JAN ŻABIŃSKI
„Czy wiecie, co to jest futro?“ — „Naturalnie, wiemy." — „No to posłuchajcie...“ — powiedziałby Pan Jowialski *).
Niestety, ja nie jestem w tym szczęśliwym położeniu, żebym jak on mógł przymusić swych słuchaczy do uwagi przy opowiadaniu o rzeczach powszechnie znanych. Gorzej nawet: każdy czytelnik bowiem jednym ruchem ręki może zamknąć książkę i... będzie koniec. Dlatego też od razu na wstępie chciałbym przekonać Was, że nawet przy rozstrzyganiu zagadnienia, co to jest futro, mogą po dokładniejszym rozważeniu nasunąć się pewne wątpliwości, które nie tak łatwo będzie rozwiązać. ,
Każdy przeważnie uważa, że futro to jest skóra pokryta włosem, i tym określeniem zadowala się w zupełności. Jednak na pewno nie zgodzilibyście się, gdybym napisał, że człowiek ma na głowie futro... chyba że jest to wdzięczny damski toczek z lisiego ogona albo suta czapa z nausznikami.
Zapewne jednak zgodzicie się ze mną, że krowa, a również swinia mają skórę porośniętą włosem, ale jakoś nigdy nikt nie mówi, że są one pokryte futrem^ Widocznie więc coś w tym naszym pierwszym określeniu jest niezupełnie właściwe... Toteż zdobądźcie się na parę chwil cierpliwości, a sprawę może jakoś wyjaśnimy.
Naturalnie, że futro jest to skóra pokryta włosem,, jednakże nie wzięliśmy pod uwagę, że włos włosowi nie zawsze jest równy. Na ogół w okrywie szerstnej wszystkich ssaków wyróżniamy trzy zasadnicze typy włosa.
Powstające najczęściej jeszcze na zarodku zwierzęcia, a zatem najstarsze, są włosy zwane przewodnimi. Są to „pręty“ stosunkowo grube, walcowato- równe, ot tak jak odpowiednio zmniejszony słup telegraficzny i tak jak on na końcu zaledwie trochę ścienione.
Te włosy jednak są bardzo rzadkie i grają rolę jak gdyby głównych pali, o które wspierać się będzie całe rusztowanie właściwego futra.
Dużo obfitsze od nich, ale cieńsze i zawsze krotszc- są włosy ościste i może to kogo zdziwi, gdy powiem*
Ul nie mają one kształtu kawałka drutu czy nitki, jednakowo grubych na całej swojej długości. Włosy jościste bowiem mają najczęściej kształt jakby bardzo wydłużonego cygara. Od dołu cieńsze, następnie z lekka grubieją, aby potem zaostrzać się w szpic ku końcowi. Barwa tych włosów nadaje kolor futru i zazwyczaj właśnie na nie zwracamy uwagę oceniając, czy nam się futro podoba czy nie.
Jednak wcale nie one stanowią o rzeczywistej wartości kożucha, to jest o tym, czy okryci nim czuć się będziemy przytulnie i ciepło. W tej sprawie najważniejszą rolę grają włosy puchowe, tworzące tak zwane podszycie..
Są one zazwyczaj jeszcze o połowę krótsze niż •ościste. Nigdy nie są proste, lecz albo faliste, albo —
jak to mówią — „karbikowane“, to jest po prostt* kilkakrotnie załamujące się, tworzące coś w rodzaj® linii zygzakowatej.
Te trzy rodzaje włosów są to Zasadnicze elementy futra, które dopiero w zespole stanowią o prawdziwej jego wartości.
Proszę nie myśleć przy tym, że „łodygi“ włosów stoją niezależnie od siebie, tak jak źdźbła żyta w łanie? zboża. Przeciwnie, włosy puchowe przewijają się między sobą, oplatając jednocześnie nasady włosów ości— stych i przewodnich, i w ten sposób tworzą swoiste wiązania, jak gdyby rusztowania splecione ze sot% w jednolitą całość. Może kto miał sposobność obserwować kiedy wychodzącą z wody wydrę lub bobra- Obydwa te zwierzęta mają podszycie o wiele mocniej rozwinięte niż na przykład pies. Toteż każdy, kto- pławił kiedyś swego Reksa, Ciapeiusia czy po prostts-
Burka, na pewno broni się zawsze przed jego napadami czułości wybuchającymi po wyjściu zwierzęcia z wody, choćby uprzednio kilkakrotnym otrząśnię- | ciem wypryskało z siebie część wilgoci. Niewiele to bowiem pomaga, gdyż pies jest jeszcze ciągle porządnie mokry i wala jasną sukienkę czy odświętne ubranie.
Inaczej rzecz ma się z wydrą. To zwierzę po godzinnym pływaniu i nurkowaniu dwoma, trzema otrząśnięciami pozbywa się wody tak, że ledwo wyczujemy ręką wilgoć na końcach włosów ościstych. jeśli zaś rozgarniemy futro, przekonamy się, iż zwarta pilśń podszycia jest zupełnie suchutka, zresztą była nią zawsze,” ani odrobiną płynu nie przenika bowiem w poplątaną gęstwę włosów;
Kiedy już piszę o tych sprawach, wspomnę jeszcze
o jednej ciekawostce, która jest może nie tak ważna z punktu widzenia kuśnierskiego, ale niemniej bardzo interesująca, jeśli chodzi o zagadnienie przystosowania zwierząt do różnych środowisk.
Wszyscy bowiem uważamy, iż włos, bądź to walcowaty, bądź cygarowąty, jest zawsze w przekroju czymś okrągłym.
Otóż nic podobnego. "Włosy ościste wydry czy bobra są bardzo_ silnie spłaszczone i w dodatku często pokryte podłużnymi bruzdkami. Te wszystkie urządzenia dużą przede wszystkim do sprawniejszego spływania wody natychmiast po wyjściu zwierzęcia z jeziora czy stawu.
Jeśli więc — jak tylko co powiedziałem — dopiero te trzy typy włosów i ich wzajemne ustosunkowanie stanowią o istocie futra, muszę teraz dodać,
że futra rozmaitych gatunków ssaków bardzo się różnią zarówno ilościowym stosunkiem włosów oleistych i podstawowych do włosów podszycia, jak również charakterem samych włosów. Niektóre bowiem zwierzęta mają włosy puchowe stosunkowo dość sztywna, a także długie, mało faliste i dzięki temu upodobniające się do oleistych. Inne znów odwrotnie: ościste mają tak wiotkie i krótkie, że prawie nie odróżniają się one od włosów podszycia, skutkiem czego wydaje się, że całe zwierzę pokryte jest miękkim puchem.
Czasem znów zdarza się, że któregoś typu włosów zabraknie zupełnie i wtedy w rezultacie wydaje się nam okrywa zwierzęca bądź rzadką i ostra, bądź też międutka i puchowa.
Spójrzmy teraz pod tym kątem na kilką mniej/ lub więcej znanych ssaków. A więc na przykład u morskiej świnki albo owiec denkorunnych istnieją wszystkie trzy typy włosów, jednak są one do siebie tak zbliżone, że wielkiej wprawy w badaniu potrzeba do odróżnienia włosa puchowego od oleistego. W tym przypadku jednak mimo jednolitości włosów futerko jest bardzo delikatne. Odwrotnie, wszystkie trzy typy włosa są bardzo grube u świni lub u foki bałtyckiej. Proszę tylko tej ostatniej nie mieszać z czarnym damskim futrem tejże nazwy, które — jeśli nawet nie jest zrobione z królików — pochodzi od zupełnie innego gatunku fok, a mianowicie niedźwiedzi morskich żyjących na oceanie.
U jeleniowatych, antylop i w ogóle widu kopytnych pozostają tylko włosy ościste, puchowe zaś całkowicie zanikają, toteż łatwo zrozumiede, dlaczego
nie używa się w stosunku do ich okrywy skórnej nazwy „Jutro".
Tak co zwyczajowo, ale niemniej wnikliwie, ludzie • te rzeczy rozróżniają i mówią, iż są one pokryte sierścią, natomiast bardzo rzadko używa się określenia „sierść" lisa czy kuny. W ten sposób więc zwykły człowiek, mimo iż nie zna się na szczegółach anatomii włosa, potrafił jednak w swym języku rozróżnić te dwa typy uwłosienia, które później potwierdzone zostały naukowo przez badania wielu przyrodników'.
Różnie też przedstawiają się futra w zależności od wzajemnej długości włosów należących do tych dwóch typów.
Na przykład taki kret czy mysz mają włosy ości- ste króciuteńkie, prawie nie wystające ponad włos puchowy, dzięki czemu futerko ich robi wrażenie "bardzo gładkiego i równiutkiego; sprzyja to przeciskaniu się tych zwierzątek przez wąskie kanały i szczeliny w ziemi.
U zwierząt wodnych, jak bóbr czy nutria — odwrotnie, włos ościsty daleko wystaje ponad puchowe podszycie, co, jak mówiliśmy, sprzyja ociekaniu wody, ale za to nie zadowala naszych kuśnierzy, ‘którzy dopiero wtedy płacą wysokie ceny za skórkę nutrii, gdy jest ona epilowana,. czyli kiedy zostaną z niej żmudnie powyrywane wszystkie włosy ościste.
Pośrednie stosiinki spotykamy u typowych zwierząt futerkowych* ja'k na przykład lis, królik czy też ryś.
Naturalnie, wszystkie te sprawy prawdopodobnie nie interesują elegantek, którym nie chodzi o ciepło, ale które jedynie dla szyku lub „zadania fasonu“
pragną mieć na szyi lisa rudego, srebrzystego czy nawet polarnego. Dla ludzi pracy natomiast ważna jest przede wszystkim sprawa, aby futro było lekkie i chroniło od zimna, czyli aby przedstawiało wartość użytkową — aby było ciepłe. Jednak o tym „grzaniu“ futra pomówimy dopiero w następnej pogadance.
DLACZEGO FUTRO GRZEJE?
Kończąc poprzednie opowiadanie o futrze obiecałem Wam, że wspomnę jeszcze o tym, dlaczego futro grzeje.
Zrobiłem to specjalnie, na tym bowiem opowiadaniu zależy mi osobiście. Chodzi tu po prostu niejako o mój honor. A dlaczego, zaraz się przekonacie.
Lubię bardzo wesołość, lubię dobre dowcipy, ale bodajże w równym stopniu, a może jeszcze więcej — ńie lubię *|P* ba, po prostu nie znoszę tak zwanych „kapitalnych kawałów“, urządzanych przyjaciołom a nawet nieznajomym bliźnim.
„Pytał się mnie facet, czy autobus jedzie na Żoliborz. Powiedziałem mu, że tak. To będzie miał dopiero minę, jak wysiądzie na Mokotowie.“ —- Oto jeden z takich wspaniałych dowcipów.
Albo: „Zatelefonowałem do Tośka, że jego żonę tramwaj przejechał, żeby natychmiast pędził do szpitala“. I znów szalony wybuch śmiechu.
Sądzę, że każdy zgodzi się z moją opinią o tego rodzaju dowcipnisiach i że nie byłoby nikomu przyjemnie dowiedzieć się, iż są ludzie, którzy jego właś-
nie posądzają o szerzenie podobnych kawałów. Zrozumiecie więc łatwo stan mojej duszy, gdy się zorientowałem swego czasu, że przynajmniej kilkanaście osób uważa mnie właśnie za człowieka wyżywającego się w takich żartach.
Zaraz opowiem, o co wówczas chodziło, i jeśli na moje szczęście te słowa będzie czytał obecnie któryś z bohaterów tych opowieści, przekona się, iż wówczas mówiłem na serio, a nie siliłem się na głupie „kawały“, i że to nie były żadne kpiny ani naigra- wania się z niewiedzy ludzkiej.
Pierwszy przypadek zdarzył się w upalnym czerwcu zeszłego roku. Obchodzono właśnie jakieś święto rodzinne. Gości spodziewaliśmy się na piątą po południu, największym „gwoździem“ przyjęcia miały być łody.
I oto kubełek zamówionego lodu dostarczono już na ósmą rano. Wpadłem akurat do kuchni, kiedy przynajmniej ze sześć osób — bo była tam i ciotka żony, i sąsiadki, „jak zwykle w domu rodzinnym“ •
14
załamywało ręce, że ten cenny produkt przedwcześnie się roztopi.
Zapominając o zasadzie, że pan domu nie powinien odzywać się nie pytany w momencie kłopotów gospodarskich, poradziłem dobrodusznie, aby kubeł zostawić w spokoju i opatulić go jak najstaranniej pierzyną.
Nie zapomnę chyba nigdy spojrzeń, jakimi mnie obrzucono. Nie próbowałem się nawet tłumaczyć, w rezultacie wiem tylko, że lody wprawdzie były, ale słabo zamrożone, i że uzupełnialiśmy je ciepławą limoniadą.
Druga niefortunna rada przypadła akurat w okresie zimowym. Gnieździliśmy się wówczas w jednym pokoju, w którym jednak ze względu na wychowywane przez nas zwierzęta z ciepłych krajów i moją małą córeczkę panował tropikalny upał. Piec ział po prostu gorącem. Na dworze natomiast był trzaskający mróz. W pewnej chwili weszła nasza znajoma w puszystym, ale mocno oszronionym futrze z piżmowców. „Jak tu u was ciepło. Czekałam na autobus
15
okropnie długo i zmarzłam na kość. Darujcie więc, że nie zdejmę futra ani śniegowców, chcę się przede wszystkim jak najprędzej rozgrzać.“ — »Jeśli tak — rzekłem uprzejmie — to radziłbym właśnie zdjąć futro i boty, a nawet trzewiki — u nas może się pani nie krępować.“
I znów spojrzenie jak na wariata — spojrzenie, w którym jednocześnie wyczułem wyrzut, jak mogę puszczać się na żarty wobec niedoli ludzkiej.
Kobieta zesznurowała usta, jeszcze szczelniej otuliła się futrem i usiadła przy piecu. I po trzech kwadransach zrobiło się jej ciepło. Miała jednak tyle taktu, iż nie wytykała mi mej niewczesnej rady.
Tymczasem, wierzcie mi, że ja naprawdę wcale nie żartowałem. I teraz, kiedy nikt nie może mnie zmrozić ostrym, pełnym wyrzutu spojrzeniem, upieram się, że w obydwu opisanych przypadkach miałem rację. I właśnie pragnę tego dowieść.
Nieporozumienie polega na pewnym ubóstwie naszego słownika. Mówimy bowiem, że rozpalony piec grzeje, a również że grzeje watowana kołdra, pierzyna czy też futro. Tymczasem w obydwu tych przypadkach mamy do czynienia z zupełnie różnymi zjawiskami. Piec grzeje, gdyż ma własną energię cieplną, czerpaną z utleniającego się węgla, może zatem energii tej udzielać każdemu żywemu bądź martwemu ciału. Ogrzeje się odeń zarówno człowiek jak i woda w dzbanku, bądź krzesełko stojące w pobliżu.
Inaczej rzecz się ma z pierzyną czy futrem. One żadnej własnej energii cieplnej nie posiadają. Futro rzucone na krzesełko nie podniesie temperatury tego mebla ani o pół stopnia. Dlaczego więc jest nam w nim
cieplej, niż gdybyśmy się znaleźli na dworze, jak to się mówi, „do figury“? A to już zupełnie inna sprawa. Tu wcale nie chodzi o ogrzanie. Raczej przeciwnie chodzi o to, aby łatwo nie tracić własnego ciepła. Na czym więc polegają dobroczynne w tym przypadku właściwości futra czy wełny? Posłuchajcie następującego przykładu. Są dwa małżeństwa. W jednym wprawdzie i mąż, i żona zarabiają, ale cóż — •oboje mają złe nałogi i wszystko marnują na wódkę i karty. W domu więc u nich nędza i głód. W drugiej rodzinie pracuje tylko mąż i zarobki ma dużo mniejsze niż tamta para, ale żona jest zabiegliwa, z każdym groszem się liczy, mężowi na byle co trwonić pieniędzy nie pozwala. Toteż dzięki niej jest u nich dostatek, mimo że ona sama pieniędzy do domu nie przynosi. Ale naturalnie, gdyby mąż nic, ale to zupełnie nic nie zarabiał, to i jej zabiegliwość na wiele by się nie zdała, bo trudno oszczędzać z niczego.
. , i • i • r Wtfikiji hrofe
A więc zarowno wełna jak i rutro mają w dużym stopniu właściwości „oszczędzania“ przeciwdziałające rozchodzeniu się ciepła. Są jakby naczyniem, które nie pozwala ciepłu rozlewać się na wszystkie strony. A ponieważ, jak wiemy, ciało nasze utrzymuje ciągle pewną stałą temperaturę, okryci kożuchem nie trwonimy tak łatwo swych zasobów ciepła, jakby to nastąpiło bez tego izolatora. Zatem zziębnięta pani naiwnie odgrodziła się „ścianą“ dobrze izolującego futra od idącego z pieca ciepła, które by w razie zastosowania się do mej rady ogrzało ją dużo prędzej niż w trzy kwadranse. Miałem rację zresztą i w pierwszym przypadku. Co prawda wtedy rzecz przedstawiała się odwrotnie. Chodziło o to, aby ciepło nagrzanego czerwcowego powietrza nie przedo
stawało się do lodu i nie stopiło go zbyt szybko. Pierzyna spełniałaby to zadanie izolacyjne doskonale.
Zakończmy więc na tym sprawy moich osobistych, pozornie niefortunnych występów, a przy sposobności zastanówmy się, na czym polega ta dziwna, własność niektórych przedmiotów, iż potrafią one nie dopuszczać do rozchodzenia się ciepła.
To już sprawa będzie nieco trudniejsza. Albowiem każdy z własnego doświadczenia wymieni wiele takich dobrych izolatorów cieplnych — jak się okaże,, bardzo różnorodnego pochodzenia i z najróżnorodniejszych materiałów. Bardzo dobre jest pod tym względem futro czy pierze, które otrzymujemy ze ssaków i ptaków. Dobra jest wata będąca, jak wiemy, poplątanymi włóknami roślinnymi.
Ba, ale przecież wiadomo, że również dużo lepiej izoluje dachówka, a więc materiał gliniany, aniżeli, na przykład blacha. Mineralnego pochodzenia jest także świetnie izolujący azbest. Natomiast granit czy marmur jest mało pod tym względem wartościowy.
Istota sprawy bowiem polega tu głównie nie na- jakości samego materiału, lecz na sposobie, w jaki jest on zbudowany. Sama substancja pierza czy wełny,, metalu czy minerału wykazuje pod tym względem nieduże różniee. Bo na przykład porcelana, która jest też z glinki jak dachówka, zatrzymuje ciepło- znacznie gorzej niż ona. Prawdziwie świetnym izolatorem zaś jest tylko powietrze.
I tu obawiam się, że teraz z kolei moi czytelnicy uznają, że jednak stroję sobie kpiny. Przecież powietrze jest wszędzie dookoła nas. Jeśli tak, to niechże izoluje nasze ciało. Po co zatem wkładać swetry i podbijać płaszcze futrem czy watoliną?
Naturalnie, naturalnie — to racja. Zjawia się tylko jedno „ale". Powietrze jest gazem, jakże więc ma ono powstrzymać straty cieplne naszego ciała. Przecież wystarczy, abyśmy zrobili krok, by znaleźć się znów w nowej warstwie powietrza, która, zanim zacznie nas odgradzać od dalszych chłodnych części atmosfery, musi zostać przez nasze ciało ogrzana. Z następnym jednak krokiem znów opuściliśmy dawną powłoczkę izolującą i znów otacza nas nowa, zabierając dla siebie trochę ciepła. Może zatem stanąć w miejscu? Ależ i to niewiele pomoże, bo przecież każdy najlżejszy wiaterek będzie zdmuchiwał z nas ciepłe powietrze, przez nas samych ogrzane i świetnie nas izolujące. Na jego miejsce napływać zacznie nowe, znów wymagające ogrzania.
Rzecz więc polega na tym, aby tę warstewkę powietrza ciepłego stale nosić ze sobą i nie rozstawać się z nią za lada podmuchem.
I oto dochodzimy do sedna sprawy.
Między włosami futra, między włóknami waty, w drobniutkich przestrzeniach porowatej cegły znajduje się powietrze, które nie odpłynie ani nie zostanie zwiane tak łatwo, i ono właśnie będzie tą trwałą ścianką nie pozwalającą na rozchodzenie się ciepła.
W poprzednim rozdziale wspominałem, iż dobre futro winno mieć pnie włosów ościstych i przewodnich oplecione gęstym, puchowym i wijącym się włosem podszycia, ażeby wytworzył się taki ich splot i gąszcz, który nie pozwoliłby na powstawanie w tym miniaturowym lesie żadnych przewiewów ani prądów powietrznych. Każdy z nas bowiem mógł zaobserwować, iż szalejąca wichura często potrafi wtargnąć do nowoczesnego, jednolitego lasu, składającego
19
się na przykład jedynie z wysokich, o gładkich pniach sosen, zaś nigdy nie dokuczy nam w gęstwinie puszczy, gdzie prócz wielkich drzew będziemy mieli obfite krzaki podszycia leśnego.
Na tym polega cala tajemnica, dlaczego to futro antylopy, jelenia czy dajmy na to lwa, składające się tylko z włosów ościstych, nie jest używane w kuśnierstwie, gdyż „nie grzeje“. „Grzeje“ natomiast futro lisa, królika, wydry czy nutrii, charakteryzujące się zwartym i świetnie zatrzymującym powietrze podszyciem.
Pozwoliłem sobie użyć przy futrze niewłaściwego określenia „grzeje“ i to był jedyny żart w moim całym opowiadaniu, zresztą nieszkodliwy, bo po tym objaśnieniu i tak mam pewność, że zrozumiecie rzecz właściwie.
Przez cały wićk XIX pierwszeństwo w dziedzinie hodowli zwierząt należało do Anglii. Obecnie jednak wskutek rozszerzenia skali działania i dużego rozmachu w tej dziedzinie wysuwa się naprzód Związek Radziecki. Przyczyną tych sukcesów jest przede wszystkim poddanie wnikliwej analizie możliwości produkcji każdego odcinka hodowli; położenie nacisku na zagadnienie pielęgnacji i chowu, a nie jedynie prowadzenie kombinacji rodowodowych. A dalej zerwanie z tradycjonalizmem i dawniejszym ulepszaniem, jeśli się tak można wyrazić, mechanicznym, kiedy to poprawianie hodowli polegało na mniej lub więcej bezmyślnie przeprowadzanych importach zwierząt zagranicznych, śmiałość w stosowaniu prób, nie tracenie ani przez chwilę z oczu celu, którym jest zwiększenie ilościowe i jakościowe materiału produkowanego, oraz niezapominanie o przygotowaniu w każdej dziedzinie odpowiedniej liczby fachowców- wykonawców już w przeciągu kilkunastu lat zaczęło dawać wyniki pozytywne.
Wy*»» ; «i $ hnp
Na szczególne podkreślenie zasługuje jednak no- 1 watorstwo w dziedzinie produkcji materiału zwierzęcego.
Należy tu bowiem rozróżnić dwa działy hodowli absolutnie odrębne, przede wszystkim pod względem metod w nich stosowanych, a mianowicie: hodowlę zwierząt domowych i hodowlę zwierząt dzikich, czyli tak zwaną aklimatyzację.
Już w tej chwili obawiam się, że czytelnicy chcą mnie złapać na zasadniczej niekonsekwencji. „Hodowla zwierząt domowych, dobrze, to jasne, że sprzyja produkcji i dobrobytowi <£-tr przede wszystkim w dziedzinie wyżywienia oraz zaopatrzenia w materiały ubraniowe. Cóż jednak za bogactwa materialne osiągnąć można z hodowania zwierząt dzikich? Może to mieć pewne znaczenie w dziedzinie badawczej lub ochrony przyrody, czyż jednak wpływa na podniesienie materialnych zasobów krajowych?“
Otóż zdaje się, że właśnie tak i to w 'bardzo poważnym stopniu. Naturalnie tylko pod tym warunkiem, że, jak już wspomnieliśmy, zerwiemy z rutyną i utartymi ścieżkami, a nauczymy się rzeczowo i trzeźwo — jak się to mówi — z kredką w ręku obrachowywać opłacalność i wybierać te zwierzęta, których hodowla rzeczywiście rokować może odpowiednie powodzenie i nie przekracza naszych środków.
Bardzo duże możliwości pod tym względem stwarza przemysł terapeutyczny, to jest produkcja leków. Są to jednak rzeczy jeszcze nieco zbyt mało ustalone, abyśmy je mieli brać za podstawę planowej kalkulacji. Natomiast dla każdego trzęsącego
się w paletku na mrozie, dla każdej, która marzy
o takim czy innym kołnierzu futrzanym, jasna jest potrzeba lekkiego i ciepłego futra, a nawet futra ładnego, które mogłoby również zaspokoić wymagania estetyczne. '
Pewnego rodzaju paradoksem społecznym jest to, źe fakt posiadania ciepłego futra wiązał się u nas tylko z pojęciem luksusu.
Chłop, robotnik czy inteligent pracujący wła- iciwie jak gdyby nie miał prawa pokazać się w futrze. Dla pierwszych dwóch „dopuszczalny“ był tak zwany kożuch barani, dla pracownika umysłowego zaś co najwyżej królicze futerko. Nurki, lutry, bo- bry, kuny i sobole zna- rmionowały już nawet nie klasę talk zwaną „burżujską“, ale magna- terię finansową lub ro- dową.
Jeśli jednak z. całą ] ||^|
pewnością nikt nie będzie uważał za ideał, do którego należy dążyć i wysilać w tym kierunku swój mózg, żeby wszyscy obywatele płci męskiej nosili na palcach pier- icienie z brylantami, a żony ich szczyciły się koliami z pereł, gdyż
■
%
to nie przedstawia żadnej wartości utylitarnej — to wcale nie paradoksalnym pomysłem było-, by życzenie, aby zimą robotnik, wystawiony w czasie pełnienia swych obowiązków na ciężkie warunki klimatyczne, nie chronił się przed nimi krępującym, ruchy, kilkunastokilogramowym kożuchem bara-. nim, lecz ma-przykład pod względem izolacji cieplnej równie wartościowym, a zaledwie parukilogramo- wym kombinezonem podbitym sobolami, młodszy zaś referent szedł do biura w futrze z norek z koł-,. nierzem bobrowym.
Obawiam się, iż w tej chwili nie tylko u ludzi
o umysłowości zaskorupiałej sam taki pomysł wywoła zgrozę ze względu na zbyt wielkie upowszechnienie tych pięknych futer, ale nawet pozostali moi czytelnicy gotowi są uznać to za dość" bezsensowne mrzonki. Wszyscy bowiem podchodzą do tego za-
gadnieńia od strony pytania: „Jakże cała ludność kraju musiałaby się wzbogacić, aby sobie na te luksusy pozwolić?“ Natomiast cała sprawa polega na odwróceniu pytania w ten sposób: Czy nie dałoby się tak obniżyć cen wyżej wymienionych futer, aby przeciętnie zarabiający obywatel mógł z ich dobrodziejstw korzystać? ;
Że nie jest to tak niedorzeczne, jakby się zdawało, niech posłuży przykład, iż jeszcze przed sześćdziesięciu laty — czego świadectwo można znaleźć w „Lalce“ PrusaS|| świeżo odkryte aluminium, czyli glin; było kilkakrotnie droższe od złota i w tych czasach prorootwo, że robotnicy będą zabierali ze sobą na miejsce pracy kawę w manierkach z glinu, wywołałoby jeszcze większy wybuch śmiechu aniżeli dbpiesro co przeze mnie wyrażone życzenie.
„Czy jednak potanienie skórki sobola, kuny, wydry lub nawet tchórza aż. w tak dużym stopniu jest
możliwe?“ Ależ z całą pewnością tak. I to twierdzenie opieram nie tylko na rozważaniach teoretycznych, ale na osiągnięciach praktycznych, które już uzyskano w hodowli lisa srebrzystego, a jeżeli chodzi o interesujące nas sobole i kuny, to są one właśnie na warsztacie prac zootechniki Związku Radzieckiego.
Znów sprawa polega na: właściwym podejściu do zagadnienia i na powtórzeniu zabiegu, który przodkowie nasi bardzo udatnie przeprowadzili kilka dziesiątków tysięcy lat temu. Dopóki bowiem człowiek nie udomowił dzikiego tura, rena czy wielbłąda, z mlekiem po okresie niemowlęctwa mógł się stykać tylko w rzadkich przypadkach ubicia karmiącej sa
micy* jakiegoś wielkiego ssaka. Łatwo się domyślić, że Judzi, którzy wówczas kosztowali mleko, można było niemal pokazywać palcami. Dzięki hodowli zaś stało się ono oraz jego produkty jednym z podstawowych naszych pokarmów. Podobne zatem przerzucenie sposobu zdobywania cennych futer z łowiectwa na hodowlę rozwiąże sprawę definitywnie, albowiem takie zwierzę hodowlane stanie się niejako fabryką przekształcającą nie tak znów drogą paszę, składającą się z odpadków mięsnych, na wartościowe futro. Rachunek zatem wypadł jak najbardziej dodatnio.
Na czym więc polegają trudności? I tu właśnie wypada nam się nieco zarumienić. Trudności polegają przede wszystkim na zacofaniu: nikt tego dotąd nie robił, a więc nie warto zaczynać — z drugiej strony zaś na naszej dziwnej niechęci do czynnej, twórczej hodowli.
Zwierzęta domowe, które hodowali nasi przodkowie od króla Ćwieczka, to jeszcze ujdzie. Natomiast kunę, tchórza czy wydrę chowają czasem ludzie jedynie dla pochwalenia się wśród przyjaciół, ale
o racjonalnym rozmnażaniu tych zwierząt na ogól się nie myśli, gdyż do tego zabrać się trzeba z dużym zasobem wiedzy o biologii zwierzęcia, a przede wszystkim z sumiennością, cierpliwością i zamiłowaniami hodowlanymi, o które u nas tak trudno.
Kuny i sobole należą do zwierząt, które dotychczas nie chciały się rozmnażać w niewoli. Dopiero od niedawna ze Związku Radzieckiego sygnalizują nam, że nareszcie zdołano przezwyciężyć trudności i że istnieją tam aż trzy fermy hodowlane, każda mniej więcej po dwieście matek. Jak zazwyczaj się zdarza, przyczyną sukcesu było wypracowanie właściwego sposobu podejścia do zagadnienia, a następnie bardzo sumienne, z wielkim nakładem pracy połączone, wprowadzenie planu w czyn. Podkreślam to z całym naciskiem, gdyż u nas w Polsce po dziś dzień szerokie warstwy społeczeństwa odnoszą się do zagadnień hodowlanych nieco „mistycznie“. W czasach przedwojennych uważało się bowiem hodowlę albo za jakąś tajemniczą sztukę, do której trzeba mieć wrodzony talent, jak to się mówi „z Bożej łaski", albo też wręcz odwrotnie — wielu ludzi sądziło, że hodowca musi jedynie w jakiejś klatce, skrzynce czy beczce zamknąć parkę zwierząt i jeżeli tylko od czasu do czasu rzuca im się „coś do jedzenia“, to już one będą się mnożyć, a jedyny trud „hodowcy“ sprowa
dza się do liczenia pieniędzy, które naznoszą odbiorcy jego sukcesów hodowlanych.
Nie chcę być gołosłowny, ale sam miałem przeszło sto przvT>adków, kiedy mi się żalono na niepowodzenia hodowlane z najrozmaitszymi gatunkami zwierząt, jak nutrie, omawiane właśnie kuny, tchórze, ba, nawet morskie świnki czy białe myszy, a na pytanie, co moi rozmówcy wiedzą o biologii hodowanego przez siebie gatunku lub jakie urządzenia stworzyli w jego pomieszczeniu, stwierdzali naiwnie, że w klatce znajdowała się garstka ¿omy oraz miseczka na wodę. Natomiast pytanie o znajomość zwyczajów zwierzęcia przyjmowano z rozbrajającym zdziwieniem — o co tu w ogóle chodzi? W każdym z tych przypadków interesant mój wierzył głęboko, że fachowiec poradzi, a przede wszystkim zdradzi jakiś sekret, po czym wszystko już będzie szło jak z płatka.
Tymczasem „sekret“ ten jest bardzo prosty, ale jednocześnie jakże dla amatorów takich lekkich zarobków uciążliwy. Pierwsza rzecz — o zwierzęciu hodowanym trzeba możliwie dużo wiedzieć z jego życia na swobodzie. Następnie przygotować należy nie skrzynkę czy klatkę, lecz pomieszczenie, które tym różni się od zwykłej klatki czy skrzynki, iż za- • pewnione są w nim zwierzęciu wszelkie potrzebne mu wygody.
Nowa niespodzianka. Cóż znowu za wygody? A właśnie, że tak. Zwierzę w obrębie swej klatki musi mieć zawsze domeczek, to jest mniejszą skrzynkę z niewielkim otworem, gdzie mogłoby się ukryć w razie słoty, zimna lub po prostu dla uniknięcia denerwującego widoku człowieka.
Jedne zwierzęta, jak szopy, muszą mieć basenik z wodą i to wcale nie wyłącznie do picia, lecz do mycia pokarmu, gdyż taki mają zwyczaj przed spożywaniem go. Nutrie również wymagają sporo wody, gdyż w niej dopiero mogą prawidłowo załatwiać potrzeby fizjologiczne.
Kuny i tchórze muszą mieć w swym pomieszczeniu kilka grubych gałęzi, po których lubią biegać i zostawiać na nich specjalną wydzielinę swych gruczołów wonnych.
Posłuchajcie zatem, jak rzecz załatwiono — tylko jeśli chodzi o pomieszczenie — w fermach sobolo- kunich Związku Radzieckiego.
Klatka nie jest specjalnie duża, ma trzy metry długości, metr dwadzieścia pięć centymetrów szerokości i przekracza wysokość człowieka, aby nie musiał się schylać, gdy będzie ją czyścił. Wnętrze takiej klatki zabudowane jest gałęziami lub też półeczkami z desek umieszczonych na różnych poziomach, aby zwierzątko wobec niewielkiej przestrzeni mogło do biegania wyzyskać całą pojemność klatki.
Oto jest całe terytorium kuny czy sobola, prócz tego jednak wewnątrz stoi zupełnie niezależny do- mek, w którym znajduje się mieszkanie zwierzątka. Domek ten jest to skrzynka rozmiarów metr na siedemdziesiąt centymetrów, przykrywana wieczkiem, aby w każdej chwili można ją było starannie wyczyścić i zdezynfekować. W skrzynce tej znajduje się przegródka oddzielająca przedpokój od właściwej sypialni małego mieszkańca. Proszę nie myśleć jednak, że tylko zwykłe „drzwi“, jak w danym przypadku — otwór okrągły dziesięciocentymetrowej średnicy, łączą te Hwie ubikacje. Przeciwnie, od otworu w przegródce prowadzi mniej więcej dziesięciocentymetrowej długości pasażyk-rurka, którym zwierzę dostaje się nie bezpośrednio do „drugiego pokoju“, lecz do małego pudełka o rozmiarach trzydzieści na trzydzieści centymetrów, które postawione jest akurat w środku tej drugiej części pomieszczenia. W ten sposób uzyskuje się podwójny pożytek. Zwie
rzę czuje się w swym schronieniu tym bardziej zabezpieczone, że długa droga wejściowa — (bo i przedsionek, i pasażyk) oddziela je w jego legowisku od świata zewnętrznego. Ponadto zaś podwójna ścianka (skrzynki i pudełka) pozwala na stworzenie izolującej od zimna warstwy powietrznej, dzięki czemu w środku jest ciepło i przytulnie.
Druga sprawa to kwestia żywienia. Każdy myśli, że jeśli mięsożerna kuna czy soból będą dostawały codziennie kawałek mięsa końskiego — byle tylko nie za mało — to już powinny się czuć znakomicie i dostarczać rokrocznie pięć do sześciu sztuk przychówku. Tymczasem na tej jednostajnej karmie delikatne zwierzątka przeżyją co najwyżej od trzech miesięcy do pół roku.
Rozdział poświęcony sposobom przygotowania karmy oraz wskazówkom, jak układać jadłospis, obejmuje w książce o hodowli soboli dwadzieścia pięć stronic. Nie będę go tu naturalnie streszczał, podkreślam jedynie, że pasza musi się składać co najmniej pół na pół z mięsa i najrozmaitszych owoców, orzeszków, jarzyn oraz kaszy. Nie dosyć na tym. Sprawa pokarmu mięsnego musi być rozwiązana
w ten sposób, że przynajmniej czwarta część jego ilości zadawana jest nie w postaci rzeźniczych kawałków, lecz jako całość małych organizmów zwierzęcych, a więc wróbli, myszy, szczurów, morskich świnek, byle nie wypatroszonych i nie odartych ze skóry czy oskubanych z pierza. Właśnie to pierze czy sierść jest niezbędne do dobrego trawienia u kun i soboli. A wreszcie — dotychczasowe niepowodzenia przypisać można nieznajomości biologii zwierzęcia, która, jeśli chodzi o te dwa gatunki rodziny łasicowatych, wypłatała i biologom, i hodowcom nie lada figla. Proszę zatem posłuchać.
Najbliżsi ich krewniacy — tchórz czy norka, z dawna hodowane w niewoli, okres godowy mają zawsze w lutym lub marcu, a następnie, mniej więcej po siedmiu, ośmiu tygodniach zapłodnione samice rodzą swe potomstwo. Każdy hodowca wie, że właśnie w tych okresach wszelkie zwierzęta wymagają jak największego spokoju i nie wtrącania się do nich człowieka. Toteż właśnie w zimowych miesiącach roku otaczano sobole i kuny jak największą pieczołowitością i staraniem i rokrocznie nic z tego nie wychodziło.
Uparty człowiek w maju czy czerwcu, widząc, że starania jego są próżne, zarzucał przedsiębrane środki ostrożności, podejmując je na nowo w zimie roku przyszłego. I znowu nie osiągał żadnego rezultatu. Tłumaczono to sobie jakimiś brakami pożywienia, starano się jeszcze wymyślniej konstruować legowiska, aż wreszcie ujawniła się rzecz zadziwiająca, której w żadnym przypadku nikt się nie spodziewał. A mianowicie okazało się, że ciąża u tych dwóch gatunków trwa nie pięćdziesiąt dni, ale przeciętnie dwie-
ście siedemdziesiąt trzy do dwustu siedemdziesięciu» pięciu, przy czym wahania w jedną i drugą stronę mogą wynosić przeszło miesiąc. Stwierdzono bowiem rzecz w biologii do tej pory nic znaną ■— mianowicie,, iż po zapłodnieniu wytwarza się w macicy kun i so-. boli maleńki zarodek, który jednak "wkrótce przestaje zupełnie rosnąć i przez kilka miesięcy wcale się nie zmienia. Dopiero w ostatnich dwóch miesiącach przed urodzeniem szybko i silnie przybiera na wadze,, i zazwyczaj w kwietniu samica staje się matką. Prosty rachunek wskaże zatem, że okres godowy tyci*..
36
rzwierząt przypada właśnie na miesiące letnie od -czerwca aż do. października.
Na dobrą sprawę więc przy hodowli kun i soboli trzeba przez cały czas zachowywać jak najdalej idące .-środki ostrożności, gdyż psychiczne drażnienie zwierzątka rozwiewa wszelką nadzieję na potomstwo.
Jak więc -Z- tego widzicie, hodowla nie jest rzeczą łatwą ! wyprawione skórki zwierząt same nie wę- -drują na kołnierze czy podbicie płaszczy. Jak zwykle, powodzenie w tych przypadkach wymaga przede wszystkim wiedzy i umiejętności podpatrywania obyczajów zwierząt, a następnie pracy i starannej pielęgnacji wvchowanków.
PIENIĄDZE LEŻĄ W BŁOCIE
Często słyszy się powiedzenie: „pieniądze leżą nas ulicy — trzeba się tylko po nie schylić i podnieść je“. Przez takie powiedzenie rozumiemy zwykle to, że' ludziom brak pomysłowości w wynajdywaniu zajęć mogących stać się źródłem zarobku.
Ale żeby „pieniądze leżały w błocie“, tx> ooś nowego. Może chodzi o jakieś sposoby wyrabiania ceramiki ze zwykłego błota — nie, to niemożliwe. A może chemicy znaleźli sposób wytwarzania złota- z błotnistego szlamu? I tym razem nie zgadliście. Alenie bawmy się zadawaniem zagadek — przyznam się od razu, że chodzi o hodowlę zwierzęcia- żyjącego najchętniej nad brzegami wód, skórka którego jest: bardzo cenna.
Zwierzęciem tym jest nutria, zwana też, niesłusznie zresztą, bobrem błotnym.
Już ta druga nazwa — „bóbr“ — usposabia nas; przychylnie (wszak każdy wie, że bóbr jest zwierzęciem wartościowym), gdyż wywołuje przypomnienie znanego nam z opowiadań naszego bobra rzecznego. Zwierzę to, znajdujące się pod ochroną i bar-
dzó już na terenach Polski nieliczne, będzie bohaterem naszej następnej opowieści.
Nie należy jednak tych zwierząt utożsamiać, są to żaledwie krewniacy i to wcale nie najbliżsi.
Tym czytelnikom, którzy zainteresowali się możliwością wydobycia „pienię4zy z błota“, muszę przedstawić ich przyszłego pupilka. Sądzę, że najlepiej wyobrazicie go sobie dowiedziawszy się, jak przedsiębiorcy lunaparkowi w Paryżu starali się wyłudzić dla siebie grosze od publiczności, nie Oglądając się ani na prawdę przyrodniczą, ani na tragiczne przeżycia bliźnich.
Podczas pierwszej mojej powojennej bytności w Paryżu widziałem mianowicie w klatce dwie nutrie, za oglądanie których właściciel pobierał dodatkową opłatę, gdyż jak obszernie opowiadał oniemiałym ze zgrozy mieszczkom paryskim — są to autentyczne szczury z ruin Warszawy. .-¿¿¿jg»
Zrozumiały chyba' będzie podziw i zachwyt widzów, gdy powiem, że przeciętna nutria jest wielkości królika.
39
Nutria zawędrowała do Europy aż z Południowej Ameryki — z Argentyny, gdzie żyje na wolności nad brzegami rzek, stawów, jezior. Powiedzenia „zawędrowała“ proszę jednak nie brać dosłownie. Nutrie zostały przez człowieka przywiezione do Europy w celach hodowlanych.
Gryzoń ten na legowiska kopie sobie nory w ziemi; mają one korytarze z wyjściami do wody i na powierzchnię lądu. Podziemny ten schron posiada ponadto rozszerzoną komorę służącą jako właściwa izba mieszkalna, podczas gdy korytarzem przedostaje się gospodarz tego „obejścia“ na powierzchnię ziemi lub do wody.
W komorze nutria wypoczywa, tu rodzi i wychowuje młode, kryje się przed niebezpieczeństwem. Już
rni się zdaje, że ten i ów i czytelników dodaje — „i tam również jada“.
Otóż właśnie, że nie. Pod tym względem nutria posiada bardzo dziwne obyczaje; najsmakowitsze pożywienie podane jej na ziemi ciągnie pracowicie do wody i tam dopiero je zjada. Tą jej właściwością hodowcy nie są zachwyceni, gdyż dużo paszy przy tym się marnuje.
W swojej ojczyźnie nutria żeruje nad brzegami wod, zjadając soczyste rośliny przybrzeżne, wyciągając z mulistego dna mączyste kłącza i soczyste pędy. Nurkuje doskonale i sporą chwilę może przebyć pod wodą, co ułatwia jej znakomicie wygrzebywanie dennych roślin. Zapewne niemałą wygodę ma przy tym i tego, że przednie jej zęby — siekacze — wyrastają na zewnątrz i że chwyt ich przypomina nieco, gdy się patrzy z boku, chwyt obcęgów. Fałd ufutrzonej skóry z powierzchni pyszczka przechodzi dość głęboko do środka jamy gębowej aż poza przednie zęby. Niesłychanie zabawnie wygląda jedząca nutria, gdy raz po raz za ostrymi siekaczami pomarańczowego
koloru miga włochate wnętrze paszczy, w której znikają kawałki pożywienia jakby zagłębiające się wprost w skórę łebka. Bardzo często nutria, podobnie jak nasza wiewiórka, siedząc na tylnych łapkach przednimi nadzwyczaj zgrabnie podaje sobie kęsy żywności do wąsatego pyszczka.
W niewoli nie trudno jest wyżywić nutrię. Je to, co i nasz królik. Kawałki chłeba, garstka ziarna, gotowane ziemniaki zmieszane z otrębami, marchew, zielona pasza (w tym mnóstwo chwastów, które i tak należy wypłeć z naszych ogródków lub działek)
i w dość dużej ilości gałązki drzew i krzewów, z których ogryza korę i liście — to jej codzienny pokarm.
Naturalnie, jakość pożywienia jest w pewnej mierze zależna od stanu, w jakim się zwierzę znajduje,
i od jego wieku. Specjalnie starannie żywimy ciężarne lub karmiące samice, jednak stanowczo wyłączając z ich paszy owies.
Samice dają dwa łub trzy razy do roku po kilkoro młodych, przy czym maleństwa rodzą się doskonale rozwinięte, okryte pięknym, puszystym futerkiem. Oczy mają otwarte, a pomarańczowe, pokaźne przednie ząbki błyskają spomiędzy białych wąsików.
Do ssania zabierają się dość energicznie.
Zapewne przed oczyma czytelnika zjawia się taki obraz: matka nutria leży na sianie czy słomie, a do sutek na brzuszku uczepione maleństwa ssą przebierając pracowicie brunatnymi łapkami o rozcapierzonych paluszkach. Otóż nic podobnego, nutria jest jedynym ze znanych nam zwierząt, którego samica posiada sutki umieszczone wcale nie pod brzuchem, ale wysoko po bokach ciała — należałoby ra
czej powiedzieć: na linii grzbietu. Toteż malce, gdy tylko dopadną matki, zabierają się do ssania nie zwra-^ cając uwagi na pozycję, w jakiej się ona znajduje. Nieraz zniecierpliwiona ich natarczywością, a może gryziona przez nie samica zsuwa się z brzegu do wody, ciągnąc za sobą najżarloczniejsze dzieci uczepione do sutek i płynie razem z nimi, dopóki się nie odczepią.
Malce zresztą same też pływają świetnie już niedługo po urodzeniu. Z przyjemnością można się przyglądać ich wesołemu baraszkowaniu w wodzier nurkowaniu i chwytaniu z wody kawałków roślin.
Bo młode nutrie nadzwyczaj wcześnie zaczynają się odżywiać pokarmem dorosłych zwierząt, może w związiku z tym, że matka żywi je dość skąpo i że rodzą się tak dobrze rozwinięte.
Niewtajemniczony słuchacz przebywający w pobliżu hodowli nutrii zdziwi się na pewno różnorodnymi głosami dochodzącymi od nich: jakieś pomruki, chrząkania, cienkie piski i gardłowe okrzyki robią
wrażenie, że pochodzą od różnych gatunków zwierząt. Nie trudno jednak przekonać się o swej pomyłce obserwując nasze zwierzątka, gdyż oswajają się one bardzo łatwo i nic a nic nie boją się wtedy ludzi zachowując się zupełnie naturalnie w obecności obserwatora. Często nawet dadzą się tak rozbałamu- cić, jak domowy kot czy pies — wtedy na widok swego opiekuna biegną jak najspieszniej kołyszącym się chodem przez teren zagrody, stają słupka przy ogrodzeniu lub bardzo zręcznie wspinają się po siatce i czekają, by je podrapać, pogłaskać lub poczęstować z ręki jakimś przysmakiem, choćby skórką od ¿hleba.
Ciekawy obserwator zauważy u nutrii nie spotykane u innych ssaków zwyczaje. Otóż nutrie oddają zwykle mocz w dziwacznej pozycji, unosząc tylną część ciała tak wysoko do góry, jalkby stawały na głowie. Jak twierdzą hodowcy, jest to dowodem ich dobrego samopoczucia.
Nutria dostarcza nam i po śmierci pewnych ciekawostek. Na przykład jej wyprawiona skórka zupełnie nie przypomina futra, któreśmy obserwo^^fe na żywym zwierzęciu. A to dlatego, że ma ona, długie, twarde i szorstkie włosy ościste, wystające ponad puszystą, gęstą wełnę: długie włosy są wyrywane — nabieg ten nazywamy „depilacją". Do niedawna skórki do depilacji wysyłano z Polski za granicę, gdyż tam tylko były odpowiednie maszyny do tego zabiegu. Obecnie robimy to już sami w Gdańsku.
Tak zmieniona skórka nutrii ma pięjkne zwarte, puszyste, brązowe okrycie. Pomimo usunięcia ości- stych włosów pozostałe są jeszcze tak gęste, jak prawie u żadnego ze znanych nam zwierząt futerko
wych. Dzięki temu futerko nutrii jest nadzwyczaj ciepłe, a że przy tym miękkie i bardzo ładne — jest poszukiwane i wysoko cenione.
Jeszcze jedną rzeczą czytelnik się'zdziwi. Chciał łem mianowicie dodać, że u nutrii, odwrotnie niż u innych zwierząt futerkowych, najcenniejsza jest skórka z brzuszka, nie z grzbietu. Toteż do wyprawy przecina się ją właśnie na plecach.
„No, a gdzież te pieniądze z błota?“, zapyta może ten i ów z co niecierpliwszych czytelników.
Pieniądze? Pieniądze leżą właśnie w błocie — to są nutrie, których hodowlę nawet w dość prymitywnych warunkach można łatwo prowadzić. Oczywiś-- cie, proszę się nie spodziewać, że w tym krótkim opowiadaniu znajdziecie ścisłe przepisy, jak budować klatkę czy też pomieszczenia dla zwierząt. Wskazówki te znajdą amatorzy hodowli w specjalnych książkach poświęconych temu zwierzęciu.
W każdym razie sądzę, że informacje o życiu
i zwyczajach nutrii zorientują moich czytelników'
o tym, czego to zwierzę potrzebuje w niewoli. A ci, którzy nie zdecydują się na wydobywanie pieniędzy z błota, niewątpliwie zainteresują się tym nieco cudacznym zwierzątkiem, które ma włosy w pysku, sutki na grzbiecie, dziwacznie jada, ma pomarańczowe zęby, a nawet i samo jego futerko podlega niezwykłym zabiegom, zanim podl postacią kołnierza, kożuszka czy rękawic chronić będzie człowieka przed- zimnem.
Po kunach, sobolach i nutrii pragnę obecnie przedstawić czytelnikowi bobra. Rozmyślnie wybrałem to zwierzę, gdyż jeśli chodzi o futro, nikogo przekonywać nie trzeba, iż jest ono bardzo ęermę 4sis3 człowiek używał go od wielu setek lat. Z drugiej jednak strony gospodarka nasza w stosunku do tego dostarczyciela lekkiego i ciepłego futra jest. jeszcze jak dotychczas wyłącznie rabunkowa, toteż już teraz w Europie naturalne źródła tego. surowca trzeba- uznać za wyczerpane.
Niedobitki bobrów znajdują się na Rodanie we Francji, na Elbie w Niemczech, na Pasłędze w na-:, szym kraju i zaledwie nieco liczniej w Skandynawii; w europejskiej części Związku Radzieckiego występ pują już jedynie w rezerwatach pod staranną opieką państwowych czynników ochrony przyrody.
Naturalnych futer, zdobywanych przez myśliwych, dostarcza Kanada, w pewnym stopniu również
i Syberia, a więc już tereny pozaeuropejskie. I tam jednak naturalne gniazdowiska tego gryzonia stają, się coraz rzadsze.
Racjonalnych zasad hodowli bobra w fermach hodowlanych, tak jak się to dziś robi z nutrią czy piżmakiem, jak dotąd, ostatecznie nie wypracowano. I tu również najbliższy osiągnięcia pozytywnych rezultatów jest Związek Radziecki, który swój wielki rezerwat rozmnożeniowy pod Woroneżem traktuje nie jako obiekt wyłącznie zabezpieczający przed zagładą to ginące zwierzę, lecz przede wszystkim jako ośrodek doświadczalny, gdzie może uda się nareszcie wypracować sposoby hodowania i rozmnażania bobra na wielką skalę w warunkach sztucznych, nie wymagających tak wielkich obszarów, jakie zajmują naturalne rezerwaty ochrony przyrody.
Jak już mówiłem kilkakrotnie, podstawą powodzenia jest dokładne zapoznanie się z biologią zwierzęcia, z warunkami jego żywienia się i rozmnażania,
a trzeba przyznać, że to przemyślne zwierzątko zazdrośnie strzeże pod tym względem wielu swoich tajemnic.
Zwierzę to żeruje przede wszystkim nocami — nawet u nas w Ogrodzie Zoologicznym, gdzie, zdawałoby się, winny się były już oswoić, zobaczyć je można tylko około północy, korzystając ze światła księżyca, a podkradać się do nich trzeba cichutko' jak na polowaniu... Wtedy to zdarza się ujrzeć, jak sprawnie i szybko ogryzają rzucone im na pokarm gałęzie, jak tną je na większe lub mniejsze kawały, aby przeciągnąć je wodą ku swemu domkowi (który nosi nazwę „żeremie“), umocować w ścianie jako> część szkieletową konstrukcji, a następnie oblepiać i uklepywać ziemię na przemian z liśćmi i wiórami... Taki domek nie jest zresztą jedyną siedzibą bobra, w sprzyjających warunkach potrafi on miesz-
kac w norach przybrzeżnych, których wyłot zhaj- duje się z reguły pod wodą.
Swoje talenty budowlane bóbr zużyckowuje nie tylko na skonstruowanie żeremia; na strumieniach czy rzeczkach stawia również z gałęzi tamy, które wzmocnione nanoszonym przez prąd szlamem i piaskiem tworzą groblę, pozwalającą na podniesienie i utrzymanie wyższego poziomu wody, co dla tego zwierzęcia jest z całą pewnością bardzo pożądane.
Kiedy następuje okres godowy ani jak długo trwa ciąża — do tej pory dokładnie nie wiadomo.
Jak dotąd, wiemy, że w kwietniu lub maju rodzą się dwa, rzadziej trzy ślepe maleństwa, które przeglądają po ośmiu dniach.
Dużo się mówi o wędrówkach bobrów — i pod tym względem jednak nie wiemy nic pewnego. Na ogól nie zapuszczają się one daleko w głąb lądu, a powalają kolejno osiki, topole, olchy rosnące w pobliżu brzegów. Prawdopodobnie ich rozchodzenie się jest związane raczej z powodziami, które często wbrew woli zwierzęcia przenoszą je coraz dalej wzdłuż rzeki, zmuszając do obierania sobie nowych siedlisk.
Zaciekawić może również wiadomość, iż mimo że bobry są uważane raczej za zwierzęta kolo-
nialne, to jest żyjące gromadnie, staczają one ze sobą często walki i to nawet śmiertelne, gdyż rany zadane „narzędziem“, którym w ciągu kilku godzin bóbr potrafi ściąć pień drzewa o 2j cm średnicy, nie są bagatelką.
Być może więc, iż słabsze i młodsze sztuki przepędzane i terroryzowane przez rodziców, stryjów
i wujów (gdyż po kilku miesiącach względy rodzinne już nie są honorowane) też wolą sobie wyszukać nowe, a mniej niebezpieczne tereny.
Dla człowieka racjonalna hodowla bobra, który prócz kory i liści zjada również dobrze chleb i marchew, nie tylko ze względów futrzarskich byłaby wartościowa.
Nie zapominajmy, że w okolicach odbytu zwierzę to posiada gruczoł wydzielający mocno wonną substancję, tak zwany „strój bobrowy“, którego przez setki lat przodkowie nasi używali jako lekarstwa przeciw tzw. dreszczom i kurczom. To już wskazuje, że warto byłoby się ową substancją zająć na odcinku farmaceutycznym.
„Strój bobrowy“ do dziś dnia jest używany przy fabrykacji pachnideł. A przed wojną jeden kilogram tego specyfiku kosztował na rynku zagranicznym około jo dolarów.
Dodajmy jeszcze, iż mięso bobra, naturalnie dziś dla jego rzadkości nie używane, należało zawsze do najbardziej wykwintnych smakołyków. Zdaje się więc, że znów mamy przed sobą „żyłę złota“, którą nie tyle szczęściarz, który na nią przypadkiem na- crafi, ile hodowca, co to zagadnienie pierwszy trafnie rozwiąże, będzie mógł wyzyskać stokrotnie zarówno z pożytkiem dla siebie jak i swego kraju.