SHUTTERST
OCK
Coraz więcej dużych
kancelarii prawnych
dochodzi do wniosku,
że należy przestać
faworyzować absolwentów
najbardziej renomowanych
wydziałów prawa. Próbują
to zmienić, wprowadzając
nowatorskie praktyki
rekrutacyjne lub starają się
już bez uprzedzeń podchodzić
do młodych prawników
z dyplomami uczelni
prywatnych
Posady już
nie tylko dla
oksfordczyków
prawnik
Piątek – niedziela | 30 maja – 1 czerwca 2014
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
1 / 8
C2
„Prawnik” powstaje we współpracy z
Krajową Radą Sądownictwa
Naczelną Radą Adwokacką
Krajową Radą Komorniczą
Krajową Radą Notarialną
Krajową Izbą Doradców Podatkowych
Krajową Radą Radców Prawnych
Instytucja zawisłości sprawy pomimo
dość skąpych regulacji prawnych nie
wzbudza szczególnego zainteresowania
w doktrynie. Autorka monografii chce to
zmienić i serwuje czytelnikowi gruntow-
ną analizę, licząc, że stanie się ona przy-
czynkiem do naukowej dyskusji. Pomimo
że w publikacji opisywane jest również
praktyczne znaczenie, jakie zawisłość
sprawy ma w każdym procesie, książka
ma w dużej mierze wymiar teoretyczny.
Z punktu widzenia praktyka interesująca
może wydać się m.in. ta część, w której
autorka podejmuje się rozwiązania pro-
blemu zawierającego się w pytaniu: czy
podniesienie przez pozwanego zarzutu
potrącenia powoduje stan zawisłości co do
roszczenia objętego oświadczeniem o po-
trąceniu? Publikację zamykają rozdziały
opisujące omawianą instytucję w ujęciu
przepisów prawa UE oraz międzynarodo-
wego postępowania cywilnego. Zagadnie-
nia te potraktowane zostały jednak dość
wybiórczo.
PS
biblioteka
prawnika
Sprawa w toku
Iwona Sepioło,
„Przestępstwo niego-
spodarności z art. 296
k.k.”, Warszawa 201,
wyd. C.H. Beck
Joanna Mucha,
„Zawisłość sprawy
w procesie cywilnym”,
Warszawa 2014, wyd.
Wolters Kluwer
cytat
tygodnia
To samorządy [adwokacki
i radcowski] najbardziej
tracą na tym, że istnieją
niezależnie od siebie. Połączone
byłyby silniejsze. Nie byłoby
możliwości rozgrywania ich
przeciwko sobie – czy to przez
rządzących, czy media
prof. Zbigniew Ćwiąkalski,
były minister sprawiedliwości, adwokat,
w wywiadzie dla „Rzeczy o Prawie”
W lipcu zeszłego roku NRA złożyła
wniosek o zbadanie zgodności
z konstytucją przepisów dotyczących
stawek adwokackich. Dlaczego?
Spowodował to pewien splot okoliczności.
Po pierwsze, system wynagrodzeń adwo-
kackich nie był zmieniany od ponad 10 lat,
a ustalone w nim wynagrodzenia, nieza-
leżne od wartości przedmiotu sporu, zo-
stały ujęte ryczałtowo i nie uwzględniały
inflacji. Taka redakcja przepisów co do za-
sady wskazywała, że stawki wynagrodzeń
winny być przez ministra sprawiedliwości
co jakiś czas urealniane, w praktyce oka-
zało się jednak, że oczywiście minister
tego nie robił.
Jednak kroplą, która przelała czarę
goryczy, było co innego.
To prawda. Skarb Państwa jest dość często
pozywany przez pensjonariuszy zakładów
karnych i aresztów śledczych w związku
z warunkami, jakie w tych placówkach
panują. O tym zresztą, że nie zawsze są
to pieniackie pozwy, świadczą orzeczenia
trybunału w Strasburgu, który wiele razy
stwierdzał naruszenie przez Polskę z tego
tytułu art. 3 europejskiej konwencji praw
człowieka. Wynagrodzenie w tychże spra-
wach do niedawna zależało od wartości
przedmiotu sporu. A więc jeśli osadzony
pozywał Skarb Państwa np. o milion zło-
tych, to wynagrodzenie adwokata z urzę-
du wynosiło 7200 zł. Ponieważ w takich
sprawach większość powództw była jed-
nak oddalana jako niezasadna, a Skarb
Państwa i tak musiał opłacać adwokatów
z urzędu, minister sprawiedliwości posta-
nowił, że z powyższych 7200 zł zrobi 120
zł. Jak postanowił tak też uczynił. W 2013
r. stawka została zmieniona na nieprzy-
stające do realiów 120 zł. To była właśnie
ta kropla, która przeważyła.
Jakie zarzuty znalazły się zatem we
wniosku do trybunału?
Naczelna Rada Adwokacka postanowiła
zaskarżyć przepisy, które określają wyna-
grodzenia adwokackie zarówno za spra-
wy prowadzone z urzędu jak i z wyboru.
W przypadku spraw z urzędu, jako wzorzec
kontrolny wskazaliśmy przepisy prawa
o adwokaturze. W naszej ocenie wyce-
na pracy adwokata przedstawiona przez
ministra sprawiedliwości w rozporządze-
niu w sprawie stawek została dokonana
w sposób wadliwy. Natomiast przy spra-
wach z wyboru dodatkowo powołaliśmy
jako wzorce kontroli przepisy konstytucji
gwarantujące prawo do sądu oraz ochronę
prawa własności. Konstruowaliśmy nasz
wniosek przy założeniu, że prawo adwoka-
ta do klienteli jest prawem majątkowym.
Zatem jeśli np. w sprawie z zakresu prawa
pracy adwokat bierze od klienta 2 tys. zł czy
w sprawie rozwodowej 5 tys. zł, a następnie
gdy wygrywa proces, przeciwnik proceso-
wy zobowiązany jest do zwrócenia mu,
zgodnie z rozporządzeniem, odpowied-
nio jedynie 60 i 360 zł, to klient ma pra-
wo czuć się oszukany. Powinien bowiem
dostać pełen zwrot poniesionych kosztów.
Ta argumentacja trybunału jednak nie
przekonała. W niedawnym postanowie-
niu uznał, że NRA nie ma legitymacji
wnioskowej w zakresie objęcia wzorcem
konstytucyjnym zapisów dotyczą-
cych stawek za sprawy prowadzone
z wyboru. Jak to motywował?
W jego opinii tak skonstruowany wzorzec
konstytucyjny mogliby wskazać w skar-
dze konstytucyjnej jedynie sami klienci
i z tego punktu widzenia Naczelna Rada
Adwokacka nie może poddawać pod osąd
trybunałowi omawianej kwestii. Zdaniem
TK wynagrodzenie pomiędzy adwokatem
i klientem ustala umowa. Natomiast to,
że sąd zasądza następnie na rzecz strony
wygrywającej tylko tyle, ile mówi rozpo-
rządzenie, jest sytuacją prawidłową.
Rozumiem, że i państwa takie uzasad-
nienie nie przekonało?
Dlatego też złożyliśmy zażalenie na wska-
zane postanowienie. Ponownie przedsta-
wiliśmy rozbudowane argumenty wska-
zujące, że prawo do klienteli jest prawem
majątkowym przysługującym każdemu
członkowi adwokatury. I jeżeli ustawo-
dawca w taki sposób jak dziś kształtuje
zasady zwrotu kosztów sądowych, to zde-
cydowanie negatywnie na nie wpływa. Po
drugie uznaliśmy, że nie jest uzasadnione
w świetle przepisów konstytucji zawę-
żanie adwokaturze wzorca kontroli do
przepisów samorządowych, czyli prawa
o adwokaturze. W naszej ocenie z art. 191
ustawy zasadniczej nie wynika, aby NRA
jako podmiot o kompetencji wnioskowej
szczególnej nie była uprawniona do wska-
zywania jako przedmiotu kontroli art.
64 konstytucji (ochrona prawa własności
– red.), tylko dlatego że regulacją bezpo-
średnio dotknięci są klienci adwokatów,
a oni sami jedynie pośrednio.
W zażaleniu rada wskazuje, że trybu-
nał mylił się, uznając wniosek NRA za
skargę.
Tego rodzaju pomyłka w Trybunale Kon-
stytucyjnym nie powinna się w ogóle zda-
rzyć. Skarga konstytucyjna to przecież
środek indywidualnej ochrony praw oraz
wolności przysługującej każdemu obywa-
telowi, który wyczerpał środki prawne
i uważa, że jego sprawa rozstrzygnięta zo-
stała na podstawie przepisów niekonsty-
tucyjnych. Natomiast wszyscy pozostali,
jak np. grupa posłów czy prezydent, mają
kompetencje do składania do trybunału
właśnie wniosków o zbadanie zgodności
aktu normatywnego z ustawą zasadniczą.
Te grupy oczywiście dzielą się na tych,
którzy maję pełną kompetencję wnio-
skową i mogą wnosić o zbadanie dowol-
nego aktu, i takich jak NRA – o kompe-
tencji ograniczonej – uprawnionych do
skarżenia jedynie przepisów dotyczących
zakresu ich działania.
Jakie w pana opinii będą finał sprawy
i rozstrzygnięcie TK?
Na tym etapie trudno wyrokować. Nie
ukrywam jednak, że trzy lata temu try-
bunał badał podobny problem dotyczą-
cy stawek taksy notarialnej. Był to efekt
populistycznych zabiegów byłego już na
szczęście ministra sprawiedliwości Zbi-
gniewa Ziobry, który kilka tygodni przed
wyborami parlamentarnymi obniżył
w sposób drastyczny stawki taksy. KRN
zaskarżyła tę nowelizację do trybunału,
a ten ostatecznie uznał, że nie jest umo-
cowany do tego, by badać poszczególne
stawki. Podnosił wtedy, że może badać
wyłącznie całość systemu wynagrodzeń.
Nie obawiają się państwo, że taka reto-
ryka powróci?
Mamy wobec niej kontrargument. W na-
szej opinii wytyczna ustawowa, zgodnie
z którą minister sprawiedliwości po za-
sięgnięciu opinii Naczelnej Rady Adwo-
kackiej określa w drodze rozporządzenia
szczegółowe zasady ponoszenia kosztów
pomocy udzielonej z urzędu, posiada
funkcję gwarancyjną. Chodzi o wymóg
uwzględnienia przy konstruowaniu sta-
wek rodzaju i zawiłości sprawy oraz wy-
maganego nakładu pracy adwokata.
Tym samym, jeśli ustawodawca zawarł
w prawie o adwokaturze takie wytyczne,
zabezpieczył obywateli przed arbitralno-
ścią i dowolnością aktu wykonawczego.
Podejście trybunału, że wytyczne musi
spełniać całe rozporządzenie, a nie po-
szczególne stawki, prowadzi do wypacze-
nia ich sensu. W tym momencie ich gwa-
rancyjna funkcja stanęłaby pod znakiem
zapytania, bo tak naprawdę musielibyśmy
wierzyć na słowo ministrowi sprawie-
dliwości, że prawidłowo wykonał dele-
gację ustawową i prawidłowo rozważył
wszelkie interesy. Na słowo ministrowi
sprawiedliwości wierzyć jednak nie będę.
Dlaczego nie?
Wieloletnie doświadczenia i obserwa-
cje poczynań ministrów: Ziobry, Czumy
i Gowina, a zwłaszcza aparatu Minister-
stwa Sprawiedliwości, wskazują na to, że
trudno tu posłużyć się domniemaniem
dobrej wiary. Ja osobiście urzędnikom
Ministerstwa Sprawiedliwości po pro-
stu nie wierzę.
W zeszłym tygodniu jeden z adwokatów
przegrał przed NSA sprawę o zwolnienie
go z przyjmowania spraw z urzędu. NSA
uznał, że przepisy na to nie zezwalają.
Uważa pan, że powinien powstać rejestr
adwokatów chętnych do prowadzenia
tego typu spraw?
Są w Polsce izby adwokackie, w których
już takie rejestry nieformalnie funkcjonu-
ją – dotyczą głównie spraw karnych i za-
równo sędziowie, jak i adwokaci sobie te
rozwiązania chwalą. Prawdą jest jednak,
że rzeczywiście nie mają one umocowania
w przepisach. Stąd, aby powyższa propo-
zycja mogła zostać wprowadzona w życie,
wpierw należałoby zmienić prawo.
Rozmawiała Anna Krzyżanowska
wywiad
na początek
Mamy mocne argumenty
Wniosek NRA nie był
skargą. Tego rodzaju
pomyłka w Trybunale
Konstytucyjnym
nie powinna się
w ogóle zdarzyć
Wieloletnie
doświadczenia
i obserwacje
poczynań
ministrów: Ziobry,
Czumy i Gowina,
a zwłaszcza aparatu
Ministerstwa
Sprawiedliwości
wskazują na to, że
trudno tu posłużyć
się domniemaniem
dobrej wiary.
Ja osobiście
urzędnikom MS po
prostu nie wierzę
dR Jacek SkRzydło
adwokat, członek komisji
ds. postępowań konstytucyjnych
Naczelnej Rady adwokackiej
MA
TERIA
ły
P
RASO
WE
Monografia
dla karnistów
Policyjne statystyki dowodzą, że w ostat-
niej dekadzie wszczynano średnio
500 śledztw rocznie w sprawach o czyny
z art. 296 kodeksu karnego, zwane po-
tocznie przestępstwami niegospodar-
ności. Penalizacja i ściganie tych zacho-
wań ma obecnie szczególne znaczenie
z uwagi na postępującą profesjonalizację
obrotu gospodarczego.
W prezentowanej monografii autorka
omawia przestępstwo niegospodarności
od strony podmiotowej i przedmiotowej.
Na uwagę zasługuje rozdział poświęcony
zbiegowi odpowiedzialności z art. 296
k.k. z innymi przepisami prawa w sy-
tuacjach, gdy menedżera należy ukarać
np. nie tylko za niegospodarność, ale
i ujawnienie tajemnicy przedsiębior-
stwa czy nierzetelne prowadzenie do-
kumentacji. Książka z pewnością okaże
się pomocna prokuratorom, którym na
co dzień przychodzi prowadzić śledztwa
o czyny z art. 296 k.k., i sędziom rozpo-
znającym tego rodzaju sprawy.
AM
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
2 / 8
prawnik
30 maja – 1 czerwca 2014 nr 104 (3745)
gazetaprawna.pl
Dominika
Bychawska-
-Siniarska
koordynatorka
projektu „Europa
Praw Człowieka”
Helsińskiej Fundacji
Praw Człowieka
prosto
ze Strasburga
Pani McDonald ma ograni-
czone możliwości ruchowe ze
względu na niepełnospraw-
ność. Nie jest w stanie samo-
dzielnie skorzystać z toalety
czy umywalki. Na początku
marca 2007 r. lokalne władze
Londynu przyznały jej pakiet
nocnej opieki w postaci oso-
bistego asystenta. 21 listo-
pada 2008 r. poinformowa-
ły ją jednak, że świadczenia
zostają wycofane, i zaofe-
rowały wsparcie w postaci
pieluch i nieprzemakalnych
prześcieradeł. Miało to przy-
nieść oszczędność rzędu 22
tys. funtów rocznie.
McDonald wniosła odwoła-
nie do sądu, podnosząc, że de-
cyzja o cofnięciu nocnej opieki
naruszyła jej poczucie godno-
ści. Gdy skarga została odda-
lona, kobieta złożyła apelację.
W okresie od 4 listopada
2009 r. do 11 kwietnia 2010 r.
przeprowadzono kolejną
rewizję decyzji w zakresie
pomocy osobom niepełno-
sprawnym. Uznano, że uży-
cie pieluch spełnia sanitarne
potrzeby McDonald. Czekając
jednak na wyrok sądu apela-
cyjnego, kobieta zawarła
z miastem ugodę, na mocy
której przyznano jej nocną
opiekę cztery do pięciu dni
w tygodniu. W pozostałe dni
pomocą miał służyć partner
McDonald. Sąd apelacyjny
uznał, że w okresie od 21 li-
stopada 2008 r. do 4 listopa-
da 2009 r. lokalne władze na-
ruszyły statutowy obowiązek
zapewnienia osobom niepeł-
nosprawnym właściwej opie-
ki. Niemniej jednak naprawiły
swoje niedociągnięcia po-
przez zawarcie ugody. Skarga
na naruszenie art. 8 konwen-
cji została zatem uznana za
niezasadną. Skarga do Sądu
Najwyższego również nie
przyniosła powodzenia – SN
uznał, że potrzeby skarżącej
zostały w wystarczającym
stopniu zaspokojone. W 2011
r. władze cofnęły McDonald
nocną opiekę w całości.
Powołując się na art. 8 kon-
wencji, niepełnosprawna
zwróciła się do ETPC, wska-
zując, iż cofnięcie jej opieki
w związku ze stwierdzeniem,
że może używać pieluch, na-
rusza jej godność. Strasburscy
sędziowie w wyroku z 20 maja
2014 r. (skarga nr 4241/12)
podobnie jak sądy brytyj-
skie uznali, że do naruszenia
prawa do życia prywatnego
doszło niewątpliwie w okre-
sie od 21 listopada 2008 r. do
4 listopada 2009 r. Nie było
bowiem podstawy prawnej,
która umożliwiałaby cofnięcie
świadczenia wcześniej przy-
znanego. W związku z naru-
szeniem konwencji skarżącej
przyznano 1000 euro zadość-
uczynienia.
W odniesieniu do okresu
po 4 listopada 2009 r. trybu-
nał uznał, że decyzja władzy
o nieprzyznaniu nocnej opieki
była zgodna z prawem. Inge-
rencja w prawo do poszano-
wania życia prywatnego mia-
ła uzasadniony cel, w postaci
ekonomicznego interesu pań-
stwa i interesu innych osób
korzystających z opieki. Sę-
dziowie musieli więc zważyć,
czy ingerencja była „niezbęd-
na w demokratycznym pań-
stwie”, w szczególności iż na
szali leżał interes ekonomicz-
ny państwa. Przypomnieli, że
państwo ma szeroki margi-
nes uznania w sprawach do-
tyczących polityki społecznej,
opieki nad osobami starszymi
czy polityki zdrowotnej. Tym
samym nie mogą oni ocenić
merytorycznie decyzji władz
lokalnych kompetentnych do
dystrybuowania środków so-
cjalnych.
ETPC zauważył też, że
skarżącej nie odebrano zu-
pełnie wsparcia, lecz zmie-
niono jego formę – na mniej
wygodną, lecz równie efek-
tywną. Rezygnacja z cało-
nocnej opieki nie była na tyle
dolegliwa w oczach trybuna-
łu, by uzasadnić naruszenie
praw kobiety. W okresie od 4
listopada 2009 r. nie doszło
więc do naruszenia art. 8
konwencji.
Ważną wytyczną ze strony
trybunału jest wskazanie, iż
władze, podejmując decyzję
o cofnięciu świadczeń spo-
łecznych dla osób niepełno-
sprawnych, powinny brać
pod uwagę godność człowie-
ka oraz prawo do życia pry-
watnego. Muszą więc zawsze
zrównoważyć z jednej strony
potrzeby budżetowe społecz-
ności lokalnej, z drugiej zaś
prawa jednostki, której przy-
sługuje świadczenie.
Godność jednostki granicą oszczędności państwa
Piotr Szymaniak
piotr.szymaniak@infor.pl
C
ouncil of Bars and Law Socie-
ties of Europe jest organiza-
cją reprezentującą, poprzez
samorządy narodowe, ponad
milion prawników. Prowadzi
działania na rzecz ochrony praworządno-
ści i właściwego funkcjonowania wymia-
ru sprawiedliwości. Obecnie mec. Ślązak
pełni funkcję wiceprezydenta, by za rok
przejąć stery tej organizacji. Jakie główne
cele i wyzwania sobie stawia? – Przede
wszystkim będę zabiegała o poprawę do-
stępu do wymiaru sprawiedliwości, o uru-
chomienie rzeczywistej pomocy prawnej
dla obywateli na etapie przedsądowym
i sądowym. Niestety, nie tylko w Polsce
pomoc prawna jest w dużym stopniu fik-
cją – zapowiada Maria Ślązak, która jako
niemniej ważną kwestię wskazuje pro-
blem przewlekłości postępowań. Dlatego
CCBE stale podejmuje działania na rzecz
zwiększenia efektywności pracy sądów,
w tym ETPC i TSUE.
To problemy znane od lat, ale mec.
Ślązak dostrzega też nowe zagrożenia,
związane choćby z ochroną danych oso-
bowych. – Przez zaniedbania przegrywa-
my walkę o ochronę naszej prywatności.
Teraz trzeba bardzo dużo pracy, by dopro-
wadzić do wyeliminowania przypadków
inwigilowania obywateli. Chcę też aby
CCBE bardzo aktywnie działało na rzecz
upowszechniania fundamentalnych war-
tości naszego zawodu wśród prawników
z krajów Partnerstwa Wschodniego. Czę-
sto jeżdżę na Wschód i Zakaukazie, gdzie
obserwuję, że nawet prawnicy nie do koń-
ca rozumieją, jak ważne jest przestrzega-
nie niezależności, tajemnicy zawodowej
i unikanie konfliktu interesów. Leży to
przede wszystkim w interesie obywateli,
którym pełen respekt dla tych wartości
gwarantuje praworządność w ich krajach
– przyznaje mec. Ślązak.
Jej atutem jest doświadczenie na arenie
międzynarodowej, nie tylko ze względu
na zaangażowanie w europejskie organi-
zacje prawnicze. Przez większość kariery
zawodowej pracowała dla podmiotów za-
granicznych, często brała (i bierze) udział
w rozmaitych stażach czy konferencjach,
które nierzadko sama organizowała.
Jednym z pierwszych takich wyjazdów
była wizyta polskich prawników w Kali-
fornii w 1991 r. Polska właśnie przecho-
dziła od systemu gospodarki centralnie
planowanej do rynkowej, a mec. Ślązak
przypadło w udziale wygłoszenie referatu
podczas konferencji dla sędziów na temat
prawa upadłościowego. – Bardzo rozbawi-
łam publiczność przytoczeniem statystyk,
z których wynikało, że w sądzie w Gdań-
sku było tylko pięć takich spraw. My do-
piero uczyliśmy się, co to znaczy „konku-
rencja”, „upadłość” czy „spółki handlowe”.
W tamtych czasach dla prawnika zajmu-
jącego się prawem gospodarczym wiedza,
którą zdobył na studiach czy aplikacji, była
wysoce niewystarczająca – wspomina po-
czątki kariery mec. Ślązak.
Rok później, pod obyciu trzymiesięcz-
nego stażu w Kanadzie, podczas którego
przygotowywała analizę porównawczą
polskiego i kanadyjskiego prawa han-
dlowego, zdała sobie sprawę, że praw-
nik, który nie zna mechanizmów prawa
bankowego, nie może zajmować się pra-
wem gospodarczym. – Natychmiast po
powrocie podjęłam pracę w jednym z ban-
ków, a potem przez wiele lat pracowałam
dla duńskiego funduszu inwestycyjne-
go – opowiada Maria Ślązak, która przez
cały czas, czyli od 1991 r., z powodzeniem
prowadzi też własną kancelarię prawną.
Jest wielką orędowniczką mediacji.
Przez całą swoją karierę starała się nakła-
niać klientów do polubownego zakończe-
nia sporów. Przekonuje, że jest to korzyst-
ne nie tylko ze względu na oszczędność
kosztów i czasu, ale też z punktu widzenia
dalszych relacji biznesowych.
– Była pionierką, jeśli chodzi o pozyski-
wanie grantów i funduszy europejskich
z UE. Jeszcze w czasach przedakcesyjnych
organizowała wyjazdy dla prawników, by
mogli się dowiedzieć, jak poszczególne kraje
radziły sobie z implementacją przepisów
unijnych – mówi mec. Magdalena Witkow-
ska, przewodnicząca komisji praw człowie-
ka w Krajowej Radzie Radców Prawnych.
Charakterystyczną cechą mec. Ślązak
jest ciekawość ludzi i świata. – Bardzo lu-
bię rozmawiać z innymi, poznawać ich
problemy, poglądy. Często okazuje się, że
pomimo iż różnimy się narodowością, re-
ligiami czy zwyczajami, to mamy podob-
ne problemy i radości – podkreśla Maria
Ślązak. Interesuje się też malarstwem,
teatrem i operą. Ze względu na długie go-
dziny spędzane w biurze ceni sobie aktyw-
ny wypoczynek na świeżym powietrzu.
Dała początek prawniczym tradycjom
w swojej rodzinie. W jej ślady poszli młod-
szy brat i bratanica, a także dwóch synów.
Jeden jest partnerem w jej kancelarii, dru-
gi zaś oprócz prawa studiował na SGH i za-
wodowo związany jest z bankowością.
M
a
TERI
ał
y
P
R
a
SO
WE
W 2015 r. przewodnictwo w Radzie Adwokatur
i Stowarzyszeń Prawniczych Europy (CCBE) obejmie
radca prawny Maria Ślązak
Prenumerata:
Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (maj 2014 r.): 100,80 zł – maj – grudzień 2014 r.: 730,00 zł. Wersja Premium – miesięczna
(maj 2014 r.): 117,60 zł – maj – grudzień 2014 r.: 864,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata
Prawniczka ciekawa świata
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
3 / 8
I
nstytucja ombudsmana kojarzy się
przede wszystkim z ochroną pod-
stawowych praw człowieka: wol-
ności osobistej, bezpieczeństwa,
swobody wypowiedzi. Pierwsze
ćwierćwiecze funkcjonowania
urzędu rzecznika praw obywatel-
skich upłynęło właśnie pod znakiem
interwencji w tego typu sprawach.
Organizacje pozarządowe i strażnicze
również skupiły się na zabezpieczaniu
praw i wolności osobistych i politycz-
nych. W ostatnim czasie na agendę tra-
fiły też problemy prawa do prywatności
czy ochrony danych osobowych. Przez
ponad dwie dekady udało się ograniczyć
opresyjne zapędy państwa, ucywilizować
działania służb czy zbudować niezależ-
ny wymiar sprawiedliwości. Jakkolwiek
do zrobienia pozostaje wciąż wiele, to
pora się zastanowić nad nowymi wy-
zwaniami dla RPO i innych instytucji
ochrony praw człowieka.
Stawiam tezę, że misja RPO powin-
na w najbliższych latach ewoluować
w stronę większego zainteresowania
dostępnością i jakością usług publicz-
nych, szczególnie tych społecznych:
edukacji, ochrony zdrowia czy pomo-
cy społecznej. Innymi słowy, na pierw-
szy plan powinny się wysunąć te, czę-
sto lekceważone, przepisy konstytucji,
które dotyczą praw socjalnych i eko-
nomicznych. To prawda, że ich egze-
kwowanie nie jest łatwe. Wiktor Osia-
tyński zauważał, jak trudno przychodzi
przekształcenie gwarancji tych praw na
ustawodawstwo (W. Osiatyński, „Prawa
człowieka i ich granice”, Kraków 2011,
wyd. Znak). Nie możemy jednak udawać,
że praw tych konstytucja nie gwarantuje
albo że mają one charakter wyłącznie
norm programowych.
Efektem transformacji ustrojowej
i gospodarczej stało się przejęcie zasad-
niczej odpowiedzialności za zapewnie-
nie usług publicznych przez samorzą-
dy. Dziś coraz większą rolę w tej sferze
odgrywają także podmioty prywatne
C4
prawa obywatelskie
Ewolucja roli ombudsmana
kontraktowane czy finansowane ze
środków publicznych – prywatne szko-
ły, przychodnie, szpitale, domy opieki
społecznej. Ich priorytetem nie jest z re-
guły zapewnienie równego dostępu do
wysokiej jakości usług publicznych, ale
maksymalizacja zysku. Samorządy także
coraz częściej koncentrują się wyłącznie
na szukaniu oszczędności, a nie jako-
ści i dostępności świadczeń. W dodatku
w wielu sferach (np. edukacji czy ochro-
nie zdrowia) obywatele nie mają dostępu
do wiarygodnych informacji na temat
jakości usług. Są wreszcie sektory, gdzie
nie ma nawet podstawowych standar-
dów świadczenia usług, vide: wsparcie
bezdomnych. Nie wiadomo, co się tym
osobom od państwa należy, ile pomocy
materialnej, ile wsparcia w wychodze-
niu z bezdomności i na jakich zasadach
można się ubiegać o pomoc.
Urynkowienie i prywatyzacja usług
publicznych to potężne wyzwanie dla
ich jakości i dostępności. Najbardziej
tracą oczywiście ci, których nie stać na
współpłacenie czy ucieczkę z publiczne-
go systemu edukacji czy ochrony zdro-
wia do prywatnych usługodawców. Ob-
serwujemy coraz więcej niepokojących
procesów – niekontrolowaną prywa-
tyzację szkół czy szpitali, wydłużający
się okres oczekiwania w przychodniach
czy szpitalach, ograniczanie dostępu
Kolejki w szpitalach,
zamknięta szkoła,
skasowana linia
autobusowa – czy to
są sprawy dla RPO?
Tak, coraz bardziej
potrzebujemy
ombudsmana
do spraw usług
publicznych
Rzecznik państwa dobrobytu
Trudno pogodzić się z sytuacją, w której
prawa socjalne są w praktyce traktowane
lekceważąco czy kpiarsko, jak to zwykł
czynić Leszek Balcerowicz, nazywając je
„prawami” lub tzw. prawami. Ktoś musi
przyjąć rolę aktywnego adwokata państwa
dobrobytu, nawet jeśli trzeba będzie z tego
powodu przyjąć łatkę socjalisty, marksisty
czy innego cyklisty
dr dawId
SześcIło
adiunkt w zakładzie
Nauki administracji
na wydziale Prawa
i administracji
Uniwersytetu
warszawskiego,
autor książki „rynek
– prywatyzacja
– interes publiczny.
wyzwania urynkowienia
usług publicznych”,
która była w tym
roku nominowana
do nagrody dGP
economicus
FOT
. P
IOTR
B
la
WI
c
KI
_Ea
ST
N
EW
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
4 / 8
prawnik
30 maja – 1 czerwca 2014 nr 104 (3745)
gazetaprawna.pl
do usług publicznych, które są nieren-
towne. Wiele z tych procesów toczy
się w skali lokalnej, nie są zauważalne
w ogólnokrajowym dyskursie, ale łączą
się w sumie w falę zagrażającą realiza-
cji konstytucyjnych praw obywateli do
równego dostępu do usług publicznych,
szczególnie społecznych.
Trudno RPO zarzucić bezczynność
w sprawach ochrony zdrowia, edukacji
czy pomocy społecznej. Sprawozdanie
rzecznika za rok 2013 zawiera liczne
przykłady interwencji czy wniosków
do Trybunału Konstytucyjnego doty-
czących tych dziedzin. Rzecz jednak
w diagnozie sytuacji i zagrożeń oraz
nadaniu tym obszarom priorytetowego
znaczenia. Przykładowo RPO podkreśla
swoją troskę o sytuację zwalnianych na-
uczycieli. Proponuje powołanie między-
resortowego zespołu monitorującego
sytuację zwalnianych pedagogów. Bra-
kuje jednak informacji o konkretnych
działaniach prawnych, które miałyby na
celu np. usunięcie wątpliwego z punktu
widzenia konstytucyjnej zasady równo-
ści zróżnicowania statusu nauczycieli
w szkołach samorządowych i powierzo-
nych przez samorządy do prowadzenia.
W pierwszych obowiązuje Karta nauczy-
ciela, w drugich już nie, mimo że szkoła
nie zmienia swojego statusu, a jedynie
„operatora”. W efekcie samorządy pry-
watyzują prowadzenie szkół nie po, by
podnieść w nich jakość nauczania, ale
by przyciąć koszty.
Brakuje też informacji o działaniach
RPO związanych z prywatyzacją szpi-
tali samorządowych. Nie wiemy, czy
rzecznik bada wpływ tego procesu na
dostępność i jakość usług zdrowot-
nych. Wyraźnego głosu RPO nie od-
notowałem zresztą już w debacie nad
bardzo kontrowersyjnymi zmianami
w systemie ochrony zdrowia wpro-
wadzonymi w 2011 r. ustawą o dzia-
łalności leczniczej. Inaczej mówiąc,
brakuje wyraźnego wskazania zjawisk
dziejących się w najważniejszych sfe-
rach usług publicznych jako problemu
systemowego.
Nie chodzi jednak o to, by RPO wy-
tykać brak aktywności, bo byłby to za-
rzut bardzo niesprawiedliwy. Ważniej-
sze jest, by dostrzec, jak niepokojące
zjawiska dzieją się obecnie w obszarze
naszego, konstytucyjnie gwaranto-
wanego przecież, państwa dobrobytu.
Trudno pogodzić się z sytuacją, w któ-
rej prawa socjalne są w praktyce trak-
towane lekceważąco czy kpiarsko, jak
to zwykł czynić Leszek Balcerowicz,
nazywając je „prawami” lub tzw. pra-
wami. Ktoś musi przyjąć rolę aktyw-
nego adwokata państwa dobrobytu,
nawet jeśli trzeba będzie z tego powo-
du przyjąć łatkę socjalisty, marksisty
czy innego cyklisty.
Nie jest rozwiązaniem mnożenie in-
stytucji wyspecjalizowanych, sektoro-
wych ombudsmanów. Mamy już nie
tylko rzecznika praw dziecka, ale także
rzecznika praw pacjenta czy rzecznika
ubezpieczonych. Niedawno brytyjski
rząd zapowiedział wycofanie się z po-
dobnego modelu u siebie. Dowiedzio-
no, że jest to system kosztowny, a nie-
koniecznie skuteczniejszy. Obywatele
też nie zawsze wiedzą, do kogo zwró-
cić się o pomoc w konkretnej sprawie
– nie muszą przecież znać całej listy
rzeczników do spraw różnych. Rzecz-
nicy mają też różne status i kompeten-
cje i nie w każdej dziedzinie są równie
skuteczne. Brytyjczycy proponują jedne-
go ombudsmana do wszystkiego z siecią
biur regionalnych zamiast kilkunastu
specrzeczników, m.in. do spraw ochrony
zdrowia czy działań samorządu tery-
torialnego. W podobnym kierunku po-
winniśmy podążać, zanim stworzymy
korpus kilkunastu rzeczników, z których
żaden nie będzie miał realnego wpływu
na poprawę jakości i dostępności usług
świadczonych na rzecz obywateli.
Rzecznik państwa dobrobytu
prawa
pacjenta
Zarządzenia prezesa NFZ to nie
przepisy powszechnie obowiązujące
otwarcie powiedziane. I powinny zostać
wprowadzone takie reguły, które mówią,
na jakich zasadach i pod jakim warunka-
mi przysługują nam te najdroższe drogie
leki. To by gwarantowało uczciwe i przej-
rzyste działanie. Teraz daje się złudne
nadzieje osobom, które są w dramatycz-
nych sytuacjach życiowych, a potem się
je im odbiera. Urzędnicy oszukują pa-
cjentów: proszą, by złożyć wniosek na
leczenie, obiecują, że rozpatrzą, odsyłają
do szpitala. Korespondencja trwa. A u
pacjenta choroba postępuje. Prowadzę
sprawę pacjenta ze Śląska, któremu pod
koniec roku kalendarzowego wydano
zgodę na chemioterapię niestandardo-
wą. Po Nowym Roku nastąpiły zmiany
w przepisach i szpital ponownie wystąpił
o zgodę. Tym razem otrzymał odmowę,
w związku z tym placówka odmówiła
leczenia, argumentując, że nie ma na
nie pieniędzy. Czyli w ciągu kilku tygo-
dni pacjent otrzymał sprzeczne decyzje.
Sprawa znalazła się w prokuraturze. Jest
w toku. Przeciąganie spraw jest jedno-
znaczne z pogarszaniem stanu chore-
go, odmowa może się równać wyrokowi
śmierci. Prokuratury jednak niechętnie
zajmują się tymi sprawami, więc urzęd-
nik, który odmówił pomocy, nie ponosi
odpowiedzialności.
Są przecież reguły wprowadzone
przez Ministerstwo Zdrowia. Okre-
ślane choćby przez programy lekowe,
chemioterapia niestandardowa etc.
Kłopot polega na tym, że przepisy się
nieustannie zmieniają. Kiedyś istniała
farmakoterapia niestandardowa. Potem
ją zlikwidowano. Potem były programy
terapeutyczne, które zmieniono na pro-
gramy lekowe. I tak dalej, i tak dalej. Co
chwila inne leki są obejmowane refun-
dacją. Ostatecznie o dostępie do lecze-
nia decyduje urzędnik, który nie ma do
tego prawa. Zgodnie z Konstytucją wa-
runki i zakres udzielanych świadczeń
określa ustawa, przypominał o tej za-
sadzie również Trybunał Konstytucyjny
w swoich orzeczeniach. To oznacza, że
tylko ustawa może określać moje prawa
jako pacjenta. Istnieje taka kategoria jak
przepisy „powszechnie obowiązujące”
i do niej zaliczają się ustawy, ostatecznie
rozporządzenia. Ale zarządzenia prezesa
NFZ nie są przepisami powszechnie obo-
wiązującymi: to są przepisy wewnętrz-
ne. Nie mogą wpływać na prawną sytu-
ację obywateli. Tym bardziej na nasze
prawo do leczenia nie mogą wpływać
decyzje wojewódzkich czy regionalnych
pracowników NFZ.
Jakie są wyroki sądu?
Sąd może nakazać szpitalowi zwrot pie-
niędzy z tytułu odszkodowania, gdy pa-
cjent kupił leki, których podania odmó-
wił szpital. I to nawet w przypadku, gdy
NFZ szpitalowi za dane leczenie nie
chciał zapłacić. Teoretycznie mógłby
zasądzić odszkodowanie i zadośćuczy-
nienie solidarnie od funduszu i szpi-
tala. Jest oczywiście i trzecia opcja, że
powództwo zostaje w całości oddalo-
ne. Z mojego doświadczenia wynika, że
w stosunku do Narodowego Funduszu
Zdrowia sądy najczęściej oddalają po-
wództwa pacjentów w drugiej instancji.
Choć zdarzało się, że w niższych instan-
cjach, czyli w nieprawomocnych wyro-
kach, były zasądzane odszkodowania
również od funduszu. Ale nie słyszałam
o sytuacji, żeby na skutek sprawy cywil-
nej NFZ oddał pacjentowi pieniądze,
być może się to zmieni po rozpatrzeniu
spraw przez Sąd Najwyższy. Co ciekawe
na początku pierwsze orzeczenia sądów
z powództw cywilnych były jednoznacz-
ne – szpitale mają płacić. I sprawy nawet
nie dochodziły do kolejnej instancji. Ale
kiedy zacząłem dopozywać NFZ, sytuacja
się zmieniła. Szczerze mówiąc, sam bym
oczekiwał, że to szpital, którego pozwał
pacjent, pozwie NFZ.
Podsumowując z mojego doświad-
czenia wynika, ze wobec szpitala jest
obecnie szansa odzyskania pieniędzy.
Natomiast orzecznictwo sądów jest jak
na razie negatywne, gdy pacjenci po-
zywają NFZ.
Nieczęsto się zdarza, by placów-
ka medyczna – no chyba że chodzi
o nadwykonania – pozywała NFZ.
Ze strachu. Szpitale boją się sądzić
z NFZ, bo to on jest monopolistą na
rynku i to on rozdaje kontrakty. Trzy-
ma więc wszystkie karty w ręku: może
nie dać tylu pieniędzy albo w ogóle nie
podpisać umowy. Poza tym mam wra-
żenie, że ta instytucja jest wyłączona
z normalnych reguł, wyjęta spod pra-
wa. Bo choć nie działa w pełni legalnie
– inaczej musieliby finansować każde
leczenie – to trudno z nią wygrać. A ja
jako prawnik, sam odczułem skutki wal-
ki z funduszem.
To znaczy?
Przy ostatniej sprawie – Doroty Zie-
lińskiej, w której imieniu walczyłem
o dostęp do innowacyjnego leczenia
na stwardnienie rozsiane – prokura-
tura w Warszawie ściągnęła akta z mojej
prywatnej sprawy prowadzonej przeciw
innemu szpitalowi i NFZ. To było ab-
surdalne, bowiem sprawa zupełnie nie
była związana ze sprawą Doroty Zieliń-
skiej. Oczywiście było wiadomo, że za-
uważę te ruchy. Dla mnie to była forma
nacisku, wysłania pewnego sygnału, że
wynik jednej sprawy może mieć wpływ
na wyniki drugiej. Dotychczas w mojej
karierze nie spotkałem się z takimi za-
chowaniem. Dlatego napisałem do sądu
i innych instytucji, że jest to forma na-
cisku na mnie jako pełnomocnika. Na
razie nie otrzymałem odpowiedzi.
Jak jest w przypadku innych prawni-
ków?
Słyszałem, że również inni adwokaci
odczuli naciski, kiedy zaczęli walczyć
z NFZ. Na jedną z koleżanek NFZ skie-
rował skargę do NRA. W środowisku
prawników istnieje też przekonanie,
że rzadko się zdarzają sędziowie, któ-
rzy chcą wydawać precedensowe wyroki
podważające działanie systemu. W efek-
cie mało adwokatów zajmuje się takimi
sprawami, to są pojedyncze przypadki.
Większość wychodzi z założenia że nie
ma co kopać się z koniem.
Poza tym trzeba uczciwie powiedzieć, że
to trudny fragment prawa, bo przepisy
w tej sferze się nieustannie zmieniają.
Dlatego jeżeli ktoś się zajmuje sprawa-
mi medycznymi, to przede wszystkim
chodzi o błędy lekarskie. A ja oskarżam
NFZ o to, że z pełną świadomością podej-
muje działania, które doprowadzają do
tego, że pacjent nie otrzymuje leczenia.
Rozmawiała Klara Klinger
Walczy pan w imieniu pacjentów
o dostęp do drogich leków. Kto jest
adresatem takich pozwów?
Są trzej adresaci: szpital, NFZ i Skarb
Państwa. Można oczywiście procesować
się w sądzie administracyjnym. Jest to
możliwe wówczas, kiedy pacjent zwróci
się do urzędu, by ten ustalił jego prawo
do otrzymania świadczenia czy leczenia.
Jeżeli ten odmówi, można wystąpić do
sądu administracyjnego. Problem po-
lega na tym, że najczęściej jest to bez-
skuteczna droga. Trudno w ten sposób
wygrać. Dlatego ścieżka postępowania
cywilnego jest pewnym precedensem.
Zastosowałem w przypadku walki o do-
stęp do innowacyjnych leków tryb pro-
cesu cywilnego, bo uznałem, że tylko tak
można rozszczelnić system.
Wydaje się, że system gwarantuje
dostęp do leczenia wszystkim. Również
do leków.
Na tym właśnie polega problem. Ow-
szem, w Polsce zgodnie z prawem le-
czenie szpitalne jest gwarantowane bez-
płatnie, a lekarze mają obowiązek leczyć
zgodnie z aktualną wiedzą medyczną.
Tymczasem, żeby do tego nie dopuścić,
szczególnie przy drogim leczeniu, zaczy-
na się żonglerka przepisami, przeciąga-
nie procedur. Relatywnie nowy przepis
z ustawy o prawach pacjenta i rzeczniku
praw pacjenta z 2008 r. zapewnia nam,
że „pacjent ma prawo do świadczeń
zdrowotnych odpowiadających wyma-
ganiom aktualnej wiedzy medycznej”.
Konstrukcja jest o tyle absurdalna, że
nikt nie zmuszał ustawodawcy do jego
wprowadzenia – zostało to zrobione pod
publikę – a w rzeczywistości nie jest re-
alizowane. Gdyby te przepisy trakto-
wać poważnie, pacjentowi chorujące-
mu na chorobę ultrarzadką (np. chorobę
Fabry’ego, mukoplisacharydozę typu
drugiego) przysługiwałoby względem
szpitala roszczenie o leczenie warte np.
1 mln zł. Tymczasem urzędnicy i szpi-
tale mówią: „nie mamy pieniędzy”. To
po co wprowadzono ten przepis? Wyglą-
da na to, że ustawodawca tworzy mar-
twe prawo, o którym z góry wiadomo,
że nie będzie przestrzegane. To cecha
państw niedemokratycznych. Z tym
można i trzeba walczyć w sądach.
Tyle że naprawdę budżet jest ogra-
niczony. Nie da się wszystkich leczyć
tymi najdroższymi lekami.
Oczywiście, że tak. I oczywiście zdaję
sobie sprawę, że nie ma pieniędzy na
leczenie również tych najcięższych cho-
rób. Ale uważam, że to powinno zostać
Wygląda na to, że ustawodawca tworzy
martwe prawo, o którym z góry wiadomo,
że nie będzie przestrzegane. To cecha państw
niedemokratycznych. Z tym można i trzeba
walczyć w sądach
BaRtłomiej Kuchta
adwokat specjalizujący się
w ochronie praw pacjenta
W środowisku prawników istnieje przekonanie, że
rzadko się zdarzają sędziowie, którzy chcą wydawać
precedensowe wyroki podważające działanie systemu
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
5 / 8
C6
Kariera
Rekrutacja w wielkich firmach prawniczych
cej aplikacji, aby w końcu znaleźć firmę
gotową przyjąć ich na szkolenie, niż ci
wywodzący się z Oksfordu i Cambridge.
Takie wnioski potwierdzają jedynie po-
pularne, intuicyjne przekonanie, że wy-
kształcenie zdobyte na najbardziej eli-
tarnych uczelniach jest przepustką do
kariery nie tylko w firmach prawniczych
z magicznego kręgu (pięć elitarnych kan-
celarii z siedzibą w Londynie), lecz tak-
że w całym wymiarze sprawiedliwości.
Ślepe CV
Aby odeprzeć powtarzane od lat oskar-
żenia o nieuzasadnione faworyzowanie
młodych prawników po Oksbridge oraz
blokowanie mobilności społecznej, pod
koniec ubiegłego roku Clifford Chance,
jedna z największych globalnych kance-
larii sieciowych, postanowiła wprowa-
dzić dość odważną zmianę w polityce
zatrudnienia. Chcąc udowodnić swoje
przywiązanie do różnorodności i niedy-
skryminacji, rekruterzy z Clifford Chan-
ce przestali informować partnerów bio-
rących udział w finałowych rozmowach
kwalifikacyjnych, jaką uczelnię skończył
dany kandydat do pracy w ich firmie.
Zgodnie z polityką ślepego CV pracowni-
cy kancelarii w procesie rekrutacyjnym
skoncentrowali się wyłącznie na kom-
petencjach i merytorycznym przygoto-
waniu aplikantów, a nie na tym, gdzie
zdobyli oni dyplom ukończenia studiów
wyższych. Firma zaczęła też przyznawać
dodatkowe punkty za doświadczenia
zawodowe, np. pracę w handlu, która
pomogła danej osobie pokryć koszty
czesnego.
W ślad za Clifford Chance poszły nie-
dawno kolejna wielka brytyjska kance-
laria Macfarlanes oraz globalna firma
prawnicza Mayer Brown, zaś między-
narodowa kancelaria Hogan Lovells
w tym miesiącu ogłosiła, że poważnie
rozważa wprowadzenie u siebie ślepe-
go CV. W pierwszym roku obowiązywa-
nia nowej polityki zatrudnienia Clifford
Chance przyjął do pracy 100 absolwen-
tów w sumie z 41 różnych uniwersyte-
tów. Okazało się zatem, iż kandydatom
po„Oksbridge” w niczym nie ustępują
młodzi prawnicy z tytułami magistra
mniej znanych uczelni w Lancaster, Ul-
ster czy Cardiff.
Dobry, bo taki jak ja
Rozwiązania wdrożone przez brytyj-
skie kancelarie mają zniwelować skutki
charakterystycznej dla elitarnych firm
z branży prawniczej czy consultingowej
skłonności do uprzywilejowania kan-
dydatów, których zaplecze edukacyj-
ne i kulturowe jest zbliżone do norm
i wzorców reprezentowanych przez ka-
drę zarządzającą. Zdaniem Lauren A.
Rivery, profesor socjologii z amerykań-
skiego Uniwersytetu Northwestern, któ-
ra przeprowadziła 120 obserwacji i wy-
wiadów z uczestnikami rekrutacji na
stanowiska w renomowanych kancela-
riach, bankach inwestycyjnych i firmach
consultingowych, przekonanie o wyjąt-
kowych zdolnościach i wybitnym inte-
lekcie absolwentów Oksbridge czy Ivy
League wynika przede wszystkim z pre-
stiżu, jaki wiąże się ze studiowaniem na
elitarnych uczelniach, nie jest zaś po-
chodną ich indywidualnych osiągnięć.
Rivera przekonuje, że pracodawcy do-
ceniają nie tylko kompetentnych i sku-
tecznych kandydatów, ale też takich,
z którymi łączą ich wspólne doświadcze-
nia, podobny sposób spędzania wolnego
czasu oraz inne wybory odnoszące się
do stylu życia.
Pomysł na siebie
Zarówno specjaliści od rekrutacji praw-
ników, jak i partnerzy w dużych kance-
lariach sugerują, że na polskim grun-
cie nie ma jednak potrzeby sprawdzać
kadrowych innowacji, takich jak ślepe
CV z tego prostego względu, że Uniwer-
sytet Warszawski i Uniwersytet Jagiel-
loński nie cieszą się u nas taką renomą
i autorytetem, jaką w Wielkiej Brytanii
(i na całym świecie) mają Oksford i Cam-
bridge. Ale już na pytanie, czy tak samo
traktują młodych prawników z dyploma-
mi uniwersytetów oraz szkół prywat-
nych, padają różne odpowiedzi.
– Nadal przywiązujemy wagę do tego,
jaką uczelnię skończył kandydat, który
aplikuje o pracę w naszej kancelarii, choć
dużo mniejszą niż jeszcze kilka lat temu,
kiedy z reguły mniej spodziewaliśmy się
po prawnikach po szkołach prywatnych.
Wprawdzie wciąż zdarza się, że najpierw
odruchowo patrzę na aplikacje absol-
wentów wydziałów prawa uznanych
uczelni państwowych, ale coraz częściej
jestem też pozytywnie zaskoczona po-
ziomem osób z tytułem magistra nie-
których uczelni niepublicznych. Bywa,
że tacy kandydaci mają lepsze praktycz-
ne przygotowanie do wykonywania za-
wodu, bo w okresie studiów więcej czasu
spędzali na warsztatach, rozwiązywaniu
Coraz więcej
dużych kancelarii
prawnych
dochodzi do
wniosku, że
należy przestać
faworyzować
absolwentów
najbardziej
renomowanych
wydziałów
prawa. Próbują
to zmienić,
wprowadzając
nowatorskie
praktyki
rekrutacyjne lub
starają się już
bez uprzedzeń
podchodzić
do młodych
prawników
z dyplomami
uczelni
prywatnych
FOT
FO
x
Posady już nie tylko dla oksfordczyków
Chcąc udowodnić swoje przywiązanie
do różnorodności i niedyskryminacji,
rekruterzy z Clifford Chance
przestali informować partnerów
biorących udział w finałowych
rozmowach kwalifikacyjnych, jaką
uczelnię skończył dany kandydat
do pracy w ich firmie
emilia Świętochowska
emilia.swietochowska@infor.pl
M
ike Ross, genialny
dwudziestoparo-
latek z popular-
nego amerykań-
skiego serialu
„W garniturach”
dzięki niezwy-
kłemu zbiegowi okoliczności zostaje
bliskim współpracownikiem partne-
ra w elitarnej nowojorskiej kancelarii
– znanej z tego, że zatrudnia wyłącznie
absolwentów szkoły prawa na Harvar-
dzie. Nie dość, że przez całą pierwszą
serię błyskotliwy oszust musi ukrywać
przed pozostałymi partnerami, iż nie
skończył nawet college’u, to jeszcze na
co dzień musi obserwować, z jaką po-
gardą odnoszą się oni do prawników,
którzy zdobyli dyplom na uniwersytecie
Columbia czy Yale.
Preferencyjne traktowanie absol-
wentów najbardziej elitarnych uczelni
jest zwykle nie tyle wyrazem klasowe-
go snobizmu, ile ugruntowaną, choć
nie do końca uświadomioną praktyką.
Z raportu niezależnej komisji ds. usług
prawnych działającej przy brytyjskim
Ministerstwie Sprawiedliwości wynika,
że dyplomy Oksfordu i Cambridge (tzw.
Oksbridge) nawet z gorszymi ocenami
zasadniczo dają młodemu adeptowi
prawa większe szanse na zapewnienie
sobie miejsca na obowiązkowym stażu
zawodowym niż nawet najlepsze świa-
dectwa pozostałych uczelni. Co więcej,
kandydaci, którzy mają za sobą studia na
mniej renomowanych uniwersytetach,
muszą składać średnio cztery razy wię-
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
6 / 8
kazusów i sporządzaniu pism proceso-
wych – wskazuje Agnieszka Szczepek,
dyrektor HR w kancelarii Zakrzewski
Domański Palinka.
Ponieważ w krótkiej historii rynku
usług prawniczych w Polsce chyba nie
było jeszcze tak ostrej rywalizacji o pracę
w kancelariach jak obecnie, aby poważ-
nie liczyć się w tym wyścigu, trzeba być
kimś więcej niż jedynym z 400 absol-
wentów stacjonarnych studiów magi-
sterskich na Wydziale Prawa UW.
– Uczelnia, z której wywodzi się kan-
dydat, może mieć znaczenie. Jednak
z doświadczenia wiem, że nie mniej
istotne niż utarta renoma uniwersy-
tetu, w tym uznana kadra profesorska,
jest to, czy studenci skorzystali z możli-
wości, jakie daje im szkoła, np. czy brali
udział w wymianie międzynarodowej,
odbywali letnie praktyki czy zdobywali
ponadprzeciętne kwalifikacje językowe.
Takie punkty w CV zawsze przykuwa-
ją uwagę, bo pokazują, że ktoś ma na
siebie pomysł, nawet jeśli nie skończył
renomowanej uczelni – zauważa Krzysz-
tof Wierzbowski, partner zarządzający
w kancelarii Wierzbowski Eversheds.
– Nigdy nie odrzucamy aplikacji tylko
ze względu na nazwę szkoły, jaka widnieje
w CV, ani nie faworyzujemy słabszych kan-
dydatów nawet po najlepszych uczelniach.
Poza wiedzą merytoryczną i umiejętno-
ścią korzystania z niej zwracam przede
wszystkim uwagę, czy potencjalny pra-
cownik pasuje do profilu naszej kancelarii
i kultury organizacji. Nawet na najbardziej
konkurencyjnym rynku znalezienie takiej
osoby nie jest łatwe – przyznaje Sylwia Sło-
twińska-Karaś, HR manager w kancelarii
Sołtysiński Kawecki & Szlęzak.
Wszyscy równie przeciętni
– Nie zwracam dużej uwagi na uczelnie,
jakie kończą młodzi prawnicy zainte-
resowani pracą w naszej kancelarii, ani
nie jestem z góry uprzedzony do żadnej
z nich. Zakładam, że obecnie wydzia-
ły prawa są w stanie przekazać swoim
studentom mniej więcej porównywalną
wiedzę teoretyczną, stąd poza solidnym
warsztatem prawa cywilnego i han-
dlowego wymagamy od kandydatów
przede wszystkim samodzielnego my-
ślenia, zapału, umiejętności komuniko-
wania się w grupie oraz innych mięk-
kich kompetencji. Formalna edukacja
prawnicza jest dziś w dużym stopniu
oderwana od praktyki, nie mówiąc już
o tym, że trwa niewspółmiernie dłu-
go do końcowych efektów – twierdzi
Piotr Dulewicz, partner w kancelarii
Dentons kierujący praktykami prawa
spółek oraz private equity.
Jednak sądząc po tym, jak niewielu
młodych prawników na stanowiskach
associate w jego firmie posiada dyplo-
my nawet tych najwyżej notowanych
w rankingach szkół niepublicznych,
a jak liczni są wśród nich absolwenci
UW (alma mater mec. Dulewicza), nie
można oprzeć się wrażeniu, że kan-
celarie o ugruntowanej marce jednak
dość sceptycznie podchodzą do wie-
dzy i kompetencji młodych aplikan-
tów po uczelniach prywatnych. Chociaż
w ostatnich latach ich udział na praw-
niczym rynku pracy znacząco wzrósł,
to nie widać, aby miało to wyraźne
przełożenie na zajmowane stanowiska
w dużych firmach prawniczych. – Mar-
ka uczelni ma dziś mniejsze znaczenie,
bo po żadnej szkole młody prawnik nie
jest gotowy do wykonywania zawodu.
Jednak pomimo większej otwartości na
absolwentów prywatnych szkół pew-
ne uprzywilejowywanie prawników
z najlepszych uniwersytetów pozo-
stało. Większość naszego zespołu rze-
czywiście rekrutuje się z UW – zauwa-
ża Michał Fereniec, partner w firmie
prawniczej Greenberg Traurig. Jego
Posady już nie tylko dla oksfordczyków
Formalna edukacja prawnicza jest
dziś w dużym stopniu oderwana
od praktyki, nie mówiąc już o tym,
że trwa niewspółmiernie długo
do końcowych efektów – twierdzi
Piotr Dulewicz, partner w kancelarii
Dentons
prawnik
30 maja – 1 czerwca 2014 nr 104 (3745)
gazetaprawna.pl
zdaniem wykształcenie przestało być
wyróżniającym kryterium przy selekcji
aplikacji o pracę. – Dekadę temu było
standardem, że zagraniczne kancelarie
zatrudniały absolwentów najbardziej
uznanych uczelni, czyli UW i UJ, resz-
tę postrzegano natomiast jako szkoły
dające gorszą rękojmię przygotowania
do zawodu. Przy obecnej nadpodaży
prawników i presji cenowej ze strony
klientów selekcji kandydatów dokonu-
jemy spośród osób o podobnych oczeki-
waniach finansowych aby wyłowić te,
które mają największe doświadczenie
zawodowe i najlepiej wpisują się w pro-
fil naszej praktyki. Dlatego też często
rekrutujemy prawników z doświadcze-
niem zdobytym w innych kancelariach
– dodaje mec. Fereniec.
Dodatkowe atuty
Chociaż kilka niepublicznych placówek
zlokalizowanych w dużych miastach
już od kilkunastu lat kształci młodych
adeptów prawa (m.in. Akademia Le-
ona Koźmińskiego i Uczelnia Łazarskie-
go), to nawet ich absolwenci nie mogą
jeszcze liczyć na takie samo traktowa-
nie na rynku usług prawnych, co oso-
by wyedukowane na uniwersytetach.
Nie mówiąc już o magistrach prawa, ja-
kich wypuszczają słabo znane uczelnie
w mniejszych miejscowościach, takie
jak Wyższa Szkoła Humanitas w So-
snowcu, Wyższa Szkoła Menedżerska
w Legnicy czy Wydział Zamiejscowy
w Kutnie Wyższej Szkoły Umiejętno-
ści Społecznych w Poznaniu. – Nie ma
wątpliwości, że na początku studenci
i absolwenci szkół prywatnych mają
większe trudności i muszą włożyć wię-
cej wysiłku, aby dostać się na praktyki
lub interview w sprawie pracy niż kan-
dydaci z uczelni państwowych. Różnice
w podejściu firm powoli się zacierają,
choć do tej pory pamiętam, jak jeszcze
kilka lat temu musiałam przekonywać
niektórych pracodawców, dlaczego po-
winni dać szansę osobom z uczelni nie-
publicznych – podkreśla Ewelina Skocz,
menedżer z firmy BCSystems specjali-
zującej się w rekrutacji prawników do
kancelarii oraz wewnętrznych działów
prawnych przedsiębiorstw.
Wraz ze stażem pracy wykształcenie
zaczyna jednak odgrywać coraz mniej-
szą rolę, co widać przy rekrutacji kan-
dydatów na stanowiska senior associate
i wyższe. – Jeśli kandydat o taką pracę
ma co najmniej 6–7 lat doświadczenia
zawodowego, to w ogóle nie zwracam
uwagi na to, jaką uczelnię skończył
i nie przypominam sobie, żeby jakiś
klient wyraźnie oczekiwał ode mnie
takiej informacji. W przypadku „se-
niorów” ważniejsze jest, jakie mają do-
świadczenie oraz to, czy poza studiami
magisterskimi dodatkowo pogłębiali
swoją wiedzę prawniczą. Coraz wię-
cej kandydatów na wyższe stanowiska
wyróżnia się tym, że ma na koncie stu-
dia podyplomowe, np. w King’s College
w Londynie – zapewnia Joanna Sztan-
dur, ekspert doradzająca kancelariom
i departamentom prawnym przedsię-
biorstw m.in. w dziedzinie zarządza-
nia ludźmi.
Głosowanie na Dartha Wiktorowicza Vadera
Jan
Kaczmarczyk
associate
w K&L Gates, członek
komisji
ds. współpracy
z zagranicą przy
Naczelnej Radzie
Adwokackiej,
w imieniu komisji
obserwował wybory
na Ukrainie
N
iezależnych
obserwatorów,
którzy podobnie
jak ja udali się do
Kijowa, było na tyle wielu, że
momentami ich liczba
w poszczególnych lokalach
wyborczych dochodziła do
kilkunastu. Objaśnianie
procedur wyborczych
wszystkim przybyłym
zajmowało członkom
obwodowych komisji sporo
czasu, co może być przynaj-
mniej częściowym usprawie-
dliwieniem opóźnień
w otwarciu niektórych lokali.
Głównie jednak zawiniła
chaotyczna organizacja
pracy, przez którą zbyt długo
dokonywano podziału kart
do głosowania oraz przygo-
towywano i opieczętowywa-
no urny (czasem było ich aż
sześć i nie wiedzieć czemu
były ponumerowane).
Warto pamiętać, że
kijowianie otrzymywali aż
cztery karty wyborcze, gdyż
głosowali nie tylko na
prezydenta kraju, ale także
na przewodniczącego rady
miejskiej i radnych. Co
ciekawe, ci ostatni zostali
wybrani na półtora roku, do
czasu rozpisania właściwych
wyborów lokalnych, które
zgodnie z orzeczeniem
Trybunału Konstytucyjnego
odbędą się 25 października
2015 r. Przyczyną tego stanu
rzeczy są liczne prawne
manipulacje, do których
doszło w trakcie pełnienia
władzy przez prezydenta
Janukowycza. Sytuacja nie
jest jednoznaczna nawet dla
specjalistów ukraińskiego
prawa wyborczego, ale
podobnie jak w przypadku
wyborów prezydenckich
– najistotniejsze na dzisiaj
zdaje się samo dokonanie
wyboru kandydatów
i uznania wyników
za ważne.
Średni czas oczekiwania
na oddanie głosu wynosił
ponad godzinę, ale były
miejsca, gdzie od przyjścia do
otrzymania kart do głosowa-
nia mijały aż cztery godziny.
Rozumiem i doceniam
demokratyczny (dla
niektórych populistyczny)
gest kandydatów, łącznie
z prezydentem elektem,
którzy postanowili odstać
swoje w kolejkach, nie licząc
na uprzywilejowane
traktowanie. Byłoby jednak
jeszcze bardziej demokra-
tycznie, gdyby znowelizowa-
no prawo wyborcze
i uproszczono procedury
głosowania. Niektóre z nich
mogą bowiem wprawić
w zdumienie, zwłaszcza
kogoś, kto tego samego dnia
oddawał w polskiej ambasa-
dzie głos w wyborach do
Parlamentu Europejskiego.
Otóż każdy ukraiński
obywatel w celu znalezienia
się na liście wyborców
w okręgu przejść musi dość
żmudną procedurę rejestra-
cji. Niestety, wbrew
założeniom nic nie dzieje się
automatycznie i wielokrot-
nie widziałem sytuacje,
w których ludzie odchodzili
z niczym, nie znajdując
swojego nazwiska
w odpowiedniej rubryce.
Tryb odwołania przewiduje
możliwość złożenia
sprzeciwu do okręgu
wyborczego, a w razie
niepowodzenia – do sądu ad-
ministracyjnego, co
oczywiście z definicji nie jest
wykonalne w dniu wyborów.
Po drugie zgodnie
z ukraińskim prawem
wyborczym odebranie karty
do głosowania (dokumentu
opatrzonego… znakiem
wodnym i numerem
seryjnym) to proces tak
złożony, że pytania
o zasadność tych rozwiązań
nasuwają się same. Członek
komisji wyborczej po
ustaleniu tożsamości,
znalezieniu osoby na liście
i poproszeniu jej o podpis (na
czym w zasadzie powinny
się kończyć formalności)
musi jeszcze nadać kolejny
numer karcie, odnotować jej
wydanie konkretnemu
wyborcy i otrzymać na
kuponie kontrolnym jego
podpis. Na koniec jeszcze
odrywa tę kartę za pomocą
linijki z bloku kart.
Stopień sformalizowania
trybu wyborczego niepokoi,
choćby dlatego, że technicz-
nie możliwe wydaje się
ustalenie, na kogo każdy
z wyborców oddał swój głos.
Procedura gwarantująca
wielostopniową kontrolę jest
zapewne konsekwencją
korupcyjnych praktyk
w kraju, w którym w zasadzie
w każdych wyborach miał
miejsce jakiś „cud nad urną”.
Mimo to konieczna moim
zdaniem będzie analiza
zasadności przyjętych
rozwiązań. Szczególnie jeśli
weźmiemy pod uwagę to,
że przy 60-procentowej
frekwencji większość lokali
wyborczych w Kijowie
musiała wydłużyć godziny
pracy z uwagi na setki
oczekujących. Doprowadziło
to do absurdalnej sytuacji,
w której bardzo wielu ludzi
oddało głosy już po usłysze-
niu wyników z exit polls.
Warto wspomnieć
o nietypowym, w świetle
polskiego prawa wyborcze-
go, rozwiązaniu, które
dopuszcza (pod pewnymi
warunkami) wywieszenie
plakatów w lokalach
wyborczych. W materiałach
tych znajdują się podstawo-
we informacje o każdym
z kandydatów, ale także ich
dość szczegółowo rozpisany
program polityczny i nie jest
to uznawane za niedozwolo-
ną agitację.
Informacje o kandydatach
znajdują się również na
karcie do głosowania. Dzięki
temu dowiedziałem się, że
biorący udział w lokalnych
wyborach niejaki Darth
Wiktorowicz Vader jest
prezesem spółki z o.o.
Ciemna Strona Mocy. Samo
zarejestrowanie takiego
kandydata świadczy
o zmianie w relacjach
państwo – obywatel na
Ukrainie. Coś takiego w Rosji
wciąż byłoby niemożliwe.
obserwacja
wyborów na Ukrainie
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
7 / 8
C8
OPINIE
Widziane z dystansu
■
Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl
■
Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska
■
Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki
■
Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut,
Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska
■
Redaguje: Ewa Szadkowska
■
Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz
■
Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):
Dyrektor: Monika Szulc-Wąsikowska, tel. 22 530 40 17
■
Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz
■
Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24
AUTOPROMOCJA
Trzy mity o prawniczych negocjacjach
Maciej
Bobrowicz
radca prawny,
mediator
gospodarczy
i sądowy,
prezes KRRP
w latach 2007–2013
N
egocjacje
prawnicze nie są
przedmiotem
naszego zainte-
resowania. My, prawnicy,
po prostu negocjujemy. Czy
jednak robimy to jak
profesjonaliści?
Mit pierwszy: ,,Prawni-
czy świat dzieli się na
prawo materialne
i procesowe”. Tego uczą
adeptów prawa wyższe
uczelnie. W umysłach
przyszłych aplikantów
zostaje zaimplementowa-
ny pewien myślowy model:
Rzeczywistość prawników
to proces sądowy. Poza nim
nie ma nic. Raz zaszcze-
pione przekonanie jest
niemal nieusuwalne.
Problematyka rozwiązywa-
nia konfliktów nie
interesuje dziekanów
wydziałów prawa (no może
z nielicznymi wyjątkami),
więc nie ma jej w progra-
mach studiów. To powodu-
je, że ci nieliczni z młodych
prawników, którzy
dostrzegają konieczność
nauczenia się negocjacji, są
postrzegani jako nieszko-
dliwi hobbyści.
Jak ten model pasuje do
współczesnego świata?
Klienci chcą, by prawnicy
efektywnie działali,
większość z nich nie jest
zwolennikami wydawania
pieniędzy i czekania na
nieprzewidywalny wyrok.
A już na pewno nie myślą
tak przedsiębiorcy.
Mit drugi: ,,Negocjacji
nie trzeba się uczyć, bo na
negocjacjach my, prawnicy,
się znamy”.
Wszyscy uważamy się za
profesjonalnych negocjato-
rów. A skąd ta pewność?
A może tkwimy
w samouwielbieniu?
Jesteśmy profesjonalni, bo
jesteśmy twardzi? Przecież
ci ,,twardzi” to zwykle nie
najlepsi negocjatorzy, bo
nieskuteczni. Wiele lat
temu uczestniczyłem
w szkoleniu prowadzonym
przez fascynata negocjacji
z Ohio. Był na nim także
pewien sprzedawca
nieruchomości, który sam
uważał się za twardego
negocjatora. ,,Ile nierucho-
mości sprzedałeś w tym
miesiącu?” – zapytał go
w pewnej chwili prowa-
dzący. Do dziś pamiętam
wyraz twarzy ,,twardego
negocjatora”, kiedy
odpowiadał ,,żadnej”.
Więc skąd wiemy, że
jesteśmy profesjonalnymi
negocjatorami? Przecież
nasz przeciwnik nie powie
nam tego, a nawet jeśli,
będzie to jedynie komple-
ment. Mamy tę pewność,
bo osiągamy cele, które
sobie założyliśmy? Ale
może poprzeczkę postawi-
liśmy za nisko i tak
naprawdę mogliśmy
wynegocjować więcej?
Wniosek: ,,profesjonalny
negocjator” to jedynie
nasza samoocena. Mamy
też inny problem – gdyby-
śmy uznali, że nie
jesteśmy profesjonalnymi
negocjatorami, to logiczną
konsekwencją byłoby
dojście do wniosku, iż
jesteśmy nieprofesjonal-
nymi negocjatorami. A kto
się do tego chce przyznać
sam przed sobą? Nie
mówiąc już o tym, że
udział w warsztatach
negocjacji przez niektó-
rych traktowany jest jako
publiczna deklaracja
deficytu kompetencji.
I to jest olbrzymi błąd, bo
w świecie biznesu to
właśnie niepodnoszenie
kompetencji jest nieprofe-
sjonalne. Szkolenia
traktuje się jako inwesty-
cję. Ci, którzy nie inwestu-
ją w swój rozwój, wypadają
z rynku.
Mit trzeci: ,,Negocjacje
polegają na przeciąganiu
liny”.
Wedle powszechnie
obowiązującego poglądu
negocjacje są prezentacją
żądań przez strony.
W tej wersji negocjacje
przypominają proces
sądowy: każdy powtarza
swoje oczekiwania
i wspiera je swoimi
argumentami. Różnica
polega na tym, że
w procesie doprowadzi to
do wyroku, a w negocja-
cjach każda ze stron
oczekuje, że ta druga
ustąpi. Jeśli nie ustąpi,
,,sama jest sobie winna”
i sprawa trafia do sądu.
Ten styl negocjacji
przypomina nieco
wyrywanie sobie łopatki
w piaskownicy.
Profesjonalne negocjacje
polegają na poszukiwaniu
rozwiązań, które zaakcep-
tują obie strony.
To inna filozofia: to
negocjacje oparte nie na
żądaniach, ale na intere-
sach, które się kryją za
żądaniami. Ale to potrafią
tylko profesjonaliści.
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
8 / 8