żeby Hilda poszła do szkoły
tamtego dnia, pomyślała. Skoro już mówią sobie po imieniu, to znaczy, że z jego strony to
coś więcej niż przelotne zainteresowanie ładną buzią.
Hilda wstała i zaczęła się rozbierać do snu.
- Chyba nie zasnę. Jestem zakochana, to chyba właśnie to. Pierwszy raz w życiu,
Elise. Pomyśl tylko. Nie wiem, jak doczekam jutrzejszego wieczora, wydaje mi się, że będę
musiała czekać całą wieczność. Myślisz, że moglibyśmy kupić ciastka po pięć ore dla
każdego? Tylko ten jeden raz. Bardzo mu się podobały polne kwiaty na stole. Muszę chyba
jutro nazrywać świeżych. Wiesz, one więdną tak szybko, gdy postoją w kubku na słońcu.
Poza tym umyję włosy, chociaż to nie jest sobota. Chyba mogę? Wiesz przecież, że oddam ci
pieniądze, gdy dostanę pracę. Reidar uważa, że mam takie gęste i piękne włosy. Chciałby je
kiedyś zobaczyć rozpuszczone.
Ze śmiechem rzuciła się na łóżko.
- Jak on cudownie całuje. Czułam dreszcze aż w piętach.
Elise zamrugała oczami, próbując pokonać senność, ale była śmiertelnie zmęczona. W
końcu powieki jej opadły. Niekończące się wyznania Hildy słyszała jak przez mgłę i po
chwili zapadła w sen.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Następnego wieczoru, gdy Hilda poszła na spacer z Reidarem Jensenem, a chłopcy
pograć w piłkę, Elise ujrzała nagle elegancką parę na moście. Zdziwiła się, bo tego rodzaju
ludzie rzadko pojawiali się w okolicy.
Po chwili drgnęła. Rozpoznała tę damę. To była pani Mathiesen, matka Ansgara.
Odeszła czym prędzej od okna. Dokąd oni idą, u licha? Tutaj, o tej porze? Stała na
środku kuchni, a serce biło jej mocno. Chyba nie zamierzają jej złożyć wizyty?
Starała się pozbyć tej myśli, ale nie potrafiła. Gdy usłyszała kroki tuż koło domku,
wiedziała, kogo się spodziewać. Przez chwilę chciała udać, że jej nie ma w domu, ale Hugo,
który leżał w łóżeczku i wywijał nóżkami, aż piszczał z radości, nie zdołałaby więc ich oszu-
kać.
Odczekała, aż zapukają, potem podeszła powoli do drzwi i otworzyła je.
- Przepraszam, że przeszkadzamy, pani Ringstad, nie chcielibyśmy się narzucać, ale
mamy ważną sprawę do omówienia. To jest mój mąż, Olav Mathiesen.
Elise uścisnęła dłoń, która się do niej wyciągnęła, mruknęła po nosem „proszę wejść”
i otworzyła drzwi szerzej. Zachowałaby się niegrzecznie, gdyby ich nie wpuściła, zwłaszcza
że sprawa musiała jej dotyczyć, bo w przeciwnym razie nie przychodziliby tutaj. Może coś
się przydarzyło Ansgarowi. To by sprawiło jej ulgę. Może Emanuelowi łatwiej by było
wówczas zaakceptować Hugo, a ona nie musiałaby się obawiać, że sąsiedzi odkryją prawdę.
Nie mogła zaprosić ich do saloniku, bo stały tam tylko łóżka, zaproponowała więc, by
usiedli przy kuchennym stole. Zauważyła, że pan Mathiesen rozgląda się z zaciekawieniem
dokoła. Pani Mathiesen interesowała się natomiast tylko Hugo, jak każda kobieta, która widzi
małe dziecko. Wpatrywała się w kołyskę tak intensywnie, że Elise się nieco zdumiała.
- Jaki to piękny i dorodny chłopczyk, pani Ringstad. Jest taki pogodny i zadowolony,
na pewno doskonale się nim pani opiekuje.
- Staram się, jak mogę - potwierdziła Elise. - Na szczęście pokarmu mi nie brakuje, a
gdy są jakieś kłopoty, pomaga mi siostra. Straciła niedawno własne dziecko, które urodziło
się bardzo słabe.
Pani Mathiesen spojrzała na nią z przerażeniem.
- Ona też tu mieszka?
- Wprowadziła się tuż przed porodem - przytaknęła Elise. - W tej chwili obie jesteśmy
samotne, wynajęłyśmy więc poddasze. Dzięki temu udaje nam się związać koniec z końcem.
- Pracują panie w fabryce?
- Pracowałyśmy, ale mężatek się nie zatrudnia. Teraz ja przyjmuję zlecenia
krawieckie, a Hilda szuka pracy.
Elise zastanawiała się przez cały czas, po co oni tu przyszli. Nie zapomniała jeszcze
ostatniego, nieprzyjemnego spotkania z panią Mathiesen i uważała za wielką bezczelność to,
że matka Ansgara ośmieliła się przyjść do niej po tym, co powiedziała. Powinna była
zrozumieć, że jej słowa nie spodobały się Elise.
- Pewnie nie tak łatwo teraz o pracę. Słyszałam, że jest wielu bezrobotnych. Ansgar
przez dłuższy czas nie miał pracy, ale na szczęście teraz ma zajęcie. Pracuje w redakcji
gazety „Verdens Gang”.
Elise zamarła. Czuła, jak rumieniec ją oblewa na samą myśl, że Ansgar mógł widzieć
to, co napisała, albo słyszeć jakąś rozmowę przełożonych na jej temat. Może nawet słyszał jej
nazwisko. Próbowała sobie przypomnieć, czy jakieś szczegóły opowiadania mogły
spowodować, że odgadł, kto się kryje za pseudonimem Elias Aas, ale w tym zdenerwowaniu
nie mogła sobie przypomnieć nawet jednego zdania.
- A nie mogłaby zostać służącą? - ciągnęła pani Mahtiesen. - Słyszałam, że o wiele
łatwiej o taką pracę niż o posadę w fabryce. Wprawdzie zarabia się mniej, ale chyba lepiej
mieszkać w eleganckim domu, nawet w służbówce, niż w jednej z tych czynszówek. Czy tu
rzeczywiście mieszkania są takie zatłoczone?
- Owszem, często się zdarza, że kilka rodzin dzieli dwupokojowe mieszkanie. Hilda
była służącą przez rok i nie sądzę, by miała ochotę nadal to robić. Służące rzadko mają
wychodne, zaczynają pracę przed świtem, a kończą dopiero, gdy państwo położą się spać.
Niektóre mają wolną co trzecią niedzielę, inne co drugą. Nie mogą nawet spotykać się z
innymi młodymi ludźmi w sobotnie wieczory. Żadna młoda dziewczyna nie chciałaby żyć w
takim zamknięciu.
Pan Mathiesen siedział do tej pory w milczeniu.
- Wydaje mi się, że pani siostra miała wyjątkowego pecha. Nasze służące mają wolny
co drugi sobotni wieczór. Proszę mi powiedzieć, pani Ringstad - powiedział nieco innym
tonem - czy można się utrzymać z krawieckich zarobków? Na pewno płaci pani wyższy
czynsz niż mieszkańcy tamtych robotniczych domów.
Elise pokiwała głową.
- Mój mąż płaci czynsz. - Elise drgnęła, wygłaszając to kłamstwo, ale nie mogła się
powstrzymać. Pani Mathiesen krzyknęła wtedy za nią, że słyszała, iż Emanuel ją opuścił. A
przecież nic im do tego. Elise chciała się zemścić.
Spostrzegła zdumienie na twarzach obojga.
- Nie sądziłem... To znaczy wydawało mi się, że została pani sama?
Elise nie zdołała spojrzeć mu w oczy.
- Mój mąż miał pewne kłopoty i musiał na pewien czas wrócić do rodziców.
- Tak, słyszałem, że pochodzi z wielkiego dworu.
Ci ludzie są bardzo dobrze zorientowani, zdenerwowała się Elise. Za chwilę
powiedzą, że zabrał tam swoją kochankę. Elise wstała ze stołka, żeby nie musieć na nich
patrzeć...
- Napiją się państwo kawy?
- Bardzo chętnie. Ale nie będziemy nic jedli. Jesteśmy właśnie po obiedzie.
Obiad wieczorem? - zdziwiła się Elise. W fabryce przerwa obiadowa jest zawsze o
dwunastej. Na szczęście już wcześniej podłożyła do pieca, żeby wygotować pieluchy. Szybko
więc zaparzyła kawę. W filiżance została tylko resztka cukru, Elise zapomniała kupić na-
stępną paczkę. Mleko musiała powąchać, nim odważyła się wlać je do dzbanuszka. Przy
takiej pogodzie mleko szybko kwaśniało.
Spostrzegła minę pani Mathiesen, gdy postawiła przed nimi metalowe kubki, ale
wcale się tym nie przejęła. Nie miała zamiaru udawać, że jest lepiej sytuowana, na pewno im
nie zaszkodzi, jeśli się dowiedzą, jak żyją ludzie po drugiej stronie rzeki. Po co tu przyszli?
Tylko z ciekawości? Tylko dlatego, że ich syn się w niej „zakochał”? Gdyby wiedzieli,
jakiego mają syna, pewnie trzymaliby się z daleka. Nie wychylaliby nosa z domu ze wstydu.
- Słyszałam, że .pani matka z mężem mieszka niedaleko nas, prawda? - W głosie pani
Mathiesen pojawiła się nuta szczerego zainteresowania.
Elise pokiwała głową.
- Matka i Asbjern Hvalstad pobrali się zeszłej zimy i wynajęli mieszkanie na Wzgórzu
Świętego Jana. On jest wdowcem i ma małą córeczkę. Matka w ubiegłym roku chorowała na
suchoty, ale dzięki dobrym ludziom, którzy umieścili ją w sanatorium w Grefsen,
wyzdrowiała. Nie wróciła jeszcze do pełni sił, dlatego moi bracia mieszkają ze mną.
- To bardzo ładnie z pani strony, pani Ringstad. Wyjątkowo ładnie. - Pani Mathiesen
obdarzyła ją ciepłym spojrzeniem. - Niewiele starszych sióstr postąpiłoby w ten sposób.
- Nie miałam wyboru. Matka jest jeszcze za słaba, a ja zajmowałam się chłopcami
podczas jej choroby. Przywykli więc zwracać się do mnie we wszystkich sprawach.
- Pani ojciec nie żyje, prawda?
Cóż za okropna ciekawość. Elise była coraz bardziej zirytowana. Wychowano ją
jednak tak, by była zawsze uprzejma dla obcych, więc nic nie powiedziała.
- Owszem, ojciec zmarł w ubiegłym roku.
- Gdzie pracował?
- W tkalni płótna żaglowego. Ale potem stracił pracę i był bezrobotny. Za młodu był
marynarzem.
- Pochodził z Kristianii?
To przesłuchanie stawało się coraz bardziej podejrzane. O co im chodzi? Czyżby
dotarły do nich pogłoski, że w żyłach ojca płynęła cygańska krew? Elise drgnęła nerwowo.
Może ci ludzie mają coś wspólnego z prześladowaniami Cyganów? Może dlatego tu
przyszli? Może ich wizyta nie ma żadnego związku z Ansgarem?
- Ojciec pochodził z Ulefoss. - Wiedziała doskonale, że to kłamstwo, ale wiedziała
też, że ojciec pracował w hucie żelaza w Ulefoss przez pewien czas, żeby być blisko matki.
Gdy się pobrali, przeprowadzili się do Kristianii w poszukiwaniu pracy.
- W takim razie musiał tęsknić za domem. To chyba smutne przeprowadzić się z
takiego pięknego miejsca jak Ulefoss do szarych i ponurych czynszówek robotniczych tu nad
rzeką Aker.
- Myślę, że moja matka bardziej tęskniła. Marzyła zawsze, żeby zamieszkać w małym
drewnianym domku, takim jak ten, z zielonym trawnikiem, drzewami i kwiatami. Jeśli ojciec
za czymś tęsknił, to chyba raczej za morzem.
Cyganie trzymają się lądu, pomyślała. To ich powinno przekonać, że ojciec nie był
Cyganem.
- Ma pani inną rodzinę w okolicy? Ciotki, wujów czy kuzynów?
Elise pokręciła głową.
- Ojciec był jedynakiem, a większość braci matki zmarła podczas epidemii. Dwaj
wyemigrowali do Ameryki i słuch o nich zaginął. Może założyli rodziny i mamy wielu
kuzynów, tylko nic o tym nie wiemy.
- To chyba dziwne uczucie być samemu na świecie. Na Boże Narodzenie
organizujemy zawsze wielkie przyjęcie i wtedy do stołu siada dwadzieścia, trzydzieści osób.
Nas nie byłoby na to stać, nawet gdybyśmy mieli tylu krewnych, pomyślała Elise.
- Mamy dobrych sąsiadów. Tu nad rzeką ludzie się wzajemnie wspierają, pomagają
sobie w trudnej sytuacji, pożyczają sobie jedzenie, pocieszają w żałobie. Gdy Hilda straciła
dziecko, zjawili się wszyscy sąsiedzi. Wszyscy zostawili nam trochę grosza, zawsze tak
robimy, gdy ktoś umiera. Wszyscy chcieli zobaczyć maleństwo, choć to było takie bolesne. -
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Oczy pani Mathiesen zaszkliły się łzami.
- Och, proszę o tym nie mówić. Nie zniosłabym widoku maleńkiego martwego
dziecka. Pani mogła na nie patrzeć, pani Ringstad?
- A co miałam zrobić? Leżała tu w kołysce aż do pogrzebu. Ubrana w najpiękniejsze
ubranko, jakie Hildzie udało się zdobyć, otoczona kwiatami, które przynieśli sąsiedzi. To
było piękne. - Głos jej zadrżał.
- Piękne? Mnie się to wydaje straszne.
Elise nic nie powiedziała. Tutaj ciągle ktoś umiera, czy to z powodu choroby, czy z
powodu wypadku. Śmierć jest częścią życia.
- Proszę mi powiedzieć - odezwał się znów pan Mathiesen - co pani pocznie, jeśli nie
zarobi pani dość pieniędzy szyciem?
Elise zjeżyła się. Skłamała przed chwilą, mówiąc, że Emanuel płaci czynsz, ale pan
Mathiesen chyba jej nie uwierzył. Czego oni właściwie chcą?
- Wtedy będę musiała podjąć jeszcze inną pracę. Za pół roku mój synek podrośnie na
tyle, że będę go mogła zostawiać w żłobku za dnia. Wówczas łatwiej mi będzie znaleźć
jakieś zajęcie. Może jednak uda mi się ich przekonać, żeby mnie znów zatrudnili w przę-
dzalni, pracowałam tam przecież wiele lat.
- W żłobku? - Pani Mathiesen spojrzała na nią z przerażeniem. - Co to takiego?
- Sześć lat temu Armia Zbawienia otworzyła punkt pomocy tu w Sagene. Nazwano go
żłobkiem. To oferta dla samotnych matek, które potrzebują kogoś, kto zajmie się ich dziećmi
w ciągu dnia.
- Biedne maleństwa. Czy to znaczy, że dzieci nie widzą matek całymi dniami?
Elise pokiwała głową. Nic się nie stanie pani Mathiesen, jeśli dowie się, jak wygląda
świat, pomyślała.
- Matki idą do żłobka przed szóstą i odbierają dzieci po pracy, koło ósmej, dziewiątej
wieczorem. Zwłaszcza zimą, podczas mrozów, przykro patrzeć, jak biegną z maleństwami na
rękach, zbyt lekko ubrane i przemęczone. Nikt nie chce się znaleźć w takiej sytuacji, ale
czasami nie ma innego wyjścia.
Zauważyła, jak państwo Mathiesen wymienili spojrzenia. Mieszkają tak niedaleko, na
Gjetemyrsveien, i nie mają pojęcia, co się dzieje tu, nad rzeką.
Spojrzenie pani Mathiesen powędrowało w stronę kołyski, w której leżał
uśmiechnięty Hugo, wywijając nóżkami i gaworząc do siebie.
- Czy nie mogłaby pani pomyśleć o innej pracy? Na przykład o takiej, do której
mogłaby pani zabierać ze sobą małego?
- O jakiej?
Pani Mathiesen pokręciła głową, nieco zakłopotana, zastanawiając się nad
odpowiedzią.
- Widziałam kobiety, które sprzątają razem z dziećmi. I ekspedientki.
- Nie sądzę, by znalazło się wielu kupców, którzy chcieliby, żeby jakieś dziecko
plątało się im po sklepie. Ja też widziałam dzieci, które towarzyszą matkom podczas
sprzątania, ale myślę, że w żłobku miałyby o wiele lepiej. Tam zajmują się nimi samarytanki,
karmią je i ubierają w specjalne ubrania, żeby nie niszczyły własnych. A na Boże Narodzenie
dzieci dostają ubrania, które uszyły dla nich siostry albo kobiety ze związków.
Do rozmowy wtrącił się znowu pan Mathiesen.
- Czy zamierza pani mieszkać w tym domu, nawet jeśli... to znaczy... no, jeśli pani
mąż nie wróci?
Elise poczuła rumieniec na policzkach. Ten człowiek zasugerował, że Emanuel ją
opuścił na zawsze, a nie ma przecież prawa o to pytać.
- Owszem, zamierzam - odparła sucho.
- Poradzi sobie pani finansowo?
O co, u licha, chodzi tym ludziom. Przychodzą do obcej kobiety i wypytują o jej
sytuację finansową. Co oni sobie wyobrażają? Czy przyszli dlatego, że Ansgar im
powiedział, że ją „kocha”? Jeśli sądzą, że uda im się na nią wpłynąć, że ona ma do niego
słabość, to bardzo się mylą. Nie zrobiła nic, żeby go ośmielić, w żaden sposób nie dała im do
zrozumienia, że jest nim zainteresowana.
- Dobrze sobie radzę. - Sama słyszała chłód w swoim głosie. Może Ansgar dał im do
zrozumienia, że coś między nimi zaszło?
Przeraziła się.
Może chcieli się o niej jak najwięcej dowiedzieć, sądząc, że mają przed sobą
potencjalną synową? Wielki Boże, co za idiotyzm. Lepiej przerwać tę komedię, nim sprawy
zajdą za daleko.
- Poza tym mój mąż wróci już niedługo - dodała. - Stracił, niestety, posadę w tkalni
płótna żaglowego, ale wszystko wskazuje na to, że dostanie inną. Jego rodzice są dobrze
sytuowani i chcą nam pomóc.
Zauważyła, że przez twarz pani Mathiesen przemknął wyraz współczucia.
- Nie musi się pani wstydzić przed nami, pani Ringstad. Wiemy wszystko. Wiemy, że
pani mąż na dobre wrócił do dworu. Tak się składa, że znamy rodziców Signe.
To był wielki cios. Elise nie mogła dobyć z siebie ani słowa, w głowie miała pustkę.
- Świat jest mały - dodała pani Mathiesen przyjaźnie. - Proszę jednak nie sądzić, że
jesteśmy po stronie Signe, chociaż ją znamy. Przeraziliśmy się, gdy usłyszeliśmy tę historię.
To było parę dni temu. Uwodzenie cudzych mężów zasługuje na surową naganę. Signe
niedawno urodziła chłopca i Ringstadowie są podobno zadowoleni. Zawsze pragnęli, żeby
syn ożenił się z dziedziczką jakiegoś wielkiego dworu. Nie rozumiem zupełnie, jak szanujący
się ludzie mogą w ten sposób ignorować swoją prawowitą synową, przecież ich syn jest
wciąż pani mężem. Moim zdaniem to nic innego jak zachęcanie do cudzołóstwa, do łamania
siódmego przykazania. - Matka Ansgara otarła łzę w oku.
- No, no. - Mąż postanowił ją powstrzymać. - Za mało wiemy o tej sprawie, żeby się
wypowiadać. Nie wiemy także, co zamierzają zrobić państwo Ringstadowie. Nie po to tu
przyszliśmy.
Elise spojrzała na niego. No więc dlaczego tu przyszli? Czy wreszcie to powiedzą?
- No, tak - odparła jego żona cieplejszym głosem. - Ale musimy wyjaśnić pani
Ringstad, że nie powinna się czuć zakłopotana. - Znów zwróciła się do Elise. - Od kiedy
odmówiła pani przyjęcia od nas pieniędzy, uważam panią za ogromnie szlachetnego i
skromnego człowieka. Nikt mi nie wmówi, że pani teściowie mogą mieć pani coś do
zarzucenia. Moim zdaniem chodzi tu tylko o snobizm. Robotnica nie jest godna ich syna.
Pan Mathiesen chrząknął, dając do zrozumienia, że jego żona posunęła się za daleko,
ale pani Mathiesen nie zamierzała dać mu sobą powodować, co do tego nie było wątpliwości.
- Ja uważam, że młoda kobieta, która bierze na siebie odpowiedzialność za swoich
młodszych braci, jest godna najwyższego szacunku. Byłabym dumna, gdybym miała taką
synową.
Teraz się zacznie, pomyślała Elise i zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko stąd. Starała
się znaleźć inny temat do rozmowy, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Nie miała przecież
nic wspólnego z tymi ludźmi.
Wreszcie zaświtał jej pewien pomysł. Odwróciła się w stronę pana Mathiesena i
zapytała:
- Czy był pan na pogrzebie Henryka Ibsena, panie Mathiesen?
- Tak, to było wielkie wydarzenie, cała elita Kristianii zebrała się w kościele Świętej
Trójcy. Było też wielu delegatów z innych krajów.
- To był wielki pisarz - wtrąciła jego żona. - Moim zdaniem - największy. Ma pani
czas na lekturę, pani Ringstad?
- Bardzo niewiele.
Pani Mathiesen rozejrzała się dokoła.
- Może książki są dla pani za drogie?
- Gdy chodziłam do szkoły, pożyczałam lektury od naszej nauczycielki. Zachęcała
mnie gorąco, żebym kształciła się dalej, ale nie miałam takich możliwości.
- Domyślam się, że była pani zdolną uczennicą. Elise się uśmiechnęła.
- Miałam szczęście, bo nauka przychodziła mi bez trudu.
Znów zauważyła, że jej goście wymieniają znaczące spojrzenia. Pan Mathiesen skinął
głową, jakby dawał znak swojej żonie. Pani Mathiesen zaczęła więc, nieco skrępowana:
- Przyszliśmy dziś do pani z bardzo szczególnego powodu. Elise poczuła, jak twarz jej
tężeje.
Pani Mathiesen spojrzała bezradnie na męża, jakby szukała pomocy.
- Ansgar, nasz syn, zwierzył nam się z czegoś.
Elise poczuła, jak oblewa ją najpierw fala gorąca, a potem zimna. Chyba nie
opowiedział rodzicom, co zrobił?
- Pewnego wieczoru przyszedł do domu podpity, zdenerwowałam się na niego i
zaczęliśmy się kłócić. Wtedy nam powiedział, że jest ojcem pani syna.
W pokoju zapadła śmiertelna cisza. Elise nie wiedziała, gdzie podziać oczy, co
powiedzieć. Najdziwniejsze, że dręczyło ją poczucie winy, jakby to ona zrobiła coś złego.
Zauważyła, że rodzice Ans - gara wpatrują się w nią pilnie, jakby oczekiwali, że temu
zaprzeczy. Najprawdopodobniej żyli nadzieją, że Ansgar ich okłamał.
Wreszcie zdołała podnieść wzrok.
- Opowiedział, co się stało? - szepnęła całkiem bezbarwnym tonem.
Pani Mathiesen pokiwała głową.
- Przyznał się, że panią napadł. Nie potrafię nawet wyrazić swojej rozpaczy, pani
Ringstad. Wstyd mi, że wydałam go na świat. Żyliśmy w przekonaniu, że wychowaliśmy go
na taktownego, godnego szacunku młodego człowieka, a tymczasem dowiadujemy się, że
jest... jest... - Głos się jej załamał, pochyliła głowę i zakryła twarz rękami.
Elise była zażenowana. Żal jej było pani Mathiesen, ale nikt nie powinien chyba
oczekiwać, że będzie pocieszała matkę człowieka, który ją zgwałcił.
Pan Mathiesen chrząknął, on też był wyraźnie zakłopotany.
- Tak, to był dla nas wielki szok. Nawet nam się nie śniło, że Ansgar mógłby dopuścić
się czegoś podobnego. Był ostrożnym chłopcem, nieśmiałym wobec dziewcząt. To wprost
nie do wiary.
Tłumaczył, że koledzy, z którymi przestawał, podjudzali go, mówili, że na pewno się
nie ośmieli. A gdy trochę wypili, prowokowali go jeszcze bardziej. W końcu uznał, że
okryłby się hańbą, gdyby nie spróbował. Od tamtej pory jego życie jest udręką. Nie chcę go
w żaden sposób usprawiedliwiać, ale myślę, że mówi prawdę, gdy twierdzi, że oddałby rok
życia, byleby to się nigdy nie zdarzyło.
Elise nie odpowiedziała. Nie miała wątpliwości, że rodzicom Ansgara jest naprawdę
przykro, ale jakie to ma znaczenie. Ona nie mogła nawet powiedzieć, że chciałaby, żeby to
się nie stało, bo oznaczałoby to, że wyrzeka się Hugo, a przecież kochała go tak, jak każda
matka kocha swoje dzieci.
- Rozumiem, że wolałaby pani nas nie oglądać - ciągnął pan Mathiesen. - Na pewno
nie jest to pani miłe i wolałaby pani nie rozmawiać o tym, co się zdarzyło. Nie przyszliśmy
po to, żeby jeszcze pogarszać pani sytuację, pani Ringstad. Przyszliśmy z nadzieją, że uda
nam się choć po części naprawić krzywdę, którą wyrządził nasz syn. Chciałbym też
podkreślić, że na pewno by nas tu nie było, gdybyśmy się nie dowiedzieli, że została pani
sama. Zdaję sobie sprawę, że krzywda, która została wyrządzona, jest nieodwracalna, ale
może moglibyśmy zadośćuczynić choć trochę, łożąc na utrzymanie i wykształcenie chłopca,
gdy nadejdzie właściwa pora. Gdybyśmy mogli pomóc w jakiś inny sposób, jesteśmy do pani
dyspozycji. Ansgar jest naszym jedynym synem i skoro w taki sposób ułożył sobie życie, to
najprawdopodobniej nie będziemy mieć więcej wnuków. Gdybyśmy mogli odegrać jakąś rolę
w życiu pani synka, rolę dalekiego wujostwa czy kuzynostwa, co łatwiej by było wyjaśnić
światu, bylibyśmy bardzo wdzięczni. Jesteśmy przecież jego dziadkami.
Pan Mathiesen podniósł się z miejsca.
- Nie będziemy już pani przeszkadzać. Nie musi pani nic mówić, pani Ringstad, ale
proszę to sobie przemyśleć. Jeśli nasz widok jest pani niemiły, będziemy trzymać się z dala.
Mam nadzieję, że pani rozumie, iż chcemy tylko pomóc i że cieszy się pani naszą wielką
sympatią.
Pani Mathiesen oczyściła nos i wstała. Nie powiedziała ani słowa po tym, jak się
rozpłakała. Teraz rzuciła Elise błyskawiczne spojrzenie, po czym popatrzyła w stronę
kołyski. Elise domyśliła się, że ma wielką ochotę podejść do Hugo, ale nie zrobi tego, bo nie
wypada.
Po chwili Mathiesenowie pożegnali się i wyszli.
Elise zaś stała przez dłuższy czas i próbowała uporządkować jakoś wszystkie
sprzeczne uczucia.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
W ciągu kilku następnych dni nie była w stanie myśleć o niczym innym. Raz
denerwowała się na rodziców Ansgara, uważała, że narzucają jej się w sposób
nieprawdopodobnie bezczelny. Powinni się wstydzić za syna i trzymać się z dala od jej
domu, a tymczasem oni przyszli i zaproponowali, że będą dziadkami Hugo.
W następnej chwili jej spojrzenie spoczęło na synku. Bez względu na to, ile
nienawiści to w niej budzi, Ansgar jest ojcem małego, a Mathiesenowie - jego dziadkami.
Czy godzi się odbierać mu rodzinę? Może powinna przyjąć finansowe wsparcie jego
wykształcenia? W innym przypadku nie będzie jej stać na nic poza posłaniem go do szkoły
powszechnej, podobnie jak rodziców innych dzieci z tej okolicy. Dzięki pomocy
Mathiesenów mogłaby otworzyć przed nim możliwości, jakich wszyscy by mu zazdrościli.
W końcu zakradło się w jej rozważania coś w rodzaju cichego podziwu. Ilu rodziców
zrobiłoby to samo, co państwo Mathiesen? Ilu odwiedziłoby dziewczynę zgwałconą przez
własnego syna, żeby zaproponować jej wsparcie? Czy to nie świadczy o ich wielkości? O
wielkoduszności, otwartości i braku uprzedzeń?
Pokręciła głową w wielkiej konfuzji, nie wiedziała nawet, co myśleć o tym, co się
wydarzyło. Hilda była tak pochłonięta znajomością z Reidarem Jensenem, że w ogóle nie
dało się z nią rozmawiać. A tylko Hilda i Agnes wiedziały, kto jest biologicznym ojcem
Hugo. I Johan, ale z nim nie można poruszać tego tematu. Ogarniało go zawsze wzburzenie
na samą wzmiankę o Ansgarze. On by na pewno odpowiedział, że powinna ich wyrzucić za
drzwi i kazać im się trzymać daleko stąd. Jeśli zaś chodzi o Agnes, to Elise straciła z nią
kontakt i nie była pewna, czy chce go odbudowywać. Gdyby zaczęły zwierzać się sobie na-
wzajem, Agnes mogłaby jej opowiedzieć o swoim „potajemnym” skoku w bok, a to byłoby
nie do zniesienia. Gdyby Elise musiała wybierać między lojalnością wobec Johana albo
Agnes, nie miałaby wątpliwości, co wybrać.
Postanowiła póki co o tym nie myśleć. Było lato, niczego im na razie nie brakowało.
Elise nie miała ochoty tracić tych pięknych, słonecznych dni na rozmyślania o
nieprzyjemnych sprawach.
Wreszcie skończyły się lekcje i choć chłopcy w dalszym ciągu pracowali przez kilka
godzin dziennie, mieli sporo wolnego czasu. Peder i Evert nie musieli już napełniać skrzyń z
drewnem na opał, ale dozorca przydzielił im inne zadania. Kristian pracował nadal jako
chłopak na posyłki.
Reidar Jensen codziennie przychodził po Hildę. Wszystko wskazywało na to, że są
coraz bardziej zajęci sobą nawzajem.
Hilda nie znalazła jeszcze pracy, ale nie traciła nadziei i codziennie pytała o jakieś
zajęcie w sklepach i kantorach. W jednym z dworów gdzieś daleko na Maridalsveien
zachorowała sprzątaczka i Hilda zaczęła ją zastępować, ale po paru dniach kobieta wróciła do
pracy, Hilda musiała więc wznowić poszukiwania.
- Pytałaś w Hjula i w tkalni płótna żaglowego? Nigdzie nie mają nic dla ciebie? - Elise
była zdruzgotana.
Hilda pokiwała głową.
- A co z tkalnią Nydalens Compagnie? Hilda ciężko westchnęła.
- Miałabym chodzić tak daleko codziennie rano?
- Wiele dziewcząt tam chodzi.
- Jeśli nie znajdę nic innego, spróbuję tam. Nie mogę ciągle na tobie żerować.
- Wiesz dobrze, że damy sobie radę przez pewien czas, ale jak sama mówisz,
pieniądze w komodzie nie będą trwały wiecznie. Poza tym powinnaś zacząć pracować ze
względu na swoje samopoczucie.
Bezczynność nikomu nie służy. Im dłużej jesteś bez pracy, tym trudniej wrócić do
obowiązków. Hilda pokiwała głową.
- Pójdę do Nydalen.
Praca nad suknią pani Paulsen szła sprawnie, tkanina była łatwa w obróbce, Elise
coraz lepiej sobie radziła z szyciem na maszynie. Podczas gdy Reidar Jensen i Peder siedzieli
na brzegu łóżka pochyleni nad książką, Elise szyła przy kuchennym stole. Od czasu do czasu
przerywała pracę i nasłuchiwała. Drzwi były otwarte, a Elise cieplej się robiło na sercu, gdy
słyszała, jak cierpliwie Reidar Jensen przemawia do Pedera i ile zapału jest w głosie brata.
Dobrze się dogadują, a wszystko dzięki Hildzie, pomyślała. Reidar stara się, jak umie, bo jest
zakochany i chce się przypodobać swojej wybrance.
- Zasłoń jedno oko ręką. - Usłyszała właśnie głos Reidara. - Widzisz? To pomaga.
Myślę, że masz chore oczy, nie widzisz jednakowo ostro. Teraz możesz zasłonić drugie oko i
przeczytać następne zdanie.
Ku swej radości Elise usłyszała, że poszło mu lepiej. Peder wciąż musiał się bardzo
wysilać, ale pojedyncze, proste słowa czytał, nie przekręcając żadnych liter. Elise dziękowała
w duchu niebu, że zesłało im Reidara Jensena.
Nie tylko ze względu na Pedera, dodała w myśli. Wprost nie do wiary, jak wspaniale
rozkwitła Hilda, była całkiem inną osobą niż w zeszłym roku o tej porze. Dwa porody i
żałoba po Jensine sprawiły, że wydoroślała. Oczy jej błyszczały, a policzki płonęły, ale na jej
twarzy często rysowała się zaduma. Czasami stawała nagle na środku pokoju, zapatrzona w
dal, i mówiła, że Jensine nigdy nie usłyszy śpiewu ptaków, szumu wodospadu, nigdy nie
znajdzie się w męskich objęciach.
Innym razem zatrzymywała się nagle i zastanawiała się, czy Braciszek kiedyś dowie
się prawdy. Wiele razy w ciągu ostatniego roku Elise zadawała sobie pytanie, jak Hilda
ocenia swoje postępowanie i jaki jest jej stosunek do synka, którego oddała. Teraz
zrozumiała, że Hilda nie zapomniała o Braciszku i że czasami nie jest w stanie znieść
tęsknoty.
- Czy jestem złą matką, Elise? - zapytała nagle pewnego dnia. - Mam w sobie
sprzeczne uczucia. Z jednej strony nigdy nie byłam taka szczęśliwa. A jednocześnie wstyd
mi, że potrafię śmiać się i cieszyć, choć tak niedawno straciłam dziecko. Powinnam roz-
paczać, ale gdy myślę o Reidarze, nie umiem się smucić. Tak strasznie się cieszę, że go
poznałam.
W ciepłe popołudnie Elise przyszyła ostatni guzik do sukni pani Paulsen i
postanowiła, że wyprasuje swoje dzieło i zaniesie na wzgórze Aker przy najbliższej okazji.
Tego samego wieczoru ze zdumieniem spostrzegła służącą pani Paulsen na moście.
Pani Paulsen mówiła, że się jej nie śpieszy, ale jednak się niecierpliwiła. Elise z pewnym
niepokojem czekała na to, co służąca ma do powiedzenia.
- Właśnie skończyłam suknię - uprzedziła dziewczynę.
- Przyszłam, żeby panią zaprosić do pani Paulsen. - Służąca była spocona i zziajana.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Czy coś się stało?
Może coś się stało Braciszkowi? A może pani Paulsen pożałowała tego, jak się
zachowała, gdy Elise wyjaśniła jej sytuację Hildy? Elise wcale by się nie zdziwiła, gdyby
majster winił Hildę za śmierć jej córeczki. Teraz pani Paulsen chciała zapewne poważnie
porozmawiać z Elise.
Dziewczyna nie odpowiedziała na pytanie.
- Pani kazała powiedzieć, że to bardzo pilne.
Elise wyszła na dwór, żeby zobaczyć, czy nie widać gdzieś chłopców. Na szczęście
zauważyła, że bawią się nożem tuż koło domu.
- Peder, Evert, Kristian, chodźcie tu na chwilkę. Byli posłuszni jak zwykle i podbiegli
od razu.
- Musicie trochę popilnować Hugo. Muszę zanieść suknię pani Paulsen, a Hildy nie
ma w domu.
- A możemy dalej bawić się nożem koło domu przy otwartych drzwiach? - Peder
spojrzał na nią błagalnie.
- W porządku, ale jeśli Hugo zacznie płakać, będziecie się musieli nim zająć. Trzeba
go wtedy podnieść i położyć na chwilę na wełnianym kocyku na podłodze. Jeśli to nie
pomoże, połóżcie go na brzuszku.
Chłopcy pokiwali głowami, a Elise wzięła paczkę ze świeżo wyprasowaną suknią i
poszła za służącą.
Nie rozmawiały za wiele po drodze. Służąca szła szybko. Elise miała poczucie, że
dziewczyna się denerwuje, i ten niepokój się jej udzielił. Nie miała wątpliwości, że stało się
coś złego, w przeciwnym razie służąca wyjaśniłaby, o co chodzi.
To nie moja wina, że majster namówił Hildę, żeby oddała Braciszka, pomyślała
gniewnie. I nie moja wina, że chciał też wyłudzić od niej Jensine.
Woń bzu wypełniała im nozdrza, a z mijanych ogródków płynęły inne kwiatowe
zapachy. Minął je z turkotem wóz zaprzężony w konia, dziewczynki grały w klasy na środku
drogi, na progu jednego z domów siedział staruszek, paląc fajkę Fabryki jeszcze nie za-
kończyły pracy, więc tylko dzieci i starcy mogli cieszyć się słońcem.
Zgrzały się, idąc pod górę, i gdy wreszcie dotarły na szczyt, ubrania kleiły im się do
skóry.
- Znasz majstra Paulsena? - zapylała służącą, gdy podeszły do ogrodzenia.
Może lepiej przygotować się zawczasu, pomyślała Elise. Dziewczyna rzuciła jej
pytające spojrzenie.
- Wuja młodszego pana Paulsena - wyjaśniła Elise.
- Wiem, kto to jest, ale on tu rzadko przychodzi.
- Nie ma go tu dzisiaj? Dziewczyna pokręciła głową.
Elise zdziwiła się. O co więc chodzi?
- Nie ma tu nikogo obcego?
- A tak. Są jacyś trzej panowie. Nigdy przedtem ich nie widziałam.
Trzej obcy panowie? Czy to może być pan Carlsen? Paulsenowie i Carlsenowie znali
się, z tego, co mówiła pani Paulsen ostatnio. Czy chodzi znów o jakieś knowania tej złośliwej
Karolinę?
Służąca otworzyła drzwi i wpuściła Elise do środka.
- Siedzą w bibliotece. Kazali mi tam panią od razu zaprowadzić.
Skąd mogli wiedzieć, że będę mogła od razu przyjść, pomyślała Elise, czując, jak
ogarniają irytacja. Dyrygują nią, jakby była ich służącą. Jest wprawdzie tylko szwaczką, ale
przecież nie pracuje u nich. Sama decyduje o tym, co robi.
Służąca zapukała do drzwi, które musiały prowadzić do biblioteki, i otworzyła je.
Elise stanęła w progu jak wryta. Na środku pokoju stał Emanuel z ojcem. I z jeszcze
jednym panem.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Tak ją zaskoczył widok Emanuela, że musiała oprzeć się przez chwilę o framugę. Ich
spojrzenia się skrzyżowały. Spodziewała się ujrzeć radość w jego oczach, zobaczyła jednak
tylko powagę i zakłopotanie.
Podszedł do niej teść.
- A więc jesteś, Elise. Wybacz, że tak to zorganizowaliśmy, ale uznaliśmy, że będzie
najlepiej, jeśli się spotkamy tutaj, a nie w twoim domu, w obecności twojej siostry i braci.
Elise pokiwała głową, ale nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego
Hilda i chłopcy nie powinni ich zobaczyć? Byli przecież w dalszym ciągu rodziną.
W tej samej chwili z bocznego pokoju weszła pani Paulsen.
- Dzień dobry, pani Ringstad. - Podeszła szybko do Elise, żeby uścisnąć jej rękę. -
Naprawdę skończyła już pani suknię? - dodała, gdy Elise podała jej paczkę. - Już się cieszę,
że ją wkrótce przymierzę. - Nagle spoważniała. - Panowie Ringstad zapytali nas, czy nie
mogliby z panią tutaj porozmawiać. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu. -
Przez jej twarz przemknął wyraz współczucia. - Pozwoliłam sobie posłać służącą po panią.
Trudno było pani wyrwać się z domu?
Elise pokręciła głową. Nie powiedziała jeszcze ani słowa i musiała odchrząknąć, nim
się odezwała.
- Chłopcy pilnują małego.
Znów zerknęła na Emanuela. A on odwrócił wzrok. Gdy się ostatnio widzieli, rzucił
się jej na szyję i powiedział, że tylko ją kocha. Teraz jego oczy miały całkiem inny wyraz.
- Proszę bardzo, niech państwo usiądą - ciągnęła pani Paulsen. - Nikt wam tu nie
będzie przeszkadzał. Służące przyniosą kawę i ciasteczka, gdy tylko będą sobie państwo tego
życzyć.
Pani Paulsen wzięła paczkę z suknią i zniknęła. Elise poszła za przykładem panów i
usiadła przy stole naprzeciwko Emanuela. Jego ojciec chrząknął.
- Przyjechaliśmy, żeby porozmawiać... - znów chrząknął - żeby porozmawiać z tobą o
pewnej delikatnej sprawie, Elise. To jest mój adwokat. - Skinął głową w kierunku
nieznajomego, Elise i obcy mężczyzna wstali i podali sobie dłonie. - Rozumiesz więc chyba,
o co chodzi.
Elise zupełnie nie rozumiała, o co chodzi. Może o spadek, skoro przyprowadzili
adwokata? Może chcieli zapewnić wnukowi jakąś część spadku po ojcu, gdy przyjdzie na to
pora?
Pan Ringstad znowu chrząknął.
- Postaramy się trzymać tematu, nie mieszając w to uczuć. Wiedziałaś, że Signe
spodziewa się dziecka Emanuela. Niedawno urodziła syna. Jak ci zapewne wiadomo, dziecko
urodzone poza małżeństwem nie ma prawa ani do nazwiska, ani do dziedzictwa po ojcu.
Zawahał się przez chwilę.
Elise zauważyła, że pan Ringstad czuje się niezręcznie. Gdy znów zaczął mówić,
odwrócił wzrok. Nie potrafi spojrzeć mi w oczy, pomyślała Elise. Nietrudno zrozumieć
dlaczego.
- Signe zostanie w Ringstad - ciągnął pan Ringstad. - Rozumiem, że mogłaś być
oburzona, gdy się o tym dowiedziałaś, ale w tej chwili powinniśmy odłożyć uczucia na bok.
Moja żona i ja doszliśmy do porozumienia z rodzicami Signe. Chcemy, żeby Emanuel przejął
dwór. Jak wiesz, jest naszym jedynym synem i spadkobiercą. Chcemy też, by Signe została
gospodynią w Ringstad. Ona wie, co to oznacza, została wychowana do takiej właśnie roli.
Poza tym jest matką dziecka Emanuela.
Elise zauważyła, że Emanuel zaszurał butami i poruszył się nerwowo.
Ona zaś była całkiem spokojna i obojętna. Od chwili, w której zobaczyła tych dwoje
w pokoju, wiedziała, że czeka ją coś nieprzyjemnego. W gruncie rzeczy była przygotowana
na wszystko bardziej, niż jej się wydawało. Byłoby naiwnością wierzyć, że Emanuel wróci
do niej po tym, co się stało.
Emanuel nie otworzył nawet ust od chwili jej wejścia, zostawił wszystko swojemu
ojcu. To było żałosne. Czuła wobec niego tylko pogardę. Gdzie się podział ten sympatyczny
oficer Armii Zbawienia, którego poznała w ubiegłym roku? Ten wstrętny tchórz, który przed
nią siedział, miał mało wspólnego z Emanuelem.
- Wiesz zapewne także - ciągnął teść - że w naszym kraju niełatwo o rozwód.
Mogłabyś zażądać rozwodu, bo twój mąż nie dochował ci wierności, ale kobieta, która
występuje o rozwód, traci prawo do opieki nad dziećmi. Sądzę, że raczej byś tego nie zrobiła,
choć Emanuel na pewno nie zamierza odbierać ci Hugo.
Ostatnie słowa bardzo ją zabolały. Emanuel nie zamierza odbierać jej Hugo, bo nie
uważa go za swojego syna, choć ożenił się z nią po to, żeby Hugo miał ojca. Czy już o tym
zapomniał?
- Mój adwokat zaproponował więc, żebyśmy odwrócili sytuację. Gdybyś wyznała, że
nie dochowałaś wierności Emanuelowi, miałby prawo żądać od ciebie rozwodu. Jestem
pewien, że rozumiesz, jakie to dla nas trudne, Elise. - Wreszcie znów na nią spojrzał. - Nie
należysz do osób, które się awanturują i utrudniają życie innym. Rozumiesz na pewno, że
Emanuel musi zostać ze swym synem i z kobietą, która mu go urodziła. Rozumiesz zapewne
także, że Signe lepiej pasuje do Ringstad niż ty. Wychowała się w wielkim dworze i ma
wszystkie cechy, których potrzebuje gospodyni. Nie chcę cię w ten sposób krytykować,
stwierdzam tylko fakty.
Zamilkł, spoglądając na nią z oczekiwaniem. Elise była skonfundowana.
- Nie rozumiem, o co wam chodzi. Wcale nie byłam niewierna Emanuelowi.
- Nie, ale urodziłaś dziecko, które ma innego ojca.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z głowy. Minęła chwila, nim była w stanie
odpowiedzieć.
- Dziecko, które poczęło się w wyniku gwałtu - szepnęła. Kolana się pod nią ugięły,
ręce zaczęły jej drżeć. Zacisnęła je czym prędzej w nadziei, że nikt tego nie zauważył. Pan
Ringstad pokiwał głową.
- Wiem o tym, choć wiele osób wcale w to nie uwierzy i powie, że zrobiłaś to
dobrowolnie.
Elise patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Ja nie kłamię, panie Ringstad - powiedziała, gdy odzyskała głos.
- Nie, nie, tego nie powiedziałem. Ja ci wierzę, ale możemy wykorzystać to, co się
stało, żeby uzyskać szybko rozwód, twierdząc, że zdradziłaś Emanuela w okresie
narzeczeńskim.
- Nie byliśmy narzeczonymi.
- O tym wiem także, Elise. - W jego tonie pojawiła się nuta zniecierpliwienia. -
Chodzi tylko o to, że to nam może pomóc. Musisz zrozumieć, że obecna sytuacja jest nie do
zniesienia dla wszystkich stron. Moja żona obawia się śmiertelnie, że po okolicy rozejdzie się
plotka, że Emanuel ma żonę w Kristianii. To może narazić na szwank naszą reputację i
przynieść niepowetowane straty.
Elise poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Nie spodziewała się tego po ojcu
Emanuela. Może po matce, ale nigdy po ojcu. Pan Ringstad sięgnął do teczki i wyjął jakiś
dokument.
- Chcemy tylko, żebyś to podpisała. Wystarczy, że poświadczysz, iż Hugo nie jest
synem Emanuela. To przecież nie jest kłamstwo, nie musisz kłamać.
Elise poczuła, że wszystko w niej drży z oburzenia. Nie mogła przebywać dłużej w
jednym pomieszczeniu z tymi ludźmi, pragnęła czym prędzej stąd uciec, tak daleko, jak to
tylko możliwe. Musi to zrobić jak najszybciej, nim uczucia wezmą w niej górę, nim się roz-
płacze.
Przeczytała pośpiesznie dokument, wzięła pióro, które jej podali, i podpisała. Wtedy
podniosła się z krzesła, pobiegła do drzwi i gwałtownie je otworzyła. Nie patrząc ani na
prawo, ani na lewo, popędziła długim korytarzem, otworzyła drzwi wejściowe i wypadła na
dwór.
Nie traciła czasu na rozglądanie się, wybiegła na ulicę i popędziła w dół. Łzy płynęły
jej strumieniami, serce waliło młotem. Jak można być tak nikczemnym. Jak Emanuel mógł
siedzieć tam bez słowa i patrzeć, jak ojciec i adwokat załatwiają jego sprawy, nie pytając go
o zdanie? Pozorować przed całym światem, że ona dobrowolnie poszła do łóżka z Ansgarem
i oszukała Emanuela? Cóż to za ludzie, którzy snują tak potworne plany? Tylko po to, żeby
pani Ringstad miała odpowiednią synową, która ma wszystkie potrzebne cechy.
Wpadła w tak wielki gniew, że nie zauważyła nawet konia i wozu, który pędził bardzo
szybko Maridalsveien i omal jej nie przejechał.
- Pijana jesteś, dziewczyno?! - krzyknął przerażony woźnica. - Oczu nie masz?
Elise pędziła dalej. Chciała do domu, nie mogła oddychać tym samym powietrzem, co
tamci, źli ludzie. Chciała do domu, do Hugo, chciała go wziąć w ramiona, przytulić i szepnąć
mu do ucha, że go kocha.
Emanuel nie zasługuje na to, by być jego ojcem. Niech zostanie z Signe, niech się
przekona, czy potrafi być szczęśliwy po tym, jak porzucił swoją żonę, odepchnął syna i
przekreślił wszystko, o co błagał na kolanach w zeszłym roku. Elise nie zamierzała uronić
nawet jednej łzy z jego powodu. Nie płakała przez niego. Płakała z oburzenia na zło, do
którego zdolni są ludzie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Minęło wiele dni, nim Elise pogodniej spojrzała na świat. Jednocześnie ogarnął ją
wstyd z powodu rozwodu. Nie znała żadnej rozwódki. Hańba dotknie także Hildę i chłopców,
całą rodzinę. Nie chciała o tym nikomu na razie mówić, póki nie zaszła taka konieczność. To
zupełnie inna sytuacja niż los żony porzuconej przez męża, który przecież może w każdej
chwili się pojawić. Fakt, że Emanuel chciał się jej pozbyć na zawsze, oznaczał tak wielki
wstyd, że policzki ją piekły, gdy tylko o tym myślała. Co sobie ludzie pomyślą? Będą ją
obgadywać, będą szeptać za jej plecami, szukać wszelkich możliwych wyjaśnień. Nie, tego
nie sposób wytrzymać.
Wszystko to tak bardzo dotknęło Elise, że podupadła na zdrowiu. Straciła apetyt,
dręczyły ją mdłości, bolała głowa, chodziła jak w malignie całymi dniami. Pewnego dnia
czuła się tak źle, że położyła się do łóżka, choć nigdy wcześniej nie pozwalała sobie na taki
luksus.
Ledwo się położyła, a już Hilda zawołała, że przez most idzie do nich właśnie jakaś
starsza dama.
- Starsza dama? To na pewno nie do nas.
Chwilę później usłyszała, że Hilda zmierza do drzwi wejściowych i z kimś rozmawia.
Westchnęła zrezygnowana. Może to samarytanka z Armii Zbawienia? Może to Maren Sorby,
która przyszła się dowiedzieć, co słychać?
Ale Maren Sorby nie była przecież stara. Była siwa, chuda i przygarbiona, ale nie z
powodu wieku, tylko z powodu ciężkiej harówki, którą wspierała potrzebujących. Gdy tak
leżała i słuchała głosów z sieni, myślała o Maren Sorby i o jej poświęceniu. Kiedy usłyszała,
że Hilda tłumaczy ją złym samopoczuciem, zawstydziła się i podniosła się z łóżka.
Nagle znieruchomiała. Nieznajoma weszła właśnie do kuchni. I nie była to Maren
Sorby. Głos brzmiał znajomo, ale Elise nie od razu odgadła, do kogo należy. Po chwili
jednak już wiedziała. Do ciotki Ulrikke.
Znowu opadła na łóżko. Tego nie zniesie. Jakby mało jej było Emanuela i pana
Ringstada, miała usłyszeć raz jeszcze to samo od ciotki Ulrikke. Czy ta przeklęta rodzina nie
może jej zostawić w spokoju? Położyła się i naciągnęła na siebie koc. Dobrze, że Hilda tyle
mówiła o jej złym samopoczuciu, teraz może być przecież jeszcze gorsze.
Hilda wsunęła głowę do sypialni.
- Elise, przyszła ciotka Ulrikke. Powiedziałam, że się źle czujesz, ale bardzo jej
zależy, żeby się z tobą przywitać.
- Tak bardzo mnie boli głowa. Powiedz, że to może być zaraźliwe.
W tej samej chwili usłyszała władczy głos ciotki Emanuela.
- Nie sądzę. - Starsza pani weszła do pokoju i usadowiła się na brzegu łóżka. - Myślę,
że jest całkiem inna przyczyna twojej tak zwanej choroby - ciągnęła niemiłosiernie głośno.
Ból głowy nie zmniejsza się z pewnością od hałasu, Elise czuła się tak, jakby ktoś jej
wbijał noże we skronie.
- Myślę, że czujesz się źle z powodu swojego męża i jego rodziców. Ja też się źle
czuję z ich powodu, jeśli to jest dla ciebie jakieś pocieszenie.
Elise odwróciła się i spojrzała na gościa. Ciotka Ulrikke nie przyszła tu chyba, by ją
oskarżać.
- Na nieszczęście dla całej rodziny mój bratanek, Hugo, wybrał sobie niewłaściwą
żonę - ciągnęła ciotka. - Kochałam go od dziecka, ale pojąć nie potrafię, jak mógł popełnić
taką głupotę. Rzadko wybucham, Elise, ale tym razem nie szczędziłam amunicji. To, że przy-
jęli pod swój dach kochankę Emanuela, jakby była jego żoną, to największy skandal, o jakim
słyszałam. Ta lafirynda nie jest zresztą tego warta, z całą swoją bezczelnością i brakiem
przyzwoitości. Gdyby nie pochodziła z bogatego dworu, Marie nie chciałaby na nią nawet
spojrzeć. Żona mojego bratanka jest, niestety, snobką. Ty się jej nie spodobałaś, bo
pochodzisz z robotniczej rodziny, ale ona jeszcze tego pożałuje, zaczekaj tylko. Myślę, że już
widać zalążki przyszłych konfliktów. Nie minie rok, a Emanuel i jego uwodzicielka zaczną
drzeć koty, a Marie będzie załamywać ręce z rozpaczy. Sprawdzą się moje słowa.
Elise chwyciła się za głowę. Pocieszało ją wprawdzie to, że ciotka Ulrikke stanęła po
jej stronie, nie musiała jednak tego robić tak głośno.
- Tak strasznie boli mnie głowa, ciociu Ulrikke. Jeśli zamieszkałaś gdzieś w mieście,
byłoby mi bardzo miło gościć cię kiedy indziej, ale teraz marzę tylko o tym, żeby zasnąć.
Ciotka Ulrikke natychmiast wstała.
- Mieszkam u Carlsenów, ale jutro przenoszę się do pensjonatu. Zajrzę tu znów jutro
wieczorem.
I wyszła.
Następnego dnia, dzień przed nocą świętojańską, Elise nakryła do stołu na dworze,
gdy się zorientowała, że wiatr wieje we właściwym kierunku. Hilda i Reidar Jensen wybierali
się z chłopcami nad Brekkedammen, żeby chłopcy mogli się wykąpać, a Elise - porozmawiać
w spokoju z ciotką Ulrikke. Hilda poszła do Magdy po ciasteczka i prawdziwą śmietanę do
kawy. Ciotka Ulrikke powinna wiedzieć, że wcale nie żyją na granicy ubóstwa.
Peder spojrzał tęsknie na stół i ciasteczka.
- Dlaczego nie możemy pobyć z ciotką Ulrikke? Ja ją polubiłem.
- Innym razem, Peder. Muszę porozmawiać o czymś z ciotką i nie chcę, żeby ktoś
nam przeszkadzał.
Peder wziął wędkę, którą dostał od Emanuela w ubiegłym roku, i obrócił się, żeby
ruszyć w drogę.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że jest bardzo miłą starszą panią.
- Tak powiem - uśmiechnęła się Elise.
Gdy wszyscy już sobie poszli, przed domem zatrzymał się powóz. Pensjonat był
najwyraźniej położony za daleko, by ciotka mogła przyjść pieszo.
Elise podbiegła, żeby jej pomóc.
- Przepraszam, że wczoraj wieczorem byłam taka nieuprzejma, ciociu.
Ciotka Ulrikke wzięła ją pod ramię, żeby się na czymś wesprzeć.
- Czy jest w tym coś dziwnego, skoro bolała cię głowa? Ja na twoim miejscu nawet
bym nie wstała z łóżka.
Elise nic nie powiedziała. Dobrze jej robiła świadomość, że przynajmniej jedna osoba
z rodziny Emanuela rozumie, jak Elise przeżywa jego zdradę.
Pomogła ciotce usadowić się na ławce, uśmiechając się w duchu. Każdej obcej osobie
wydawałoby się, że ciotka Ulrikke wcale nie pasuje do tego „kurnika”, jak ich domek
określiła kiedyś pani Ringstad. Siedziała na ławce w swojej szerokiej czarnej jedwabnej
sukni, ze złotym naszyjnikiem i binoklami w złotej oprawie, w wielkim kapeluszu, z otwartą
parasolką. Najdziwniejsze było jednak to, że Elise wcale tak nie uważała. Ciotka Ulrikke była
jedyną osobą z rodziny Ringstadów, która pasowała do tego domu. Elise bez jakiegokolwiek
zakłopotania była z nią na „ty”.
- Jak długo zostaniesz w Kristianii?
- Jutro wyjeżdżam. Właściwie nie miałam tu nic do załatwienia, ale tak się
zdenerwowałam, że musiałam coś przedsięwziąć. Na pewno nie ujdzie im to płazem, Elise. -
Spojrzała na Elise z oburzeniem.
- Jakoś to przeżyję, ciociu. Najgorsze zniosłam rozczarowanie, że Emanuel był w
stanie zrobić coś takiego. Myślałam, że można na nim polegać. I że zależy mu na nas.
- Emanuel zawsze był ustępliwy. Zwłaszcza wobec swojej matki. Ale teraz
poznaliśmy inne jego oblicze. I to jest tragiczne. Najgorsze, że on cię naprawdę kocha, z
tego, co rozumiem. Czeka go smutne życie. Z tęsknotą można sobie jakoś poradzić, gorzej z
wyrzutami sumienia. Pewnego dnia zrozumie, co uczynił.
Elise nic nie powiedziała. Poszła do kuchni po dzbanek z kawą. Gdy wróciła, ciotka
Ulrikke zmierzyła ją ostrym spojrzeniem i powiedziała:
- Teraz chcę usłyszeć prawdę, Elise. Czy Hugo i Emanuel tu byli? Widziałam ich na
stacji kolejowej. Razem z adwokatem mojego bratanka. Gdy próbowałam dowiedzieć się
czegoś od Marie, nie chciała mówić. No więc? Byli tu czy nie?
- Byli tu, rozmawiałam z nimi i sprawa została zamknięta. - Elise nalała kawy do
kubków, starając się nie patrzeć na ciotkę. Ciotka Ulrikke i tak za bardzo przejmowała się
tym, co wiedziała, lepiej oszczędzić jej opisu tamtego strasznego wieczoru.
- Co to znaczy, że sprawa została zamknięta?
- To znaczy, że Signe i Emanuel będą nadal żyli jak małżeństwo.
- Była mowa o rozwodzie? Elise westchnęła.
- Niełatwo mi o tym mówić. Byłam zła i oburzona, choć jeszcze bardziej
rozczarowana i smutna. Długo wierzyłam, że Emanuel wróci pewnego pięknego dnia, ale
teraz wiem, że to się nie zdarzy. Muszę oswoić się z tą myślą.
- A więc on wniesie o rozwód. Ale proces będzie trwał długo, o ile w ogóle Emanuel
dostanie rozwód. Tymczasem wiele się może zdarzyć.
Elise milczała. Nie chciała mówić o dokumencie, który podpisała. W ciągu ostatnich
dni borykała się z gniewem i zwątpieniem. Chwilami zaś nabierała przekonania, że będzie
lepiej, jeśli Hugo dorośnie, nie wiedząc nic o rodzinie Ringstadów.
- Opowiedz raczej, co u ciebie słychać?
- Więc nie chcesz o tym mówić?
- Nie ma o czym mówić. Masz rację. Emanuel chce się rozwieść, a ja się nie będę
temu sprzeciwiać. Gdyby Signe nie urodziła mu dziecka, chybaby do tego nie doszło, ale w
tej sytuacji nie mamy żadnego wyboru.
- Mówisz, że nie masz żadnego wyboru? Masz syna. Emanuel wziął na siebie
odpowiedzialność za jego los, gdy się z tobą ożenił i gdy dał mu imię po swoim ojcu. Według
ksiąg kościelnych chłopiec jest synem Emanuela i wnukiem Hugo. Zgodnie z prawem
odziedziczy Ringstad, gdy Hugo i Emanuel umrą. Elise milczała.
- Zobaczymy, ciociu Ulrikke - powiedziała. - Zapomnijmy już o tym. To dla mnie
wielka pociecha, gdy wiem, że jest w rodzinie Ringstadów ktoś, kto stoi po mojej stronie.
Jestem za to bardzo wdzięczna. Wysłałam chłopców nad Brekkedammen, żebyśmy mogły
spokojnie porozmawiać, ale Peder był niepocieszony, że cioci nie zobaczy. Powiedział:
„Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że jest miłą starszą panią”.
Ciotka Ulrikke roześmiała się na głos.
- Oj, ten Peder, ten Peder. Gdybyś wiedziała, ile razy siedziałam i śmiałam się sama
do siebie, wspominając ślub i wszystkie te niewinne komentarze Pedera.
Elise uśmiechnęła się.
- Tak, on mówi to, co mu leży na sercu. Ciotka Ulrikke spoważniała.
- Musisz być silną kobietą, Elise. Gdy pomyślę o wszystkim, co przeszłaś, nie
rozumiem, jak to wytrzymałaś.
- Nie miałam wyboru.
- Ależ miałaś. Mogłaś uciec od tego wszystkiego. Ileż młodych osób tak właśnie robi.
Ale ty wzięłaś na siebie odpowiedzialność za swoich braci, pomagałaś chorej matce,
zacisnęłaś zęby, gdy twój narzeczony został aresztowany, i dźwignęłaś się nawet po tym naj-
straszniejszym, co ci się przytrafiło. A teraz siedzisz tu z podniesioną głową, chociaż twój
mąż cię opuścił, ten idiota.
Elise zerknęła na nią ze zdumieniem.
- Ty chyba wszystko o mnie wiesz.
- Hugo opowiedział mi wszystko, gdy przeprowadził z tobą tę długą rozmowę.
Powiedz mi - ciągnęła nieco delikatniejszym tonem - co się właściwie stało z twoim
pierwszym narzeczonym.
Elise nie zdołała wytrzymać jej przenikliwego spojrzenia.
- Darowano mu większą część kary za wzorowe zachowanie i za wyjątkowe
osiągnięcia kamieniarskie. Teraz pracuje jako snycerz i pobiera lekcje u znanego rzeźbiarza.
Pewien profesor tak się zachwycił jego pracami, że wziął go pod swoje skrzydła. Twierdzi,
że Johan już by mógł pokazać swoje prace na jesiennej wystawie. Ciotka Ulrikke pokiwała
głową w zamyśleniu.
- Tak przypuszczałam. To znaczy wiedziałam, że nie mogłaś się zaręczyć z byle kim.
Co zaszło między wami?
Elise poczuła rumieniec na twarzy.
- Johan miał wrogów. Gdy zobaczyli mnie z Emanuelem, rozsiali plotki, że coś nas
łączy. Wówczas nie było w tym ani cienia prawdy. Ale gdy plotki dotarły do Johana, zerwał
zaręczyny.
Ciotka Ulrikke pokręciła głową.
- A więc w pewnym sensie rozstaliście się przez Emanuela. Nie można tego nazwać
inaczej niż ironią losu. I co było dalej z tym Johanem? Ożenił się?
- Tak, z moją przyjaciółką z dzieciństwa. Spodziewają się właśnie pierwszego
dziecka. To znaczy ona była w ciąży już zimą, ale straciła to dziecko.
Ciotka Ulrikke westchnęła.
- Życie naprawdę nie jest proste. Czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś z tyłu
stoi jakiś żartowniś, pociąga za sznurki i uśmiecha się złośliwie, gdy udaje mu się
skomplikować ludziom życie.
Elise pokiwała głową, uśmiechając się nieznacznie.
- Opowiedz trochę o sobie. W Ringstad musi być teraz pięknie, ogród jest pewnie
pełen kwiatów i zieleni?
- Owszem, jest pięknie, ale nie byłam w nastroju, żeby zwracać na to uwagę. Nie
mam ochoty mówić ani o Ringstad, ani o sobie. Opowiedz mi raczej o życiu tutaj, nad rzeką
Aker. Co to znaczy być robotnicą w jednej z fabryk, mieszkać w jednej z zatłoczonych czyn-
szówek? Co to znaczy być dzieckiem pozbawionym kontaktu z dorosłymi, bo tak to chyba
jest, jeśli i matka, i ojciec spędzają dwanaście albo czternaście godzin dziennie przy
maszynie?
Elise zaczęła opowiadać, zdziwiona, że ta starsza pani, która należy do całkiem
innego świata, chce wiedzieć, jak wygląda życie robotników.
Siedziały i gawędziły w miłej atmosferze, póki nie pojawił się powóz.
- Pozdrów ode mnie Pedera i powiedz, że moim zdaniem on jest miłym małym
chłopcem - uśmiechnęła się ciotka Ulrikke. Wzięła Elise pod ramię i pokuśtykała w stronę
ulicy.
Dzień później Elise zdobyła się na odwagę, by wysłać swoje drugie opowiadanie,
odrzucone przez „Verdens Gang”, do „Nylaende”, pisma emancypantek, redagowanego przez
Ginę Krog. Była przekonana, że znów spotka się z odmową, ale postanowiła spróbować.
Może przynajmniej uzyska jakąś odpowiedź, która jej pomoże dalej pisać. Odmowa nie musi
być całkiem negatywna. Może będą jej towarzyszyć jakieś porady.
Był wieczór świętojański. Wybierali się właśnie na Wzgórze Świętego Jana, żeby
popatrzeć na wielkie ognisko, jak co roku. Hilda i Reidar poszli na spacer nad rzekę, żeby
zerwać trochę liści brzeziny do dekoracji płotu, a chłopcy bawili się na polanach.
Nastał najjaśniejszy okres w całym roku. Było jasno, gdy Elise się kładła, było jasno,
gdy wstawała. Na szczęście. Wizyta ciotki Ulrikke poprawiła jej trochę humor. Ciągle
doskwierały /ej nudności i zmęczenie, wiedziała jednak dlaczego. Jak tu nie zachorować po
spotkaniu z Emanuelem i jego ojcem?
Skończyła właśnie przewijać Hugo i przysiadła na chwilę na schodku w promieniach
popołudniowego słońca, oparła się o framugę i zamknęła oczy. Tak wspaniale się czuła, gdy
słońce przypiekało jej twarz, grzejąc duszę i ciało. Dobrze, że cały ten ból spotkał ją o tej
porze roku. Człowiek ma więcej siły, gdy nie marznie na kość. Dzięki słońcu i światłu
wszystko wydaje się łatwiejsze.
Ogarnęło ją znużenie. Chyba nic się nie stanie, jeśli posiedzi tu chwilkę, nieczęsto
pozwala sobie przecież na odpoczynek. Myśli zaczęły jej się mącić, poczuła, że zapada w
drzemkę. Próbowała jeszcze otworzyć oczy i otrząsnąć się ze zmęczenia, ale w końcu się
poddała.
I nagle się ocknęła. Coś połaskotało ją w policzek. Musiała całkiem zasnąć. Może to
był tylko sen.
Wtedy usłyszała jakiś szelest tuż obok i gwałtownie się obróciła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Za jej plecami, przyklejony do ściany, stał uśmiechnięty Johan z długim źdźbłem w
dłoni.
- Ale podskoczyłaś.
- Ale mnie wystraszyłeś - roześmiała się. - W pierwszej chwili wydawało mi się, że to
jeszcze sen.
- Czy to był miły sen?
- Nie pamiętam.
- Kłamiesz. Widzę przecież, że pamiętasz. Kto ci się śnił?
- Nikt. Mówię, że nie pamiętam. Zdrzemnęłam się i obudziłam się nagle, gdy coś
połaskotało mnie w policzek.
Roześmiał się i usiadł koło niej na schodkach.
- Byłem tu wczoraj wieczorem, ale miałaś gościa. Pokiwała głową.
- To była ciotka Emanuela, Ulrikke.
- Ładnie z twojej strony, że nie wyrzuciłaś jej za drzwi.
- Nie miałam żadnego powodu. To jedyna osoba z rodziny Ringstadów, która ma
zasady, wzgląd na innych i sumienie.
Johan spojrzał z zainteresowaniem.
- Opowiedz o niej.
Elise się zawahała. Ulżyłoby jej, gdyby mogła porozmawiać z kimś o tym, co się
zdarzyło, ale czy powinna to robić?
- Wiesz, że to zostanie między nami, Elise. Pokiwała głową.
- Tak, wiem o tym. Emanuel i ja się rozwodzimy. Poczuła raczej, niż zobaczyła, jak
się przeraził.
- Rozwodzicie się? Stać was na to?
- Tego pytania jeszcze nikt mi nie zdał.
- Masz odwagę, Elise? Żona, która żąda rozwodu, traci prawo do wychowywania
dzieci.
- Wiem o tym. Ale to nie ja chcę się rozwieść, tylko Emanuel. Opowiedziała mu
szybko o tym, co się zdarzyło w domu Paulsenów.
Johan poczerwieniał z gniewu.
- Włos mi się jeży na głowie, gdy tego słucham. Namówili cię, byś podpisała, że
Hugo nie jest dzieckiem Emanuela? Dlaczego się zgodziłaś, do diabła?
- Nie chciałam już więcej mieć z nimi do czynienia. Przyznam, że później dręczyło
mnie sumienie. Czy mam prawo odbierać Hugo przywileje, które dał mu Emanuel? Doszłam
jednak do wniosku, że będzie lepiej, jeśli Hugo ich nigdy nie pozna. Lepiej się trzymać z dala
od ludzi tego pokroju.
Johan siedział w milczeniu.
- Podziwiam cię, Elise. Inna odmówiłaby, płakałaby, wściekała się i zaklinała, że
wydusi z rodziny Ringstadów tyle, ile się da. Ale ty cenisz wyżej przyzwoitość i dumę niż
dobra materialne. Choć masz tak niewiele.
- Nie rób ze mnie lepszego człowieka niż ten, którym jestem. Może pożałuję tego, gdy
skończą się moje oszczędności. Przyjęłam kiedyś pieniądze od pana Ringstada. To było
wtedy, gdy jeszcze wydawał mi się dobrym człowiekiem. Poza tym sporo zarobiłam na
szyciu dla pani Paulsen. Hilda niedługo na pewno znajdzie stałą pracę, na razie chwyta się
każdego zajęcia. I tak z tym, co zarobią chłopcy, i z czynszem od Petrike i Hjalmara radzimy
sobie całkiem nieźle. Słyszałeś, że Hilda się zakochała?
- Z zasady wiem, co się dzieje, ale o tym nie słyszałem - uśmiechnął się Johan.
- Zakochała się w nauczycielu Pedera. Nazywa się Reidar Jensen i zastępuje starego
nauczyciela. Będzie z nimi pracował przez cały następny rok. Wybiera się na medycynę, ale
chce przez ten rok trochę odpocząć. Jakby można było odpocząć, ucząc trzydziestu
dziesięciolatków - dodała ze śmiechem. - Hilda twierdzi, że jest zakochana jak nigdy
przedtem, on chyba też. Przeżywa pewien uczuciowy konflikt: cieszy się, że go spotkała, a
zarazem ma poczucie winy i jest pogrążona w głębokiej żałobie po Jensine. Najbardziej się
cieszę z tego, że Reidar Jensen pomaga Pederowi w nauce. I mówi, że nauczy go czytać,
zresztą ja już widzę postęp. Peder jest znów radośnie usposobiony, choć na parę trudnych dni
stracił do mnie zaufanie i oskarżył mnie o kłamstwo. Zachowałam się niemądrze, nie mówiąc
chłopcom prawdy na temat Hugo, aż wreszcie dowiedzieli się wszystkiego od obcych.
- To niedobrze. Pewnie miałaś nadzieję, że nigdy się nie dowiedzą prawdy.
Pokiwała głową.
- Oboje z Emanuelem uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Zrobiło się cicho.
- Życie nie jest łatwe, Elise - westchnął Johan. Zerwał kilka źdźbeł trawy i teraz
oplatał je dookoła palca. Elise nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Johan chce coś powiedzieć,
ale nie może tego wykrztusić.
Postanowiła mu pomóc.
- Anna opowiadała mi o twoich kłopotach. Nie po to, żeby plotkować, ale dlatego, że
bardzo ci współczuje. Chyba nigdy nie dowiesz się prawdy.
Zmieszał się w pierwszej chwili, chyba nie wiedział, że Elise o tym słyszała. Pokręcił
głową.
- Nie dowiem się. I to jest właśnie najgorsze.
- O ile dziecko nie będzie tak podobne do ojca jak Hugo. Zerknął na nią z ukosa.
- Kochasz go mimo wszystko?
- Oczywiście. To przecież mój syn. Kość z mojej kości. Ja go wydałam na świat. Nie
myślę o tym, w jaki sposób został poczęty.
- To chyba niełatwe, skoro ten drań kręci się po okolicy.
- Nie. Jestem taka okropna, że czasami życzę mu śmierci. Albo tego, żeby się
przynajmniej przeprowadził na drugi koniec świata.
Zapadła między nimi cisza.
Rozumiała, o czym on myśli. Czy sam zdoła pokochać dziecko, które urodzi Agnes,
skoro podejrzewa, że kto inny jest jego ojcem? Po chwili jakby otrząsnął się z tych czarnych
myśli.
- Dziś jest wieczór świętojański. Przyszedłem w zasadzie, żeby zapytać, czy
wybieracie się na Wzgórze Świętego Jana popatrzeć na ognisko. Ale skoro macie już innego
towarzysza, to chyba na nic się nie przydam? - zagadnął żartobliwie.
Elise zarumieniła się z radości.
- Chłopcy na pewno się ucieszą, jeśli z nami pójdziesz. Przywykli przecież do tego
przez lata.
- No tak, jeśli nie liczyć ubiegłego roku. Pamiętam, jak przed laty zabrałaś ze sobą
Pedera i Kristiana i spotkaliśmy tam moich kolegów z klasy. Zaczęli nam dokuczać i pytać,
czy to nasze dzieci. - Roześmiał się. - Miałaś wtedy chyba ze czternaście lat. A Peder -
cztery.
Elise też musiała się roześmiać.
- Byłeś zażenowany?
- Nie, wręcz przeciwnie. Byłem dumny. Przez cały wieczór chodziłem z podniesioną
głową i liczyłem na to, że inni pomyślą to samo. Chyba nie przyszło mi do głowy, że oboje
byliśmy za młodzi na rodziców tak dużych dzieci.
- Ty byłeś potężny i dobrze zbudowany jak na swój wiek. Za to ja wyglądałam tak
samo jak wszystkie czternastolatki.
- Ależ skąd! Byłaś najsłodszą i najpiękniejszą dziewczyną w całej dzielnicy.
Elise poczuła, że się rumieni, ale nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Chorowitym chudzielcem z piegowatą buzią i zadartym nosem.
- Z uśmiechem, od którego takiemu szczeniakowi jak ja kręciło się w głowie.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
Ku swemu zaskoczeniu Elise stwierdziła, że ta rozmowa podziałała jej na wyobraźnię.
Jakby cofnęła się w czasie, jakby znów znalazła się w mrocznym korytarzu w
Andersengarden, w którym dwoje młodych ludzi całowało się ukradkiem. Wielki Boże, ależ
była wówczas zakochana.
Wydawało jej się, że było to tak dawno temu, jakby się całkiem zestarzała przez te
półtora roku. Johan chyba czytał w jej myślach.
- Chciałabyś cofnąć czas? - zapytał cicho i ostrożnie.
Elise zapatrzyła się przed siebie na zielone drzewa rosnące przed przędzalnią i
zastanawiała się tylko przez chwilę.
- Nie ma sensu o tym myśleć. W takim przypadku nie miałabym Hugo, a on jest
najważniejszy w moim życiu. On i chłopcy.
Zapadła cisza.
Johan zerwał kolejne źdźbło trawy i wplatał je między swoje potężne palce.
- Mieliśmy pecha, Elise. Tak łatwo pomyśleć: „gdyby nie...” Gdyby Annie nie
zabrakło lekarstw, gdyby banda Lorta - Andersa nie odwiedziła mnie w krytycznym
momencie, gdyby ci przeklęci ludzie nie zrobili wszystkiego, żeby nas rozłączyć. Czy wiesz,
że udało im się namówić jednego z pracowników Akershus, żeby przerabiał słowa w twoich
listach, tak bym je niewłaściwie rozumiał?
Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- Nie, tego nie wiedziałem.
- Mieliśmy wszystkich przeciwko sobie, Elise. Możesz to nazwać przeznaczeniem,
jeśli chcesz. Nie zrobiliśmy nic złego, szczerze się kochaliśmy i chyba do siebie
pasowaliśmy. „Podobne dzieci bawią się najlepiej”, tak to się mówi, prawda? Wychowaliśmy
się w tym samym domu, w tych samych warunkach, znaliśmy się na wylot. Ale nawet
między nami zrodziły się nieporozumienia. Można by przypuścić, że między nami nic się nie
może popsuć, skoro tak dobrze się znamy, ale stało się inaczej. Z czasem okazało się jednak,
że łączy nas jeszcze więcej, niż nam się wtedy wydawało. Oboje mamy twórczy talent.
Torkild twierdzi, że masz „żyłkę” do pisania, tak to nazywa. Redaktor „Verdens Gang” też
tak powiedział. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Dlaczego nic z tego nie wyszło?
Elise ze zdziwieniem wsłuchiwała się w każde jego słowo. Sama często o tym
myślała, ale ciągle odsuwała od siebie te myśli.
Nie ma co się dziwić, skoro życie jest tak zagadkowe i niepojęte. Elise nie wiedziała,
czy wierzy w przeznaczenie. Ale może rzeczywiście wszystko zostało zaplanowane w
niebie? Może nie ma sensu walczyć z losem ani próbować mu się wymknąć.
- Myślisz, że to przeznaczenie czy Bóg? - zapytała cicho. Gwałtownie pokręcił głową.
- Nie wierzę w ani jedno, ani drugie. Gdyby Bóg tak zrządził, musiałby być zły, a w
to nie wierzę. Wolę myśleć, że mieliśmy strasznego pecha. Wówczas mogę mieć nadzieję, że
jeszcze wszystko się odwróci. Wciąż jesteśmy młodzi, wiele się może zdarzyć. Kto wie, co
przyniesie przyszłość - uśmiechnął się do niej.
Poczuła, jak fala gorąca ogarnia jej ciało.
- Jak możesz mówić coś takiego, skoro oboje mamy małżonków, a ty spodziewasz się
pierwszego dziecka?
Zajrzał jej w oczy pełnym żalu spojrzeniem. Potem pogłaskał ją szybko po policzku.
- Nie wiem, Elise. Wiem tylko, że cię kocham.
W tej samej chwili za domem rozległy się radosne głosy i śmiechy. Johan odsunął się
trochę od Elise, a zza węgła wyłoniła się Hilda w towarzystwie Reidara Jensena i chłopców.
Gdy Peder zorientował się, kto siedzi na schodkach, podbiegł do nich w podskokach.
- Johan? Pójdziesz z nami na Wzgórze Świętego Jana? Johan podniósł się i roześmiał.
- Może to dobry pomysł. Nie mam nic innego do roboty. Podszedł do Reidara
Jensena, żeby go pozdrowić i się przedstawić.
Peder aż przytupywał z radości.
- Wie pan co, panie Jensen? To jest dawny narzeczony Elise. Elise zmieszała się, inni
się roześmiali.
Pobiegła do kuchni, żeby podać coś do zjedzenia przed wyjściem. Czuła się taka
szczęśliwa, choć rozmowa z Johanem powinna raczej doprowadzić ją do łez. Jego słowa
przypomniały jej wszystko, co straciła, ale były też miłosnym wyznaniem. Wolno im chyba
czuć do siebie sympatię, choć oboje mają małżonków? Zwłaszcza że ona się wkrótce
rozwiedzie, a jego zdradza żona. Elise nie zapomniała, że jeszcze niedawno płakała z powodu
Emanuela, ale czy powodował nią żal po jego odejściu, czy też oburzenie z powodu jego
zdrady?
Rozmyślała nad tym wszystkim, wyjmując chleb, mleko, kawę i coś do chleba.
Postanowiła podać nawet trochę masła, ale ku swemu rozczarowaniu stwierdziła, że się
prawie roztopiło pod wpływem letniej temperatury. Gdy powąchała mleko, okazało się, że
całkiem skwaśniało. A więc nie będzie świątecznego posiłku nawet dziś, w wieczór
świętojański.
Gdy Hilda weszła do kuchni, Elise szepnęła jej do ucha, że nie bardzo ma co podać
gościom.
- Nic nie będziemy jedli, kupimy kawę i ciastka na Wzgórzu Świętego Jana! -
zawołała Hilda.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Nie stać nas na to.
Hilda uśmiechnęła się przebiegle.
- Owszem. Dostałam posadę. W tkalni Nydalens Compagnie.
- Naprawdę? - Elise zarzuciła jej ramiona na szyję. - Gratuluję. O, Hildo, tak się
cieszę. - Wypuściła siostrę z objęć i podbiegła do szuflady w komodzie. Przecież dostanie
jeszcze od pani Paulsen pieniądze za letnią suknię, a Hilda oddała jej prawie wszystko, co za-
robiła na sprzątaniu. Oczywiście, że stać ich na kawę i ciastka na Wzgórzu Świętego Jana.
Jakiś czas później wesołe towarzystwo maszerowało pod górę, wzdłuż Sagveien, a
potem Maridalsveien. Z przodu szli Peder, Kristian i Evert, pełni zapału i oczekiwań, za nimi
Hilda i Reidar, pod rękę, zakochani po uszy, nie widząc świata poza sobą, a z tyłu Elise z
Johanem i dziecięcym wózkiem, w którym Hugo siedział po raz pierwszy, podparty
poduszkami, i patrzył na świat ze zdumieniem, szeroko otwartymi oczami.
Johan pomagał pchać wózek. Elise zauważyła, że Johan ciągle zerka na małego.
Zastanawiała się, o czym myśli. Powiedziała mu, że kocha chłopczyka, bo jest jej synem,
kością z jej kości, Johan postara się więc także go pokochać. Nie miała jednak wątpliwości,
że Johana wciąż dręczy to, co się wydarzyło, i nienawiść wobec Ansgara. Miała nadzieję, że
nie natkną się na Mathiesena na Wzgórzu Świętego Jana.
Gdy zbliżali się do wzgórza, ujrzeli ludzi napływających ze wszystkich stron.
Dziewczynki w jasnych sukienkach i słomkowych kapeluszach, chłopcy w krótkich
spodniach, koszulach i cyklistówkach, panowie w filcowych ubraniach, robotnicy w prostych
koszulach, damy z parasolkami i robotnice w szarościach lub czerni. W wieczór świętojański
ludzie z różnych warstw zbierali się na wzgórzu, wszyscy z wyjątkiem najbogatszych, którzy
wyjechali już z miasta, żeby spędzić wakacje w swoich letnich domach.
Chłopcy szaleli z radości i nie wierzyli własnym oczom, gdy Johan dal im pieniądze
na lody. Lodowe bloki, utrzymujące niską temperaturę, pochodziły z lodowych stawów w
Iladalen.
Peder był taki rozemocjonowany i rozochocony, że musiał czym prędzej szukać
wychodka. Spojrzał na Elise z przerażeniem.
- Elise, to kosztuje pięć ore.
Elise wyjęła monetę z kieszeni i podała ją bratu.
- Przecież to tyle samo co ciastko.
- Nic na to nie poradzimy, Peder. Nie zdążysz dobiec do domu, co do tego nie mam
wątpliwości.
Gdy chłopiec pobiegł w stronę wychodków, Johan spojrzał na nią z uśmiechem.
- Peder się w ogóle nie zmienia. Ciekawe, co będzie robił, jak dorośnie.
Elise zmarszczyła brwi.
- Gdybyś to powiedział jakiś czas temu, odparłabym, że dla Pedera nie ma żadnej
nadziei, ale od kiedy Reidar Jensen zaczął go uczyć, nabrałam otuchy. Chociaż Peder płacze
od czasu do czasu i mówi, że może zostać tylko wozakiem.
- Kochana Elise, przecież nie tylko ci, którzy się dobrze uczą, dochodzą do czegoś na
tym świecie. Czasem jest nawet wręcz przeciwnie. Pomyśl choćby o Rotte - Andersie, który
się dorobił, wystawiając ogromnego szczura w klatce koło swojego kramu. Peder ma wiele
zalet, które są równie cenne jak dobre stopnie; ma wdzięk i dobre serce, jest impulsywny i
szczery, lubi ludzi. Na twoim miejscu wcale bym się o niego nie martwił. Ludzie mają do
niego słabość, bo jest sobą, bo mówi takie zabawne rzeczy i jest taki naturalny. Poczekaj
tylko, a przekonasz się, że mam rację. Uśmiechnęła się radośnie.
- A ty potrafisz zobaczyć wszystko w jasnym świetle.
- Wtedy gdy jestem z tobą - odwzajemnił uśmiech.
Elise zmieszała się i odwróciła wzrok. Po czym zapytała ze zdumieniem:
- A gdzie jest dziś Agnes?
- Została zaproszona na wieczór świętojański gdzieś na Maridalsveien.
Elise starała się ukryć swoją reakcję, miała bowiem pewne podejrzenia. Jak ta Agnes
może bawić się w innym towarzystwie, zostawiając swojego męża?
- Wcale mi to nie przeszkadza, Elise - powiedział Johan, jakby czytał w jej myślach. -
Mnie by się tam i tak nie podobało.
Zerknęła na niego niepewnie.
- Wiesz, do kogo poszła?
- Tak. Do Magnusa Hansena, swojego dawnego narzeczonego. - Roześmiał się. -
Gdybyś zobaczyła swoją minę, Elise. Wyglądasz jak zgorszona stara panna. Agnes żyje jak
bohema. Jest zwolenniczką wolnej miłości. Jej zdaniem człowiek ma prawo robić to, co mu
się podoba, nie oglądając się na innych. Gdybyśmy byli ludźmi tego samego pokroju, nie
stalibyśmy tutaj. Robilibyśmy coś całkiem innego.
Elise spojrzała na niego skonsternowana. I oblała się rumieńcem.
Johan znów się roześmiał.
- Przepraszam, Elise. Zawstydziłem cię i oburzyłem. Możesz to nazwać wisielczym
humorem. Lepiej sobie żartować niż ciągle się wściekać. Chodź, pójdziemy na samą górę.
Wkrótce rozpalą ognisko.
Elise rozejrzała się dokoła.
- Gdzie reszta?
- Widziałem, jak Hilda i Reidar zniknęli tam, między drzewami. Chyba chcą zostać
sami. Cieszę się, że Hilda jest taka radosna - dodał po chwili zamyślenia. - Zasłużyła na to.
Elise pokiwała głową.
- Dręczą ją wyrzuty sumienia, że potrafi się cieszyć pośród żałoby. Nigdy przedtem
nie mówiła tyle o Braciszku i o Jensine.
- To dobrze dla niej. Wszystko wskazuje na to, że wreszcie wydoroślała. Muszę
wyznać, że złościłem się na nią w ubiegłym roku. Do tej pory nie rozumiem, jak
szesnastoletnia dziewczyna mogła się związać ze starym wdowcem tylko dla korzyści
materialnych. Na szczęście tym razem znalazła sobie normalnego, młodego człowieka.
- I jest za to wdzięczna losowi. Mówi, że pierwszy raz w życiu przeżywa coś takiego.
A przy tym oni szanują się nawzajem. Wygląda na to, że z każdym dniem kochają się coraz
bardziej.
- Szczęśliwcy - westchnął Johan.
Elise nie odpowiedziała. Zaczęła pchać wózek dalej. Hugo wciąż siedział spokojnie i
patrzył na świat okrągłymi oczami. Rude włoski kryły się na razie na szczęście pod czapką, a
Elise cieszyła się, że nie słychać żadnych komentarzy, które mogłyby komuś nasunąć niepo-
żądane skojarzenia. Gdy tak siedział i rozglądał się ze zdumieniem, wydawał jej się bardzo
uroczy, choć wiedziała, że ludzie nie uważają go za szczególnie piękne dziecko.
Podbiegli do nich chłopcy.
- Pośpieszcie się. Na placu jest już magik. - Peder nie mógł złapać tchu. Obaj zniknęli
tak szybko, jak się pojawili.
Elise i Johan przyśpieszyli kroku.
Cały tłum podziwiał magika. Z wózkiem i tak nie przepchnęliby się bliżej.
Johan uśmiechnął się do niej.
- Nic nie szkodzi. Zaczekamy, aż rozpalą ognisko. Jest takie wielkie, że wszyscy je
zobaczą.
W tej samej chwili Elise poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła głowę i spojrzała
wprost w twarz pani Mathiesen. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie i bezwiednie rozejrzała
się w lęku, czy nie ma w pobliżu Ansgara. Na szczęście nigdzie go nie było. Ledwo skinęła
głową na dzień dobry, ale pani Mathiesen uśmiechnęła się przyjaźnie i odkłoniła się.
- Spotkałaś kogoś znajomego - zainteresował się Johan.
- To tylko pewna starsza dama, którą kiedyś poznałam. Z tamtej strony jest chyba
mniej ludzi - dodała pośpiesznie. - Pójdziemy tam? - I nie czekając na odpowiedź, ruszyła.
Spotkanie z panią Mathiesen zgasiło w niej wszelką radość. Ciągle się rozglądała w
strachu, że podejdą do niej rodzice Ansgara albo że pokaże się ich syn.
Johan zauważył w niej zmianę.
- Jesteś zmęczona, Elise?
- Tak, trochę.
- Może poszukamy Hildy i Reidara i poprosimy, żeby zerknęli na chłopców, a potem
odprowadzę cię do domu?
- Zepsułabym ci cały wieczór świętojański.
- Co za bzdury. Zyskam coś znacznie lepszego. Pół godziny w twoim towarzystwie.
Poza tym chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Elise znieruchomiała. Siedzieli przecież w domu i długo rozmawiali, zanim pojawili
się chłopcy. Jeśli miał coś szczególnego do powiedzenia, mógł to wówczas zrobić.
Odnaleźli wreszcie Hildę i Reidara, którzy obiecali dopilnować, by chłopcy wrócili do
domu o przyzwoitej porze.
Na ulicach było pusto, ludzie albo poszli już. spać, albo bawili się na wzgórzu.
Elise zauważyła, że Johan dziwnie ucichł. Przez dłuższy czas szli w milczeniu.
- Martwisz się czymś? - zapytał łagodnym głosem.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Jakoś dziwnie się zachowujesz. Elise postanowiła, że będzie szczera.
- Zobaczyłam kogoś, kogo wolałabym nie widzieć. Spojrzał na nią ponuro.
- Chyba nie tego rudzielca?
- Nie, jego matkę.
- Znasz ją? - zdziwił się.
Nie miała ochoty psuć pięknego wieczoru, mówiąc mu całą prawdę. To może
poczekać.
- Tylko trochę. Mamy wspólnych znajomych, więc uznałam, że powinnam się jej
ukłonić, ale staram się ich raczej unikać.
- Dlatego chciałaś wracać do domu?
- Tak.
Zapadła cisza.
- Elise?
Poczuła, że Johanowi coś leży na sercu, ale nie bardzo wie, jak to wyrazić. Spojrzała
na niego.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - Złapała się na tym, że stara się zachować spokój, jakby
spodziewała się czegoś nieprzyjemnego.
- Dostałem stypendium i wyjeżdżam do Kopenhagi, żeby tam studiować rzeźbę i
drzeworytnictwo.
Jakiś ból przeszył jej serce. Wiedziała, że powinna się cieszyć ze względu na niego,
ale nie potrafiła. Nie teraz.
- A więc ty także mnie opuścisz? - Tylko tyle zdołała wykrztusić.