OLA MA KOTA
Odcinek 9.
– O co byś poprosiła Złotą Rybkę? – spytała Zuzia, siadając przy kuchennym stole.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze. Smażyłam właśnie naleśniki i musiałam bardzo skupić się na
tym, żeby je przerzucać na patelni, tak jak to pokazują na fi lmach instruktażowych. Naleśnik musi być
już należycie wysmażony z jednej strony, nie może przywierać, a na patelni nie może być za dużo
tłuszczu ani ciasta, bo inaczej po każdej naleśnikowej imprezie trzeba by było malować całą kuchnię,
a już na pewno sufi t.
– Jak to nie wiesz?
– Nie wiem... może... – zaczęłam gorączkowo myśleć, nie powiem przecież sześcioletniej córce, że to
odwieczny dylemat kobiet.
– Co byś w sobie zmieniła, gdybyś miała tylko jedną szansę – spytała mnie ostatnio Patrycja – Bo ja,
kiedy nie mogę zasnąć, zastanawiam się, czy wolałabym większe piersi, czy mniejsze stopy, dłuższe
nogi czy węższą talię, dłuższą szyję czy lepsze włosy, większe oczy czy usta... itd., itd. Nocka zleci na
takich rozmyślaniach, nawet nie wiesz kiedy.
– Może chciałabym mieć więcej pieniędzy – odpowiedziałam w końcu wymij ająco, bo uznałam, że
Zuzia jest niewinną kobietą i nie musi jeszcze wszystkiego wiedzieć – Na pewno by się nam przydało
trochę dodatkowych pieniędzy.
– No coś ty? Mamo! Złotej Rybki nie można prosić o pieniądze.
– Dlaczego?
– Bo... ona po prostu nie dałaby rady! Każdy by o to prosił!
– No to o co można prosić Złotą Rybkę?
– O spełnienie marzeń. Na przykład żeby spotkać jakiegoś fajnego królewicza i na zabawie nie tańczyć
z Łukaszem Czarkowskim tylko z królewiczem...
– Aha...
OLA MA KOTA
ODCINEK 9.
OLA MA KOTA
Odcinek 9.
Niestety, mój następny naleśnik nie odwrócił się w powietrzu należycie, spadł na patelnię, zawij ając
się wpół.
– ...albo żeby nie oglądać tego głupiego Łukasza codziennie.
– Nie lubisz Łukasza?
– Nie cierpię... przedrzeźnia mnie, najszybciej wiąże sznurowadła w naszej grupie... zna brzydkie
słowa, no i w ogóle jest chłopakiem.
– Aha... – zaczynałam rozumieć. Uprzejmie nie dopytywałam się, jakie to brzydkie słowa zna Łukasz
Czarkowski.
Nie wiem, czy Zuzia spotkała Złotą Rybkę, ale jej marzenie, żeby nie widzieć Łukasza, spełniło się
wkrótce. Zaczęły się zimowe ferie i wyjechaliśmy na narty.
W Beskidzie Sądeckim są takie miejsca, gdzie śnieg jest naprawdę biały, niebo od samego świtu
absurdalnie błękitne, powietrze przezroczyste i tak lekkie, że od samego oddychania można oderwać
się od ziemi i spojrzeć na świat z lotu ptaka. Warto wiedzieć, że są takie miejsca na świecie, bo jak
się tak ułoży w życiu, że dzieci mają ferie, Adam akurat na czas odda projekt (co jest wydarzeniem
niezwykłym samo w sobie), Patrycja, próbując ukryć podniecenie, zgodzi się zaopiekować naszym
kotkiem Gustawem, brat Adama postanowi nauczyć swoją żonę Marysię jeździć na nartach, a dwa
pokoje w pensjonacie całkiem niedaleko wyciągu są wolne, to może to oznaczać tylko jedno – że
zapowiada się bardzo fajny tydzień.
Pensjonat „Gazdówka pod lasem” okazał się całkiem dużym domem zbudowanym z drewnianych
bali. Pachniało w nim dymem z kominka i suchym drewnem.
– To co? Na kolację zagniotę pierogów – bardziej stwierdziła niż spytała pani Aniela, widząc nas w
korytarzu w pełnym rynsztunku narciarskim.
– Nie lubię pierogów – skrzywiła się Zuzia, która postanowiła, że tego dnia nie będzie szczęśliwa i
wykorzystywała każdą okazję, żeby sobie i nam o tym przypominać.
– Bo nie jadłaś moich – uśmiechnęła się pani Aniela, wytarła ręce w kwiaciasty fartuch i uszczypnęła
naszą naburmuszoną córkę w policzek.
Zima, ach zima!
Pisałam wcześniej, że jesień to moja ulubiona pora roku? Wróć! Chodziło mi o zimę! Tak zima – to jest
to! Kocham białe góry, słońce, oszronione drzewa, mróz i kryształowe powietrze.
Już pierwszego dnia jeździliśmy na nartach do zaniku tętna. Przyznam, że z rozkoszą sprzedaliśmy
Zuzię Michałowi na cały dzień. Skoro i tak uczy Marysię jazdy na nartach, może to robić na „Żółwiku”,
OLA MA KOTA
Odcinek 9.
czyli niewielkim wyciągu dla dzieci. Szymon przez jakiś czas jeździł dzielnie z nami, ale potem pod
jakimś pretekstem urwał się do swojego kochanego wujka. I dobrze, bo fajnie jest czasami mieć męża
tylko dla siebie.
Po kilku godzinach nieprzerwanych zjazdów usiedliśmy z Adamem przed bacówką koło górnej stacji
wyciągu. Byłam wyczerpana, ale czułam się bosko!
Adam westchnął, rozejrzał się wokół, ja też westchnęłam. Nie mówiliśmy nic. Siedzieliśmy na
podrzeźbianej po góralsku ławeczce przed bacówką, piliśmy grzane piwo i podziwialiśmy zachód
słońca. Czuliśmy, że nasze pupy zamieniają się powoli w sople lodu, ale nie chcieliśmy się stamtąd
ruszyć bardzo, bardzo długo.
Kiedyś wpadła mi w ręce mała i absolutnie urocza książeczka: „Listy dzieci do Boga”. To musiały
być autentyczne listy dzieci zbierane na pocztach całego świata. Jestem pewna, że żaden dorosły
samodzielnie takich próśb i podziękowań nigdy w życiu by nie wymyślił. Jeden z listów brzmiał mniej
więcej tak: „Panie Boże, do tej pory myślałam, że czerwony nie pasuje do pomarańczowego, ale
obejrzałam Twój zachód słońca, który zrobiłeś we wtorek... zmieniłam zdanie... Całuję, Twoja Rozalka,
lat 6 i pół”.
Siedząc na ławeczce przed bacówką, chciałam dopisać się do listu Rozalki: „Panie Boże, zachód
słońca, który właśnie oglądam w górach, bardzo Ci wyszedł... Pozdrawiam, Twoja Ola, lat 34. PS Mój
mąż Adam też Cię pozdrawia”.
OLA MA KOTA
Odcinek 9.
– Z kapustą i grzybami, z mięsem i cebulką, z serem, ruskie i z jagodami... – wymieniła jednym tchem Zuzia,
zmiatając z talerza ostatniego pieroga.
– Zjadłaś?
– Spróbowałam wszystkich. Okazało się, że jednak lubię pierogi.
– Z miastowymi tak zawsze, niegłodni, dopóki na nasze powietrze nie pójdą – powiedziała z pewnym siebie
uśmiechem pani Aniela – Stefan, a ty co tu robisz? Zmykaj stąd!
Do kuchni wszedł wielki rudy kot. Zatrzymał się w drzwiach w pół ruchu jak wytrawny aktor, zdecydowany
nie zrobić ani kroku, dopóki nie będzie miał pewności, że wszyscy patrzą tylko na niego. Zamilkliśmy.
Stefan przeszedł koło nas. Nosił się po królewsku. Pewny siebie. Piękny. Sprężyste ruchy, proporcjonalnie
zbudowane ciało, mądre oczy. Spojrzał niby spode łba, ale uważnie. Na nikim ani niczym nie zawiesił wzroku
dłużej, był czujny, ale siłą spokoju.
– Stefan przyszedł się z wami przywitać. To dziwne – powiedziała pani Aniela – zwykle nie lubi gości.
– I co? Zaakceptował nas? – niby żartem spytał Adam.
– Nie wiem – odpowiedziała poważnie pani Aniela.
Pomyślałam, że to Stefan jest w „Gazdówce pod lasem” właściwym gospodarzem. Panią Anielę traktuje
dobrze, ale jak każdy szef nie lubi zbytniego spoufalania się.
– Stefan? Chodź tu, kotku... Mogę go wziąć na ręce? – spytała Zuzia.
– Niby możesz... bo dziecku nic nie zrobi... ale on tego nie lubi.
– Jak to nie lubi?
– To nie jest zwykły kot, daliśmy mu królewskie imię, po Batorym, bo Stefan to wojownik. Odkarmiła go suka...
na podwórku trzyma dyscyplinę. Wszystkie koty w okolicy się go boją – po chwili pani Aniela uśmiechnęła
się i dodała – psy zresztą też.
OLA MA KOTA
Odcinek 9.
Stefan znów zatrzymał się w pół kroku i skarcił gospodynię wzrokiem. Jestem pewna, że powiedział jej coś
w rodzaju: „Aniela, na Boga! Uspokój się, nie gadaj tyle, zdradzasz moją historię, jakby to byli Gucwińscy,
trochę dystansu nie zaszkodzi, w końcu nie wiadomo, co to za jedni”.
Następnego dnia ścisnął mróz i postanowiliśmy, że nie ruszymy się z domu, dopóki nie zrobi się ciut
cieplej.
Czekając na słońce, wyciągnęłam z kosmetyczki pudełko z kremem, który miał uchronić naszą rodzinę przed
odmrożeniem nosów na nartach. Kupiłam go, ponieważ z ulotki dołączonej do kremu zrozumiałam tylko
pierwsze pół zdania, a dalej iskrzyły się słowa, których nie tylko nie rozumiałam, ale nawet nie potrafi łam ich
przeczytać. Wklepałam więc ten superkrem we wszystkie policzki w naszej rodzinie.
Potem zerkając na termometr (-12°C), systematycznie i powoli wkładałam na siebie zawartość szafy. Najpierw
ciepłe rajstopy, jeszcze cieplejsze skarpety, potem spodnie narciarskie (dwuwarstwowe z przepuszczalną
membraną), golf też oczywiście specjalny, z porami otwierającymi się tylko w jedną stronę, potem sweter,
nie wspomnieli o tym w reklamie, ale założę się, że sweter potrafi łby samodzielnie oddychać pod wodą,
potem kurtka mówiąca płynnie kilkoma językami, gogle z soczewkami poprawiającymi nastrój, kask lżejszy
od cukrowej waty, a twardszy od skały, rękawice z ciepłym wewnętrznym nawiewem... i tak dalej, i tak dalej.
Jeszcze tylko buty narciarskie, narty, kij ki... i już! Gotowi! Wyglądaliśmy jak astronauci, ale w przeciwieństwie
do astronautów na orbicie nie poruszaliśmy się jak bańki mydlane, tylko jak małe obwoźne stragany z
pamiątkami.
Ale co tam, najważniejsze, że nie zmarzniemy.
Wyszliśmy na podwórko i wtedy zobaczyłam Stefana. To było mocne!
Stefan siedział w pełnym słońcu i przeciągał się leniwie. Kocie przeciąganie w wykonaniu Stefana wyglądało
jak mistrzowski trening tai-chi albo jakiś rytuał. Jego futro lśniło w słońcu i było tak gęste, że Stefan chyba nie
zauważył nawet, że ścisnął mróz. Patrzył na swoje podwórko władczym wzrokiem. Potem zerknął na białe,
oszronione góry, las, drogę... Tak, on był u siebie.
Na nasz widok Stefan dwoma długimi susami przeciął podwórko i tylko ślady na śniegu świadczyły o tym,
że łapami dotknął ziemi. Potem lekko przeskoczył polana drewna przygotowane do kominka i już pewnym
krokiem spacerował po wąskich żerdziach drewnianej werandy. Harmonia, wolność, pewność siebie, lekkość
i gracja. Wspaniałość jego ruchów powaliła mnie.
– To co, idziemy? – spytał Adam, zapinając kurtkę Zuzi.
Trach, trach... ruszyliśmy po śniegu. Cztery duże i dwa małe komicznie kolorowe przenośne stragany ze
sprzętem narciarskim.
Już wiem, o co bym poprosiła Złotą Rybkę: „Złota Rybko, widziałaś kiedyś lekkość kocich ruchów?! Do tej
pory jakoś nie narzekałam, ale odkąd zobaczyłam Stefana... Złota Rybko gracji, błagam, daj mi więcej gracji,
i to teraz, zaraz, natychmiast!