Junkosiowy szał
2. Telefon
Całą drogę do domu rozpierała mnie energia, nie potrafiłam usiedzieć już w tym
samochodzie. Rozmyślałam o tym, co się dzisiaj stało, miałam ochotę śpiewać
ze szczęścia, za to mój brat zdaje się, był w nastroju całkowicie przeciwnym do
mojego. W końcu zdecydowałam się go zapytać, o co chodzi?
-
Mody, a ty, co taki bez humoru? Nie wymagam, żebyś skakał z radości na mój
widok, ale nieco więcej entuzjazmu by nie zaszkodziło. – Cisza... Żadnej
odpowiedzi. Pełne skupienie na drodze. No to próbuje dalej zagadać. – Co tam
na praktykach?
Teraz chyba cały miesiąc chodziłeś jak się nie mylę?- Dalej zero
odzewu... Zaczynałam się już denerwować, wpadłam więc na pomysł. – Aaaaa,
stój, stój!!! Słyszysz?! Stój! – Wydarłam się na cały głos, ale podziałało.
Zatrzymał się z piskiem opon na poboczu i zaczyna się rozglądać, o co chodzi.
-
Co się stało?! No mów! Darłaś się jak opętana, ale nic nie widzę, zgłupiałaś?
-
No to jednak nie straciłeś głosu? – zapytałam z szyderczym uśmieszkiem na
ustach.
Spojrzał na mnie tak, jakby miał mnie rozstrzelać samym spojrzeniem.
-
Nie, nie straciłem głosu, za to ty chyba rozum w tym samolocie!!! Odbiło ci,
żeby robić cos takiego?! Myślałem, że naprawdę cos się dzieje!
-
Spokojnie, musiałam jakoś w końcu zwrócić twoją uwagę, bo jesteś myślami w
innym, własnym świecie. Co się dzieje? Mów?! Inaczej nigdzie dalej nie
jedziemy!
-
Daj spokój, nic przecież, zapinaj pas i ruszamy. – Widziałam, że faktycznie nie
ma ochoty nic mówić, ale to właśnie nie było w jego stylu i zaczynałam się
coraz bardziej martwic. Uznałam, iż muszę to z niego wyciągnąć.
-
Nie! Nigdzie nie pojedziemy dopóki nie powiesz co się dzieje, przecież widzę!
Chodzi o rodziców? –
Żadnej reakcji.- O Baxa?! – Też nic. O co jeszcze mogło
chodzić? Wiem. – O Magdę? – Po wyrazie jego twarzy wiedziałam już
wszystko. Najwidoczniej pokłócił się ze swoja dziewczyną. Musiało to być coś
poważnego, pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
-
Nie chcę o tym teraz gadać! OK? Jedźmy!
Poddałam się, wiedziałam, że teraz więcej z niego nie wyciągnę. Najważniejsze
było, iż wiedziałam o co chodzi. Zapięłam pas i ruszyliśmy dalej w ciszy.
Kiedy podjeżdżaliśmy pod mój blok, już z daleka widziałam, że rodzice
wyglądają nas przez okno. Jeszcze nie wjechaliśmy dobrze na podwórko, a ci
już na dole byli. Wysiadamy z bratem z samochodu, ten tylko trzasnął drzwiami
i poszedł do domu. Rodzice oczywiście zaczęli mnie ściskać i całować Przecież
byłam tylko 2 tygodnie w Niemczech u ciotki a nie na drugim końcu świata. No,
ale tacy już są rodzice. W końcu, kiedy już się trochę uspokoili, mam zapytała o
brata.
-
Mówił ci coś?
- Nie –
odpowiedziałam. – Ale, o czym miał mówić?
-
No nie zauważyłaś, jaki wściekły łazi? I to już tak od dwóch dni. Pokłócili się z
Magdą, pierwszy raz tak poważnie.
-
Zauważyłam i domyśliłam się o co chodzi, ale nie chciał mi nic więcej
powiedzieć. Nie ma co go za język ciągnąć, będzie chciał to sam powie.
Zabraliśmy bagaże i poszliśmy do domu.
W nocy nie mogłam spać. Cały czas rozmyślałam o przygodzie z lotniska, o
uśmiechu, o błyszczących oczach, o karteczce z drogocennym numerem... Zaraz
po przyjściu do domu przepisałam numer do pamiętnika i kalendarza
podręcznego, żeby nie daj Boże się gdzieś nie zapodział. Toż to mój skarb był.
Najgorsze było to, że miałam wielką ochotę się komuś pochwalić, opowiedzieć
o
całym zdarzeniu, ale nie było komu. Nikt z moich znajomych nie podziela
mojej pasji do kultury azjatyckiej, a już tym bardziej do tamtejszych ludzi.
Znalazłoby się kilku znajomych internetowych, którzy chętnie by posłuchali
mojej opowieści, lecz za późno już było, by do nich pisać. Tak też euforia, którą
nie miałam się, z kim podzielić szalała w moim ciele, nie dając mi zasnąć.
Po kilku godzinach przekręcania się z boku na bok, zmęczenie wygrało tę
nierówną walkę z moimi chaotycznymi myślami i odpłynęłam w krainę snów.
Obudziłam się niezwykle wcześnie jak na mnie, było cos koło godziny 7:00.
Jeszcze nigdy w życiu nie wstałam z łóżka dobrowolnie tak rano, jednak dzisiaj
nie miałam najmniejszej ochoty spać dalej. Nucąc sobie i przeskakując z nogi na
nogę pobiegłam do łazienki wziąć prysznic. Jak się później okazało, pod
prysznicem momentami się zapominałam i moje nucenie przechodziło w dość
głośny śpiew, co obudziło prawie cała rodzinkę. Pół godziny później wychodzę
z łazienki, w dalszym ciągu cała w skowronkach. Idę do swojego pokoju. Po
drodze mijając kuchnie, witam się prawie że śpiewająco z rodzicami i lecę dalej.
Nawet nie zauważyłam, że mama patrzy na mnie krzywo, pewnie zastanawiała
się, co mi odbiło. W końcu nigdy się tak nie zachowuję, a już na pewno nie o tej
godzinie. Gdy już musze wstać tak wcześnie, zazwyczaj snuje się po domu jak
zombie
, a nie latam jak królowa wróżek.
Weszłam do swojego pokoju, założyłam bluzę, a z szuflady wyjełam smycz.
Zagwizdałam na psa i w dalszym ciągu nucąc ruszyłam w stronę drzwi
wyjściowych. Kontem oka spostrzegłam tylko, jak rodzice spoglądają na siebie
pytająco, zastanawiając się: co ona ćpała? Nie zwróciłam na to większej uwagi,
założyłam buty i wyszłam z domu. Szłam chodnikiem i uśmiechałam się sama
do siebie. Pewnie dziwnie to wyglądało, bo obcy ludzie się za mną oglądali, ale
co mi tam! Byłam szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy. Niby nic się nie stało
takiego, ale miałam numer telefonu do mojego księcia. Spacerując wpatrywałam
się w karteczkę. Numer znałam już na pamięć, w sumie zapamiętałam go chyba
po pierwszym przeczytaniu. Po głowie krążyła mi jedna myśl, że dziś po
południu usłyszę jego głos, będę mogła z nim porozmawiać. Nie wiem, jak ja
wytrzymam do p
opołudnia? Jakoś muszę! Czas też wziąć się w garść i przestać
zachowywać tak podejrzanie. Rodzice już dziwnie na mnie patrzą, a przecież nie
mogę im powiedzieć, że spotkałam wczoraj na lotnisku moją miłość, mojego
k
oreańskiego idola. Na każde najmniejsze nawet wspomnienie, czegoś
azjatyckiego dostają przecież szału.. Muszę się opanować!
Po spacerze starałam się zachowywać jak najnormalniej, z tym, że nie było to
łatwe. Wokół głowy ciągle widziałam wybuchające fajerwerki, w brzuchu
miałam setki motyli a ręce mi się trzęsły, ale starałam się nie wzbudzać
podejrzeń. Na szczęście, mój brat był dalej w depresji „pozerwaniowej”, więc
rodzice skupiali uwagę na nim. W końcu widok cichego i spokojnego Daniela
jest dziwniejszą rzeczą niż szalona Pati.
Przyszło popołudnie, godzina szesnasta. Nie wiedziałam czy to nie za wcześnie,
jednak dłużej nie byłam w stanie czekać. Zabrałam domowy telefon (na całe
szczęście mam bezprzewodowy) i poszłam na ogródek, gdzie nikt z rodziny na
100% nie był w stanie mnie usłyszeć. Wystukałam numer z pamięci i czekam...
- ... ... ... - nikt nie odbiera! Jeszcze raz!
-
... ... .Słucham? – Aaa, udało się, ktoś odebrał! Ale to nie jest głos Junkiego!
– Hallo!? – Spokojnie, spokoj
nie. Pewnie Junki robi teraz coś ważnego i nie
może odebrać telefonu, zaraz pewnie wszystko się wyjaśni.
- Hallo, z tej strony Patrycja.
Chciałabym prosić do telefonu pana Lee Jun Ki? –
Nikt nic nie odpowiada
, ciągnę dalej – Dostałam wczoraj ten numer od niego i
miałam zadzwonić dziś po południ. Czy mogę z nim porozmawiać?
-
Przepraszam, ale pan Lee Jun Ki ma napięty grafik i nie ma czasu naprywatne
rozmowy.
Proszę więcej nie przeszakadzać. Do widzenia. – Mój świat runął!
Wszystkie fajerwerki nagle zgasły a motyle w brzuchu pozdychały. Przed
oczyma miałam tylko ciemność. Jak to możliwe, przecież sam dał mi ten numer,
powiedział, że mam zadzwonić?! Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę domu.
Całkowicie zdołowana zamknęłam się w swoim pokoju i nie miałam ochoty z
nikim rozmawiać. Wiedziałam, że to było zbyt piękne by mogło być prawdziwe.
J
ednak miałam nadzieję, głupią nadzieję, że może jednak szczęście się do mnie
uśmiechnęło. Wierzyłam w to! Chciałam w to wierzyć i to był mój błąd... Do
wieczora siedziałam na łóżku gapiąc się przez okno i słuchając smętnych
piosenek. Dziękowałam Bogu, że rodzice wyszli dzisiaj do znajomych i
prawdopodobnie wrócą bardzo późno, inaczej pewnie zaczęliby się o mnie
martwić (rano pełna energii a wieczorem zamknięta w sobie). Po kilku
godzinach takiego siedzenia zdecydowałam włączyć komputer i przejrzeć
pocztę. To był mój kolejny błąd! Po otwarciu systemu znów ujrzałam mój
powód rozpaczy. Z ekranu monitora uśmiechał się do mnie, nie kto inny jak sam
Lee Jun Ki.
Ach, że tez zapomniałam o tej tapecie! Odruchowo wyłączyłam monitor i
przeniosłam się z powrotem na łóżko.
Siedząc tak, gdzieś w swojej podświadomości słyszałam dźwięk dzwoniącego
telefonu. Na początku myślałam, że tylko mi się to wydaje, ale po kolejnym
sygnale byłam już pewna, iż dzwoni to stacjonarny telefon. Nie miałam ochoty
na rozmowy z
nikim, jednak jakoś zebrałam siły i poczłapałam odebrać
denerwującą machinę.
- Hallo...?
- Hallo?! Pati?! Tu Karola.
Co się z tobą dzieje? Od rana próbuję się
dodzwonić na twoją komórkę, ale ciągle masz wyłączoną... ble... ble... ble... –
No to się zaczęło, pomyślałam. Dobrze wiem, że kiedy moja przyjaciółka się
rozgada -
to już koniec. Mama z głowy 2-3 godziny, tym bardziej, że jak widać
strasznie jej zależało żeby się dodzwonić. Pewnie znów zmieniła chłopaka,
kiedy mnie nie było i chce mi o tym opowiedzieć... Tylko, że ja nie mam dzisiaj
sił na takie rozmowy, to będzie dla mnie tortura... A Karola mówiła dalej –
W
iem, że dopiero co wróciłaś z Niemiec, ale zbiera się cała paczka, musisz pójść
z nami. – Najwidoczniej,
kiedy się zamyśliłam, musiała wspominać coś o jakimś
wypadzie do pubu. –
Będzie Ewka, Kasia i nawet Marcin zreflektował się, że
przyjdzie. Nie może ciebie zabraknąć! Co ty na to? Idziesz oczywiście?!
- No nie wiem... –
Oczywiście nie miałam najmniejszej ochoty na żadne zabawy,
jednak Karoli nie
da się tak łatwo odmówić. Kiedy w zeszłym roku odmówiłam
wspólnego wyjścia, nie podając satysfakcjonującego jej powodu, po pół
godzinie waliła w moje drzwi krzycząc, że nie da mi spokoju dopóki się nie
zgodzę z nią wyjść.
-
Chyba nie próbujesz się wykręcić?! – Jasne, że próbuję! – Miałam ochotę
powiedzieć, ale z drugiej strony może ten wypad nie jest takim złym pomysłem.
Kiedy będę z paczką przyjaciół może uda mi się o wszystkim choć na chwile
zapomnieć, a tak będę tu siedziała i użalała się nad sobą.
- Ni
e, no coś ty! Pewnie, że idę. To, o której i gdzie się spotykamy?
-
Wiedziałam, że się zgodzisz! W takim razie... – Z entuzjazmem podała mi
miejsce oraz godzinę spotkania, a następnie pożegnałyśmy się i rozłączyłyśmy.
By Patikujek :)
Z pozdrowieniami dla moich pierwszych czytelniczek :*