background image

 

SHUTTERST

OCK

Coraz więcej dużych 

kancelarii prawnych 

dochodzi do wniosku, 

że należy przestać 

faworyzować absolwentów 

najbardziej renomowanych 

wydziałów prawa. Próbują 

to zmienić, wprowadzając 

nowatorskie praktyki 

rekrutacyjne lub starają się 

już bez uprzedzeń podchodzić 

do młodych prawników 

z dyplomami uczelni 

prywatnych

Posady już

nie tylko dla

oksfordczyków

prawnik

Piątek – niedziela | 30 maja – 1 czerwca 2014

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               1 / 8

background image

 

C2

 

„Prawnik” powstaje we współpracy z   

Krajową Radą Sądownictwa

   

Naczelną Radą Adwokacką 

 

Krajową Radą Komorniczą

   

Krajową Radą Notarialną

 

 

Krajową Izbą Doradców Podatkowych 

 

Krajową Radą Radców Prawnych

Instytucja zawisłości sprawy pomimo 

dość skąpych regulacji prawnych nie 

wzbudza szczególnego zainteresowania 

w doktrynie. Autorka monografii chce to 

zmienić i serwuje czytelnikowi gruntow-

ną analizę, licząc, że stanie się ona przy-

czynkiem do naukowej dyskusji. Pomimo 

że w publikacji opisywane jest również 

praktyczne znaczenie, jakie zawisłość 

sprawy ma w każdym procesie, książka 

ma w dużej mierze wymiar teoretyczny. 

Z punktu widzenia praktyka interesująca 

może wydać się m.in. ta część, w której 

autorka podejmuje się rozwiązania pro-

blemu zawierającego się w pytaniu: czy 

podniesienie przez pozwanego zarzutu 

potrącenia powoduje stan zawisłości co do 

roszczenia objętego oświadczeniem o po-

trąceniu? Publikację zamykają rozdziały 

opisujące omawianą instytucję w ujęciu 

przepisów prawa UE oraz międzynarodo-

wego postępowania cywilnego. Zagadnie-

nia te potraktowane zostały jednak dość 

wybiórczo. 

PS

biblioteka

 

prawnika

Sprawa w toku

Iwona Sepioło, 

„Przestępstwo niego-

spodarności z art. 296 

k.k.”, Warszawa 201, 

wyd. C.H. Beck

Joanna Mucha, 

„Zawisłość sprawy 

w procesie cywilnym”, 

Warszawa 2014, wyd. 

Wolters Kluwer 

cytat

 

tygodnia 

To samorządy [adwokacki 

i radcowski] najbardziej 

tracą na tym, że istnieją 

niezależnie od siebie. Połączone 

byłyby silniejsze. Nie byłoby 

możliwości rozgrywania ich 

przeciwko sobie – czy to przez 

rządzących, czy media

prof. Zbigniew Ćwiąkalski, 
były minister sprawiedliwości, adwokat,  
w wywiadzie dla „Rzeczy o Prawie”

W lipcu zeszłego roku NRA złożyła 
wniosek o zbadanie zgodności 
z konstytucją przepisów dotyczących 
stawek adwokackich. Dlaczego?

Spowodował to pewien splot okoliczności. 

Po pierwsze, system wynagrodzeń adwo-

kackich nie był zmieniany od ponad 10 lat, 

a ustalone w nim wynagrodzenia, nieza-

leżne od wartości przedmiotu sporu, zo-

stały ujęte ryczałtowo i nie uwzględniały 

inflacji. Taka redakcja przepisów co do za-

sady wskazywała, że stawki wynagrodzeń 

winny być przez ministra sprawiedliwości 

co jakiś czas urealniane, w praktyce oka-

zało się jednak, że oczywiście minister 

tego nie robił.

Jednak kroplą, która przelała czarę 
goryczy, było co innego.

To prawda. Skarb Państwa jest dość często 

pozywany przez pensjonariuszy zakładów 

karnych i aresztów śledczych w związku 

z warunkami, jakie w tych placówkach 

panują. O tym zresztą, że nie zawsze są 

to pieniackie pozwy, świadczą orzeczenia 

trybunału w Strasburgu, który wiele razy 

stwierdzał naruszenie przez Polskę z tego 

tytułu art. 3 europejskiej konwencji praw 

człowieka. Wynagrodzenie w tychże spra-

wach do niedawna zależało od wartości 

przedmiotu sporu. A więc jeśli osadzony 

pozywał Skarb Państwa np. o milion zło-

tych, to wynagrodzenie adwokata z urzę-

du wynosiło 7200 zł. Ponieważ w takich 

sprawach większość powództw była jed-

nak oddalana jako niezasadna, a Skarb 

Państwa i tak musiał opłacać adwokatów 

z urzędu, minister sprawiedliwości posta-

nowił, że z powyższych 7200 zł zrobi 120 

zł. Jak postanowił tak też uczynił. W 2013 

r. stawka została zmieniona na nieprzy-

stające do realiów 120 zł. To była właśnie 

ta kropla, która przeważyła.

Jakie zarzuty znalazły się zatem we 
wniosku do trybunału?  

Naczelna Rada Adwokacka postanowiła 

zaskarżyć przepisy, które określają wyna-

grodzenia adwokackie zarówno za spra-

wy prowadzone z urzędu jak i z wyboru. 

W przypadku spraw z urzędu, jako wzorzec 

kontrolny wskazaliśmy przepisy prawa 

o adwokaturze. W naszej ocenie wyce-

na pracy adwokata przedstawiona przez 

ministra sprawiedliwości w rozporządze-

niu w sprawie stawek została dokonana 

w sposób wadliwy. Natomiast przy spra-

wach z wyboru dodatkowo powołaliśmy 

jako wzorce kontroli przepisy konstytucji 

gwarantujące prawo do sądu oraz ochronę 

prawa własności. Konstruowaliśmy nasz 

wniosek przy założeniu, że prawo adwoka-

ta do klienteli jest prawem majątkowym. 

Zatem jeśli np. w sprawie z zakresu prawa 

pracy adwokat bierze od klienta 2 tys. zł czy 

w sprawie rozwodowej 5 tys. zł, a następnie 

gdy wygrywa proces, przeciwnik proceso-

wy zobowiązany jest do zwrócenia mu, 

zgodnie z rozporządzeniem, odpowied-

nio jedynie 60 i 360 zł, to klient ma pra-

wo czuć się oszukany. Powinien bowiem 

dostać pełen zwrot poniesionych kosztów.

Ta argumentacja trybunału jednak nie 
przekonała. W niedawnym postanowie-
niu uznał, że NRA nie ma legitymacji 
wnioskowej w zakresie objęcia wzorcem 
konstytucyjnym zapisów dotyczą-
cych stawek za sprawy prowadzone 
z wyboru. Jak to motywował? 

W jego opinii tak skonstruowany wzorzec 

konstytucyjny mogliby wskazać w skar-

dze konstytucyjnej jedynie sami klienci 

i z tego punktu widzenia Naczelna Rada 

Adwokacka nie może poddawać pod osąd 

trybunałowi omawianej kwestii. Zdaniem 

TK wynagrodzenie pomiędzy adwokatem 

i klientem ustala umowa. Natomiast to, 

że sąd zasądza następnie na rzecz strony 

wygrywającej tylko tyle, ile mówi rozpo-

rządzenie, jest sytuacją prawidłową.

Rozumiem, że i państwa takie uzasad-
nienie nie przekonało?

Dlatego też złożyliśmy zażalenie na wska-

zane postanowienie. Ponownie przedsta-

wiliśmy rozbudowane argumenty wska-

zujące, że prawo do klienteli jest prawem 

majątkowym przysługującym każdemu 

członkowi adwokatury. I jeżeli ustawo-

dawca w taki sposób jak dziś kształtuje 

zasady zwrotu kosztów sądowych, to zde-

cydowanie negatywnie na nie wpływa. Po 

drugie uznaliśmy, że nie jest uzasadnione 

w świetle przepisów konstytucji zawę-

żanie adwokaturze wzorca kontroli do 

przepisów samorządowych, czyli prawa 

o adwokaturze. W naszej ocenie z art. 191 

ustawy zasadniczej nie wynika, aby NRA 

jako podmiot o kompetencji wnioskowej 

szczególnej nie była uprawniona do wska-

zywania jako przedmiotu kontroli art. 

64 konstytucji (ochrona prawa własności 

– red.), tylko dlatego że regulacją bezpo-

średnio dotknięci są klienci adwokatów, 

a oni sami jedynie pośrednio. 

W zażaleniu rada wskazuje, że trybu-
nał mylił się, uznając wniosek NRA za 
skargę.

Tego rodzaju pomyłka w Trybunale Kon-

stytucyjnym nie powinna się w ogóle zda-

rzyć. Skarga konstytucyjna to przecież 

środek indywidualnej ochrony praw oraz 

wolności przysługującej każdemu obywa-

telowi, który wyczerpał środki prawne 

i uważa, że jego sprawa rozstrzygnięta zo-

stała na podstawie przepisów niekonsty-

tucyjnych. Natomiast wszyscy pozostali, 

jak np. grupa posłów czy prezydent, mają 

kompetencje do składania do trybunału 

właśnie wniosków o zbadanie zgodności 

aktu normatywnego z ustawą zasadniczą. 

Te grupy oczywiście dzielą się na tych, 

którzy maję pełną kompetencję wnio-

skową i mogą wnosić o zbadanie dowol-

nego aktu, i takich jak NRA – o kompe-

tencji ograniczonej –  uprawnionych do 

skarżenia jedynie przepisów dotyczących 

zakresu ich działania. 

Jakie w pana opinii będą finał sprawy 
i rozstrzygnięcie TK?

Na tym etapie trudno wyrokować. Nie 

ukrywam jednak, że trzy lata temu try-

bunał badał podobny problem dotyczą-

cy stawek taksy notarialnej. Był to efekt 

populistycznych zabiegów byłego już na 

szczęście ministra sprawiedliwości Zbi-

gniewa Ziobry, który kilka tygodni przed 

wyborami parlamentarnymi obniżył 

w sposób drastyczny stawki taksy. KRN 

zaskarżyła tę nowelizację do trybunału, 

a ten ostatecznie uznał, że nie jest umo-

cowany do tego, by badać poszczególne 

stawki. Podnosił wtedy, że może badać 

wyłącznie całość systemu wynagrodzeń. 

Nie obawiają się państwo, że taka reto-
ryka powróci?

Mamy wobec niej kontrargument. W na-

szej opinii wytyczna ustawowa, zgodnie 

z którą minister sprawiedliwości po za-

sięgnięciu opinii Naczelnej Rady Adwo-

kackiej określa w drodze rozporządzenia 

szczegółowe zasady ponoszenia kosztów 

pomocy udzielonej z urzędu, posiada  

funkcję gwarancyjną. Chodzi o wymóg 

uwzględnienia przy konstruowaniu sta-

wek rodzaju i zawiłości sprawy oraz wy-

maganego nakładu pracy adwokata.

Tym samym, jeśli ustawodawca zawarł 

w prawie o adwokaturze takie wytyczne, 

zabezpieczył obywateli przed arbitralno-

ścią i dowolnością aktu wykonawczego. 

Podejście trybunału, że wytyczne musi 

spełniać całe rozporządzenie, a nie po-

szczególne stawki, prowadzi do wypacze-

nia ich sensu. W tym momencie ich gwa-

rancyjna funkcja stanęłaby pod znakiem 

zapytania, bo tak naprawdę musielibyśmy 

wierzyć na słowo ministrowi sprawie-

dliwości, że prawidłowo wykonał dele-

gację ustawową i prawidłowo rozważył 

wszelkie interesy. Na słowo ministrowi 

sprawiedliwości wierzyć jednak nie będę.

Dlaczego nie?

Wieloletnie doświadczenia i obserwa-

cje poczynań ministrów: Ziobry, Czumy 

i Gowina, a zwłaszcza aparatu Minister-

stwa Sprawiedliwości, wskazują na to, że 

trudno tu posłużyć się domniemaniem 

dobrej wiary. Ja osobiście urzędnikom 

Ministerstwa Sprawiedliwości po pro-

stu nie wierzę.

W zeszłym tygodniu jeden z adwokatów 
przegrał przed NSA sprawę o zwolnienie 
go z przyjmowania spraw z urzędu. NSA 
uznał, że przepisy na to nie zezwalają. 
Uważa pan, że powinien powstać rejestr 
adwokatów chętnych do prowadzenia 
tego typu spraw?

Są w Polsce izby adwokackie, w których 

już takie rejestry nieformalnie funkcjonu-

ją – dotyczą głównie spraw karnych i za-

równo sędziowie, jak i adwokaci sobie te 

rozwiązania chwalą. Prawdą jest jednak, 

że rzeczywiście nie mają one umocowania 

w przepisach. Stąd, aby powyższa propo-

zycja mogła zostać wprowadzona w życie, 

wpierw należałoby zmienić prawo.

Rozmawiała Anna Krzyżanowska

wywiad

 na początek

Mamy mocne argumenty

Wniosek NRA nie był 

skargą. Tego rodzaju 

pomyłka w Trybunale 

Konstytucyjnym  

nie powinna się 

w ogóle zdarzyć

Wieloletnie 

doświadczenia 

i obserwacje 

poczynań 

ministrów: Ziobry, 

Czumy i Gowina, 

a zwłaszcza aparatu 

Ministerstwa 

Sprawiedliwości 

wskazują na to, że 

trudno tu posłużyć 

się domniemaniem 

dobrej wiary. 

Ja osobiście 

urzędnikom MS po 

prostu nie wierzę

dR Jacek SkRzydło

adwokat, członek komisji  

ds. postępowań konstytucyjnych 

Naczelnej Rady adwokackiej

MA

TERIA

ły

 P

RASO

WE

Monografia  

dla karnistów

Policyjne statystyki dowodzą, że w ostat-

niej dekadzie wszczynano średnio 

500 śledztw rocznie w sprawach o czyny 

z art. 296 kodeksu karnego, zwane po-

tocznie przestępstwami niegospodar-

ności. Penalizacja i ściganie tych zacho-

wań ma obecnie szczególne znaczenie 

z uwagi na postępującą profesjonalizację 

obrotu gospodarczego.

W prezentowanej monografii autorka 

omawia przestępstwo niegospodarności 

od strony podmiotowej i przedmiotowej. 

Na uwagę zasługuje rozdział poświęcony 

zbiegowi odpowiedzialności z art. 296 

k.k. z innymi przepisami prawa w sy-

tuacjach, gdy menedżera należy ukarać  

np. nie tylko za niegospodarność, ale 

i ujawnienie tajemnicy przedsiębior-

stwa czy nierzetelne prowadzenie do-

kumentacji. Książka z pewnością okaże 

się pomocna prokuratorom, którym na 

co dzień przychodzi prowadzić śledztwa 

o czyny z art. 296 k.k., i sędziom rozpo-

znającym tego rodzaju sprawy. 

AM

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               2 / 8

background image

 

prawnik 

 30 maja – 1 czerwca 2014 nr 104 (3745)  

gazetaprawna.pl

Dominika 

Bychawska-

-Siniarska

 

koordynatorka 
projektu „Europa 
Praw Człowieka” 
Helsińskiej Fundacji 
Praw Człowieka

prosto

 

ze Strasburga

Pani McDonald ma ograni-

czone możliwości ruchowe ze 

względu na niepełnospraw-

ność. Nie jest w stanie samo-

dzielnie skorzystać z toalety 

czy umywalki. Na początku 

marca 2007 r. lokalne władze 

Londynu przyznały jej pakiet 

nocnej opieki w postaci oso-

bistego asystenta. 21 listo-

pada 2008 r. poinformowa-

ły ją jednak, że świadczenia 

zostają wycofane, i zaofe-

rowały  wsparcie w postaci 

pieluch i nieprzemakalnych 

prześcieradeł. Miało to przy-

nieść oszczędność rzędu 22 

tys. funtów rocznie. 

McDonald wniosła odwoła-

nie do sądu, podnosząc, że de-

cyzja o cofnięciu nocnej opieki 

naruszyła jej poczucie godno-

ści. Gdy skarga została odda-

lona, kobieta złożyła apelację.

W okresie od 4 listopada 

2009 r. do 11 kwietnia 2010 r. 

przeprowadzono kolejną 

rewizję decyzji w zakresie 

pomocy osobom niepełno-

sprawnym. Uznano, że uży-

cie pieluch spełnia sanitarne 

potrzeby McDonald. Czekając 

jednak na wyrok sądu apela-

cyjnego, kobieta zawarła 

z miastem ugodę, na mocy 

której przyznano jej nocną 

opiekę cztery do pięciu dni 

w tygodniu. W pozostałe dni 

pomocą miał służyć partner 

McDonald. Sąd apelacyjny 

uznał, że w okresie od 21 li-

stopada 2008 r. do 4 listopa-

da 2009 r. lokalne władze na-

ruszyły statutowy obowiązek 

zapewnienia osobom niepeł-

nosprawnym właściwej opie-

ki. Niemniej jednak naprawiły 

swoje niedociągnięcia po-

przez zawarcie ugody. Skarga 

na naruszenie art. 8 konwen-

cji została zatem uznana za 

niezasadną. Skarga do Sądu 

Najwyższego również nie 

przyniosła powodzenia – SN 

uznał, że potrzeby skarżącej 

zostały w wystarczającym 

stopniu zaspokojone. W 2011 

r. władze cofnęły McDonald 

nocną opiekę w całości.

Powołując się na art. 8 kon-

wencji, niepełnosprawna 

zwróciła się do ETPC, wska-

zując, iż cofnięcie jej opieki 

w związku ze stwierdzeniem, 

że może używać pieluch, na-

rusza jej godność. Strasburscy 

sędziowie w wyroku z 20 maja 

2014 r. (skarga nr 4241/12) 

podobnie jak sądy brytyj-

skie uznali, że do naruszenia 

prawa do życia prywatnego 

doszło niewątpliwie w okre-

sie od 21 listopada 2008 r. do 

4 listopada 2009 r. Nie było 

bowiem podstawy prawnej, 

która umożliwiałaby cofnięcie 

świadczenia wcześniej przy-

znanego. W związku z naru-

szeniem konwencji skarżącej 

przyznano 1000 euro zadość-

uczynienia.

W odniesieniu do okresu 

po 4 listopada 2009 r. trybu-

nał uznał, że decyzja władzy 

o nieprzyznaniu nocnej opieki 

była zgodna z prawem. Inge-

rencja w prawo do poszano-

wania życia prywatnego mia-

ła uzasadniony cel, w postaci 

ekonomicznego interesu pań-

stwa i interesu innych osób 

korzystających z opieki. Sę-

dziowie musieli więc zważyć, 

czy ingerencja była „niezbęd-

na w demokratycznym pań-

stwie”, w szczególności iż na 

szali leżał interes ekonomicz-

ny państwa. Przypomnieli, że 

państwo ma szeroki margi-

nes uznania w sprawach do-

tyczących polityki społecznej, 

opieki nad osobami starszymi 

czy polityki zdrowotnej. Tym 

samym nie mogą oni ocenić 

merytorycznie decyzji władz 

lokalnych kompetentnych do 

dystrybuowania środków so-

cjalnych. 

ETPC zauważył też, że 

skarżącej nie odebrano zu-

pełnie wsparcia, lecz zmie-

niono jego formę – na mniej 

wygodną, lecz równie efek-

tywną. Rezygnacja z cało-

nocnej opieki nie była na tyle 

dolegliwa w oczach trybuna-

łu, by uzasadnić naruszenie 

praw kobiety. W okresie od 4 

listopada 2009 r. nie doszło 

więc do naruszenia art. 8 

konwencji. 

Ważną wytyczną ze strony 

trybunału jest wskazanie, iż 

władze, podejmując decyzję 

o cofnięciu świadczeń spo-

łecznych dla osób niepełno-

sprawnych, powinny brać 

pod uwagę godność człowie-

ka oraz prawo do życia pry-

watnego. Muszą więc zawsze 

zrównoważyć z jednej strony 

potrzeby budżetowe społecz-

ności lokalnej, z drugiej zaś 

prawa jednostki, której przy-

sługuje świadczenie. 

Godność jednostki granicą oszczędności państwa

Piotr Szymaniak 
piotr.szymaniak@infor.pl

C

ouncil of Bars and Law Socie-

ties of Europe jest organiza-

cją reprezentującą, poprzez 

samorządy narodowe, ponad 

milion prawników. Prowadzi 

działania na rzecz ochrony praworządno-

ści i właściwego funkcjonowania wymia-

ru sprawiedliwości. Obecnie mec. Ślązak 

pełni funkcję wiceprezydenta, by za rok 

przejąć stery tej organizacji. Jakie główne 

cele i wyzwania sobie stawia? – Przede 

wszystkim będę zabiegała o poprawę do-

stępu do wymiaru sprawiedliwości, o uru-

chomienie rzeczywistej pomocy prawnej 

dla obywateli na etapie przedsądowym 

i sądowym. Niestety, nie tylko w Polsce 

pomoc prawna jest w dużym stopniu fik-

cją – zapowiada Maria Ślązak, która jako 

niemniej ważną kwestię wskazuje pro-

blem przewlekłości postępowań. Dlatego 

CCBE stale podejmuje działania na rzecz 

zwiększenia efektywności pracy sądów, 

w tym ETPC i TSUE.

To problemy znane od lat, ale mec. 

Ślązak dostrzega też nowe zagrożenia, 

związane choćby z ochroną danych oso-

bowych. – Przez zaniedbania przegrywa-

my walkę o ochronę naszej prywatności. 

Teraz trzeba bardzo dużo pracy, by dopro-

wadzić do wyeliminowania przypadków 

inwigilowania obywateli. Chcę też aby 

CCBE bardzo aktywnie działało na rzecz 

upowszechniania fundamentalnych war-

tości naszego zawodu wśród prawników 

z krajów Partnerstwa Wschodniego. Czę-

sto jeżdżę na Wschód i Zakaukazie, gdzie 

obserwuję, że nawet prawnicy nie do koń-

ca rozumieją, jak ważne jest przestrzega-

nie niezależności, tajemnicy zawodowej 

i unikanie konfliktu interesów. Leży to 

przede wszystkim w interesie  obywateli, 

którym pełen respekt dla tych wartości 

gwarantuje praworządność w ich krajach 

– przyznaje mec. Ślązak. 

Jej atutem jest doświadczenie na arenie 

międzynarodowej, nie tylko ze względu 

na zaangażowanie w europejskie organi-

zacje prawnicze. Przez większość kariery 

zawodowej pracowała dla podmiotów za-

granicznych, często brała (i bierze) udział 

w rozmaitych stażach czy konferencjach, 

które nierzadko sama organizowała.

Jednym z pierwszych takich wyjazdów 

była wizyta polskich prawników w Kali-

fornii w 1991 r. Polska właśnie przecho-

dziła od systemu gospodarki centralnie 

planowanej do rynkowej, a mec. Ślązak 

przypadło w udziale wygłoszenie referatu 

podczas konferencji dla sędziów na temat 

prawa upadłościowego. – Bardzo rozbawi-

łam publiczność przytoczeniem statystyk, 

z których wynikało, że w sądzie w Gdań-

sku było tylko pięć takich spraw. My do-

piero uczyliśmy się, co to znaczy „konku-

rencja”, „upadłość” czy „spółki handlowe”. 

W tamtych czasach dla prawnika zajmu-

jącego się prawem gospodarczym wiedza, 

którą zdobył na studiach czy aplikacji, była 

wysoce niewystarczająca – wspomina po-

czątki kariery mec. Ślązak. 

Rok później, pod obyciu trzymiesięcz-

nego stażu w Kanadzie, podczas którego 

przygotowywała analizę porównawczą 

polskiego i kanadyjskiego prawa han-

dlowego, zdała sobie sprawę, że praw-

nik, który nie zna mechanizmów prawa 

bankowego, nie może zajmować się pra-

wem gospodarczym. – Natychmiast po 

powrocie podjęłam pracę w jednym z ban-

ków, a potem przez wiele lat pracowałam 

dla duńskiego funduszu inwestycyjne-

go – opowiada Maria Ślązak, która przez 

cały czas, czyli od 1991 r., z powodzeniem 

prowadzi też własną kancelarię prawną.

Jest wielką orędowniczką mediacji. 

Przez całą swoją karierę starała się nakła-

niać klientów do polubownego zakończe-

nia sporów. Przekonuje, że jest to korzyst-

ne nie tylko ze względu na oszczędność 

kosztów i czasu, ale też z punktu widzenia 

dalszych relacji biznesowych.

– Była pionierką, jeśli chodzi o pozyski-

wanie grantów i funduszy europejskich 

z UE. Jeszcze w czasach przedakcesyjnych 

organizowała wyjazdy dla prawników, by 

mogli się dowiedzieć, jak poszczególne kraje 

radziły sobie z implementacją przepisów 

unijnych – mówi mec. Magdalena Witkow-

ska, przewodnicząca komisji praw człowie-

ka w Krajowej Radzie Radców Prawnych. 

Charakterystyczną cechą mec. Ślązak 

jest ciekawość ludzi i świata. – Bardzo lu-

bię rozmawiać z innymi, poznawać ich 

problemy, poglądy. Często okazuje się, że 

pomimo iż różnimy się narodowością, re-

ligiami czy zwyczajami, to mamy podob-

ne problemy i radości – podkreśla Maria 

Ślązak. Interesuje się też malarstwem, 

teatrem i operą. Ze względu na długie go-

dziny spędzane w biurze ceni sobie aktyw-

ny wypoczynek na świeżym powietrzu. 

Dała początek prawniczym tradycjom 

w swojej rodzinie. W jej ślady poszli młod-

szy brat i bratanica, a także dwóch synów. 

Jeden jest partnerem w jej kancelarii, dru-

gi zaś oprócz prawa studiował na SGH i za-

wodowo związany jest z bankowością. 

M

a

TERI

y

 P

R

a

SO

WE

W 2015 r. przewodnictwo w Radzie Adwokatur 

i Stowarzyszeń Prawniczych Europy (CCBE) obejmie 

radca prawny Maria Ślązak

Prenumerata:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (maj 2014 r.): 100,80 zł – maj – grudzień 2014 r.: 730,00 zł. Wersja Premium – miesięczna 
(maj 2014 r.): 117,60 zł – maj – grudzień 2014 r.: 864,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata

Prawniczka ciekawa świata

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               3 / 8

background image

 

 I

nstytucja ombudsmana kojarzy się 

przede wszystkim z ochroną pod-

stawowych praw człowieka: wol-

ności osobistej, bezpieczeństwa, 

swobody wypowiedzi. Pierwsze 

ćwierćwiecze funkcjonowania 

urzędu rzecznika praw obywatel-

skich upłynęło właśnie pod znakiem 

interwencji w  tego typu sprawach. 

Organizacje pozarządowe i strażnicze 

również skupiły się na zabezpieczaniu 

praw i wolności osobistych i politycz-

nych. W ostatnim czasie na agendę tra-

fiły też problemy prawa do prywatności 

czy ochrony danych osobowych. Przez 

ponad dwie dekady udało się ograniczyć 

opresyjne zapędy państwa, ucywilizować 

działania służb czy zbudować niezależ-

ny wymiar sprawiedliwości. Jakkolwiek 

do zrobienia pozostaje wciąż wiele, to 

pora się zastanowić nad nowymi wy-

zwaniami dla RPO i innych instytucji 

ochrony praw człowieka.

Stawiam tezę, że misja RPO powin-

na w najbliższych latach ewoluować 

w stronę większego zainteresowania 

dostępnością i jakością usług publicz-

nych, szczególnie tych społecznych: 

edukacji, ochrony zdrowia czy pomo-

cy społecznej. Innymi słowy, na pierw-

szy plan powinny się wysunąć te, czę-

sto lekceważone, przepisy konstytucji, 

które dotyczą praw socjalnych i eko-

nomicznych. To prawda, że ich egze-

kwowanie nie jest łatwe. Wiktor Osia-

tyński zauważał, jak trudno przychodzi 

przekształcenie gwarancji tych praw na 

ustawodawstwo (W. Osiatyński, „Prawa 

człowieka i ich granice”, Kraków 2011, 

wyd. Znak). Nie możemy jednak udawać, 

że praw tych konstytucja nie gwarantuje 

albo że mają one charakter wyłącznie 

norm programowych.

Efektem transformacji ustrojowej 

i gospodarczej stało się przejęcie zasad-

niczej odpowiedzialności za zapewnie-

nie usług publicznych przez samorzą-

dy. Dziś coraz większą rolę w tej sferze 

odgrywają także podmioty prywatne 

C4

prawa obywatelskie

 

Ewolucja roli ombudsmana

kontraktowane czy finansowane ze 

środków publicznych – prywatne szko-

ły, przychodnie, szpitale, domy opieki 

społecznej. Ich priorytetem nie jest z re-

guły zapewnienie równego dostępu do 

wysokiej jakości usług publicznych, ale 

maksymalizacja zysku. Samorządy także 

coraz częściej koncentrują się wyłącznie 

na szukaniu oszczędności, a nie jako-

ści i dostępności świadczeń. W dodatku 

w wielu sferach (np. edukacji czy ochro-

nie zdrowia) obywatele nie mają dostępu 

do wiarygodnych informacji na temat 

jakości usług. Są wreszcie sektory, gdzie 

nie ma nawet podstawowych standar-

dów świadczenia usług, vide: wsparcie 

bezdomnych. Nie wiadomo, co się tym 

osobom od państwa należy, ile pomocy 

materialnej, ile wsparcia w wychodze-

niu z bezdomności i na jakich zasadach 

można się ubiegać o pomoc. 

Urynkowienie i prywatyzacja usług 

publicznych to potężne wyzwanie dla 

ich jakości i dostępności. Najbardziej 

tracą oczywiście ci, których nie stać na 

współpłacenie czy ucieczkę z publiczne-

go systemu edukacji czy ochrony zdro-

wia do prywatnych usługodawców. Ob-

serwujemy coraz więcej niepokojących 

procesów – niekontrolowaną prywa-

tyzację szkół czy szpitali, wydłużający 

się okres oczekiwania w przychodniach 

czy szpitalach, ograniczanie dostępu 

Kolejki w szpitalach, 

zamknięta szkoła, 

skasowana linia 

autobusowa – czy to 

są sprawy dla RPO? 

Tak, coraz bardziej 

potrzebujemy 

ombudsmana 

do spraw usług 

publicznych

Rzecznik państwa dobrobytu

Trudno pogodzić się z sytuacją, w której 

prawa socjalne są w praktyce traktowane 

lekceważąco czy kpiarsko, jak to zwykł 

czynić Leszek Balcerowicz, nazywając je 

„prawami” lub tzw. prawami. Ktoś musi 

przyjąć rolę aktywnego adwokata państwa 

dobrobytu, nawet jeśli trzeba będzie z tego 

powodu przyjąć łatkę socjalisty, marksisty 

czy innego cyklisty 

dr dawId 

SześcIło

adiunkt w zakładzie 

Nauki administracji 

na wydziale Prawa 

i administracji 

Uniwersytetu 

warszawskiego, 

autor książki „rynek 

– prywatyzacja 

– interes publiczny. 

wyzwania urynkowienia 

usług publicznych”, 

która była w tym 

roku nominowana 

do nagrody dGP 

economicus 

FOT

. P

IOTR

 B

la

WI

c

KI

_Ea

ST

 N

EW

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               4 / 8

background image

 

prawnik 

 30 maja – 1 czerwca 2014 nr 104 (3745)  

gazetaprawna.pl

do usług publicznych, które są nieren-

towne. Wiele z tych procesów toczy 

się w skali lokalnej, nie są zauważalne 

w ogólnokrajowym dyskursie, ale łączą 

się w sumie w falę zagrażającą realiza-

cji konstytucyjnych praw obywateli do 

równego dostępu do usług publicznych, 

szczególnie społecznych.

Trudno RPO zarzucić bezczynność 

w sprawach ochrony zdrowia, edukacji 

czy pomocy społecznej. Sprawozdanie 

rzecznika za rok 2013 zawiera liczne 

przykłady interwencji czy wniosków 

do Trybunału Konstytucyjnego doty-

czących tych dziedzin. Rzecz jednak 

w diagnozie sytuacji i zagrożeń oraz 

nadaniu tym obszarom priorytetowego 

znaczenia. Przykładowo RPO podkreśla 

swoją troskę o sytuację zwalnianych na-

uczycieli. Proponuje powołanie między- 

resortowego zespołu monitorującego 

sytuację zwalnianych pedagogów. Bra-

kuje jednak informacji o konkretnych 

działaniach prawnych, które miałyby na 

celu np. usunięcie wątpliwego z punktu 

widzenia konstytucyjnej zasady równo-

ści zróżnicowania statusu nauczycieli 

w szkołach samorządowych i powierzo-

nych przez samorządy do prowadzenia. 

W pierwszych obowiązuje Karta nauczy-

ciela, w drugich już nie, mimo że szkoła 

nie zmienia swojego statusu, a jedynie 

„operatora”.  W efekcie samorządy pry-

watyzują prowadzenie szkół nie po, by 

podnieść w nich jakość nauczania, ale 

by przyciąć koszty. 

Brakuje też informacji o działaniach 

RPO związanych z prywatyzacją szpi-

tali samorządowych. Nie wiemy, czy 

rzecznik bada wpływ tego procesu na 

dostępność i jakość usług zdrowot-

nych. Wyraźnego głosu RPO nie od-

notowałem zresztą już w debacie nad 

bardzo kontrowersyjnymi zmianami 

w systemie ochrony zdrowia wpro-

wadzonymi w 2011 r. ustawą o dzia-

łalności leczniczej. Inaczej mówiąc, 

brakuje wyraźnego wskazania zjawisk 

dziejących się w najważniejszych sfe-

rach usług publicznych jako problemu 

systemowego. 

Nie chodzi jednak o to, by RPO wy-

tykać brak aktywności, bo byłby to za-

rzut bardzo niesprawiedliwy. Ważniej-

sze jest, by dostrzec, jak niepokojące 

zjawiska dzieją się obecnie w obszarze 

naszego, konstytucyjnie gwaranto-

wanego przecież, państwa dobrobytu. 

Trudno pogodzić się z sytuacją, w któ-

rej prawa socjalne są w praktyce trak-

towane lekceważąco czy kpiarsko, jak 

to zwykł czynić Leszek Balcerowicz, 

nazywając je „prawami” lub tzw. pra-

wami. Ktoś musi przyjąć rolę aktyw-

nego adwokata państwa dobrobytu, 

nawet jeśli trzeba będzie z tego powo-

du przyjąć łatkę socjalisty, marksisty 

czy innego cyklisty. 

Nie jest rozwiązaniem mnożenie in-

stytucji wyspecjalizowanych, sektoro-

wych ombudsmanów. Mamy już nie 

tylko rzecznika praw dziecka, ale także 

rzecznika praw pacjenta czy rzecznika 

ubezpieczonych. Niedawno brytyjski 

rząd zapowiedział wycofanie się z po-

dobnego modelu u siebie. Dowiedzio-

no, że jest to system kosztowny, a nie-

koniecznie skuteczniejszy. Obywatele 

też nie zawsze wiedzą, do kogo zwró-

cić się o pomoc w konkretnej sprawie 

– nie muszą przecież znać całej listy 

rzeczników do spraw różnych. Rzecz-

nicy mają też różne status i kompeten-

cje i nie w każdej dziedzinie są równie 

skuteczne. Brytyjczycy proponują jedne-

go ombudsmana do wszystkiego z siecią 

biur regionalnych zamiast kilkunastu 

specrzeczników, m.in. do spraw ochrony 

zdrowia czy działań samorządu tery-

torialnego. W podobnym kierunku po-

winniśmy podążać, zanim stworzymy 

korpus kilkunastu rzeczników, z których 

żaden nie będzie miał realnego wpływu 

na poprawę jakości i dostępności usług 

świadczonych na rzecz obywateli.

Rzecznik państwa dobrobytu

prawa

 pacjenta

Zarządzenia prezesa NFZ to nie 
przepisy powszechnie obowiązujące

otwarcie powiedziane. I powinny zostać 

wprowadzone takie reguły, które mówią, 

na jakich zasadach i pod jakim warunka-

mi przysługują nam te najdroższe drogie 

leki. To by gwarantowało uczciwe i przej-

rzyste działanie. Teraz daje się złudne 

nadzieje osobom, które są w dramatycz-

nych sytuacjach życiowych, a potem się 

je im odbiera. Urzędnicy oszukują pa-

cjentów: proszą, by złożyć wniosek na 

leczenie, obiecują, że rozpatrzą, odsyłają 

do szpitala. Korespondencja trwa. A u 

pacjenta choroba postępuje. Prowadzę 

sprawę pacjenta ze Śląska, któremu pod 

koniec roku kalendarzowego wydano 

zgodę na chemioterapię niestandardo-

wą. Po Nowym Roku nastąpiły zmiany 

w przepisach i szpital ponownie wystąpił 

o zgodę. Tym razem otrzymał odmowę, 

w związku z tym placówka odmówiła 

leczenia, argumentując, że nie ma na 

nie pieniędzy. Czyli w ciągu kilku tygo-

dni pacjent otrzymał sprzeczne decyzje. 

Sprawa znalazła się w prokuraturze. Jest 

w toku. Przeciąganie spraw jest jedno-

znaczne z pogarszaniem stanu chore-

go, odmowa może się równać wyrokowi 

śmierci. Prokuratury jednak niechętnie 

zajmują się tymi sprawami, więc urzęd-

nik, który odmówił pomocy, nie ponosi 

odpowiedzialności.

Są przecież reguły wprowadzone 
przez Ministerstwo Zdrowia. Okre-
ślane choćby przez programy lekowe, 
chemioterapia niestandardowa etc. 

Kłopot polega na tym, że przepisy się 

nieustannie zmieniają. Kiedyś istniała 

farmakoterapia niestandardowa. Potem 

ją zlikwidowano. Potem były programy 

terapeutyczne, które zmieniono na pro-

gramy lekowe. I tak dalej, i tak dalej. Co 

chwila inne leki są obejmowane refun-

dacją. Ostatecznie o dostępie do lecze-

nia decyduje urzędnik, który nie ma do 

tego prawa. Zgodnie z Konstytucją wa-

runki i zakres udzielanych świadczeń 

określa ustawa, przypominał o tej za-

sadzie również Trybunał Konstytucyjny 

w swoich orzeczeniach. To oznacza, że 

tylko ustawa może określać moje prawa 

jako pacjenta. Istnieje taka kategoria jak 

przepisy „powszechnie obowiązujące” 

i do niej zaliczają się ustawy, ostatecznie 

rozporządzenia. Ale zarządzenia prezesa 

NFZ nie są przepisami powszechnie obo-

wiązującymi: to są przepisy wewnętrz-

ne. Nie mogą wpływać na prawną sytu-

ację obywateli. Tym bardziej na nasze 

prawo do leczenia nie mogą wpływać  

decyzje wojewódzkich czy regionalnych 

pracowników NFZ.

Jakie są wyroki sądu? 

Sąd może nakazać szpitalowi zwrot pie-

niędzy z tytułu odszkodowania,  gdy pa-

cjent kupił leki, których podania odmó-

wił szpital. I to nawet w przypadku, gdy 

NFZ szpitalowi za dane leczenie nie 

chciał zapłacić. Teoretycznie mógłby 

zasądzić odszkodowanie i zadośćuczy-

nienie  solidarnie od funduszu i szpi-

tala. Jest oczywiście i trzecia opcja, że 

powództwo zostaje w całości oddalo-

ne. Z mojego doświadczenia wynika, że 

w stosunku do Narodowego Funduszu 

Zdrowia  sądy najczęściej oddalają po-

wództwa pacjentów w drugiej instancji. 

Choć zdarzało się, że w niższych instan-

cjach, czyli w nieprawomocnych wyro-

kach, były zasądzane odszkodowania 

również od funduszu. Ale nie słyszałam 

o sytuacji, żeby na skutek sprawy cywil-

nej  NFZ oddał pacjentowi pieniądze, 

być może się to zmieni po rozpatrzeniu 

spraw przez Sąd Najwyższy. Co ciekawe 

na początku pierwsze orzeczenia sądów  

z powództw cywilnych były jednoznacz-

ne – szpitale mają płacić. I sprawy nawet 

nie dochodziły do kolejnej instancji. Ale 

kiedy zacząłem dopozywać NFZ, sytuacja 

się zmieniła. Szczerze mówiąc, sam bym 

oczekiwał, że to szpital, którego pozwał 

pacjent, pozwie NFZ. 

Podsumowując z mojego doświad-

czenia wynika, ze wobec szpitala jest 

obecnie szansa odzyskania pieniędzy. 

Natomiast orzecznictwo sądów jest jak 

na razie negatywne, gdy pacjenci po-

zywają NFZ.  

Nieczęsto się zdarza, by placów-
ka medyczna – no chyba że chodzi 
o nadwykonania – pozywała NFZ.

Ze strachu. Szpitale boją się sądzić 

z NFZ, bo to on jest monopolistą na 

rynku i to on rozdaje kontrakty. Trzy-

ma więc wszystkie karty w ręku: może 

nie dać tylu pieniędzy albo w ogóle nie 

podpisać umowy. Poza tym mam wra-

żenie, że ta instytucja jest wyłączona 

z normalnych reguł, wyjęta spod pra-

wa. Bo choć nie działa w pełni legalnie 

– inaczej musieliby finansować każde 

leczenie – to trudno z nią wygrać. A ja 

jako prawnik, sam odczułem skutki wal-

ki z funduszem. 

To znaczy? 

Przy ostatniej sprawie – Doroty Zie-

lińskiej, w której imieniu walczyłem 

o dostęp do innowacyjnego leczenia 

na stwardnienie rozsiane – prokura-

tura w Warszawie ściągnęła akta z mojej 

prywatnej sprawy prowadzonej przeciw 

innemu szpitalowi i NFZ. To było ab-

surdalne, bowiem sprawa zupełnie nie 

była związana ze sprawą Doroty Zieliń-

skiej. Oczywiście było wiadomo, że za-

uważę te ruchy. Dla mnie to była forma 

nacisku, wysłania pewnego sygnału, że 

wynik jednej sprawy może mieć wpływ 

na wyniki drugiej. Dotychczas w mojej 

karierze nie spotkałem się z takimi za-

chowaniem. Dlatego napisałem do sądu 

i innych instytucji, że jest to forma na-

cisku na mnie jako pełnomocnika. Na 

razie nie otrzymałem odpowiedzi.  

Jak jest w przypadku innych prawni-
ków? 

Słyszałem, że również inni adwokaci 

odczuli naciski, kiedy zaczęli walczyć 

z NFZ. Na jedną z koleżanek NFZ skie-

rował skargę do NRA. W środowisku 

prawników istnieje też przekonanie, 

że rzadko się zdarzają sędziowie, któ-

rzy chcą wydawać precedensowe wyroki 

podważające działanie systemu. W efek-

cie mało adwokatów zajmuje się takimi 

sprawami, to są pojedyncze przypadki. 

Większość wychodzi z założenia że nie 

ma co kopać się z koniem.

Poza tym trzeba uczciwie powiedzieć, że 

to trudny fragment prawa, bo przepisy 

w tej sferze się nieustannie zmieniają. 

Dlatego jeżeli ktoś się zajmuje sprawa-

mi medycznymi, to przede wszystkim 

chodzi o błędy lekarskie. A ja oskarżam 

NFZ o to, że z pełną świadomością podej-

muje działania, które doprowadzają do 

tego, że pacjent nie otrzymuje leczenia. 

Rozmawiała Klara Klinger

Walczy pan w imieniu pacjentów 
o dostęp do drogich leków. Kto jest 
adresatem takich pozwów? 

Są trzej adresaci: szpital, NFZ i Skarb 

Państwa. Można oczywiście procesować 

się w sądzie administracyjnym. Jest to 

możliwe wówczas, kiedy pacjent zwróci 

się do urzędu, by ten ustalił jego prawo 

do otrzymania świadczenia czy leczenia. 

Jeżeli ten odmówi, można wystąpić do 

sądu administracyjnego. Problem po-

lega na tym, że najczęściej jest to bez-

skuteczna droga. Trudno w ten sposób 

wygrać. Dlatego ścieżka postępowania 

cywilnego  jest pewnym precedensem. 

Zastosowałem w przypadku walki o do-

stęp do innowacyjnych leków tryb pro-

cesu cywilnego, bo uznałem, że tylko tak 

można rozszczelnić system. 

Wydaje się, że system gwarantuje 
dostęp do leczenia wszystkim. Również 
do leków.

Na tym właśnie polega problem. Ow-

szem, w Polsce zgodnie z prawem le-

czenie szpitalne jest gwarantowane bez-

płatnie, a lekarze mają obowiązek leczyć 

zgodnie z aktualną wiedzą medyczną. 

Tymczasem, żeby do tego nie dopuścić, 

szczególnie przy drogim leczeniu, zaczy-

na się żonglerka przepisami, przeciąga-

nie procedur. Relatywnie nowy przepis 

z ustawy o prawach pacjenta i rzeczniku 

praw pacjenta z 2008 r. zapewnia nam, 

że „pacjent ma prawo do świadczeń 

zdrowotnych odpowiadających wyma-

ganiom aktualnej wiedzy medycznej”. 

Konstrukcja jest o tyle absurdalna, że 

nikt nie zmuszał ustawodawcy do jego 

wprowadzenia – zostało to zrobione pod 

publikę – a w rzeczywistości nie jest re-

alizowane. Gdyby te przepisy trakto-

wać poważnie, pacjentowi chorujące-

mu na chorobę ultrarzadką (np. chorobę 

Fabry’ego, mukoplisacharydozę typu 

drugiego) przysługiwałoby względem 

szpitala roszczenie o leczenie warte  np.  

1 mln zł. Tymczasem urzędnicy i szpi-

tale mówią: „nie mamy pieniędzy”. To 

po co wprowadzono ten przepis? Wyglą-

da na to, że ustawodawca tworzy mar-

twe prawo, o którym z góry wiadomo, 

że nie będzie przestrzegane. To cecha 

państw niedemokratycznych. Z tym 

można i trzeba walczyć  w sądach. 

Tyle że naprawdę budżet jest ogra-
niczony. Nie da się wszystkich leczyć 
tymi najdroższymi lekami.

Oczywiście, że tak. I oczywiście zdaję 

sobie sprawę, że nie ma pieniędzy na 

leczenie  również tych najcięższych cho-

rób. Ale uważam, że to powinno zostać 

Wygląda na to, że ustawodawca tworzy 

martwe prawo, o którym z góry wiadomo,  

że nie będzie przestrzegane. To cecha państw 

niedemokratycznych. Z tym można i trzeba 

walczyć  w sądach

BaRtłomiej Kuchta

adwokat specjalizujący się 

w ochronie praw pacjenta

W środowisku prawników istnieje przekonanie, że 

rzadko się zdarzają sędziowie, którzy chcą wydawać 

precedensowe wyroki podważające działanie systemu

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               5 / 8

background image

 

C6

Kariera

 

Rekrutacja w wielkich firmach prawniczych

cej aplikacji, aby w końcu znaleźć firmę 

gotową przyjąć ich na szkolenie, niż ci 

wywodzący się z Oksfordu i Cambridge. 

Takie wnioski potwierdzają jedynie po-

pularne, intuicyjne przekonanie, że wy-

kształcenie zdobyte na najbardziej eli-

tarnych uczelniach jest przepustką do 

kariery nie tylko w firmach prawniczych 

z magicznego kręgu (pięć elitarnych kan-

celarii z siedzibą w Londynie), lecz tak-

że w całym wymiarze sprawiedliwości.

Ślepe CV

Aby odeprzeć powtarzane od lat oskar-

żenia o nieuzasadnione faworyzowanie 

młodych prawników po Oksbridge oraz 

blokowanie mobilności społecznej, pod 

koniec ubiegłego roku Clifford Chance, 

jedna z największych globalnych kance-

larii sieciowych, postanowiła wprowa-

dzić dość odważną zmianę w polityce 

zatrudnienia. Chcąc udowodnić swoje 

przywiązanie do różnorodności i niedy-

skryminacji, rekruterzy z Clifford Chan-

ce przestali informować partnerów bio-

rących udział w finałowych rozmowach 

kwalifikacyjnych, jaką uczelnię skończył 

dany kandydat do pracy w ich firmie. 

Zgodnie z polityką ślepego CV pracowni-

cy kancelarii w procesie rekrutacyjnym 

skoncentrowali się wyłącznie na kom-

petencjach i merytorycznym przygoto-

waniu aplikantów, a nie na tym, gdzie 

zdobyli oni dyplom ukończenia studiów 

wyższych. Firma zaczęła też przyznawać 

dodatkowe punkty za doświadczenia 

zawodowe, np. pracę w handlu, która 

pomogła danej osobie pokryć koszty 

czesnego. 

W ślad za Clifford Chance poszły nie-

dawno kolejna wielka brytyjska kance-

laria Macfarlanes oraz globalna firma 

prawnicza Mayer Brown, zaś między-

narodowa kancelaria Hogan Lovells 

w tym miesiącu ogłosiła, że poważnie 

rozważa wprowadzenie u siebie ślepe-

go CV. W pierwszym roku obowiązywa-

nia nowej polityki zatrudnienia Clifford 

Chance przyjął do pracy 100 absolwen-

tów w sumie z 41 różnych uniwersyte-

tów. Okazało się zatem, iż kandydatom 

po„Oksbridge” w niczym nie ustępują 

młodzi prawnicy z tytułami magistra 

mniej znanych uczelni w Lancaster, Ul-

ster czy Cardiff.

Dobry, bo taki jak ja

Rozwiązania wdrożone przez brytyj-

skie kancelarie mają zniwelować skutki 

charakterystycznej dla elitarnych firm 

z branży prawniczej czy consultingowej 

skłonności do uprzywilejowania kan-

dydatów, których zaplecze edukacyj-

ne i kulturowe jest zbliżone do norm 

i wzorców reprezentowanych przez ka-

drę zarządzającą. Zdaniem Lauren A. 

Rivery, profesor socjologii z amerykań-

skiego Uniwersytetu Northwestern, któ-

ra przeprowadziła 120 obserwacji i wy-

wiadów z uczestnikami rekrutacji na 

stanowiska w renomowanych kancela-

riach, bankach inwestycyjnych i firmach 

consultingowych, przekonanie o wyjąt-

kowych zdolnościach i wybitnym inte-

lekcie absolwentów Oksbridge czy Ivy 

League wynika przede wszystkim z pre-

stiżu, jaki wiąże się ze studiowaniem na 

elitarnych uczelniach, nie jest zaś po-

chodną ich indywidualnych osiągnięć. 

Rivera przekonuje, że pracodawcy do-

ceniają nie tylko kompetentnych i sku-

tecznych kandydatów, ale też takich, 

z którymi łączą ich wspólne doświadcze-

nia, podobny sposób spędzania wolnego 

czasu oraz inne wybory odnoszące się 

do stylu życia.

Pomysł na siebie

Zarówno specjaliści od rekrutacji praw-

ników, jak i partnerzy w dużych kance-

lariach sugerują, że na polskim grun-

cie nie ma jednak potrzeby sprawdzać 

kadrowych innowacji, takich jak ślepe 

CV z tego prostego względu, że Uniwer-

sytet Warszawski i Uniwersytet Jagiel-

loński nie cieszą się u nas taką renomą 

i autorytetem, jaką w Wielkiej Brytanii 

(i na całym świecie) mają Oksford i Cam-

bridge. Ale już na pytanie, czy tak samo 

traktują młodych prawników z dyploma-

mi uniwersytetów oraz szkół prywat-

nych, padają różne odpowiedzi.

– Nadal przywiązujemy wagę do tego, 

jaką uczelnię skończył kandydat, który 

aplikuje o pracę w naszej kancelarii, choć 

dużo mniejszą niż jeszcze kilka lat temu, 

kiedy z reguły mniej spodziewaliśmy się 

po prawnikach po szkołach prywatnych. 

Wprawdzie wciąż zdarza się, że najpierw 

odruchowo patrzę na aplikacje absol-

wentów wydziałów prawa uznanych 

uczelni państwowych, ale coraz częściej 

jestem też pozytywnie zaskoczona po-

ziomem osób z tytułem magistra nie-

których uczelni niepublicznych. Bywa, 

że tacy kandydaci mają lepsze praktycz-

ne przygotowanie do wykonywania za-

wodu, bo w okresie studiów więcej czasu 

spędzali na warsztatach, rozwiązywaniu 

Coraz więcej 

dużych kancelarii 

prawnych 

dochodzi do 

wniosku, że 

należy przestać 

faworyzować 

absolwentów 

najbardziej 

renomowanych 

wydziałów 

prawa. Próbują 

to zmienić, 

wprowadzając 

nowatorskie 

praktyki 

rekrutacyjne lub 

starają się już 

bez uprzedzeń 

podchodzić 

do młodych 

prawników 

z dyplomami 

uczelni 

prywatnych

FOT

 FO

x

Posady już nie tylko dla oksfordczyków

Chcąc udowodnić swoje przywiązanie 

do różnorodności i niedyskryminacji, 

rekruterzy z Clifford Chance 

przestali informować partnerów 

biorących udział w finałowych 

rozmowach kwalifikacyjnych, jaką 

uczelnię skończył dany kandydat 

do pracy w ich firmie

emilia Świętochowska 
emilia.swietochowska@infor.pl

M

ike Ross, genialny 

dwudziestoparo-

latek z popular-

nego amerykań-

skiego serialu 

„W  garniturach”  

dzięki niezwy-

kłemu zbiegowi okoliczności zostaje 

bliskim współpracownikiem partne-

ra w elitarnej nowojorskiej kancelarii 

– znanej z tego, że zatrudnia wyłącznie 

absolwentów szkoły prawa na Harvar-

dzie. Nie dość, że przez całą pierwszą 

serię błyskotliwy oszust musi ukrywać 

przed pozostałymi partnerami, iż nie 

skończył nawet college’u, to jeszcze na 

co dzień musi obserwować, z jaką po-

gardą odnoszą się oni do prawników, 

którzy zdobyli dyplom na uniwersytecie 

Columbia czy Yale. 

Preferencyjne traktowanie absol-

wentów najbardziej elitarnych uczelni 

jest zwykle nie tyle wyrazem klasowe-

go snobizmu, ile ugruntowaną, choć 

nie do końca uświadomioną praktyką. 

Z raportu niezależnej komisji ds. usług 

prawnych działającej przy brytyjskim 

Ministerstwie Sprawiedliwości wynika, 

że dyplomy Oksfordu i Cambridge (tzw. 

Oksbridge) nawet z gorszymi ocenami 

zasadniczo dają młodemu adeptowi 

prawa większe szanse na zapewnienie 

sobie miejsca na obowiązkowym stażu 

zawodowym niż nawet najlepsze świa-

dectwa pozostałych uczelni.  Co więcej, 

kandydaci, którzy mają za sobą studia na 

mniej renomowanych uniwersytetach, 

muszą składać średnio cztery razy wię-

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               6 / 8

background image

 

kazusów i sporządzaniu pism proceso-

wych – wskazuje Agnieszka Szczepek, 

dyrektor HR w kancelarii Zakrzewski 

Domański Palinka.

Ponieważ w krótkiej historii rynku 

usług prawniczych w Polsce chyba nie 

było jeszcze tak ostrej rywalizacji o pracę 

w kancelariach jak obecnie, aby poważ-

nie liczyć się w tym wyścigu, trzeba być 

kimś więcej niż jedynym z 400 absol-

wentów stacjonarnych studiów magi-

sterskich na Wydziale Prawa UW.  

– Uczelnia, z której wywodzi się kan-

dydat, może mieć znaczenie. Jednak 

z doświadczenia wiem, że nie mniej 

istotne niż utarta renoma uniwersy-

tetu, w tym uznana kadra profesorska, 

jest to, czy studenci skorzystali z możli-

wości, jakie daje im szkoła, np. czy brali 

udział w wymianie międzynarodowej, 

odbywali letnie praktyki czy zdobywali 

ponadprzeciętne kwalifikacje językowe. 

Takie punkty w CV zawsze przykuwa-

ją uwagę, bo pokazują, że ktoś ma na 

siebie pomysł, nawet jeśli nie skończył 

renomowanej uczelni – zauważa Krzysz-

tof Wierzbowski, partner zarządzający 

w kancelarii Wierzbowski Eversheds.

– Nigdy nie odrzucamy aplikacji tylko 

ze względu na nazwę szkoły, jaka widnieje 

w CV, ani nie faworyzujemy słabszych kan-

dydatów nawet po najlepszych uczelniach. 

Poza wiedzą merytoryczną i umiejętno-

ścią korzystania z niej zwracam przede 

wszystkim uwagę, czy potencjalny pra-

cownik pasuje do profilu naszej kancelarii 

i kultury organizacji. Nawet na najbardziej 

konkurencyjnym rynku znalezienie takiej 

osoby nie jest łatwe – przyznaje Sylwia Sło-

twińska-Karaś, HR manager w kancelarii 

Sołtysiński Kawecki & Szlęzak.

Wszyscy równie przeciętni

– Nie zwracam dużej uwagi na uczelnie, 

jakie kończą młodzi prawnicy zainte-

resowani pracą w naszej kancelarii, ani 

nie jestem z góry uprzedzony do żadnej 

z nich. Zakładam, że obecnie wydzia-

ły prawa są w stanie przekazać swoim 

studentom mniej więcej porównywalną 

wiedzę teoretyczną, stąd poza solidnym 

warsztatem prawa cywilnego i han-

dlowego wymagamy od kandydatów 

przede wszystkim samodzielnego my-

ślenia, zapału, umiejętności komuniko-

wania się w grupie oraz innych mięk-

kich kompetencji. Formalna edukacja 

prawnicza jest dziś w dużym stopniu 

oderwana od praktyki, nie mówiąc już 

o tym, że trwa niewspółmiernie dłu-

go do końcowych efektów – twierdzi 

Piotr Dulewicz, partner w kancelarii 

Dentons kierujący praktykami prawa 

spółek oraz private equity.

Jednak sądząc po tym, jak niewielu 

młodych prawników na stanowiskach 

associate w jego firmie posiada dyplo-

my nawet tych najwyżej notowanych 

w rankingach szkół niepublicznych, 

a jak liczni są wśród nich absolwenci 

UW (alma mater mec. Dulewicza), nie 

można oprzeć się wrażeniu, że kan-

celarie o ugruntowanej marce jednak 

dość sceptycznie podchodzą do wie-

dzy i kompetencji młodych aplikan-

tów po uczelniach prywatnych. Chociaż 

w ostatnich latach ich udział na praw-

niczym rynku pracy znacząco wzrósł, 

to nie widać, aby miało to wyraźne 

przełożenie na zajmowane stanowiska 

w dużych firmach prawniczych. – Mar-

ka uczelni ma dziś mniejsze znaczenie, 

bo po żadnej szkole młody prawnik nie 

jest gotowy do wykonywania zawodu. 

Jednak pomimo większej otwartości na 

absolwentów prywatnych szkół pew-

ne uprzywilejowywanie prawników 

z najlepszych uniwersytetów pozo-

stało. Większość naszego zespołu rze-

czywiście rekrutuje się z UW – zauwa-

ża Michał Fereniec, partner w firmie 

prawniczej Greenberg Traurig. Jego 

Posady już nie tylko dla oksfordczyków

Formalna edukacja prawnicza jest 

dziś w dużym stopniu oderwana 

od praktyki, nie mówiąc już o tym, 

że trwa niewspółmiernie długo 

do końcowych efektów – twierdzi 

Piotr Dulewicz, partner w kancelarii 

Dentons

prawnik 

 30 maja – 1 czerwca 2014 nr 104 (3745)  

gazetaprawna.pl

zdaniem wykształcenie przestało być 

wyróżniającym kryterium przy selekcji 

aplikacji o pracę. – Dekadę temu było 

standardem, że zagraniczne kancelarie 

zatrudniały absolwentów najbardziej 

uznanych uczelni, czyli UW i UJ, resz-

tę postrzegano natomiast jako szkoły 

dające gorszą rękojmię przygotowania 

do zawodu. Przy obecnej nadpodaży 

prawników i presji cenowej ze strony 

klientów selekcji kandydatów dokonu-

jemy spośród osób o podobnych oczeki-

waniach finansowych aby wyłowić te, 

które mają największe doświadczenie 

zawodowe i najlepiej wpisują się w pro-

fil naszej praktyki. Dlatego też często 

rekrutujemy prawników z doświadcze-

niem zdobytym w innych kancelariach 

– dodaje mec. Fereniec.

Dodatkowe atuty

Chociaż kilka niepublicznych placówek 

zlokalizowanych w dużych miastach 

już od kilkunastu lat kształci młodych 

adeptów prawa (m.in. Akademia Le-

ona Koźmińskiego i Uczelnia Łazarskie-

go), to nawet ich absolwenci nie mogą 

jeszcze liczyć na takie samo traktowa-

nie na rynku usług prawnych, co oso-

by wyedukowane na uniwersytetach. 

Nie mówiąc już o magistrach prawa, ja-

kich wypuszczają słabo znane uczelnie 

w mniejszych miejscowościach, takie 

jak Wyższa Szkoła Humanitas w So-

snowcu, Wyższa Szkoła Menedżerska 

w Legnicy czy Wydział Zamiejscowy 

w Kutnie Wyższej Szkoły Umiejętno-

ści Społecznych w Poznaniu. – Nie ma 

wątpliwości, że na początku studenci 

i absolwenci szkół prywatnych mają 

większe trudności i muszą włożyć wię-

cej wysiłku, aby dostać się na praktyki 

lub interview w sprawie pracy niż kan-

dydaci z uczelni państwowych. Różnice 

w podejściu firm powoli się zacierają, 

choć do tej pory pamiętam, jak jeszcze 

kilka lat temu musiałam przekonywać 

niektórych pracodawców, dlaczego po-

winni dać szansę osobom z uczelni nie-

publicznych – podkreśla Ewelina Skocz, 

menedżer z firmy BCSystems specjali-

zującej się w rekrutacji prawników do 

kancelarii oraz wewnętrznych działów 

prawnych przedsiębiorstw.

Wraz ze stażem pracy wykształcenie 

zaczyna jednak odgrywać coraz mniej-

szą rolę, co widać przy rekrutacji kan-

dydatów na stanowiska senior associate 

i wyższe. – Jeśli kandydat o taką pracę 

ma co najmniej 6–7 lat doświadczenia 

zawodowego, to w ogóle nie zwracam 

uwagi na to, jaką uczelnię skończył 

i nie przypominam sobie, żeby jakiś 

klient wyraźnie oczekiwał ode mnie 

takiej informacji.  W przypadku „se-

niorów” ważniejsze jest, jakie mają do-

świadczenie oraz to, czy poza studiami 

magisterskimi dodatkowo pogłębiali 

swoją wiedzę prawniczą. Coraz wię-

cej kandydatów na wyższe stanowiska 

wyróżnia się tym, że ma na koncie stu-

dia podyplomowe, np. w King’s College 

w Londynie – zapewnia Joanna Sztan-

dur, ekspert doradzająca kancelariom 

i departamentom prawnym przedsię-

biorstw m.in. w dziedzinie zarządza-

nia ludźmi.

Głosowanie na Dartha Wiktorowicza Vadera

Jan  

Kaczmarczyk 

associate 

w K&L Gates, członek 

komisji  

ds. współpracy 

z zagranicą przy 

Naczelnej Radzie 

Adwokackiej, 

w imieniu komisji 

obserwował wybory 

na Ukrainie

N

iezależnych 

obserwatorów, 

którzy podobnie 

jak ja udali się do 

Kijowa, było na tyle wielu, że 

momentami ich liczba  

w poszczególnych lokalach 

wyborczych dochodziła do 

kilkunastu. Objaśnianie 

procedur wyborczych 

wszystkim przybyłym 

zajmowało członkom 

obwodowych komisji sporo 

czasu, co może być przynaj-

mniej częściowym usprawie-

dliwieniem opóźnień  

w otwarciu niektórych lokali. 

Głównie jednak zawiniła 

chaotyczna organizacja 

pracy, przez którą zbyt długo 

dokonywano podziału kart 

do głosowania oraz przygo-

towywano i opieczętowywa-

no urny (czasem było ich aż 

sześć i nie wiedzieć czemu 

były ponumerowane).

Warto pamiętać, że 

kijowianie otrzymywali aż 

cztery karty wyborcze, gdyż 

głosowali nie tylko na 

prezydenta kraju, ale także 

na przewodniczącego rady 

miejskiej i radnych. Co 

ciekawe, ci ostatni zostali 

wybrani na półtora roku, do 

czasu rozpisania właściwych 

wyborów lokalnych, które 

zgodnie z orzeczeniem 

Trybunału Konstytucyjnego 

odbędą się 25 października 

2015 r. Przyczyną tego stanu 

rzeczy są liczne prawne 

manipulacje, do których 

doszło w trakcie pełnienia 

władzy przez prezydenta 

Janukowycza. Sytuacja nie 

jest jednoznaczna nawet dla 

specjalistów ukraińskiego 

prawa wyborczego, ale 

podobnie jak w przypadku 

wyborów prezydenckich  

– najistotniejsze na dzisiaj 

zdaje się samo dokonanie 

wyboru kandydatów  

i uznania wyników  

za ważne.

Średni czas oczekiwania 

na oddanie głosu wynosił 

ponad godzinę, ale były 

miejsca, gdzie od przyjścia do 

otrzymania kart do głosowa-

nia mijały aż cztery godziny.

Rozumiem i doceniam 

demokratyczny (dla 

niektórych populistyczny) 

gest kandydatów, łącznie  

z prezydentem elektem, 

którzy postanowili odstać 

swoje w kolejkach, nie licząc 

na uprzywilejowane 

traktowanie. Byłoby jednak 

jeszcze bardziej demokra-

tycznie, gdyby znowelizowa-

no prawo wyborcze  

i uproszczono procedury 

głosowania. Niektóre z nich 

mogą bowiem wprawić  

w zdumienie, zwłaszcza 

kogoś, kto tego samego dnia 

oddawał w polskiej ambasa-

dzie głos w wyborach do 

Parlamentu Europejskiego.

Otóż każdy ukraiński 

obywatel w celu znalezienia 

się na liście wyborców  

w okręgu przejść musi dość 

żmudną procedurę rejestra-

cji. Niestety, wbrew 

założeniom nic nie dzieje się 

automatycznie i wielokrot-

nie widziałem sytuacje,  

w których ludzie odchodzili 

z niczym, nie znajdując 

swojego nazwiska  

w odpowiedniej rubryce. 

Tryb odwołania przewiduje 

możliwość złożenia 

sprzeciwu do okręgu 

wyborczego, a w razie 

niepowodzenia – do sądu ad-

ministracyjnego, co 

oczywiście z definicji nie jest 

wykonalne w dniu wyborów.

Po drugie zgodnie  

z ukraińskim prawem 

wyborczym odebranie karty 

do głosowania (dokumentu 

opatrzonego… znakiem 

wodnym i numerem 

seryjnym) to proces tak 

złożony, że pytania  

o zasadność tych rozwiązań 

nasuwają się same. Członek 

komisji wyborczej po 

ustaleniu tożsamości, 

znalezieniu osoby na liście  

i poproszeniu jej o podpis (na 

czym w zasadzie powinny 

się kończyć formalności) 

musi jeszcze nadać kolejny 

numer karcie, odnotować jej 

wydanie konkretnemu 

wyborcy i otrzymać na 

kuponie kontrolnym jego 

podpis. Na koniec jeszcze 

odrywa tę kartę za pomocą 

linijki z bloku kart.

Stopień sformalizowania 

trybu wyborczego niepokoi, 

choćby dlatego, że technicz-

nie możliwe wydaje się 

ustalenie, na kogo każdy  

z wyborców oddał swój głos. 

Procedura gwarantująca 

wielostopniową kontrolę jest 

zapewne konsekwencją 

korupcyjnych praktyk  

w kraju, w którym w zasadzie 

w każdych wyborach miał 

miejsce jakiś „cud nad urną”. 

Mimo to konieczna moim 

zdaniem będzie analiza 

zasadności przyjętych 

rozwiązań. Szczególnie jeśli 

weźmiemy pod uwagę to,  

że przy 60-procentowej 

frekwencji większość lokali 

wyborczych w Kijowie 

musiała wydłużyć godziny 

pracy z uwagi na setki 

oczekujących. Doprowadziło 

to do absurdalnej sytuacji,  

w której bardzo wielu ludzi 

oddało głosy już po usłysze-

niu wyników z exit polls.

Warto wspomnieć  

o nietypowym, w świetle 

polskiego prawa wyborcze-

go, rozwiązaniu, które 

dopuszcza (pod pewnymi 

warunkami) wywieszenie 

plakatów w lokalach 

wyborczych. W materiałach 

tych znajdują się podstawo-

we informacje o każdym  

z kandydatów, ale także ich 

dość szczegółowo rozpisany 

program polityczny i nie jest 

to uznawane za niedozwolo-

ną agitację.

Informacje o kandydatach 

znajdują się również na 

karcie do głosowania. Dzięki 

temu dowiedziałem się, że 

biorący udział w lokalnych 

wyborach niejaki Darth 

Wiktorowicz Vader jest 

prezesem spółki z o.o. 

Ciemna Strona Mocy. Samo 

zarejestrowanie takiego 

kandydata świadczy  

o zmianie w relacjach 

państwo – obywatel na 

Ukrainie. Coś takiego w Rosji 

wciąż byłoby niemożliwe.

obserwacja

 

wyborów na Ukrainie

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               7 / 8

background image

 

C8

OPINIE

Widziane z dystansu

 Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl 

 Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska 

 Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki 

 Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut, 

Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska 

 Redaguje: Ewa Szadkowska 

 Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz 

 Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44): 

Dyrektor: Monika Szulc-Wąsikowska, tel. 22 530 40 17 

 Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz 

 Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

  AUTOPROMOCJA

Trzy mity o prawniczych negocjacjach

Maciej 

Bobrowicz

radca prawny, 

mediator 

gospodarczy 

i sądowy, 

prezes KRRP 

w latach 2007–2013

N

egocjacje 

prawnicze nie są 

przedmiotem 

naszego zainte-

resowania. My, prawnicy, 

po prostu negocjujemy. Czy 

jednak robimy to jak 

profesjonaliści?

Mit pierwszy: ,,Prawni-

czy świat dzieli się na 

prawo materialne 

i procesowe”. Tego uczą 

adeptów prawa wyższe 

uczelnie. W umysłach 

przyszłych aplikantów 

zostaje zaimplementowa-

ny pewien myślowy model: 

Rzeczywistość prawników 

to proces sądowy. Poza nim 

nie ma nic. Raz zaszcze-

pione przekonanie jest 

niemal nieusuwalne. 

Problematyka rozwiązywa-

nia konfliktów nie 

interesuje dziekanów 

wydziałów prawa (no może 

z nielicznymi wyjątkami), 

więc nie ma jej w progra-

mach studiów. To powodu-

je, że ci nieliczni z młodych 

prawników, którzy 

dostrzegają konieczność 

nauczenia się negocjacji, są 

postrzegani jako nieszko-

dliwi hobbyści.

Jak ten model pasuje do 

współczesnego świata? 

Klienci chcą, by prawnicy 

efektywnie działali, 

większość z nich nie jest 

zwolennikami wydawania 

pieniędzy i czekania na 

nieprzewidywalny wyrok. 

A już na pewno nie myślą 

tak przedsiębiorcy.

Mit drugi: ,,Negocjacji 

nie trzeba się uczyć, bo na 

negocjacjach my, prawnicy, 

się znamy”.

Wszyscy uważamy się za 

profesjonalnych negocjato-

rów. A skąd ta pewność? 

A może tkwimy 

w samouwielbieniu? 

Jesteśmy profesjonalni, bo 

jesteśmy twardzi? Przecież 

ci ,,twardzi” to zwykle nie 

najlepsi negocjatorzy, bo 

nieskuteczni. Wiele lat 

temu uczestniczyłem 

w szkoleniu prowadzonym 

przez fascynata negocjacji 

z Ohio. Był na nim także 

pewien sprzedawca 

nieruchomości, który sam 

uważał się za twardego 

negocjatora. ,,Ile nierucho-

mości sprzedałeś w tym 

miesiącu?” – zapytał go 

w pewnej chwili prowa-

dzący. Do dziś pamiętam 

wyraz twarzy ,,twardego 

negocjatora”, kiedy 

odpowiadał ,,żadnej”.

Więc skąd wiemy, że 

jesteśmy profesjonalnymi 

negocjatorami? Przecież 

nasz przeciwnik nie powie 

nam tego, a nawet jeśli, 

będzie to jedynie komple-

ment. Mamy tę pewność, 

bo osiągamy cele, które 

sobie założyliśmy? Ale 

może poprzeczkę postawi-

liśmy za nisko i tak 

naprawdę mogliśmy 

wynegocjować więcej? 

Wniosek: ,,profesjonalny 

negocjator” to jedynie 

nasza samoocena. Mamy 

też inny problem – gdyby-

śmy uznali, że nie 

jesteśmy profesjonalnymi 

negocjatorami, to logiczną 

konsekwencją byłoby 

dojście do wniosku, iż 

jesteśmy nieprofesjonal-

nymi negocjatorami. A kto 

się do tego chce przyznać 

sam przed sobą? Nie 

mówiąc już o tym, że 

udział w warsztatach 

negocjacji przez niektó-

rych traktowany jest jako 

publiczna deklaracja 

deficytu kompetencji.

I to jest olbrzymi błąd, bo 

w świecie biznesu to 

właśnie niepodnoszenie 

kompetencji jest nieprofe-

sjonalne. Szkolenia 

traktuje się jako inwesty-

cję. Ci, którzy nie inwestu-

ją w swój rozwój, wypadają 

z rynku.

Mit trzeci: ,,Negocjacje 

polegają na przeciąganiu 

liny”.

Wedle powszechnie 

obowiązującego poglądu 

negocjacje są prezentacją 

żądań przez strony.

W tej wersji negocjacje 

przypominają proces 

sądowy: każdy powtarza 

swoje oczekiwania 

i wspiera je swoimi 

argumentami. Różnica 

polega na tym, że 

w procesie doprowadzi to 

do wyroku, a w negocja-

cjach każda ze stron 

oczekuje, że ta druga 

ustąpi. Jeśli nie ustąpi, 

,,sama jest sobie winna” 

i sprawa trafia do sądu. 

Ten styl negocjacji 

przypomina nieco 

wyrywanie sobie łopatki 

w piaskownicy.

Profesjonalne negocjacje 

polegają na poszukiwaniu 

rozwiązań, które zaakcep-

tują obie strony.

To inna filozofia: to 

negocjacje oparte nie na 

żądaniach, ale na intere-

sach, które się kryją za 

żądaniami. Ale to potrafią 

tylko profesjonaliści.

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               8 / 8