Tak wam doskonale ostatnio pisanie idzie moje
dziewczynki, że przecież nie mogę być gorsza. Jak zawsze
z dedykacją dla moich najwierniejszych czytelniczek :)
Junkosiowy szał
12. Jakub
Droga do celu strasznie mi się dłużyła. Nie wiem czy to z podekscytowania,
czy ze zdenerwowania? Do tego wszystkiego Junki praktycznie nie odzywał się
do mnie w ogóle.
Jazda trwała już godzinę, a ja coraz bardziej nie mogłam się
doczekać, by zobaczyć, co zaplanował ten cudowny facet siedzący obok mnie. I
choć zżerała mnie ciekawość, zdecydowałam się nie pytać. Pewnie i tak by
powiedział, że to niespodzianka.
Po półtorej godziny wreszcie samochód zatrzymał się tylko...
-
Gdzie my jesteśmy? – Zapytałam, gdy tylko ucichł warkot silnika.
Byliśmy gdzieś w środku lasu. Poza wąską drogą, która tu dojechaliśmy i druga
podobną, ale idącą w innym kierunku oraz tym małym parkingiem (jeżeli w
ogóle można tak nazwać ten kawałek piaszczystego pobocza) nie było tu nic.
Junki nie odpowiadając na moje pytanie wysiadł z samochodu, a następnie
podszedł do drzwi z mojej strony i pomógł mi wysiąść. Gdy już stałam twardo
na podłożu wyciągnął w moim kierunku ramię.
- Pani pozwoli?
Złapałam go pod rękę, po czym poprowadził mnie ścieżką w głąb lasu.
Czułam
się
coraz
bardziej
podenerwowana
całą sytuacją. Szczerze
powiedziawszy nie jestem wielką
zwolenniczką niespodzianek. Z reguły
wolę wiedzieć, co mnie czeka i gdzie się
znajduję. W tym wypadku jednak, nie
chciałam psuć wszystkiego mojemu
towarzyszowi i uznałam, że skoro nie
odpowiedział na moje pytanie, nie będę
nalegać.
Na całe szczęście nie musiałam długo czekać na odpowiedzi, dotyczące
wszystkich moich wątpliwości. Po przejściu kilkudziesięciu metrów leśna
ścieżką, zobaczyłam na jej końcu światło. A światło w takich momentach
zwykle oznacza jakąś otwarta przestrzeń.
-
Pewnie przygotował piknik na jakiejś
polance –
pomyślałam. O wiele
bardziej zrelaksowana,
z lekkim
uśmieszkiem podążałam za swoim
przewodnikiem, w dalszym ciągu
trzymając się jego łokcia. Idąc
podziwiałam piękno natury wokół mnie.
D
o tego pomimo dość późnej godziny
(bo było już po wpół do dziewiątej)
niebo nadal było jasne. Stopniowo
zbliżaliśmy się do wyjścia z drzewnego
tunelu. Gdy przekraczaliśmy barierę między lasem a już otwartą przestrzenią,
poraził nas blask. Zamrugałam kilka razy, by mój narząd wzroku przyzwyczaił
się otaczającej nas jasności. Kiedy już wielka, jasna, rozmyta plama zaczynała
nabierać ostrzejszych konturów, moim oczom objawił się obraz wprost z bajki.
Przede mną stał piękna, jasna budowla, przypominający szlacheckie pałacyki
opisywane w książkach, które nie raz czytałam z takim zamiłowaniem. Budynek
otoczony był idealnie przystrzyżonymi trawnikami i krzewami.
-
Jak tu pięknie Junki! Jak znalazłeś to miejsce?!
-
Cieszę się, że się Pani podoba – odpowiedział z powagą.
Zaczynało mnie drażnić to jego wprost przesadnie grzeczne zachowanie, ale
uznałam że później mu to powiem.
Podeszliśmy pod drzwi posiadłości, które niespodziewanie otworzyły się przed
nami. Odpowiedzialny był za to mężczyzna ubrany w liberię, który następnie
przeprowadził nas przez ogromny hol, stylizowany na lata pięćdziesiąte do
drzwi na drugim
końcu, prowadzących znów na zewnątrz. Te drzwi były węższe,
więc Junki oczywiście przepuścił mnie przodem. Przed moimi oczyma
rozpościerał się widok jeszcze
piękniejszy niż poprzedni. W
odległości nie większej niż
trzydzieści metrów od miejsca, w
którym stałam pas zieleni
przechodził w delikatnie falująca
powierzchnię jeziora. Akwen,
nie licząc miejsca gdzie stałam,
otoczony był lasami, przez co
woda wydawała się być zielona a
nie przeźroczysta. Natomiast
kawałek na prawo ze zbiornika
wychodziły dwa strumyki, które następnie krążyły po wielkim ogrodzie
przypominającym raczej park, by na koniec zniknąć w leśnej gęstwinie.
Strumyki pozwalały przekroczyć gęsto zbudowane na terenie całej posiadłości
kładki. I właśnie do jednej z takich kładek skierowaliśmy nasze kroki. Z
otwartymi ustami podziwiałam panoramę tego miejsca. Zawsze byłam
zwolenniczką obcowania z naturą, a tu dodatkowo połączone to z elegancją
stanowi
ło niesamowity widok. Gdy początkowo spojrzałam w kierunku, w
którym się udawaliśmy wydawało mi się, że na jednej z kładek cos stoi. Kiedy
podeszliśmy bliżej, okazało się, iż jest tak faktycznie. Na płaskim mostku, z
którego widok rozciągał się na całe jezioro, ustawiono elegancko nakryty stół
dla dwóch osób
. Junkoś podprowadził mnie do jednego z krzeseł przy stole,
odsunął je dla mnie, po czym poprosił bym usiadła. Sam zajął miejsce na
przeciwko.
Byłam pod takim wrażeniem otoczenia, że nie śmiałabym się
od
ezwać, bojąc się iż to wszystko złudzenie, które pęknie jak mydlana bańka i
wrócę do swojej miejskiej rzeczywistości.
Z uśpienia wyrwał mnie nagle jakiś dźwięk. Spojrzałam na Junkiego i okazało
się, że to on pstryknął palcami.
Po tym geście jak za sprawą magii ze wszystkich stron otoczyli nas kelnerzy
podając kolejne wykwintne dania. Kiedy już wszystko znalazło się na stole,
obsługa zniknęła tak samo szybko jak pierwotnie się pojawiła. Zostaliśmy sami.
-
I jak się pani podoba okolica? – Zapytał.
-
Czy mógłbyś w końcu przestać tak dziwnie mówić? Musze przyznać, że to co do
tej pory tutaj widziałam zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Ale mówienie do
mnie pani szczerze mówiąc wkurza mnie!
-
W takim razie już przestaje – dodał z szerokim uśmiechem
- Jakim cudem w
tak krótkim czasie udało ci się zorganizować coś takiego?
- Szczerze?
- Tak!
- Nie wiem.
- Jak to?
-
Kiedy rozstaliśmy się dzisiaj na mieście, poszedłem zaraz do managera
pokazać mu zdjęcie, które mi dałaś. Powiedziałem, że przez niego zrobiłem z
siebie głupca i kazałem mu dla mnie to wszystko załatwić. Opowiedziałem, jak
chciałbym żeby to wszystko wyglądało i zagroziłem, że jeżeli tego nie zrobi to go
zwolnię.
-
Słucham?!
-
Będzie miał nauczkę, by dokładnie sprawdzać swoje przypuszczenia następnym
razem, zanim przekaże je dalej.
Dalsza część posiłku przebiegała bardzo spokojnie, rozmawialiśmy o sobie, o
naszych zainteresowaniach, opowiadaliśmy sobie wzajemnie o swoich
przyjaciołach. Tak dobrze nam się ze sobą rozmawiało, że nie zauważyłam
naw
et, kiedy zdążyło się zrobić ciemno.
Kiedy to do mnie w końcu doszło, spojrzałam w niebo.
-
Patrz spadająca gwiazda! Wypowiedz życzenie! – Wskazałam palcem malutki
świecący obiekcik.
- Czego sobie
życzyłaś? – Zapytał po wypowiedzeniu w myślach naszych
życzeń.
-
Jak ci powiem, to się nie spełni! – Przecież nawet gdybym nie wierzyła w takie
bzdury, nie mogłabym mu powiedzieć, czego bym chciała. Kiedy teraz o tym
myślę, to nawet przed sobą mi wstyd.
Wróciliśmy do jedzenia. Czułam się wspaniale, byłam niesamowicie wzruszona
tym wszystkim, co zrobił dla mnie mój ukochany romantyk. Zawsze wiele się
po nim spodziewałam, ale chyba nie aż tyle! Dlatego byłam tak zaskoczona.
Siedzieliśmy w ciszy kończąc posiłek, gdy poczułam na sobie spojrzenie
Junkiego. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się! Chcąc, nie chcąc odruchowo
odwzajemniłam uśmiech.
- To teraz czas na deser!
-
Deser?! Żartujesz sobie chyba?! Ja już nic więcej nie zmieszczę! Już teraz
ledwo mogę się ruszyć!
-
Dasz radę! Choć troszeczkę?! – Szczenięce oczka poszły w ruch. I jak ja
miałam mu odmówić? No jak?
Znów usłyszałam pstryknięcie palcami, a zaraz po tym z budynku, przez który
wcześniej przechodziliśmy wyłonił się kelner niosący na tacy tort.
-
Oszalałeś – stwierdziłam wesoło.
Spoglądałam na zbliżającą się porcję słodkości, jednak mój wzrok co chwila
odwracał od niej sam niosący. Skąd ja znam tego typka? – Zastanawiałam się i
nagle mnie oświeciło.
-
KUBA?! Kuba Wiński?!
- Pati? –
Kelner zrobił wielkie oczy. – Nie mogę uwierzyć, że to ty!
-
Kubuś! – Rzuciłam się chłopakowi na szyję, tak że tort poleciał na ziemię,
czym kompletnie się nie przejęłam.
Zapominając o moim towarzyszu, ściskałam chłopaka ze wszystkich sił, a on
wcale nie był mi dłużny.
- Aua! Kuba – za – mocno! – W
ycharczałam, ale sama nie zwolniłam uścisku
nawet na sekundę.
Kuba. Mój najwspanialszy przyjaciel
z dzieciństwa. Byliśmy nie rozłączni, czy
to chodzi o szkołę, czy czas wolny, a z nami oczywiście Karola. Gdy byliśmy
dziećmi, nasi rodzice śmiali się, że pewnie zostaniemy małżeństwem.
Częściowo ich przewidywania spełniły się. W trzeciej klasie gimnazjum
zostaliśmy parą, inaczej być nie mogło. Byliśmy ze sobą ponad trzy lata,
niestety po maturze Kuba razem z rodzicami wyjechał do Anglii. Nasz związek
zakończył się dość niespodziewanie, a potem sama nie wiem dlaczego, urwał się
kontakt.
-
Nic się nie zmieniłeś! – Powiedziałam, gdy tylko, w końcu się od siebie
odkleiliśmy. Kubulek był przystojnym i wysokim chłopakiem. Miał ponad metr
dziewięćdziesiąt, dzięki czemu przewyższał mnie o przynajmniej dziesięć
centymetrów. Chyba tylko przy nim czułam się rzeczywiście kobietą. Włosy
miał ciemne, dłuższe i zawsze zadbane. A gdy teraz był ubrany w ten czarno
biały strój, jestem pewna że nie jedna padła by na jego widok. W głowie
zawirowała mi głupia myśl. Który jest przystojniejszy, Junki czy Kuba? O żesz
ty w mordę jeża! Junki...! Aaa...
Wzięłam przyjaciela za rękę i podeszłam do stolika.
-
Junki to mój eee... przyjaciel Kuba. Przepraszam, że tak zareagowałam, ale nie
widziałam się z nim od paru lat. – Junki nie wyglądał na uszczęśliwionego, ale
w tym mom
encie jakoś mnie to nie obchodziło, choć wiem że powinno. Wiem,
wiem... Wredna jestem, ale to Kubuś!
-
Miło cię poznać – mój znajomy drągal odezwał się pierwszy.
-
Cześć – odpowiedział oschle piękniś.
Dzięki spotkaniu dawnego chło.. przyjaciela, miałam tak dobry humor, że nawet
nie miałam sił się złościć na Junkiego za jego zachowanie.
-
Przysiądziesz się do nas, prawda? – Zapytałam Kubę, przy czym mocniej
ścisnęłam jego dłoń, którą nadal trzymałam.
- No wiesz...
Raczej nie mogę, w pracy jestem.
-
Spoko, Junki to załatwi. Prawda? – Spojrzałam błagalnie na Junkiego z
najsłodszym uśmiechem, jaki umiałam w tej chwili z siebie wykrzesać.
-
Oczywiście. – Burknął i poszedł do kierownika obiektu.
- To opowiadaj! Jak ci s
ię wiodło na wyspach? Co się stało, że wróciłeś? Gdzie
teraz mieszka... –
Zakrył mi usta dłonią.
-
Czyżbym się pomylił?
- Co?
-
Przede mną chyba Karolina siedzi a nie Patrycja – zaczerwieniłam się.
-
Sorki, poniosło mnie. Ale to wszystko, dlatego że ty tak na mnie działasz.
Oboje
uśmiechnęliśmy się do siebie.
Przyglądając się sobie, zaczęliśmy wspominać stare dobre czasy. Te wszystkie
wygłupy, zaczepki. To jak rządziliśmy okolicą – w końcu byliśmy zawsze
najwięksi wśród okolicznych dzieciaków, hehe...
Junki
nadszedł w lekko nieodpowiednim momencie. Akurat wspominaliśmy
jedną z wycieczek w liceum. Z tym, że kiedy on podchodził, była mowa o
ucieczce przed nauczycielem i naszym pocałunku na jeziorem...
-
...i pamiętasz, kiedy wróciliśmy wszyscy już spali, a my stojąc na korytarzu nie
mogliśmy się rozstać...
- Ehkmmm... –
Usłyszeliśmy za sobą. – Pati nie chcę wam przerywać, tej jakże
absorbującej konwersacji, jednak czas na nas. – Mówiąc to przykucnął obok i
objął mnie w pasie ramieniem.
Co on sobie myśli? Chce się popisać przed Kubą? Ja mu pokażę...
Wstałam z krzesła, zrzucając jednocześnie rękę Junkiego ze swojej talii.
-
Kubusiu a ty gdzie mieszkasz, bo w końcu mi nie odpowiedziałeś?
-
Z powrotem w Zabrzu, dlatego mam nadzieję, że uda nam się spotkać znów
niedługo.
-
No obowiązkowo. A jesteś tutaj samochodem?
- Tak, a dlaczego pytasz?
To myślę, że moglibyśmy razem pojechać, mamy jeszcze tyle do powspominania.
–
Złapałam go za rękę i poprowadziłam w kierunku wyjścia...
Mój słodki naburmuszeniec...
By Patikujek