FRID INGLUSTAD
BRATNIE DUSZE
1
Kristiania, jesień 1908 roku
Elise wyjrzała przez okno. Porywisty wiatr nareszcie ucichł. Jeśli tylko bryg „Fanny"
poradzi sobie z niepogodą, z pewnością już niedługo zawinie do portu. W każdym razie za kilka
dni. Może sztorm opóźni ich powrót, ale przecież nie wolno jej myśleć inaczej. Na pewno sobie
poradzą. Innej sytuacji nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić.
Wysłała nową kartę pocztową do Asle Diriksa. Napisała mu, że zaaranżowała jego
spotkanie z Othilie, i pytała, czy mógłby się z nią spotkać przed przychodnią w najbliższy piątek
po południu o godzinie siódmej. Ten dzień właśnie nadszedł. Obawiała się tego spotkania, nie
wiedziała, jak on zareaguje na wygląd Othilie, jej brudną izdebkę i smutną okolicę.
Tym razem powiedziała chłopcom, o co chodzi. Nie lubiła tej podejrzliwości Kristiana.
Nie powiedziała jednak wszystkiego, tylko wytłumaczyła im, że pewien młody student
chce napisać o warunkach życia na Lakkegata i prosi ją o pomoc, ponieważ ona dobrze zna tę
okolicę. Peder po raz pierwszy darował sobie zadawanie pytań. On i Evert byli tak zajęci
rysowaniem automobilu, że nie mieli czasu, by uważnie jej wysłuchać. Kristian natomiast chciał
się dowiedzieć, dlaczego ten student będzie pisał o sytuacji na Lakkegata. Elise wytłumaczyła
mu to tak dokładnie, jak się dało bez nadmiernego wdawania się w szczegóły. Zwróciła uwagę
na biedę i pijaństwo, nie mówiąc zbyt wiele o ulicznych dziewczynach, ale miała wrażenie, że
zrozumiał.
Drżąc z zimna, przeszła boso po zimnej podłodze i pospieszyła do kuchni, żeby napalić w
piecu, zanim chłopcy się przebudzą.
Asle Diriks przyszedł punktualnie. Elise wolałaby, żeby był ubrany bardziej dyskretnie.
Nietrudno było się domyślić, z jakiej dzielnicy pochodził, wszyscy będą się zastanawiać, co on
ma wspólnego z Othilie. Na szczęście było na tyle wcześnie, że na ulicy panował spokój.
Dziewczęta jeszcze nie stały w bramach. Żadna nie wyglądała też przez okno i nie próbowała
zwabić do siebie mężczyzn. Ich działalność nie rozpoczynała się przed zapadnięciem zmroku.
Uchylił kapelusz i grzecznie się z nią przywitał, dziękując jej za to, że zgodziła się mu
pomóc.
- Łączy nas wspólny interes, panie Diriks. Ja również chcę pomóc tym nieszczęśliwym
ludziom. Jedyna osoba, którą znam i która patrzy na sprawę z perspektywy tych dziewcząt, to
Olafia Johannisdatter. Słyszał pan o niej?
Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.
Elise opowiedziała mu wszystko, co wiedziała o tej córce islandzkiego pastora.
- Zabiera te dziewczyny do siebie do domu i oddaje własne łóżko tym, które się mają
najgorzej, podczas gdy sama śpi na podłodze. Daje im jedzenie, chore wysyła na szósty oddział
szpitala Ullevål i robi wszystko co w jej mocy, żeby zabrać je z ulicy. Niektóre udało jej się też
nawrócić i zaangażować do chrześcijańskiej posługi.
Asle Diriks pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Czy potrafi pani zrozumieć, co ją skłoniło do przyjazdu do Kristianii? Poświęcić dobre
życie córki pastora, by mieszkać z brudnymi, cuchnącymi dziewczętami cierpiącymi na choroby
weneryczne?
Elise zatrzymała się i mierzyła go wzrokiem przez chwilę. - Jeśli patrzy pan na nie w ten
sposób, to nie wydaje mi się, żeby pana wizyta u Othilie miała jakiś sens.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Czy nie taka jest prawda?
- Owszem, ale w pana głosie daje się wyczuć pogardę. Myślałam, że powie pan o nich, że
są nieszczęśliwe. One nie stały się brudne, cuchnące i chore dlatego, że tego chciały, tylko
dlatego, że społeczeństwo je takimi uczyniło. Władze, zamiast dać im jakąś inną pracę bądź
wsparcie finansowe, dopóki nie znajdą zatrudnienia, przyczyniły się do tego, że dziewczęta stały
się tym, czym są.
Wyglądał na zawstydzonego.
- Przepraszam, pani Ringstad. Z pewnością muszę się jeszcze wiele nauczyć.
- Tak, to prawda. Przede wszystkim musi się pan nauczyć patrzeć na nie z szacunkiem i
współczuciem. Dopóki nie będzie pan tego umiał, nie może pan o nich pisać.
- Obiecałem pani, że nie napiszę o nich w sposób osądzający albo uwłaczający ich
godności. Proponuję, by przeczytała pani mój artykuł, zanim ukaże się w druku.
- Dziękuję, chętnie do zrobię.
- Dlaczego sama pani o tym nie napisze?
- Już to zrobiłam i wywołało to falę oburzenia. Doradzono mi, bym pisała pod
pseudonimem, a i tak wiele osób starało się dociec, kto się pod nim kryje. Gdyby wyszło na jaw,
że to kobieta i że była ona prządką w Graah, jeszcze bardziej zmniejszyłoby to szansę na
poważne potraktowanie tego, co napisałam. Poza tym kierownik przędzalni, który teraz jest
moim szwagrem, wściekłby się jeszcze bardziej. Nie zamierzam przestać o tym pisać, ale
wydawnictwo poprosiło mnie, żebym ostrożnie posuwała się naprzód. Myślę, że artykuł
napisany przez młodego studenta pochodzącego z mieszczańskiej rodziny zostanie przyjęty w
inny sposób.
- Może zostanę posądzony o zakochanie się w jednej z tych ulicznic? - Uśmiechnął się,
ale można było dosłyszeć nutę niepokoju w jego głosie.
- Musi się pan z tym liczyć. Musi pan umieć znieść krytykę, oskarżenia i obwinianie, w
przeciwnym razie może pan dać sobie spokój z pisaniem na ten temat.
- Jest pani doprawdy surowa, pani Ringstad. Nie niepokoi się pani o mnie?
- Nie, wydaje mi się, że ma pan szczere intencje, że chce pan znosić podziały w
społeczeństwie.
- Ma pani rację. Tego właśnie sobie życzę. Tylko że taka sytuacja zdarza mi się po raz
pierwszy. Łatwiej jest mówić, niż działać.
Uśmiechnęła się.
- Niech pan to potraktuje jako swoisty egzamin.
Kiedy trafili pod adres Othilie, Elise wprowadziła go przez bramę.
- Boże Drogi! - wykrzyknął, kiedy znaleźli się w połowie schodów. - Czy w tych
kamienicach zawsze tak cuchnie?
- Tak, to odór z ustępów.
Zauważyła, że Diriks miał ochotę zatkać nos, ale nie odważył się ze strachu, że zostanie
przez nią wyśmiany.
To się źle skończy, pomyślała. Powinna była go lepiej przygotować na to, co zobaczy.
Othilie otworzyła, jak tylko zapukali. Elise nie miała okazji, żeby poinformować ją kiedy
przyjdą, i bała się, że zjawili się nie w porę.
Oczy musiały przyzwyczaić się do ciemności, która panowała w obskurnej izdebce.
Othilie najwyraźniej spała przed ich przyjściem i gwałtownie zerwała się z łóżka. Ubranie, które
miała na sobie było pogniecione, a w pokoju unosił się brzydki zapach. Najprawdopodobniej
nigdy tu nie wietrzono. Elise wiedziała, że wiele dziewcząt, które pochodziły ze wsi, zabijały
okna gwoździami, żeby zapobiec przeciągom. Najwyraźniej bardziej obawiały się gośćca niż
zgniłego powietrza.
Othilie postawiła zapaloną świeczkę na stoliczku. Ledwo znalazło się tam dla niej
miejsce pośród całego bałaganu.
- Othilie, poznaj pana Asle Diriksa, młodego pisarza, o którym ci opowiadałam. Myślisz,
że znalazłabyś trochę czasu, żeby odpowiedzieć mu na kilka pytań?
Othilie spojrzała w kierunku okna, które było zaklejone gazetą.
- Czy zrobiło się już ciemno?
- Nie, jeszcze nie.
- Co on chce wiedzieć?
Asle Diriks wyciągnął bloczek i ołówek z kieszeni płaszcza, rozejrzał się za miejscem, na
którym mógłby usiąść i w końcu usiadł koło niej na brzegu łóżka.
- Chciałbym się tylko dowiedzieć, skąd pochodzisz, czy twoi rodzice żyją i dlaczego
wylądowałaś tu, na Lakkegata.
- Pochodzę z Odarn, moi rodzice nie żyją i przyjechałam do Kristianii, żeby pracować w
jednej z fabryk.
- Nie udało ci się znaleźć pracy? Othilie pokręciła głową.
- Wszędzie się pytałam, ale oni nie potrzebowali dodatkowych pracowników. Przez
chwilę mieszkałam u koleżanki z tej samej wioski, ale jak mi zabrakło pieniędzy na jedzenie, to
ona powiedziała, że już nie chce ze mną mieszkać. Wtedy się przeprowadziłam do innej. Nie
wiedziałam, czym ona się zajmuje. W nocy obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. To był środek
lata, więc nie miała zaklejonego okna. Wtedy odkryłam, że w jej łóżku leży nagi mężczyzna. Już
miałam zacząć krzyczeć, ale zrozumiałam, że ona mu na to pozwala. Robili to pół nocy i ona do-
stawała dwie korony za każdym razem. Następnego dnia ona mi pokazała pieniądze, które
dostała, i powiedziała, że ja mogę robić to samo. Była w porządku, kupiła jedzenie, i dla siebie, i
dla mnie. I jeszcze powiedziała, że to nic złego, że mogę po prostu zamknąć oczy i myśleć o
czymś innym. Wcale nie miałam na to ochoty, ale nie wiedziałam, co mam robić. Więc się
zgodziłam. Spojrzała na Elise.
- Mówiłam ci, jak to było za pierwszym razem. Elise kiwnęła twierdząco głową.
- Mówiłaś, że był sadystą. Że bolało i krzyczałaś. Wtedy on parsknął śmiechem i chciał
zrobić to jeszcze raz.
Othilie przytaknęła.
Asle Diriks zapisywał stronę za stroną w swoim małym notesie. Kiedy skończył pisać,
spojrzał na Othilie.
- Czy nie mogłaś znowu spróbować zapytać o pracę w jednej z fabryk? Przecież mogło
się zdarzyć, że jakaś posada się zwolniła w międzyczasie?
Othilie posłała mu szydercze spojrzenie.
- Myślisz, że dyrektor albo kierownik produkcji zatrudniłby dziewczynę, która wygląda
tak jak ja?
- Jak się umyjesz, założysz czyste ubrania i uczeszesz włosy, nikt się chyba nie domyśli,
czym się zajmowałaś.
Othilie prychnęła.
- Oni się dopytują i drążą, a wcale nie jest łatwo skłamać wielkiemu panu prosto w twarz.
Byłam w szpitalu na Ullevål, więc o tym by się na pewno dowiedzieli. Poza tym zepsuły mi się
zęby. Nie, chyba muszę zostać tu, gdzie jestem, ale cieszę się, że chcecie pomóc innym, które
przyjdą tu po mnie. Takie życie nie jest dla normalnych dziewczyn.
Asle Diriks wstał. Albo już się wystarczająco nasłuchał, albo nie był już w stanie znieść
tego smrodu.
- Dziękuje ci Othilie. - Podał jej kopertę. - Masz tutaj trochę pieniędzy, ponieważ byłaś
uprzejma ze mną porozmawiać. Obiecałem pani Ringstad, że będzie mogła przeczytać to, co
napisałem, zanim wyślę to do gazety. Będziesz mieć wtedy pewność, że nie znajdzie się tam nic,
co mogłoby zaszkodzić tobie lub innym dziewczętom.
Othilie zajrzała do koperty i zrobiła wielkie oczy.
- Ale chyba nie mogę wziąć tego wszystkiego tak za nic?
- To nie jest nic, zrobiłaś całkiem dużo. Więcej, niż ci się wydaje. Udało ci się przekonać
mnie, że niektórzy panowie w tym kraju powinni mieć wyrzuty sumienia i że już czas
najwyższy, że trzeba coś zrobić, żeby wam pomóc.
Pożegnali się z nią. Przez spory kawałek drogi nie zamienili ze sobą nawet słowa. Elise
zrozumiała, że Asle Diriks ma się teraz nad czym zastanawiać. Ucieszyło ją to.
Miała coś powiedzieć, kiedy on nagle przywołał dorożkę, która przejeżdżała ulicą.
Dorożka zatrzymała się, a on wyciągnął dłoń, żeby pomóc jej wsiąść.
- Ale my nie jedziemy w tym samym kierunku.
- Pani Ringstad, odwiozę panią do domu. Jeszcze tego brakowało, żeby pani wracała
sama. Zaczyna się robić ciemno.
Podczas gdy wóz podskakiwał na kocich łbach, oni milczeli. Czekała, aż powie coś o
Othilie, da wyraz obrzydzeniu albo współczuciu, ale on nie dał po sobie nic poznać.
Najprawdopodobniej potrzebował czasu, by przetrawić to, co przeżył.
Kiedy dorożka zatrzymała się przy Hammergaten, wysiadł pierwszy.
- Dziękuje, że zabrała mnie pani ze sobą, pani Ringstad. Od jutra zacznę pracę nad
artykułem.
Uśmiechając się, kiwnęła głową i pospieszyła w stronę furtki do ogrodu. Ciekawe, czy
Johan wrócił w międzyczasie?
2
Kristian leniwie wszedł do kuchni. Posłał jej przelotne spojrzenie, ale nic nie powiedział.
To było dziwne. Czyżby stał w oknie i obserwował, jak obcy mężczyzna pomaga jej wysiąść z
dorożki?
- Gdzie są wszyscy?
- U góry, razem z Hugo. Krzyczał prawie przez cały czas od momentu, kiedy wyszłaś.
Spojrzała na niego z przerażeniem.
- Hugo krzyczał? Dlaczego? Przecież był spokojny, kiedy wychodziłam.
- Ryczy i mówi, że jego mama nie żyje i została pochowana w ziemi.
- Co ty opowiadasz? Kto mu wmówił coś takiego?
- Przecież to nic dziwnego. Skoro Emanuel mógł umrzeć, to Hugo myśli, że ty pewnie
też.
- Ja mu nie powiedziałam, że Emmanuel nie żyje, a już na pewno nie, że został
pochowany. Ktoś inny musiał to zrobić! - dodała, czując, że ogarnia ją gniew. To z pewnością
Signe! Pospieszyła do drzwi od pokoju.
- Nikt nie musiał mu mówić - krzyknął za nią Kristian. - Nie jest już niemowlakiem. Na
pewno coś zrozumiał, kiedy był w Ringstad.
Znalazła całą czwórkę w łożu małżeńskim. Jensine, wesoła i zadowolona, bawiła się w
nogach łóżka, podczas gdy Peder i Evert pokazywali Hugo swoje cynowe żołnierzyki. Kiedy ją
usłyszeli, posłali jej spojrzenia pełne poczucia winy.
- Musieliśmy pocieszyć Hugo - szybko powiedział Peder. - Płakał, bo myślał, że umarłaś.
- Co za bzdura! Przecież mogliście mu powiedzieć, że wszystko ze mną w porządku.
Podniosła Hugo z łóżka, a on zarzucił jej ręce na szyję i mocno w nią wtulił.
- Nie może być tak, że jak tylko wyjdę, to od razu jest afera.
- Nie wiedzieliśmy, dlaczego miałaś się spotkać z obcymi, a Kristian powiedział tylko, że
jesteś na Lakkegata. Pingelen mówił, że tam jest strasznie, zwłaszcza jak jest ciemno. Też się
przestraszyłem. Szczególnie jak widziałem, że Kristian cały czas wyglądał przez okno, jakby
sam myślał, że może ci się coś stać.
- Mówiłam wam, gdzie będę, ale tak byliście zajęci rysowaniem, że mnie nie słuchaliście.
A teraz szybko na dół, myć zęby!
Peder spojrzał na nią z przerażeniem.
- Ale ja jeszcze nie odrobiłem lekcji!
Elise westchnęła zrezygnowana.
- Więc zejdź na dół i odrób lekcje, i to szybko!
Ułożyła Jensine i Hugo obok siebie, okryła ich patchworkową kołdrą, ucałowała na
dobranoc i wyszła z pokoju. Ku jej zdziwieniu zapadła cisza. Obawiała się, że Hugo znów
zacznie płakać.
Kristian stał na środku pokoju i patrzył na nią pochmurnym wzrokiem. Elise była
zmęczona i czuła, że jego spojrzenie odbiera jej energię. A może to lęk, że statek, którym płynął
Johan, zatonął... Sama już nie wiedziała.
- O co teraz chodzi? - Słyszała, że jej głos zabrzmiał ostro.
- O nic.
- Przecież widzę, że coś się dzieje. Wodzisz za mną oczami i patrzysz podejrzliwym
wzrokiem. Nie możesz tego powiedzieć wprost? O co mnie podejrzewasz?
- Powiedziałem, że o nic. - W jego głosie pobrzmiewał bunt.
- Zastanawiałeś się, kto mi zafundował podróż dorożką?
- To nie moja sprawa.
- Zgadza się, ale skoro stałeś w oknie i widziałeś, to mogę ci powiedzieć, że był to ten
młody pisarz, który chce pisać o dziewczętach z Lakkegata. Zapłacił za moją podroż w podzięce
za to, że przedstawiłam go jednej z dziewcząt, które znam. Nie sądzę, żeby Emanuel miał coś
przeciwko temu, bo sam przecież był w Armii Zbawienia i pomagał zarówno ulicznicom, jak i
pijakom.
- Nie powiedziałem, że Emanuel byłby zły! - głos mu się załamał, odwrócił się na pięcie i
wybiegł do kuchni.
- Kristian! - Elise pospieszyła za nim i zdążyła zobaczyć, że wybiegł bez czapki i kurtki
przez kuchenne drzwi.
Przestraszony Peder spojrzał znad książek.
- Co się stało Kristianowi? Elise ciężko westchnęła.
- Wydaje mi się, że jest mu źle.
- Co to znaczy, że jest mu źle?
Pokręciła głową. Poczuła, że ogarnia ją bezradność i rezygnacja. - Wydaje mi się, że on
cały czas ma wyrzuty sumienia z powodu kłótni z Emanuelem. To boli, gdy zrobiło się coś
złego, czego już nie da się naprawić.
Evert, który siedział i czytał, teraz podniósł głowę.
- Ale on przeprosił. Pokiwała twierdząco głową.
- Wiem, ale to chyba nie pomogło. Poza tym wydaje mi się, że jest na mnie zły. Może
myśli, że nie byłam wystarczająco miła wobec Emanuela.
- Ale to tylko dlatego, że kochasz Johana.
Peder powiedział to, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, ale jednak ją to
dotknęło. Spojrzała na niego. Chyba nie opowiedział Kristianowi o liście?
- Czy on coś mówił? Peder pokręcił głową.
- Przecież my wszyscy o tym wiemy, Emanuel też o tym wiedział. Może dlatego był zły.
Spojrzała na zegar.
- Już tak późno? Chyba napiszę informację do twojego nauczyciela, że musiałeś
zajmować się dzisiaj dziećmi, Peder. Jak teraz nie pójdziecie spać, to was rano nie dobudzę.
Kristian wrócił po dwunastej. Był aż siny z zimna i chciał od razu wbiec po schodach na
górę, bez zamieniania z nią słowa.
- Kristian, poczekaj!
Z niechęcią odwrócił głowę.
- Podejdź tu na chwilę, chcę z tobą porozmawiać. Wyglądał, jakby zaraz miał
zaprotestować, ale podszedł do
niej powolnym krokiem.
- O co chodzi?
- Pomimo tego, że jesteś już prawie dorosły, musisz się mnie słuchać. Zastępuję naszą
matkę, od kiedy zachorowała, i przez cały ten czas ponoszę za was odpowiedzialność. Mar-
twiłam się o ciebie, bo byłeś zamknięty w sobie, ale zmieniłeś się od momentu, kiedy wzięłam
ślub z Emanuelem i przeprowadziliśmy się do mieszkania kierownika zakładu. Myślę, że
cieszyłeś się, że Emanuel jest razem z nami i że traktowałeś go jak ojca. Potem wydarzyło się
wiele rzeczy, które zmieniły twój stosunek do niego; rozczarował cię i zaczął cię irytować.
Wydaje mi się jednak, że było dla ciebie ważne to, że stanowimy rodzinę, i że nie musisz się już
niczego wstydzić. Czy tak było?
Wpatrywał się w podłogę, nic nie mówiąc. Z pewnością by zaprotestował, gdyby tak nie
było, pomyślała Elise, zanim znów podjęła temat.
- Byłeś dumny, kiedy otworzył swój sklep na Maridalsveien, i dobrze ci szło, kiedy mu
pomagałeś. Jego choroba przyszła niespodziewanie, byłeś w szoku, kiedy sparaliżowało mu
nogi, i myślę, że czułeś, że cały nasz świat się zawalił.
Zamilkła, chciała odczekać i zobaczyć, czy on się teraz otworzy. Kristian nic nie
powiedział.
- Teraz pewnie myślisz, że znów jesteśmy w takiej samej sytuacji jak kiedyś. Obawiasz
się, że nie wyżyjemy z honorariów, które dostaję za książki, i jednocześnie boisz się, że w
naszym życiu nastąpi wiele zmian. To sprawia, że czujesz się niepewnie. Mam rację?
Wciąż stał, wpatrując się w podłogę, ale wreszcie przemówił.
- Tego akurat ja nie wiem.
- Nie możesz spróbować mi tego wyjaśnić? Ja też tego nie mogę wiedzieć z całą
pewnością, jeśli mi nie pomożesz i nie powiesz, co cię trapi.
Wzruszył ramionami.
- Czy to ma coś wspólnego z naszą matką?
- Już się o to pytałaś.
- A ty powiedziałeś, że nic nie można poradzić, że zachorowali. Mimo to, wydaje mi się,
że w głębi duszy, obwiniasz ją o to, że nas zawiodła. Dzisiaj jest chorą osobą, ale kiedy
zakochała się w Asbjørnie, była zdrowa.
Nic na to nie odpowiedział, więc się zawahała. Czy powinna z nim porozmawiać o
Johanie? Zanim pojawił się Emanuel, zanim Johan został aresztowany, Kristian go podziwiał,
traktował go jak starszego brata i znajdował u niego pociechę, kiedy ojciec zataczał się po
ulicach w pijanym widzie.
Coś ją jednak powstrzymywało. Jeśli rzeczywiście było tak, jak myślała, rozmowa na ten
temat mogłaby tylko wszystko pogorszyć. Był w trudnym wieku i z pewnością był przekonany,
że małżonkowie, zamiast chodzić na boki, powinni być sobie wierni. Nawet jeśli rozdzieli ich
śmierć. Mówiąc mu, że kocha Johana, właściwie od zawsze, wywołałaby jego oburzenie.
Pomyślałby: dlaczego poślubiła Emanuela, skoro kochała innego? Czy miała mu zdradzić, że
wahała się przed podjęciem tej decyzji i że to Emanuel ją namówił? Że to on chciał, żeby
dziecko, które nosiła, miało ojca? W oczach Kristiana było to z pewnością jednoznaczne z
niewiernością. Również niewiernością wobec samej siebie. Kręcił się, widocznie
zniecierpliwiony.
- Będziesz niedługo kończyć? Głęboko westchnęła.
- Tak. Najwyraźniej do niczego nie dojdziemy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie
musisz się zamartwiać. Jeśli nie będę w stanie nas utrzymać z moich honorariów, znów podejmę
pracę w biurze. Nie musisz się też bać, że zrobię coś niestosownego. Wasza piątka jest dla mnie
najważniejsza w całym moim życiu.
Popatrzyła na niego. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, potem on spuścił
wzrok.
3
Usłyszała, jak zaskrzypiały zawiasy ogrodowej furtki. Zerwała się znad maszyny do
pisania i wyjrzała przez okno. Poczuła, jak ogarnia ją rozczarowanie. To tylko Torkild.
Nieczęsto przychodził z wizytą, więc właściwie powinna się ucieszyć. Gdyby tylko w
takim napięciu nie oczekiwała Johana.
Wstała i wyszła do kuchni, żeby go przyjąć. Zarówno Hugo, jak i Jensine ucięli sobie
przedpołudniową drzemkę.
- Torkild? Cóż za niespodzianka. Wejdź proszę. Nie mogła się opanować.
- Pewnie nie macie żadnych wieści o statku Johana? Pokręcił głową.
- Nad Morzem Północnym szalała gwałtowna burza. Wiele statków zatonęło, ale nie było
wśród nich brygu „Fanny".
Jest więc jeszcze nadzieja.
- Nie możemy porzucić nadziei, Elise. Być może byli zmuszeni zawinąć do najbliższego
portu, żeby przeczekać. Okręt mógł zostać uszkodzony. Ster lub maszty mogą być połamane
albo ktoś potrzebował pomocy lekarskiej. Myślę, że dowiemy się czegoś więcej w przeciągu
najbliższych dni.
Uśmiechnął się.
- Rozczarowałaś się, kiedy odkryłaś, że to tylko ja ? Poczuła, że się rumieniła.
- Słyszałam, że ktoś wchodził przez furtkę, i zobaczyłam ciebie, kiedy wyjrzałam przez
okno. Na stole przy oknie stoi maszyna do pisania.
- Gratulacje. Anna opowiadała, że pożyczono ci maszynę z wydawnictwa. To musi
oznaczać, że bardzo tam w ciebie wierzą. Nie byle kto dostaje taką możliwość.
- Chcesz ją zobaczyć?
- Chętnie. Nie mogę zostać długo, ale miałem nieodpartą chęć pokazania ci artykułu,
który ukazał się dzisiejszej gazecie.
Zwróciła się w jego stronę.
- A czego on dotyczy?
- Tego, co tak zajmuje ciebie i Olafię Johannisdatter, nieszczęśliwych dziewcząt z
Vaterland i Vika.
Czy to możliwe, żeby Asle Diriksowi udało się już opublikować swój artykuł? Otworzyła
usta, żeby o to zapytać, ale powstrzymała się. Anna i Torkild nie mają pojęcia o tych młodych
ludziach, których poznała, a którzy przynależą do tej lepszej części miasta. Poza tym Diriks
obiecał jej, że będzie mogła przeczytać jego artykuł, zanim ukaże się on w druku.
- Byłem zbulwersowany - rzucił Torkild. - Albo on niczego nie zrozumiał, albo nie miał
odwagi napisać, co miał na myśli. Właściwie to nie wiem, czy on w ogóle miał coś na myśli.
To nie mogła być historia napisana przez Asle Diriksa. Obiecał przedstawić sprawę w
taki sposób, by wzbudzić w ludziach współczucie dla tych nieszczęśliwych dziewczyn. Był tam i
widział biedę i niedolę na własne oczy. Musiał zrozumieć, jak były bezradne.
- Nie. - Torkild westchnął. - Jedynym wyjściem jest postępować tak jak Olafia. Próbować
ratować te, którym jeszcze można pomóc, zapewnić im wikt i dach nad głową i mieć nadzieję, że
władze kiedyś zrozumieją, jaka odpowiedzialność na nich spoczywa. Nie wierzę w pisaninę.
Widzisz, co się stało z tymi, co próbowali. Książki zostały skonfiskowane, a pisarz został
skazany na karę więzienia za naruszenie obyczajowości i skromności.
- Ale może być też i tak, że takie książki wywołają dyskusje, zwłaszcza wśród młodych
socjaldemokratów.
- W każdym razie nie ten artykuł. Sprawi on raczej, że burżuje będą tylko kiwać głową,
przyznając całkowitą rację pisarzowi. Możesz zatrzymać gazetę, żeby ją przeczytać w spokoju.
Ja już ją przeczytałem. O, a tam przecież stoi to cudo! - powiedział, uśmiechając się, kiedy
zobaczył maszynę do pisania. - Mam nadzieję, że stanie się ona narzędziem w służbie
sprawiedliwości i że nigdy nie zrezygnujesz ze swojego powołania.
Spojrzała na niego, nie do końca pewna, co miał na myśli.
- Mojego powołania?
- No tak, tego, co sprawiło, że zaczęłaś się angażować. To było wtedy, kiedy Mathilde
wskoczyła do rzeki, żeby nie musieć pracować na ulicy, nieprawdaż? Nigdy nie możesz ulec
pokusie pisania o dobrze urodzonych ludziach, którzy nie mają większych problemów niż to, w
co się ubrać do teatru albo co zaserwować na następnym przyjęciu, żeby zaimponować gościom.
Elise się uśmiechnęła.
- Na takich rzeczach za mało się znam, ale niesprawiedliwość dotyczy nie tylko
dziewcząt z Vaterland i Vika. Z pewnością jest wiele nieszczęśliwych synów i córek bogatych
ludzi, którzy doznali niesprawiedliwości na własnym ciele.
Torkild wzruszył ramionami.
- To nie o nich masz pisać. Oni sobie poradzą. Masz pisać o tych, którzy nie mają
żadnych szans na przelanie swoich myśli na papier albo na wydostanie się z niedoli.
- Teraz cię nie rozumiem Torkildzie. W jednej chwili mówisz, że nie ma sensu o tym
pisać, a w następnej chcesz, żebym wypełniła swoje powołanie.
- Tak, rozumiem, że to sprzecznie brzmi. Chciałem powiedzieć, że powinno się to
pokazać we właściwy sposób, w przeciwnym razie osiąga się wręcz odwrotny skutek.
Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- Miałem przekazać gorące pozdrowienia od Anny i życzyć ci odwagi. Ona zawsze czuje,
kiedy Johan jest w tarapatach, i zawsze wie, kiedy zagrożenie mija. Teraz twierdzi, że Johan
zbliża się do Kristianii.
Uśmiechnął się. Jego usta lekko się wykrzywiły. Sprawiał wrażenie, jakby nie wierzył w
ukryte umiejętności Anny. Równocześnie Elise zdawała sobie sprawę, że Torkild nie do końca
wiedział, jak ma patrzeć na jej związek z Johanem. Z jednej strony była wdową, ale kochała
innego, a nie swego męża. W jego oczach z pewnością grzeszyła przeciwko jednemu z dziesięciu
przykazań.
Jak tylko wyszedł, podekscytowana zaczęła przeglądać gazetę. Nie trwało to długo,
zanim znalazła artykuł, i ku jej zaskoczeniu okazało się, że rzeczywiście napisał go Asle Diriks.
Na początku była krótka notka o pisarzu:
Student Asle Diriks, mimo młodego wieku, zdążył wydać już dwie mniejsze, dramatyczne
prace: Róża zemsty i Jaskółcza pieśń, które zostały dobrze przyjęte. W poniższym artykule
opisuje, z dużą dozą humoru i równocześnie z nieukrywanym przerażeniem, o przybytkach
nieprawości i pokusach z nimi związanych.
Elise wstrzymała oddech. Z humorem? To przecież niemożliwe! Z niedowierzaniem
czytała dalej: Który z młodych studentów powodowany swoją naturalną ciekawości, nie czytał
ukradkiem Hansa Jœgera i Christiana Krohga o tych czasach minionego stulecia, kiedy burdele
były legalne, a władze musiały interweniować, aby przeprowadzane były regularne kontrole ze
względu na choroby weneryczne i fatalne warunki higieniczne, dopóki legalna prostytucja nie
została zniesiona w 1887 roku. Ulicznice miały swoje księgi odwiedzin, w których można było
znaleźć ich nazwisko, fotografię, numer i przepisy. Miały także wskazane przez policję miejsce
zamieszkania i obszar działalności, Nie mogły się przemieszczać bez zgody władz. Większość
mieszkała na Fjerdingen, Vika i Vaterland, podczas gdy te bardziej eleganckie mieszkały w
lepszych dzielnicach.
Dlaczego teraz jest tak, jak jest? Żeby uzyskać odpowiedź na to pytanie, wybrałem się z
wizytą na Lakkegaten, wizytą, której nie radzę innym powtarzać.
Na przedmieściach Kristianii mieszka dużo więcej ludności napływowej niż osób tam
urodzonych. Dotyczy to również kobiet. Dziewczyny służebne ze wsi i małych miasteczek przybyły
do stolicy, żeby znaleźć sobie zatrudnienie z nadzieją na wyższy zarobek. Niektóre wyszły za mąż,
niektóre znalazły pracę jako pomoc domowa, niektóre pracują w fabrykach, podczas gdy jeszcze
inne rozglądają się za zajęciem, które nie byłoby zbyt ciężkie i dawało wyższe zarobki. Wątpię,
żeby spędzanie w łóżku większej części dnia ktoś mógł nazwać pracą.
Spotkałem się z jedną z nich. Zamiast zębów miała tylko spróchniałe pieńki, jej włosy nie
były myte od tygodni, ubrania cuchnęły tak samo zresztą jak pomieszczenie, w którym świadczyła
swoje usługi. Jest mi naprawdę żal tych mężczyzn, którzy w swojej samotności i potrzebie muszą
zawijać do takiego „portu", bo los poskąpił im możliwości znalezienia żony.
Znieśliśmy legalną prostytucję, ale co otrzymaliśmy w zamian? Zdegradowane ludzkie
wraki w ciemnych, śmierdzących pomieszczeniach, które nie mają do zaofiarowania samotnym,
nieszczęśliwym mężczyznom nic poza upokarzającą chwilą na obskurnej, cuchnącej sofie i
zagrożeniem zainfekowania ich swoimi chorobami.
Nie godzi się, żeby takie miejsca i takie wypaczone jednostki ludzkie istniały w naszej
stolicy.
Elise ciężko westchnęła. To nie mogło być prawdą! Niemożliwe, żeby Asle Diriks
napisał ten artykuł! To musiał być ktoś z jego kolegów. Ktoś stroił sobie z niego żarty!
Spojrzała na gazetę i zaczęła ponownie czytać urywki. Wątpię, żeby spędzanie w łóżku
większej części dnia ktoś mógł nazwać pracą. Czy właśnie to było takie zabawne?
Jak on mógł! To podłe! Niegodziwe! Czuła, że dławi ją płacz. To była jej wina. Gdyby
go nie zaprowadziła do Othilie, nie doszłoby do tego. To ona była naiwna i łatwowierna,
wmówiła sobie, że on napisze artykuł, który zwróci uwagę na brak odpowiedzialności ze strony
władz. Zamiast tego wyśmiał Othilie i jej towarzyszki niedoli, sugerując, że wychodziły na ulicę
po to, by zarobić trochę więcej koron niż inni i uniknąć pracy. Pokazał, że to klienci, a nie
dziewczęta, są ofiarami.
Niech to, co za drań! Miała ochotę głośno zakląć.
Podniosła się z krzesła, podarła gazetę na kawałki i wyszła do kuchni, żeby położyć ją w
skrzynce na drewno i zużyć do rozpałki.
W tym samym momencie wpadła jej do głowy pewna myśl. Musi odpowiedzieć!
Naprawdę powinien się dowiedzieć, co o nim myśli! Nie tylko on, ale inni, którzy czytali gazetę!
Pospieszyła z powrotem do pokoju, wkręciła nowy arkusz papieru do maszyny i zaczęła
pisać.
Do studenta Asle Diriksa.
Przeczytałem Pański artykuł z poniedziałku, 2 października 1908 roku, i muszę przyznać,
że jestem wstrząśnięty. Jest Pan młodym człowiekiem - to zrozumiałe samo przez się, bo jest pan
studentem - jednakże mam wrażenie, że przeczytałem artykuł napisany przez starą, zakurzoną
relikwię z poprzedniej epoki, ale pozbawioną mądrości i dostojeństwa dawnych czasów. Pański
artykuł przypomina mi dyskusję, która toczyła się w Związku Robotniczym zaraz po tym, jak
Hans Jœger zaatakował chrześcijańskie podejście do moralności seksualnej, a redaktor O.
Thommessen miał kłopoty z policją, dlatego że opublikował tę przemowę. To będzie już dobrych
kilka lat temu. Właściwie miałem nadzieję, że od tamtego czasu zrodziła się w nas nowa
społeczna świadomość. Poczucie wstydu i budzące się poczucie odpowiedzialności.
Po przeczytaniu Pańskiego artykułu mam wrażenie, że zostaliśmy cofnięci wiele lat
wstecz. Wtedy walka była ciężka, ale opłaciło się. Tak nam się przynajmniej wydawało. Przecież
doprowadziła do tego, że legalna prostytucja w Norwegii została zakazana.
Niech mi Pan powie, młody człowieku, czy ma Pan w ogóle pojęcie, dlaczego młode
dziewczęta z Fjerdingen, Vaterland i Vika zmuszone są wychodzić na ulicę? Czy nie wie Pan, że
te biedne istoty mają tylko dwa wyjścia: umrzeć z głodu lub spędzić większą część doby na
śmierdzącej sofie? Nie zamierzam tutaj szczegółowo opisywać, co te nieszczęsne dziewczęta
muszą znosić. Ale jedno wiem na pewno: one są równie niewinne jak Pana własna siostra i inne
młode panny, które Pan zna. To ich okrutny los, zaniedbanie ze strony władz i pogarda osób
Pańskiego pokroju uczyniły je tym, kim są. Odebraliście im ich poczucie własnej wartości i po-
zwoliliście, by stały się najbardziej nieszczęśliwą częścią społeczeństwa. Wszyscy ponosimy
odpowiedzialność za to, że do tego doszło, i mamy obowiązek to naprawić.
To, czego te dziewczęta najmniej potrzebują, to słowa pogardy od zarozumiałego,
twardogłowego i niemającego pojęcia o sprawie studenta. Na koniec chcę Panu udzielić dobrej
rady: proszę się skontaktować z córką islandzkiego pastora, Olafią Johannisdatter i poprosić o
pozwolenie na obserwowanie jej pracy z bliska. Być może wtedy Pan spojrzy na to inaczej, a
przynajmniej może Pana nauczyć empatii.
Elias Aas, pisarz.
Wahała się tylko przez chwilę. Może powinna podpisać się własnym nazwiskiem?
Potem pokręciła głową. Po pierwsze, gazeta nie wydrukuje artykułu, jeśli będzie chciała
go opublikować pod swoim nazwiskiem. Po drugie, nie odniosłoby to zamierzonego skutku.
Asle Diriks nie wie, kim jest Elias Aas. Będzie myślał, że to jakiś starszy pisarz. Jeśli sprawdzi
w księgarni, najprawdopodobniej usłyszy o Podciętych skrzydłach i zrozumie, że Elias Aas pisał
o niesprawiedliwości społecznej już wcześniej. Może to da mu do myślenia.
Wiedziała, że jest nieostrożna. Być może Asle Diriks oskarży ją o zniesławienie, przecież
go obraziła i użyła słów, których nie powinna była użyć. Jednocześnie nie miała ochoty tego
zmieniać. Zanim opuściła ją odwaga, włożyła list do koperty, przykleiła znaczek i zdecydowała
się poprosić panią Jonsen o opiekę nad dziećmi. Sama pobiegła wysłać list.
4
Elise wracała już z poczty, kiedy zauważyła mężczyznę stojącego na rogu domu. Przez
moment stała jak wryta, potem poczuła, jakby jej serce pominęło kilka uderzeń, a w następnej
chwili zaczęło dziko walić. Nieprzytomna z radości wpadła przez bramę prosto w jego ramiona.
- Johan!
Okręcił ją, przyciągnął do siebie, pocałował i jeszcze raz okręcił. Czuła, że się unosi, że
uczucie szczęścia odbiera jej oddech. Kręciło jej się w głowie i wszystko wirowało jej przed
oczami.
- Tak bardzo się bałam, że coś ci się stało - jęknęła, kiedy wreszcie udało jej się złapać
oddech. - Słyszałam o sztormie i dowiedziałam się, że wiele statków zatonęło na Morzu Pół-
nocnym i Skagerraku. Upłynęło tyle czasu. Mieliście wypłynąć z Le Havre 23 sierpnia.
Pokiwał głową, otoczył ją ramionami i mocno przytulił.
- Sam byłem przerażony, ale o tym wszystkim opowiem ci później. Kocham cię, Elise.
Kocham cię tak bardzo, jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem i nigdy nie pokocham. Od teraz
już nikt nas nie rozdzieli, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Teraz już wiemy. To była ciężka
nauczka, ale to już za nami, zapomnimy wszystko, co złe, i będziemy się cieszyć tym, że znów
jesteśmy razem. Na zawsze.
Uśmiechnęła się, a łzy spływały jej po policzkach. Samo patrzenie na niego sprawiało jej
rozkosz. Czuła jak jej serce wypełnia absolutne szczęście. W następnej chwili poczuła jego usta
na swoich. Miała nadzieję, że będą tak stać i całować się przez całą wieczność.
Kiedy w końcu przestali, poczuła, że ma miękkie kolana i cała drży ze stłumionej
tęsknoty.
Przerażona rozejrzała się dookoła. A co, jeśli ktoś ich widział? Ona, która niedawno
została wdową. Pani Jonsen była w domu i pilnowała dzieci, a chłopcy mogli się zjawić w każdej
chwili. Gdyby Kristian ich zobaczył...
Nie ośmieliła się dokończyć tej myśli.
- Byłam tylko na poczcie, by załatwić jedną sprawę. Pani Jonsen pilnuje Hugo i Jensine.
Uśmiechnął się.
- To chyba nie do mnie wysyłałaś list, prawda? Pokręciła głową i od razu spoważniała.
- Nie, wysłałam artykuł do „Verdens Gang". Uniósł brew, a potem się zaśmiał.
- Myślałem, że teraz zajmujesz się pisaniem książek?
- Zgadza się, ale w gazecie był pewien artykuł, który mnie sprowokował. Torkild wpadł,
żeby mi go pokazać, i tak się rozzłościłam, że nie mogłam się powstrzymać, żeby na niego nie
odpowiedzieć. Wiedziałam, że muszę go wysłać, zanim zacznę myśleć o konsekwencjach.
Johan głośno się roześmiał.
- Czy nie powinno być na odwrót? Że człowiek rozważa następstwa swoich poczynań,
zanim wprowadzi je w życie?
- W takim razie być może ja nigdy nie miałam odwagi, żeby to zrobić. Przecież, jak to się
mówi: kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
- Podsycasz moją ciekawość. Mam nadzieję, że masz brudnopis. Uśmiechnęła się.
- Zrobiłam kopię. Przecież ty nie wiesz, że dostałam maszynę do pisania! Wydawnictwo
mi ją pożyczyło.
Gwizdnął przeciągle.
- Obiecująca pisarka otrzymała wyróżnienie, jak rozumiem. Gratulacje, Elise.
Na żwirowej dróżce dało się słyszeć kroki, a w następnej chwili zza rogu domu wyłoniła
się postać.
Elise i Johan natychmiast przestali się obejmować.
- Gdzie ty się podziewasz Elise? Dzieci się pobudziły i wołają za matką! Wyglądałam
przez okno i widziałam, jak wchodzisz przez furtkę, ale to było już jakiś czas temu. Zaniepo-
koiłam się...
Pani Jonsen patrzyła na Johana surowym, podejrzliwym wzrokiem.
- Chyba rozpoznaje pani Johana, pani Jonsen? Syna Aslauga Thoresena i brata Anny?
Studiuje rzeźbę w Paryżu, był na pokładzie statku podczas tego okropnego sztormu, który
panował w zeszłym tygodniu. Dorastaliśmy razem na Andersengården i byliśmy dla siebie jak
brat i siostra.
Pani Jonsen nic nie powiedziała, zmierzyła tylko Johana wzrokiem od góry do dołu.
Elise odwróciła się do Johana.
- Wejdź na filiżankę kawy. Muszę się dowiedzieć, jak minęła podróż.
Uśmiechnął się.
- W tej chwili to najchętniej bym o niej zapomniał.
- Rozumiem. To musiało być straszne.
- Tego nie da się opisać. Trzeba to przeżyć, żeby to zrozumieć.
Zaczęli iść, pani Jonsen pospieszyła przodem, trzęsąc się z zimna. Hugo i Jensine
siedzieli w kąciku z zabawkami. Nic nie wskazywało na to, że płakali albo wołali za matką. Byli
tak zajęci, że ledwo zauważyli jej obecność.
Elise pomyślała, że pani Jonsen za chwilę pójdzie do siebie. Kobieta jednak nie
zamierzała wychodzić
- Zaczęłam polerować twoją lampę i nie mogę wyjść, dopóki nie skończę - powiedziała
zdecydowanym tonem. Cały stół kuchenny zarzucony był gazetą i kilkoma szmatkami do
polerowania. Pani Jonsen zajęła się nie tylko jedną lampą, ale wszystkimi trzema. Usiadła przy
stole i kontynuowała swoje zajęcie, nie pytając, czy komuś się to podoba, czy nie.
Elise z Johanem wymienili spojrzenia. Widziała po jego oczach, że chciało mu się śmiać.
- Wejdź do środka i obejrzyj maszynę do pisania, a ja nastawię kawę w międzyczasie.
Jesteś głodny?
- Tak, trochę. Nic nie jadłem przez cały dzień. Johan poszedł w stronę drzwi do pokoju.
- W chlebaku została już tylko piętka - odezwała się pani Jonsen.
- Mogę ugotować owsiankę. Mam mleko i kaszę owsianą. Pani Jonsen prychnęła.
- Owsianka na mleku w zwykły poniedziałek?
Elise nie odpowiedziała. Nie powinna pozwolić pani Jonsen, żeby się tak wtrącała, ale
nie chciała nic mówić. Potrzebowała jej. Poza tym w gruncie rzeczy pani Jonsen była dobrą i
miłą kobietą. Elise była w stanie na wiele jej pozwolić.
Gdy tylko wstawiła owsiankę, pospieszyła do pokoju. Johan stał przy oknie i czytał kopię
jej listu.
Odwrócił się w jej stronę.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, żebym to przeczytał?
Pokręciła głową.
- Myślałam, żeby ci to pokazać, ale powinieneś najpierw przeczytać jego artykuł. Tyle
tylko, że teraz pani Jonsen siedzi i poleruje nim lampy. Pójdę zobaczyć czy uda się coś ocalić.
Szukała wśród kawałków gazet, ale znalazła tylko urywki artykułu Asle Diriksa. W
końcu odnalazła duży kawałek strony, której szukała.
Pani Jonsen śledziła ją zaciekawionym wzrokiem.
- Czego tak szukasz?
- Czegoś, co było napisane w gazecie.
Pani Jonsen spojrzała na nią z przerażeniem w oczach.
- A to była dzisiejsza gazeta? Elise kiwnęła potakująco głową.
- To dlaczego położyłaś ją w skrzyni na drewno? Nie mogłam wiedzieć, że ona jest
nowa.
- Nic nie szkodzi, pani Jonsen, to nie pani wina. Odnalazłam kilka kawałków i złożę je w
całość. - Podeszła do kuchenki i zamieszała dokładnie owsiankę, zanim z powrotem ruszyła do
pokoju.
Johan spojrzał znad kopii listu.
- Musiałaś być bardzo zbulwersowana!
- Jak usłyszysz całą historię, to zrozumiesz dlaczego. - Ułożyła kawałki gazety na stole.
Brakowało tylko rubryki, w której było napisane, kim jest Asle Diriks.
Obserwowała Johana, kiedy ten czytał. Poczuła, że znów ogarnia ją oburzenie.
- To moja wina. To ja zaprowadziłam go do Othilie. Tak ładnie prosił, a ja się zgodziłam.
Ale postawiłam warunek, że musi napisać artykuł w taki sposób, żeby ludzie zaczęli współczuć
tym nieszczęśliwym dziewczynom.
Johan gwizdnął przeciągle.
- I taki jest rezultat?
Pokiwała głową i przygryzła wargę.
- Już nigdy więcej nie chcę mieć nic do czynienia z tym głąbem!
Wyprostował się i objął ją ramionami.
- Nie możesz tak na to patrzeć, moja Elise. To tylko pierwszy krok w dobrą stronę.
Napotkasz opór, czasami będziesz miała wrażenie, że się cofnęłaś o kilka kroków - tak jak w tym
przypadku - ale już nie jesteś sama. Ja ci pomogę. Kiedy zakończę swoje kształcenie, nie będę
tworzył dzieł podobnych do tych, które tworzyli wielcy mistrzowie; takich jak Trzy gracje albo
Nadzieja Thorvaldsena. Nie chcę też rzeźbić popiersi znanych i sławnych kobiet i mężczyzn.
Chcę rzeźbić dziewczęta z fabryk po drodze do pracy, trzęsące się z zimna i przemarznięte, z
zapadniętymi policzkami i wychudzonymi kończynami. Chcę rzeźbić dzieci, które noszą ciężkie
wory z cukrem dla kupca, i małe chłopięce ciałka, które pchają wielkie wózki wypełnione
ciężkimi towarami, i tych cienko ubranych, w dziurawych kaloszach, którzy stoją na rogach ulic,
sprzedając gazety. Chcę, żeby moje rzeźby ukazały niesprawiedliwość społeczną, codzienność
biednych dzieci, zmęczone i bezradne matki, które nie mają w oczach nadziei. Pocałował ją.
- Twój artykuł jest dobry. Jeśli „Verdens Gang" będzie miała odwagę go opublikować,
możesz się spodziewać reakcji, ale musisz sobie powiedzieć, że gdzieś tam są jacyś ludzie,
którzy przeczytają to innymi oczami i będą mieli nad czym się zastanawiać.
- Elise, kipi! - dobiegł ich głos pani Jonsen.
Wyrwała się z jego objęć i wybiegła z pokoju. Na kuchence stał żeliwny rondel z
drogocennym mlekiem, wylewającym się poza krawędź garnka. Podbiegła do kuchenki,
podniosła garnek i dołożyła jeszcze dwa pierścienie. Dlaczego pani Jonsen nie mogła sama
podnieść garnka, zamiast krzyczeć za nią?
- Nie mogłam tego sama zrobić. Mam tyle brudu na rękach - powiedziała przepraszająco,
najwyraźniej wywnioskowała ze spojrzenia Elise, że powinna była zdjąć garnek.
Elise nic nie powiedziała. Zrozumiała, dlaczego pani Jonsen ją zawołała. Nie podobało
jej się, że była w pokoju sam na sam z Johanem.
Wytarła brzeg garnka i zamieszała owsiankę, czując że rozpiera ją radość. Johan wrócił!
Należał do niej, a ona do niego, i razem będą walczyć o prawa tych najsłabszych. Nawet jeśli zo-
stanie ostro skrytykowana za swoją odpowiedź skierowaną do Asle Diriksa, nie zamierza się tym
przejmować. Johan powiedział, że to, co napisała jest dobre. I jedynie to się liczy.
- Teraz chciałabym usłyszeć, jak przebiegła twoja podróż - powiedziała, kiedy wróciła do
pokoju. - Dlaczego tyle to trwało?
- Tak jak mówiłem, trafiliśmy na straszliwą niepogodę. To był orkan. Nie zdawałem
sobie sprawy, że fale mogą być tak wysokie! Wznosiły się jak czarne góry wzdłuż burty. Na
szczęście wydostałem się z nadbudówki, którą potem zmyło z pokładu. Pomógł mi pewien
mężczyzna, musieliśmy przywiązać się do grotmasztu. Myślałem, że przebywanie na pokładzie
tak dużego statku nie jest niebezpieczne, w każdym razie na naszej szerokości geograficznej, ale
się myliłem. Fale zalewały pokład i nawet doświadczeni starzy wyjadacze, którzy spędzili na
morzu całe życie, byli przerażeni. Wielu głośno się modliło.
Elise słuchała z narastającą trwogą.
- A potem? Co się wydarzyło?
- Kiedy wpłynęliśmy na podwodny szkier, uszkodzona została płetwa sterowa. Potem
straciliśmy cały rumpel. Załoga próbowała zrobić rumpel ze środkowego masztu, ale fale wdarły
się na pokład, zmiatając z niego ludzi. Żagle się podarły i zniknęły w morzu. Jako ostatnią deskę
ratunku załoga próbowała rzucić kotwice, ale po dwóch dobach byli zmuszeni odcumować, z
obawy, że statek pójdzie w drzazgi. Stali w wodzie po pas i odpompowywali wodę; ja też
próbowałem im pomóc. W końcu nie widzieli innej rady, jak tylko wejść do szalup.
Elise wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- Musieliście wejść do łodzi ratunkowych? Pokiwał głową.
- Tak, ale wtedy mieliśmy najgorszą niepogodę za sobą. Udało nam się dopłynąć do lądu,
na wybrzeżu gdzieś pomiędzy Risør i Arendal. Stamtąd przypłynąłem już innym statkiem do
domu, do Kristianii.
- Czy bryg zatonął?
- Nie, został ocalony. Niepogoda minęła równie gwałtownie, jak się pojawiła. Mogliśmy
byli zostać na pokładzie.
- Niech będą dzięki, że przyjechałeś do domu cały i zdrowy! Cieszę się, że nie
wiedziałam, jak bardzo to było niebezpieczne.
- Rzadko się zdarza, żeby było tak groźnie. W każdym razie nie tak wczesną jesienią.
- Kiedy musisz wrócić? - zapytała zatroskana. Znów otoczył ją ramionami.
- Nie obawiaj się Elise. Taka niepogoda nie zdarza się dwa razy pod rząd.
Ktoś zapukał. Ledwo zdążyli wyswobodzić się ze swoich ramion, kiedy otworzyły się
drzwi i ukazała się w nich głowa pani Jonsen.
- Zamieszałam już w garnku i posprzątałam papiery. Czy mam dać dzieciakom trochę
owsianki? Są głodne.
- Dziękuję pani bardzo, pani Jonsen, ale poradzę już sobie z resztą. Proszę nałożyć sobie
talerz owsianki, zanim pani pójdzie, i jeszcze raz stokrotne dziękuję za pomoc.
Pani Jonsen wyglądała na rozczarowaną, pewnie miała nadzieję zostać jeszcze chwilę,
ale nie odważyła się zaprotestować.
Elise uśmiechnęła się do Johana.
- Chodź, pójdziemy do kuchni i zjemy razem z Hugo i Jensine. Nie widzieli cię od
Bożego Narodzenia.
Drzwi do kuchni były uchylone, a Elise mówiła na tyle głośno, by pani Jonsen mogła
wszystko usłyszeć. Teraz zrozumie, że Johan odwiedzał ich, kiedy Emanuel był w domu.
Usiedli przy stole. Hugo i Jensine siedzieli, nic nie mówiąc, i z powagą wpatrywali się w
Johana. Nic nie wskazywało na to, żeby go pamiętali. Pani Jonsen nie spieszyła się z jedzeniem
owsianki, każda łyżka wędrowała do jej ust w żółwim tempie. Johan natomiast był wyraźnie
głodny i jadł z apetytem.
- Jedz! Zrobiłam dużą porcję, dla chłopców też wystarczy. Niedługo przyjdą ze szkoły.
W każdym razie Peder i Evert, bo Kristian cały czas pracuje jako pomocnik woźnicy i prosto ze
szkoły idzie do niego. - Uśmiechnęła się do niego. - Będą szaleć z radości, jak cię zobaczą.
Rzadko mają okazję rozmawiać z kimś, kto przyjechał z wielkiego świata.
- Ładnie się tam mieszka? W tym Paryżu? - Pani Jonsen nie wyglądała już na tak bardzo
nieprzychylną.
Johan uśmiechnął się.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Jak tylko się ze wszystkim tam uporam,
wracam do Kristianii i postaram się znaleźć tutaj w mieście warsztat.
- Warsztat? Handlarz węglem ma warsztat w piwnicy, tam, gdzie kiedyś pracował stolarz
Olsen. Może będzie mógł pan to tanio wynająć? Jest tam brudno, okropnie i pełno tam szczurów,
ale jeśli nic innego pan nie ma, to chyba lepsze niż nic.
- Dziękuję pani Jonsen, to miło z pani strony. Jeszcze nie wiem, kiedy na dobre wrócę do
domu, ale zdaję sobie sprawę, że ciężko może być znaleźć odpowiednie miejsce.
Pani Jonsen stała się bardziej otwarta.
- Ja też mam pokój w piwnicy. Zamiast podłogi jest klepisko i jest tam pełno rupieci, a po
kątach urzędują szczury, ale nie wydaje mi się, żeby były one tak wielkie jak te bestie przy Hjula
i przy przędzalni. Tamte są wielkie jak koty.
Johan pokiwał z uśmiechem głową.
- Pamiętam je z dzieciństwa. Były kolorowe od ścieków z tkalni. Kiedy tkano czerwoną
nicią, rzeka i szczury były czerwone. Strzelaliśmy do nich z łuku, ale kiedy podchodziliśmy za
blisko, zdarzało się, ze na nas skakały. Pamiętam, jak bardzo się ich czasami baliśmy.
Pani Jonsen śmiała się, zakrywając jednocześnie usta, żeby nie było widać jej braków w
uzębieniu. To z pewnością słowa Pedera sprawiły, że miała teraz takie opory.
Czy ona nigdy nie wyjdzie? Niedługo przyjdą chłopcy, a Elise tak bardzo pragnęła zostać
sam na sam z Johanem. Przynajmniej na krótką chwilę. Spojrzała na niego ukradkiem. Puścił do
niej oko i się uśmiechnął. Prawdopodobnie pomyślał o tym samym. Odwzajemniła uśmiech, ale
jak tylko pani Jonsen uniosła wzrok znad talerza, pospiesznie przybrała poważny wyraz twarzy i
skierowała spojrzenie w inną stronę.
Usłyszeli szybkie kroki i gromkie chłopięce głosy dochodzące z zewnątrz. Chwilę
później cała trójka weszła do kuchni głośno tupiąc. Kristian najwyraźniej zdecydował się
najpierw obejść dom.
Peder wszedł jako pierwszy i gwałtownie się zatrzymał.
- Johan! - Jego twarz rozpromieniła się, potem dał się słyszeć okrzyk radości, a po chwili
już ściskał Johana.
Evert i Kristian stali. Evert wydawał się równie radośnie zaskoczony, ale nie był tak
impulsywny jak Peder, poza tym był nieśmiały.
Elise spojrzała ukradkiem na Kristiana. Jego twarz była bez wyrazu.
- No tak, sprawiono nam tu dużą niespodziankę - powiedziała szybko. - Johan był na
morzu podczas okropnej niepogody. Rozpętał się orkan, więc musieli wsiąść do łodzi ratunko-
wych - ledwo uszli z życiem.
Peder patrzył na niego okrągłymi oczami.
- Prawie się utopiłeś? Johan uśmiechnął się.
- Tak, mało brakowało, żebym utonął, ale teraz najchętniej bym już o tym zapomniał.
Peder odwrócił się do Elise.
- Czemu nam nie powiedziałaś, że on przyjdzie? Wtedy byśmy biegli całą drogę ze
szkoły.
- Nie wiedziałam. Miałam do załatwienia sprawę na poczcie i spotkałam go, jak
wróciłam do domu. - Odwróciła się do Kristiana. - Pamiętasz, jak ci mówiłam o tym młodym
pisarzu, który chciał pisać o tym samym, co ja?
Kristian pokiwał głową.
- Jego artykuł pojawił się dzisiaj w „Verdens Gang". Napisałam odpowiedź i ją
wysłałam.
Widziała, że Kristian był zainteresowany, ale nie chciał tego okazać.
- Chodźcie usiąść! Nie miałam nic poza kromką chleba, więc ugotowałam owsiankę.
Johan od wczoraj nic nie jadł.
Zauważyła, że Johan mierzył Kristiana wzrokiem, u nasady jego nosa pojawiła się pełna
namysłu zmarszczka. Prawdopodobnie zrozumiał, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.
- Widzę, że urosłeś od ostatniego razu - głos Johana brzmiał przyjaźnie.
- No i zaczyna już mieć męski głos - entuzjastycznie dorzucił Peder.
- Już? Mnie się zmienił głos dopiero po konfirmacji.
- Kristian może przystąpi do konfirmacji już tej wiosny. On się wybiera do Ameryki!
Nasz wuj opłaci połowę podróży, jeśli Kristian da radę sam zapłacić za drugą połowę.
- Pederze, nie masz na ten temat pojęcia. Właściwie nie można przystąpić do konfirmacji
przed piętnastym rokiem życia. Tak by było, tylko jeśli... - powstrzymała się i spuściła wzrok.
- Jeśliby miałby uciec. A Emmanuel był na niego zły i kazał mu się wyprowadzić. To
chciałaś powiedzieć?
W kuchni zrobiło się cicho.
Kristian nagle odwrócił się na pięcie, otworzył drzwi i wybiegł z pokoju, trzaskając
drzwiami. Usłyszeli jego kroki na schodach, potem jeszcze przez chwilę na drodze, zanim
dźwięk całkowicie zaniknął.
Peder spojrzał na Elise. Do oczu napłynęły mu łzy.
- Znowu powiedziałem coś nie tak? Elise pokręciła głową.
- To prawda, co powiedziałeś, ale to jest coś, o czym staramy się zapomnieć. Kristianowi
jest przykro z tego powodu i prosił Emanuela o wybaczenie. Ale sam sobie nie wybaczył. Nie
powinniśmy mu o tym przypominać.
Pani Jonsen wstała, najwyraźniej uznała, że zaczyna się robić nieprzyjemnie.
- Ja już poczłapię do siebie. Może powinieneś za nim pobiec, Pederze, i powiedzieć mu,
że nie może tak robić. Jego matka jest chora, więc niech pilnuje, żeby i Elise się nie rozchoro-
wała. Ona i tak już ma wystarczająco ciężko.
Peder posłał tęskne spojrzenie w kierunku owsianki.
- Czy mogę sobie nałożyć jeszcze małą łyżkę, zanim wyjdę? Elise pokiwała głową.
- Usiądźcie i obydwoje zjedzcie w spokoju. Kristian na pewno przyjdzie, jak się namyśli.
Kiedy owsianka zniknęła z talerzy, pani Jonsen postanowiła wreszcie pójść do siebie.
Jensine i Hugo pospieszyli do swojego kącika zabaw, a Peder i Evert wybiegli, by poszukać
Kristiana.
Johan zwrócił się do Elise.
- Najwyraźniej jest coś, o czym nie zdążyłaś mi opowiedzieć.
Elise spuściła wzrok.
- Kristian jest w trudnym wieku. Poza tym Peder powiedział mi, że on przeżył swój
pierwszy zawód miłosny. Dziewczyna wybrała innego.
Johan nie odpowiedział od razu. Po chwili jednak zapytał:
- Ale jest jeszcze coś, prawda? To dotyczy mnie i Emanuela?
Wzięła wdech i głęboko westchnęła.
- Kristian pokłócił się z Emanuelem zeszłej wiosny. Żaden z nich nie chciał odpuścić a ja
stanęłam po stronie Kristiana. Rozzłoszczony Emanuel pojechał do domu, do Ringstad, a Kri-
stian nie chciał prosić go o wybaczenie. Na szczęście zarówno ja, jak i Kristian zdążyliśmy się z
nim pojednać, kiedy leżał na łożu śmierci, ale wygląda na to, że to cały czas dręczy Kristiana.
- Zapytałem, czy to ma jakiś związek ze mną? Spojrzała na niego ze smutnym wyrazem
w oczach, czuła się bezradna.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że on się uważa za mężczyznę w tym domu, i wygląda na to,
że obawia się, że pokocham innego. Był czujny, kiedy miałam się spotkać z młodymi pisarzami,
nie podobało mu się, że poszłam na Lakkegata z Asle Diriksem, żeby spotkać się z Othilią. Nie
rozumiem go. To wygląda tak, jakby był zły, że niewystarczająco rozpaczam po śmierci Ema-
nuela, pomimo że sam był na niego rozzłoszczony. Kristian przecież zawsze cię podziwiał i wie,
co się wydarzyło. Myślę, że rozumiał, że cię kochałam, choć wyszłam za mąż za Emanuela, ale
on najwyraźniej nie chce, żebym znów była szczęśliwa.
Chwycił jej rękę i ją uścisnął.
- Musimy dać mu czas, Elise. Pokiwała głową.
- Tak się cieszę, że cię mam, Johan. Nie wiem, jak bym wytrzymała, gdyby coś ci się
stało. Myślenie o tobie pomagało mi przetrwać wszystkie trudności, które napotkałam. Kocham
swoje dzieci i strasznie mi zależy na Pederze, Evercie i Kristianie, ale to ty jesteś solą mojego
życia.
Ścisnął jej dłoń tak mocno, że aż ją zabolało.
- Nic już nie mów, bo odkąd wyjechałem z domu, łatwo się wzruszam. - Obdarzył ją
wesołym uśmiechem, jakby chciał ukryć swoje chwile słabości.
- Kristian wkracza w dorosłość - ciągnął Johan. - A jednocześnie jeszcze jest dzieckiem.
Dzieci mają mocno wykształcone poczucie sprawiedliwości i lojalności. Pomimo że złościł się
na Emanuela, z pewnością uważa, że powinnaś go opłakiwać.
Pokiwała głową.
- Też tak na to patrzę. Całkowicie się z tobą zgadzam - musimy dać mu czas.
Pochyliła się w jego kierunku. Otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie.
Wydała z siebie drżące westchnienie ulgi.
- Teraz chciałabym tylko tak siedzieć, cieszyć się, że znów jesteś w domu, i nie myśleć o
niczym innym.
- Też tak to czuję, Elise. Chcę tylko cieszyć się tym, że mam cię w swoich ramionach i
zapomnieć o sztormie i wszystkim, co złe i trudne. Tak jak powiedziałem, nikt i nic już nas nie
rozłączy. Cokolwiek miałoby się wydarzyć.
5
Johan rozglądał się wokół, kiedy zmierzał w kierunku mieszkania kierownika fabryki.
To dziwne uczucie znów tutaj się znaleźć. Sklep mleczarski był tam, gdzie wcześniej, w
wąskim, dziwnym domu, a wzgórze było tak strome, jakim je zapamiętał. Przerwy obiadowe w
fabrykach już się zakończyły, ulice były ciche i wyludnione. Parę godzin temu ze wzgórza
ciągnęła się długa kolejka dziewcząt z fabryki, które miały nadzieję zdążyć coś zjeść przed
zakończeniem przerwy. Być może zapomniały zamówić zupę od chłopców, którzy sprzedawali
ją z kanek, być może kucharki nie nagotowały jej wystarczająco dużo.
Spojrzał w kierunku kamienicy po lewej stronie, gdzie mieszkał jeden z jego kolegów z
klasy. Było ich dziewięcioro dzieci plus stary dziadek. Mieszkali w niewielkiej izdebce z
maleńką kuchnią. Dziadek był szewcem i był dzieckiem z nieprawego łoża. Wszystkie dzieci o
tym wiedziały, ale nikt nie odważył się głośno o tym mówić. Został umieszczony w rodzinie
zastępczej, ponieważ jego matka zapadła na suchoty, a nikt nic nie wiedział o jego ojcu.
Wylądował więc na gospodarstwie w Høland. Dopiero jako dorosły człowiek wrócił do
Kristianii. Na stare lata próbował się dowiedzieć, kto był jego ojcem, ale musiał działać bardzo
ostrożnie, bo jego dzieci nie lubiły, jak im się przypominało, że pochodził z nieprawego łoża.
Johan szedł dalej w dół wzniesienia ku rynkowi, który znajdował się pomiędzy tkalnią a
przędzalnią. Było tam równie pusto jak na ulicach. Jego spojrzenie powędrowało w stronę mostu
Beyera, zwolnił tempo. Kiedy wpadł zostawić bagaż przed pójściem do Elise, miał serdeczne
spotkanie z Anną. Ojca nie było w domu, z czego był zadowolony. Bardzo chciał porozmawiać z
Anną w cztery oczy, zanim spotka się z ojcem. Teraz się obawiał. Wiedział, że powinien być
zadowolony ze względu na Annę, która cieszyła się, że ojciec jednak żyje, mimo to nie był w
stanie wybaczyć mu tego, co zrobił matce. Powiedział o tym Annie, ale ona się tylko
uśmiechnęła, pogładziła go po policzku i przypomniała mu, o czym mówi Ojcze nasz; i odpuść
nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, i powiedziała, że ten, kto nie
potrafi wybaczyć, jest najbardziej nieszczęśliwy.
Pokręcił głową. Czy ona uważa, że powinno się wybaczać wszystkim ludziom całe zło,
które uczynili? Czy wszyscy zasługiwali na to, żeby im wybaczyć?
Znów pomyślał o Elise i przepełniła go radość. Nic się pomiędzy nimi nie zmieniło,
kochała go równie mocno, jak on ją. Nigdy go nie skrytykowała za to, że dał się skusić, by stać
na straży podczas kradzieży; wiedziała, że robi to ze względu na Annę. Elise znosiła swoją dolę
bez narzekania, ale co zrobił jego ojciec? Zostawił żonę i dzieci, kiedy doszedł do wniosku, że
jego życie stało się zbyt monotonne, i pozwolił, by myśleli, że nie żyje, podczas gdy on cieszył
się życiem u boku nowej żony, w nowym kraju!
Nie, Anna nie mogła uważać, że on powinien zapomnieć o takiej zdradzie. Byłoby to
kpiną z matki, która dwoiła się i troiła, żeby związać koniec z końcem.
Z komina leciał dym. Być może Anna oczekiwała, że przyjdzie na obiad do domu. Tak
się ucieszyła na jego widok, że łzy spływały jej po policzkach. Powiedziała, że dzięki ojcu
spełniło się jej wielkie marzenie o tym, żeby się wyprowadzić z Andersengården. Z dala od
trudnych do pokonania schodów, śmierdzącego podwórza z wychodkami i śmietnikami, wprost
do małego domku nad rzeką, gdzie latem polne kwiaty wystrzeliwały aż na wysokość ganku, a
szum strumienia brzmiał jak akompaniament dla radosnej pieśni, która, jak sama to ujęła, w niej
rozbrzmiewała.
Radość przepełniała ją nie tylko z powodu mieszkania kierownika fabryki, ale też na
myśl o tym, co w niej rosło. Od razu poczuł niepokój. Czy ona jest w stanie donosić to dziecko,
jeśli cierpi na chorobę Heinego-Medina, a na dodatek jest taka drobna i delikatna?
Gdyby ktoś powiedział mu kilka lat temu, że Anna wyjdzie za mąż, nauczy się chodzić i
jeszcze zajdzie w ciążę, to nigdy by w to nie uwierzył.
Nagle zobaczył, że drzwi się otworzyły i stanęła w nich Anna. Ojciec siedział przy
kuchennym stole i palił fajkę. Spojrzał się na niego, ale się nie podniósł. Może Anna mu
powiedziała, że Johan nie był w stanie mu wybaczyć?
- Witaj, ojcze.
- Dzień dobry, Johan.
Czuł, że jest między nimi dystans, ale nie chciał tego po sobie pokazać.
- Teraz poczułem na własnej skórze, jak to jest być marynarzem. - Zdjął czapkę i usiadł
przy stole. - Wypłynąłem z Le Havre 23 sierpnia i trafiłem na gwałtowną niepogodę. Nie było z
tym żartów.
Ojciec zaśmiał się drwiąco.
- To tylko mały sztorm. Johan pokręcił głową.
- Nie, to był prawdziwy orkan. Ojciec się roześmiał.
- W takim razie oni cię oszukali. Czytałem o zatonięciach w „Sværta". Takie stare
galeony nie mają czego szukać na morzu, kiedy zaczyna wiać.
- Byłem na pokładzie brygu. Brygu „Fanny". Zarówno maszty, jak i rumpel się połamały,
a żagle zostały zmyte przez fale. W końcu musieliśmy się przesiąść na łodzie ratunkowe.
Ojciec zachichotał.
- Szyper z pewnością był niedoświadczonym szczeniakiem, który nie wiedział, jak
manewrować. Gdybym to ja dowodził, łódź z pewnością dawno temu zawinęłaby do portu.
Johan nic nie powiedział. Prawie o tym zapomniał, ale teraz poznał ten ton. Tak było też
wcześniej. Ojciec uważał, że wszystko wie i wszystko umie. Nie było sensu protestować. Innymi
się nie interesował, dla niego ważne było tylko to, co sam przeżył.
- Powinieneś był zobaczyć, jak żeglowaliśmy po Oriencie i o mały włos nie utonęliśmy
na Morzu Arabskim! Tam dopiero były fale! Zalewały całą łódź, ładunek pokładowy zwiało do
morza i nie mieliśmy żadnych szans, żeby spuścić szalupy.
Potem zaczął rozprawiać o kolejnych morskich wyprawach, o tym, że o mało co nie
zatonęli na Morzu Czerwonym, o orkanie na Przylądku Dobrej Nadziei, o sztormie na Oceanie
Indyjskim i o pływie syzygijnym przy wybrzeżu Ameryki Północnej. Nie było ani jednego rejsu,
podczas którego nie byłbym o krok od utraty życia. Rozumiesz chyba, że zrobiło to na mnie wra-
żenie. Pod koniec cały się trząsłem. Kiedy w końcu dotarłem do Ameryki, postawiłem swoją
stopę na lądzie, czułem, że już więcej nie dam rady. Gdyby nie zlitowała się nade mną pewna
miła kobieta, nie siedziałbym tutaj teraz. Byłem tak chory i wynędzniały, że cała pamięć o
własnej przeszłości wyleciała mi z głowy.
Johan kiwał głową i udawał, że słucha, ale tak naprawdę stracił zainteresowanie po
drugim czy trzecim orkanie. Większość z tego i tak było fantazją i bajdurzeniem,
przedstawionym na usprawiedliwienie tego, że zostawił swoją żonę i dzieci w potrzebie. Nie
miał siły dyskutować z nim na ten temat, chciał mieć jak najmniej do czynienia z ojcem. Trudno
było powiedzieć, czy ojciec sam wierzył w swoje bajania. Prawdopodobnie nie, ale miał
nadzieję, że on i Anna są tak naiwni, że to kupią.
Już miał wstawić jakiś lekko ironiczny komentarz, ale w tej samej chwili spostrzegł, że
Anna patrzy na niego błagalnym wzrokiem. Zamiast tego powiedział: - Ale teraz już na dobre
osiedliłeś się w Kristianii. Anna jest bardzo szczęśliwa, że może mieszkać tutaj, w mieszkaniu
kierownika fabryki.
Ojciec wzruszył ramionami, ale nie zdołał ukryć, że jest dumny.
- Nietrudno jest zrobić duże pieniądze w Stanach.
- Czyżby? - Johan posłał mu zdziwione spojrzenie. - Myślałem, że emigranci dwoją się i
troją, żeby związać koniec z końcem. W każdym razie przez pierwsze lata.
Ojciec zachichotał.
- Zależy, czy masz odwagę zaryzykować chłopcze. Tchórze do niczego nie dochodzą.
Johan nie chciał dopytywać. Zrozumiał, że ryzyko, które ojciec podejmował, nie zawsze
było zgodne z prawem.
- Anna pewnie ci opowiadała, że zostanę rzeźbiarzem? Ojciec znów się zaśmiał.
- Wygląda na to, że lepiej ci idzie łupanie kamienia niż wspinanie się na maszt. Myślę, że
wybierzemy się razem w morze i wtedy nauczę cię, jak to się robi.
Johan zmusił się do uśmiechu. Ojciec wcale nie był zainteresowany słuchaniem o jego
pracy. Anna się wtrąciła:
- Johan wykonuje ładne rzeźby. Przyjaciel kierownika Paulsena, który zna się na
rzeźbiarstwie, twierdzi, że Johan ma wyjątkowy talent.
- Czy masz więcej kawy, Anno? Jestem spragniony jak kania dżdżu. - Mrugnął jednym
okiem do Johana. - Wczoraj wieczorem mieliśmy zakrapiane przyjęcie, rozumiesz? Spotkałem
kumpli z dawnych lat.
Anna przyniosła dzbanek z kawą, potem dołożyła na półmisek świeżo usmażone racuchy.
- Dziś obiad będzie późno. Torkild nie wróci do domu wcześniej niż o szóstej.
- Myślisz tylko o swoim mężu? Myślałem, że cieszysz się, że twój ojciec znów jest w
domu?
- Cieszę się że jesteście tutaj obydwoje z Johanem, ale uważam, że możemy poczekać na
Torkilda z obiadem.
Ojciec odwrócił się do Johana.
- Zupełnie jak jej matka. Na okrągło sprząta, szoruje, prasuje i myje okna. To nic
przyjemnego wrócić do domu i poczuć zapach amoniaku i szarego mydła. Jeśli nie będzie się
pilnować, Torkild znajdzie sobie inną dziewczynę, powtarzam jej. Mężczyzna chce mieć ciepłe
łóżko i chętną żonę. Nie taką, co jest wiecznie zmęczona, niewyspana i ma czerwone, popękane
ręce. - Znów się roześmiał.
Johan czuł, że narasta w nim niechęć.
- Wątpię, żeby Anna była w stanie zrobić coś, co sprawiłoby, że Torkild by ją zdradził.
Miłość, która jest między nimi, to prawdziwe uczucie.
Ojciec spojrzał na niego przez dym z fajki.
- Chyba nie stałeś się miękki na starość, co, Johan? A swoją drogą, jak tam twoje życie
miłosne? Znalazłeś już sobie jakąś miłą dziewczynę w Paryżu? Jakąś małą Francuzeczkę o
czarnych włosach i na wysokich obcasach? Tylko uważaj, jeśli jest mężatką! Wszyscy Francuzi
zdradzają swoje żony, ale nie znoszą, kiedy one robią to samo.
- Nie interesują mnie francuskie dziewczyny. Kiedy ukończę studia, wracam do
Kristianii. Profesor, dla którego wcześniej pracowałem, mówi, że będę miał co robić.
Ojciec nagle się zainteresował. Patrzył na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Chyba nie myślałeś o powrocie nad rzekę?
- A dlaczego nie?
- Myślałem, że będziesz kimś. Kimś więcej niż inni.
- Ale chyba mogę tutaj mieszkać?
- Być kimś i jednocześnie mieszkać w szczurzej norze? Czy ty nie masz żadnych ambicji
chłopcze?
- Dobrze mi nad rzeką. Tutaj ludzie nie myślą tylko o sobie.
- A ja myślałem, że mój syn będzie chodził z laską po ulicy Karla Johana i uchylał
kapelusza, mijając znajomych!
- W takim razie muszę cię rozczarować, ojcze. Zamierzam spędzić swoje życie inaczej,
nie na uchylaniu kapelusza. Chcę otworzyć ludziom oczy - ukazać im niesprawiedliwość. Nie
mogę więc żyć tak, jakbym nie wiedział, że jej nie ma.
Ojciec prychnął rozzłoszczony i wstał od stołu.
- Idę odwiedzić wdowę po Jacobsenie. Mówiłaś, że kiedy będzie obiad, Anno?
- O szóstej. Ojciec zniknął.
- Z pewnością wybiera się do knajpy. - Johan słyszał, że w jego głosie zabrzmiała
uszczypliwość. - Jak ty to wytrzymujesz, Anno?
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Rozumiem cię, ale on jest mimo wszystko naszym ojcem. Czuję się za niego w pewien
sposób odpowiedzialna.
- Nie byłoby was stać na wynajęcie mieszkania kierownika bez jego pomocy,
nieprawdaż? Kiedy podnajmiecie facjatkę?
- Zaczęłam tkać dywaniki. Mamy z tego trochę dodatkowych pieniędzy.
- Pozwalasz mu, żeby myślał, że możecie tu mieszkać dzięki niemu, podczas gdy być
może tak naprawdę jest na odwrót?
Gwałtownie pokręciła głową.
- To prawda, że dał mi sto koron, kiedy przyjechał do domu. Od czasu do czasu wciska
mi po kilka koron.
- Spróbowałby nie, skoro tutaj mieszka i dostaje jedzenie.
- To wcale nie jest takie pewne, że ma tyle pieniędzy, ile mówi, że ma.
Johan nic nie powiedział. Nie chciał odbierać jej wszystkich złudzeń.
Potem się uśmiechnął.
- Teraz wreszcie możemy porozmawiać o czymś innym. Byłem z wizytą na
Hammergaten.
Anna się rozpromieniła.
- Chciałabym widzieć twarz Elise, kiedy cię zobaczyła.
- Torkild wpadł do niej z „Verdens Gang". Był tam artykuł o dziewczętach z Vaterland.
Torkild nie wiedział, że to Elise pomogła załatwić pisarzowi rozmowę z jedną z dziewcząt, ale
jego artykuł był przeciwieństwem tego, na co liczyła.
Anna spojrzała na niego z przerażeniem.
- Czy była bardzo zasmucona?
- Była wściekła i od razu napisała mu odpowiedź.
- Ale chyba nie do gazety?
- A jakże. Jeśli się odważą, puszczą to do druku i wtedy Elise może się spodziewać
reakcji.
Anna zakryła usta dłonią.
- Jak ona mogła to zrobić? Przecież może zostać wezwana do sądu?
- Nie podpisała się własnym nazwiskiem, użyła swojego pseudonimu - Elias Aas. Ludzie
będą myśleli, że to mężczyzna. - Uśmiechnął się. - Ale to i tak odważny krok.
- Jej wydawnictwo jest bardzo zadowolone z tego, o czym pisze. Z pewnością ją wesprą.
Czy mówiła, że pożyczono jej maszynę do pisania?
- Widziałem ją. Myślę, że na pewno są z niej zadowoleni, ale wątpię, żeby pozwolili jej
pisać, o czym tylko będzie chciała. Muszą dbać o swoją reputację. Uważali, że za daleko się
posunęła w Podciętych skrzydłach, i prosili żeby unikała pisania o nieobyczajności. Jeszcze nie
czytałem jej drugiej książki, ale bardzo się na to cieszę.
- Wiedziałeś, że napisała między innymi o swoich rodzicach, o matce i jej losie? Teraz
zaczęła pisać powieść, która traktuje o synu z bogatej rodziny, który zakochuje się w córce
przekupki z targu Stortorvet. Nie ma problemu z wczuciem się w myśli i uczucia tej kobiety,
zarówno ona jak i Hilda przeżyły coś podobnego.
Johan, uśmiechając się, pokiwał głową.
- To będzie ciekawe. Ona jest zdolna i odważna. Jestem z niej dumny.
Annie zaszkliły się oczy.
- Tak się cieszę ze względu na was. Zasługujecie na to, żeby wreszcie być razem. Tak
miało być, odkąd byliście dziećmi, i wiem, że przez cały ten czas zachowaliście miłość w
waszych sercach.
Pokiwał głową i od razu stał się poważny i zamyślony.
- Kristianowi się to nie podoba. Nie rozumiem dlaczego. Spojrzała na niego zdumiona.
- Nie podoba mu się, że ty i Elise się kochacie?
- Na to wygląda. Kiedy Peder mnie zobaczył, radośnie wpadł do pokoju, ale Kristian w
ogóle nie zareagował. Potem zniknął. Elise powiedziała mi, że wygląda na to, że jest zły na nią,
że za mało opłakuje Emanuela, i że boi się, że ona pokocha innego.
- To pewnie ten wiek. Jest na drodze do dorosłości i po śmierci Emanuela uważa się za
mężczyznę w tym domu. To nie musi mieć żadnego związku z tobą. Jako najstarszy z dzieci,
chciałby może być głową rodziny i każdego innego mężczyznę postrzega jako intruza.
Johan pokiwał głową w zamyśleniu.
- Możliwe, że masz rację. Elise wspominała też, że męczą go wyrzuty sumienia po tym,
jak się pokłócił z Emanuelem. Elise stanęła po stronie Kristiana, i sprawa skończyła się tak, że
Emanuel pojechał do domu, do swoich rodziców. Pomimo, że Kristian poprosił Emanuela o
wybaczenie, gdy ten był na łożu śmierci, dalej go to gryzie.
Zamilkł. Przez chwilę panowała cisza.
Po chwili Anna ostrożnie powiedziała: - Może Kristian uważa, że Elise powinna być
wierna pamięci Emanuela. Jest wdową od niedawna, a czas żałoby trwa rok. Może powinniście
poczekać z okazywaniem sobie uczuć.
Pokiwał głową i posłał jej mały uśmiech.
- Byliśmy ostrożni. Jedyną osobą, która widziała radość Z naszego spotkania, była pani
Jonsen.
- Ona jest największą plotkarą w mieście. Zaraz po pani Evertsen z Andersengården.
- Domyśliłem się. Robiłem co mogłem, żeby zachowywać się poprawnie, i po jakimś
czasie pani Jonsen trochę zmiękła. Zwłaszcza kiedy usłyszała, że będę rozglądać się za
warsztatem, kiedy wrócę za rok do domu. Nie zrozumiała, o jaki warsztat mi chodzi, i
zaoferowała mi swoją piwnicę, chociaż pełno w niej starych rupieci i szczurów.
Anna roześmiała się, a potem spytała.
- A o jakim warsztacie marzysz?
- Dużym i jasnym, z wieloma oknami, ale to zależy, czy będzie mnie stać.
- Na pewno będzie cię stać. Kiedy ludzie zobaczą, co umiesz, i że wyrobiłeś sobie markę,
staniesz się sławny i bogaty. Wtedy będziesz mógł chodzić w cylindrze i błyszczących butach i
przechadzać się z laską wzdłuż Karla Johana razem z ojcem - dorzuciła, żeby go podrażnić i się
roześmiała.
Johan uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał.
- Postanowiliśmy z Elise poświęcić nasze życie na ukazanie ludziom nierówności
społecznych. Ona będzie o tym pisać, a ja będę wykonywał rzeźby, które będą przedstawiać
dzieci w pracy, zatroskane matki z gromadką wygłodniałych maluchów i utrudzonych
pracowników fabryk.
Anna otarła łzę.
- Chyba to nic dziwnego, że tak was kocham?
6
Elise wzięła kopertę, którą podał jej Peder, i otworzyła ją, czując, jak narasta w niej
niepokój. Coś musiało być nie tak, skoro nauczyciel przesłał jej przez niego list.
Szanowna pani Ringstad!
Chciałbym z Panią porozmawiać o Pederze. Czy możemy się spotkać jutrzejszym
przedpołudniem w Folkvang o godz. 12? Restauracja leży w pobliżu ulicy Hammergaten, bo
wiem, że jest Pani zajęta.
Z poważaniem
Hagbart Knudsen
Peder stał, nic nie mówiąc, i wpatrywał się w nią z przerażeniem w oczach.
- Czy coś jest nie tak?
- Nie. Ja... On... On chce mi tylko pokazać, jak mogę ci pomóc. - Nie chciała nic więcej
mówić, to mogłoby go zdenerwować. Przecież ledwo udało mu się dostać promocję do szóstej
klasy.
Peder najwyraźniej nie był zadowolony z jej odpowiedzi.
- Pomóc mi? Ale z czym? Elise próbowała się roześmiać.
- Nie jestem dobra z rachunków, a dzieci czasem potrzebują pomocy od swoich
rodziców. On wie, że Emanuel zmarł tego lata, a mężczyźni lepiej sobie radzą z liczbami niż
kobiety. Poza tym, czy ty mi czasem nie obiecałeś pomocy przy zmywaniu? Woda już się
zagrzała.
Jensine przydreptała ze swojego kącika z zabawkami i wyciągnęła do niej ręce.
- Sine ce na opka. Elise się uśmiechnęła.
- Nie teraz, malutka. - Podała jej miotełkę. - Możesz pozamiatać podłogę.
Jensine chwyciła miotełkę cała szczęśliwa i zadowolona, i zaczęła ją ciągnąć po
podłodze. Peder się roześmiał.
- Ona myśli, że pozbiera śmieci, ciągnąc ją po podłodze. Elise położyła palec na ustach.
- Ciii, nie wolno ci odbierać jej radości z wykonywanej pracy Kristian i Evert jeszcze nie
wrócili do domu po pracy. Na zewnątrz zaczęło się ściemniać. Peder zaczął zmywać naczynia, a
ona wycierała.
- A Johan tu dzisiaj nie przyjdzie?
Pokręciła głową i ulżyło jej, że on najwyraźniej zapomniał już o liście od nauczyciela.
- Johan miał się spotkać z profesorem i z jakimiś dżentelmenami, którzy być może w
przyszłości będą jego klientami.
- A czy on tu zostanie przez jakiś czas?
- Myślę, że przez kilka tygodni.
- Czy on mieszka u Anny i Torkilda?
- Tak.
- A czemu nie może zamieszkać u nas? Przecież łóżko Em-manuela i ciotki Ulrikke stoi
puste.
- To chyba nic dziwnego, że chce mieszkać u swojej siostry. Przecież wiesz, jak jest do
niej przywiązany, a ona jego.
- Myślałem, że do nas też jest przywiązany. - W głosie Pedera słychać było
rozczarowanie.
- Tak właśnie jest, Pederze. Jestem tego zupełnie pewna. Ale to nie jest takie proste.
Johan i ja byliśmy kiedyś zaręczeni, a potem ja wyszłam za mąż za Emanuela. To wszystko
wiesz. Gdybym pozwoliła, żeby Johan teraz tu zamieszkał, pani Jonsen mogłaby mnie
podejrzewać o to, że nie jestem wierna pamięci Emanuela.
Spojrzał na nią znad balii z naczyniami.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Jestem w żałobie, chodzę ubrana na czarno i mam czarną opaskę na rękawie płaszcza.
W takiej sytuacji nie mogę pozwolić innym mężczyznom tutaj nocować.
- Ale dlaczego?
Elise westchnęła z rezygnacją.
- Niektórzy potraktują to jako coś niemoralnego. Jesteś za mały, żeby to zrozumieć.
Zrozumiesz, kiedy dorośniesz.
- Ale ja wszystko wiem. Wtedy pani Jonsen będzie myślała, że ty i Johan sypiacie w
jednym łóżku i robicie dzieci, prawda?
Elise poczuła, że pieką ją policzki.
- Co ty opowiadasz! - wykrzyknęła.
- Nie tylko ja myślę, że pani Jonsen tak myśli. Kristian też tak myśli.
Posłała mu przerażone spojrzenie.
- Tak ci powiedział?
- Mówi, że ty jesteś zakochana w Johanie i że jeśli zamieszkasz razem z nim, to nie
będziesz nic lepsza od jego matki.
Elise osłupiała. Czy Kristian myślał w ten sposób? Wiedziała, że nigdy nie wybaczył
matce, pomimo tego, że pojechał ją odwiedzić do Kjelsås. Ale nigdy by nie pomyślała, że będzie
ją porównywał do ich matki. Myśl o tym ją zapiekła. Przez wiele lat poświęcała się dla swoich
braci, zajmowała się nimi, jak gdyby byli jej własnymi dziećmi, ich dobro stawiała ponad swoje
życzenia i potrzeby. Dawała im najlepsze jedzenie, zawsze była gotowa, żeby im pomóc.
Pomagała im w lekcjach, łatała spodnie i cerowała skarpety. A teraz, jeśli zacznie okazywać
swoją miłość do Johana, Kristian potraktuje to jako zdradę!
- Jesteś zła? - Peder spojrzał na nią zasmuconym wzrokiem.
- Nie, ale zrobiło mi się bardzo przykro. Myślałam, że Kristian nie będzie miał nic
przeciwko temu, żebym znów zaczęła spotykać się z Johanem. Chyba nie zapomniał, jak bardzo
byliśmy do siebie przywiązani, kiedy mieszkaliśmy na Andersengården.
- On o tym pamięta, ale mówi, że skoro byłaś tak głupia i wyszłaś za mąż za Emmanuela,
to nie możesz się teraz cofnąć i udawać, że nic się nie stało.
Nic na to nie powiedziała. Nie było sensu dyskutować na ten temat z Pederem, on nie był
taki jak Kristian.
- Nie przejmuj się nim, Elise. Kristian ostatnio jest nie w humorze. Myślę, że jak
zapomni o Gunvor, to znów będzie zadowolony.
Elise kiwnęła głową.
- Też tak myślę. - Zmierzwiła mu grzywkę. - Dużo już rozumiesz, Pederze, chociaż
jeszcze nie zacząłeś się zakochiwać.
Zwrócił ku niej twarz, czerwony i spocony od ciepłej wody do zmywania.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Nie mogła się nie roześmiać.
- Ach, głupio palnęłam. Pamiętam, jak się patrzyłeś na Marte w noc świętojańską.
Peder prychnął.
- A tam Marte. To było dawno temu.
- A kto jest teraz?
- Synnøve i Aschlaug.
- Dwie naraz? Ale tak chyba nie można?
- Jak to nie? Synnøve raz mi pomogła w rachunkach na przerwie, a Aschlaug dała w
swoje urodziny bułkę z syropem.
- Teraz rozumiem, czemu się w nich zakochałeś. Zwłaszcza w Aschlaug.
Poważnie pokiwał głową.
- Zawsze powtarzałaś, że najważniejsze, żeby one były miłe. Aschlaug jest ruda i ma
piegi, ale to chyba nic nie szkodzi, prawda?
- Absolutnie nie.
- A wiesz, to z Marte, to była tylko głupia szczenięca miłość.
Elise powstrzymała uśmiech.
- Na pewno, skoro to było tak dawno temu.
Elise nie mogła zasnąć tej nocy. Co się takiego wydarzyło, że J nauczyciel Pedera musiał
z nią porozmawiać? I to na dodatek poza terenem szkoły, prawdopodobnie po to, żeby nikt się
nie dowiedział. Czyżby stwierdził, że Peder jednak jest za słaby z różnych przedmiotów, żeby
być w szóstej klasie? Zabolała ją ta myśl.
A może chciał mu zaproponować korepetycje. To z pewnością kosztuje fortunę, ale on
pewnie myśli, że ona otrzymuje nie wiadomo jakie honoraria za swoje książki. Może nie chciał,
żeby inni nauczyciele się domyślili, do czego on zmierza. Wiedziała, że nie zarabiają zbyt wiele.
Z pewnością było wielu takich, którzy chcieliby zarobić dodatkowo kilka groszy.
Próbowała odpędzić te nieprzyjemne myśli i skupić się na Johanie. Miał nadzieję, że
skończy dziś na tyle wcześnie, żeby móc do niej wpaść wieczorem, ale najwyraźniej profesor
miał mu dużo do powiedzenia. Poza tym nie mógł sobie po prostu pójść, jeśli któryś ze
znajomych profesora był zainteresowany jego szkicami.
Westchnęła. Może tak było lepiej. Będą mogli się spotkać jutro przed południem, jak
Kristian będzie w szkole. Wymyśli jakąś wymówkę i poprosi panią Jonsen, żeby przypilnowała
Hugo i Jensine, jeśli nie uda jej się poprosić Hildy. Kiedy Hilda dowie się, że Johan jest w domu,
z pewnością od razu przyjdzie.
Obudził ją deszcz uderzający o szyby. Dobrze, że miała wyjść tylko do restauracji na
Folkvang, która leżała na rogu Maridalsveien i Arendalsgaten. Kaysalen - tak wielu ludzi wciąż
jeszcze określało to miejsce. Pomimo tego, że przez długi czas mieszkała na Hammergaten,
nigdy tam jeszcze nie była. Ale kogo było stać na chodzenie po restauracjach?
Najmniejszy dom na Folkvang był bardzo stary, ale ten duży, który znajdował się z tyłu,
został wybudowany kilka lat temu. Pani Evertsen opowiadała jej o tamtejszych rozrywkach.
Latem przebiegała tędy trasa dyliżansów ze Stortorvet aż do restauracji na rogu Maridalsveien i
Arendalsgaten. Dyliżans to powóz, który ludzie nazwali żółta febra. W Kaysalen wystawiane
były sztuki teatralne, często występowali też żonglerzy - tak mówiła pani Evertsen. Dużo się tam
działo, bo to miejsce miało koncesję na sprzedaż wódki. W ogrodzie znajdowało się wesołe
miasteczko z karuzelami, pawilon muzyczny i mała scena, na której odbywały się małe
przedstawienia albo teatr lalek dla dzieci. Na drugim piętrze tego dużego domu znajdowała się
sala do tańczenia. Potem miejsce zostało przejęte przez Związek Robotniczy z Sagene. Słyszała,
że sam Marcus Thrane miał swoje wykłady w tej dużej sali. Teraz Folkvang zostało przejęte
przez człowieka nazwiskiem Carl Vassel. Słyszała o nim, bo to on był modelem dla słynnego
konnego pomnika Karla Johana. Vassel musiał być ciekawym człowiekiem, skoro w jego stajni
mieszkały świnie, a kury wolno chodziły po podwórzu.
Elise trzęsąc się, pospieszyła do kuchni, zapaliła wypolerowaną parafinową lampę i
napaliła w piecu. W domu było cicho, żadne z dzieci jeszcze się nie obudziło. Było też ciemno,
nie było nawet wpół do szóstej. To o tej porze zazwyczaj wstawała, kiedy jeszcze pracowała w
przędzalni. Wzdrygnęła się na samą myśl.
Po krótkiej kąpieli w lodowatej wodzie, szybko się ubrała i usiadła przy stole, żeby
zapisać kilka pomysłów, które przyszły jej do głowy w związku z powieścią, kiedy długo leżała,
nie mogąc zasnąć.
Czasami takie bezsenne leżenie wcale nie było takie złe. Wyobrażała sobie wtedy postaci
ze swojej powieści, słyszała, o czym rozmawiają, i widziała, co robią. Potem wystarczyło to
tylko zapisać, chociaż czasami rano po przebudzeniu już tego nie pamiętała. Była rozczarowana
za każdym razem, kiedy jej się to zdarzało. W nocy nie mogła palić światła, bo spała w jednym
łóżku z Hugo i Jensine. Poza tym mogło to być niebezpieczne, gdyby zasnęła i zapomniała
zgasić lampy.
Czuła, że jest już dobrą znajomą Inger i Henrika Teisa, o których pisała. Inger
przypominała trochę Hildę, była odważna i impulsywna, zazwyczaj mówiła to, co myśli, ale
jednocześnie była wrażliwa i łatwo ją było urazić. Rozumiała też, że mogła zrażać do siebie
ludzi przez to, że była szczera.
Imponowała jej pewność siebie Henrika Teisa, jego opanowanie, atletyczna sylwetka i
ciemne oczy. Jemu natomiast podobała się jej impulsywność - i to, że nie udawała kogoś, kim
nie jest. Nie mógł powiedzieć tego samego o innych kobietach, które spotykał.
Niedawno przeczytała w „Sværta" artykuł o nowej sztuce biegania na nartach. Grupka
zapalonych młodych ludzi przechodziła z Tryvannshøyden do Sørkedalen, w każdą niedzielę
zeszłej zimy. Elise wymyśliła, że Henrik Teis będzie jednym z nich. Nawet na pewnej fotografii
zamieszczonej w „Svørta", zrobionej w l904 roku, a więc na rok przed rozwiązaniem unii ze
Szwecją, uwieczniono orszak królewski na nartach! Na przedzie szedł następca tronu Gustaf, za
nim syn, książę Gustaf Adolf, a na końcu łowczy królewski, Thomas Fearnley Dziwnie jest
chyba zjeżdżać na nartach. Musiało się to dziać bardzo szybko, zwłaszcza w dół zbocza. To było
coś dla chłopców. Ona sama nigdy by się nie odważyła.
Kiedy zapisała kilkanaście stron, z przerażeniem zauważyła, że dochodzi siódma, a ona
jeszcze nie pobudziła chłopców. Wbiegła na schody, przeskakując co drugi stopień.
Kiedy zeszli na dół do kuchni, zauważyła, że Kristian był w lepszym humorze. Czy miało
to jakiś związek z Gunvor? A może był zadowolony, że Johan wczoraj do nich nie przyszedł?
Może stwierdził, że zaczyna być zbyt podejrzliwy?
Powiedziała pani Jonsen, że ma się spotkać z nauczycielem Pedera, bardzo ją przy tym
prosząc, żeby nikomu nie powtarzała. Plotki szybko się rozchodzą, ludzie są ciekawscy, a poza
tym każdy może dodać coś od siebie. W efekcie mogłoby to wyglądać tak, że Peder został
wydalony ze szkoły ze względu na agresywne zachowanie albo że nie zdał i zostanie
przeniesiony do szkoły specjalnej. A przecież to spotkanie może mieć zupełnie prozaiczny
powód, taki jak nieodrobione lekcje.
Kiedy przyszła pani Jonsen, na szczęście przestało padać.
- Ciepło się ubierz, Elise. Wieje okropny wiatr z północy i jest przeraźliwie zimno. Do
szkoły trzeba iść kawałek drogi, a ty zazwyczaj siedzisz w domu i tylko piszesz.
Elise kiwnęła głową z uśmiechem.
- Dziękuję za troskę, pani Jonsen. Nie sądzę, żebym wychodziła na długo. Chłopcy już
zjedli, a Jensine śpi. Wygląda na to, że Hugo też ma ochotę na przedpołudniową drzemkę.
Tylko piszesz, pomyślała, schodząc. A więc ludzie tak na to patrzyli. Pisanie książek to
próżniaczy żywot. Gdyby tylko wiedzieli, jak jej czasem było ciężko, kiedy fantazja zawodziła.
W talach chwilach miała ochotę rzucić się w wir prac domowych. Ale tak nie mogła zrobić -
wtedy książka nigdy by nie powstała.
O tej porze dnia nie było wielu ludzi na dworze. Dorośli byli w pracy, a dzieci w szkole.
Na Folkvang siedzieli pewnie pijacy albo dobrze obuci kramarze, tacy jak Paul Georg
Schwencke, i prowadzili interesy z sobie podobnymi. Zastanawiała się, co się z nim stało po
tym, jak go zaaresztowano. Nie widziała też jego narzeczonej - Mimmi Tynæs. Może ona wcale
nie była taka nie winna, na jaką wyglądała, i też wylądowała w areszcie. Potem mogła się
znaleźć w Domu Ebenezera - gdzie Wewnętrzna Misja Kristianii otworzyła przytułek
zwolnionych więźniarek. Znajdował się on tuż za przędzalnią Graaha, na Sagveien. Dziewczęta
pracowały w pralni i na dodatek dostawały wynagrodzenie z swój wkład.
Zawsze zadziwiał ją Dom Ebenezera. Kiedy była dzieckiem należał do właściciela
fabryki i przypominał wspaniałe wille położone przy Josefinesgate. Dlatego nie była w stanie
zrozumieć, że mógł zostać przekształcony w miejsce dla osób zwolnionych z więzienia. Lepiej
nadawał się dla bogacza i jego rodziny.
Odpędziła tę myśl i spojrzała w dół ulicy. Obawiała się. Jeśli nauczyciel Knudsen
odważy się zasugerować, że Peder nie poświęca wystarczająco dużo czasu na zadania domowe,
ona nie pozwoli, by miał ostatnie słowo. Opowie mu o chęci do pracy i uporze w dążeniu do celu
Pedera, o jego uporczywch próbach poprawienia umiejętności czytania i o tym, że przestał już
nosić drewno dla woźnego w szkole, żeby cały swój wolny czas poświęcić nauce.
Stał tuż za rogiem. Był ubrany w kapelusz i płaszcz, uśmiechał się. Nie była w stanie
odwzajemnić tego uśmiechu. Kłopoty Pedera nie były niczym zabawnym.
Uchylił kapelusza.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Bardzo mi miło, że znalazła pani czas. Peder mówił, że jest
pani bardzo zajęta.
Znalazła pani czas... Prychnęła w duchu. Jeszcze by tylko brakowało, żeby nie mogła
znaleźć czasu na spotkanie w sprawie Pedera.
- Dzieci są na pierwszym miejscu, a szkoła jest bardzo ważna. Pokiwał głową.
- Dobrze to słyszeć z pani ust. Nie wszyscy rodzice przejmują się tym, żeby ich dzieci
chodziły do szkoły. Wręcz przeciwnie: wielu chłopców z Sagene przestało chodzić do szkoły,
żeby pójść do pracy. I to rodzice wymagają od nich, żeby zarabiali pieniądze, zamiast, jak to
mówią, marnowali czas na naukę. Elise pokręciła głową.
- Wielu z nich tego nie rozumie. Poza tym potrzebują pieniędzy. Posiadanie dzieci
kosztuje. Nędza zmusza dzieci do podjęcia pracy.
- Jest dla nich oczywiste, że dzieci pójdą w ich ślady i będą pracowały w fabryce. Nie
trzeba umieć czytać, by móc obsługiwać maszynę.
Wzruszył ramionami. Przecież nie po to ją poprosił o spotkanie, żeby o tym dyskutować?
- Może wejdziemy? Strasznie dziś wieje.
W środku nie było prawie nikogo. Nie było tam też zresztą zbyt ciepło. Gdyby nie pani
Jonsen, zaprosiłaby go do siebie do domu. Mogliby usiąść w kuchni, napalić w piecu i byłoby o
wiele przyjemniej. Ale pani Jonsen z pewnością by sobie to inaczej wytłumaczyła, była tego
pewna.
Zamówił dwie filiżanki kawy i dwie drożdżówki.
- Podziwiam panią, pani Ringstad. Muszę przyznać, że pani historia wywarła na mnie
spore wrażenie. Wyrastać w domu, gdzie matka cierpi na suchoty, a ojciec pije, a potem zaraz po
konfirmacji harować w fabryce. Od tego czasu utrzymuje pani młodsze rodzeństwo. Na tym nie
koniec, udało się pani awansować ze stanowiska prządki na stanowisko w biurze, a teraz jest
pani pisarką! Powinno się o pani czytać w gazetach!
Nie mogła się nie roześmiać.
- Teraz pan przesadza, panie Knudsen. Zaakceptowano zaledwie jedną moją książkę i
nawet nie wiadomo, czy ktoś ją kupi, jak zostanie wydana.
- Wydawało mi się, że Peder wspominał, że wydała pani książkę, która ukazała się
również w Danii?
Poczuła, że się czerwieni. Peder znów się wygadał, powinna była to przewidzieć.
- To była tylko nieudana próba. Coś, o czym wolę głośno nie wspominać.
- Ma się rozumieć. Przepraszam, że o tym wspomniałem. Peder najwyraźniej nie do
końca zrozumiał.
- Peder mówi wiele dziwnych rzeczy. Często mówi, zanim pomyśli, a potem żałuje.
Nauczyciel Knudsen roześmiał się.
- Zabawny z niego chłopak. Często sprawia, że cała klasa się śmieje.
- Mam nadzieję, że nie z niego.
- Z niego niestety też, ale równie często zdarza się, że podnosi rękę i pyta, czy może
opowiedzieć dowcip. Czasami mu na to pozwalam, chociaż obawiam się, że dyrektor byłby
wstrząśnięty, gdyby się o tym dowiedział.
Obydwoje wybuchli śmiechem. Spojrzał na nią pytająco.
- Skąd on zna te wszystkie śmieszne historie?
- Niektóre sam wymyśla, a niektóre Evert czyta mu na głos w „Vikingu". Myślę że
najważniejsze jest to, że Peder uważnie słucha i obserwuje, tak że wie, co się wokół niego dzieje.
- Przypomina mi satyryka Andreasa Blocha. Mówi się, że prywatnie jest on poważny,
cichy i skryty, prawie że zamknięty w sobie. Wiem, że ludzie różnie patrzą na jego prace.
Niektórzy uważają, że zawiódł swoje artystyczne powołanie i sprzedał się komercji, robiąc ilu-
stracje dowcipów i kart pocztowych, ale ja myślę, że potrzebni są nam ludzie, którzy będą nas
zabawiać i rozśmieszać. I tak jest już wystarczająco dużo powagi w świecie. - Zaśmiał się po
cichu. - Mogę sobie pozwolić powtórzyć dowcip, który Peder opowiedział wczoraj?
Elise poczuła, że się rumieni.
- Mam nadzieję, że to nie ten sam, który opowiedział przy obiedzie.
- O nauczycielce, która tłumaczyła klasie, że konkretny, oznacza coś, co można
zobaczyć, a abstrakcyjny oznacza coś, czego nie można zobaczyć?
Kiwnęła głową i ogarnął ją śmiech.
Nauczyciel kontynuował.
- Potem nauczycielka poprosiła jednego z uczniów, czy mógłby podać jakiś przykład.
Tak, odpowiedział jeden z chłopców. Moje spodnie są konkretne, a pani spodnie są
appstrakcyjne.
Obydwoje wybuchli śmiechem.
Elise z przerażeniem zasłoniła usta ręką i zawstydzona rozejrzała się wokół. Pomyśleć, że
ktoś mógłby usłyszeć, co on mówił, i zobaczyć jak beztrosko się zaśmiała z tego niewybrednego
dowcipu.
- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł - powiedział entuzjastycznie nauczyciel, kiedy
wreszcie ucichł jego śmiech. - Peder ma talent do rysowania. Mógłby wymyślać dowcipy i je
ilustrować, a pani mogłaby pisać teksty. To mogłoby się stać jego źródłem utrzymania. Kto wie,
może za kilka lat sam będzie umiał je pisać.
Elise poczuła, że rozgrzewa ją fala radości. Nie mówiłby tego, gdyby chciał
zaproponować przeniesienie Pedera do niższej klasy albo do szkoły specjalnej.
Poczuła, że uczucie niepokoju zniknęło. Nauczyciel Knudsen może chciał jej pomóc, a
nie straszyć, grozić czy krytykować.
Od razu spoważniał.
- Ciężko musi być wdowie z piątką dzieci w domu.
- Właściwie to mam tylko dwójkę. Chłopcy są już duzi i pomagają mi jak mogą.
Zarówno Kristian jak i Evert dają mi półtorej korony tygodniowo, prawie cały ich dochód z pra-
cy, jaką wykonują. Niedługo moja książka ukaże się w druku i być może dostanę zaliczkę. A na
pewno honorarium, kiedy kilka egzemplarzy zostanie sprzedanych.
- Nie miałem na myśli tylko sytuacji finansowej, tylko że musi się pani czuć
osamotniona. Mówi pani, że chłopcy są już duzi. To oznacza, że już niedługo zaczną swoje
życie. Kiedy maluchy są już w łóżkach, jest pani na pewno samotna.
- Nie jest się osamotnionym, kiedy się pisze książki. Żyję tym, o czym piszę, i często jest
to dużo bardziej interesując niż rzeczywistość.
Zaśmiał się.
- Dla mnie wygląda to na swego rodzaju życie zastępcze, jakiś sen. Zamiast własnych
przeżyć.
- Ja patrzę na to inaczej. Poza tym nie tak dawno zostałam wdową. Jeszcze przez sporą
część roku muszę nosić żałobę.
- Rok szybko minie. Nie może pani spędzić reszty życia na obmyślaniu, co pani
bohaterowie będą przeżywać, podczas gdy pani własne życie przemija.
Pokręciła głową z uśmiechem głową.
- Uważam, w moim życiu dużo się dzieje. Chłopcy wnoszą do domu gwar i ruch. Mam
starszą sąsiadkę, która ciągle do nas wpada, a niedawno przez cały tydzień mieszkała u nas
ciotka mojego męża. Mogłabym napisać całą książkę o jej wizycie i uwagach Pedera
skierowanych do tej starej panny - dorzuciła ze śmiechem. - Poza tym niedawno poznałam kilku
młodych pisarzy pochodzących z lepszej dzielnicy, którzy chcieliby, żebym im pomogła
dowiedzieć się czegoś więcej na temat biedy w dzielnicach przemysłowych.
Słuchał z uwagą.
- Niedawno przeczytałem artykuł w „Verdens Gang", który dotyczył tak zwanych
dziewcząt do towarzystwa z Vaterland. Przykro jest myśleć, że samotni mężczyźni z dobrych
domów cierpią na choroby, którymi zaraziły ich te proste ulicznice.
Elise poczuła, że robi się czerwona z podekscytowania. A więc tak odebrał ten artykuł!
Jeszcze nie miała okazji porozmawiać z Asle Diriksem, ale nie pozwoli mu się tak łatwo
wywinąć! Teraz miała dowód na to, jak jego artykuł wpłynął na opinie innych.
Dziwne, że nauczyciel Knudsen o tym wspomniał. Z pewnością dlatego, że była pisarką,
w innym wypadku nie odważyłby się rozmawiać o czymś takim z prawie obcą kobietą.
Musiał zauważyć, że się zaczerwieniła, i źle to zrozumiał.
- Proszę wybaczyć, pani Ringstad. Nie chciałem pani zawstydzić.
Machnęła ręką i wymamrotała, że to nic nie szkodzi.
- Dorastałam nad rzeką, więc jestem przyzwyczajona do różnych widoków.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Czy to jest tak, że relacje między dziewczętami a chłopcami wyglądają tam nieco
inaczej?
- Tak, chyba wygląda to trochę inaczej, być może są bardziej bezpośrednie.
- Ale w jaki sposób? - Wyglądał teraz na zaciekawionego. - Słyszałem, że w fabrykach
pracują niezamężne matki.
Jego spojrzenie wędrowało po jej ciele. Nagle poczuła się, jakby była nieubrana - w tej
cieniutkiej bluzce, która zrobiła się przyciasna, po tym jak wydała na świat Jensine. O co mu
chodzi? Czego chciałby się dowiedzieć?
- Tak, biedaczki - odpowiedziała. - Nie jest łatwo zajmować się małymi dziećmi i
jednocześnie przez dwanaście godzin stać przy maszynie.
- Ale jak one mogą być tak lekkomyślne? To ma związek z moralnością.
- Myślę, że już niejedno usłyszały zarówno od pastora, jak i nauczyciela, ale jak to
powiedziała jedna z nich do pastora: To jedyna przyjemność, jaką mamy.
Spojrzał na nią w zamyśleniu.
- A więc kobiety tak na to patrzą?
- Co pan przez to rozumie, panie Knudsen? Pokręcił głową.
- Przepraszam, głośno myślałem. - Uśmiechnął się. - Cieszę się, że zechciała się pani ze
mną dzisiaj spotkać. Cieszyłem się na spotkanie z panią.
Nagle dziwnie się poczuła. Czy on chciał tego spotkania ze względu na nią? To było
bezczelne. Pomyśleć, że użył Pedera jako przynęty.
Powinna była to zrozumieć. Kiedy spotkała go na drodze na Lakkegata tego wieczoru,
uderzyła ją ta sama myśl, ale ją odpędziła.
Zjadła resztę drożdżówki i opróżniła filiżankę.
- Może powinniśmy przejść do rzeczy? Chciał mi pan coś powiedzieć w związku z
Pederem, nieprawdaż?
- Zgadza się. - Przez chwile wyglądał na zdezorientowanego, ale po chwili zebrał się w
sobie. - Chciałem tylko powiedzieć, że idzie mu dużo lepiej. Jak na jego wiek wciąż słabo idzie
mu czytanie i obawiam się, że niewiele zapamiętuje z tego, co przeczytał, bo cały swój wysiłek
kieruje na składanie wyrazów. Mimo tego zauważam postęp. Zakładam, że to pani mu pomogła,
i nie jestem w stanie wyrazić pod jakim jestem wrażeniem. Podziwiam panią, pani Ringstad.
Zbyt wiele dzieci pozostawianych jest samym sobie, bez pomocy dorosłych. Szczególnie jest to
widoczne w tej okolicy.
- Można to naturalnie wyjaśnić, panie Knudsen. Rodzice są w fabryce od szóstej rano do
szóstej wieczorem. Czasami do ósmej. Kiedy matki wracają do domów, muszą zająć się
najmniejszymi dziećmi, przygotować jedzenie, wyprać pieluchy i odzież roboczą, wyszorować
podłogę i załatać ubrania. Są śmiertelnie zmęczone, kiedy wreszcie mogą położyć się do łóżek.
Pokiwał głową.
- Ja to rozumiem. I tym większy jest mój podziw dla pani. Pani również stała dwanaście
godzin przy maszynie każdego dnia, a teraz sama zajmuje się pani piątką dzieci.
Nie chciało jej się odpowiadać. Upłynęło zaledwie kilka minut od chwili, kiedy
powiedziała mu, jak sobie teraz radzi. Podniosła się.
- Niestety muszę wracać do domu. Moja starsza sąsiadka zajmuje się najmłodszymi
dziećmi.
- Niech mi pani powie, pani Ringstad - powiedział szybko w drodze do wyjścia. - Czy
mogłaby się pani ze mną spotkać w jakiś inny dzień? Chętnie pokazałbym pani humorystyczne
ilustracje z tekstami, autorstwa Andreasa Blocha. Jestem pewien, że zainteresowałyby panią.
Pedera być może także.
Wyszli na chodnik, zanim udało mu się ponownie podjąć temat. - Mogę przytoczyć jeden
z dowcipów, żeby zrozumiała pani, o czym mówię. Te słowa mogłyby równie dobrze paść z ust
Pedera: Mały chłopiec wchodzi do kuchni, w której stoi pokaźnych rozmiarów pomoc domowa i
mówi: Czuję zapach boczku. Pomoc domowa: Aleja nie smażę boczku. Chłopiec: A nie stanęłaś
czasem za blisko kuchenki?
Elise nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Tak, to mógłby równie dobrze być Peder. Dziękuję za kawę i drożdżówkę, panie
Knudsen. Przemyślę to. Pomysł jest dobry, ale po pierwsze, uważam że Peder jeszcze jest za
mały, a po drugie, jestem w trakcie pracy nad drugą książką.
- Myślę, że mimo wszystko powinna pani zobaczyć te wycinki z gazet. Mogą panią
zainspirować również w pracy nad książką. Prześlę wiadomość przez Pedera i może będzie pani
mogła przyjść do mnie albo ja do pani. - Uchylił kapelusza. - Do widzenia.
- Do widzenia, panie Knudsen.
Odwróciła się, żeby iść w stronę w domu. W tej samej chwili zauważyła mężczyznę po
drugiej stronie ulicy, stał nieruchomo i patrzył się na nich. Wyglądał znajomo. Wtedy dotarło do
niej, kim on był. To był Thoresen, ojciec Johana! Miała się zatrzymać i przejść na drugą stronę
ulicy, żeby się z nim przywitać, ale ku swojemu zdziwieniu, zauważyła, że gwałtownie się
odwrócił i zaczął iść w przeciwnym kierunku.
Co mu się stało? Czyżby jej nie rozpoznał?
Wtedy przyszła jej do głowy pewna myśl. A może właśnie ją rozpoznał? Zobaczył, że
wychodzi z Folkevang w środku dnia i roześmiana prowadzi ożywiona dyskusję z obcym
młodym mężczyzną!
7
Właśnie skończyła obierać ziemniaki, kiedy usłyszała odgłos kroków i głosy dobiegające
z dworu. Jeden z nich należał do Pedera, było w nim słychać radość i podekscytowanie. Drugi
głos należał do znajomego mężczyzny. Poczuła, że serce zabiło jej mocniej.
Drzwi się otworzyły i Peder wpadł do pokoju, mokry i brudny, w zabłoconych kaloszach
i rozerwanej kurtce. Za nim wszedł uśmiechnięty Johan.
- Widzisz, kto tu przyszedł? To Johan! Spotkałem go na ulicy, akurat wybierał się do nas!
Spojrzenia Elise i Johana się spotkały i przez jedną krótką szczęśliwą chwilę byli
jednością. Aż zaparło jej dech w piersiach z radości. Chciała się mu rzucić na szyję, ale się
powstrzymała.
- Witaj Johan. Jak miło, że mogłeś przyjść.
- Ojciec widział, jak wychodziłaś z Folkvang razem z jakimś młodym mężczyzną i że
potem poszłaś wzdłuż Maridalsveien. Rozumiem, że wtedy byłaś już w drodze do domu.
W jego spojrzeniu było coś pytającego. Nie oskarżycielskiego, lecz zdziwionego.
Peder jak zwykle wmieszał się do rozmowy.
- Wcale nie. Ona nie była w Folkvang, tylko w szkole na rozmowie z moim
nauczycielem. Miał ją nauczyć rachunków.
Uśmiechnęła się.
- Obydwaj macie rację, ale nauczyciel Knudsen wybrał Folkvang, żebym nie musiała iść
aż do szkoły. Peder powiedział mu, że jestem strasznie zajęta.
Peder spojrzał na nią wzrokiem pełnym entuzjazmu.
- Nauczył cię dodejmować?
- Masz na myśli dodawać czy odejmować?
- Co za różnica, przecież na jedno wychodzi. Znów się uśmiechnęła; czuła się taka
szczęśliwa.
- Był z ciebie zadowolony, Pederze. Mówił, że dużo lepiej czytasz, ale że musisz trochę
bardziej się na tym koncentrować i starać się zapamiętać to, co przeczytałeś. Ale dziś jest u nas
Johan, a przecież nie zawsze mamy to szczęście być razem z nim, więc czytanie odłożymy na
później. Pani Jonsen przyniosła mi świeży chleb, kiedy przyszła zająć się Hugo i Jensine.
Możesz mi pomóc nakrywać do stołu, Pederze, ale najpierw musisz zdjąć z siebie te zabłocone
ubrania.
Sprzątnęła resztę ziemniaków i przetarła blat.
- Usiądź, Johan. Niedługo wszystko będzie gotowe. Z pewnością masz chęć na filiżankę
kawy.
- Dziękuję, chętnie. Wracam prosto ze spotkania z jednym ze znajomych profesora.
Zamówił już replikę Nadziei w moim wykonaniu.
Spojrzała na niego i się uśmiechnęła; była z niego dumna.
- Gratulacje. To z pewnością niejedyna twoja praca, którą kupi. - Nie do końca pewna,
czy opatrznie nie zrozumiał tego, co naplotkował mu o niej ojciec, po chwili dorzuciła: - Już
miałam przejść przez ulicę, żeby przywitać się z twoim ojcem, ale akurat wtedy on się odwrócił i
pospieszył w przeciwnym kierunku.
Na moment twarz mu pociemniała.
- Wcale mnie to nie dziwi. Był bardzo zadowolony, że może mi powiedzieć, co zobaczył.
Uśmiechnął się do niej, w jego spojrzeniu nie było ani cienia podejrzliwości czy
zazdrości. Tylko życzliwość. Westchnęła z ulgą i odwzajemniła uśmiech. Peder był zajęty
nakrywaniem do stołu.
- Czym posmarujemy chleb: syropem czy twarogiem z kminkiem? A może, chociaż dziś
nie jest niedziela, słodkim brązowym serem? W końcu mamy niedzielnego gościa?
Elise i Johan roześmiali się.
- Weź, co chcesz. Masz rację, mamy dziś u nas niedzielnego gościa.
- Mam nadzieję, że będę mógł być codziennym gościem - powiedział Johan z błyskiem w
oku. - A właściwie nie tylko gościem - dorzucił.
Elise poczuła, że się czerwieni, i ukradkiem spojrzała na Pedera, ale wyglądało na to, że
nie zwrócił uwagi na ostatnią uwagę Johana.
W trakcie kiedy jedli i pili kawę, Johan opowiadał im o Paryżu, o trzystumetrowej wieży
Eiffla, którą zbudowano dziewiętnaście lat wcześniej i która ważyła dziewięć tysięcy ton. Jej
wierzchołek odchyla się pod wpływem wiatru o piętnaście centymetrów. Opowiadał z
entuzjazmem i pokazał Pederowi za pomocą palców, ile to mniej więcej jest piętnaście
centymetrów. Próbował mu też pomóc zrozumieć, jak wysoka jest wieża.
- Trzysta metrów, to tak jakbyś ustawił piętnaście wysokich świerków, jeden na drugim!
Wewnątrz wieży znajduje się winda, żeby ludzie mogli znaleźć się na wierzchołku i podziwiać
wspaniały widok - dorzucił. - Jak dotąd wieża jest własnością prywatną, ale już niedługo trafi w
ręce państwa.
Peder słuchał z otwartą buzią.
- A dlaczego ona się nazywa wieża Eiffla?
- Ponieważ człowiek, który ją zbudował, nazywał się Eiffel.
- Dlaczego ja zbudował? Po to, żeby siedzieć na wierzchołku i się kołysać?
Johan uśmiechnął się.
- Zbudował ją na wystawę światową, żeby ludzie z całego globu mogli oglądać coś
wspaniałego.
- W Sankthansaugen ludzie mogą oglądać niedźwiedzie i małpy.
Johan pokiwał głową.
- To prawda, Pederze. My też mamy wiele do pokazania.
- Tak, mamy rzekę. Johan się uśmiechnął.
- Zgadza się. Ta rzeka przecina całe nasze miasto i tworzy jeden wodospad za drugim. W
sumie różnica poziomów, którą rzeka musi pokonać, płynąc ze źródła do ujścia w fiordzie,
wynosi 150 metrów. To z pewnością o wiele ciekawsze, niż jakaś tam trzystumetrowa wieża.
Kiedy opowiadam Francuzom o wodospadzie Hjula, niemo się we mnie wpatrują i myślą, że
koloryzuję.
Peder prychnął, widocznie poirytowany.
- Ja im wtedy powiem, że to prawda. Mogą tu przyjechać i sami zobaczyć, jeśli myślą, że
kłamiesz. Możesz im też powiedzieć, że u nas szczury są tak duże jak koty i że w kamienicy na
Dettanergården można zobaczyć niebo już z pierwszego piętra. Myślisz, że oni mają takie domy
w Paryżu?
Johan pokręcił głową.
- Wątpię w to.
- Myślę, że powinieneś wrócić do domu, Johan. W Kristianii jest o wiele lepiej.
- Całkowicie się z tobą zgadzam, Pederze. Jak tylko skończę to, co zacząłem, wracam do
domu.
- I wtedy możesz zamieszkać z nami! I spać w łóżku Emmanuela! Peder najwyraźniej
nagle sobie przypomniał, co mu mówiła
Elise, i posłał jej zawstydzone spojrzenie.
- Wybacz. Zapomniałem się.
Johan spojrzał na nią pytająco.
- Kiedy Peder usłyszał, że przyjechałeś do domu, zapytał, czy nie mógłbyś u nas
zamieszkać. Powiedziałam mu, że to nie: wypada, ponieważ od niedawna jestem wdową i pani
Jonsen z pewnością by to skomentowała.
- Wcale tak nie powiedziałaś! - W głosie Pedera dało się słyszeć rozdrażnienie. -
Powiedziałaś, że ona będzie mówiła ludziom, że zdradzasz Emmanuela, i myślałaś, że ja nie
zrozumiem, że to oznacza sypianie w jednym łóżku i robienie dzieci.
Elise poczuła, że pieką ją policzki i pospiesznie zaczęła kroić chleb.
- Elise najwyraźniej myśli, że ja nic nie rozumiem - zwierzył się Johanowi. - Na
przerwach w szkole my, chłopcy, stoimy sobie razem i mówimy sobie wszystko, co wiemy.
Pingeln wie najwięcej. Widział swoich rodziców. Wiesz, co oni robili? W biały dzień, w
niedzielę?
- Myślę, że nie wypada, żebyś mi to mówił. Nie sądzę, żeby Pingeln chciał, żebyś o tym
komuś opowiadał.
- Jak to? On się tym chwali. Jego matka mówi, że jego ojciec to dziwkarz, i to znaczy, że
robili to więcej razy od czasu, kiedy zrobili Pingla i jego rodzeństwo.
Zachichotał.
- Nie mogę pojąć, że im się chce. Nie wydaje ci się, że to brzmi okropnie? Wszystko ci
opowiem, jak Elise wyjdzie. Myślę, że też się będziesz krzywił.
- Peder! - powiedziała ostrym tonem. - Wiesz, co ci powiedziałam!
- Przepraszam. Ale wiesz, Johan to rozumie, tylko nie chce o tym rozmawiać, kiedy ty
tutaj jesteś.
- W kance nie ma już mleka. Mógłbyś skoczyć do sklepu i kupić? Dostaniesz dziesiątaka,
więc będziesz mógł sobie kupić dropsy czekoladowe po drodze do domu.
Peder podskoczył na krześle.
- Będę mógł zjeść wszystkie?
- Tak, ale nie możesz o tym opowiadać Kristianowi i Evertowi. Oni dostaną kiedy
indziej. Nie mogę wam dawać pieniędzy za każdym razem, jak robicie mi jakąś przysługę.
- To dlaczego w takim razie mi dajesz?
- Dlatego, że... Dlatego, że o wiele lepiej ci idzie czytanie.
- Tak uważasz? - Spojrzał na nią zdziwiony.
- Tak, tak też powiedział nauczyciel Knudsen.
Jak tylko Peder zniknął za drzwiami, Johan powiedział żartobliwie.
- Uważaj, żeby cię nie przejrzał.
Zarumieniła się, ale nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Posadził ją sobie na
kolanach.
- To po to go wysłałaś, prawda? Żeby pobyć sam na sam ze mną? - Pocałował ją, a ona
dała się ponieść emocjom. Tyle czasu minęło od Bożego Narodzenia, kiedy mieli swoją chwilę
prywatności na sofie w mieszkaniu kierownika fabryki.
- Może wymkniemy się do pokoju? - wyszeptał jej do ucha. Pokiwała głową, tak bardzo
tęskniła za jego pieszczotami. Jensine i Hugo nawet na nich nie spojrzeli znad swoich zabawek,
tak byli pochłonięci tym, co robili.
Chciał ją przyciągnąć do siebie na łóżko, ale ona nie była w stanie. To było łóżko
Emanuela i sumienie jej nie pozwoliło. Johan objął ją i mocno przycisnął do siebie.
- Sam powinienem był o tym pomyśleć. Wybacz mi, Elise. Z pewnością jeszcze
będziemy mogli pobyć sam na sam, zanim wyjadę, a jeśli nie, to przynajmniej będzie się na co
cieszyć. Mamy przed sobą całe życie, a ten rok szybko minie.
Zdławiła westchnienie. Nie była w stanie tak jasno na to spojrzeć, wydawało jej się, że
rok to cała wieczność.
- Tak bardzo cię kocham, Johanie, jak ja wytrzymam bez ciebie przez tak długi czas?
- Ja też cię kocham, Elise, i nasza miłość pomoże nam przetrwać te miesiące.
Znów obdarzył ją pocałunkiem. Długim i głębokim. Przywarli do siebie, nie mogąc
znieść myśli o tym, że znów zostaną rozdzieleni. W ostatnich latach wydarzyło się tyle złego,
tyle rzeczy stanęło między nimi: pobyt w więzieniu, jej małżeństwo z Emanuelem, jego
małżeństwo z Agnes. Choroba Emanuela i pobyt Johana w Kopenhadze i Paryżu. Wydawało się,
że rozdziela ich jakaś siła, jak gdyby los nie chciał im dać tego, czego tak bardzo pragnęli. Ta
myśl ją przerażała.
- Nie odchodź ode mnie, Johanie. Nie mogę znieść myśli, że mogłabym cię stracić.
Uśmiechając się, powiedział jej do ucha: - Jak możesz myśleć, że mógłbym kiedykolwiek
od ciebie odejść? W moim sercu zawsze należałaś do mnie, a ja do ciebie. Inni ludzie mieszali
nam szyki, ale od teraz nikt już nie będzie mógł nas rozdzielić. Rozumiem, że jesteś
rozczarowana reakcją Kristiana, ale za rok czy dwa wyfrunie z domu i będzie miał swoje życie.
Inni raczej nie będą mieli nic przeciwko temu, żebyśmy się pobrali. Peder będzie szczęśliwy,
myślę, że Evert też. Hugo i Jensine zapomną, że mieli innego ojca. Rodzice Emanuela nie będą
mieli prawa być ich dziadkami, po tym jak cię potraktowali.
- To tylko jego matka, nie ojciec.
- Już zapomniałaś, że ojciec przyprowadził swojego adwokata, żeby zmusić cię do
podpisania pisma, które stwierdza, że Hugo nie jest synem Emanuela?
- Ale teraz tego żałuje. On nie znosi Signe.
Przycisnął ją mocno do siebie. - Nie marnujmy naszego czasu na rozmowy o ludziach,
którzy nas nie obchodzą. Postaram się odwiedzać ciebie codziennie aż do czasu mojego odjazdu.
Jutro przyjdę, jak tylko chłopcy wyjdą do szkoły, spędzimy razem kilka godzin, zanim skończą.
Wolę odwiedzić znajomych profesora po południu.
Znów ją pocałował i przez długą chwilę stali tak, pochłonięci sobą i ogarnięci
niezaspokojoną tęsknotą.
Kiedy z kuchni rozległ się krzyk, niechętnie oderwali się od siebie i pospieszyli do
maluchów.
Jensine leżała na podłodze i krzyczała w niebogłosy, czerwona na buzi i z przerażonym
spojrzeniem.
Hugo podniósł na nich wzrok, z jego oczu wyzierała przekora.
- Upadła.
Elise podniosła Jensine, tuląc ją do siebie, i posłała Hugo surowe spojrzenie.
- Czy byłeś dla niej niemiły, Hugo?
Nie był w stanie znieść jej spojrzenia i spuścił wzrok.
- Byłem, ale Sine upadła.
Elise westchnęła i zwróciła się do Johana.
- Czasami jest zazdrosny. Poza tym przechodzi okres buntu.
- Wydawało mi się, że razem dobrze się bawią.
- Zazwyczaj tak właśnie jest. Ale nagle zaczyna ją szczypać albo popychać. Nie wiem,
jak mam go tego oduczyć.
- Na pewno z tego wyrośnie, ale musi wiedzieć, że to brzydko źle traktować mniejszych
od siebie. - Johan ukucnął obok niego. - Pokażesz mi ten twój wspaniały pociąg, Hugo? Od kogo
go dostałeś?
- Od Isaca. On ma takich dużo.
- Mogę nim trochę pojeździć? Możemy zbudować tunel z klocków i puścić przez niego
pociąg.
Chwilę później budowa tunelu szła pełną parą. Elise usiadła przy kuchennym stole,
trzymając Jensine na kolanach. Wkrótce przestała płakać i z zainteresowaniem zaczęła
obserwować dwójkę na podłodze. Po chwili chciała zejść z kolan i dołączyć do zabawy.
Elise patrzyła na nich i czuła, jak napełnia ją radość. Johan zawsze kochał dzieci. Z
pewnością będzie wspaniałym ojcem. Z ukłuciem smutku przypomniała sobie, jak Johan napisał
do niej z Kopenhagi, że dziecko, którego spodziewała się Agnes, było jego. Nigdy nie ukrywał,
że nie kochał Agnes, ale mały Lars był bliski jego sercu. Przeżył szok, kiedy zrozumiał, że to
jednak nie on był ojcem chłopca.
Na schodach do kuchni rozległy się kroki, to pewnie Peder wrócił do domu. Pewnie się
spieszył, bo był u nich Johan.
Rozległo się pospieszne pukanie do drzwi, które zaraz się otworzyły. To nie Peder, tylko
pani Jonsen. Nie od razu zauważyła Johana i wyrzuciła z siebie: - Znów byłaś nieostrożna, Elise!
Całe Sagene już o tym wie. Pomyśleć, że w środku dnia poszłaś z jakimś mężczyzną do
restauracji! Ty, która jesteś w żałobie!
W tej samej chwili jej wzrok powędrował w kierunku kącika z zabawkami, gdzie siedział
Johan i bawił się kolejką. Przerażona zakryła usta dłonią i przewróciła oczami. W następnej
chwili już była przy drzwiach.
Johan podniósł się i podszedł do Elise.
- Nie przejmuj się tym, Elise. Jesteś przyzwyczajona do pani Evertsen i pani Albertsen.
Niewiele osób słucha tego, o czym plotkują, a już na pewno niewiele wierzy w to, co mówią. To
jest ich sposób na zapełnienie życiowej pustki.
Pokiwała głową.
- Wiem o tym, ale mimo wszystko nie jestem w stanie się tym nie przejąć. Pani Jonsen
doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jestem lekkomyślna. Powinna trochę pomyśleć,
zanim rozpowie dalej, że latam za jakimś mężczyzną.
- Ci, którym to opowie, z pewnością wiedzą, jaka jest prawda, ale przecież miło jest móc
opowiedzieć coś interesującego. Często sobie myślałem, że być może potrzebujemy takich plot-
karek. Obserwują, co się dzieje, i z pewnością szybko by się dowiedziały, gdyby w którejś
rodzinie źle się działo. Można powiedzieć, że są takimi osiedlowymi policjantami.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam.
Pocałował ją w policzek.
- To od teraz zacznij, przestaniesz się irytować. Złość tylko ci zaszkodzi. Myślę też, że
pani Jonsen chyba była dość zawstydzona, kiedy do niej doszło, że usłyszałem, co powiedziała;
ale nie wolno ci teraz myśleć, że ludzie nie będą gadać, jak przedpołudniami będziesz sobie
przesiadywać w Folkvang, z jakimś młodym dżentelmenem.
Uśmiechnął się zadziornie, ale nie była pewna, czy był równie obojętny, na jakiego
wyglądał.
- Uważasz, że źle zrobiłam? Roześmiał się.
- Oczywiście, że nie. Pod warunkiem że on nie miał w tym żadnych ukrytych celów.
Zamyśliła się.
- Właściwie to też się nad tym zastanawiałam.
- Ocho? - Spojrzał na nią zaniepokojonym wzrokiem. - Opowiedz mi o tym.
- Nie chcę się już z nim więcej spotykać. Mam takie nieprzyjemne wrażenie, że chciał się
spotkać nie tylko ze względu na Pedera.
- Co sprawiło, że tak myślisz?
- Wypytywał o wszystko, chciał, żebym opowiedziała o swoim życiu, i prawił mi
komplementy. - Nie chciała mówić, że jego wzrok błądził po jej wytartej bluzce i że czuła się
rozebrana.
Wzrok mu spochmurniał.
- W takim wypadku muszę się z tobą zgodzić; możliwe, że miał jakiś ukryty cel.
Następnym razem, jak będzie chciał z tobą rozmawiać o szkole, zaproponuj, żebyście się
spotkali w budynku szkolnym.
- Tak też pomyślałam. Najchętniej, jeśli coś się wydarzy, prześlę przez Pedera list.
Uśmiechnął się, jego spojrzenie znów było spokojne.
- Doskonale rozumiem, dlaczego mężczyźni są tobą oczarowani, Elise. Jesteś piękna,
inteligentna i ciekawie się z tobą rozmawia, ale przede wszystkim jesteś ciepłą osobą. To się od
razu zauważa.
Zaśmiała się cicho.
- Nie możesz sprawić, żebym stała się zarozumiała.
- Nie, nie mam takiego zamiaru. Nie chcę, żebyś się zmieniała, i muszę przyznać, że
przeraźliwie się obawiam, że ktoś zacznie cię adorować, kiedy mnie nie będzie. Na samą myśl
robię się zazdrosny.
- Dobrze wiesz, że nie masz żadnych powodów do zazdrości. Pocałował ją.
- Tak, wiem o tym. Na całe szczęście.
Z zewnątrz dało się słyszeć kroki, tym razem był to Peder.
- Elise, mam dla ciebie list! - Wręczył jej białą kopertę. Potem ochoczo dodał: -
Zachowałem dla ciebie dwa czekoladowe dropsy, Johan. - Otworzył pobrudzoną dłoń i dumnie
zaprezentował coś brązowego, co przywarło do skóry. Johan odkleił kawałek tego czegoś i wziął
do ust. - To miłe z twojej strony, Pederze. Bardzo dziękuję.
Elise wpatrywała się ze zdziwieniem w kopertę. Z tyłu nie było adresu nadawcy, list nie
był opieczętowany. Ktoś musiał przyjść i wrzucić go do skrzynki. Może to miało coś wspólnego
z książką.
Droga Pani Ringstad.
Obawiam się, że zrobiłem coś niewybaczalnego. Pocieszam się, że powiedziała mi Pani
kiedyś, że nie ma Pani czasu czytać gazet. Po naszej wstrząsającej wizycie na Lakkegata
napisałem artykuł, który pojawił się w „Verdens Gang". Opisałem swoje przeżycia i to, co
czułem, nie myśląc, że robię coś złego. Wprawdzie słyszałem wewnętrzny głos, który przypominał
mi o obietnicy, którą Pani złożyłem, żeby napisać o dziewczętach z ulicy w sposób, który będzie
budził współczucie, a nie odrazę, ale po namyśle stwierdziłem, że patrzy Pani na tę sprawę w
sposób jednostronny.
Wielkie było moje przerażenie, kiedy kilka dni później przeczytałem w gazecie artykuł
polemiczny. Był on napisany przez pisarza Eliasa Aasa, który ma najwyraźniej takie same
poglądy na temat tego, co się dzieje w „przybytkach nieprawości". Napisał, że jedyny wybór, jaki
te dziewczęta mają: to umrzeć z głodu albo odnaleźć się w roli ulicznicy. Twierdził, że są one
równie niewinne jak młode panny z mojego otoczenia, i że to niedbałość ze strony władz i
pogarda ze strony ludzi mojego pokroju sprawiły, że te dziewczęta stały się tym, kim teraz są. To
odebrało im szacunek do samych siebie i sprawiło, że są najbardziej nieszczęśliwą warstwą
społeczeństwa.
Na początku zareagowałem złością. Natychmiast pojechałem do „Verdens Gang" i
zażądałem, by powiedziano mi, kim jest pisarz Elias Aas; usłyszałem, że to pseudonim i że ten
człowiek życzył sobie, by zachować anonimowość, a gazeta obiecała, że to życzenie zostanie
spełnione. Potem pojechałem do domu mojego przyjaciela, Eilerta Ivertsena, i pokazałem mu
zarówno mój artykuł, jak i odpowiedź Eliasa Aasa. Po jakimś czasie przyłączyło się do nas
dwóch innych pisarzy. Są socjaldemokratami i zajmują się niesprawiedliwością społeczną. Po
chwili całej trójce udało się mnie uspokoić. Tak, oni się właściwie zgadzali z Eliasem Aasem. To
mnie przeraziło. Może rzeczywiście się myliłem? Może rzeczywiście byłem niesprawiedliwy
wobec dziewcząt ulicznych?
Piszę do Pani, bo czuję, że wykorzystałem Pani dobrą wolę i nadużyłem Pani zaufania.
Bardzo proszę o wybaczenie mi tego.
Byłoby to bardzo inspirujące, gdybym mógł się znów z Panią spotkać i przedyskutować
sprawę na spokojnie, teraz, kiedy już zobaczyłem, jak to wszystko wygląda i mam większe pojęcie
na ten temat. Nie jest nieprawdopodobnym, że być może Pani też mogła się pomylić - w każdym
razie w niektórych sprawach - i że być może nie umie Pani na to spojrzeć ze strony
nieszczęśliwych, samotnych mężczyzn.
Czy byłaby Pani tak uprzejma i napisała do mnie kilka słów? Byłbym zobowiązany,
gdybym mógł się z Panią ponownie spotkać.
Z poważaniem
Asle Diriks
Podczas gdy ona czytała, Johan usiadł obok Pedera przy kuchennym stole. Zauważyła,
jak bardzo był zainteresowany.
- Czy to list z wydawnictwa? Pokręciła głową.
- Nie, to od młodego człowieka, który napisał do „Verdens Gang" o dziewczętach z
Lakkegata. Możesz przeczytać, jeśli chcesz. - Podała mu list.
Johan szybko go przeczytał. Potem z uśmiechem pokręcił głową.
- Gratulacje, Elise. Udało ci się zmusić jednego z nich do myślenia.
- Czy tak właśnie to postrzegasz?
- Oczywiście. Ten człowiek jest zdezorientowany. Opisał, jak przeżył swoje spotkanie na
Lakkegata, nie czując, że zrobił coś złego. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, jego kolega po
piórze - inny pisarz patrzy na to w zupełnie inny sposób. I na dodatek odpowiada surową krytyką
na jego artykułu. Potem okazuje się, że trzech jego kumpli i kolegów po fachu jest tego samego
zdania, co tamten pisarz. Jego spojrzenie, uprzedzenia i niezmienne poglądy, zostały gwałtownie
zachwiane. Dzięki tobie.
Z powątpiewaniem zmarszczyła czoło.
- Nie wiem, czy mam ochotę się z nim jeszcze spotkać. Johan uśmiechnął się.
- A to już inna sprawa. Ja też nie wiem, czy chcę, żebyś się z nim spotykała. Mam
wrażenie, że się tu zaczyna robić tłoczno.
Nie mogła się nie roześmiać.
- Nauczyciele i pisarze są najbardziej niebezpieczni ze wszystkich.
Peder posłał mu przerażone spojrzenie.
- On jest niebezpieczny? Ale w jaki sposób? Johan roześmiał się.
- To tylko taki żart.
8
Hugo Ringstad stanął przy oknie i wyjrzał na zewnątrz. Kałuże ściął mróz, najwyraźniej
zima przyjdzie w tym roku wcześnie.
Nowa pora roku. Bez Emanuela. Poczuł, że coś go ściska w gardle. Życie już nigdy nie
będzie takie samo. Wszystko stało się takie nierzeczywiste. Obojętne. Nie był nawet w stanie się
cieszyć, kiedy lekarz orzekł, że wyzdrowiał. Zaledwie kilka tygodni temu myślał, że zbliża się
koniec. Po co miał żyć? Wcześniej cieszył się na kolejne pory roku, cieszył się pracą, którą
wykonał, polem, które było obsiane, i trawą, która zaczynała kiełkować. Zazwyczaj cieszył się
nawet na Boże Narodzenie, na specyficzny nastrój w domu, zapach świątecznych wypieków,
kwaszonej kapusty i pieczonych żeberek. Teraz to już nie miało znaczenia.
Ciotka Ulrikke już zaanonsowała, że zamierza spędzić święta w stolicy. Razem z Elise i
dziećmi. Tam było pełno rodzinnego ciepła i radości, powiedziała, i posłała mu bardzo
wymowne spojrzenie. Zrozumiał ją bez problemu i w odpowiedzi tylko pokiwał głową.
Usłyszał głosy z korytarza i odwrócił się. Nie chciał, żeby zobaczyły, że stoi bezczynnie
przy oknie i jest zatopiony w myślach, nie mógł pozwolić, żeby zobaczyły go w chwili słabości i
bezbronności. I tak miały nad nim przewagę. Już nie mogło być gorzej. Mimo to nie mógł znieść
myśli, że będą się cieszyć z jego niemocy i niezdecydowania.
Być może to była wina Signe, sam nie wiedział. Gdyby z nimi nie zamieszkała,
prawdopodobnie byłoby jeszcze gorzej. Pomimo swej złośliwości Marie była teraz przynajmniej
w dobrym humorze. Jeszcze gorzej byłoby patrzeć, jak szaleje po domu niczym burza z
piorunami.
Ciotka Ulrikke miała rację. Nigdy nie powinien był pobrać się z Marie!
Marie była winna śmierci Emanuela. Wszystkie uderzenia i kopniaki, które dostał w
dzieciństwie, osłabiły go, sprawiły, że stał się podatny na choroby. A nawet sprawiły, że stał się
bezduszny i hardy, lekkomyślny i zdradziecki pod koniec swojego życia.
Doskonale rozumiał, że Elise już nie wytrzymała pod koniec związku. Dziwne, że nie
stało się to wcześniej. On też powinien wcześniej zrewanżować się Marie. Może to by nic nie
dało, coś musiało być nie tak z jej głową. Ale przynajmniej miałby więcej szacunku dla samego
siebie i być może sprawiłby, że życie Emanuela byłoby łatwiejsze, gdyby go wsparł.
Teraz to, że Marie mogłaby mieć kolejny wybuch złości, nie miało już żadnego
znaczenia. Mogła się wściekać, ile wlezie, nawet bić, jeśliby zechciała. Byleby tylko sobie już
poszły, tak żeby przez chwilę mógł zostać sam i zrealizować, to co zamierza.
Słyszał, jak się śmieją i rozmawiają w korytarzu, ubierając zimowe płaszcze i szykując
na podróż do Seterbakken. Sebastian został na jakiś czas odesłany do domu, do dziadka i babci
od strony matki. Nie mógł pojąć, dlaczego matka odsyła swoje dziecko, a sama gości się u kogoś
innego, szczególnie teraz, kiedy nadchodzą święta Bożego Narodzenia.
Signe tłumaczyła, że Sebastian był też dziedzicem Stangerud i że nie może tracić
kontaktu z jej rodzicami. To w jego interesie, jak to powiedziała. Nic z tego nie rozumiał. Signe
była jedynaczką, nikt nie mógł wydziedziczyć jej syna. Chyba że została wydziedziczona z
powodu konfliktu z rodzicami - najwyraźniej wcześniej się pokłócili.
Pokręcił głową. Dlaczego Signe nie wystarczyło to, że odziedziczy majątek swojego
ojca? Dlaczego chciała mieć jeszcze j Ringstad? Nie mogła mieszkać w dwóch miejscach
jednocześnie, a ciężko mu było uwierzyć, że sprzedałaby jeden z majątków, gdyby nadarzyła się
okazja.
Był przekonany, że po jakimś czasie skoczą sobie z Marie do I oczu, tak jak to miało
miejsce wcześniej, ale jak na razie nic na to nie wskazywało. Marie rozmawiała z adwokatem, co
zakomunikowała mu nie ukrywając złośliwej satysfakcji. Zapewnił ją, że pod- j pis Elise i
potwierdzenie, że była w ciąży, kiedy wychodziła za mąż j za Emanuela, i że jej syn nie był
dzieckiem Emanuela wystarczy, żeby ponownie rozpatrzyć to, co było zapisane w księgach
metrykalnych. Hugo wydawało się to dziwne. Zdecydował się zbadać sprawę, ale w
międzyczasie przyszedł mu do głowy inny pomysł.
- Hugo? - Marie wołała go głosem pełnym przejęcia i radości.
Powoli podreptał do drzwi i je otworzył.
- My już idziemy. Chciałam tylko, żebyś zobaczył nov płaszcz Signe. Czyż nie jest
wspaniały?
Signe roześmiała się i okręciła wkoło, żeby mógł go obejrzeć ze wszystkich stron. Był
uszyty z drogiego materiału, to było widać gołym okiem - ozdobiony lamówką z futra, do tego
Signe miała pasujące nakrycie głowy.
- Panna Hansen go uszyła - kontynuowała Marie. - Poprosiłam ją zaraz po tym, jak Signe
przyjechała. Przyznasz, że Signe zasłużyła, żeby go dostać. Dobrze było ją mieć przy sobie w
tym trudnym dla mnie czasie.
Hugo nic nie powiedział. Właśnie skończyły się te czasy, kiedy tylko potakiwał.
- Materiał nie wygląda na tani - powiedział. - Ile kosztował ten płaszcz?
Wzrok Marie złowieszczo pociemniał, policzki jej poczerwieniały. - Żałujesz Signe tego
płaszcza? Matce naszego dziedzica?
- Po pierwsze, uważam, że rodziców Signe stać na to, żeby kupić jej płaszcz. Po drugie,
ona nie jest matką naszego dziedzica. Sebastian z czasem przejmie Stangerud. Me Ringstad.
Marie wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. - Żartujesz sobie?
Pokręcił głową.
- Nigdy nie byłem bardziej poważny. Koniec z tym, Marie! Od teraz to ja decyduję.
Signe nie jest matką dziedzica Ringstad. Sebastian będzie musiał się zadowolić przejęciem
Stangerud. Niech rodzice Signe kupują jej ubrania. My natomiast mamy inne zobowiązania. Nie
pozwoliłaś, abym przesyłał pieniądze Elise i dzieciom, a ja pozwalałem, żebyś mną rządziła.
Całe życie. Od dzisiaj koniec z tym.
Marie oniemiała. Purpura na jej twarzy ustąpiła miejsca bieli. Patrzyła na niego
wzrokiem, który kiedyś sprawiłby, że zacząłby się przed nią płaszczyć, ale teraz nie dał się
zastraszyć.
- Bawcie się dobrze - dorzucił, odwrócił się na pięcie i wrócił do kuchni.
Marie pospieszyła za nim poirytowana.
- Jeszcze tego pożałujesz! Poczekaj, aż wrócę do domu! - Jej głos przeszedł w falset.
Powoli odwrócił się w jej stronę. - Nie boję się ciebie, Marie. Nie masz nade mną władzy
ani zwierzchności. Majątek Ringstad należy do mnie. Jeśli ci się to nie podoba, możesz się
wyprowadzić. Ja mam już dość.
Łapała powietrze i wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.
- Chyba straciłeś rozum! - wysyczała przez zęby. Uderzyło go, jak brzydka robi się jej
twarz pod wpływem złości.
- Nie, wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że wreszcie odzyskałem rozum. Brakowało mi
go przez wszystkie te lata, kiedy byliśmy małżeństwem. Czy nie życzyłem wam miłej zabawy?
Potem znów pokazał jej plecy i spokojnym krokiem poszedł do salonu.
Drzwi kuchenne trzasnęły za nią tak mocno, że wszystko w pokoju się zatrzęsło. Przez
moment obawiał się, że zmieni zdanie i zostanie w domu, ale na szczęście usłyszał, że drzwi od
korytarza zatrzasnęły się z tą samą siłą, a chwilę potem usłyszał tupot końskich kopyt i dźwięk
powozu, który przetoczył się przez podwórze. Odetchnął z ulgą. Dla pewności wyjrzał jeszcze
przez okno i zobaczył odjeżdżający powóz.
Pomimo pozornego spokoju, czuł że w środku cały się trzęsie. Jeszcze cały czas siedziały
w nim pozostałości tego samego buntu, tej samej zdławionej złości, którą odczuwał za każdym
razem, kiedy doprowadzała go do szału. Minie jeszcze dużo czasu, zanim się tego pozbędzie, ale
dzisiejszy dzień był kamieniem milowym. Emanuel nie żył, on sam jeszcze do niedawna był
bliski śmierci, ale od teraz ona nie będzie już nim rządzić.
Przeszedł przez zielony pokój i wszedł do starego salonu. Tam podszedł prosto do
starego kredensu, który został zrobiony przez bliskiego przyjaciela jego pradziadka i
pomalowany przez lokalnego artystę. Znajdowała się w nim skrytka, w której przechowywali
wszystkie ważne dokumenty. Drżącymi dłońmi wyciągnął plik papierów, przekartkował go, aż
znalazł pismo, którego szukał.
Podczas kiedy je czytał, co najmniej dwa razy podnosił wzrok, żeby upewnić się, czy
ktoś nie stał w drzwiach i go nie podglądał. Zdawał sobie sprawę, że to żałosne, ale mimo to czuł
się jak nieposłuszny uczniak, który boi się, że go przyłapią na gorącym uczynku. Tak wielką
miała nad nim władzę, że czuł na sobie jej wzrok, nawet wtedy kiedy wiedział, że ona jest
daleko.
Odłożył plik papierów na miejsce, złożył najważniejszy dokument i włożył go do
kieszeni kamizelki. Potem zasunął klapkę od skrytki, pieczołowicie zamknął drzwi od szafy i
szybkimi krokiem przeszedł przez drzwi, zielony pokój aż znalazł się w kuchni. Olaug miała
wolne tego wieczoru, był sam w domu. Inni przebywali w pomieszczeniu dla służby.
Na dużym palenisku płonął ogień. Powoli wyciągnął dokument z kieszeni kamizelki,
rozłożył go, spojrzał nań po raz ostatni i nachylił się w stronę płomienia. Dokument zajął się
ogniem i zaczął płonąć. Patrzył, jak staranne pismo Elise stopniowo pochłaniają płomienie, aż
papier zwinął się i zamienił w zwęglone, pokruszone płatki.
Dopiero wtedy się wyprostował i przeciągnął. Poczuł się tak, jak gdyby ktoś zdjął ciężkie
jarzmo z jego pleców. Od dnia, w którym Marie namówiła go na podróż z Emanuelem i adwo-
katem do Kristianii, żeby zmusić Elise do podpisania się na tym dokumencie, czuł niesmak.
Wstyd. Nieprzyjemne poczucie utraty szacunku do samego siebie. Zduszoną złość.
Teraz był wolny. Syn Elise przejmie Ringstad, a pozostałe dzieci będą mogły tu
przebywać, kiedy tylko będą chciały. Peder będzie mógł spełnić swoje życzenie i zajmować się
końmi. Mała Jensine - jego własna mała wnuczka - nauczy się jeździć konno, a Kristian i Evert
będą mieli swoje pokoje na piętrze, gdzie będą mieli spokój potrzebny do studiowania, kiedy
nadejdzie na to czas.
Marie może się wściekać, wyć i narzekać, ile wlezie, nie zrobi to na nim wrażenia. Teraz
już nie.
Stał tak i wpatrywał się w płomienie, dopóki nic już nie zostało z tego fatalnego pisma,
po czym odwrócił się, podreptał do narożnej szafki i wyjął z niej butelkę kminkówki oraz dwa
kieliszki.
W tej samej chwili usłyszał powóz wtaczający się przed drzwi wejściowe. Szybkim
krokiem poszedł do przedpokoju, przeszedł po świeżo wypranym dywaniku i otworzył drzwi,
zanim adwokat zdążył zapukać.
Serdecznie go przywitał.
- Jak miło z pana strony, że przyjechał pan niezwłocznie. Jest pewna ważna sprawa, która
chcę z panem załatwić, ale proszę niech pan wejdzie do ciepłego pomieszczenia. Dziś jest pa-
skudnie na dworze.
Adwokat przywitał się z uśmiechem, zdjął kapelusz i pokiwał głową.
- Tak, nadchodzi zima. Jak się pan ma, panie Ringstad? Słyszałem, że jest pan ciężko
chory.
Hugo uśmiechnął się.
- Teraz jestem zdrów jak ryba! Jestem w tak dobrej formie, jak nigdy dotąd.
9
Elise właśnie odprawiła chłopców do szkoły, kiedy usłyszała, że ktoś przechodzi przez
furtkę do ogrodu. Wyjrzała przez okno i zdążyła zobaczyć idącą spiesznym krokiem kobietę w
ciemnym płaszczu. Żeby ta osoba szybko sobie poszła! Johan powiedział, że przyjdzie, jak tylko
chłopcy wyjdą do szkoły.
Może to panna Johannessen? Dawno jej nie widziała. Może to Anna, ale Anna nie jest
taka szybka. Niemożliwe, żeby to była Hilda, ona nigdy nie wstaje tak wcześnie rano. To mogła
być nieszczęśliwa matka Ludviga Liena. Albo może Mimmi Tynæs, o ile nie siedziała w
areszcie.
Westchnęła. Ktokolwiek to był, musiała się pozbyć tej osoby, zanim pojawi się Johan.
Hugo miał w nocy zapchany nos, kaszlał i był niespokojny. Żadne z nich nie zaznało zbyt
wiele snu. Teraz Hugo był marudny, znudzony swoimi zabawkami i cały czas za nią chodził.
Gdyby to był inny dzień, to już od dawna siedziałaby przy maszynie, ale kiedy Hugo był w
takim stanie, nie było sensu myśleć o pisaniu.
Ledwo zdążyła wejść do kuchni, kiedy drzwi się otworzyły i Hilda wparowała do środka.
- Hilda? Przychodzisz tak wcześnie rano? Hilda kiwnęła głową, bez uśmiechu.
- Muszę z tobą porozmawiać. - Zdjęła kapelusz i powiesiła go na jednym z kołków,
potem zaczęła ściągać elegancki płaszcz, ale nagle się zatrzymała. - Powinnam w nim zostać?
Czy u ciebie w pokoju jest zimno?
- Moim zdaniem nie jest zimno, ale ty jesteś przyzwyczajona do lepszych warunków.
- Zdejmę go. Łatwiej mi będzie rozmawiać.
- Czy coś się stało? Wyglądasz na rozdrażnioną. Szybko zmierzyła ją wzrokiem. Brzuch
zaczął się powiększać, ale poza tym nie przytyła.
- Tak, można by spisać to na liście! Jestem tak wściekła, że już nie wytrzymuję! Poza
tym zmarzły mi palce u stóp. Może mogłabyś ugotować mi trochę kakao? - Posłała jej błagalne
spojrzenie.
Elise westchnęła w myślach. Potem podeszła do kuchenki i dołożyła jeszcze jedno
polano, zanim wyciągnęła puszkę kakao. Potem zdjęła pierścienie z kuchenki i nastawiła czajnik
z wodą. Hugo przestał marudzić, ubóstwiał ciocię Hildę. Zanim Hilda zdążyła usiąść na
taborecie, nagle objął jej nogi ramionami i wykrzyknął wesołym głosem: - Stoisz tutaj, ty moja
goląbecko!
Elise i Hilda wybuchły śmiechem i spojrzały na niego ze zdziwieniem.
- A gdzie on się tego nauczył? Elise pokręciła głową.
- Nigdy nie słyszałam, żeby to mówił, ale on mówi dużo dziwnych rzeczy. Dzisiaj nie
jest w dobrej formie i zanim przyszłaś był płaczliwy, ale ty najwyraźniej sprawiłaś, że humor mu
się poprawił.
- To mnie pocieszyło. Nie mogłabym tego powiedzieć o ludziach, którzy nas odwiedzili
wczoraj wieczorem.
- Ach to cię uwiera. Kto to był tym razem?
- Duńskie małżeństwo, które poznaliśmy podczas wakacji. Nagle dostaliśmy od nich
telegram, że są w Kristianii i że chcą nas odwiedzić. Mieszkają w Grand Hotelu, ale przyszli do
nas wczoraj wieczorem na obiad. Zaraz po tym jak zjedliśmy, ni stąd, ni z owąd pojawiła się
Karoline Carslen. Musiała porozmawiać z Ole Garbielem o jakichś sprawach administracyjnych.
Stwierdziliśmy, że nie wypada jej nie zaprosić. Elise się uśmiechnęła.
- Dobrze słyszeć, że zaczęłaś zwracać się do swojego męża po imieniu. Już czas
najwyższy, w końcu oczekujesz jego trzeciego dziecka.
Hilda posłała jej smutne spojrzenie.
- To niemiło z twojej strony, że przypominasz mi o tym, że jedno straciłam!
- Nie miałam takiego zamiaru. Uważam tylko, że to dobry znak, że zaczęłaś o nim mówić
Ole Gabriel. Co się stało z tymi gośćmi z Danii, że jesteś taka zirytowana?
- Karoline nie mogła się powstrzymać; złośliwa suka! Opowiedziała im, że pracowałam
w przędzalni i że pochodzę z ubogiej rodziny.
Elise uniosła brew.
- Jak oni to przyjęli?
- A jak myślisz? Wymienili spojrzenia i wyglądali na wstrząśniętych. Po kawie zaczęło
im się nagle spieszyć. Zupełnie zapomnieli, że obiecali innym Duńczykom, którzy też mieszkali
w hotelu, że do nich wpadną, zanim położą się spać. Pani była bardzo małomówna, jak się ze
mną żegnała, podczas gdy na Ole Gabriela patrzyła z mieszaniną zdziwienia i współczucia. Z
pewnością chciałaby się dowiedzieć, co sprawiło, że się ożenił z kimś niższego pochodzenia!
- A co powiedział pan Paulsen, kiedy oni już sobie poszli?
- Stwierdził, że przesadzam. Jak zwykle. On jest zawsze irytująco spokojny. Wszystko po
nim spływa jak woda po kaczce. Nie da rady go obrazić, on tylko wzrusza ramionami i mówi, że
muszę o tym zapomnieć. Oszaleć można!
Elise się zamyśliła.
- Być może nie ma co udawać, że jesteś kimś innym. Gdyby im od razu powiedziała, być
może nabraliby do ciebie szacunku.
- Szacunku? - Hilda prychnęła. - Są snobistycznymi, nieznośnymi egoistami! Pomyśl, że
ktoś może się uważać za lepszego tylko dlatego, że przypadkiem przyszedł na świat w bogatej
rodzinie. Gdyby stracili wszystko, co posiadają, byliby niczym. Jestem pewna, że nigdy w całym
swoim życiu ta kobieta nie miała godnej pracy, jedyne, co umie robić, to konwersować. A o
czym oni tak konwersują? O tym, czego dokonali inni, obojętnie, czy są to śpiewaczki,
rzeźbiarze czy malarze.
- Ktoś musi być publiką. Nie każdy umie coś stworzyć.
- Oczywiście, że nie, ale nie muszą się chwalić dziełami innych, tak jakby to były ich
własne!
- A co tam u Karoline? Myślisz, że będzie ślub? Nic z tego nie wyszło ostatnim razem.
- Biorą ślub za tydzień. Elise wpatrywała się w nią zdziwiona. Myślała, że usłyszy, ż
nic z tego.
- Ostatnio mówiłaś, że Sigvart Samson wygląda, jakby się wybierał na swój własny
pogrzeb.
- Nadal tak wygląda, ale pomyślałam o tym, o czym rozmawiałyśmy ostatnio, że nawet
oni będą mieć dzieci, pomimo tego, że on taki jest.
Elise pokiwała głową.
- Po tym, co mi powiedziałaś o Karoline, muszę się z tobą zgodzić. Sigvart Samson to
miły i przyjemny człowiek, ale nie jest łatwo być żoną kogoś, kto woli mężczyzn. Być może
spotyka się potajemnie z innymi, tak jak to robił z Ludvikiem Lienem.
Hilda się wzdrygnęła.
- Ja mam w takim razie mimo wszystko lepiej z Ole Gabrielem. Nawet jeśli jest już
podstarzały i nie przejmuje się, że inni patrzą na mnie z góry.
- Nie był wcale taki niewzruszony, kiedy przeczytał mój artykuł w „Verdens Gang".
Mam na myśli ten pierwszy, który traktował o samobójstwie Mathilde.
- Nie, bo ten artykuł dotyczył jego samego. To jest różnica.
- Twoje słowa zabrzmiały dość gorzko.
- No bo tak się czuję.
- Ależ Hildo! Spodziewasz się jego dziecka, które przyjdzie aa świat za miesiąc. Kiedy za
niego wychodziłaś, byłaś bardzo szczęśliwa. Nie możesz teraz żałować.
Hilda nie odpowiedziała, tylko mocno zacisnęła usta. W tym samym momencie przed
drzwiami do kuchni zabrzmiało wesołe pogwizdywanie.
- Nadchodzi Johan.
- Powinnam już chyba pójść.
- Ale najpierw się z nim przywitaj. Z pewnością się z nim nie widziałaś, odkąd wrócił do
domu.
Rozległo się pukanie do drzwi i Johan wpadł do środka. Kiedy zobaczył Hildę staną jak
wryty.
- Hilda? Co za niespodzianka! Nie wiedziałem, że jest tutaj lak znamienity gość.
Sam nie wiedział, czy był rozczarowany, że spotkał Hildę w kuchni.
- Możesz pominąć słowo znamienity. Nasi przyjaciele po drugiej stronie rzeki z
pewnością tak by tego nie ujęli.
Johan się roześmiał.
- Czy słyszę w twoim głosie nie takie znów małe rozdrażnienie?
- Wstałam dwie godziny wcześniej, niż mam w zwyczaju po to, żeby zwierzyć się Elise.
- Chyba nie szłaś pieszo całą drogę, ty, która jesteś damą?
- Nie, wsiadłam w powóz mojego męża. Nie pytając o zgodę. W drodze do Elise byłam
panią Paulsen ze wzgórza Aker, ale tutaj jestem Hildą z Andersengĺrden.
Johan znów się roześmiał.
- Którą z nich wolisz?
- I ty się jeszcze pytasz? - Uśmiechnęła się. - Jak dobrze cię znowu widzieć, Johan.
Wydaje się, że nic się nie zmieniłeś. Sukces najwyraźniej nie uderzył ci do głowy i mam
nadzieję, że nigdy nie uderzy.
- Po pierwsze, to wcale nie odniosłem żadnego sukcesu i nie wiem, czy kiedykolwiek
odniosę. Po drugie, nie zamierzam stać się kimś innym, niezależnie od tego, co się wydarzy.
- Dobrze to słyszeć. Opowiedz, jak jest w Paryżu. Mam nadzieję, że trzymasz się z dala
od tych wszystkich uroczych, ciemnowłosych piękności?
- A myślisz, że dlaczego przyjechałem do domu? Poza tym nigdy nie oglądałem się za
ciemnowłosymi dziewczynami. - Posłał Elise długie spojrzenie i usiadł przy kuchennym stole.
Wyglądało na to, że Hildzie wrócił dobry humor.
- Zawsze cię traktowałam jak szwagra i mam nadzieję, ż to się nigdy nie zmieni.
Mieliście już wystarczająco dużo zmartwień. Mam nadzieję, że jak następnym razem was
spotkam, Elise nie będzie już nosiła tego nazwiska, którego nigdy nie powinna była mieć.
- Ale to przecież jej nazwisko jako pisarki.
- Pff! - Hilda prychnęła. Potem spojrzała na Elise. - Musisz poprosić w wydawnictwie,
żeby zaczekali z drukowaniem twojej najnowszej książki. Nie możesz pozwolić, żebyś
figurowała na niej pod nazwiskiem Ringstad.
Elise poczuła, że się rumieni. Tak daleko w przyszłość nie wybiegała.
- Ma się ukazać w druku tej jesieni.
- W takim razie póki co będziesz używała nazwiska Thoresen jako pseudonimu.
Johan pokręcił głową.
- Nie, Elise powinna nosić to samo nazwisko, które noszą jej dzieci. Poza tym nazwisko
Ringstad już jest jej nazwiskiem artystycznym. To, że będziemy mieć różne nazwiska, nic nie
znaczy. Nadal będziemy się tak samo kochać.
Popatrzył na Elise, jego spojrzenie było pełne ciepła.
- Szczęściarze! Kiedy patrzę na waszą dwójkę, robię się zazdrosna. To musi być
cudowne być zakochanym.
Elise westchnęła, była bezradna.
- Wiele razy już o tym rozmawiałyśmy, Hildo. Za każdym razem zarzekałaś się, że nie
zamieniłabyś bezpieczeństwa i dobrobytu na to, co my mamy z Johanem.
- Teraz zaczęłam inaczej na to patrzeć.
- Tylko dlatego, że jesteś zirytowana z powodu tego, co się wydarzyło wczoraj
wieczorem. Kiedy zapomnisz o tej głupiej duńskiej parze, znowu będziesz szczęśliwa i
zadowolona.
Johan spojrzał na nią.
- Co się wydarzyło wczoraj wieczorem?
Hilda szybko opowiedziała o duńskim dyrektorze i jego żonie, których poznała podczas
wakacyjnego pobytu nad kanałem La Manche.
- Tacy ludzie nie są warci, żeby się z nimi przyjaźnić. Ciesz się, że sobie poszli, i postaraj
się znaleźć osoby, które mają inny system wartości.
Hilda pokiwała głową i głęboko westchnęła.
- Dobrze, że tutaj przyszłam. Teraz czuję się o wiele lepiej. Teraz już wiem, że moje
miejsce jest wśród takich jak wy.
Elise nie mogła się powstrzymać.
- Niedawno twierdziłaś coś zupełnie innego.
- Wiem o tym, ale to, co przeżyłam wczoraj wieczorem, nie było moim pierwszym
spotkaniem ze snobizmem. Za każdym razem jestem równie wściekła. Teraz już nie chcę być
taka jak oni, należeć do ich towarzystwa. Mogę dostać jeszcze jedną filiżankę kakao, Elise?
Dobrze mi to zrobiło.
Elise wiedziała, że nie może jej odmówić, ale pomyślała sobie w duchu, że Hilda musiała
już zapomnieć o tym, że filiżanka kakao była czymś świątecznym. Nalała też filiżankę dla
Johana, ale swoją napełniła tylko do połowy. Hugo i Jensine też powinni dostać. Hilda
wpatrywała się z zamyśleniem w filiżankę.
- Mamy nową pomoc domową. Ma na imię Klara i dorastała na Seilduksgaten, na
Grünnerløkka. Mieszkało tam siedemnaście osób w jednym pokoju z kuchnią! Jej matka była
ciągle pijana, a ojciec odszedł, kiedy Klara była mała. Każdego dnia matka wysyłała ją do
sklepu, żeby kupiła tanie wino, w którym maczali kromki chleba podczas śniadania. Nie mieli
nic, co można by położyć na chleb. Zanim przyszła do nas, nigdy nie miała w ustach świeżego
mięsa, jedyne, na co ich było stać to kleik, solony śledź i ziemniaki. W mieszkaniu roiło się od
karaluchów i szczurów, a dziury w ścianie zatkane były gazetami. Jej bracia zakończyli edukację
dużo za wcześnie, by pracować po dwanaście godzin w fabryce. Teraz większość z nich jest
bezrobotna i przynależy do band z Vaterland, które nieustannie walczą z chłopcami z Rødeløkka
i chuliganami z Sagene.
Elise zmarszczyła czoło, wstrząśnięta tym, co usłyszała od Hildy, chociaż ta historia
niewiele się różniła od ich własnego dzieciństwa. Ale oni przynajmniej mieli pracę. Nawet
ojciec, w każdym razie na początku.
- Ona ci to wszystko opowiedziała? - zapytała Elise zdziwiona. Hilda pokiwała głową.
- Ole Gabriel mówi, że mam nie plotkować ze służącymi,; tylko powiedzieć im, co mają
zrobić, ale jak on tylko wyjdzie, siadam w kuchni i robię to, czego miałam nie robić.
- Ależ Hildo! Pomyśl, co będzie, jak on się dowie?
- No i co z tego? One są ludźmi, tak jak my. Nie są zwierzętami. Nie zgadzam się, żeby
je traktować tak, jak przyjaciele Ole Gabriela traktują mnie.
Elise się uśmiechnęła.
- Prawie nie mogę uwierzyć, że to ta sama Hilda, z którą rozmawiałam poprzednim
razem. Wtedy była na dobrej drodze, by stać się bogatą mieszczanką i zapomnieć o swoim
pochodzeniu. Hilda się roześmiała.
- Dobrze mnie znasz. Jutro być może będę mówiła co innego, ale dzisiaj jestem
pracownicą przędzalni Graaha i nie zamierzam stać się kimś innym.
- Dopóki nie przyjedzie powóz, który zabierze cię do domu - dorzuciła Elise i się
zaśmiała. - Postanowiliśmy z Johanem wspólnie pracować dla dobra tej samej sprawy. On będzie
tworzył rzeźby, które ukażą społeczną niesprawiedliwość, a ja będę o tym pisać. Może to nie
byłby taki głupi pomysł mieć po swojej stronie elegancką damę z mieszczaństwa. Może
mogłabyś otworzyć nam niejedne drzwi.
- Tylko nie stań się totalną rewolucjonistką tak jak Helene Ugland w Sulitjelma -
powiedział z uśmiechem Johan. - Kierownictwo kopalni tam, na północy twierdzi, że sieje ona
nie tylko ferment wśród robotników i podjudza ich do nieposłuszeństwa i strajku, ale też że
zagraża moralności, a także pozycji rodziny i kościoła. Ona chce, żeby w szkołach nie było
religii. Śpiewają pieśni, którymi zagrzewają robotników do walki i przypominają im, że zbyt
długo musieli znosić niskie płace i potężnych właścicieli fabryk, którzy wolą znosić strajki niż
podwyższyć wynagrodzenie. W pewnym zakładzie mechanicznym w Bergen dokonano aktu
sabotażu. Ktoś celowo zamontował złą śrubę w jakiejś łodzi. A kierownicy kopalni w Sulitjelma
wyznaczyli wartowników, którzy mają zamknąć drogę aż do Finneid. Obawiają się buntu i
zamieszek wśród robotników.
Elise spojrzała na niego.
- Ale kim właściwie jest ta Helen Ugland?
- Ma tylko dwadzieścia parę lat i jest podobno bardzo zapalona do tego, co robi.
Czytałem, że pochodzi z religijnego, zamożnego domu w Agder i jest z wykształcenia
nauczycielką. W szkole pedagogicznej została socjalisfką, a potem wybrano ją na członka
zarządu Młodzieżowego Związku Socjaldemokratów w Kristianii. Od tego czasu podróżowała
po różnych miejscowościach w Norwegii i Szwecji, agitując za socjalizmem. Wyszła za mąż za
szwedzkiego działacza, co wcale nie zmniejszyło jej rewolucyjnego podejścia. Ponieważ
kierownictwo kopalni nie chciało mieć z nią do czynienia, niewykwalifikowani robotnicy
potajemnie przemycali ją do baraków i pozwalali by wygłaszała dla nich wykłady. Potem jednak
kierownictwo odnalazło ją i została odesłana. Elise i Hilda, słysząc to, robiły wielkie oczy.
- Skąd ty wiesz o tym wszystkim? - zapytała ze zdziwieniem Hilda.
- Nie czytacie gazet? Hilda prychnęła.
- Gazet? To tylko mężczyźni pozwalają sobie na marnotrawienie czasu na coś takiego.
Johan się roześmiał.
- Marnotrawienie czasu? A w jaki sposób chcesz się dowiedzieć czegoś o tym, co się
aktualnie dzieje, jeśli nie czytasz gazet?
- Dowiaduję się wystarczająco dużo, rozglądając się wokół i słuchając, o czym
rozmawiają inni.
- Mówiłaś, że eleganckie damy umieją tylko konwersować. Nie mogłyby dyskutować o
sztukach teatralnych, wystawach dzieł sztuki czy książkach, gdyby nie były z tym na bieżąco.
- Ja nie zamierzam konwersować.
Elise słuchała tylko jednym uchem. Przyglądała się Johanowi. Napawała się jego
widokiem, cieszyła się, że jest tuż obok i myślała o tym, jak bardzo go kocha. Chciała, żeby
Hilda już sobie, poszła, żeby mogli zostać sam na sam, chociaż z drugiej strony jej obecność
była wentylem bezpieczeństwa. Uczucia tak łatwo mogły wziąć górę nad rozumem. Chociaż
myśl o tym, żeby w końcu mu się oddać, budziła w niej pragnienie, wiedziała, że potem miałaby
poczucie winy. To nie byłoby w porządku. Byłoby grzechem przeciwko jednemu z przykazań,
poza tym była w żałobie.
Doskonale zdawała sobie sprawę, co Hilda by na to powiedziała. Hilda sypiała z
kierownikiem fabryki, jeszcze zanim się rozwiodła z Reidarem, ona nie podchodziła do tego z
taką powagą. Ale Hilda to Hilda. Chociaż były siostrami i zostały tak samo wychowane wcale
nie myślały podobnie. Elise tak długo czekała na Johana, marzyła o nim, pragnęła, żeby stali się
jednością. Kiedy ta chwila wreszcie nadejdzie, nie chciała, żeby odbyło się to w pośpiechu,
ukradkiem. Gdyby tak się stało, przeżycie to byłoby czymś tanim i trywialnym, i być może
zostawiłoby skazę na ich pięknym uczuciu. Kiedy w końcu będą mogli się sobie oddać
- powinno to być piękne, prawie że podniosłe i święte. Coś, co zapamiętają jako ich
najpiękniejsze przeżycie.
Johan zwrócił się do niej.
- O czym myślisz? Nagle zamilkłaś.
Poczuła, że się rumieni, nie wiedziała, co ma na to powiedzieć, więc się uśmiechnęła.
- Elise mnie nie rozumie - to dlatego nic nie mówi - powiedziała lekko urażona Hilda.
- Myślałam o czymś zupełnie innym.
Johan spojrzał na nią. Z jego spojrzenia biło ciepło.
On wie, o czym ja myślałam. Zawsze umiał czytać w moich myślach. Napotkała jego
spojrzenie, nie ukrywając, co ją przepełnia. Czuła się tak, jak gdyby stopili się w jedno.
Hilda wstała.
- Słyszę powóz. To pewnie Jeremias przyjechał mnie odebrać. Elise wyszła za nią na
schody.
- Postaraj się tym nie przejmować, Hildo. Kiedyś z pewnością trafisz na ludzi, którzy
inaczej będą na to patrzeć.
Hilda nic na to nie powiedziała. Uśmiechnęła się i zanim zniknęła za rogiem, pomachała
dłonią na pożegnanie i rzuciła:
- Baw się dobrze!
- Nareszcie! - wyszeptał. - Cieszmy się sobą, zanim znowu ktoś zapuka do drzwi.
Nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Hugo i Jensine są tutaj.
- Oni nic nie rozumieją, poza tym są zajęci zabawą. Chodźmy szybko na facjatkę. Wiem,
że nie lubisz łóżka w salonie.
Nie była w stanie oprzeć się pokusie. Trzymając się za ręce, wymknęli się z kuchni na
schody prowadzące na górę. Tam rzuciii się na łóżko, odurzeni radością i żarem uczuć. Ich
pocałunki były na początku ostrożne, ale wkrótce stały się intensywne i namiętne.
- Należę do ciebie, a ty do mnie. Teraz już nie dam rady się powstrzymać - wyszeptał
Johan. - To nasza święta chwila, Elise.
Pomogła mu w siebie wejść i wstrzymała oddech, czując, jak wypełnia ją radość.
Obejmowała go i chłonęła wszystkie piękne słowa, które szeptał jej do ucha, kiedy powoli
odnaleźli wspólny rytm. To było najpiękniejsze przeżycie w jej życiu. Kiedy razem osiągnęli
spełnienie, poczuła, że po policzkach płyną jej łzy.
Johan delikatnie otarł je palcem. Spojrzał na nią pytająco, ale ona radośnie się do niego
uśmiechnęła.
- Moja kochana Elise, kocham cię ponad wszystko.
10
Następnego dnia, w skrzynce pocztowej leżała duża koperta z „Verdens Gang". Kiedy ją
otworzyła, okazało się, że w środku były kolejne koperty. Na każdej z nich widniał jej
pseudonim - Elias Aas, napisany różnymi charakterami pisma.
Usiadła przy kuchennym stole i drżącymi rękami otworzyła pierwszą kopertę, próbując
przygotować się być może na najgorsze. Listy z pewnością dotyczyły artykułu Asle Diriksa i jej
odpowiedzi. Albo byli oburzeni na niego, albo na nią. Nie była pewna czy akurat teraz będzie
umiała znieść krytykę i cierpkie słowa.
Do pisarza Eliasa Aasa.
Przeczytałem Pańską odpowiedź na artykuł studenta i pisarza Asle Diriksa pt. Przybytki
rozpusty i pokusy z nimi związane w „VG", i ucieszyłem się, że wziął Pan te nieszczęsne dziew-
częta w obronę. Moja matka przyjechała z Fyresdal w Telemarku do Kristianii, mając zaledwie
piętnaście lat, ponieważ zmuszona była zacząć sama się utrzymywać ze względu na choroby i
biedę w domu rodzinnym. Przyjechała w towarzystwie koleżanki. Sama miała o tyle szczęście, że
udało jej się znaleźć pracę w fabryce zapałek - co potem przyczyniło się do tego, że zachorowała
na fosforową martwicę szczęki, co oszpeciło ja na całe życie. Jej koleżance natomiast nie udało
się znaleźć pracy i wylądowała wśród tych nieszczęśnic na Vaterland. Trzy lata później odebrała
sobie życie. Gdybym miał inną pozycję społeczną, i tyle odwagi co Pan, z radością
przyłączyłbym się do marszu na rzec dziewcząt ulicznych, żeby umożliwić im uczciwą pracą,
którą zarobią na chleb, tak jak dziewczęta z fabryki zapałek maszerowały w pochodzie przed
kilkoma laty, prosząc o 1 øre podwyżki oraz lepsze warunki sanitarne.
Z poważaniem i wdzięcznością
Jens Jacobsen
Odetchnęła z ulgą i odłożyła list. Boże! Jak dobrze jej to zrobiło. Już nie mogła się
doczekać na przyjście Johana, żeby móc mu to pokazać.
Z odnowioną odwagą otworzyła następny list.
Do osoby ukrywającej się pod pseudonimem Elias Aas.
Uniosła wzrok. Czy dużo osób domyślało się, że to był pseudonim? Poczuła skradający
się niepokój. Coś jej mówiło, że ten list będzie inny.
Pańska odpowiedź na artykuł pisarza Asle Diriksa w „VG" mnie oburzyła. Domyślam
się, że jest Pan członkiem bohemy, próżniaczej grupy pisarzy i artystów, którzy nie mają nic
innego do roboty poza siedzeniem w Grand Cafe, popijaniem koktajli i krytykowaniem
wszystkiego: począwszy od Kościoła, a na pracy szanowanych obywateli na rzecz rozwoju
państwa skończywszy. Albo, co gorsza, należy Pan do tych ekstremistycznych, radykalnych
socjaldemokratów, którzy chcieliby równouprawnienia wszystkich osób, niezależnie od tego czy
są pracowici i odpowiedzialni, czy wręcz na odwrót. Najwyraźniej chciałby Pan, żeby te
cuchnące dziwki z Vaterland zasiadły przy stole razem z artystami, odziały się w aksamity i
jedwabie i zaczęły bez żenady oferować swoje usługi. Osoby takie jak Pan są zakałą naszego
narodu! Całkowicie się zgadzam z każdym słowem napisanym przez pisarza Asle Diriksa. Prze-
czytałem również jego dramatyczne dzieła i zaliczam go do grona największych talentów naszych
czasów. Jednocześnie dałem się przekonać i przejrzałem zbiór Pańskich nowel pt. Podcięte
skrzydła, co przyprawiło mnie o odrazę. Jak Pan w ogóle może wymyślać takie niestworzone
historie? Chyba nie ma innego wytłumaczenia, jak tylko to, że chce się Pan na tym wzbogacić.
Ale to się Panu nie uda. Żaden szacowny obywatel Kristianii nie kupiłby takiej książki, nawet z
ciekawości. Że pozwala Pan sobie na taki ton w stosunku do pana Asle Diriksa, uważam za
uwłaczające. Mam nadzieję, że zostanie Pan pozwany.
Laurentius Lyngstad, zarządca fabryki.
Odłożyła list i w zamyśleniu spojrzała przed siebie. To było dziwne, że nie czuła ani
smutku, ani złości. To z pewnością przyjdzie później.
Najpierw musi dokładnie przemyśleć każde słowo, które napisał, żeby się dowiedzieć,
czemu aż się aż tak bardzo zbulwersował. Inne listy zostaną na później. Nie była w stanie
otworzyć następnych. Najpierw musi zebrać się na odwagę. Spróbować zrozumieć, spojrzeć na
tę sprawę z różnych stron. Być może było jakieś wytłumaczenie, jakiś czynnik łagodzący.
Na kuchennych schodach usłyszała kroki, to z pewnością Johan. Prędko pozbierała listy i
ułożyła je w stos.
Johan nie przyszedł sam, był z nim Torkild.
Johan uśmiechnął się, z pewnością rozumiał, że była tak samo rozczarowana jak on.
- Torkild chciał z tobą porozmawiać. Przeczytał twoją odpowiedź w „VG".
Puścił do niej oko, wiedział, że cieszyła się na to, że znów będą mogli być sam na sam,
po ich namiętnej i intensywnej chwili uniesienia, którą przeżyli dzień wcześniej.
Torkild wszedł do kuchni, uśmiechając się.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Elise pokręciła głową.
- Ja tylko siedziałam i czytałam listy, odpowiedzi na mój artykuł w gazecie.
Johan posłał jej spojrzenie pełne współczucia.
- I domyślam się, że nie były to same pochwały. Wyglądasz na lekko przygnębioną.
Wyciągnęła list, który przeczytała przed chwilą i podała mu go.
- Sam przeczytaj. Usiądź, Torkildzie, a ja nastawię dzbanek z kawą. Ostatnim razem,
kiedy tu byłeś, miałeś mało czasu.
Torkild usiadł.
- To właśnie o twoim artykule przyszedłem porozmawiać. Spodziewałem się, że wywoła
on nieprzyjemne reakcje. - Uśmiechnął się do niej. - Musisz być cierpliwa. Jeszcze długa droga
przed tobą, ale wiedz, że wiele osób przed tobą już ją przeszło i wiele się wydarzyło od czasu
zeszłego stulecia. Ci, którzy walczą przeciwko tobie, obawiają się. Obawiają się wszystkiego, co
może zburzyć ustalony porządek, obawiają się wszystkiego, co nowe, wszystkiego, co koliduje z
ich pojęciem moralności i co może zagrozić ich pozycji społecznej. Obawiają się, że stwarzając
ubogim lepsze warunki do życia, ryzykują, że sami coś stracą. Nie rozumieją, że zbyt duże
różnice mogą prowadzić do napięć, zazdrości i nienawiści, i w najgorszym wypadku przyczynić
się do rewolucji.
Johan przytaknął.
- Ale nie możemy zapomnieć, że wiele zmieniło się na lepsze ostatnimi czasy. Ustawa o
nadzorze w fabrykach została znowelizowana, co doprowadziło do zwiększenia kontroli. Nie
można już tak bezkarnie zatrudniać dzieci w przemyśle, a przynajmniej nie na tyle godzin
dziennie. Budowane są nowe szkoły, powstały też szkoły ludowe: szkoły dla całego ludu.
Robotnicy pozakładali związki zawodowe, mają własne proporce i chóry.
Ujął jej dłoń w swoją, nie bacząc na to, że Torkild patrzy.
- Do celu jeszcze daleko, Elise, ale dzięki ludziom takim jak ty, jestem pewien, że
jesteśmy na dobrej drodze. Kto wie, może za kilka lat nikt już nie będzie musiał sprzedawać
swojego ciała, by przeżyć. - Uścisnął jej dłoń. - A co było napisane w innych listach?
Pokazała mu ten, który przeczytała jako pierwszy. Przeczytał go, potem pogładził ją po
policzku.
- Widzisz? Nie wszyscy myślą tak samo. Ten człowiek zrozumiał, co masz na myśli, i
jestem pewien, że nie on jeden. Pozwól, że pomożemy ci z Torkildem otworzyć pozostałe listy, i
pocieszymy, jeśli niektóre z nich będą nieprzyjemne.
Podała mu plik, podczas kiedy Torkild był w trakcie czytania tego pierwszego. Dobrze
było ich mieć przy sobie. Nie musieć być samej.
Johan wziął jeden z listów i zaczął czytać na głos:
Do pisarza Eliasa Aasa
Przeczytałem gazetę, w której pisał Pan o ulicznicach z Lakegata. Moja siostra Karen
zachorowała. Wie Pan, na tą chorobę, co ją mają od mężczyzn. Jak miała czternaście la, t
urodziła dziecko. Dziecko zmarło. Ja miałem sześć lat. Wtedy ona znów urodziła dziecko. Ono
też zmarło. Nasz ojciec odszedł, a matka miała suchoty. Karen stała w bramie, rozstawiała nogi,
pokazywała, co miała, i podrywała mężczyzn. Wtedy dostawała pieniądze na jedzenie. Tacy
ludzie jak my nie znają wstydu. Niewinność to luksus, na który mogą sobie pozwolić bogaci - tak
było niedawno napisane w jakiejś gazecie. Trzy lata temu Karen zmarła. Skoczyła do rzeki. Ja
mam szczęście, bo mam pracą w fabryce płótna żaglowego. Mam żonę i dwójkę dzieci. Dziękuję,
że napisał Pan do gazety.
Z pozdrowieniami Lorang Andersen
Johan odłożył list. Zbladł.
- Wiem, kim on jest - powiedział powoli. - Pracował w fabryce, kiedy ja tam byłem.
Byłem kiedyś nawet u niego w domu.
Była tam jego siostra, miała talent do śpiewania. Śpiewała ballady za grosz. Te
najsmutniejsze, takie jak W szpitalnej sali czy Zerwałam różę u podnóża gór. Pamiętam, że
zanim wszedłem do środka, bez słowa stałem w korytarzu i słuchałem. Nigdy nie słyszałem
kogoś, kto śpiewał równie pięknym i czystym głosem. Pomyślałem wtedy, że powinna zacząć
śpiewać w Armii Zbawienia. Gdyby stała w mieście i śpiewała wraz z innymi żołnierzami zba-
wienia, ludzie z pewnością zatrzymywaliby się jak wryci, równie zaskoczeni jak ja. Ale kiedy
drzwi się otworzyły i ją ujrzałem, przeżyłem szok. Nie mogłem pojąć, że tak piękny głos mógł
należeć do kobiety o takim wyglądzie. Miała zaledwie dwadzieścia kilka lat, a wyglądała na
pięćdziesiąt. Elise spojrzała na niego.
- Czy to była Karen?
Johan pokiwał głową. Przy stole zrobiło się cicho.
- Pomyślcie, kim ona mogłaby się stać, gdyby tylko dorastała w innym domu -
powiedział w zamyśleniu Torkild.
- Pomyślcie, kim oni wszyscy mogli się stać, gdyby wyrośli w innym domu - dodała
Elise.
Torkild się uśmiechnął.
- Dostałaś listy od dwóch osób, które cię popierają, Elise. Jestem pewien, że takich osób
jest jeszcze więcej. - Otworzył następny i zaczął głośno czytać:
Do pisarza Eliasa Aasa
Niech Pan przeczyta szóste przykazanie. Jest tam napisane: Nie cudzołóż. Te dziewczęta z
Vaterland, Fjerdingen i Vika grzeszą każdego dnia. Stanowią zagrożenie dla przyszłości naszych
dzieci, są kpiną z chrześcijańskich morali i zakałą naszego kraju. Bronić ich to zniszczyć
wartości, których wypracowanie zajęło nam wiele setek lat. Święty Olav wprowadził
chrześcijaństwo prawie 900 lat temu, zniszczył podobizny bożków, zakazał składania krwawych
hekatomb i ofiar pogańskim bożkom i wskazał norweskiemu ludowi Jezusa Chrystusa, który
poniósł za nas śmierć, abyśmy mogli być zbawieni od naszych grzechów. Gdybym był ubogi,
wolałbym raczej widzieć moja córkę martwą, niż pozwolić jej grzeszyć tak, jak to robią te
ulicznice, i to na widoku publicznym. Jeśli człowiek może tak nisko upaść, niemożliwe, żeby w
nim pozostało wiele z tego czystego, niewinnego dziecka, jakim kiedyś był. Wałczmy lepiej o to,
żeby zapobiec, aby te moralnie skrzywione prostytutki, zepsute i pełne nieprawości, zarabiały
pieniądze na moralnym zagubieniu nieszczęśliwych mężczyzn. Jako pisarz powinien Pan raczej
użyć swojego pióra, by pomóc tym zagubionym, młodym mężczyznom zachować czystość i
przeciwdziałać ich odwiedzinom w przybytkach nieprawości. Uważam, że to pożałowania godne,
że mężczyźni, których Bóg obdarzył darem umiejętności pisania i wysławiania się, używają tego
talentu, by zachęcać do nieobyczajności i bezbożności.
Christian Nicolai Tveter
Torkild głęboko westchnął.
- On niczego nie zrozumiał! Przecież ty chcesz właśnie pomóc tym dziewczynom wrócić
z ulicy. Jak to możliwe, że ktoś odbiera twój artykuł jako usprawiedliwienie tego, co one robią?
Elise poczuła, jak powoli ogarnia ją bezradność.
- Ja tylko próbowałam wytłumaczyć, dlaczego one wylądowały na ulicy. Jeszcze nie
czytałeś tego listu, który właśnie kończyłam czytać jak przyszliście. - Podała mu go. Torkild
zaczął czytać. Kiedy skończył, pokręcił głową i posłał jej spojrzenie pełne współczucia.
Johan otworzył następną kopertę.
- Teraz przeczytamy jeszcze jeden list, a jeśli będzie on równie przykry, spalimy cały
plik. - Zaczął czytać na głos:
Do pisarza.
Moja córka sprzedała się za jedną koronę. Za pierwszym razem. Kupiła za nią węgiel do
pieca, a dla swojego rodzeństwa drożdżówki. Nigdy wcześniej ich nie jedli. Ona teraz ma męża z
t drugiej strony. Eleganckiego dżentelmena w cylindrze. Przeprowadziliśmy się na Brogata,
zaraz obok więzienia. Na Storgata widzieliśmy grupę mężczyzn, otoczonych z każdej strony
strażnikami. To byli więźniowie - mieszkańcy przytułku dla ubogich. W środku zauważyliśmy
ludzi z dziećmi, które trzymały w rękach menażki - rozdzielano tam owsiankę dla biednych.
Każdego dnia kolejka się wydłużała. Pewnego dnia wyrzucono nas i wylądowaliśmy na
Tomtegata na Vaterland. Ale potem nasza kamienica została zburzona i znów musieliśmy się
przeprowadzić. Wtedy przeprowadziliśmy się na Vognmannsgata. Mój mąż stracił robotę, ale
córka nam pomogła. To było, zanim złapała tego dżentelmena w cylindrze. Nie zarabiała dużo,
musiała przyjmować kilku mężczyzni naraz, jednego za drugim. Mimo to zostaliśmy wyrzuceni i
przeprowadziliśmy się na Kampen. Gospodyni miała cztery krowy, a mój mąż znalazł pracę na
targu. Wtedy moja córka mogła spać w nocy. Ale wtedy mój mąż odszedł i znowu nas wyrzucili.
Pozwolono nam spać w komórce na drewno. Wtedy moja córka zniknęła i nie było jej przez kilka
dni, ale wróciła z pieniędzmi w kieszeni. Teraz znowu mieszkamy na Vognmannsgaten, a moja
córka karmi nas każdego dnia. Przyjeżdża powozem z firanką. Jej mąż nie chce, żeby ktoś go
rozpoznał.
Z pozdrowieniami, pani Abelsen
Johan powoli odłożył list. Odchrząknął.
- Chyba jednak nie spalimy tych listów. W każdym razie nie wszystkie.
Torkild pokręcił głową.
- Nie, wręcz przeciwnie - zachowamy je. Mogą się przydać któregoś pięknego dnia.
Uśmiechnął się do Elise.
- Niektórzy wiedzą, co masz na myśli, Elise. Celem jest to, aby jeszcze więcej osób to
zrozumiało. - Wstał. - Dziękuję, że pozwoliłaś mi je przeczytać. Myślałem, że prawie wszystko
widziałem i słyszałem, ale to jednak zrobiło na mnie wrażenie. To, co widzimy, to jedno, ale
usłyszeć, co oni myślą, to inna rzecz. Elise wstała, żeby go odprowadzić.
- Nie chcę spalić żadnego z tych listów. Te, które mnie złoszczą, schowam na jakiś czas.
Pozostałe przeczytam jeszcze raz, żeby nabrać nowej odwagi do działania. Jedno wiem na
pewno: jeszcze długa droga przed nami, wiele jeszcze musi się zmienić, zanim będziemy mogli
mówić o sprawiedliwym społeczeństwie.
- Chyba piszesz o tym w swojej książce? Pokiwała głową.
- Książka nie traktuje o dziewczętach z ulicy, ale o córce przekupki, która zakochuje się
w mężczyźnie z zamożnej rodziny. Póki co piszę o ich namiętnej miłości, ale pomyśl, jak wiele
innych rzeczy mogę tam jeszcze z czasem opisać!
Torkild się uśmiechnął.
- Myślę, że to najlepszy sposób, żeby to zrobić. Jeśli uda ci się napisać tak, że czytelnicy
wczują się w myśli i uczucia głównej bohaterki, łatwiej im będzie zrozumieć.
- Dziękuję, że przyszedłeś Torkildzie. Serdeczne pozdrowienia dla Anny.
Zamknęła za nim drzwi i odwróciła się do Johana. Jensine podeszła do niego niepewnym
krokiem i wdrapała mu się na kolana. Johan się uśmiechnął.
- Wybacz, Elise, ale chyba masz tu dzisiaj rywalkę. Spojrzała na zegar, który wisiał na
ścianie.
- Niedługo będzie miała swoją przedpołudniową drzemkę.
- Hugo też?
Nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
-W każdym razie spróbujemy go do tego przekonać.
Usiadła obok niego na stołku i pogłaskała go po plecach.
- Tęsknie za tobą.
- A ja za tobą. Czy mogłabyś włożyć mi rękę pod koszulę?
Zrobiła o co prosił.
Jensine pochyliła główkę na jego piersi.
- Sine spać.
Johan pokiwał głową, podniósł się z dzieckiem na ramieniu i skierował się w stronę
schodów na facjatkę.
Elise ukucnęła obok Hugo, który usilnie starał się zbudować wieżę z klocków.
- Chodź, Hugo, zdrzemnij się przez chwilę. Jak będziesz grzeczny, pozwolę ci spać w
łóżku Pedera.
Hugo ochoczo się podniósł.
- Nieładnie, Elise - wyszeptał Johan, drocząc się z nią. - Kusisz go!
Zaśmiała się cicho.
- W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone - wyszeptała w odpowiedzi.
11
Hugo Ringstad gwałtownie się przebudził. Coś mu się śniło. A może to nie był sen, tylko
rzeczywistość? Emanuel usiadł na jego łóżku, ujął jego dłoń i powiedział: - Dziękuję, ojcze.
- Za co mi dziękujesz, synu? - zapytał go, a Emanuel odpowiedział: - Za to, że
zatroszczyłeś się o przyszłość moich dzieci.
Leżał całkiem rozbudzony i wpatrywał się w świt. Emanuel tu był! Nie wątpił w to.
Emanuel wyglądał na zdrowego i w dobrej formie. Jego głos brzmiał czysto i wyraźnie, patrzył
jasnym wzrokiem.
Podniósł się, wygładził prześcieradło, próbując wyczuć, czy było ciepłe po kimś, kto
siedział na brzegu łóżka. Wiedział, że to brzmiało nieprawdopodobnie, ktoś, kto nie żył, nie
wydzielał ciepła. Ale co ludzie właściwie wiedzą o tym, co się dzieje po drugiej stronie?
Przeżycie utkwiło w nim jako coś jasnego i dobrego. Nie chciał nazywać tego snem, to
było objawienie. Jak ciotka Ulrikke przyjdzie dziś na obiad, weźmie ją na stronę i jej to opowie.
Ona w to uwierzy i zrozumie. Nie wyśmieje go, tak jak z pewnością zrobiłyby to Marie i Signe.
Dlatego nie zamierzał im o tym mówić. Poza tym, one by nie zrozumiały, co Emanuel miał na
myśli, mówiąc, że zatroszczył się o przyszłość jego dzieci. W oczach Marie i Signe Emanuel
miał tylko jedno dziecko: Sebastiana.
Nie może zdradzić się z tym, co zrobił wczoraj wieczorem. Na szczęście Marie rzadko
była zainteresowana papierami związanymi z majątkiem, tego typy rzeczy pozostawiała jemu.
Miał i szczerą nadzieję, że ona nigdy tego nie odkryje. Nigdy przed jego I śmiercią, kiedy
zostanie odczytany testament.
Świadomość śmiałego czynu, którego dokonał, i wsparcie Emanuela, sprawiły że poczuł
szczęście. W samej rzeczy, miał I teraz ochotę wstać i wyjść na poranną przechadzkę na
świeżym, I mroźnym powietrzu!
Starał się zachowywać jak najciszej. Sypialnia Marie znajdowała się zaraz za ścianą, a
ona rzadko kiedy mocno spała. Kiedyś, 1 kiedy sam zajmował się większością prac na roli, był
pierwszy na I nogach, nawet przed dziewczętami, które miały doić krowy. Po tym, jak Emanuel
zachorował, coraz trudniej było wstać z łóżka o poranku. Budził się z uczuciem bezradności i
lęku, i pragnął tylko zakopać się pod kołdrą i dalej spać, byleby tylko uniknąć I kontaktu z
rzeczywistością. Kiedy nie było już nadziei i w końcu zdał sobie sprawę, że życie Emanuela
dobiega końca, zrobiło się jeszcze gorzej. Po pogrzebie budził się każdego ranka z uczuciem
niechęci. Nie miał ochoty wstawać, nie chciał z nikim rozmawiać, a już szczególnie z Marie i
Signe. Nie miał też ochoty, żeby cokolwiek robić. To było do niego niepodobne. Od dziecka
uważano go za pracowitego i sumiennego.
Dzisiaj było inaczej. Czuł się tak, jakby się przebudził z długiego, ciężkiego i
przygnębiającego letargu. Czuł, że jest w dobrym humorze, cieszył się na myśl o pracy, którą
miał dziś wykonać i o długim spacerze na świeżym powietrzu.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że pogwizduje, kiedy nagle usłyszał za sobą głos.
Gwałtownie odwrócił głowę. W drzwiach sypialni stała Marie ze świecą w ręku i wpatrywała się
w niego.
- Co... Co się stało? - Usłyszał, że się jąka, i był zły na samego siebie, bo poczuł, że
nachodzi go ten stary niepokój.
- Zupełnie nic się nie stało. Nie mogę spać, więc postanowiłem pójść na spacer.
- Pogwizdywałeś.
- Naprawdę?
- Pomimo że wiesz, że lekarz powiedział, że nie można mi przeszkadzać, kiedy wreszcie
zasnę.
- Wybacz, Marie. Naprawdę nie wiedziałem, że to robię.
- Dziwny jesteś. Chyba nie stajesz się zdemenciały? Odwrócił się do niej plecami i
skierował się w stronę schodów.
- Wracaj do łóżka. Jeszcze nie zrobiło się jasno.
- Teraz już nie zasnę, po tym jak mnie obudziłeś.
- To wstań i zrób sobie kawę. To poprawia humor.
Nie chciał pozwolić, żeby mu zrujnowała ten piękny poranek, teraz, kiedy odzyskał chęć
do życia.
Wspaniale było wyjść na dwór. Powietrze było przejrzyste, małe gwiazdy wciąż jeszcze
świeciły na niebie, a księżyc był duży i okrągły. Wziął głęboki wdech.
- Dzięki ci, Emanuelu - wymamrotał w stronę Wielkiego Wozu. - Pomogła mi twoja
wizyta dzisiaj o poranku. Teraz wiem, że to, co zrobiłem, było słuszne.
Kiedy wrócił do domu, czuł się lżejszy zarówno na ciele, jak i na duszy. Marie musiała
obudzić Signe, obydwie siedziały w kuchni i piły kawę.
- Dzień dobry - powiedział radośnie
- Spójrz na peniuar Signe. Czyż nie jest piękny? Wczorajszego wieczoru kupiłam go od
Ragnhild. Nie był tani, ale uważam, że Signe na niego zasługuje.
Od razu zrozumiał, że zrobiła to po to, żeby mu dokuczyć. Przypatrzył się peniuarowi i
się uśmiechnął.
- Zgadza się. To jeden z najpiękniejszych peniuarów, jakie widziałem. Gratulacje.
Tak jak przypuszczał, Marie była zdezorientowana.
- To ja go kupiłam - dodała szybko, prawdopodobnie po to, żeby nie myślał, że Signe
sama za niego zapłaciła. - Podarowałam jej go w prezencie, dlatego że jest matką Sebastiana.
- To ładnie z twojej strony.
Marie nagle podejrzliwie na niego spojrzała. Teraz muszę być ostrożny, pomyślał. Me
może się domyślić, co zrobiłem.
- Sebastian mimo wszystko jest dziedzicem Ringstad - dodała, badając wzrokiem jego
twarz.
Pokiwał głową, ale nie był w stanie na nią spojrzeć.
- Podobno.
- Co ci się dzisiaj stało? Jesteś inny niż zwykle.
- To dlatego, że miałem dobry sen. Śniło mi się, że Emanuel był zdrowy i tu mieszkał.
Kiedy się obudziłem, poczułem, jak gdyby ktoś zdjął ciężkie jarzmo z moich ramion.
Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc.
- Ale to był przecież tylko sen? Nie rozczarowałeś się po przebudzeniu, kiedy
przypomniałeś sobie, jaka jest prawda?
- O dziwo, nie. Nie umiem tego wytłumaczyć.
Marie wzruszyła ramionami i zaczęła mówić o czymś innym.
Ciotka Ulrikke przyszła dokładnie na kwadrans przed podaniem obiadu. Z całą
pewnością zauważyła niechęć Marie i Signe i ich niezbyt przyjazny wyraz twarzy, ale udawała,
że tego nie widzi. To on nalegał, żeby ciotka Ulrikke przyszła z wizytą. Powiedział, że kiedyś
niezamężne ciotki co tydzień przychodziły na niedzielny obiad. Zaopiekowanie się samotnymi
należało do obowiązków rodziny.
Zauważył, że zarówno ciotka, Marie i Signe posyłały mu zdziwione spojrzenia, ale on nie
był w stanie ukryć dobrego humoru. To, że podjął tę śmiałą decyzję i wcielił w życie swój plan,
sprawiało, że poczuł się wyzwolony. To nie synowi wyrachowanej i złośliwej Signe przypadnie
w udziale zarządzanie jego dumą, majątkiem Ringstad. Wręcz przeciwnie. Utalentowana i pełna
poświęcenia Elise stanie się kontynuatorką rodu poprzez swojego syna Hugo, nazwanego tak na
jego cześć! Z pomocą dobrodusznego Pedera, poważnego Kristiana i uzdolnionego Everta.
I z jego malutką wnuczką, słodką Jensine. Czuł taką ulgę i radość, że miał ochotę głośno
się roześmiać.
- Chyba wezmę jeszcze jedną porcję deseru, Olaug. Pudding karmelowy to najlepsza
rzecz pod słońcem.
Marie spojrzała na niego.
- Lekarz czasem nie zabronił ci jeść tyle słodkiego?
- Ten jeden raz chyba nie może mi zaszkodzić. Po obiedzie zwrócił się do ciotki.
- Nie widziała ciotka ostatnich okazów z mojej kolekcji kart pocztowych. Włożyłem je
do pięknego, oprawionego w skórę albumu. Mam tam między innymi karty z pięknymi
fotografiami krajobrazów północnej Norwegii, które mi przysłano.
- Chętnie je obejrzę, Hugo. Bardzo dziękuję za obiad, Marie. Jak zwykle był wyśmienity.
Ty już z pewnością widziałaś karty pocztowe, ale co z Signe?
- Trochę boli mnie głowa. Chyba zrobię sobie poobiednią drzemkę.
Hugo odetchnął z ulgą. Był dosyć pewny odpowiedzi Signe, ale nigdy nie wiadomo.
Kiedy ostatnio wyciągnął album, usłyszał, jak Marie wyszeptała do Signe, że ma sobie znaleźć
jakąś wymówkę, żeby nie musieć go oglądać. Żadna z nich nie była zainteresowana takimi
rzeczami.
Poprowadził ciotkę Ulrikke przez zielony pokój do dawnego salonu. Tam zapalił
parafinową lampę, która stała na stole.
Ciotka Ulrikke wzdrygnęła się i ciaśniej owinęła się szalem.
- Chyba nie musimy siedzieć tutaj, w tym zimnie? Czy nie możesz przynieść albumu do
pokoju?
Hugo podszedł do drzwi i pieczołowicie je zamknął, potem położył palec na usta i
wyszeptał.
- To tylko taka wymówka. Chcę z tobą porozmawiać o czymś zupełnie innym.
Ciotka Ulrikke spojrzała na niego z zaciekawieniem. Wiedział, że zawsze uwielbiała
tajemnice i niespodzianki.
Podszedł do starej półki z książkami i wyciągnął album z kartami pocztowymi.
- Weźmiemy to ze sobą jako alibi. - Potem odwrócił się do niej i zanim zaczął mówić,
wziął głęboki wdech.
- Czy przyrzekasz na honor i wszystkie świętości, że nikomu nie powtórzysz tego, co ci
teraz powiem?
Pokiwała głową z namaszczeniem i powtórzyła: - Przyrzekam na honor i wszystkie
świętości, że nikomu nie powtórzę tego, co mi teraz powiesz.
- Spaliłem dokument z podpisem Elise, mówiący o tym, ż Hugo nie jest prawowitym
synem Emanuela.
Ciotka Ulrikke patrzyła na niego jakby niedowierzała. Potem nieprzyjemnie zbladła i
musiała wesprzeć się na jednym ze starych krzeseł wyciętych z jednego kawałka drewna.
- Żartujesz sobie ze mnie, Hugo? Pokręcił głową i spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
- Nie, nie żartuję. Zrobiłem to wczoraj wieczorem, kiedy Signe i Marie były na bazarze w
Misyjnym Stowarzyszeniu Seterbakken.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że Marie nic o tym nie wie?
- Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że Marie by się na to zgodziła? Ciotka Ulrikke
pokręciła głową.
- Chyba muszę usiąść. Nogi drżą pode mną. Pomógł jej usiąść na krześle.
- Postanowiłem, że będziesz jedyną osobą, która się o ty dowie. Na razie. Z czasem
muszę wtajemniczyć Elise, tak żeby wiedziała, co się stanie po mojej śmierci. Spodziewam się,
że to ja pierwszy zejdę z tego świata. Marie przeprowadzi się do dom dla dawnych właścicieli.
- Chcesz powiedzieć, że Hugo, syn Elise, mimo wszystko będzie dziedzicem Ringstad?
Pokiwał głową.
- To będą konsekwencje tego, co zrobiłem. Hugo jest zarejestrowany w księgach
kościelnych jako prawowity syn Emanuela i jako taki powinien odziedziczyć majątek po swoim
ojcu. W tym przypadku po mnie. Możliwe, że dokument, do podpisania którego zmusiliśmy
Elise, nie wystarczyłby, żeby zakwestionować to, co jest napisane w księgach, gdyby doszło do
rozprawy sądowej, ale ja wolałem nie ryzykować. Poza tym nie sądzę, żeby Elise chciała
wchodzić na drogę sądową. Gdyby przegrała, nie byłoby jej stać na poniesienie kosztów sprawy,
poza tym ona nie należy do osób, które się awanturują. Ciotka Ulrikke pokręciła głową.
- Na pewno nie. Zaproponowałam, żeby porozmawiała ze swoim adwokatem, panem
Wang-Olafsenem, ojcem przyjaciela Emanuela z Armii Zbawienia, ale ona powiedziała mi
wtedy, że to nic pilnego. Miałam wrażenie, że ona w ogóle nie zamierzała tego robić.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Rozmawiałaś o tym z Elise?
Ciotka Ulrikke pokiwała głową, jej twarz przybrała zacięty wyraz.
- Wiesz, że była zbulwersowana tym, co się wydarzyło. Zawsze reagowałam na
niesprawiedliwość, a to, co się tutaj wydarzyło, było jednym z najgorszych przypadków, jakie
widziałam. Doradzałam Elise, żeby walczyła o prawa swojego syna. Odpowiedziała mi, że nie
znosi walczyć o coś, co jej się nie należy. Powiedziałam jej wtedy, że jeśli nie należy się jej, to
należy się jej dzieciom. O ile nie interesują ją pieniądze, to spoczywała na niej
odpowiedzialność. Powiedziałam jej też, że nie ma być naiwna i że ma do czynienia z
cynicznymi kreaturami.
Hugo poczuł, że kręci mu się w głowie, ale po chwili zebrał się w sobie. Ciotka Ulrikke
miała rację i musiał wytrzymać, kiedy głośno mówiła to, o czym on tyle razy myślał.
- Myślisz, że rozmawiała z panem Wang-Olafsenem? - Zauważył, że zadanie tego
pytania dużo go kosztowało. - Byłoby bardzo nieprzyjemnie, gdyby ojciec jednego z najlepszych
przyjaciół Emanuela dowiedział się o... - słowa utknęły mu w gardle.
- Chcesz powiedzieć, że dowiedziałby się o tym, co zrobiliście Elise? Teraz wykazałeś
się większą odwagą, niż kiedykolwiek mogłabym przypuszczać, więc nie możesz mnie teraz
rozczarować, Hugo. Przyznaję, że byłam sparaliżowana, kiedy mi o tym powiedziałeś i obawiam
się tego, co się stanie, jeśli Marie się do wie, co zrobiłeś, ale do diabła! Jestem z ciebie dumna!
Hugo podskoczył. Pierwszy raz usłyszał takie słowa z ust ciotki Ulrikke. Spojrzał w
stronę drzwi.
- Ona nie może się dowiedzieć - wyszeptał. - Jeśli się dowie że dokument zniknął, i
zrozumie, że to moja sprawka, moje życie będzie niewiele warte.
Ciotka Ulrikke pokiwała głową.
- Tak, na litość boską, nie wolno się nigdy przyznać! Hugo zauważył, że ona też rzuca
przerażone spojrzenia w kierunku drzwi. Nawet ona, jedna z najbardziej nieustraszonych osób,
które znał, obawiała się Marie...
12
Elise usiadła do maszyny i wkręciła nowy arkusz. Pani Jonsen zaoferowała się, że
pójdzie na spacer z Hugo i Jensine w tę piękna pogodę, żeby Elise mogła w spokoju pisać. Johan
był u profesora i nie mógł przyjść wcześniej niż po południu. To ją trochę zmartwiło. Zanim rano
Kristian wyszedł do szkoły, powiedział, że po południu nie idzie do pracy, bo woźnica się
rozchorował. Nie ukrywała przed nim, że Johan był u nich kilka razy, bo i tak Peder albo pani
Jonsen by mu powiedzieli, ale słyszeć o tym to jedno, a być zmuszonym do przebywania z
Johanem to coś zupełnie innego.
To smutne, że tak się stało. Była pewna, że w duchu Kristian dalej podziwiał Johana. Jak
tylko spojrzy z dystansu na całą sytuację z Emanuelem, to z pewnością wszystko wróci do
normy. Do tego czasu musi spróbować wziąć pod uwagę jego urażone uczucia i nie utrudniać mu
jeszcze bardziej tej sytuacji.
Czuła przypływ inspiracji, dobrze jej się pisało. W przeciągu godziny zapisała wiele
arkuszy. Pisanie o miłości Inger Bruun i Henrika Teisa było najłatwiejsze ze wszystkiego, mogła
udawać, że pisze o Johanie i sobie samej. Inger i Henrik byli młodzi, zakochani i jeszcze nie
poczuli na własnym ciele, czym były uprzedzenia, snobizm i nietolerancja. W głębi duszy dobrze
wiedzieli, że z czasem napotkają trudności, ale nie chcieli uwierzyć, że to mogłoby zniszczyć ich
związek. Tak jak większość młodych ludzi byli optymistami i liczyli, że koniec końców
wszystko się ułoży.
Właśnie skończyła kolejny rozdział, w sumie napisała pięć stron tego przedpołudnia,
kiedy usłyszała, że ktoś przeszedł przez furtkę. Johanowi udało się z pewnością wyjść trochę
wcześniej, niż myślał. Jak to dobrze, że pobędą chwile sami, zanim przyjdzie Kristian. Może
nawet Johana już nie będzie, jak Kristian skończy zajęcia w szkole.
Ku jej zdziwieniu, ktoś zapukał do drzwi kołatką, której oni nigdy nie używali. Któż to
przyszedł? Nawet ciotka Ulrikke i pan Wang-Olafsen skręcali za rogiem i pukali do drzwi
kuchennych. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby ktoś poza doktorem wchodził przez główne
wejście. Może rodzice Emanuela.
Na zewnątrz stał Asle Diriks!
Ze zdumienia szeroko otworzyła oczy.
- Pan Diriks? Cóż za niespodzianka!
- Pozwoli pani, że wejdę na chwilę? Na końcu języka miała wymówkę, ale jego
spojrzenie było tak błagalne, że nie była w stanie mu odmówić.
- Siedzę i piszę, podczas gdy pani Jonsen z sąsiedztwa jest na spacerze z maluchami.
Mam nadzieję, że to nie zajmie dużo czasu.
Nie mogła powiedzieć, że czeka na swojego ukochanego, i nie bardzo chciała, żeby ci
dwaj na siebie wpadli. Poza tym obawiała się rozmowy z nim. Pomyśleć, że mogłaby się
zdradzić i on domyśliłby się, że to ona napisała odpowiedź do gazety!
- Przeczytałem Podcięte skrzydła, pani Ringstad. Elias Aas to pani, prawda?
Zostało to powiedziane tak nieoczekiwanie i wprost, że nie zdążyła nawet odwrócić
twarzy. Zauważył, że się zarumieniła.
- Powinienem był to zrozumieć, ale cieszę się, że nie wiedziałem o tym, kiedy czytałem
pani artykuł polemiczny w „VG". - Uśmiechnął się. Nic nie wskazywało na to, żeby był zły czy
obrażony.
Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie było sensu zaprzeczać, wcześniej czy później i tak
by się dowiedział. Czuła się głupio i niezręcznie, kiedy zaprosiła go do środka.
- Proszę wybaczyć, że jest tutaj tak zapchane. Mój mąż leżał tu, kiedy nie mógł już
wchodzić po schodach, a kiedy chciałam uprzątnąć łóżko i z powrotem wstawić tu sofę, pojawiła
się u nas ciotka mojego teścia i mieszkała tu przez jakiś czas. Powiedziała też, że znów tu
przyjedzie.
Zauważyła, że mówi szybko i nerwowo. Zasługiwał na odpowiedź, jaką wysłała do
gazety, ale nie spodziewała się, że on się dowie, kim naprawdę jest Elias Aas.
- Musi pani pisać tu, w salonie? - Jego spojrzenie błądziło po niewielkim pokoju i
spoczęło na stole przy oknie, na którym stała maszyna do pisania.
- Mam dużo szczęścia, że mam cały pokój dla siebie.
- Ale w domu jest przecież pięcioro dzieci. Gdzie siedzicie wieczorem i gdzie jecie?
- Jemy w kuchni. Chłopcy odrabiają tam lekcje, a maluchy mają tam swój kącik z
zabawkami. To najcieplejsze pomieszczenie, a oni lubią mieć wszystkich wokół siebie.
Dlaczego mu odpowiedziała? Jego pytanie graniczyło z arogancją.
Pokręcił głową.
- Nie wiedziałem, że to w ten sposób u pani wygląda. Co on przez to rozumie, mówiąc w
ten sposób? Znów na nią spojrzał i się uśmiechnął.
- Była pani dla mnie surowa, ale ja sobie na to zasłużyłem. Czy dostała pani mój list?
Kiwnęła głową.
- Wczoraj otrzymałam z „Verdens Gang" dużą kopertę, która zawierała listy od różnych
czytelników. Niektórzy są po pana stronie, niektórzy po mojej.
- Czy mógłbym je zobaczyć?
Żałowała, że to powiedziała. Teraz na pewno szybko nie wyjdzie. Skoro już była taka
głupia, nie mogła mu odmówić przeczytania tych listów. Przecież dotyczyły jego artykułu.
Pospieszyła, żeby odnaleźć dużą kopertę.
- Proszę, niech pan usiądzie, panie Diriks. Usiadł na brzegu krzesła, nie zdejmując
płaszcza. W trakcie kiedy on czytał, wyszła do kuchni i nastawiła dzbanek z kawą. Nie wypadało
niczego nie zaproponować gościowi. Na dodatek był tutaj pierwszy raz. Wyciągnęła torebkę
ciasteczek, cukierniczkę i kankę z mlekiem, nalała mleka do dzbanuszka, zastanawiając się, jak
on zareaguje. List od pracownika fabryki płótna żaglowego na pewno zrobi na nim wrażenie. Był
wstrząsający w całym swoim zrównoważeniu. Ale prawdopodobnie trudniej będzie mu
zrozumieć list matki, która pozwalała, żeby jej córka utrzymywał rodzinę, kupcząc swoim
ciałem. Poza tym był tylko człowiekiem, więc na pewno ucieszą go listy, które umacniają jego
własne nastawienie albo w których nadawca się z nim zgadza.
Zwlekała, żeby mógł przeczytać jak najwięcej, zanim do niego wróci, nie miała ochoty
tam być, kiedy czytał.
Uniósł wzrok, kiedy usłyszał, że nadchodzi.
- Nie jest dobrze!
Spojrzała na niego, nie była pewna, co ma na myśli.
- Czuję, że się wygłupiłem. Wprawdzie są osoby, które się ze mną zgadzają, ale ci, którzy
wiedzą, na czym to polega, biorą pani stronę. Ludzie Kościoła patrzą na sprawę tylko pod kątem
chrześcijańskiej moralności, nie zastanawiając się, co sprawiło, że te najbardziej nieszczęsne z
nieszczęsnych wyszły na ulicę, że było to dla nich jedyne wyjście. Ci, którzy należą do tej samej
grupy społecznej co ja i moja rodzina, nie są w stanie postawić się w sytuacji tych osób.
Spojrzała na niego zdumiona. Czy naprawdę tak myślał, czy powiedział tak, żeby jej
zrobić przyjemność?
- Zmusiła mnie pani do namysłu, pani Ringstad. Wątpię, żeby ktoś jeszcze kiedykolwiek
przysłał taki artykuł do gazety. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej portfel.
- Mam do pani prośbę. Czy byłaby pani tak uprzejma i jeszcze raz odwiedziła tę
nieszczęsną dziewczynę i przekazała jej to ode mnie? - Wręczył jej dwieście koron. - To jedyne,
co mogę zrobić, żeby zadośćuczynić za krzywdę wyrządzoną jej i jej siostrom w niedoli.
Niestety nie jestem odważnym człowiekiem. Nie wiem, czy mam na tyle odwagi, żeby odwołać
to, co napisałem. Mam na myśli - publicznie. Za to postanowiłem wesprzeć Olafię Johannisdatter
i jej pracę w pomocy nieszczęśliwym. Wczoraj ją odwiedziłem i rozumiem już, co pani i ona
próbujecie przekazać. Podziwiam was obie. Ona użycza swojego łóżka ulicznicom. Pani
wykorzystuje swój talent, żeby zwrócić ludzką uwagę na niesprawiedliwość, której winne jest
nasze społeczeństwo.
Elise przyjęła tę dużą kwotę z wahaniem, czując jednocześnie, że jej ciało przepełnia
radość. Tego się nie spodziewała. Wręcz przeciwnie, była pewna, że zacznie ją besztać, kiedy
upewni się, że Elias Aas to ona. W każdym razie wyrazi swoje oburzenie z powodu jej artykułu.
Spojrzał na nią.
- Obawia się pani znów do niej iść? Mógłbym oczywiście wysłać posłańca, ale obawiam
się, że wzbudziłoby to zainteresowanie.
Pokręciła głową.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby znów do niej iść. Wręcz przeciwnie, już się na to
cieszę. Ona z pewnością nigdy nie widziała na oczy tak dużej kwoty, a na ile ją znam, wiem, że
rozsądnie spożytkuje te pieniądze. To dobrze, że nie wysłał ich pan przez posłańca. Inne osoby z
okolicy nie powinny się dowiedzieć, że ona ma tyle pieniędzy.
- Tak też pomyślałem, ale pani wyglądała na zaniepokojoną. Uśmiechnęła się speszona.
- Zawstydziłam się. Myślałam, że przyszedł pan, bo jest pan na mnie rozzłoszczony.
- Rozzłoszczony? Z powodu artykułu w gazecie? Zasłużyłem sobie na każde słowo.
Chyba pani to zrozumiała, czytając mój list?
Pokiwała głową.
- Kawa jest już z pewnością gotowa, ale będziemy musieli wypić ją w kuchni, Maszyna
do pisania i moje papiery zajmują cały stół. - Roześmiała się i zawstydziła z powodu bałaganu.
Wstał i zdjął płaszcz.
- Jeśli nie przeszkadzam za bardzo, z chęcią wypiję z panią filiżankę kawy. Jest tyle
rzeczy, o których chciałbym z panią porozmawiać.
- Mam wrażenie, że spotkanie z panią odmieniło moje życie - ciągnął, kiedy usiadł przy
kuchennym stole. - Wątpię, żebym kiedykolwiek stał się taki jak kiedyś. Otworzyła mi pani oczy
i ukazała różnicę między teorią a praktyką. Ja i moi koledzy potrafimy dyskutować do późna w
nocy i dojść do porozumienia w kwestii tego, co jest nie tak w naszym społeczeństwie, ale nie
robimy nic innego poza dyskusją. Czasem wyślemy artykuł do którejś z gazet, ale zazwyczaj
piszemy to, czego, jak sądzimy, oczekują gazeta i czytelnicy. Chcemy być liberalni, ale jesteśmy
ukształtowani przez nasze środowisko, i nie jesteśmy w stanie wyswobodzić się spod wpływu,
jaki mają na nas rodzice i otoczenie.
Elise się uśmiechnęła.
- To samo dotyczy z pewnością mnie i ludzi, z którymi się zadaję. My również jesteśmy
ukształtowani przez otoczenie, w którym dorastaliśmy i patrzymy na tę sprawę z naszego punktu
widzenia. Jestem w trakcie pisania książki, w której uboga dziewczyna zakochuje się w
mężczyźnie z zamożnej rodziny, i chcę spróbować spojrzeć na pewne problemy z perspektywy
każdego z nich. Kiedy mój przyjaciel to usłyszał, stanowczo doradził mi, żebym nie patrzyła
tylko z perspektywy dziewczyny. Moim zadaniem jest, według niego, rzucenie światła na mój
świat. Nie jest łatwo spojrzeć na sprawę z dwóch różnych punktów widzenia. Większość z nas
myśli przede wszystkim o sobie i sytuacji, w jakiej się znajduje. Ci, co nic nie mają, uważają, że
dobra trzeba rozdzielić. Ci, którzy mają, boją się, że stracą.
Potakiwał jednocześnie uważnie studiując jej twarz.
- Cieszę się, że panią poznałem, pani Ringstad. Mam wrażenie, że potrzebuję tego, aby
ktoś wyzwolił mnie z egoizmu, i pani jest jedyną, która może mi pomóc.
Roześmiała się.
- Niemożliwe. Jeśli chce pan coś z tym zrobić, wiele jest osób, które mogą panu pomóc.
Istnieją partie polityczne, organizacje i związki. Zarówno Armia Zbawienia, jak i Misje próbują
pomagać najuboższym, a to nie jedyne takie organizacje.
Wpatrywał się w filiżankę i wyglądał na zmartwionego.
- Nie to miałem na myśli. Z pewnością wiele jest osób, które poświęcają swe życie, by
pomagać innym. Ja potrzebuję ideału. Kogoś, kogo mógłbym podziwiać. - Uniósł wzrok i
spojrzał jej w oczy. - Jest pani jedyną osobą, którą tak postrzegam, nigdy wcześniej na nikogo
tak nie patrzyłem. Gdyby mogła mi pani poświęcić odrobinę swojego drogocennego czasu,
byłbym pani dozgonnie wdzięczny.
Znów spojrzał w filiżankę.
- Mam teraz wrażenie, że być może jestem zbyt bezpośredni, ale rozumie pani... - zamilkł
i zmienił pozycję, zanim dokończył. - Byłem bardzo przygnębiony. Ledwo udało mi się z tego
wyjść. Kiedy panią spotkałem, potraktowałem to jako zrządzenie opatrzności. Ocaliła mi pani
życie.
Elise zrobiło się nieprzyjemnie. Była odpowiedzialna za tyle osób, tyloma musiała się
zająć: nie miała czasu dla kolejnych. Co powie Johan? Albo pani Jonsen i Kristian? Miała iść do
pana Wang-Olafsena i porozmawiać z nim o dokumencie, który podpisała i o tym, że teściowie
próbowali uczynić dziedzicem Sebastiana, ale jeszcze nie znalazła na to czasu. Dręczyło ją to od
czasu, kiedy ciotka Ulrikke wyjechała. Jej teść był chory i mógł umrzeć w każdej chwili, a wtedy
byłoby już za późno, żeby cokolwiek zdziałać. Ciotka Ulrikke powiedziała, że to ona była od-
powiedzialna za to, żeby uniemożliwić Signe przejęcie majątku.
Miała obowiązki w stosunku do swoich dzieci. Jej matka leżała złożona chorobą w
Kjelsås, wydawnictwo oczekiwało na manuskrypt i właściwie nie wiedziała w co ma włożyć
ręce - tyle miał pracy przy dzieciach i domu. Obiecała, że odwiedzi Jorund, Jenny i Olaug -
dzieci, którym pomogła znaleźć dom. Powinna też sprawdzić, co się działo z Hjalmarem, bratem
Jenny, którego Johan znalazł pijanego na ulicy. Poza tym powinna też odwiedzić Berntine i
Juliusa.
Ponieważ nic nie powiedziała, kontynuował: - Najlepszym sposobem, żeby pomóc
samemu sobie, jest z pewnością zrobienie czegoś dla innych, ale ja nie jestem w stanie zrobić
tego sam. - Uniósł wzrok i znowu spojrzał jej w oczy. - Czy byłaby pani tak uprzejma i mi
pomogła, pani Ringstad?
Wolałaby, żeby o to nie zapytał. Czy można było powiedzieć nie człowiekowi, który
przeżywał taki kryzys duchowy że miał już dość swojego życia? Bo chyba to miał na myśli?
To dziwne, że nie zwróciła na to uwagi, ani na przyjęciu u Eilerta Iverstena, ani kiedy
byli na Lakkegata u Othilie. Był ostatnią osobą, o której by coś takiego pomyślała. Wydawał się
być taki pewny siebie. Jak można się tak pomylić.
- Nie rozumiem, co ja takiego mogę zrobić, żeby panu pomóc. Według mnie wygląda pan
na radosnego i zadowolonego i zawsze patrzyłam na pana jak na człowieka, któremu się
powiodło. Pochodzi pan z zamożnej rodziny, ma wykształcenie, jest uzdolniony i ma wszelkie
predyspozycje do tego, żeby mu się z życiu powiodło.
Pokręcił głową, na jego twarzy gościł smutny uśmiech.
- Mówi się, że nie można sądzić po pozorach. W środowisku, w którym się obracam, nie
wolno okazać tego, co się naprawdę myśli albo czuje. Wszystko jest przeklętą grą. Hipokryzją,
powiedziałbym. Najważniejsze to zachować pozory. Nawet jeśli się stoi u progu bankructwa,
trzeba się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku.
Spojrzała na niego i pokręciła ze zdumieniem głową.
- Brzmi przerażająco. Cieszę się w takim razie, że dorastałam tu, nad rzeką.
- Ma pani powód do radości. Czy pomoże mi pani?
Jego spojrzenie było błagalne, więc nie była w stanie zrobić nic innego, jak tylko
pokiwać twierdząco głową. Podniósł się ze stołka.
- Czy mógłbym przyjść za kilka dni? Napisałem coś i bardzo chciałbym to pani pokazać.
- Byłoby miło, gdyby pan przyszedł wieczorem, kiedy najmłodsi będą już w łóżkach.
Zazwyczaj kręcą mi się pod nogami cały dzień.
Przynajmniej udało jej się zapobiec temu, że zrujnuje im całe przedpołudnie. Johan
niedługo będzie wyjeżdżał.
Pokiwał głową i zaczął nakładać płaszcz, który zabrał ze sobą do kuchni.
W tej samej chwili na zewnątrz rozległ się odgłos szybkich kroków, ktoś zapukał i drzwi
do kuchni się otworzyły.
Johan stanął jak wryty i ze zdziwieniem patrzył to na Asle Diriksa, to na Elise.
- Mam nadzieję, że nie przychodzę nie w porę?
- Gdzież tam, proszę, wejdź, Johanie. To student i pisarz Asle Diriks, a to mój dawny
sąsiad i przyjaciel rodziny, Johan Thoresen - powiedziała. - Johan Thoresen studiuje rzeźbę w
Paryżu i właśnie przyjechał do domu na kilka dni.
Grzecznie wymienili uściski. Nie były one szczególnie serdeczne. Asle Diriks skierował
się ku drzwiom.
- W takim razie przyjdę ponownie w czwartek wieczorem, dobrze?
Kiwnęła głową, unikając wzroku Johana. Wyczuwała jego zdumienie.
Jak tylko gość wyszedł, Johan wykrzyknął: - Czy to nie ten Asle Diriks, który napisał do
„VG"?
Pokiwała głową.
- Tak.
- Dlaczego tutaj przyszedł?
- Przyniósł dwieście koron, które chciał, żebym przekazała Othilie.
Johan uśmiechnął się.
- A widzisz! Miałem rację, zmusiłaś go do zastanowienia się. Odwzajemniła uśmiech.
- Cieszę się, że będę jej mogła przekazać pieniądze. Oniemieje z radości i zdumienia.
Johan spojrzał na nią.
- A co ci się nie podoba?
- Co przez to rozumiesz?
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. A swoją drogą, po co on znów ma tu przyjść?
Chce się dowiedzieć, jak Othilie to przyjęła? Elise poczuła się nieswojo.
- Nie, przyjdzie dlatego, że chce porozmawiać ze mną. Mój artykuł polemiczny
widocznie wywarł na nim duże wrażenie, poza tym pozwoliłam mu przeczytać listy.
Johan znów się uśmiechnął.
- Najwyraźniej masz większą umiejętność wpływania na ludzi, niż ci się wydaje. Co
powiedział? Rozzłościł się?
- Nie, stwierdził, że jest źle. Miał wrażenie, że się wygłupił, ponieważ ci, którzy z
doświadczenia znali sprawę, stanęli po mojej stronie, a ci, którzy przynależą do tej samej
warstwy społecznej, co on i jego rodzina, nie byli w stanie postawić się w sytuacji tych
najuboższych.
Nagle na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Co się dzieje? Dlaczego jesteś taka zamyślona?
- Nie, nic... po prostu nie rozumiem, że to, co napisałam mogło wywrzeć na nim tak silne
wrażenie.
- Nie wygląda, żebyś była zadowolona, że przyszedł.
- No bo nie byłam. Bałam się, że nam zrujnuje nasze spotkanie.
Otoczył ja ramionami.
- Zapomnij o nim! Czy chłopcy niedługo wrócą?
- Obawiam się, że tak. Pani Jonsen wyszła na spacer z maluchami, a Kristian nie idzie
dzisiaj do pracy. Woźnica się rozchorował.
- W takim razie musimy siedzieć grzecznie obok siebie i dyskutować o pogodzie.
Nie mogła się nie roześmiać.
- Dlaczego on ma tutaj znowu przyjść w czwartek wieczorem?
- Nie wiem. Potrzebuje do czegoś mojej pomocy.
- Pomocy? Żeby coś napisać?
- Nie, nie wydaje mi się. Ma potrzebę, żeby z kimś porozmawiać. To było trochę
niejasne, ale mam wrażenie, że jest poważnie przygnębiony i nie ma się komu z tego zwierzyć.
W jego otoczeniu nie rozmawia się o uczuciach.
Zmarszczka na czole Johana jeszcze się pogłębiła.
- Moim zdaniem to brzmi podejrzanie. Jesteś pewna, że nie chodzi mu o nic innego? Czy
nie jest tak, że zupełnie przypadkiem zafascynował się młodą wdową Ringstad z Hammergaten?
Elise się roześmiała.
- Nie wygłupiaj się. Z pewnością tak nie jest. Johan spoważniał i pogładził ją po
policzku.
- Nietrudno go zrozumieć, ale nie powiem, żeby mi się to podobało. Pamiętasz, co ci
powiedziałem? - dorzucił, żeby się z nią podroczyć. - Nauczyciele i pisarze są najbardziej
niebezpieczni.
Znów się roześmiała, próbując pozbyć się tego nieprzyjemnego wrażenia, że on mógł
mieć rację.
13
Dzień później listonosz przyniósł dla niej list z wydawnictwa Grøndahl & Syn.
Entuzjastycznie rozdarła kopertę.
Droga Pani Ringstad!
Gratulacje! Pani książka jest już wydrukowana i gotowa do rozesłania do wszystkich
księgarni w kraju. Pozwoliliśmy sobie na zmianę tytułu książki na „Dym na rzece". Thomasine
odnosi się tylko do głównej bohaterki jednej z nowel, natomiast cały czas wspomina Pani o
dymie unoszącym się zimą nad rzeką Aker, kiedy mroźne powietrze styka się z powierzchnią
wody.
W związku z promocją książki chcielibyśmy Panią zaprosić do nas do biura jutro na
godz. 12, żeby wspólnie z Panią uczcić to wydarzenie.
Z poważaniem Benedict Guldberg, redaktor.
Podniosła wzrok. Książka ukazała się w druku! Wydawnictwo chciało to z nią uczcić.
Poczuła, że pieką ją policzki, a serce wali jej w piersi.
W co się ubierze? Już miała pospieszyć schodami na facjatkę, żeby obejrzeć niebieską
sukienkę, którą miała po Signe, i sprawdzić, czy nie jest poplamiona, ale nagle przypomniała
sobie, że jest w żałobie. Jaka szkoda, że nie mogła założyć tego nowego kapelusza, który tak jej
pasował. Czarna suknia, którą odziedziczyła po teściowej, żeby iść w niej na pogrzeb, była dosyć
elegancka i podkreślała jej szczupłą talię. Ale płaszcz i kapelusz, które podarowała jej pani
Jonsen po swojej siostrze, były beznadziejnie staromodne. Wyglądała w nich na
pięćdziesięciolatkę. Będzie musiała szybko zdjąć płaszcz i kapelusz, jak tylko przyjdzie, naj-
lepiej, zanim kogokolwiek spotka.
A może powinna poprosić Hildę, żeby jej coś pożyczyła? Ona ciągle miała nowe ubrania.
Wyjęła czarne pończochy, które zakładała od święta, żeby zobaczyć, czy nie zrobiły się
w nich dziury i nastawiła garnek z wodą, żeby umyć włosy. Była tak rozradowana, że zaczęła
głośno nucić: Odważny bądź jak Daniel.
Szukając balii, zaczęła nucić inną balladę: Tak srogo wieje wiatr z Północy, za oknem
izby tej zimnej nocy, w izbie dziewczyna siedzi bladolica, grzejąc swe stopy o kafle pieca. Biel
na jej twarzy przywodzi na myśl chorobę, śmierć. Tymczasem jej ojciec do karczmy pobieżyć
woli, niepomny dziewczęcia smutku, niedoli.
Nagle do rzeczywistości przywołał ją głos Hugo, który do niej podszedł i zapytał:
- Dlaczemu dziewczyna umaiła?
- Która dziewczyna?
- No ta, w piosence. Elise się uśmiechnęła.
- To tylko piosenka. To nie jest prawdziwa historia. Hugo, pamiętaj, co ci mówił ojciec:
mówi się dlaczego, a nie dlaczemu.
- Ale dlaczego śpiewasz? Nigdy nie śpiewasz, jak piszesz.
- Dzisiaj nie piszę. Zamierzam umyć włosy.
- Masz wszy?
- Skądże. Jutro mam wyjście. Poproszę, żeby w międzyczasie pani Jonsen zajęła się tobą
i Jensine. To nie potrwa długo.
- Idziesz ty i Johan?
- Nie, idę do wydawnictwa. To właśnie tam drukują książki, które ja piszę. Uważaj na
gorącą wodę i trzymaj Jensine z daleka!
Hugo wziął swoją młodszą siostrę za rękę i cofnął się o kilka kroków.
- A może masz pchły?
- Ależ nie, głuptasku, po prostu mam wyjście. Muszę mieć czyste włosy i czyste ubrania,
rozumiesz.
- Johan dzisiaj przyjdzie?
- Myślę, że tak. Wczoraj był tylko na chwilkę.
- A będzie mógł się pobawić ze mną i z Sine?
- Nie, sam będziesz musiał zaopiekować się młodszą siostrą, w trakcie kiedy ja się będę
myła. Jeszcze minie dużo czasu, zanim przyjdzie Johan.
Zdjęła ubranie i weszła do balii. Jak już miała myć włosy, mogła równie dobrze umyć się
cała.
- Nie wolno wam otwierać, jak ktoś będzie pukał. Hugo poważnie pokręcił głową.
- Tylko Johan może wejść. Spojrzała na niego.
- Czemu tak mówisz?
- Johan nie ma na sobie ubrań. Roześmiała się.
- Johan nie ma na sobie ubrań?
- Nie ma, kiedy z tobą śpi.
Elise poczuła, że robi jej się gorąco. Hugo musiał ich widzieć. Boże święty, pomyśleć że
mógł o tym powiedzieć Kristianowi! W tej samej chwili na zewnątrz rozległy się kroki.
- Nie otwieraj Hugo! - Prawie wrzasnęła. To mógł być Asle Diriks! Albo nauczyciel
Knudsen!
Znowu rozległo się pukanie i drzwi się otworzyły. W drzwiach stanął Johan.
Ukucnęła w balii, czując, że rumieniec płonie na jej policzkach. Nigdy nie widział jej
zupełnie rozebranej. A już na pewno nie w świetle dnia.
Johan przewrócił oczami.
- Pomyśl, co by było, gdyby to wszedł ktoś inny.
- Powiedziałam Hugo, że nie wolno mu otwierać.
- Dzwi się same otwozyły - powiedział szybko Hugo. Johan stał i się w nią wpatrywał.
- Jaka ty jesteś piękna, Elise - powiedział cicho, z tęsknotą w głosie. Nie próbował się
odwrócić ani podać jej czegoś, czym mogłaby się zasłonić.
- Gdyby nie było tutaj maluchów, pomógłbym umyć ci plecy.
- Uważaj. Mali ludzie mają zarówno oczy jak i uszy.
- I nie tylko plecy - dodał z uśmiechem, jak gdyby nie usłyszał, co do niego powiedziała.
- Pozwolisz mi?
- Chyba zwariowałeś. Czy możesz mi podać ręcznik? Leży na stole.
Odwrócił się do Hugo.
- Czy zbudowałbyś dzisiaj most ze swoich klocków, Hugo? Chłopiec popędził do kącika
z zabawkami, Jensine podreptała za nim. Chwilę później był już w ferworze budowania.
Johan ukucnął przed balią plecami do dzieci, tak żeby nie mogły jej zobaczyć.
- Proszę, pozwól mi. Chociaż przez krótką chwilę.
Dopiero kiedy się ubrała i zaczęła osuszać ręcznikiem swoje długie włosy, zapytał
zdziwiony: - Dlaczego kąpiesz się o tej porze dnia? Przecież dzisiaj nie jest sobota?
- Jutro przed południem wybieram się do wydawnictwa. Moja książka jest już gotowa i
trzeba to uczcić. - Uśmiechnęła się, cała szczęśliwa.
Johan gwizdnął przeciągle.
- Coś takiego! Czy mogę ci towarzyszyć?
- Bardzo bym tego chciała. Móc cię przedstawić jako mojego narzeczonego.
Uśmiechnął się.
- Latem Elise. Latem będziesz mogła to zrobić. Ale wtedy nie będziesz już musiała
mówić mój narzeczony, tylko mój mąż. - Pocałował ją.
- Może umówimy się na mieście, kiedy już będzie po wszystkim i razem wrócimy do
domu?
Wyszedł, zanim chłopcy wrócili do domu. Hugo nie omieszkał im powiedzieć, że Elise
ma wszy i że brała kąpiel. Próbowała zbyć to śmiechem.
- Musiałam umyć włosy, bo jutro przed południem wybieram się do wydawnictwa. Mam
dla was wielką nowinę! - dorzuciła szybko, w nadziei, że zamknie tym usta Hugo. - Moja
książka jest już wydrukowana i zostałam jutro zaproszona do wydawnictwa na godzinę 12, żeby
razem z nimi uczcić to wydarzenie!
Peder podskoczył i klasnął z zachwytu.
- Dostaniesz wtedy pieniądze, prawda?
- Johan mył mamę - powiedział Hugo z wielką powagą. Evert się roześmiał.
- Słyszałaś Hugo? Mówi, że Johan cię mył! Elise próbowała się roześmiać, ale odwróciła
twarz, żeby
chłopcy nie zauważyli, jak poczerwieniała.
- Hugo mówi dużo dziwnych rzeczy ostatnim czasy. Czasami opowiada tak niesamowite
historie, że pani Jonsen nie może się powstrzymać od śmiechu.
Postawiła na stole garnek z ziemniakami i półmisek z rybą. W tej samej chwili jej
spojrzenie powędrowało w stronę Kristiana. Siedział z zaciśniętym ustami i ponurym wyrazem
na twarzy. Była pewna, że ją przejrzał i domyślił się, co tu się działo przed ich przyjściem.
14
Hilda pożyczyła jej swój nowy zimowy płaszcz oblamowany skórą i pasujący do niego
kapelusz. I tak nie mogła go nosić, bo była w ciąży, a płaszcz był zwężany w talii. Poza tym były
tego samego wzrostu i miały podobną figurę.
- Jesteś kochana! - Elise uścisnęła ją. - Wpadnę tutaj w drodze do domu i przebiorę się w
swoje ubrania. Prawdopodobnie przyjdzie ze mną Johan, ale to chyba nic nie szkodzi? Mamy się
spotkać na mieście, jak już będzie po wszystkim i razem wrócić do domu.
Hilda się uśmiechnęła.
- Ole Gabriel będzie wtedy w biurze. Poza tym powiedziałam mu o tobie i Johanie.
Uważa, że to miłe. Pamiętasz, jaki był zachwycony pracami Johana, kiedy ten był w domu w
czasie Bożego Narodzenia? - Łzy napłynęły jej do oczu. - Pomyśl! Latem będziemy mogli się
spotykać we czwórkę, nie obawiając się plotek i obmowy. O wiele bardziej wolę przebywać w
waszym towarzystwie niż wśród przyjaciół Ole Gabriela.
Elise się wzruszyła.
- Miałyśmy ogromne szczęście, Hildo! Nie wolno nam o tym nigdy zapomnieć.
Hilda nic nie powiedziała, otarła łzy koronkową chusteczką i pomachała jej na do
widzenia.
- Powodzenia! Nie mogę się doczekać, kiedy mi powiesz, jak ci poszło.
Mogła sobie pozwolić na przejażdżkę tramwajem do miasta, ale wolała się
przespacerować. Pani Jonsen była miła i powie działa jej, że może wrócić, kiedy tylko będzie
chciała, i że ona z przyjemnością czymś się zajmie. Poza tym uwielbiała dzieci szczególnie
Jensine. Ale kiedy Hugo miał napady wyjątkowe go buntu, nie była wcale taka zadowolona. Z
rozkapryszonym i przekornym Hugo najlepiej radził sobie Kristian. Siadał wtedy na podłodze i
udawał, że jest bardzo zainteresowany zabawkami Hugo, który szybko zapominał, co go tak
rozzłościło.
Westchnęła. Myśl o Kristianie i o tym, co się wczoraj wydarzyło, zabolała ją. Ona i
Johan nie powinni być tak nieostrożni. Wszyscy wiedzieli, jaki Hugo jest czujny i jak dużo jest
w stanie zaobserwować. Kristian nie uwierzył, że to tylko dziecięce wymysły, rozumiał, że Hugo
powiedział prawdę. Próbowała odpędzić tę myśl, ale jej się nie udało.
Zbliżała się do wydawnictwa, czując podekscytowanie zmieszane z niechęcią. Nie miała
się czego obawiać, więc dlaczego nie mogła się po prostu cieszyć?
Mają ją uhonorować. Będą jej gratulować. Będzie w centrum uwagi i wszyscy będą się
cieszyć, że książka ukazała się w druku. Mimo to chciała znaleźć się na swoim bezpiecznym
miejscu, przy maszynie do pisania w pokoju na Hammergaten. Miała wrażenie, że wszyscy za-
uważą, że ma na sobie pożyczony płaszcz i kapelusz, i że wcześniej była prządką w Przędzalni
Graaha, że jej ojciec był pijakiem, a ona dorastała w kamienicy dla ubogich robotników, gdzie
podwórko roiło się od szczurów a z wychodków roznosił się smród. Dlaczego zaczęła pisać
książki? Dlaczego nie zadowoliła się pracą w biurze kierownika przędzalni Paulsena? Nie
pasowała do ludzi ze środowiska, gdzie panowie spacerowali w cylindrach i z laską i zarówno
kierownicy jak i pracownice administracji wywodzili się z wyższego mieszczaństwa. Należeli do
zupełnie różnych światów. Jeszcze kilka lat temu nawet nie pomyślałaby o tym, że mogłaby
mieć z nimi coś wspólnego.
Ręce jej zlodowaciały i czuła, że jej ciało oblewa zimny pot, kiedy przeszła przez ciężkie
drzwi i weszła na schody.
Na długim korytarzu nie było żywej duszy. Przez chwilę stała, rozglądając się, nie
wiedząc, co ma począć. Mogła podejść do drzwi, na których było nazwisko Benedicta
Guldberga, ale nie wiedziała, czy to tam ma się skierować. Nie wiedziała też, która jest godzina.
Co jeśli przyszła za wcześnie? A może nie zrozumiała? Może to nie dzisiaj? A może źle to
odczytała i wcale nie miała tu przychodzić? Jakie to krępujące!
Wtedy usłyszała głosy i jedne z drzwi się otworzyły. Wyszła z nich pracownica ubrana w
czarną suknię z golfem, z pokaźnym kokiem na głowie. Na szyi miała długi łańcuch ze złota i
zegarek kieszonkowy. On też był z pewnością wykonany ze złota.
Przez moment patrzyła na Elise nic nierozumiejącym wzrokiem, ale wyglądało na to, że
nagle ją rozpoznała.
- Czy to pani Ringstad?
Elise pokiwała twierdząco głową.
Podeszła do niej, uśmiechając się i podała jej dłoń.
- Witam i gratuluję! Zgromadziliśmy się u kierownika sprzedaży, proszę za mną.
Elise podążyła za nią z bijącym sercem.
W tym pokaźnym biurze było pełno ludzi. Prawie sami mężczyźni, ale było też kilka
kobiet. Jak tylko się pojawiła, ktoś wykrzyknął:
- Jest i główna bohaterka! Może pani wyjąć kieliszki, panno Jacobsen!
Kobieta, która ją tutaj przyprowadziła zwróciła się do niej.
- Wezmę pani płaszcz i kapelusz, pani Ringstad. Niełatwo jest wznosić toast w okryciu
wierzchnim.
Trzęsły jej się ręce, poza tym były zmarznięte, co sprawiało, że ciężko jej było odpiąć
guziki. Miała wrażenie, że zajmuje jej to wieczność.
Jesienne słońce wpadało przez jedno z wielkich okien. Teraz na pewno wszyscy
zauważą, że jej narzutka miała zniszczone brzegi, a kozaki najlepsze czasy miały już za sobą.
Podszedł do niej jakiś starszy dżentelmen.
- Jeszcze nie miałem przyjemności pani poznać, pani Ringstad. Gratuluję porywającej
książki. Dużo sobie po niej obiecujemy.
Domyśliła się, że to musiał być dyrektor wydawnictwa we własnej osobie. Najwyraźniej
spodziewał się, że wiedziała, kim jest, skoro jej się nie przedstawił.
Co miał na myśli, mówiąc porywającej? Wydawało jej się, że w jej opowieściach nie ma
zbyt wielu porywających, trzymających w napięciu momentów. Przez ułamek sekundy
zobaczyła w myślach zmęczoną twarz i pochylona sylwetkę pani Thoresen, i zastygnięte rysy
twarzy Berntine w dniu, w którym jej syn, Bjørge Arnold, wpadł do rzeki. Książka traktowała o
ubogich ludziach, ich radościach i smutkach. Przede wszystkim o tym ostatnim.
Nie wiedziała, co ma powiedzieć, i nieśmiało się uśmiechnęła. Zwrócił się do
pracownicy.
- Przynieś kieliszek dla pisarki! Teraz wzniesiemy toast za Dym na rzece! - Potem znów
odwrócił się w stronę Elise. - Chyba widziała pani książkę? Leży tam, na stole!
Podeszła do blatu i patrzyła na nią podekscytowana. Jaka była piękna! Oprawiona w
brązową skórę z wytłoczonymi na złoto literami!
Kiedy wszyscy mieli wypełnione kieliszki, mężczyzna wzniósł toast i głośno powiedział:
- Za naszą nową pisarkę, która odniosła sukces! Niech jej książka będzie błogosławieństwem dla
niej samej, dla naszego wydawnictwa i dla naszego społeczeństwa!
Wszyscy wznieśli kieliszki i wypili.
Trunek miał mocny smak, a ona nie zdążyła zjeść śniadania, bo tyle miała do zrobienia
przed przyjściem pani Jonsen. Po drodze do Hildy myślała, żeby poprosić o kromkę chleba, ale
zapomniała, przymierzając jej płaszcz. Nie wiedziała, czy zawroty głowy były spowodowane
tym, że była podenerwowana, czy to pierwszy łyk uderzył jej do głowy.
Wszyscy podchodzili, żeby jej pogratulować. Trudno było spokojnie trzymać kieliszek i
jednocześnie ściskać ich dłonie. To, że musiała witać się z tak dużą liczbą nieznanych jej osób,
sprawiało, że była jeszcze bardziej oszołomiona. Nadal trzęsły jej się ręce i obawiała się, że wino
- czy cokolwiek to było - wyleje się poza kant kieliszka i pocieknie na narzutkę.
Kierownik wydawnictwa wygłaszał przemowę, ale ona miała trudności z koncentracją i
usłyszała tylko połowę z tego, co powiedział. Słyszała, jak mówił, że są dumni z kolejnej kobiety
postępu, która odważyła się opisać warunki życia robotników z tak śmiałym realizmem, i że jej
otwartość i szczerość nie mogą nie wzbudzić u czytelników zrozumienia. Potem sporo mówił o
postępach, jakie robiło wydawnictwo i o książkach, po których wiele się spodziewali. Zakończył,
podkreślając, jak wielką wartością jest dawanie czytelnikom możliwości zagłębienia się w świat
książek. Kiedy skończył, znów wzniesiono toast. Po chwili wszyscy zgromadzeni odstawili
kieliszki i zaczęli klaskać. Elise nie wiedziała, czy ona też powinna, skoro spora część przemowy
była na jej cześć. Poza tym nie wiedziała, co ma zrobić z kieliszkiem.
Była spocona i roztrzęsiona, kiedy było już po wszystkim. Pospiesznie wypiła ostatni łyk.
Podchodząc do stołu, aby odstawić kieliszek, poczuła, że trzęsą się jej kolana. Całe
pomieszczenie wirowało wokół niej, twarze stały się niewyraźne, a kiedy ktoś coś do niej mówił,
obawiała się, że nie zrozumie i obnaży swoją niewiedzę. Postanowiła się tylko uśmiechać.
Nie zanosiło się na to, że zostanie podane coś do jedzenia, wszyscy najprawdopodobniej
zjedli swoje kanapki przed jej przyjściem. Pracownica biura podeszła do niej z jej płaszczem i
kapeluszem, więc z ulgą zrozumiała, że już jest po wszystkim, i że może już iść. W tej samej
chwili podszedł do niej jednak Benedict Guldberg.
- Czy mogłaby pani na chwilę podejść do mojego biura, pani Ringstad?
Może dostanie zaliczkę, byłoby dobrze. Ostatnimi czasy poszło okropnie dużo pieniędzy.
Szczególnie na ubrania dla chłopców. Byli teraz w takim wieku, że cały czas rośli. Dużo też jedli
i każdego dnia opróżniali całą kankę mleka. Poza tym była zmuszona wezwać hydraulika
pewnego dnia, kiedy odkryła, że rynna jest całkowicie zniszczona. Zaraz potem musiała wezwać
murarza.
Trzymając płaszcz na ramieniu, usiadła na brzegu krzesła, które jej wskazał, nie na żarty
przerażona, że się domyśli, że napój uderzył jej do głowy.
Zaczął przechadzać się w tę i z powrotem po dywanie, trzymając ręce założone na
plecach i wpatrując się w podłogę. Potem odchrząknął i zaczął mówić.
- Czytałem pani artykuł w „Verdens Gang".
Poczuła, że ogarnia ją lodowate zimno. Przestraszyła się, że zemdleje. Że też nie
pomyślała o tym wcześniej! Przecież on wiedział, kto krył się pod pseudonimem Elias Aas!
Znowu odchrząknął.
- Muszę teraz podkreślić, jak ważne jest, żeby nikt się nie dowiedział, że to pani. Taki
artykuł może zniszczyć pani karierę i uniemożliwić nam sprzedaż pani książki.
Elise czuła, że oblewa ją zimny pot.
- Naprawdę bardzo mi przykro, panie Guldberg. Machnął tylko dłonią.
- Co się stało, to się nie odstanie, ale myślę, że musi pani powstrzymać się od wikłania
się w tego typu dyskusje. Wie pani, co ja myślę o pani pierwszej książce, o Podciętych
skrzydłach. Jest doskonale napisana i nie wątpię, że to, co tam jest opisane, jest prawdą, ale
jeszcze nie nadszedł czas, żeby to ujawnić. Proszę nie zapominać, że Christian Krohg został
postawiony przed sądem i sprzedaż jego książki została zakazana tego samego dnia, kiedy się
ukazała. Wprawdzie od tego czasu minęły dwadzieścia dwa lata, ale w tym czasie niewiele się
zmieniło na tym polu. Sądzę, że niedobrze by się stało, żeby artykuł, który pani napisała do ga-
zety, zniszczył pani szansę na stanie się znaną pisarką. Poczuła, że zbiera jej się na płacz.
- Pozwoli pan, że wyjaśnię, o co chodzi w całej tej sprawie, panie Guldberg? - Poczuła,
że przejaśnia jej się w głowie. Zawroty głowy minęły.
Pokiwał głową i spojrzał na nią.
Szybko opowiedziała mu o prośbie Asle Diriksa, żeby mógł porozmawiać z
dziewczętami z Lakkegata i o jego obietnicach. Nie wymieniła jego nazwiska, ale wytłumaczyła,
co się wydarzyło i dlaczego była taka wściekła.
Benedict Guldberg słuchał z uwagą. Kiedy skończyła, pokiwał głową.
- Potrafię zrozumieć, dlaczego była pani zbulwersowana, ale jeśli chce pani dokądś
dotrzeć, dzięki swojemu pisarstwu, musi pani zapomnieć o złości, rozdrażnieniu i o poczuciu, że
została pani oszukana. W każdym razie nie może pani już nigdy użyć pseudonimu Elias Aas. Nie
możemy brać za pewnik tego, że gazeta nie ujawni, kim pani jest. W każdym razie nie teraz,
kiedy wychodzi pani książka. Książka, która być może odniesie sukces. Proszę zostawić los
dziewcząt ulicznych komuś innemu! Ma pani wystarczająco dużo tematów, które może pani
poruszyć w swoim pisarstwie, nie budząc przy tym powszechnego rozdrażnienia i nie nadeptując
ludziom Kościoła na odcisk. Teraz to pani kariera musi być na pierwszym miejscu i musi mi
pani obiecać, że już pani więcej nie napisze takiego artykułu.
Wyjął zegarek kieszonkowy z kieszeni kamizelki i spojrzał nań.
- Niestety nie mogę już pani poświęcić więcej czasu. Mam ważne spotkania.
Podniosła się, a on pomógł jej założyć płaszcz.
- Do widzenia, pani Ringstad, jeszcze raz serdecznie gratuluję książki. Jestem pewien, że
będzie się dobrze sprzedawać.
Nie wiedziała, co czuje, wychodząc z tego szacownego budynku. Nie odpowiedziała,
kiedy prosił ją, żeby już nigdy nie pisała takich artykułów. Rozumiała, dlaczego tak zareagował
na jej odpowiedź skierowaną do Asle Diriksa i że obawiał się, że wyjdzie na jaw, kto ukrywa się
pod pseudonimem. Ale nie może zakładać jej kagańca!
Oczywiście, nie chciała rujnować swoich możliwości, ale gdzieś musi być granica. Miał
rację, że jest jeszcze wiele tematów do poruszenia, bez konieczności dotykania problemu
nieobyczajności. Mogła na przykład napisać o dyskryminacji kobiet, zrobić tak jak Amalie
Skram i opisać warunki pracujących kobiet, tak jak już to zrobiła w wielu nowelach ze zbioru
Dym na rzece.
Nagle zawroty głowy wróciły. Przez moment musiała wesprzeć się o ścianę domu i stać
nieruchomo przez kilka sekund.
Wtedy znienacka usłyszała za sobą głos.
- Zapomniałaś już, że miałaś się ze mną spotkać? Gwałtownie się odwróciła. Za nią szedł
uśmiechnięty Johan. Zawstydziła się. Miał rację, zupełnie o tym zapomniała. Była tak
zaabsorbowana tym, co się wydarzyło w wydawnictwie.
- Wybacz, Johan. Wypiłam za dużo i zakręciło mi się w głowie. Roześmiał się i wziął ją
pod ramię.
- Chyba o niczym gorszym nie słyszałem! I to tak w biały dzień!
- Nie zdążyłam zjeść śniadania i alkohol, którym wznosiliśmy toast, uderzyło mi od razu
do głowy.
Pocałował ją w policzek.
- Biedactwo. Teraz pójdziemy do najbliższej kawiarni i zamówimy dla ciebie kanapkę.
- Ale nie dostałam zaliczki.
- Ja zapraszam.
Z pewnością by zaprotestowała, gdyby jej się tak nie kręciło w głowie. Teraz czuła, że
dobrze jej zrobi, jeśli usiądzie.
Znaleźli stolik w najdalszym kącie pobliskiej kawiarni, a Johan zamówił dwie filiżanki
kawy i kanapkę.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- A ty nic nie będziesz jadł? Pokręcił głową.
- Dopiero co jadłem.
Coś jej mówiło, że kłamał, ale widziała po nim, że nie ma sensu protestować.
- Opowiedz mi, jak poszło! - powiedział z entuzjazmem. Szybko opowiedziała mu o
wszystkim. O tym, jak bardzo się obawiała, jak bardzo wszyscy byli dla niej mili, o przemowie
dyrektora wydawnictwa i o ostrzeżeniu, które dostała od Benedicta Guldberga.
Johan zmarszczył czoło.
- Przecież nie mogą zabronić ci pisać artykułów do gazet!
- On się po prostu obawia, że wyjdzie na jaw, kim jest Elias Aas.
- Uważam, że to bardzo niedobrze, że tak jest, ale rozumiem, że martwi się ze względu na
ciebie. Byłoby szkoda, gdyby taki artykuł miał zrujnować twoją karierę. Ale teraz, jak już po-
wiedziałem, mam nadzieję, że nastąpi koniec podwójnej moralności i hipokryzji. Wydawnictwo
powinno iść na przedzie, niosąc kaganek oświaty.
- Ale muszą też brać pewne rzeczy pod uwagę. Sprawa w sądzie może dużo kosztować.
Pokiwał głową.
- Pocieszające jest to, że powoli posuwamy się naprzód. Tylko rok po tym, jak wyszła
Albertine Christiana Krohga, zniesiono legalną prostytucję.
- A więc teraz już naprawdę stałaś się pisarką, Elise. Teraz będą o tobie pisać w gazetach,
pod twoim własnym nazwiskiem i będziesz musiała znosić zarówno krytykę, jak i pochwały.
Mam nadzieję, że tych ostatnich będzie znacznie więcej.
- Dziękuję, Johan. I dziękuję za kanapkę i kawę. Teraz czuję, że zawroty głowy
zaczynają ustępować.
Uśmiechnął się.
- Kiedy skończysz jeść, będziemy cieszyć się spacerem do domu na świeżym powietrzu.
Możemy rozmawiać całą drogę do domu.
Ujął jej dłoń i ją pocałował.
- Kocham cię.
- Ja też cię kocham.
Wstali. Przez krótka chwilę rozejrzał się szybko po prawie pustej kawiarni, by zaraz
potem nachylić się i pocałować ją w usta.
Przeraziła się, ale nie mogła się nie uśmiechnąć. Johan był odważny, a ona kochała go aż
do bólu.
Otworzył przed nią drzwi. W chwili kiedy mieli wychodzić, przypadkowo zerknęła na
druga stronę sali. Doznała szoku. Asle Diriks siedział samotnie przy stole i patrzył na nią z
dziwnym wyrazem twarzy.
- Widziałeś, kto siedział w kawiarni? - zapytała, kiedy przeszli już dobry kawałek po
chodniku.
Odwrócił się do niej, zdziwiony.
- Nie...
- To był Asle Diriks. Pisarz, który był u mnie przedwczoraj.
- I którego podejrzewałaś, że miał ukryte cele podczas wizyty?
- Mam nadzieję, że się myliłam.
- A jeśli się nie myliłaś, to dobrze, że zobaczył, że jesteś zajęta. Uśmiechnęła się.
- Masz rację. Może uniknę kolejnych odwiedzin.
- Zauważył cię?
- Tak, jestem przekonana, że mnie rozpoznał, ale się ze mną nie przywitał. Spojrzał na
mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- To potwierdza moje przypuszczenia. Jest tobą oczarowany, miał nadzieję, że lepiej cię
pozna, a teraz czuje, że zaczyna zżerać go zazdrość.
Musiała się roześmiać.
- To się nie dzieje tak szybko. Spotkaliśmy się dopiero dwa - trzy razy.
- Zdarza się, że wystarczy tylko raz, jeśli wierzyć romansidłom. Mam tylko nadzieję, że
nie jest zazdrosny. Zazdrośni ludzie mogą być niebezpieczni.
- No i powiedziałeś, że nauczyciele i pisarze są najgorsi ze wszystkich - dorzuciła ze
śmiechem.
Szli spokojnie do domu, ciesząc się, że są ze sobą sam na sam. Było bezwietrznie,
powietrze było przejrzyste i łagodne. Elise czuła, że radość rozpiera jej pierś z powodu całego
zainteresowania, jakim ją obdarzono w wydawnictwie, wszystkich słów pochwały i na myśl o
tym, że jej książka, z jej własnym nazwiskiem na okładce, będzie sprzedawana we wszystkich
księgarniach. No i oczywiście, że Johan szedł tuż obok i trzymał ją za rękę. I będzie ją tak
trzymać za rękę przez resztę życia. To wszystko sprawiało, że była nieprzytomna ze szczęścia.
- Czy mogę cię odprowadzić pod sam dom? Uśmiechnęła się.
- Oczywiście. Nie będziemy się przejmować panią Jonsen. Roześmiał się.
- Dzisiaj najwyraźniej nie przejmujesz się zupełnie niczym. Ani ostrzeżeniem redaktora,
strasznymi spojrzeniami rzucanymi przez jednego z wielu twoich adoratorów ani podejrzeniami
pani Jonsen.
- Jedyne, czym się dziś przejmuję, to ty. No i moja książka - dorzuciła szybko.
- Będę musiał jakoś sobie poradzić z taką konkurencją.
- Nie masz powodu do narzekań. Za każdym razem, kiedy przychodzisz, odkładam
pisanie na bok.
- Czy dalej tak będzie, jeśli całymi dniami nie będę cię odstępował ani na krok? - W jego
głosie słychać było, że się z nią drażni.
- Z pewnością nadejdzie czas, kiedy zajmiesz się rysowaniem albo rzeźbieniem i pewnie
będzie tak, że to twoja praca będzie dla mnie konkurencją.
Otoczył ją ramionami i głęboko westchnął, nie ukrywając zadowolenia.
- Och, tak się cieszę, Elise! Co zrobimy, żeby ten rok szybciej minął?
- Sam powiedziałeś, że ani się obejrzymy, a znów będzie lato. Możemy zacząć się
przygotowywać, to czas szybciej nam upłynie. Chcesz leżeć po prawej czy po lewej stronie
małżeńskiego łoża?
Roześmiał się i pocałował ją w policzek.
- Ani po lewej, ani po prawej. Chcę leżeć pośrodku, z tobą w ramionach.
- Teraz prawie zapomniałam, że muszę jeszcze wstąpić d Hildy, żeby oddać jej płaszcz i
kapelusz. Czyż to nie miłe z jej strony, że mi je pożyczyła?
- Miłe, ale zupełnie niepotrzebne. Jesteś piękna niezależnie od tego, co masz na sobie.
- To tylko ty tak uważasz.
- A czy ja nie jestem najważniejszy?
Roześmiała się. Przepełniało ją szczęście, miała ochotę cały czas się śmiać.
- Myślisz, że kierownik jest w domu? Pokręciła głową.
- Jest w swoim biurze. Dlaczego pytasz? Chyba się nie obawiasz, że zobaczy nas razem?
- Nie, jeśli ty się nie obawiasz.
- Nie pamiętasz, jaki był tobą zachwycony w święta?
- Miałem na myśli to, że jesteś w żałobie.
- Hilda i tak mu z pewnością wszystko opowiedziała. O ile ją znam, na pewno mu
powiedziała, jak bardzo Emanuel ją drażnił. Teraz prawdopodobnie cieszy się, że odnalazłam
swoją młodzieńczą miłość. Hilda powiedziała, że już się nie może doczekać, żebyśmy wszyscy
czworo spędzali razem czas, kiedy już wreszcie będziemy małżeństwem.
Doszli do wzgórza Aker i skręcili z Ullevĺlsveien.
- Może powinniśmy zaprosić Hildę z mężem któregoś wieczoru przed twoim odjazdem?
Jeśli Kristian zobaczy, że inni to przyjmują jako coś naturalnego - nawet kierownik fabryki,
którego darzy dużym szacunkiem - może zacznie inaczej na to patrzeć.
Johan spoważniał.
- Miejmy nadzieję, ale chyba nie damy rady tego zrobić przed moim wyjazdem. Zostało
już niewiele dni, Elise.
Uścisnął jej dłoń, kiedy nic nie powiedziała. Nagle dopadła ich melancholia.
- Musisz do mnie napisać, jak tylko przyjedziesz.
- Obiecuję. Tym razem nie dopuszczę, żeby ktoś inny wysyłał za mnie listy.
Skrzywiła się.
- Być może powinnam współczuć Benedicte, ale chyba nie jestem aż tak wielkoduszna.
Mówisz, że obawiasz się moich adoratorów, a co ja mam w takim razie powiedzieć? Ty, który
jesteś ciągle otoczony przez morze pięknych, francuskich dziewcząt?
- Zbliża się powóz. Wydaje mi się, że jest podobny do powozu kierownika fabryki.
Elise spojrzała ku szczytowi wzgórza.
- Masz rację. To z pewnością Hilda wybrała się na przejażdżkę. W takim razie oddam
płaszcz i kapelusz jej pokojówce.
Powóz zatrzymał się na ich wysokości i Hilda wychyliła głowę.
- Zaproszono mnie na otwarcie wystawy. Oddaj płaszcz i kapelusz jednej z pokojówek. A
jak ci poszło tak poza tym? Było dużo dobrych rzeczy do jedzenia?
Johan odpowiedział za nią.
- Masz na myśli do picia? Wyszła na chodnik, zataczając się, ledwo zdążyłem ją złapać w
ramiona, zanim upadła.
Wszyscy troje się roześmiali.
- Dyrektor wydawnictwa wygłosił mowę na moją cześć i wszyscy wznieśli toast. Nic
dziwnego, że zakręciło mi się w głowie.
- Gratuluję, Elise. Jestem z ciebie bardzo dumna. Ale teraz muszę już niestety jechać,
mam mało czasu. Nie możecie przyjść któregoś wieczora, kiedy dzieci będą już w łóżkach?
Johan się zawahał, potem szybko powiedział.
- Za cztery dni wyjeżdżam, a jest kilka spraw, które muszę załatwić.
- Cóż, przemyślcie to. Byłoby bardzo miło. Wiem, że Ole Gabriel chętnie się z tobą
spotka, Johan. Pamiętasz, jak duże wrażenie zrobiły na nim twoje prace.
Kiedy Elise oddała płaszcz i kapelusz pokojówce Hildy i założyła na siebie ten czarny,
po siostrze pani Jonsen, Johan zmierzył ją wzrokiem.
- Masz rację, Elise. Lepiej pasował ci płaszcz Hildy. Kiedy już na dobre wrócę do domu,
kupię ci niebieski płaszcz zimowy, a do tego kapelusz w tym samym kolorze. Ten, który masz
teraz na sobie, wygląda trochę staroświecko.
- Nic dziwnego. Siostra pani Jonsen, która była jego właścicielką, miała siedemdziesiąt
lat. Zastanawiam się, która jest godzina, mam wrażenie, że minęło już strasznie dużo czasu. Pani
Jonsen stoi z pewnością przy oknie i się niecierpliwi.
Przyspieszyli kroku.
Kiedy zeszli ze wzgórza po drugiej stronie i uszli dobry kawałek Maridalsveien, puścił jej
rękę.
- Nie ma sensu za bardzo rozbudzać ludzkiej ciekawości. Kiedy dojdziemy do
Biermannsgården, gdzie zawsze stoi na rogu Magda, ryzykujemy spotkanie z panią Evertsen i
panią Albertsen
Elise przytaknęła z uśmiechem.
- Spotkałam panią Evertsen, kiedy szłam w towarzystwie nauczyciela Pedera.
Przypadkowo spotkałam go przed szkołą na Sagene, wybierał się w tę samą stronę, co ja. Z jej
oczu biła podejrzliwość.
- A czy to coś dziwnego? Roześmiała się. Potem wyciągnęła szyję.
- Czy to czasem nie panna Johannessen i Jorund tam, w górze? - dorzuciła ze
zdziwieniem w głosie. - Dawno ich nie widziałam.
- Musisz z nimi rozmawiać akurat dzisiaj? Zwolniła kroku.
- Nie, Jorund ma kankę na mleko w ręku i właśnie skręcają w Biermannsgården. Mogę je
odwiedzić kiedy indziej. Czy nie jest miło zobaczyć je razem? Gawędzą i śmieją się, wygląda na
to, że jest im dobrze.
- Dzięki tobie. Uśmiechnęła się, szczęśliwa.
- Tak, to błogosławieństwo dla nich obydwu. Pomyśl, panna Johannessen oddała dziecko,
które urodziła, i nawet nie wie, co się z nim dzieje.
- Sytuacja ją do tego zmusiła. Być niezamężną matką i przynależeć do mieszczaństwa to
poważna sprawa. To, co mnie najbardziej zadziwia, to fakt, że w ogóle zaszła w ciążę. Nie
wygląda na lekkomyślną kobietę.
- Pomyślałam o tym samym. Nie jestem w stanie jej sobie wyobrazić... - Zaśmiała się
cicho i urwała.
- Masz na myśli nagą, w męskich ramionach? Ja też nie. Chciałbym zobaczyć, kto to taki
i jak wyglądał.
- To było trzynaście lat temu. Mówiła mi, że jej córka miałaby dwanaście lat.
- W takim razie musiała się mocno zmienić przez trzynaście lat.
- Nieładnie, Johan. Teraz jesteśmy niemili. To zły los sprawił, że stała się taka surowa i
nieprzystępna. Bardzo się zresztą zmieniła od czasu, kiedy ma Jorund.
Wreszcie doszli do Hammergaten. To był długi spacer, była zmęczona i bolały ją nogi.
- Zobacz, jak się dymi z komina! Pani Jonsen musiała napalić więcej, niż trzeba. Przecież
dzisiaj wcale nie jest tak zimno.
Pospieszyła, żeby otworzyć furtkę.
- Lampa parafinowa pali się w pokoju! - krzyknęła przerażona. - Co pani Jonsen na
miłość boską wyrabia?
Pospieszyła żwirową dróżką i zniknęła za rogiem, Johan deptał jej po piętach.
Jak tylko otworzyła kuchenne drzwi, stanęła w progu jak wryta. Uderzył ją zapach
smażonego mięsa.
- Na litość boską! Pani Jonsen?
Nikt nie odpowiedział. Kuchnia była pusta. Wtedy usłyszała głosy dochodzące z pokoju.
Rozentuzjazmowane dziecięce głosy zmieszane ze zdecydowanym kobiecym głosem.
Odwróciła głowę.
- Brzmi jak ciotka Ulrikke - wyszeptała do Johana. - Ale nie jestem pewna. Z pewnością
nie jest to głos pani Jonsen.
- Może najlepiej będzie, jak już pójdę - wyszeptał w odpowiedzi Johan.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i ukazała się w nich pani Jonsen.
- Nareszcie jesteś, Elise! Ciotka tego Ringstada tu jest. Ma ze sobą dwie walizki pełne
ubrań, a ja mam dostać jedną z koszul!
Jej spojrzenie ześlizgnęło się na Johana.
- Ma pan szczęście, Thoresen. Elise nie było w domu przez całe przedpołudnie. Była w
mieście, żeby zobaczyć swoją nową książkę i wystroiła się przed wyjściem. Umyła włosy i
wzięła kąpiel w balii, mimo że była sama i nie mogła umyć chłopców w tej samej wodzie z
mydlinami. Hugo powiedział, że ma wszy, ale wtedy panienka się przeraziła, więc musiałam
powiedzieć, że on nie wie o czym mówi. Wtedy powiedział, że to pchły, ale nie wydaje mi się.
Hugo opowiada tyle dziwnych rzeczy. Skoro mamy tutaj tyle gości, to może nastawię kawę?
Panienka zrobiła na obiad porządne mięso i mnie też zaprosiła do stołu. Może w torebce zostały
jeszcze jakieś ciasteczka, Elise?
- Dziękuję, pani Jonsen, ale wydaje mi się, że Johan Thoresen jadł w domu u swojej
siostry. Jak długo jest tutaj ciotka Ulrikke?
Poczuła, że ogarnia ją rozczarowanie. Johan wyjeżdża za cztery dni! Jak będą mogli być
ze sobą sam na sam, skoro ciotka Ulrikke będzie tu cały czas? Ona kochała Emanuela, więc po-
traktuje to jak zdradę.
I będzie miała rację, dodała w głębi ducha, wzdychając.
- Musisz wejść i przywitać się z ciotką Emanuela - powiedziała spokojnie do Johana.
Ciotka Ulrikke z pewnością usłyszała, co mówiła pani Jonsen, teraz było już za późno, żeby
Johan sobie poszedł.
- Dzień dobry, ciociu Ulrikke. Jak miło cię znów widzieć! - Zmusiła się do uśmiechu. -
Poznaj naszego dawnego sąsiada, Johana Thoresena. Studiuje rzeźbę w Paryżu i przyszedł, żeby
się z nami przywitać, zanim tam wróci po krótkim pobycie w domu. Z pewnością pamiętasz, jak
opowiadałam ci o jego siostrze Annie, która w dzieciństwie zachorowała na Heinego-Medina,
miała sparaliżowane nogi, ale odzyskała sprawność?
Ciotka Ulrikke dokładnie przyglądała się Johanowi.
- A więc dorastał pan na tej samej ulicy co Elise, a mimo wszystko udało się panu
wyjechać do Paryża, żeby studiować rzeźbę?
Johan przytaknął.
- Miałem szczęście. Pewien norweski profesor zobaczył moje rysunki i kilka niewielkich
rzeźb, które zrobiłem. Pomógł mi najpierw wyjechać Kopenhagi, gdzie byłem przez rok, a potem
do Paryża.
- Coś takiego! Dobrze to słyszeć, że chociaż komuś udało się wydostać z niedoli. I teraz
wstąpił pan, żeby się przywitać ze swoją dawną sąsiadką?
Czy głos ciotki Ulrikke brzmiał podejrzliwie? Elise pospieszyła, żeby odpowiedzieć za
niego.
- Mieszkał na Andersengården, piętro niżej, i byliśmy kompanami w zabawie, odkąd
nauczyliśmy się chodzić. Peder i Kristian traktowali go jak starszego brata.
Pani Jonsen nagle ukazała się w kuchennych drzwiach.
- Peder jest szczęśliwy za każdym razem, kiedy on nas od wiedza, ale Kristian chyba nie.
Elise poczuła, że się poci. Stwierdziła, że najmądrzej będzie zacząć rozmowę na inny
temat.
- Pomyśleć, że znów przyjechała ciocia do Kristianii! Musimy w takim razie wprowadzić
nasz plan w życie i zaprosić pana Wang-Olafsena na obiad. Ale tym razem już mu nie
zaserwujemy naleśników z jagodami. Mówiłaś, że nie są wystarczająco dobre dla takiego
dżentelmena.
Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że ciotka Ulrikke się rumieni. Miała więc rację, ciotka
była zachwycona dżentelmenem Pedera. Ciotka Ulrikke odchrząknęła.
- Jest pewien szczególny powód, dla którego tu jestem, Elise I ma to właśnie związek z
panem Wang-Olafsenem. Uważam, że musimy go koniecznie zaprosić na porządny obiad, ale
mam nadzieję, że nie rozmawiałaś z nim po moim wyjeździe.
Elise zrozumiała, do czego ciotka pije i się zawstydziła.
- Niestety, nie zdążyłam tego zrobić. Miałam strasznie dużo do zrobienia. Ale co masz na
myśli, mówiąc, że masz nadzieję, że z nim nie rozmawiałam?
- Możemy o tym porozmawiać, jak zostaniemy same. Pani Jonsen wróciła do kuchni i
zaczęła nakrywać do stołu.
- Czy będzie ktoś jeszcze, poza naszą ósemką?
- Nie wiem, czy Kristian idzie dzisiaj do pracy.
- Nie, mówił, że nie idzie. A Evert ma roznosić węgiel po obiedzie. Dlatego
powiedziałam ósemka.
- Pani Jonsen zastanawiała się, czy będzie nas więcej przy obiedzie - ciotka Ulrikke
przyszła jej z pomocą. - Obawiam się, że nie mamy wystarczająco dużo kotletów.
- Mam nadzieję, że mnie nie liczycie - powiedział nieśmiało
Johan. - Moja siostra oczekuje, że przyjdę na obiad. Miałem tylko wstąpić na chwilę i się
przywitać. Do widzenia, panno Ringstad, do widzenia, pani Jonsen - dorzucił, wychodząc z
pokoju i przechodząc przez kuchnię do wyjścia. Elise odprowadziła go na schody.
- Przykro mi, że tak wyszło - wyszeptała, dławiąc płacz. Pokręcił z uśmiechem głową.
- Niech ci nie będzie przykro, znajdziemy na to jakąś radę, Elise!
15
Pomimo rozczarowania, że Johan musiał już iść, obiad by bardzo przyjemny. Chłopcy
byli zachwyceni, kiedy zobaczyli ciotkę Ulrikke, najwyraźniej zapomnieli, że nimi
komenderowała, gdy była tu ostatnio. A może to zapach smażonych kotletów tak na nich
podziałał.
- Znów przyjechałaś? - Peder wparował do kuchni, zapominając z podekscytowania
ściągnąć zabłocone kozaki. - Tęskniłaś za nami?
Ciotka Ulrikke się roześmiała.
- Oczywiście, że za wami tęskniłam. Pomyśl, jak jest cicho i nudno, kiedy się tak siedzi
samemu całymi dniami.
Peder patrzył na nią dużymi, przerażonymi oczami.
- Ale chyba pamiętasz, co ci mówiłem. Myślę, że powinnaś przygarnąć kota, żeby spał z
tobą w łóżku. Ale pamiętaj, że jak to będzie kocur, to będzie się uganiał za dziewczynami przez
całą noc.
- Dziękuję bardzo, myślę, że w takim razie wolę jednak być sama. Przecież zawsze mogę
tu przyjechać, jak się poczuję zbyt samotna.
- Możesz leżeć w moim łóżku, jeśli chcesz. - Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - O
ile się w nim zmieścimy we dwójkę - dodał z namysłem. Potem jego twarz się rozpromieniła. -
Albo może ja przyjadę do ciebie, spać w twoim łóżku? Jest szersze.
Elise spojrzała ukradkiem na ciotkę Ulrikke, obawiając się, że ta się obrazi, ale mogła
oszczędzić sobie zmartwienia. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ciotka zbulwersowała się czymś, co
powiedział Peder. Teraz uśmiechała się do niego, puszczając oko.
- Później o tym porozmawiamy, Pederze, ale dziękuję za propozycję.
Kristian posadził Hugona na taborecie i wyglądało na to, że też był zadowolony z wizyty
ciotki Ulrikke. Evert pomagał Jensine, pani Jonsen obierała ziemniaki, a Elise wystawiła garnki z
kotletami w zasmażce i gotowaną kapustą.
- Czuję się, jakby to były święta - powiedział Peder z zadowoleniem. - Takie dobre
jedzenie jest tylko wtedy, kiedy ty u nas jesteś, ciociu Ulrikke.
Ciotka Ulrikke się uśmiechnęła.
- W takim razie, chyba muszę przyjeżdżać jeszcze częściej. Evert nagle zwrócił się do
Elise.
- Jak ci poszło w wydawnictwie? Czy książka ładnie wyglądała?
- Dostałaś tort? - dorzucił szybko Peder, zanim zdążyła odpowiedzieć.
Uśmiechnęła się.
- Książka wygląda ładnie, uczczono mnie toastem, a dyrektor wydawnictwa wygłosił
przemowę. Byłam strasznie nerwowa, ale na szczęście poszło dobrze.
Ciotka Ulrikke odwróciła się do niej.
- Chyba nie miałaś na sobie tego brzydkiego, starego płaszcza i niemodnego kapelusza?
Nie miała serca powiedzieć, że zmieniła wierzchnie ubranie u Hildy, to by jeszcze
bardziej zraniło panią Jonsen. Wystarczyło samo to, co powiedziała ciotka Ulrikke.
- Pani Jonsen była tak uprzejma i podarowała mi płaszcz i kapelusz po swojej zmarłej
siostrze. Byłoby o wiele gorzej, gdybym przyszła w chustce na głowie i szalu, jak pracownica
fabryki.
Pani Jonsen, która wcześniej zacisnęła usta, teraz z wdzięcznością uśmiechała się do
Elise.
- Nie dostałaś tortu? - Peder najwyraźniej nie zamierzał dać za wygraną.
- Nie, nie podano nic do jedzenie. Wznieśliśmy tylko toast. Ciotka Ulrikke posłała jej
przerażone spojrzenie.
- Nie jadłaś nic od śniadania?
Elise poczuła, że się czerwieni. Odkroiła kawałek kotleta i wzięła go do ust.
- Jedzenie ma niebiański smak, ciociu. A kiedy jest się bardzo głodnym, wszystko
smakuje jeszcze lepiej.
W tej samej chwili zauważyła, że Kristian siedzi i patrzy na nią z dziwnym wyrazem w
oczach. Może widział, jak schodziła z Johanem za rękę ze wzgórza Aker? Z pewnością nie mógł
ich widzieć w mieście, bo przecież całe przedpołudnie był w szkole.
A nawet jeśli, to co?, zapytała się w duchu ze złością. Nie może decydować o jej życiu.
Poza tym nie zrobiła nic złego, była wdową, a wdowa nie może ponosić odpowiedzialności za
nikogo innego niż siebie samą.
Kiedy dzieci były już w łóżkach, ciotka znalazła wreszcie okazję, żeby porozmawiać z
Elise w cztery oczy.
- Jest pewien konkretny powód, dla którego tu dzisiaj przyjechałam, Elise. Pamiętasz co
ci opowiadałam o Marie, Signe i Hugo? Że obawiam się, co się stanie, kiedy Hugo odejdzie?
Elise pokiwała twierdząco głową. Czuła się nieswojo. Teraz ciotka będzie jej robić
wyrzuty, bo nie poszła do adwokata, by poprosić o radę.
- Nie zdążyłam jeszcze odwiedzić pana Wang-Olafsena, ciociu. Wiem, że to nie jest
żadna wymówka, mogłam poświęcić jedno przedpołudnie i zostawić pisanie, ale moje dni są
takie krótkie. Poza tym ciągle to od siebie odsuwałam, bo się obawiałam.
Ku jej zdziwieniu ciotka wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca.
- To bardzo dobrze. Coś się wydarzyło od ostatniego razu.
Zerknęła w stronę schodów, żeby się upewnić, czy żaden z chłopców nie stoi u szczytu.
Potem zniżyła głos i podjęła wątek.
- Hugo na szczęście wyszedł z choroby i zrobił coś, co... Wydawało się, że szuka
odpowiedniego słowa, ale nie może
znaleźć.
- Musisz obiecać, że nikomu nie przekażesz tego, co ci teraz powiem. Czy możesz mi to
obiecać?
Elise pokiwała głową z powagą.
- Obiecuję.
- Dokument, który podpisałaś, już nie istnieje. Elise zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Hugo go spalił.
Elise wydała stłumiony okrzyk zdziwienia i patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Spalił go? Ale...
Ciotka Ulrikke wykonała ręką gest, jakby się odżegnywała.
- Nie pytaj mnie o więcej. Był u niego adwokat i Hugo nie ukrywał przed nim tego, co
zrobił. Prawdopodobnie spisał na nowo testament. Próbuje ci powiedzieć, że twój syn, Hugo, jest
dziedzicem majątku Ringstad.
Elise poczuła, że kręci jej się w głowie. To było kompletne zaskoczenie. Nigdy by nie
pomyślała, że jej teść poważy się na coś takiego.
- A co na to pani Ringstad?
- Nic o tym nie wie. I nie może się dowiedzieć. Nie wiadomo, co by jej mogło przyjść do
głowy. Signe zresztą też o niczym nie wie.
- Ale czy ona się tym nie dowie? Czy ona nie wie, gdzie leżą dokumenty związane z
majątkiem?
- Wie i to mnie bardzo martwi. Ona go zabije, jeśli się dowie, co zrobił.
Elise poczuła, że kurczy jej się żołądek.
- Ale dlaczego on... ?
- Zależy mu na tobie, Elise. Jesteś wdową po jego jedynym synu. Jego dzieci są jego
wnukami, a Hugo na dodatek został tak nazwany na jego cześć. Proste.
Elise poczuła, że wypełniają ciężkie, duszące poczucie winy Co by powiedziała ciotka
Ulrikke, gdyby ją zobaczyła z Johanem w łóżku? Na dodatek w małżeńskim łożu, które dzieliła z
Emanuelem? A na dodatek jej teść zrobił coś, co narażało go na niebezpieczeństwo! I robił to ze
względu na nią i jej dzieci.
Ciotka Ulrikke posłała jej surowe spojrzenie, Elise miała wrażenie, jakby ją całkowicie
przejrzała.
- Nie cieszysz się? Nie rozumiesz, co to oznacza? Elise pokiwała głową, czuła się
odrętwiała.
- Ależ tak, trochę mnie to przytłoczyło. Poza tym martwię się o niego.
- To był jego wybór, Elise. Nikt nie próbował go namawiać. Zresztą jedyną osobą, która
mogłaby to zrobić, jestem ja, ale ja nie odważyłabym się wyjść z tak śmiałą propozycją.
Przyznaję, że rozzłościł mnie spisek Marie i Signe i nie mogłam znieść myśli, że bękart Signe
zostanie dziedzicem Ringstad, ale decyzja Hugo zaskoczyła mnie w tym samym stopniu, co
ciebie.
- Wiesz, gdzie oni przechowują te dokumenty? Ciotka Ulrikke pokiwała głową.
- Ale Marie nie jest zainteresowana dokumentami i innymi tego typu sprawami. Nie
będzie szukać tych papierów.
- Dopóki nie zacznie czegoś podejrzewać.
Ciotka Ulrikke nic nie powiedziała. Nagle zaczęła sprawiać wrażenie powątpiewającej.
- Myślisz, że zaczęła coś podejrzewać? Podejrzewać, że on coś przedsięwziął?
- Nie mam pojęcia. Jedyne, czego z pewnością nie przeoczyła, to fakt, że on stał się
zupełnie inną osobą.
- Ale w jakim sensie?
- Jest o wiele bardziej radosny. Teraz chodzi i pogwizduje. Nie słyszałam, żeby to robił
od czasów, kiedy Emanuel był zdrowy. - Zmarszczyła czoło. - Zauważyłam, że zarówno Marie,
jak i Signe posyłały mu ukradkowe spojrzenia pełne zdumienia, kiedy ostatnio u nich byłam. Z
pewnością zastanawiały się, co mu się stało. Powiedziałam mu, że radziłam ci, żebyś się
skontaktowała z panem Wang-Olafsenem. Kiedy zrozumiałam, że się tym przejął, za-
ofiarowałam się, że przyjadę do ciebie, żeby ci opowiedzieć, co się wydarzyło. Miałam nadzieję,
że nie zdążyłaś jeszcze tego zrobić.
- Przejął się tym?
- To chyba nic dziwnego. Uważa, że to wstyd, żeby ojciec jednego z najlepszych
przyjaciół Emanuela dowiedział się, jak zostałaś przez nich potraktowana.
Elise rozumiała. Teraz była zadowolona, że się tak ociągała z pójściem tam.
Przez chwilę siedziały w zupełnej ciszy.
- Mówisz, że moja teściowa zauważyła, że teść się zmienił. Jak sądzisz, co ona o tym
myśli?
- Marie nie jest głupia. Z pewnością radzi się też Signe. Signe jest co najmniej równie
zapiekła jak Marie, poza tym jest młoda, więc ma na pewno więcej wyobraźni. Mam szczerą na-
dzieję, że nie przyjdzie jej na myśl ten dokument, kiedy zacznie się zastanawiać, co się stało z
Hugo.
Elise się wzdrygnęła.
- A czy on nie może powiedzieć, że powierzył wszystkie najważniejsze dokumenty
adwokatowi, w razie pożaru lub innej katastrofy?
- Jeśli Marie nabierze podejrzeń, z pewnością natychmiast skontaktuje się z adwokatem.
Wątpię, żeby miał na tyle odwagi, żeby nakłamać jej w żywe oczy.
Elise zagryzła wargi i pokręciła głową.
- Żałuję, że on to zrobił. Teraz każdego dnia będę się niepokoić, a jeśli coś mu się stanie,
będę czuła, że to z mojej winy.
Twarz ciotki Ulrikke nabrała pełnego dezaprobaty wyrazu.
- Z twojej winy! - prychnęła głośno. - W tym wypadku to ktoś zupełnie inny poniesie
konsekwencje swoich złych czynów!
- No i co nam to da? Zarówno tobie jak i mnie, zależy na nim. Dzieci też go kochają. Nie
potrafiłabym się cieszyć z tego, że Hugo przejmie majątek, gdyby coś miało się stać teściowi.
Coś związanego z tą sprawą.
Ciotka Ulrikke westchnęła i jakby zapadła się w sobie. Jak tylko zniknęła jej surowość,
wydawała się mała i drobna.
- Módlmy się, żeby nic mu się nie stało, Elise.
16
Elise opowiedziała ciotce Ulrikke o młodym studencie i pisarzu, który chciał pomagać
biednym, o jego spotkaniu z dziewczętami z ulicy Lakkegata i o jego artykule, który pojawił się
w gazecie. Było coś dziwnego w ciotce Ulrikke, pomyślała Elise, idąc do Othilie. Nigdy by się
nie odważyła o tym opowiedzieć pani Ringstad albo komuś innemu z tej warstwy społecznej, ale
z ciotką Ulrikke było inaczej. Pomimo tego, że była panną, czasami pruderyjną, miała o wiele
więcej zrozumienia dla innych ludzi, niezależnie od tego, czym się zajmowali.
Pozwoliła jej nawet przeczytać swoją odpowiedź skierowaną do Asle Diriksa. Kiedy
ciotka to przeczytała, nie mogła się nachwalić.
- Brawo, Elise, dobrze mu tak!
Teraz odprowadziła ją na zewnątrz i zapewniła, że kiedy Elise pójdzie na Lakkegata, ona
razem z panią Jonsen, zajmą się maluchami. O dziwo, obydwie starsze panie przypadły sobie w
pewien sposób go gustu, pomimo tego, że tak bardzo się od siebie różniły.
Poczuła, że gryzie ją sumienie, kiedy skierowała się w stronę mieszkania kierownika
fabryki. W pewien sposób było to oszustwo w stosunku do ciotki Ulrikke, ale być może była to
jej jedyna szansa na spotkanie się dziś z Johanem.
To dziwne wrażenie, wiedzieć, że Johan mieszka teraz w jej dawnym domu. W jej raju,
jak go nazywała w głębi duszy. Nie chciała ranić Emanuela i chłopców, zdradzając, że tęskni do
tamtego miejsca, ale dom na Hammergaten nie był w stanie zająć tego samego miejsca w jej
sercu. Może to rzeka lub wodospad albo całe to zamieszanie i życie, które wnosiły fabryki Graah
i Hjula. Zarazem przechodziły ją ciarki, kiedy widziała te wszystkie umęczone dziewczyny w
szarych ubraniach roboczych, które pędziły przez most o szóstej rano i wracały dwanaście albo
czternaście godzin później. Mimo to było coś niezwykłego w moście Beiera - wierzby płaczące,
które pochylały się nad rzeką, równina, która rozciągała się przed szkołą i domy leżące wokół.
Na Hammergaten wszystko było takie ciche. Nie słyszała wodospadu, rzadko widziała, żeby ktoś
przechodził obok jej domu. Było coś niezwykłego w warunkach, do jakich się przywykło, dora-
stając. Jeśli było się przyzwyczajonym do ciszy, preferowało się ciszę. Jeśli było się
przyzwyczajonym do ludzi, życia i zgiełku, chciało się to słyszeć cały czas.
Z komina leciał dym, ale Anna przecież zawsze była w domu. Znów poczuła silny
niepokój na myśl o zbliżającym się terminie porodu Anny. Złożyła ręce i odmówiła krótką
modlitwę w intencji Anny, żeby wszystko dobrze się potoczyło, żeby dziecko urodziło się
zdrowe, a jego matka nie ucierpiała przy porodzie.
Johan otworzył jej drzwi. Zobaczył ją przez okno i uśmiechał się od ucha do ucha.
- Naprawdę udało ci się uciec? - W jego głosie była wesołość. Anna wyjrzała zza jego
ramienia.
- Wejdź szybko do środka, Elise, żeby nie uleciało nam ciepło! Johan co pięć minut
wyglądał przez okno, bo powiedziałam, że czuję to po sobie, że przyjdziesz.
Elise pokręciła ze zdumieniem głową.
- Naprawdę to czułaś? Pomimo że szanse były tak małe? Johan się roześmiał.
- Znasz przecież Annę. Ona wszystko po sobie czuje. Wiedziała, że jestem w pobliżu
tego dnia, kiedy przyjechałem, pomimo tego, że cudem uszedłem z życiem.
- Wejdź! - powiedział i wciągnął ją do środka. - Zdejmuj płaszcz i kapelusz i usiądź przy
kuchennym stole. Jak widzisz, napaliliśmy w tym starym kominku. Anna stwierdziła, że nad ra-
nem było przeraźliwie zimno. - Znów się roześmiał, z pewnością czuł to samo co ona, miał
ochotę śmiać się kiedy byli razem.
- Jak ci się udało wyjść?
- Postąpiłam trochę nieładnie. Wybieram się na Lakkegata, żeby przekazać Othilie
pieniądze od Asle Diriksa i użyłam tego jako wymówki.
- To chyba nie jest wymówka, skoro i tak się tam wybierasz? Mogę cię odprowadzić.
Niedobrze, żeby samotna kobieta szła tam sama. Nawet w środku dnia.
- Jak to dobrze, że możesz jej towarzyszyć, Johan - powiedziała Anna. Zwróciła się do
Elise z uśmiechem. - Johan powiedział, że ciotka Emanuela znów przyjechała z wizytą. Jak ty to
zniesiesz? Czy ona czasem nie jest trudnym człowiekiem?
- Jest specyficzna, ale chłopcy ją lubią. Osobiście uważam, że o wiele łatwiej jest
rozmawiać z nią niż z innymi osobami w jej rodzinie. Jest przedziwną mieszanką wyrafinowanej
mieszczanki, pruderyjnej starej panny i zaangażowanej kobiety postępu. Ma te same
uprzedzenia, jakie mają inni pochodzący z tej samej warstwy społecznej, ale jednocześnie jest
pełna empatii, co nie przestaje mnie zaskakiwać. Ma też umiejętność stawiania się w czyjejś
sytuacji.
Johan uśmiechnął się żartobliwie.
- Wygląda na to, że jesteś prawie zadowolona z jej przyjazdu. - Spojrzała mu w oczy. -
Naprawdę tak myślisz?
Ujął jej dłoń w swoją.
- Wiem, jak się poczułaś, kiedy ją wczoraj zobaczyłaś, Elise. Podziwiam cię, jesteś
naprawdę wielkoduszna.
- Co miałam zrobić? Nie mogłam jej zabronić zostać. Poza tym przyjechała w
szczególnej sprawie. Niestety nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi, ale ma to związek z
majątkiem Ringstad. Wątpię, żeby została na długo.
- Zdaje się, że pani Jonsen powiedziała, że ciotka ma dwie pełne walizki.
Roześmiała się.
- Poprzednio też je miała. Jej ubrania wisiały w każdym możliwym miejscu, topiłam się
w damskiej odzieży. Kiedy zaczęło padać i chłopcy przychodzili do domu przemoknięci do
suchej nitki, nagle zaczęło jej się spieszyć do domu. Zbyt wiele mokrych skarpet i swetrów było
rozwieszonych do wyschnięcia.
- Mam w takim razie nadzieję, że znów zacznie padać całymi dniami - powiedziała Anna.
Wyjrzała przez okno. - Ale obawiam się, że raczej zacznie padać śnieg. Być może ciotka Ulrikke
inaczej patrzy na śnieg.
Elise spojrzała na Johana.
- A teraz zostały już tylko trzy dni do twojego wyjazdu. Ścisnął jej dłoń.
- Pamiętaj, co uzgodniliśmy, Elise. Czas płynie szybko, a my mamy się na co cieszyć.
Pstryk i znów będzie lato.
Anna patrzyła to na jedno, to na drugie.
- Macie jakieś plany na lato? Johan uśmiechnął się.
- Chyba nie myślisz, że będziemy czekać dłużej, niż to konieczne?
- Czy to oznacza, że będzie ślub?
- To miało być pytanie? Anna się roześmiała.
- Musicie mnie przecież poinformować, żebym mogła już zacząć szyć sobie suknię.
Pozwolisz, żebym powiedziała o tym Torkildowi i ojcu, Johanie?
- Możesz powiedzieć Torkildowi, ale nie powinnaś mówić ojcu. Zanim się obejrzymy,
zjawią się u nas panie Evertsen, Albertsen z całą resztą kobiecego stowarzyszenia, żeby potwier-
dzić tę informację. Elise, podejdź i usiądź mi na kolanach. To nie szkodzi, że Anna zobaczy.
Elise spojrzała zawstydzona na Annę, ale zrobiła to, o co prosił, kiedy Anna z uśmiechem
pokiwała głową.
- To prawie jak za dawnych czasów, kiedy siedzieliśmy razem w kuchni na
Andersengården i baliśmy się, że matka wyjdzie z izdebki obok. - Anna się roześmiała. - Ja
wtedy leżałam w łóżku i nadstawiałam uszu. Zazdrościłam wam, ale jednocześnie byłam
szczęśliwa, dlatego że to Elise była twoją miłością.
Elise poczuła, że ściska ję w gardle.
- Zawsze byłaś dobrym człowiekiem, Anno. Zasłużyłaś, żeby sama zaznać miłości i żeby
być z Torkildem. Nigdy nie zapomnę waszych zaślubin, to było jedno z najbardziej wzruszają-
cych wydarzeń w moim życiu.
- To by się nigdy nie wydarzyło, gdybyś nie zaprosiła mnie na swój ślub i z nim nie
zapoznała.
Elise się skrzywiła.
- Nie przypominaj mi tego nieprzyjemnego ślubnego przyjęcia, kiedy Agnes... - nagle
zamilkła. - Wybacz Johan. Prawie zapomniałam, że była twoją żoną. Swoją drogą, spotkałam tu
kiedyś jej matkę i ojca. Jej matka powiedziała, że Agnes urodziła kolejne dziecko i że zamierzają
się przeprowadzić do Minnesoty. Wiedziałeś o tym?
Pokręcił głową.
- Nie, ale też mnie to nie interesuje.
- Przecież kochałeś Larsa - powiedziała Anna.
- I właśnie dlatego nie chcę nic o nich słyszeć. - Potem przycisnął do siebie Elise. - Teraz
to już należy do przeszłości. Kiedy zrozumiałem, że i tak nie jestem ojcem Larsa, i po jakimś
czasie straciłem z nimi kontakt, udało mi się większość tych spraw zostawić za sobą.
Elise się zaczerwieniła i przytuliła do niego jeszcze mocniej.
- Ktoś nadchodzi. Myślę, że to ojciec. - Anna wyjrzała przez okno.
Elise zerwała się i usiadła na taborecie obok Johana. Pan Thoresen wpadł do pokoju.
- Do licha, co za straszna zimnica! Tak sobie myślę, że chyba znów się wybiorę do
Stanów! - W tej samej chwili zauważył Elise.
- Oho, widzę, że mamy eleganckich gości. Elise się uśmiechnęła.
- Witam, panie Thoresen. Właściwie to wybieram się do miasta, ale wstąpiłam, żeby się
dowiedzieć jak się miewa Anna.
Zachichotał.
- A nie przyszłaś czasem, żeby odwiedzić swojego dawnego ukochanego?
Johan pospieszył, żeby odpowiedzieć za nią.
- Ależ oczywiście, tylko jest tak nieśmiała, że wstydzi się do tego przyznać. - Podniósł
się. - Obiecałem, że odprowadzę Elise na Lakkegata. Musi niedługo wrócić, bo ma gościa.
Powinieneś go, a raczej ją poznać, ojcze, zwłaszcza że ciągle oglądasz się za eleganckimi
damami.
Pan Thoresen spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Elegancka dama, powiadasz? Czy jest zamężna?
- Nie, jest panną. W odpowiednim dla ciebie wieku.
- Naśmiewasz się z własnego ojca?
- Nie, taka jest prawda. Nazywa się Ulrikke Ringstad i wywodzi się z majątku
położonego niedaleko Eidsvoll. Chociaż przyjechała tylko na kilka dni, ma dwie walizki pełne
ubrań.
Pan Thoresen zwrócił się do Elise.
- Jeszcze nie widziałem twojego salonu, Elise. Pomimo że jestem ojcem twojego
dawnego ukochanego. Czy to nie czas najwyższy, żeby mnie zaprosić?
- Ależ tak. Jeśli panowie chcecie, możecie przyjść obaj. Zapraszam całą czwórkę - dodała
i spojrzała na Annę.
Anna się uśmiechnęła.
- Lepiej będzie, żebyśmy z Torkildem odłożyli to na następny raz. Zrobi się zbyt duży
tłok.
Pan Thoresen klasnął z zachwytem w dłonie.
- O rany, teraz wpadłem w dobry humor! Szczerze mówiąc, zaczyna mnie już męczyć
mgła, dźwięk syren i smród z rzeki. To umawiamy się na jutro, Elise?
- Chcesz powiedzieć, że nie widzisz ich razem? Ciotki Ulrikke i ojca?
Elise zakryła usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Chyba oszalałeś, Johan! To będzie fiasko.
- Fiasko? Gdzie tam. To będzie z pewnością jedna z najbardziej zabawnych rzeczy, jakie
nam się przytrafiły Mnie to nie przeszkadza, że ona będzie przerażona ojcem, to nie w jej rodzi-
nę zamierzam się wżenić.
Szli obok siebie, aż doszli do Fabryki Płótna Żaglowego. Otoczył ją wtedy ramieniem i
przycisnął do siebie.
- Pomyśl, że mimo wszystko udało mi się z tobą dzisiaj być. To przeszło moje
najśmielsze oczekiwania. - Zatrzymał się, pociągnął ją za sobą do bramy i pocałował. - Uda ci
się wymyślić jakąś wymówkę, żebyśmy mogli tak porządnie pobyć razem przed moim
odjazdem?
- Postaram się.
Znaleźli Othilie na ulicy. Mimo że był środek dnia, ona się już ustawiła, gotowa, by
zacząć nowy dzień pracy. Kiedy rozpoznała Elise, otworzyła szeroko oczy. Jej spojrzenie
powędrowało w stronę Johana. Z pewnością pomyślała, że Elise przyprowadziła jej nowego
klienta, bo uniosła swoją krótką dzierganą spódnicę i jeszcze bardziej odsłoniła dekolt.
- Othilie, mam tu coś dla ciebie od tego mężczyzny, który był tu ze mną ostatnio -
powiedziała ściszonym głosem, żeby nikt inny nie mógł jej usłyszeć.
Othilie spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem.
- Jest mu przykro, bo napisał artykuł inaczej, niż mi obiecał. Chce ci coś dać w ramach
zadośćuczynienia.
Rozejrzała się na wszystkie strony, a kiedy upewniła się, że nikt nie zwracał uwagi na to,
co robiła, wcisnęła jej w dłoń plik zwiniętych banknotów.
- Biegnij z nimi do domu i dobrze je schowaj. Może zrobisz sobie wolne przez kilka dni i
kupisz coś porządnego do jedzenia i jakąś ciepłą odzież.
Othilie nie odważyła się spojrzeć, by sprawdzić, jaka to była kwota. Elise rozumiała, jak
bardzo była podekscytowana. Nachyliła się do jej ucha i wyszeptała: - To jest dwieście koron.
Othilie przewróciła oczami i zrobiła się czerwona na twarzy.
- Teraz sobie żartujesz! Elise pokręciła głową.
- Przyjmij je, on chciał się tylko wykupić od wyrzutów sumienia. U mnie w gościnie jest
moja pewna stara ciotka, więc spieszę się do domu. Nie zamierzam cię zawieść, Othilie. Jeśli
student nie ma odwagi, żeby napisać o sytuacji, w której jesteście, ja to zrobię.
Uśmiechnęła się na pożegnanie i skierowała się w stronę domu, szczęśliwa, że ma przy
swoim boku Johana.
17
- Dawny sąsiad z podwórka, na którym mieszkałaś jako dziecko? - Ciotka Ulrikke
spojrzała na nią z ukosa. - Dlaczego właściwie ich tu zaprosiłaś?
- Po pierwsze, to wcale nie żadne podwórko, po drugie - byli naszymi najlepszymi
przyjaciółmi. Przedwczoraj spotkałaś jego syna, opowiadałam ci też o jego córce, która
zachorowała na chorobę Heinego-Medina. Ojciec jest wdowcem. Przez wiele lat był
marynarzem, ale potem osiadł w Ameryce i nie tak dawno temu wrócił jako całkiem zamożny
człowiek.
Ciotka Ulrikke nagle wydała się zainteresowana i Elise zaczęła żałować tego, co
powiedziała pod koniec. Lepiej, żeby ciotka była przygotowana na jego sposób bycia, niż gdyby
miała się potem irytować z powodu jego zachowania i sposobu mówienia. - Wciąż posługuje się
tym samym językiem, co inni ludzie z naszej okolicy, to tylko Anna i Johan nauczyli się mówić
ładnie. Myślę, że to pod wpływem matki - ona uważała, że będziemy mieć większe możliwości,
żeby osiągnąć coś w życiu, jeśli będziemy mówić tak jak ludzie po drugiej stronie rzeki. Poza
tym on jest dość... - Nie dokończyła zdania, szukając odpowiednich słów. - Dość bezpośredni.
To znaczy, on nie jest z tych ludzi; do których ty jesteś przyzwyczajona, on mówi, co myśli.
- Rozumiem, że jest bardziej jak Peder. Elise się uśmiechnęła.
- Można tak powiedzieć, ale to już nie jest takie urocze w wykonaniu osoby dorosłej.
Przyszli punktualnie na przedpołudniową kawę. Ciotka Ulrikke chciała zaprosić ich na
kolację, ale Elise wolała, żeby chłopców nie było w domu. Peder znów pewnie by coś wypaplał,
a Kristian stałby się podejrzliwy.
Jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Johana. W oczach miał wesoły błysk. To
pomogło. Obawiała się tej wizyty, ale stwierdziła, że najlepiej będzie podejść do tego z
uśmiechem.
Thoresen wyglądał całkiem odświętnie, w dobrze skrojonym garniturze ze Stanów, z
przedziałkiem na środku głowy i przygładzonych włosach. Właściwie był ładnym mężczyzną,
przynajmniej kiedyś, ale ciężkie życie odcisnęło na nim piętno.
W młodości z pewnością nie różnił się bardzo wyglądem od Johana, pomimo że mieli
zupełnie inną naturę.
Ukłonił się, wziął dłoń ciotki Ulrikke i ją pocałował. Elise zauważyła, że ciotka Ulrikke
dostała nagle wypieków na policzkach. Żeby tylko tego nie zepsuł, mówiąc jakąś głupotę.
Ciotka Ulrikke nalegała, żeby zjedli w salonie. Nie wypada zapraszać gości do kuchni,
twierdziła. Zwinęła swoją kołdrę i przykryła ją kocem, tak że łóżko stało się swego rodzaju sofą.
Elise była zmuszona postawić maszynę do pisania w kącie na podłodze, żeby zrobić miejsce na
stole. Ku jej zdziwieniu ciotka Ulrikke wyciągnęła skądś biały obrus ozdobiony gipiurą i cztery
filiżanki malowane w róże.
- Przywiozłaś filiżanki z domu? Ciotka Ulrikke pokiwała głową.
- Kiedy Emanuel przywiózł co bardziej wartościowe rzeczy z powrotem do Ringstad,
poczułam, że moim obowiązkiem jest zwrócenie niektórych z nich.
Ciotka Ulrikke wcieliła się w rolę gospodyni i pokazywała gościom salon, podczas gdy
Elise poszła nastawić czajnik z kawą.
Na kuchennym stole stało puste pudełko po ciastkach. Kiedy pani Jonsen je przyniosła,
było do połowy pełne i właściwie miało trafić do związku misyjnego. Chciałaby wiedzieć, jakim
cudem ciotce Ulrikke udało się namówić panią Jonsen, żeby je u nich zostawiła.
Prawdopodobnie kupiła ciastka za kwotę, która przekonała panią Jonsen.
W końcu pani Jonsen mogła upiec ich więcej.
Kiedy przyszła z kawą, zobaczyła, że Johan i jego ojciec siedzą na brzegu sofy. Wysoki
brzeg łóżka był z pewnością niewygodny, uwierał pod kolanami. Ciotka Ulrikke siedziała na
krześle wyprostowana, miała na sobie ciaśniejszy niż zazwyczaj gorset. Wciąż miała czerwone
policzki.
- Jakież to ciekawe! - wykrzyknęła. - Pomyśleć, że rzeczywiście był pan w Ameryce!
Thoresen wcześniej wyglądał na onieśmielonego, ale teraz się otworzył.
- Byłem w Północnej Dakocie, Minnesocie i Ohio. Zajmowałem się młócką i pracowałem
w kamieniołomach. - Podwinął rękaw marynarki, żeby pokazać swoje mięśnie. - Mężnieje się od
takiej roboty - dorzucił z dumą.
Ciotka Ulrikke wpatrywała się w jego ramię, w tym miejscu, gdzie koszula opinała
mięsień. Potakiwała, nic nie mówiąc, wyglądała na zdumioną.
Thoresen musiał odebrać jej milczenie jako podziw i może miał rację.
- Zimą transportowaliśmy zboże. Mieliśmy tyle roboty, że prawie nie spaliśmy w nocy,
ale jakie za to z tego były money! - Wykonał palcami gest przeliczania pieniędzy, jak gdyby
chciał pokazać, ile zarobił. - Żeby Pani widziała, ile tam jest automobilów! Chciałem sobie kupić
wóz, ale zamiast tego wróciłem back nad rzekę Aker. - Głośno się roześmiał. - Kiedy się wie, jak
to jest na Stilla, nad tamą Brekkedammen i przy Wzgórzu Bakke Mølle, kiedy się widziało
wodospady w dolinie Nydalen i prastary las przy cegielni, to żadne inne miejsce w całym
świecie nie może się z tym równać!
Ciotka Ulrikke słuchała z zapartym tchem.
- A jacy są tam ludzie? Czy są schludni i ładni?
- Chryste, tak. To żadni hotentoci, jeśli nad tym się panienka zastanawia. Są biali jak my,
damy chodzą ubrane w jasne, koronkowe suknie, na głowie noszą kapelusze z kwiatami, a
mężczyźni wyglądają jak ci dżentelmeni z ulicy Karla Johana. Gdyby nie moje dzieci - Johan i
Anna, z pewnością zostałbym tam na dłużej.
- Rozumiem, że zamierza pan tu zostać jakiś czas.
- Zostanę dopóty, dopóki nie zacznie mnie nosić. - Roześmiał się głośno. - Dobrze się
trzymam jak na swój wiek i nie zamierzam popaść w nieróbstwo na resztę życia. Poza tym
jestem wdowcem. - Puścił do niej oko.
Ciotka Ulrikke spąsowiała i pospiesznie włożyła do ust ciastko. Elise zwróciła się do
Johana.
- Jakim statkiem popłyniesz w drodze powrotnej?
- Parowcem „Victoria". - Uśmiechnął się. - Nie obawiaj się. Patrząc na wieżę na
Sankthanshaugen, nic nie wskazuje na to, żeby znów zbierało się na sztorm.
Ciotka Ulrikke musiała przypadkiem usłyszeć, co powiedział, pomimo że była bardzo
zaabsorbowana Thoresenem. Nagle zerknęła na Elise, z uważnym spojrzeniem w oczach. Z
pewnością zwróciła uwagę, że Johan powiedział Me obawiaj się. Człowiek się przede wszystkim
obawia o swoich najbliższych, z pewnością domyśliła się, że tych dwoje są sobie bliscy.
W tej samej chwili usłyszeli podniecone chłopięce głosy i harmider przed domem.
Ciotka Ulrikke wyciągnęła zegarek kieszonkowy i sprawdziła czas.
- Przecież chłopcy jeszcze powinni mieć zajęcia.
Elise zmarszczyła czoło. Miała wrażenie, że wyraźnie słyszy głos Pedera, ale ciotka
miała racje, jeszcze powinni mieć zajęcia w szkole. Wtedy rozległ się hałas i drzwi gwałtownie
się Otworzyły. Głos Pedera rozniósł się po domu.
- Elise, Elise! Chodź szybko! Peder zaraz umrze! Zarówno Elise, jak i Johan zerwali się z
krzeseł i wybiegli do
kuchni. W drzwiach stał Peder, chwiejąc się na nogach i trzymając dłoń na czole. Po
policzku ściekała mu krew.
- Na miłość boską! - Elise wydała z siebie okrzyk i rzuciła się w jego kierunku, ale Johan
był szybszy.
- Co się stało? - Podniósł Pedera i zaniósł go na ławę, po czym delikatnie odsunął jego
dłoń z czoła. Peder wył.
Elise podbiegła do kuchenki i nastawiła wodę, żeby móc obmyć ranę. Evert stał na
środku pomieszczenia. Łzy spływały mu po policzkach.
- Zatłukę go! Cholerny gnojek! - Pociągnął nosem ocierając łzy i nos o rękaw kurtki.
Nieczęsto można było zobaczyć Everta tak wzburzonego, nigdy też nie przeklinał.
Przynajmniej nie robił tego w domu. Elise spojrzała na niego.
- Czy to Pingelen? Evert pokiwał głową.
- Urwę mu łeb i połamię mu łapy! Johan zwrócił się do niego.
- Rzucił kamieniem?
Evert znów pokiwał twierdząco głową.
- Dlaczego to zrobił?
- Bo nauczyciel poklepał Pedera po ramieniu i powiedział, że dobrze mu idzie. Wtedy
Pingelen powiedział, że Peder jest najgłupszy z całej klasy i że poprzedni nauczyciel chciał go
wysłać do szkoły dla półmózgów, ale wtedy nauczyciel się zdenerwował i wyrzucił go za drzwi.
Miał też zanieść do domu uwagę i teraz jego ojciec go spierze.
Evert wciągnął powietrze, pociągnął nosem i zanim dokończył, znów otarł oczy rękawem
kurtki.
- Pingelen poleciał za nami na przerwie, podniósł kamień i trafił Pedera prosto w głowę,
potem powiedział Grinebiternowi, że to Peder rzucił w niego kamieniem, więc Grinebiteren
powiedział Pederowi, że ma iść do domu i nie pokazywać się w szkole przez trzy dni i że
dyrektor napisze list do jego ojca i matki. Kiedy zauważyłem, że Peder tak mocno krwawi, nie
pozwoliłem, żeby wracał sam, więc teraz ja też pewnie mam się nie pokazywać w szkole przez
trzy dni. - Znów pociągnął nosem.
Elise stała bez ruchu i słuchała, ledwo mogła złapać oddech. Nauczyciel Knudsen
pochwalił Pedera. Czy naprawdę szło mu teraz lepiej niż kiedyś? Byłoby niebezpiecznie, gdyby
nauczyciel chwalił Pedera, kiedy on na to nie zasługiwał. Kiedy w ogóle go chwalił. Zarówno
Pingelen jak i inni chłopcy uwzięli się na Pedera już wcześniej, wtedy kiedy stwierdzili, że Elise
i jej rodzina nieuczciwie załatwiła matce miejsce w sanatorium, byli też zazdrośni, że Armia
Zbawienia bardziej im pomaga niż innym. Wtedy grozili Pederowi, że wepchną go do
wodospadu. Do tej pory nie była pewna, czy byliby do tego zdolni, ale to brzmiało groźnie.
Rzucić go kamieniem w głowę było równie nikczemne.
- A więc nie wiesz, czy nauczyciel Knudsen dowiedział się, co się wydarzyło?
Evert pokręcił głową.
Johan spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.
- Ale ten drugi nauczyciel, chyba musiał zauważyć, że to Peder krwawi?
Evert pokręcił głową.
- Pingelen pobiegł do niego i powiedział, że Peder rzucił w niego dużym kamieniem, a
kiedy Grinebiteren powiedział, że Peder ma iść do domu, Peder tak się przestraszył, że zaczął
biec.
Johan pokręcił głową, widocznie rozsierdzony. Na szczęście kuchenka była dobrze
nagrzana i woda szybko się zagotowała. Nalała ją do miednicy, wyciągnęła czystą szmatkę i
pozwoliła, by Johan przemył ranę. Peder miał najwyraźniej większe zaufanie do niego niż do
niej. Okazało się, że rana wcale nie była tak głęboka jak na początku się obawiali i kiedy cała
skrzepnięta krew została zmyta, nie wyglądało to już tak źle. Elise wyciągnęła bandaż i plaster.
Peder otarł łzy, a kiedy Elise powiedziała, że zarówno on jak i Evert dostaną po dwa
ciastka, na jego ustach pojawił się ostrożny uśmiech.
- Co się, na litość boską, wyprawia w tej kuchni? - zapytała ciotka Ulrikke z delikatną
wymówką w głosie, kiedy Elise przyszła po talerz z ciastkami. Na szczęście zostało jeszcze kilka
ciastek.
- Ktoś rzucił w Pedera dużym kamieniem. Obficie krwawił.
- To takich masz tu urwisów, Elise? - Thoresen uśmiechnął się wesoło. - Jak dostaną
teraz lanie, to w końcu wyjdą na ludzi.
Ciotka Ulrikke śmiała się tak, jak gdyby Thoresen opowiedział dobry dowcip. Jej
policzki były zarumienione jak nigdy wcześniej.
- To nie była wina Pedera. To ktoś inny powinien dostać lanie.
Ciotka Ulrikke pokiwała głową.
- To prawda, Elise. Peder nigdy nie jest niegrzeczny, mimo że jest dość niewychowany.
- Obić ich kijem, i to na goły tyłek, to jedyne, co może pomóc. Ja tak robiłem z Johanem
i sama pani widzi, jaki jest porządny. Gdybym tego nie robił, w życiu nie siedziałby teraz w Pa-
ryżu jako rzeźbiarz!
Elise miała ochotę mu powiedzieć, że trudno jej sobie przypomnieć, żeby bywał w domu,
gdy dzieci były małe, i że to pani Thoresen ich wychowywała. Dała sobie jednak spokój.
Peder i Evert dostali po trzy ciastka i wkrótce zapomnieli o złości i strachu. Elise
obiecała, że porozmawia z nauczycielem Knudsenem i powiedziała im, że mają zostać w domu,
dopóki sprawa się zostanie wyjaśniona.
Johan usiadł na ławie i otoczył Pedera ramieniem.
- Pomimo tego, że jesteś teraz za mały, żeby to zrozumieć, t wiedz, że to Pingelen jest
teraz w najgorszym położeniu. Wie, ż zrobił coś złego, i czuje, że zachował się brzydko i
niesprawiedliwie. Najgorsze jest to, że tacy chłopcy stają się coraz gorsi, żeby zagłuszyć wyrzuty
sumienia. Najlepiej by było, gdyby ktoś mu pomógł, ale najwyraźniej nikt nie ma odwagi.
Peder patrzył na niego wielkimi oczami.
- Chcesz przez to powiedzieć, że mam być dla niego miły, mimo że rzucił we mnie
kamieniem?
- Nie, to by było za dużo. Chcę ci tylko powiedzieć, że on z pewnością w głębi ducha źle
się z tym czuje. To nie jest przyjemne uczucie, kiedy wiesz, że byłeś dla kogoś niedobry.
Peder i Evert wpatrywali się w niego ze zdumieniem, chrupiąc ciastka.
Johan zerknął na Elise.
- Nie wygląda na to, żeby ojciec się spieszył. Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Wygląda na to, że przyjemnie im się rozmawia.
- A ty się tak obawiałaś - zażartował z uśmiechem. Evert spojrzał na niego.
- Dlaczego Elise się obawiała?
- Ponieważ spodziewała się, że ciotka Ulrikke stwierdzi, że mój ojciec jest nie dość
wyrafinowany.
Elise zdenerwowała się.
- Wcale tak nie powiedziałam!
- Oczywiście że nie. Jesteś zbyt dobrze wychowana, żeby powiedzieć to, co myślisz.
- Wcale nie myślę, że twój ojciec nie jest dość wyrafinowany.
- Nie, ty tak nie myślisz, ale ciotka Emanuela z pewnością tak.
- To, czego się obawiałam, to, że twój ojciec powie coś, co mogłoby ją rozzłościć. Nie
jest przyzwyczajona do obcowania z ludźmi, którzy mówią to, co im leży na sercu.
- Wydawało mi się, że mówiłaś, że ona mówi to, co myśli.
- Tak, ale nie zawsze jej się podoba, kiedy inni robią to samo. Nikt inny poza Pederem.
Peder się podniósł.
- Chyba pokażę ciotce Ulrikke moją ranę na czole. Może pójdzie do dyrektora i powie
mu kilka słów prawdy. Skoro ma odwagę mówić to, co myśli.
Szybko podszedł do drzwi i wmaszerował do salonu.
- Ciociu Ulrikke?
- A co to za maniery, Pederze? Wejdź i przywitaj się ładnie z naszym gościem.
Elise i Johan wymienili spojrzenia, nasłuchując, jak przebiega rozmowa w salonie. Elise
żałowała, że go nie zatrzymała. Peder z pewnością nie pamiętał ojca Johana, to było zbyt dawno
temu.
- Czy to ty jesteś osobą, której wizyty obawiała się Elise? Ciotka Ulrikke nerwowo się
roześmiała.
- Teraz się wygłupiasz Pederze. Elisa cieszyła się na te odwiedziny cały dzień. Pan
Thoresen był waszym sąsiadem w kamienicy, w której mieszkaliście jak byłeś mały.
- Przecież wiem. Przecież to ojciec Johana. A Johan... - urwał. Elise wstrzymała oddech.
- Nie pamiętałem, jak wyglądasz, ale nie miałeś takich przylizanych włosów.
Thoresen się roześmiał.
- Ale ja ciebie pamiętam, mały urwisie. Tak krzyczałeś w nocy, że musiałem zejść do
sklepu, żeby kupić sobie wino na sen.
- Myślę, że ojciec Johana jest elegancia, ciociu Ulrikke. Nawet nie ma dziur na rękawach.
Ciotka Ulrikke się roześmiała.
- Chyba nie myślisz, że dżentelmen, który wraca z Ameryki, będzie miał dziury na
rękawach, Pederze!
- W takim razie, dlaczego mówisz, że nie jest dość wyrafinowany?
- Wcale tak nie powiedziałam.
- Elise spodziewała się, że będziesz uważała, że on nie jest dostatecznie wyrafinowany.
Tak powiedział Johan.
Zrobiło się cicho. Elise zagryzła wargę i posłała Johanowi zmartwione spojrzenie.
- Nie powinniśmy byli pozwolić, żeby Peder do nich poszedł - wyszeptała.
Johan zachichotał.
- Żadnemu z nich to nie zaszkodzi.
Nagle dobiegł ich śmiech ciotki Ulrikke. Śmiała się tak serdecznie, jak nigdy dotąd.
Chwilę później zawtórował jej Thoresen, śmiali się do rozpuku, więc Peder przydreptał do
kuchni i zapytał płaczliwym głosem: - Czy znów powiedziałem coś nie tak?
18
Kiedy ciotka Ulrikke usłyszała całą historię ze szczegółami, zgodziła się, że następnego
dnia Elise musi iść do szkoły i porozmawiać z nauczycielem Pedera.
Dzisiaj też udało mi się zobaczyć z Johanem, pomyślała Elise wzdychając z ulgą, ale
jednocześnie poczuła, że ogarnia ją melancholia. Następnego dnia Johan wyjedzie.
Nie wiedziała, jak wytrzyma czas, zanim on na stałe wróci do domu. Powiedział, że
wątpi, że będzie go stać na powrót do domu na Boże Narodzenie.
- Bądź zdecydowana, ale okaż nauczycielowi szacunek - pouczyła ją ciotka, kiedy
odprowadzała ją do wyjścia. Peder i Evert mieli pomóc jej przypilnować maluchy.
Rozmawia ze mną, jak gdybym była niepełnoletnia, pomyślała Elise z rezygnacją. Gdyby
była w bardziej pogodnym nastroju, być może przyjęła by to z uśmiechem, ale teraz czuła się
przybita.
- Nie musisz okazywać im zbyt dużo szacunku - wtrącił Peder. - W każdym razie nie
wtedy, jak będziesz rozmawiać z Grinebiternem.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Z pewnością powiem, co myślę o nauczycielu, który wydaje osąd, nie wysłuchawszy,
co obydwie strony mają do powiedzenia!
- Dobrze, Elise - powiedział szybko Evert. - Teraz wyglądasz na prawdziwie zirytowaną,
kiedy mówisz takim głosem. Kiedy czasami przyjdzie jakiś ojciec i ryczy na nauczycieli, w
każdym razie jeśli jest ubrany we frak i kapelusz, kłaniają się przed nim i kajają, i mówią, że
zajmą się sprawą, ale kiedy przychodzi baba, to nie robią nic.
- W takim razie dobrze, że Elise ma płaszcz i kapelusz - powiedziała ciotka Ulrikke. - Na
dodatek jest to płaszcz po siedemdziesięciolatce - dodała i zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem.
Johan obiecał, że kupi mi niebieski płaszcz i pasujący do niego kapelusz, kiedy wróci! Ta
myśl sprawiła, że poprawił jej się humor, pomachała do nich i pospieszyła do szkoły.
Szkoda, że to akurat nauczyciel Knudsen, pomyślała zbliżając się do szkoły na Sagene.
Teraz pewnie pomyśli, że przyszła, żeby obejrzeć wycinki z gazet z ilustracjami dowcipów.
Albo, co gorsza, że przyszła, bo chciała się z nim spotkać.
Właśnie była przerwa i przed szkołą pełno było dzieciaków. Zauważyła Kristiana, ale on
pospiesznie odwrócił twarz i udawał, że jej nie zauważył. To chyba nie z powodu staromodnego
płaszcza i kapelusza, chociaż on był teraz w takim wieku, że wszystko było dla niego żenujące.
Może wstydził się też, że to jego siostra, a nie matka przychodzi, żeby uporządkować ich
sprawy.
Nauczyciel Knudsen miał dyżur na szkolnym podwórku. Jak tylko ją zauważył, jego
twarz się rozjaśniła i pospieszył w jej stronę. Wszyscy uczniowie, którzy byli w pobliżu, patrzyli
na nich zaciekawionym wzrokiem.
- Pani Ringstad? Jak miło! Miałem nadzieję, że pani kiedyś przyjdzie.
Musiał zauważyć jej poważny wyraz twarzy, bo szybko dodał: - Pewnie przyszła pani w
związku z tą nieszczęsną wczorajszą bójką - tacy już są chłopcy.
- To nie była żadna bójka, panie Knudsen. Peder nic nie zrobił. Pingelen, a raczej Pål, był
prawdopodobnie zazdrosny, że pochwalił pan Pedera za jego postępy i w odwecie rzucił go w
głowę kamieniem.
Nauczyciel Knuden rozejrzał się dookoła i zauważył ciekawskie spojrzenia. - Poproszę
innego nauczyciela, żeby mnie zastąpił, tak żebyśmy mogli wejść do klasy i porozmawiać. To
musi być jakieś nieporozumienie.
Elise nic nie powiedziała, nie było sensu krytykować go w obecności innych uczniów, ale
on się nie wywinie, mówiąc, że to jakieś nieporozumienie!
Zamknął okna, które były otwarte, żeby klasa się wywietrzyła, i poprosił, by usiadła w
pierwszej ławce, podczas gdy on usadowił się naprzeciw niej. Trochę zbyt blisko, stwierdziła. To
było nieprzyjemne.
- Niech będzie pani uprzejma powiedzieć, jak Peder tłumaczył się, kiedy wrócił do domu.
Szybko opowiedziała mu o tym, jak Peder i Evert wzburzeni wrócili do domu, i o tym, co
powiedział Evert.
- Wiem, że mogę polegać na tym, co mówi Evert, panie Knudsen - powiedziała na
koniec. - Uważam, że to woła o pomstę do nieba, że ten drugi nauczyciel posłał Pedera do domu,
zawieszając go na trzy dni w prawach ucznia, nawet go nie zobaczywszy! Jestem pewna, że
wielu nauczycieli zdaje sobie sprawę, że Palowi nie można ufać. Cała wina poszła na Pedera,
pomimo że on nic nie zrobił.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, pani Ringstad. Rozmówię się oczywiście z Pålem,
jego rodzicami i nauczycielem, który za to wszystko odpowiada. Już wiele razy mieliśmy
problemy z tym uczniem, więc ani przez chwilę nie zwątpiłem, że to, co pani mówi, jest prawdą.
Powinieneś wcześniej się domyślić, pomyślała Elise, ale przypomniała sobie słowa ciotki
Ulrikke o szacunku. Podniosła się.
- Zatrzymam dzisiaj Pedera w domu. Źle spał w nocy i znów ogarnął go ten dawny lęk, z
którym się zmagał, od czasu kiedy chłopcy próbowali wepchnąć go do wodospadu. Evert dotrzy-
muje mu towarzystwa.
Nauczyciel Knudsen pokiwał głową.
- Oczywiście, trzeba im pozwolić, żeby dzisiaj zrobili sobie wolne od szkoły, ale mam
nadzieję, że jutro ich tu znów zobaczę. Niech pani poczeka, pani Ringstad! - dorzucił, kiedy dała
do zrozumienia, że chce już iść. - Mam wycinki z gazet w szufladzie biurka. Dowcipy, o których
pani opowiadałem - dodał i pospieszył do swojego biurka. Chwilę później wrócił, trzymając w
ręku kilka wycinków. - Może je pani pożyczyć do domu, zwróci mi je pani, jak się nadarzy
okazja.
Elise zawahała się przez moment, ale stwierdziła, że lepiej będzie je pożyczyć, niż czytać
je teraz. Każda sekunda, którą będzie dziś mogła spędzić z Johanem, była na wagę złota.
Wymamrotała podziękowanie i skierowała się w stronę drzwi.
- Jestem szczęśliwy, że możemy otwarcie porozmawiać o tym, co nas trapi, pani
Ringstad. Myślę, że ciekawie i szczerze sobie porozmawialiśmy wtedy w Folkvang. Mam
nadzieję, że uda się to powtórzyć.
Elise nic nie powiedziała. Bo co miała powiedzieć? Że nie była zainteresowana
spotykaniem się z nim w sprawach, które nie były związane z chłopcami?
Od czasu, kiedy wyszła z domu, wszystko pokryło się cienką warstwą śniegu i kiedy
podeszła do furtki prowadzącej do mieszkania kierownika fabryki, zauważyła wyraźne ślady na
drodze do domu. Szkoda by było, gdyby się okazało, że ktoś przyszedł z wizytą. Ślady były
duże, to z pewnością był mężczyzna.
Już miała zapukać, gdy usłyszała podniesione głosy dobiegające z kuchni. Brzmiało to
prawie tak, jakby ktoś się kłócił. Zawahała się przez chwilę, ale nie mogłaby odejść, nie
pożegnawszy się z Johanem. Zebrała się na odwagę i zapukała. Głośno, żeby dźwięk zagłuszył
głosy.
Ojciec Johana stał na środku, patrząc spode łba na jakiegoś mężczyznę, którego Elise
chyba już wcześniej widziała. Wyglądało na to, że są o krok od skoczenia sobie do gardeł.
Wtedy przypomniało jej się, kto to był. To brat pani Thoresen z Toten, który odwiedził
ją, kiedy Johan został zaaresztowany. To było, zanim zrozumieli, że to z powodu złotej broszki, i
myśleli, że to miało jakiś związek ze śmiercią jej ojca. On był przekonany, że Johan jest
niewinny. Dobrze pamiętała, co powiedział: że to nie mógł być Johan, który nie był w stanie
zabić nawet muchy.
Ojciec Johana nawet nie zwrócił na nią uwagi, miał przekrwione oczy i stał z
zaciśniętymi pięściami. Na stole stały dwie szklanki i przewrócony antałek taniej brandy.
Nigdzie nie widziała Johana, ale Anna siedziała wciśnięta w kąt, z oczami pełnymi łez i błagała
go płaczliwym głosem.
- Proszę cię, ojcze! Musisz zrozumieć, że wuj Lars był wzburzony, kiedy usłyszał, że
ożeniłeś się z kimś innym! Widział, jak matka zmagała się z życiem, była jego siostrą, którą
kochał. Stracili czwórkę rodzeństwa i mieli tylko siebie.
- Zamilcz, Anno! To nie jest twoja sprawa.
Ojciec postąpił o krok naprzód, zbliżając się do wuja.
Elise poczuła, że wali jej serce. Wuj Lars był dużo starszy od ojca Anny i równie
wyniszczony i pochylony jak zmarła pani Thoresen. Walka na pięści między nimi mogła być
tylko tragiczna w skutkach. Obydwaj byli też pijani.
Postąpiła kilka kroków naprzód.
- Miałam pana pozdrowić od ciotki Ulrikke, panie Thoresen. Ona twierdzi, że miło było
pana poznać.
Ku jej zdziwieniu on odwrócił się w jej stronę. Wyglądał, jakby myślał o czymś zupełnie
innym, ale w tej samej chwili wuj Lars powiedział: - Aha, czyli masz kolejną kobietę!
To sprawiło, że Thoresen stracił nad sobą panowanie. W następnej sekundzie rzucił się
na swojego szwagra i uderzył go tak gwałtownie, że starszy mężczyzna zatoczył się w stronę
wielkiego paleniska i prawie uderzył głową o jego kant.
Elise i Anna, które patrzyły na całą sytuację, były sparaliżowane ze strachu, żadna nie
zareagowała, dopóki nie zobaczyły, jak wuj Lars upada wydając z siebie pełen bólu jęk. Elise
podbiegła wtedy do niego, pochyliła się i pomogła mu wstać. Z ulgą stwierdziła, że nie miał
poważniejszych obrażeń. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co mogło się wydarzyć. Stanęła
jej w oczach wizja ostatniego dnia jej ojca, kiedy do kuchni wszedł Johan. Tak się wściekł, kiedy
zrozumiał, co się dzieje, że rzucił się na ojca i jego kompanów od picia. Ona widziała tylko
pięści i lejącą się krew, zanim Johan ryknął do niej, że ma wejść do środka i zamknąć drzwi, tak
żeby matka nie musiała tego słuchać.
Jej ojciec zakończył swój żywot po pijacku, w trakcie bójki, dokładnie tak, jak ojciec
Jenny i wielu innych. To samo mogło się teraz przydarzyć wujowi Anny i Johana. I to jeszcze na
dzień przed wyjazdem Johana, kiedy Anna siedziała blada, roztrzęsiona, w wysokiej ciąży i się
przyglądała. Anna, która była tak delikatna i tak łatwo było ją zranić.
Popędziła do ojca Johana, który wciąż stał, wpatrując się w szwagra złowieszczym
wzrokiem, gotowy do ataku. Nie wiedziała, skąd nagle miała tyle odwagi, wychowano ją w
szacunku do starszych, ale teraz usłyszała, że grzmi.
- Niech pan usiądzie, panie Thoresen!
Z pewnością żadna inna kobieta nie odważyła się go ustawiać, oniemiał ze zdumienia i
klapnął na taboret. Elise wskazała na Annę.
- Czy zdaje pan sobie sprawę, jak niewiele trzeba, by ciężarna kobieta straciła dziecko,
które nosi? Czy chce pan poświęcić życie swojego jedynego wnuka, żeby zaspokoić żądzę
zemsty? Anna ma rację. Nic dziwnego, że wuj Lars się wściekł, kiedy pan ożenił się w Ameryce
i pozwolił, żeby pana żona wypruwała sobie żyły, żeby utrzymać pańskie dzieci, w tym córkę,
która była sparaliżowana i przykuta do łóżka! Powinien się pan wstydzić! Jeśli Johan zobaczy,
jak pan się zachowuje, nie będzie chciał mieć z panem do czynienia i oglądać pana na oczy.
Może się pan chwalić, że pański syn jest rzeźbiarzem, ile wlezie, ale nikt nie uwierzy, że
człowiek pana pokroju jest jego ojcem! Jeśli teraz grzecznie przeprosi pan swojego szwagra, nie
opowiem o całym tym zajściu ciotce Ulrikke. Ale jeśli pan odmówi, pójdę prosto do domu,
odnajdę ciotkę i opowiem jej, co pan zrobił i przyprowadzę tutaj, żeby mogła to zobaczyć na
własne oczy. Thoresen rozdziawił usta.
- Chyba nie mówisz tego poważnie, Elise? Nie przyprowadzisz tutaj panienki?
- Tak właśnie zrobię! - Odwróciła się i skierowała ku drzwiom.
Thoresen zerwał się z taboretu, nieoczekiwanie szybko jak na osobę pijaną.
- Nie, Elise, poczekaj! Zrobię to!
Elise nie wierzyła własnym oczom, kiedy zobaczyła, że zwrócił się do wuja Larsa,
mówiąc: - Wybacz, Lars. Chyba trochę za dużo tej brandy. - Roześmiał się, zawstydzony. - Nie
chciałem, żeby tak wyszło. Anna teraz nastawi kawę, a my podamy sobie dłonie na zgodę.
Wuj Lars wymamrotał coś w odpowiedzi i usiadł przy kuchennym stole. Anna otarła łzę i
pospieszyła nastawić czajnik z kawą.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do środka wszedł Johan.
- Elise? Wujek Lars? To dopiero niespodzianka! - Potem zmienił mu się wyraz twarzy i
spojrzał zmartwiony na wuja. - Coś ci się stało? Wyglądasz, jakbyś się uderzył?
- Tak, biedny - powiedziała pospiesznie Elise, żeby nikt jej nie ubiegł. - Poślizgnął się na
śniegu na schodach. Bogu dzięki, że nie upadł na głowę.
Wuj Lars uśmiechnął się przebiegle.
- Najwyraźniej chyba muszę zacząć chodzić o lasce.
19
Johan otoczył ją ramionami. Nie przejmowała się, że ktoś może ich zobaczyć.
Prawdopodobnie nie znali żadnej z osób, które były na przystani, a nawet jeśli, to nie zamierzała
się tym przejmować.
- Anna opowiedziała mi, co się wczoraj wydarzyło - powiedział nagle.
Odchyliła głowę i spojrzała na niego z przerażeniem.
- Opowiedziała ci? Uśmiechnął się.
- Uważa, że zasługujesz na pochwałę.
- A ja miałam taką nadzieję, że się nie dowiesz. Pocałował ją.
- Domyślam się, ale nie musisz się o mnie martwić. Wiem, jaki jest ojciec, on się nigdy
nie zmieni. Słyszałem, że nie ma sensu próbować zmieniać dorosłych ludzi. Człowiek może
mieć jedynie nadzieję, że zmieni na lepsze samego siebie.
- Ty nie potrzebujesz się zmieniać na lepsze. Roześmiał się.
- A znasz powiedzenie o pliszce? Po chwili jednak spoważniał.
- Cieszę się, że interweniowałaś. To by było smutne gdyby ojciec i wuj Lars stali się
wrogami - i tak mamy małą rodzinę. Po tym, jak sprowadziłaś go do pionu, wieczór upłynął nam
w przyjemnej atmosferze. Jak ci się to udało?
- Zagroziłam, że przyprowadzę ciotkę Ulrikke. Anna ci nie mówiła?
Johan wybuchł śmiechem.
- Nie. Powiedziała, że mówiłaś do niego w taki sposób, jak surowa matka przemawia do
swoich dzieci, i że ojciec się uspokoił. Brzmiało to dość nieprawdopodobnie, ale teraz już
rozumiem.
Elise nie mogła się nie roześmiać.
- To już teraz wiecie, co musicie zrobić następnym razem. Trzeba się tylko skontaktować
z ciotką Ulrikke.
Wkrótce jednak spoważniała, przytuliła policzek do jego ciepłego ciała i ciężko
westchnęła.
- Nie wiem, jak wytrzymam do twojego powrotu.
- Już nieraz ci się to udało, Elise. Nie zauważyłaś, jak szybko zleciał czas od świąt
Bożego Narodzenia? Kiedy ma się dużo pracy, czas szybko płynie. Skończysz pisać swoją
powieść, będziesz zajmować się dziećmi i domem, odwiedzać wszystkich tych, których wzięłaś
pod swe opiekuńcze skrzydła. I tak nie miałabyś dla mnie czasu.
Przytulił ją mocniej do siebie i znów obdarzył pocałunkiem.
- Szkoda, że nie mogę zobaczyć twojej książki, zanim wyjadę. Z pewnością dostaniesz
kilka egzemplarzy dla siebie, mam nadzieję, że odłożysz dla mnie jeden.
- Oczywiście. Jeśli dostanę. On nic o tym nie wspominał.
- Z pewnością potraktował to jako oczywistość. Nie myślą o tym, że to twoja pierwsza
książka sygnowana twoim własnym nazwiskiem. Szukałem jej wczoraj w księgarni, ale jej nie
mieli.
- Chyba upłynie trochę czasu, zanim pojawi się w księgarniach, ale pomyślałam, że
wstąpię do tych największych w drodze do domu. - Zaśmiała się. - To chyba dziwne zobaczyć
własne nazwisko na okładce książki leżącej na wystawie.
- A jeszcze ciekawsze będzie przeczytać, co napiszą o niej recenzenci w gazetach.
Wzdrygnęła się.
- Wcale nie jest takie pewne, że ktoś ją zrecenzuje. Nie wszystkie książki są
recenzowane.
- Jestem pewny, że akurat ta będzie. Właśnie dlatego, że różni się od innych książek.
Szczególnie kiedy ludzie się dowiedzą, że jest napisana przez dawną pracownicę fabryki, osobę,
która dorastała w robotniczej dzielnicy i zna to środowisko. Prawdopodobnie jesteś pierwszą
pisarką z takim doświadczeniem. Słyszałem plotki, że syn jednej z pracownic w Hjula, marzy o
tym, żeby stać się pisarzem. Wiesz, kim jest Oskar Braathen? Ma 27 lat i mieszka na Holstgate.
Wcześniej mieszkali na Sandakerveien 24, w tym maleńkim domku po lewej stronie u szczytu
drogi, który jest położony prawie na samej ulicy. Pracuje w księgarni. Spotkałem pewnego
człowieka, który go zna, i opowiadał mi, że pan Braathen właśnie pisze zbiór nowel o
pracownikach fabryk. Może będziecie z sobą konkurować.
- On ma o wiele większe możliwości niż ja, ponieważ jest mężczyzną.
- To prawda, przygotuj się na krytykę, Elise. Wtedy będzie ci łatwiej ją znieść. Pamiętaj,
nie zawsze jest tak, że recenzent pisze to, co myśli. Musi brać pod uwagę opinie redaktora i
oczekiwania czytelników. A opinie ludzi są ukształtowane przez społeczeństwo i czasy, w
których żyjemy. Jeśli będzie miał odmienne zdanie niż lepsze mieszczaństwo, ryzykuje, że do
gazety napłyną protesty, a wtedy on może stracić swoją posadę. Dlatego najprawdopodobniej
tylko gazety, które wspierają robotników, napiszą coś dobrego o twojej książce.
Pokiwała głową.
- Tego się spodziewam, obawiam się tylko, że nawet im moja książka nie przypadnie do
gustu. Być może oni uważają, że nie piszę dość dobrze albo że może powinnam dużo bardziej
krytycznie potraktować tych, którzy podejmują w naszym kraju decyzje.
- Nie jesteś politykiem. Twoim zadaniem jest sprawić, by czytelnik postawił się w
sytuacji pracownika fabryki. Robisz to najlepiej, wczuwając się w losy różnych osób, tak jak
robiłaś to do tej pory. - Zerknął w stronę parowca „Victoria" i dorzucił. - Ale teraz wygląda na
to, że muszę wejść na pokład, Elise.
Pocałował ją raz jeszcze, a ona przytuliła się do niego.
- Bądź ostrożny, Johan! Obiecaj mi, że nie wejdziesz na pokład statku, jeśli pojawią się
ostrzeżenia przed sztormem.
Roześmiał się i niechętnie wyswobodził się z jej uścisku.
- Nie musisz się tego obawiać. Nie chciałbym przeżyć tego ponownie.
Stała i patrzyła, jak wchodzi na pokład, łzy spływały jej po policzkach. Podróż była
niebezpieczna, tak samo jak Paryż. Ale zagrożenia były wszędzie, próbowała przekonać samą
siebie. Nie było sensu myśleć o tym, co się może przydarzyć.
Statek został odcumowany. Machała chusteczką, podczas gdy parowiec powoli oddalał
się od nabrzeża, tak że w końcu nie była wstanie go już dostrzec przy relingu. Mimo to stała,
dalej machając, dopóki statek nie nabrał większej prędkości. Wkrótce zniknął pomiędzy innymi
statkami na fiordzie. Przepełniona przykrym uczuciem pustki obrała kurs w stronę domu.
Tam była ta duża księgarnia. Czy odważy się wejść i zapytać o książkę? Nie mogli
przecież wiedzieć, jak wygląda Elise Ringstad, więc nie domyślą się, że to ona. To było bardzo
ekscytujące zobaczyć, czy książka tam była, a jeśli tak, to w którym miejscu leżała.
Stała, wahając się. Może jej powiedzą, że jej nie zamówili, bo nie sądzili, żeby się
sprzedała. Albo jeszcze gorzej: Co jeśli sprzedawca ją przeczytał, rozzłościł się i odradzi jej
kupno?
Odwagi Antoniuszu. Nie uczyniłeś nic złego, zabrzmiały jej w uszach słowa Ludviga
Holberga. Zacisnęła zęby i pospieszyła do środka.
Przed nią stała dwójka innych klientów. Miała zatem czas, żeby się rozejrzeć.
Popatrzyła wokół, nagle jej wzrok się zatrzymał. Przy jednej z półek mężczyzna układał
na miejsce stos książek. Jej książek! Tytuł - Dym na rzece. Złote litery wytłoczone w brązowej
oprawie błyszczały z daleka i kiedy odważyła się podejść bliżej, zauważyła, że jest tam też
nazwisko - wypisane mniejszymi literami, ale też na złoto. Poczuła, że serce szybciej jej zabiło.
Nagle mężczyzna odwrócił się w jej stronę, jak gdyby czuł, że ktoś za nim stoi.
Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Czy jest pani zainteresowana ostatnią książką wydaną nakładem wydawnictwa
Grøndahl & Syn?
Pokiwała głową, nic nie mówiąc. Pokazał jej jeden egzemplarz.
- Jest zatytułowana Dym na rzece. Nie zdążyłem jej jeszcze przeczytać, ale tytuł jest z
pewnością nawiązaniem do dymu, który zimą unosi się nad rzeką Aker. Powiedziano mi, że
bohaterkami są dziewczęta z Przędzalni Nedre Vøien i tkalni Hjula. To żadna wesoła opowieść.
To znaczy, to nie tylko jedna opowieść, ale zbiór nowel. Jeśli zna pani kogoś wywodzącego się z
tego środowiska, ta książka z pewnością nada się jako prezent na święta, ale teraz chyba jeszcze
za wcześnie, żeby myśleć o Bożym Narodzeniu.
Po chwili zmarszczył czoło i dorzucił, jak gdyby mówił do samego siebie.
- Ciekawe, czy pracowników fabryk stać na kupno książek. Nie wiadomo nawet, czy oni
w ogóle umieją czytać.
- Dlaczego niby mieliby nie umieć? Uczęszczali przecież do szkoły ludowej, tak jak
wszyscy.
Pokręcił głową.
- Słyszałem, że rodzice bronią dzieciom chodzić do szkoły i zmuszają je zamiast tego do
pracy. Uważają, że wykształcenie nie jest potrzebne do obsługi maszyn.
- To na pewno nie dlatego, że każą dzieciom pracować, zamiast chodzić do szkoły. Może
rodzice zarabiają tak mało, że nie stać ich na wyżywienie całej rodziny.
Mężczyzna uśmiechnął się protekcjonalnie.
- W takim razie powinni trochę zmniejszyć swoje oczekiwania. Ludzie są teraz tacy
rozpuszczeni, nie wydaje się pani? Widziałem któregoś dnia kilku małych gazeciarzy przy skrzy-
żowaniu Kirkeristen. Stali i palili w ukryciu.
Elise nie mogła się powstrzymać.
- Może robili to po to, żeby się rozgrzać? Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.
Elise zrozumiała, że powiedziała więcej, niż powinna.
- Uważam, że książka może być interesująca. Co więcej, myślę, że przyjdę tu z
powrotem, żeby ją kupić mojemu mężowi w prezencie świątecznym. Dobrze mu zrobi, jak
przeczyta trochę o losie pracowników fabryk.
Mężczyzna się roześmiał.
- Pytanie, czy będzie z niej zadowolony, proszę pani. Gdybym był na pani miejscu,
podarowałbym ją raczej pomocy domowej.
Uśmiechnęła się, podziękowała za pomoc i wyszła ze sklepu.
Nie chciała wchodzić do innych księgarń, nie miała ochoty rozmawiać z takimi
sprzedawcami. To tylko wprawiało ją w zły nastrój.
Ciekawe, jak daleko odpłynął parowiec? Spojrzała w niebo. Na szczęście pogoda była
dobra, wyglądało też na to, że wiatr się trochę uspokoił.
Chciała wstąpić do Anny w drodze do domu i powiedzieć jej, że statek wypłynął. Wuj
Lars miał u nich przenocować, ale wrócił do Toten porannym pociągiem. Nie musiała się więc
obawiać, że trafi na kolejną bójkę. Wprawdzie wątpiła, że to się jeszcze kiedykolwiek powtórzy,
w każdym razie nie w najbliższym czasie, i prawdopodobnie nie teraz w trakcie pobytu ciotki
Ulrikke w Kristianii. Ale z pieniaczami takimi jak Thoresem nigdy nic nie wiadomo.
Anna była sama w domu. Objęła Elise.
- Nie przejmuj się aż tak bardzo, Elise! Najważniejsze, że Johan żyje i cię kocha, i jego
największym życzeniem jest wrócić do ciebie.
Elise pokiwała głową, otarła łzy, próbując zdusić płacz.
- Wiem o tym, Anno.
- Widziałaś swoją książkę w jakiejś księgarni?
- Tak, sprzedawca poradził mi, żebym kupiła ją pomocy domowej w prezencie.
Anna prychnęła.
- Nie znam nikogo, kto dawałby tak drogie prezenty pomocy domowej.
Elise nic nie powiedziała. Anna nie zrozumiała, co chciała jej przez to powiedzieć.
Sprzedawca sądził, że nikt inny poza służbą nie zainteresuje się tą książką.
- Żeby tylko ciotka Ulrikke wkrótce wyjechała. Będziesz znów miała czas, żeby pisać.
Myślę, że powieść sprawi, że staniesz się sławna. Ludzie nie są zainteresowani zbiorami nowel.
Elise spojrzała na nią pytająco.
- Nie są?
- Przynajmniej nie ja. Opowiadanie się kończy, zanim uda mi się zaznajomić z bohaterką.
Lubię przez jakiś czas uczestniczyć w jej życiu, poczuć to, co ona czuje, dzielić jej radości i
smutki.
Elise usiadła na stołku, który stał najbliżej kominka, przemarzła, stojąc tyle czasu na
przystani.
- Zastanawiam się, czy będziesz chciała wczuć się w myśli i uczucia Inger Bruun. Mojej
głównej bohaterki. Dość mocno się od ciebie różni.
- W jaki sposób? Elise się zawahała.
- Jest nierozsądna. Działa, nie myśląc o konsekwencjach.
Kiedy jest zakochana, nie jest w stanie myśleć o niczym innym, ale zapomina wziąć pod
uwagę innych. Żyje i oddycha tylko dla ukochanego, chętnie oddałaby za niego swoje życie.
Gdyby nagle on zainteresował się kimś innym, byłaby tak zazdrosna, że mogłaby odebrać sobie
życie.
- Ojej. Dlaczego taką ją stworzyłaś?
- Taka się stała. Nie planuję fabuły książki z góry, ona się po prostu tworzy na bieżąco.
Czasami zdarza mi się głośno wykrzyknąć: Ależ nie, Inger, głupio postąpiłaś! Ale nic nie zmie-
niam. Jeśli to zrobiła, to tak już musi zostać. To był jej wybór.
Anna się roześmiała.
- To brzmi tak, jak gdybyś mówiła o kimś, kogo znasz. W sensie, w rzeczywistości.
Elise pokręciła głową.
- Znam ją, chociaż nie wzoruję jej na kimś rzeczywistym, jeśli to masz na myśli. Widzę
ją oczyma wyobraźni, słyszę, kiedy rozmawia i wiem, co myśli, ale ona jest wytworem mojej
imaginacji.
Anna pokręciła głową.
- Kompletnie nic z tego nie rozumiem. A czy Johan to rozumie?
- Rozumiemy się z Johanem tak, jak byśmy byli jedną osobą. Nie muszę nawet mówić,
co myślę, on to wie, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć.
Anne uśmiechnęła się, ocierając łzę.
- Od początku mieliście być razem, ale być może te wszystkie lata sprawiły, że
nauczyliście się jeszcze bardziej doceniać to, co zostało wam dane.
- To prawda. Staliśmy się dorośli.
- Moim zdaniem ty zawsze byłaś dorosła. W każdym razie od momentu, kiedy twoja
matka zachorowała.
- Czy wuj Lars był w dobrym nastroju, kiedy wyjeżdżał? Anna przytaknęła z uśmiechem.
- On i ojciec dziwnie się zachowywali podczas śniadania. Byli wręcz zbyt grzeczni w
stosunku do siebie. Myślę, że obydwoje żałują, że to się wydarzyło, ale są zbyt dumni, żeby się
do tego głośno przyznać.
- Jak to dobrze, że rozstali się w zgodzie. Anna pogładziła swój duży brzuch.
- Wuj Lars powiedział, że przyjedzie na chrzest. Jeśli się odbędzie - dodała szybko.
- Dlaczego mówisz: jeśli się odbędzie? Przecież będziecie chcieli ochrzcić dziecko?
- Oczywiście, jeśli poród przebiegnie dobrze i dziecko przeżyje.
- Nie możesz tak myśleć, Anno. Większość porodów przebiega pomyślnie. Życie dziecka
wcale nie jest najbardziej zagrożone podczas rozwiązania i tuż po, tylko w pierwszych latach
jego życia. Przynajmniej tak się dzieje u rodzin w okolicy. A wy nie należycie do
najbiedniejszych, stać was, żeby dobrze odżywiać malucha i trzymać go z dala od chorych
dzieci. Suchotami można się zarazić, a wiele chorób jest spowodowanych brakiem pierwiastków,
których organizm potrzebuje do prawidłowego funkcjonowania. Biorąc pod uwagę twoją
sumienność, myślę, że twoje dziecko jest mniej narażone na choroby niż dzieci z
dwunastoosobowych rodzin, mieszkających w dwóch pokojach z kuchnią, którzy żyją tylko
kleikiem i owsianką gotowaną na wodzie.
Anna się uśmiechnęła.
- Ja myślę najwięcej o samym porodzie. Wiesz, że nie jestem taka sama jak inne kobiety,
po tym jak mnie sparaliżowało.
- Wyglądasz zdrowo i kwitnąco. Nikt nie jest w stanie się domyślić, że cierpiałaś na tak
poważną chorobę.
Kiedy chwilę potem szła w stronę domu, poczuła, że serce ściska jej niepokój. Anna
wcale nie wyglądała zdrowo i kwitnąco. Na jej twarzy pojawił się jakiś wyraz, którego przedtem
nie widziała. Nie była w stanie go rozszyfrować, zwróciła tylko na niego uwagę i potraktowała
jako zły znak.
20
Była ciekawa, jak Pederowi poszło dzisiaj w szkole. Nauczyciel Knudsen z pewnością
zrobił wszystko, co było w jego mocy, żeby naprawić krzywdę. Wątpiła też, żeby Pingelen i jego
kumple odważyli się teraz coś zrobić Pederowi. Ale karanie i robienie awantury na pewno nie
sprawi, że chłopcy staną się przyjacielsko nastawieni wobec Pedera. To był dylemat. Z jednej
strony musieli się nauczyć, że takie zachowanie nie ujdzie im na sucho, ale jednocześnie mogą
chcieć się zemścić, kiedy zrozumieją, że Peder się wygadał.
Ślady na śniegu świadczyły o tym, że któryś z chłopców był już w domu. To dziwne.
Przecież zajęcia się jeszcze nie skończyły. Evert miał nosić drewno i węgiel dla woźnego zaraz
po szkole, a Kristian znów miał być pomocnikiem woźnicy - woźnica już wyzdrowiał - ale to
było niemożliwe, żeby było już tak późno.
Czyżby Pederowi znów się coś przydarzyło? Pospieszyła do środka.
Siedzieli wokół kuchennego stołu: Peder, ciotka Ulrikke, pani Jonsen, Hugo i Jensine. Na
środku stołu stała zapalona świeca, pomimo że na zewnątrz było jasno, a na półmisku leżały
grube kromki chleba, posmarowane słodkim brązowym serem, syropem i dżemem.
Spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Czy coś świętujecie?
- Nie, tylko się pocieszamy - powiedziała stanowczym głosem ciotka Ulrikke.
Elise posłała Pederowi przestraszone spojrzenie.
- Czy znów coś się stało? Peder pokręcił głową.
- Nie, ale Pingelen pokazał mi język, więc się przestraszyłem i zacząłem płakać. Wtedy
nauczyciel Knudsen powiedział, że mogę iść do domu. Poza tym strasznie było go dzisiaj
słuchać.
- Strasznie było go słuchać? Co przez to rozumiesz?
- Nie powiedziałem tego ciotce Ulrikke ani pani Jonsen, bo to coś takiego, co
powinienem zachować dla siebie, tak jak mi kiedyś mówiłaś.
Ciotka Ulrikke posłała mu spojrzenie pełne nagany.
- Powiedziałeś, że nic ci się nie przydarzyło, Peder. Chyba nam nie skłamałeś?
- A czy to jest kłamstwo, jak się nic nie powie?
- W pewien sposób tak. Zatajenie prawdy jest swego rodzaju kłamstwem.
- To tylko coś, o czym nauczyciel mówił na lekcji! - Peder był poirytowany. - Nie mogę
być nauczycielem dla starych ciotek i bab z sąsiedztwa!
- Peder! - głos Elise zagrzmiał w pokoju. - Nie wolno ci tak mówić!
- Biedak, pozwól mu to teraz opowiedzieć - powiedziała łagodnie ciotka Ulrikke. - On
nie chciał nas obrazić. Coś go dręczy.
Elise zmarszczyła czoło. To dziwne, że ciotka Ulrikke czasami brała go w obronę, po
tym, jak wcześniej tyle mówiła o tym, jak bardzo był niewychowany.
- Opowiedz nam, Peder - powiedziała niecierpliwie.
- Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć - w jego głosie brzmiał bunt.
Chyba naprawdę zaczyna wchodzić w trudny wiek, pomyślała Elise, wzdychając.
- Nie tym tonem! Powiedz, o co chodzi!
- On mówił o Romach! Wyszła nowa ustawa. Teraz nie można się włóczyć po ulicach,
nie mając nic do roboty i nie mając mieszkania. Bo wtedy przyjdzie policja i wtrąci ich do celi w
więzieniu Akershus. Nauczyciel powiedział, że Romowie stanowią zagrożenie dla kobiet i
dzieci, i że wiele kobiet z dzieciakami ucieka, kiedy Romowie przyjeżdżają do wsi. Romowie
nie znają zasad dobrego wychowania, mówił nauczyciel. Dlatego, nie wolno ich teraz samemu
przepędzać - to policja ma się nimi zająć.
Ciotka Ulrikke pokiwała głową.
- Twój nauczyciel ma zupełną rację. Ci ludzie muszą zrozumieć, że nie mogą tak się
włóczyć z miejsca na miejsce, nie robiąc nic pożytecznego. Muszą się zmienić i poprawić się,
nauczyć się dobrego wychowania i zrozumieć, co jest dobre, a co złe.
Oczy Pedera nagle wypełniły się łzami.
- Mój ojciec nie miał nic do roboty i włóczył się po ulicach. Gdyby nie wpadł do rzeki i
nie umarł, policja by go teraz pojmała i wtrąciła do więzienia Akershus.
Ciotka Ulrikke uśmiechnęła się protekcjonalnie.
- Drogi Pederze, teraz mieszasz bycie Romem z byciem niewolnikiem alkoholu. Twój
ojciec miał to nieszczęście, że miał nieodpowiednich kolegów, którzy sprowadzili go na złą
drogę. Gdyby nie zaczął pić, z pewnością nie straciłby pracy w fabryce.
Peder otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Elise udało się zrobić do niego minę,
której ciotka Ulrikke i pani Jonsen nie zauważyły. Peder na szczęście zrozumiał. To by dopiero
było, gdyby ciotka Ulrikke i pani Jonsen dowiedziały się, że ich dziadek był wędrownym
Romem i że w ich żyłach krążyła romska krew.
- Widziałam dzisiaj moją książkę w jednej z księgarń - pospiesznie powiedziała Elise w
nadziei, że skupią się na czymś innym. - Sprzedawca zaproponował, żebym ją podarowała
pomocy domowej w prezencie świątecznym.
Peder nie dał się jednak odciągnąć od tematu. Nie dziś.
- Nauczyciel powiedział, że policja zabiera romskie dzieci i oddaje je innym ludziom.
Rodzice nawet nie mogą ich widywać.
- To najlepsze, co może spotkać te dzieci, Peder. - Głos ciotki Ulrikke brzmiał łagodnie. -
Trafiają wtedy do bogobojnych, dobrych ludzi, którzy mogą ich nauczyć posłuszeństwa, bycia
szczerym i obowiązkowym.
- Oskar z klasy znał jednego ośmioletniego chłopca, którego zabrano od rodziców.
Uciekł od ludzi, którzy go wzięli, mówił, że nie byli dla niego dobrzy, ale wtedy oni
wzięli jego siostrę. Miała tylko pięć lat. Jej rodzice się nie dowiedzieli, gdzie wylądowała. Matka
płakała, a ojciec napisał list na policję o tym, że jego żona nie mogła się pozbierać z rozpaczy,
ale go nie posłuchali. Napisał jeszcze raz, że żona codziennie płacze i odchodzi od zmysłów od
tego płakania, ale prałat napisał do tych ludzi, którzy decydowali w jej sprawie, że nie mają
podawać ojcu adresu do jego córki.
Kilka razy głośno przełknął, podskoczył ze stołka i wybiegł z pokoju, płacząc i krzycząc:
- Jeśli policja tu przyjdzie, to strzelę im w brzuch i odetnę im głowę!
Ciotka Ulrikke i pani Jonsen z początku obserwowały go, nic nie rozumiejącym
wzrokiem, potem spojrzały pytająco na Elise.
- Co mu się, na miłość boską, stało?
Elise pospieszyła, żeby przynieść czajnik z kawą i nalała sobie jeszcze jedną filiżankę,
mimo że nie miała ochoty na więcej. Nie była w stanie spojrzeć w oczy żadnej z nich.
- Myślę, że cała ta sprawa z Pingelenem bardziej się odbiła na jego psychice, niż nam się
wydaje - powiedziała w końcu. - Miesza teraz opowieści o Romach z opowieściami o dzieciach,
którym dokuczano i które dręczono, i o tym, co pijani mężczyźni mogą zrobić swoim dzieciom.
Ciotka Ulrikke pokręciła głową.
- To dobrze, że w szkole uczą ich, jak niebezpieczni są Romowie. Naprawdę ulżyło mi,
odkąd w zeszłym roku w życie weszła ustawa o włóczęgostwie. Jedyne, co ma sens, to odbierać
rodzicom dzieci. Dla włóczęgów rodzina i pochodzenie mają dużo większe znaczenie niż dla
nas, Norwegów, dlatego nie wolno mówić rodzicom, gdzie umieszczono ich dzieci. To
zrujnowałoby cały plan zmienienia tych dzieci w porządnych obywateli. Sama jestem
zaangażowana w Norweskie Misje, wśród bezdomnych. Nasze motto to Ocalisz dzieci, ocalisz
ród. Uważamy, że obowiązkiem każdego człowieka jest praca, a przestępstwem jego zanie-
chanie. Życie na koszt innych powinno być karalne.
Pani Jonsen słuchała z zaciekawieniem.
- Ale w jaki sposób zmusić ich do pracy, kiedy oni nie chcą?
- Założyliśmy kolonię pracy Svanviken - jest to duże gospodarstwo z własną mleczarnią.
Rolnictwo uczy obowiązkowości dużo bardziej niż rzemiosło. Romowie powinni pracować jak
porządni norwescy rolnicy.
Elise słuchała jednym uchem. Musi wytłumaczyć Pederowi, że nie ma się czego obawiać,
dopóki nikt nie wie, że ich ojciec był pochodzenia romskiego. Nikt tutaj, nad rzeką nie
przejmował się, skąd pochodzili inni ludzie, najważniejsze, że było się jednym z nich. Dopóty,
dopóki niczym się nie wyróżniali, ubierali się tak jak wszyscy, zachowywali się jak wszyscy i
nie wzbudzali zazdrości ani podejrzeń posiadając więcej od innych, mogli sobie żyć w spokoju.
Poza tym nie byli włóczęgami. Elise pracowała i zarabiała wystarczająco dużo, żeby ich
wyżywić.
Przez chwilę czuła niewielki niepokój, kiedy pomyślała o książce, która dopiero co
ukazała się w druku, ale powiedziała sobie, że nikt z okolicy nie wiedział, że wydała książkę.
Rzadko czytali cokolwiek innego niż „Svaerta", bądź jakiś magazyn. W książce nie było nic, co
mogłoby wywołać skandal, co sprawiało, że ludzi szybko tracili zainteresowanie. Gdyby to były
Podcięte skrzydła, byłoby o wiele gorzej. Teraz była zadowolona, że doradzono jej
napisać pierwszą książkę pod pseudonimem. Pani Jonsen wstała.
- Pójdę już do siebie. Proszę powiedzieć, jeśli będę do czegoś potrzebna, panno Ringstad.
Elise lata jak nigdy wcześniej, nie rozumiem, co ona musi codziennie załatwiać w mieście.
- Dziękuję za pomoc, pani Jonsen. Miło jest mieć z kim porozmawiać. Poza tym dużo
lepiej, niż ja potrafi się pani zająć maluchami. Muszę przyznać, że niechętnie zmieniam
pieluchy, więc jestem bardzo wdzięczna, że od czasu do czasu wysadza pani Jensine na nocnik.
W tej samej chwili po kuchennej szybie przesunął się cień.
- Chyba ktoś idzie. - Pani Jonsen powiedziała to rozdrażnionym głosem, widocznie
uważała, że zrobiło się już zbyt tłoczno.
Elise otworzyła drzwi. Za zewnątrz stał Torkild. Wyglądał na dziwnie zaniepokojonego,
a widok ciotki Ulrikke i pani Jonsen wcale tego nie zmienił.
- Czy mogę zamienić z tobą kilka słów, Elise? Poczuła, że ogarnia ją lęk. Czy coś się
stało Annie?
- Wejdź, proszę.
Przedstawiła Torkilda ciotce Ulrikke. Pani Jonsen wyszła z miną pokrzywdzonej. Ciotka
Ulrikke była na tyle taktowna, że zabrała Sine i Hugona ze sobą do pokoju. Musiała stwierdzić
po twarzy Torkilda, że chodziło o coś poważnego.
Elise dopiero teraz zauważyła, że Torkild miał pod pachą zwinięta gazetę i domyśliła się,
że jego wizyta miała coś wspólnego z Dymem na rzece.
- Chodzi o jakąś nieprzychylną recenzję?
Rozłożył gazetę i położył ją na kuchennym stole. Na pierwszej stronie widniał nagłówek
napisany tłustym, dużym drukiem:
Elias Aas zdemaskowany.
Nareszcie wiadomo, kim jest Elias Aas - autor skandalizujęcego zbioru opowiadań pt.
Podcięte skrzydła. Pod pseudonimem kryje się kobieta. Nie pochodzi z mieszczaństwa - to
dawna pracownica fabryki wywodząca się z uboższej części miasta.
Elise wstrzymała oddech, czując, że zalewa ją fala gorąca. Zanim zebrała się na odwagę,
żeby przeczytać to, co było dalej napisane, spojrzała na Torkilda.
- Kto im powiedział?
Torkild z powagą pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Masz jakichś wrogów?
Więcej sag na: