Ola ma kota odcinek 14

background image

OLA MA KOTA

Odcinek 14.

Miałam siedemnaście lat, kiedy pojechaliśmy z Konradem na wspólny weekend.
Planowaliśmy tę wyprawę od tygodni. Plecak spakowany od dawna czekał na mnie w piwnicy.
Stłukłam świnkę skarbonkę i wzięłam wszystkie pieniądze. Świnka była ciężka od monet zbieranych
przez całe dzieciństwo, już nie pamiętałam, na co zbierałam, ale nie wyobrażałam sobie lepszej okazji
do wypłacenia gotówki niż na wiosenny wyjazd z ukochanym.

Rodzicom nakłamałam, że jadę się uczyć do koleżanki do jej domku za miastem i zapisałam na lodówce
jakiś numer i adres z sufi tu. Pamiętam, że potem była straszna awantura, bo mama dzwoniła na
podany numer, ale okazało się, że to hurtownia jajek. Nie wiem, dlaczego nie przygotowałam jakiegoś
sprytniejszego kłamstwa, ale wyobrażam sobie teraz, że nie myślałam o tym. Po prostu najważniejsza
dla mnie była wtedy wiosna i to, że przez dwa dni i jedną noc będę z Konradem.
Umówiliśmy się na dworcu autobusowym o 8.00 i mieliśmy wsiąść do pierwszego autobusu.
– Jest o 8.00 do Kiełbic i 8.05 do Konarowa – powiedziała pani w kasie biletowej.
– Jak myślisz? – spytał Konrad z udaną znudzoną miną – Kanary czy Korsyka?
– Chyba wolę Konarów.

OLA MA KOTA

ODCINEK 14.

background image

OLA MA KOTA

Odcinek 14.

– Kiełbice są większe – wtrąciła się pani z kasy biletowej – W Kiełbicach jest dzisiaj jarmark, wszyscy

jadą do Kiełbic.

– To poprosimy dwa do Konarowa.

Szliśmy objęci przez zatłoczone stanowiska innych autobusów, a ludzie schodzili nam z drogi, tak
jakby wiedzieli, że my nie ustąpimy z tego powodu, że ich po prostu nie widzimy.
Autobus do Konarowa był prawie pusty. Konrad niespiesznie szukał biletów w kieszeniach dżinsów.
Kierowca był cierpliwy. Był stary, z tych, co przez całe życie przyglądają się różnym ludziom i pewnego
dnia nagle wiedzą, co kto myśli, co kto powie i co zamierza zrobić. Kierowca spojrzał na nas uważnie,
prześwidrował nas małymi oczkami na wylot. Nie potrafi łam ukryć rumieńca i naszej tajemnicy,
że jedziemy do Konarowa po nasz pierwszy krok w chmurach. Konrad też zauważył spojrzenie
kierowcy i też się speszył. Kiedy zauważyliśmy nasze zmieszanie, zmieszaliśmy się jeszcze bardziej,
a uświadomienie sobie, dlaczego się zmieszaliśmy, jeszcze bardziej nas zmieszało, co oczywiście
zauważył kierowca z lekkim dreszczem zazdrości.

Usiedliśmy prawie na końcu autobusu i jechaliśmy, trzymając się za ręce. Patrzyłam na uciekające za
oknami nieprzyzwoicie zielone łąki i pomyślałam, że właśnie zaczyna się nasza przyszłość. Pomyślałam
również, gdzie tam pomyślałam, miałam pewność, że nasza przyszłość właśnie tak będzie wyglądać.
Że będziemy tak blisko siebie, że każde bez trudu policzyłoby uderzenia serca drugiego i że zawsze
będzie zielono. Fajnie jest tak myśleć, kiedy się ma 17 lat, albo inaczej – po to się ma raz w życiu 17
lat, żeby móc tak właśnie myśleć.

Konarów był uroczą, dawniej pewnie wyłącznie rybacką wioską. Ciemne domy budowane w stylu muru
pruskiego ustępowały czerwonym domom z cegieł, ale było też kilka niskich, szarych z niewielkimi
balkonami.
Dzień był piękny. Dokładnie taki jak sobie wymarzyłam. Wszędzie pełno było przyrody, zieleni, kwiatów,
słońca.
– Mówiłam ci, że najbardziej na świecie kocham wiosnę – odetchnęłam, kiedy wysiedliśmy

z autobusu.

– Myślałem, że zimę, a wcześniej przysięgałaś, że jesień – przekomarzał się Konrad.
– Nieee... Chodziło mi o wiosnę. Uwielbiam ten zapach ziemi w pierwszym słońcu. Najchętniej

zamieszkałabym wtedy w parku albo w lesie, te drzewa...

– Ciiii – uciszył moją paplaninę Konrad i pocałował.
– Słyszysz?
– Ptaki, wiatr? – próbowałam zgadnąć, o co mu chodzi.
– Też... ale posłuchaj uważnie – Konrad trzymał w dłoniach moją twarz, poprawiał szalejące na wietrze

włosy, patrzyliśmy sobie w oczy – Olu, właśnie zaczął się najpiękniejszy dzień w twoim życiu.

background image

OLA MA KOTA

Odcinek 14.

– Teraz słyszę – przytaknęłam.
Nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Czuliśmy się cudownie wolni.
– A wy co? Studenci? – spytała właścicielka pensjonatu „Muszelka”, kiedy nas zobaczyła w progu

z małymi plecakami i z kocem w czerwoną kratę pod pachą. – Pewnie na wykopaliska, hę?

– Tak – odpowiedzieliśmy równocześnie, powstrzymując się od śmiechu.
– Jak od profesora Robaczka, to nie policzę drogo, a jak od tego drugiego... co chciał profesorowi
podebrać odkrycie tych grobów, to nie mam wolnych pokoi.
– My od profesora Robaczka – bez namysłu zdecydował Konrad.
– To dobrze. Obiady też u mnie będziecie jeść?
– My tylko do jutra.
– Aaaa... to szkoda. Chcecie jeden pokój? Narzeczeni? Co? Zgadłam?
Kiwaliśmy głowami jak plastikowe pieski z ruchomymi szyjami z tyłu samochodu, tym bardziej
że nie mieliśmy bladego pojęcia, o jakich wykopaliskach i grobach mówi właścicielka pensjonatu
„Muszelka”.
– Umieszczę was na samej górze, tylko stamtąd mam widok na morze, dzisiaj wieje, to i morze ładniej

szumi. Jak was ukołysze do snu, to wrócicie do mnie. Wcześniej czy później, ale wrócicie. Dobrze
mówię? – zrobiła zamach na niby-kuksańca w brzuch Konrada, ale się powstrzymała, za to Konrad
się skulił. Wszyscy się zaśmialiśmy jak z dobrego kawału.

Potem pani Rzepicha (tak miała na imię, o czym nie omieszkała nas poinformować pewna wrażenia,
jakie to wywiera na miastowych) opowiedziała nam historię odkrycia grobów kloszowych z kultury
żelaza.
– Okazuje się, że wikingowie założyli tu swoje osady, i to na długo przed naszą erą, czyli Jezusem.
– Jest pani świetnie zorientowana w archeologicznych dziejach tych ziem. – Konrad był pod

wrażeniem.

– A bo to raz profesor Robaczek wiśniówki się mojej napił. Potem gadał jak nakręcony o archeologii

całą noc. Małpa by się nauczyła.

Milczeliśmy. Nie chcieliśmy, żeby się wydało, że my nic na ten temat nie wiemy.
– Mój mąż dawno temu na polu znalazł stare skorupy, skąd mogliśmy wiedzieć, że to wikingów?

– ciągnęła dalej pani Rzepicha, biorąc klucz do pokoju – Tyle odkryć naukowych kilometr od mojej
chałupy. Jak się tak porządnie nad tym wszystkim zastanowić, to czasami czuję się jak ta durna
mucha na tyłku mojej najdurniejszej krowy.

Śmiała się głośno, zaraźliwie. Wspaniała była z niej baba.
Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na plażę. Najpierw goniliśmy się po piasku jak psiaki spuszczone
ze smyczy, potem podwinęliśmy dżinsy nad kolana i przeskakiwaliśmy przez fale z białymi grzywami.
Potem zawinięci razem w koc turlaliśmy się z wydm, wrzeszcząc jak opętani. Potem schowani pod tym
samym kocem zjedliśmy kanapki, które zrobiłam jeszcze w domu, dwie z pastą jajeczną i sałatą i dwie
z pasztetem i ogórkiem konserwowym. Potem leżeliśmy, patrząc w błękit, i całowaliśmy się, jedząc
cukierki kukułki. Potem Konrad chciał mi opowiedzieć fi lm „Tańczący z wilkami”, ale uznał, że pójdzie
ze mną na to do kina jeszcze raz, bo zaraz po „Odysei kosmicznej 2001” Kubricka to najlepszy fi lm,
jaki widział w życiu. Potem znowu goniliśmy po plaży, bo znaleźliśmy stary latawiec i chcieliśmy, żeby
poleciał z naszymi życzeniami do nieba, a jeszcze potem urządziliśmy nadmorski konkurs piosenki.
Konrad udawał, że gra na gitarze i śpiewał „Telefony” i „Śmierć w bikini” Republiki, i piosenki Dżemu,
a ja tańczyłam jak szalona. Kiedy mieliśmy już dosyć, Konrad zaśpiewał „Och, Ziuta” Dudiego
z tekstem „...a wszystko to przez jedną noc”, i wtedy umarłam ze śmiechu i krzyczałam: „Dość, dość!”.
Naprawdę było super!

background image

OLA MA KOTA

Odcinek 14.

W drodze na wykopaliska kupiliśmy sobie wielkie lody, a ja dodatkowo uparłam się na rurkę z bitą śmietaną.
Zawsze uwielbiałam takie rurki, oczywiście poplamiłam sobie nią bluzkę.
Niestety, profesora Robaczka nie zastaliśmy przy pradawnych grobach kloszowych, ale jego asystent okazał
się bardzo fajny i opowiadał nam o tych wszystkich odkryciach z taką pasją, że nie mogłam się nadziwić, ile
pięknych historii można wyczytać z jednego zardzewiałego, starego gwoździa.
W pensjonacie „Muszelka” czekała na nas kolacja. Rzepicha, widząc nasze gorące spojrzenia, pozwoliła
nam zjeść w pokoju. Konrad otworzył przywiezione z domu czerwone wino, zapaliliśmy świeczki.
Za oknem szumiało morze i świeciły gwiazdy. Wszystko było idealne na naszą noc. Nic nie mogło być bardziej
doskonałe, ten dzień i to miejsce. To tak, jakbym wypowiedziała jakieś zaklęcie, wtedy gdy marzyłam o tej
chwili we dwoje, a teraz wszystko ułożyło się dokładnie tak, jak sobie zamówiłam. Wszystko!
Niestety ja nawaliłam!
Najpierw nie chciałam nic jeść ani pić, potem poczułam lekki ból brzucha i nudności, a potem mało pamiętam,
bo dostałam gorączki i podobno majaczyłam, że wikingowie chcą mi porwać Konrada.
Konrad okropnie się zdenerwował, chciał wezwać pogotowie, ale Rzepicha powiedziała, że do rana nikt
z miasta nie przyjedzie i zadzwoniła do swojej sąsiadki, która kilka razy zdawała na medycynę i pracowała
w szpitalu przez jakiś czas jako pielęgniarka czy salowa (Rzepicha nie była pewna). Sąsiadka podobno
zbadała mnie fachowo i powiedziała, że to zatrucie pokarmowe i od razu spytała, czy jadłam coś z małej
budki koło plaży. Rzepicha z sąsiadką wyklinały na jakiegoś szczura z budki, który truje im wczasowiczów,
a ja skupiłam się na tym, żeby wszystko zwrócić. I tak w objęciach muszli klozetowej i sąsiadki Rzepichy
zleciała mi cała noc.

Rano byłam blada i okropnie słaba, ale czułam się lepiej.
Do odjazdu autobusu, czyli do 16.10, Konrad przynosił mi herbatki miętowe i tulił, kołysząc w ramionach,
a ja płakałam, że sobie nigdy nie wybaczę, że w taki głupi sposób straciłam nasz czas. Konrad pocieszał
mnie, że wszystko jeszcze przed nami, że może za dwa tygodnie znowu tu przyjedziemy itd.
Niestety, kiedy wróciliśmy do domu, okazało się, że Konrad dostał wreszcie tak oczekiwaną wizę do Francji
i za dwa tygodnie był już w Paryżu. Kiedy żegnaliśmy się przed jego wyjazdem, nie było nam do śmiechu.
– Olu, wrócę jesienią i znowu pojedziemy do Konarowa. Masz to u mnie.
– Obiecujesz?
– Tak... tylko wtedy, no wiesz... żadnych rurek z kremem.

background image

OLA MA KOTA

Odcinek 14.

Cierpiałam z powodu rozstania, ale do głowy mi nie przyszło, że to koniec. Nie byliśmy przecież tylko zakochani,
byliśmy też najlepszymi kumplami. Dla mnie Konrad obejrzał fi lmy Buñuela i przeczytał Gombrowicza, a ja dla
niego przeczytałam „Odyseję”, bo Konrad uważał, że Homer jest wielki i że od niego wszystko się zaczęło.
Z Konradem nie można się było nudzić, czytał np. jakieś dziwne książki, potem je cytował i wprawiał wszystkich
w osłupienie. Lubił zaskakiwać. Kiedyś w tramwaju wyciągnął moje druty i włóczkę z zaczętym szalikiem
i pytał starsze panie, czy lepiej robić ściągaczem, czy podwójnym ryżem. Po koncercie, na którym śpiewała
nasza wspólna znajoma, na jej pytanie, jak nam się podobało, Konrad odpowiedział, że jest odpowiedzialna
za to, że przypomniał sobie o bólu istnienia.

Każda kobieta ma mężczyznę, który odszedł. Konrad wyznaczył w mojej głowie jakieś kryteria. Wszystkich
poznawanych mężczyzn porównywałam do niego. To okropne poznać, a potem stracić kogoś tak fajnego.

Kiedy stanęliśmy przed sobą w kawiarni „Blue Laguna” po 16 latach od tamtej wyprawy, poczułam się tak
samo zakłopotana jak w autobusie do Konarowa pod czujnym okiem starego kierowcy. Konrad też był
zakłopotany i zdziwiony. Przez chwilę patrzył na mnie z otwartą buzią. Nie spodziewał się mnie spotkać.
– Ola? – spytał z niedowierzaniem – Ola?! Ola, skąd tu się wzięłaś? – powtórzył cicho kilka razy.
– To jest mój kot Gustaw. Szukałam go.
– Twój kot? Nie wiedziałem. Od kilku dni pisze tu razem ze mną.

I wtedy coś dziwnego stało się z czasem, bo zaczął kręcić się w kółko.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ola ma kota odcinek 5
Ola ma kota odcinek 6
Ola ma kota odcinek 16
Ola ma kota odcinek 13
Ola ma kota odcinek 11
Ola ma kota odcinek 24
Ola ma kota odcinek 1
Ola ma kota odcinek 17
Ola ma kota odcinek 22
Ola ma kota odcinek 4
Ola ma kota odcinek 8
Ola ma kota odcinek 12
Ola ma kota odcinek 9
Ola ma kota odcinek 19
Ola ma kota odcinek 26
Ola ma kota odcinek 3
Ola ma kota odcinek 2
Ola ma kota odcinek 7
Ola ma kota odcinek 15

więcej podobnych podstron