OLA MA KOTA
Odcinek 11.
Dlaczego takie rzeczy muszą mi się przytrafi ać? Dlaczego?
Jednego dnia jesteś szczęśliwą żoną i matką dwójki cudownych dzieci, przyrządzasz im ulubione
spaghetti i razem śmiejecie się, oglądając wieczorem stare komedie, a następnego dnia budzisz się
z poczuciem, że życie ci ucieka, więc ani się obejrzysz i siedzisz spocona w jakimś korytarzu ze swoim
CV na kolanach w białej odprasowanej starannie bluzce.
Tak, w tym tygodniu poczułam, że muszę coś zrobić, że powinnam natychmiast poszukać pracy.
Niemały wpływ na tę pochopną, jak się potem okazało, decyzję miała kolejna sprzeczka z Adamem,
który od czasu do czasu okazuje się wyjątkowo skąpym mężem. Tym razem stanowczo odmówił
kupienia ciemnozielonych kozaczków z delikatnej skórki. To prawda, że kozaczki były dość drogie, ale
kobiety od czasu do czasu padają ofi arami pewnego niewytłumaczalnego przymusu wewnętrznego,
który brzmi: „Muszę je mieć” i to był właśnie ten przypadek. Adam odmówił współpracy na tym
poziomie dyskusji, w drodze do domu tłumaczył, że pojechaliśmy do centrum kupić buty dzieciom,
a nie mnie... Co wydało mi się argumentem wysoce niesprawiedliwym. Adam poszedł spać bez kolacji,
a ja spędziłam noc w internecie, szukając pracy.
Znalazłam kilka interesujących ofert, ale szczególnie jedna podziałała na moją wyobraźnię... zawierała
akapit: „Możliwość wysokich zarobków”.
Moje wykształcenie nie wskazywało, że mogłabym nadawać się na stanowisko junior konsultanta
w fi rmie „Independent Lead ACC”, która (jak wynikało z opisu) miała zamiar otworzyć się na nowe
rynki UE. Ale pomyślałam: dlaczego nie?! Studia skończyłam z wyróżnieniem, ale nie mam żadnego
doświadczenia w pracy w fi rmie, bo jak dotąd wychowywałam w domu dzieci i nie myślałam o swojej
karierze... ale przecież jakie to ma znaczenie, skoro jestem inteligentna, bystra, a poza tym szybko się
uczę i, co najważniejsze, jestem otwarta na ciekawe wyzwania.
Jeszcze rano, prasując białą bluzkę, uznałam, prowadząc ze sobą bardzo miłą rozmowę kwalifi kacyjną,
że jestem idealną kandydatką na stanowisko junior konsultanta.
– Języki obce? – spytała sekretarka, podając mi jakieś oświadczenie do podpisania, a sama wypełniając
formularz i spinając go z moim CV.
– Angielski – odpowiedziałam dumnie.
– I...? – sekretarka czekała na dalsze informacje.
– Biegle – wyjaśniłam.
– I...?
Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi... zacięła się czy co?
– Proszę poczekać na interview, ktoś panią poprosi.
Do pokoju nr 9, gdzie przesłuchiwano kandydatów, była już spora kolejka. Niestety, nie było wcale tak
jak u lekarza, że wywoływano pacjentów w kolejności rejestracji, niestety, czekałam całe przedpołudnie
z małą przerwą na kawę i ciastko w kawiarni na dole, a przede mną weszło kilka dziewczyn, które,
jestem pewna, zgłosiły się później. Z każdą godziną traciłam pewność siebie.
OLA MA KOTA
ODCINEK 11.
OLA MA KOTA
Odcinek 11.
– Umiesz przetwarzać informacje i przygotowywać raporty rynkowe? –spytała siedząca obok mnie
dziewczyna, grzebiąc jednocześnie w małej torebce.
– Dlaczego miałabym umieć? – pomyślałam, że głupszego pytania nikt mi jeszcze w życiu nie zadał,
ale nie powiedziałam tego głośno.
– A umiesz opracować metodykę poszukiwań i doboru kontrahentów dla klientów fi rmy? – dziewczyna
wyciągnęła z torebki paczkę papierosów i zamarła, wpatrując się we mnie z pytaniem w oczach.
– Opracowywać metodę poszukiwań? Nie!
– Palisz? – zobaczyłam wycelowane w moją stronę papierosy.
– Rzuciłam.
– Ja też, ale przy takich nerwach nie dam rady, muszę zapalić – wyciągnęła zapalniczkę.
– Mój mąż wyznaje zasadę, że pan Bóg temu wybacza, kto zabij e palacza – uśmiechnęłam się do
dziewczyny, ale wpatrywałam się w jej papierosa.
Dość długo dzielnie się trzymałam. Dziewczyna paliła i opowiadała, jak w poprzedniej pracy robiła
strategiczną analizę korespondencji oraz syntezę dostępnych informacji. Mówiła z takim znawstwem
tematu, że natychmiast chciałam podłączyć się pod jej doświadczenie i nauczyć się tego wszystkiego,
jeszcze zanim wejdę do pokoju nr 9. Dziewczyna była chętna, opowiadała, zaciągając się przy tym
papierosem, a ja robiłam się coraz mniejsza i mniejsza, wreszcie sekretarka powiedziała głośno:
„Następna wchodzi pani Aleksandra Milewska”. To przecież ja! Wpadłam w panikę i żeby ukoić nerwy
przed wejściem w paszczę lwa (przysięgam, że nie mam pojęcia, jak to się stało), sięgnęłam po
papierosa. Wiem, to głupie, to najgorsze, co mogłam zrobić, ale jak zapaliłam... O Boże! Zapomniałam,
że dym może być tak przyjemny. Miałam się zaciągnąć tylko raz, no góra dwa razy, ale nie zdołałam
oderwać się od papierosa, dopóki nie otworzyły się drzwi.
OLA MA KOTA
Odcinek 11.
Rozmowa była krótka. Na wszystkie pytania odpowiadałam, że co prawda nie mam doświadczenia,
ale jestem pewna, że sobie poradzę, jestem inteligentna, studia skończyłam z wyróżnieniem itd. Niestety,
ludzie z Independent Lead ACC nie byli tak optymistyczni i od razu powiedzieli mi, że doceniają mój
zapał, ale powinnam raczej poszukać czegoś bardziej zgodnego z moim wykształceniem.
Do domu wracałam powoli... noga za nogą... a potem udawałam, że nic się nie stało. Nie powiedziałam
Adamowi o mojej megakatastrofalnej rozmowie kwalifi kacyjnej i co gorsza nie powiedziałam mu
o złamaniu bardzo dobrego wyniku sześciu lat bez papierosa.
Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że potem starałam się... naprawdę bardzo się
starałam. (Czy seryjni mordercy na zwolnieniu warunkowym też tak mówią?).
Przez następne dni rzuciłam się w wir domowych porządków, pysznych kulinarnych popisów,
prasowałam koszule Adama z pasją, o którą się wcześniej nie podejrzewałam, zgadywałam życzenia
dzieci, odrabiałam z nimi lekcje, grałam w piłkę i warcaby itd. Nic z tego, papierosy chodziły za mną
krok w krok. Zaczęłam popalać na balkonie (chociaż wciąż jest okrutnie zimno), w łazience dmuchałam
do wywietrznika, raz o mało nie podpaliłam sobie spódnicy, kiedy na balkon bezszelestnie wszedł
Adam, w ostatniej chwili schowałam papierosa, na szczęście nic nie zauważył.
Któregoś dnia poczułam się okropnie samotna i zagubiona; i wtedy podszedł do mnie Gustaw. Jak to
cudownie mieć kota! Jak to wspaniale mieć kogoś, komu możesz się zwierzyć. Przytuliłam się do jego
szarego futerka i opowiedziałam wszystko, zaczynając od kozaczków, potem mówiłam o tym, że nie
miałam i dalej nie mam pojęcia, jak się robi strategiczną syntezę korespondencji. Gustaw wykazał się
dużym zrozumieniem. Kiwał głową i łasił się, pocieszając z całego serca, a potem spojrzał mi w oczy
i powiedział (nie całkiem powiedział, ale ja usłyszałam):
– Musisz z tym skończyć.
Jakbym nie wiedziała. Gustaw odwrócił się, nie miał już ochoty na przytulanie... nie żartował.
Przez cały dzień czułam, że mnie obserwuje... kiedy wszedł do łazienki około północy (przyszedł tu
„za potrzebą” w łazience stała jego kuweta) i zobaczył, że palę, zamarłam. Zrobiło mi się głupio.
– To pierwszy papieros dzisiaj – próbowałam się tłumaczyć – no dobra, drugi, ale cały dzień się
trzymałam.
Gustaw nie miał zamiaru mnie słuchać, ostentacyjnie wyszedł z łazienki.
Następnego dnia czuć było w całym domu obecność kota. Gustaw postanowił nie korzystać z kuwety.
Szukaliśmy, gdzie zostawił swoją pamiątkę... niestety załatwił się pod naszym łóżkiem. Koszmar! Cały
dzień wietrzyłam i czyściłam dom. Wieczorem znowu to samo... tym razem w przedpokoju, i tak przez
kilka dni.
– Nie sądzisz, że trzeba z Gustawem pójść do lekarza? – spytał zmartwiony Szymon.
– Może zmień mu żwirek w kuwecie – kombinowała Zuzia.
– A tak było dobrze! – wzdychał Szymon.
OLA MA KOTA
Odcinek 11.
Tylko ja wiedziałam, że Gustaw wypowiedział mi wojnę (albo powoli zaczęłam wariować). Następnego dnia
i przez kilka kolejnych znajdowaliśmy małe prezenty od Gustawa. Głównie załatwiał się w naszej sypialni
i w dużym pokoju.
– Mam tego dosyć! – powiedział któregoś dnia Adam, kiedy wrócił z pracy – nie wiem, co tu się dzieje,
ale dłużej tego nie zniosę.
– Ja też nie! – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Poddaję się – Adam podał mi karton – To jest dla ciebie, tylko błagam, proszę, niech wszystko wróci do
normy.
Otworzyłam pudełko i zobaczyłam parę prześlicznych, ciemnozielonych kozaczków z delikatnej skórki. Były
dokładnie takie, jak je zapamiętałam. Cudowne! Włożyłam je na nogi, były idealne, i wtedy, zamiast rzucić
się ze szczęścia na szyję mojemu mężowi, rozpłakałam się. Płakałam i płakałam, to było jak fala, której
nie mogłam powstrzymać. Adam mnie przytulał, potem podawał chusteczki, a kiedy zabrakło chusteczek
zapewniał, żebym nie przejmowała się jego swetrem – i tak go nigdy nie lubił, więc płakałam w jego sweter.
Opowiedziałam mu wszystko. O internecie, o akapicie: „Możliwość wysokich zarobków”, o Independent
Lead ACC, o syntezach danych i o tym, skąd się wziął pierwszy papieros od sześciu lat.
– To ja tu się zamartwiam, że znowu wpadłaś w nałóg z powodu jakichś głupich butów, a ty takie rzeczy
ukrywasz przede mną?
– To znaczy wiedziałeś, że palę?
– Czy wiedziałem? Prawie się podpaliłaś na balkonie, kiedy wszedłem (to zauważyłeś?), w całym domu czuć
papierosy (chyba przesadził), jest aż gęsto od dymu (oczywista nieprawda), sufi tu prawie nie widać (jak to
nie widać?), nasze paprotki padły (wcale nie!), fi ranki są żółte (są herbaciane, muszą być żółte), poza tym
nie całujesz dzieci na dobranoc (całuję), odsuwasz się ode mnie, co pięć minut myjesz zęby (no to co?),
chodzisz na samotne spacery... i ty myślisz, że mogło nam to umknąć? (racja!).
– Nie wiedziałam, że wiesz... że wiecie.
– Pewnie bym poczekał, aż sama coś z tym zrobisz, bo widziałem, że masz wyrzuty sumienia, ale Gustaw
mnie zmusił. Tak dłużej być nie może.
– Co to znaczy zmusił?
– Prawdopodobnie nasz kot nie toleruje dymu z papierosów, zresztą podobnie jak ja. Wybieraj: papierosy
albo Gustaw!
Jak na komendę z pokoju wychyliły się dwie główki naszych dzieci, jeżyk Szymona i koński ogon Zuzi.
Gustaw spacerował po parapecie, podziwiał widoki i udawał, że nie ma pojęcia, o czym mowa.
OLA MA KOTA
Odcinek 11.
W piątek zadzwoniła mama.
– To kiedy wreszcie do nas przyjedziecie? Mamy fi lm z balu walentynkowego i zdjęcia z Wysp Kanaryjskich.
Muszę je przecież komuś wreszcie pokazać! – zaczęła z pretensjami.
– Jeśli upieczesz babeczki śmietankowe, jesteśmy u was jutro!
– Oczywiście, że upiekę! Żaden problem.
W sobotę rano zapakowaliśmy się całą rodzinką do samochodu. Gustaw usadowił się w koszyku dla lalek
między miśkiem a lalą szmacianką. Zuzia z rzeczy niezbędnych wzięła wiaderko i torebkę ze spinkami do
włosów, a Szymon gameboya.
Fajnie jest tak czasami wyjechać całą rodziną na weekend, tym bardziej jak się ma nowe, superwygodne,
przepiękne, zielone kozaczki z delikatnej skórki, a w planie jest spacer po molo.
(Okna w mieszkaniu zostawiliśmy otwarte, żeby się wywietrzyło. Dywan i narzutę z kanapy oddaliśmy do
pralni, odbierzemy w poniedziałek).