OLA MA KOTA
Odcinek 13.
– Jestem pewna, że ten Konrad to dawna sympatia Oli – upierała się mama.
– Przypominam ci, że ostatnio byłaś pewna, iż czterech pancernych było trzech... – ojciec mrugnął do
mnie porozumiewawczo.
– Kiedy zginął Olgierd, zapomniałam o Tomusiu Czereśniaku.
– A ja za to wygrałem godzinny masaż pleców.
– Tym razem przygotuj kasę, mecenasie, kupisz mi nowy mikser do kuchni.
– To niemożliwe, ten facet jest na pewno od Oli starszy – kombinował tata – znów będę miał masaż.
– Ale Konrad był przecież starszy, dobrze mówię, Olu?
Rodzice uprawiali swój ulubiony sport, a ja wpadłam w panikę.
– Konrad ma tu przyjść?
– Tak, zaraz powinien tu być.
– Konrad się rozwodzi?
Nie wiem, czym byłam bardziej poruszona: bliskim spotkaniem z Konradem, czy informacją,
że się rozwodzi.
Rozwodzi się? To znaczy, że wcześniej musiał się ożenić!? Skandal! Moja Pierwsza Wielka Miłość
(w skrócie PWM) nie ma prawa się żenić. Po rozstaniu z nami PWM powinna być nieszczęśliwa
i z powodu niespełnienia w życiu osobistym powinna oddać się pracy twórczej, gdzie odniosłaby
oszałamiające sukcesy. W wywiadzie za 20 lat z okazji kolejnej nagrody na pytanie: „Skąd pan wziął
pomysł na taką piękną powieść?”, moja Pierwsza Wielka Miłość powinna odpowiedzieć, że opisał
to, co sam przeżył, a na pytanie wścibskiej dziennikarki: „Dlaczego pan się dotąd nie ożenił?”, PWM
odpowiedziałby, że kocha się tylko raz w życiu... albo ująłby to jakoś mądrzej.
OLA MA KOTA
ODCINEK 13.
OLA MA KOTA
Odcinek 13.
Przez te wszystkie lata, nie mogę zaprzeczać, myślałam czasami o Konradzie, pierwsza miłość rządzi
się swoimi prawami. Konrad przychodził mi do głowy, zwłaszcza kiedy byłam wściekła na Adama,
myślałam np.: „Konrad nie zrobiłby mi takiej awantury o głupie bilety na mecz, które niechcący wyprałam
razem z dżinsami”, albo: „Gdybym była z Konradem, w noc muzeów na pewno nie siedzielibyśmy
w domu przed telewizorem, tym bardziej że w muzeum archeologicznym zapowiadali dodatkowe
atrakcje”.
To były takie moje niewinne „co by było gdyby”. Ale nigdy, przenigdy nie myślałam o PWM w czasie
teraźniejszym. Konrad w mojej wyobraźni zawsze miał 18, 19 lat, szalone włosy i pomysły. Nie miałam
zamiaru się przekonywać, że obecnie być może jest łysym uzależnionym od internetu i papierosów
frustratem, który wciąż pracuje nad swoją pierwszą powieścią, bo ktoś co rusz kradnie mu pomysły,
a utrzymuje go schorowana żona, zasuwając na dwa etaty.
Nie wiem, czy istnieje, ale jeśli nie, to powinno istnieć takie niepisane prawo, że tak naprawdę
z Pierwszą Wielką Miłością nigdy się nie rozstajemy. To ona w wieku nastu lat nas kształtuje i potem
już zostaje z nami na zawsze. Pierwsza Wielka Miłość to trampolina, to nasz młodzieńczy idealizm,
to nasze: „Śmierć nie istnieje”, to nasze: „Świat to za mało”.
Malowałam usta szminką w kolorze antycznego różu i zauważyłam, że ręka mi drży. Spojrzałam sobie
w oczy i zbladłam. A jeśli Konrad jest wciąż przystojny i wciąż będzie miał nade mną magiczną moc?
To on wyjechał gdzieś w świat, a ja czekałam, tęskniłam i usychałam. Zresztą, co ja mu teraz powiem?
„Nie, nie zostałam aktorką, mam dwoje fajnych dzieci, ale jestem... no, powiedzmy wprost... jestem
utrzymanką mojego męża”. O cholera, bałam się tego spotkania. Może jednak lepiej zostanę na
strychu?
– Proszę, proszę wejść, panie Konradzie. Żona koniecznie chce pana poczęstować ciasteczkami.
A z moją żoną nie ma żartów – usłyszałam głos ojca.
– Tak? Nie spodziewałem się, ja tylko te dokumenty – to był niski głos.
– Czy pan wie, że akurat przyjechała do nas córka z Warszawy, Ola?
Zeszłam na dół, w momencie kiedy Konrad wieszał płaszcz w rozmiarze XXL. Niestety, to, co zobaczyłam,
nie miało nic wspólnego z moją Pierwszą Wielką Miłością. Facet skórzaną marynarką i długimi lichymi
włosami związanymi w kucyk dawał do zrozumienia, że wciąż czuje się młodo. Zobaczyłam zdrową
cerę, podwójny podbródek i brzuszek, który świadczył, że jego właściciel lubi piwo albo drożdżówki.
Nie zgadzam się, to nie może być mój Konrad!
Stałam oniemiała.
– To jest właśnie nasza Ola – mama dokonała prezentacji i patrzyła raz na mnie, raz na Konrada
z kucykiem.
– Witam, bardzo mi miło – przywitał się facet.
OLA MA KOTA
Odcinek 13.
– No? No?... – mama czekała z uśmiechem tak jak panie w przedszkolu, gdy mają nadzieję, że dzieci
na dany znak zaczną się bawić same.
Zapadła niezręczna, przedłużająca się cisza. Facet patrzył przez chwilę na mnie, potem na uśmiechniętą
mamę i nic a nic nie rozumiał. Ja natomiast liczyłam w głowie... nie widziałam go może 16 lat,
zastanawiałam się, jak można się tak bardzo zmienić, i nagle zaskoczyłam. Z ulgą zrozumiałam, że to
przecież nie on! To nie Konrad! To nie jest moja PWM.
– Poznaliście się z Olą, prawda? – mama przyglądała mu się natarczywie – Prawda? – powtórzyła.
– Tak, poznaliśmy się – odparł facet, wskazał na mnie, co znaczyło, że miał na myśli, że przed chwilą...
i dalej wszyscy staliśmy w przedpokoju w paranoicznej ciszy.
Rodzice patrzyli raz na niego, raz na mnie.
– Czyli rozwodzi się pan, tak? – nie wiedzieć czemu zagadnęła mama radośnie.
– Taaak, ale nie lubię o tym mówić... ha, ha – facet zaśmiał się sztucznie, ale szybko spoważniał.
Znowu cisza. Brakowało tylko tykania zegara.
– Mamo... – zaczęłam – na razie będziesz musiała poradzić sobie bez nowego miksera w kuchni.
– A widzisz, widzisz! Mówiłem! – ucieszył się ojciec.
– No proszę sobie wyobrazić, jaki to zbieg okoliczności, że Ola właśnie przyjechała do nas z Warszawy
– mama ciągnęła, jakby nie słyszała moich słów o mikserze.
Cisza.
Facet obejrzał się z tęsknotą za swoim płaszczem. Na pewno chciał uciec.
– Pan Konrad Myśliwski? – ojciec wziął sprawy w swoje ręce.
– Nie, to chyba jakieś nieporozumienie – odparł gość z kucykiem. – Jestem Kornel Myśliwiecki.
– Czyli to nie pan!? – mama w panice zrozumiała grozę sytuacji.
– Basiu, gotuj kapustę!
Oczy Myśliwieckiego zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki, kiedy usłyszał komendę: „Basiu, gotuj
kapustę!”.
– To nie chcesz masażu? – mama była zła.
– Boję się, że w tym stanie możesz uszkodzić mi kręgosłup, zamawiam gołąbki.
Pan Myśliwiecki był już pewien, że cała nasza rodzinka jest stuknięta, teraz zastanawiał się,
czy jesteśmy niebezpieczni, czy tylko bez kontaktu z rzeczywistością.
Po kwadransie wyjaśniliśmy mu wszystko i pan Kornel dostał obiecaną herbatę. Ciasteczek jednak nie
tknął. Idę o zakład, że się nas wciąż troszeczkę bał.
Wymknęłam się na górę do Zuzi i Gustawa. Miałam na dziś dosyć wrażeń.
Zuzia spała z pilotem w ręku, co znaczyło, że wraca do zdrowia. Gustaw wskoczył mi na kolana i byłam
mu za to wdzięczna. Przytulałam go przez cały wieczór, a on mruczał do mnie z czułością.
OLA MA KOTA
Odcinek 13.
Przez następne dni wszystko było niby po staremu, a jednak nie po staremu. Myślałam, że przecież nic
się nie stało, a jednak stało się. Szufl ada z PWM w mojej głowie została otwarta i codziennie wyfruwały
stamtąd nowe wspomnienia. Zadzwoniłam do kilku osób, a potem znalazłam w internecie stronę
naszej szkoły. Napisałam, że jestem w Gdańsku i szukam Konrada Myśliwskiego. Sprawdzałam
codziennie, ale nikt mi nie odpowiedział. Konrad na pewno wciąż jest za granicą. Wiem, że był
w Paryżu, a potem jeszcze dalej. Pewnie siedzi teraz gdzieś w Kanadzie w wielkim domu nad jeziorem i pisze
dziesiątą książkę otoczony liczną rodziną. Śliczna, usłużna żona rozpala codziennie w kominku, a Konrad
obwieszony jak winogrono dziećmi zakłada łańcuchy na koła jeepa grand cherokee, żeby zawieźć cały ten
drobiazg do szkoły.
Kompletnie mi odbiło!
Moje konradowe szaleństwo przerwał Gustaw, bo zniknął. Nie wrócił na noc i nieszczęście gotowe.
Wtedy się zaczęło. Zuzia uderzyła w płacz. Uspokajałam ją i zapewniałam, że Gustaw niebawem
się znajdzie, ale sama też się bałam o niego. Codziennie wisiałyśmy na telefonie i naradzałyśmy się
z Adamem co robić. Przedwczoraj chodziłam z rodzicami po okolicy, szukając naszego Romea, to znaczy
Gustawa. A wczoraj napisałam ogłoszenie ze zdjęciem, które rozwiesiliśmy w okolicy. „Zaginął szary kotek,
ma na imię Gustaw” itd.
OLA MA KOTA
Odcinek 13.
– Mówiłem, mówiłem... poczuł wiosnę i pooooszedł! – ojciec wcale nie miał satysfakcji, że miał rację.
Dzisiaj zadzwonił ktoś z nadmorskiej kawiarni „Blue Laguna”, że szary kot pasujący do opisu Gustawa drze
się po nocach do ich Laluni, młodej i niezwykle urodziwej kotki. Pobiegłam tam z nadzieją, że to nie jest
żaden kawał. Kawiarnię poznałam od razu, chociaż za moich czasów nazywała się „Złota Rybka”. Właściciel
wyglądał na marynarza siedmiu mórz na emeryturze, a może tylko taki przyjął image.
– Proszę poczekać, zawołam żonę, ona jest lepiej zorientowana – marynarz wyszedł na zaplecze.
Czekałam, rozglądając się po kawiarni. Lubiłabym tu pewnie przychodzić. Pachniało dobrą kawą, przez okna
sączyło się ciepłe, łagodne światło. Najlepsze było wielkie akwarium z tropikalnymi rybkami. W głębi stał
stół bilardowy, a na ścianach rozwieszone były sieci rybackie. I nagle zobaczyłam go! Gustaw spacerował
spokojnie po parapecie i bawił się kolorowymi rybkami zaplątanymi w sieci. Miałam ochotę zrobić mu
awanturę: „To my się tu zamartwiamy... a ty się bawisz?”. Gustaw czuł się jak u siebie, wszedł na stolik
z laptopem i zajrzał do fi liżanki z kawą mężczyzny, który tak był zajęty pisaniem, że nie zareagował.
– Gustaw, chodź tutaj – podeszłam do niego i wtedy mężczyzna w wielkim czarnym golfi e podniósł wzrok
znad laptopa.
Zauważyłam nie bez paniki, że jest szpakowaty i nosi okulary, ale poza tym nic a nic się nie zmienił.
– Konrad?