Chap 14
- Ill be ur strength -
Martyna’s POV
- Vicky co się stało? Błagam, odezwij się. – odezwała się lekko przerażona Alice potrząsając
blondynką. A ja? Ja ze szklanymi oczami modliłam się by moje przeczucia były błędne.
- Nathan, on… Jest w szpitalu. – powiedziała łamiącym się głosem, a pode mną nogi się
załamały.
- Co?! Nie! To jakaś pomyłka. Na pewno coś źle zrozumiałaś. – nie mogłam w to uwierzyć. To
musi być jakiś żart.
- Ale dlaczego? – spytał zdezorientowany Max.
- Bo on się próbował… No wiecie.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że nasz BabyNath chciał popełnić samobójstwo? – Kate
również niedowierzała.
- Tak, właśnie to mam na myśli.
- Nie. To jakaś pomyłka. Przecież on by nigdy czegoś takiego nie zrobił. Nie on. Znam go. –
zaczęłam histeryzować.
- On ostatnio naprawdę nie był sobą, Emmy. – Seev chciał mnie pocieszyć i już miał mnie
przytulić, kiedy głośno wykrzyknęłam bliżej nieokreślony dźwięk.
Wszyscy patrzeli na mnie ze smutkiem i troską, ale nie przejmowałam się tym. To nie oni są
tu ważni. Liczy się tylko Nathan i żeby przeżył. Jak szalona złapałam pierwsze lepsze trampki,
bluzę, którą podebrałam z szafy Natha, torebkę i kluczyki i mijając bez mrugnięcia okiem
moich przyjaciół, zbiegłam po schodach prosto na zewnątrz do samochodu.
Nigdy wcześniej nie jechałam tak szybko. Prawie nie widziałam ulicy. Jedyne co miałam w
głowie to czy zobaczę jeszcze mojego ukochanego. Nie jestem jakaś religijna, nawet do
Kościoła nie chodzę, ale tym razem dosłownie modliłam się by wyszedł z tego cało.
Dlaczego, Nath, dlaczego zrobiłeś coś tak głupiego? – pytałam go w myślach licząc na to, że
jakimś cudem usłyszy.
Łzy bólu i strachu o jego życie tak zalewały mi całą widoczność, że na skrzyżowaniu nie
zauważyłam czerwonego światła. Z prawej wyjechał Jeep. Na szczęście w porę ostro
skręciłam w lewo i go wyminęłam zanim on zdołał roztrzaskać mój samochód w drobny mak.
Jeszcze tego teraz brakuje żebym i ja trafiła do szpitala.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że przecież ja nie wiem do kąd jechać. Nie spytałam przecież,
do którego szpitala go zabrali. Cholera!
Instynktownie w zabójczym tempie podjechałam do najbliższej od miejsca zamieszkania
chłopaków placówki. Zaparkowałam chyba na dwóch miejscach na raz, ale kto by się tym
przejmował. Niezważając na ulewę wybiegłam z samochodu i pognałam w stronę wielkich
szklanych drzwi. Tępo ich otwierania się wydało mi się teraz strasznie wolne.
Kiedy podleciałam do lady, za którą urzędowała jakaś podstarzała pielęgniarka, kobieta się
trochę mnie przestraszyła i prawie wylała swoją kawę.
- Sykes! Nathan Sykes! Czy przywieźli go do tego szpitala?! – nie potrafiłam mówić cicho.
Emocje mi na to nie pozwalały.
- Chwileczkę. – ta chwila trwała nieskończenie długo.
- Mogę to pani przeliterować. N-A…
- Nie trzeba. Tak, niedawno został przywieziony tu karetkę. – poinformowała mnie. Kamień
spadł mi z serca, że nie muszę dłużej szukać.
- A gdzie on teraz jest? – byłam bardzo niecierpliwa. Chcę go zobaczyć, przytulić. Upewnić się
czy to aby nie jest tylko kolejny zły sen i że on nadal żyje.
- Nie jestem pewna czy jest pani upoważniona do tego rodzaju informacji.
- Co proszę? – no bez jaj. To jest MÓJ Nathan. Muszę z nim być. On mnie potrzebuje.
- Czy jest pani kimś z rodziny? – ta nie ma to jak formalności. Tylko czy oni wpuszczą mnie
wiedząc, że jestem TYLKO jego dziewczyną. No cóż, w sumie to ja nawet tym nie jestem. W
końcu zerwaliśmy.
- Yyy… Tak, jestem jego żoną. – palnęłam bezmyślnie.
- Żoną? Przecież pan Sykes ma tylko 19 lat. – cwana żmija. Ale ja tak łatwo się nie poddam.
- No to co? Przecież to legalne, prawda? A teraz, czy mogłaby mi pani łaskawie powiedzieć,
gdzie on jest? – traciłam cierpliwość. Czy cały świat musi być przeciwko nam?
- Jest teraz na bloku operacyjnym. Zaprowadzę panią, gdzie może pani poczekać na wieści od
lekarzy.
Nareszcie! Ta siwiejąca kobieta ruszyła wreszcie swój tyłek i wskazała mi odpowiedni
korytarz, na końcu którego był rząd krzeseł i podwójne drzwi. Właśnie tam spotkałam Toma i
jakąś szatynkę. Kto to kurde jest?!
- Tom! Co z nim? Wiadomo coś? Jak to się w ogóle stało? Wyjedzie z tego? – zalałam go falą
pytań. Popadłam w amok. Wręcz rzuciłam się na chłopaka domagając się odpowiedzi
kompletnie ignorując dziewczynę obok.
- Martyna! Jak dobrze, że jesteś! Posłuchaj…
- Tak, wiem. Tamci mi już wszystko wytłumaczyli. A teraz mów co wiesz o jego stanie i jak do
tego doszło! Błagam! – przerwałam mu i kolejny już raz dałam upust swojej histerii.
- To moja wina. Zobaczyłem cię razem z tamtym palantem w łóżku i nie wytrzymałem.
Poleciałem do Natha i wszystko mu powiedziałem. Ale on dziwnie się zachowywał. Jakby się
nawet trochę cieszył. I wtedy… - pierwszy raz widzę Tomasa Parkera w takim stanie. Widać,
że poczucie winy go wręcz zżerało od środka.
- Wtedy napisał ten list. – odezwała się ONA i podała mi jakąś złożoną kartkę –
Zaadresowany do ciebie, oczywiście. Przepraszam, wiem, że nie powinnam go czytać, ale
czułam, że to coś ważnego. Gdybym tego nie zrobiła byłoby już za późno. Kiedy skończyłam
go czytać zrozumiałam, że to pożegnanie więc Tom wyważył drzwi do pokoju Nathana, a tam
leżał on. W wielkiej kałuży krwi z rozciętymi żyłami na nadgarstkach. To było straszne.
Serce chyba mi stanęło. Znowu. A więc tak chciał to załatwić? Kolana odmówiły mi
posłuszeństwa. Po prostu osunęłam się na podłogę. Wiem, że Tom chciał mnie podnieść, ale
jego starania na nic się zdały. Zaniosłam się spazmatycznym płaczem na myśl do czego Nath
był zdolny z miłości do mnie. A wszystko to, bo posłuchał tych głupot jakie nagadał mu
Jackson. Dlaczego on mi to zrobił? Przecież był moim przyjacielem. Zawsze o siebie dbaliśmy.
A teraz? On rujnuje mi życie, a ja staram się go nienawidzić. Wiem, że to niemożliwe, ale
teraz czuję taką złość do jego osoby, że nie potrafię na niego patrzeć.
Siedziałam dalej pod ścianą, kiedy zza zakrętu wyłonili się wszyscy nasi przyjaciele. Każdy był
przejęty, a na mój widok mogli pomyśleć tylko jedno.
- Oh mój Boże! Co się dzieje? Jaki jest jego stan? – zaczęła wypytywać Lizzy. Od dawna jej nie
widziałam. To pierwszy raz kiedy widzę ją smutną, zawsze była tak pozytywnie nastawiona
do świata.
- Nic na razie nie wiemy. Lekarze jeszcze stamtąd nie wyszli. Musimy czekać. –
poinformowała nas…
- A tak właściwie to kim ty jesteś? – spytałam dość niemile.
- Jestem Susan Rivers…
- Ta Susan? Osławiona przyjaciółka Natha z Gloucester? – od razu rozpoznałam to nazwisko z
jego opowiadań o przeszłości. Dziewczyna mi jedynie przytaknęła.
I na tym zakończyliśmy rozmowy. Nowoprzybyli rozsiedli się pobliskich krzesłach, ja wróciłam
do mojej wcześniejszej, embrionalnej pozycji i pogrążyłam się w najgorszych myślach, a czas
jakby stanął. Choć może tylko zwolnił? Nie wiem dokładnie.
Nagle sobie o czymś przypomniałam.
- Karen i John? Gdzie oni są? A Jess? Czy ktoś zadzwonił do nich? – zauważyłam, że
prawdopodobnie mogliby już pokonać drogę z Gloucester, a jednak wciąż ich nie było. A
może nie chcieli przyjechać? Niee. Nathan dużo dla nich przecież znaczy.
- Cholera! Kompletnie o nich zapomniałem. – znowu zaczął kajać się Tom. Wcześniej
opowiedział wszystko przyjaciołom, a Vicky go pocieszała mówiąc, że to nie jego wina.
- Ja to… - odezwała się Susan, ale po raz kolejny jej przerwałam.
- Nie, ja do nich zadzwonię.
Głos miałam taki pusty, jakby wyprany z emocji. W końcu jak długo można szlochać? Ja
zdecydowanie za długo to robię. Sięgnęłam do torebki i wygrzebałam z niej komórkę.
Wybierając numer od razy też pomyślałam, że chcę wiedzieć co takiego Nath do mnie napisał
w tym pożegnalnym liście, ale to za chwilę.
- Tak słucham? – od razu rozpoznałam głos Pani Sykes. Był taki ciepły, jak zawsze z resztą.
Mam nadzieję, że siedzi, bo ja na jej miejscu chyba bym dostała zawału na wieść o
rewelacjach, które jej zamierzam przekazać.
- Dzień dobry, to ja, Martyna. – głos mi się trochę trząsł.
- Oh, witaj, kochanie! Co tam u was słychać? Powinniście nas odwiedzić niedługo. Strasznie
się stęskniliśmy.
- Emm… Cóż… Myślę, że po tym co pani powiem to raczej pani zechce przyjechać do
Londynu. – nie miałam pojęcia jak się za to zabrać.
- Coś się stało? Brzmisz nienajlepiej. Płakałaś? – nie dałam rady jej odpowiedzieć na te
pytania – Martyna proszę powiedz, czy wszystko jest OK?
- Chodzi o Nathana… On… - znowu zaniosłam się potężnym płaczem.
- Oh mój Boże! Dziecko, mów proszę! – Karen strasznie się przejęła. Usłyszałam nawet jak
wołała męża mówiąc, ze chyba co się stało ich synowi.
- On jest w szpitalu. Stracił dużo krwi i… Nawet nie wiem co się z nim dzieje. Nikt nic nie chce
mi powiedzieć. – kolejny już raz dzisiaj odezwała się we mnie zapłakana histeryczka.
- Co takiego?! Marko Boska! John, czy ty to słyszałeś? Musimy tam jechać. M. proszę
powiedz nam, w którym szpitalu jesteście. – podałam jej adres i wkrótce po tym się
rozłączyłam.
Wolę nie zastanawiać się jak matka może się czuć w takiej sytuacji. Była w takim stanie, że
nawet nie spytała jak do tego doszło.
Kiedy się już ogarnęłam odrobinę – czyt. przestałam wyć na pół szpitala ze strachu i żalu –
Alice spytała czy nie chcę może kawy. Zaprzeczyłam i ją olałam. Prędzej bym się oparzyła
albo zakrztusiła nią teraz. Wyjęłam z kieszeni bluzy list. Nie byłam pewna co w nim zobaczę.
Chciałam po prostu poczuć jego obecność.
Najdroższa Martyno,
Wiem, że pewnie nie chcesz o mnie nawet myśleć. Skrzywdziłem Cię tak jak jeszcze nikt inny,
ale potrzebuję byś znała całą prawdę.
Przez cały ten czas, kiedy byliśmy razem rozmyślałem czy aby dobrze robimy będąc razem.
Czy wytrzymasz reakcje moich fanek na ten związek. Strasznie też bolało mnie to jak
musiałem Cię ciągle zostawiać, a Ty tak bardzo tęskniłaś. Wyrzuty sumienia pogarszały
jeszcze bardziej mój stan. Starałem się dać Ci wszystko co mogę i nie brać niczego w zamian,
nie wywierać na Tobie żadnych konsekwencji bycia ze mną.
Na niedomiar złego pojawił się Jackson. Nigdy mi nie powiedziałaś co zaszło między wami
tamtej nocy, w domu Twoich rodziców i pewnie nigdy się tego nie dowiem. Nie
wypytywałem, to Twoje życie. Pojechaliśmy na Ibizę i tam… Kochanie, zrozum, czas spędzony
tam był dla mnie jak bajka. Nie planowałem tego co tam się stało, naprawdę. Błagam nie
myśl, że Cię po prostu wykorzystałem, bo to nie prawda. Na prawdę Cię kochałem i TO była
dla mnie niespodzianka również.
Od naszego powrotu wszystko zaczynało się zmieniać. Byłem szczęśliwy ilekroć do Ciebie
wracałem, a każdy dzień poza domem mnie zabijał. W końcu nadszedł TEN dzień. Dzień mojej
śmierci. Jackson przyszedł do mnie, wyłożył mi całą moją głupotę. To jak bardzo Cię
krzywdzę. Nie wytrzymałem. Uwierzyłem mu tak łatwo. Z myślą, że przestaję być egoistą i
robię to wszystko dla Ciebie pojechałem z powrotem do Londynu i… Cóż tą część znasz bardzo
dobrze. To co wtedy mówiłem i robiłem… To… Było jak świętokradztwo. Jak mogłem być tak
głupi? Jak do cholery mogłem Cię tak okłamać? Przecież tak bardzo Cię kocham. Zawsze
kochałem i zawsze będę.
Moje serce, ono zniknęło. Jest wciąż przy Tobie, choć pewnie go nie czujesz. Czasami czuję jak
ono krwawi, czuję tą pustkę. Chcę żebyś wiedziała, że czas spędzony z Tobą był jak dar od
Boga. Ostatnie szczęście o jakie mógłbym prosić w swoim życiu. Byłaś Jesteś moim idealnym
pod każdym względem aniołem. Taka dobra i niewinna. Nie zasłużyłem sobie by Cię mieć.
Podobno o mnie już zapomniałaś, odnalazłaś szczęście u boku innego. Wiedz, że się cieszę.
Zasłużyłaś na to. Nie ważne z kim. Oczywiście wolałbym ja być tym Twoim szczęściem, ale za
wiele namieszałem. Za bardzo Cię skrzywdziłem. I bardzo mi przykro z tego powodu. To
właśnie mnie zabija.
Ja już zawsze będę Twój, nikt nigdy mi Ciebie nie zastąpi. Nie chcę. Błagam wybacz mi,
kochanie. Zapomnij o tym ile bólu Ci wyrządziłem, to jedyne czego chcę.
Do zobaczenia w innym, lepszym świecie. W następnym życiu będziemy razem, obiecuję.
Twój na zawsze,
Nathan.
List był długi i wzruszający. Nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie tak wyglądały jego
uczucia. A ja głupia uwierzyłam, że mnie nie kocha. Czekałam aż przyjdzie, przez ten cały czas
bezczynnie czekałam. A on obwiniał się za cało zło tego świata zamknięty w swoim pokoju.
Boże, jak ja bym chciała cofnąć czas.
Pół godziny. Tylko tyle by wystarczyło. 30 minut wcześniej się obudzić. Pojechać do niego i…
powstrzymać przed tym co zrobił. Cholerne pół godziny zrujnowało mi życie. I teraz próbuje
zabrać mi też szczęście. Moją miłość.
Przecież to nie fair. On nie może umrzeć. Świat go potrzebuje. Co #TWFanmily zrobi bez
niego? Co chłopcy bez niego zrobią? To już by był koniec zespołu. Przecież nie zastąpiliby go
nikim, prawda? The WANTED nie jest już The WANTED bez chociażby jednego członka. Świat
potrzebuje jego dobra, jego anielskiego głosu, jego szalonych i zboczonych pomysłów. Ja go
potrzebuję! Przecież ja nie mam po co żyć jeśli jego już nie będzie. Nie wiem co zrobię jeśli…
Oh Matko!
Ty, tam na górze! Jeśli mnie słyszysz to masz w tej chwili oddać mi Natha, rozumiesz? Nie
masz prawa mi go zabierać. On należy do świata, należy do mnie. Nie możesz odebrać go
wszystkim tym ludziom, których życia są lepsze dzięki jego muzyce. A jeśli cie to nie obchodzi
i wrócisz go między anioły, którym jest to trudno. Będziesz się musiał pogodzić z widokiem
mojej twarzy, bo ja nie zamierzam żyć bez niego. Zrobię wszystko byle byśmy znowu byli
razem. Wszystko! :’”(
Była zdeterminowana, ale również i bezsilna. Nawet wołałam go z swoich myślach by ze mną
został. Tylko tyle mogę. Sama nie wiem ile czasu minęło od mojego przybycia tu, ale wiem,
że właśnie teraz kiedy zaczynało brakować mi sił, wielkie szklane drzwi otworzyły się. Wyłonił
się z nich mężczyzna w niebieskim kitlu pokrytym krwią. Mała cząstka mnie pragnęła by to
wszystko było pomyłką, by tam wcale nie było Nathana tylko jakiś podstarzały mężczyzna z
rakiem. Ale i tak rzuciłam się na lekarza domagając się wiadomości.
- Co z nim?! Wyjdzie z tego?
- Wszyscy państwo to rodzina? – chyba się trochę zdziwił, że tyle nas tu. Jest kochany to ma
dużo przyjaciół, proste.
- Ja jestem żoną Natha. Jak on się czuję? – dopiero teraz zrozumiałam, że przecież nikt nic nie
wie o moim małym kłamstwie. Widziałam kątem oka jak moi znajomi wymieniają zdziwione
spojrzenia.
- Spokojnie. Stan pani męża jest stabilny. Stracił dużo krwi i musiał przejść kilka transfuzji. A
poza tym to razy zostały zatamowane i zszyte. W czasie zabiegu przeszedł śmierć kliniczną i
myśleliśmy, że jest już za późno. Miałem już do państwa wychodzić ze złymi wieściami, kiedy
nagle jego serce samo zaczęło spracować. To musiał być jakiś cud. Ale proszę się nie martwić,
jego stan jest teraz stabilny. Powinien niedługo dojść do siebie. To młody chłopak, szybko
wrócą mu siły.
Kiedy usłyszałam o tym, że już nie żył… Miałam ochotę zemdleć. Ale szybko pocieszył mnie
fakt, że już wszystko w porządku. Dzięki Bogu, pomyślałam. Może moje błagania na coś się
jednak zdały?
- Dziękujemy. – odezwał się Jay, który stał teraz za mną – Kiedy będziemy mogli go zobaczyć?
- Teraz jest pod narkozą i obudzi się za kilka godzin, ale posiedzieć u jego boku już w zasadzie
można. Za chwilkę przewieziemy go do innej sali, tam będzie już leżał do czasu wypisu. Ale
proszę bardzo uprzejmie, pojedynczo. I możecie państwo do niego mówić, to nawet
wskazane. Wierzcie lub nie, ale on was usłyszy.
Powiedział, popatrzył krótko na każdego z nas i wycofał się powrotem do sali operacyjnej.
Tak jak powiedział, sekundę potem wywieziono stamtąd łóżko, na którym ujrzałam wiotkie
ciało chłopaka z jakimiś rurkami, kablami i innymi takimi.
- Nathan, kochanie! – rzuciłam się do tego popychanego przez sztab lekarzy łóżka, ale ktoś –
Max - mnie powstrzymał.
Nath’s POV
Ciemność. Dryfuję w niej. Nic już nie czuję, nic też nie słyszę. Wcześniej był tylko bezkresny
ból, ale on też znikł. Jedyne co jeszcze zostało to moje myśli. Ale i tak za bardzo ich nie
używam.
W tym swoim locie poczułem jakbym zaczął się coraz bardziej unosić. Coraz bardziej i
bardziej. I kiedy już prawie byłem wstanie dosięgnąć czegoś, bo nie potrafię określić co to
było, kryształowego wreszcie coś usłyszałem. Głos anioła. Czyżby mnie wołał do siebie?
- Nath, proszę. Proszę zostań ze mną. Nie zostawiaj mnie. Przecież sobie bez ciebie nie dam
rady. Błagam cię, Nathan. Nie rób mi tego. Kocham cię tak bardzo.
To był taki smutny głos. Anioły przecież nie powinny płakać, to nie fair. One powinny być
radosne. ‘Nie zostawiaj mnie’? Przecież właśnie staram się do niego… Chwila moment! Ja
przecież bardzo dokładnie znam ten głos. To przecież jest moja Martyna. A jej zdecydowanie
nie mogę zostawić! Sam nie wiem skąd ona się tu wzięła i skąd wie o mojej dryfującej
podróży do góry, ale dla niej zacząłem się temu opierać. Kryształy były bardzo kuszące, ale
tam wzywa mnie moja bogini. Ja muszę walczyć!
I naglę spadłem. A ból powrócił.
Pip, pip, pip…
…
Jakbym zaczynał się wynurzać z mroku. To pikanie… Doprowadza mnie do szału! Wyłącznie
to! Nagle poczułem nacisk na prawą dłoń. Coś ciepłego.
- Nathan? Słyszysz mnie, skarbie? Jeśli mnie słyszysz to proszę ściśnij moją rękę.
Oh to ona. Kiedy ją rozpoznałem poczułem taką wielką ulgę. Nie wiem co ona tu robi, ale
skoro Emmy jest ze mną nie ma się czego bać. Bardzo chciałem jej odpowiedzieć, ale biegłem
siebie przypomnieć jak to zrobić. Jak się wydobywa dźwięk z ust, jak się porusza palcami.
Byłem jak kukiełka bez życia. Niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
Czas mijał nieubłaganie, a ona opowiadała mi o różnych rzeczach. O tym, że są tu moi rodzice
i siostra, o tym, że przeczytała mój list i już wszystko wie. W końcu o tym jak wyglądało jej
życie po rozstaniu ze mną. Wyjaśniła mi, że nic ja z tamtym nie łączy i że stara się go teraz
znienawidzić, ale tego nie potrafi. Chciałem się przytulić ilekroć słyszałem jak szlocha. Raz
chyba nawet zasnęła na moich kolanach. Dlaczego do cholery nie mogę się ruszyć?!
W końcu, chyba po wieczności poruszyłem palcem.
- Kochanie? Nafy możesz to zrobić jeszcze raz? – słychać było w jej głosie tyle nadziei.
Dalej walczyłem. Postawiłem sobie nowy cel, by zrobić wszystko byle by znowu wyć z nią.
Zrozumiałem, że rozłąka tylko wszystko niszczy. Teraz będę walczył dla nas obojga. Dla
miłości.
- Emmy… - ależ miałem zachrypnięty głos. Nareszcie udało mi się otworzyć oczy i po raz
pierwszy od naprawdę długiego czasu udało mi się ujrzeć ją tak naprawdę. Łzy szczęście
zaczęły pokrywać całą jej twarz więc lewą ręką sięgnąłem i je starłem.
- Jesteś. Już myślałam, że nigdy cię więcej nie zobaczę. – mówiła wtulając twarz z moją dłoń.
Nawet nie zwracałem uwagi na ból w nadgarstkach. Sam jestem sobie w końcu winny.
- Przepraszam. Obiecuję, że już nigdy więcej nie zrobię czegoś tak głupiego. Myślałem, ze to
jedyne wyjście. – sam nie wiem za co dokładnie przepraszałem. Za próbę samobójczą, czy za
zerwanie z nią w tak okropny sposób.
- Cii… Nie myśl o tym, dobrze? Teraz musisz odpoczywać. I wiesz co? Ja nigdzie się stąd nie
ruszam. – powiedziała dziwnie radosnym głosem.
- Wiem. Słyszałem cię. Każde słowo. To dzięki tobie teraz żyję.
- Co? – zbiłem ją z tropu.
- Czułem jak odlatuję, unosiłem się coraz wyżej, kiedy nagle usłyszałem jak mnie wołasz i
prosisz bym cie nie zostawiał. Wtedy właśnie odnalazłem znowu sens życia, za który
zdecydowanie warto walczyć. Odnalazłem siłę, ciebie.
- Naprawdę? – przytaknąłem z uśmiechem na ustach, strasznie dawno się nie uśmiechałem
tak szczerze jak teraz – W takim razie dobrze. Od teraz ja będę twoją, a ty moją siłą.
- Umowa stoi.
- Zawołam pielęgniarkę i powiem jej, że już się lepiej czujesz. – powiedziała po chwili.
- OK.
Jak dobrze, że właśnie tak zakończyła się tak historia. Choć to wcale nie koniec. To przecież
dopiero zaledwie początek. To tylko taki mały epizod z naszego wspólnego życia.
Teraz zostaje jeszcze jedna niewyjaśniona sprawa. Jackson.
…