Włodzimierz Sedlak
Biblioteka myśli współczesnej
PIW 1980
Człowiekowi -
któremu zawdzięczam możność
poznania zwykłego człowieczeństwa
Autor
Homo electronicus
przeprasza indywidualnych i uspołecznionych wytwórców modeli za to, że nie trzeba go tworzyć, gdyż wykonała go przyroda nikogo nie pytając o zgodę. Wytwórcy ci, oszczędzając fatygi, mogą wydajniej spożytkować czas. Przyroda zużyła na ten proces miliardy lat. Homo electronicus, wbrew zastrzeżeniom, istnieje i należy go wciągnąć w rejestr faktów dokonanych. Niczyje veto i tak nie uwolni go od biologicznych przeznaczeń.
Przed lekturą tej książki należy zapomnieć o szkolnych wiadomościach z biologii, a także pozbyć się dotychczasowych wyobrażeń o człowieku. Jak pisałby książkę o człowieku fizjolog? Oczywiście w swoim języku. Lecz gdyby chciał tłumaczyć najszczytniejsze wzloty psychiki kryteriami fizjologicznymi, spotkałby się ze zdecydowanym oporem przeciw degradacji człowieka do zwierzęcia. Nie próbujmy zatem przekładać fizjologii na humanistyczne wartości.
Autor podejmuje podwójne ryzyko - wprowadza niekonwencjonalne pojęcie człowieka, wynikające z bioelektroniki, i dokonuje próby przełożenia “człowieka elektronicznego" na wartości humanistyczne. Natomiast podczas czytania nie należy przekładać bioelektroniki na biochemię czy fizjologię i potem - jeszcze raz na humanistykę. Lepiej od początku myśleć w kategoriach bioelektronicznych, inaczej nie uchwyci się sensu, podobnie jak nie chwyta się sensu podczas przekładania obcojęzycznego tekstu przy słabej znajomości języka.
Książka ta nie jest elementarzem bioelektroniki; musiałaby wtedy mieć zupełnie inny profil i nie mogłaby w żaden sposób sięgać aż do nowej interpretacji człowieka. Byłoby to zbyt przedwczesne. Dalsze podawanie alfabetu bioelektroniki, po dziesięciu latach pracy w tym kierunku, nie wydaje się ani konieczne, ani celowe. Wystarczy stwierdzenie, że - według autora - życie ma dwie strony, biochemiczną i bioelektroniczną, jak moneta reszkę i orła, lecz jedną tylko wartość.
Zastosowanie pojęć bioelektroniki do antropologii jest zapewne pierwszą tego rodzaju próbą na świecie i dlatego musi być przedsięwzięciem w tym samym stopniu odważnym, co kontrowersyjnym. Należy przyjąć książkę jako wyraz owej próby ze wszystkimi tego konsekwencjami: może ona być awangardowa, dyskusyjna i niezupełnie udana, miejscami niespójna, a przy tym - zupełnie brak kompetentnych do jej całkowitej oceny. W każdym razie nie jest fantastyką naukową.
Autor dał elektronicznej wizji człowieka nazwę Homo electronicus. Traktuje ją ze względów dla siebie zrozumiałych jako rzeczywistość, zdając sobie sprawę z kontrowersyjności problemu. Niekontrowersyjne bywają tylko podręczniki, które przekazują obiegowe wiadomości naukowe. Skoro wybiera się profil niepodręcznikowy, ryzykuje się tym samym wszystkie okoliczności towarzyszące. Walka miewa dwa rozstrzygnięcia - zwycięstwo lub przegraną. W nauce nie bywa inaczej.
Początek ma zarówno każdy problem, jak i każde jego rozwiązanie. “Siekankę" prawdy przyrodniczej przyrządza się od czasów humanizmu - a zwłaszcza w wiekach XIX i XX - na tych samych zasadach analitycznych. Metody analizy natomiast, dzięki postępom myśli technicznej, zmieniają się w kierunku zwiększania stopnia pulweryzacji przedmiotu badań. Analiza chemiczna łącznie z wariantami chromatograficznymi i spektroskopowymi osiągnęła obecnie niebywałą precyzję. Poznajemy życie w pikowymiarach, sięgniemy niedługo cząstek elementarnych, z których jest zbudowana materia życia. Jego energetykę zresztą jesteśmy skłonni lokować już w polach grawitacyjnych, neutrinowych, by nie wspomnieć o takich energetycznych bytach, jak siły psi, na które, jak dotychczas, nie mają zamiaru dać swego placet fizycy - ci kustosze energii i masy.
Wydaje się, że tajemnica życia tkwi właśnie w mikrorozmiarze, dlatego tak uporczywie, od czasów Leeuwenhoeka, twórcy ulepszonego mikroskopu, zmniejszamy wymiary badanego przedmiotu metodami mikroskopii - poprzez stosowanie immersji, wynalezienie ultramikroskopu elektronowego, a na drodze chemicznej - poprzez postępującą precyzję analityczną. Powstaje tedy niebezpieczeństwo poznania wszystkich składowych przy niemożności zrekonstruowania całości tak, aby nie tylko geometrycznie przystawała w elementach, ale i sprawnie funkcjonowała.
Co twórczego może wnieść w poznanie życia dalsza jego atomizacja proponowana przez bioelektronikę? Przecież wiedzie ona tylko do jeszcze większego roztarcia całości życia. Jaki jest w ogóle jej sens, skoro brakuje nam raczej integracji? Sięganie w strefę kwantową, gdzie nie rozróżnia się już fali od cząstki, położenia od pędu, masy od energii, nawet życia od nieżycia, staje się podróżą w świat doskonałego pudru życia, w której palcami badałoby się subtelność zgranulowania, doznając co najwyżej satysfakcji dojścia do granic możliwości. Wszak uprawiając bioelektronikę trzeba minąć rozmiary biologii molekularnej, nawet poziom reakcji chemicznych i zejść jeszcze niżej, gdzie wszelkie mianowanie przedmiotów jest już niedopuszczalne, obowiązuje bowiem statystyczne prawo zbioru. W sobie anonimowego.
Co to może dać człowiekowi? Czy sproszkowanie wymiaru potrafi wyjaśnić jego złożoność i skalę możliwości? Raczej brak nam wciąż szerokiej integracji człowieczeństwa, gdyż człowiek chyba nie może stanowić sumy własnych dzieł już dokonanych i nie wykluczonych w przyszłości, ani tym bardziej sumy elementów składających się na łączną masę około 70 kilogramów. Na razie człowieka oceniamy na podstawie jego zdolności produkcyjnej we wszelkich dziedzinach od technicznej poprzez artystyczną do intelektualnej. Z tego behawioru człowieka pragniemy odtworzyć jego wnętrze, jego działającą treść. Kaskadowy spadek badawczych metod w coraz mniejszy rozmiar analizowanego fragmentu człowieka nie prowadzi ani do poznania życia, o którym, wydaje nam się, bardzo wiele wiemy, prócz jednej rzeczy - czym ono jest, ani do poznania psychiki, która przecież stanowi gatunkowy wyznacznik człowieczeństwa wyrażony słowem sapiens. Jest on niemniej jednak energetyczny i wymykający się skutecznie próbom zdefiniowania. Paradoksalność sytuacji jest tu podwójnie rzeczywista, a tym samym propozycja jeszcze jednego zejścia, do kwantowych podstaw, nawet na kimś pozbawionym zbytniej wyobraźni robi wrażenie likwidowania powodzi wodą. Rekonstrukcja człowieka z kwantowych fundamentów może być dziełem przyrody, ale wydaje się mało prawdopodobna jako udane przedsięwzięcie u jej badacza, mimo zaaplikowania bioelektroniki.
A jednak? Tyle już nieudanych prób podejmowano dla poznania człowieka i nauka się nadal rozwija, czemu więc nie zaryzykować jeszcze jednej, która ostatecznie nie jest władna nauce zaszkodzić. A to już bardzo dużo. Niezależnie od stopnia absurdalności przenoszenia pojęć kwantowych do złożoności człowieka, może warto i tę próbę podjąć. Człowiek jest godzien intelektualnych zabiegów, by całe jego piękno i urok jego głębi wydobyć oraz poznać. Jest to bezsprzecznie pierwsza na świecie próba stworzenia “elektronicznej antropologii". Zabieg wydaje się uzasadniony o tyle, że w interpretacji życia od strony elektronicznej, a nie tylko chemicznej, trudno wyeliminować biologiczną składową człowieka. Przy okazji powstaje zaraz pytanie, czy psychikę można również objąć bioelektroniczną interpretacją. Załóżmy, że tak. Wtedy można będzie zaproponować nowe pojęcie robocze - Homo electronicus. Dlaczego właśnie ten człowiek - o najniższej jakości, zubożony treściowo do ostatecznych granic?
Zatrzymajmy się na chwilę przy określeniach stawianych obok słowa “człowiek". Zaczął bodaj Arystoteles, mianując go zwierzęciem społecznym. Potem powstał Homo ridens, Homo oeconomicus, Homo paradozalis i duma wszystkich, określenie, które zresztą weszło do nauki ustalającej ambitny status człowieka między ssakami - Homo sapiens. Różnica gatunkowa podkreślona przymiotnikiem sapiens położyła się jak cięcie brzytwą między człowiekiem i resztą zwierząt, której to granicy zwierzęta z szacunku i niemożności nie przekraczały, z człowiekiem zaś bywa różnie. Graniczny rów usiłowano wprawdzie zasypać w okresie rozwoju darwinizmu, dopatrując się daleko idących szczegółów włączających właśnie człowieka do zoologii, na przekór idealizującym filozofom, teologom i bajkopisarzom, ale były to już wtórne procesy likwidowania zbyt ostro postawionych granic między królem zwierząt a podwładnymi. Mimo wszystko sapiens tkwi jako wyznacznik gatunkowy obok Homo. Czy nowy przymiotnik electronicus może cokolwiek zmienić, poza tym, że wnosi dozę humoru i wolność określania bez ostatecznych rozwiązań? Jak gdyby człowiek zawsze musiał mieć najwięcej kłopotu z sobą i własną naturą, jak gdyby szaradzista stawał zawsze wobec nierozwiązanej zagadki - czym jest on sam.
Już wymienione i inne możliwe określenia człowieka mówią, co on potrafi, co może, na co go ewentualnie jeszcze stać. Tylko owo wielkie sapiens, które weszło do biologii człowieka, oddzielając go od reszty ssaków, nie jest prozaicznym dodatkiem, a na wskroś ludzkim dziełem. Najlepiej przejawia się to w identyfikowaniu człowieka kopalnego. Jeśli używał ognia i narzędzi, a tym bardziej wyrażał swe przekonania kultowe - był sapiens, człowiekiem. Homo electronicus nie roztacza tego typu możliwości, raczej odsłania nieco swej natury - czym jest. Byłoby nawet nęcące to samozdemaskowanie człowieka, jego przedarcie się do kwantów własnej natury. Tak głęboko nie sięgano nigdy w jego historii.
Aby jednak dotrzeć do suteren natury, gdzie drzemie w półśnie mało jeszcze rozpoznany electronicus, konieczne jest wniknięcie głębiej, niż to czynią biologia molekularna i biochemia. Przecież obserwując (znowu behawior) dzieła człowieka z najnowszymi włącznie, mimo woli stawia się pytanie: jeśli produkty są tak złożone, to jaki konglomerat konstrukcji i funkcji musi stanowić ich twórca? A może jest to błędne pytanie? Nie tak dawno, kiedy dyskutowano nad zagadkowym procesem technologicznym starożytnego hutnictwa w Górach Świętokrzyskich, ujawnił się problem nie rozwiązany w dzisiejszej metalurgii. W jaki sposób analfabeta - być może celtycki i późniejszy, z okresu wpływów rzymskich - potrafił otrzymać niskowęglową stal w jednostopniowym procesie wytopu, skoro dzisiejsza metalurgia nie może się obyć bez dwustopniowego etapu surówki i jej odwęglania? Przecież trudno przypuszczać, że wiedza prymitywnego hutnika była większa niż współczesnych specjalistów z tytułami docentów. Może zbyt wysoko poszukujemy rozwiązań, a one leżą właśnie bardzo nisko, na poziomie prymitywnych wiadomości, którymi dysponował tamten człowiek?
Może zagadka człowieka leży nie w jego złożoności, a właśnie w prostocie podstaw, prostocie tak wielkiej, że nawet nikt jej nie podejrzewa. Przyroda lubi wielkie dzieła dokonywać zwykłymi sposobami. Naszą uczoność mierzymy stopniem złożoności i trudności. A może piana prawdy przyrodniczej, ubijana coraz bardziej złożonymi przyrządami, staje się tak skomplikowana, że przyszłe pokolenia będą musiały tę prawdę sztucznie upraszczać, śmiejąc się z niedorozwiniętych przodków z epoki neolitu nauki XX wieku? Niewykluczone, że w przyszłości powstanie konieczność symplifikacji prawdy przyrodniczej, której obecna złożoność jest tylko następstwem zawiłych dróg, które prowadziły do jej poznania. A jeśli ten nie znany bliżej stan kwantowy z całą nieoznaczonością heisenbergowską jest... Czym jest? Podstawą człowieka? A jeśli w zgłębianiu natury człowieka obowiązuje to samo prawo, co w przeprawie przez rzekę? Będąc wciąganym przez wir do dna, należy tam iść, by się od dna odbić - inaczej się nie wypłynie. Kwantowej pulweryzacji człowieka nie dokonuje się dla samej zabawy ucierania go na subtelny puder. To jedynie taktyczne posunięcie (nazywane w nauce metodycznym zabiegiem). Bez poznania kwantowego dna i bez odbicia od niego jest niemożliwe wzniesienie się, by człowieka zobaczyć z góry, w innej perspektywie, i nareszcie pojąć go lepiej niż dotychczas. Zejście do najniższego poziomu jest tu jedynie koniecznością wpadnięcia na właściwy tor integracji, by nie błąkać się po biologii człowieka. Historyczny rozwój nauki o życiu miał niewłaściwy start: od makrorozmiaru, a więc od morfologii i anatomii, poprzez histologię do cytologii i biologii molekularnej. Obok tego powstał drugi szereg poznawczy, tym razem funkcjonalny: od fizjologii do biochemii. Przecież nie tak powstawało życie. Odwrotnie.
Poznawanie życia zaczęło się od wyidealizowania pojęć o człowieku. W miarę postępu nauk biologicznych wypadało oskubywać z antropomorficznej otoczki nasze wyobrażenie życia, co prawda nie bez bólu i oporów. Po zdecydowanym wrzuceniu przez darwinizm człowieka do naczelnych przychodzi nam to już łatwiej. Godzimy się na molekularne uwarunkowania pamięci i odchyleń od normy psychicznej. Zezwalamy już na ostateczne odarcie naszych wyobrażeń ze wszystkiego, co ludzkie i wzniosłe, schodząc w bezduszny kwantowy świat bioelektroniki, i to w dodatku z intencją poszukiwania integracji sproszkowanych wyników analitycznych, uzyskiwanych w biologii.
Bioelektronika znajduje się w pozycji taktycznej. To nie jest sztuka dla naukowej sztuki. To zadanie, a więc metoda poznawania życia, przede wszystkim - człowieka. Homo electronicus nie został bowiem wydumany, lecz wymodelowany według empirycznych faktów, niejako wydobyty z kwantowego dna.
Jeśli tak, to w porządku, powie sceptyk... i dalej będzie wątpił. Tymczasem chodzi o pierwszą zapewne sondę w kwantową naturę człowieka, dlatego nieoczekiwana nazwa gatunkowa - Homo electronicus. Może zjawiska bioelektroniczne okażą się przejawem kolejnego behawioru, tym razem - podstawowego?
Gdyby nawet tak było, “rozdrabnianie" człowieka musi ujawnić nowe strony jego natury.
Czym jest właściwie nauka, jeśli nie sumą niewiadomych? Początki życia - nieznane. Pięć miliardów lat później powstał z tego życia człowiek. Jego początki - znowu nieznane. Najgłębsze początki chrześcijaństwa nieznane i dziesięć wieków później, przyjęcie chrześcijaństwa przez Słowian nad Wartą i Wisłą - znowu nieznane. Nie potrafimy wiernie odtworzyć budowy pierwszych hominidów, natomiast doskonale znamy budowę oka trylobita żyjącego w kambrze dolnym, a więc pięćset milionów lat wcześniej. Co za paradoksy! Niedługo odtworzymy zapisaną w skamieniałościach informację wizualną o trylobicie. A człowiek?
Bywa smutny, smutkiem nierozwiązanej zagadki. Ale czy rzemiosło nauki może uniknąć operowania niewiadomymi? A może to wszystko, co w nauce robimy, jest tylko rzutem wirującego bąka naszej zdolności poznawczej na przyrodę, który daje najbardziej groteskowe sprzężenie niewiadomej z niewiadomą? Nie daje żadnej pewności, lecz jedynie możliwość statystycznego określenia stopnia prawdopodobieństwa trafnego rozpoznania przyrody.
Gdzieś powinna się znaleźć taśma z zapisanym szyfrem człowieczeństwa, o ile nie pocięły jej na strzępy specjalistyczne nożyce nauk biologicznych. Ale nawet wtedy, gdy uchwycimy jej pierwszy człon, czy uda się zrekonstruować istotną treść człowieka? A może tym początkiem szczęśliwej nici Ariadny będzie Homo electronicus?
Historia lubi zataczać epicykle ludzkich spraw i często intuicyjnie przewiduje to, co dopiero po wielkim zrywie twórczego umysłu będzie w przyszłości udokumentowane. Między dwoma krańcami - mitem i naukowym poznaniem - zamknięta jest prawda o człowieku. Syzyf... Symbol pięcia się w górę mimo ustawicznego trudu wtaczania ciężaru. Oto odwieczne sprzężenie - człowieka z jego pracą. Ciężar dźwigany i posuwany naprzód rozwija człowieka; wyniósł go na szczyt, na którym dziś się znajduje. Lecz ten sam ciężar spycha go w dół. Rezultat? Człowiek rozwija się, i to bardzo szybko, ale coś ten rozwój powstrzymuje. Nie potrafi określić co, choć czuje, może tylko przypuszcza. Nie, on już wie. Jednak ambicja nie pozwala mu przyznać się przed sobą. Jego postęp jest niechybnie związany z degradacją czegoś. Środowiska? To najłatwiejsza odpowiedź. Od pierwszego dnia istnienia Homo lubił wszystko upatrywać poza sobą, nazywając to środowiskiem, a właściwie - poligonem swej działalności. Jedyny autentyczny Syzyf - człowiek - zamknął swój biologiczny i psychiczny los w mitologii, która nie oddaje całkowicie jego przeznaczenia i roli na Ziemi. Jego praca nie ma odpowiednika w pracy zdefiniowanej przez fizyków. To zbieżność jedynie terminologiczna. Żadna istota poza człowiekiem, tym bardziej żadna fizyczna masa, nie potrafi wykonywać pracy takiej, jaką wykonuje człowiek. Praca w fizyce ma określony bilans energetyczny i wydajność, jest ograniczona możliwościami materiałowymi, towarzyszy jej chłodzenie przy nadmiernym wzroście temperatury. Jedynie człowiek, pracując, zmienia drogę, na której działa, zmienia siebie i pokonywany ciężar czy opór. Tu nie ma żadnego bilansu ujętego w rozsądne ramy księgowania energetycznego. Praca w fizyce jest zużyciem siły wzdłuż określonej drogi. Dla fizyki człowieka znaczy zupełnie co innego. Praca w historycznej skali, bo w tej stają się dostrzegalne jej skutki, to przede wszystkim zmiana samego ciężaru, który “relatywistycznie" rośnie w miarę jego posuwania. Człowiek podejmuje coraz większe przedsięwzięcia. Ponieważ wie, że jego siła rozpatrywana w kategoriach fizyki jest ograniczona, zaprzągł mózg do pracy. Maszyny, które wymyślił, mają ułatwić mu wykonanie zadań. Pozornie. Tyle maszyn powstało - z elektronicznymi włącznie, sterowanymi finezyjnie i o wydajności przerastającej marzenia - tymczasem zadań, które musi wykonać na świecie, człowiekowi przybywa. To w XIX wieku sądzono, że maszyna zwolni człowieka ze stanowiska roboczego. Dziś, mimo rozwoju automatyki, wyzbyto się już kwietystycznych marzeń. Autentyczny Syzyf posuwa przed sobą ustawicznie zwiększającą się masę zadań. To jego przeznaczenie narzucone niepisanym prawem. Co dziwniejsze - on wcale nie słabnie. Fizyka - ze swoimi metodami wyjaśnienia - tu zawodzi. Biofizyka takie rzeczy zna przynajmniej z obserwacji.
Człowiek zmienia też drogę, żłobi ją własnym wysiłkiem, wykonując swe zadania. Zwiększająca się masa zadań intensywnie trze podłoże. Nazwano to brakiem rozwagi, naruszeniem środowiska. To prawda - w rozpędzie pominął w inżynieryjnych obliczeniach amortyzację środowiska. Obliczał produkcję, interesował go urobek przeliczany na korzyści ułatwiające życie. Zanim się spostrzegł, ogłoszono alarm - giniemy, a niebezpieczeństwo nadciąga od strony środowiska! Niebezpieczeństwo z lewa, z prawa, z góry. A i pod nogami niepokojąco zmienia się fizyka planety. Gdyby nawet przewidział w kosztorysach produkcyjnych degradację środowiska, nie mógłby jej uniknąć. Wzrastająca masa działania popychana przez człowieka musi żłobić podłoże. Mógłby jedynie zwolnić tempo degradacji otoczenia, nie zmniejszy jednak masy swych przedsięwzięć. Daremny trud. To żywioł, którego nic nie powstrzyma. Wielu zginęło na przedpolu człowieczego zrywu do wielkich działań. Podobno też się liczą w ogólnym księgowaniu ludzkości. Masa i pejzaż zmieniają swój kształt. Świat musi coraz bardziej odbiegać wyglądem od naturalnego kiedyś krajobrazu. Człowiek nie jest pejzażystą. Woli być stroicielem świata. To jego pasja, wyzwalająca w nim - Człowieka.
Jemu - Syzyfowi - wydaje się, że nabiera pędu, zwiększając szybkość i masę zadań. Przyspieszenie było zawsze jego rozkoszą i jest nią do dziś, do tego momentu. Bez względu na to, czy wsiadał do czółna wydłubanego w pniu, do bojowego wozu Hetytów, do pociągu, czy też na statek kosmiczny - zawsze sądził, że jest masą fizyczną, która, przesuwana siłą nośną, zmienia tylko położenie w coraz krótszym czasie. Jednakże on - żywa masa - jest wielkością “relatywistyczną": w miarę zwiększania przyspieszenia zwiększa “masę psychiczną". Rozwija się. Ewolucja między innymi to przyspieszenie rozwoju. Inżynier dobrze wyliczył prędkość i konstrukcyjne możliwości pojazdu. Pominął w obliczeniach pasażera.
Człowieka obowiązują mimo wszystko prawa zachowania energii i masy. Jeśli z przyspieszeniem zwiększa swą masę psychiczną, jeśli pogłębia świadomość bycia człowiekiem, to energetyczne koszty musi czymś pokryć. Również i Syzyfowi musi się zgodzić bilans, nawet w relatywistycznej prędkości ewolucyjnej. W rezerwie pozostaje bios, czyli organizm. Innej rezerwy nie ma. I tu zaczyna się degradacja biologiczna, tak charakterystyczna dla rozwijającego się zbyt szybko psychicznie człowieka.
Jesteśmy u podstaw problemu. Ochrona środowiska jest biologiczną poezją elegijną na śmierć bohatera, ale nie można znaleźć winowajcy. Na razie możemy deklamować wierszyki o potrzebie ochrony: albatrosy giną, czy nie szkoda mewy śmieszki, odłów wieloryba się kończy.
Oto jeden z paradoksów człowieka. Lituje się nad środowiskiem, które na jakimś tam zakręcie zbyt mocno potrącił, tymczasem on sam o wiele bardziej zmienił się biologicznie i tylko dzięki postępom medycyny stracił właściwe rozeznanie biologicznego kryzysu, do którego zmierza. Nazywa go syndromem chorób cywilizacyjnych. Ma spokój... dopóty, dopokąd nie stanie się którejś z nich ofiarą.
Syzyfowi, mimo wszystkich jego kapitalnych osiągnięć i bezspornych wyników, mimo gigantycznego zrywu po prawdę zaciska się wokół szyi węzeł o dwóch rozłażących się końcach. Środowisko człowieka i jego biologia. To nie jest jedynie kwestia zmian środowiska i reakcji organizmu. To już rozchodzenie się dwóch istotnych komponentów, a więc sprawa poważniejsza i bardziej złożona. To rozrywanie dwóch odwiecznych komponentów życia sprzężonych zawsze razem - organizmu i otoczenia. Rosną jednak wskaźniki psychicznego rozwoju, rośnie współczynnik hominizacji wyrażający głębie świadomości, potężnieje popychana masa zadań wykonywanych przez człowieka. Za ten przyspieszający się ustawicznie rozwój trzeba uiścić czesne - a zapłatą może być tylko środowisko i organizm. Nie ma innych rezerw płatniczych. Tak wygląda sytuacja w teoretycznych rozważaniach, a w praktyce - faktycznie zaczyna się rozluźniać więź psychosomatyczna. Wytworzona jedność musi się z konieczności nadwerężyć, jeden z komponentów - bios - ulega degradacji, drugi - hipertrofii. Konflikt ujawniający się w konstrukcji człowieka sygnalizuje, że zbliżamy się do krytycznej kreski na skali egzystencji. Konsekwencje tego zaczynają być widoczne: nieskoordynowanie psychofizyczne, zmienność nastrojów, drażliwość, stany nerwicowe, łatwość męczenia się, zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego i ich skutki dla układu krążenia i dla tkanki łącznej oraz procesy przedwczesnego starzenia.
Ale wróćmy do optymistycznych perspektyw, do startu i nieustannego biegu ku rozwojowi psyche, do ogromu wykonanych dzieł, do wkładu człowieka w siebie. Pytanie o pokrycie tego wydatku może być niedyskretne. Życie jest procesem energetycznym, a ten obowiązuje ścisłe rozliczenie po stronach “ma" i “winien". Skoro rzeczywistość narusza więź psychosomatyczną w następstwie zbytniego przyspieszania naszego rozwoju, to widocznie nie wszystkie rezerwy biologiczne zostały uwzględnione w chemicznym bilansie życia. Istnieją kilokalorie nie brane pod uwagę. Zostały białkowe półprzewodniki z procesami elektronicznymi i kwantową emisją fotonów. Poza tym świadomość też coś “waży", jest bowiem energią i to tego samego rodzaju, co życie. Na poziomie kwantowych podstaw nie ma bowiem różnicy między życiem i świadomością. To, co pospolicie człowiek zwykł nazywać wolą czy uwagą, nie jest abstrakcją, lecz energią. Człowiek widocznie nie cały się jeszcze włączył w swój własny postęp. Ma jeszcze duży zapas sił i choć nabiera coraz większej prędkości, nie sięgnął jeszcze kresu swych możliwości.
Na razie znamy tylko zapłon albo raczej jego skutki, natomiast mechanizmy działania są zupełnie nie znane. Nie wiadomo też, na jakiej głębokości znajdują się energetyczne rezerwy, ani jakie kryją możliwości przyszłej eksploatacji.
Badawcze dotykanie przyrody pochłonęło człowieka całkowicie. I gdyby nie choroby oraz niedomagania organizmu i gdyby nie widmo śmierci, stałby się bez reszty badaczem przyrody, mając całkowicie odwróconą uwagę od siebie. Siebie oceniałby na podstawie wydajności, jak maszynę, a głębiej zainteresowałby się sobą dopiero po zupełnym rozszyfrowaniu otaczającej przyrody, co praktycznie nigdy nie nastąpi. Tak więc po raz drugi Syzyf dokonał zwrotu w swoim kierunku przez cierpienie i perspektywę zupełnej anihilacji istnienia. Syzyf miał zawsze w sobie coś z potęgi i tragizmu.
Jaka była rzeczywista geneza Syzyfa? Czy nabierał pędu na prostej, czy też jak mikromgławica spiralnie skręcił swe jestestwo, kondensując wsobne siły? Pierwsze wiąże się z wydatkowaniem sił, a więc rozwój zmierzałby ku potencjalnej śmierci. Drugie zapewne łączy się z twórczą katastrofą w historii człowieka. Chaotycznie poruszająca się homogenna, czyli jednorodna masa informacyjna, zdobywana receptorami zmysłowymi przez zwierzęta w długim szeregu filogenetycznym przez setki milionów lat zawirowała nagle jak mgławica i w gwałtownym kolapsie zapadła się, rodząc świadomość człowieka. Tego rodzaju zdarzeniom, znanym z astrofizyki, towarzyszy zawsze nagła kondensacja energii i masy oraz eksplozja światła. Człowiek po raz pierwszy zobaczył siebie i nazwał to świadomością. Hominizacja trwa nadał w każdym z osobników przynależnych do gatunku sapiens rodzaju Homo, wobec tego ze zróżnicowaną indywidualnie dynamiką proces ten dokonuje się ustawicznie jako jej wyznacznik.
Tak więc hominizacyjny bieg Homo electronicus nie grozi w perspektywie wyczerpaniem sił, świadomość bowiem mogłaby być czynnikiem pobudzającym jego naturę. Można więc mówić o koncentrującym działaniu świadomości na somę. Możliwości tego działania są jeszcze zupełnie nie znane. W dotychczasowym schemacie biochemicznym wznosi się bowiem jak pionowa ściana brak ostatecznego rozpoznania zarówno natury życia, jak i świadomości. Bioelektronika zdaje się otwierać nowe perspektywy. Niewiadoma życia, ukryta w submolekularnych rozmiarach, dopuszcza inne spojrzenie zarówno na biologiczną masę podległą procesom życiowym, jak i na świadomość. Dobrym przybliżeniem materialnych podstaw życia jest bioplazma.
Wyraża ona elektrodynamiczny stan materii, w której procesy chemiczne metabolizmu funkcjonują jako kwantowe wiązadła życia. Bioplazma zrodziła się jako konieczność znalezienia podstaw dynamiki życia (Sedlak 1967, 1970, 1975, 1976). Termin zaproponowany przez autora i wprowadzony do polskiej literatury naukowej w 1967 roku obiegł świat, ale jego zastosowanie nie zawsze świadczyło o właściwym zrozumieniu sensu bioplazmy. Skoro tak często nadużywano bioplazmy do wyrażania rzeczy dalekich od treści wkładanej w nią przez twórcę terminu, wolno go użyć w tym wypadku jako synonimu materialnej podstawy dynamiki bioukładu, z którą winna się spotkać świadomość - zjawisko również leżące w profilu bioenergetyki układu. Świadomość, traktowana najogólniej jako wrażliwość bioukładu na zmiany środowiskowe, wyrażona przestrojeniem własnego bilansu energetycznego, rozgrywa się również na poziomie kwantowym. Tam zaś może ona nosić tylko cechy energetyczne, zapewne natury elektromagnetycznej. Sprzężenie świadomości z biomasą w dynamicznym stanie plazmy jest w kwantowych relacjach oczywiste. Sprzężenie nie jest wyłącznie domniemane, wszak stresujące działanie świadomości jest faktem znanym, choć tylko wtórnie świadomość może działać jak centryfuga, to znaczy odśrodkowo “rozrzucać" właściciela do stanu życiowej gapowatości. Z natury jest zupełnie czymś innym. Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia.
Czy cały ów proces byłby możliwy do odtworzenia i jak? Fizjologiczna droga prowadzi donikąd, na psychologicznej - jest zawieszony w powietrzu, pozostały tylko możliwości sięgnięcia do kwantowych podstaw biologicznej konstrukcji.
Elektroniczny Syzyf nie jest tragikiem, jak się okazuje, ani nie wymaga współczucia, jest bowiem eksploatatorem najgłębiej położonych pokładów życia, na które pracują jego metabolizm i bioelektronika. Świadomość człowieka była nową fazą jego ewolucji, w której, oprócz odkładania energii biologicznej w tkance tłuszczowej lub w innych strukturach, wykorzystano minimalne pobieranie mocy, jakie cechuje procesy intelektualne. Świadomość pojmowana jako energetyka żywego ustroju jest wtedy bezwzględnie czynnikiem ewolucyjnym, który może utrzymywać normalny przebieg procesów biologicznych, ale może go również modyfikować, na przykład przez ujemne działanie stresorów psychicznych. Wygrany w ewolucji los - świadomość - wyrzucił człowieka na bieżnię maratonu myśli i działania, ale i mocno ugodził w jego biologię. Za wyniki należy płacić. Życie zna tylko jedną zapłatę - życie. Za świadomość i za jej wdzięk, za satysfakcję głębokiego poznawania, za radość rozumienia trzeba płacić życiem. Świadomość nie tylko mobilizuje, niekiedy wygasza też egzystencję.
Świadomość nie jest więc po prostu sumą informacji z receptorów zmysłowych, jest rzeczywiście nową jakością. Ten prawdopodobny kolaps masy informacyjnej, który zrodził świadomość, jest przeciwieństwem monotonnego narastania informacji do momentu przelania się poza brzegi zbiornika. Świadomość ma w sobie dynamikę układu o innej kombinacji niż ilościowe bogacenie homogennej masy informacyjnej. Można to przyjąć za nową jakość w stosunku do sumy informacji otrzymanych poprzez recepcję zmysłową zwierząt.
Nie mityczny Syzyf w biegu do własnego człowieczeństwa unicestwia bios i degraduje środowisko, ale zwycięża głębią jaźni i stworzonymi dziełami. Zaiste - sapiens. Zapłata nie jest nieopatrznym głupstwem. Wchodzi po prostu w rachunek energetycznych rozliczeń.
Człowiek jest wspaniały, mimo tragizmu swego rozdarcia na rzekomym pograniczu dwu natur i wyobcowania ze zmienianego niekorzystnie środowiska. Jest panem otaczającej go przyrody, natomiast niezawinionym utracjuszem własnej natury biologicznej. Pasja poznawania i przeżywania poznanej treści jest znacznie większa jednak niż własne życie. Za hominizację trzeba płacić. To prawo ewolucji.
Czegoś podobnego jeszcze w nauce nie widziano. Był Homo fossilis, czyli człowiek kopalny, jest znany Homo recens, czyli człowiek współczesny, mówiono już o Homo faber, czyli wytwórcy. Nie wiadomo, gdzie powstało określenie Homo ridens, czyli śmiejący się, być może na giełdzie stworzony został Homo oeconomicus. W każdym razie nie pojawił się dotychczas żaden Homo electronicus. Wobec tego, skąd się teraz wziął i po co? Czy jest wynikiem sprowadzenia wymiaru masy człowieka, wynoszącej około 70 kilogramów, do wymiarów masy elektronu wyrażającej się rzędem 10-28 grama? Czy nie jest zbyt dużym szaleństwem - to zminimalizowanie człowieka? Przypuśćmy więc, że zjeżdżamy wyimaginowaną windą w dół od masy 70 kilogramów do ułamka kilograma, w mianowniku mającego jedynkę z 28 zerami. Jeślibyśmy rozpatrywali proporcję: jeden człowiek-jeden elektron, wtedy obawy byłyby słuszne. Jeśli jednak zjeżdżając ową windą miniemy wszystkie elektrony uruchomione procesami metabolicznymi oraz zdelokalizowane ruchliwe elektrony struktur molekularnych, ujrzymy chmurę elektronową przelewającą się w ogólnej masie molekularnej człowieka. Co więcej, gdybyśmy “przecedzili" tę chmurę, zatrzymując na sicie molekularne struktury, otrzymalibyśmy dynamiczny elektronowy kontur ciała człowieka. Coś w rodzaju “odmaterializowanego" człowieka. Jest to niestety tylko wyobrażeniowa sytuacja, ale odpowiadająca z pewnym prawdopodobieństwem pojęciu Homo electronicus.
Homo electronicus nie jest wyłącznie wynikiem bioelektronicznego modelu, który powstał i został rozwinięty przez analogię do urządzeń technicznych. Jest on raczej wzorcem przyrody, a więc nową rzeczywistością, którą dopiero zaczynamy odkrywać. Bliższa jego; analiza może dać zupełnie inne spojrzenie na naturę materii ożywionej. Inaczej mówiąc - Homo electronicus winien się stać przedmiotem wnikliwej analizy w celu zrozumienia życia w ogóle.
Należy bowiem przypuszczać, że pewne cechy życia zostały w trakcie ewolucji w maksymalny sposób zaakcentowane w człowieku. Badanie więc w najprymitywniejszych układach biologicznych może być metodycznie błędnym krokiem. Uznając ewolucję, trzeba zgodzić się na jej nieodłączne konsekwencje.
Antropomorfizm na poziomie kwantowym nie przedstawia niebezpieczeństwa pojmowania wszystkiego na sposób wyłącznie ludzki, kwantowe bowiem podstawy są niezmienne i wspólne dla wszystkiego, co żywe. Ich konfrontacja ze światem psychicznym człowieka, wymodelowanym w ciągu niezwykle długiego czasu filogenezy, może stać się źródłem odkrywczych inspiracji w odniesieniu do samego życia. W ten sposób świadomość, stanowiącą zagadkę biologiczną, można potraktować jako pole, którego intensywne badania przyniosą ważne odkrycia wiążące się z samą naturą życia.
Przywrócenie człowiekowi rangi inspiratora w badaniach nad życiem jest przede wszystkim dowartościowaniem humanistycznych przesłanek w interpretacji działań materii ożywionej, z drugiej znów strony przenosi całą problematykę z płaszczyzny fizjologicznej do kwantowych podstaw, najbardziej istotnych w zawiązaniu akcji życia. Rzecz prosta, wyznacznikiem rozwiązania nie może być świadomość człowieka, świat bowiem kwantowych procesów jest pozazmysłowy, co więcej - nawet niewyobrażalny. W fizyce możliwy do poznania jedynie dzięki modelowemu uproszczeniu i matematycznemu sformalizowaniu. W obrębie materii ożywionej da się on ująć jedynie w kategoriach bioelektronicznych. W naszym wypadku wystarczy przyjąć bioelektronikę jako interpretację życia, tym samym - człowieka. Ale wtedy zgodzić się trzeba na modelowe potraktowanie człowieka jako scalonego układu elektronicznego, zbudowanego z białkowych półprzewodników i piezoelektryków organicznych. A więc człowiek byłby funkcjonalnie rozpatrywany na najniższym poziomie - kwantowym, uniwersalnym dla wszystkich procesów energetycznych. Dynamika człowieka? Może jest tylko złudzeniem?
Wielkość człowieka wywodzi się nie ze specyfiki rodzaju Homo, lecz z różnicy gatunkowej wyrażonej słowem sapiens. Musiał osiągnąć zdecydowaną różnicę gatunkową, by wyznaczyć granicę dzielącą człowieczeństwo od zwierzęcości. Dziś, ze zdobytych pozycji, łatwo oceniać sytuację, ale czym był pierwszy odkrywca swego człowieczeństwa, które niezbyt rozumiał, lecz wprowadził na właściwą ścieżkę wiodącą aż do naszych czasów? Co w nim drzemało, jak nagle ocknął się człowiekiem?
Może dynamiczna kompozycja materii i antymaterii dała ten zryw albo iskra zza świata upadła w zwierzęcy kruż; może nieznany duch go zapłodnił, którego istnienie człowiek najłatwiej przyjmował; a może chodzi tylko o fizjologię i niefizjologiczne efekty sięgania szczytów intelektualnych?
Czy nie byłoby najlepiej określić to dziwnością, przecież człowiek użył tej nazwy w stworzonej przez siebie matematyce, znalazł dziwność w fizyce kwantowej w liczbie 137, wyrażającej subtelną budowę linii widmowych atomu. Odkryjmy dziwność i u niego, bowiem z tym momentem przestaje się człowiek sobie dziwić. Stwierdzenie wystarcza mu za wyjaśnienie.
Rozwiązań szukamy w niebosiężnych rejonach działalności człowieka, wydaje się, że rozwiązania muszą iść w tamtym kierunku, gdyby nie ten zapowiadający się szereg ludzkich możliwości. Czy znowu nie najlepiej nazwać dziwnością oczekiwanie końca możliwości?
A może to energetyczne rzucanie się w mikrokrańcowość kwantowych wymiarów kryje prawdziwą wielkość człowieka? Czy wielkość dziecka nie polega na jego prostocie? A może ten najelementarniejszy człowiek, albo lepiej - człowiek elementów, potrafi konkretniej wyjaśnić niebywałą ekspansję hominidów?
Poszukiwania człowieka bywają zabawne, jak gdyby nie mógł się odnaleźć, ponieważ schował się za siebie. Zdaje się, że najważniejsze rzeczy ukryły się w człowieku poza jego świadomością. Była ona wprawdzie wielką szansą, ale znowu nie aż tak wielką. Świadomość bowiem jest utkana na osnowie recepcji zmysłowej, a ta wyraźnie zawęziła zakres otaczającego świata, ponadto człowieka “przenicowała" na zewnątrz. Poprzez wtórne oderwanie się od zmysłowych szczegółów, czyli przez abstrakcję, pragnie on jeszcze raz zapaść w najgłębszą treść rzeczy i siebie. To mozolna praca, nie największej klasy; no cóż, w obecnym stanie jedyna możliwa.
Człowiek schowany za własny cień jest trudny do odkrycia, dlatego dobrze byłoby hipotetyczną windą zjechać na kwantowe dno natury, mijając po kolei fizjologię, biochemię, biologię molekularną oraz struktury anatomiczne, histologiczne, komórkowe i subkomórkowe. Winda taka nie tylko mija poszczególne piętra, czyli rzędy wielkości biologicznych, ale jednocześnie zapada się w filogenetyczny czas, o pięć miliardów lat wstecz. Gdybyśmy przyjęli, że czas ma energetyczny charakter, jak chcą niektórzy, mogłaby wtedy nastąpić jego kondensacja. Zakładając, że ta niemożliwość jest dopuszczalna, przy milion razy większej w stosunku do czasu fizycznego kondensacji chwil spadek windą w filogenetyczną przeszłość życia trwałby mimo wszystko pięć tysięcy lat. Ale taką windą łatwo się tylko teoretycznie dostać w kwantowy świat człowieka istniejący do dziś, a zrodzony w pierwszym dniu życia na ziemi.
Mamy więc alternatywę rozwiązania zagadki człowieka i jego dynamiki: albo w megaświecie jego wyników, albo w mikroświecie kwantowych jego fundamentów. W pierwszym wypadku trzeba uznać, że jego wielkość pochodzi z zewnątrz, w drugim - że z najgłębszych cieśni kwantowej konstrukcji. Problem więc zasadniczo kryje się w naturze człowieka i ona jest istotna w całym zagadnieniu. Natura człowieka, czyli on sam - człowiek.
Spróbujmy więc sondować go w głąb, obserwując, co z tego wyniknie. Nie ma w tym żadnego ryzyka, a może jest niezwykła szansa.
Umieśćmy więc człowieka na elektronicznej taśmie jego półprzewodnikowych białek i kwasów nukleinowych. Taśma zaczyna mknąć w dół, mija reakcje chemiczne, gna jeszcze niżej, mija biologię molekularną. Przesuwa się jeszcze niżej, zwalnia... tak, to już tutaj!
Książka znajduje motywację tytułową, a Homo electronicus - nawet może gatunkową. Znalazłszy się w tej sferze, może uchwycimy wysoko strzelające krańce jego działalności. Wystarczy, że stwierdzimy jedynie istnienie rezerw jego dynamiki. Reszta będzie tego zwykłą konsekwencją. Wszak rzecz się rozbija o to, skąd siła, jaka moc jak gejzer wypycha człowieka ponad zoologiczny poziom jego fizjologii? Dlaczego płaszczyzna, na której stał wspólnie ze zwierzętami, zamieniła się ostatecznie w pole startowe człowieczeństwa? Ach, to świadomość! Nie wiadomo, może... Czym więc jest cna? Nie mnie należy pytać, inni są specjalistami od świadomości. A może odpowiedź sama wyjdzie, ale na końcu, tak jak dopiero na końcu filogenezy zrodziła się świadomość u ostatniego gatunku w rzędzie naczelnych.
Robota zaczyna się stawać ciekawa, ale ryzykowna, powiedziałby sceptyk. Właśnie ludzka.
Jak się więc dokonuje przemiana “biologicznego" w “ludzkie"? Jakie tajemne żarna mielą zwierzęcość w człowieczeństwo? Czy wystarczy czarodziejskie słowo - świadomość? Czy można uwierzyć, że fala elektromagnetyczna niesie odczucie własnej osobowości, czyli istotną treść świadomości człowieczej? W tym samym stopniu jest to niezwykłe, co nieprawdziwe. Przecież nie ma kolorowej fali elektromagnetycznej, a więc nie ma i barw tęczy, są tylko różne częstotliwości drgań w zakresie 3xl012-3x1017 herców i widzimy część widma promieniowania elektromagnetycznego między czerwienią a fioletem. Kolory produkuje mózg człowieka, tak jak produkuje dźwięki. Dźwięki nie istnieją również, a są jedynie drgania fal akustycznych, które - przenosząc się z prędkością 330 metrów na sekundę, z częstotliwością 16-22 000 herców - dopiero w uchu zaczynają brzmieć. Dźwięki produkuje mózg via układ słuchowy. To samo odnosi się do zapachu, smaku, a najbardziej krańcowo - do bólu, który nie istnieje inaczej, jak tylko jako doznanie żywej istoty. A jeśli fala elektromagnetyczna, nie ta z zewnątrz, lecz pochodząca z wnętrza, daje wrażenie świadomości siebie, czyli refleksję? To myśl niepokojąca, lecz niewykluczone, że prawdziwa.
Skąd się jednak bierze u człowieka pęd do nieśmiertelności? Dlaczego, bez względu na formę rytuału pogrzebowego, zawsze wyrażano przekonanie o lotnej substancji emanowanej z człowieka, która istnieje, choć nikt jej nie widział? Skąd się rodzi tęsknota do nieśmiertelności wrażeń zmysłowych, ostatecznie rodzących się tylko dzięki integrującemu mózgowi? Po wielu tysiącleciach przyszła odpowiedź: biologiczna masa włącza się w obieg pierwiastków chemicznych, a marzenie o nieśmiertelności pozostaje jako coś bardzo człowieczego, co łączy się z czasem przyszłym - największą zagadką ze stanowiska psychiki, a jeszcze bardziej - fizyki.
Człowiek wkracza na taśmę życia jako paradoks dynamiczny, rozwijający się za cenę sprzeczności, o których wie, że istnieją; już sam niepokój i niemożność rozwiązań są napędową silą dalszego zrywu, zwiększającego ów paradoks.
Człowieka zaczyna się więc interpretować inaczej niż dotychczas. Dla rozproszenia obaw stwierdźmy, że wszystkie historycznie usankcjonowane interpretacje ludzkiej natury nadal pozostają w mocy, a więc między innymi fizjologiczna - taka sama dla wszystkich ssaków łożyskowych, biochemiczna i molekularna - wspólna dla zoosfery, psychiczna - dostrzegająca w odruchach warunkowych układu nerwowego człowieka analogie do odruchów u zwierząt. Obowiązuje też nadal fizjologiczny punkt widzenia i nadbudowa biosfery w postaci ideowego wymodelowania człowieka, skoki ilościowo-jakościowe, platońskie idee poniewierające się jeszcze w człowieku, rozpaczliwe przerzucanie się ze skrajnego materializmu w nie mniej ostateczny idealizm. Po bardzo zresztą skrótowym zarejestrowaniu prób interpretacji, czym jest człowiek, nie wypowiadając “tak" lub “nie" z braku niekiedy kompetencji, można byłoby ludzką krzątaninę poznawczą wokół własnej natury pozostawić z całym szacunkiem na uboczu. Dlaczego tego nie zrobiliśmy? Trudność jest, zdaje się, podstawowa. Niepokój wokół tej sprawy zdradza naturę człowieka - człowiek jest jednocześnie przedmiotem badań, toteż sama operacja poznawcza musi być jeszcze raz przeanalizowana po wmontowaniu jej w strukturę i działanie fenomenu materii, nazywanego życiem.
Nie chodzi więc o kolejną interpretację biologiczną ani o jeszcze jedno domniemanie filozoficzne dotyczące wybranego epizodu ludzkiego życia, które można charakteryzować ogólnym Carrelowskim podsumowaniem: “Człowiek - istota nieznana". Nadszedł czas, aby podjąć próbę zaatakowania natury człowieka od jego kwantowych fundamentów. Przecież nie tylko może to być pasjonujące jako nowość badawcza dla naukowca, nawet niefachowiec powinien tam właśnie dostrzegać enigmatyczność samego życia. Czemu, mimo wielu rzeczywiście nieudanych prób interpretacyjnych (inaczej nie byłoby problemu), nie podjąć jeszcze jednej, wcale zresztą nie iluzorycznej? Nie można bowiem kwantowych podstaw życia nie uznawać, skoro jest ono stanem materii, a ta jest opisywana przez mechanikę kwantową. Zresztą kwantowe skutki życia są stwierdzane eksperymentalnie, również ich podstawy. Elektroniczny model człowieka nie został wyśniony, w doświadczeniach bowiem dotarło się już do półprzewodnictwa białek, kwasów nukleinowych i porfiryn, a także do piezowłaściwości tkanek oraz wynikających stąd skutków optycznych i akustycznych.
Kwantowy poziom życia jest na tyle neutralny, że nie może zaprzeczyć jego istnieniu ani biolog, ani humanista, ani filozof, ani biofizyk; co prawda nie wszyscy jeszcze o nim wiedzą, zbyt młodą dziedzinę wiedzy stanowi bowiem bioelektronika. Ale to zupełnie inna sprawa. Empiryczne fakty nie do wszystkich docierają z bezmiernego morza informacji zawartej w zbiorach naukowych streszczeń. Istnieje bowiem nader ciekawe prawo: odbiorca nie nastawiony na otrzymanie określonej informacji najczęściej jej nie odbiera i jest przekonany - wbrew faktom - że jej wśród innych informacji w ogóle nie było.
Niezależnie od tego, czy ktoś pracuje na molekularnym półpiętrze życia, czy na fizjologicznym strychu, czy też na psychologicznej mansardzie natury ludzkiej lub w biochemicznej piwnicy analizy - musi zejść do kwantowych podstaw wspólnych dla materii niezależnie od jej rodzaju. Dlatego dziwna się wydaje konstrukcja życia, która podlega daleko posuniętemu zróżnicowaniu, a która w kwantowym świecie przedstawia się jako stała, wspólna i nieodłączna każdej materii.
Być może (autor jest zresztą o tym przekonany), tu startuje dynamika życia i tu tkwią podstawy niebywałego zróżnicowania przy pełnym zachowaniu tożsamości. Baza pozostaje ta sama - uniwersalna. Taka sama jest ona na wszystkich poziomach organizacyjnych życia, na których rozsiedli się za swymi biurkami specjaliści poszczególnych dziedzin. Na wskroś przecina je integrująca jedność. Białka, będące jednocześnie półprzewodnikami, oraz pola elektromagnetyczne, a więc elektrony i fotony - to zestaw całkiem tutaj naturalny. A może tylko dzięki szczęśliwemu przypadkowi człowiek odkrył sposób uruchomienia mieszadeł obracających jego kwantowe podstawy i odebrany ich szum nazywa świadomością? Niezależnie od stopnia prawdopodobieństwa tego zdarzenia, może on wpływać na pracę kwantowej mieszanki swej natury. Rozkładając to sprzężenie otrzymamy człowieka wynicowanego w prostą linię jego istoty.
Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo po raz który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak zawsze, i tu jest nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa jednostka wszystkiego, co w mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem.
Za wcześnie na dyskusję, czy Homo electronicus jest rzeczywistością, czy jedynie idealizacją ułatwiającą poznanie. Nie należy zresztą stawiać sprawy tak ekstremalnie. Electronicus w każdym razie znalazł się na taśmie, a to już dużo. Wprawdzie pozbawiony morfologii i anatomii, nie mający grawitacyjnej masy, poniekąd nawet “odmaterializowany", ale chodzi przecież o uchwycenie jego dynamiki, a nie kształtu i ciężaru. Stanowi nie znany dotychczas sposób modelowania człowieka, choć uzasadniony nie tylko logicznie, ale i empirycznie. Skoro można i należy człowieka zaliczyć do ssaków, przyznać, że ma identyczną, jak one, fizjologią i anatomią, okraszone życiem psychicznym, które niezbyt wiadomo, gdzie lokować i jak wyprowadzić z wymienionych podstaw, to - chcąc być konsekwentnym - przy rozpatrywaniu życia od strony elektronicznej nie wolno pominąć i człowieka. Homo electronicus na taśmie. Start!
Jak powstał w trakcie ewolucji człowiek? Oczywiście przez pomyłkę genową. Ta niezamierzona, a tym samym głupia (gdybyśmy ją rozpatrywali z punktu widzenia genotypowych prawidłowości) sytuacja doprowadziła do wcale mądrego błędu molekularnego. Widocznie wszystko, co wielkie, dokonuje się w biologii za cenę informacyjnej niesubordynacji. Nieposłuszeństwo prawom genetyki stworzyło więc człowieka noszącego zarzewie niesubordynacji w swojej świadomości. Molekularny błąd stał się zaczynem dynamizmu życia o nie spotykanym rozmachu.
Poszukiwanie kopalnych szczątków praczłowieka może być pasjonujące; ostatecznie nie jest obojętne, nie tylko ze względów estetycznych, czy potylica będzie wydłużona, czoło cofnięte, a łuki brwiowe uwydatnione. Objętość mózgoczaszki stopniowo zwiększa się, pofałdowanie kory mózgowej wzmaga, a więc i inteligencja rośnie; no cóż, temu wnioskowi zaprzecza fakt, że ciężar i objętość mózgu niektórych wybitnych osób nie osiągały przeciętnych wskaźników, natomiast pojemność mózgoczaszki u idioty niekiedy nie odbiega od normy. Trzeba przyznać, że rekonstrukcja szeregu rozwojowego jest znacznie lepiej opracowana dla kambryjskich brachiopodów i trylobitów niż dla człowieka, mimo że trylobit jako gatunek jest 500 razy starszy od człowieka. Potrafimy napisać doskonałą monografię na temat budowy oka trylobita lub określać przyczepy mięśni w muszli brachiopodów sprzed pięciuset milionów lat, niewiele natomiast wiemy o budowie całego hominida sprzed jednego zaledwie miliona lat (o ile się antropologowie nie pokłócą o jego metrykę). Nawet z zachowanej przez prawieki żuchwy naukowiec niewiele potrafi odgadnąć poza tym, że określi stopień zróżnicowania zębów w porównaniu z małpami człekokształtnymi i stan cofnięcia twarzoczaszki.
Najbardziej radykalne przekroczenie praw przyrody obowiązujących w produkcji gatunków, to znaczy powstanie istoty biologicznej obdarzonej psychiką, nie pozwala mimo wszystko rozwiązać problemu jej zjawienia się, choć znacznie mniej oczywiste sprawy rozstrzygnięto doskonale. Ostateczny wynik ewolucji - człowiek - jest niebywale intrygujący z tego powodu. Podejrzewano kiedyś, że w fizyce relatywistycznej ukrywa się chochlik matematyczny wymyślony przez Einsteina. Chochlik biologiczny - człowiek - jest bez porównania większą, do dziś nie rozwiązaną, tajemniczą sensacją przyrody.
Jeśli przypadkowa pomyłka mutacyjna stworzyła człowieka mądrego, to byłoby niezwykle ciekawe dowiedzieć się, jakie prawdopodobieństwo przedstawia taki traf. Jeśli natomiast przyroda tylko podprowadziła przypadkowe mutacje do filogenetycznej drogi, która w ostateczności musiała doprowadzić do człowieka, to przyroda jest twórcą najdoskonalszego rachunku prawdopodobieństwa. Trudno ją podejrzewać o niebywałe poczucie humoru - stworzenie istoty, która odkryła u siebie myślący mózg, sformułowała reguły logiki, przeniknęła na miliardy lat świetlnych w głąb Wszechświata, ale nie może siebie poznać dostatecznie.
Wszystko zapowiada się arcyciekawie z tą ewolucją człowieka, w dodatku od samego początku niezwykle. Narodzinom królów towarzyszyły, według legendy, dziwne zjawiska; kto wie, czy ewolucyjne narodziny zoologicznego króla - człowieka, nie łączyły się z niezwykłą przygodą. A może zbyt nieumiejętnie zabieramy się do rozszyfrowania własnej genealogii, wykazując wybitny brak inteligencji w tej sprawie? Z jednym zgodzić się trzeba, że człowiekowi łatwiej badać wszystko wokół siebie niż własną naturę.
Wyznawcy ewolucyjnej sekty w biologii są mało konsekwentni w swej wierze tylko w ewolucję, gdy badanie człowieka zaczynają od kopalnych szczątków, czyli paleontologicznych relikwii, i próbują wróżyć na ich podstawie o drodze rozwojowej człowieka. A przecież, jeśli mowa o rozwoju, powinno rozumieć się przez niego mechanizmy procesu, który doprowadził do powstania istoty obdarzonej dynamiczną świadomością. To świadomość jest wyznacznikiem hominizacji i jej stopnia, a nie wiadomości o kościach, objęte kopalną osteologią.
Człowiek powstał na skrzyżowaniu dwóch linii rozwojowych o przeciwstawnych kierunkach: zróżnicowania i integracji. To wyznacza sposób jego badania, przede wszystkim jego prawdziwą genetykę opartą na dwutorze informacyjnym. Następuje ciągła rozbudowa w kierunku “poziomym" i coraz większe zróżnicowanie biochemiczne, charakterystyczne dla ssaków, w szczególności dla człowieka, i jednocześnie przebudowa “pionowa" zintegrowanych struktur w funkcjonalną jedność, szczególnie podziwianą przez człowieka. “Informacja" - na to pojęcie zupełnie nowe światło rzuca właśnie biologia ewolucyjna człowieka. Wydaje się, że o biologicznej informacji niczego nie wiemy, gdyż opieraliśmy się na wyimaginowanym systemie informacji, skopiowanym trochę z fizjologii układu nerwowego.
Człowiek powstał więc na skrzyżowaniu dwóch strumieni informacyjnych, a może nawet - trzech. Ten ostatni - to strumień czasu. Zrodził się on bowiem z życiem i ma swój wyznacznik zarówno osobniczy, jak i filogenetyczny. Można więc założyć, że istnieje złożona siatka informacyjna w żywym układzie, ciągle dająca odmienne skutki skrzyżowań w każdym momencie czasu; skrzyżowań informacji różnicującej układ oraz informacji scalającej go w jedność, obu ponadto umieszczonych w strumieniu czasu. Końcowym wynikiem ewolucyjnym tego systemu informacyjnego byłby człowiek.
Człowiek jako ewolucyjny wynik skrzyżowania informacji może się okazać doskonałym obiektem do badań właśnie nad biologiczną informacją. Morfologiczny i anatomiczny profil nie wystarczają do odtworzenia dróg rozwojowych, zbyt szerokie są skutki wyakcentowania się świadomości. Rozbieżności w ludzkiej naturze między komponentami biologicznymi i psychicznymi są zbyt charakterystyczne, by stanowiły jedynie przypadek. Genealogia człowieka sięga nie tylko spionizowanych australopiteków, lecz nawet pierwotniaków lub znacznie niżej. Dziedzictwo posiadane przez niego nie ma precedensu w dziejach ewolucji.
Jeśli mutacja jest procesem skokowym, a jednocześnie powtarzalnym w czasie, to można by mówić o elementarnej siatce ewolucyjnej, złożonej z potencjalnych sił rozwoju, zróżnicowania o odpowiedniej periodyczności i integracji.
Kiedyż więc w elementarnej komórce ewolucyjnej o trzech składowych - zróżnicowania, integracji i czasu - zjawiła się świadomość? Czy dopiero po należytym przygotowaniu układu nerwowego u kręgowców, a więc co najmniej w sylurze (czterysta osiemdziesiąt milionów lat wstecz), czy w czasie odpowiadającym organizacji systemu nerwowego u meduz, a więc około miliarda lat temu? Wyniki ciągnienia w wielkiej grze życia zależą od specjalności grających. Antropologizujący morfolog i anatom będą rzucać kostką o neocortex w mózgu, fizjolog wybierze kilka kostek twierdząc, że odruchy warunkowe przebiegają u człowieka mniej więcej tak samo, jak u kręgowców, biochemik sięgnie po kostkę razem z genetykiem molekularnym grając o komórkę powstałą już około dwóch miliardów lat temu, a może i więcej, w czasach, kiedy ostatecznie zaczęło się tworzyć kodowanie na drobinach kwasów nukleinowych.
Cała ewolucyjna gra zorganizowała się ponadto za cenę pomyłek mutacyjnych. Musiał się wytworzyć gen szkieletyzacji wewnętrznej oraz mineralizacji, przypadkowo zmutował się gen czujących komórek, które w rezultacie dały układ nerwowy. Jeśli każdy szczegół muszki drozofili, nawet barwa i kształt oka, jest wynikiem mutacji i wytworzenia odpowiedniego genu, to człowiek, startujący ewolucyjnie od pierwotniaków, musi być rzeczywiście arcyszczęśliwym efektem przypadkowych, dowolnych mutacji, które, przesiewane przez selekcyjne sito, wreszcie doprowadziły do jego wytworzenia.
Przypomina tu mi się znajomy humanista, który był niezwykle usatysfakcjonowany, że ojciec zaprogramował całe bogactwo jego cech osobniczych i, ostatecznie, go spłodził. Szoku realizmu doznał dopiero wtedy, kiedy się dowiedział, że wcale nie był przez ojca zaplanowany w szczegółach, lecz jest wynikiem przypadkowego połączenia się z komórką jajową jednego z 300 milionów plemników, wydostających się podczas jednego wytrysku. Prawdopodobieństwo więc, że powstanie Tadeusz, mój znajomy, wynosiło 1 : 300 000 000. Uwzględnienie prawdopodobieństwa ze strony matki zmniejszyło jego satysfakcję o jeszcze jeden rząd wielkości.
Wróćmy jednak do wyboru elementarnej komórki wśród układu ewolucyjnych współrzędnych zróżnicowania, integracji i czasu. Nie ulega kwestii, że na ich skrzyżowaniu zrodziła się świadomość, jest ona bowiem faktem dokonanym u człowieka. W którym elementarnym sześcianiku? Czy przypadkowy gen świadomości powstał wskutek odstępstwa od prawidłowości genetycznych? Wówczas Homo sapiens znalazłby się, przez głupią pomyłkę, w jakiejś elementarnej ewolucyjnej komórce biosfery. A może świadomość nie wymaga nieposłuszeństwa wobec praw genetyki i tkwi w samej naturze życia? Bioelektronika sięgająca kwantowej konstrukcji życia wskazuje na tę drugą nie tyle możliwość, ile nawet konieczność. O świadomości zadecydowałaby już pierwsza elementarna kostka u początku życia i czasu biologicznego. Narodziny człowieka z jego świadomością dokonały się w pierwszym momencie życia na Ziemi, a dalsze wzbogacanie anatomiczne i fizjologiczne bioukładu dokonywało się w następnych elementarnych kostkach ewolucyjnych, jak to nam podają anatomia i fizjologia porównawcza.
Rozwój człowieka można więc rozłożyć na dwie fale, skoro mamy periodyczny proces zróżnicowania i integracji oraz przesunięcia czoła fali w czasie. Znaczy to, że rozwój człowieka można też rozłożyć na szeregi fourierowskie. Ta wizja człowieka może być nie tylko obrazowa. Naprzemianległa informacja, o różnych skutkach zróżnicowania i integracji, przesuwająca się w filogenetycznym czasie ostatecznie przedstawia się jako fala rozwojowa.
Ślimaczy czas rozpętał w miliardach lat orgię zawiłych zróżnicowań i funkcjonalnie prostujących integracji, by na końcu filogenetycznego szeregu rozwojowego postawić człowieka. Ta sama różnicująco-integrująca kombinatoryka popędzana czasem wyzwoliła świadomość, która wypełnia Wszechświat swą badawczą pasją, a zatrzymuje się dopiero bezsilnie u progu własnego jestestwa.
Człowiek - niezwykły fenomen. Wystrzelił z niego jasny promień poznania i obiegł krzywiznę relatywistycznego toru Wszechświata, omiatając zwycięsko bezmiar problemów. Kiedy po zakreśleniu wielkiego zakola znowu przywarł do stóp człowieka, po raz pierwszy się załamał. Nie potrafił wniknąć w niego. Człowiek - nieprzeniknione środowisko życia.
Stary dowcip naukowy Hipokratesa sprzed 26 wieków - wprowadzenie opisu klinicznego choroby - jest nadal aktualny, kiedy niezbyt wiele jest do powiedzenia, a trzeba się wykazać znawstwem przedmiotu. Przypadków mogą być miliony i każdy inny, każdy oryginalny, lecz żaden z osobna ani wszystkie razem nie stanowią podstawy do sformułowania ogólniejszych prawidłowości. Jeśli niezbyt dobrze wiemy, jak przebiega proces morfogenezy lub jakie są fizjologiczne szczegóły na przykład elektrycznych zjawisk w organizmie, posługujemy się opisem zjawiska u mięczaka lub żaby, zależnie od tego, czym się dany badacz zajął. Mogą to być nawet bardzo wnikliwe badania, jak na przykład Younga nad mózgiem ośmiornicy, które przyniosły niebywale ciekawe wyniki, choćby liczbę prawie miliona komórek nerwowych zarządzających funkcją komórek barwnikowych. W ogólnych zarysach fizjologia i anatomia porównawcza dają wielki pogląd na wszystko, z wyjątkiem... człowieka. Gdyby nie on, sprawa byłaby znacznie łatwiejsza, wytyczono by już bez zastrzeżeń drogi rozwojowe.
Tradycje w biologii są przemożne. Od czasów powstania cytologii (1839) wytworzył się szablon badawczy - najpierw budowa mikroskopowa, potem fizjologia komórki - i dalej w tym kierunku prowadzi się poznanie, co najwyżej zmniejszając rząd wielkości do molekularnych rozmiarów i biochemicznej precyzji. Nikt nie kwestionuje tego kierunku badań, jednak w zastosowaniu do człowieka trąci on mocno przeżytkiem i brakiem konsekwencji, skoro mamy doprowadzić badany obiekt do wyznacznika świadomościowego. Ten wyznacznik kryje się bowiem w różnicy gatunkowej sapiens. Chyba prawa hydrodynamiki rządzą rozwojem nauki, skoro raz ukazany kierunek metodyczny staje się równią pochyłą, po której wszystko na mocy inercji musi spływać. Tym samym człowiek znalazł się na metodycznym bezdrożu, poszukując odpowiedzi na pytanie o samego siebie.
Chyba trochę przesady w tym wszystkim... jeśli komuś wystarcza dwoistość natury ludzkiej i umieszczenie człowieka na dwóch odmiennych półkach - biologicznej i psychologicznej. Trudno zresztą to przekonanie nazwać mylnym, tak bowiem wygląda rzeczywistość. Ewolucja zakryła, zdaje się, wiele interesujących szczegółów konstrukcji człowieka, a odkryła tylko jego ogólny obraz. To właśnie usprawiedliwia parapsychikę - trzeci “wymiar" człowieka, jaki pragnie się w nim odnaleźć poza biosem i psychiką. Natura człowieka staje się “trójwymiarowa", a więc przestrzenna. W poszukiwaniu rozwiązań oddalamy się od celu chyba coraz bardziej, bo obecnie należy uwzględnić jeszcze siły psi nie mieszczące się w przyjętych przez fizykę rodzajach energii!
Zamiast rozwiązań podejmuje się wiercenie nowej studni w naturze człowieka; fenomenologia człowieka może dostarczyć mało zbadanych faktów. Wszystkie one znajdują się jednak w sferze dynamiki człowieka, której nie wyjaśnia ani jego biologia, ani psychologia w dotychczasowym kształcie.
Ewolucyjne fale wyrzuciły człowieka na brzeg ostatecznie nie tak dawno, bo kilkadziesiąt tysięcy lat temu. Pytanie podstawowe - czy to przyroda aż tak go skomplikowała, czy jedynie nasza metoda badania życia dała źle zrozumianą całość, rozpoczęliśmy bowiem poznawanie życia właśnie od człowieka. Wszystko inne było w biologii wtórnie do niego dopasowane. Przyroda nie myli się, w przeciwieństwie do badaczy i wszystkich sapiensów. Do przyrody trzeba mieć zaufanie - jest to pierwszy warunek pomyślnego jej, rozpoznania.
Wniosek musi być paradoksalny - przyroda stworzyła przedziwną syntezę zróżnicowania i integracji, którą badacz rozszczepił na bios i psychikę, lecz nie wie, jak komponenty poskładać, prócz ulokowania ich w tym samym obiekcie. Nie wiadomo, czy bioelektronika stworzy lepszą sytuację poznawczą. Odwracając jednak kierunek biegu na bardziej zgodny z naturalnym rozwojem życia, startującego od kwantowych podstaw, obiera przynajmniej naturalną drogę historii życia. Gorszej drogi wybrać nie może, a to już bardzo dużo wobec nowych możliwości poznawczych. Innymi słowy, z punktu widzenia bioelektroniki kierunek badań układa się równolegle do rozwoju życia. Daje to większą gwarancję poprawnego odtworzenia kolejności ewolucyjnych etapów.
Spór o kompetencje, najtrudniejszy ze wszystkich sporów wokół człowieka, nigdy nie rozwiązany, obejmuje również badaczy przyrody. Udziałowców w badaniu i specjalistów jest bliżej nieokreślona ilość, wszyscy jak najbardziej kompetentni. To nic, że rozwiązania oscylują między skrajnym biologizmem fizjologicznym a idealistycznymi koncepcjami Platona i neoplatoników, między materializmem a religijnymi interpretacjami z teozofią włącznie, między realizmem a agnostycznym niezorientowaniem. Nie można odmówić częściowych racji żadnemu z kierunków, obie bowiem natury człowieka dostarczać będą zawsze podstaw sprzecznym wnioskom.
Skoro człowiek stanowi wyróżniony twór ewolucyjny, zamykający w sobie niebywałą informację o rozwoju życia na Ziemi w ogóle, skoro jest najwyższym wyrazem procesów zróżnicowania i integracji, to należałoby znaleźć sposób rozłożenia obu procesów na szeregi fourierowskie i tą drogą otrzymać dwie wyjściowe linie. Złożoność obiektu badań, którym jest człowiek, zawsze nastręczała konieczność poszukiwania najodpowiedniejszych metod do odczytania jego natury. Nowe podejście może tu być nie mniej rewolucyjne niż wyhodowanie nie znanego jeszcze gatunku zwierzęcia czy rośliny. Jeden kierunek “wsteczny" wskazała fizjologia, która powoli doszła do etapu probówek chemicznych i wielkiej precyzji analitycznej techniki. Może byłoby dobrze także elektrofizjologię sprowadzić w podobny sposób w dół, jednak nie do elektrochemii, lecz do bioelektroniki. Zarówno elektrochemia, jak i bioelektronika spotkać się przecież muszą w tej samej biologii molekularnej. Dosyć zaskakujący wniosek, lecz w pełni słuszny. Metoda ewolucyjnego zstępowania, słuszna dla wszelkich badań rekonstrukcyjno-rozwojowych, sprowadzi je w końcu do tego samego punktu. Z jednej bowiem strony, w wyniku procesów chemicznych powstają drobiny organiczne, głównie białka, z drugiej zaś - te same białka są przecież półprzewodnikami. Dlaczego, jak dotąd, doszliśmy tylko do elektrochemii? Ponieważ zjawiska elektrofizjologiczne sprowadzono do elektrochemii wcześniej, zanim powstała elektronika półprzewodników w fizyce. Po prostu dziedzictwo historyczne zaciążyło nie tyle na samym życiu, ile na sposobie jego badania. Tradycje rodowe nauki.
Musimy się przyzwyczaić, że w poznaniu człowieka żadne ryzyko nie jest zbyt wielkie, nawet ryzyko nie mieszczenia się w obiegowym schemacie życia. Tak więc człowiek selekcjonował się nie z ssaków łożyskowych dopiero, lecz z najelementarniejszej więzi kwantowej między procesami chemicznymi i elektronicznymi w molekularnym środowisku białkowego półprzewodnika. Ewolucyjny start człowieka jest prastary, a nade wszystko bardzo prosty.
Człowiek wyzwalał się w ciągu pięciu miliardów lat, wspinając się po krzyżujących się dwóch liniach rozwojowych - integracji i zróżnicowania, mijał etapy pierwotniaka, gąbki, jamochłona, lancetnika, ryby, płaza, gada, “przeciskał się" przez ssaki nie wiedząc nic o perspektywach swego rozwoju. Wyprostował się wreszcie i zmienił zasadniczo układ linii sił elektrycznych i magnetycznych pochodzenia ziemskiego, które przecinały ogół zwierząt w kierunku “łeb-ogon" lub pipnowo wzdłuż prostopadłej do tego kierunku. Protohominidalne formy umieściły mózg w innym potencjale geoelektrycznym niż stopy. Inaczej mówiąc, zarysowała się różnica potencjałów między mózgiem i piętami. Pole geomagnetyczne natomiast mogło teraz przecinać bioelektryczną oś wielkiego dipola w dowolnych płaszczyznach prostopadłych, w zależności od kąta obrotu osobnika wokół jego osi pionowej, będącej jednocześnie osią elektryczną. Wydawałoby się, że to drobiazg - tylko podniesienie głowy. I ten jeden ruch, zmieniający położenie wśród współrzędnych pola elektrycznego i magnetycznego, miałby zadecydować o niezwykłym poszerzeniu horyzontu poznania, zasięgu miłości i nienawiści?
Nowy sposób energetycznego zorientowania w stosunku do geofizycznych sił elektrycznych i magnetycznych okazał się jednak nader skuteczny, gdyż żadna ewolucja dotychczasowych grup systematycznych nie dokonała się tak szybko, jak u spionizowanych osobników. Sytuacja elektromagnetyczna, obojętna ze stanowiska biochemii, wydaje się nie bez znaczenia dla układu bioelektronicznego. Po tej linii kroczy dalej człowiek z raz nabytym rozpędem rozwojowym. Wynalazł jednakże sposób przyspieszenia swej ewolucji, sam bowiem ingeruje w geofizyczne siły, wytwarzając pola elektryczne i magnetyczne o dowolnym natężeniu. Trudno już mówić, że obecna ewolucja człowieka jest wyłącznie wynikiem układu sił geofizycznych i geochemicznych. Człowiek zarzucił na swój ewolucyjny bieg elektromagnetyczne lasso, które wyprodukował co prawda z myślą o zastosowaniu tylko w technice, ale nie zdoła już wyeliminować jego biologicznego wpływu.
Geofizyczne i geochemiczne siły niemiłosiernie młóciły życie przez pięć miliardów lat. Na ewolucyjną taśmę nawijało się jednak życie i świadomość, poszerzając zarówno sposoby, jak i zakres działania. Uświadomienie sobie życia i świadomości jest iskrą, która wystrzeliła u hominidów i zadecydowała o ich rozwojowym kierunku.
Stał się człowiek - na pograniczu zwierząt i tego, czego jeszcze nie było, a co zmienić musiało cały ewolucyjny bieg życia w tym jednym gatunku. Powstała świadomość życia i siebie, czyli świadomość świadomości, nazywana niekiedy refleksją. Jeśli naprawdę istniał kiedyś mitologiczny heros, to był nim człowiek, który stanął na ostatniej reducie zwierząt jako nowy gatunek. Zanim ujął w niewprawną dłoń kamienny tłuk pierwotnego narzędzia, poczuł w sobie niepokój rozdzielającej go linii od świata zwierząt. Rychło też poczuł się ich panem.
Czy człowiek może wyglądać inaczej, niż go sobie wyobrażamy na podstawie anatomii i fizjologii? Człowiek musi mieć określoną budowę, funkcje organiczne, rysy twarzy, cechy charakteru. Istnieje jednak świat nie dający się wyobrazić, lecz całkiem realny - kwantowy świat materii. Dający się opisać, dynamiczny, podstawowy, a jednak niewyobrażalny. A gdyby człowieka umieścić w takim świecie? Pomysł godny człowieka, czy jednak do zrealizowania? Można się zgodzić z ambitnym hasłem lorda Beaverbrooka charakteryzującym wolę i przedsiębiorczość: “Rzeczy niemożliwe wykonujemy natychmiast, cuda zajmują nam trochę czasu." Nazwijmy to przedsięwzięciem niemożliwym, wobec tego wykonalnym od zaraz. Przede wszystkim nie wymaga ono sprowadzenia człowieka do mikrorozmiaru, ponieważ uwzględnia się w nim tylko kwantowe podstawy rządzące elektronami metabolizmu i ruchliwymi elektronami struktur molekularnych człowieka. Rozmiar jego zostaje ten sam, jak również funkcje. Zamiast szczegółów anatomicznych, w grę wchodzi jedynie masa elektronów, protonów i jonorodników uruchamiana przez procesy biologiczne. Zamiast określonych procesów fizjologicznych, ważne są jedynie zjawiska kwantowomechaniczne, a więc międzymolekularne przejścia tunelowe oraz kwantowa emisja fotonów i fononów. Wobec tego z anatomii i fizjologii wybieramy tylko “kwantową esencją" materii jako godną uwagi, reszta nas nie interesuje.
Kwantowy człowiek jest tym samym człowiekiem, co anatomiczny i fizjologiczny, tyle że żyjącym w statystycznym świecie kwantowego wymiaru. Tak jest w rzeczywistości, nie ma potrzeby więc niczego sobie wyobrażać. Kwantowy człowiek został wyekstrahowany z anatomiczno-fizjologicznej oprawy. Nie stworzono go sztucznie, wyjęto po prostu na światło badań. Wydobyto z człowieka coś nie znanego dotychczas, a niezwykle istotnego. Dowodem realizmu tej operacji jest fakt, że elektrony metabolicznie uruchomione znalazły swe miejsce w tak pojmowanym człowieku.
Okazuje się, że stworzenie człowieka kwantowego nie wymaga wyobraźni, raczej odpowiedniej wiedzy, dlatego człowiek kwantowy nie jest bynajmniej światoburczym pomysłem, lecz odkryciem nowej rzeczywistości jego natury w następstwie zastosowania bioelektronicznych zasad interpretacji. Ponieważ poziomu kwantowego nie da się pominąć w układach materialnych, nie jest wykluczone dojście do wcale ciekawych pokładów ludzkiej natury, niezrozumiałej tylko przy biochemicznych i molekularnych interpretacjach. Można więc człowieka bez szkody dla niego zamieszać do samego dna; zadanie pożyteczne, jest to bowiem kwantowa wiwisekcja nie naruszająca integralności organizmu.
Być może rozpoczynają się interesujące zabiegi wokół człowieka. Obojętne, jak je kto nazwie: humanista - operacją na kwantowym stole; biofizyk - ostatecznym spulweryzowaniem człowieka; lekarz uzna niewyobrażalnego kwantowego pacjenta za absurd; psycholog wcale nie będzie reflektował na kwanty jakiejś świadomości; biolog molekularny jest już dawno, w swym mniemaniu, u celu; biochemik o krok od istotnych rozwiązań. Poszukiwanie nowych rozwiązań jest cechą nie tylko człowieka, ale również nauki. Analiza człowieka aż tak daleko posunięta może być przedmiotem nauki. Analiza człowieka stanowi jedyne perpetuum mobile, które się najzupełniej udało, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że wszystko, co istnieje w nauce, sztuce i technice, jest dziełem człowieka, a liczba rozpraw o człowieku, łącznie z humanistycznymi, robi wrażenie szeregu, który nigdy nie będzie miał końca. W tym szeregu można z powodzeniem zmieścić jeszcze człowieka w kwantowej skrzynce biegów. Ale ten niedopuszczalny przeskok szokuje normalnego badacza. Zapomina on, że tyle już razy badano człowieka w sposób odbiegający od przyjętego i na ogół nie podnosiła się wrzawa w nauce. Nie należy czynić wyjątku dzisiaj. Zresztą w imię dokładności historycznej należy przypomnieć, że podnoszone protesty kończyły się częściej kompromitacją opozycjonistów niż skrajnych twórców pomysłu. Tak było z anatomicznym badaniem zwłok (sekcja), z włączeniem przez Darwina człowieka do ewolucji, z zoopsychologią, z psychofizyką. Można sobie pozwolić na badanie człowieka bez zachowania kolejności badanych poziomów, a więc, wobec braku innych, sięgnąć od razu do poziomu kwantowego, nie czekając na dalszy rozwój wypadków.
Drogę do kwantowej lokalizacji człowieka przetarła już bioelektronika i jej model życia. Bioelektronika musiała wprowadzić uproszczenie modelowe niezbędne dla najogólniejszych ujęć złożoności. Model antropoelektroniczny musi uogólnienia posunąć znacznie dalej. Poszukujemy bowiem funkcjonalnej syntezy w bioelektronice zarówno dla życia, jak i dla człowieka. Mała dygresja metodologiczna jest w tym miejscu konieczna. Gdyby wszystko miało być w nauce metodologicznie poprawne, żadna nauka by się nie rozwinęła. Dlatego metodologicznego polerowania dokonuje się po rozwinięciu określonej dziedziny naukowej, nie na jej początku. Zresztą nie można metodologicznie opracowywać “niczego", musi się najpierw “coś", zwane nauką, rozwinąć do odpowiedniego poziomu. Trwa to zwykle bardzo długo, a w przypadku biologii w ogóle jeszcze jej metodologia nie istnieje. I jakoś się biologia obywa bez tego detalu. Na wypadek zaś orbitowania w stronę bioelektroniki zbędne jest wtedy metodologiczne hamowanie, co pozwala na pełną swobodę myśli, tak znamienną, znów dla człowieka.
Człowiek zawiera przeciętnie 70 kilogramów białkowego półprzewodnika o właściwościach piezoelektrycznych. Jest to półprzewodnik niejednorodny, występują w nim zjawiska elektroniczne na płaszczyznach nieciągłości, na przykład w postaci zagęszczenia ładunków. Nieciągłość półprzewodnikowej masy jest posunięta jeszcze dalej, całość jej bowiem jest zdezintegrowana co najmniej na 3,4x1013 komórek, nie licząc komórek mózgu. Półprzewodnik w całej masie ulega ustawicznej odbudowie, dzięki temu jest ciągle świeży, ponadto procesy elektroniczne są zasilane chemiczną energią metabolizmu. Strukturalna odbudowa masy półprzewodnika oraz chemiczne zasilanie są zjawiskami ciągłymi o rytmice anaboliczno-katabolicznej. Wymieniona masa składa się więc z 3,4x1013 elementów stanowiących układ scalony, funkcjonuje bowiem jako sprzężona jedność.
Masa biologiczna półprzewodników jest zorganizowana nie tylko chemicznie, jak dotychczas mniemano. Procesy biochemiczne realizują się w środowisku piezoelektrycznych półprzewodników. Muszą więc wystąpić sprzężenia między uruchomionym metabolicznie strumieniem elektronów, kwantową emisją fotonów w następstwie elektroluminescencyjnych zjawisk i kwantową falą akustyczną w piezoelektrykach. Rekombinacja nawet w zwykłych półprzewodnikach, jeśli nie dokonuje się promieniście, to przebiega z akustycznym wzbudzeniem siatki.
Czy tak jest rzeczywiście? Przecież zjawiska bioluminescencyjne stwierdzono już dawno, znał je nawet Pliniusz Starszy. Wyjaśniono je w końcu chemicznie, przyjmując enzymatyczne działanie lucyferyny i lucyferazy.
Zjawiska elektryczne towarzyszące czynności układu nerwowego były znane już w połowie wieku XIX (Du Bois-Reymond). Wyjaśniono je należycie elektrochemicznie. W ówczesnej skali ocen i rozpoznania było to wystarczające. Luminescencyjny i elektrofizjologiczny margines można było wtłoczyć w schemat biochemiczny z zadowalającym skutkiem. Odkryto jednak fakty nowe. Półprzewodnictwo znalazło swą teorię pasmową dopiero w roku 1931, a wyjaśnienie złącza p-n w roku 1949. W roku 1941 zaledwie przypuszczano, że istnieje półprzewodnictwo białek. Powstał więc w biochemicznym schemacie rozległy margines faktów trudnych do zinterpretowania bez wyjścia poza jego podstawowe ramy. Półprzewodnictwo wykazane dla białek, kwasów nukleinowych, porfiryn, melaniny czy karotenów było dalekie od interpretacyjnych możliwości chemii życia. Obok tego kształtował się drugi empiryczny front: piezoelektrycznych właściwości aminokwasów, białek, DNA i RNA, cukrowców, nawet całych tkanek. Powstająca biologia molekularna musiała uwzględnić nie tylko przestrzenną konfigurację drobin organicznych, ale również ich elektryczne właściwości. W kolejnych badaniach wykazano ferroelektryczność związków organicznych i tkanek oraz pircelektryczność tkanek związanych głównie z ruchem, a więc chrzęstnej, nerwowej i mięśniowej. Ostatecznie wykazano nadprzewodnictwo dla karotenu oraz, z dużym prawdopodobieństwem, dla tkanek i to w normalnych temperaturach, a więc niebywały spadek oporu elektrycznego równoznaczny z przewodnictwem przerastającym o wiele rzędów wielkości odpowiednią wartość dla półprzewodników. Zaczynałyby się więc sytuacje stawiające “na głowie" nawet bioelektronikę. To wszystko przesądziło o uznaniu elektronicznych właściwości masy biologicznej.
Biologia molekularna bez uwzględnienia elektronicznych cech byłaby utknięciem w biochemicznym schemacie wbrew faktom. Wreszcie odkrycie transferu elektronowego związanego z efektem tunelowym niedwuznacznie wskazywało, że chodzi o nową rzeczywistość elektroniczną. Kwantowe skutki emisji fotonowej potwierdziły jedynie to oczywiste przypuszczenie. Jeśli doszłyby do tego magnetyczne i fotoelektryczne właściwości związków organicznych, to niewątpliwie należy przyjąć, że obok biochemicznej rzeczywistości istnieje jeszcze druga - bioelektroniczna. Tak przyszło do powstania modelu elektronicznego układów biologicznych (Sedlak, 1967).
Pogranicze dwóch procesów, chemicznego i elektronicznego, w tym samym ośrodku półprzewodnikowym nie było zauważalne dopóty, dopóki stosowano wyłącznie metodę analizy chemicznej. Interesowano się bowiem reakcjami chemicznymi, a nie elektronicznym tłem, które było nadal tylko związkami chemicznymi, niczym więcej, a metabolicznie produkowana masa biologiczna uchodziła za magazyn energii związanej chemicznie. Tymczasem wyprodukowane drobiny mają jeszcze charakterystykę piezoelektrycznych półprzewodników, mogą więc warunkować ruchliwość elektronów w molekularnej masie. Środowiska chemiczne i elektroniczne nie mogą istnieć obok siebie w stanie obojętnym, skoro są predysponowane do dynamicznych oddziaływań. Pogranicze chemicznych reakcji i elektronicznych stanów jest sferą kwantowomechanicznych sprzężeń, które ostatecznie sprowadzają się do relacji “elektron-foton-fonon". Są one już dobrze poznane w elektronice technicznej i kwantowych podstawach akustyki.
Masa biologiczna jest więc jedynym w przyrodzie przypadkiem urządzenia elektronicznego, którego półprzewodniki powstają w tym samym zespole wskutek metabolizmu, a urządzenie elektroniczne jako funkcjonalna całość jest zasilane energią chemiczną. Tak to wygląda, w dużym oczywiście przybliżeniu, gdy posługujemy się jeszcze biochemicznymi ideami systemowymi. Obecnie wiadomo, że w bilansie energetycznym bioukładu, prócz zasilania chemicznego w postaci uruchomionej metabolicznie strugi elektronów, występuje jeszcze energia elektromagnetyczna autogennych fotonów i energia kwantowej fali akustycznej generowanej w piezoelektrykach i półprzewodnikach (w tych ostatnich w razie bezpromienistych przejść ze stanu wzbudzonego do podstawowego).
Istnieją więc empiryczne podstawy do uważania masy biotycznej nie tylko za przetwórnię chemiczną, lecz również za urządzenie elektroniczne. Nie mogą te dwa procesy istnieć obok siebie w stanie obojętnym. Wobec tego 70 kilogramów masy półprzewodników organicznych jest zorganizowanym układem elektronicznym zasilanym reakcjami chemicznymi metabolizmu. W dodatku jest to półprzewodnik nieciągły, podzielony na mniejsze podzespoły nazywane komórkami. Te mikroukłady elektroniczne stanowią funkcjonalne jednostki. W ich obrębie co najmniej 1,5 procent stanowią jeszcze mniejsze jednostki, są to mitochondria. Cała więc masa półprzewodnikowa jest układem scalonym, który zróżnicowania pocięły w toku ewolucji na podzespoły określone jako struktury subkomórkowe, komórki, tkanki, narządy.
Człowieka można sobie wyobrazić jako elektroniczny zrąb funkcjonalny włączony bezpośrednio w chemiczne zasilanie metabolizmu, natomiast pośrednio podłączony do energii środowiska. A zatem ma on dwa przełączniki energetyczne. Dla nas w tej chwili jest bardziej interesujący przełącznik elektroniczny na pograniczu biologii molekularnej i biochemii. Znaleźliśmy się tym samym w kwantowej skrzynce biegów. Właśnie o nią chodzi. Nie stanowi ona wprawdzie nic nowego dla bioelektroniki, jest jednak zupełną nowością dla antropologii, poszukiwanie bowiem człowieka w owej skrzynce jest rzeczą niezwykłą.
Czytelnik rozgląda się za konkretem w świecie wyobraźni. Czym jest lub czym być może kwantowa skrzynka biegów? Kojarzy się z pojazdem mechanicznym, lecz co więcej? Należałoby podać definicję, zaczynając ją od słów uświęconych tradycją naukową: “Kwantowa skrzynka biegów jest to taka skrzynka, w której..." - i tu właśnie zaczyna się kłopot, nie dla skrzynki, ani dla jej konstruktora, tylko dla i ludzkiej wyobraźni, ponieważ kwantowy świat jest niewyobrażalny. Czy wobec tego w ogóle realny? Bez wątpienia. Chciałoby się tu użyć zwrotu ,.kwant życia", czyli najmniejsza jednostka biologicznego działania.
Byłoby to funkcjonalne minimum życia i jednocześnie najmniejszy element reaktywności bioukładu. Ponieważ jest to niejako wycinek procesów chemicznych i elektronicznych, oddzielonych molekularną wkładką, można tę jednostkę określić jako kwantowe złącze życia. Czy nie jest to dawno poszukiwaną istotą życia, sprowadzalną ostatecznie do elektronów, fotonów i fononów?
Kwantowy świat jest wprawdzie niewyobrażalny, ale możliwy do przedstawienia. Jeśli za kwant życia przyjęlibyśmy najmniejszy wycinek - powiedzmy bardziej obrazowo, plasterek - metabolizmu, procesów elektronicznych i świadomości rozumianej jako zdolność odbierania zmian parametrów energetycznych otoczenia, mielibyśmy chyba wszystko.
Oczywiście ten obraz kwantu życia jest całkowicie błędny, lepsze to jednak niż brak wyobraźni, mylny bowiem obraz można skorygować, natomiast całkowity brak wyobraźni jest kresem wszelkiej twórczej działalności. Spróbujmy więc przestrzennie przedstawić kwantową skrzynkę biegów życia jako całkiem poprawną skrzynkę z punktu widzenia wytwórcy opakowań. Jest to skrzynka zbudowana w połowie z białka metabolizującego, w połowie - z białka półprzewodnikowego. Na ich spojeniu dokonuje się przerzut strumienia elektronów uruchomionych w obu procesach. Wnętrze skrzynki wypełniają fotony, natomiast sama obudowa jest ustawicznie wstrząsana spazmem generującym fonony. Elektrony raz uruchomione kursują w obudowie skrzynki do chwili śmierci nie tyle bioukładu, ile owego kwantowego urządzenia - skrzynki biegów.
Ten element jest świadomy zmian energetycznych, jakie dokonują się zarówno w nim, jak i w otoczeniu. Może “rosnąć" i nawet dzielić się na dwa następne. Chciałoby się powiedzieć -- kwantowa skrzynka biegów jest “nieśmiertelna", jak dzieląca się bakteria. A jeśli ten układ jest nadprzewodzący i cyrkulacja elektronów dokonuje się bez strat energetycznych? Czy nie za dużo wyobraźni? Teoria nadprzewodnictwa podana przez Fróhlicha w roku 1950 zakłada, że obejmuje ono oddziaływanie dwóch elektronów z fononem. Jeden elektron wchodzi w oddziaływanie z siecią, generując w ten sposób fonon, ten z kolei jest absorbowany natychmiast przez inny elektron. W pewnych okolicznościach oddziaływanie dwóch elektronów na siebie może być przenoszone przez fonon. Istnieją sygnały o możliwości nadprzewodnictwa w układach biologicznych. A może nasza wyobraźnia trafiła w “dziesiątkę" problemu? Może na skutek nadprzewodnictwa w elementarnym układzie łatwiej o śmierć kliniczną całego organizmu niż o śmierć kwantową tejże skrzynki biegów?
Skrzynka biegów życia zaprowadziła nas niechcący dalej, niż zamierzaliśmy. Ale - biada narodom bez wyobraźni! Okazuje się, że aby rozszyfrować człowieka, odrobina wyobraźni jest absolutnie potrzebna.
Czyżby więc w kwantowej skrzynce biegów dokonywało się tworzenie człowieka w jego całej złożonej i przedziwnej funkcjonalności? Między wielkością kwantowej skrzynki biegów a makropostacią człowieka jest znaczniejsza rozpiętość niż między działaniem skrzynki biegów a życiem człowieka. Kwantowa skrzynka działa już przeszło pięć miliardów lat i jako taka jest rzeczywiście nieśmiertelna, raz bowiem uruchomiona nie tworzy się od nowa, lecz jest przekazywana genetycznie następnym pokoleniom.
Kwantowa konstrukcja Homo electronicus nie różni się więc od konstrukcji żadnej żywej istoty. Do tożsamości życia wszedł on wcześniej, nim się genetyczny kod narodził. Dlaczego został nazwany Homo electronicus? Ponieważ on pierwszy nachylił się nad własną naturą i dojrzał jej kwantowe podstawy, wymodelowane kilka miliardów lat wcześniej, zanim mógł się nazwać człowiekiem.
Znalezienie kwantu życia byłoby nie lada sensacją w biologii. A może - wychodząc z ogólnej idei elektromagnetyczności życia - jego kwant nie będzie niczym innym, jak tylko energią biogennego fotonu?
Konieczne jest pewne wyjaśnienie. Bioelektronika jest równoznaczna nie z poszukiwaniem kwantu życia, czyli jego najmniejszej jednostki, a raczej z wyodrębnieniem poziomu kwantowego, na którym dokonuje się proces nazwany ogólnie życiem. Kwantowość nie musi łączyć się z miniaturyzacją rozmiaru, prędzej łączy się ona z elementarnością działania. Nie miałoby jednak sensu rozpatrywanie urządzenia elektronicznego, mimo daleko posuniętej jego miniaturyzacji w technice, jako “atomu" czy drobiny półprzewodnika, a tym bardziej jako określonego kwantu działania elektronicznego. W żywym ustroju chodzi o funkcjonalny poziom nieodłącznych sprzężeń kwantowomechanicznych między procesami chemicznymi i elektronicznymi w białkowych półprzewodnikach.
Nie jest łatwe połączenie dotychczasowego sposobu myślenia biologicznego z nowym określeniem treści życia, biochemicznej dominacji nad wszystkimi wyobrażeniami o życiu z całkiem nowym światem pojęciowym, niezbyt jeszcze ściśle zdefiniowanym na użytek nauki o życiu. Zasadniczą trudność stanowi wspólne używanie trzech pojęć - biochemicznych, technicznych z zakresu elektroniki półprzewodników i bioelektronicznych. Trzeba innego stylu myślenia biologicznego. Dotychczas stosowano styl myślenia analityka, który - nawet rozumując ogólnie - widzi zawsze siatkę szczegółów na pierwszym planie, ogólność raczej czuje, niż widzi i rozumie. Tymczasem w bioelektronice jest odmiennie: startuje się z ogólności, z jakiegoś przekroju wielkiej całości, którą chce się widzieć jako powszechność charakteryzującą życie, i dopiero wtedy spostrzega się jej składowe kwantowe rozmiary. Zresztą w elektronice półprzewodników te dwie sprawy są nierozdzielne, nie ma bowiem procesów elektronicznych bez masy półprzewodnika a więc masy wielodrobinowej, a jednocześnie zjawiska zachodzące w niej są jednostkowe i opisywane kwantowomechanicznie, lecz można je wyodrębnić tylko statystycznie. Choćby z tego powodu musi być wielość, nigdy - jednostkowość.
Mimo wszystko przywykliśmy traktować sprawy życia fizjologicznie i ta skala jest najłatwiejsza do wyobrażenia. Wobec tego stosując - z dużą tolerancją nieścisłości - termin “układ scalony" do żywego ustroju, w tym pojęciowym kontekście trzeba zmieścić zasadnicze rysy systemu biologicznego. To nic, że operacja wydaje się zabawna; w naukowym badaniu człowieka tyle już było i jest zabawnych podejść metodycznych, że jeszcze jedno więcej nie pomniejszy rozmiarów przedsięwzięcia, a może się okazać pomocne w twórczym myśleniu nad ludzką naturą. Nie wiadomo, z jakich powodów bioelektronika miałaby nie korzystać z tolerancji metodycznych nieścisłości, skoro są one tolerowane gdzie indziej. Istnieje tylko jedna różnica - wiele błędów metodycznych ma długi staż historyczny, natomiast bioelektronika dopiero debiutuje w zastosowaniu jej do człowieka, dlatego zakres tolerancji nie jest jednakowy.
Przybliżonym punktem wyjścia może być pojedynczy element in statu nascendi układu scalonego, a więc zapłodniona komórka jajowa. Mamy dwa elektroniczne układy półprzewodników organicznych: plemnik bez witki o objętości wynoszącej 5,2X10-7 mm3 (1,9X108 plemników w jednym milimetrze sześciennym) oraz komórkę jajową o średnicy 0,02 mm i objętości równej 4,2X10-3 mm3. Stosunek mas wynosi 1 : 10 000. Impuls rozpoczynający właściwie wszystko, co prowadzi do wytworzenia Homo sapiens, zaczyna się od penetracji plemnika. Mało prawdopodobne, że dzieje się to wyłącznie na drodze chemicznej, choć stwierdzono, że pewne słabo jeszcze zbadane dla obu gamet, męskiej i żeńskiej, substancje o charakterze hormonalnym (tak zwane gamony) mogą być przyczyną uruchomienia procesów kierunkowych o dalekich konsekwencjach. Nie należy sądzić, że zetknięcie się plemnika z komórką jajową jest zderzeniem tylko mechanicznym, choć - przy dużej energii kinetycznej - dysproporcja mas mogłaby zadecydować o wniknięciu plemnika, ale oprócz procesów termicznych, nie należałoby wtedy niczego więcej oczekiwać. Mimo wszystko jest to proces mechaniczny, kłucie bowiem igłą komórki jajowej żaby powoduje jej podział, jaja owadów również zaczynają dzielić się po uderzeniu ich pędzelkiem. Wiele czynników fizycznych, np. pewne stężenie jonów w wodzie morskiej, prawdopodobnie działanie pól elektrycznych i magnetycznych lub pobudzenie elektronami, może zastąpić plemnik w jego roli inicjatora podziału. Gameta żeńska dysponuje więc pełnym wyposażeniem do rozwoju, wymaga jedynie impulsu, niekoniecznie chemicznego, by wyzwolić ów proces. Jeśli założymy, że materiał gamety wykazuje piezoelektryczne i półprzewodzące właściwości, to możemy wysnuć wniosek, że komórka jajowa wymaga impulsu mechanicznego do zainicjowania fali polaryzacyjnej lub fali elektronowej, która porywa procesy metaboliczne, wprowadzając je w stadium wzmożonej aktywności. Drzemiące życie zostaje nagle wprowadzone w ogólny stan wyjątkowego wzbudzenia. Badania bioenergetyczne winny się tutaj zwrócić po wzorcowe sytuacje.
W bioelektronice istnieje taki stan wyjątkowo dynamiczny, nazywa się on bioplazma. Właśnie on jednoczy metabolizm z procesami elektronicznymi i każdy impuls energetyczny przenosi się tu jako własne zaburzenie plazmowe. A jeśli zostaje wzbudzony plazmon, czyli kwant fali plazmowej, która raz rozkołysana dynamizować będzie zapłodnioną komórkę aż do etapu ukończenia embriogenezy i od początku życia postnatalnego do szczytowego stadium ontogenezy? Wracamy do problemów, z którymi spotkał się stary Haeckel w XIX wieku, jeszcze raz się one ujawniły w badaniach Gurwicza i to właśnie od strony energetycznej (promieniowanie mitogenetyczne). Niewykluczone, że wczesne stadia rozwojowe zapłodnionej gamety żeńskiej staną się klasycznym materiałem badań nad bioplazmą. Nie tylko świat geograficzny jest okrągły, również świat myśli wykazuje rotację, choć nie ma powrotu na wyjściowe pozycje, jest tylko spiralny rozwój wzwyż.
Rozpoczyna się proces, który jak gdyby potrzebuje wytrącenia z chwiejnej równowagi. Widoczne skutki dowodzą poważnych zmian energetycznych. Centrosom plemnika, który wniknął do komórki jajowej, wytwarza silne promieniowanie i przekształca się w typowe jądro komórkowe. Mimo redukcji chromosomów w komórce jajowej i w plemniku, trudno przypuszczać, że zostaje tylko połowa informacji po obu stronach. W komórce jajowej rozpoczyna się bruzdkowanie. Procesy są wyraźnie ukierunkowane przestrzennie i mają charakter energetyczny, co widać np. w centrioli i astrosferze. Komórka jajowa przed zapłodnieniem odznacza się już elektryczną anizotropią. Zbyt mało mamy danych, aby poznać elektroforezę gamety męskiej, prądy czynnościowe pierwszych stadiów bruzdkowania komórki jajowej, elektryczne zjawiska towarzyszące transportowi plemnika w żeńskich drogach rodnych. Przemożna chemia położyła akcenty na procesie rozrodu, jak zresztą w ogóle na biologii. Przegrupowanie masy, jej zróżnicowanie, tworzenie blastomerów i tak dalej - to wszystko są procesy zorientowane, pełne niespokojnego ruchu w następstwie impulsu zapłodnienia, przez mechanikę czy nawet chemię mało zrozumianego. Otwarcie zaworu wyzwala całą historię życia od chwili poczęcia do momentu osiągnięcia przez organizm megarozmiarów. Musi tu być czynnik, który wyzwala wszystkie procesy związane z życiem i steruje nimi. Jeśli nie chemiczny ani mechaniczny, to najprawdopodobniej elektrodynamiczny.
Obie gamety są już układami scalonymi i, zanim wejdą do akcji, podlegają strukturalnej redukcji chromosomów o połowę, a, tym samym i funkcjonalnemu okrojeniu też zapewne o połowę. To przymusowo zastosowane przez naturę okaleczenie wyzwala determinanty wzajemnego dopełnienia i rozpoczyna się szał różnicowania oraz integrowania w nowy łączny układ scalony o żywiołowym wzroście organizującej się masy.
Jest to moment tworzenia układu scalonego z jedynego elementu - jaja stymulowanego przez plemnik. W tym monoukładzie dokonuje się transformacja energii na szeroką skalę, gdyż obejmuje wszelkie warianty przetwarzania: energii elektrycznej w mechaniczną i odwrotnie (piezoelektryczność), elektrycznej w magnetyczną, magnetycznej w mechaniczną (piezomagnetyzm), ciepła w energię elektryczną (piroelektryk), akustycznej w elektryczną, grawitacyjnej w elektryczną, chemicznej w mechaniczną (mechanochemiczne procesy), chemicznej w elektromagnetyczną (chemiluminescencja), elektrycznej w elektromagnetyczną, elektrycznej w chemiczną i na odwrót. Procesy elektroniczne i chemiczne prowadzą do szybkiego wzrostu masy, zróżnicowania podziałowego, a w dalszym rozwoju - do ustawicznej integracji na każdym etapie różnicowania w nową jednostkę biologiczną, do rzeczywistego wytworzenia modelu Homo electronicus. Mimo że nie istnieje żaden system sterujący, odpowiednik późniejszego mózgu, proces przebiega w sposób zorganizowany i uporządkowany. Wszystko zmierza do wytworzenia układu scalonego, początkowo dwuwarstwowego, złożonego z ekto- i entodermy, później dochodzi trzecia warstwa - mezoderma. Jest to wciąż układ zespolony jako jedność rozwojowa, która kryje możliwości dalszego organizowania bardzo złożonego zestawu scalonego. Na tym poziomie organizacyjnym wydaje się oczywiste istnienie sił sterujących prawidłowym rozwojem mimo braku jeszcze układu nerwowego. Podstawy koordynacji są widocznie innej natury. Co więcej, one to dopiero wyróżnią w przyszłości układ nerwowy. W owym zestawie scalonym, mającym charakter bioelektroniczny, istotne są przede wszystkim prymitywne i pierwotne siły sterujące. W zespole piezoelektrycznych półprzewodników mogą nimi być tylko fale elektromagnetyczne, a w środowisku metabolizującym ponadto jeszcze elektrony. Elektrony wykazują oprócz tego ruchliwość w aromatycznych strukturach lub w donorowo-akceptorowych kompleksach. Proces zapoczątkowany przez wtargnięcie plemnika do 10 000 razy większej masy białkowego półprzewodnika - komórki jajowej - rozwija się lawinowo, gdyż obejmuje coraz większą masę. Rosnące elementy komórkowe zostają włączone w elektroniczny układ scalony, tworzą się podukłady, szczególnie zróżnicowane w obrębie centralnego układu nerwowego. Jego zaczątki powstają w połowie trzeciego tygodnia życia płodowego z ektodermy, czyli zewnętrznego listka zarodkowego. Płytka nerwowa przekształca się w rynienkę nerwową. Morfologicznie poczyna się wyodrębniać układ nerwowy o istotnej w przyszłości funkcji dla całego organizmu. Zróżnicowanie się masy półprzewodnikowej w rynienkę nerwową jest zaczątkiem wyjątkowej koordynacji, która będzie się już utrzymywała przez całe życie osobnicze i wykazywała coraz większą specjalizację.
Morfogeneza polega na czymś więcej niż tylko na wykształceniu z organicznej masy jaja i plemnika zespołu cytologicznego, a potem na histologicznym zróżnicowaniu i morfologicznym zarysie geometrii żywego układu. Już Gurwicz w roku 1922 stanął przed problemem sił kierunkowych w morfogenezie i nie znalazł innego rozwiązania, jak pola biologiczne.
Od tamtej pory minęło 58 lat, powstało i upadło wiele pojęć, a nawet nowych dziedzin wiedzy. Świat naukowy tamtych lat jest nieporównywalny z obecnym. Tylko w biologii nic szczególnego się nie dokonało, poza zastosowaniem fotopowielaczy w badaniu efektów radiacyjnych życia, powstaniem mikroskopu elektronowego i banku danych komputerowych, rozwojem biologii molekularnej, odkryciem struktur subkomórkowych w następstwie zastosowania elektromikroskopii, i poza pierwszymi próbami integracji, polegającymi na zastosowaniu do żywych ustrojów, po uprzednim skopiowaniu założeń właśnie z biologii człowieka, teorii informacji.
Dopóki biologia nie wypadnie z systemu, w którym została umieszczona jako dzieło człowieka, dopóty poszerzenie czy wydłużenie kroku na drodze interpretacji życia jest niemożliwe. Długość bowiem kroku, a nade wszystko jego wektor jest wyznaczony właśnie przez ów system. Tu kryje się zasadnicze nieporozumienie w nauce o życiu. Biologia jako nauka jest systemem stworzonym przez człowieka do opisywania życia, a nam wydaje się, że wyjęcie życia z tego systemu jest równoznaczne ze śmiercią ryby po wyjęciu jej z wodnego środowiska. To są paradoksy schematów; mózg człowieka lubi być zamknięty w system, a jednocześnie boi się nowego systemu, choć wszystkie przecież on sam stworzył.
Elementarnym układem energetycznym życia nie jest ani określona reakcja chemiczna, ani specjalny kwant działania biologicznego, ani półprzewodnik białkowy. W biologii poradzono sobie przez stworzenie ogólnego terminu “metabolizm" jako wyrazu chemicznego wiązania i uwalniania energii. Metabolizm wyrażałby ogólne balansowanie energii, uruchomione na drodze chemicznej przez procesy anabolizmu i katabolizmu. W bioelektronice istnieje jeszcze ogólniejsze pojęcie energetycznych oscylacji w organizmie, mianowicie “bioplazma". Bioplazma jednoczy w sobie metabolizm z procesami elektronicznymi w półprzewodzącym ośrodku białkowym i dobrze oddaje energetyczne środowisko integracji układu. Można praktycznie zapomnieć o postępującym zróżnicowaniu zapłodnionego jaja najpierw w blastulę, potem w trzywarstwową gastrulę z ekto-, ento- i mezodermą, nie pamiętać o zarysowaniu się pierwotnej rynienki nerwowej i rozczłonowaniu przyszłego organizmu na sarkomery, należy za to w polu wizjera utrzymywać ustawiczną integrację. Układ scalony zaczyna się od razu po wniknięciu plemnika. Komórka jajowa, otrzymująca impuls zróżnicowania podczas aktu zapłodnienia, jest ciągle funkcjonalną jednością, czyli biologicznym układem scalonym. Integracja włącza coraz większą masę, coraz nowe struktury i wyższe zestawy funkcjonalne. Należy przypuszczać, że podstawowa integracja nie podlega zróżnicowaniu. Najpierwotniejsza integracja układa się jak siatka informacyjna o coraz gęstszych oczkach. Amorficzna strukturalnie masa odkłada się już w polu sił oddziaływania siatki informacyjnej. W dalszym rozwoju stoi na razie do dyspozycji tylko masa komórki jajowej, minimalnie tylko zwiększona o masę plemnika, której praktycznie można nie brać pod uwagę.
Rzeczywisty układ scalony masy biologicznej półprzewodników, którą “poszatkowało" zróżnicowanie, a zespoliła ta sama elektromagnetyczna integracja, wskazuje na bardzo prostą zasadę działania, od pierwszego stadium podziału począwszy. Nie jest niedorzecznością, że każde zróżnicowanie wymaga zintegrowanego impulsu, by się prawidłowo dokonało w interesie tworzonej całości.
Abstrahując od masy podlegającej zróżnicowaniu, można rozpatrywać organizm jako układ scalony, zbudowany z białkowych półprzewodników i piezoelektryków, pracujący dzięki chemicznemu zasilaniu energią. W tak konsekwentny, wytrwały i uparty sposób życie zabiega o sprzężenie zróżnicowania z integracją. Nie może bowiem ani na moment ustać zorganizowany energetycznie proces w białkowej masie, gdyż wówczas nastąpiłaby śmierć układu.
Kwantowa emocja jest daleka od ludzkich wzruszeń, rozkoszy czy przeżyć, a mimo to decyduje o nich. Z 300 milionów plemników tylko jeden trafia do celu, a więc tylko jedna miliardowa część emocji człowieka jest skuteczna i wystarczająca do aktu zapłodnienia; a trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że uwzględnienie prawdopodobieństwa ze strony komórki żeńskiej przesuwa tę liczbę o jeden rząd wielkości w dół. I tylko to prowadzi do uruchomienia procesów rozwoju w komórce jajowej, której masa wynosi 1,4X10-7 grama. Rozpoczęły się niemożliwe do zatrzymania w normalnych warunkach procesy zróżnicowania oraz integracji, które wiodą aż do wykształcenia pełnego człowieka. Zaczynamy rozumieć tę kwantową emocję i jednocześnie zaczynamy dostrzegać, że kod genetyczny to za mało, musi istnieć układ scalony już w pierwszym impulsie uruchomienia kaskady embriogenezy. Skutki kwantowej emocji są poważniejsze, jeśli uwzględni się rozmiar zaangażowanej masy i rzekomo mechaniczną penetrację plemnika w środowisko białkowego półprzewodnika komórki jajowej.
Układ scalony komórki jajowej wykazuje już własną elektryczną polaryzację. Wtargnięcie plemnika zaburza elektryczną kierunkowość, wytwarza sytuację skrzyżowań prostopadłych (powstawanie blastuli), lecz potem znów dochodzi do wytworzenia polaryzacji wskutek ostatecznego zorientowania dwóch biegunów: mózgowego (inaczej - apikalnego) i bazalnego. Co wiemy o mapie działających sił, wbijając mikroelektrodę w komórkę i mierząc potencjał elektryczny? Nic, poza stwierdzeniem, że on istnieje i że jest mierzalny. Wynikiem tego mocowania wewnętrznego jest przecież transport masy układającej się “według zakodowanego szyfru", o którym nikt nic nie wie, prócz tego, że daje on ostatecznie morfologię i anatomię jednostki. Co się tutaj różnicuje: biologiczne trakty transportu jonowego, rodniki cząsteczek, układających się w pożądaną molekularną strukturę i powstających na skutek potrzeb rozwojowych, czy gotowe drobiny rozwożone (jak i przez co) w “zakodowanym" kierunku?
Jakie zabawne są te makroskopowe i antropoidowe wyobrażenia o życiu. Takie jednak swojskie. Człowiek przecież ,,po ludzku" winien się tworzyć, a więc na wzór naszej przedsiębiorczości. Dobrze, że przyroda kpi z naszych pomysłów i robi, co należy, jeśli nawet rozumiemy to tak, jak nie należy. W rozmiarach obowiązujących życie u podstaw może się transport dokonywać tylko na drodze elektroforezy lub fotoforezy, musi więc być popychany na sposób kwantowy małymi impulsami energii, choć sam transport nie jest procesem kwantowym. Stacja rozdzielcza pracuje na zasadzie elektromagnetycznego sterowania. Badacz “zgarnia" tylko pomiary biopotenciału komórki, wiedząc na ich podstawie znacznie mniej, niż wie z pomiarów napięcia w linii przemysłowej o konstrukcji elektrowni i jej napędzie. Nauka o życiu doprawdy nie jest nudną dziedziną.
Model Homo electronicus powstał nie jako czysta idealizacja, lecz na realnej podstawie, którą stanowi wcześniej powstały elektroniczny model życia, mający dobrze ugruntowane eksperymentalnie założenia, oraz porównywalny z technicznymi urządzeniami elektronicznymi, dzięki którym można przez analogię konfrontować wnioski wynikające z modelu. Jest to etap rozwoju bioelektroniki względnie dobrze opracowany. Na dwóch coraz bardziej gruntowanych podstawach - na eksperymentalnych wynikach badania masy organicznych związków od strony ich półprzewodnictwa, piezo-, piro- i ferroelektryczności oraz nadprzewodnictwa, a także na wielorakości zadań pełnionych przez techniczne układy elektroniczne - rozpina się coraz gęstsza siatka wniosków. Trudno przypuszczać, by człowiek wcześniej czy później nie wpadł w tę sieć. wszak jest obiektem życia. I tak się stało. W bioelektronicznej sieci zatrzepotał człowiek. Modelowanie więc człowieka jest przedłużeniem elektronicznego schematu życia z uwzględnieniem specyfiki centralnego układu nerwowego jako ośrodka koordynującego. Poszerza się wprawdzie pole modelowania, ale i zespół danych jest znacznie większy niż w modelu bioelektrycznym. Dochodzi bowiem historia rozwoju ludzkości jako ilustracja ewolucji świadomości. Ponadto mamy jeszcze grupę faktów wynikających z analizy porównawczej zmian rejestrowanych u człowieka współczesnego oraz stanu przebudowy środowiska dokonanej przez niego.
Model nie odpowiada tu bynajmniej człowiekowi elektronicznemu rodem z filmowej fantastyki. Tamten jest wytworem wyobraźni inżynierów, rodzajem technicznego odpowiednika żywego człowieka. Pod pewnym wzglądem nawet go przewyższa, mianowicie można zamienić u niego uszkodzony organ zastępczą częścią wymienną. Homo electronicus jest dziełem przyrody, produkowanym przez miliardy lat w procesie ewolucji. Nazwano go electronicus, gdyż prócz strony biochemicznej i molekularnej uwzględnia się w nim jeszcze elektroniczne podłoże półprzewodnikowej natury jego związków organicznych, głównie białek i kwasów nukleinowych. Aby nie rozszczepiać tak charakterystycznej dla człowieka jedności psychofizycznej, należało poszukiwać takiego rzędu wielkości, gdzie bios i psychika zdają się schodzić w jedno. Kwantowe rozmiary wydają się tu jedynie odpowiednie. Tutaj też został uplasowany elektroniczny model człowieka.
Jako model nie tylko dynamiczny, ale również ewolucyjny, a więc rozwojowy, musi posiadać podstawy historyczne. I te wykorzystano w modelowaniu. Fakty zmienne w czasie są dobrą ilustracją ewolucji. Ponadto istnieje bardzo szeroka dokumentacja możliwości działania świadomości w postaci dzieł kulturowych. Cecha to typowa dla gatunku Homo sapiens.
Model nie jest więc idealizacją, lecz koniecznym uproszczeniem wielu danych w celu ich elektronicznego zinterpretowania. Jego heurystyczna czytelność mogłaby się przedstawiać następująco. Mamy zespół zorganizowanych elementów tworzących układ scalony z piezoelektrycznych półprzewodników białkowych. Półprzewodząca masa jest produkowana metabolicznie przy ustawicznej wymianie drobinowych elementów strukturalnych na świeże. W tym ogólnym układzie scalonym, nazwijmy go somą, istnieje podukład mózgu mogący sterować całością i koordynować ją. Sterowanie dokonuje się poprzez siatkę kanałów informacyjnych elektronowych, fotonowych i fononowych. Punktem wyjścia jest więc model bioelektroniczny, zaproponowany już wcześniej przez Sedlaka. Model ten uwzględnia odpowiednią modyfikację dla Homo.
Operacja może się wydawać sztuczna, ale wszystkie nasze zabiegi poznawcze wobec przyrody są nienaturalne. Przyroda bowiem nie powstała na użytek poznawczy człowieka. Każde modelowanie, nawet w fizyce, jest nonsensem przyrodniczym, ale w nie mniejszym stopniu koniecznością badawczą i z tymi determinantami należy się oswoić. Dyskusja o stopniu sztuczności jest bezprzedmiotowa, wszystkie bowiem zarzuty metodycznej nienaturalności ustępują pod wpływem choćby minimalnie poszerzonego zakresu poznania, które bynajmniej nie musi być bezbłędne ani ostateczne. Komiczny jest właściwie człowiek ze swym instynktem poznawania wszystkiego za cenę nawet metodologicznej kosmetyki modelowania, którą potem nazwie redukcjonizmem poznawczym. Spójrzmy na to spokojnie. Ponieważ człowiek stanowi bezsprzecznie obiekt przyrody, należy raz jeden samego poznawacza zmodelować i zobaczyć, co z tego wyniknie. Dlaczego mamy ograniczać się tylko do przyrody i nie uwzględniać człowieka?
Tak więc narodził się Homo electronicus jako model człowieka i to bez względu na to, co kto ma zamiar o tym myśleć, gdyż poznawany przedmiot nie może oponować przeciwko stosowanym metodom jego rozszyfrowania - jak głosi niepisane prawo.
Zasady modelowania bioelektronicznego wykładałem już niejednokrotnie, pominę więc omawianie ich tutaj. W każdym razie nowych faktów nie mieszczących się w biochemicznym modelu nie należy traktować jako szczegółów bez większego znaczenia dla życia, ani tym bardziej na siłę ograniczać do elektrochemicznej interpretacji. Jest niezwykle symptomatyczne, że człowiek nie ma oporów przeciwko wtłaczaniu go w model biochemiczny ani nakładaniu na niego elektrochemicznych więzów. Po prostu przywykł do modelowej niewoli, nie wiadomo kiedy i jak. Pod zniewalającą widocznie presją faktów. Pod ich naporem oswoił się też człowiek z ewolucyjnym pokrewieństwem z innymi naczelnymi i z tym, że fizjologiczne przygotowanie do macierzyństwa, otoczonego nimbem wdzięku u kobiety, przeżywają samice naczelnych takim samym cyklem menstruacyjnym, choć pozbawionym romantyki macierzyństwa, przynajmniej w stopniu ludzkim.
Zamiast abecadła bioelektronicznego modelu ciekawsze może być nawykowe podchodzenie do badania życia z nie mniej nawykowymi wnioskami ostatecznymi, które nie wykraczają poza opis poznanego detalu. Anatomia i fizjologia układu nerwowego razem z poznaniem prądów czynnościowych stanowią jedno z dawnych osiągnięć nauki, bo jeszcze z połowy XIX wieku. Doszły badania odruchów warunkowych, rozwinęła się w latach dwudziestych tego stulecia elektroencefalografia, zaczęto poznawać molekularne podstawy pamięci, w potężnej dziedzinie chorób układu nerwowego zaczęto szukać ich uwarunkowania biochemicznego.
Droga powstawania układu nerwowego prowadzi w przeciwnym kierunku niż droga jego badania i rozpoznawania. Homogenna masa molekularna półprzewodników piezoelektrycznych, nazywanych białkiem, podlega metabolizmowi, który staje się coraz bardziej intensywny w stadium blastuli. Jednocześnie należałoby w tej masie “widzieć" wszystkie elektrony uruchomione w procesach elektronicznych jako drugą homogenna masę elektronową wymieszaną z tamtą. Drobiny organiczne są zresztą jednostkami przestrzennymi masy biologicznej łącznie z elektronami sigma, które stanowią orbital molekularny, oraz ruchliwymi elektronami pi, które jako zdelokalizowane mogą się przemieszczać między molekułami. Pierwsze stanowią charakterystykę chemiczną, drugie warunkują elektroniczne właściwości biomolekuł. Taką mieszaninę elektronową, razem z jonorodnikami jako przejściowymi efektami reakcji chemicznych, z protonami oraz quasi-cząstkami fotonów przy kwantowym wstrząsaniu molekularnej siatki (fonony) - można tu najogólniej nazwać bioplazma. W tej elektrycznej mieszance następuje pierwsze zróżnicowanie na ekto-, ento- i mezodermę, a w trzecim tygodniu życia płodowego - jak już mówiliśmy - zaznacza się morfologicznie pierwotna płytka nerwowa i rynienka nerwowa, która da zaczątek pęcherzykowi mózgowemu. Homogenna masa elektryczna “krystalizuje", a może lepiej - “wytrąca" dwa kanały informacyjne, którymi będą w przyszłości niezwykle rozwinięty układ nerwowy i układ krwionośny. W obu zostaną nawyki elektryczne pod postacią prądów czynnościowych nerwów i magnetohydrodynamicznego działania tętniczek. Kanały informacyjne zostają niejako “implantowane" w homogenna masę elektryczną. Układ nerwowy przenosi bliżej nieokreślone impulsy życia do najodleglejszych części, nawet do miazgi zębnej, bez tych impulsów tkanka obumiera. Natomiast naczynia “rozwożą" elektrony na nośniku - tlenie.
Niestety, po dawnemu zajmujemy się układami nerwowym i naczyniowym od strony ich rozmiarów anatomicznych i fizjologicznych funkcji. Tor poznawczy jest odwrócony w stosunku do faktycznego. Może byłoby lepiej, gdybyśmy fizjologię modelowali, a badanie rozpoczynali od elektronicznych właściwości masy biologicznej. Uniknęłoby się wówczas sformułowań, które wytrawny język krytyków mianuje w pierwszym porywie bzdurą. Bzdura tkwi nie w elektronicznym modelowaniu bioukładu, lecz w fizjologicznej i anatomicznej próbie jego odczytywania. Sytuacja jest niejednokrotnie bardziej drastyczna niż przekonywanie rolnika, że źdźbło żyta jest zbudowane z komórek, gdy tymczasem po zamachu kosą widzi on tylko przekrój pustego kanału.
Wrócić należy do modelu bioelektronicznego. Niepokój poszukiwawczy i przymierzanie się z różnych stron niech tu nie dziwią, nie znamy bowiem genezy człowieka ani genezy jego psychiki. Dlatego może nauki przyrodnicze zainteresowały się człowiekiem jako obiektem anatomicznym i fizjologicznym. Modelowanie bioelektroniczne człowieka obejmuje go razem z biosem i świadomością.
Ponadto nowością w elektronicznym modelowaniu jest dynamika udokumentowana historycznym rozwojem człowieka i dziełami jego świadomości. Niemniej jednak trzeba uwzględnić skutki świadomości w przestrajaniu natury człowieka.
Świadomość można uważać za jeden z kwantowych skutków w elektronicznym modelu człowieka, nie może ona bowiem być niczym innym niż odpowiedzią elektronicznego układu na informacje zewnętrzną i wewnętrzną. Świadomość w takim modelu może mieć naturę elektromagnetyczną, byłaby więc czynnikiem energetycznym i zespalającym złożoność w funkcjonalną jedność. Świadomość nie jest więc tylko doznaniem, jakby to fizjologia receptorów zmysłowych sugerować mogła, ani czynnikiem psychicznym o bliżej nieokreślonej naturze, lecz - w kwantowych rozmiarach - faktem energetycznym uwzględnionym w ogólnej konstrukcji i funkcjonalności żywego organizmu. Tym samym nie zjawia się dopiero w trakcie ewolucji, lecz istnieje od samego początku życia. Fizjologiczne zróżnicowanie receptorowe i abstrakcyjne właściwości refleksji są rezultatem późniejszego rozwoju. Wynika stąd kwantowy paradoks - świadomość nie musi być świadoma. Świadomość bowiem obejmuje nie tylko masę informacyjną dostarczoną przez obserwację zmysłową. Świadomość określiliśmy jako zmienność bilansu energetycznego układu pod wpływem wahań parametrów środowiskowych. Uświadomienie sobie zmian energetycznych środowiska dzięki użyciu organów zmysłowych jest bardzo późnym pomysłem życia, osiągniętym na drodze ewolucji, i odnosi się do niewielkiego zakresu informacji. Dokonało się tutaj zawężenie odbioru informacji środowiskowej przez narząd zmysłowy, co jest równoznaczne z pogłębieniem odbioru na wąskim odcinku i wygaszeniem krańcowych wielkości bodźca zarówno w dół, jak i w górę.
Nie znamy alfabetu, którym pisze się życie w układzie związków organicznych, nie znamy klucza, którym posługuje się natura, przekładając reakcje chemiczne na psychiczne doznania. Oto przesuwają się dwie równoległe taśmy: procesów metabolicznych i psychicznych przeżyć. Występują one na pewno w człowieku. Jak powstał ich paralelizm? Odkryto między tamtymi trzecią taśmę: molekularną, bezsprzeczny nośnik pamięci i niektórych chorób psychicznych. Poszukujemy przejść i związków, mnożymy domniemania, stwierdzamy dalsze niewiadome. Bioelektronika odkryła jeszcze jedną taśmę, umieszczoną między molekularną i psychiczną, taśmę elektronicznych procesów realizujących się właśnie w molekularnej części półprzewodnikowych białek i kwasów nukleinowych.
Tyle na razie. Cztery równoległe taśmy, z czego trzy w biosie i jedna w psychice. Znamy z fizyki pewne przejścia od molekularnego stanu i chemicznych reakcji do pamięci i obrazu zapisane przez falę elektromagnetyczną lub akustyczną. To holografia. Jest przynajmniej jakiś punkt oparcia. Czy słuszny w tym wypadku? W każdym razie znaleźliśmy się znacznie bliżej rozwiązań na drodze elektronicznej i molekularnej, niż wtedy, gdy wychodziliśmy z “gołych" reakcji chemicznych do świata przeżyć psychicznych.
Gdyby nawet antropologia drgnęła tylko, szukając rozwiązań, model Horno electronicus jest potrzebny.
Wszystko się liczy w tym kluczowym problemie, jakim jest człowiek, i tak złożonym jak on.
Psychika wydaje się nam “odmaterializowaną" częścią biosu. Takiej biologii jednak do dziś nie ma. Wypadałoby mówić wtedy o nowej jakości, i mieć tym samym spokój uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi. Bioelektronika dostarcza odpowiedzi nie wychodząc poza materialną naturę życia i zarazem “odmaterializowaną", a ściślej mówiąc pozbawioną masy. To efekty elektromagnetyczne i kwantowoakustyczne w półprzewodnikach i piezoelektrykach. Elektrony, traktowane jako proces falowy, można praktycznie również uważać za pozbawione masy. Model Homo electronicus byłby znacznie bliższy rozwiązania zagadki psychiki niż model fizjologiczny, czy nawet biochemiczny i molekularny, przejście bowiem od pól elektromagnetycznych do abstrakcyjnych pojęć i świadomości jest nie tak ostre, jak od biologicznej masy do świata psychiki.
Uwzględnić trzeba pewną okoliczność nie do pominięcia - model elektroniczny życia zyskuje, jak wspomniano, swoją czytelność w zestawieniu z technicznym urządzeniem elektronicznym. Wobec tego, jaka będzie czytelność modelu Homo electronicus? Pojęcie układu scalonego jest tu podane w dużym przybliżeniu, pozwala jednak inaczej spojrzeć na niecałkowicie rozwiązany problem ludzkiej natury. Chodzi o elektromagnetycznie zintegrowany system półprzewodników białkowych pracujących jako zestaw elektroniczny. Najbardziej odpowiednie byłoby tu pojęcie układu scalonego zasilanego energią procesów metabolicznych. Układ scalony jest najlepszym odpowiednikiem procesów elektronicznych, jak on nie dających się oddzielić, co znaczy, że nie można wyjąć fragmentu z zespołu. Tkanka hodowana in vitro utrzymuje się wprawdzie przy życiu, ale nie jest układem dosłownie takim samym jak tkanka w organizmie, wypadła bowiem spod kontroli czynników koordynujących. Na tym polega nieszczęście człowieka, że jego tkanka potrafi “wyskoczyć" z układu scalonego i utworzyć własny podukład nie zsynchronizowany z całością organizmu. Sytuacja taka stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla układu scalonego. To guz nowotworowy. Gdybyż go można było znowu włączyć w układ scalony! Czasami tak się staje, co jest nie znaną bliżej inwolucją nowotworu. Jest to nie tylko problem atrakcyjny, ale i może podstawowy dla biologii człowieka. Czy bioelektronika nic tu nie pomoże? Trzeba w tym kierunku badać nie mniej intensywnie niż w biochemicznym. Właśnie model scalonego układu elektronicznego roztacza nowe perspektywy twórczych i, być może, skutecznych badań człowieka zintegrowanego, a więc w przekroju biologicznym i psychicznym jednocześnie. Takie badania mogą wykazać, na czym polega charakterystyczne dla człowieka spojenie tych dwóch natur. Tym samym przenosi się sfera zainteresowania z ostatecznych wymodelowań ewolucyjnych - neurofizjologii i psychiki - na najniższy poziom życia - kwantowych wymiarów.
Integrujące spojrzenie na człowieka łącznie z jego psychiką i układem nerwowym, który nie jest obojętny w nie znanej etiologii nowotworów, otwiera nowy świat badań. Pełna czytelność modelu Homo electronicus jest sprawą przyszłości, niemniej jednak już teraz wydaje się, że wielka rozpadlina między biosem i psychiką, otwarta na poziomie anatomii i fizjologii, zdaje się nie tylko gwałtownie zwężać, ale nawet wprost zanikać po sprowadzeniu do rozmiarów kwantowych. Homo electronicus byłby więc poszukiwanym monolitem natury i działania.
Zrozumienie Homo electronicus jest niemożliwe bez wstępnego kursu bioelektroniki, podobnie jak nie ma się co zabierać do antropologii bez znajomości elementów botaniki i szkolnych lekcji zoologii. Schody służą nie tylko do wchodzenia na wyższe kondygnacje biurowe, ale również w logiczny system wiadomości o przyrodzie, który nazywamy biologią. Nowe desygnaty ożywionej materii wyznaczają nowe pojęcie o życiu. Po dokładniejszym przyjrzeniu się im wszystko wydaje się tutaj wiadome i jednocześnie nie znane. Ostatecznie system poznawczy w biologii można sprowadzić do jednego równania z czterema niewiadomymi. Jakieś warunki w głębokim prekambrze, chętnie nazywane w abiotycznej syntezie warunkami domniemanymi, dały w rezultacie życie, którego nie potrafimy zdefiniować. Ono zaś, na skutek ewolucji, czyli rozwoju niewiadomej, dało psychikę znamionującą człowieka, ale bez możliwości bliższego określenia, czym ona jest. Ten ostatni z członów ewolucyjnego szeregu posiada ponadto świadomość śmierci, o której, podobnie jak o życiu, niewielkie ma pojęcie. W takim zestawie niewiadomych, w dodatku przeżywanych, nowe desygnaty w jakimkolwiek z niewiadomych czynników prowadzić mogą do zmiany pojęć o życiu, a tym samym - o człowieku i psychice. Mieszanka niewiadomych jest nie tylko intrygująca, ale również rozpalająca intelektualny niepokój i poznawczą pasję.
Wszystko wiedzą tylko kształceni na programie faktów wiadomych, czyli szkolnym podręczniku. Na skutek pęcznienia objętości podręcznika łatwo mogą ulec złudzeniu, że poznali już wszystko w biologii. Odkrywanie niewiadomych jest przywilejem długiej twórczej pracy. Erudycja tym się różni od naukowości, że pierwsza zna same wiadome, druga natomiast orientuje się wśród niewiadomych, przykrytych siatką poznanych szczegółów. Czytanie niewiadomych jest umiejętnością nauki, a nie wiedzy, ta bowiem jest oparta na gromadzeniu i przekazywaniu faktów znanych.
Odkrycie jaźni i wydobycie jej spod warstwy informacji płynącej z receptorów zmysłowych - czy było w pełni przeznaczeniem człowieka? Dominacja ostrego “odbioru" receptorami była tak przemożna, że prehominid musiał się najpierw zainteresować otoczeniem, a nie sobą. Świadomość była u niego nieodpartą siłą poznawania wszystkiego wokół, jak obecnie u dziecka w okresie maksymalnego gromadzenia informacji obserwacyjnej. Ta faza “encyklopedyzmu" pozostała do dziś w ontogenezie człowieka, ale jest ona starym filogenetycznym echem. Receptory zapełniały chłonną pojemność człowieka, który bezwiednie skierował się w stronę, skąd płynął najszerszy strumień informacji, i wypełniał nią swą wewnętrzną pustkę. Człowiek stał się ekstrawertykiem nastawionym na zgłębianie środowiska. Ono go żywi, chroni go lub mu grozi, i ono go ostatecznie przyjmuje po śmierci. To wszystko stanowiło o odkrywaniu otaczającego świata poprzez napływ informacji od strony narządów zmysłowych.
Po wielu, wielu wiekach, które minęły od powstania człowieka, próbował Arystoteles wyłuskać z informacji zmysłowej ukrytą treść rzeczy. Według niego człowiek potrafi tworzyć abstrakcję przez “rozbieranie" informacji ze zmysłowych osłonek, dzięki czemu wnika do istoty rzeczy, jak mu się wydaje. Już wtedy poznaniu nadała ludzka natura specyficzny kierunek - przez zmysły ku środowisku - i dopiero dwa tysiąclecia później człowiek odkrył, w innej sytuacji stworzonej przez siebie, że poznanie wraca, na wzór fali radarowej odbitej od rzeczywistości, jeszcze raz do niego. W ciągu tysiącleci człowiek nauczył się wstawiać między receptory a poznawaną rzeczywistość skonstruowane przez siebie przedmioty, rozszerzające zakres informacji receptorowej. Zaczęło się od ognia, potem był kamienny tłuk i kolejno dźwignia, koło, soczewka, pryzmat, i dalej - soczewka magnetyczna w mikroskopie elektronowym, teleskop, wreszcie - maserowy wzmacniacz informacji płynącej ze Wszechświata, spektrometr, radar. Ostrość odbioru informacji rozwijała się przy okazji penetrowania środowiska w niebywały sposób. Informacyjna masa narastała przez ekstrawertyzm poznawczy człowieka. Stawał się on eksploatatorem środowiska, a niedobory receptorowego poznania pokrywał kunsztem wytwarzania narzędzi i inwencją we wstawianiu ich pomiędzy siebie a świat.
Dotychczasowy lęk przed antropomorfizacją w biologii, uznawaną za coś pejoratywnego, ustępuje miejsca głębszemu zainteresowaniu człowiekiem jako wzorcowym obiektem w ewolucji, dokonuje się ona bowiem u niego niesłychanie szybko i ma dokumentację historyczną. Uwzględnienie w tym problemie modelu elektronicznego pozwala rozpatrywać minimalne niuanse energetyczne, które nie są obojętne dla ostatecznego przebiegu ewolucji. Zaczyna się to bowiem nie w molekularnych przestrojeniach, lecz już w kwantowym świecie submolekularnego poziomu.
Zjawiska patologiczne zaczęliśmy badać od poziomu anatomii i fizjologii. Tymczasem prawdziwy ich początek zaznacza się w kwantowomechanicznych sprzężeniach między metabolizmem i bioelektronicznymi procesami. Ostatnio wprawdzie odnosimy już patologię do molekularnych nieprawidłowości, ale mimo wszystko jest to nadal statyczny model biologicznych odchyleń od normy. Patologia rozpoczyna się u samych podstaw dynamiki życia, a więc już w procesach elektronicznych, daje przerzuty na metabolizm i dopiero potem zmierza do sytuacji molekularnych, anatomicznych i fizjologicznych, które my rozpoznajemy jako nieprawidłowe.
Ewolucja współczesnego człowieka - jeśli uwzględni się jej aspekt bioelektroniczny - jest do przewidzenia. Czynniki geofizyczne i geochemiczne, które przede wszystkim przestrajają energetykę środowiska, będą ingerowały w najbardziej wyspecjalizowane funkcjonalnie sfery organizmu. Należy do nich głównie obszar zarządzany przez tak zwaną nową korę mózgu (neocortex) oraz struktury podkorowe. Skoro wiemy, że struktury podkorowe, takie jak podwzgórze i układ limbiczny, regulują emocjonalne bogactwo życia, należałoby sądzić, że geofizyczne czynniki już zaingerowały głęboko w fizjologię mózgowia. Wśród cywilizacyjnych schorzeń wymienia się bowiem często gwałtowne zmiany nastrojów, zmęczenie, apatię - świadczące o naruszeniu strony emocjonalnej, które dają w konsekwencji zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego. Diagnoza może być tylko jedna - człowiek, zmieniając geofizyczne warunki, a wśród nich profil elektromagnetyczny, wytworzył samoindukcyjny zestaw z bioelektronicznym poziomem organizmu. Ten krąg współzależności jest nieprzekraczalny, nie można bowiem rozerwać elektromagnetycznego łańcucha ekosystemu wytworzonego przez współczesną cywilizację techniczną. Poszukiwania remedium mogą pójść najwyżej w kierunku znalezienia nowych czynników chemicznych uodporniających organizm na działanie mikrofal lub odkrycia pozytywnego zestawu fal o różnej częstotliwości lub też pasma z powodu zaburzania biologicznej integracji wzbronionego.
Znajdujemy się ciągle w kręgu inteligentnego zwierzęcia, któremu zachciało się poznać wokoło więcej, niż pozwalają na to jego niedoskonałe zmysły.
Przecież w rzeczywistości ssaki drapieżne przewyższają go “inteligencją nosa", drapieżne ptaki górują nad nim “inteligencją wzroku", a płoche gazele, sarny, jelenie mają wprawniejsze ucho niż on. Narzędziowa wstawka, umieszczona między otaczającym światem a człowiekiem, doskonalona do dziś z uporem godnym wyróżnienia, wymaga czegoś w nerwowej konstrukcji, co by doprowadziło do podziału informacji na “ja" i “nie ja". Mówiąc trywialnie - garnek musiał dojść do przekonania, że jest zbiornikiem na informację z kuchni. Znowu absurdalnie mówiąc, ten zwierzęcy egzemplarz wpadł na pomysł wykształcenia w sobie zmysłu, którego mu nie dała przyroda - zmysłu autyzmu. Zmysłu pozwalającego oddzielić pojemnik na informację od samej informacji. Od tej pory zaznaczyły się dwie linie rozwojowe: linia odbioru informacji ze środowiska, czyli poznawanie go we wzmocniony sposób przez wymyślone narzędzia sondujące świat, i linia rozbudowy własnego autyzmu, czyli świadomości.
Ostatni z naczelnych stał się więc niejako podwójnym układem poznawczym: na zewnątrz, jak nakazywały zmysły, i ku sobie, dokąd kierowała go świadomość. Morze informacyjne zdobywane od setek milionów lat przez zwierzęta za pomocą zmysłowego poznawania zapadło się u ostatniego gatunku naczelnych w kolapsie i odsłoniło powoli drugi świat, który poznał sapiens, budząc się ze snu zwierzęcej natury.
Największe to chyba spośród wszystkich odkryć człowieka - odkrycie siebie. Reszta była kwestią czasu, szczęśliwego przypadku, nawarstwiającego się doświadczenia, no i narzędzi, które wstawił między siebie i poznawaną rzeczywistość świata. Wprowadzane narzędzia - “przedłużenie" zmysłów - coraz wspanialej ulepszane, przyniosły niebywałą supremację zewnętrznego świata. Koniec wieku XVIII i szczególnie wieki XIX i XX cechuje zdecydowany przerost badań na zewnątrz i ustawiczny podbój środowiska. W tej samej mierze zaniedbano pogłębiania skierowanego “ku sobie". Hegemonia ekstrawertyzmu w poznawaniu przesłoniła podstawy, dzięki którym ostatni z naczelnych stał się człowiekiem. Nie ma nadmiernej przesady w poglądzie o atawistycznym nawrocie do zwierzęcego zainteresowania zewnętrznością, choć tym razem łączy się ono z genialnym zastosowaniem narzędzi będących najnowszymi zdobyczami techniki.
Czy nie wolno nam więc sądzić, że jesteśmy świadkami przyspieszenia ewolucji człowieka, któremu towarzyszy coraz gwałtowniejsze wnikanie w badane środowisko przy jednoczesnym nienadążaniu świadomości w zgłębianiu ludzkiego wnętrza? Człowiek rozszczepia się na granicznej linii, która w trakcie hominizacji zadecydowała o jego przynależności do nowego gatunku, odmiennego od innych. Linia ta wiodła przecież subtelnym pograniczem między “ku sobie" i “od siebie". Uczłowieczenie położyło akcent na wektorze “ku sobie". Ten drugi jest pomysłem zwierząt o setki milionów lat starszych niż człowiek jako gatunek.
Odkrycie siebie od razu ustawiło dalszą ewolucję na pasie startowym od początku prowadzącym do ostrego zakrętu. Rozwój człowieka jako gatunku znalazł się na nie dostrzeganym początkowo wirażu, dziś już wyraźnym. Prawo siły odśrodkowej dało o sobie znać w bardzo typowy sposób, uwidaczniając się nie tyle w niebywałej tendencji człowieka do opanowywania środowiska, ile przede wszystkim w opustoszeniu wnętrza istoty ludzkiej. Mimo coraz większych zdobyczy wyeksponowanych na zewnątrz, coraz częściej człowiek stwierdza egzystencjalną pustkę w sobie. Czy nie lepsze byłoby nazwanie tego stanu “wewnętrznym rozrzuceniem odśrodkową siłą działania"?
Ostatni gatunek naczelnych “wystrzelony" ewolucyjnie na bieżnię życia leci nie jak pocisk głowicą naprzód, lecz w dziwny sposób - ruchem rotacyjnym, jak wirujący stożek. Narzuca się tu język fizyki, więc powiedzmy, że posiada spin. Dwa więc ruchy powinny być widoczne w historii rozwojowej człowieka: jeden wzdłuż linii gatunkowej, wspólny dla całej populacji, drugi - wirowy, czyli ruch osobniczy mający własny spin. Zakręt, o którym była mowa, dotyczy całego gatunku Homo sapiens i jest dostrzegalny dopiero w statystycznym oglądzie dzieł dokonanych przez ten gatunek. Spin jest indywidualną charakterystyką człowieka, charakterystyką rosnącej siły odśrodkowej w poznawaniu świata, wydłużania promienia poznania, wzrostu obwodnicy stożka i narastającej pustki wewnętrznej.
Człowiek posiadałby więc przedziwną zdolność do “odwirowywania" siebie, a tym samym do podnoszenia dna, pod którym dostrzega próżnię, a więc - następuje rozluźnienie więzi psychosomatycznej z ewentualnością “łapania" próżni przy coraz większej dynamice całego zestawu.
Nie można oddzielić ruchu postępowego całego gatunku od indywidualnej charakterystyki. Ewolucyjna linia jest tylko wypadkową sił narastających od dziesiątków tysięcy lat. Człowiek bezwiednie realizuje pewien model ewolucyjny, używając świadomości do osiągania rzekomo wyłącznie osobistych celów. I na odwrót - ogólny zestaw gatunkowy musi rzutować na indywidualne zachowanie. Od niepamiętnych czasów te dwa szlaki rozwojowe są u hominidów najściślej ze sobą sprzężone.
Układ scalony w podwójnym ruchu, postępowym - rozwoju gatunkowego i wirowym - rozwoju osobniczego, znajduje się nie tylko w kręgu działania sił mechanicznych. Jego środowisko - to ani oglądany krajobraz, ani dający się usłyszeć dźwięk, ani też przyjemnie ogrzane słońcem miejsce egzystencji. Środowisko dla układu scalonego półprzewodników białkowych i piezoelektryków nie ma powabu, jaki mu nadają receptory zmysłowe w trakcie fizjologicznych doznań. Jest ono po prostu zespołem pól elektrycznych, magnetycznych, grawitacyjnych, akustycznych, temperaturowych, chemicznych i nieokresowych mechanicznych. Ów żywy elektroniczny układ scalony, przemieszczający się przyspieszonym ruchem postępowym i wirowym, wkracza z inną dynamiką w ten układ sił. Znaczy to, że elektrodynamika życia została znacznie zmodyfikowana na skutek zaangażowania świadomości w ewolucji człowieka.
Dla urządzenia elektronicznego zarówno technicznego, jak i skonstruowanego przez przyrodę nie jest obojętne przemieszczanie się ruchem przyspieszonym, którego kierunek przecina linię pola sił. Zaczynają wówczas reagować sprzężenia między elektronami, fotonami i fononami w środowisku wewnętrznym, bądź co bądź żywym. Środowisko wewnętrzne produkuje bowiem w przemianach metabolicznych i elektronicznych wymienione cząstki. Cała energetyka scalonego układu żywego zostaje całkowicie przestawiona albo co najmniej zmodyfikowana. Poczynają się odstępstwa od standardu, którym tutaj jest bieg procesów życiowych. Człowiek jest chyba najlepszym w tej chwili obiektem doświadczalnym badań nie w warunkach laboratoryjnych, lecz w quasi-naturalnym środowisku modyfikowanym przez użycie świadomości.
Ponieważ ewolucja nie może się dokonywać bez dopływu energii, musi istnieć pula rezerwowa na pokrycie tych wydatków. Na razie stwierdzamy, że człowiek zapłacił za swój postęp z konta biologicznego, a więc energią zapewne minimalną, lecz aktywną i potrzebną do ogólnej koordynacji organizmu. W niej bowiem stwierdza się naruszenie równowagi. Można domyślać się minimalnego zużycia energii na procesy ewolucyjne, i to prawdopodobnie energii zaangażowanej w systemy sterownicze. Dalej można wnioskować, że podstawy elektroniczne procesów życiowych winny być przede wszystkim wrażliwe na odbiór czynników środowiskowych powodujących odchylenie od stanu prawidłowego. Przecież wiemy, że sterowanie procesami elektronicznymi w urządzeniach technicznych wymaga niewielkich nakładów energetycznych.
Dla electronicusa wszystko to przedstawia się znacznie prościej niż dla zwolenników interpretacji biochemicznej. Z drugiej znów strony, istnieje niewyczerpana i zupełnie nie znana rezerwa energetyczna świadomości, ta zaś nosi cechy elektromagnetyczne w elektronicznym modelu życia. Psychologiczny introwertyzm, jako przeciwstawienie, jest niczym innym niż mobilizowaniem właśnie tej rezerwy. To nie jest psychologiczne wejście w siebie, ani tylko wewnętrzne wyciszenie. Świadomość nie jest wyłącznie efektem pracy mózgowia, choć w trakcie ewolucji została złączona z jego koordynującą funkcją, wobec tego świadomość jest wszędzie tam, gdzie występuje metabolizm, gdzie istnieją półprzewodzące białka, czyli ogólnie mówiąc - wszędzie tam, gdzie przebiegają zjawiska określane wspólną nazwą - “życie". Mobilizowanie świadomości jest równoznaczne dla electronicusa z mobilizowaniem metabolizmu i procesów elektronicznych, z ogólnym dynamizowaniem życia. Psychosomatykę można już teraz zdefiniować ściślej niż tylko jako działanie na osi: międzymózgowie-przysadka-nadnercza, wpływające na przebieg procesów metabolicznych. Psychosomatyka jest najprawdziwszą więzią świadomości z metabolizmem i procesami bioelektronicznymi, więzią zauważalną wszędzie, gdzie istnieją chemiczne reakcje i półprzewodzące białka.
Nie powinno być żadnym zaskoczeniem, że wydłużający się szereg chorób psychosomatycznych jest pewnym wskaźnikiem współczesnej ewolucji człowieka. W niedalekiej przyszłości będzie można wyodrębnić syndrom chorób ewolucyjnych, narzucający konieczność terapeutycznego przeciwdziałania. Powinno ono pójść w trzech kierunkach: metabolicznym, elektronicznym i mobilizującym świadomość jako czynnik bioenergetyczny. Ten ostatni wydaje się tutaj najistotniejszy, bowiem w tej dziedzinie, jak wyżej wykazano, wystąpiły podczas ewolucji człowieka znaczne odchylenia od prawidłowości. Homo electronicus może być żywym przyrządem do mierzenia przyspieszenia ewolucyjnego i jego skutków. Obojętne, czy wskaźnikiem będzie jedna choroba cywilizacyjna czy ich kompleks, czy też inny szczegół diagnostyczny.
Sklejka psychobiologiczma zwana człowiekiem pęka w miejscu spojenia dwóch jej składników, których ewolucja przebiegała z niejednakowym przyspieszeniem. Ewolucja psychiki znacznie wyprzedziła ewolucję biosu, ten ostatni bowiem staje się coraz bardziej bezwładny. Psychosomatyczna nierównowaga utrwala się coraz bardziej. Ewolucyjny zryw człowieka jest wprawdzie czymś niezwykłym w historii biosfery, rozszczepia jednak bardzo istotne spojenie jego złożonej natury. Człowiecze compositum rozrywa się coraz mocniej, sygnalizując ten stan na razie chorobami cywilizacyjnymi.
Świadomość jest bowiem ostatnią integracją, jaką wymyśliło rozwijające się życie. To chyba jedyna jego interpretacja. Poznawcze znaczenie świadomości jest rzeczą wtórnie wymyśloną już przez człowieka. Od strony biologii patrząc, świadomość jest ostatnim czynnikiem integrującym człowieka w całość strukturalno-funkcjonalną. Nadmierne przyspieszenie ewolucyjne sięga więc ostatniej reduty integracyjnej - świadomości. Świadomość, owa przyczyna przyspieszenia rozwojowego, ponosi też jego konsekwencje w postaci zrywania się spojenia między świadomością a biosem.
Niestety, mechanizmów hamowania już człowiek nie uruchomi. Byłby to dla niego regres. Euforia rozpędu jest zbyt wielka i nęcąca. Rozpęd stał się przeznaczeniem człowieka, który nie wie, że sam go wyzwolił. Na razie sztukuje farmakologicznie swą biologię i równowagę psychiczną. Doprowadził przez to do powstania z jednej strony błędnego koła adaptacji bakteryjnej i wirusowej, z drugiej - do wystąpienia ujemnych skutków stosowania leków psycho- i neurotropowych. Tu i ówdzie ratuje integralność psychofizyczną na drodze naturalnej, a więc przez transcendentalną medytację i jej organizujący wpływ. Prawdopodobnie będą istniały kiedyś rezerwaty ciszy i rezerwaty pozbawione nie tylko generatorów fal elektromagnetycznych, ale również ekranowane przed penetracją fal elektromagnetycznych technicznego pochodzenia z zewnątrz - jako miejsca rekreacyjne i regenerujące spojenie psychofizyczne, naruszone wpadnięciem w zbyt wielki zakręt ewolucyjny.
Jeszcze raz sprawdza się einsteinowska hipoteza zakrzywionego promienia Wszechświata. Tym razem - w ewolucji człowieka. Ponieważ - zgodnie z tym, co powiedziano wcześniej - siłę nośną ewolucji człowieka stanowi bardziej psychika niż bios, następuje całkowicie niezamierzone przesunięcie na linii spojenia psychosomatycznego, a więc wzrasta sprzeczność konstrukcji. Niezależnie jednak od wszystkich możliwych ewolucyjnych krańcowości, kwantowy punkt życia pozostaje nienaruszony.
Wracamy do delikatnego pogranicza między “ku sobie" i “od siebie". Licentia poetica czy może -fantastica? Biosfera przesuwała człowieka na ewolucyjnych trybach coraz bardziej ku jego gatunkowemu przeznaczeniu. Do pewnego etapu rozwojowy bieg nosił wszelkie cechy typowe. W pewnym momencie coś dźwignię przerzuciło “ku sobie" w poznawaniu i człowiek krzyknął: “Stop! Dalej - sam." I tutaj skręcił o 180° od linii rozwojowej zwierząt. One pozostały za tą linią. Ta sama, co u zwierząt, informacja jakby na inną upadła płaszczyznę odsłaniając odmienny świat samostanowienia, a nie uległości instynktom. W tym miejscu nastąpiło pożegnanie z zoologią. Narodził się człowiek.
W pasji rozdeptuje resztki instynktów. Potrząsa wszechwładnym dotychczas środowiskiem. Ogarnia go niezwierzęca furia tworzenia siebie - człowieka. Niech bieżnia ewolucyjna zginie! On się tworzy na przekór wszelkim prawom biosfery, nieustanny i zwycięski samobójca. Odnalazł w sobie nowe siły.
Trzeba przyznać, że tylko i wyłącznie człowiek ma całą filogenezą poza sobą. Inaczej mówiąc, on jeden zdobył maksymalne ewolucyjne doświadczenie. Pod tym względem stanowi gatunek o wyjątkowej randze. Zaczynamy poniekąd rozumieć jego stanowisko w nauce, bynajmniej nie uzurpowane, a przynależne mu na mocy faktów dokonanych. W ewolucyjnych sprawach on jeden może mieć pełnoprawny głos. On - ostateczny produkt ewolucji.
Istnieją w biologii tendencje do rozpatrywania przyspieszenia ewolucji w perspektywie czasu geologicznego. Gdybyśmy się na to zgodzili z przymrużeniem naukowego oka, powinniśmy przyznać, że człowiek w całym szeregu filogenetycznym jest gatunkiem najbardziej “szybkościowym". Innymi słowy - odznaczającym się najdalej idącą plastycznością, a tym samym, jeszcze nie do końca wyczerpanymi możliwościami rozwoju. Człowiek jest grotem strzały ewolucyjnego procesu.
Wydaje mu się, że jest odkrywcą czasu. A jednak to nieprawda! Specem “od czasu" jest życie, ono jedno posiada zdolność kondensacji czasu - przedsięwzięcia, które poza nim jest niewykonalne. Wartości czasu życie nie mierzy sekundami; zegary życia odmierzają czas zdarzeniami. Dlatego istnieje niezwykła i jedyna chyba możliwość utrzymania ciągłości historii nawlekanej jak koraliki na ewolucyjnie wyciąganą nić. Coś, co się nazywa filogenezą, istnieje jako rzeczywistość skondensowanego czasu poprzez zdarzenia, które zaistniały i trwają nadal.
Genetyk wszystko by dokładnie i wyczerpująco wyjaśnił przekazywaniem życia na podstawie kodu genetycznego. Na razie mamy nieprzerwany ciąg życia, niemożliwy do stworzenia od nowa. Embriogeneza uwydatnia ten problem wyraźniej: choć z wieloma zastrzeżeniami, można jednak mówić o skróconej filogenezie widocznej w przebiegu rozwoju osobniczego, czyli ontogenezy. Nazwano to biogenetycznym prawem Haeekla, według którego rozwój osobniczy w okresie życia płodowego jest skrótem gatunkowej drogi. Nie wnikając w rozciągłość prawa biogenetycznego ani w jego interpretację, przyjmijmy, że wyraża ono ideę, którą tutaj można nazwać kondensacją czasu rozwojowego. Ponieważ człowiek jest ostatnim Mohikaninem ewolucji, powinien dysponować największymi możliwościami kondensacji owego czasu i nagromadzeniem morfologiczno-fizjologicznych etapów niezwykle długiej filogenezy. W tym sensie można mówić o przyspieszeniu rozwojowego biegu ontogenezy z widocznymi etapami ewolucyjnej przeszłości, które są odbiciem całej właściwie filogenetycznej drogi. Czas trwania ontogenezy w odniesieniu do rodowej historii życia wyraża się proporcją znacznie większą niż 1 :1 000 000 000, co dowodzi miliard razy szybszego niż w filogenezie tempa rozwoju, można więc to nazwać kondensacją, w tym wypadku - czasu i zdarzeń biologicznych. Nie sama tylko ciągłość życia jest przekazywana, ale jednocześnie realnie istniejąca historia zamierzchłej przeszłości. Historia utrwalona nie tylko w pamięci, ale wprost w byciu. Człowiek powtarza więc w rozwoju osobniczym największą ilość zdarzeń filogenetycznych, toteż jest rodową historią życia najbardziej obciążony lub - jeśli kto woli - doświadczany. Jako gatunek jest rzeczywiście wyjątkowy. Byłby najlepszym obiektem badań nad ewolucją, czymś w rodzaju wyolbrzymionej morganowskiej drozofili, gdyby tylko rozstrzygnięto wybór wskaźnika miarodajnego dla pomiarów przyspieszenia. Z tych wskaźników wykluczyć trzeba metabolizm, choć wydawałoby się, że on właśnie, jako źródło potrzebnej energii wymiennej, powinien być wzięty pod uwagę. Ewolucja, jak każdy proces fizyczny, nie może się obyć bez energetycznych wydatków. Tymczasem w przyrodzie widzimy zupełnie odwrotną sytuację: bakterie odznaczają się szybszą przemianą materii niż człowiek. Ewolucja nie szła więc w kierunku zwiększania szybkości metabolizmu.
Można bez zbytniej przesady powiedzieć, że ewolucja, przebiegająca w dwóch wariantach, zróżnicowania i integracji, wymaga niewielkiego nakładu energii, jak wszystkie zresztą procesy sterownicze w układach bioelektronicznych (choć z drugiej strony mózg, jako podukład sterujący koordynacją całego organizmu, na energetyczne pokrycie swych funkcji zużywa aż 14 procent energii całego wyrzutu serca).
Nie rozpracowano jeszcze energetyki organizmu od strony wydatków na sterowanie i ewolucję: jak dotąd, budziły zainteresowanie tylko wskaźniki metaboliczne, badane w aspekcie użyteczności produktywnej masy biologicznej. Przeważył interes hodowców i plantatorów, a nie problemy życia i jego organizacji.
Jeśli ewolucja człowieka dokonuje się “na naszych oczach", a więc w skali historycznej, powinny się znaleźć dowody zmienności przede wszystkim morfologicznej, gdyż cała ewolucja gatunkowa w rozumieniu darwinowskim odnosi się do makrorozmiaru. Jednym z objawów zmienności jest zjawisko nieproporcjonalnego wzrostu. Zaczęło się od... spodni, przysyłanych po II wojnie przez UNRRA: jak się okazało - rzadko pasowały one na Polaków, choć były odpowiednie dla Amerykanów. Minęło zaledwie 30 lat i krawcy u nas, i w innych krajach, musieli zmienić rozmiar męskich spodni właśnie według modelu amerykańskiego.
Pierwsze przypuszczenia antropologów, że to podniesienie stopy życiowej jest przyczyną zwiększania się wzrostu, okazały się niesłuszne, gdyż owo zjawisko idzie falą przez cały świat. Jego podłożem może być między innymi zmiana oddziaływania hormonalnego, zwłaszcza przysadki, tarczycy i gonad.
Z kopalnego materiału antropologicznego wiadomo natomiast, że w Europie średniowiecznej przeważali w populacji długogłowcy, lecz stopniowo stawała się widoczna przewaga krótkogłowców (uwaga - szybciej łysieją!). Nie wiadomo, co o tych wszystkich zmianach decyduje, czy genetyczne czynniki, czy też czynniki długofalowej natury geofizycznej, czy też są owe zmiany przejawem rytmiki cech morfologicznych. Bardzo stare przekazy, zachowane choćby w Biblii, mówią, że olbrzymi nie należeli w zamierzchłych czasach do sporadycznych wyjątków.
Ponieważ nie można rozpatrywać człowieka w oderwaniu od jego świadomości (dużo wcześniej wyodrębniono w psychologii typologię konstytucyjną), jego wzrost nie jest morfologicznym detalem bez znaczenia dla cech psychicznych i temperamentalnych, będących charakterystycznym przejawem behawioru układu nerwowego. Współczesny gigantyzm jest nie tylko wynikiem zmian sekrecji hormonalnej, ale również wiąże się z przebudową modelu świadomościowego.
Jest to, zdaje się, moment zawiązywania się ciekawej akcji w ewolucji człowieka. Nieśmiało można już rozpocząć sondaż, jak się dokonuje zmiana behawioru współczesnej populacji, którą cechują coraz to dłuższe kończyny dolne. Nie będzie przesady, jeśli złączymy go z retuszem ostatnich instynktów zwierzęcych u człowieka. Instynkt orientacji w terenie został już dawno zagubiony i egzystuje jedynie w fantastyce typu “Tarzan wśród małp"; do orientacji służą kompas i giroskop, albo Gwiazda Polarna. Instynkt samozachowawczy zanika, o czym świadczą epidemie samobójstw w pewnych rejonach świata, a jeszcze częściej - narkomania. Natomiast instynkt zachowania gatunku został zastąpiony świadomym macierzyństwem, które przedstawić można bliżej nieokreśloną liczbą usuniętych ciąż - jest to ewenement nie znany w zoologii. Instynkt samozachowawczy skrzyżowany niejako z instynktem orientacji daje zwierzęciu naturalną zdolność unikania szkodliwego pokarmu. U człowieka nie istnieje żadna taka instynktowna bariera samoobronna, gdyż nieswoiste zatrucia o niewiadomej przyczynie są częstym zjawiskiem. Instynkt ruchliwości systemu mięśniowego - wielkie osiągnięcie ewolucyjne królestwa zwierząt - u człowieka zanika; współczesne zabawki dziecięce więcej się ruszają niż ich mali użytkownicy. Człowiek staje się osiadłym jamochłonem poruszającym się razem z podstawą, na której tkwi. Instynkt płciowy, który jest przede wszystkim gatunkową korzyścią w zoologii, ma u człowieka charakter osobniczy, raczej emocjonalny; jest to miłość i potencjał twórczych przeżyć (choć miłość rodzicielska nie jest oryginalnym pomysłem ludzkim).
Rozpatrując instynkty, można podejrzewać, że zostały wyparte przez celowe używanie świadomości w poszukiwaniu motywacji działania. Jednakże nie udaje się tym samym wyjaśnić osłabienia systemu nerwowego, uwstecznienia uzębienia, tzn. jego mniejszej trwałości mimo wzrastającej higieny jamy ustnej, oraz ogólnego osłabienia organizmu raczej typu psychicznego, ale mogącego prowadzić do bezsilności fizycznej.
Współcześnie człowiek znajduje się chyba w stadium pogłębiania czynników koordynujących jedność psychofizyczną, co - w związku z wyeliminowaniem resztek instynktów oraz naturalnym osłabieniem układów nerwowego i krążenia - prowadzi do utwierdzenia świadomości gatunkowej, i co przejawia się bardzo charakterystycznym odruchem humanizacji i miłości do innych (o ile nie jest to biciem na larum w obliczu narastającego egoizmu i znieczulicy).
Zostawmy ocenę przyszłym historykom antropocenotycznym; bez wzglądu na ich werdykt wydaje się, że ewolucja człowieka wkracza w fazę przyspieszenia ontogenezy. I tak: okres życia prenatalnego skraca się coraz częściej do siedmiu miesięcy, gdyż rośnie procent przedwczesnych porodów; karmienie dziecka własnym mlekiem przez matkę, trwające kiedyś, o czym świadczą przekazy historyczne, do trzech lat, kończy się obecnie na ogół po kilku tygodniach na skutek zaniku pokarmu; dzieciństwo zostaje wybitnie skrócone na rzecz przedwczesnej dojrzałości psychicznej i postępującej za nią dojrzałości fizycznej. Dobrym wskaźnikiem trendu sekularnego, charakteryzującego owo przyspieszenie ewolucyjne, jest wiek menarche. Na podstawie badań 5546 dziewcząt warszawskich przeprowadzonych w latach 1965-1976 można było stwierdzić obniżenie wieku menarche (Millicerowa, Szczotka, Łaska-Mierzejewska, Piechaczek). Podobne wyniki przyniosły badania mieszkanek Wrocławia. Analogiczne wyniki otrzymuje się na całym świecie.
Na przeciwległym krańcu ontogenetycznego wieku skraca się produkcyjny okres w życiu człowieka na skutek przedwczesnej miażdżycy, choć granica życia oddala się dzięki postępom medycyny. Gatunek staje się coraz starszy jako populacja, czyli biologicznie nietypowy.
A więc - według kryteriów niefizjologicznych - następuje swoista kondensacja czasu właściwa tylko życiu, mianowicie ciasne upakowanie coraz większej liczby zdarzeń w jednostce czasu. Czy wobec tego gatunek Homo sapiens stoi w obliczu relatywistycznego wydłużenia sekundy przy jednoczesnym skracaniu czasu? Jeśli zadaniem tego gatunku jest “naszpikowanie się" maksymalną ilością informacji - co ma być wyrazem dojrzałości biologicznej - to należy przewidywać dalsze “przyspieszanie".
Ogólne narzekanie na tempo życia jest przejawem wewnętrznego przyspieszenia, które można nazwać przyspieszeniem intencjonalnym. Intencjonalne przyspieszenie jest najlepszym ze sposobów wykończenia układów nerwowego i krążenia, jest bowiem doganianiem własnego cienia, który z tą samą prędkością się oddala. Sprawia ono, że pojedyncze akty czynności układów nerwowego i mięśniowego nabierają charakteru ciągłego, a oba te układy przechodzą w niemal stały stan napięcia, co wyraża się zwiększeniem stopnia pobudliwości nerwów (zmniejszenie refrakcji) i tonusu mięśniowego, nawet podczas snu.
Ekspansja świadomościowa zawsze była wyznacznikiem ewolucji człowieka, ale obecnie nabiera znaczenia wyraźnie podstawowego. Dopiero ona daje skutki, zapewne biochemiczne, koordynacyjne, morfologiczne. Dynamika gatunku symbolizuje się w przyspieszeniu wewnętrznym, w ustawicznym napięciu działania, we wzrastającej zdolności do “połykania" informacji. Gatunek Homo sapiens jest więc koncentratem energetycznym o narastającej w widoczny sposób somatycznej bezwładności, która oznacza biologiczną degradację. Kondensacja świadomościowa wzmaga ogólne możliwości, powoduje jednak nietypowe przyspieszenie intencjonalne, utratę zdolności do koniecznej refrakcji, a nawet w wielu wypadkach - jej całkowity zanik na skutek ustawicznego napięcia nerwowo-mięśniowego. Człowieczy “elektret" ulega stałemu spolaryzowaniu bez możności depolaryzacji; pracuje coraz wydajniej pomnażając sumę popychanych zdarzeń, żyje intensywniej, lecz krócej. Żyje jak układ dodatkowo wzbudzony. Ewolucja człowieka zwiększa szybkość do granic wytrzymałości układu.
Czy rzeczywiście takie są drogi ewolucji Homo sapiens? Nie wiadomo, chyba krawcy są najlepiej zorientowani w tej sprawie. Wzrost chorób cywilizacyjnych mógłby świadczyć o wzrastającym przyspieszeniu intencjonalnym. Osłabienie układów nerwowego, krążenia i rozrodczego wespół z retuszem instynktów wydaje się świadczyć o wzrastającej hegemonii świadomości gatunkowej przy coraz większej pojemności informacyjnej i dynamice układu.
Rosnące zapotrzebowanie na środki psycho- i neurotropowe wydaje się wskazywać, że gatunek jest na tropie nowej integracji. Pytanie - czy znajdzie ją w chemicznej farmakologii?
A jeśli to wszystko nie przedstawia się właśnie tak, jeśli cały korowód elektroniczny jest niedorzecznością i daremnym trudem? Nic, co ludzkie, nie jest bez znaczenia, jest nawet nie wiedzie do zamierzonego celu. Przyroda nie produkuje falsyfikatów, nie orzeka o prawdzie i fałszu, to tylko człowiek poszukuje prawdy. Twierdzi, że osiąga zawsze wyniki, a przecież brak wyników jest również osiągnięciem. W tej skali kryteriów, obejmującej wszystko, co ludzkie, mieści się i daremność modelu o nazwie Homo electronicus. Nic się nie stanie, jeśli ów model będzie chybiony. Może zainspiruje napisanie Almanachu niewiadomych,, abyśmy lepiej zorientowani byli, czego nam jeszcze brak. Informacyjny bank niewiadomych może być nie mniej interesujący niż bank danych. Jedno wydaje się pewne - rozwiązania natury człowieka nie należy szukać w kontraście zwierzęcego biosu i anielskiej psychiki. Wskazana droga startu od kwantowego złącza życia lub - jeśli kto woli - kwantu życia, wydaje się krótszą drogą do celu,, choć podane tu rozwiązania nie muszą być jedyne i całkowicie słuszne. W najgorszym wypadku zostałby przynajmniej wskazany obszar, na którym należy poszukiwać rozwiązań. Przestrzeń największego prawdopodobieństwa odczytania człowieka.
Ewolucja człowieka nie ogranicza się do morfologicznych i anatomicznych cech przynależności gatunkowej. Człowiek pojawił się jako manifestacja bioenergetyki. Jako ostatni wariant przyrody, obdarzony zdolnością koncentracji sił niezbyt jeszcze dobrze poznanych. Ekspansję potencjalnych sił życia można obserwować dopiero w działaniu człowieka. W jego intelektualnej ruchliwości, sile przekonań, decyzji, snach o wielkości, w twórczym niepokoju.
Mierzony kilogramometrami, nie jest to największy mocarz wśród zwierząt. Posiadł za to sztukę transformacji własnych sił przez odkrycie świadomości. Czy można mówić o wzmacnianiu świadomości na zasadzie wielokrotnego odbicia, jak wiązki w laserze? Nie wiadomo. Nasza wiedza o świadomości jest bardzo nikła; cóż wiemy prócz tego, że w ogóle jest i zdolna bywa tworzyć zdumiewające dzieła? Co będzie po kompletnym jej poznaniu i wykorzystaniu?
Wejście człowieka na tor świadomości jest największym tryumfem natury. Ewolucja człowieka wyraża się przede wszystkim odkryciem przez niego świadomości i jej gruntowaniem.
Na razie gatunek Homo sapiens jest wynikiem filogenetycznego przygotowania, selektywnego przesiewu dokonanego środowiskowymi czynnikami i własnej dynamiki. Ponieważ dwa czynniki zmieniają się wyraźnie - to znaczy przeinaczane środowisko i dynamika człowieka - należy wnioskować, że gatunkotwórcze siły nie przestały działać. Gatunek Homo sapiens jest obecnie w stadium swego realizowania. Ewolucja ugniata więc człowieka w ciągle zmieniający się kształt gatunkowy.
Dwa elementy mechanizmu ewolucyjnego zależą od człowieka, tym samym jego tor rozwojowy odbiega od zoologii, człowiek bowiem podświadomie przejął inicjatywę z ręki przyrody w tworzeniu samego siebie. Nie o indywidualny pojedynek człowieka z przyrodą w tej chwili już idzie, lecz o zmasowaną kampanię gatunku przeciw swej rodzicielce - przyrodzie. Coś niebywałego, a jednak do tego sprowadza się sytuacja. Ponieważ proces jest bardziej żywiołowy niż celowy, można go nazwać świadomie nieświadomym.
Wobec tego nie można wykluczyć niepożądanych skutków, dosyć poważnych dla gatunku. Nie tylko mogą to być groźne dla normalnego bytowania zmiany środowiska, ale także niezrównoważenie czynników adaptacyjnych z nowymi okolicznościami. Ewolucyjnie jest to stan niebezpieczny dla gatunku i dla jego egzystencji. Jednakże, pod warunkiem dostatecznej znajomości problemu, nie jest wykluczone sterowanie gatunkotwórczymi przemianami w sposób przemyślany i zaprogramowany. Wobec tego nic nie stoi na przeszkodzie sztucznej hodowli gatunku ludzkiego. Żadne protesty nic tutaj nie pomogą, bo wszystko, cokolwiek człowiek czyni w przestawianiu sił przyrody, jak również wszelkie próby uodpornienia się organizmu na szkodliwe wpływy, jest i tak modelowaniem gatunkowego kształtu człowieka. Zbędne jest przypomnienie w tym miejscu, że świadomość wydaje się czynnikiem wybitnie gatunkotwórczym, więc jej celowe zaangażowanie może realnie wchodzić w rachubę.
Sytuacja jest wręcz paradoksalna - cały gatunek stanowi dobro wyrażające się liczbą prawie pięciu miliardów osobników. Do wyprodukowania takiego potencjału populacyjnego wystarczyło 2,5 litra jaj zapłodnionych plemnikami zajmującymi objętość niewiele większą niż jeden centymetr sześcienny. Te liczby najlepiej mówią o dynamice człowieka jako gatunku. Wszystko, cokolwiek obserwujemy na świecie, jest dziełem twórczego niepokoju świadomości człowieka. Życie w ludzkiej skali mierzy się ilością dokonanych zdarzeń, a nie przepuszczonymi przez system trawienny gigatonami spożytej masy.
A to niespodziankę zrobił człowiek przyrodzie! Wyjął korbę z jej ręki i zaczął kręcić ... sobą. Nakręca się coraz bardziej świadomie jako gatunek. Co na to genetycy? Na razie Supergenetyk, człowiek, obraca żywo korbą świata. Bawi go pęd, oszałamia dynamika, wyżywa się potęgą. Pasy transmisyjne przyrody są tak złożone, że obroty korby wprowadzają w odpowiednią prędkość kątową mechanizmy przyrody i urządzenie, nazywane tutaj człowiekiem. Ciekawe, co z tego wyjdzie? Gatunek Homo sapiens przejął własną produkcję.
Kto lub co steruje człowiekiem? Co do tego nie ma wątpliwości. Pomińmy więc instynkt naśladowczy, psychozy, zwłaszcza zbiorowe, wybujałe ambicje absolutnej niezależności i inne urojenia. Zobaczmy, jak się to kształtowało w filogenetycznej przeszłości. Niestety, przejście od jednokomórkowców do Metazoa, czyli tkankowców, jest wielką niewiadomą, choć dokonuje się na naszych oczach w zapłodnionym jaju. Dlaczego życie zrezygnowało z prymitywu jednokomórkowości i zaczęło się motać w coraz większą złożoność - nie wiadomo. Szanując cenne zabytki biologicznej archeologii, przyroda zostawiła najpierwotniejsze formy - bakterie, glony, pierwotniaki - do dziś, ale obok uruchomiła jednak budowę nowego układu, narzucając mu złożoność jako główne zadanie i podporządkowując archaicznemu prawu: układ musi stanowić mimo wszystko jedność i to niepodzielną. Metazoa pchnięte jak żywa kula ręką przyrody nie zatrzymały się w rozwoju, dopóki nie wytworzyły człowieka.
Czy było “do przewidzenia" (nie wiadomo przez kogo), że Metazoa muszą doprowadzić do rozwoju człowieka? Czy też była to całkiem niezamierzona, największa fantazja przyrody? Jeśli wszystko jest zakodowane, to należy w garniturze genetycznym poszukiwać świadomości. Innymi słowy - człowiek zjawił się na jakimś etapie filogenezy jako mutacja. Innymi słowy - głupia mutacja dała w konsekwencji filozofa biosfery. Mutacje były całkiem inteligentne i nie wiadomo dlaczego nazywa się je losowym przypadkiem w rozwoju życia. Widocznie wszystko zależy od tego, co człowiekowi potrzebne jest do budowy jego myślowej konstrukcji. Mówiąc krótko, pojęcia o życiu są wyrobem opatrzonym stempelkiem Made of Man.
Owym zdecydowanym momentem “przełamania" czegoś w dotychczasowym stylu mogło być zróżnicowanie, które dało zupełnie nowe możliwości, ciągnąc za sobą nieodłączną koordynację. Ta funkcjonalna krzyżówka okazała się niebywale owocna. I tu nasuwa się pytanie, oczywiście znowu zasadnicze (najprzykrzejsze i zwykle bez odpowiedzi): co “siekało" złożoną całość, różnicując ją, i zgarniało znowu w zintegrowaną całość, by ją od nowa poddać “siekaniu" i któryś tam raz znów zintegrować?
W półprzewodzącym środowisku mógł to być tylko elektromagnetyczny mikrotom tnący jednorodność elektronicznej masy na zróżnicowaną funkcjonalność. Taka nieliniowa “sieczka" podlega prawom synchronizacji, i to spontanicznej, wobec tego mógłby wystąpić samorzutny element całościujący. Znane to jest z fizyki procesów nieliniowych, a biologiczne procesy odznaczają się właśnie nieliniowością. Zdaje się, że jesteśmy jeśli nie bliscy rozwiązania, to w każdym razie blisko nitki wiodącej do rozsupłania niewiadomej. Ach, ten człowiek... Dobrze, że jest, zmusza nas to przynajmniej do myślenia.
Z ogólnej masy białkowego półprzewodnika w człowieku mniej niż 2 procent wyodrębniło się w czasie miliardów lat do zadań specjalnych. Nazwano to centralnym układem nerwowym lub wprost mózgiem. Układ scalony pracujący w podwójnym niejako rytmie, chemicznym i elektronicznym, wymaga - przy wzrastającej masie, ustawicznym procesie wymiany elementów strukturalnych oraz zróżnicowania i integracji - sprawnego sterowania przy minimalnym zużyciu energii. Układ kwantowy jest w ustawicznym stanie wzbudzonym, w sytuacji energetycznego napięcia. Sterowanie takim mechanizmem musi być niezwykle zwrotne, jednolite, natychmiastowe i niezawodne oraz dokonywane przy tym z minimalnym nakładem pracy.
W trakcie ewolucyjnego zróżnicowania część elementów scalonego zestawu poczęła się wyodrębniać w podukład o szczególnych właściwościach sterowania i koordynowania wielorakości procesów. Na tle ogólnej masy półprzewodników zorganizowanych w komórkowe elementy, stanowiące układ scalony, zarysował się coraz wyraźniej podzespół układu nerwowego, w którego skład wszedł mózg. Całość owego podzespołu składa się z 14x109 elementów komórkowych, każdy zaś z nich co najmniej z 1012 makromolekuł tworzących jego elektroniczną masę. Specjalnością wyodrębniającego się podzespołu stało się sterowanie, sygnalizacja i koordynacja.
Powstanie tego podzespołu nie było widocznie łatwą sprawą, wymagało bowiem prawie 4 miliardów lat. Początki jego spotyka się chyba już u gąbek, a bez wątpienia - u jamochłonów. Funkcjonalne drogi zróżnicowania i jednocześnie integracji podzespołu, złożonego z maksymalnej liczby 14 miliardów elementów, są nam nie znane. Znamy tylko końcowy wynik anatomiczny i fizjologiczny. W każdym razie wyodrębnił się układ, który modelowo można przedstawić jako nadrzędny w stosunku do reszty masy białkowego półprzewodnika. Jak wspomniano, elementy tworzące ów podzespół scalony też mają funkcjonalne poduklady - mitochondria. W jednej komórce nerwowej wchodzącej w skład kory mózgowej znajduje się ich około 2500, co stanowi 1,5 procent ogólnej masy komórki. Jako jeszcze mniejszy podukład scalony, swą liczbą co najmniej tysiąc razy przewyższają liczbę komórek, a więc powinno ich być około 2,5x1012. Funkcjonalne skoordynowanie jest przedziwne. Model mózgu obraca bowiem niebywałą ilością informacji, bo wynoszącą 3,4x109 bitów na sekundę, podczas gdy ogólna pojemność informacyjna przyswajalna przez człowieka wynosi teoretycznie 2,8x1020 bitów (Wooldrige). Nie jest to w sumie bardzo dużo, skoro do przeniesienia sygnału telefonicznego wymagane jest 5600 bitów na sekundę. Psycholodzy powiadają, że przytłaczająca większość tej informacji znajduje się w podświadomości (jest to termin przyjęty przez psychoanalizę). Jeśli tak, to przyjdzie czas, że będzie się można podłączyć w układ scalony mózgu i pobrać bezpośrednio informację zakodowaną nie tylko w dalekiej przeszłości osobniczej, lecz również w filogenetycznej, kodowanie bowiem genetyczne jest również rodzajem informacji biologicznej. Stanowi to jedno z kuriozów życia w jego liniowym rozwoju przez miliardy lat. Znajdźmy tylko odpowiedni przyrząd i właściwe wejście w układ!
Gdyby się udało stwierdzić, który element lub niewielki podzespół działają wadliwie, powodując zaburzenia psychiczne, i gdyby można było elektronicznie zasilać je impulsatorem, jak mięsień sercowy, w celu przywrócenia jego normalnej pracy, moglibyśmy wyrównać wadliwe funkcjonowanie scalonego układu w odpowiednim miejscu - na odcinku awarii. O wprawieniu części wymiennych w formie przeszczepu w tej chwili nie śmiemy jeszcze marzyć, ale jutro, być może, nie będą to już marzenia. Model elektroniczny mózgu wskazuje na to. I jeszcze na coś. Zgodnie z teorią powinien istnieć sposób przyspieszania jego pojemności informacyjnej i - co więcej - celowego sterowania informacyjnym tankowaniem. Zapewne w krótkiej stosunkowo historii gatunku Homo sapiens nie zostały jeszcze wytworzone wszystkie integracje. Istnieją zapewne ich nie odkryte rezerwy. Historia nauki tworzonej przez człowieka zdaje się wskazywać na dużo większe możliwości mózgu, niż dotychczas sądzono. Układ scalony mózgu ma przed sobą przyszłość, która w dalszym etapie jego funkcjonowania będzie mogła być szybciej rozwinięta, niżby na to pozwalało zwykłe tempo rozwoju ludzkości. Mózg jest bowiem urządzeniem, które od kilkuset milionów lat stymulowane elektrycznie przekazem receptorowym było w ten sposób niepokojone w białkowej masie piezoelektrycznych półprzewodników. Impulsy neuronalne mózgu o częstotliwości 50-200 herców i potencjałach 500-100 miliwoltów nie są obojętne dla procesów elektronicznych, sprzężonych z nimi reakcji metabolicznych i fononów generowanych z rozdygotanej siatki molekularnej.
Przyszłość przewidywana dla mózgu nie wydaje się wyłącznie hipotetyczna. Znamy w minimalnym wycinku jego obecną naturę funkcjonalną. Pewne jest, że znajduje się ciągle pod napięciem elektrycznym, czego dowodzi elektroencefalografii. Mózg elektronicznie czuwa. Scalony układ 14 miliardów elementów jest podłączony kanałami nerwowymi do wszystkiego, co ma żyć w organizmie. Fluktuacje elektryczne nie są wyłącznie zaburzeniem przeniesionym poprzez nerw receptorowy lub obwodowy z różnych części organizmu do mózgu, ale przenoszą się również ustawicznie jako życiodajne impulsy z mózgu do najodleglejszych nawet części organizmu, nie wyłączając miazgi zębnej. Pacjent może sądzić, że przyroda stworzyła zakończenie nerwowe w zębie, by go bólem informować o konieczności udania się do dentysty. Impulsy elektrycznie pracującego mózgu idą ustawicznie w najdalsze krańce organizmu.
Podukład scalony mózgu “gotuje się" ciągle elektrycznie: od czasów Bergera, czyli od 1928 roku, analizujemy jego pulsację, do dziś nierozszyfrowaną. Dla diagnostycznych celów wykrojono rytmy: alfa - o częstotliwości 8-13 herców, beta - o częstotliwości 13-30 herców, theta - o częstotliwości 3,5-8 herców i delta - o częstotliwości 0,5-3,5 herca; reszta jest niewiadomą układu, który na pewno nadaje jakieś informacje, nie lekarzom bynajmniej, lecz scalonemu układowi organizmu, nie tylko elektrycznie, ale również magnetycznie polem o niebywale niskim natężeniu, 10 milionów razy słabszym niż natężenie pola magnetycznego. Nie jest wykluczona w nadawaniu droga fononowa, a więc elektrostrykcyjnych drgań białkowych piezoelektryków. Zresztą sama tkanka nerwowa, tak jak inne tkanki, charakteryzuje się współczynnikami piezoelektrycznymi. Układy nerwowe: obwodowy i wegetatywny oraz układ scalony reszty organizmu są ustawicznie elektromagnetycznie pilotowane przez podukład mózgu, a ten znów w swoim szerokim paśmie radiacyjnym wyłapuje minimalne sygnały przychodzące do niego i analizuje je, oddzielając normę od patologii.
Budowa bioradarowej stacji trwała co najmniej 4 miliardy lat i bezsprzecznym patentem przyrody jest włączenie w jej konstrukcję piezoelektryków, a więc stworzenie systemu kwantowoakustycznego, oraz zasilanie układu energią chemiczną metabolizmu. Ponadto bioradarowy system mózgu uruchomił pomocnicze urządzenie w postaci układu hormonalnego, czyli chemiczne, które nie tylko jest podstacją wykonawczą mózgu, ale jednocześnie na skutek sprzężeń informuje go o faktycznym stanie życia. W ten sposób mózg wszystko “widzi", we wszystkim jest zorientowany. Obwody elektroniczne, elektromechaniczne i chemiczne razem przedstawiają coś, co nieporównanie przewyższa tranzystor techniczny. Nie ma najmniejszej wątpliwości - jest to patent przyrody, do podziwiania i badania. Nie potrafimy go jeszcze odtworzyć. Zresztą, biologiczny układ scalony nie jest wyłącznie “administracją nerwową" zarządzającą żywym przedsiębiorstwem organizmu w sposób najbardziej wydajny, a słowo “wydajny" przełożone na język biologii oznacza egzytencję i przesunięcie czasu destrukcji.
Na razie znamy tylko EEG z minimalnym wycinkiem diagnostycznej użyteczności w skali rytmów alfa, beta, theta i delta, oraz na przeciwległym krańcu funkcjonalności - dobrze zbadany układ hormonalny. Reszta jest niewiadoma, “jakoś" się tam łączy, bo musi. Wychodząc z biochemicznego schematu nie można było znaleźć innych interakcji poza elektrochemiczną.
Bioelektronika pozwala nieco inaczej widzieć sprawę, a jeśli nie widzieć, to przynajmniej wyczuwać znacznie szerzej i fundamentalniej chyba niż wyłącznie biochemia.
W pewnym - jak nam się wydaje - momencie coraz sprawniejszego funkcjonowania biologicznego “tranzystora" rozbrzmiał najpotężniejszy w dziejach okrzyk eureka. Mózg odkrył siebie! Odkrywanie owo było na pewno rozciągnięte w czasie, lecz jego rezultat ujawnić się mógł w pewnym krótkim momencie. Czy owo odkrycie wiązało się z pierwszym rzeczywistym okrzykiem artykułowanej mowy - nie wiadomo. Zapewne tak. Eksplozja czy kolaps informacji? Wyjście z siebie czy wejście w siebie? Zostawmy odpowiedzi filozofom, problemy rozwiązują oni wprawdzie niezwykle długo, wykazując przy tym niebywały rozrzut opinii, ale naprawdę rzecz dotyczy rekonstrukcji, której nie można dokonać bez pewnych założeń, a wtedy obracamy się już w sferze twórczej dedukcji, słusznej w przyjętych ramach aksjomatycznych.
Niezależnie od tego, komu zostanie przyznana racja, życie idzie dalej. Sapiensy muszą się od tej pory spieszyć, gdyż zastosowanie tranzystora przestrzennego grozi osiągnięciem gęstości elementów, odpowiadającej liczbowo gęstości komórek nerwowych w mózgu. Mówi się już całkiem konkretnie o budowie tranzystora przestrzennego zawierającego jedną czwartą liczby komórek mózgu człowieka. A wtedy seryjne operacje logiczne w obwodach z takimi układami będą przebiegać milion razy szybciej niż operacje logiczne w mózgu. Akceleracja bitów w mózgu stanowi wykładnik inteligencji, toteż każde usprawnienie w tym kierunku jest pożądane. Nie inaczej przebiegały usprawnienia - choć oczywiście w zwolnionym tempie - w trakcie ewolucji biologicznej, nie sterowanej dodatkowymi czynnikami z zakresu inżynierii rozwojowej.
Układ scalony mózgu jest elementem sterującym, wytworzonym ewolucyjnie z ogólnej masy półprzewodnika białkowego organizmu. Suma metabolizujących elementów sprzężonych z procesami elektronicznymi, stanowiąca również układ scalony, nie pozostaje na funkcjonalnym uboczu. Jest to sytuacja uwarunkowana ewolucyjnie. Przyroda nie wykorzystała jeszcze wszystkich możliwości wpływu mózgu na somę. Soma też może być traktowana jako układ scalony, skoro w jednym centymetrze sześciennym zawiera przeciętnie 1010 komórek, a w nich znajduje się około 1013 mitochondriów, przeciętnie 1000 w komórce. Założywszy istnienie elektromagnetycznej informacji międzykomórkowej, otrzymujemy elektroniczno-metabolizującą siatkę elementów białkowych skoordynowanych, czyli zespolonych polami elektromagnetycznymi. Teorii z zakresu psychosomatyki jest raczej mało, natomiast praktyka, zwłaszcza w dziedzinie patologii psychosomatycznej, zdaje się wskazywać na ogromne możliwości wpływu mózgu na somę. Niczego prawie nie wiemy natomiast o mobilizującym wpływie mózgu, zwłaszcza o świadomych oddziaływaniach na przestrajanie somy.
Dotychczas człowiek, zgodnie z receptorowym, czyli fizjologicznym przepisem, używał świadomości do sondowania otaczającej go przyrody. Jest to zasadniczy kierunek rozwojowy człowieka, wspaniale manifestujący się osiągnięciami nauki i techniki. O progresji w tej dziedzinie nikt chyba nie wątpi. Jest ona wyznacznikiem postępu i rozwoju ludzkości. Pozostaje jednak mniej rozpoznany teren pod intelektualny drenaż przez świadomość, mianowicie - własna soma. Wydobycie z człowieka wszystkich możliwości polega nie tylko na maksymalnie wydajnej eksploatacji środowiska, ale również na zgłębieniu siebie, na wydostaniu potencjalności złożonych w somie, które można uruchomić spotęgowaną świadomością. Wydaje się, że człowiek jeszcze nie wkroczył na właściwą drogę; na razie penetruje środowisko. Nie ma czasu na siebie.
Dlatego słusznie można utrzymywać, że człowiek jest całkowicie nieznaną istotą. Kiedyś w dziejach biosfery pewien układ scalony białkowych półprzewodników maksymalnie zróżnicowany ewolucyjnie, z podsystemem scalonym mózgu, odkrył swoją właściwą istotę pod warstwą informacji receptorowej. Po prostu zajrzał głębiej niż zmysły na to pozwalały, a instynkty nieomylnie ustawiły go w gotowości do poznania nieznanej istoty. Zmysły zwiększyły tylko czujność. Pewnego dnia w dziejach planety Ziemi dokonał się zasadniczy przewrót, którego skutków nie można było jeszcze ocenić. Wyłoniła się świadomość. Spod warstwy informacji receptorowej, z pogranicza instynktów. I stał się człowiek. Na zegarze czasu geologicznego był czwartorzęd.
Według fizjologicznej wizji człowiek jest ssakiem łożyskowym, którego zasób informacji ciągle niezwykle wzrasta. Tymczasem jest nieco inaczej; człowiek nie jest składnicą informacji, lecz również jej generatorem i transformatorem. Jest pod tym względem indywidualnością zdolną do rozwoju. A może istnieją geny inteligencji (choć nie mniej istotne od nich mogą się okazać geny idiotyzmu czy genialności), geny zboczeń psychicznych (przecież znamy już geny molekularnych skaz), geny altruizmu, chamstwa, pracowitości i heroizmu? Jeżeli tak, to jak wtedy oceniać zasługi, a tym bardziej, jak mierzyć odpowiedzialność za czyny? Człowiek i tak znacznie wypadł ze sterowania sobą, zostawiając to autonomicznemu układowi nerwowemu, zajął się natomiast sterowaniem “na dworze", przestrajając środowisko do granic paradoksu biologicznego. W innych sytuacjach nazywa się to samobójstwem. Bo też człowiek nie jest wyłącznie połykaczem bitów dostarczonych z banku danych, lecz istotą z ambicją generowania własnej informacji, celowego jej użytku, rozbudowy możliwości działania i rozeznania.
Homo electronicus - na razie modelowy, lecz realny, nie science fiction - czeka na drugie odkrycie: wnikania świadomości w somę. Na razie świadomość gwałtownie go rozwija i zabija. Jest to chorobowa psychosomatyka. Przyjdzie czas na odkrycie wpływu świadomości na somę, gdyż wynika to z modelowego przedstawienia mobilizującego działania świadomości pod postacią Homo electronicus. Ten drenaż wiele obiecuje. Energię elektromagnetycznie czuwającego mózgu, który i tak mimo wszystko wspaniale orientuje się i administruje organizmem, należy sprząc z odkrytą świadomością. Świadomość jest bodaj ostatnią jeszcze nie wykorzystaną szansą integracji na obecnym etapie ewolucji człowieka. Gatunkotwórczy czynnik działał, jak wszelkie mechanizmy rozwoju, statystycznie, a więc niezbyt celowo. Jesteśmy jeszcze raz u celowego bezcelu. Integracja najwyższego poziomu poprzez świadomość uświadomioną, czyli refleksję, zyskuje dopiero szansę praktycznego rozpracowania.
Pozostaje faktem, że integrująca rola mózgu wytworzyła się, jak wszelkie zdobycze ewolucji, na zasadzie statystycznego przypadku i selektywnego sita. Proces hominizacji rozpoczął się już w trzeciorzędzie, około 14 milionów lat temu. Przygotowanie wstępu do niego zajęło około 4 miliardów lat historii życia na Ziemi. Ewolucja hominidów trwa niespełna milion lat. Dysproporcje czasowe są znamienne. Centralne sterowanie układem bioelektronicznym nabiera przyspieszenia. Niezwykła rola przypada tu integrującej roli świadomości. Jest to przecież ostatni integrator wymyślony przez przyrodę, ale integrator o wysokiej randze. Wobec tego przerzucankę od zysków do strat biologicznych można działaniem świadomości ukierunkować na wyłącznie pozytywne efekty. Pojemność informacyjna mózgu nie osiągnęła chyba górnego pułapu. Wprawdzie, według ogólnego przekonania, liczba komórek nerwowych (neuronów) w mózgu jest stała i nie ma możności jej zwiększenia, to jednak liczba miejsc kontaktu w celu przekazu i przekształcania informacji, czyli liczba synaps w układzie nerwowym, wydaje się daleko większa. Przyjmujemy, że w mózgu znajduje się 1010 neuronów, każdy neuron ma co najmniej średnio 103 synaps, wobec tego ogólna ich liczba w mózgu wynosi 1013. Natomiast, według Richtera, liczba możliwych połączeń między 10 synapsami jest zawrotna, bo rzędu 10130. Obsłużenie takiego układu scalonego dokonywać się musi, według niektórych badaczy, z prędkością światła. Jeszcze raz dochodzimy do możliwości, czy nawet konieczności elektromagnetycznej koordynacji.
Ewolucja centralnego sterowania zaczyna więc podporządkowywać się świadomości. Inaczej mówiąc, staje się zabiegiem kierowanym przez człowieka. Wydaje się, że człowiek przejmie inicjatywę rozwojową w swoje ręce. Kwalifikowana obsługa podukładu scalonego mózgu jest bez porównania ważniejszym problemem niż komputeryzacja ludzkich poczynań. Nie jest wykluczone, że oba procesy będą przebiegały zgodnie, w tym samym kierunku.
Niezwykły fenomen mózgu intrygował człowieka od dawna. Mózg można podziwiać w dwóch niejako przekrojach: jego własną naturę o niebywałej możliwości przełączników, skojarzeń i transformacji oraz jego wytwory. Podejście fizjologiczne do badania funkcjonalności mózgu, aczkolwiek typowe dla nauk przyrodniczych, nie daje wyobrażenia o jego sprawności. Nieodzowne jest badanie efektów pracy mózgu. Na tym odcinku zejść się muszą badania fizjologiczne z humanistycznymi. Cała nauka, technika i sztuka są dziełem mózgu i właśnie zamiana przeliczników humanistycznych na fizjologiczne stanowi największy szkopuł. Wszelkie podejmowane przez inżynierów próby zbudowania urządzenia pracującego na wzór mózgu napotykają niepokonalną trudność. Należałoby stworzyć urządzenie, którego rozwój funkcjonalno-strukturalny trwałby nieco dłużej niż jeden miliard łat (tyle trwała ewolucja układu nerwowego). Nie potrafimy skonstruować związku organicznego przekazującego genetycznie strukturę i funkcję zakodowaną w drobinie. Wszelkie próby, bardzo zresztą udane, budowy mózgów elektronowych dają w rezultacie daleką kopię zasad funkcjonowania mózgu ludzkiego, nie oddającą jego natury.
Do rozliczenia mamy ostateczne wyniki ewolucji mózgu i jego działalności humanistycznej. Warto zauważyć, że zarówno matematyka, jak i fizyka - rozumiane jako nauki - są działalnością humanistyczną, niczym więcej; to samo odnosi się do techniki. Są to efekty pracy mózgu, stanowią nasze dane. W banku danych znajdują się ponadto wyniki elektrofizjologii, zwłaszcza nie poznanego jeszcze do końca EEG, oraz chemiczne uwarunkowania czynności w normie i w patologii. Mózg trzeba tutaj traktować nie jako rekwizyt pojedynczego człowieka, lecz jako rozwijającą się od miliarda lat jednostkę strukturalno-funkcjonalną. Przy takim postawieniu problemu rodzi się pytanie o siłę napędową rozwoju tego organu. Bez zbytniego ryzyka można powiedzieć, że działanie informacji środowiskowej na tkankę nerwową wytworzyło w dostatecznie długim czasie biofizyczny zestaw zdolny do realizacji dzieł, które obecnie klasyfikujemy jako humanistyczny wynik pracy mózgu.
Do wyboru mamy: albo przypisać białku, jako związkowi organicznemu, wyjątkową inteligencję rozwijaną ustawicznie aż do wytworzenia mózgu i jego produktów myślowych, albo poszukiwać innych, to znaczy niechemicznych sił zarówno po stronie środowiska, jak i samego układu biologicznego. Inteligencji związków chemicznych dotychczas nie stwierdzono, natomiast udało się stworzyć “inteligencję" mózgów elektronowych oraz czujników elektronicznych o niesłychanie wysokim progu odróżniania bodźców, niezwykle przerastającym próg w organach zmysłowych, a także “inteligencję" scalonych układów pamięciowych itp. Ta konfrontacja wyników wskazuje raczej na działanie sił elektromagnetycznych w półprzewodnikowym materiale białkowym niż na działanie sił chemicznych odpowiedzialnych za rozwój podstaw świadomości, choć stwierdzono molekularne podstawy i chemiczne uwarunkowania psychicznych cech. Zbyteczne wydaje się przypomnienie, że w żywym ustroju nie da się oddzielić procesów bioelektronicznych od biochemicznych; ich ostatecznym efektem jest powstanie organicznych drobin, które łączą w sobie cechy elektroniczne z pożytecznymi właściwościami chemicznymi. Poza porównaniem możliwości po stronach chemicznej i elektronicznej nie potrafimy niczego więcej powiedzieć o udziale bioelektroniki w organizowaniu struktur mózgowych, łącznie z tym, co nazywa się inteligencją człowieka. Wydaje się, że to porównanie mimo wszystko bardzo rozszerza ogólne zorientowanie się w ewolucyjnych drogach wiodących do wytworzenia psychiki.
W ciągu miliarda lat elektromagnetyczna informacja miała dosyć czasu, by należycie przygotować białkowy półprzewodnik tkanki nerwowej do coraz sprawniejszego przebiegu w nim elektrofizjologicznych procesów, które interpretuje się tylko elektrochemicznie, bo tak zadecydowano w XIX wieku. Przy okazji ujawnił się - moim zdaniem - niebywały test na antyewolucyjne stanowisko wobec pochodzenia i działania mózgu: wiedza o mózgu, mimo 100 lat intensywnej pracy, jest rozwijana nadal tylko w kręgu interpretacji zamkniętych w elektrochemicznym getcie biologii.
Ewolucja biegnie prawdopodobnie w kilku synergistycznych kierunkach: rozwój elektronicznych cech związków organicznych, głównie białek i kwasów nukleinowych, łączy się z rozwojem struktur molekularnych i sprawniejszym przebiegiem procesów chemicznych, a przede wszystkim - ich wzajemnych sprzężeń. Niestety, są to przypuszczenia oparte na faktach półempirycznych.
Jak zawsze, każde zagadnienie ewolucyjne musi być rekonstrukcją, a więc nosi cechę dowolności niesprzecznej z istniejącym stanem. Po stronie zaś faktów są zarówno półprzewodzące, jak i piezoelektryczne właściwości podstawowych związków organicznych, elektrofizjologia, elektroencefalografia i magnetoencefalografia, wpływ pól elektromagnetycznych na działania w normie i w patologicznych odchyleniach, leczenie chorób psychicznych elektrowstrząsem, zjawiska snu elektrycznego, niezbyt zrozumiały, a jednak niewątpliwy wpływ stresorów psychicznych na somę, fizjologiczne skutki hipnozy, analogie funkcjonalne mózgu i technicznych urządzeń elektronicznych, bliżej nieokreślona koordynująca rola mózgu i niewiadome przejście z procesów elektrofizjologicznych do psychicznych.
Wydaje się, że modelujący wpływ informacji elektromagnetycznej i chemicznej na białkowe podłoże o właściwościach elektronicznych potrafił w powolnym procesie ewolucyjnym doprowadzić do wytworzenia struktur mózgowych, zdolnych do podejmowania działań podziwianych u człowieka. Układ scalony mózgu, obracając informacją odbieraną we właściwy sobie sposób, wynikający z elektronicznych właściwości, przybliżał się z każdym milionem lat do osiągnięcia umiejętności ujawnionych dziś w mózgu ludzkim. Zresztą proces ten nie jest bynajmniej ukończony.
Takiego tempa nie można sobie wyobrazić posługując się znanymi i stosowanymi w życiu gospodarczym wskaźnikami, normami, przyspieszeniem cyklu produkcyjnego itp. Tak narastają procesy kwantowe łączące się z przebudową struktur, a nawet ich wytwarzaniem, modelowaniem funkcji. Tak pracuje tylko życie, zanim nastąpi fenomenologicznie, według naszych ocen, nowy etap. Produkcyjny proces na mikrotaśmie życia jest wielostronny i niezwykle powiązany. “Zajrzenie" wyłącznie w chemiczną hipotekę życia nie daje żadnego pojęcia o rzeczywistym tle procesu.
Niezwykła przepustowość strumienia informacyjnego w mózgowym układzie scalonym wyraża się w przybliżeniu liczbą 3x109 bitów na sekundę. W sumie - wielka gęstość, choć przeliczona na jeden element układu (komórka) wynosi tylko 0,4 bita na sekundę. Strumień informacyjny nie jest tylko zwykłym potokiem bitów, jak w banku danych, lecz odznacza się jeszcze kształtotwórczymi cechami. Nie ma tu nic z “połykania" i “przepuszczania" informacji na zasadzie wejścia i wyjścia, nic z maszyny, natomiast wszystko z życia. “Mechanizacji" pojąć o życiu dokonuje dopiero jego badacz - nie mogąc sobie poradzić inaczej - przez analogię z tworzonymi przez siebie urządzeniami.
Informacja nie tylko sedymentuje się w układzie, ale go rozwija. Informacja nie wpada w układ, ale układ ją “przeżywa", przepisuje ciągle na świeżym molekularnym substracie wymienianym ustawicznie w odbudowie. Informacja nie ulega więc histerezie, czyli postarzeniu. Kod genetyczny, zaszyfrowany przed miliardami lat w molekularnym układzie scalonym DNA, jest tak świeży, jakby powstał wczoraj, zostaje bowiem przepisywany na nowy substrat molekularny. Konkretnym przykładem przepisywania kodu genetycznego jest synteza białek i kwasów nukleinowych, jak zresztą cały metabolizm z enzymatycznym systemem katalizatorów włącznie. W jednej komórce zachodzi w ciągu sekundy od 3x108 do 3x109 pojedynczych reakcji chemicznych. Metaboliczna fala rozkołysana w komórce wykazuje wiec w ciągu sekundy do trzech miliardów indywidualnych impulsów. Jak wygląda fala procesów elektronicznych w tym samym czasie?
Z analogiczną czynnością spotykamy się poza żywym układem w holografii, gdzie za pomocą fal elektromagnetycznych lub akustycznych zostaje zapisana informacja na molekularnym hologramie, odczytywana potem spójną wiązką światła. Ponieważ molekularny hologram podlega prawu regeneracji, czyli odbudowy składowych, istniejąca ciągłość informacyjna w żywym układzie winna się dokonywać na podstawie “przepisywania" informacji na świeży hologram. Metaboliczna renowacja jest tu całkowicie realna.
Na drobinę DNA patrzy się zwykle jak na taśmę produkcyjną białek, która w sposób elektroniczny, a więc na zasadzie donor-akceptor elektronów, “zszywa" aminokwasy w odpowiednie białka. Schodzące z tej molekularnej taśmy białko jest negatywem sytuacji istniejącej w DNA. Kwas dezoksyrybonukleinowy “ogląda się" więc w białku jak w zwierciadlanym odbiciu. “Oglądanie się" nie stanowi tu bynajmniej przenośni. Taki czas wzbudzenia jest minimalny, bo w granicach 10-8 do 10-10 sekundy.
Komórki nerwowe mózgu wykazują wyższą zawartość DNA niż inne komórki organizmu. Przebiega w nich nadzwyczaj żywa przemiana materii oraz synteza białek: neuron może wyprodukować ilość białka przewyższającą wiele razy jego własną masę. Zdaje się to wskazywać na coś więcej niż tylko na energiczny metabolizm w mózgu. Czy mózg nie stanowi jedynego w swoim rodzaju scriptorium przyrody, w którym się dokonuje ustawiczne przepisywanie informacji na odświeżany molekularny hologram białkowy?
Informacja odbierana przez molekularny hologram jest jednocześnie nie tylko optycznie lub akustycznie zapisywana, lecz również przestraja substrat. Termin “informacja" ma tu inne znaczenie niż w teorii informacji. Dla żywego układu scalonego informację stanowi każda zmiana parametru środowiska energetycznego odebrana przez układ. Sposób odbioru dyktują prawa fizyki, a więc prawa pochłonięcia, odbicia, załamania, polaryzacji, wzbudzania, transformacji na inny rodzaj energii. Zawsze jednak zmiana ta łączy się ze zmianą bilansu energetycznego układu. Informacja wpływa na jego system wewnętrznych sprzężeń, w konsekwencji - na przestrojenie strukturalne. Tak dokonuje się przegrupowanie masy półprzewodnikowej w bioelektronicznym układzie pod wpływem informacji. To jej ewolucyjna rola. Ów układ scalony w trakcie pracy nie tylko nabiera wprawy, ale jednocześnie przestraja się jakościowo, a więc jest urządzeniem elektronicznym nie tylko odświeżanym w tworzywie półprzewodników i zasilanym chemicznie, ale też wykazującym konstrukcyjną progresję. Ta ostatnia cecha stanowi o zasadniczej różnicy między urządzeniem zbudowanym przez człowieka a układem zbudowanym przez przyrodę: człowiek nie potrafi zbudować urządzenia o konstrukcyjnej progresji, choć jego samego w ten sposób zrealizowała przyroda.
Komputer, któremu człowiek pragnie dorównać, jest dziełem człowieka, ale nie doścignie precyzją mózgu, wobec tego nie ma potrzeby się do niego upodabniać; oczywiście, może on oddać nieocenione usługi w przeliczaniu informacji i jej segregowaniu. Informacja w komputerze tylko sumuje się, natomiast w biologicznym układzie jest twórcza zarówno pod względem budowy struktur, jak i w możliwościach koordynacyjnych oraz w samej świadomości. Podlegają one prawom rozwoju i to rozwoju przyspieszonego.
Tak powstał jedyny w swoim rodzaju system ustawicznych zmian fluktuacji nie tylko procesów, ale również molekularnych struktur, przepisywanej w nieskończoność informacji; system, który w konsekwencji tego trwa miliardy lat jako ciągłość. To dynamiczna nieśmiertelność życia. Znaleźć się świadomie w tym zaczarowanym kręgu kwantowych procesów odmierzających trwałość jest losem człowieka.
W centralnym układzie scalonym wytwarza się własna sieć informacyjna, obejmująca zresztą swym zasięgiem całą masę półprzewodników białkowych, łącznie z ich najdrobniejszymi detalami funkcjonalnymi. To nie jest “połykanie" informacji i “przeżuwanie" jej na składowe. Życie nie jest układem, w którym informacja trafiająca na wejście przetwarza się i zmierza do wyjścia. Taka kolej rzeczy istnieje słusznie przy spożywaniu sandwicza i towarzyszącym mu procesie metabolizmu. Należałoby raczej mówić o metabolizmie informacji, używając określenia Antoniego Kępińskiego, oraz o życiowym cyklu informacji w ustroju. Istniejąca teoria informacji nie wiadomo czy będzie wystarczająca do rozwiązania problemu. Brak nam chyba dwóch podstawowych sformułowań - zasad kwantowej termodynamiki i kwantowej teorii informacji.
Chemiczny sposób patrzenia, obowiązujący w biologii, doprowadził do uznania praw rządzących ruchem substancji w ciekłym ośrodku za ostateczną podstawę przekazu impulsu nerwowego. Ale na synapsach załamała się interpretacja, stając przed możliwością alternatywnego rozwiązania: albo synapsy chemiczne, albo “elektroniczne". Półprzewodnictwo i rysująca się nowa wizja bioukładu - elektroniczna w środowisku białkowych półprzewodników tworzonych metabolicznie - wskazuje raczej na typowy tutaj sposób informowania, mianowicie falowy: elektromagnetyczny i kwantowoakustyczny. Uruchomiony strumień elektronów pozwala wyróżnić jeszcze trzecią falę - elektronową. Powstałaby wobec tego własna siatka dyfrakcyjna trzech interferujących fal: elektronowej, elektromagnetycznej i akustycznej. Wszystko w białkowym ośrodku piezoelektrycznego półprzewodnika.
Elementy molekularne tworzące półprzewodnikowe jednostki scalone nie istnieją więc w izolacji, lecz tkwią w oczkach złożonej siatki falowej. Zależnie od tego, czy element elektroniczny znajdzie się w węźle czy w strzałce fali stojącej, w fazie czy w przesunięciu fazowym, jego praca ulegnie zmianie. To stanowi sekret wysokiego skoordynowania we włączaniu metabolizmu w elektroniczny system funkcjonalny. W ten sposób poszczególny element scalony jest zarówno autonomiczny, jak i uwarunkowany całym zespołem funkcjonalnym, jest indywidualny i ogólny, jest po prostu wmontowany w funkcjonalną całość i jednocześnie ją tworzy jako nieodzowna część układu. Nic dziwnego, że zasilanie energetyczne musi tu być niezwykle intensywne. Układ scalony mózgu zużywa 20-25 procent wszystkich elektronów przenoszonych w procesie oddychania, choć mózg stanowi tylko 2,5 procent masy ciała. Każde niedoenergetyzowanie elektronami jest groźne dla jego zespolonej funkcji, a tym samym dla całego organizmu. Co ciekawsze, najdalej posunięta specjalizacja pracy mózgu u człowieka jest najmniej wytrzymała na niedobór elektronów.
Siatka informacyjna, bardzo precyzyjna i w maksymalnym stopniu skoordynowana, wymaga minimalnych mocy do sprawnego sterowania, ale też z wielką dokładnością odbiera trafiającą w nią informację z zewnątrz. Z elektroniki technicznej wiadomo, że układ scalony zużywa znacznie mniej energii niżby to wynikało z sumy energii zużywanej przez jego poszczególne elementy oddzielnie. Integracja bioelektroniczna byłaby więc ze stanowiska ewolucyjnego tendencją do oszczędzania energii potrzebnej do funkcjonowania układu. Parametry środowiska energetycznego, zarówno wewnętrznego, jak i otoczenia, grają na subtelnie zrównoważonym układzie elektronicznym melodię swoich fluktuacji. Należy sądzić że z niezwykle szerokiego informacyjnego pasma środowiska tylko nieznaczny jego procent jest odbierany w sposób świadomy, przez zmysły. Reszta nie przedstawia jednak dla żywego ustroju pustki informacyjnej, czyli nie jest martwym informacyjnym wycinkiem środowiska. Tak może jest w programowaniu inżynierów, ale nie przyrody.
Tutaj właśnie przebiega poprzez zoologię hominizacyjna kreska, oddzielająca zwierzęcy odbiór informacji od ludzkiego. Ten ostatni nie jest wyłącznie odbiorem świadomym via receptory zmysłowe i układ nerwowy, lecz i możliwością wydobycia informacji z siebie, rzucenia jej na indywidualne kołowroty osobowości i osiągnięciem przekonania, że właśnie coś takiego jest nie tylko możliwe, ale rzeczywiście nastąpiło. Człowiek jest generatorem własnej informacji, a dzięki niej potrafi drążyć otaczający świat w znacznie szerszym zakresie niż pozwala mu na to recepcja zmysłowa i jednocześnie może drążyć władną naturę. Stwierdzenie, że tak właśnie jest, stanowi odkrycie siebie.
Niewykluczone, że zwierzęta odbierają instynktownie znacznie szerszy zakres informacji, niż im na to receptory zmysłowe pozwalają. Jest to zapewne faza wyniesiona jeszcze z wczesnego okresu tropizmów wyretuszowanych częściowo przez odbiór zmysłowy. Ta faza przechowała się jako echo dalekiej przeszłości w instynktach modyfikowanych w nieznacznym stopniu przez receptorowe poznanie. Człowiek natomiast wydrapał z siebie resztki tropizmów i szybko kończy uwalnianie się od ostatnich instynktów na rzecz rozumowania i logicznych pomyłek.
Organizm nie jest białkowym przyrządem sfabrykowanym przez przyrodę do odbioru informacji, jest żywym ustrojem, którego siatka dyfrakcyjna wewnętrznej energetyki wyławia każdą zmianę parametrów środowiska nie tyle dla własnej wiadomości, ile raczej dla własnego zasilania. Organizm jest układem zasilanym informacyjnie z racji swej konstrukcji, nie posiada bowiem innego zasilania poza metabolizmem i procesami bioelektronicznymi. Ocena życia w kategoriach inżynieryjnych jest podstawową pomyłką niebiologicznego traktowania. Dojście do tego stwierdzenia to już akt ludzki i najlepszy dowód, że człowiek jest nie tylko konsumentem informacyjnych bitów, choć to on wymyślił teorię informacji, podobnie jak i biologię. Oczywiście odcisnął na nich piętno świadczące o pewnym stanie poznania życia i o stanie jego potrzeb. Teoria informacji powstała na użytek telekomunikacji i jest odbiciem aktualnych potrzeb przekazu wiadomości w technice. Przykład wzięto z życia, rozumiejąc je po ludzku, to znaczy z zapotrzebowaniem na wiadomości, czyli informację. Tymczasem życie odbiera nie tylko wiadomości przekazane w sensie teorii informacji, a więc nie tylko bity, lecz również energię fali nośnej.
Układ żywy pozostaje “głuchoniemy" na wołanie środowiska tak długo, dopóki nie stworzy własnego systemu informacyjnego. Środowisko bowiem “przemawia" również do świata mineralnego, do kwantowego układu atomowego czy drobinowego. Skokiem życia było wytworzenie własnej siatki informacyjnej, czegoś w rodzaju informacyjnego systemu, dużo wcześniej zanim się w ogóle poczęło zanosić na wyodrębnienie układu nerwowego. Życie kształtowało się właśnie w informacyjnej siatce, jak to zostało nazwane wcześniej - w dyfrakcyjnej siatce fal elektronowej, fotonowej i fononowej. Masa biologiczna układa się dopiero w polu działania tych sił. Falowa siatka dyfrakcyjna stanowiła dostatecznie gęsty układ kanałów informacyjnych, które w miarę ewolucji życia stawały się coraz sprawniej wykorzystane do przekazu istotnych informacji. Sieć kanałów informacyjnych była koniecznością. Bez bioelektroniki, a więc bez pojęcia półprzewodzącej masy organicznej, brakowało czegoś biologii molekularnej do pełnego zrozumienia precyzyjnej informatyki żywego ustroju, od kwantowych podstaw poczynając, a na integracji całego organizmu kończąc. Układy nerwowy i hormonalny są końcowym anatomicznym i fizjologicznym akcentem rozwojowym życia. Operowanie tylko tymi ewolucyjnymi “końcówkami" dla zrozumienia informacji żywego ustroju jest dużym niedopatrzeniem, wynikającym z makroskopowych odniesień.
Najpierw musi być “co" nadawać, potem “na czym", a więc musiały powstać kanały informacyjne, wreszcie nastąpił tak charakterystyczny dla życia wzrost masy informacyjnej łączący się z możliwością ewolucji przekazującego układu. W pewnym momencie musiało nastąpić uświadomienie sytuacji, a więc coś w rodzaju refleksji. Ale to ,,w pewnym momencie" łączy się już z istnieniem czasu. Otóż i druga niewiadoma, właściwie trzecia, gdyż trudno nazywać życie wiadomą. Tak jak informacyjne kanały, istniejące z racji kwantowych warunków półprzewodzącej masy organicznej, nie stanowią jeszcze układów nerwowego ani hormonalnego, tak filogenetyczny czas rozwoju życia na naszej planecie nie jest czymś określonym dla pojedynczego układu. Czas osobniczy, czyli ontogenetyczny, musiał zaistnieć podobnie jak doznanie fali elektromagnetycznej odbieranej jako światło, fali akustycznej rozróżnianej jako dźwięk, czy chemicznej zawiesiny “wąchanej" albo “smakowej". Fizjologia odbioru informacji zewnętrznej nie narodziła się jednak z niczego w przeszłości rozwojowej i konstrukcyjno-funkcjonalnej życia. Czas, który sprawia tyle kłopotu filozofom, tak “wyrósł" z czasu filogenetycznego, jak układ nerwowy i receptorowy - z molekularnej masy lub jak hormony - z chemicznej treści życia. Narodziny czasu na tle ogólnej informacji płynącej z receptorów zmysłowych były pierwszym i podstawowym krokiem w kierunku człowieka. Stanowiły one zakręt, który biosfera wzięła już zdecydowanie i na którym znajduje się nadal, zwiększając liczbę przeżywanych zdarzeń w jednostce czasu; byłoby to coś w rodzaju wspomnianego już relatywistycznego wydłużenia sekundy i zapełniania jej narastającą masą informacyjną.
Momentem zwrotnym na drodze wyzwalania się człowieka z zoologii było odkrycie czasu przyszłego. Wybieg myśli naprzód jest ograniczony tylko jednym - prędkością światła, za nim dopiero bezwładna masa biologiczna nadąża w czasie słonecznym. Czaj przyszły wyrwał człowieka z grawitacyjnych przeznaczeń masy organizmu. Od tej pory będzie coraz częściej sięgał w sfery przewyższające, jak mu się wydaje, jego naturę. Tam znajdzie prawa kojarzenia, refleksję, rozwijaną ustawicznie świadomość, siebie jako podmiot zdarzeń i bliżej nie poznany świat fenomenów, które czekają dopiero na odkrycie w ciągu jego dalszej hominizacji, bynajmniej jeszcze nie ukończonej. Tak sięga w regiony działań energetycznych swego jestestwa, które, konfrontowane z inercyjną masą biologiczną, wydaje mu się niezwykłe - psychiczne, bezmasowe, abstrakcyjne i lotne.
Z przyjęcia bioelektronicznego stanowiska wynikają pewne konsekwencje. Życie jest ostatecznie sprowadzanie do fali elektromagnetycznej. Świadomość jest również energetyczną cechą, a nie tylko poznawczym atrybutem. Wobec tego czas jako “pomysł" życia, podobnie jak barwa, dźwięk, smak czy zapach, winien nosić cechy energii. Najogólniejsze równanie w biologii wyrażałoby się następująco: życie = świadomość = czas. Natura tych trzech rzeczywistości biologicznych winna być taka sama - energetyczna. Jak dotąd, jest to układ niewiadomych, które na skutek częstego używania stały się wtórnie pseudopoznane. Życie, świadomość i czas to pojęcia, którymi chętnie się posługuje czwarta niewiadoma - człowiek. Trudno sobie wyobrazić pełniejszy komplet. Tak wiedza ścisła jako fundament miewa ścisłe niewiadome.
Na kwantowe wrzeciona natury nawijało życie własną historię od pierwszego momentu swego istnienia w przepastnej głębi czasu, nazwanego prekambrem. Pracowite wrzeciona kwantowe, obracające się na pograniczu reakcji chemicznych i procesów elektronicznych, odkładały pamięć minionych zdarzeń w molekularnych strukturach z cierpliwością, którą posiada jedynie czas i wieczność. Niezmordowane elektrony, fotony i fonony wystukiwały w kwantowym rytmie absolutnie nie znaną sobie przyszłość. Posuwała się nieśmiertelna fala życia na Ziemi, wzbierająca w zaangażowaną masę i związaną energię, choć cięta ewolucyjnym mikrotomem na gatunki i osobniki przeznaczone na śmierć, nie mniej masową. Życie trwało. Ta egzystencjalna konstrukcja życia została do dziś. Życie przesypuje i miele na kwantowych żarnach coraz to nową masę, by ją ostatecznie przerzucić na hałdę śmierci jako byłe gatunki czy osobniki, samo zaś trwa w tej nieustannej robocie, ciągnącej się niewiarygodnie długo. Daninę śmierci spłacało życie w coraz większej jednostce, aż zjawił się gatunek, który po raz pierwszy uświadomił sobie życie i śmierć - człowiek. Od tamtej pory nikt tak hojnie śmierci nie zadawał jak on; w jakimś paroksyzmie odwetu za to przeznaczenie, nikt jak on nie pragnie życia wypełnić treścią. A wreszcie, kiedy się wzmógł i w siły urósł, on jeden stanął do walki ze śmiercią.
Człowiek wspaniały!
Odtąd on przyrodzie chce nadawać kierunek, lecz czy mu się to uda, nie wiadomo. W informację, która wymodelowała jego hominidalne tworzywo, wkłada własną informację na świadomy użytek i cel, choć - niezbyt się jeszcze orientując - działa czasami na biologiczną szkodę.
Na razie człowiek znajduje się na etapie gospodarki pierwotnej, jeżeli chodzi o produkcję informacji naukowej. Rozpatrując rzeczywistość przyrodniczą, otrzymuje zbyt wiele trocin informacyjnych. Rozkosz, jaką odczuwa na widok morza informacyjnego, jest doznaniem prymitywnym; nie opanował jeszcze tego stadium ekonomiki informacji, w którym wszystko zacznie się sprowadzać do nadmiernej podaży i związanej z tym inflacji, przez co koszty jednego bitu informacyjnego będą niewspółmiernie wielkie w porównaniu z jego wartością nabywczą. Tymczasem człowiek do pomocy w przelewaniu informacyjnego morza zaangażował, prócz własnego mózgu, mózg elektronowy. Stare przysłowie bowiem mówi, że co dwóch, to nie jeden. W liczeniu tak. Ale w myśleniu pozostaje tylko jeden.
Komputer niekiedy dławi się nadmiarem informacji, sapiens natomiast jest zdania, że każdą jej ilość przełknie. A może jeszcze nic nie wie o ubocznym działaniu nadmiernej ilości informacji na ustrój? Informacją dla żywego ustroju nie jest tylko to, co informatycy wymyślili i co pragną przedstawić jako celowe działanie. Najgorszy wydaje się informacyjny szum, który - mimo całej rzekomej jednostajności - jest informacyjnym biciem w werbel kory mózgowej. Monotonia informacyjnego szumu jest nie mniej skuteczna niż krople wody drążące skałę. Nieustający zalew informacji jest najlepszym sposobem dezintegracji układu. Zaczyna się proces odwracania ewolucyjnej drogi od koordynacji.
Jedno wydaje się coraz bardziej prawdopodobne - inflacja informacji zagraża nauce w taki sam sposób, jak inflacja pieniądza gospodarce. Do pewnych granic informacja jest intelektualnym bogactwem, dalej poczyna niebezpiecznie zwiększać się jej podaż, tym samym - zmniejsza się jej wartość. Ponadto bity informacyjne stają się w nauce nieproporcjonalnie drogie w porównaniu z ich wartością użytkową.
Informacja zdaje się wykazywać wszelkie cechy piany, a więc zwiększa wizualnie objętość, robi wrażenie olbrzymiej masy mimo swego niewielkiego ciężaru. Informacja daje się łatwo spulchniać. Po wyschnięciu jest informacyjnym pyłem. Tylko przy tych właściwościach informacji może powstać paradoks bezmiernej ilości bitów produkowanych w biologii i psychologii oraz niemożności kondensacji tego pyłu informacyjnego w kształtkę orzekającą, co to jest życie, kim jest człowiek, co to jest świadomość. Czarodziejskie słowo “informacja" bywa złudne, a nawet niebezpieczne, jak wszystko, co jest produkowane bez zastosowania filtrów logiki.
Na żadnym chyba odcinku nie daje się tak namacalnie wyczuć różnicy między sapiensem i electronicusem, jak w odbiorze informacji. Fizjologia podzieliła mózg na administracyjne sfery działania informacji poprzez okna receptorowe. Reszta powierzchni ciała została niejako wyjęta spod informacyjnego nacisku. W dodatku okna receptorowe działają selektywnie i w określonej ściśle skali, zasłaniając widok dolnej i górnej granicy pasma. Z bogactwa środowiskowego pozostał tylko ujednolicony odbiór informacji, mimo specyficzności zmysłów (światło, dźwięk, temperatura, ból, smak, zapach, grawitacja), zawsze przekazywany w jednakowy sposób przez zmianą stanu elektrycznego w mózgu. Drugim szczegółem świadczącym o scalonym układzie jest brak ścisłych granic na mapie mózgu; widać na niej raczej pewne rejony o większym prawdopodobieństwie zmysłowej recepcji promieniujące na sąsiednie rejony mózgu. Mimo specyficzności odbioru poprzez receptory zmysłowe, mózg działa jako funkcjonalna całość.
Jak mózg integruje swoje 14 miliardów elementów, czyli, innymi słowy, jak tę żywą i czującą masę ugniata informacja? Otóż to właśnie. Wystarczy wziąć pod uwagę jeden rodzaj informacji - elektromagnetyczną. Kompatybilność elektromagnetyczną, czyli wzajemne uzależnienie urządzeń i ludzi, wymyślono w telekomunikacji niedawno, przyroda natomiast uwzględnia ją od chwili powołania życia. Interakcja bowiem życia i fal elektromagnetycznych jest odwiecznym zagadnieniem na Ziemi. Wnikanie fal elektromagnetycznych w ludzki mózg jest tylko filogenetycznym epilogiem całej sprawy, może dlatego tak bardzo znamiennym dla zrozumienia postawionego wyżej problemu.
Biolog bardzo często nie zna skutecznej metody badania biosfery, ta zaś interesujące go zagadnienia rozwiązała wcześniej, zanim w ogóle w historii życia powstał projekt człowieka. Z braku metod sypią się serie badań empirycznych, mnożą wyniki, narastają sprzeczności, oscylują interpretacje, aż stają w martwym punkcie. Z termicznego działania mikrofal wycofano się szybko, choć wzbudziło ono początkowo wiele entuzjazmu, okazało się bowiem, że niskie natężenie mikrofal nie daje skutków termicznych wiążących się z widoczną zmianą biochemicznego behawioru. Rośnie więc informacyjna “kasza" wyników, powiększa magazyn danych, ale nie wyjaśnia niczego po upadku poglądów o termiczności oddziaływań. Trudno zresztą odpowiedzieć na pytanie o mechanizmy działania fal elektromagnetycznych, wychodząc z biochemicznego schematu życia stworzonego dla zgoła innych potrzeb. Bez przyjęcia bioelektronicznego modelu niepodobna znaleźć sensownego wyjaśnienia skutków (Mikołajczyk, 1974).
Bardzo mało wiemy o ewolucji wstecznej. Postęp ewolucyjny może się bowiem również dokonywać przez “wygaszenie" zbędnego elementu za cenę rozwoju innego. Skąd się wzięło tak zwane trzecie oko u ryb smoczkoustych i płazów? Wyjaśnienia można szukać w pozostałej do dziś u wyższych kręgowców aktywnej linii podwzgórze-przysadka-gonady, podlegającej wpływom szyszynki, a ta zdaje się stanowić stary - mierząc czasem filogenetycznym - fotoreceptor. Czy istnieje w niższych grupach rozwojowych recepcja mikrofal i fal długich elektromagnetycznych? A może istnieje szczątkowo u człowieka, tylko nie została jeszcze zlokalizowana? W każdym razie reakcja układu nerwowego i mózgu na mikrofale, jeśli odpada efekt termiczny, wydaje się bardzo zagadkowa i dosyć swoista. W każdym razie mózg nie zajmuje się - jak fizycy - szczegółami zabawy polegającej na badaniu reakcji pojedynczej molekuły na falę elektromagnetyczną, nie przemnaża wyników przez 12x1021 drobin i nie segreguje ich na wibracje, rotacje czy oscylacje. Gdyby tak postępował, do tej pory nie odkryłby zapewne najdłuższej fali płynącej z Kosmosu. Okazało się, że nie znany wektor elektryczny dociera do Ziemi co 100 sekund. Zaangażowano więc mózg do rozwiązania zagadki. To jasne, taka częstotliwość dowodzi długości fali elektromagnetycznej równej 30 milionom kilometrów.
Nie kończy się jednak na tym sprawa odbioru informacji przez scalony układ mózgu. Aerozol, który do niedawna tylko zanieczyszczał pyłami atmosferę, okazał się ostatnio również elektryczny jako nośnik ładunków. Ujemne ładunki trafiają z jakimś upodobaniem w tkankę nerwową i mózg, podwyższając ich zapotrzebowanie na tlen i wydalanie dwutlenku węgla. Wdychanie ujemnego aerozolu zwiększa amplitudę eloktroencefalogramu w różnych częściach kory mózgowej. Odwrotnie -- dodatnie zjonizowanie zmniejsza częstotliwość rytmu elektroencefalogramu. Co więcej, ujemny aerozol doskonale działa na sen i likwiduje potrzebę używania uspokajających środków farmakologicznych. Liczba przenoszonych elektronów zależy od wielkości cząstki. Cząstka o średnicy równej jednej dziesiątej części mikrona transportuje 7,2x104 elektronów, o średnicy pół mikrona - już 7,9x105 elektronów, o średnicy pięciu mikronów - nawet 2,3x107 elektronów. Gdyby zaś cząstkę uważać za sześcian o krawędzi równej pięciu mikronom, to takich sześcianików zmieściłoby się w jednym centymetrze sześciennym aż 15 000 000, a ich łączna powierzchnia wynosiłaby 12 000 centymetrów kwadratowych. Oczywiście dla organizmu jest najkorzystniejsza mieszanka jonów ujemnych i dodatnich w odpowiedniej proporcji (Portnow, 1976).
Mechanizmy penetrowania aerozolu w układ nerwowy i mózg nie są jeszcze wyjaśnione; czeka nas wiele badań, ujawni się rozrzut wyników, sprzeczności itp., jak w przypadku działania pól elektromagnetycznych.
Precyzja, szybkość, niezawodność, plastyczność odbioru, zwrotność mózgu - wymagają kolektywnego funkcjonowania wszystkich drobin i komórek, inaczej mózg spóźniłby się z przemiałem niezwykłej ilości informacji, którą musi skoordynować, odmierzyć, rozprowadzić. Procesy chemiczne i elektrochemiczne mają zbyt dużą bezwładność, podobnie jak procesy molekularne. Najodpowiedniejsze wydają się procesy elektroniczne w układach scalonych.
Mózg - informacyjny trawieniec -- każdą liczbę bitów wchłonie, przemiesza, na zewnątrz wyrzuci, nową dawkę przewidzi, nie potrafi tylko powiedzieć, jak działa, jak jest sam skonstruowany. Ten przedziwny twór został umieszczony w większym futerale somy (97 procent), bez której nie może się obyć, podobnie jak ona bez niego. A może w tym całym układzie kursuje kolektywna “ciecz elektryczna", która przenosi impulsy hydrodynamicznie i elektrodynamicznie? Kolektywność działań wydaje się bezdyskusyjna. A reszta wniosków? Co na to electronicus?
Electronicus wykazuje odmienną reakcję na informację środowiskową. Na powierzchni jego ciała, charakteryzującej się maksymalnym zagęszczeniem ładunków, nie ma strefy bezinformacyjnej. Wychodzi on na spotkanie środowiska wyposażony nie tylko w organy zmysłowe. Spośród całego pasma fal elektromagnetycznych receptor wzroku wybiera wprawdzie tylko fale o długości 390-725 nanometrów, ale i reszta widma elektromagnetycznego jest odbierana przez całą masę białkowych półprzewodników. Organ zmysłu jest szczególnym przypadkiem uwrażliwienia na niewielki wycinek pasma.
Organ słuchu nie jest u niego jedynym kanałem do odbierania dźwięku. Do ucha docierają tylko dźwięki w zawężonej skali słyszalności 16-20 000 herców, Homo electronicus zaś “słyszy" całą masą białkowych piezoelektryków, w szerokiej skali częstotliwości zarówno infradźwięków, jak i naddźwięków. “Słyszy" zmianą polaryzacji i strykcją piezoelektryków organicznych w tej samej rytmice, co fala akustyczna. Jego sonosfera jest szersza i bardziej rozhałasowana, niż to najsubtelniejsze ucho jest w stanie odebrać. Electronicus słyszy nawet wtedy, gdy jego uszy donoszą mu o zupełnej ciszy. Co więcej, jego piezoelektryki w polu elektromagnetycznym poczynają grać kwantową melodię, strykcją bowiem dokonuje się w synchronizacji z częstotliwością wektora elektrycznego, emitując kwantowoakustyczną falę. Electronicus nigdy nie ucieknie od informacji, odbiera ją przeraźliwie szeroko i subtelnie. Nawet środowisko chemiczne - rozcieńczone w wodzie, czyli zjonizowane, lub rozproszone w powietrzu jako aerozole - odbiera on nie w skali smakowo-węchowej, ale jako donory lub akceptory elektronów.
Jedyna rada, którą zresztą życie wykorzystało po namyśle trwającym około trzech miliardów lat - wygasić ten uniwersalny odbiór przez wyodrębnienie recepcji informacyjnej, z jej głębokością oraz intensywnością odbioru, w zacieśnionym paśmie i z jednoczesną świadomością tego odbioru. Tak życie wystawiło na powierzchni elektronicznego układu scalonego anteny receptorów zmysłowych. Świadomość tego odbioru wycisza pasmo na dwóch jego krańcach. Oczywiście sapiens myli się, gdy sądzi, że tylko w tym przedziale odbiera informację, utożsamiając ją ze świadomością. Układ scalony jest multireceptorem pełnego pasma, które odbiera w znacznie słabszym stopniu niż zmysłami, ale za to ustawicznie.
Electronicus wie, że wprawdzie nie zaraz, ale na pewno w przyszłości strefa ciszy informacyjnej będzie konieczna, bez względu na to, czy się ktoś będzie czuł już electronicusern czy nadal sapiensem. Wygaszanie informacji będzie jedyną drogą regeneracji układu scalonego i jego podukładu - mózgu. Mechanizm został obliczony przez przyrodę na normalną podaż informacyjną, a nie na lawinowy zryw produkcyjny dzięki generatorom uruchomionym przez człowieka. “Higiena informacyjna" będzie nie mniej ważnym działem badań niż środki generujące informację oraz ich konstrukcja i wydajność. Technika nie zna wprawdzie ograniczeń, poza wytrzymałością materiałową, ale skończone są możliwości organizmu jako układu scalonego i powszechnego odbioru informacji w pełnym paśmie.
Strefa ciszy informacyjnej nie ma charakteru wyłącznie akustycznego, jak można by sądzić, lecz również elektromagnetyczny, a nawet chemiczny. Chemiczna, elektromagnetyczna i akustyczna strefa ciszy jest wizją ochrony środowiska w odczuciu Homo electronicus, o ile ma nie dojść do informacyjnej katastrofy. Informacja kształci i rozwija, była bezsprzecznie czynnikiem dynamizującym ewolucję biosfery aż do wytworzenia człowieka włącznie. Nadmiar informacji, podobnie jak nadmiar skutecznych leków i najlepszego jadła, może się okazać ujemny w skutkach. Alkoholik określiłby to jednoznacznie: “Informację w nadmiarze trzeba zwomitować." Przy pewnym bowiem natężeniu i zbytnim urozmaiceniu poczyna ona ogłupiać. Wprawdzie w przyszłości po dokładniejszym opracowaniu odbioru informacji przez elektroniczny układ scalony organizmu będzie można podjąć staranie o celowe strojenie ekosystemu informacyjnego, na razie jednak występuje lęk przed informacją.
Przyszłe pokolenia wyrażą to lapidarnie: ludzie w XX wieku, czyli w epoce drugiego średniowiecza, cierpieli na horror informationis. Sami stworzyli informację i sami wymyślili lęk przed nią.
Człowiek jest bezsprzecznie najinteligentniejszym zwierzęciem i podobno z tego powodu niezbyt pasuje do biologicznego królestwa zwierząt. Nałożył na siebie pojęciową siatkę, od góry nakrywając się logiką, którą wymyślił jako konieczną wymierność wszelkich poczynań oddzielających go od zwierząt. Przez 23 wieki sądzono, że istnieje tylko jedna logika sformułowana przez Arystotelesa, jak niemal przez tyle samo stuleci istniało przekonanie o jednej geometrii wymyślonej przez Euklidesa. Wiek XIX obalił oba intelektualne mity. Istnieje tyle logik i geometrii, ile ich potrafi wymyślić człowiek. Podobnie, jak współrzędne kartezjańskie nie stanowią jedynej “siatki geograficznej" dla naszych pojęć.
W biologii jest inaczej. W logice nieobserwowanie zasad prowadzi do nieciągłości, czyli pomyłki w rozumowaniu, a tym samym - pomyłki w poznaniu rzeczywistości. Wydaje się, że w biologii odstępstwo od przyjętych pojęć jest przeciwstawnością życia - określamy ją jako śmierć. W logice biologicznej człowiek obawia się nie tyle pomyłki w poznaniu, ile samej natury przedmiotu badań. Być może jest to lęk podświadomy.
Po co uprzedzać wnioski. Lepiej przyjrzyjmy się faktom. Zastanówmy się nad tym, co jest paradoksalne, a co zależy tylko od początku układu współrzędnych i od przenoszenia pojęć z jednego układu w inny choć treści tych pojęć nie pokrywają się. Biologia makroskopowa wytworzyła zestaw pojęć o życiu, które były w niej obowiązujące; potem zastosowano je do biologii molekularnej, wreszcie próbowano implantować do biologii submolekularnej. Ustawiamy sztalugi naszej myśli na coraz innym poziomie organizacyjnym życia i malujemy jego obraz używając tych samych pojęć, co prowadzi nas do niemożności uzyskania definicji życia, słusznej na wszystkich poziomach organizacyjnych. Jednym z zasadniczych paradoksów biologii mimo niezwykłego jej rozbudowania jest brak opracowanej metodologii. Nie istnieją więc w biologii pojęcia abstrakcyjne, a tylko wyobrażenia, układane w terminy używane w różnej skali poziomów organizacyjnych.
Musiało to wreszcie doprowadzić do pojęciowej rozbieżności, która świadczyć może, że dokonuje się formowanie nie tyle nowego, ile podstawowego poziomu życia, gdzie nasze obiegowe “pojęcia-wyobrażenia" stają się sporne. W fizyce sytuacja taka powstała z chwilą pojawienia się mechaniki kwantowej, która pozwoliła na inny odbiór rzeczywistości. Drugi taki przełom nastąpił w fizyce relatywistycznej. Kiedy w roku 1915 stanął Einstein wobec alternatywy: zrezygnowanie z geometrii Euklidesa lub porzucenie twórczej koncepcji przestrojenia Wszechświata, wolał poświęcić od dawna nieżyjącego już Greka, niż okazję głębszego poznania Kosmosu. Schematy są nienaruszalne, dopóki się ich nie naruszy.
Biologia nie przeszła swej fazy mechaniki kwantowej ani zrelatywizowania. Tradycyjnie tkwi na dawnych pozycjach, wchłaniając nowe fakty. Rzecz prosta, komplet pojęć jest tworzony zawsze dla systemu. W systemie fizjologicznym, który niedostrzegalnie przeszedł w biochemiczny - pojęcia były adekwatne. Biologia molekularna, podretuszowana chemią, mieści się jeszcze w tym samym systemie razem z pojęciami. Przejście do biologii submolekularnej nie może się dokonać bez rewizji pojęć, jest bowiem przejściem w świat kwantowych podstaw, które w fizyce łączy się z nowym pojmowaniem rzeczywistości i jej opisywaniem. W biologii nie może być inaczej, z jednym wyjątkiem - niemożnością formalnego opisu ze względu na złożoność przedmiotu, a może raczej ze względu na nowość samej problematyki. Jako przykład trudności w stworzeniu formalnego matematycznego opisu można przytoczyć próby w tym zakresie dla jednej pary zasad azotowych znajdujących się w DNA, mianowicie pary guanina-cytozyna, potraktowanej jako układ 136 elektronów. Chodziło bodaj o znalezienie położenia protonu w jednym wiązaniu wodorowym. Wymagało to obliczenia 70 miliardów całek dwuelektronowych. Maszyna cyfrowa typu IBM 360/195 wykonywała tę operację aż przez 192 godziny. Zachęcające.
Pojęcia nasze o życiu sięgają korzeniami jeszcze przednaukowej obserwacji, a więc są znacznie starsze niż logika Arystotelesa i geometria Euklidesa. Pod naporem biologii eksperymentalnej uległy rewizji o tyle, że nie ma już potrzeby obalania animistycznych skłonności, ponieważ obraz życia pocięła gęsta sieć analiz chemicznych i molekularnych struktur. Z animizmu i najstarszych filozoficznych sformułowań został brak definicji życia jako naukowa kurtuazyjna aprobata empirycznych danych, bez orzekania dyplomatycznie o życiu, czym ono jest. Dawne pojęcia o życiu w klasycznej niemal formie zostały wyparte milcząco do psychologii, która nie mniej dyplomatycznie nie orzeka nic o naturze psychiki, choć nie kwestionuje jej koegzystencji z działalnością centralnego układu nerwowego. Tak więc dwie nauki eksperymentalne - biologia i psychologia - po cichu wyznają zasadę nieorzekania o naturze przedmiotu, czyli pozbawiły się możności zdefiniowania go.
Natomiast człowiek jest jednostką złożoną z dwóch niewiadomych. Pojęcie wyrażające jego naturę musi pozostać znowu bez definicji. Na dnie wszystkiego znajduje się z milczącą zgodą przyjmowany zespół pojęć pierwotnych, w niewielkim stopniu retuszowanych przez biologię doświadczalną, zbyt małym na to, by powstała definicja. Zaplecze usprawiedliwiające tego rodzaju przemyt logiczny stanowią wszystkie nauki humanistyczne badające dzieła ludzkie.
Sapiens uprawia logikę dziwnego rodzaju. Jest postępowy i na wskroś zempiryzowany, a mimo wszystko tkwi na prastarych i pierwotnych pozycjach nie przyznając się, że brak mu w ogóle definicji pojęć tak fundamentalnych, jak: życie, psychika, człowiek. W bardzo złożonych i niejasnych sytuacjach zdolny jest nawet do odstępstw od rygorów, które sam ustalił. Szybko i nerwowo wydrapał przekonanie o cudach. Prawa termodynamiki sformułował już 150 lat temu. Kiedy stanął w zadumie przed życiem, widząc jak stosuje ono antyentropijne uniki, choćby w podziale komórki na dwie albo w cyklu płciowym, doszedł do uznania termodynamicznego dziwu: życie pożera własną entropię i staje się w ten sposób nieśmiertelne w czasie (Schrodinger).
Nie oglądając się na termodynamiczne problemy, stworzył biochemiczny schemat życia. Ale przecież wszystkie procesy materii podlegają prawom termodynamiki. Jak może istnieć proces w zasadzie ten sam, przekazywalny przez miliardy lat, bez zwiększania bezwładności? Odpowiedź pada z wyższego piętra biologicznych specjalności: “Przez genetyczne zakodowanie i przekaz informacji." Termodynamika procesów chemicznych jest dobrze poznana. Tymczasem w biochemii przyjmuje się wieczny balans odwracalnych reakcji chemicznych, jak gdyby posiew entropii nie chciał rosnąć na biologicznej pożywce. Człowiek - twórca i logiki, i termodynamiki - wnosi protest przeciwko własnym pomysłom nazywając je niekiedy irracjonalnymi.
Człowiek, twórca trzech systemów - biochemicznego, logicznego i termodynamicznego - znalazł się w tej samej sytuacji, co kiedyś Einstein: z czego zrezygnować, by dokonać dalszego skoku w poznaniu przyrody? Gdyby nie sprzeczność między logiką a faktami, nie byłoby w nauce hamletowskich rozterek.
Z czego zrezygnować? Ale zanim zarysują się wielkie perspektywy poznawczego skoku, trzeba uporać się z następującym szkopułem. Czy świadomość ma naturę antyentropijną, jak życie w ogóle, a w związku z tym - czy stanowi energetyczną wielkość, podobnie jak życie? Jeżeli tak, to wtedy rzeczywiście słuszny jest dalszy bunt przeciwko termodynamice. Czy raczej świadomość uznać za efekt poznania? Lecz wtedy - stop: w tym miejscu prawa termodynamiki przestają obowiązywać. W jaki więc sposób poznanie, czyli świadomość, działa na termodynamiczne procesy życia mobilizująco lub na odwrót - fatalnie, co przejawia się w psychicznych stresach? Czy tu wyłania się metabiologiczny składnik człowieka? Więc jakim prawem mówi się o człowieku w biologii, zalicza się go do naczelnych, przypisuje ewolucję? Czy nie logiczniej nazwać go psychobiologiczną roladą, w której termodynamiczne reżimy dotyczą tylko biologicznego farszu, a całością rządzą prawa poznania, przejawiające się niezwykłą ekspansją ludzkiej myśli i działania? Człowieka stworzył system nauki i pozbawił go możności zaklasyfikowania siebie samego; oto komiczna sytuacja - albo głowa wystaje poza systemowe ramy, głosząc wolność działania, albo stopy nie mieszczą się w zakreślonych im podstawach biologicznych. Ma on więc prawo wyboru: albo uznać dziwność termodynamiczną, gdy mu coś w ratalnym systemie tworzenia nauki nie pasuje, albo narzucić dobre stosunki sąsiedzkie psychologii i fizjologii, bez analizowania jednak szczegółów. Człowiek podejmuje wszelkie próby zamazywania pogranicza dwóch lub trzech dziedzin, byle uchronić się przed ryzykiem zmiany systemu. Informacja naukowa utrwala jego przyzwyczajenia, budzi oportunizm: wszystko jest w porządku, a jeśli widać niedociągnięcia, to po uzyskaniu odpowiedniej porcji nowej informacji na pewno zostaną one automatycznie usunięte.
Człowiek-pasjonat, nieujarzmiony fanatyk wolności, wtłoczony w system naukowy zapomina o swej naturze, zaczyna dokonywać nielegalnego wyłączania się spod praw, które sam ustanowił, potrafi być niekonsekwentny nawet. Tak przemożna jest siła wrośnięcia w system. W fizyce bywały “katastrofy" ultrafioletu, nieskończonych wielkości w teorii pola. W biologii jest zaś niezaburzone wzrastanie na systemowej pożywce i nie widać oznak żadnych katastrof. A może wystarczy tylko otworzyć okna w biochemicznym systemie, aby zobaczyć nowe perspektywy? Electronicus, nie bacząc na następstwa, wychyla się niebezpiecznie poza biochemiczny parapet. Jak wiadomo, wszystkie “katastrofy" w nauce były krokiem do wielkiego zrywu twórczego. Trudności, które dostrzega, nazwijmy tymczasowo “katastrofą" termodynamiki życia i człowieka.
Intuicja podpowiada, że rewolucja w biologii powinna sięgnąć samych jej podstaw, logicznych i faktycznych. Mimo rozwoju biochemii i biologii molekularnej, cała biologia jest dalej statyczna, jej dynamikę ogranicza inercja, której nie potrafi pokonać. Biologia jest tradycjonalistycznie postępowa. A tym samym psychologia i antropologia egzystują w cieniu biologii, tyle że bardziej od niej obciążone akcentem tradycjonalizmu.
Poziom inteligencji oraz logicznego rozumowania można zbadać nie tylko odpowiednimi testami psychologicznymi, oceniającymi te dwie właściwości człowieczej konstrukcji, rzekomo niebiologicznego autoramentu. W roku 1955 Orowan zauważył, że we krwi małp człekokształtnych występuje wysoki poziom kwasu moczowego. Ewolucyjne myślenie okazało się i tym razem twórcze - nasunęło pytanie, czy inteligencja charakteryzująca sapiensów nie zależy od kwasu moczowego. W tym samym roku Haldane wykazał, że osobnicy, w których krwi wykryto wysoki I poziom kwasu moczowego, mają wyższe wskaźniki i inteligencji i mniej się męczą pracą umysłową niż pozostali. W jedenaście lat później Brooks i jego współpracownicy przebadali w Stanach Zjednoczonych grupę profesorów, docentów, asystentów i studentów jednej ze szkół medycznych. Okazało się, że wskaźniki biochemiczne, to znaczy wskaźnik kwasu moczowego i cholesterolu we krwi, uzasadniają feudalną drabinę nauki. Stwierdzono najwyższy wskaźnik inteligencji i najwyższy wskaźnik kwasu moczowego oraz cholesterolu u profesorów zwyczajnych, a także stopniowe jego zmniejszanie się kolejno u: profesorów nadzwyczajnych, docentów, asystentów; na samym końcu tego szeregu stali studenci. Można by więc biochemicznie wyrokować o odpowiednich przesunięciach na drabinie naukowości. Na razie biochemicznie.
Ale wróćmy jednak do kwasu moczowego. Skąd znalazł się u naczelnych, a więc u małp człekokształtnych i człowieka? Po prostu przez ewolucyjne lenistwo niewytworzenia enzymu urykazy. Urykaza rozkłada kwas moczowy u ptaków, gadów lądowych, owadów (z wyjątkiem dwuskrzydłych) i ssaków (z wyjątkiem małp człekokształtnych i człowieka). Nie wiadomo więc, jakie ewolucyjne rozleniwienie prowadzić może do kapitalnych rozwiązań w przyszłości filogenetycznej; już była w tekście mowa o tym, że głupia pomyłka w genetycznym kodzie, zwana mutacją, zrodziła geniusza biosfery - człowieka. Życie jest zaiste dziwne.
Przyczynowy i skutkowy szereg czy koincydencja kwasu moczowego z inteligencją? To zależy, co komu wystarcza do zaspokojenia ciekawości. Electronicus poszukuje nowych dróg, a więc nie wystarcza mu inteligencja wyrażana wzorami chemicznymi.
Bioelektronika przesunęła osie współrzędnych życia do rozmiarów kwantowych. Ten drobny zabieg lokalizacyjny okazać się może zamachem stanu na przestarzałe pojęcia o życiu i psychice. Jego skutkiem jest przecież i Homo electronicus. Okazał się on więc minerem zakładającym ładunek pod czcigodne i niewiele mówiące pojęcia o życiu, świadomości i człowieku. Modernizacja poglądów dokonuje się bez zamiaru wyważania dawnych pojęć i rewolucjonizowania logiki biologicznej.
Homo electronicus oczywiście tych rozterek nie ma, a paradoksy co innego dla niego wyrażają: po prostu mówienie w dwóch różnych układach współrzędnych i przypadkowe podstawianie odmiennej treści do tych samych słów. Przede wszystkim świadomość nie musi być wcale świadoma. To nie jest sprzeczność. Świadomość w kwantowej skali nie jest świadomością dostarczaną przez receptory zmysłowe i fizjologicznie odbieraną rzeczywistością, ani świadomością w rozumieniu psychologów, a więc głównie refleksją. Świadomość kwantowa jest zdolnością reagowania na wszelką zmianę parametrów energetycznych w otoczeniu. Taka świadomość jest w ogóle cechą życia, a nie nabytkiem ewolucyjnym po kilku miliardach lat praktyki życia. Zarówno świadomość receptorów zmysłowych, jak i świadomość refleksyjna zjawiły się w czasie jako wynik ewolucji, są jednak wyrazem daleko posuniętego zróżnicowania układu, natomiast świadomość kwantowa była zawsze ta sama, stanowi bowiem wespół z innymi kwantowymi własnościami klasę niezmienników, czyli życiowe constans. Kwantowe bowiem podstawy są zawsze te same, mogą się tylko ich relacje rozmaicie układać.
Świadomość dla Homo electronicus jest więc podstawową cechą i czynnikiem konstruktywnym w samej funkcjonalności życia. Nie zjawiła się ona w następstwie ewolucji, lecz razem z powstaniem życia. Na poziomie kwantowym nie ma ona nic z rozpoznania, jest wyłącznie natury energetycznej, prawdopodobnie - elektromagnetycznej. Życie w kwantowym rozmiarze nie ma cech przypisywanych mu przez biologię, a więc nie zostawia duplikatu, nie ma poziomów organizacji, brak mu celowości, nie wykazuje przemiany materii, rozwoju itp. To świadomość pojęć makroskopowych, prawdziwych, kiedy rozpatrujemy ją na bardzo wysokich szczeblach ewolucji. W mikro-wymiarze istnieją tylko elektrony, fotony i fonony przy wzajemnym oddziaływaniu sprzężeń w białkowym ośrodku półprzewodnika. Również śmierć w tym wymiarze nie nosi cech ustania fizjologicznych zjawisk. Śmierć kwantowa jest zerwaniem sprzężeń między chemicznym i elektronicznym pograniczem. Życie ponadto nie musi być masą biologiczną, może być wyemitowaną falą, a tym samym trwać po destrukcji oscylatora, czyli organizmu rozumianego jako funkcjonująca masa związków organicznych. Strukturalna, a więc uporządkowana masa biologiczna powraca w chemiczny obieg pierwiastków, natomiast wyemitowana fala elektromagnetyczna, podlegająca prawu zachowania energii, jest w rzeczywistości nieśmiertelna, gdyż kontynuuje swój bieg w przestrzeni do chwili pochłonięcia jej przez jakiś układ materii. Przy zachowaniu klasycznych, czyli makroskopowych, kryteriów nie do pomyślenia byłoby twierdzenie o istnieniu życia poza konstruktywną całością masy biologicznej, twierdzenie takie wprowadzałoby irracjonalne przesłanki do nauki o życiu. Rozpatrując problem ze stanowiska kwantowego, nie widać przeszkód w przyjęciu założenia o elektromagnetycznym trwaniu życia po śmierci masy biologicznej. Jeszcze jeden paradoks makroskopowy trzeba tutaj uwzględnić, mianowicie - nie można ograniczać życia do wymiarów masy związków organicznych. Pod względem kwantowej emisji życie sięga znacznie dalej, niż mu na to przestrzenne parametry masy pozwalają. Fakt ten stanowi podstawę biologii falowej, niemożliwej do przyjęcia w schemacie biochemicznym czy molekularnym. Zgoła niewiarygodna jest biologia falowa w schemacie fizjologicznym.
Najbardziej zaskakujące jest stwierdzenie, że życie nareszcie się “rozświetliło" i ,rozgadało". Nie można już przedstawić życia jako zbioru bezszelestnych reakcji chemicznych, przebiegających w ciszy biologicznego laboratorium przyrody. Życie i światło to nierozerwalne zestawy; życie i emitowane fotony - to dwie strony tego samego fenomenu metabolizującego. Nie tylko foton słoneczny jest istotny dla syntezy; nie ma w ogóle procesów życiowych bez generowania fotonów. Ponadto życie w swej biologicznej masie nie odznacza się bynajmniej spokojem dostojności. Molekularna sieć związków organicznych jest wstrząsana kwantowym rytmem akustycznym. Tak, istotnie electronicus mieści się w kwantowej skrzynce biegów życia, a nie w megaskopowych pojęciach zoologii i psychologii. W takiej skrzynce wszystko może inaczej wyglądać.
Rozdział traktuje o pojęciach i logice electronicusa. Nie ma się co dziwić, że logika electronicusa może być niekiedy inna niż sapiensów. Euklides tworzył abstrakcyjną geometrię podczas pomiarów poletek greckich rolników i pasterzy. Arystoteles zaś sformułował zasady logiki na podstawie megaskopowych obserwacji, oskubując je z detali w akcie nazywanym abstrahowaniem. Geometria i logika są tworami człowieka i nie zarzuca się im błędności. Tworzył je przecież sapiens. Logika electronicusa znajduje się w tym samym szeregu tworzenia i nie musi być błędna z tej tylko racji, że jest inna.
Cóż za igraszki przyrody! Fantastyczny mózg człowieka posługuje się myślą w sposób nieograniczony, sięga w najdalsze regiony Wszechświata, rozłupuje cząstki elementarne, odkrywa ciężkie fotony, choć nie posiadają one masy, przed zgłębieniem zaś swej natury staje bezradny, nie potrafi się przenicować, by odkryć drugą, nieznaną stronę swego działania, skądinąd przecież genialnego.
Jak malarz stawia on swoje systemowe sztalugi, maluje na nich rzeczywistość, twierdząc, że ją poznaje, tymczasem analizuje tylko własny model, a nie rzeczywistość. Sam ustawia dobrowolnie owe sztalugi, wdrapuje się na nie i trzeba dopiero nim potrząsnąć energicznie, by się oderwał od rusztowania, które zostało tematycznie wyjałowione. Nie można mu wyjaśnić, że świat poszedł dalej od tej pory, gdy się na te sztalugi wspinał. Logika kamienia, który wrasta w miedzę i nigdy sam się nie ruszy! Mózg ludzki - odwieczny rewolucjonista i konserwatysta na przemian - popycha, a w pewnym momencie blokuje poznanie, w obu wypadkach występując z pozycji najczystszej i najbezstronniejszej logiki. Logiczny humor - to dobre określenie opisanej sytuacji.
Czy chodzi tylko o przetarg słów, czy może o podstawowe różnice pojęć? Zmiana pojęć jest normalną konsekwencją wejścia w inny model biologicznego układu, a wszak bioelektronika musi ingerować w domenę opisywania życia. Wciąż znajdujemy się w kręgu dualizmu, który w biologii ugruntował człowieka jako układ złożony z biosu i psychiki. Wszystko od tej pory stało się podwójnie ukierunkowane, skoro sam badacz nie jest monolityczny. Ciągle poszukujemy istoty życia, znając jego badane atrybuty. A przecież czym innym jest fenomen życia, czym innym - jego istota; zaplątaliśmy się między zasadą życia a procesami życia, między zjawiskiem określanym jako życie i jego podstawą, nie wiadomo jakiej natury. Odróżniamy zjawisko od zasady, funkcjonalne strony życia odmiennie traktujemy niż poznawcze, za Arystotelesem rozróżniamy życie i duszę roślinną, zwierzęcą oraz ludzką, rozgraniczamy bios od psychiki i tym podobne. Ta dwutorowa orientacja rozchodzi się w przeciwne strony aż do nieokreślonej nieskończoności między życiem a świadomością u gatunku Homo sapiens. Jeśli na jednym krańcu, tym makroskopowym, rozchodzą się nasze pojęcia o odrębnych naturach życia i psychiki, to na drugim końcu - mikrorozmiarów - powinny one zbiec się w jednym punkcie. To właśnie Homo electronicus odkrył ten zborny punkt i tam ulokował swoje rozumienie życia, co wynika wprost z bioelektroniki i jej podstaw. Nie można mu odmówić sprytu i przebiegłości, nie wiadomo tylko, czy również racji.
Homo electronicus zdaje sobie sprawę z odmienności pojęcia informacji. Na kwantowym poziomie nie ma komunikatów, natomiast istnieje odbiór zmian parametrów energetycznych w elektronicznej lub metabolicznej frakcji jego życia albo w otoczeniu. Informacji nie mierzy w bitach, lecz w ergach lub w praktyczniejszych jednostkach - elektronowoltach.
Odkrywa się oto nieznany świat kwantowy, obcy dotychczas biologii, wyrażany w inny, niż dotąd, sposób, a przecież życie startowało od niego. Człowiek jest więc ostatecznym wynikiem długiego procesu przemian, zróżnicowań i nowych integracji. Dwuwartościowa logika arystotelesowska jest, być może, wynikiem natury elektronicznego układu scalonego, dla którego najprostsze decydowanie jest wyborem pomiędzy “tak" i “nie".
Logikę żywego układu normuje już na poziomie kwantowym równowaga energetyczna między metabolizmem i procesami elektronicznymi w obrębie zaś metabolizmu - równowaga między katabolizmem i anabolizmem; bioplazmowo wyrazilibyśmy to jako równowagę stabilizacyjno-degradacyjną, chemicznie - jako optymalny zestaw reakcji oksydoredukcyjnych związanych z pobieraniem i oddawaniem elektronów. Wreszcie niekwantowo - jako równowagę między organizmem i środowiskiem.
Logika życia jest przede wszystkim logiką działania. Analizując tę pierwszą, można mówić o logice poznania. W długiej ewolucji mózgowia wytworzyła się i jego “logika" funkcjonowania pod postacią sprawnej koordynacji wielostronnej aktywności organizmu. Tę logikę potrafimy odtworzyć i sztucznie zaprogramować, z pewnym uproszczeniem, w elektronowych mózgach. Główne i jedyne kryterium logiki biologicznej stanowi trwanie życia wśród zmiennych okoliczności i wytworzenie cech najkorzystniejszych dla osiągnięcia tego celu. Odstąpienie od tej logiki jest zgubne dla życia i równe śmierci układu. Z chwilą odkrycia świadomości przez człowieka, świadomości określanej jako refleksyjna, została utracona biologiczna logika. Odkrycie owo bowiem było skierowane na zewnątrz, a więc rozpoznanie środowiska nastąpiło za cenę maksymalnej ilości informacji o nim (w myśl teorii informacji). Człowiek, ogarnięty poznawczą pasją i w konsekwencji tego eksploatujący środowisko na rzecz własnego rozwoju, zaczyna być nielogiczny w rezultacie nieprzewidywania skutków swojej działalności albo nieznajomości własnej natury. Kwantowe podłoże życia zostało odkryte dopiero niedawno, tymczasem ingerowanie w nie poprzez przebudowę środowiska dokonywało się bez świadomości skutków tej ingerencji. Alarm w sprawie ochrony środowiska człowieka jest właściwie informacją o braku logiki biologicznej. Nie jest to zresztą jedyny alarm w historii sapiensów, ale na pewno najbardziej znamienny, gdyż zagrożona została cała planeta. Człowiek nauczył się wywoływać skutki kwantowe, ale nie potrafi nimi rozsądnie sterować. W dodatku nie może się wyzwolić od ich wpływu. Tu zamyka się circulus vitiosus, którego człowiek tak nie lubi w logice. Ponieważ nie ma świadomości odbioru zjawisk kwantowych, nie zauważa ich wpływu na własną konstrukcję i funkcję, widzi dopiero daleko już posunięte ich skutki. Zaczyna wtedy “coś" ochraniać, nie wiedząc przed “czym" ani “dlaczego".
Trudno uznać za nieprawidłowy pogląd, że ta logika elektronikusowa jest wyraźnym zredukowaniem całego piękna myślenia; burzy ona bogactwo niuansów, wdzięk pojęć, subtelność określeń. Homo electronicus zredukował u siebie wszystko, co ludzkie, i nadał wszystkiemu wymiar biologicznego tranzystorka który ma patent .na myślenie i logikę. W nauce powinna panować absolutna wolność - “złota wolność" szlacheckiej Rzeczypospolitej XVII wieku - z prawem liberum veto w stosunku do teorii naukowych. Ostatecznie nawet pola uprawne można potraktować jako przejaw barbarzyństwa, jako naruszenie powagi odwiecznej puszczy. I co na to electronicus!
Choć okazało się, że nie makroskopowe prawa rządzą energią, to ulica unitarnej teorii pola z nieskończonymi wielkościami prowadzi donikąd, wydłużająca się kolumna cząstek elementarnych oddala jakąś syntetyczną wizję; staje się koniecznością poszukiwania nowych dróg dla mechaniki kwantowej.
Wydawało się, że w uporczywym drążeniu życia sięgnięto do samego dna i... rozeszło się życie, bo wprawdzie otrzymany “popiół życia" w pełni odzwierciedlał jego skład i molekularną budowę, “wypadł" jednak z systemu życia. Biologię, a tym samym i życie, podzielono na dobrze rozplanowane piętra organizacyjne, podobnie jak przyzwoity instytut. Później komputer zliczy wyniki, wypośrodkuje i otrzymamy obraz życia... biologii.
To wszystko musi się oczywiście zmieścić w chemicznym młynie odwracalnych reakcji, o których pisał już Jędrzej Śniadecki w Wilnie w latach 1804-1811, ale mało kto o tym wie, natomiast wszyscy słyszeli, że uczynił to Liebig w 1840 roku. Od tamtej pory minęło półtora wieku, lecz w tym czasie poznano tylko molekularną konfigurację związków organicznych i jej wpływ na ich chemiczne właściwości, rozbudowano podpiętra ze specjalistami, czyli zróżnicowano kompetencje do ingerowania w życie. Wprawdzie gmach biologii wyposażono w liczne kanały informacyjne, choćby telefoniczne, ale nadal do poznawania integracji niebywale zróżnicowanego przez biologów życia służą sposoby chemiczne sprzed półtora wieku i dawna wiedza o przebiegu procesów w komórce nerwowej, z lekka tylko wyretuszowana znajomością zjawisk elektrycznych w chemicznym odcieniu. Podstawy elektrochemii stworzono już na początku XIX wieku przy okazji budowy ogniw i akumulatorów. Czyli mezalians starego z nowym nie stał się punktem wyjścia dogłębnego poznania życia.
Wszystkie nauki “powywracały się" mniej lub bardziej w ciągu półtora wieku - fizyka, chemia, geologia, geofizyka, geochemia, astronomia, astrofizyka, matematyka nawet nauki humanistyczne - historia, socjologia, filozofia; upadały wielokrotnie kierunki literackie i artystyczne. Tylko w biologii niezmiennie różnicuje się coraz bardziej życie na specjalności, piętra instytutów, kompetencje i niezmiennie trwa ona na starych pozycjach mimo wiary w ewolucję, która stała się naukową solą do posypywania biologicznych zestawów. Inżynier wszechnauk - człowiek - powywracał niemal wszystko, co stworzył, przebudował; powyrzucał starocie albo im przynajmniej nadał nową oprawę w innej skali wielkości mikroświata. Tylko w biologii lęka się cokolwiek naruszyć, panicznie bojąc się zwalenia sobie naukowego dzieła na głowę. Dlatego biologowie, różnicując coraz bardziej życie, mają tylko jedną integrację, która łączy ich wszystkich - bank informacyjny. Ale jest to przedsiębiorstwo do zdeponowania intelektualnych oszczędności, z którymi nie wiadomo czasami, co zrobić, a które kosztują wiele. Łączy nas - biologów - informacja o luźnych faktach, które na zawołanie komputer nam wyrzuci, tylko niezbyt chcą się one połączyć w funkcjonalną całość życia, tak jak wydłużanie katalogu cząstek elementarnych nie prowadzi do wyłonienia się teorii. Bank informacyjny zastąpił nam samą informację o życiu.
Nie było innej rady. Skoro topimy się w morzu informacji, byłoby nonsensem pogłębiać je o nowe detale przez zwiększanie masy danych połykanych przez komputery. Zostało kwantowe dno życia, nie ruszone jeszcze (brakowało piętra w instytucie). Wbrew wszystkim dezintegrującym obawom należało podjąć tę ostatnią “pulweryzację" życia, znaleźć się u jego kwantowych fundamentów i jednym śmiałym rzutem, na przekór wszystkim “przewidywaczom" katastrofy, skoczyć ponad morze informacyjne, by otworzyć nowy i jedyny kanał informacyjny - podstawowy, bo zrodzony w kwantowych wiązaniach życia, kanał elektromagnetyczny. Ale wtedy w nauce pojawiły się paradygmaty, które formatem swoim na razie nie pasują do głowy uczonych, ale nie jest wykluczone, że w przyszłości wymiary będą się zgadzały. I wreszcie otwiera się science fiction, a właściwie klapa bezpieczeństwa honoru intelektualnego, dopóki ryzykuje się akceptację rzeczy niezbyt zrozumianej w porównaniu z faktycznym stanem wiedzy, czyli podręcznikową bezdyskusyjnością. Na szczęście przejścia między science fiction i science są tak dyskretne, że największy detektyw nie potrafi wykryć, kiedy badacz minie strefę graniczną i znajdzie się w zbawczym rejonie naukowości.
W podobnej sytuacji znalazły się kiedyś teorie Kopernika, Lavoisiera, Faradaya, Darwina, Maxwella, Einsteina, a także koncepcja najkapitalniejszego odkrywcy meteorytów - Chladniego, któremu Francuska Akademia Nauk odpowiedziała, że nie będzie niedorzecznych spraw rozpatrywała i że lecące z nieba kamienie widocznie w głowę ugodziły pana Chladniego (jak wyraził się jeden ze współczesnych mu uczonych). {{ Cyt. Stenz E., Ziemia, Warszawa 1953. }} W roku 1872 Darwin przepadł podczas głosowania w sekcji zoologicznej Akademii Francuskiej, zyskując na 48 głosów tylko 15. Przy tej okazji pewien wybitny członek Akademii Francuskiej pisał: “To, co zamknęło bramy Akademii przed p. Darwinem, to fakt, że wartość naukowa tych jego książek, na których się głównie opiera jego sława, a mianowicie Powstawania gatunków i w jeszcze większym stopniu Pochodzenia człowieka, nie ma nic wspólnego z nauką, lecz polega na całej masie twierdzeń i absolutnie dowolnych hipotez, często wyraźnie fałszywych. Ten rodzaj publikacji i takie teorie są złym przykładem, który nie może życzliwie usposobić szanującego się Towarzystwa.” {{ Skowron S., Ewolucjonizm, Warszawa 1963 }}
Jeszcze najinteligentniejszy okazał się Choffinhal, przewodniczący rewolucyjnego sądu w Paryżu, który na apel wielu uczonych, zwracających się o anulowanie kary śmierci Lavoisierowi, wybitnemu chemikowi, odpowiedział, że Republika nie potrzebuje uczonych. W taki to sposób narodowa brzytwa francuska odcięła Lavoisierowi dostęp do flogistonu, co do którego istnienia zresztą nie był zupełnie przekonany. Czy to jest science fiction? Może naukowy humor opóźnionych w rozpoznaniu? A może film grozy intelektualnej? Film, którego reżyserem jest życie, film świadczący o mozolnym przebijaniu się człowieka przez zasłonę tajemnicy przyrody; jest w tym nie tyle tragizm, ile raczej coś rzewnego, ponieważ to takie człowiecze.
Nie ma się czego wstydzić - science fiction jest udziałem nauki. To uniwersalne prawo odkryte przy okazji Homo electronicus. Ten zaś, choć uproszczony pod względem konstrukcji, nie jest wcale zubożony pod względem odbioru informacji i jej rozeznania, przeciwnie - widzi dalej, słyszy w zakresie olbrzymiej skali, wyczuwa z większej odległości, głębiej wnika w naturę. Jego wzrok wędruje nie tylko wzdłuż linii optyki geometrycznej, ale po paraboli przenosi się ponad krzywizną czasu i powierzchni Ziemi. Przestaje być maszyną, nawet elektroniczną. Staje się natomiast detektorem zarówno środowiska, jak i siebie, analizatorem swego zapadliska kwantowej natury, z której dobywa przedziwny świat człowieczego życia. Nie jest więc zwierzęciem, choć płodzi jak ono, trawi identycznie, rozgrzewa się do walki i obrony, jak tamto - hormonami. Nie jest superzwierzęciem wskutek dostawienia hominizacyjnej facjaty do jego zoologii, obojętnie jak nazwanej. Po prostu wydobył podświadomie wnioski z kolapsu w kwantowe dno jestestwa i, nie wiedząc nic o samym procesie, zaczął go eksploatować twórczo od pierwszej wykrzesanej iskry. A przecież w technice elektronicznej stawia naprawdę pierwsze kroki, w porównaniu z drogą, jaką przeszła przyroda w ugniataniu życia w ciągu miliardów lat rozwoju.
Przeprowadza się już transfuzje krwi, nie jest wykluczone, że stanie się możliwa transfuzja elektronów z organizmu do organizmu oraz “przetaczanie" elektromagnetycznej informacji. Podejmowano już próby w typowy dla biochemicznego schematu sposób: jako przeszczep białka z mózgu szczura poddanego treningowi. Odkrycie molekularnego przekazu informacji nie było zaskoczeniem. Miliardy lat istniejące braterstwo chemiczno-elektroniczne w praktyce życia nie pozwala oddzielać podstaw molekularnych od zjawisk elektronicznych. Zresztą podstawy molekularne - to półprzewodząca masa biologiczna. Będzie zapewne można kiedyś eksperymentalnie pobrać informację tylko elektromagnetyczną, bez molekularnej. Zapewne w naszym makroskopowym języku biologicznym będzie ona nieczytelna, podobnie jak nieczytelna jest kwantowoakustyczna informacja piezoelektryków organicznych i tkanek. Statystyczne dotykanie rzeczywistości tego rozmiaru nie daje wyników pewnych a ponadto dezorientuje nieoznaczoność Heisenberga, gdyż obmacywanie “lewą ręką" nie pokrywa się z faktami odkrytymi “prawą". Nasz analfabetyzm jest tym większy, im bliżej kwantowych podstaw życia. Zresztą, trudne są początki nauki czytania życia, zwłaszcza po przyswojeniu sobie tylko kursu fizjologicznego.
Obserwacje dowodzą, że konstrukcje osobnicze mniej zintegrowane, czyli z większym polem szumów własnych, wydają się bardziej podatne na odbiór informacji, który nie mieści się w normalnych kanałach. Chodzi tu o telepatię i hipnozę. Wydaje się, że mniej zintegrowany detektor łatwiej odbiera na ogólnym tle szumów własnych minimalne natężenia energetyczne z zewnątrz. Określa się to jako nadwrażliwość, a może jest to tylko inny poziom świadomości. Natomiast z teoretycznych przesłanek wynikałoby, że nadajnik skoordynowany winien silniej oddziaływać na odbiór u innych. Rozpatrując problem z kwantowego stanowiska, znajduje się potwierdzenie tych przesłanek w synchronizacji procesów między oscylatorami o nieliniowej charakterystyce. Czy regenerację mutacji w genach należałoby odnieść do tego samego procesu wyrównania “chodu" genetycznego oscylatora na skutek synchronizacji? A może - rzadko co prawda - spotykana inwolucja guza nowotworowego jest niczym innym, jak zsynchronizowanym włączeniem komórek rakowych w ogólną koordynację tkankową? A jeśli jest to jedyna droga leczenia tragedii ludzkości? Droga wskazana przez samą przyrodę w bardzo dyskretny sposób. Nie wiemy, ile razy w życiu każdy z nas przeskakuje “kwantowo" nad własnym grobem właśnie dzięki tej synchronizacji i nowemu włączeniu w informacyjny obieg całego organizmu, ale na pewno zdarza się to często. Brak w odpowiednim momencie owej synchronizacji kończy się tragicznie.
Samoobrona jest czymś znacznie więcej niż immunologiczną odpornością, którą poznano na biochemicznym schemacie. Istnieje jakaś bioelektroniczna zachowawczość podstawowych procesów oraz ich normy w sprzężeniu z metabolizmem. Wyłania się ponętny problem teoretyczny o dużym znaczeniu praktycznym - problem elektromagnetycznej odporności, dzięki której zachowanie integracyjnej indywidualności jest stabilizowane. W obliczu zmiany elektromagnetycznego ekosystemu sprawa ta nabiera pierwszorzędnego znaczenia, gdyż nie tylko następuje sztuczne zmobilizowanie organizmu, ale jednocześnie wykrycie przedziału pasma krytycznego dla ustroju, ewentualnie pasma rezonansowego.
Homo electronicus od razu znalazł się w świecie problemów bardzo istotnych nie tylko dla jego “usposobienia", ale również z powodu praktycznych możliwości. Wiadomo, że bodziec impulsowy łatwiej penetruje organizm niż bodziec ciągły, a fala modulowana działa silniej niż monotonna. Tu kryje się furtka prowadząca w obszar jego energetyki. Fala wysyłana krótkimi impulsami i modulowana powinna się okazać najskuteczniejsza. Zostaje jednak nadal bez odpowiedzi wiele pytań: jej natężenie, częstość impulsu, polaryzacja, stosunek drgań tej fali do drgań własnych układu. Badania w tym kierunku przyniosą, zdaje się, jeszcze wiele niespodzianek. Dotyczyć one będą nie tylko biernego odbioru, ale również modulowania pracy bioelektronicznego układu, ten zaś winien wykazać elektromagnetyczną homeostazę o pewnej tolerancji, nieprzekraczalnej ze względów na funkcjonalność układu.
Przekroczenie biochemicznej bariery i wejście w bioelektronikę stwarza nowy świat odniesień i możliwości. Analizę chemiczną, mówiącą o stanie zdrowia i choroby, zastąpić powinno widmo elektromagnetyczne, dające najbardziej precyzyjną diagnozę, uwzględniającą niuanse niedostępne diagnostyce chemicznej. Krew ludzka (badana w czasie od 6 do 18 minut) wykazuje pierwsze maksimum emisji promieniowania świetlnego w przedziale 460-512 nanometrów, a więc w paśmie niebieskim i zielonym, natomiast w czasie od 27 do 42 minut osiąga drugie maksimum, również w przedziale widzialnym. Nie tylko mięsień sercowy żaby “świeci" w widocznej i ultrafioletowej części widma optycznego ale też zapewne i ludzkie serce. “Świecą" pracujące nerwy, jak również komórki wątroby, szpiku kostnego, mięśni. W to włącza się poważniejszy rytm neuronów, też elektromagnetyczny, o częstotliwości 50-200 herców, i całkiem już rozsądne pulsowanie elektromagnetyczne mózgu, znane niestety tylko w paśmie o szerokości 30 herców. Reszta jest tajemnicą wnętrza ludzkiej głowy.
Jeśli świadomość jest stanem energetycznym, a nie tylko poznawczym, i jeśli jest ona energią elektromagnetyczną, to Homo electronicus może nią dowolnie manipulować. I tak jest chyba naprawdę. Nie należy doszukiwać się tu analogii do jogizmu. Ten wniosek wynika z elektromagnetycznej konstrukcji życia i z natury świadomości. Otwiera się jakiś niesamowity świat po drugiej stronie biochemicznej barykady, która otaczała nasze pojęcia o życiu, wymierzała jego sens, warunki i powrót w naturalny bieg pierwiastków na Ziemi. Stojąc na stanowisku fizjologii, nazwać to trzeba bioluminescencyjnym szaleństwem, świetlistą utopią, oderwaniem od rzeczywistości...
Przestrajamy przecież środowisko, pełni dumy i naiwnej nieświadomości biologicznych następstw, a drogą pośrednią odbieramy odbitą od środowiska własną ingerencję. Cóż więc będzie nowego w bezpośrednim strojeniu układu biologicznego przy użyciu minimalnej mocy, lecz o dużych zapewne skutkach? Na razie nie potrafimy posegregować wielorakich skutków biologicznych owej ingerencji, obserwowanych pod postacią chorób cywilizacyjnych o dziwnej etiologii. Czy nie wkroczył już do akcji dezintegrujący czynnik elektromagnetyczny z zewnątrz? Zresztą skutki dosięgły nie tylko koordynacji tkankowej, ale również psychofizycznej i hormonalnej. Szwy konstrukcji człowieka poczynają “puszczać". Fastrygujemy je intensywnie korzystając z rozwoju medycyny i dzięki temu brak nam obiektywnych kryteriów oceny, jak dalekie nastąpiły zmiany w konstrukcji i funkcjach człowieka.
Powstało zupełnie nowe prawo naczyń połączonych - prawo elektromagnetyczne: w naczyniach zbudowanych z półprzewodników i mających kwantowe sprzężenie procesów chemicznych z elektronicznymi energia może się “przelewać" również elektromagnetycznie. To “przelewanie" dokonuje się zresztą w biologicznym układzie samorzutnie generującym falę, drugi układ zaś ją pochłania lub częściowo odbija. Można więc “odżywiać" układ elektroniczny fotonami. Z doskonałym powodzeniem wykorzystało ten pomysł życie w fotosyntezie, i zresztą nie tylko w niej. A jeśli w przyszłości będziemy zamiast krwi przetaczali wprost życiodajne elektrony z łaskawego dawcy albo z technicznego urządzenia? I tak je przecież pobieraramy lub oddajemy, zależnie od stanu zjonizowania środowiska. Elektromagnetyczne lub elektroniczne “dożywianie" to odwieczny proces biologiczny. “Odżywianie" elektroaerozolem jest kwestią równowagi elektrycznej między organizmem a środowiskiem. Trzeba człowieka “dokarmiać" aerozolem o ujemnym ładunku, a ładunek elektryczny chemicznego środowiska jest godniejszym uwagi problemem niż same dymy i zapylenie atmosfery. Bioelektroniczna konstrukcja i normalne funkcjonowanie życia wymagają uwzględnienia elektrycznej charakterystyki środowiska.
Życie niezaprzeczalnie jawi się jako stan kwantowy w półprzewodzącej masie białkowej. Można by je po traktować jako elektrodynamiczne zjawisko, które przebiega w jakiejś relacji do elektromagnetycznej próżni fizycznej. Elektrodynamika kwantowa przewiduje wpływ prądu elektrycznego lub pól elektromagnetycznych na zmianę charakteru próżni. Drgania zerowe próżni przestają być takimi na skutek wirtualnego powstania cząstek i próżnia ulega polaryzacji, traci swój zerowy stan. Energia próżni przestaje być zerowa, czyli można do tej energii podłączyć sączek i pobrać ją. Między życiem i próżnią wystąpiłby wtedy gradient, a więc stan odpowiedni dla “przelewu" energii.
W tym miejscu narzucają się dalekie analogie między generowaniem cząstek elementarnych a powstaniem życia. Sądzono początkowo, że cząstki elementarne powstały w historii Ziemi jednorazowo, podobnie jak życie. Dziś umiemy już odczytać powstawanie cząstek jako kwantowy proces oddziaływań z próżnią. Nasze pojęcia, o życiu na razie nie uległy zmianie. Niedługo jednak może uda się stwierdzić, że pewne elementy życia powstają i dziś, ale w tak minimalnym czasie zawartym między ich powstaniem i anihilacją, że w istocie są niedostrzegalne. Wyłania się więc obraz życia, które powstawałoby i unicestwiało się ustawicznie, tak jak ustawicznie następuje generacja pary pozyton-negaton i jej anihilacja do fotonu i jak ciągle przebiega metabolizm, w którym procesy anabolizmu nieuchronnie prowadzą do procesów katabolizmu. Powstaje interesujący problem: możliwość pompowania energii ze spolaryzowanej próżni do życia. A może istnieje energia “martwa", a więc nie wchodząca w obieg? Jeśli jednak życie jest stanem kwantowym, który oddziałuje z tą energią, to uruchomienie rezerw energetycznych zdeponowanych w próżni nie wydaje się przedsięwzięciem całkowicie nierealnym. Nasuwa się w tym miejscu zagadkowa rola świadomości, a jeszcze bardziej jej natury. Z jednej strony jej stresowe działanie na układ, z drugiej znów - antyentropijne. Czy świadomość - kwantowy stan życia o wszelkich znamionach pola elektromagnetycznego - nie może być sączkiem filtrującym energię do biologicznego układu? Niestety, zbyt mało znamy stany krótkotrwałe i rolę minimalnych czasów w energetyce życia. Dopiero niedawno odkryto stan metastabilny życia. Jednak niespokojna świadomość pracuje dalej. Czy nie udałoby się wykorzystać nadmiarową produkcję techniczną pól elektromagnetycznych? I, miast uważać je za czynnik destruktywny dla więzi psychologicznej, czynić z nich źródło energii? Odzyskanie energii elektromagnetycznej z tła winno zaoszczędzić pewną ilość związków organicznych traconych na procesy katabolizmu. Nie uda się wyeliminować zupełnie katabolizmu, gdyż uniemożliwia to natura plazmy w ogóle a tym samym i bioplazmy; musi następować jej degradacja, by dokonał się następny akt - jej stabilizacja - odpowiadający anabolizmowi.
Należałoby więc najpierw albo życie umieścić w fizycznej próżni, pozbawionej pośredników środowiska biologicznego, albo wziąć najelementarniejszą jednostkę życia, a więc życie w “kwantowej skrzynce biegów". Mimo wszystko wydaje się, że jesteśmy dopiero w drodze do odkrywania możliwości, jakimi dysponuje stan materii określany życiem. Ciągle operujemy makroskopowym stanem życia, nawet wtedy, gdy po raz pierwszy usiłujemy zejść w jego kwantowe, denne regiony.
Coraz labilniejsza więź psychosomatyczna budzi zadumę nad jutrem życia. W pędzie do własnej wielkości człowiek nie czuje zmęczenia. Ogarnia go ono dopiero wtedy, gdy mu się coś nieokreślonego w radości osadzi, gdy - po zaspokojeniu wszystkich pragnień - brak mu czegoś, na co nazwy żadnej nie stworzył.
Skoro nie można mobilizować biosu do pewnego optimum, pozostaje tylko możliwość racjonalnego mobilizowania świadomości. Czerpie ona owe siły z tej samej puli energetycznej, co życie. Ale wszak świadomość jest punktem honoru i ambicją człowieka. Zmęczenie w niej się właśnie zaczyna - nawet we śnie nie umie człowiek wyciszyć świadomości. Gdyby ją wyciszył... Lęka się, że to uczyni w nim pustkę.
Wytworzenie świadomości było etapem ewolucji ku hominizacji, zresztą na pewnym odcinku wspólnym ze zwierzętami. Do pewnych granic rozwoju była ona czynnikiem decydującym rzeczywiście o postępie w rozpoznawaniu makroświata materialnego. Kolejny etap hominizacji - to eliminowanie świadomości. Chodzi tu o tak minimalny rozmiar masy i rodzaj energii, że nie uwzględniono jego odbioru w konstrukcji receptorów zmysłowych. Największy zryw intelektualny człowieka zaczął się w chwili, gdy świadomość receptorowa przestała mu wystarczać w kwalifikowaniu rzeczywistości.
Przekroczyć barierę świadomości jest dla człowieka dużo trudniej, niż oderwać się od ziemskiej grawitacji. Świadomość trzyma człowieka na uwięzi inteligencji. Świat infra- i uitraświadomości jest znacznie bogatszy niż wycinek świadomości opartej na podkładzie receptorów zmysłowych. Energetyczne środowisko życia znajduje się bowiem w tych dwóch krańcach skali, gdzie recepcja nie jest już czymś istotnym. Zamykanie się w sferze doznań i operowanie świadomością tego typu jest odmierzaniem świata w takich proporcjach, w jakich żaba ocenia muszkę.
Homo electronicus nigdy nie poznałby swej natury, gdyby ją odmierzał tylko świadomością. Ciekawe, że siła świadomości jest tak wielka, iż nawet fizyk-specjalista w zakresie mechaniki kwantowej, który mówi o niestosowalności kryteriów świadomościowych do tej dziedziny, zabierając głos w dyskusji o kwantowych podstawach życia, wychodzi z pozycji świadomości. Zapomina po prostu, że rygory fizyki, które zresztą wymyślił, obowiązują również jego.
Jeśli Homo electronicus jest tym, czym jest, to nie dzięki świadomości. Ta go właśnie hamowała.
Bioelektronika jest zapewne pierwszą próbą wyrwania się z kręgu fizjologii i anatomii bez uciekania się do abstrakcji. Jest cofnięciem się w kwantowy świat życia. Na kwantowej fali nośnej realizuje się integracja i zróżnicowanie wszelkich szczebli i stopni, istnieje czynnik przenikający gradację konsystencji masy biologicznej - fala elektromagnetyczna. W przyszłości elektromagnetyczne strojenie człowieka lub wymiana w nim jego żywych półprzewodników na nowe będę dokonywane jako regenerowanie bazy materiałowej a może raczej - jako zasilanie ze źródła elektronów, choćby w formie elektroaerozoli (co już stosuje się w terapii); będzie to zwyczajne “tankowanie" organizmu. Przyroda czyniła to od samego początku. Wmontowanie mikroukładów elektronicznych regulujących funkcje organizmu będzie sprawą przyszłej fizyki medycznej.
Tymczasem, by się przypadkiem nie znaleźć w rozkosznym disneylandzie, należy wspomnieć o ciemnych stronach niedalekiej przyszłości.
Na jesieni 1977 roku odbyło się już drugie spotkanie największych ekspertów z 14 najbardziej rozwiniętych technologicznie krajów świata. Komisja rozbrojeniowa ONZ w Genewie została bowiem zaniepokojona możliwościami - a tym samym chyba już dokonanymi próbami - użycia broni falowej, a więc elektromagnetycznej. W przyszłości specjalistom od teletransmisji, biedzącym się nad rozszyfrowaniem informacji zakodowanej na niewinnej pod względem mocy fali, owo rozszyfrowanie ułatwią efekty. Na fali nośnej nadano śmierć! Śmierć rezonansową. Tylko ktoś z ograniczoną wyobraźnią może sądzić, że fala elektromagnetyczna niesie wyłącznie muzykę lub wiadomości.
Przedmiot antropologii - człowieka - można poznawać z różną dokładnością. Termin zaś “antropologia" bez przymiotnika oznacza jej klasyczne wydanie, a więc rozpatrywanie człowieka w morfologicznej i anatomiczno-fizjologicznej skali. Jest to pierwsze przybliżenie, uproszczone. Skalę poznawczą przejmuje antropologia od biologii.
Z chwilą powstania biologii komórkowej, z jej biochemiczną funkcjonalnością, wyłoniło się drugie przybliżenie. Powstała też antropologia cytologiczna. Precyzja badań przesunęła się wreszcie ku jeszcze mniejszym rozmiarom, powstała biologia molekularna. W następstwie zjawiła się antropologia trzeciego przybliżenia - molekularna.
Na krajowej Sesji Naukowej Polskiego Towarzystwa Antropologicznego (13-14 czerwca 1979 roku w Warszawie), rozważającej “Filozoficzne aspekty antropologii", autor zaanonsował konieczność powstania antropologii kwantowej, istnieje bowiem kierunek w naukach o życiu, który nazywa się bioelektroniką. Tak zarysowało się najdokładniejsze, czwarte przybliżenie w poznaniu człowieka.
Jest to pierwsza w ogóle próba przełożenia opisu człowieka z makroskopowego wymiaru na kwantowe pojęcia. Próba ta, jak i wiele następnych, musi być niedoskonała. Przyroda natomiast ma swoje sposoby organizowania człowieka od kwantowego abecadła przez molekularną i chemiczną gradację do gatunkowej swoistości. Podejmowana tutaj próba nie jest więc iluzoryczna, chodzi bowiem o prawidłowe odczytanie dzieła przyrody.
Słowo “człowiek" posiada różnorakie znaczenie, zależnie od badawczej precyzji. Homo electronicus nie jest więc pustym terminem, lecz wyraża pewną skalę dokładności, w tym wypadku najbardziej podstawową. W organizm człowieka można wnikać z różną precyzją. “Obiegowo" człowiek rozważany jest zawsze w pierwszym przybliżeniu. Antropologia, tego rzędu wielkości jest natomiast pospolicie uprawiana profesjonalnie, jak i amatorsko. W pierwszym przybliżeniu figuruje się w księgach ruchu ludności, pełni się zawodowe funkcje, w tym też przybliżeniu wystarcza umrzeć (śmierć kliniczna). W naukowym poznaniu człowieka sięga się jednak do następnych przybliżeń. W naszym wypadku do najgłębszego - czwartego przybliżenia bioelektronicznego, czyli kwantowego.
Odpowiednie przybliżenie nie przedstawia większych komplikacji. Trudność występuje dopiero, kiedy się pragnie przejść z jednego przybliżenia do następnego, wlokąc, za sobą wyobrażenia, które w żadnym wypadku nie mieszczą się w następnej skali. Może w przyszłości postaramy się o sformułowanie praw transformacji dla bezpośredniego przejścia, na przykład z przybliżenia anatomiczno-fizjologicznego w kwantowe.
Nie ma też uniwersalnego języka dla wyrażenia człowieka na całym jego “przekroju", we wszystkich skalach poznania. Język powstał na użytek pierwszego przybliżenia. W tej skali powstały też pojęcia, między innymi psychiki. W sposób więc niedopuszczalny musimy się posługiwać językiem najbardziej uproszczonym dla wyrażenia subtelnego świata kwantowego w człowieku. Człowiek oryginalnie wybrnął też z “zerowego" przybliżenia, którego w ogóle nie ma w biologii, a trzeba je było zaaranżować jako nadbudowę świata myśli, tworząc pojęcie psychiki. Po prostu na ten temat nie mówi się nigdzie w nauce. Ponieważ w naukach biologicznych nie wyraża się ten świat żadnym przybliżeniem, dlatego najlepiej określić je zerowym, czyli “powyżej" biosu.
Poszukiwanie łączności w organizmie dało anatomię lokalizującą poszczególne funkcje na zasadzie fizjologicznej ciągłości. Resztę braków poznania wypełnił człowiek “kombinatoryką", którą nazwał rozumowaniem. Nakrył się piramidalną czapką, na jej szczycie umieścił abstrakcję. Strefę między anatomiczną głową i abstrakcyjnym szczytem nazwał rozumem. Zdolność nakładania kończyn na przedmioty i swobodę ich wyboru określił jako sytuacje decyzyjne, dawniej określane jako wolna wola. Natomiast transformację abstrakcyjnych pojęć na konkretne przeżycia i reakcje układów nerwowego i hormonalnego mianował uczuciami, czyli strefą emocjonalną. Powstał więc twór biologiczno-abstrakcyjny, w którym racjonalne jest tak wymieszane z irracjonalnym, że żaden mędrzec nie potrafi rozwiązać tego jedynego węzła hominidalnego.
Tak sobie człowiek uładził trudności poczynając od pierwszego przybliżenia “w górę". Nie uczynił natomiast nic w kierunku coraz dokładniejszych przybliżeń. Nic dziwnego. Wymyślone, czyli racjonalne, poznanie człowieka wyprzedziło o kilkanaście wieków jego molekularną i biochemiczną znajomość. Obowiązywał przecież w biologii anatomiczny i fizjologiczny start; towarzyszył mu abstrakcyjny skok myślowy mimo wszelkich trudności sfery emocjonalnej. Tak wytworzył się w naszych pojęciach “dubeltowy" człowiek - biologiczny i psychiczny - spojony bliżej nieokreśloną psychosomatyką, a więc jeszcze jedną niewiadomą o posmaku biosu i psyche.
Kwantowa antropologia stawia dopiero pierwsze kroki szukając właściwego wyrazu. Mimo wszystko wybrać należy to niewdzięczne i kontrowersyjne przybliżenie w poznaniu człowieczej aktywności. Na codzienny użytek wystarcza wprawdzie obracanie się w kręgu makroskopowego przybliżenia w poznaniu natury człowieka. W chorobie i poważnym zagrożeniu życia sięga się już do drugiego, trzeciego, a obecnie też do kwantowego, czyli czwartego przybliżenia. Tytułem przymiarki wybrać można dwa przejawy aktywności ludzkiej, tak znamienne w codziennym byciu - szukanie wpływu na drugiego osobnika, czyli najszerzej pojmowana dominacja, i miłość. Przełożenie wybranych epizodów działalności, znanych dobrze z pierwszego przybliżenia, na język wyrażający ich treść w rozmiarach kwantowych jest wprawdzie niedopuszczalne ze względu na poprawność pojęciową, ale jednocześnie stanowi doskonałą ilustrację trudności i nowości problemu.
Oddziaływanie mające na celu narzucenie komuś własnego stylu myślenia może w tej skali być rozumiane jako dynamika organizmu przy dwustronnych relacjach. Słowo “siła" jest tu odbarwione psychologicznie, stanowi jednak element konieczny do wyrażenia dynamiki. Bogactwo reakcji jawi się tu jako wynik anizotropii.
Należy do antropologii wprowadzić to nowe pojęcie. Nie ma lepszego wyrażenia sprzeczności działań i polarności natury niż anizotropia. Psychofizyka, psychosomatyka, racjonalna irracjonalność, zwierzęce ideały, uskrzydlony bios, “przebóstwiona" materia, stałość zmienności, nielogiczna racja, uparta pomyłka czy pokręcona prosta i tym podobne sprzeczności praktycznie realizowane wyrażają tylko końcowy wynik dynamicznej anizotropii człowieka.
Anizotropia zapewnia odbiór działania drugiego dipola ludzkiego, warunkuje jego ruchliwość i amplitudę wahań, względność ustawień, całą gamę płynności stanów, znamienną dla dynamiki człowieka łącznie z sumą konfliktów i sprzeczności. Stanowi to jednocześnie cały sytuacyjny koloryt życia.
Wróćmy do obrazu ludzkich dipoli. W czwartym przybliżeniu rozpatrywania układ dwóch dipoli stanowi parę oscylatorów emitujących pole elektromagnetyczne. Zdolne są one do synchronizacji, czyli drgań w zgodnej fazie, albo pracują z tendencją do wzajemnego wyciszania się na skutek znalezienia w sytuacji różnej fazy. Prawda, zapomnieliśmy, że w tym przybliżeniu nie mają znaczenia pojęcia makroskopowego świata, tym samym dezaktualizują się obiegowe pojęcia o człowieku. Z tych również powodów świadomość w kwantowych rozmiarach oznacza zupełnie co innego niż ów termin wzięty z psychologii czy fizjologii centralnego systemu nerwowego. Ogólnie i najbardziej tolerancyjnie biorąc, świadomość jest sytuacją dojścia informacji do układu. Lecz co to jest świadomość w swej naturze? Na razie ani psychologia, ani fizjologia nie mogą dać na to odpowiedzi. W kwantowym wymiarze “świadomość" również jest informacją docierającą od jednego oscylatora do drugiego; w tym przypadku wiadomo przynajmniej tyle, że świadomość winna posiadać elektromagnetyczną naturę.
Gdzie wobec tego należałoby poszukiwać takiego dipola w człowieku? Pytanie znowu nielogiczne, w czwartym przybliżeniu nie pyta się o zlokalizowanie stanów kwantowych. Istnieją one wszędzie tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje metabolizm i zachodzą procesy elektroniczne. A może w kwantowej skrzynce biegów życia? Najprawdopodobniej tak. To nie brak przekonania, a jedynie poprawność określenia zdarzeń kwantowych; przedstawiają one bowiem tylko prawdopodobieństwo ich występowania. Żywy człowiek, znany z codziennej obserwacji, stanowi sumaryczne prawdopodobieństwo występowania tych zdarzeń. Ta niezmierna ilość drgających oscylatorów kwantowych może w organizmie powodować przesuwającą się falę z wypadkowymi fluktuacjami odbieranymi makroskopowo jako rytm biologiczny. Tak odbieramy przecież metaboliczną falę, która wyraża zdrowie lub chorobę, apatię czy zmęczenie, zatrucie albo głód lub halucynacje ponarkotyczne.
Pedagogiczny zabieg polegałby - w odniesieniu do drugiego człowieka - na wytworzeniu rezonansu w odbiorniku, czyli na wewnętrznym zsynchronizowaniu obiektu przez narzucenie mu nowej częstości. Ponieważ chodzi o stan drgającego dipola, należałoby przede wszystkim wprawić go w ruch o wymuszonej częstotliwości lub nadać takie spolaryzowanie jego anizotropii, by posiadał lekkie przesunięcie bieguna w narzuconym kierunku, przy pełnym zachowaniu indywidualności. Jego biegunowość staje się dynamicznie ukierunkowana.
Jak się wobec tego zachowa cały zespół poddany zabiegowi pedagogicznemu w tej interpretacji? Suma osobniczych dipoli musiałaby stanowić układ zgodnie spolaryzowany w pożądanym kierunku. Takie układy dipolowe nazywa się w fizyce elektretami. Pedagogicznie byłby to zespół “ustawiony", czyli zgodny z polem nałożonego działania. Odchylenia od elektretowego uniformizmu nazywa się tu niesfornością, trudną psychiką, aspołecznością, w najlepszym razie złożoną indywidualnością.
Dla nadajnika mogą się okazać korzystne pewne predyspozycje znane w skali makroskopowej z psychologii wychowawczej i dydaktyki. Bioelektronicznie rzecz biorąc “nadajnik" musiałby dysponować odpowiednią mocą konstrukcji, minimalnym poziomem szumów własnych, a więc niewielką tolerancją własnego nieskoordynowania. Ponadto zdolnością koncentracji świadomości, umiejętnością jej ukierunkowania z dużą możliwością kolimacji świadomościowej wiązki. W języku psychologów nazywa się ta ostatnia umiejętność uwagą.
Uwaga byłaby zdolnością skupiania świadomości w zbieżną wiązkę. Zwierzęta posiadają te same zmysły i system nerwowy, mają też świadomość, ale niejako rozproszoną, bez możności jej kolimacji. Robią wrażenie otępiałych w porównaniu z człowiekiem, choć rozróżniają bodźce, ale z jakimś nieostrym wewnętrznym odbiorem, bez możliwości koncentracji oraz wzmocnienia. Nie osiągnęły jeszcze fazy ludzkiej, znajdują się tuz pod nią. Ich rozeznanie stanowi “ciecz informacyjną" rozlaną i niemożliwą do pozbierania. Kolimacja dała spunktowanie, pewną ostrość odbioru, w dalszym następstwie uwagę i refleksję. Zwierzęta nie wykorzystały w tym kierunku nawet pamięci. Na skutek braku spunktowania informacji w sobie nie istnieje korelacja, a kojarzenie daje wrażenie przeciągania pamięciowej łączności między niezbyt ostrymi punktami odniesienia. Po prostu “informacyjna chmura" przynoszona zmysłami nie wytworzyła dostatecznie zlokalizowanych ośrodków odbioru. Byłby to stan najbardziej podobny do kwantowego. Tak się tam bowiem przedstawia chmura elektronowa. Przedstawiony wyżej proces nie jest samym domysłem, skoro jedną z cech ewolucji systemu nerwowego jest anizotropowe zorientowanie rozwijające się w mózg i związana z tym koordynacja i lokalizacja odbioru.
Nie posiadamy definicji podstawowej cechy człowieka - jego świadomości. W znacznym stopniu musi też być nieoznaczone wszystko inne, a więc przejście od systemu nerwowego i receptorów do refleksji czy procesów decyzyjnych w znaczeniu psychologicznym. Z racji wielorakiej i złożonej dynamiki człowieka bioelektronika sięga z konieczności do energetycznych podstaw, zarówno w charakteryzowaniu życia, jak i świadomości. Wynika to z czwartego przybliżenia - kwantowego.
Nie wiemy, na czym polega wpływ przyrody na człowieka, czy działają walory krajobrazowe i zdolność estetycznych reakcji, czy znalezienie się w sferze interferujących wpływów falowych. Człowiek inaczej odbiera przyrodę, kiedy uczestniczy w jej scenerii nad ranem, gdy po wschodzie słońca geoelektryczne pole atmosfery posiada inny potencjał i inny stan zjonizowania, osiągające maksimum o godzinie dziewiątej. Biometeorologia, która z punktu widzenia biochemicznego początkowo wydaje się szokująca, jest w świetle bioelektronicznego modelu naturalnym sposobem reagowania organizmu. Dwie strony - ludzki nadajnik i detektor - znajdują się pod wpływem trzeciego partnera energetycznego - środowiska.
Nie tylko aura pogodowa odbierana wizualnie, ale stan nawilgocenia, zjonizowanie powietrza, stężenie aerozoli, praca technicznych generatorów pól elektromagnetycznych, wypadkowy rytm biologiczny, zwłaszcza w zespołach żeńskich, są realnościami wymagającymi uwzględnienia w celowym oddziaływaniu człowieka na człowieka.
Może niektóre zdarzenia, będące dotychczas w kompetencji psychologii, trzeba będzie przekazać wnikliwszej interpretacji synchronizacyjnej bioelektronicznych oscylatorów. Nie musi to przekreślać założenia, że psychika znajduje się również w kręgu energetycznych oddziaływań.
Czekają na opracowanie zagadkowe zbiorowe psychozy średniowiecznych biczowników, epidemie schizofrenii czy histerii; towarzyszący tym zjawiskom ogólny klimat można wyjaśnić opierając się na podstawach bioelektroniki. Na razie mielibyśmy tylko jeden wskaźnik wyrównywania rytmu biologicznego, tym razem menstruacyjnego, wśród studentek eksperymentalnego zespołu w USA. Nie da się tego wyjaśnić czynnikami psychicznych oddziaływań. Wyrównanie zaś biegu nieliniowo pracujących oscylatorów bioelektronicznych wydaje się dosyć bliskie prawdy.
Człowiek traktowany w pierwszym przybliżeniu, a więc jako wypadkowa niezliczonych oscylatorów kwantowych, człowiek widziany ponadto w populacji i parametrze czasu może być podmiotem fluktuacji wielkich ruchów kulturowych i naukowych. Fluktuacje te nie muszą posiadać jedynie uwarunkowań molekularnych, gdyż należałoby wówczas przyjąć istnienie genu genialności, a obok tego genu kretynizmu i najliczniejszych genów przeciętniactwa. Istnieje przecież znany w geofizyce zachodni dryf kontynentów, odpowiadający im dryf ośrodków wulkanicznych i trzęsień ziemi, pól geomagnetycznych i prądów tellurycznych. Czy nie należy przyjąć fluktuacyjnego rozkołysania fali świadomościowej o elektromagnetycznych cechach? Ta fluktuacyjna fala ludzkich oscylatorów tworzyłaby w bliżej nieokreślonych odstępach czasu wysokie rozkołysanie genialnej myśli twórczej w sztuce i nauce, z tą przedziwną konstelacją wybitności w jakiejś epoce, wyższej od przeciętnej.
Electronicus nie fantazjuje, tylko konsekwentnie myśli. A jeśli międzyludzkie oddziaływanie znajduje się w sztucznym polu energetycznym? Z punktu widzenia humanisty jest to nic, ze stanowiska bioelektroniki - dużo. Można przecież zastosować desynchronizującą częstość, można spowodować też efekty zdudnienia z jakimś podstawowym rytmem. Przy znajomości rezonansowej częstotliwości można by się pozytywnie włączyć i odpowiednio wzmocnić oddziaływanie. Electronicus nie wyklucza implantacji ferrytowej mikroanteny w celu bezpośredniego przekazu informacji z organizmu do organizmu. Populacja ludzka znajduje się w naturalnym kręgu informacyjnym żywych nadajników. Istnieje też jakaś wypadkowa gęstość nasycenia biotycznego, która stanowi elektromagnetyczne tło życia. Bez przesady można je określić jako elektromagnetyczny puls życia na Ziemi.
Miłość natomiast sięga nie tyle strony poznawczej, co emocjonalnej. Nic łatwiejszego jak odnieść sferę emocji do podwzgórza i podkorowych struktur, podobnie jak u zwierząt. Miłość istnieje przecież u ryb, macierzyńskie i ofiarne oddanie znajduje się wśród ptaków, rytuał godowy zaobserwowano u płazów i niektórych owadów. Kolorowy świat ludzkich uczuć byłby więc zoologicznym dziedzictwem, decydują przecież te same ośrodki mózgowe. Mimo wszystko miłość stanowi jakiś swoisty świat ludzki. Istnieją więc jakieś przetworniki fizjologicznych procesów mózgowia i hormonalnej działalności na głębokie przeżycia ludzkie. Transformatory te ukryła jednak przyroda w swoich sejfach. Nie mamy tam, na razie, dostępu. Z niewiadomych powodów człowiek określił funkcjonowanie kory mózgowej w sferze rozeznania i logiki jako racjonalne, natomiast przeżycia ulokowane w ośrodkach podkorowych i podwzgórzu mianuje irracjonalnymi. Tak uczynił on z siebie makroskopowy dipol z jednym biegunem logiki i drugim biegunem irracjonainości. Na jednym krańcu tego dipola umieścił mózg generujący falę elektromagnetyczną, w odległości zaś około 30 centymetrów ulokował drugi generator pól elektromagnetycznych, odpowiedzialny za emocjonalną irracjonalność, serce.
W miłości nie ma chęci dominowania i nastrojenia na własną częstość, natomiast jest dążenie do pozyskania przychylności i tworzenia rezonansu z drugim obiektem, by w tym rezonansowym współbrzmieniu znaleźć świat satysfakcjonujących przeżyć. Człowiek nazwał je irracjonalnymi, ponieważ bez włączenia uczuciowego rozrusznika rzadziej mu się na serio udaje logiczne przestrajanie drugiego osobnika. Emocjonalne konflikty są żywsze i głębsze od racjonalnych rozbieżności i wychowawczego niekiedy fiaska zabiegów.
Stany emocjonalne zmieniają zdecydowanie metabolizm, przyspieszają proces starzenia się tkanki łącznej, tonizują lub desynchronizują akcję serca; nazywane stresorami psychicznymi żłobią głęboki ślad w równowadze organizmu; stany emocjonalne mogą też być wywołane sztucznie przez drażnienie prądem elektrycznym odpowiednich ośrodków mózgowych. Emocje wykazują działanie energetyczne, u swych podstaw ostatecznych podlegają więc prawom kwantowym, podobnie jak ogólna energetyka życia i świadomość.
Z biegiem ewolucyjnego czasu doszło do wytworzenia odpowiednich ośrodków, które zwykle rozpatruje się u człowieka w anatomicznym i fizjologicznym wymiarze. Nie muszą więc dziwić pewne analogie i tożsamości ze światem zwierzęcym, wszak filogeneza prowadziła zwierzęta i człowieka po wspólnej drodze rozwojowej.
Wobec tego należałoby zobaczyć, jak przyroda rozwiązuje problem miłości. Będzie tu chodziło o system najbardziej naturalny i pierwotny. Zbliżenie dwóch osobników nie różniących się nawet między sobą spotyka się już u najstarszych grup systematycznych, bo u bakterii i glonów. Byłby to więc “obyczaj" znany przynajmniej od trzech miliardów lat. Wytworzenie różnicy płci ma za sobą bardzo starą praktykę. Życie poszukuje życia, by zapewnić ciągłość życiu. To najstarsze i najpierwotniejsze prawo życia.
Życie kocha się w kontrastach i znajduje w nich pełnię urzeczywistnienia. Miłość i życie stanowią nieprzypadkową kompozycję. Minimalne zróżnicowanie chromosomu męskiego Y i żeńskiego X w postaci większej emisji fotonów przez chromosom męski daje podstawę przekazywania życia.
Grawitacja płci i miłość stanowią oddzielny rozdział biosfery w ogóle, a w szczególności u człowieka. Larysa Siniugina określa “dwoistość płci jako wielką zagadkę, ostateczną granicę naszego poznania". Jak i kiedy wystartowała odmienność płci i na jakiej zasadzie rozwinęła się jej wzajemna grawitacja - nie wiadomo. W biochemicznym modelu musiałaby to być odmiana chemicznego powinowactwa, w bioelektronicznym schemacie raczej dwuimienność pól elektrycznych. A może dwie przeciwnie spolaryzowane fale elektromagnetyczne wpadając w splot wyrównują swój bieg w postaci wspólnej wiązki? Homogenna masa komórek posiada jakieś zróżnicowanie, które daje się zaobserwować w postaci wzajemnego poszukiwania się jeszcze przed wytworzeniem rozdzielności płci. Mimo rzekomej chemicznej i elektronicznej tożsamości różnice muszą istnieć. Inaczej zostałaby tylko spolaryzowana fala elektromagnetyczna, która nie narusza chemicznej ani elektronicznej indywidualności.
Czym więc byłaby kwantowo rozpatrywana miłość? Echem splecionych przed miliardami lat dwóch przeciwnie spolaryzowanych fal. Czas zamknął je w molekularny kształt dwóch wstęg zasad azotowych splecionych w nici DNA o przeciwnych kierunkach, o których nie wiadomo, ani jak się splotły, ani w jaki się sposób rozplatają w przekazie życia. Archaiczny sprzed miliardów lat splot dwóch odwrotnie spolaryzowanych fal zamkniętych w molekularnym kształcie DNA byłby więc energetycznym obrazem miłości w kwantowym i molekularnym przybliżeniu.
Electronicus poszukuje pradawnego rodowodu nawet dla swej miłości. Świadomość, miłość i życie stanowią trio wyrażające ciągle tę samą niepodzielną naturę. Człowiek nie wymyślił niczego nowego. Rozwinął tylko i udoskonalił, pogłębił i wzbogacił kwantowe predyspozycje. Życie pulsujące rozeznaniem i dopełniane miłością nawet w tym molekularnym i elektromagnetycznym wydaniu jest bardzo człowiecze w genezie i następstwie.
Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego zoologiczni krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym, czym jest. Wie o tym. Daremnie dyskutować o pierwszeństwie logicznych racji czy biologicznych podstaw w ostatecznym procesie hominizacji. Te dwie strony są nieodłącznie związane z naturą człowieka, ale miłość wybiega daleko poza prawidłowość rozumowania i prymityw zapłodnienia znany już u glonów. Emocjonalna strona nie tylko mobilizuje człowieka do walki i obrony, do poszukiwania płci - jak u zwierząt - ale dynamizuje pracę, myślenie, twórczość, poświęcenie ofiarne w potrzebie, stwarza barwny i dynamiczny świat, tak znamienny dla człowieka. Emocjonalna sfera nie mniej od racjonalnej stymulowała szybką hominizację.
Życiem rządzą prawa fizyki i chemii, ściślej - prawa geofizyki i geochemii. Mówiąc bardziej ogólnie - życiem rządzi środowisko. Człowiek wprowadził nowy czynnik. Lecz nie, człowiek nie może wprowadzić niczego, co by nie mieściło się w jego naturze. Człowiek tylko udowodnił, że życiem sterują również procesy jego świadomości. Wyrzekając się antropomorfizmu, należałoby mówić o autokatalitycznym działaniu życia na rozwój życia. Znaczy to, że prawa biologiczne stanowią czynnik rozwojowy nie mniejszej wagi niż prawa geofizyki i geochemii. Życie nie jest bowiem tylko biernym elementem przyrody wytrzymującym presję środowiska, które zmusza je do nowych odpowiedzi gatunkowych. Człowiek nie jest wyjątkiem w narzucaniu środowisku swych upodobań, jednakże owo narzucanie zaznacza się u niego w sposób krańcowy, gdyż stanowi on ostatnie ogniwo ewolucyjne. Pewne cechy życia winny więc w nim wystąpić w sposób najbardziej charakterystyczny. Jednym z praw biologicznych jest zajmowanie w miarę rozwoju coraz czynniejszej pozycji wobec środowiska. Pod tym względem człowiek zachowuje się szczególnie: modyfikuje warunki nawet z biologiczną szkodą dla siebie. Dynamika człowieka przerasta jego logikę, przynajmniej logikę biologiczną.
Konflikt człowieka ze środowiskiem nie jest wynikiem losowych zmian tego ostatniego, lecz efektem świadomej działalności ludzi. Spirala ewolucyjna przybrała kształt dosyć pomysłowy: z jednej strony następuje przyspieszenie rozwoju świadomości u człowieka i brak kontroli nad skutkami tego przyspieszenia, z drugiej znów strony środowisko nie wytrzymuje ciśnienia ludzkiej świadomości. Efekty są obustronne. Stosunek człowieka do środowiska nabiera charakteru coraz bardziej agresywnego i bezwzględnego, środowisko natomiast, przekształcane bez oglądania się na jego równowagę, trafia w podstawy ludzkiej egzystencji. Ta sytuacja nie zmieni się, gdyż kierunku działalności człowieka nie odwróci nawet groźba następstw. Po prostu musiałby stworzyć zupełnie nowy styl zaangażowania świadomości. Na to jest za późno w rozwoju gatunku Homo sapiens. Może on, stosując inżynieryjną sztukę łatania wyrw, tylko opóźnić niebezpieczeństwo. Ewolucja człowieka, rozpatrywana od strony mechanizmów świadomości, zmierza ku przeznaczeniu tak charakterystycznemu dla ewolucji biosfery w ogóle - ortogonalności głównych kierunków rozwojowych w połączeniu z niemożnością powstrzymania jej biegu.
Ekstrawertyzm produkcyjny człowieka, wyrażający się w nastawieniu na wydajność wypełniającą środowisko, według wszelkiego prawdopodobieństwa winien dać dwa skutki: spłycenie wartości wewnętrznych człowieka i “uduszenie się" biotycznego środowiska na skutek przeładowania nienaturalnymi dla niego tworami.
Dla środowiska wszystkie, nawet najpiękniejsze i największe, dzieła ludzkie są tylko zanieczyszczeniem wyprodukowanym przez świadomość człowieka. Dla naturalnego środowiska zanieczyszczające je dzieła ludzkie są niczym więcej, jak tylko produktem katabolizmu myślowego.
Tak więc ludzkość stanęła wobec problemu wypierania naturalnego środowiska na rzecz wytworzonego przez siebie. Środowisko będzie więc coraz bardziej “ludzkie" i w tym samym stopniu coraz mniej biologiczne. Czynniki adaptacyjne wprawdzie działają na rzecz samoobrony organizmu przed szkodliwością czynników zewnętrznych, ale nie można zapominać, że ewolucyjne przyspieszenie człowieka znacznie wyprzedza zdolności samoregulacyjne organizmu. Wydaje się to paradoksem ewolucyjnym, ale człowiek psychicznie przeskoczył swe biologiczne możliwości w najprawdziwszym salto mortale. Byłoby to samobójstwo dokonywane z udziałem świadomości, choć bez żadnego zamiaru. Paradoks nieświadomej świadomości nie jest aż tak paradoksalny. Już znacznie wcześniej, przy określaniu nie tyle różnic, co analogii między życiem i świadomością, stwierdzono, że psychologiczne pojęcie świadomości, wyprowadzone zresztą z fizjologii zmysłów, jest bardzo mylące w odniesieniu do kwantowych podstaw życia. W nich świadomość i życie zbiegają się i razem noszą cechy energetyki.
Konstrukcja i wydajność człowieka, określane - w bliżej nieznany sposób - jako siła woli, wskazują, że bilans energetyczny organizmu przewiduje znacznie większe zapasy energii, niż są one potrzebne do uruchomienia wszystkich jego czynności biologicznych. Nie wiadomo, jakimi rezerwami dysponuje układ żywy, skoro jego wytrzymałość na zmęczenie, ból i psychiczne znużenie może bardzo daleko przekraczać standardowe wielkości i możliwości. Na podstawie prawa Wiena obliczono temperaturę T dla pracującego mięśnia, emitującego - według obliczeń Mamedowa, Popowa i Konewa - 50-60 fotonów o energii wynoszącej średnio 2,5 elektronowolta z centymetra kwadratowego powierzchni w ciągu sekundy. Należy przy tym przyjąć nierealne założenia: mięsień jest ciałem doskonale czarnym, emitowana energia jest pochodzenia termicznego, wszystkie kwanty pochodzą z maksimum rozkładu promieniowania. Przy takich założeniach temperatura T wynosiłaby w przybliżeniu kilkaset stopni Kelvina.
Mimo wszystko byłoby to klasyczne księgowanie energetycznej puli człowieka. Czy nie lepiej wziąć pod uwagę nieprzeliczalny potencjał dzieł dokonanych w stosunkowo krótkiej historii gatunku, włączywszy w to kulturę, naukę, cywilizację techniczną, zdobywczą ekspansję? Z fizyki pracy umysłowej wiadomo, że zużycie energii jest w niej niewielkie. Czyżby więc człowiek różnił się od zwierząt umiejętnością dokonywania wielkich rzeczy małym nakładem energetycznym? Jeśli tak, znaczyłoby to, że przyroda skonstruowała jedyną w swoim rodzaju maszynę, wykonującą przy minimalnym nakładzie siły olbrzymią pracę. System odpowiednich przekładni energetycznych, zwłaszcza przekładających procesy chemiczne na elektroniczne i odwrotnie, oraz ewolucyjne wytworzenie świadomości refleksyjnej dały mechanizm nie mający precedensu w dziejach: mechanizm o superwydajności podziwianej u człowieka.
Jest rzeczą zrozumiałą, że wszyscy cierpiący na fobię przed redukcionizmem potraktują to ostatnie zdanie jako wyraz chęci sprowadzenia człowieka do poziomu maszyny, a więc jako którąś tam już z rzędu nieudaną próbę. A przecież o takiej “kwantowej maszynie", jak życie, i z takim “adapterem", jak refleksyjna świadomość, nie wykłada się na żadnej jeszcze politechnice, gdyż maszyna ta została skonstruowana według niebywale zazdrośnie strzeżonej licencji przyrody. Skoro więc elektroniczny układ organizmu zbudowanego z półprzewodników wymaga minimalnej energii do sterowania nim, można by z nakładem niewielkich energii wyliczonych na podstawie promieniowania organizmu sterować całkiem skutecznie. Wydaje się, że takim rodzajem sterowania u człowieka jest wpływ świadomości i stanów decyzyjnych. Do tego celu wystarczy rezerwa reprezentowana przez świadomość i stany decyzyjne, jeśli w myśl postulatów bioelektroniki przypisze się im cechy elektromagnetyczne.
Zastanówmy się, czy przypadkiem niebywały potencjał wytwórczy ludzkiej świadomości nie stanowi dowodu właśnie na jej elektromagnetyczną naturę i na bioelektroniczną konstrukcję życia, a nie na wyłącznie biochemiczną. Zgodność zadań, możliwości, wariantów jest dziwnie duża, jeśli porównamy elektroniczne urządzenia techniczne i mózg łącznie ze świadomością refleksyjną.
Wprawdzie w najbliższym czasie nie będzie można jeszcze wyliczyć dokładnej energii psychicznej, czyli energii zamkniętej w dziełach człowieka, jednak zdaje się, że ten potencjał myślowy jest wielki i ciągle rośnie. Nie potrafimy jeszcze ściśle określić energii wiązanej przez biosferę w ogóle, tym bardziej - zamkniętej w myśli ludzkiej. Jednak życie jest na pewno niezwykłym konwertorem i kondensatorem energii na Ziemi.
Bioenergetyki nie można jeszcze potraktować jako problemu już rozwiązanego na poziomie indywidualnego organizmu. Organizmy nie przebywają w izolacji, lecz żyją w zespołach. Jeśli każdy organizm jest elektronicznym oscylatorem emitującym promieniowanie elektromagnetyczne, to moc wypadkowa musi stanowić o gęstości nasycenia w biocenozach. Jest to także rezerwa energetyczna przestrzeni wypełnionej przez populację ludzką. Moc nasycenia jest wielkością realną i mierzalną, wobec tego - ze stanowiska bioenergetyki - populacja jest w pomyślniejszej sytuacji niż osobnik izolowany. Środowisko przy tym nie stanowi jedynie przestrzeni, na której przebywa średnia statystycznie liczba osobników, lecz jest również potencjałem energetycznym generowanym przez żywe układy i przez nie odbieranym. Organizm może więc być zasilany energią zespołu, sam natomiast stanowi zasilacz biologiczny o małej mocy. Techniczne odbieranie tej mocy przez odpowiednie urządzenia o wysokim oporze nie powinno być zadaniem niewykonalnym.
Moc bioenergetyczną można zapewne skondensować, a co więcej - dowolnie nią potem sterować. Prawdopodobnie tę rolę spełnia uwaga, rozumiana jako koncentracja świadomości. Nie jest wykluczona możliwość ogniskowania energii bioukładu w odpowiednim miejscu organizmu, po nabyciu pewnej wprawy. W normalnym stanie rzeczy do dyspozycji całego układu stoi tylko średnia wielkość energii. Bliżej jeszcze nieokreślony czynnik uwagi jako koncentracji świadomości może, poza efektami psychologicznymi, dać również energetyczne następstwa w postaci lokalizacji mocy.
Organizm człowieka jest w tym samym stopniu generatorem, co detektorem emisji elektromagnetycznej. Na biologicznym detektorze nie ma jednak skali świadomościowej, odbiór dokonuje się bowiem jedynie w kwantowych stanach półprzewodzącego układu białkowego, poza świadomością w jej sensie psychologicznym. Bioelektroniczne urządzenie jest subtelnym detektorem nawet minimalnych natężeń pól elektromagnetycznych. Przekaz więc informacji na fali nośnej bioukładu może być niebywale dokładny, połączony z minimalnymi jedynie szumami własnymi. W tej skali zjawisk należy rozpatrywać telepatię i hipnozę, znane już od dawna, a ostatnio określone jako biotelekomunikacja. Rozpatrywany od strony biochemii taki proces jest nie tylko niezrozumiały, ale i całkowicie niemożliwy, gdy chodzi w nim o przenoszenie informacji biologicznej - lub, jak kto woli, psychicznej - od układu do układu w sytuacji braku kontaktu między nimi. Winien więc istnieć nośnik informacji, a może nim być tylko fala elektromagnetyczna. Czynnik sugestii werbalnej, znany z hipnozy medycznej, czy nawet towarzyszący mu czynnik chemiczny mogą pełnić rolę wzmacniacza sygnału, lecz zasada przenoszenia informacji musi pozostać bez zmian. Zanim przyjęto bioelektroniczną orientację w sferze życia, biotelekomunikacja musiała być zjawiskiem paranormalnym, ponieważ i pojęcia o życiu były jeszcze niezbyt normalne, to znaczy nie wyszły poza krąg chemii. Tu dygresja: ostatnie stwierdzenie może być rozumiane tak, jak to rozumie psychopata, według którego najczęściej nienormalny bywa lekarz, nie zaś on sam. A w strategii nazywa się to podobno obroną przez atak.
Biotelekomunikacja należy do spraw otwartych w nauce o życiu. Niestety, w technice operujemy urządzeniami o dużej mocy, niezbyt się więc orientujemy, gdy w grę wchodzą minimalne moce i olbrzymie opory elektryczne, nie znamy również działania fal o infraniskiej częstotliwości. Prawdopodobnie układ biologiczny jest zdolny do odbioru “świadomego", czyli do reaktywności na fale elektromagnetyczne o energii kwantu wynoszącej 5x10-6 elektronowolta i jeszcze mniejszej. Cały electronicus jest jednym wielkim, subtelnym receptorem zmysłowym dla odbioru wszelkiej, lecz przede wszystkim elektromagnetycznej informacji. Zamknięcie się w kręgu wyłącznie receptorowego odbioru traktuje jako fizjologiczne nieporozumienie, jako odgrodzenie się od wielu istotnych informacji.
Synchronizacja nastrojów w wieloosobowej grupie nie jest wynikiem jedynie psychozy, a więc bliżej nieokreślonego czynnika, noszącego znamiona niebiologicznej infekcji. Mimo niezwykłego zróżnicowania człowieczych indywidualności, obserwuje się również zjawisko odwrotne, czyli ujednolicenie, jak gdyby działały tryby przemielające populację na jednorodną statystycznie papkę; odnosi się to nie tylko do mody, stylu odbioru rzeczywistości, przyjętych ideałów, ale również do kierunków w nauce i sztuce oraz do zbiorowych psychoz, epidemii schizofrenii, histerii czy apatii. Istnieje klimat, niemożliwy do opisania, lecz mimo wszystko wyczuwalny, który sprzyja koncentracji myśli i twórczej pracy lub przeciwnie - beznadziejności, banałowi i płytkości. Wyczuwały go dotychczas natury bardzo wrażliwe, zanotowała jego istnienie historia, gdyż to on decydował o charakterze epok. Psychiatria wskazuje na istnienie jakiegoś czynnika “udzielania się" psychoz. Wyjaśnianie ich instynktem naśladowczym wydaje się dużym przybliżeniem. W zestawie nieliniowo pracujących oscylatorów winno następować samorzutne zsynchronizowanie ich biegu. Można wtedy mówić o możliwościach wytworzenia gatunkowego uniformizmu, czyli o czynnikach zbiorowej samoregulacji. Żywy ustrój jako elektroniczny oscylator dysponuje więc dodatkową możnością funkcjonalnego samoprzestrojenia przy użyciu pól elektromagnetycznych, charakteryzujących jego pracę. Ze stanowiska bioelektroniki nie jest to nieoczekiwanym wnioskiem, zwłaszcza jeśli przyjmiemy elektromagnetyczny charakter świadomości. Człowiek w bioelektronicznej interpretacji nie staje się bynajmniej uboższy w zakresie przejawiania działalności, natomiast zyskuje nowe możliwości interpretacji jej mechanizmów.
Można sobie wyobrazić “wypompowanie" człowieka z jego podświadomości ontofilogenetycznej do stanu pozbawienia go osobowości, jak to się w psychologii obecnie rozumie. Jednak pozbawiony swoistej informacji stanie się ludzką amebą, przelewającą się masą biologiczną. Chodziłoby więc o proces psychologicznego odkształcenia nie za cenę nerwic doświadczalnych typu nerwic wywoływanych w badaniach przez Pawłowa. “Odwirowany" informacyjnie układ bioelektroniczny przyjmie każdą informację będącą w rezonansie z jego konstrukcją.
Twórcza biologia, która osiągnęła znaczne postępy w tworzeniu hybryd z pominięciem bariery immunologicznej, doprowadziła do hybrydyzacji komórek myszy z komórkami człowieka. Z punktu widzenia bioelektroniki interesujące byłoby przekroczenie bariery informacyjnej i zastąpienie poprzednich informacji zupełnie nowym ich zestawem.
Czy będzie możliwe tworzenie elektronicznych braci syjamskich technicznie, trudno przewidzieć, natomiast nie wydaje się niedorzecznością energetyczna transfuzja zasilająca gasnące życie. Wzmocnienie bioukładu elektronami dostarczonymi chemicznie lub po umieszczeniu tego układu w polu biologicznym drugiego organizmu, wzmocnionego technicznymi generatorami - to jeszcze jeden wariant przyszłości. Przeszczep tkanki lub całego narządu nie byłby tylko immunologicznym uzgodnieniem i funkcjonalnym włączeniem narządu pod wzglądem fizjologicznym, lecz również elektroniczną inkorporacją w układ.
“Przeszczep informacyjny", bo tak można roboczo przedsięwzięcie określić, wydaje się najbardziej obiecujący przy próbie włączenia guza nowotworowego w normalną koordynację organizmu, z której anarchicznie wypadł, dając niesterowane podziały komórkowe. Skądinąd wiadomo, że z punktu widzenia biochemii guz nowotoworowy można uważać za lokalnie odmłodzoną tkankę, niestety nieposłuszną odgórnym zasadom sterowania całością organizmu. Między innymi anomaliami, tkanki guzu nowotworowego “wyławiają" krzem i gromadzą ten pierwiastek w sobie, ze stratą dla całego organizmu. Gdyby nadana informacja elektromagnetyczna przełamała anarchistyczne tendencje guza i potrafiła ponownie włączyć tę zwyrodniałą tkankę, lecz mającą pożądane cechy odmłodzenia, w organizm, znaleźlibyśmy się na dobrej drodze do odkrycia, na czym polega to patologiczne odmłodzenie tkanki w nowotworze, i, być może, do wykorzystania tego odkrycia z ogólnym pożytkiem dla organizmu. Electronicus pełen nadziei czeka na wprowadzenie nowego wariantu ataku na patologię nowotworzenia, i to ataku na jego ostatnią redutę, bo umieszczoną na kwantowej płaszczyźnie życia.
Najbardziej obiecujące wydają się teoretyczne perspektywy wzmacniania organizmu zbieżną wiązką świadomości w akcie uwagi. Nie należy wykluczyć dodatkowego zasilania elektromagnetycznego w rezonansowym przedziale. Jeśli słuszna jest myśl o ewolucyjnej roli świadomości w powstaniu hominidów, to świadomość winna również normować współczesny rozwój gatunku Homo sapiens. Autogenny trening jest dla electronicusa sprawą oczywistą, a transcendentalna medytacja z jej wszystkimi normującymi skutkami dla organizmu, dotychczas notowanymi, leżałaby w kręgu elektromagnetycznych oddziaływań świadomości na bioukład.
Przy całym radosnym pędzie ewolucyjnym i nabieraniu przyspieszenia, przy bezsprzecznie młodzieńczym dynamizmie ludzkości jako gatunku, w indywidualnym życiu stwierdza się inwazję starości. Echo pradawnego procesu rozwojowego odezwało się jeszcze raz. Praktycznie starzenie się organizmu rozpoczęło się jednocześnie z powstaniem wielokomórkowców, a według niektórych badaczy nawet śmierć osobnicza zjawiła się wówczas. Nie można szybko jechać ewolucyjnie bez opłaty pobranej z puli życia. Cywilizowana populacja gromadzi coraz więcej “żywych skamieniałości", co jest nie tylko wynikiem zorganizowanej służby zdrowia i znacznego przesunięcia górnej granicy życia. Wydłuża się coraz bardziej nie tyle życie człowieka, ile okres starości.
Płytki miażdżycowe stwierdzono u żołnierzy amerykańskich poległych w Korei, a więc u dwudziestolatków. Niektóre choroby stanowiące “przywilej" starszego wieku, np. nowotwory, pojawiają się u coraz młodszych ludzi. Inwazją starości zajęło się wiele akademii nauk na świecie; przedstawia ona sobą również problem ekonomiczny, okres kształcenia wybitnego specjalisty trwa bowiem coraz dłużej, natomiast najlepszy wiek produktywności społecznej przypada na czterdzieste lata życia. Skraca się również dzieciństwo, obniża dolna granica dojrzałości fizycznej i psychicznej. Indywidualne życie kondensuje się, pogłębia, wzbogaca i szybciej się kończy jego pełna faza; człowiek przedwcześnie wchodzi w stadium “żywej skamieniałości".
Przypisywanie całego zła reakcjom stresowym jest najprostszym wyjściem. Każde pokolenie ludzkie miało swoje stresory, kiedyś były nimi epidemie dżumy i cholery, głód, wojny, niski poziom medycyny itp. Niewykluczone, że część przyczyn leży w zmianie środowiska i sposobie odżywiania. W ostatecznym jednak rozliczeniu zmianie uległ biologiczny układ, jak gdyby za niebywały napęd ewolucyjny musiał człowiek uiścić należność w postaci swojej młodości. Ponieważ jedną ze szczególnych sił napędowych rozwoju człowieka wydaje się świadomość, ona jest kosztowna. Z kręgu przyczyn nie można też wykluczyć nadmiaru informacji, a więc należy przyjąć istnienie pewnego optimum informacyjnego, poza którym widać już krytyczną kreskę. Stwierdzamy fakt przyspieszania starości. My kończymy proces, który zaczęły Metazoa w odległym prekambrze wkraczając w złożoność struktur tkankowych i, jednocześnie, w cień starości oraz śmierci. Epigon wszystkich gatunków biosfery musi to stwierdzić na sobie, jest bowiem spadkobiercą najpełniejszego wymiaru filogenezy. Życie postawiło człowieka przed wyborem: z rozmachem, fantazją, dynamicznie i krótko, czy byle jak i długo. Bez wahania wybiera on pierwszą możliwość.
A może udałoby się coś zrobić, by organizm człowieka nieco wolniej się amortyzował? Czy byłoby to po prostu oszukaniem ewolucji? No tak. Można opóźnić starzenie się organizmu przez utrzymanie pewnego poziomu krzemu w tkance łącznej, zapewne związanego w kompleksach organicznych z mukopolisacharydami. Jednym z objawów starzenia się żywego układu jest ubytek krzemu. Można by to określić jako przeciwieństwo procesu zwapnienia; czyżby krzem był czynnikiem antymiażdżycowym? To chemiczna droga zapobiegania przedwczesnemu starzeniu organizmu. Ponieważ relacja krzem-wapń w symbolicznym zapisie Si-Ca jest uwarunkowana ewolucyjnie, jak to wykazał Sedlak (1959-1967), wydaje się, że badania w tym kierunku trafiają w same biochemiczne podstawy zjawiska starzenia.
Pozostała mało zbadana frakcja bioelektroniczna i jej zmiany związane z wiekiem. W każdym razie można już stwierdzić, że gęstość bioplazmy z wiekiem osobniczym maleje, jeśli za podstawę obliczeń weźmie się liczbę elektronów transportowanych w oddychaniu komórkowym (Zon, 1977). Zabiegiem kosmetycznym młodości byłoby utrzymanie elektronicznych właściwości związków organicznych i tą drogą mobilizowanie metabolizmu. W szczegółach nie potrafimy jeszcze wskazać kierunku ingerencji. Niewykluczone jest pozytywne działanie pewnego pasma elektromagnetycznego oraz ujemnego aerozolu. Wskazane jest utrzymanie w powietrzu optymalnego stosunku ujemnych jonów do liczby jonów dodatnich, wyciszenie pewnego pasma elektromagnetycznego wyjątkowo niekorzystnego dla organizmu. Badania w tym kierunku czekają na realizację.
Została jeszcze świadomość - główny winowajca przyspieszenia ewolucji hominidów i jego niepożądanych skutków - starości i śmierci. Czy nie udałoby się odpowiednio potrząsnąć świadomością i odwrócić biegu fatalnej i błogosławionej jednocześnie taśmy ewolucyjnej, która wyprodukowała człowieka i przywołała jego starość, przyspieszając jej drobne kroki prowadzące w jednym kierunku? Elektronika bioukładów... malejąca gęstość bioplazmy. Z zapomnienia wydobyć trzeba właściwy bieg świadomości. Uczyniliśmy z niej informacyjny bazar prezentujący poznanie. Świadomość nie wniknęła w głąb ludzkiej natury, a jeśli tak, to wyłącznie ujemnie, w postaci nękających stresorów. A gdzie elektromagnetyczne mieszanie półprzewodzących białek i kwasów nukleinowych? A gdzie normujące działanie przez kwantowo-mechaniczne sprzężenie bioelektroniki z przemianą materii? Czy choćby elektromagnetyczna koordynacja integrująca harmonijną działalność bioukładu? Świadomość stała się kapitałem energetycznym nie wprzęgniętym w psychosomatyczną osnowę życia. Nic tak skutecznie nie działa, jak naturalne czynniki zdeponowane w konstrukcji i funkcji organizmu.
Techniczna zabawa z elektromagnetycznym polem jest hazardem lub niezbyt kontrolowaną biologicznie igraszką. Przypomina pierwszy okres badań nad reakcjami łańcuchowymi: “chwytanie smoka za ogon" podczas ręcznego zbliżania dwóch kawałków cyrkonu aż do momentu otrzymania masy krytycznej wyzwalającej samorzutną reakcję łańcuchową. Znalezienie rezonansowej częstotliwości z bioukładem ludzkim będzie prawdziwym szczęściem racjonalnej gospodarki pasmem elektromagnetycznym i jednocześnie największym nieszczęściem - gdy będzie dowolnym graniem na elektronicznych organach bioukładu. Elektroniczny bioukład można bowiem nagrać polami elektromagnetycznymi w jedynej i swoistej muzykoterapii przyszłości. Piezoelektryczne tkanki można będzie pobudzić do własnej kwantowej melodii narzuconej zmiennymi polami elektrycznymi. A może już się “nagrywamy", procesy elektroniczne bowiem nie pytają, czy mamy świadomość ich istnienia, czy też nie. Działają na mocy samej natury bioukładu, obojętne na to, jak nazwiemy ich skutki: chorobami cywilizacyjnymi, osłabieniem układu nerwowego, rozkojarzeniem więzi psychosomatycznej, zmiennością nastrojów, zaburzeniem koordynacji tkankowej w procesie nowotworzenia czy jeszcze inaczej. Homo electronicus wie, że znajduje się w gęstniejącej przestrzeni elektromagnetycznego środowiska. Bynajmniej nie powoli, bo dopiero od 50 lat, przeinacza elektromagnetyczny ekosystem coraz wyraźniej, coraz bardziej. O biologicznym działaniu fal elektromagnetycznych nie wiemy niczego, tak jak producenci tarcz świecących w zegarkach nie wiedzieli nic o szkodliwej promieniotwórczości blendy uranowej, jak chemicy pozwalający przez dziesiątki lat stosować żółcień masłową (P-dwumetyloaminoazobenzen) do barwienia margaryny lub siarczyn sodu do wzmożenia smakowych wartości chleba, jak ostatnio firma produkująca coca-colę z barwnikiem w postaci amonifikowanego karmelu - wszyscy nieświadomi, że skazują użytkowników na kancerogenne kontakty. Talidomid też wycofano z farmakologii po urodzeniu się kilku tysięcy potwornie zniekształconych dzieci.
W poznawaniu życia i człowieka stawiamy dopiero pierwsze kroki, mimo niezwykłych wyników biologii. Interesowała się ona na skutek tendencji biochemicznych gęstwiną reakcji i powinowactwa, wspaniałym zestawem związków organicznych i biokatalizatorów, sięgała do molekularnych struktur, ale wyraźnie zaniedbała stronę energetyczną życia. Stawia tam dopiero pierwsze, i nie wiadomo czy najważniejsze, kroki. Dynamika życia i jej granice, energetyczne rezerwy działania ludzkiego i perspektywy stanowią zupełnie nowe pole badań.
Świadomość była niezamierzonym czynnikiem napędowym ewolucji hominidów. Powinna więc nastąpić faza celowego sterowania ewolucją człowieka przez jego świadomość. Zanim to nastąpi, należy się otrząsnąć z chemicznej obsesji w stosowaniu środków psychotropowych i narkotyków. Natura stworzyła własne sposoby regulujące sprawne działanie układu nerwowego. Świadomość obejmująca niewielki wycinek rzeczywistości otaczającej człowieka pozostała w znacznej części poza praktycznym wykorzystaniem przez układ.
Rozpoznawanie otoczenia przez świadomą recepcję zmysłową pozostawiło całkiem na uboczu wpływ świadomości na somę. Zresztą tak niewiele przecież potrzeba, aby spotęgować świadomość lub ją utracić, albo wywołać na drodze chemicznej czy elektrycznej. Wszak jesteśmy przy futurologii i jej bliżej nie przewidzianych możliwościach, choć zasadniczy kierunek poczynań wydaje się rysować dosyć wyraźnie.
Zmieni się całkowicie podłoże radości i apatii, smutków i paroksyzmów śmiechu. Drogę wskazały już badania nad sterowaniem emocjami przy użyciu prądu elektrycznego. Profesor Delgado zatrzymywał rozwścieczonego byka na corridzie sygnałem radiowym, odebranym przez malutki odbiorniczek wszczepiony pod skórę zwierzęcia i połączony z elektrodami implantowanymi do mózgu. Była to kwestia jedynie bardzo małych antenek podłączonych do elektrod implantowanych w podwzgórze, w układ limbiczny lub w ciało migdałowate znajdujące się w układzie limbicznym. Radiowy sygnał wzbudzi zbiorową radość wcale nie na skutek skocznej melodii, lecz właśnie elektromagnetycznie, amelodyjnie. Roztrzepańców będzie można skupić, furiatów uspokoić, apatycznych zdynamizować, impotentów uczynić sprawnymi, hiperseksualnych okiełznać, szaleńców zamienić w potulne baranki, z ludzkiej ameby wykrzesać decyzję i zryw. I to wszystko w biochemicznym modelu życia. A czym jest prąd elektryczny? Przecież jest to strumień elektronów. Czy zmieniają one metabolizm? Z całą pewnością odmieniają wzorce zachowania. A jeśli mikroelektroda będzie z elektretu i wystarczy miniaturowy zasilacz na dwa lata wesołości? Do następnej wymiany?
Stop! Dość! Czy Homo electronicus nie fantazjuje? Lecz co to jest fantazjowanie? Jest to puszczenie wodzy wyobraźni nie kontrolowanej realnymi trudnościami w aktualnej sytuacji i w określonym przedziale czasu. Jeśli sam Homo electronicus jest niecałkowitą fantazją, lecz raczej wnioskiem z bioelektroniki przerzuconym do antropologii, to cała rzekoma fantastyka jest wyłącznie konsekwencją myślenia.
W tym miejscu zaczyna się system dedukcyjny, choć Homo electronicus odkrył własną elektroniczną naturę dzięki empirii i poszerzonej indukcji. Ale i on ma prawo tworzyć system dedukcyjny, w którym swą elektroniczną naturę przyjmuje za aksjomat. Właśnie futurologia, nieco inaczej widziana, znalazła się w tym przedziale przyjętych systemów dedukcyjnych, choć niepospolitość stanowi bioelektroniczne założenie dla natury człowieka. Skoro wszystkie najbardziej fantastyczne wnioski i projekty sprowadzają się do bioelektronicznej natury przyjętej na określenie kwantowej konstrukcji człowieka, to, niezależnie od technicznych w tej kwestii możliwości ich potwierdzenia, są one mimo wszystko logiczne, o ile nie wykazują sprzeczności z tym założeniem.
Dlaczego electronicus waży się na tak karkołomne rozumowanie? Ponieważ ma pod tym względem wspaniałe wzory przeszłości. Ukazuje nowe możliwości badawcze życia i człowieka. Bioelektronika jest zresztą teorią, teoria zaś bez programu to starzec już w momencie narodzin. Jest to poznawczy nonsens. Jeszcze większym nonsensem może być tylko brak teorii dla zespołu zdarzeń.
Działalność człowieka ogarniająca promień od jądra Ziemi do przestrzeni międzygalaktycznych czyni z niego najprawdziwszego Obywatela Wszechświata z czasowym pobytem na Ziemi. On jeden uzyskał przywilej wiedzy o tym i prawo wejścia w nieuświadomiony świat zdarzeń, którym podlega jako układ bioelektroniczny.
Lecz wyobraźmy sobie Ziemię oglądaną z innego układu odniesienia i przez innego Homo electronicusa, kierującego się ku naszej planecie. Jego wrażenia? Magnetosfera... Planeta otoczona plazmą jonosferyczną, a ta wyraźnie burzy się. Wstrząsa nią szok niepokoju, wystrzelają fale elektromagnetyczne, których dawniej nie było. Wygląda to tak, jakby coś ustawicznie w jonosferę uderzało od spodu, jakby się coś z niej wydobyć pragnęło, a nie mogąc, tylko wstrząsało jej masą. Patrząc na niepokój jonosfery, ów electronicus wyraźnie dostrzega, że perturbacja przesuwa się tak, jak na powierzchni wody przesuwa się ślad płynącej głębiej ryby. Nie widzi, ale odbiera ruch płynącej istoty w plazmie. Co więcej - słyszy, jak plazma jęczy, jak roznosi się w niej pogłos dalekiego grzmotu. Czuje spaleniznę w jonosferze, dawniej czystej, i odbiera to jako zakłócenia pracy elektronicznego serca. Czy Ziemia gorzeje?
Chemiczne, akustyczne i elektromagnetyczne zanieczyszczenie jonosferycznej plazmy nie jest urojeniem. Jego skutki, tak dramatycznie odczuwane przez hipotetycznego Homo electronicusa, znajdującego się po drugiej stronie jonosferycznego klosza, są coraz bardziej czytelną konsekwencją człowieczych przedsięwzięć. Tu, na Ziemi, znawcy wyposażeni tylko w czujnik świadomości odbierają je pod inną, oczywiście, postacią: wzrostu ilości chorób cywilizacyjnych (choć nadal brak odpowiedzi na pytanie, co to jest cywilizacja i w którym miejscu kończy się technika, a zaczyna biologiczna degradacja ludzkiego życia).
Tu, pod jonosferycznym plazmowym kloszem, inżynierkuje Homo sapiens, twórca i odbiorca cywilizacji technicznej, opartej głównie na elektronice. To przecież on nadawczymi stacjami bodzie elektromagnetycznie jonosferę, zapyla chemicznie spalinami z dysz odrzutowców i rozsiewanym sodem lub metalicznym barem, badając kierunek wiatrów w wysokiej atmosferze. To przecież on produkuje decybele, awanturuje się pracą odrzutowych silników, pojazdów kosmicznych, satelitarnych stacji przekaźnikowych. To przecież on posiekał przestrzeń życia siatką elektromagnetycznych pól o oczkach rozmaitej wielkości. Ponieważ jego czujnikiem jest tylko świadomość, nie wie jeszcze, co uczynił. Każdą maszynę zbudowaną przez siebie zaopatrzył w najsubtelniejsze urządzenie kontrolujące jej bieg i sygnalizujące zbliżającą się awarię, natomiast obracając całym światem włączył tylko “nos świadomości", który ma go informować o sprawnym działaniu planetarnego mechanizmu. Nie można się temu dziwić, gdyż prawa fizjologicznej grawitacji zadecydowały o psychofizycznym przeznaczeniu człowieka. Zupełnie nie zdaje on sobie sprawy z tego, że tkwi na energetycznym promieniu Wszechświata. Dopiero w stanach zaburzonej koordynacji organizmu zaczyna uświadamiać sobie własne położenie na tym kosmicznym promieniu. W stanie idealnej równowagi między geofizycznym środowiskiem a organizmem brak mu właśnie świadomości - jest wtedy wyłącznie radość dobrego samopoczucia. Jest zwykłe życie. Homo - nie dlatego stał się cosmicus, że potrafi teleskopem przeniknąć odległość miliarda lat świetlnych, rozpoznać z takiej odległości spektralnie chemiczny skład materii lub przerzucić swą biologiczną masę poza barierę grawitacji ziemskiej. O jego kosmicznym charakterze stanowi umieszczenie się na energetycznej osi Wszechświata i ogromna precyzja odbioru każdego, nawet minimalnego, odchylenia od normy na nieuświadomionej, lecz podstawowej skali reakcji bioelektronicznego układu. Być dzieckiem Wszechświata - to konieczność nieopuszczania energetycznej osi. Jeśli do głosu dojdzie świadomość, będzie to niepokojący sygnał biologiczny. Najkorzystniejszy jest brak świadomości funkcjonowania organizmu. Świadomość w tej dziedzinie dowodzi początków choroby.
Wydaje się, że przesądy są przywilejem przeszłości i w prostej linii pochodną ciemnoty. Dziś zostały wykluczone - zbyt wysoko postawiono wiedzę, choć pod tym względem każde pokolenie było jednakowo mądre i głupie zarazem. Kiedyś uginano czoła przed nieznanymi siłami planet wyznaczającymi bieg ludzkiego życia. Kiedyś - to znaczy na początku rozpędu nowoczesnej nauki, po wielkim humanistycznym zrywie XVI wieku. Pod względem zależności od planet mądrość człowieka nie posunęła się naprzód od czasów starożytności i średniowiecza. Czy naprawdę? Tak, bo wprawdzie pojedynczy człowiek i jego los już wyzwolił się spod przeklętej władzy planet, to dla odmiany cała Ziemia znalazła się w jarzmie bynajmniej nie przesądów, lecz najnowszej kosmofizyki. Groźba zawisła nad trzema milionami mieszkańców San Francisco. Czasopismo “La Nouvell Observateur" w roku 1977 dało artykułowi rozpatrującemu ten problem znamienny tytuł: Czy San Francisco dotrwa do roku 1983? W 1982 roku wystąpi szczególna konfiguracja czterech największych planet Układu Słonecznego: Jowisza, Saturna, Uranu i Neptuna - ustawią się one prawie dokładnie na linii prostej i stan ten będzie trwał kilka miesięcy. Zbiegnie się on z maksimum jedenastoletniego cyklu plam na Słońcu i poważniejszymi zaburzeniami skorupy ziemskiej. Niebezpieczny szczególnie jest uskok San Andreas w Kalifornii, dlatego zadano pytanie o losy San Francisco.
Dziwne, że sekwoje kalifornijskie* reagują na jedenastoletni cykl plam słonecznych zmianą słojów. Uskok San Andreas również “wyczuwa" sytuację, gdyż zmienia się w jego obrębie pole geomagnetyczne, tylko Homo zoologicus nie odczuwa wpływu na siebie, ponieważ nie posiada magnetycznego zmysłu, a w kryteriach biochemicznych, stanowiących klucz jego życia, brak rubryki “zmiana reakcji chemicznych w słabym polu magnetycznym". Homo electronicus natomiast, całą swą bioelektroniczną konstrukcją umieszczony na energetycznej osi Wszechświata, nie może nie reagować na zmianę pól geomagnetycznych i geoelektrycznych.
Homo stał się cosmicus nie dzięki możliwości orbitowania wokół statku kosmicznego. On po prostu ujął korbę Wszechświata i zaczyna kręcić, poczynając od własnej planety. Ku jego własnemu zdziwieniu “podłoga", na której stoi, zaczyna się przesuwać, więc mu się - mówiąc ogólnie - coraz bardziej kręci w głowie; narzeka na brak równowagi, na “odklejanie się" psychiki od biosu (a może na odwrót), poczyna się skarżyć na nieswoiste objawy niemożliwej do zaklasyfikowania jednostki chorobowej, bo przecież odbiega od normy.
Naprawdę nie ma przesady w stwierdzeniu, że “kręci" planetą. Przenosi bowiem tryliardy ton masy ziemskiej, tworzy gigantyczne agregacje w kolosach nowoczesnych miast, gromadzi olbrzymie masy wód, a jednocześnie zakłóca statykę Ziemi usuwając z innych miejsc tryliardy ton ropy, węgla, rudy, kamienia, piasku. A przecież naturalna geodynamika nie jest jeszcze ustabilizowana i daje o tym znać dreszczem trzęsienia ziemi, zapalnymi centrami wulkanizmu, nie zakończonymi procesami górotwórczymi. Ziemia - to niespokojny twór szukający dopiero równowagi. Spojenie łonowe Ziemi wynosi ponad 60 000 kilometrów i biegnie dnem oceanów poprzez Atlantyk, Pacyfik i Ocean Indyjski. Jest to strefa wyjątkowo niespokojna tektonicznie i sejsmicznie, zapewne w przyszłości teren wielu geofizycznych niespodzianek. Ingerencja człowieka w mechaniką i dynamikę ziemskiej bryły obrotowej nie jest czynnością eksploatatora, lecz próbą partnerstwa w geofizycznym układzie sił. Pretensjonalna nazwa Homo sapiens jest słuszna wyłącznie w zoologii, natomiast z punktu widzenia geofizyki może się okazać fatalną pomyłką.
Najgroźniejszy jest brak rozpoznania, gdzie się znajduje punkt krytyczny, za którym zaczynają działać wyzwolone przez człowieka siły, sterowane już tylko przypadkiem. Sejsmologia dowodzi że Ziemia posiada swój “system nerwowy", bardzo wrażliwy, i że jej wytrzymałość jest ograniczona. Obieg energii stanowi w naszej planecie względnie zamknięty system, którego równowaga kształtowała się w ciągu miliardów lat ewolucji Wszechświata. Poza mechanicznymi i kinematycznymi działają tu bliżej nie znane procesy geochemicznego zróżnicowania na strefy wyraźnie określone inną prędkością fali sejsmicznej. Oprócz świata geomorfologicznego, podziwianego w turystyce jako krajobraz, istnieje świat prądów tellurycznych o wcale wysokim natężeniu, bo setek tysięcy amperów na głębokości czasami 80 kilometrów. O rzeczywistej energetycznej mapie Ziemi nie mamy żadnego wyobrażenia. Trzeba by nałożyć wiele profilów energetycznych na siebie i dokonać ich łącznego “przekroju". Należałoby sporządzić mapę naprężeń dynamomechanicznych, zaburzonych eksploatatorskimi poczynaniami człowieka. Mapa prądów morskich znana z atlasów geofizycznych ma drugie oblicze - to prądy elektryczne roztworu elektrolitów w polu geomagnetycznym, prądy zresztą mierzone dla badań zasolenia. Mapa geomagnetyczna natężeń składowych: pionowej i poziomej - jest również znana. Wymienione prądy telluryczne w litosferze i dnie oceanów układają się w kolejny wykres. Jeszcze dalsze - to cyrkulacja naładowanych chmur w atmosferze, generowane procesy elektromagnetyczne, tak zwane atmosferyki, prądy elektryczne o poziomym i pionowym zróżnicowaniu w jonosferze, o miąższości około 2000 kilometrów. To wszystko w oprawie magnetosfery okołoziemskiej.
W takiej siatce energetycznej człowiek zaczyna przegrupowywać gigantyczne układy mas grawitacyjnych, zmienia konfiguracją prądów tellurycznych własnymi instalacjami elektrycznymi oraz ich skupiskami, użyciem żelbetowych konstrukcji modyfikuje zagęszczenie pola geomagnetycznego, akustycznie i elektromagnetycznie zmienia prądy jonosferyczne. Człowiek ingeruje w energetyką planety w sposób oczywisty. Jest ponadto na dobrej drodze ku dalszemu postępowi, wyzwalając sztuczne trzęsienia ziemi. Uruchamia energię gwiazd i Słońca w termonuklearnych wybuchach, nie panując jeszcze całkowicie nad ich przebiegiem. Według danych SIPRI w latach 1945-1976 przeprowadzono na świecie 1081 eksplozji nuklearnych: USA - 614, ZSRR - 354, Francja - 64, Wielka Brytania - 27, Chiny - 8, Indie - 1. Koniecznością staje się ostrzeżenie: “Nie drażnić Ziemi."
Człowiek dopiero w rozrachunku energetycznym z Ziemią nabiera właściwej mocy. Trudno bowiem dzieła jego sztuki i nauki konfrontować z Planetą. Jeśli możemy mówić o dynamice życia, to jedynie w kategoriach energii i dyspozycyjnych sił. W dodatku człowiek znajduje się dopiero na początku rozwoju swych możliwości. Mit o Prometeuszu porywającym bogom ogień doskonale charakteryzuje tendencje rozwojowe człowieka, jak się okazuje, weryfikujące się w toku jego rozwoju, choćby trwał on tysiące lat. Wszystkie sapiensy utrzymują, że ich wyjątkowy rozum dokonuje przedziwnego odwrócenia geofizycznego porządku; i nagle znalazły się przed groźbą katastrofy geofizycznej. Czy sapiens jest tylko zwierzęciem dysponującym mózgiem lub - czym jest rozum? W obu wypadkach brak odpowiedzi i nawet jeśli uznamy istnienie biopsychicznej “sklejki", pytanie nadal pozostanie bez odpowiedzi.
Jak orientuje się człowiek - o sercu emitującym pulsujące pole magnetyczne milion razy słabsze od geomagnetycznego i o mózgu również emitującym zmienne pole magnetyczne aż sto milionów razy słabsze od ziemskiego - w tym wielkim układzie sił przyrody? Człowiek - magnetyczna mimoza - orientujący się właśnie mózgiem i sercem w przestrzeni życia jak żywy elektroniczny układ scalony, stanowi najdelikatniejsze urządzenie, któremu przyroda poskąpiła receptora magnetycznego dla świadomego odbioru. Przeciwnicy odbioru pozazmysłowego orzekają z całą pewnością, że nic podobnego istnieć nie może, ponieważ wiedzieliby o tym na pewno. Gdybyż można było mieć pewność niepewności...
A może magnetyczne serce i magnetyczny mózg Homo electronicus pozwolą wyjaśnić niebywale ciekawe zjawisko migracji kultur i wielkich ognisk intelektualnych na mapie świata? Nie tylko kontynenty dryfują na zachód; podobnie przemieszcza się pole geomagnetyczne, zmieniające się w rytmie 500-600 lat. Zjawisko to zauważył już Halley w 1692 roku. Zbyt mało mamy danych, aby wyznaczyć kierunek dryfu prądów tellurycznych. Ponieważ zjawisko indukcji elektromagnetycznej obowiązuje również w geofizyce, należy sądzić, że dryf prądów tellurycznych ma tenże kierunek zachodni. Kiedy obie “podłogi", magnetyczna i elektryczna, przesuwają się pod stopami człowieka, on jako populacja nie może pozostać nieruchomy, gdyż zmieniają się warunki środowiska, które najbardziej wpływają na elektromagnetyczną konstrukcję jego serca i mózgu. Wielkie ogniska kulturowe i intelektualne powinny więc dryfować jak wszystko, co zależy od geofizycznych warunków. Dlatego i nagła “eksplozja" wybitnych umysłowości nie musi być losowym wynikiem obrotów molekularnego bębna, ale wypadkową wielu czynników. Znajomość fizyki u etnografów, historyków kultury, w ogóle u wszystkich humanistów - może dać niespodziewane wyniki. Antropologia stanie się nieodłączna od geofizyki, a humanistyki nie będzie można oddzielić od planetarnego tła. Można i od innej strony spojrzeć na problem owego dryfu. Paleontologia przyjmuje, że wymieranie wielkich jednostek systematycznych w świecie roślin i zwierząt nastąpiło na skutek zmian pola geomagnetycznego. Czy cmentarze wielkich kultur nie znaczą na kuli ziemskiej zmian pola geomagnetycznego i geoelektrycznego? Homo electronicus może się okazać wcale przydatnym narzędziem w rozwiązaniu globalnych zagadek antropologicznych.
Na tych najwyższych kondygnacjach natury ludzkiej trwają spory i próby zrozumienia historii notowanej od dwudziestu siedmiu wieków, jeśli filozofię grecką przyjmiemy za początek, a od pięćdziesięciu wieków - jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy powstanie systemów filozoficzno-wierzeniowych; prawdopodobnie dyskusje te mogą trwać w przyszłości tyle samo wieków. Homo electronicus próbuje nowego startu, takiego jak start życia i jego energetyki. Życie w trakcie ewolucji też nabierało rozpędu, co wykres przedstawiłby jako krzywą gwałtownie u góry wygiętą w kierunku człowieka.
Dynamika życia jest porównywalna jedynie na płaszczyźnie energetyki. Dzieła człowieka są przeliczalne na ergi i dżule, właśnie przebudowa geosfery może być miernikiem potencjału życia, którym dysponuje człowiek, niezależnie od tego, czy nazwiemy ten potencjał myśleniem, wolą czy działaniem rąk.
Wydaje się, że electronicus jest dobrze wkomponowany w energetykę Wszechświata na innym jeszcze pionie prawidłowości przyrody. Mówi się o geoplazmie kursującej nie tylko w jądrze Ziemi, ale również w krystalicznych strukturach glinokrzemianowych płaszcza i skorupy ziemskiej (Sedlak, 1964). Pojęcie plazmy stosuje się też do równowagi zdysocjowanych jonów w roztworach wodnych, co w przybliżeniu może być odniesione do oceanów światowych. Wreszcie istnieje najprawdziwsza warstwa plazmy jonosferycznej i dalej - magnetosfera ziemska, i jeszcze dalej - planetarne układy plazmowe łącznie ze Słońcem, na dalekich zaś krańcach - plazma gwiazd i galaktyk. Na wielkim promieniu energetycznym Wszechświata tkwi człowiek - szczególny element, lecz również plazmowy, według najnowszych pojęć bioelektroniki. Wydaje się, że umieszczenie człowieka w plazmowym pionie energetycznym Wszechświata charakteryzuje jego dynamikę lepiej niż chemiczne interpretowanie więzi psychosomatycznej. Jego ekspansja jest ostatecznym wyrazem ewolucji bioplazmy. Niemniej jednak wydaje się, że badania nad dynamiką bioplazmy nie tylko przyniosą serię obiecujących wyników, ale i rozszerzą twórcze możliwości człowieka, rozpatrywane w aspekcie dynamiki plazmowej.
Coś tutaj się nie zgadza, choć nie wiadomo, gdzie tkwi błąd. Należy przypuszczać, że nie w przyrodzie. Ona jest nieomylna w rozwiązywaniu swoich spraw. Więc może sapiens coś pokręcił? Chyba też nie. Wszechświat stoi przed mocno kontrowersyjnym, w naszym rozumieniu, problemem termodynamicznej śmierci.
Samoobrona życia przed termodynamicznym przeznaczeniem - entropią - nie od dziś zastanawia biologów i fizyków. Utrzymanie w ciągu miliardów lat strumienia życia na Ziemi w zwycięskiej walce z entropią jest termodynamiczną epopeją rozgrywaną w niezbyt wiadomy nam sposób, ale zapewne dosyć prosto, choć skutecznie. W jakimś krytycznym stanie życia jedna komórka dzieli się na dwie nowe, jak u bakterii, lub dwie komórki biorą udział w prymitywnym płciowym zlaniu się, jak u glonów. Antyentropijny proces wyzwala młodość - komórka po podziale lub dwie gamety po zjednoczeniu swych treści wchodzą w fazę szaleństwa dynamiki podziałowej i wzrostu.
Termodynamiczne dziwy życia znalazły wreszcie wyjaśnienie. W wydanej w 1948 roku małej książeczce What is Life? Schródinger pisze, że życie po prostu pożera własną entropię i przy tym nawet “tyje", budując swe struktury. Proces połykania entropii można nazwać negentropią. Jeśli życie jest, według Schrodingera, termodynamicznym anarchistą, to czym może być człowiek ze swoim uporem, siłą woli, zdecydowaniem, wytrwałością, ambicją i paru innymi bezwzględnościami, tworzący układ o niebywałej wytrzymałości mobilizowanej psychicznie? Czy masowo “pożera" entropię z pasją fanatyka życia? Czy termodynamika odnosi się również do procesów świadomościowych, skoro są one sferą poznawczą, której żadna fizyka nie objęła badaniami? Czy należy objąć negentropią także budowanie podstaw psychicznych, a nie tylko biologicznych struktur? Termodynamika staje się zbyt daleka od fizyki i procesów energetycznych żywej materii. Trzeba powiedzieć nawet więcej - człowiek stanowi kres termodynamicznej anarchii wprowadzonej przez życie.
Stanęliśmy jeszcze raz wobec zagadnienia energetyki życia, które musiało wypowiedzieć termodynamicznej śmierci walkę rozgrywaną w oryginalny sposób: przez ucieczkę przed entropijną kraksą w gamety, które przemycają antytermodynamiczny proces w materii ożywionej i utrzymują go w ciągu miliardów lat, poświęcając termodynamicznej śmierci tylko osobniczą somę. Udaje się to życiu w zupełności, a człowiek bierze całkiem świadomy udział w walce z entropią, wydając na świat swe potomstwo.
Zbyt romantyczne to, by mogło być prawdziwe, chyba że termodynamiczne szalbierstwo życia przyjmie się za punkt wyjścia kwantowej termodynamiki, o której na razie fizycy nie mają pojęcia. A może udałoby się znaleźć inne wyjście z termodynamicznego impasu życia, a mówiąc bardziej humanistycznie - z błogosławionej katastrofy entropijnej, dzięki której przecież istniejemy.
Katastrofizm termodynamiczny stanie się widoczny, jeśli na żywy układ spojrzymy jak na materię w stanie podstawowym, będącym domeną specjalistów od materii - fizyków, oraz biegłych od “metabolizowania" - biochemików. A gdybyśmy spojrzeli inaczej i założyli, że masa żywa różni się od materii w stanie podstawowym, do którego przywykli fizycy, i że znajduje się w stanie wzbudzenia, znanym wprawdzie fizykom, ale tylko w niezwykle krótkich odcinkach czasu, rzędu 10-12 sekundy? I gdybyśmy założyli, że procesy chemiczne metabolizmu przebiegają nie in vitro, lecz właśnie w ośrodku wysokiego wzbudzenia, a tym samym wymagają znacznie niższej energii niż w laboratorium? A jeśli życie jest stanem wzbudzenia materii, który tylko jeden raz się dokonał w historii Ziemi? Przecież zarówno fizycy, jak i chemicy zgadzają się z biologami, że stan ów nie powstaje od nowa, lecz przechodzi na mocy genetycznego kodowania razem z życiem. Nikt nie przypuszcza, że kodowanie wyzwala z materii w stanie podstawowym fenomen życia. Genetyczne kodowanie jest najściślej zjednoczone z życiem.
Z metastabilnego stanu wzbudzenia, utrzymującego się jako ciągłość życia, przechodzi materia w stan nierównowagi Maxwella-Boltzmanna w postaci skamieniałości, wypreparowanych szkieletów i zwłok naznaczonych piętnem śmierci. Teraz jest to rzeczywiście masa podlegająca kompetencjom fizyki. Natomiast analiza chemiczna wykaże skład tej masy, która wraca do naturalnego obiegu pierwiastków w przyrodzie. Ów wysoki skok do metastabilnego stanu wzbudzenia życie wykonało raz jeden i już go nie powtarza. Co więcej, przyrodzie udało się z metastabilności wzbudzenia uczynić stacjonarny stan, zwany pospolicie życiem, utrzymujący ciągłość przez miliardy lat. Fragmenty masy wypadające z tego stanu nazywają się wymarłymi gatunkami, skamieniałościami, szczątkami kopalnymi lub po prostu zwłokami. To sygnały działania entropii w systemie życia.
Problem kryje się w tym, czy chemiczna kolebka odwracalnych reakcji może się tak długo kołysać, wysypując tylko inercyjną masę, której już nie da się do stanu życia przywrócić. Odpowiedź to nie tyle rzecz gustu, co rozeznania, a tego za wiele nie posiadamy. Bioelektronika uznaje chemiczną kolebkę odwracalnych reakcji, ale na elektronicznych biegunach, kołyszących się miarowym rytmem w rezonansie stymulującym materię do stanu wzbudzenia.
Pytanie - czy to jedyny wypadek w przyrodzie? Czy na energetycznej osi Wszechświata nie może się sytuacja rozwijać inaczej? Może termodynamiczna śmierć jest tylko wymysłem badaczy? Czekajmy, aż definitywnie rozwiąże to zagadnienie przyszła termodynamika kwantowa. Tymczasem przyjąć trzeba, że życie obeszło trudność, choć niezupełnie.
Człowieka interesuje wybrany epizod termodynamiczny odnoszący się, niestety, do jego masy biologicznej, którą chce zagarnąć entropia. Zadaniem człowieka jest nie dać się przedwcześnie wpędzić na śmietnik termodynamicznych odpadków. Trwanie życia mimo nieuchronnego odsiewu inercyjnej masy organizmów jest poznawczą pasją człowieka, naznaczoną indywidualnym przeznaczeniem, przeciwko któremu zawsze się buntował. Znowu należy traktować sprawę osobniczo w megawymiarach - jak ustawić się w zgodnym położeniu do wielkiej energetycznej osi Wszechświata, by z tej energii czerpać moc potrzebną do maksymalnego przetrwania?
A jeśli kiedyś problemy naukowe rozpatrywać się będzie odmiennie niż obecnie? Daleka droga wiodła do orzeczenia, że Homo jest mimo wszystko nie tylko sapiens, ale również electronicus w swoich kwantowych podstawach. Wiodła ona przez luźne fakty empiryczne o elektrycznych i magnetycznych właściwościach związków organicznych, następnie przez konieczność rozbudowy schematu biochemicznego i jego uzupełnienie bioelektronicznym wariantem, potem przez bioplazmę i jej dynamikę, do elektronicznego człowieka. A jeśli przyszli antropofizycy dzięki współpracy z archeologami i historykami wykażą korelacje między migracjami wielkich kultur ludzkości i wielkimi zmianami pola geomagnetycznego i geoelektrycznego i jeśli nałożą się trzy mapy - magnetyczna ziemska, tellurycznych prądów i wędrówki wielkich kultur ze wschodu na zachód, jak nakładają się wzajemnie na mapie siły Coriolisa, dryf kontynentów, migracja ośrodków wulkanicznych? A co będzie, jeśli na podstawie tych korelacji przyszli antropofizycy dojdą do wniosku, że prawidłowości te można wyjaśnić bioelektronicznymi właściwościami człowieka i budzeniem się świadomości elektromagnetycznej w jego naturze? Może Homo electronicus przyszłości narodzi się nie dzięki bioelektronice, lecz dzięki geofizyce i archeologii, badającym owe wielkie cykle migracyjne, nie dające się wyjaśnić bez przyjęcia założenia o elektronicznej konstrukcji człowieka? Bioplazma - uniwersalny nośnik informacji i źródło dynamiki organizmu - okaże się, być może, niezbędnym wyjaśnieniem wielkich cykli wędrówki myśli i kultury ludzkiej równoległych do cykli geomagnetycznych i prądów tellurycznych.
Fantazja? U podstaw życia nie bywa się marzycielem. W kwantowej skrzynce biegów życia myśli się realnie i to w jednym wymiarze - egzystencji. Tutaj bowiem życie znalazło się o maleńki kwantowy krok od śmierci. Problemy rysują się tam ostrzej. Są przede wszystkim wyznacznikiem bycia. Kwantowa konstrukcja daje szerszy i głębszy ogląd. Niżej sięgnąć już nie można. Tam nie ma życia. Niżej zresztą nie ma już ani masy, ani energii. Jest nic.
Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była największym krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet człowiek współczesny - spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi własnego ciała, a więc wszelkiej jego anizotropii, równolegle do energetycznej osi Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy, krok włączył naturę człowieka w energetykę Wszechświata.
Człowiek dostrzegł zaledwie stożek rzeczywistości Wszechświata i wypełnił go swą myślą, poznaniem, zainteresowaniem, niepokojem. Wszechświatowi jest obojętny wszelki stożek czy jakakolwiek inna bryła geometryczna. Wszystko w nim ma sens, jeśli jest podmiot poznający jego konstrukcję. Z całej biosfery jeden człowiek, wyczuwając ssące działanie energetycznej osi Wszechświata, wystrzelił w jej kierunku głową, w szalonym piruecie omiótł horyzont, rozłożył ramiona - zakreślił stożek Wszechświata. Linie rzeczywistości świata przecinają się od tamtej pory tylko w nim, przez niego i wyłącznie dla niego.
Homo cosmicus, raz jeden znalazłszy się na energetycznej osi Wszechświata, na niej penetrować musi własną naturę, gdyż oś Wszechświata przechodzi przez niego. Człowiek jest po prostu jej częścią niewyobrażalnie małą, lecz ważną - bo świadomą. Zaiste, Homo cosmicus.
Pejzaże, interesujące dla innych, nie ciekawią electronicusa. Falistość krajobrazu odbiera on zresztą zupełnie inaczej - jako odbicie fal elektromagnetycznych. Ranki i wieczory mają własny koloryt promieniowania jonosfery. Rześkie powietrze odbiera jako zjonizowane otoczenie i nie jest mu wcale obojętne, czy z powierzchni ciała traci elektrony, czy je zyskuje, zależnie od znaku i stopnia zjonizowania aerozolu. Bywa mu więc duszno z powodu utraty elektronów.
Od pewnego czasu dostrzega, że jego pole magnetyczne generowane przez narząd, który anatomowie nazwali sercem, jest tysiące razy słabsze niż pole magnetyczne w miejscu, w którym się znajduje. Zwyczajni ludzie mówią wówczas, że znajdują się w mieście. O ile natężenie pola magnetycznego serca wynosi 5x10-7 gausa, o tyle w bardzo wielu punktach Ziemi znajdują się okolice, w których natężenie pola magnetycznego wynosi 5x10-4 gausa, przy częstotliwości jego pulsowania 0-40 herców. Taką różnicę ciśnienia pola magnetycznego w porównaniu z naturalnym tłem odbiera electronicus już bardzo wyraźnie. Inny narząd, który w anatomii nazywa się mózgiem, wytwarza fale magnetyczne o natężeniu sto milionów razy mniejszym w porównaniu z natężeniem pola geomagnetycznego. Wobec tego nałożone w miastach dodatkowe pole rzędu 5x10-4 gausa odbiera jako miejski klimat magnetyczny. Ponieważ mózg stanowi podukład scalony koordynujący całość funkcjonalno-konstrukcyjną electronicusa, dodatkowe pole nałożone przez środowisko miejskie nie jest dla czynności sterujących podukładu obojętne, skoro milion razy mniejsze natężenie pola geomagnetycznego wpływa już na jego koordynację, wyzwalając czasami podczas burz magnetycznych schizofrenię. Sterowanie bowiem odbywa się w tym podukładzie niezwykle małymi natężeniami pól magnetycznych rzędu 10-9 gausa.
Naturalne tło magnetyczne też ciągle mu się zmienia, czuje jego wzrastające ciśnienie. Doszedł bowiem nowy element energetyczny tego typu, mianowicie rozrywkowo-komunikacyjny z dodatkiem “tele", czyli na odległość.
Orientacyjnie gęstość pokrycia elektromagnetycznego na kilometr kwadratowy w latach 1938, 1949 i 1968 wyrażała się odpowiednio: 0,97 wata, 1,14 wata i 8,89 wata. Tendencja do zwyżki istnieje dalej i to niebywale obiecująca. Musimy się już “elektromagnetycznie przekrzykiwać", by uzyskać dobrą słyszalność, a więc paradoksalny węzeł elektromagnetyczny zaciska się wokół nas coraz mocniej. Iliada powstała w wyniku walk o piękną Helenę, źródła następnych epopei były mniej romantyczne: chodziło o ziemię lub złoto. Tematem ostatniego eposu będzie prawdopodobnie wojna o elektromagnetyczną przestrzeń, która zaczyna być coraz bardziej nasycona, co w konsekwencji musi doprowadzić do konfliktu o elektromagnetyczne pasmo, podobnego do istniejących już sporów o terytorialne wody i przestrzeń powietrzną.
Piękno pogody ocenia Homo electronicus według zupełnie odmiennych kryteriów, choć także i według samopoczucia. To on właśnie odbiera na kilka dni przed zmianą frontów powietrznych elektromagnetyczny sygnał i gdyby nie jego konstrukcja, nie wiedzielibyśmy nic o wpływie pogody na biologiczne funkcje organizmu. Pogodę ocenia na podstawie zgodności elektromagnetycznego rytmu o meteorologicznym pochodzeniu z własną rytmiką, i na podstawie stanu zjonizowania atmosfery. Piękno śniegu dostrzega w ujemnym zjonizowaniu płatków śnieżnych i zwiększonej liczbie elektronów. Ten sam urok dostrzega w deszczu, czując się po nim tak niewymownie rześki. Deszcz nie jest dla niego źródłem wilgoci, lecz życiodajnymi kroplami o ujemnym ładunku elektrycznym, powstającym na skutek zjawiska triboelektrycznego przy rozbijaniu drobin wody. To samo zjawisko zachodzi zresztą podczas mycia, dlatego electronicus tak świeżo czuje się po kąpieli.
Przy całej elektrycznej prozie życia i zawężonej niejako skali odbioru suma jego doznań jest imponująca, owe doznania zaś są nad wyraz subtelne. Jest wrażliwy na pasma odcięte fizjologią receptorów zmysłowych. Ponadto nie ma dla niego bodźca podprogowego, gdyż ten odnosi się tylko do fizyki zmysłów. Jego biolektroniczna natura odbiera całym jestestwem energetyczne zmiany otoczenia. Bez przesady - electronicus wszystko “widzi", wszystko “słyszy", wszystko czuje “węchem" i “smakiem", wszystkiego wokół “dotyka". Jest prawdziwym detektorem przyrody, lecz na skutek zawężonego poznania zmysłowego zaczyna się dopiero rozglądać po świecie i odkrywać własną naturę. Electronicus jest zdarzeniem sam dla siebie. Minąć granice anatomii, fizjologii, cytologii, biochemii, przekroczyć wymiary struktur subkomórkowych, przejść poza biologię molekularną, znaleźć się u kwantowych fundamentów własnej konstrukcji i... To nie są etapy poznawcze, tylko nowy świat odkrywany w sobie i odkrywane bliżej nie zbadane możliwości. Electronicus jest wydarzeniem w procesie hominizacji, a może nawet momentem zwrotnym. Mimo całej bowiem dynamiki, tak znamiennej dla człowieka, jeszcze nie wszystko zostało w nim wyzwolone.
Obok niebywałej precyzji wykazuje on bardzo dużą tolerancję, wynikającą z jego konstrukcji. Dzięki sprzężeniom między metabolizmem i elektronicznym poziomem nadmiar energii odkłada w molekularnych strukturach zapasowych jako lipidy, które w okresie niedoboru energii może uruchomić. Po prostu zasadę retencji wody w zbiornikach i jej celowego użycia wprowadziła natura w jego funkcji i budowie już od dawna. Zresztą nawet tak niezbędny półprzewodnik protonowy, jak woda, może być produkowany z zapasowej tkanki tłuszczowej. Drobina wody odszczepia się zawsze przy kondensacji aminokwasów w białka i przy kondensacji kwasów nukleinowych, węglowodanów i tłuszczowców.
Szczęśliwy bieg ewolucyjny wypadków wyprowadził go na arenę świata od razu jako zdobywcę, a nie jako istotę uganiającą się wyłącznie za żerem i rozpłodem. Budząc się pewnego dnia w historii Ziemi ze zwierzęcej przeszłości łożyskowego ssaka, szybko zrozumiał, że rozglądanie się wzdłuż linii horyzontu daje znacznie więcej informacji, niż dostarczyć jej mogą receptory zmysłowe. Odkrywa właściwie świat, który przesłaniają mu zmysły, narzucające się siłą doznań. Jeśli recepcja szła u zwierząt po ewolucyjnej linii wzrostu precyzji odbioru środowiskowej informacji, to u niego uwidoczniło się zjawisko odwrotne - osłabienie recepcji wielu zmysłów. Electronicus zaczął łapać szumy własne i w nich poszukiwać informacji o swej naturze. Patologiczne dla zwierząt zwrócenie się w stronę nasłuchu szumów własnych było w konsekwencji odwróceniem się od nich i pójściem własną drogą. Było to szaleństwo od samego początku, kroczenie bowiem własną ścieżką ewolucyjną kryje w sobie zwykle śmiertelne ryzyko niedopasowania się do warunków środowiskowych, a wtedy przychodzi nieubłaganie śmierć gatunku. Nie jest wykluczone, że prawa przyrody ożywionej i tutaj zebrały śmiertelny plon. Separatystyczna próba przebijania własnej drogi rozwojowej pociągnęła za sobą wymarcie innych form człowiekowatych. Rozrzucone kości australopiteków, pitekantropów i neandertalczyków wyznaczają chyba szlak nasłuchu szumów własnych. Ale ostatecznie Homo sapiens wygrał. On - szaleniec, który wydeptuje własną drogę rozwoju - wpadł na genialny pomysł, że w obronie przed śmiertelną groźbą środowiska należy zdecydowanie ugodzić przeciwnika, a więc środowisko. Począł je zmieniać, broniąc siebie i własnej linii rozwojowej. Zwyciężał.
Jak gdyby na przekór groźbie śmierci gatunkowej począł marzyć o nieśmiertelności. Był to podświadomy odwet za ryzyko związane ze zwycięskim ocaleniem gatunku w rozgrywce ze środowiskiem. Podświadomy - przez dziesiątki lub setki tysięcy lat. Odkrywanie świadomości nie jest procesem ukończonym, lecz dokonuje się ustawicznie na rozwojowej linii biosfery. Kto raz wkroczył na własną drogę ewolucyjną, musi na niej pozostać, aż się rozwinie w pełny gatunek, a to wymaga milionów lat.
Electronicus rzeczywiście poznaje świat inaczej niż zwierzę. Nie tyle ogląda go oczami i rozeznaje resztą zmysłów, co odbiera poprzez wielokrotne odbicia świadomościowej wiązki, za każdym razem bogatszej w informację. Nic dziwnego, że informacja pogłębia coraz mocniej człowieczeństwo i że stalą się walnym czynnikiem ewolucji hominidów. Umiejętność poznawania zewnętrznego świata nie może się obejść bez ustawicznego pogłębiania własnej świadomości. Człowiek elektroniczny nie jest żywym przyrządem służącym do odbioru sygnałów z otoczenia, lecz zestawem analitycznym osobiście zaangażowanym w proces, który nazywa się poznawczym. Nie ma poznawania świata zewnętrznego bez coraz sprawniejszego rozeznania siebie.
Electronicus rozglądając się po świecie nie penetruje horyzontu, lecz zgłębia siebie przy okazji konstatowania środowiska. Jest to tak codzienna i zwykła już czynność, jak oddychanie czy trawienie, a przecież tak wyjątkowo naznaczona człowieczeństwem, a nie tylko zwierzęcą fizjologią. Dlatego electronicus jest nieustannie ciekaw; promień poznanego przez niego świata staje się coraz dłuższy, ale jednocześnie pogłębia się jego świadomość, rozszerza się wszechświat człowieczeństwa, ciągle niespokojnego, poszukującego.
Electronicus nie przeinacza środowiska, nie eksploatuje go jak grabieżca, nie zmienia do niebezpiecznych granic. Electronicus pogłębia tylko siebie, działając wzdłuż promienia biegnącego od dna jego świadomości po granice rozeznania świata. Drąży własną świadomość, wwierca się coraz głębiej - to jedyna droga posunięcia się do przodu na owym promieniu. I jedyna droga do wzbudzenia ustawicznego głodu poznania. Wspaniały i tragiczny, wielki w bezsilności. Człowiek!
Electronicus kręci się niespokojnie... Jak obracająca się wieża radarowa lustruje horyzont. Wytęża wzrok, choć niczego na linii widnokręgu dostrzec nie może. Zanim spoza krzywizny Ziemi wyłoni się kształt drugiego electronicusa, ma już sygnały o jego zbliżaniu się.
Sapiens ma dobre oczy, odbiera nawet pojedyncze kwanty światła w liczbie 5-7 o długości fali 510 nanometrów, czyli siatkówka jego oka reaguje na 5-7 uderzeń energii, wynoszącej 2,5 elektronowolta na jeden impuls. Electronicus widzi falę elektromagnetyczną na całej szerokości pasma, a nie tylko w optycznym przedziale. Nic w tym dziwnego, nie ogląda jej siatkówką oka, lecz całą naturą scalonego układu. Jest uniwersalnym lustratorem zarówno pod względem swej konstrukcji, jak i odbieranego pasma.
Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek potrafił nakręcić film o wizji rzeczywistości electronicusa, to pierwsze kadry przedstawiałyby się prawdopodobnie następująco: spoza horyzontu wylatują niby -ptaki o dwu różnych skrzydłach trzepocąc naprzemianlegle jednym z nich: raz - elektrycznym, raz - magnetycznym. Wprawdzie powiadają, że to magnetyczne jest słabsze od elektrycznego, jednak jest konieczne; tylko jego płaszczyzna nośna może wesprzeć do nowego uderzenia tamto elektryczne. Oba skrzydła są do siebie prostopadłe. Elektromagnetyczny ptak-fala posuwa się w trzecim kierunku prostopadłym do dwóch skrzydeł, z prędkością 300 000 kilometrów na sekundę. Największą długość elektromagnetyczngo skrzydła wykazuje fala docierająca z Kosmosu, a jej skrzydło elektryczne regularnie muska kulę ziemską co 100 sekund. Rozpiętość jej skrzydeł, nazywana długością fali, wynosi 30 milionów kilometrów. Tymczasem skrzydło fali rytmu alfa, emitowanej przez mózg ludzki, trzepoce 8-13 razy na sekundę, a rozpiętość skrzydeł wynosi odpowiednio od 37 000 do 23 000 kilometrów.
W narzeczu fizyków taki pojedynczy element fali złożony ze skrzydeł elektrycznego i magnetycznego i przesuwający się w pewnym kierunku nazywa się kwantem elektromagnetycznej fali lub fotonem.
Mimo wszystko ten uskrzydlony elektrycznie i magnetycznie foton jest nadzwyczaj dziwny. Niezależnie bowiem od rozpiętości skrzydeł pędzi stale z prędkością prawie miliona kilometrów na trzy sekundy, oczywiście w próżni. Przenika materię, padając zaś pod odpowiednim kątem może ulec odbiciu i zmienić kierunek lotu, może też być przez materię pochłonięty. Może lawirować w ośrodku materialnym kołowo lub eliptycznie, ulegając polaryzacji. Odznacza się pewnym energetycznym paradoksem, mianowicie - jedno uderzenie (któremu dano nazwę kwantu) większych skrzydeł niesie mniejszą energię niż uderzenie małych skrzydeł, bijących z większą częstotliwością. Energia zależy bowiem nie od rozpiętości skrzydeł, lecz od prędkości trzepotania w jednostce czasu. I tak wspomniana fala z Kosmosu o rozpiętości skrzydeł 30 milionów kilometrów niesie w swym kwancie energię 4x10-17 elektronowolta, natomiast fala rytmu alfa mózgu ludzkiego, która bije przestrzeń skrzydłami elektrycznym i magnetycznym 8-13 razy na sekundę, przenosi jednostkową energię rzędu od 3,5x10-14 do 5,4x10-14 elektronowolta. Zanim więc spoza linii widnokręgu wyłoni się electronicus, drugi poznaje go dzięki falowym gońcom. Wzlatują one jak stado elektromagnetycznych gołębi, których skrzydła mają różną rozpiętość i zawsze są dwóch rodzajów - jedno elektryczne i jedno magnetyczne, i które ciągle pędzą z tą samą prędkością, co najwyżej żwawiej lub wolniej trzepocąc. Tak na dwu skrzydłach ulatuje nieustannie z każdej żywej jednostki jej elektromagnetyczna energia.
Obraz nakreślony tutaj nie jest pełny, nawiązuje bowiem do rodzajów promieniowania wyodrębnionych w elektroencefalogramie. Istnieje cała skala częstotliwości większych i mniejszych, które stanowią w rzucie na płaszczyznę tak zwane widmo elektromagnetyczne. Falowe bogactwo człowieka nie zostało jeszcze w pełni poznane. Na podstawie spektrogramu mózgu Homo electronicus potrafiłby określić, czy za linią horyzontu znajduje się dziecko, czy ktoś w sile wieku, czy też starzec; czy jest zmęczony, czy skrada się ze skoncentrowaną świadomością. Przy większej wprawie określiłby płeć, a nawet - mając możność porównawczej obserwacji pola elektromagnetycznego mózgu - stadium menstruacji. Z całą pewnością natomiast ze spektrogramu mógłby określić zdrowie lub patologię psychiki, a nawet normę metabolizmu i odchylenia od niej.
Tak więc elektromagnetyczne ptaki jednego electronicusa, nazwane przez fizyków fotonami, przenoszą rzeczywiście jak gołębie pocztowe informację o drugim na samej tylko podstawie falowego działania podukładu scalonego, nazywanego mózgiem.
Człowiek, jak każde żywe jestestwo, “paruje" i “oddycha" elektromagnetycznie. Elektromagnetyczność stanowi żywioł electronicusa. Co pewien czas wypuszcza on uskrzydlone fotony o zawrotnej szybkości. Posłużyliśmy się przykładem mózgu, ale fotonowa emisja jest cechą wszelkiego stanu materii określanej jako żywa, choć energia niesiona tutaj będzie znacznie wyższa, chodzi bowiem o zwiększoną częstotliwość głównie w skali widzialnej.
Niewyczerpane życie. Przecież każdy kwant to utracona energia, to również elektromagnetyczny sygnał o trwaniu, o egzystencji. Niekiedy elektrycznie i magnetycznie uskrzydlone stado bywa mniejsze albo klucz ptaków staje się nieregularny, rozbity na pojedynczych gońców - zły to znak: życie się wyczerpuje.
Są to tylko rozważania: a jeśliby się udało elektromagnetycznie gasnący układ żywy dopompować w częstotliwościach rezonansowych, a więc najbardziej istotnych dla funkcjonowania układu? Czy to byłaby elektromagnetyczna transfuzja? Poniekąd tak, choć równie dobrze mogłaby być dokonana z elektronicznego przyrządu. Czy Homo electronicus marzy o biotelekomunikacji? Ona przecież już istnieje, choć jej istnienie nie jest zasługą inżynierów, lecz przyrody. Wobec tego między żywymi jednostkami istnieje “żywa" linia elektromagnetycznej komunikacji i życie coś zakodowało na tej nośnej fali. Homo electronicus może więc być zorientowany co do stanu drugiego osobnika. Ale jest też inna możliwość. A jeśliby elektromagnetyczne ptaki celowo skierować w kierunku innego żywego obiektu, aby “wydziobały" z niego informację i przeniosły ją do laboratorium?
Electronicus został dopiero co zbudowany w swej naturze, ale instynktem twórcy już rozgląda się za projektami. A gdyby uskrzydlone elektromagnetyczne kwanty emitowane przez siebie przekazać falowodem? Byłoby znacznie większe prawdopodobieństwo, że je w świadomy sposób odbierze drugi electronicus. Co by zaś się stało, gdyby fotonowe ptaki zaczęły jednocześnie wszystkie naraz bić elektrycznym skrzydłem i, również w sposób wyrównany, magnetycznym? Podobno nazywa się to koherencją, czyli spójnością. A czy energia takiej zawężonej i zdyscyplinowanej armii fotonów nie przedstawia wielokrotnie większej siły? W laserach - tak. Electronicus stanął, może niechcący, a może rozmyślnie, na kwantowej zapadni i zsunął się w świat dotychczas mu nie znany. Świat, w którym reakcje chemiczne, procesy elektroniczne i świadomość stanowią pratworzywo jego istoty, gdzie “żyć" nie można oddzielić od “wiedzieć". Tu, z tej głębi natury, rozglądając się w obcym zupełnie świecie, dostrzegł w historii swego rodu eksplozję poprzez zapadnięcie się w kolapsie, który zrodził jego świadomość. Zrozumiał. Myśli, jak gołębi wypuszczonych spod siatki, nie należy daleko poszukiwać. Myśl można analizować w kwantowych regionach życia.
Rozgląda się, zdobywszy wprzódy możność widzenia. Oczy sokoła - to za mało, by się rozejrzeć na ludzki sposób. Ma rację - “żyć" to znaczy “poznawać", a nie “wegetować". Z tej pozycji nie cofnie go już nic, nawet śmierć.
Zresztą powiedział śmierci jedyne w historii Ziemi veto. On jeden zdaje się nie przegrywać z nią pojedynku, choć ginie. Trwa jego poznanie, jego dzieło. Jedynie on buntuje się przeciwko przemiałowi swego ciała w chemicznym obiegu pierwiastków i przeciwko perspektywie włączenia swoich atomów węgla w jakieś inne jestestwo.
Electronicus odkrył w sobie prastare serce bijące archaicznym rytmem życia, starsze o co najmniej cztery miliardy lat od zaczątków serca tłoczącego krew. Jest to plazmowe serce sprzężone z metabolizmem; bez niego nie rozwijałoby się zapłodnione jajo, zanim embrion wykształci zaczątki pulsującego worka - późniejszego serca. Plazmowa pompa sprzężona w energetycznej akcji z metabolizmem musiała rytmicznie pracować i działać miliardy lat, zarówno u roślin, jak i zwierząt, przetaczając uruchomione elektrony, protony, jony, jonorodniki, fotony, fonony, zanim się po miliardach lat zaczęło formować coś, co stało się w końcu ludzkim sercem. Bez plazmowej pompy nic istniałoby życie, nie przeciskałaby się elektrodynamiczna struga materii i fal. Nikt nie zna dróg prowadzących do powstania ludzkiego serca. Homo electronicus je tylko wyczuwa. Żadna anatomia porównawcza nie odpowie na to w pełni, bo serce funkcjonalnie powstało o wiele, wiele wcześniej, nim przybrało jakąkolwiek anatomiczną postać. Wszczepiony w uniwersalne plazmowe serce - wszystkiego, co żyje - electronicus czuje nieśmiertelną więź z życiem. Biosfera ma uniwersalne serce plazmowe, pracujące zgodnie z rytmem metabolicznym na zasadzie sprzężenia zwrotnego między chemicznym wiązaniem energii i jej uwalnianiem w procesach degradacyjnych bioplazmy oraz na odwrót - między katabolicznym uwalnianiem energii i procesami stabilizującymi bioplazmę. Dwutakt pompy plazmowej jest podstawowym pulsem życia, biorytmem; jest słusznie nazwany plazmowym sercem życia - sercem funkcjonalnym.
Electronicus czuje nie tylko rytm własnego serca i puls tętnic, które zresztą pompują te same elektrony na nośniku atomów tlenu; on czuje również serce życia na Ziemi. Uświadomienie tej rzeczywistości jest niemożliwe bez stania się wpierw Homo electronicus. Nieśmiertelna pompa plazmowa pracuje w nieustannym rytmie dwutaktu, od miliardów lat przelewając strugę elektronów w białkowych półprzewodnikach na przekór śmierci i entropii. Pompa plazmowa odznacza się minimalną bezwładnością, inaczej musiałaby dawno stanąć. Życie przede wszystkim zredukowało inercję materii. Plazmowe serce życia jest chyba najgłębszą tajemnicą przyrody. Może dzięki electronicusowi dokonało się jej odsłonięcie.
Rytm plazmowego serca jest nieskończony nieskończonością przekazu życia przez miliardy lat historii Planety. Plazmowe serce jest nieśmiertelne. Żyć - to być włączonym w ten ciągły proces. Włączenie w obieg życia jest nieodwracalne. Życie, plazmowe serce i świadomość są nierozdzielne, dlatego trwają zawrotnie długo i przekazują się jako depozyt przyrody. Electronicus, znając prawo zachowania energii, zdaje sobie sprawę, że świadomość, mająca wszelkie cechy zjawiska elektromagnetycznego, nawet po ustaniu czynności fizjologicznych organizmu nie ginie na mocy tego samego prawa.
Prezentacja jest od dawna przyjętą formą nawiązywania stosunków towarzyskich i wielu innych. Podaje się do wiadomości nazwisko, dawniej “zawołanie", czyli herb, obecnie czasem wysokość konta bankowego, tytuły naukowe, zawodowe, a przy ubieganiu się o pracę czy wstęp na studia - również walory zdrowia i normy psychiczne tudzież moralno-społeczne. Wypadałoby więc zaprezentować Homo electronicus, a zwłaszcza jego najistotniejsze podstawy - kwantowe. Ponieważ strona kwantowych odniesień jest podstawą życia nawet w najdalej od mózgu odsuniętej komórce czy drobinie białka, kwantowy fundament - Homo electronicus - stanowi istotny czynnik życia w jego najdrobniejszych wymiarach. Prezentacja od tej strony nie jest grzecznościową formą towarzyską, lecz wyjawieniem, czym się w ogóle jest, jeśli już znalazło się w klasie materii ożywionej, która doszła do etapu człowieka.
Wszystkie wymienione historyczne i współczesne formy prezentacji stają się niedorzeczne w jedynym przypadku - jeśli kwantowe podstawy odmówią sprzężenia procesów elektronicznych z metabolizmem. Wówczas tytuł najwyższy - człowiek - przestaje być adekwatny. Poprawnie należałoby wtedy powiedzieć - były człowiek.
Electronicus przeprasza za zawód, jeśli wyzna, że jest taki sam, jak wszyscy ludzie; taki sam, lecz jednocześnie odmienny, choć nie różni się ani anatomią i fizjologią, ani histologią i cytologią, ani biochemią. Niestety, jest bardzo niedyskretny, jak nieznośny pasażer statku, który trafił wreszcie do maszynowni, gdzie odstrasza umieszczony przez przyrodę napis: “Wstęp wzbroniony". Zna ten zakaz, widział go w czasopismach popularnonaukowych i fachowych, wbijały mu go do głowy podręczniki akademickie i profesorskie wykłady, uczył się go do egzaminów i ... złamał go, niesubordynowany.
Nie jest anarchistą z usposobienia, ale skoro największe odkrycia dokonywały się często za cenę nieposłuszeństwa nawet bogom, skoro odkrycie największe - własnego człowieczeństwa - dokonało się w pełni również wskutek nieposłuszeństwa, o czym donosi biblijny przekaz, to po niewielkim wahaniu electronicus zaryzykował wdarcie się tam, gdzie przyroda podobno, a uczeni na pewno umieścili ów napis zakazujący wstępu.
Nie ulega kwestii, że psychologiczna geneza electronicusa jest wynikiem nieposłuszeństwa wobec najwznioślejszych systemów naukowych, tym razem - biochemicznego schematu w naukach o życiu. Biochemicznemu schematowi życia należało dorobić jedynie elektroniczne podstawy, gdyż mimo wszystko był zawieszony w powietrzu jako system, brakowało mu kwantowego wymiaru, by stanął na empirycznej bazie. Nowe fakty doświadczalne podważyły cały system, wnosząc dane o półprzewodnictwie, piezoelektryczności, nadprzewodnictwie, ferro- i piroelektryczności związków organicznych biologicznie czynnych. Okazało się wtedy, że istnieje szczelina między biochemicznym systemem a empirycznymi podstawami i w rzeczywistości cały system utrzymywał się, choć nieznacznie, lecz przecież zawieszony w powietrzu. Ale to już należy do przeszłości gatunku Homo electronicus.
A oto rysopis electronicusa. Ciężar w normie, a więc około 70 kilogramów piezoelektryków organicznych i półprzewodników białkowych; nawet zmineralizowany szkielet nie znajduje się w rubryce strat elektronicznych, jest bowiem również piezoelektryczny. Procesy metaboliczne - w normie, jak u Homo sapiens, dysponuje on jednak 4200 metrami kwadratowymi aktywnej elektronicznie powierzchni erytrocytów (przy założeniu, że ma 6 litrów krwi). Krwinki, każda o powierzchni około 140 mikronów kwadratowych, razem zajmują powierzchnię prostokąta o wymiarach 70x60 metrów. Taka powierzchnia przenosi, według biochemików, tlen, w rzeczywistości - transportuje elektrony do najdalszych nawet elementów układu scalonego. Powierzchnia krwinek w stosunku do powierzchni zewnętrznej ciała, wynoszącej średnio 1,9 metrów kwadratowych, jest więc olbrzymia i czynna elektronicznie, a zasila ją właśnie energia pochodzenia metabolicznego. Ponadto electronicus odznacza się zagęszczeniem ładunków na powierzchni zewnętrznej warunkującej jego elektrostazę. W kontakcie z otaczającym go aerozolem elektrycznym wymienia ładunki, zyskując lub tracąc elektrony zależnie od stężenia w aerozolu cząstek o ładunku ujemnym i dodatnim. Podobna sytuacja istnieje podczas kąpieli, woda bowiem, mająca wysoką stałą dielektryczną, powoduje ujemną polaryzację powierzchni ciała, a sama rozpryskuje się w krople o ładunku ujemnym. Ta zewnętrzna klapa elektrycznego bezpieczeństwa wykształciła się w toku filogenezy w płuca, w których wewnętrzna powierzchnia pęcherzyków płucnych wynosi od 30 (przy wydechu) do 100 metrów kwadratowych (przy głębokim wdechu).
A więc, poza powierzchnią czynną krwinek, dysponuje electronicus powierzchnią co najmniej 100 metrów kwadratowych elektrycznej klapy bezpieczeństwa, czyli możliwości wymiany ładunków z otoczeniem. Ujemne zjonizowanie aerozolu w pewnej proporcji z dodatnim jest korzystne, samo dodatnie może się okazać groźne dla funkcjonowania układu. Procesy elektroniczne w białkowych półprzewodnikach nie przebiegają więc przypadkowo wskutek samej obecności półprzewodnika, lecz “wchodzą" w konstrukcję, gdzie funkcjonalne wzajemne przenikanie procesów metabolicznych i elektronicznych w piezoelektrycznych półprzewodnikach jest nie do uniknięcia w wyniku kwantowomechanicznych sprzężeń, jakie muszą wówczas powstać. Cała biologiczna masa electronicusa jest przecięta nerwami - bliżej nieokreśloną siecią kanałów przewodzących impulsy elektryczne. Długość tych przewodów elektrycznych, to znaczy komórek nerwowych bez dendrytów7 i neurytów, wynosi łącznie około 60 kilometrów.
Już w roku 1949 Burr i Mauro wykazali, że pobudzony nerw żaby wytwarza pole elektryczne, które przy samym nerwie równa się 550 mikrowoltom, natomiast w odległości 12 milimetrów od nerwu - około 150 mikrowoltom. Należało przypuszczać, że owo zmienne pole elektryczne indukuje pole magnetyczne. W roku 1960 Seipel i Morrow udowodnili jego istnienie. Tak więc zmiennym potencjałom elektrycznym towarzyszą pola elektromagnetyczne przenoszące się wzdłuż aksonów. Penetrowanie półprzewodzącej masy biologicznej polami elektromagnetycznymi zostało dobrze rozwiązane w toku filogenezy - odbywa się poprzez kanały nerwów i sięga najdalszych zakątków organizmu.
Mózg u electronicusa zaznacza się już na etapie polaryzacji zapłodnionej gamety żeńskiej, która ma dwa bieguny: apikalny i bazalny; w miejscu tego pierwszego wykształcony zostaje później zawiązek przyszłego mózgu. Nie wiadomo jeszcze, na jakiej zasadzie dokonuje się emisja pola elektromagnetycznego przez mózg, na razie zbadano tylko częstotliwości między 0,5-30 herców.
Wymowne są niesione w każdym przedziale energie dla odpowiedniego kwantu elektromagnetycznego oraz długości fal, na jakich pracuje stacja nadawcza mózgu, poznana w bardzo niewielkim wycinku pasma. Częstotliwość 0,5 herca niesie w jednym kwancie energię równą 1,24x10-15 elektronowolta, natomiast długość fali wynosi milion kilometrów, a więc mogłaby ona opasać kulę ziemską 25 razy. Przy częstotliwości 3,5 herców energia kwantu promieniowania wynosi 1,5x10-14 elektronowolta, a długość fali - 8,6x104 kilometrów. Początek pasma dla fal alfa, o częstotliwości 8 herców, niesie energię jednego kwantu równą 3,3x10-14 elektronowolta przy długości fali 3,7x104 kilometrów, górna zaś granica fal alfa, o częstotliwości 13 herców, daje energię kwantu równą 5,4x10-14 elektronowolta przy długości fali 2,3x104 kilometrów. Maksymalna częstotliwość fal beta wynosi 30 herców i niesie energię kwantu równą 1,2x10-13 elektronowolta przy długości fali około 10 000 kilometrów, czyli równej ćwierci równika ziemskiego.
Radiację mózgu można rozpatrywać dwojako: jako lekki dotyk ramion elektromagnetycznych, ramion bardzo słabych, ale ustawicznie przeczesujących przestrzeń. Jeden electronicus winien odebrać od drugiego subtelny sygnał - dotyk głaszczącego ramienia elektromagnetycznego. Przestrzeń między kilkunastoma przedstawicielami gatunku Homo electronicus cechuje się pewną niewielką gęstością energetyczną, mierzoną na 1 metr powierzchni Ziemi, nieznaczną, ale przecież nie zerową, skoro jeden mózg dysponuje mocą rzędu 10-17 wata, w znanym nam wycinku pasma.
Można też spojrzeć na radiację mózgu od strony wyemitowanej energii w całej szerokości pasma, niestety, nie znanego nam jeszcze, dlatego niemożliwe jest obliczenie łącznej mocy emitowanej przez mózg.
W świetle tego anatom wie tyle o pracy mózgu, co murarz zatrudniony przy budowie stacji nadawczej o elektromagnetyce, a wiedza fizjologa o działaniu mózgu odpowiada znajomości bezpośrednich połączeń telefonicznych u robotnika instalującego kable telefoniczne. W każdym razie electronicus jest ciekawą postacią, choć długo trzymaną pod kloszem fizjologicznych badań i mikrotomowych cięć na plasterki, które miały zdradzić architektonikę komórkową jego mózgu.
Interesujący musi być behawior mózgu u electronicusa w polu przez niego emitowanym. Brak nam danych na ten temat; działamy zwykle polami o dużej mocy, otrzymywanymi z generatora technicznego, nie znamy zaś minimalnych mocy pochodzenia naturalnego. Czy znowu ma się powtórzyć historia precyzji badań mózgu prowadzonych na podstawie pomysłów pochodzących od elektrotechników i instalatorów urządzeń alarmowych? Tym razem chodzi o coś zupełnie innego: czy mózg jednego Homo electronicus orientuje się w lokalizacji drugiego mózgu na zasadzie radarowego odbicia fali i odbioru informacji tą samą drogą. Na razie nie wiadomo na ten temat nic określonego; wszelkie możliwości nie są wykluczone. Po przeniesieniu telepatii i hipnozy z parapsychologii do bioelektroniki, i po odebraniu posmaku sensacyjności badaniom w tej dziedzinie, będzie można znacznie poszerzyć znajomość ludzkiej natury, a zwłaszcza systemu myślenia. Oczywiście detektor świadomościowy jako mało subtelny należy wykluczyć, w przeciwnym bowiem razie wyniki mogą być mylne.
Tak by się prezentował Homo electronicus od strony działania podukładu scalonego, nazywanego w gwarze anatomicznej mózgiem. Czy go nigdy nie “boli głowa" w elektromagnetycznym hałasie wytwarzanym przez urządzenia techniczne, które przecież sam zbudował i uruchomił? Przydałaby się osłona, zresztą bodaj Faraday taką wymyślił (lub przynajmniej jemu to przypisano) - jest nią uziemiona siatka miedziana. Ale to nie należy już do charakterystyki electronicusa, a jest raczej sprawą przyszłej, być może profilaktycznej, mody. Oczywiście nie jest dla niego problemem odbiór pozareceptorowy. Filogenetycznie podukład mózgu został podłączony do informacji receptorowej, ale bynajmniej nie stanowi ona jedynego źródła wiadomości. Electronicus wie o naturze środowiska i o swej własnej konstrukcji znacznie więcej, niż mu to mówi jego fizjologia.
Jeśli nawet jego myślenie można związać z działalnością płatów czołowych, to nie wydaje się, że podukład mózgu pracuje jako skoordynowana całość bez udziału generowanych pól elektromagnetycznych, nawet tych mierzalnych, jak wyżej wspomniano. Podstawa poznawczej zdolności bioukładu, przypisywana świadomości, nie jest wyłącznie zdolnością mózgu, lecz podobnie jak metabolizm stanowi cechę rozlaną w całym układzie. Można jej przypisać elektromagnetyczny charakter, podobnie jak samej myśli. Dosyć to niedorzeczne, że najmniej wiemy o zdolności myślenia, choć gatunkowa różnica między nami a zwierzętami polega na tej właśnie umiejętności.
Intelektualna strona electronicusa jest rozlana we wszystkim, co stanowi życie, choć lokalizuje ją w mózgu. Jego świadomość jest ogólną właściwością materii biologicznej, przy szczególnym udziale mózgu na obecnym szczeblu filogenetycznego rozwoju. Zresztą umiejętność myślenia narasta od bruzdkującej komórki jajowej poprzez stopniowe wyodrębnianie się układu nerwowego aż do budzenia się rozeznań w życiu postnatalnym. Umiejętność owa tkwi w naturze metabolizującej masy biologicznej i jej elektronicznych możliwościach, sprzężonych z tamtymi.
Po zapoznaniu się z mózgiem, należy nieco miejsca poświęcić sercu. Homo electronicus nie lubi serca lokować w mięsistym worku rytmicznie bijącym średnio 72 razy na minutę, choć anatomicznie i fizjologicznie niczym się pod tym względem nie różni od “normalnych" ludzi. Patrzy jednak głębiej w naturę swego życiodajnego rytmu odmierzanego sercem. Każde uderzenie serca to rzut nowej fali ładunków elektrycznych, przenoszonych w najdalsze zakątki ustroju na owych 4200 metrach kwadratowych czynnej powierzchni erytrocytów magnetohydrodynamiczną falą tętnic.
Serce electronicusa jest w jego biologicznej masie wszędzie, a więc w żadnym konkretnym miejscu; serce jego znajduje się tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje metabolizm, gdzie przebiegają procesy elektroniczne w białkowych półprzewodnikach. Nie ma zakątka w jego organizmie, gdzie nie ma życia, z wyjątkiem starczych siwych włosów i martwiczej, patologicznie zwyrodniałej tkanki. Serce więc znajdować się musi wszędzie poza tym. Uniwersalne serce, nie tylko symbol jego życia, ale i rzeczywisty jego wykładnik, motor i napęd. Naprawdę - wszystko, co najpiękniejsze w życiu, lokuje Homo electronicus w tym uniwersalnym sercu, sprawcy nie tylko jego pulsu powyżej dłoni i w skroniach, lecz rytmu całego życia.
Zanim przejdziemy do bliższej charakterystyki nie tyle tajemniczego, co raczej niezwykle dynamicznego serca, należałoby zaprezentować pojęcie, które formułowała polska myśl naukowa równolegle z tworzeniem zarysu bioelektroniki. Chodzi o bioplazmę. Przelewa się ona wśród molekularnych struktur półprzewodzących białek, podobnie jak krew w naczyniach, jest bowiem “odmaterializowaną" masą biologiczną. Analogia do krwi zjawia się sama. Krew jako ciecz symbolizująca życie - z jednej strony, z drugiej zaś -“ciecz elektryczna" plazmy ciała stałego podlegająca tym samym prawom hydrodynamiki, co krew, i ponadto jeszcze prawom elektrodynamiki. Homo electronicus mimo woli czuje przepływ energii, prężność, rozmach. Ale co on w praktyce przez to rozumie? Bioplazma jest “odmaterializowaną" masą biologiczną, a więc zawiera w sobie minimum inercji, czyli bezwładności. Niebywała ilość stopni swobody, znamienna dla plazmy w ogóle, jest warunkiem nie tylko spadku inercji, ale również zapewnienia jej dynamiki. Jest to masa obdarzona ładunkiem i dlatego przelewać się może jak elektrodynamiczna krew w międzymolekularnych przestrzeniach półprzewodnikowego białka. A więc jest to najprawdziwsza plazma ciała stałego, jeśli użyjemy analogii do takiego samego terminu przyjętego w fizyce.
Zgodnie ze zwyczajem należałoby podać skład morfologiczny tej “plazmowej krwi": są to elektrony, protony, jonorodniki uwalniane jako stany przejściowe reakcji biochemicznych oraz quasicząstki - fotony i fonony. Jak już mówiono wcześniej, bioplazma jest ogólnym wyrazem dynamiki życia sprzężonych procesów elektronicznych i metabolicznych. Między procesami metabolicznym i plazmowym istnieją zresztą podobieństwa: anabolizm i katabolizm w przemianie materii dobrze korelują ze stabilizacją i degradacją plazmy i oba wymagają zasilania, by nie ustały. Pozwólmy naszej wyobraźni ujrzeć plazmowe serce jako pompę tłoczącą ciecz elektrodynamiczną złożoną z elektronów, protonów, jonów, fotonów i fononów w molekularnych strukturach białek. Bioplazmowa pompa pracuje, odmierzając w nieustannym rytmie swój dwutakt: anabolizm-katabolizm, stabilizacja-degradacja... Plazmowe serce, symbolizowane bioplazmową pompą, nie wymodelowało się w żaden morfologiczny kształt, lecz jest dosłownie energetyczną pulsacją i prawdziwym kwantowym tętnem życia. Życie przebiega więc w ustawicznej euforii stanów wzbudzonych biologicznej masy, czyli w stanie wyższej energii. Statystycznie sięga prawdopodobieństwa znalezienia się w stanie podstawowym, który dla niego równa się śmierci. Życie igra nieustannie z pobliżem śmierci, plazmowa pompa musi więc ustawicznie pracować, by wznosić odmaterializowaną masę do stanu metastabilnego.
Homo electronicus wie dobrze, że jego kwantowe serce musi pulsować, jak anatomiczne, bez przerwy, ale też wie, że plazmowe serce znajduje się w jego organizmie wszędzie, podobnie jak białko, jak metabolizm, jak procesy elektroniczne. Teraz dopiero rozumiemy znaczenie owych 4200 metrów kwadratowych czynnej powierzchni zatrudnionej w przenoszeniu elektronów w jego morfologicznej krwi przez 25x1012 krwinek. A zatem Homo electronicus dostrzega w sobie coś w rodzaju dwóch pomp: jedną - mechaniczną i jest to anatomiczne serce znane z atlasów dla studentów medycyny, i drugą - kwantową pompę bioplazmową, różniące się tym, że pierwszą można jeszcze reanimować, natomiast druga, kiedy zerwie sprzężenia kwantowomechaniczne między reakcjami biochemicznymi i procesami bioelektronicznymi, niesie nieodwracalny kres jego egzystencji.
Homo electronicus, wyposażony w owo podwójne serce, nie jest bynajmniej lirykiem, lecz przeciwnie - myśli konkretnie i realistycznie. W pojęcie rytmu życia wkłada niebywałą głębię przekonania, a kiedy mówi o pulsie swych naczyń, widzi jednocześnie tętniącą plazmę rozlaną jako dynamiczna ciecz elektryczna w całym jego jestestwie. Kwantowe serce zawiera w sobie więcej treści niż jednostkowa historia życia.
Coś kryje się za tym, że tak często i łatwo sięga się do pojęcia bioplazmy w różnych okolicznościach. Nic dziwnego, że stało się pożywką teozofów, nadzieją psychotroników, potwierdzeniem dla parapsychologów, uzasadnieniem aury joginów, rzekomą tożsamością z wyładowaniami koronowymi w polach elektrycznych o wysokiej częstotliwości. Kluczem do rozwiązania zagadki psychiki, energetycznymi ośrodkami akupunktury, nadzieją rolniczych i sadowniczych urobków. Było tematem co najmniej trzech międzynarodowych konferencji i sympozjów (odbyło się już kilkanaście “pierwszych" światowych imprez tego typu). Jednakże nikt nie zadał sobie trudu teoretycznego opracowania podstaw bioplazmy i jej empirycznego uzasadnienia. Zaczęła się inwazja terminu-panaceum na wszystkie niedomówienia i kurtyny przesłaniające każdy układ biologiczny, łącznie z człowiekiem. To nie przejaw głodu sensacji, lecz intuicyjne zapotrzebowanie na syntezę w naukach biologicznych, wyraz lęku przed zagubieniem całościowego obrazu życia wśród informacyjnej sieczki. Nie miejsce tu na wykład, czym jest bioplazma, jak doszło do sformułowania tego pojęcia. Wystarczy stwierdzić, że Homo electronicus jest napędzany bioplazmową pompą, by mógł żyć, rozwijać dynamikę i niezmiernie głęboko pojmować swe istnienie. Zaduma nad kwantowymi wymiarami życia i medytacja nad jego fundamentem jest, jak dotychczas, przywilejem tylko electronicusa. A nie jest on przecież filozofem ani poetą.
Całą dynamikę wydobył nie z chmur ani słońcem okraszonych obłoków, lecz z siebie. Wystartował do wielkości z własnego wnętrza. Wyprowadzić wielorakość człowieka z nic nie znaczącego biegu elektronów, generowanych fotonów w fononowym wstrząsie białkowych półprzewodników! Obudzić człowieka w mikrowymiarach, podpatrzeć rodzącą się świadomość w kwantowej kolebce, wyzwolić potęgę drzemiącą w tym dziwnym świecie, niewymiernym dla naszych taśm pomiarowych!
Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko struktury biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w chemiczny obieg pierwiastków. Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma zanurzona startowym krańcem w otchłań pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który pragnie instynktem plazmowego serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat. Electronicus pragnie wielki krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli świadomość jest energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.
Dokonało się może szalone, ale konieczne cięcie przez naturę życia. Śmiałe - według niektórych nawet ryzykowne - cięcie przez człowieka do jego kwantowych podstaw! Osobnicy z gatunku Homo sapiens będą może urządzać wyprawy w poszukiwaniu electronicusa. Potrzebny im będzie wtedy jakiś ogólny przynajmniej kierunek poszukiwań. Najprościej byłoby sobie wyobrazić, że pod powłoką, czyli chmurą psychiczną myśli, znajduje się człowiek fizjologiczny, głębiej -biochemiczny i dopiero w samym środku - elektroniczny, o ile w ogóle taki istnieje. Tak się przecież poszukuje np. genów: chwyta muszkę drozofilę, w jej części głowowej znajduje śliniankę, w niej dopiero komórkę, w komórce - jądro, a w nim chromosomy, które ostatecznie zawierają geny. Taka kolejność poszukiwania electronicusa musi zawieść oczekiwania.
Homo electronicus nie jest poziomem organizacyjnym, a więc nie znajduje się na żądanym pięterku żywego ustroju, rozpatrywanym według administracyjnego podziału, dokonanego przez biologów wraz z psychologami. Jako stan kwantowomechanicznych oddziaływań procesów elektronicznych z metabolizmem w białkowym ośrodku półprzewodników znajduje się wszędzie i nigdzie zarazem, stanowi bowiem to, co Homo sapiens pragnie określić terminem ,,życie". Przenika więc cały organizm, warunkuje jego czynność, wyraża ogólną energetykę bioukładu, jest przyczyną jego dynamiki i, z niewiadomych powodów, filogenetycznym ciągiem niewygasającego procesu życia tylko raz uruchomionego w czasie miliardów lat jego trwania. Nie można więc ustawiać wyobrażeniowego szeregu następująco: Homo electronicus najniżej jako człowiek kwantowego wymiaru złożony z elektronów, fotonów i fononów, potem kolejno człowiek subkomórkowy, komórkowy, histologiczny (jak go przedstawiają atlasy), wreszcie człowiek anatomiczny i, na końcu, psychologiczny szczyt - człowiek myślący, czyli rzeczywisty sapiens.
Ponieważ kwantowe sprzężenie procesów elektronicznych z metabolizmem w białkowych półprzewodnikach dało punkt startowy pojęciu bioplazmy, można całkiem poprawnie plazmowe serce Homo electronicus rozciągać na całe jego jestestwo i powiedzieć, że to electronicus jest dynamicznym stanem materii, określanym bioplazma. Wszystkie inne cechy Homo sapiens, a więc również jego fizjologię i anatomię, nie wyłączając dość wdzięcznej jego postawy, można odnieść do kwantowych rozmiarów i sprzężeń między elektronicznymi i biochemicznymi procesami. Widzimy, że electronicus jest kwestią ustawienia osi współrzędnych i wpisania w nie człowieka. Środek układu współrzędnych czasoprzestrzennych, przechodzący przez kwantowe sprzężenie między procesami bioelektronicznymi i biochemicznymi, daje na krańcu ewolucji - człowieka. Można go nazywać Homo sapiens, Homo electronicus lub człowiek biochemiczny. Nomenklatura wynika z tego, co się pragnie w owym jestestwie uwydatnić.
No dobrze, ale przecież ten elektroniczny szczątek człowieka wymaga specjalnego gustu, by się nim zachwycać, gdyż redukcjonizm prowadzi tu do całkowitego ogołocenia ze wszystkiego, co ludzkie. A propos redukcjonizmu. Geneza terminu dosyć swoista, a termin wyraża zawsze jakieś stadium poznania, oczywiście bez gwarancji, że jest ono bezbłędne. Redukcjonizm jest nie tyle zubożeniem rzeczywistości, ile redukowaniem mylnego pojęcia u kogoś, kto nie będąc w stanie uchwycić nowego obrazu rzeczywistości, nazywa to redukcjonistycznym zamachem... na swoje błędne wyobrażenie. Pierwszym redukcjonistą na wielką skalę był Kopernik, po nim Jędrzej Śniadecki i Liebig - odzierający życie z uroku przez sprowadzenie go do reakcji chemicznych, i kolejno Darwin wyprowadzający człowieka od naczelnych, a nie od herosów, wreszcie Morgan, Crick i Watson - zaprzeczający dziedziczeniu błękitnej krwi przodków i sprowadzający wszystko do przekazu genów. Wiedza o życiu rozwija się, niestety, tylko za cenę redukcjonizmu, bo w zasadzie powstawała w odwrotnej kolejności, niż się życie na Ziemi tworzyło, dlatego nieubłaganie postępy biologii i antropologii będą się dokonywały za cenę wykarczowania mylnego pojęcia. Electronicus jest jednym z koniecznych ujęć, aby zrozumieć człowieka w kwantowych rozmiarach i funkcjach. I jeśli ten zabieg poznawczy łączy się przy tym z redukowaniem błędnych pojęć o człowieku, to należy przyjąć do wiadomości, że na pewno nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni w nauce o życiu. Electronicus jest więc kolejnym i koniecznym etapem wynikającym z nowej wizji życia.
Czy nie za dużo programu, a za mało danych dla opisania nowej odmiany człowieka z przydomkiem electronicus? Czy to już rzeczywista odmiana, czy dopiero przewidywana, a może to tylko fantastyka? Zasadniczo fantazji jest zupełnie obojętne, czy jej siłą nośną będzie biochemia czy bioelektronika. Fantazję, podobnie jak i naukę, tworzą ludzie, z tą różnicą, że fantastyka ma wektor “naprzód", nigdy “wstecz". Z tych powodów nigdy nie nazywamy fantastyką błędnych z perspektywy czasu pojęć w nauce, brak im bowiem zasadniczego warunku - wektora “naprzód". Początek prawdy przyrodniczej leży na osi współrzędnych w punkcie uczoności, czyli w środku masy uczonych aktualnie żyjących. Wektor racji, czyli strzałka skierowana pionowo “w górę", wyraża niechybną słuszność sądów. Spojrzenie “w lewo" wskazuje na postęp w stosunku do ciemnoty poprzednich pokoleń, spojrzenie “w prawo" może być wskaźnikiem rodzenia się fantastyki naukowej. Trochę mądrzejsi, a może tylko ostrożniejsi, nazywają ją niekiedy paradygmatem, diabli bowiem wiedzą, co może być prawdą jutro.
Electronicus jest przynajmniej w mniejszym stopniu zwolennikiem złudzeń niż sapiens. W tym kontekście przymiotnik “sapiens" jest mniej usprawiedliwiony niż “electronicus", lecz trudno widzieć w tym coś światoburczego. Konwencja i zwyczaj mają niebywałą moc. Sapiens jest wprawdzie pełen działania, ale i w nim samym, i w rozpoznaniu jego natury nic się nie dzieje - są tylko badania architektoniki mózgu i jego funkcji, a potem wielki skok ponad próżnią do psychologii. Niewiadome - nazwijmy je czarną skrzynką - istniejące między fizjologią i anatomią mózgu a psychologią stanowią dotychczas swoisty ugór w nauce. Nie wiadomo bowiem, jak się zabrać do uprawy tej połaci. Jest to pole niczyje i neutralny pas dla poprawnej koegzystencji fizjologii z psychologią. Wprawdzie czarna skrzynka na skutek odkrycia elektrycznej czynności mózgu znajduje się pod napięciem, ale to niczego nie zmienia. W każdym razie jest ona pożyteczna, przecież wszystko się w niej może dokonać, czego kto pragnie, zarówno skok ilościowo-jakościowy od zwierzęcia do człowieka, jak i odmaterializowanie postrzeżeń w pojęcia, “wypranie" postrzeżeń ze szczegółów jakościowych i ilościowych w procesie abstrahowania, uruchomienie masy, uszlachetnienie popędów, zmiana behawioru na charakter, generacja woli (lub bardziej nowocześnie - procesów decyzyjnych) w obliczu dawnego pożądania, windowanie fizjologii zwierząt do apoteozy człowieczeństwa, przejście od destrukcji życia do nieśmiertelności, od determinizmu biologicznego do odpowiedzialności. W czarnej skrzynce wszystko jest możliwe!
Electronicus ukazał przede wszystkim genezę czarnej skrzynki - jest ona wynikiem szukania paraleli między życiem i świadomością na najwyższym piętrze ewolucyjnym człowieka. Kierując problem ku swoim kwantowym podstawom, electronicus nie dostrzega miejsca dla czarnej skrzynki, ponieważ rozpatrywana w rozmiarach kwantowych mogłaby ona być oglądana tylko w skali nieoznaczoności Heisenberga, czyli nierozróżnialności między życiem i świadomością. Jest pograniczem kwantowych sprzężeń między procesami elektronicznymi i chemicznymi. Nie jest zresztą wcale czarna, przeciwnie - jest rozświetlona fotonami i ustawicznie wstrząsana akustyczną falą kwantową. Między życiem a poznaniem, ogólniej - świadomością, nie ma różnicy: jest daleko idąca tożsamość, gdyż oba komponenty są energetyczne i to zapewne elektromagnetyczne, a więc “odmaterializowane".
Psychika stanowi energetyczne kontinuum życia, a poznanie nie różni się w istocie od życia. Czy możliwa jest relatywistyczna biologia, którą nazywamy psychologią, jeszcze nie wiadomo, ale wzrost energetyki układu na skutek przyspieszenia ewolucji nie wydaje się niedorzeczny. Sama natomiast psychika może być traktowana jako akcelerator energetyczny bioukładu i tak się zapewne manifestuje. Problem rozpatrywany w wymiarach kwantowych nabiera cech realności - byłoby to wzmacnianie charakterystyczne dla maserów i laserów (o zjawiskach biolaserowych autor pisał już w roku 1970). Psychika byłaby tedy kwantowym wzmacniaczem bioenergetycznym.
Niezwykłe i ustawiczne wzrastanie dynamiki człowieka w wyniku odkrycia swej świadomości rozpatrywane od strony energetycznej jest zdarzeniem intrygującym. Wzmacnianie “wiązki" elektromagnetycznej świadomości przez wielokrotne odbicie i koherencję daje, być może, w rezultacie to, co nazywamy refleksją, czyli świadomością świadomości. Z drugiej znów strony możliwy się staje holograficzny zapis pamięci, do którego potrzebny jest zarówno molekularny hologram, czyli matryca przyjmująca elektromagnetyczny lub akustyczny zapis, jak i optyczny odczyt. Ponieważ bioplazma łączy w sobie energię z masą, w każdym razie jest elektrodynamiczną mieszanką cząstek materii i quasi-cząstek (fotony i fonony), być może brałaby udział w holograficznym przekazie informacji w żywym ustroju.
Ale ten pomysł przyrody musi przejść jeszcze kilkustopniową weryfikację. Przede wszystkim należałoby zbudować laser plazmowy i uruchomić go. Mówiąc inaczej, trzeba zmusić plazmę do koherentnego promieniowania. Trzeba zgodzić się na to, że plazma ciała stałego może być zmuszona do tego procederu i że bioplazma rzeczywiście wykazuje cechy laserującego ośrodka. Całe szczęście, że przyroda nie pyta nikogo o prawo do rozwiązań ani nie potrzebuje kupować licencji dla swych rozstrzygnięć. A może istotnie bioplazmowe serce bijące w dwutakcie nabiera spójności akcji fotonowej? Wszak electronicus jest wyznawcą teorii, że życie jest światłem. Życie i serce są dla jego natury równoznaczne.
W listach bywa czasami postscriptum zawierające często więcej treści niż cała korespondencja. Zdania tam zamieszczone płoną człowieczą miłością lub fermentują niechęcią. Korespondencyjny kompost zawiera cenne substancje świadczące o autorze.
Zamiast scriptum - nieprzypadkowo na zakończenie żegna post-Homo. Niełatwo wypaść z kolein ugruntowanych przekonań. Mocowanie się i wewnętrzne rozdarcie zawsze było udziałem człowieka. Zmiana pojęć o sobie samym nie może się dokonać niedostrzegalnie. Po jednej stronie staje Homo sapiens - mocarz działania z legitymacją czasów, dzieł i niepamiętnej tradycji, po drugiej - Homo electronicus, uzbrojony jedynie w kwantowe podstawy swej energetyki, bez rekomendacji dokonanych już dzieł. Robi wrażenie uzurpatora, który pragnie dokonać przelewu czyichś osiągnięć z tradycyjnego konta na własne. W tym miejscu książki owa refleksja nasuwa się z nieodpartą siłą. Wykazanie się odwagą w określonym momencie jest wielkim zwycięstwem lub wielką klęską. Nie istnieje natomiast spóźniona odwaga - to tylko kalkulacja!
Trzeba jeszcze raz przebiec myślą poszczególne etapy, rozważyć szansę wygranej lub klęski. Nigdy dosyć analizy. Mimo wszystko finał choćby tylko części całości wymaga decyzji.
Homo electronicus wystartował z kwantowego punktu z tak charakterystyczną nieoznaczonością między położeniem i pędem, cząstką i falą, energią i masą, życiem i świadomością, a może nawet życiem i śmiercią, by na końcu, po miliardach lat rozwoju, jeszcze raz stanąć przed nieodgadnionym autoportretem. Nieoznaczoność jego natury nie jest problemową kontrowersją w kwantowym punkcie, nie jest sporem falowo-korpuskularnym, pędowo-sieciowym, energetyczno-masowym, nawet nie jest subtelnym pograniczem oddzielającym bycie i niebycie. Tak daleko nie sięga on wyobraźnią wstecz. Interesuje go bezpośredniość jego konkretnej natury na co dzień.
Nie wie, że miał w rozwoju filogenetycznym dosyć czasu na maksymalne zróżnicowanie, na rozwarstwienie swej natury. Wydaje się sobie monolitem, lecz naprawdę jest pofastrygowanym zespołem poziomów, pułapów, stanów, pięter, konstrukcji. Kwantowy start życia oddziela od współczesnego myślenia człowieka niezwykła liczba podpoziomów, to zaś, co człowiek myśli, od tego, co mówi, bliżej nieokreślona ilość niuansów. Wielorakość poziomów natury przemnożona przez biorytmy, wahania energetyczne środowiska, antropocenotyczny klimat, zmienność nastrojów - to dżungla natury: konstrukcja bogata, ale nie dająca się opisać w konkretach. Można jedynie, jak Hipokrates, przytaczać wypadki kliniczne, ilustrujące konkretny stan, mając możliwość odtworzenia szerokiego problemu medycznego przy dużej tolerancji błędu. W odwiecznym ludzkim marzeniu - zrozumieniu drugiego człowieka - kryje się paradoks niepoznawalności... siebie. Jedno równanie z dwiema niewiadomymi prowadzi zawsze do braku rozwiązań i przypisywania winy jednej niewiadomej, tej cudzej.
Prawda jest więc zabawą sporną, dlatego niezwykle intrygującą, nigdy nie rozstrzygniętą do końca, zawsze obarczoną marginesem błędu. Ten ostatni wynika z konstrukcji natury człowieka i jej wręcz fantastycznego rozwarstwienia na poziomy w następstwie różnicowych procesów ewolucyjnych. W rzeczywistości zindywidualizowana integracja daje całkiem nowe rozwiązania z niezliczoną mnogością wariantów. Skoro świadomość jest czynnikiem wpływającym na ewolucję człowieka, trzeba przyjąć jej ostateczną konsekwencję ewolucyjną - różnorodność indywidualności i niepowtarzalność osobowości. Jednakże skoro rozwarstwienie natury ludzkiej na poziomy dokonywało się mniej więcej podobnie, odmienności zatem wynikają chyba z różnych integratorów. Teoretycznie - tak. Varietas delectat, mawiali starożytni Rzymianie, co współcześnie wykłada się: rozmaitość bawi, ale jednocześnie dzieli, utrudnia, komplikuje, dynamizuje życie, twórczo wzbogaca i pogłębia ludzką naturę, pod warunkiem, że człowiek rozumie sens własnej złożoności, a nie sięga po alkohol dla wyrównania poziomów rozbieżności lub po narkotyk - dla wyniesienia na metapoziom urojeń.
A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż subtelnym poziomie sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w niebywałej drodze życia w ciągu miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej natury.
Może w przyszłości, kiedy bioelektronika otrzyma obywatelstwo wśród nauk biologicznych, będziemy się nastrajali kwantową muzyką molekularnego świata lub naświetlali własnymi fotonami. W medycynie stosuje się przecież autoprzeszczepy do zmobilizowania organizmu. Czy nie wrócimy do własnego głosu natury i własnego światła w obrębie najmłodszego gatunku - Homo sapiens? Przecież wszystko właściwie w nas się zaczęło.
Powrót do natury nie jest regresem do pierwotnego stanu rozumianego tak, jak rozumiał go Rousseau, zresztą byłoby to niemożliwe. Od napisania Emila minęło daremnych 200 lat. Natura człowieka zaczęła się miliardy lat temu i, jak wszystko w historii życia, ma do dziś to samo kwantowe podłoże. Nie wiadomo, gdzie kryje się więcej tajemnic - w nas czy poza nami, a może właśnie na pograniczu? Tak, to byłoby nawet zgodne z biologią - na pograniczu organizmu i jego środowiska dokonuje się ewolucja życia, jego przegrana i jego adaptacja, jego mutacja i genetyczna ucieczka do nowej formy lub zaginięcia w rejestrze życia. Na pograniczu życia i świadomości przelewa się człowieczeństwo w wezbranym niepokoju rozkołysania między zwierzęcym stylem i podobłocznym ideałem.
Geofizyka - to nie tylko przedmiot wykładany na politechnice. To realny świat ludzkiego życia. Człowiek wyrwany z geofizycznych warunków jest ludzką rybą wyjętą z wody lub wrzuconą do przemysłowych ścieków. Bioelektronika jest decydującym rozdziałem życia w stopniu nie mniejszym, a może nawet w większym, niż biochemia. Penetracja bowiem fal elektromagnetycznych, ich zasięg, skuteczność, synchronizacja lub zdudnienie z rytmiką organizmu - są problemami ewolucyjnymi uzgadnianymi od miliardów lat rozwoju życia. Nagle to wszystko, łącznie z człowiekiem, odbiło się w zwierciadle tła elektromagnetycznego produkowanego przez człowieka.
A wszystko rozgrywa się teraz, zanim została wyjaśniona natura fal elektromagnetycznych i zanim dostatecznie poznano elektroniczny profil życia. Gordyjski węzeł życia zaczął się coraz bardziej motać i supłać, przybierając na razie postać chorób cywilizacyjnych o niezrozumiałej etiologii, szczególnie zaś rozkojarzenia więzi psychosomatycznej oraz integracji tkankowej w nowotworach, przyspieszania procesu starzenia się organizmu i kryzysu podstawowych układów - nerwowego, krążenia i rozrodczego.
Jednak dynamika człowieka rośnie. Opierając się na coraz bardziej widocznej jedności psychologicznej, ten napięty wewnętrznie układ zdobywa się na niewiarygodne czyny intelektualne, moralne, twórcze, mimo znacznych i groźnych szumów własnej natury, trzeszczącej coraz bardziej w konstrukcyjnych szwach. Być może, owe poziomy natury ludzkiej tasują się samorzutnie z tradycjami rozwojowymi miliardów lat życia na Ziemi. Z tego ruchu natury człowieka rodzi się postęp nauki, kultury, techniki, ale także i jego biologiczna degradacja.
Wróćmy jeszcze raz do najciekawszego fenomenu materii ożywionej - człowieka. Wszystko w nim pozornie takie samo, jak w zwierzętach, i nic identycznego w rezultacie. Należy do naczelnych, ale ucieka z tej systematycznej pozycji, bo mu się zachciewa snów o potędze, marzeń o nieśmiertelności czasu przyszłego, którego w ogóle nie ma, a jeśli będzie, to równie dobrze może się obyć bez jego obecności. Odkrył swą świadomość, zakręciło nim jak w wirze, najpierw pociągając w głąb siebie, a potem, z tego samego wiru - wypychając w diametralnie przeciwnym kierunku nieskończoności, o której przecież nie ma żadnego pojęcia.
Oto dwa nie rozwiązane problemy. Co się stało, że homogenna mieszanka informacyjna receptorów zmysłowych, którą zwierzęta zdobywały od setek milionów lat, nagle zapadła się w głąb jego jestestwa i człowiek odkrył ją jako świadomość siebie? Jakich pokładów sięgnął ten proces, wyzwalający niebywałą dynamikę świadomości?
Biochemiczny człowiek odkrył śmierć jako odwrotną stronę życia, nie mógł widzieć życia bez jego zaprzeczenia. Tak powstał największy paradoks - człowiek znacznie wcześniej poznał śmierć niż życie. Przerażająca prawda! O życiu w jego kwantowej konstrukcji dowiedział się niedawno i nie bardzo jak dotąd jest przekonany, że to, co wie, zgadza się z faktami. Wiedza o biochemicznych wyznacznikach i strukturach biologicznych jest wiedzą o życiu poprzez pryzmat śmierci. Destrukcja struktur molekularnych ważnych dla egzystencji jest równoznaczna z biologicznym finałem i powrotem w chemiczny obieg pierwiastków. Nawet prawo zachowania masy czy jej chemiczna nieśmiertelność nie wzruszają odchodzącego człowieka, zna bowiem dobrze tę masę chemiczną wracającą do ziemi-matki.
Wróćmy w rozedrgany promień świetlny jego natury, a tym samym do kwantowej studni jego jestestwa, by wydobyć z niej wszystko, co jasne, dynamiczne, prężne, nieśmiertelne... Ale czyż to nie jest znajoma nuta, tyle że powtórzona w innym wariancie? Darujmy sobie tę ironię - w bioelektronice życie naprawdę wygląda zupełnie inaczej. Dynamika człowieka nie jest obca życiu, przeciwnie - jemu właściwa. Człowiek znalazł dojście do niewyczerpanych rezerw energetycznych własnej konstrukcji i sondą swej świadomości może czerpać z nich do woli, to znaczy bez przekraczania krytycznej kreski na skali psychosomatycznej równowagi. Plazmowa pompa pracuje rytmicznie, tłocząc odmaterializowaną masę biologiczną, jak wspaniały i mało jeszcze zbadany dwutakt chemiczno-elektroniczny. Plazmowe serce życia nie wymodelowane w żaden kształt poza energetyczną pulsacją wydaje się źródłem niewyczerpanej mocy wszelkiego działania człowieka. Poznanie swej mocy wzmaga wytrzymałość, zawziętość i cementuje niespożytość. Świadomość działa jak woda na cement - wiążąco. Ta dziwna rola świadomości jest nader widoczna w konstrukcji człowieka, który przecież dysponuje tym samym kapitałem energetycznym, co zwierzę.
Czym jest ta dziwna świadomość wystrzelona z jego zwierzęcej natury, porywająca go w inny, obcy ssakom świat - świadomość, która porywa się do zapełniania nieskończoności i nieśmiertelności, nie zdając sobie sprawy, że trzeba na to nieskończonej energii? Czy tylko na zasadzie prawa zachowania energii świadomość ma sięgać nieśmiertelności? Świadomość - elektromagnetyczną falą... Nie mieści się w wyobraźni, choć nikt z nas nie potrafi określić, jaką nieśmiertelność sobie wyobraża, czy jaką mógłby ostatecznie reprezentować. Elektroniczny człowiek nie od śmierci zaczyna życie oceniać i nie czyta jego treści na śmiertelnym tle. To nie jest nieśmiertelność chemicznej mierzwy pozbawionej struktur byłego ciała. W elektronicznym człowieku nieśmiertelna jest jego świadomość i nie jest jej winą, że ma być właśnie elektromagnetyczna. Zmiana masy na foton nazywa się w mikrofizyce dematerializacją lub anihilacją. Śmierć byłaby jedynie anihilacją ustrukturyzowanej masy biologicznej, natomiast świadomość istniałaby dalej w postaci kwantów elektromagnetycznych o zerowej masie.
Życie ocaliło swój elektromagnetyczny błysk: ten błysk trwa w nim nadal, przecinając przestrzeń z szybkością światła. Pasmo tego promieniowania może być nie gorszą charakterystyką układu żywego niż opis fizykalny i, co najważniejsze, charakteryzować dynamikę układu, a więc aktywną stronę życia, którą przypisujemy w człowieku świadomości.
Intuicyjny pęd człowieka ku nieskończoności i nieśmiertelności wyrażany od tysiącleci w różnych wariantach przekonań trafia w kwantowe podstawy życia, w szczególności zaś realizuje się w elektromagnetycznej świadomości. Homo electronicus nie zmierza do śmierci jak człowiek biochemiczny. Dla niego czas przyszły jest rzeczywistością, którą pragnie dopędzić z prędkością światła. Wolno nam twierdzić: świadomość - to światło! Nazywały ją w ten sposób prastare kultury. I dziś on - electronicus - stwierdza właśnie to samo: świadomość elektromagnetycznej natury jest światłem!
Wszystko tu pokręcone, dziwne, nieswoiste, obce, a tak bezgranicznie bliskie, bo dotyczy człowieka. Nie stworzono jeszcze poezji. Nie wyskandowano jeszcze kwantowych strof. To nawet dobrze. Zostało mniej niż proza. Człowieka wykołysało pole magnetyczne, nastroiły elektrony, zdynamizowały fotony, rozgadały fonony. Wykarmiła go Ziemia papką litosfery rozbełtanej w wodzie. Człowiek zamknął w sobie furię Wszechświata, potęgę geofizyki, rozwagę geochemii, spokój wieczności i gonitwę chwil.
Na molekularnych strukturach wygrywa elektromagnetyczne pole swą kwantową kantatę o trwaniu i byciu, o tworzeniu i stwarzaniu, o dziełach, klęsce śmierci i o nieśmiertelności. Nagi człowiek - pozbawiony anatomii i fizjologii, zdynamizowany do granic wytrzymałości swej konstrukcji - jawi się jako olbrzym działania. Jedyny gatunek w szalonym biegu naprzód. Człowiek dąży przed siebie - Maratończyk biosfery.
Aladjalova N. A., Slow Electrical Processes in the Brain.
Amsterdam-London-New York, Elsevier 1964. Barański S., Czerski P., Biological Effects of Microwaves. Stroudsburg, Dowden, Hutchison 1976.
Bastide R., Socjologia chorób psychicznych. Warszawa, PWN 1972.
Bioplazma, (red.) W. Sedlak. Materiały z I konferencji poświęconej bioplazmie, 1 V 1983. Lublin 1977.
Brazier M. A., Czynność elektryczna układu nerwowego. Warszawa, PZWL 1964.
Brubaker S., Aby żyć na ziemi. Warszawa, PEW 1976.
Brautigam W., Christian P., Psychosomatische Medizin. Stuttgart, Thieme 1975.
Carrel A., Człowiek istota nieznana. Warszawa, Trzaska-Evert-Michalski [1938].
Dubos R., Człowiek - środowisko - adaptacja. Warszawa, PZWL 1970.
Galubinska K., Postęp cywilizacji a obciążenie psychiczne człowieka. Warszawa, PWN 1974.
Grąbczewski J., Wpływ pogody na zdrowie człowieka. Warszawa, PZWL 1967.
Grzegorczyk L., Walaszek M., Drgania i ich oddziaływa nie na organizm ludzki. Warszawa, PZWL 1972.
Heckert H., Lunationsrhythmen des menschlichen Organismus. Leipzig, Akad. Verlag 1961.
Horst A., Z zagadnień ekologii człowieka. Warszawa, PZWL 1963.
Hypnose. Aktuelle Probleme in Theorie, Experiment und Klinikę, (red.) Katzenstein A., Jena, Veb Gustaw Fischer 1971.
Iwanow-Muromskij K. A., Elektromagnitnaja biołogija. Kijew, Naukowa Dumka 1977.
Jacobs J. A., Gearnagnetic Micropulsations. Berlin-Heidelberg-New York, Springer 1970,
Jurczak M., Choroby cywilizacji. Warszawa, PWN 1977.
Kilbourne E. D., Smillie W. G., Ekologia człowieka i zdrowie publiczne. Warszawa, PZWL 1973.
Konorski J., Integracyjna działalność mózgu. Warszawa, PWN 1969.
Ladik J., Quantenbiochemie jur Chemiker und Biologen. Akademiai Kiado, Budapest 1972.
Michajłow W., Sozologia i problemy środowiska życia człowieka. Warszawa, Ossolineum 1975.
Mikołajczyk H., Pola elektromagnetyczne. Warszawa, PWN 1974.
Probleme der Physiologie des Gehirns, (red.) Riidiger W., Berlin, Veb Verlag Volk und Gesundheit 1965.
Sadowski B., Mózg i przystosowanie do środowiska. Warszawa, Wiedza Powszechna 1970.
Sedlak W., Pole biologiczne a nowa wizja życia. “Zeszyty Naukowe KUL" 1967, nr 1, s. 39-54.
Sedlak W., Model układu emitującego pole biologiczne i elektrostaza. “Kosmos A" 1967, z. 16, s. 151-159.
Sedlak W., Podstawy ewolucji świadomości. “Kosmos A" 1968, z. 17, s. 161-169.
Sedlak W., ABC elektromagnetycznej teorii życia. “Kosmos A" 1969, z. 18, s. 164-174.
Sedlak W., Hipnoza - telepatia - biofizyka. “Zeszyty Naukowe KUL" 1970, nr 4, s. 43-52.
Sedlak W., Bioelektraniczne akcenty wysiłku fizycznego. “Wychowanie Fizyczne i Sport" 1971, z. 15, nr 4, s. 115-119.
Sedlak W., Kwantowe podstawy ruchu w świecie organicznym. “Roczniki Filozoficzne" 1971, 19, z. 3, s. 91--112.
Sedlak W., Laserowe procesy biologiczne. “Kosmos A" 1972, z. 22, s. 533-545.
Sedlak W., Wpływ świadomości na sornę człowieka w bioelektronicznym kontekście. “Wychowanie Fizyczne i Sport" 1973, z. 17, nr 2, s. 69-77.
Sedlak W., Możliwości holograficznego zapisu pamięci w układach biologicznych. “Summarium" 1972, 21, s. 201-205.
Sedlak W., Dynamika bioplazmy i metabolizm. “Kosmos A" 1975, z. 24, s. 261-272.
Sedlak W., Ewolucja bioplazmy. “Roczniki Filozoficzne" 1975, 23, z. 3, s. 95-116.
Sedlak W., Bioelektronika - bioplazma - antropologia przyszłości. “Zeszyty Naukowe KUL" 1976, nr 1, s. 3--10.
Sedlak W., Wprowadzenie w bioakustyke kwantową. “Kosmos A" 1976, z. 25, s. 263-271.
Sedlak W., Człowiek zwany electronicus. “WTK" 1978, nr 5-7.
Selye H., Stres życia. Warszawa, PZWL 1963.
Słowik S., Biologiczne podstawy psychiatrii. Warszawa, PZWL 1975.
Suckling E. E., Bioelectricity. New York-Toronto-London. McGraw-Hill 1961.
Szent-Gyorgyi A., Wstęp do biologii submolekularnej. Warszawa, PWN 1968.
Szent-Gyorgyi A., Bioelectronics. New York-London, Academic Press 1968.
Szent-Gyorgyi A., Electronic Biology and Cancer. New York-Basel, Dekker 1976.
Technika a środowisko człowieka (red. J. Bańka). Poznań, Wydawnictwa UAM 1972.
Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących, (red.) Romanowski W., Warszawa, PZWL 1973.
Tinbergen N., Badania nad instynktem. Warszawa, PWN 1976.
Tromp S. W., Medical Biometeorology, Amsterdam-London-New York, Elsevier 1963.
Wolański N., Rozwój biologiczny człowieka. Warszawa, PWN 1970.
Young J. Z., Model mózgu. Warszawa, PWN 1968.
Od autora
2. Wszystko musi mieć początek
3. Syzyfa wcielenie drugie
4. Homo electronicus wchodzi na taśmę
5. Ewolucyjne wyselekcjonowanie człowieka
6. Człowiek w kwantowej skrzynce biegów
7. Analiza elementarnego układu bioelektronicznego
8. Czytelność modelu Homo elecronicus
9. Zakręt ewolucji człowieka
10. Człowiek przyspiesza swój rozwój gatunkowy
11. Centralne sterowanie bioelektronicznego układu
12. Działanie informacji na układ scalony
13. Homo electronicus - jego pojęcia i logika
14. Przyszły świat Homo electronicus
15. Antropologia od podstaw
16. Futurologia całkiem inaczej
17. Homo cosmicus
18. Electronicus lustruje horyzont
19. Oto Homo zwany electronicus
20. Post-Homo
Wybrane pozycje bibliograficzne