AntoniMarczyński
WYSPANIEZNANA
CZĘŚĆDRUGA
MŚCICIELKA
KRAKÓW2016
Opracowano na podstawie edycji Wielkopolskiej Księgarni Nakładowej Karola
Rzepeckiego,BibljotekiWeźmniezsobątomIV,Poznań1928.
Spistreści
1
2
3
4
5
6
7
8
RozdziałI
BUDOWAOKRĘTU
Miarowyłoskotsiekieritoporówdrewnorąbiącychrozlegałsiędonośnie.Cieślei
stolarzebrodzilipokostkiwwarstwietrocin,heblowin,trzasekiopiłek,którychbyło
takwiele,żeupuszczonenaziemięnarzędziagubiłysięwnichitonęły.Tuiówdzie
leżałystertynieobrobionychpnidrzewnychlubgotowychdesek.Tuiówdziepiętrzyły
sięstosyskrzynek,baryłekorazprymitywnieskleconychsprzętówdomowych.
Wszędzie krzątali się ludzie, pracując wytrwale pomimo skwaru. Najbieglejsi
rzemieślnicy zajmowali się obróbką drewna, inni donosili gotowe sprzęty w stronę
kadłubastatku,któryotoczonybelkowaniemrusztowania,panowałnadpowierzchnią
wybrzeża… inni znowu pomagali koniom przyciągać wozy obładowane olbrzymimi
pniami. Wozy te przybywały z głębi wyspy przez częściowo zalesiony wąwóz, który
krętą linią przecinał pasmo górskie wzdłuż wybrzeża morskiego biegnące… Ostatnia
wreszcie grupa robotników kopała kanał od miejsca, gdzie stał okręt, aż do małej
zatoki…Tupracabyłabodajżenajcięższa,gdyżtrzebabyłoiśćzabaryzeskałą,rąbać
ją kilofami i dźwigać odwalone głazy, toczyć je na bok, by w dalszej robocie nie
zawadzały. Toteż najczęściej w tej stronie świstały baty dozorców, najczęściej
rozlegałysięichklątwylubkatowanychskazańcówwestchnienia…
Rzesza robotników pracowała w głuchym milczeniu. Ten lub ów, smagnięty
biczem, pozwolił sobie na jęk. Jeden czy drugi podniósł niekiedy oczy stęsknione na
lasyrosnącewzdłużwierchówgórskichalboteżrzucałspojrzeniewniemającąkresu
daloceanu,apotemwzdychałcichoiobawiającsięchłosty,pochylałsięczymprędzej
nadżmudnąrobotą.
Pracamikierowałmarynarzodobrotliwymwyrazieniebieskichoczuijasnychniby
len włosach. Od czasu do czasu zanucił sobie pod nosem piosenkę w obcym dla
wyspiarzy języku, niekiedy rzucił kilka rozkazów, wskazówek i rad, głosem cichym,
melodyjnym. Czasem zakaszlał ciężko. Wówczas milkł na dłuższą chwilę, jakby się
oszczędzał,apotempochłoniętyswąpracąznowuinnąpiosenkęzaczynał.Wzrostem
górowałmarynarzponadtłumemmałychrobotników.
Tylko jeden z więźniów miał równie wysoką postawę. Był to mąż szczupły,
kościsty,siwowłosy,mającydługąbrodębarwystaregosrebra.Ówwysokiskazaniec
najczęściej na morze spoglądał, ale też najchętniej pracował. Robota paliła mu się w
stalowych, żylastych rękach. Jego zapał i sprawność nie mogły ujść uwagi innych
towarzyszy niedoli. Jakiś zgarbiony starzec, który tuż obok grubą deskę heblował,
zagadnąłgowprostprzyciszonymgłosem:
—Czegotakspieszyszzrobotą?Czywartodlatychłotrów?
Mążsiwowłosyodparłzpogodnymuśmiechem:
—Czymprędzejokrętbędziegotów,tymprędzejoniodjadą.
—Leczznimiodpłynietakżetwojacórka.
Twarzwysokiegoskazańcapociemniałanatychmiast.Przezwargisilniezaciśnięte
dobyłsięszept.Nieszept,leczjęksercerozdzierający:
—Niemamjużcórki,cnySyfaxie!Onadlamnietak,jakumarła.
—Niemówtego,przyjacielu.Cóżonawinna?
—Jestwinna,bowiemzaślubiłajednegoztychmorderców,rabusiówprzeklętych.
Mojejedynedziecko,żonątakiegołotra!OEli!…Eli!…Jakmogłaś!
WzruszonybardzosmutkiemserdecznegodruhaprzerwałSyfaxpracęirzekł:
— Nie wiń jej. Musiała go poślubić. Cóż miała robić słaba, bezbronna kobieta.
Lepiej,żezostałalegalnąmałżonkąjednego,niżgdybymiałabyćwspólnąniewolnicą
ichwszystkich,jaktosięinnymniewiastomprzydarzyło.
— Małżonką? — Ów wysoki, uśmiechnął się gorzko. — Cóż znaczą dla tych
drabów wszelkie śluby, przysięgi. Na własnej skórze doświadczyliśmy chyba
dostatecznie,jakoniprzysiągdochowują.Onjąrzuci,kiedy…
Niezdołałzdaniazaczętegodokończyć,gdyżwtejchwilirozległsiętużwpobliżu
złowrogi świst bata. To jeden z dozorców, spostrzegłszy, że dwaj więźniowie
rozmawiają, podbiegł cichaczem w tę stronę i przeciągnął Syfaxa przez plecy. Po
pierwszym ciosie posypały się dalsze razy, bezlitosne. Starzec zgarbił się i skurczył,
lecz jęku nie wydał. Stalowa wola potrafiła ujarzmić rwący się szloch skatowanego
ciała.
Drugiegowięźniaskarciłsurowycerber tylko słowy. Nie uderzył go ani razu, ani
jedenciosniespadłnabarkitego,którynawiększąchłostęzasłużyłodSyfaxa.
To niezwykłe i nie pierwsze wyróżnienie Olbrzyma nie uszło uwagi innych
robotników:
—SzczęśliwyTobias!Jegonigdyniebiją—zauważyłjedenztych,którzyczęsto
razyzbierali,adrugi,złośliwyznatury,dorzuciłzaraz:
—Przezzięciamałaskiudozorców.
Siwowłosy wielkolud usłyszał tę przymówkę. Ujrzał dokuczliwe uśmieszki
niektórych. Zarumienił się aż pod białka oczu i zawołał głośno do cerbera, który stał
wciążjeszczewpobliżu:
—Dlaczegomnieniebijesz?Jazawiniłem,nieSyfax.
—Tytakżemaszumniesporozakarbowane.Niechtylkodostanępozwolenie,toz
tobąinaczejpogadamy!
Szeptprzebiegłwśródtłumu:
— Słyszycie? Słyszycie? — podawano sobie z ust do ust wiadomość, że Tobiasa
niewolnouderzyć.
Kaszlącymarynarzpoczułsięwobowiązkuinterweniować.Wykręcającikalecząc
językkrajowców,powiedziałpojednawczo:
—Wy,dużychłopiec,pracować,niegadać.Jachciećjużrazskończyćtoobrzydłe
pudło,inaczejznówsięrozchorować.Awychłopieczbatem,niewalićmityleludzi,
boonistracićsiła.
Pochlebny szmer rzeszy nagrodził dobroć marynarza. Jego jednego nie
nienawidzono spośród trzynastu pozostałych Olbrzymów. Wiedziano dobrze, że on
tylkoniebrałudziałuwpamiętnejrzezi,pohańbieniuświątyniiwalcenamurach,gdyż
wówczasleżałjeszczechory.
Mawianoonimzazwyczaj:
— To drugi Tobias. Ci dwaj, choć z obcej pochodzą ziemi, ludzkie serca w
piersiachnoszą.Inniprzybysze,tokrwawetygrysy,wściekłepsy!
***
Niedługo po tym, jak praca na wybrzeżu na normalne tory powróciła, od strony
wąwozu nadbieżał łucznik kurzem okryty i stanąwszy przed Gustawem, zakrzyknął
zdyszanymgłosem:
—Panie!…Królowaprzybywaobejrzećtwedzieło.Niebawemmatustanąć….
Zamętsięuczyniłnawybrzeżu.
Pośpiesznie uprzątano drogę wiodącą do górskiego parowu. Zmiatano skwapliwie
stertytrocin,układanorozrzuconedeski.
Garść skazańców, wysłana do pobliskiego lasu, przywlokła po chwili całe stosy
świeżoodłamanychgałęzi,którymi przybrano burty statku i ustrojono maszty. Nowo
heblowane deski kajut i kabin pokryto tak szczelnie zielenią, że jasnożółta barwa
niedawno obrobionego drzewa tylko miejscami przeświecała przez to tło
szmaragdowe.
Dozorcy krzyczeli jak opętani, razy batów sypały się bez litości, powiększając
jeszcze bardziej ogólne zamieszanie. Niemniej jednakże w przeciągu pół godziny
uprzątniętozgrubszaolbrzymi,podgołymniebemznajdującysię,warsztatpracy.
Potemzapędzonowięźniówdomorza,abysięobmylizkurzuibrudu.Tęczynność
spełnili niezwykle chętnie, bo upał dokuczał, a uznojone ciała nie zaznały kąpieli od
dawna.
Chwilępóźniejnadbiegłdrugigoniec,donosząc,żeorszaksięzbliża.
Więcustawionorobotnikówwdwadługieszeregiipouczonoichnaprędce,jaksię
majązachowywaćicomajączynić,naznakdanyprzezstarszegodozorcę.
Dobrotliwy marynarz przechadzał się tymczasem koło swego dzieła, obejrzał
schnącą barwę napisu Deutschland; troskliwą dłonią pogłaskał duże skrzydło steru,
wreszcieusiadłnapobliskimkamieniuizanuciłzcichajakąśpiosenkę.
Spiżowy głos trąb zabrzmiał w oddali. Metaliczne dźwięki zbliżały się, rosły,
potężniałyzkażdąsekundą.
Niebawemuwylotuwąwozu,spozaskaływysokowgóręsterczącej,wychyliłysię
dwie czwórki jeźdźców na białych jak śnieg koniach. Byli to heroldowie królewscy.
Zarównodługietrąby,jakszpiczaste czapki jeźdźców miały wstęgi purpurowe, które
odbijałyżywoodfioletowychkurtekizielonychpantalonów.
Tużzaheroldamimaszerowałasetka łuczników; odziani byli w błękitne opończe,
szarespodnieisandały,którychdługierzemienieoplatałynogęodstopyażdokolana.
Głowychroniłymałekaskiskórzane,naplecachchwiałysięprzewieszonełuki,upasa
zwisałypełnestrzałkołczany.
Z kolei szła setka halabardników. Ci mieli na sobie lekkie pancerze o łusce
srebrzystej,skórzaneszarawary,takieżnagolennikiihełmywysokie,świecące.Upasa
wisiały krótkie a szerokie miecze bez pochew, a nad głowami kołysały się w miarę
pochoduostrzadługichhalabard,któretrzymaliwojownicywprawejręce.
Pozahalabardnikamijechałokonno dwóch olbrzymich marynarzy, którzy mieli w
rękach trzciny, oznakę rangi tysiącznika, a na plecach karabiny przewieszone na
sposóbkawaleriinowoczesnej.
Potemnastępowaładłuższaprzerwa.
Wjakiśczaspóźniejwyłoniłasięzwąwozusetkaprocarzy,azaniąkonnojadący
marynarz, który przewodził dwudziestu czwórkom jeźdźców wspaniale się
prezentujących. Była to bowiem konna gwardia królewska. Każdy gwardzista
uzbrojony był w pancerz, którego pozłacane łuski mieniły się i błyszczały w
promieniach słońca. Każdy z nich był przepasany szarfą purpurową, to jest barwą
królowej, każdy trzymał opartą o prawe strzemię lancę, na której szczycie furkotała
maleńka purpurowa chorągiewka. Głowy jeźdźców stroiły hełmy z blachy przybrane
kitamizkońskichogonów.
Zaraz za ostatnią czwórką gwardzistów ukazała się para siwych jak mleko
rumaków; za pierwszą parą druga, trzecia, czwarta i piąta. Wszystkie konie miały
grzywy i ogony ufarbowane na kolor purpury, a takąż barwę posiadały kaftany
pajuków
jadącychnakażdymlewymsiwku.
Owe pięć par koni ciągnęło wóz wysoki, w kształt tronu zbudowany. Na tronie
siedziała młoda, bardzo piękna kobieta. Spod szczerozłotej korony spływały długie,
płomienne włosy, luźno na szatę puszczone i równo nad pasem ucięte. Na złotą,
cieńszą niż najdelikatniejszy jedwab tunikę miała narzucony obszerny płaszcz
szkarłatny,któryręcezakrywał,anapiersiachspiętybyłwielkąbrylantowąagrafą,w
kształciesłońcaotoczonegoaureolązłocistychpromieni.
Od szkarłatnej barwy płaszcza królewskiego odbijała silnie bladość policzków
młodejwładczyni,ajejwielkie,podłużneoczymiaływsobiesmętekizadumanie.
Dwiebiałoubranedziewice,stojącetużzatronem,chłodziłykrólowąrytmicznym
ruchemogromnychwachlarzyzrobionychzpękówstrusichpiór,któretakżenakolor
szkarłatnyzabarwiono.
Tuż obok kolasy królewskiej jechał konno piegowaty wódz Olbrzymów, a z tyłu
postępowało dwudziestu czterech pieszych gwardzistów. Nieśli wspaniałą lektykę,
która niegdyś arcykapłanowi służyła w czasie większych uroczystości narodowych.
Dalej ciągnął się długi szereg pięknych, choć mniej wspaniałych niż tamta, lektyk,
wozów, rydwanów, pojazdów nowych dostojników państwa, niedawno dopiero łaską
wodzamarynarzylubdobrociąwładczynizszereguplebsudozaszczytówigodności
podniesionych.
Za nimi maszerowała setka procarzy, a kilka minut później nadeszła straż tylna
złożonazestuhalabardnikówizsetkiłuczników.
Kiedy cały orszak wydobył się z gardzieli wąwozu i rozwinął się na wybrzeżu,
wszyscy czterej marynarze wysunęli się na czoło kolumny. Rzucili krótkie słowa
komendy. Natychmiast złamały się szeregi i wyćwiczeni dobrze wojownicy zajęli
miejsca wyznaczone. Przed frontem oczekujących skazańców ustawiły się karne
szeregiżołnierzykrólowej.Wtensposóbpowstałszpalerutworzonyzdwóchrzędów
łuczników, halabardników i procarzy. W ten sposób ubezpieczono władczynię przed
niespodziankami, które ją mogły ewentualnie spotkać ze strony nieszczęśliwych, a
gotowychnawszystkoludzi.
Trąbyheroldówzagrzmiałyznówdonośnie.
Piegowatywódzdałznakręką.
— Na kolana! — krzyknął natychmiast najstarszy z dozorców, dając sam dobry
przykład.
—Nakolana!—powtórzyłojednymgłosemtrzydziestucerberów.
Wyciągnięta,podwójnaliniawięźniówzakołysałasięjakbyzachwianaolbrzymim
podmuchem wichru. Głowy się pochyliły, grzbiety ugięły. Skazańcy uklękli. Dwóch
tylko śmiałków nieustraszonych pozostało w dawnej pozycji stojącej. Wysoko i
dumniewznosiłysięichgłowyponadrzędytowarzyszówniedolizgiętychwkornym
pokłonie.
— Na kolana! — ryknął rozwścieczony dozorca, który klęczał najbliżej
zuchwalców i grubszym końcem biczyska żgnął w bok Syfaxa… Stary wyspiarz
zachwiał się nieco, zmierzył wzgardliwym spojrzeniem prześladowcę, lecz stał dalej
niewzruszenie,szepcząccośdodrugiegośmiałka,Tobiasa.
Na szczęście, w tej chwili przesiadała się królowa z kolasy do lektyki złoconej,
więctambyłaogólnauwagaodwrócona.
Dobrotliwy marynarz, chcąc ocalić Tobiasa, podszedł w tę stronę, pociągnął go
szybkozasobąipoleciłmupoprawićgałęzie,którezsunęłysięzśrodkowegomasztu
napomost.
TylkoSyfaxstałnadaluparcie.
—Witajkrólowoipanujnamwiecznie!—wyrecytowałjednymtchemnajstarszy
rangądozorca.
—Witajkrólowoipanujnamwiecznie!—powtórzylijakechomłodsidozorcyw
liczbietrzydziestu,apotemzaczęlisykaćzjadliwymigłosy:
—Wołajcie,psyprzeklęte,albozwaspóźniejskórębatemodbijemy!
Większość skazańców wybełkotała niewyraźnie słowa sakramentalnej formułki,
leczpewnailość,zachęconaprzykłademSyfaxa,niepuściłaparyzust.
— Witam was — zabrzmiał głosik srebrzysty i piękna lektyka ruszyła z miejsca
odprowadzanaprzezpiegowategomarynarzaorazdostojnikówpaństwowych.
Chorowitytwórcaokręturuszyłpospiesznienaspotkanie,idącśrodkiemszpaleru…
W międzyczasie udało się dwóm dozorcom obalić Syfaxa na ziemię, uczynili to
zręcznie, z wprawą wytrawnych zbirów, tak że żadne zapewne oko nie dojrzało
zuchwalstwakrnąbrnegowięźnia.
Królowapatrzyłazezdumieniemnaolbrzymiąnawę.Wyraziłachęćobejrzeniajej
zbliska.Natychmiastustawionolektykęnaziemi.Hanswyciągnąłswąowłosionąrękę
i bez ceremonii pochwycił dłoń płomiennowłosej Othe. Pomógł jej wysiąść… Lekki
grymas niezadowolenia przebiegł rysy kobiety. Ostentacyjnie odwróciła się do
budowniczegoizasypałagopytaniami.
— Co to za znaki? — zapytała między innymi, wskazując laseczką na napis
Deutschland.
Hansszybkouprzedziłkolegęwodpowiedzi:
—To,miłościwakrólowo,znaczywnaszympiśmietyle,coOthe.Twymimieniem
uczciliśmynaszstatek.
Grupa dostojników nadsłuchujących chciwie, z wprawą rutynowanych dworaków,
wyraziła głośno swe zadowolenie, iż przybysze imieniem królowej nazwali okręt,
którymmieliodpłynąć.
Wnet okazało się jednak, że Gustaw włada językiem krajowców zbyt słabo, aby
mógł udzielać wyjaśnień ciekawej władczyni. Ta okoliczność była na rękę Hansowi,
który chciał swobodnie z kolegą pogadać. Polecił więc przywołać dowódcę konnej
gwardii,agdyówsięprzybliżył,dałmuodpowiednieinstrukcje:
— Henryku, oprowadź ją po statku. Te purchawki nadęte niech mi się tam nie
plączą,ajązagadajjaknajdłużej,mamGustawowidużodopowiedzenia…—Potem
dodał w języku krajowców: — Pokaż miłościwej królowej urządzenia okrętu. Znasz
najlepiejtutejsząpięknąmowę,więcciebienaprzewodnikanaznaczam.
Następnie złożył głęboki ukłon przed małą władczynią i ująwszy Gustawa pod
ramię,zacząłsięoddalaćwprzeciwnymkierunku.Zarazteżrozpocząłindagację:
—Wnetbędzieszgotówzpudłem?…
—Zatrzydoczterechtygodni,jeżelidobrzepójdzie.
—Tobardzodobrze;imwcześniej,tymlepiej.
Gustawnietaiłzdumienia:
— Nie pojmuję cię, Hans. Inaczej mówiłeś rok temu, kiedy po odniesionym
zwycięstwiezebraliściesięprzymoimłożu.Miałeświelkieplany.Czyśichponiechał?
—Itak,inie.
—Gadajżejaśniej.
— Widzisz… obrzydła mi ta wyspa z kretesem. Myślę, że lepiej bym się czuł w
angielskiejniewoli.
—Wybacz,Hans,alezupełnienicnierozumiem.Odtylumiesięcysiedzętusam
na wybrzeżu, z dala od was… Nic nie wiem, co się u was dzieje. Zapomnieliście o
swymkoledze…Toteżgdysłyszę…
Piegowatyprzerwałzżywością:
— Ale cóż znowu. Nie zapomnieliśmy, tylko po prostu brak czasu nie pozwolił
namnaczęstszespotkania.
— Mniejsza z tym. Jesteśmy kolegami i wyjaśnienia między nami zbyteczne.
Zechciejmijednakwytłumaczyć,pocotewszystkiekomedie.Przecieżmytumamy
władzę dzięki naszej sile i broni palnej… My tu jesteśmy panami, a ty tymczasem
robiszwariataztejkobiety,zsiebie,znaswszystkich.Pojakiegolicha?…Nacoten
ceremoniałbizantyński?Tapompa?Dlakogo?
— Przede wszystkim zechciej przyjąć do wiadomości, kochany Gustawie, że
jesteśmypotęgąnaglinianychnogach.Słuszniepowiedziałeś,żenaszawładzaopiera
sięnaposiadaniubronipalnej.Leczcóżnamprzyjdziezkarabinówczyrewolwerów
skoroniemaładunków?
—Jaktoniema?
— Wypukaliśmy za dużo w czasie tamtorocznej strzelaniny. Pozostało raptem
siedemdziesiątnaboidokarabinóworazstokilkanaściedorewolwerów.Rozdałemto
wszystkopomiędzykolegówizabroniłemsurowomarnowaćproch.Leczponieważod
czasu do czasu trzeba wystrzelić, żeby karzełki nie zmiarkowały naszego przykrego
położenia,więczapasiksiękurczy…malejegwałtownie…
—Gdybytakbyłonawet,tomamyprzecieżzasobątutejszewojsko.Podziwiałem
przedchwilaskutkitwejmusztry…Wspaniałypostęp!
—Phi!…Diabloniepewnymateriałtakiewojsko.Naprawdętotylkogwardiajest
namzaprzedanazkościamiiduszą.
—Ostateczniejednaktrzymaszkarłówwryzach?
—DziękikomediizOthe.
—Jakto?
— Bardzo po prostu. My jesteśmy znienawidzeni jako obcy, którzy im pokazali
silną pięść i jako świętokradcy, którzy zbezcześcili świątynię Aszery. W Othe widzą
krajankę, następczynię arcykapłana. Szare masy wolą ją od kapłanów, gdyż płacą
mniejsze daniny. Zamiast dwóch setek nienasyconych pasibrzuchów, muszą żywić
jedną królową, bo na dwór nie łożą nic. Wiesz, Gustaw, jak się zastanowię nad tym
wszystkim,tomnieczasamipustyśmiechogarnia.Dlawłasnejfantazjiwyniosłemtę
kobietę na tron. Po prostu bawiłem się. Bawiło mnie to, że ja, prosty marynarz,
organizuję lilipucie państewko, stwarzam nowoczesne instytucje wśród ludu, który
zrządzeniem losów do dziś dnia przetrwał w stanie pierwotnej kultury. Dla zabawy
wymusztrowałem ich armię na sposób europejski, nie mogąc im niestety dostarczyć
broninowoczesnej…
—Niestety?…Jasądzę,żenaszczęście…
— Ha! Może masz rację. Otóż zbudowałem operetkowe „mocarstwo” i ani mi
przezmyślnieprzeszło,żetenwytwór chwilowej fantazji odda nam tak nieocenione
przysługi w przyszłości. Bieg wypadków porwał nas z sobą i dzisiaj dla własnego
dobra, dla wyniesienia całej skóry, musimy grać komedię, musimy wszelkimi siłami
popieraćtronkrólowej,wewłasnyminteresie.
—Nieprzesadzasz,przyjacielu?
—Bynajmniej.Gdybyniebyłokrólowej,którapociągazasobątłumy,całynaród
przeszedłbysiłąfaktunastronępowstańców,awówczasbyłobyznamiźle.
—Itakbynamniedalirady.
—Mamwrażenie,żedalibyradę,alegdybynawetnieto,toczyżbezichpomocy
wybudowalibyśmystatek?
—Hm.Niebardzo.
—Widziszwięc.
—Nodobrze.Lecztłum.Tłum!Sammówiłeś,żeradzisą,iżrządykapłanówsię
skończyły,powinniwięcnambyćwdzięczni.
—Phi,mójdrogi.Tłumjaktłum,jakchorągiewkanadachu.Gdziewiatrzawieje,
tamidą.Azresztąsolidarnośćnarodowajestnajsilniejsząspójnią.Ciesząsięzupadku
kapłanów,lecznas,przybyszów,nienawidzą.
—Więctocitakdojadło,żechciałbyśjaknajprędzejwyspęopuścić?
— Jest jeszcze gorsza rzecz. Z jednej strony Othe okazała się grubo sprytniejsza,
niż przypuszczałem. Zorientowała się w sytuacji i zaczyna nas powoli odsuwać od
siebie. Mądra baba. Rozumie dobrze, że więcej dla niej warta sympatia tłumów niż
nasza przyjaźń, bo skoro odjedziemy, tylko na tłumie będzie się mogła oprzeć.
Ponieważzaśludnasnienawidzi,więcdlawkradnięciasięwjegołaski,zaczynabyć
donaszrezerwą.Mądrababa,leczgruboniewdzięczna.Przecieżniekomuinnemujak
mnie,tojestnam,zawdzięczaberło.
—SłuchajHans,jasłyszałem,żeonajesttwoją…kochanką.
Hanssplunąłzezłością:
—Byłanią—rzuciłprzezzaciśniętezęby.
—Więcjużniejest?—dopytywałsięGustawniedyskretnie.
— Ano, nie. Cóż mam robić. Otoczyła się czeredą bab dworskich, dostojników,
strażami.Trudno,bymwtakichwarunkachodwiedzałjejsypialnię.Krótkocipowiem,
że od dwóch miesięcy nie rozmawiałem z nią ani razu na osobności, tak się pilnuje.
Nie chce ze mną gadać bez świty tych osłów. Nieraz brała mnie ochota wyrzucić za
drzwicałątęhołotę,wykręcićmojejOtherękę,ażbykrzyknęłazbóluipogadaćznią
po dawnemu, ale cóż. Zrobiłaby się awantura i zostalibyśmy na placu sami. Nie
można.Niemożna.
Tak rozmawiając, doszli aż do końca szpalerów i zaczęli się piąć pod górę w
kierunkuwielkiegonamiotu,którysłużyłzanocneschroniskoGustawowi.Chorowity
marynarz, który całe miesiące nie widział Hansa, rad był wyciągnąć z niego jak
najwięcejnowin.Więcspytałpochwilimilczenia:
—Nieskończyliśmyrozmowynatentemat.Powiedziałeś,żezjednejstronyOthe
zmieniłapostępowanie.Jakieżtrudnościpowstałyzdrugiejstrony?
— Widzę, że nie straciłeś wątku myśli. Z drugiej strony, przyjacielu, powstańcy
rozwinęli akcję, która mnie bardzo niepokoi. Już im to nie wystarcza, że uprawiają
gerylasówkę
,żetępiąnaszemniejszeoddziały.Zaczynająnassamychzaczepiać.Mają
wmieścieswychwysłanników,którzyurządzająregularniezamachynanas.
—Pisałeśmi,żeErykstraciłoko.
—Tak.Jakiśdrabzaczajonystrzeliłdoniegoitrafiłgowoko.Powiadamci,jak
ten chłop wył z bólu, kiedyśmy mu strzałę wyciągali. Ryczał, mdlał i znowu wył.
Mülleraledwieodratowaliśmy.Otrutogo.
—Cotymówisz!Otymniesłyszałem.
— Nie mogło dojść jeszcze do ciebie, bo to świeża sprawka. Zresztą taimy takie
wypadki przed wyspiarzami, by im nie robić
Schadenfreude
. Ja znalazłem w mej
sypialnidwaśliczneokularniki.Właśniezacząłemsięrozbierać,kiedypoczciwegady
wypełzałyspodtapczanu.Uf!Najadłemsięstrachu.
—Noico?
—Nic.Nawszelkiwypadekkazałempowiesićpięciuwartowników,którzystrzegli
mego pałacu, ale szyję daję, że zginęli niewinnie. Te łotry mają jakieś zakamarki,
przejścia tajemne, ganki, Bóg wie co. Sypiam teraz w zamkniętej dobrze izbie, z
trzemapsamiprzyłóżku.Aniechtowszyscydiabli!—wybuchnąłgłośno.
—Głupiahistoria.
—Małopowiedziećgłupia.Żyjemyterazjakcarowierosyjscy.Jadamywspólnie,a
każdej potrawy próbuje wprzód jakiś dostojny krajowiec. O ile w przeciągu godziny
niezaczniesięwićwboleściach,toznaczy,żejedzeniejest
giftfrei
imożnajespożyć.
Nimsiępołożymy dołóżkaszukamy wężów.Jednymsłowem, pilnujemysiędobrze,
leczktowie,cotezakazanekarłyznowuwymyślą?Samprzyznasz,żeżyciewtakich
warunkachszybkozbrzydnąćmoże.Chciałemwłaśnietakżeciebieprzestrzec,byśsię
miałnabaczności,bodiabełnieśpi.
—Ech!Nicmniejeszczeniespotkało.
—Powinieneśsięstrzecistrzecstatku,któryjestcałąnasząnadzieją.Pamiętaj,że
onanieśpi.
—Ona?Kogomasznamyśli?
—TęosławionąMścicielkę.
—Och,doskonale,żeśmiprzypomniał.Tylerazyoniejwlistachwspominałeś,że
umieramzciekawości.Cóżtozababsztyl?
—Wcaleniebabsztyl.Nieudałosięnamwprawdzienigdydostaćżywcemdorąk
żadnegoztychpowstańców,alewiemodrybaków,przezktórychwioskiprzechodziła,
żejesttobajeczniepięknakobieta.Właściwiedziewczynka,niekobieta.
—Cóżzajedna?
— Bo ja wiem? Jedni ją nazywają kapłanką, drudzy panterą, ponieważ ma
oswojoną panterę, która szalony popłoch wywołuje w szeregach „mężnych”
wojownikówkrólowej.SamanazwałasięMścicielkąskrzywdzonejbogini.Efektowne
miano,Co?
—Jeżeliczynytakżeefektowne…
— Oj, za bardzo! Organizatorka pierwszorzędna. Jak ona zdołała przez cały rok
stawiać nam opór, zbierać partyzantów, po tym laniu, jakie im w świątyni
urządziliśmy, tego nie wiem. Przecież ta banda uciekała początkowo na sam odgłos
pojedynczego strzału. A jednak potrafiła wlać w nich odwagę, potrafiła z tą garstką
powstańców wytępić nam w ciągu roku blisko siedmiuset żołnierzy… Również
zamachy na nas to jej dzieło. Do strzały, która Eryka oka pozbawiła, był
przytwierdzonykawałekpapirusuznapisemMścicielka.Takisamskrawekznalazłem
wswympokojupozdemaskowaniuowychokularnikówpodłóżkiem.Takisambyłw
koszyku owoców, którymi się Müller omal na śmierć nie zatruł. O, przeklęta
czarownica!
—Joannad’Arc,wyspynieznanej—zauważyłzuśmiechemGustaw.
Hansżachnąłsięniecierpliwie:
— Ha, gdybym ja ją dostał w swoje ręce, wymyśliłbym jej lepszą śmierć, niż
AnglicyobmyślilinieboszczceJoannie.Aterazwróćmydostatku.Powiedzmi,czego
jeszczepotrzebujeszdoukończeniaroboty,jakiezapasycitutajprzysłać.
— Spis mam gotowy w namiocie. Zaraz go dam. No, już prawie jesteśmy na
miejscu.Zmęczyłemsię.Tyostroidziesz.
— Ja, mój Gustawie wszystko szybko robię. Szybko się decyduję, pospiesznie
chodzę,pracuję,jem.Tak,tak.Szybkokroczępościeżcemegożycia—dodałHansz
patosemiprzystanął,albowiemnamiotbyłtużprzednim.
Gustawpodniósłpłócienneskrzydłozasłony,zapraszającprzyjacieladownętrza,i
po chwili znikli obaj z oczu wyciągniętym w podwójnym szeregu wojownikom oraz
więźniom.
RozdziałII
ZASADZKA
Henrykzdarłkoniatużprzedkolasąkrólowej.
—Mamyruszyć.Onnasdogoniwdrodze.
Othewydęławargiwzgardliwieirzekła tak głośno, że wszyscy z orszaku słyszeć
musieli:
—Azatempojedziemybezniego.Tymlepiej.Tyobejmijdowództwo.
Henryk zasalutował po wojskowemu, zawrócił na miejscu i począł wydawać
rozkazy. Natychmiast straż przednia puściła się w drogę, w kierunku wąwozu. Inne
oddziały ustawiały się tymczasem w ordynku, jaki był zachowywany w czasie
pochodów.
Korzystając z wolnej chwili, poleciła Othe przywołać wszystkich dozorców, a
skorozbliżylisięwpokłonachdokolasy,takdonichprzemówiła:
—Więźniomdaćodpoczynekażdojutra.Dośćpracynadzisiaj.Napamiątkęmej
bytności tutaj macie skazańcom przez trzy dni wydawać podwójne racje żywności.
Widzę w waszych rękach baty. Na plecach zaś tych nieszczęśliwych dostrzegłam
liczne pręgi po uderzeniach. Najsurowiej zabraniam katowania! Źle będzie z wami,
jeżeli do mych uszu dojdą jakie skargi. Skoro okręt będzie ukończony, ćwierć tych
ludziwypuścisięnawolność.Wskażeciemitych,którzybylinajpracowitsi,najcichsi,
najposłuszniejsi…
Dozorcynieśmieliokazywaćzdumienia,jakimichnapawałrozkazkrólowej.Lecz
najbliżej stojący więźniowie słyszeli każde słowo i szeptem dzielili się wrażeniem z
tymi kolegami, którzy stali obok. W ten sposób radosna nowina przebiegła długi
szeregskazańcówlotemstrzały,budzącuwszystkichradośćisympatiędlaludzkości
pięknejkrólowej.
A Othe z wysokości kolasy widziała dobrze, że oczy więźniów zabłysły
zadowoleniem.Podniosłarękęwgórę:
— Żegnam was! — zawołała. — Bądźcie posłuszni waszym dozorcom, pracujcie
wytrwale,abyściewszyscyzasłużylinauwolnieniejaknajrychlejsze.
— Żegnaj królowo i panuj nam wiecznie! — monotonnymi głosami i bez
entuzjazmuwyrecytowalidozorcy.
—Żegnajkrólowo!Żegnajipanujnamwiecznie!—ryknęliwięźniowiejakjeden
mąż z ogromnym zapałem. Jeden Syfax milczał uparcie, chociaż i on był bardzo
zdumiony.
TymczasemHenrykzbliżyłsiępowtórnie,donosząc,żeporaodjeżdżać.
—Dobrze!—odparłaOthe.—Niechajdwórruszaprzodem,potemkonni,ajana
końcu.
—Staniesięjakrzekłaś,królowo.
Twardą ręką Hansa wymusztrowani żołnierze, a także dworacy, zajmowali
sprawnie wyznaczone miejsca i długa kolumna znalazła się niebawem w wąwozie.
MarynarzGrollman,którydowodziłprzedniąstrażą,zniknąłjużdawnozoczurazemz
dwiema setkami żołnierzy. Pochód właściwej środkowej kolumny otwierała setka
procarzy, za nią postępowały kolaski, karoce, rydwany i lektyki dygnitarzy
państwowychidworskich,potemjechałostępaosiemdziesięciukonnychgwardzistów.
Wmałymodstępiezagwardiąposuwałasięciężkakolasakrólowejeskortowanaprzez
drugąsetkęprocarzy.TrzystalubczterystametrówdalejprowadziłmajtekWolfstraż
tylnąrównieżzdwusecinżołnierzyzłożoną.
Henryk, jako przywódca całej karawany w miejsce Hansa, który pozostał w
namiocie Gustawa, jechał wierzchem tuż obok królowej i odpowiadał na przeliczne
pytania, którymi go za każdym razem nie omieszkała zasypywać. Bo Othe tylko w
obecności piegowatego przywódcy marynarzy lub w przytomności swego dworu
zachowywała chłodną i sztuczną sztywność. Dla Henryka była zawsze uprzejma,
grzeczna, żartowała z nim wesoło, a niekiedy przypominała mu ową chwilę, kiedy
zamienili ze sobą pierwszy i jedyny zarazem pocałunek w ciemnościach podziemi
świątyniAszery,tużpodbokiemHansa…
Tymczasemkrajobrazmijanejokolicyuległzmianie.Wąskijarskalistyrozszerzył
się w przestronny wąwóz, a potem w rozległą kotlinę, której dno zarastał gęsty las
bambusów. Dawniej nie było też tu żadnej drogi ani nawet ścieżki, jeno samotny
strumień przebijał się przez gęstwę olbrzymich roślin. Dopiero gdy Gustaw,
zwiedzający łodzią wybrzeża wyspy, uznał Zatokę Pereł za najodpowiedniejsze
miejsce dla budowy statku, wycięto wśród bambusowego lasu szeroką drogę i tędy
zwożonozgłębiwyspybudulec.
Pomimo kilkumetrowej szerokości trakt był zupełnie zacieniony, gdyż liście
potężnych bambusów pochyliły się w górze ku sobie i utworzyły szczelny dach z
listowia.Promieniesłońcaledwietuczyówdziezdołałyprzebićgęstwęszmaragdową,
skutkiem czego w naturalnym tunelu panował zielony półcień światła i chłód
przyjemny.
W miarę zakrętów strumienia wiła się i droga w przelicznych splotach, tak że
postępującyworszakutracilicochwilazoczutych,coszliprzednimilubktórzysięz
tyłuwlekli.
Henrykowi przyszło na myśl, że miejsce to byłoby wymarzonym do urządzenia
zasadzki, gdyż żadne oko nie wytropiłoby w gęstwinie łucznika, który by z ukrycia
zdradzieckąstrzałęwypuścił.Naszczęściewtejstroniewyspypowstańcyniepokazali
sięnigdyiniemoglibysięnawetpokazać,ponieważoddżunglidzieliłZatokęPereł,
oprócz wąwozu, trzydziestokilometrowy pas stepów porosłych niskimi stosunkowo
zaroślami.Wstepachpasłysięogromnestadabydłabędącewłasnościąmieszkańców
Tyru,apilnowanedobrzeprzezuzbrojonychpastuchówiłucznikówkrólowej,którzy
byzauważylinawetnajmniejszyoddziałekpowstańców.Rebeliancimoglibytudotrzeć
chyba drogą przez grzbiety górskie, ale było to przedsięwzięcie bardzo trudne i
ryzykowne.
RozmyślaniaHenrykaprzerwałsrebrzystygłosikkrólowej:
—Przyprowadźmikonia—rzekła.
—Konia?
—Osiodłanegokonia.Chcęsiętrochęwierzchemprzejechać.
—Ależkrólowo…Gdybytak…
—Czymamkomuinnemupolecić?—przerwałaniecierpliwie.
Henrykzrozumiał,żeperswazjeniezdałybysięnanic.Ostatecznieniebyłowtym
nic złego, chociaż Hans na pewno robiłby trudności. Więc podpędził konia i dognał
szybko oddział gwardii. Wybrał okiem znawcy najładniejszego wierzchowca, polecił
jeźdźcowizsiąść,pochwycił uzdę rumaka i zawrócił w stronę kolasy. Tu atoli czekał
godrugirozkaz,niemniejkapryśny:
—Polećprocarzom,bynieszlizarazzamoimwozem,leczniecodalej.Chcę,by
niktniewiedział,żesięprzesiadłam.
Setnik procarzy zatrzymał natychmiast swą setkę i stosownie do rozporządzenia
Henryka zaczął się posuwać w odległości jakich pięćdziesięciu metrów za kolasą
królewską.AwmiędzyczasieOtheniepróżnowała.Rozpięłaswójszkarłatnypłaszcz,
zarzuciłagonabarkijednejzdwóchdamdworskich,którejejwpodróżytowarzyszyły
iwręczyłajejberło.
— Króluj ty dzisiaj — rzekła, zdejmując ciężką koronę, która, pomimo wielkiej
obfitości włosów, odcisnęła się na skroniach czerwoną pręgą. — Zobaczysz i
przekonasz się sama, czy warto zazdrościć królowym — dodała. Potem otuliła się w
szary płaszcz podróżny swej powiernicy i skinęła na marynarza, aby się z koniem
przybliżył do kolasy. Odczekała jeszcze chwilę, póki zakręt nie zasłonił ich zupełnie
przedoczymamaszerującychprocarzyiwtedydopierodosiadłarumaka.
Zamianaróludałasięznakomicie.Próczdwóchdamdworskich,próczHenrykanie
wiedziałabsolutnienikt,żeprawdziwakrólowaopuściłaswójbłyszczącyekwipaż.
Othedokazywałajakdziecko.Śmiałasię,klaskaławdłonie,zmuszaławierzchowca
do kłusa, osadzała go na miejscu gwałtownie, aż Henryk zaczął się obawiać, by
zniecierpliwionezwierzęniezrzuciłoswejniespokojnejamazonki.
—Ciasnomitu—zaszczebiotaławpewnejchwili,sznurującwdzięcznieusteczka.
— Widzę małe wgłębienie pomiędzy trzcinami… Stanę tam, a ty mnie zasłonisz,
dopókiprocarzenieprzejdą.Pojedziemyzanimi…Chcęmiećdużomiejsca…Och…
dużo!…dużo!…Chcębyćznowuczłowiekiem,botrontonajgorszaniewola…
Marynarz słyszał już dość wiele o kapryśnym usposobieniu królowej, nie dziwił
więcsiężadnejzachciance.Posłuszniespełniłjejnoweżądanieiniebawemznaleźlisię
dalekopozamaszerującączwórkamisecinąprocarzy.
— Od roku nie jechałam wierzchem — mówiła Othe, chcąc się niejako
usprawiedliwićprzedswymtowarzyszem.
Cisza była w powietrzu i na ziemi. Żaden podmuch wiatru nie zaszumiał, nie
zaszeleścił wśród gęstych zarośli. Tocząc się po miękkiej darni, nie turkotały koła
pojazdów,niezadzwoniłapodkowakońska.Cichostąpałyrumakipopuszystym,choć
nieco miejscami przydeptanym, kobiercu zieleni, i w milczeniu posuwała się
wyciągniętawdługiegowężakarawana.
Tylkostrumyk,któregowąskawstęgawiłasięrównolegledodrogi,szemrałcudną
melodię płynącej wody, tylko zwierz skradający się przez gęstwinę ku potokowi
przystawałnawidokpotężnejkarawany,apotemrzucałsiędoucieczki,potrącającw
bieguwysokietrzciny,któresuchyszelestwydawały.Wówczaschwiałysięikołysały
kiście bambusów, znacząc w ten sposób szlaki, którymi pomykał spłoszony
czworonóg.
Tymczasem teren zaczął się wolno, lecz stale, podnosić. Zakrętów było coraz
więcej, natomiast las rosłych trzcin przerzedzał się widocznie. Coraz częściej
wdzierałosięsłońcedoocienionegotuneluwśródzieleni,corazwiększejasneplamy
malowałonaświeżozdeptanejtrawietraktu.
Wreszciekarawanawydobyłasięzgęstwiny.
Przedjadącymiwyrosłonagleizagrodziłoimdrogępasmogórniezbytwysokich,a
gęstą czupryną krzaków pokrytych na szczytach. Rozległa kotlina zwęziła się
gwałtownie, przechodząc w jar wyżłobiony w ciągu wieków przez strumyk, który w
porze deszczowej urastał do rozmiarów rwącej rzeki górskiej. Zmienił się krajobraz
mijanej okolicy, zmieniła się także roślinność. Jeszcze tu i ówdzie trafiały się kępy
bambusów, ale ich trzciny były coraz smuklejsze, coraz niższe, a kiście mniej
rozwinięte. W bezpośrednim sąsiedztwie rosły pojedynczo palmy kokosowe lub
oliwne.Icholbrzymieliścierzucałyfantastyczneplamycienianaziemię,gdyżsłońce
pochyliłosięjużznaczniekuzachodowiicieniesięwydłużyły.
Droga stała się stroma. Pojawiły się pierwsze głazy i kamienie. Okute cienkimi
podkowamikopytarumakówHenrykaiOthezaczęłydzwonićotwardąopokę.
W pewnej chwili zatrzymała Othe swego wierzchowca i zawołała ze szczerym
zachwytem:
—Jaktupięknie!Spójrztylko.Jesteśmy na najwyższym wzniesieniu drogi. Och,
jakdobrze,żewysiadłamztejtrzęsącejsięklatki.Nicbymstamtądniewidziała.
Rzeczywiściewidokbyłprzepiękny.
Z jednej strony widać było olbrzymią kotlinę, której większą część zajmował ów
lasbambusowy.Terazwychodziłazniegowłaśniestrażtylna.Wpromieniachsłońca
migotałysrebrnełuskipancerzyhalabardników.Górowałnadnimiwzrostemmarynarz
Wolf, który szedł pieszo obok swego wierzchowca. Hen, w oddali, poza lasem
bambusówmajaczyłygóry,któreoddzielałyrozległąkotlinęodZatokiPerełioceanu.
Szczyty tych gór przybrały barwę sinoniebieskawą i zdawały się dotykać lekkich
obłoków,którenibyzłotemotylezwisałynalazurowymtlenieba.
— Patrz, królowo! Tam widok jeszcze piękniejszy — przemówił milczący do tej
poryHenryk,wskazującrękąwkierunku,gdziemielijechaćzachwilę.
Droga wiła się jak wąż w splotach tysięcznych środkiem górskiego parowu,
opadałałagodniewdół,abypołączyćsięznowuzestrumieniem,odktóregoskutkiem
warunkówterenowychodbiegła.Awmiaręjakbiałytraktsięzniżał,rosłycorazwyżej
otaczającegopoobustronachścianyskalne.
— Tamto przejście nazwaliśmy Białą Bramą — rzekł Henryk, wyciągając dłoń
przedsiebie.
Biała Brama było to miejsce, w którym wąwóz stawał się najwęższy. Lśniące jak
śniegskaływznosiłysięponaddrogązupełnieprostopadleizbiegałysiętakblisko,że
stara srebrna sosna, obalona dawnym wichrem lub podcięta zębem czasu i starością,
upadając, połączyła oba wierzchołki i utworzyła prawdziwą bramę. Od niepokalanej
bieli skał odbijała wyraziście ciemniejsza od jaspisu zieleń krzaków, które rosły na
szczytachobuścianwąwozu.
Całądrogę,ażdoBiałejBramy,widaćbyłojaknadłoni.WięcspostrzegłHenryk,
żelśniącakarocakrólewskadojeżdża do mostu utworzonego przez ową przewróconą
sosnę, że zwalnia kroku z powodu karkołomności traktu i że skutkiem tego setka
procarzymaszerującazawozemprzybliżyłasiędońznacznie.
— Cóż tam podziwiasz, Henryku? — zabrzmiał w tej chwili głos jakiś. Młody
Polak obrócił się i ujrzał marynarza Wolfa, który w międzyczasie nadciągnął z tylną
strażą.Otheotuliłasięnatychmiastpłaszczemjaknajszczelniej,abyniebyćpoznana,i
ruszyłapowolinaprzód.
WolfpodszedłdoHenryka.
—Którażtojest?…—spytałpółgłosemimrugającznacząco.—Aha…Zgaduję,
tota,cowachlujenasząpłomiennowłosą.Czekaj,bałamucie!PowiemjatwojejEli.
—Patrzno,człowieku!…Cotobłyszczy?—rzekłHenryk,spoglądającbadawczo
w kierunku obalonej sosny. Wolf uśmiechnął się niedowierzająco, jednakże rzucił
wzrokiemwtamtąstronę;zasłoniłsobieoczydłoniąodczoła,ponieważpochylonejuż
mocnosłońcestałonadBiałąBramąiraziłosilnie.
—Tamsięcośrusza—rzekłwreszciezdumiony.
Wtejsamejchwilispokojneszczytykrawędziwąwozuożywiłysięniezwykle.W
promieniach zachodzącej kuli słonecznej zabłysły jakieś światła wśród krzaków,
zamigotałyzbrojeioręż.Zwycięskiokrzykprzeszyłpowietrze.
— Zasadzka! — wrzasnął Henryk, zdejmując pospiesznie przewieszony przez
plecykarabin.
Atymczasemmilczącyparówzabrzmiałtysiącemokrzyków.Nakonnągwardię,na
wspaniałąkolasękrólowej,namaszerującątużztyłusetkęprocarzyzaczęłysięwalićz
góryogromnegłazy,posypały się kamienie, a potem lunęła ulewa strzał. Napastnicy,
ukryci bezpiecznie na zalesionych szczytach ścian skalnych, spychali przygotowane
poprzedniookruchyskał,ciskaliwielkiekamieniewskłębionąmasęciał.Nadniejaru
wszczęłasięniesłychanapanika.Spadającygłazzmiażdżyłdrążkibaldachimu,zgniótł
misternie zbudowany tron królowej, przywalił osoby wewnątrz siedzące i legł
pośrodku obszernej kolasy. Przerażone konie poniosły i wpadły jak burza na tylne
szeregi osłupiałych gwardzistów. A wśród tych już śmierć miała żniwo bogate. Ryk
mordowanych ludzi i kwik ranionych koni dolatywał aż do miejsca, gdzie stali
patrzący.
—Królowazginęła!Królowazginęła—wrzasnąłsetnikhalabardników,widząc,że
spłoszone rumaki runęły wraz z karocą do strumienia, który płynął o kilka metrów
poniżejdrogi.
—Królowazginęła!—powtórzyliżołnierze,zdradzającwielkąochotędorzucenia
siędoucieczki.
—Staćwmiejscu!—rozkazałHenryk.WtymsamymmomencieOthenawróciła
koniaikłusempodjechałaażdopierwszejczwórkihalabardników.
—Żołnierze!Janiezginęłam—zawołałasrebrnymgłosikiem.—Idźciepomścić
śmierćwaszychbraci.
Poznalijąnatychmiastiokrzykradościzagłuszyłodgłosywalki,araczejrzezi.Bo
niczyminnymjakrzeziąbyłoto,cosiędziałoustópBiałejBramy.Potykającsięprzez
trupykolegów,plączącsięwwywleczonychjelitachkońskich,uciekaliprocarzeiwyli
nieludzkimi głosy. Ani jeden nie pomyślał o tym, by się ukryć za jakim drzewem i
stamtąd wyrzucać kamienne pociski w stronę zdradzieckich nieprzyjaciół. Panika i
zamęt ogarnęły orszak dostojników. Kilka przewróconych pojazdów zatarasowało
drogędoszczętnieiprzecięłoucieczkę.Więcprzerażenidygnitarzewyskakiwaliczym
prędzej ze swych wehikułów, przeskakiwali przez trupy i głazy, byle tylko uciec z
przeklętegomiejsca.Większośćpadłapodcelnymistrzałaminapastników,leczpewna
liczbauszłazagładyirazemzpierwsząsetkąprocarzygnaławśmiertelnympopłochu
wstronęprzedniejstraży.
WmiędzyczasiewydałHenrykrozkazy.
DałWolfowipięćdziesięciuhalabardnikówitylużłuczników,asamstanąłnaczele
drugiego oddziału. Dwie grupy miały się posuwać jak najciszej w stronę obalonej
sosnyiznienackanapaśćnapowstańców.
— Pójdziemy szczytami — rzekł. — Czekać mego znaku. Skoro wypalę z
karabinu,rzucićsięnanichiprzygnieśćichdokrawędziwąwozu.Zepchniemyłotrów
nadół.Niechginąwewspólnejmogile.
—Naprzód!—krzyknąłWolf,pociągajączasobąswójoddział.
—Akrólowa?—zapytałsetnikhalabardników.
— Prawda! — przypomniał sobie Henryk i zmarszczył się na myśl, że trzeba
będzie z tych szczupłych kolumn wydzielić odpowiednią ilość ludzi na eskortę dla
królowej.LeczOthezadecydowałainaczej:
—Japójdęzwami.Chcęwidziećjakzwyciężycie.
—Tamkonnosięnieujedzie.
—Więcpójdępieszo—odparłaizgrabniezeskoczyłazwierzchowca.
Pozostawionotedyprzykoniachdwóchżołnierzyiruszonowdrogę.Pochódprzez
szczyty wzniesień nie był łatwy. Krzaki stawały się coraz gęstsze, coraz bardziej
splątane. Nieobciążeni zbrojami łucznicy przeciskali się z łatwością, ale znacznie
gorzejszłohalabardnikom.Ichdługiorężzaczepiałcochwilaogałęzie,ichpancerze
zaczęłyciążyćnieznośniewczasiemozolnejprzeprawy.
Terenpocząłsięgwałtownieobniżać.
— Musimy przejść w bród strumień. Trzeba będzie przenieść królową — rzucił
półgłosem do setnika, który szedł tuż obok. Jednakże koryto górskiego potoku było
suche. Woda pokazywała się tutaj tylko w porze deszczów. Więc niebawem wspinali
siępoprzeciwległymbrzegujaruiwspinalisiębardzodługo.
—Tojużchybaniedaleko?—mruknąłsetnik.
— Tak — odparł Henryk. Zawrócił w stronę królowej, chcąc ją umieścić w
bezpiecznymmiejscu,gdziebyniebyłanarażonanazbłąkanestrzały.Inaglezdumiał
siębardzo.Othewmiędzyczasiezrzuciłazsiebieniewygodnypłaszcz,poleciwszygo
nieść jednemu z żołnierzy. Pozostała tylko w lekkiej szmaragdowej tunice bez
rękawów i podpierała się jakimś mieczem. Zakryte przedtem płaszczem włosy
rozsypały się na jej plecach i tak szła śmiało, rozmawiając wesoło z żołnierzami i
budzączachwytpowszechnyswąodwagą,ajeszczebardziejniezrównanąurodą.
—Królowo.Zarazuderzymy.Musisztutajpozostać.
—Skorotuprzyszłam,pójdęidalej.
—Alebitwatoniespacer.Strzałynieprzebierają—odparłniecierpliwie.
—Więczginę,jeżelimniestrzaładosięgnie.Leczjachcęzwyciężyć,niezginąć.
—Ciszej,miłościwakrólowo.Nieprzyjacielmożeposłyszeć—upomniałsetnik.
Tak rozmawiając, doszli do miejsca, gdzie krzaki się znacznie przerzedziły.
Nadbiegł jeden z łuczników, donosząc, że powstańcy ułożyli się na krawędzi skały
ponadwąwozemistamtąddobijająstrzałamitych,którzyjeszczeniezginęli.
WówczasHenrykzwróciłsiędotrzechrosłychhalabardników:
—Głowąmiodpowieciezażyciekrólowej.Własnymipiersiamimaciejązasłaniać
—powiedziałcicho,leczgroźnie,poczymsampospieszyłnaczołoswejkolumny.
Powstańcy nie spodziewali się napadu. Przepuściwszy straż przednią, wybili
połowę środkowej kolumny i zabawiali się strzelaniem do celu. Cel stanowili ranni
leżącynadniewąwozulubkoniezpołamanyminogami.Przypuszczali,żeniebawem
nadciągniestrażtylna,którejsprawiątakisamkrwawychrzestjaktamtym.
Jakiś młody powstaniec, chcąc mieć lepszy widok, zaczął się posuwać po owej
sośnie, która niby most jaki łączyła oba brzegi wąwozu. Aby pokazać swą odwagę,
przystanął w pół drogi i balansując rękoma w powietrzu, kołysał się lekko ponad
głębokąprzepaścią,ponadszczątkamikrólewskiejkolasy.
Naglerunąłstrzałkarabinowy.
Odważny akrobata zatrzepotał rękoma i ugodzony śmiertelnie, spadł jak kamień.
Jeszcze nie przebrzmiał odgłos strasznego huku, kiedy rozległ się krzyk dwustu
gardzieli i lawina strzał spadła na osłupiałych powstańców. Piąta część ich legła na
miejscutrupem,leczinnizerwalisięnarównenogiipochwycilizałuki.Znówpadły
dwastrzałykarabinowe,apotemzkrzakówwyłoniłsięoddziałżołnierzykrólowej.
Taka sama scena rozgrywała się po drugiej stronie wąwozu, gdzie dowodził
marynarzWolf.
Wówczaszrozumielipowstańcy,żesąotoczeni.Wiedząc,iżlitośćjestzwycięzcom
nieznana,zaczęlisiębronićjaklwy.Poukrywalisięzadrzewamiiosłonięcizgrubsza
razili celnymi strzałami napastujących. Ujrzawszy, że ich pociski trafiają celu, i
pomiarkowawszyzilościwypuszczonychstrzał,żeprzeciwnicynieprzewyższająich
liczbą, ochłonęli z pierwszego przestrachu. Oswoili się też szybko z nieznaną im
dotychczaskanonadąipoczęlisięskupiaćwmałegrupy…
— Będą się chcieli przebić — rzucił setnik, a Henryk przyznał mu słuszność.
Natychmiastteżwydałodpowiednierozkazy,samzaśstrzelałbezustannie,liczącnato,
żeechowystrzałówściągnieGrollmanna,któryprzedniąstrażądowodził.
Wtymmomenciepowstańcyzerwalisiędoataku.Rzucającswójokrzykwojenny,
przebiegli w mgnieniu oka wąską przestrzeń, jaka oba wojska dzieliła, i dopadli
żołnierzy królowej. Zaczęła się walka wręcz. Mąż chwytał męża pod gardło,
obejmowałgowpółstalowymsplotemramion.Nożezabłysływpowietrzu.
Gdyby bitwa miała miejsce w otwartym polu, nie byłaby ani noga z powstańców
uszła pogromu. Taką przewagę dawało żołnierzom królowej dobre uzbrojenie i
znajomość sztuki wojennej wpajana im przez Niemców od roku. Ale w gęstwinie
leśnejtenlubówpowstanieczaszyłsięwkrzakiiprzedzierałsięczymprędzejprzez
linie przeciwników. Zrazu pojedynczo, potem małymi grupkami wyślizgiwali się z
morderczegopierścieniaiznikaliwśródkrzewów.
Nagleodprawegoskrzydładoleciałrozpaczliwygłos:
—Napomoc!Ratujciekrólową!
Henrykzleciłdowództwosetnikowiirazemztrzemażołnierzamipuściłsiępędem
w kierunku, skąd rozbrzmiewał ów krzyk złowrogi. Po drodze przewrócił się kilka
razy,alezrywałsięnatychmiastibiegł,nawołujączasobązabranychżołnierzy…Jak
burzawypadłzgęstwinynamaleńkąpolanę.Jednymspojrzeniemogarnąłpołożenie.
Dziesięciupowstańcówatakowałokrólową,którejjużtylkojedenobrońcapozostał.
Widocznebyło,żechcąOthewziąćżywcemdoniewoli,boniestrzelalidoniejaninie
godziliwniąmieczami. Ogromny wzrostem (jak na wyspiarza) halabardnik, osłaniał
młodą władczynię własnymi piersiami i straszliwym młyńcem swej halabardy
unicestwiałzbliżeniesięnapastników.Dwajinniżołnierzezowejtrójki,którejHenryk
opiekę nad królową powierzył, leżeli bezwładnie na ziemi naszpikowani dosłownie
strzałami.
Ujrzawszy nowych przeciwników, nie zmieszali się powstańcy, nie pierzchli w
rozsypce,lecznatarlinanichzfurią.
Henryk złożył się do strzału, pociągnął za cyngiel. Strzał nie padł jednak. Dłoń
szukająca gorączkowo w kieszeniach nie znalazła ani jednego naboju. Więc porwał
karabin za lufę i rzucił się na karłów. Już dwóch rozciągnął na ziemi, kiedy poczuł
dziwnie przenikliwy ból w ramieniu. Lewa ręka zwisła mu bezwładnie. Wówczas
ogarnął go jakiś szał bojowy. Odrzucił karabin, podniósł szybko z ziemi jakiś miecz
porzuconyizacząłnimrąbaćnaoślep.Czasamitrafiałwpróżnię,awówczaszamach
zrywał mu rękę. Czasami uderzał w zbroję, w nadstawiony oręż, które dźwięk
metalicznywydawał,aniekiedyczuł,żeostrzemieczazagłębiasięwczymśmiękkimi
wtedy słyszał jęk bólu lub wściekłości ugodzonego. Siekąc, tnąc i bodąc sztychem
zawzięcie, przebił się aż do grubego drzewa, pod którym stała królowa. Oparł się
mocno o potężny pień, aby mieć plecy osłonięte, i rzucił wzrokiem na małe
pobojowisko. Zauważył natychmiast, że niebezpieczeństwo wcale nie minęło.
Wprawdzie z dziesięciu powstańców ubyło czterech, ale pozostali obskoczyli ową
trójkę, którą on sam królowej na pomoc przyprowadził i mocno ją nacisnęli. Więc
chciałHenrykpomimoranyprzyjśćswoimzpomocą.Jużsięzerwałdoskoku,kiedy
Otheprzytrzymałagozarękaw.
—Zostańprzymnie!—poprosiłabłagalnymgłosem.—Onimniechcieliporwać.
Patrz,szatęmipodarli,gdysięwydzierałam.
Rzeczywiście delikatna tunika była prawie w strzępach i cudne pączki piersi
kobietywyzierałynazewnątrz.
W tej chwili któryś z żołnierzy królowej zdarł halabardą hełm z głowy setnika
powstańców.
—ToHamilkar!—zawołałaOthe,poznającodrazusynaEgota.
Jej okrzyk zwrócił uwagę młodego wyspiarza. Obrócił się szybko i dopiero teraz
poznał
Henryka,
spomiędzy
znienawidzonych
najeźdźców
najbardziej
znienawidzonego wroga. Poznał tego, który mu wydarł i odebrał na zawsze jego
szczęście,Elizłotowłosą.
Tygrysim skokiem przypadł do marynarza i odbiwszy z łatwością cięcie jego
miecza,pochwyciłprzeciwnikawpół.GdybynieranawlewejręcebyłbyHenrykbez
nadzwyczajnego wysiłku zdusił karła, ale w tych warunkach wynik walki mógł być
bardzo wątpliwy. Szamocąc się z sobą, upadli obaj na murawę. Już z ziemi ujrzał
Henryk, że trzej żołnierze królowej rzucili się do ucieczki ścigani zawzięcie przez
sześciupowstańców.
Ucichłonapolanie.
Othe stała wsparta na mieczu i rozszerzonymi od trwogi oczyma spoglądała na
śmiertelne zapasy dwóch mężczyzn. Tuż u jej stóp leżały trzy trupy wiernych
żołnierzy; nieco dalej cztery ciała napastników pogromionych przez dzielnego
marynarza. Młoda królowa czuła, że powinna przyjść z pomocą marynarzowi, który
skutkiemranyiwyczerpaniasłabnie,leczniebyławstanieruszyćsięzmiejsca.Nogi
jejjakbywziemięwrosły.
A walka dwóch mężów przedłużała się niezwykle. Raz jeden, raz drugi był na
wierzchu i przygniatał przeciwnika. Lecz zmagali się w zupełnym milczeniu.
Patrzącemu z pewnej odległości mogłoby się wydawać, że dla zabawy siłują się ci
dwajmłodzieńcy.
Słońce skryło się już przed chwilą poza odległe wierzchy gór. Tylko zorza
wieczorna rozświetlała półmrok na maleńkiej polance i rzucała krwawe blaski na
pobojowisko. Zaróżowiła blade policzki siedmiu zabitych wojowników, zamigotała
niesamowitym błyskiem na szkliwie martwych oczu i trupy jak gdyby ożyły. Othe
przerażona tym widokiem, zmęczona przedzieraniem się przez szczyty zalesionych
wzniesień, wyczerpana wrażeniami tego dnia, obfitego w wypadki, i oszołomiona
zapachemkrwi…byłabliskaomdlenia.
Nagle Henryk jęknął głośno i z bólu osunął się na wznak. Hamilkar w trakcie
szamotaniaścisnąłmusilniezranioneramię.Marynarzowiśmierćzajrzaławoczy.Tuż
nadswojątwarząujrzałzaciśnięte wargi, zmrużone oczy przeciwnika i cienki sztylet
wysokowzniesiony.Ostatnimwysiłkiemwyrwałprawicę,podbiłniąrękęniosącącios
niezawodnyibłyskawicznymruchempalnąłwnoswyspiarzaściśniętąpięścią.Szybko
wydobył się spod bezwładnego ciała krajowca, obdarzył je na pożegnanie potężnym
kopniakiem i słaniając się, pospieszył do Othe. Lecz siły go opuściły. Ukląkł u nóg
królowejTyrusłaby,wyczerpanyiranny.Jakprzezmgłęujrzał,żeOthesięnad nim
nachyla, że tuli jego głowę do swych piersi, z których zsunęła się tunika w strzępy
podarta.Zdawałomusię,żejakieśwłosypachnącespływająnajegotwarz,żejakieś
słodkie usta muskają jego wargi i oczy. Zaszemrał mu w uchu szept dziękczynny
królowej.
Potem niby przez sen posłyszał chrzęst łamanych gałęzi i głosy nawołujących
halabardników, którzy szukali gorączkowo swej władczyni. Uśmiechnął się słabo i
straciłczucie.
Kiedy się zbudził, leżał na rozłożonych płaszczach żołnierskich. Grollmann
bandażowałmulewąrękę.Wokołopłonęłyliczneogniskaobozowe,anapękachskór
siedzieliOthe,Hansorazgarśćdostojnikówtyreńskich.
Królowa pierwsza spostrzegła, że marynarz, który tak dzielnie walczył w jej
obronie,ocknąłsięzomdlenia.Podeszładońigorącymisłowywyraziłaswąpodziękę.
— Jemu zawdzięczam życie — odezwała się głośno, zwracając głowę w stronę
dworaków.
TerazHanspowstałzkolei.Zkwaśnąminąpodszedłdokolegiipotrząsnąwszymu
rękęwuścisku,rzekłzprzekąsem:
—Lepszyzciebieżołnierzniżwódz.Dałeśsięszpetniezaskoczyć.Gdybymjatu
był!
—Gdybyśtytubył—przerwałamuOthezniezwykłągwałtownością—tojabym
jużnieżyłaitytakże.
—O!Ciekawym,jakimsposobem?
— Ponieważ nie opuściłabym wozu, który głazy zgniotły, a ty byś zginął także,
ponieważjechałbyświerzchemzpewnościątużobok.
— Hu — mruknął Niemiec, odgadując w tych słowach przymówkę, że jego
ustawicznaasystajestOtheniemiła.
— Tak. Tak. Miłościwa królowa dobrze mówi — przytwierdził Sycheus, syn
Hannibala,któryurządnajwyższegosędziegopozaginionymMagoniesprawował.
— Prawdziwie, opieka bogini czuwała nad królową. Nikt inny, tylko Aszera
skłoniła naszą władczynię, by zamieniła strój ze swą towarzyszką i dosiadła
wierzchowca—przychlebiałsięjakiśusłużnydworak.
NatoOthezpowagą:
—Itakteżbyłowistocie.Boginimnieprzestrzegłaprzedzasadzką.
SłowatewielkiewrażenieuczyniłynaobecnychdygnitarzachTyruilotemstrzały
dotarły aż do biwakujących żołnierzy, którzy rozkochali się dzisiaj jak jeden mąż w
pięknejmonarchini.
ZjadliwyuśmiechwypełzłnatłustewargiHansa.Zwyraźnąironiązwróciłsiędo
swejdawnejkochanki:
—Wielkaszkoda,miłościwakrólowo,żeodebrawszytakdokładneostrzeżenieod
bogini,nieostrzegłaśteżnawzajemHenrykaoczyhającejzasadce.Niebyłobyzginęło
tylu dzielnych poddanych twoich, nie padłby mój towarzysz Wolf. Wielka szkoda,
zaiste!
Othezmierzyłamówiącegowzgardliwymspojrzeniemizwracającsięwyłączniedo
swegootoczenia,rzekłapewnymgłosem:
— Kiedy przejeżdżaliśmy przez las bambusowy, usłyszałam w duszy jakiś głos
tajemniczy: — Opuść wóz i przesiądź się na konia. — Ten głos nie dał mi spokoju,
dopóki polecenia nie wykonałam. Widzę z tego, że bogini czuwała nade mną i
zachowała mnie przy życiu, abym dla jej chwały nad wami panowała. O wojsku nie
myślałam zupełnie. Sądziłam, że najwyższy dowódca zabezpieczył przeprawę przez
zdradzieckie wąwozy i rozstawił warty wzdłuż drogi. Sądziłam, że roztropnemu
wodzowi nie trzeba ostrzeżeń ni przeczuć, gdyż prosta przezorność nakazywała
obsadzićparówjużprzednasząrannąpodróżądoZatokiPereł.Mniemałamtakże,że
wódzpowiniensięznajdowaćwczasiepochoduprzywojskuikierowaćnim.
—Jakożywo!—bąknąłSycheus-sędzia.
Hans udał, że nie słyszał zupełnie wyraźnych aluzji do swej osoby i zaczął czym
prędzejzinnejbeczki:
—Ostatecznienieoni,leczmyśmyzwyciężyli.Naszestratyniesąteżtakwielkie.
— Ba! Stu dwudziestu ludzi zginęło, drugie tyle rannych — mruknął ktoś z
dworaków.
—Toprawda,leczpowstańcówtakżewielepadło.
— Naliczono nieżywych sześćdziesięciu dwóch, a czterdziestu dwóch rannych
mamywłykach—odezwałsięznówzwolennikścisłychliczbidokładnejstatystyki.
—Niewiadomojeszcze,iluichkonawśródgęstwyleśnej.
Henrykprzypomniałsobie,żeHanscośmówiłośmierciWolfa.
—GdzieWolf?—spytał.
—Tam—odparłHans,wskazującwkierunkuodległegonamiotu.
—Biedak!Jeszczedzisiejszegorankażartowaliśmywesoło.Nieprzypuszczał,żeu
schyłkudniaodejdzieodnasnazawsze…Siedemstrzałgougodziło.
—Biedak!Dobrybyłzniegokolega.
— Tak, tak. Znowu jeden ubył — westchnął Niemiec i zaczął liczyć: —
Osiemnastu nas wówczas było w szalupie, kiedyśmyruszylinaowąwyspękoralową
po słodką wodę i kiedy Emden, uciekając przed brytyjskimi torpedowcami, zostawił
nas na pastwę losu. Tak, bracie. Porucznik i siedemnastu chłopa. Porucznik i Joseph
przypłacili życiem tę straszną drogę. Zostało nas szesnastu. Trzech wymordowano
podczaswalkwświątyni.DziśznowuWolf.UbywanasHenryku,ubywa.
—Trzynastkazawszeferalna.Miejmynadzieję,żewdwunastuszczęśliwiewyspę
opuścimy.
Wtejchwilisetnikzbliżyłsiędorozmawiających.
— Wszystko gotowe — zameldował. — Jeńców opatrzono, aby przetrzymali
badania.
Hanspodniósłsięzmiejsca.
—Odchodzisz?
— Idę przesłuchać jeńców, Henryku. Może i ty królowo raczysz być przy tym
obecna?
Othewzdrygnęłasięnagle:
—Dośćmiałamdzisiajkrwawychwidoków.
— Powiedz mi jeszcze — spytał Henryk — czy wzięliście do niewoli jakiego
setnika?
—Setnika?Nie.Całastarszyznatoczterechdziesiętników.No,idęjuż.
Skoro Hans odszedł i Grollmann ciekawy widoku egzekucji za nim pospieszył,
Othepochyliłasięnadleżącym:
—MiałeśnamyślisynaEgota?—rzekła.
—Tak.Cosięznimstało?Przecieżmojeuderzenieniemogłogozabić.
—Twójciosogłuszyłgonieco.Zaledwieomdlałeś,Hamilkarzerwałsięzziemi;z
zakrwawioną wprawdzie twarzą, lecz silny i zdolny do dalszej walki, zaczął się
rozglądać dokoła. Już się zlękłam, że zechce cię dobić, kiedy nadbiegli moi
halabardnicy; uciekł więc czym prędzej. Mrok zapadający osłonił go przed pogonią.
Myślałam też początkowo, że schwytano go i że zdarł sobie oznaki wodza, aby ujść
większej kary. Ale nie!… Widziałam wszystkich czterdziestu dwu jeńców. Nie masz
gomiędzynimi.
—Todobrze.Cieszęsię,żeumknął.
—Cieszyszsię?Niepojmuję.Przecieżniewielebrakowało,abyłbyśzginąłzjego
ręki.
— Bitwa bitwą, zaś uznanie dla dzielności przeciwnika co innego. Zresztą to
bardzonieszczęśliwyczłowiek.OnnaprawdękochałEli.
Młodawyspiarkapatrzyłaisłuchałazdumiona.Tegorodzajurycerskośćobcabyła
tyreńczykom. Więc w milczeniu spoglądała na marynarza, a ujrzawszy, że jego
powiekisięprzymykająjakbydosnu,rzekłacicho:
—Odpocznijsobie.Rozmowamęczycięzapewne.—Pieszczotliwymmuśnięciem
małejdłonipogładziłaczołorannego.JejdobroćtakujęłazaserceHenryka,żeodparł
zniekłamanymzapałem:
—Zkiminnymrozmowamożebymniemęczyła,lecznieztobą,królowo.
Wówczas Othe pochyliła się jeszcze bardziej nad leżącym i zaczęła mówić
cichuteńko:
— Zawdzięczam ci życie i o tym nie zapomnę nigdy. Aby zaś dać dowód mej
życzliwości, dam ci jedną radę tymczasem. Wiem, że miłujesz swą małżonkę i nie
przeżyłbyśtego,iżbydoinnegomiałanależeć.Więcstrzeżjejjakźrenicyoka.Strzeż
jejzwłaszczawświętąnocAszery,odktórejdzielinasledwiedniczternaście.Pomnij,
żewtęnocrozwiązująsięślubykapłańskieiwęzłymałżeńskie.Wtęjednąnoc!
Henrykoniemiałzupełnie.
—Kto?—zdołałwreszciewybełkotaćpodłuższejchwiliuciążliwejciszy.
— On! — odparła Othe równie krótko. Nie wymieniła niczyjego imienia, lecz
zrozumieli się oboje doskonale i długi czas trwało ciężkie milczenie. Potem królowa
podniosłasięzmiejsca.
— Jeśli ci życie miłe, zapomnij kto cię ostrzegał — rzuciła na pożegnanie. — A
teraz prześpij się i odpocznij. Ja spać nie mogę. Wciąż widzę przed oczyma złotą
koronę, którą głaz wtłoczył aż do mózgu w głowę mej kochanej towarzyszki i
przyjaciółki…Och!Wciążwidzęjejmłodeciałozmiażdżoneohydnie.
Othe przysłoniła dłońmi oczy, jak gdyby się chciała w ten sposób zasłonić przed
strasznymwidokiem,któryutknąłgłębokowjejpamięci.
Wreszcie ocknęła się ze smętnych rozmyślań. Opuściła ręce i wówczas ujrzał
Henrykdwiewielkiełzywjejoczach.Chciał rzec coś na pocieszenie, ale uprzedziła
go,mówiącpospiesznie:
—Spij,mójdzielnyrycerzu!NiechajcisięprzyśnitwojasłodkaEli.
A kiedy młoda królowa zasiadła z powrotem na pęku skór, jaki dla niej ułożono
obok namiotu i kiedy Henryk przymknął oczy znużone, aby zasnąć, rozdarł ciszę
nocną ryk straszny. Ryk przeszedł w wycie ponure, bolesne. To Hans rozpoczął
przesłuchiwaniejeńcówwedługwłasnejmetody.Pomimożenamiejscekaźniobrano
łąkę dość odległą od obozu, jęki torturowanych powstańców dochodziły wyraźnie aż
donamiotukrólowej.
Nawschodziezaczynałoszarzeć.
RozdziałIII
POWSTAŃCY
Nocbyłaciemna.
Gęste zwały chmur zakryły miesiąc srebrzysty. Za to ogień wiatrem podsycany
trzaskał wesoło. Krwawe jęzory płomieni wyskakiwały w górę lub targnięte
podmuchem kołysały się w tę czy w ową stronę i jasno oświetlały wysunięty cypel
górskiej doliny. Cypel ten wrzynał się ostro pomiędzy prostopadłe prawie skały,
których szczyty ginęły w mrokach nocy. Sama zaś dolina opadała w miarę oddalania
się od ściany górskiej, rozszerzała się coraz bardziej, granicząc z drugiej strony z
gęstymborem.
Poza trzaskaniem ognia, poza szumem wiatru nie było innych szmerów ni
szelestów. Można by sądzić, że żywego ducha nie ma w dolinie, taka cisza w krąg
panowała. Ale gdy wzmogły się podmuchy wichru i rozjaśniły ledwie tlejące tu i
ówdzieogniska,widaćbyłolicznepostacieżołnierskiepogrążonewgłębokimśnie…
Przy wielkim ognisku, jakie płonęło u stóp ściany skalnej, leżało dwóch mężów
sędziwych i sfora psów. Wierne, poczciwe zwierzęta spały smacznie, lecz czujnie. I
niebawem jeden z nich podniósł łeb, na karku towarzysza dotychczas spoczywający,
nastawiłuszy,ogonwyprężyłiwarknąłkrótko.
Wysoko ponad głowami odpoczywających mężów, u wylotu czarnej czeluści
jaskinizamajaczyłabiałapostaćniewieścia.Wblaskachogniskawidaćbyło,żejasne
zjawiskowpatrujesięciekawiewdółioczyrękąprzedrażącymświatłemzasłania.
— Cicho, pieski. To swój — rzekł jeden z mężów srebrnowłosych i poklepał
grzbietnajbliższegobrytana.Potemzłożyłdłoniewtrąbkęprzyustach.
—Cośchciała?—zawołał.
—Panipyta,czyludzieHamilkarowiwrócili?
—Jeszczenie.
—Awieścijakiesą?
—Nicdotejpory.
—Dobrze,powiem.
Białasylwetkazniknęławczarnejotchłanipieczary.
Pytanie rzucone przez służebną rozbudziło chęć rozmowy u czuwających mężów.
Starszyznich,dorzuciwszydwiegałęziedoognia,zagadnąłtowarzysza:
—Czycięniepokoi,cnyMagonie,długanieobecnośćHamilkara?
— Nie, drogi przyjacielu — odparł zapytany. — Droga długa, a wrogów pełno.
Młodzieniec musi okrążać stepy i miejsca odkryte, musi się przekradać z dżungli do
górskichlasów,aprzeztonadkładadrogi.
— Jednakże coś zbyt długo go tym razem nie widać. Lękam się, czy ich jakie
nieszczęścieniespotkało.
— Zbądź obaw, dostojny Hazdrubalu. Syn Egota chytrym jest wodzem. To lew i
wążwjednejosobie.
—Itoprawda,żechytrywpotrzebie.Byłbyzniegodobranymałżonekdlanaszej
mężnejdziewicy.Nierazotymmyślałem.
—Tak,tak.Jednakżeonazamierzapodobnozostaćkapłankąbogini,skorokrajod
najeźdźcówuwolni.
Zamilkliobajnadłuższąchwilę.
Łakome płomienie, otrzymawszy nowy pęk gałęzi, przycichły na chwilę jakby
przytłumione, aby niebawem tym wyżej wystrzelić. Z hukiem i trzaskiem pożerały
świeżą,niezbytjeszczesuchąstrawę.
Zasłuchalisięmężowiewpogwarkęognia.Zadumalisięgłęboko,wspominającw
duszy dawne, dobre czasy. Ten ogień na myśl im przywiódł opuszczone ogniska
domowezdeptanestopąOlbrzymów-przybłędów.Przyszłaimnamyślzbezczeszczona
świątynia,zagrabionemienie,wydartepałaceiżonypohańbione.
WreszcieMagonwestchnąłtakżałośnie,żeHazdrubalzwanStarszymspojrzałnań
zserdecznymwspółczuciem:
—Oniejrozmyślasz,bracie?—spytał…
—Oniej!
—Maszjakienowewieści?
—Bodajbymichniemiałraczej.
—Mów!Słowaniosąulgęzbolałemusercu.
Magon, który miał przydomek Sprawiedliwego i urząd najwyższego sędziego za
rządów arcykapłana sprawował, westchnął powtórnie, a potem złamanym głosem
zaczął:
—Odostatnichdwóchzbiegówzmiastasłyszałem,żeDidochodziciężarna.Och!
… — Czegośmy doczekali!… Nasze żony będą hodować pomiot tych łotrów
przeklętych.
— Któryż z nią żyje? — zapytał Hazdrubal nie dlatego, by zaspokoić ciekawość,
leczabyzająćuwagęprzyjacielaopowiadaniemiprzerwaćjegobolesnenarzekania.
— Ten największy, najmocniejszy. Kiedy Hamilkar robił samotrzeć zuchwałą
wycieczkędomiasta,prosiłemgo,bymniepomścił,jeślizdoła.Wróciwszy,mówiłmi,
że kolos, ugodzony jego strzałą w twarz, runął na wznak. Myślałem więc, że łotr
poniósłsprawiedliwąkarę…Niestety!…
—Chybił?…Hamilkar,najlepszystrzelecmiałbychybić?!
— Nie chybił, ale i nie zabił. Dowiaduję się właśnie, że tylko oko postradał
ciemiężcamejmałżonki.
—BiednaDido!
—Biedaczka!Miaławłosymiękkienibypuchnajdelikatniejszy,pachnące,barwy
szarego kamienia. Śpiewała mi słodkie pieśni, tkała sama odzież zwinnymi palcami.
Jakodzwonkasrebrnegogłosik,drżący,cieniutki,dźwięczałjejśmiechwmympałacu
od świtu do wieczora. Przecudny śmiech dziecka beztroskiego, śmiech młodziutkiej,
szczęśliwejmężatki…Aczasem,kiedyzmęczonysądzeniemzbrodniludzkich,waśni
sąsiedzkich lub rodzinnych sporów wróciłem do swej komnaty i ciężko upadłem na
ławę,przychodziładomniecichojakptaszek.Wówczassięnieśmiała,leczkładłaswe
maleńkie, chłodne dłonie na moje pałające policzki… A dzisiaj?… O, wolej bym ją
widział na marach!… Tak, Hazdrubalu. Jakże szczęśliwy ty jesteś, że twa zacna
małżonka nie doczekała dni klęski i pohańbienia. Jakże jesteś szczęśliwy!… Jakże
nędznylosmiprzypadł!…
CośjakbyszlochniemęskiwstrząsnęłopiersiamiMagona…
Hazdrubalnieomieszkałprzyjacielapocieszać.Uścisnąłmuramięwspółczująco:
—Nierozpaczaj,przyjacielu.Nieciebiejednegodotknęłonieszczęście.Są,którzy
więcejcierpią.Są,którychsroższeciosyugodziły…
— Sroższe?… Co mówisz! Małoż jeszcze, że mi żonę wydarli i dom. Małoż
jeszcze,żerękęstraciłem—odparł,wskazującjedynądłoniąnauciętykikut.
—Ajednak…są…ChoćbySyfax.
—Syfax?…—powtórzyłMagonbezwiednie,atamtenciągnąłrzeczdalej:
—Widzisz,Didopozostałaciwiernawsercu.Jązniewolonowbrewwoli.AOthe?
… Othe zdradziła męża i kraj w ręce wrogów podała. Za to dziś ma najwyższą
godność, niewiasta przeklęta. Cięższą jest tedy dola Syfaxa, gdy to rozpamiętywa…
Poza tym Syfax brata stracił jedynego. Zmarł świątobliwy arcykapłan, nie mogąc
przebolećpohańbieniaswegoludu.
—Tak…Toprawda.
Iznówzagłębilisięobajwżałosnychwspomnieniach.
Wtem jeden z psów warknął groźnie… Zerwał się, najeżył grzbiet od grubego
karkuażdokońcaogona.Potemszczeknąłraz,drugi,trzeci,zwracającmokrynosw
stronęboru,któryprzytykałdodrugiegokońcadoliny.Kilkabrytanówposzłowjego
ślady, a potem, jakby na dany znak, pobiegły wszystkie w kierunku drzew i ujadały
wścieklepodrodze.Zarżałkońjedenidrugizestadapasącegosiępodlasem.Słychać
byłogłosynawołującychsięwartowników…
Wrzawa napełniła cichą, uśpioną dolinę i zbudziła licznych wojowników, którzy
spali dokoła wygasłych ognisk. Ten lub ów zerwał się na nogi. Ten czy ów ziewnął
leniwieiznowuległnaniewybredneposłanietraw…
Potemnadbiegłłucznik,donosząc,iżprzybyłjeździeczoddziałuHamilkarowego.
— Dajcież go tutaj! — zakrzyknął Magon, zapomniawszy od razu o swym
serdecznymbólu…
Wwejściudojaskinipojawiłasiępowtórniebiałazjawaispytałaowieści.
—Powiedz,żewłaśnieprzybyłgoniecodsynaEgotowego—rzuciłjejHazdrubal
wodpowiedzi.
Czujne brytany powróciły gromadą do ogniska, oczekując pochwał za swój
znakomitywęch.Strażeprzywiodłyzmęczonegojeźdźca.Posilałsiępospiesznie,aby
być gotowy do opowiadania, skoro nadejdzie… Ona! Zbliżyło się też sześciu
obudzonych dziesiętników żądnych posłyszenia nowin. Stanęli w przyzwoitej
odległości od dwóch dostojnych mężów i czekali cierpliwie, aż przybysz zacznie
opowiadanie…
Nagle u wylotu wysoko położonej jaskini zamigotały jakiejś światełka, zrazu
niewyraźne, lecz szybko rosnące. Potem stanęły tam dwie służebne biało odziane.
Każda z nich dzierżyła w dłoni dużą pochodnię, której blaski rozjaśniały dokładnie
wejście do pieczary. W pewnej chwili obie niewiasty pochyliły nisko głowy. Na ten
znak zgięły się pokornie twarde, żołnierskie karki dziesiętników, a goniec odrzucił
czym prędzej resztki strawy i złamał się w pół w niskim pokłonie. Wszystkie psy
zerwałysięzziemiipodwinąwszypodsiebieogony,odsunęłysiędalekoodogniska,
pomrukująctrwożnie…
A tam, wysoko, pomiędzy dwiema służebnymi stanęła szczupła, niewieścia
sylwetka.Kobieta,któratakirespektuwojownikówwbojachrocznychzahartowanych
wywołała,miałanasobiedługąlśniąca,aczarniejsząniżhebanszatę;wdłonitrzymała
srebrnyłańcuszekprzytwierdzonydoobrożymłodejpantery.Potężnyzwierzzwietrzył
odrazubliskośćznanychsobiepsów,aosądziwszy,żeoddaliłysięnaodległośćdość
przyzwoitą,machnąłwzgardliwiemuskularnymogonem.
Dwie służebne ruszyły przodem, oświecając drogę. Dopiero teraz, w blasku
pochodni, można było dostrzec, że na wysokości owej jaskini biegnie wąziuteńka
pozioma galeryjka, a od jej końca spływają karkołomne schody, z grubsza w skale
wyciosane.
Czarno ubrana niewiasta zeszła powoli, majestatycznym krokiem, na dół, a
pozdrowiwszy dwóch starców, usiadła na pniaku okrytym skórą lamparcią. Pantera
przywarowała przy jej nogach i szparki zjadliwych oczu utkwiła w gońcu, który z
drżeniem łydek przybliżył się do ogniska, stosownie do otrzymanego rozkazu.
Obecność silnego drapieżnika i widok tajemniczej władczyni, która twarz czarnym
szalemprzysłaniała,pozbawiłymężnegozresztążołdakaodwagiitakgozbiłyztropu,
że w bardzo niejasnych słowach rozpoczął swą opowieść o napadzie na wojska
królowejwwąwoziekołoBiałejBramy.
Słuchałagodługoicierpliwie.Potemzaczęłastawiaćpytania:
—WięcHamilkar,wództwójjestranny?
—Nieranny,leczpotłuczonsrodze.Nosmaprawiezłamany.
—Nos?…No,togłupstwo.Ilustraciliśmyludzi?
—Pobitwiebyłozliczenietych,którzypozostali.Brakowałonaszychstupiętnastu,
ale tamtych zginęło trzy razy tyle. Rozgromiliśmy dwie seciny procarzy i osiem
dziesiątekkonnychgwardzistów.
—AOthe,którasięmienibyćkrólową,uszła,powiadasz?
— Myśleliśmy, że zginęła, bo wóz jej strzaskaliśmy głazami, ale ci z naszych,
którzy powrócili z niewoli najeźdźców, klną się, że widzieli ją własnymi oczyma.
Niepojętetozgoła,jakmogłaujśćcało.
— Nie rozumiem, co powiadasz. Więc zagarnięci przez nieprzyjaciół żołnierze
zdołaliucieczniewoli?
— Puszczono ich wolno, dostojna pani — odparł goniec z bolesnym
westchnieniem.
—Jakżeto?…Chybaichokaleczonookrutnie?
—Uciętokażdemuprawicę.
Hazdrubal zasłonił oczy, a stojący nieopodal dziesiętnicy wydali okrzyk zgrozy i
wściekłości.Dłuższąchwilęciszyprzerwałaczarnawładczyni:
—Aztychpsówprzeklętychżadenniezginął?
—Boginisprawiła…—odparłzzapałemgoniec—żejedenznichpadłprzeszyty
licznymi strzałami, a drugi też się pewnie z ran nie wyliże. Z drugim walczył sam
wódziodniegouderzeniewtwarzotrzymał.
—DzielnyHamilkar!—wtrąciłHazdrubal.
—Niechżyjenaszwódz!—huknęlidziesiętnicyośmielenitymisłowami.Kobieta
milczała. Ani jednym słowem nie pochwaliła dotychczas nikogo. Potem, uciszywszy
wiwatyruchemręki,spytałajeszcze:
—Kiedyżwojskotunadciągnie?
—Żetylkoichniewidać.Wozyzrannymiprzywlokąsiępóźniej.
—Maszjeszczejakąnowinę?
—Wszystkojużpowiedziałem,dostojnapani…Ach!…Byłbymzapomniał.
—Cóżtakiego?
—ZdobyliśmynazabitymOlbrzymiejegobroń,któramiotapioruny.
—Co?
— Tak jest. Wygląda to niby rura żelazna w drewno oprawiona. Wódz nasz,
Hamilkar,przewiesiłsobieowązdobyczprzezplecyiwieziejątutaj.
—Tomisiępodoba!—zawołałakobietazzapałem,apochwilidodała:—Teraz
idźspocznij,bownetznowuruszyciewpole.
Goniec skłonił się bardzo nisko i nie spuszczając z oka pantery, zaczął się wolno
cofać aż do miejsca, gdzie stali dziesiętnicy. Ci wzięli go zaraz między siebie i
powiedlidoswegonamiotu,wypytującpodrodzeoszczegóływalki,opoległychlub
rannychkolegówiokontuzjeukochanegowodza.
Dwie godziny później nadciągnął Hamilkar ze swym oddziałem. Ruch, rwetes,
wrzawa i zamęt zapanowały w spokojnej dolinie. Żołnierze powracający z wyprawy
witali się serdecznie z towarzyszami, których rozkazy przywódców zatrzymały w
górach dla ochrony zgromadzonych w kotlinie wielkich składów żywności i broni.
Zmęczeniwojownicyrzucalisięnaziemię,rozdmuchiwaliniewygasłejeszczeogniska
lub zakładali szybko i sprawnie nowe. Głośny gwar obozowy przerwał sen nawet
największymśpiochom.Więcobudzenipodczołgiwalisiędonajbliższegoognista,by
wziąćudziałwpogawędceżołnierskiej.
Tymczasem przy ognisku pod skałą zebrali się przywódcy powstańców. Więc
opróczHazdrubala,Magonaitajemniczejniewiastyprzysiadłodokołapłonącegostosu
dwóchsetnikówinajstarszyrangądowódca,Hamilkar,synEgota.Młodyrycerzmiał
twarzzabandażowanąopaskąpoprzeczniebiegnącą,takżewidaćbyłojegobłyszczące
zapałemoczyiwargizaciskającesięczęstoaszczelnie,cojestodznakąstanowczości,
energiiiuporu.
Popierwszychpowitaniachizapytaniach,przemówiłsynEgota:
—Tużprzedobozemspotkałemnaszychwywiadowcówzmiasta.
—Gdzieżoni?—spytałazożywieniemczarnoubrananiewiasta.
—Jużichwysłałemnanowąrobotę.
—Toszkoda.Chciałamusłyszeć…
—Niemartwsię,Sofo—przerwałmłodzieniec—wszystkociwierniepowtórzę.
OtóżnapadnaorszakkrólowejwywołałwTyrzewielkieporuszenie.Zdrugiejstrony
Olbrzymy nie zasypiają sprawy i głoszą wszem wobec, że Othe znajduje się pod
szczególną opieką bogini, która ją ostrzegła o zasadzce i skłoniła do opuszczenia
kolasy na krótko przed naszym atakiem. Zabitemu koledze urządzili przybysze
wspaniałypogrzeb.Całewojskownimwzięłoudział.
—Ztąswojąkrólowąnaczele.
—Nie.Othezostaławdomu.
— O?… To mi nowina! — wykrzykiwali na przemian obaj starzy mężowie,
Hamilkarzaściągnąłdalej.
— Sycheus, który po tobie urząd sędziowski sprawuje, cny Magonie, miał się
wyrazić, że skoro tylko okręt będzie gotowy, królowa obdarzy wolnością wszystkich
więźniów,którychniezazbrodniepospoliteskazano.
—No.No.DziwnakobietataOthe.
— I dzielna. Zaraz ją poznałem na tej pamiętnej dla mnie polance i skrzyknąłem
ludzi, by ją brać żywcem. Wówczas zaczęła wywijać mieczem tak skutecznie, że
dwóch moich żołnierzy cięła przez ręce, na szczęście lekko. Żebyście widzieli, jak
pięknabyławtejchwili!Staławzielonejtunice,zrozwianymwłosem,zobnażonym
mieczemwdłoni.Oczyjejbłyszczałynibydwaszafiry,austa…
— Także ci się spodobała? — spytała Sofo stłumionym głosem, przerywając
młodzieńcowilitaniępochwał.SynEgotazmieszałsięniecoizarazrozmowęnainne
tematyobrócił.
—Najważniejszejnowinyjeszczewamniepowiedziałem.
—Cóżtakiego?
Hamilkar pochylił się trochę i przyciszył głos, jakby w obawie, że leżący przy
dalszychogniskachżołnierzeposłyszećmogą.
— Otóż słuchajcie. Dowódca Olbrzymów, rozwścieczony porażką w wąwozie,
postanowiłsięznamiostatecznierozprawić.Wtymcelupowołanopodbrońnowych
tysiącmłodzieńców,którzyćwiczącałymidniamipodmuramimiasta.Wkilkadnipo
świętej nocy, mają wszystkie wojska ruszyć szeroką ławą i przeszukać całą wyspę
wzdłużiwszerz.Jużwiedząotejnaszejkryjówce.
—Wiedzą?—zawołałHazdrubalzniemałymprzestrachem.
—Tak.Trzechnaszychludzinieprzetrzymałotortur,jakieimtenpiespobitwieu
BiałejBramyzadał.Tychwłaśniezatrzymanowniewoli.Mająprzyrzeczonąwolnośći
życie,jeżeliichtutajzaprowadzą.
—Odkogowiesz?
— Od niego. Olbrzymy mają do niego wielkie zaufanie. Mianowali go dowódcą
nadtrzemasetkamiłucznikówibierzeudziałwnaradach.
—DzielnyNitar!—rzekłMagon,aHazdrubaldodał:
— Śmiały człowiek. Toż psom by go na pożarcie rzucili, gdyby się domyślali,
jakimonimjestprzyjacielem.Tak…Tak.Więcchcąnastuwybrać,jakmłodeptakiz
gniazda,powiadasz.
—Tylko,żemyniebędziemyczekać.Zdziwiąsię,jakznajdąwdolinietylkoznaki
postarychogniskach.
—Hm.Hm.Dużomająwojskawobecnejchwili?…Słyszeliśmy,żeśmocwytępił
wwąwozie.
— Mniej niżby dusza pragnęła, ale zawsze coś ich tam padło. Myślę, że dwie do
trzech setek zostało na placu. Nitar oblicza siły królowej na pięć tysięcy żołnierzy,
liczącwtonowozaciągniętytysiąc.
— Oj, dużo, dużo! Toć ich wypada dziesięciu na jednego naszego. Co innego
zasadzki,napady,acoinnegobitwawotwartympolu.Niezdzierżymy…—narzekał
ostrożnyzawszeHazdrubal.LeczwtejchwiliSofoskoczyłanarównenogi.Zerwała
rękązasłonęztwarzyizaczęłamówićszybko,gorączkowo:
— A po cóż im mamy dawać pole? Skoro oni w tę stronę wyspy, to my na drugi
koniec. Pojedynczo, po dwóch, po trzech, prześlizgniemy się lasami i przez dżungle,
przeciśniemy się przez ich szeregi. Kiedy oni dotrą tutaj, my zajmiemy miasto
pozbawionezałogi…
—Sofo,Sofo!Czymyślisz,żeonimiastobezbronnepozostawią?
— Skoro chcą iść całą szerokością wyspy, niewiele wojska będą mogli w Tyrze
załogązostawić,awówczasmybędziemygórą.
—Wpięćsetekżołnierzychceszzdobywaćmury?
— Na cóż mury zdobywać? Poprowadzę oddział tym podziemnym gankiem,
którymprzedrokiemwiodłamciebie,Magonie.Choćbynawetpóźniejprzyszłocofnąć
się z miasta przed przeważającymi siłami, to chwilowe zajęcie przysporzy nam
zwolenników. Zabierzemy broń, zabierzemy ze sobą młodzież zdolną do noszenia
oręża.Zresztą,ktowie,jakbędzie…Możeludsięcałyzanamiopowieiniepuścimy
miastawięcejzręki?
—Dobrzemówi,jakożywo!—zawołałHamilkar,któregozuchwałyplandzielnej
dziewczyny olśnił w jednej chwili. Dwaj setnicy, dotychczas w milczeniu się
przysłuchujący, potakiwali z zapałem. Nawet Magon się wahać przestał. Jeden tylko
Hazdrubalcoraztonoweprzewidywałtrudności,ażwreszcieumilkłprzegadanyprzez
większośćobradujących.Sofozabrałagłosznowu:
—Kiedymająwyruszyćnanas?
—Nitarprzypuszcza,żewsiedemdodziesięciudnipoświętejnocy.
—AdoświętaAszery,miłośćrozdającej,dzielinastylkoczterydni.
— Lecz co będzie, jeśli się rozmyślą? Pod wpływem świeżej porażki w wąwozie
uradzili i postanowili obławę na nas. Przez ten czas mogli ochłonąć i pomyśleli, że
bezpieczniejsiedziećwmieścieipostaremuwojnęprowadzić.
Sofozaśmiałasiętakdziwnie,że jakiś dreszcz trwogi przeniknął wszystkich. Nie
ustającwśmiechu,mówiławolnoadobitnie:
— Nie bójcie się. Już oni ochłoną z zapalczywości, ale jeszcze bardziej będą
zaciekli.Jawtym.Niezapomnijcie,żeodtejwyprawyprzedzielanasświętanoc.
—Toicóż?
— To bardzo wiele znaczy. W noc bogini całe miasto wylega na brzegi świętego
jeziora. Tysiące ludzi zapełnia las przyległy. W tym mrowiu ludzkim mogę się i ja
znaleźć, i moi ludzie, i pantera. Cha cha cha! Nasze piękne dziewczęta podobają się
przybyszom.Jużtamżadenniepominiesposobności,zwłaszczażewtęnocmusiim
byćkażdaniewiastapowolna…Możesięwięcpomiędzytylomatrafićjednalubdruga
zarażonatrądem.
— Trądem?! — szepnął Hazdrubal i naraz wszyscy mężczyźni zaczęli szeptać
niezawodnezaklęcia,abyniebacznesłowaniesprowadziłyduchaprzeklętejzarazy.A
Sofośmiałasięwciąż,corazciszej,corazzjadliwiej:
—Wybrałamjużtrzydziewczyny.Chachacha!Jakieładnedziewczyny!Dopiero
początekchorobyprzechodzą.Plamprawienieznać,zresztąwlesiejestciemno.Cha
cha cha. Moje wybranki cieszą się już na tę chwilę. Nudno im w Kotlinie Powolnej
Śmiercipomiędzykonającymi.Swojądrogą,żetamstraszno.
WmiaręjakSofomówiłatesłowa,wszyscymężczyźnibledliijęlisięniecoodniej
odsuwać.WreszcieHazdrubalprzemówiłzdrżeniemłydek:
—Nieszczęsna!…Tyśtambyła?
— Byłam. Kilka razy byłam. Przecież nie wchodziłam do środka, jeno ze skał
prowadziłam rozmowę. Boicie się, że tu chorobę przyniosłam? Cha cha cha. Wy,
mężowie, się lękacie? Ja nie. Nie lękam się wcale. Będzie, jak bogini zechce. Wy
myślicie, że ja pozwolę tym łotrom odjechać nawą, której budowa na ukończeniu?
Żeby nam tu przywieźli więcej morderców, gwałcicieli, rabusiów? Nie! Nic z tego!
Żaden z nich nie odejdzie. Tu zginą! Tu, gdzie zbrodnie popełnili. Pomszczę kraj i
swojązniewagę…—tugłosjejstałsięsyczącyistraszny.—Jegopierwszegotrądem
zarażę!Jego!
—Kogo?Któregoznich?
—Tego,któryżyjezEli,Tobiasowącórą.
Nastało długie milczenie; hen, w dali, na czarnym niby heban niebie, zamigotała
jasna kreska błyskawicy. Pantera dźwignęła lekko swój łeb spłaszczony i wydała
głuchy pomruk. Sofo pochyliła się, przytuliła swą bladą twarzyczkę do skóry
drapieżnika:
—Dobrydlanasznak,kiedyGuruzła—rzekła.
Na aksamitnym tle kopuły niebieskiej zajaśniał znowu żółtawy gzygzak. Ogniska
przygasły zupełnie. Oczom, światłem błyskawicy oślepionym na chwilę, wydała się
noc tym czarniejsza, tym bardziej ponura. A w tych ciemnościach, niby dwa
rozżarzonewęgielkimigotałypodłużneślepiapantery.
Gdzieś spoza grzbietów górskich przypłynął stłumiony odgłos huczącego w dali
gromu.Silnypodmuchwichruwionąłnaglewtwarzesiedzących.
Burzanadchodziła…
RozdziałIV
TRĄD
Wyścigi pływackie niewiast nie były zajmujące w tym roku. Cztery najlepsze
ubiegłoroczne zawodniczki nie brały w nich udziału, każda z innej przyczyny.
Płomiennowłosej Othe nie pozwalała na to powaga królewska, znana z wesołości i
srebrzystego śmiechu Dido była w ciąży, zielonooka Sofo znikła przed rokiem bez
śladu i jak ogólnie przypuszczano zginęła w czasie pamiętnych walk w świątyni, a
Eli… złotowłosa Eli nie stawiła się do zawodów z niewiadomej przyczyny. Jej
nieobecność nie uszła też uwagi przywódcy marynarzy, który wprost zapytał o to
kolegę:
— Moja żona czuła się źle, wobec czego pozostała w domu, — odparł Henryk,
kładącwidocznynacisknasłowamojażona.
Hanszauważyłtoiwybuchnąłśmiechem:
—Żona,żona—przedrzeźniał.—Każdyznasmatutajtaką„żonę”.Wstydźsię,
stary. Eryk przyprowadził swoją Dido na dzisiejszą uroczystość. Müller także jest
liberalnyiprzestrzegazwyczajówmiejscowych.Aty?
Henrykprzypomniałsobieostrzeżeniekrólowej.Zmarszczyłbrwiiwpijającwzrok
woczyNiemca,zapytałznacząco:
—Czycinatymzależy,bymposzedłwśladyMülleraiEryka?
Hanswsadziłręcedokieszeni,wytrzymałspokojniewzrokkolegi.
—Agdybyminawetzależało,toco?—odparłtymsamymtonem.
—Jaktomamrozumieć?
— Spokojnie, koledzy. Czyście powariowali? — uspakajał Wilhelm, dostrzegłszy
złebłyskiwoczachdwóchtowarzyszy.LeczHansniepozostałdłużnyodpowiedzi:
—Możeszsobiemojesłowatłumaczyć,jakcisiępodoba.Japowiemtylkotyle,że
dzisiajjestnocboginimiłościiwedługpojęćmiejscowychElipowinnatubyćobecna
tak jak każda inna. Powinienem zażądać, abyś ją bezzwłocznie sprowadził.
Rozumiesz?Mamprawonakazaćcitonawet.
—Spróbuj!—syknąłzaczepiony,wsuwającdyskretnieprawądłońdokieszeni.
—Grozisz?
—Ostrzegamtylko.
Mierzylisięobajwyzywającymispojrzeniami.Burzazawisławpowietrzu.
Rozważny sternik skinął na Eryka, by ten powstrzymał Hansa, a sam zajął się
młodymPolakiem.Równocześniezaśmówił:
—Gdybynieto,żetutajkropliwódki nie ma, gotów bym sądzić, żeście się obaj
popili. Ha, narwańcy! Małoż tu dziewcząt macie do wyboru? Żaden z was nie ma
słuszności,dowszystkichdiabłów!
—Jamamrację.Niechkrólowarozstrzygnie.
—Możnałatwoprzewidzieć—wołałrozdrażnionyHenryk—jakibędziewyrok
twej ekskochanki. Pewnieście wszystko z góry ukartowali. O, nic z tego. Ja się nie
zamierzampoddaćbarbarzyńskimzwyczajomtychkarłów.
— Tum cię czekał, bratku! Więc bunt przeciwko królowej? Nie poddasz się jej
wyrokom?Dobrze,zobaczymy.Braćgochłopcy!
Zanim Henryk zdołał wyciągnąć z kieszeni rewolwer, chwyciły jego przegub
stalowe szpony wielkiej łapy Eryka, którego, wraz z Müllerem, Hans namówił
uprzednio do odegrania lichej komedii z kolegą. Mając lewą rękę na temblaku, nie
mógłsiędługoszamotaćztrzemasilnymidrabamiiwnetpoczuł,żegowlokąwstronę
wspaniałego namiotu, który niegdyś do arcykapłana należał, a gdzie obecnie
rezydowałaOthe.
Królową otaczał świetny orszak dostojników. Wszyscy ci dygnitarze, spośród
prostego ludu czy mieszczaństwa, do najwyższych zaszczytów i godności dzięki
przewrotowi podźwignięci, starali się sztywnością obejścia i wspaniałością strojów
naśladować swych strąconych poprzedników. Więc pysznili się zrabowanymi
kosztownościami, uważali, by nie pomiąć powłóczystej chlamidy, nosili głowy
zarozumiale w górę zadarte i trzymali się jak najbliżej osoby swej władczyni w
mniemaniu,żedziękitemuczęśćsplendorukrólewskiegonanichspływa.Swójawans
zawdzięczali prawie bez wyjątku Hansowi, lecz sprytna królowa potrafiła ich sobie
ująć nieporównanie jak na tak krótki czas; potrafiła z nich uczynić sforę oddanych
sobiedworaków.
Głośne było powiedzenie Sycheusa, Hannibalowego syna, który urząd sędziego
najwyższego po zaginionym Magonie sprawował. Rozochociwszy się pewnego razu,
rzekłówSycheuspośródgronabiesiadników:
— Silniejszą jest pięść Olbrzymów niż delikatna rączka królowej, ale olbrzymy
odpłyną,aOthezostanie.Jatamwolętedysłuchaćkrólowej.
Tej maksymie hołdowali także inni świeżo upieczeni dygnitarze i stąd młoda
władczyni miała wkoło siebie ludzi wiernych, oddanych, na których pomoc mogła
liczyćnawet…wraziezatarguzOlbrzymami.
Stanąwszyprzystopniachprzenośnegotronu,przedstawiłHanswkrótkichsłowach
powodysporuzHenrykiemiwtensposóbsweprzemówieniezakończył:
—Zechciejwięcrozstrzygnąć,królowo,któryznasdwóchmarację.Znaszchyba
najlepiejprawaTyruspisanewksięgachkapłańskich.
Othe utkwiła spokojne spojrzenie swych pięknych oczu najpierw w twarzy
dawnegokochanka,apotemprzeniosłajenaHenryka.
—Sycheusie,synuHannibala,powiedznam,jaknapisanowksięgachkapłańskich
—przemówiłapodłuższymnamyśle.
Nowo mianowany sędzia najwyższy chciał się popisać swą erudycją. Chrząknął
mocnoimonotonnym,nosowymgłosemzacząłcytowaćdosłowniewierszeustawy:
—Wksiędzesiódmejpowiedzianejestoniewiastachwświętąnocbogini:
Skoroksiężycwypłyniespozachmurzasłony,
wówczaswszystkiekapłanki,dziewiceiżony,
wszystkieibezwyjątku,staćmająszeregiem
nadjezioraświętegopołudniowymbrzegiem,
nałącegraniczącejzleśnymuroczyskiem.
Tambędąstarcy,młodzież,kapłani,rycerze,
zktórychtokażdysobieniewiastęwybierze,
byuczcićzniąboginięmiłosnymuściskiem.
— A co? — przerwał Hans — Wszystkie bez wyjątku. Powiedz teraz mądry
Sycheusie,coczekaoporną.
SynHannibalowyspojrzałnakrólową,czekającaprobaty.AgdyOtheprzyzwoliła,
takskandowałdalej:
Gdybyktórawnocowątamsięniestawiła
lubgdybykomukolwiekwzbraniałapieszczoty,
dodrzewaprzywiązanazaswychwłosówsploty
mastaćczterynoce,gdzieStrasznaMogiła,
otoczonadrzewkępą,panujenadjarem.
—Brrr!—wzdrygnęłysięniewiasty w pobliżu stojące, bowiem Straszną Mogiłą
nazywano stare cmentarzysko, gdzie przed wiekami chowano zmarłych od wielkiej
zarazy,jakasięwonczasszerzyłastraszliwienawyspieipochłonęłaprawiepołowę
ludności.Znanotenjarjedyniezopowieścidziadów,pradziadów,zbajańodważnych
łowców, gdyż nikt się nie ośmielił doń zapuścić. Z wysokich brzegów rozległego
wąwozu widać było tylko sterty zbielałych kości, wśród których wałęsały się stada
hieniszakali.Zwierzętateniemogłytamznaleźćpożywienia(gdyżciałazgniłyprzed
wiekami), ale miały ciszę i azyl przed myśliwymi. Zresztą być może, że posępny
widok czaszek, piszczeli, szkieletów sprawiał przyjemność pożeraczom padliny, bo
roiłysięwparowiegęstoistamtądurządzaływyprawy.
Nic więc dziwnego, że samo wspomnienie niesamowitego miejsca wywołało
dreszczewśródstrachliwychniewiasttyreńskich,któreteżskwapliwiebaczyły,bynie
wejśćwkolizjęzsurowympraweminasrogąkaręniezasłużyć.Pozatymnietylko
bojaźń przed ową karą, ale przede wszystkim przyrodzona gorącość krwi
praprawnuczekznanychzrozwiązłościKartagineksprawiła,żeodwiekówniezaszła
potrzebawiązaniazawłosówsplotydodrzewaustópStrasznejMogiły.Przynajmniej
nicotakimwypadkurocznikityreńskieniewspominały.
Toteż skoro najwyższy sędzia oddeklamował wyuczone na pamięć cytaty, Hans
potoczyłdokołatryumfującymwzrokiem.
— Przegrałeś, Henryku. Jeżeli chcesz swą żonę ocalić od zguby, to spiesz, by
zdążyłatutaj,nimsięksiężycukaże.
—Niezdąży!—mruknąłSycheus,obserwującuważniekieruneksłabegowiatru,
którychmurkiponiebieprzesuwał.
LeczOtheprzewidziaładawnowystąpienieHansaizawczasupoleciłaSycheusowi,
aby gruntownie przestudiował odnośne ustawy. Widząc rozpaczliwe błyski w oczach
Henryka,któregodarzyłażyczliwością,odezwałasięniespodzianie:
— Są atoli przyczyny, które zwalniają niektóre niewiasty od obowiązku
uczestniczeniawobrzędachświętejnocy.Niechżenamnaszsędzianajwyższywygłosi
dalszewierszeksiągkapłańskich.
Sycheustylkonatoczekał.Rąbiąctwardosłowowyuczone,mówił:
Leczniewiastybrzemienneponadmiesiąctrzeci,
matkiktórezrodziłynajmniejtrojedzieci,
wświętenoceAszerymogązostaćwmieście,
przysługujeteżchorejbezkarnośćniewieście.
— Więc, słuszność po mojej stronie, bo Eli jest chora! Tak! Święte prawa
pozwalająkobietomchorymwdomupozostać,bezkarnie—wołałHenrykuradowany
ztakiegoobroturzeczy.Domyśliłsięteżnatychmiast,żeOthezawdzięczawybrnięcie
ztrudnejsytuacjiiposłałjejdziękczynnespojrzenie.
Piegowaty marynarz wycedził powoli, z naciskiem, mrużąc przy tym oczy w
sposóbprowokującozłośliwy:
—SkoroElichora,tojestrzeczywiściezwolnionaodobowiązkuuczestniczeniaw
dzisiejszychuroczystościach.Pytanietylko,conależyprzezchorobęrozumieć.
Królowapospieszyłazodpowiedzią:
—Chorymjestten,conieopuszczadomu.
—Iłoża—dorzuciłNiemiec.
Henrykprzystałnaobiedefinicje.
—Niechitakbędzie.Mojamałżonkależyodkilkudniwłóżku.
— Ha, jeśli tak, to przegrałem i uważam spór za ukończony. Puśćcie, koledzy,
Henryka,atobiekrólowodziękiskładamzamądrywyrokipouczenie.
Mówiącto,skłoniłsięHansprzedOthezprzesadnąuprzejmościąiodsunąłsięna
bok.SzybkowmieszałsięwtłumconajgęstszyiodszukałGrollmannaorazdrugiego
towarzysza, nazwiskiem Wiese. Temu ostatniemu zaczął coś długo przedkładać i
szeptaćdoucha,ażrzekłwkońcupółgłosem:
— Będę was czekał na skraju lasu przy drodze z miasta, więc nie ma obawy,
abyśmysięminęli.Sprawsiędobrze,chłopcze!
—Czymitylkouwierzy?
—Tojużrzecztwegosprytu.Jeśli postąpisz wedle mych wskazówek, to uwierzy
napewno.Musiszoczywiściemiećminęwielcestrapionąiwyrazićjejwspółczucie,że
tak młodo wdową zostanie. To podziała. Potem, żeby ją zmusić do większego
pośpiechu, możesz dorzucić od niechcenia, iż nie każde ukąszenie okularnika jest
śmiertelne,żemożegojeszczeodratująznachorzy,żemujużranęwypalająitakdalej,
itakdalej.Onazagłupianato,byprzeczućpodstęp.Weźmienogizapasinazłamanie
karkututajprzyleci.Awtedy,chechecheche,anitysiącdiabłówjejz mych ramion
niewydrze.
Kiedy Wiese zapuścił się w drożynę wiodącą do traktu, który łączył święty las z
miastemodległymotrzykilometry,Hanszwróciłsiędodrugiegotowarzysza:
—Ty,Grollmann,musiszwziąćnaokoHenryka,żebynamniepopsułzabawy.Coś
misięzdaje,żesięzwąchałzOthe.Będzieszzatemlazłzanimikrokwkrok,aż…
—Imnietakżechceszobdarzyćjakimśgłupimzajęciemwtakąnoc?—przerwał
mumłodymajtekzminąwidocznieniezadowoloną.
— Pół godzinki najwyżej, a może i całą godzinę. Zależy od tego, jak się Wiese
zakręci koło całej sprawy. No, Grollmann, nie spodziewałem się, że będziesz robił
trudnoś…
StraszliwawrzawaniepozwoliłaHansowidokończyćzdania.
Zabrzmiały głośne fanfary. Tysiące rąk wzniosło się ku niebu i z tysięcy piersi
wydarłsięokrzykradości.
Małejasneobłoczkinapodobieństwokawałkówwatyrozsianenaaksamicienieba,
odpłynęły na bok i pucołowate oblicze miesiąca wyjrzało z poza szalu misternie z
chmurek utkanego. Potoki bladego światła zalały wodę, las i łąkę, a srebrzysty
warkoczksiężycapołożyłsięnadrobnychfalachjeziora.
Nadeszłachwilaswobody.
Rozpoczęły się pląsy tradycyjne. Co żyło rzuciło się w tan, krzycząc, wołając,
chichocząc.
Henrykpodszedłdokrólowej,dziękującjejgorącymisłowyzażyczliwość,której
dałaporazwtórydowody.Otheuśmiechnęłasięleciutko!
—Kiedymiesiącstanieprostopadlenadlasem—rzekła—przyjdźtutajdomnie.
Chcę z tobą pomówić. Teraz jeszcze nie pochłonęła zabawa całkowitej uwagi tych
ludziiobserwowalibynasbacznie.Więcprzyjdziesz?
—Dobrze,królowo.
Zaledwiewszedłpomiędzyszalejącetłumy,kiedyuwiesiłamusięuramieniajakaś
niewiasta z zasłoniętą twarzą i zaczęła go ciągnąć w stronę lasu. Chciał się opierać,
leczwówczasnieznajomarzekłagłosemciepłym,kuszącym:
—Niechcesz?Niepoznajeszmnie?
Przystanął. Ten głosik nie był mu obcy. Gdzieś go już kiedyś słyszał. Ale gdzie?
Kiedy?
— Przyrzekłeś, że będziesz zawsze mój. Tylko mój! — szeptała zawoalowana,
garnącsiędomłodzieńcacorazsilniej.
—Japrzyrzekłem?Ktotyjesteś?
—Jeszczeniepoznajesz?Iniepamiętaszkomuśprzyrzekał?
— Faktycznie nie mogę poznać — mruczał Henryk, unikając przezornie
odpowiedzi na drugie pytanie. Wówczas nieznajoma szybkim ruchem dłoni zerwała
zasłonęztwarzy.
—Ateraz?—zawołała.
—Sofo!Gdzieżeśtysiędziewczynochowałatyleczasu!
Pochwyciłobieręcedawnejkochanki,wstrząsałnimiprzyjaźnieimówiłzdumiony,
azarazemucieszonyszczerze:
—Sofo,Sofo.Tyurwisiejeden.Myśleliśmyjuż,żeśzginęłapodczasnieszczęsnej
strzelaniny.Prawierokcałycięniewidziałem.
Lekkachmurkaprzebiegłarysyobłudnieuśmiechniętejwyspiarki.Ototen,któremu
zemstęzaprzysięgła,zarazwpierwszychsłowachprzypomniałjejówdzień,wktórym
ojcastraciła,wktórympadłkapłanHannozrękiznienawidzonychOlbrzymów.Lecz
opanowałasięnatychmiastiznowuuśmiechzajaśniałwjejoczach.
—Tak.Dziśwłaśnierokupływa,jakcięwidziałemporazostatni.Wówczasmnie
uwięziono,apotem…
—Tęskniłeś?
—Naturalnie…—odparłzwielkim pośpiechem. — Któżby cię nie polubił i nie
tęskniłzatobą,ślicznyłobuzie.Alegdzietymnieciągniesz—dodał,spostrzegając,że
wkraczanaleśnąścieżkę.
— Pogadamy sobie! Tyle zmian zaszło przecież w ciągu roku. Nie braknie
przedmioturozmowy.
—Aha—potwierdziłzroztargnieniemiobejrzałsięzasiebie.Wówczaszobaczył,
żeGrollmannpodążawtymsamymkierunku.
Henrykmiałuzasadnioneobawy,żeSofobędziechciałasamnasamdoprowadzić
aż do takiego stadium, na jakie mu uczucia wobec Eli nie pozwalały. Widząc więc
kolegę idącego w tę samą stronę, ucieszył się i za plecami dziewczyny dał mu znak
ręką,byszedłzanimi.
Grollmannroześmiałsięszeroko,Henryksammuułatwiałrobotę.
Idącąparęotoczyłycienielasu.Przezzbitągęstwęlistowiaprzedzierałysiętylkotu
iówdzieodosobnionepromienieksiężycaiznaczyłynaścieżcejasnełatyświatła.
Henryk czuł się dosyć nieswojo. Nie robił sobie wprawdzie nigdy wyrzutów z
powodudawnychstosunkówztądziewczyną,aleprzeczuciemówiłomu,żeonawieo
jegomałżeństwiezEli,żezasypiegowyrzutami,żebędziescena,łzyitympodobne
historie, których żaden mężczyzna nie lubi. Dłuższą chwilę trwające milczenie
zaciążyłomunieznośnie,więcabycośrzec,odezwałsięwtesłowa:
—Dziwnespotkanie,dziwnezrządzenielosów.Takmisięzdaje,jakgdybytobyła
tasamaścieżka,gdzieznalazłemzabitegokapłana.Tak,tak.ZbliżamysiędoPotoku
Antylop.Alepocorobimytakikawałdrogi?Usiądźmytugdzieśraczej.
— Jeszcze tylko kilka kroków. Nie ma drugiego równie pięknego miejsca jak
łączkanadPotokiemAntylop.Takizacisznyzakątek.Niktnamtamprzeszkadzaćnie
będzie.Amyprzecieżmamytakwieledopomówieniazsobą.Takwiele!
Ton głosu dziewczyny miał w sobie jakąś nieprzyjemną nutę. Coś niby groźba
brzmiałowtychnapozórobojętnychsłowach…
KilkakrokówurosłotymczasemdodwustumetrówconajmniejiHenrykzacząłsię
znów niecierpliwić, kiedy wreszcie rozwidniła się leśna gęstwina. Stanęli na owalnej
polaniejasnopromieniamiksiężycaoświetlonej.
— Jesteśmy na miejscu — rzekła Sofo. — Patrz. Tam, pod samą ścianą drzew,
poleciłamustawićnamiotiwyścielićgokobiercami.
Henrykzauważył,żenamiotstoidokładniewtymsamymmiejscu,gdzieroktemu
rozmawiał z Eli, gdzie ich zaskoczył Hamilkar, gdzie wreszcie szorstko pozbył się
Sofonizby. Ten zbieg okoliczności zadziwił go, ale i zmieszał zarazem. Tymczasem
Sofostawałasięcorazbardziejrozmarzona.
—Apamiętaszmałąpolanę,naskraju dżungli, gdzie cię ocaliłam przed napaścią
jadowitegowęża?Czypamiętaszcudnechwile,jakiewówczasspędziliśmywedwoje?
Henrykusłyszałszelestliściuwylotuścieżki,którąprzyszlicodopiero.Domyślił
się, że Grollmann nadchodzi. Obawiając się, by dziewczyna nie pochwyciła szmeru
kroków,zacząłmowiebardzogłośnoiszybko:
— Naturalnie że pamiętam. Nieraz wspominałem ów dzień, moja ślicznotko…
Dlaczego jednak mamy się chować do namiotu? — dodał po chwili. — Tu
pozostańmy.Siądziemysobienaśrodkułączkiizacznieszminareszcieopowiadać,coś
porabiałaprzezrokcały.
Sofo zainteresowała się wyłącznie treścią pierwszych zdań i całym ciałem
przytuliłasiędomarynarza.
— Więc wspominałeś mnie i tęskniłeś za mną, mój wierny kochanku — mówiła
zmienionym głosem. — Jakże ci mam dziękować za dobre słowa… Potrafię jednak
byćwdzięczna.Zobaczysz.Obsypięciępieszczotątakszaloną,jakiejjeszczenigdynie
zaznałeś.
Uniosła się na palcach i wysunęła usteczka do pocałunku. Henryk był zupełnie
zmieszany kłopotliwą sytuacją. Nie chcąc urazić krewkiej wyspiarki otoczył ją
ramieniem i kilkakrotnie musnął ustami jej twarzyczkę, która w poświacie miesiąca
zdawała się być jeszcze bledsza niż przedtem. Pochylając się nad zadartą ku górze
główką niskiej dziewczyny, ujrzał za krzakiem Grollmanna, który dawał mu
szelmowskieznaki rękoma. Tego Sofo nie mogła zauważyć, ponieważ stała w owym
momencietyłemdowysłańcaHansowego.Zresztąbyłacałkowiciepochłoniętaswymi
myślamiiwykonaniemstrasznejzemsty.
— Pójdź! — rzekła w końcu, a w głosie jej wibrowała pokusa tak potężna, że
Henrykpoczułsilniejszypulsserca.Chcącgooszołomićdoreszty,rozchyliłaobiema
rękami szatę. Wspaniałe kształty marmurowego ciała zabłysły w świetle miesiąca.
Grollmann cmoknął dość głośno na znak zachwytu, a Henryk,… Henryk wpił
spojrzenie łakome w pączki cudnych piersi i jak urzeczony szedł posłusznie krok w
krokzacofającąsiękusicielką.
Sofoujęłapalcamizasłonęnamiotu.
— Wejdź, mój słodki kochanku. Ja tylko doskoczę w krzaki. Ukryłam tam kosz
owoców i kwiatów. Połóż się na dywanie i czekaj. Małą chwileczkę zabawię. A
potem… — Wpiła się ustami w jego wargi, pchnęła go silnie do wnętrza płóciennej
budkiiznikłaszybkojakduch.
Henrykrzuciłokiemwgłąbnamiotu.Panowałatuciemnośćnieprzenikniona,gdyż
samnamiotznajdowałsięwcieniudrzew,adownętrzaniewdzierałsięnajmniejszy
promyczek miesiąca. Strumyk Antylop szumiał gdzieś w pobliżu jednostajnie,
srebrzyście.
Jakiś lęk niewytłumaczalny ogarnął niespodzianie młodego marynarza, jakieś go
opadły przeczucia. Przed oczyma zamajaczyła mu słodka twarzyczka Eli. W rysach
ukochanej kobiety malował się strach, przerażenie, zgroza niewysłowiona… To
wizja…AzchwilązniknięciaSofoprysłnatychmiastjejurok,zatarłosięwspomnienie
jej ponętnego ciała. Gniew nagły pochwycił Henryka. Gniew na siebie samego, że
pozwolił się tu przywieść, że choć przez chwilę ulegał wpływowi urody tej
dziewczyny… Już miał się rzucić do ucieczki, kiedy spostrzegł, że Grollmann
podszedłwmiędzyczasieiznajdujesięcałkiemblisko…Wtedystrzeliłmudogłowy
urwisowski pomysł i w lot go w czyn wprowadził. Dopadł kilkoma susami kolegi.
Pochwyciłgozarękaw.
— Słuchaj, Grollmann — szepnął zdyszanym głosem. — Zrobimy doskonały
kawał. Zamień się ze mną: Ty wejdziesz do środka, ja się tutaj ukryję. Tam jest
ciemno.Onaniepozna.Bylecięgłosprzedwcześnieniezdradził…
— A to będzie kawał — parsknął Niemiec i pobiegł ochoczo w stronę płóciennej
budki. Ledwie go zakryła zasłona, wyszła z zarośli postać niewieścia z koszem
owocówwrękachiszybkopodeszładonamiotu.
Henryk, skryty za gęstym krzewem, dusił się od śmiechu. Odczekawszy kilka
minut chciał się puścić w powrotną drogę do jeziora, kiedy zaszła rzecz
niespodziewana…
ZgęstwinyleśnejwyszłanapolanęSofoiskradającsięostrożnie,szławkierunku
namiotu. W tej samej chwili zabrzmiał głośny śmiech Grollmanna i wesoły chichot
jegotowarzyszki.
Henryk stał osłupiały, nie mogąc znaleźć na poczekaniu rozwiązania zagadki.
Wreszcieuderzyłsięwczoło.
—Rozumiem!—mruknął.—Takmniechciałaukaraćzaniewierność.Abiedny
Grollmann trzyma w objęciach jaką, zapewne brzydką, starą wiedźmę i sądzi, że to
pięknaSofo.Chachacha.Podwójne
quiproquo
.
Tymczasem piękna Sofo zacisnęła drobne piąstki i jęła nimi wygrażać. Nie
przypuszczała, że znienawidzony Olbrzym uszedł zasadzki i dobrze obmyślonej
zemsty, piekielnej zemsty! Wszakże ta dziewczyna była zarażona straszliwą,
nieuleczalną chorobą… trądem; czekała od dawna na upatrzoną ofiarę, ukryta w
zaroślach, a teraz zastępowała córkę Hannonową i darzyła swego kochanka zabójczą
pieszczotą.
A gdy w namiocie zrobiła się cisza zupełna, mściwa Sofo pobiegła do pobliskich
zarośliiwybuchłaśmiechem.
Długo,bardzodługorozbrzmiewałówśmiechzłowrogi…
Daleko już musiała ujść czarnowłosa mścicielka, kiedy młody Polak ocknął się
wreszcie z zadumy i przerwał rozmyślania. Przypomniał sobie, że Othe poleciła mu
przyjśćzagodzinę,adojeziorabyłszmatdrogi.Spieszniewięcwyszedłzkrzakówi
skierowałsiękuścieżce.
Długą a wąską deltą uchodził Strumień Antylop do świętego jeziora. Wyższe
gałęzierosłychdrzewsenesowych,którestałygęstopoobubrzegachwody,stykałysię
zesobą,tworzącdośćszczelnydachzliściponadstrugąrzeczki.Tylkogdzieniegdzie
przebijały się srebrne promienie księżyca poprzez gęste poszycie listowia i tworzyły
jasne desenie na aksamitnym tle leniwie płynącej wody. Ale owe płaty światła były
bardzonieliczneimałe.Toteżpanowałtutajzielonkawypółcień,podczasgdypoobu
bokach,wzdłużściandrzewgęstorosnących,byłoprawieciemno.
W tę mroczną przestrzeń wślizgnęła się niewielka łódeczka, w której dwie tylko
znajdowały się osoby. W pośrodku czółna siedziała młodziutka dziewczyna i
wiosłowała dzielnie pod prąd. Na tylnej ławeczce umieścił się strojnie ubrany
młodzieniec, trzymający w rękach lutnię dziwnego kształtu. Co jakiś czas trącał
wprawnymi palcami w struny instrumentu i śpiewał piosenki przez siebie
skomponowane.
—Jeszcze…Zanućjeszcze—mówiładziewczyna,gdyzamilkł,szukającnowego
natchnienia.
Młodzianchrząknąłlekko,nabrałzapastchuwpłucaiwnetpopłynęłanowastrofka
pochwalnegopeanunacześćbogdanki:
Jakróżypolnejkwiat
przyorchideigaśnie,
takkrasatwojawłaśnie
wnetzaćmicałyświat.
Ijakźródlanyzdrój
przejrzystetweźrenice,
jakmarmurgładkielice…
śpiewptasząt,togłostwój.
Dziewczynajużodchwiliodłożyławiosła,bymócsłuchaćuważnie,bylekkiplusk
wodynieprzeszkadzałśpiewakowi.Akiedyprzebrzmiaływierszezwrotki,zaklaskała
wdłonie:
—Ślicznie,Raesie—zawołałazeszczerymzachwytem.
—Podobacisię?
—Och,bardzo,bardzo.Samtoułożyłeś?
—Sam—odparłmłodzian,nadymającsięzarozumiale,izarazdodał:
—Dlaciebieukładampiosenki.
—Dlamnie?Dlaczego,dlamnie?
—BocięmiłujęLorisso,śniemejduszy.
Jakiś czas płynęła łódka w milczeniu zakłóconym tylko miarowymi pluśnięciami
wioseł. Lecz dumny z pochwały młodzieniec rad był się znowu popisać. Odkaszlnął
więc,trąciłwstrunyizanuciłnowązwrotkę:
Byzbożaźrałykłos,
bysłońcapromieńzłoty,
mieniąsiętwojesploty,
błyszczytwójpięknywłos.
Jakrosykropledrżą
kiedynastanieranek,
takdrżyteżtwójkochanek,
bymiłośćzyskaćtwą.
Lorissa powtórnie odłożyła wiosła. Wsparłszy łokcie na kolanach, a głowę na
dłoniach,zadumałasię,zasłuchała,zapatrzyławoczyRaesaitrwałatakdługo,bardzo
długo.Znówsłabyprądrzeczkijąłunosićczółnowstronęjeziora.
A skoro ostatnie słowa piosenki rozpłynęły się w powietrzu, oboje młodzi
posłyszelibliskipluskłodzi.
Dziewczynaocknęłasięnatychmiast.Pochwyciłazawiosła.
—Ktośpłyniewnasząstronę—rzekłazniechęcią.
— Ano trudno, moja piękna. Snadź więcej par szuka samotności w uroczym
ustroniu. Nie tylko my pragniemy uciec przed gwarem bawiących się nad brzegiem
jeziora.
—Alejachcębyćtylkoztobą.
—Więcpłyńmydalej,ażdowodospadu.
Dłuższy czas sunęli w milczeniu, potem znowu zaczęli nadsłuchiwać. Plusk
jednakże był coraz bliższy, coraz silniejszy. Więc znów odbiegli nieco w górę
strumieniaipowtórniejęlinadsłuchiwać,leczzjednakowymskutkiem.
Raesowiprzyszłaszczęśliwamyśldogłowy:
—Skręćwstronęzwisającychgałęzi. Ukryjemy się tam i przeczekamy, aż tamci
nasminą.
—Dobrze—odparłakrótkoikilkunastomapchnięciamiwiosełposunęłaczółnow
kierunku przez młodzieńca wskazanym. Niebawem gęsta kurtyna liści zakryła małą
łódkęwrazzjejzałogąprzedoczymatych,którzymielinadjechać,bowiemubrzegu
rosły gęsto drzewa liściaste, a ich dolne gałęzie zwisały aż do samego zwierciadła
wody.
Oczekiwanienietrwałodługo.
Spozazakrętuwypłynęłałódź,wktórejsiedziałjedenczłowiek.Jedentylko,aleza
toolbrzymprawdziwy.Posuwałsięsamymśrodkiemstrumienia,gdziegarśćpromieni
miesiąca,przebiwszycieńszewtymmiejscusklepienielistowia,rzucałapostrzępione
skrawkiświatłanaciemnenurtywody.
Olbrzymrozglądałsiębacznienawszystkiestronytak,jakbyczegośszukał.
—Toon!—szepnęłaLorissa,tulącsiękurczowodoswegotowarzysza.
—Cicho,najdroższa.Nielękajsię.Tunasniewidzi.Zresztąjajestemprzytobie.
Pomimo całej wiary w miłość kochanka ostatni argument najmniej przekonał
młodziutką wyspiarkę, gdyż dorodny Raes wyglądał jak prawdziwy karzeł wobec
najwyższegozOlbrzymów.Toteżzbladłastrasznieitrzęsłasięjakosika.
Olbrzymi Eryk nie mógł rzeczywiście spostrzec łódki ukrytej w cieniu drzew
nadbrzeżnych i zasłoniętej zwisającymi gałęziami. Nie byłby też zbiegów odnalazł z
pewnością,gdybynienieprzewidzianywypadek.
Otodziewczyna,chcącsięzabezpieczyćprzedprądemstrumienia,którynaskręcie
byłstosunkowodośćsilny,chciaławbićwiosłoobokczółnaistworzyćzniegozaporę.
Byłajednakżedotegostopniaprzestraszona,żewypuściłazdłoniwiosło,któreupadło
na lutnię, odbiło się i plusnęło w wodę. Uderzone struny instrumentu zadźwięczały
donośnie, a nieszczęsne wiosło prześlizgnęło się popod gałęziami i wypłynęło na
otwartąprzestrzeń.
—Aha!Tamjesteście,mojeśpiewającesłowiki.
Zmartwiałazprzerażeniadziewczynaujrzałaprzezszparęwśródliści,żeOlbrzym
zbliżasiędokryjówkizwielkąszybkością.Raesoprzytomniałpierwszy.Rozumiejąc,
że jedyne ocalenie w ucieczce, odepchnął pozostałym wiosłem łódź od brzegu i
wypłynąłnaprzeciwnapastnika.
—Tuśmiptaszyno!…Hej,tylichyśpiewaku,dokądjedziesz?…Domnietutaj!
Raesnieposłuchałwezwania.Stanąłmocnonatylnejławeczceiodpychającsięod
dnawiosłem,pomykałcosiłyzprądem.
— Stać, do stu diabłów! — ryknął Olbrzym, mieszając niemieckie wyrazy z
tyreńskimi,askorozoczył,żetamcichcąumknąćwstronęjeziora,puściłsięwpogoń.
Pościg trwał bardzo krótko. Łódź Eryka, pchana dwoma wiosłami i pędzona
stalowymi muskułami siłacza, gnała jak jaskółka. Nastąpiło zderzenie, zderzenie tak
silne, że Raes wpadł do wody. Zanurzył się na moment, wypłynął natychmiast i
obiema rękami pochwycił burtę czółna napastnika, usiłując je przewrócić, lecz
zdzielonypięściąwgłowęzanurzyłsięponownie.
TymczasemłódkaLorissy,naskutekzderzenia,odsunęłasięokilkanaściekroków.
Dziewczyna zrozumiała zaraz, że nie ujdzie pościgowi. Wskoczyła więc prędko na
ławeczkę,złożyładłonienadgłową,rzuciłasięwnurtystrumieniaidałanurka.
Eryk osadził swoją łódź na miejscu, rozglądając się na wszystkie strony; czekał
długo,takdługo,żeniepokoićsięzaczął,ażzoczyłnareszcie.Wodległościkilkunastu
metrówodprzeciwległegobrzegu,wychyliłasięponadzwierciadłowodyjasnagłówka
Lorissy,którapłynęłacałąsiłąramiondolądu.
—Stójże,mała!
Ale przerażona dziewczyna uchwyciła już zwisającą ku wodzie gałąź, zaczęła się
wciągaćnabrzegdośćstromywtymmiejscu.Czuła,żejejstopywtyłuciekają,czuła,
że się ślizga, lecz strach sił dodawał i zręczności. I kiedy zanurzyła się w gęstwinie
pobliskichzarośli,marynarzprzybiłdobrzegu.
AbyzmylićpogońrzuciłasięLorissawlewo.Popędziławgórębiegustrumienia.
Przedzierałasięprzezkrzaki,przezzarośla,chwytałasięgałęzi,odsuwałaje,bysobie
przejście uczynić, omijała pnie drzew, potykała się na korzeniach, plątała się wśród
lian i powoi. Mokra szata oblepiała jej nogi, zawadzała w biegu. Serce jej biło jak u
schwytanego ptaka, jak u rączej antylopy, która czuje następującego za sobą
drapieżnegokota.
Przystanęła wreszcie na chwilę dla nabrania tchu, lecz usłyszawszy bliski chrzęst
gałęzi,rzuciłasiędodalszejucieczki.Rozumiaładobrze,żepomimosłabychsił,może
się poprzez gęstwinę szybciej przedzierać od tego kolosa, który dużo miejsca dla
swego cielska potrzebuje i nie wszędzie zdoła się prześlizgnąć. Rozumiała, że na
otwartejprzestrzeniniesprostałabyścigającemuiniechybniemusiałabywpaśćwjego
ręce.
I właśnie, jakby na domiar złego, drzewa rzednąć zaczęły, a krzaki zniknęły
zupełnie.Wzdłużstrumieniaciągnęłasięłąkadługazeczterystakrokóważdozarośli,
które stanowiły początek dżungli. Nie było wyjścia. Po lewej ręce potok, który
powyżejwodospadupłynąłwśródurwiskigłazów,poprawejstroniewysoka,stroma
krawędźskalna,którawąskipaspodłużnejłąkiażdodrugiegolasuodprowadzała,az
tyłuwrógścigającyzawzięcie.
Z rozpaczą w sercu wybiegła Lorissa na odsłoniętą i poświatą księżyca zalaną
przestrzeń.Dobywałareszteksił,abyosiągnąćczerniejącąwdaligęstwinę.
— Jeśli dobiegnę do krzaków, przyczaję się gdziekolwiek i ujdę mu — myślała,
szamoczącsięrównocześniezszatą.Jakożudałojejsięrozplątaćiodrzucićciężkieod
wodypłaszczysko.Natychmiastuczułaulgęogromną.Biegłaterazwcienkiejtunice,
któraruchówniekrępowałazupełnie.Zdawałojejsię,żezdołasięponownieodsadzić
odolbrzymiegonapastnika,którypowinienbyłsięzmęczyćdługotrwałągonitwą.
Nagleusłyszałazasobągłośnesapanie.
WpotężnychsusachpędziłEryk,zdyszany,rozwścieczonyuporemdziewczyny,ale
podnieconytymbardziej.
Lorissa biegła jak strzała. Czuła szum w uszach i w głowie. Przed oczyma miała
jakieś żółte koła, płaty purpurowe, a tylko niekiedy zamajaczyła jej ściana zarośli,
którerosłyzkażdąsekundą.Strachwykrzesałresztkisiłwosłabionejizwiększyłna
jakiś czas jeszcze, prężność mięśni w smukłych nogach. Jeszcze chwila… jeszcze
pięćdziesiątkroków,czterdzieści,amożemniejnawet…
Wtemnogiuciekającejzaplątałysięwcoś,aonasamaupadłanatwarz.
—Mamcię,diablico!—warknąłEryk,dobiegającdomiejsca,gdziewyczerpana
zupełniedziewczynanadaremnieusiłowaładźwignąćsięzziemi.
—Jużminieujdziesz…—zacząłiurwałwpółsłowa,bozestrefycienia,która
przylegała do ściany gęstwiny drzewnej, wysunął się nagle na jasno księżycem
oświeconą przestrzeń kot olbrzymi… pantera. Ochłonął nieco po chwili, widząc, że
straszliwy drapieżnik jest na uwięzi, a więc zapewne oswojony. Bowiem z mroków
cieniawyszłaczarnoubranawyspiarka,trzymającwdłonisrebrnyłańcuszek,którego
drugikoniecbyłprzymocowanydosilnejskórzanejobrożyopasującejkarkzwierzęcia.
Odważna pogromczyni postąpiła naprzód, a równocześnie Eryk cofał się krok za
krokiem, nie spuszczając wzroku z przybyłej oraz jej groźnego towarzysza. Lorissa
przywarła całym ciałem do ziemi. Ona także spostrzegła panterę, lecz nie śmiała
poruszyć się ani powstać. Po chwili ujrzała, że tajemnicza postać, w czarne szaty
odziana,minęłająipostępujezacofającymsięmarynarzem.
Erykrównieżzauważył,żeprzybyłaoddzieliłagoodściganejdziewczynyinagle
zbladł śmiertelnie. Wyspiarka pochyliła się nad karkiem prowadzonego zwierzęcia, a
spuszczonazuwięzipanteraruszyławolnym,czajonymkrokiemwjegostronę.Chód
jejmiałwsobiecośniesłychaniezdradzieckiegoigroźnegozarazem.Byłtochódkota,
który skrada się pośród trawy w stronę igrających, nieprzeczuwających niczego
ptaków.Byłotoczołganiesięwęża,którywzrokiemusidliłjużofiaręiwie,żemuona
uciecniezdoła.
— Śmierć idzie! — szepnął Eryk zbielałymi od trwogi wargami. Jedyną bronią,
jakąwtejchwiliprzysobieposiadał,byłszeroki,krótkinóż,alecóżznaczyłtensłaby
orężwobecpazurówikłówprzeciwnika?
Panteraprzyspieszałakroku.PrzystanęławodległościtrzechmetrówodOlbrzyma.
Zawahała się nieco. Może stropiła ją postawa przeciwnika, może jego wzrost
niezwykły.Amożeteżspostrzegłalśniącąstalnoża?Alewtejsamejchwilizabrzmiał
donośnygłosczarnejwyspiarki:
—Bierzgo!Gurubierz!
— Gott! — ryknął Niemiec. Runął na wznak obalony siłą skoku dzikiego kota i
przygnieciony ciężarem spadającego cielska. Cios noża ranił czworonożnego
napastnika, ale zranił lekko i tym bardziej rozwścieczył. Zaczęła się na ziemi walka
nierówna,mordercza.StalowemuskułyOlbrzymaniemogłysprostaćkłomipazurom
dzikiegokota…
Wyspiarka przyglądała się przez chwilę straszliwym zapasom, potem, spokojna o
ich wynik, podeszła do leżącej dziewczyny, naciągnąwszy sobie przedtem czarną
zasłonęnatwarz.PomogłasiędźwignąćLorissie,otoczyłająpieszczotliwieramieniem
iuprowadziławstronęlasu.Spośróddrzewwysunęłosięnaichspotkaniekilkanaście
męskichpostaci.Powitaliczarnąwyspiarkęniskimukłonemirozmawializniąprzez
chwilę z oznakami wielkiej czci oraz przywiązania. Jeden z nich, starszy rangą
zapewne,zapytałodalszerozkazy.
— Trzeba najpierw sprowadzić Guru. On już nie żyje z pewnością. Zresztą
sprawdźcie. Na piersiach zagryzionego przypnijcie ten skrawek papirusu. Niech
wiedzą,zczyjejrękizginął.
Setnik wziął do ręki podaną sobie ćwiartkę papirusu i wysłał czterech żołnierzy,
którzybyliwlepszychstosunkachzpółoswojonąpanterą.
—Weźmiemyżelaznedrążki—rzekłjedenzowejczwórki.—Guruskosztowała
dzisiajmięsaludzkiego.Będziejątrudnoodciągnąć.
— Pozwólcie jej, niech się nażłopie krwi najezdnika — odparła spokojnie czarna
wyspiarka i zaraz dodała: — Zróbcie jak mówiłam, i pospieszcie za nami. A my, w
drogę.
Orszakzsetnikiemnaczeleuformowałsięwokamgnieniu.Dwieniewiastyszłyna
samymkońcu.
Kiedy zarośla zaczęły się stawać coraz gęstsze, Lorissa oprzytomniała trochę i
przystanąwszy,zagadnęłaidącąobok:
—Dokądmniewiedziesz?Jachcędomatki.Jasięboję…
—Niebójsię,maleńka.Obejdziemylasdokołaipuścimycięwolno.Tustałabyś
sięłupemdzikichzwierząt.Niezapomnij otym,że gdybynieja, byłbycięOlbrzym
dopędził…iwiesz,cobysięstało.Niezapomnijotym,leczopowiedzwszystkotwej
matceibraciom,isiostrom.Każdemuopowiedz.
Powietrze rozdarł straszny ryk pantery. Czarna wyspiarka wybuchła głośnym
śmiechem:
—Guruniechcesobiepozwolićodebraćłupu.Chachachachacha.
Lorissawzdrygnęłasięsilnie.Wlepiłastrwożoneoczywsylwetkęśmiejącejsię:
—Ktojesteś…ty…straszna?—spytaładrżącymgłosikiem.
—Chachacha!
— Czemu śmiejesz się tak okropnie? Powiedz! Gdzieś już słyszałam twój głos.
Kiedyśjużztobąrozmawiałam.Ktojesteś?
— I ja ciebie znam dobrze. Rok temu razem stawałyśmy do zawodów. Ale, to
minęło.Zapomnieliściemniejużwmieście.TerazzwąmnieMścicielką... Spamiętaj,
Lorisso, to miano. Gdy znajdziesz się w]ramionach matki, powiedz, że z rąk
przeklętegonajeźdźcyocaliłacięMścicielka
Lorissachciałajeszczeocośspytać,kiedyprzybliżyłsięsetnik.
— Dostojna pani — przemówił. — Za chwilę staniemy na rozdrożach. Jedna
ścieżyna biegnie prosto, w głąb dżungli, druga na prawo, do szerokiej drogi, która
wiedziedomiasta.Którędypójdziemy?
—Naprawo.Odprowadzimytędziewczynęwbezpiecznemiejsce.
RozdziałV
OFIARYŚWIĘTEJNOCY
Kiedy Henryk stanął nad brzegiem jeziora, spostrzegł, że było tu prawie pusto.
Wszystkie łodzie czy czółna popłynęły w dal, uwożąc rozśpiewanych uczestników
uroczystości. Rozbawiona młodzież pociągnęła w las, szukając zacisznych ustroni.
Tylkowoddalimigotałyzbrojeporozstawianychgęstowartowników,tylkorżałykonie
gwardii królewskiej, która czuwała w pobliżu nad osobą młodej władczyni. W kilku
namiotachgawędzilisędziwidostojnicykrajuistarsiwiekiemkapłani.
Dokoła posągu Aszery płonęły liczne pochodnie, rzucając w krąg krwawe blaski.
Smugi dymu snuły się chwilami prostopadle w górę, a niekiedy szarpnięte lekkim
powiewem wiatru chyliły się w tę lub ową stronę. Rzesza kapłanek, które pląsały
przedtem na cześć bogini, znikła gdzieś, jak kamień w wodę rzucony. Snadź młode
służebnice miasta opiekunki pobiegły w zarośla pobliskie lub popłynęły na pełne
jezioro.Jednatylkoniewiastasiedziałanazieminaprzeciwposągu.Siedziałasztywno,
nieruchomo.Jejzielonachlamidaspływałanaszmaragdowąruńłąkiizlewałasięznią
wjedno.Jednatylkokapłankapozostaławiernieprzyposągubogini.
—Pewniestaraibrzydka—mruknąłHenryk,przechodzącmimo,inieomyliłsię.
Zasłony wielkiego namiotu królowej były opuszczone. Stało tam sześciu rosłych
halabardników czekających niecierpliwie zluzowania. Stosownie do zwyczaju
zaprowadzonego przez Niemców żołnierze ci sprezentowali broń na widok
nadchodzącegoOlbrzyma.
—Królowajest,czyteżwyszła?—spytałdziesiętnika.
—Miłościwakrólowajestwnamiocie.
WtejsamejchwiliusłyszałaOtheodgłosrozmowyiwysłałasłużebnądziewczynę,
abywprowadziłamarynarzadośrodka.
Henryk skłonił się poważnie. Stanął w pozycji oczekującej. Królowa siedziała na
stosie poduszek drogocennymi tkaninami obszytych. Przez chwilę obserwowała
przybyłego w milczeniu, a potem dała znak ręką. Dobrze wytresowane służebne
zerwałysięzmiejscanatychmiast,podsunęłymarynarzowipękskóricichoskierowały
sięwstronęwyjścia.
— Przywołajcie mi tu starszego z wartowników — rozkazała Othe, a kiedy
dziesiętnikzgiąłsięwpokłonie,dodała:
—Stanieszopięćdziesiątkrokówodnamiotu.Nikogomitutajniewpuszczać.
Niebawemdwietylkoosobypozostaływobszernymnamiocie.
PoleceniakrólowejlekkozaniepokoiłyHenryka.Obawiałsię,czypięknawyspiarka
nie zechce zażądać objawów wdzięczności za życzliwość, której dała kilkakrotnie
dowody, objawów będących w stylu odpowiednim do dzisiejszego święta. Rok temu
niezawahałbysięzapewneanitrochę,aleobecniezbytmłodymbyłżonkosiem,bynie
czućpewnychobawiskrupułów.
Tymczasempłomiennowłosawyrzekłasłowa,którychsięnajmniejspodziewał:
—Czymaszprzysobiebrońhuczącą?
Marynarzwyciągnąłniedbałymruchem browning i położył go sobie na kolanach.
Othe pochyliła się naprzód, aby lepiej widzieć. Oczy jej błyszczały ciekawością i
pożądaniem. Śmiało wyciągnęła przed siebie obie dłonie. Pochwyciła zimną stal
rewolweru.
—Ostrożnie,królowo—upomniał.Potemzaś,stosującsiędożyczeniairozkazu
uroczejkobietki,zacząłjąobjaśniać,zacząłtłumaczyć,naczymstrzałpolega,jaksię
ładuje i wyładowuje magazynek, do czego służy cyngiel czy bezpiecznik. Pojętna
uczennica wchłaniała w siebie chciwie każdy wyraz. Kwadrans później potrafiła już
nieźleobchodzićsięzrewolweremiskładałasięzniego,mierzącdoczterechlampek
oliwnych,którestaływrogachnamiotu.
—Maszwięcejnaboi?—spytała.
—Przysobietylkodziesięć.
—Awdomu?
—Nieliczyłemich.
—Aha,niechceszpowiedzieć.Nieufaszmi.
Jąłzaprzeczać,aleprzerwałamuszybko.
— Nie wypieraj się. Mniejsza o to, ile ich posiadacie. Wiem dobrze, że niewiele.
Terazsłuchaj,copowiem.
—Słucham,królowo.
—Kiedyjesteśmysamiwedwoje,mówmipoimieniu.
—Dobrze,Othe.
— Więc słuchaj uważnie. Kto cię ostrzegł, by Eli nie przychodziła dzisiaj nad
jezioro?
—Ty,Othe.
—Ktociępierwszypowitał,kiedywychodziłeśzceliwięziennej?
—Ty,Othe.
—Ktorozstrzygnąłtwójspórznim,natwojąkorzyść?
—Takżety.
—Więczatowszystkowinieneśmiwdzięczność…Czytak?
—Tak—odparłcorazbardziejzdumionydługimwstępem.
—Mogłabymzażądać,byśspełniłmójrozkaz.Jacinierozkazuję,aleproszę.
—Słuchampilnie.
—Dajmitętwojąbrońnawłasność.
Tego się Henryk nie spodziewał zupełnie. Ochłonąwszy nieco ze zdziwienia,
odmówiłwłagodnychsłowach,bojącsię ją urazić. Ale łatwiej było odmówić, niż w
tym zamiarze dłużej pozostać. Nieprzystępna i zimna zazwyczaj wyspiarka
przedzierzgnęłasięwkapryśnedziecko,wnajrozkoszniejsząistotę,którejżyczeńnie
spełnić niepodobna. Rzuciła na szalę swój wdzięk niewysłowiony, swą umiejętność
pozyskiwania sobie serc ludzkich. Rutynę miała w tym wielką. Wszakże wszyscy
dostojnicypaństwaioficerowie,którzyswestanowiskaHansowizawdzięczali,byliod
jakiegoś czasu najzagorzalszymi poplecznikami królowej. Ale metody, które okazały
się tak skuteczne wobec naiwnych wyspiarzy, nie mogły równie szybko działać na
Europejczyka.
WięcuciekłasięOthedoinnychsposobów.Powstałazmiejscatakgwałtownie,że
szkarłatny płaszcz zsunął się na ziemię. Stanęła przed marynarzem w całej krasie
swych wdzięków. Pajęcza tunika barwy cielistej uwydatniała doskonale cudowne
kształtykobiece.
— Oj… to gorzej! — mruknął Henryk, skoro Othe opasała mu szyję wężowym
splotem swych toczonych ramion. A młoda władczyni nie myślała poprzestawać na
tym geście. Wpiła swe małe usteczka w wargi mężczyzny. Potem pochwyciła jego
głowęiprzytuliłająsilniedoswychpiersi…
—Tomwpadłzdeszczupodrynnę.TamSofoteraztaznowu—myślał,ipomimo
pewnego oszołomienia, jakie w nim wywołało zetknięcie się z młodym ciałem
kobiecym,uczułgniew,żetegorodzajumetodamichcesprytnawyspiarkawymusićna
nim darowanie rewolweru. Toteż ruchem delikatnym, ale stanowczym, odsunął ją od
siebie.
—Odpychaszmnie?…Tak?!Światajużniewidziszpozażoną.Dobrze!Niemyśl,
że chcę cię jej odebrać. Nie, głupcze. Wiem, że jestem dużo piękniejsza od niej i to
przeświadczeniemiwystarcza.Idźsobie,alewiedzjeszcze,żenadgłowąElizawisło
niebezpieczeństwo. Nie myśl, że ja. Nie! Zbyt wiele ważniejszych spraw mam na
głowie, zresztą Eli nie zrobiła mi nigdy nic złego, lubię ją. Bardzo ją lubię nawet i
dlatego chciałam cię ostrzec przed zamiarami… jego. Wiesz, kogo mam na myśli…
Tak.Dziścięmaciosdosięgnąć.
Wzburzenie nie pozwoliło młodej królowej mówić dalej. Ciężko upadła na
poduszki i zachmurzona odwróciła głowę. A Henryk zerwał się z miejsca.
Niespodziewana wiadomość przeraziła go do głębi. Gdyby Othe była przypuszczała,
że zaczynając od tego argumentu, mogła była prędzej uzyskać upragniony rewolwer,
niebyłabysięzpewnościąuciekaładodwóchpoprzednich,niefortunnychsposobów.
Terazrolesięzmieniły.Terazonzkoleiprosił,zaklinał,błagał.AOthebrałaodwetza
swepoprzednieniepowodzenia.Przedewszystkimwytargowałaupragnionyrewolwer,
a potem powoluteńku, cedziła oderwane słowa, z których mógł sobie Henryk złożyć
obraz niebezpieczeństwa, jakie Eli groziło. Dowiedział się więc, że Hans wysłał
jednego z majtków w stronę miasta. Dwóch zaufanych ludzi królowej stale śledziło
wszelkiepoczynieniawodzaOlbrzymów.Jedenznichposzedłwtropyowegomajtka
wkierunkuTyru.
—Oninierozumiejąwprawdziewaszejmowy,alepodchwyciliwymówioneimię
twejżony.Domyślamsię,conastąpiinaczympodstęppolega.Otoonzmyśliłjakieś
kłamstwo,byElizdomuwywabić.MożeówwysłanyOlbrzympowiejej,żespotkało
cię nieszczęście lub że ja, królowa, ją wzywam. Skoro Eli dom opuści, choćby na
chwilę,będąmieliwrękudowód,iżchorobęudawałatylko.Rozumiesz?
—Tak,Othe.Tobardzoprawdopodobne,leczjaimpokrzyżujęplany.Dziękujęci
zatonoweostrzeżenieibiegnęczymprędzej.DaBóg,żezdążę,awtedypogadamz
tymłotrem.
—Lećspiesznie,iniezapomnijnigdy,ktocięprzestrzegł.
— Nie zapomnę, Othe… Nie zapomnę nigdy. — Henryk zerwał się z miejsca
przycisnąłdowargobiedłoniemłodejwyspiarkiijakszalonywybiegłznamiotu.
Królowapozostałasama.
Wyciągnęła się wygodnie na poduszkach, potem zaczęła ciekawie oglądać
podarowany rewolwer. Oczy jej błyszczały radością i dumą. Oto ona pierwsza
spomiędzy mieszkańców wyspy posiadała straszliwą broń najeźdźców. Nie tylko
posiadała,alepotrafiłaniąwładaćtakże.Rozumiaładoskonale,jakdoniosłetobędzie
miało znaczenie, skoro Olbrzymy odjadą i partia wypędzonych kapłanów zacznie
jawniepodnosićgłowę.
W tej chwili na zewnątrz namiotu dał się słyszeć gwar zmieszanych głosów.
Wrzawa rosła, zbliżała się szybko. Wartownicy, którzy w myśl rozkazów bronili
wstępudonamiotuwładczyni,zaczęlisięgłośnosprzeczaćzjakimiśludźmi…
SzybkimruchemukryłaOtherewolwerpodjednązpoduszek,potemdźwignęłasię
lekko,zgrabnieipodeszładozasłony.
—Cotamzakrzyki?
Dziesiętnikprzybiegłnatychmiast:
—Miłościwakrólowo—zaczął—dostojnySycheus,synHannibala,prosi,byśgo
natychmiastprzyjąćraczyła.
—Więcwpuśćgo.
—Aleznimidzielicznegronoiniosąpobitegoczłowieka.
—Puśćwszystkich—rzekłatakgłośno,abyczekającynaposłuchanienieopodal
mogliusłyszeć.—Każdymaprawoujrzećkrólowąiużalićsięprzednią.
Słowa te powitał głośny szmer zadowolenia. Othe znowu osiągnęła efekt
zamierzony.Gmachjejpopularnościzyskałkilkacegiełek.
Niebawemzaroiłosięwwielkimnamiocie. Młoda królowa, która niedawno temu
wdzięczyłasiędoHenrykaidokazywałajakrozpieszczonedziecko,przybrałaterazna
twarz maskę surowej powagi oraz dostojeństwa. Rozkoszna, grymaśna kobietka
przedzierzgnęłasięwmgnieniuokawmonarchinią.Niezapominałateżoniezbędnej
dekoracji.Więcokrywałjąpłaszczszkarłatny,amała,złotakoronawieńczyłaskronie.
Więcnadbiegłechyłkiemsłużebne,stanęłypozasiedzącąpaniąichłodziłyjąruchami
ogromnychwachlarzyzpiórstrusich,chociażnocniebyłaaniparna,aniduszna,lecz
tylko ciepła. Więc wzdłuż obu bocznych, wewnętrznych ścian namiotu ustawiły się
dwiedziesiątkigwardzistówzdobytymimieczami.
Sycheus wystąpił naprzód. Wygłosiwszy powitalną formułkę, gęsto przeplataną
ukłonami,przeszedłdomeritumsprawy:
— Miłościwa królowo. Krzywda wielka stała się memu synowi jedynemu. Raes,
którego znasz, o królowo, popłynął czółnem z Lorissą, którą ma niebawem poślubić.
Tę dziewczynę, królowo, wieńczyłaś dzisiejszej nocy zwycięskim laurem. Ona to
pierwsza przyszła do mety… Owóż tedy oboje młodzi popłynęli czółnem w górę
StrumieniaAntylop.Tamnapadłichłotrpewien.Najechałichswojąłodzią,zepchnął
Raesa do wody, a ratującego się wpław, wiosłem ugodził, po czym popędził za
dziewczyną.Nietrudnosiędomyślić,cojąspotkało…Synmójzdołałsięwydostaćna
brzegiomdlałnatychmiast.Przywiezionogotutaj.Zjegosłówoderwanychwiemy,co
zaszło.
Sycheusodsapnąłitakdokończył:
— Więc ja i moi przyjaciele przyszliśmy do ciebie, królowo, by cię prosić o
wymiar sprawiedliwości. Według naszych praw, zbrodniarzowi powinna być odcięta
lewarękaażpołokieć.
— Powinna być odcięta — powtórzył zgodny chór dostojników, oficerów i
kapłanów.
Lekkigrymasnudyiniechęciosiadłnapięknejtwarzyczcewładczyni.Niebyłodla
niej nic bardziej wstrętnego, jak zajmowanie się sądownictwem. Ważąc tedy każde
słowonaszaligłębokiegonamysłu,odparła:
—Schwytajcietedyzbrodniarza,dowiedźciemuwinyiukarzciegowedługpraw
naszych. Przecież po zaginięciu Magona ty, Sycheusie, jesteś najwyższym szafarzem
sprawiedliwości.Tywyrokiwydajesz.
—Słusznierzekłaś,miłościwakrólowo,leczniewszyscymejwładzypodlegają.
—Jakto?
—AOlbrzymy?
—Więcktóryśznich?
—Takjest.
—Który?
—Ównajwyższywzrostem,miłościwakrólowo.
Zasępiło się oblicze wyspiarki, ale tylko na chwilę. Oczy jej zabłysły wnet
gniewem i oburzeniem. Gładkie jak rzeźbiony marmur czoło przeorała wąska
zmarszczka.Głosstałsięostry,suchy.
— Dla wszystkich równe prawa. Kto chce u nas mieszkać, musi przestrzegać
panujących zwyczajów. Sycheusie, wyślij natychmiast gońców, niech sprowadzą
wodza przybyszów. Nie mówić mu, po co go wzywam, by się nie porozumiał z
winnym.
Głośne okrzyki nagrodziły słowa królowej. Jedni podziwiali jej bezstronność i
odwagę,inniprzezorność,którasięobjawiaławtym,żenienależyHansowipodawać
przyczyny wezwania. Kilkunastu ludzi kopnęło się z miejsca szukać piegowatego
przywódcyOlbrzymów.
Dwie pełne godziny upłynęły, zanim Hans stawił się przed obliczem królowej.
Przyszedłwhumorzejaknajgorszym. Zastawiwszy chytrą pułapkę na żonę Henryka,
wyczekiwał cierpliwie w umówionym miejscu, rychło-li nadejdzie wysłany Wiese i
przyprowadzi z sobą Eli. Lecz czekał nadaremnie. Czas płynął, a tamci nie
nadchodzili.Wreszcieodszukanogo,gdyprzechadzałsięnaskrajulasu,iwezwanodo
królowej w sprawie niecierpiącej zwłoki. Zrozumiał, że podstęp się nie udał, że nie
powiodłosięwysłanemukoledzewywabićElizdomu.
—Corozkażesz,królowo?—rzekłkrótko,stanąwszywnamiocie.
Otheodwróciłagłowęwstronęnajwyższegosędziego.
—Sycheusie,odpowiedz,dlaczegowezwałamnaczelnegowodzamegowojska.
SynHannibalachrząknąłjaknależyiopanowującwzburzenie,zaczął:
— Dostojny panie. Jeden z twych rodaków popełnił wielką zbrodnię. Powinieneś
gowydaćwmojeręceuwięzionego,abyponiósłkarę,jakąnaszeprawaprzewidują.
—Któryżto?—spytałHansprzedewszystkimipomyślał:—JeżeliHenryk,togo
wydam,aleodinnychwamwara.
—Zbrodniarzem,jestównajwyższywzrostem,któregomiłościwakrólowaraczyła
mianowaćdowódcązałogimiasta.
—No,no.Ijakążonwielkązbrodniępopełnił?
— Porwał temu oto młodzieńcowi jego dziewczynę. Siłą porwał, a jego samego
pobił.
— Cha cha cha cha cha. I to ma być zbrodnia? Przecież dziś mamy świętą noc
bogini.Wolnokażdemutakpostąpić.Mieliścieteżpocomniewołać.
Sycheusprzerwałmówiącemupodniesionymgłosem:
— Wolno mu było tak postąpić tylko w tym wypadku, gdyby dziewczyna szła
sama.
— Nie podnośże głosu, Sycheusie, gdyż stoisz przed swoją królową. Zresztą
posłuchajcie.Roktemu,wczasieświętej nocy ujrzałem na leśnej polanie Hamilkara,
syna Egota. Ten Hamilkar, który jest dzisiaj wodzem buntowników, zabawiał się
wówczas z pewną bardzo piękną mężatką. Ja przystąpiłem do nich. Bez wahania
odebrałem mu ową kobietę, która od tego czasu została moją kochanką. Dzielny
Hamilkar wziął nogi za pas i bez walki uciekł, opuszczając swoją towarzyszkę. Ty
królowowieszotymzajściu.Powiedzteraztymludziom,dlaczegomnienieukarałaśi
dlaczegowtakimraziemójprzyjacielErykmaponieśćkaręzatensamczyn…
Rzucił wyzywające spojrzenie Othe, która siedziała blada jak kreda. Przecież ona
była tą kobietą i wielu z obecnych o tym wiedziało zapewne, toteż bezczelne
odezwaniesięHansawytrąciłojązupełniezrównowagi.
W namiocie zapanowało przytłaczające milczenie. Wszystkie oczy utkwione były
wkrólową,którejzmieszanieniemogłoujśćniczyjejuwagi.
—SkoroHamilkaruciekłwówczasbezwalki—rzekławreszcie,—iowąkobietę
opuścił, w takim razie nie ma w tym czynie nic karygodnego i z tej przyczyny nie
żądałam od ciebie usprawiedliwienia się, ani nie poleciłam wszczynać sprawy
sądowej.Natomiasttowarzysztwójpobiłdonieprzytomności,Raesa,synaSycheusa,i
siłąmujegodziewczynęodebrał.Todużaróżnica.
—Więctojegosyn?
—Tak.
—Ha,królowo.TrzebabędzieSycheusazapędzićdodawnegozajęcia.Widzę,że
lepszymjestonhandlarzemskórniźlisędzią.
—Dostojnypanie!—warknąłurażonydygnitarz.
— Nie przerywać, kiedy mówię. Otóż powtarzam, że najwyższy sędzia powinien
znać na pamięć ustawy kraju. Wszystkie ustawy, nie tylko te, których się na dzisiaj
wyuczył i na zawołanie je deklamował… Ja waszych ksiąg kapłańskich nie
wertowałemdokładnie,alewiem,iżwedługnich,niemożesędziasądzićsprawswoich
krewnychanipowinowatych.ToteżSycheusniemożezajmowaćsięsprawąopobicie
swego synalka Raesa i o tym Sycheus dobrze wiedzieć powinien. A dalej, jakie są
dowodywinymegotowarzysza?
—Raesświadczy.
—JeśliRaesmożebyćświadkiem,tomożenimbyćrównieżEryk.
—Lorissa.
—Gdzieżonajest?
—Szukająjejmoiludziekołowodospadu.
—Więczaczekajmy,copowieLorissaiEryk,apotemdopierocośpostanowimy.
Czyniemamsłuszności?
Othepodniosłagłowę.Uspokoiłasięjużzupełnie.Głosmiałapewny,czysty,kiedy
mówiła:
— Skoro Sycheus nie może sądzić w sprawie swego syna, więc ja sama wydam
wyrok. Przyprowadź tutaj swego towarzysza, a ty, Sycheusie, przywiedziesz mi
Lorissę.Terazchcęsamapozostać.
Zebrani zaczęli się wynosić z namiotu, ale nie było królowej dane zbyt długo
cieszyć się samotnością, gdyż dziesiętnik zameldował przybycie jednego z
wywiadowców.
—Dajżegotutajnatychmiast—rzekła.
Po chwili wszedł mały człowieczek i rzuciwszy wzrokiem podejrzliwie dokoła,
zacząłmówićprzyciszonymgłosem:
— Miłościwa królowo. Szedłem za nim krok w krok aż do domu, gdzie mieszka
córka Tobiasa-lekarza. Eli spała już. Nie chciała go wpuścić. Podeszła do okna.
Rozmawialicośszeptem.Dosłyszałemdwasłowa:jadowitywąż.PotemEliubrałasię
szybkoiwyszłazdomu.
—Wyszła?
—Tak,miłościwakrólowo.Wzięłazsobąjednąsłużebną,któraniosłapochodnięi
jakieśzawiniątko.Poszliwetrojedrogąwstronęlasu,ajazanimi.Kiedyznajdowali
sięotrzystamożekrokówodboru,nagle…
—SpotkaliHenryka,mężaEli?
— Nie, miłościwa królowo. Nagle Olbrzym, który wywabił Eli z domu, padł na
wznak, nie wydawszy okrzyku nawet. Zaroiło się na drodze od ludzi. W blaskach
pochodniiwświetleksiężyca,ujrzałem,żeotoczonozłotowłosąijejsłużącą,apotem
całyorszakskierowałsiępospieszniewstronęgąszczyleśnych.Przyczołgałemsiędo
Olbrzyma.Nieżyłjuż.Zdziesięćstrzałtkwiłowjegociele.Pozostawiłemgowięci
zdumionywielcepodążyłemzatamtymi,ale…cofnąłemsięrychło.
—Cofnąłeśsię?Dlaczego?
— Miłościwa królowo. Nie brak mi odwagi i chytrości, ale… tam była Ona…
Wygląda tak, jak o niej lud mówi. Szatę ma czarną, lśniącą, i ciemną zasłonę na
twarzy.Prowadziłanałańcuszkupanterę,któramusiałamniezwietrzyć,boodwracała
się i mruczała strasznie. To była Mścicielka, na pewno. Otaczała ją garść łuczników,
którzy ustrzelili wysłanego po Eli Olbrzyma. Więc przyczaiłem się w rowie,
namyślając się, co czynić dalej. Tak upłynęło dużo, dużo czasu. Później usłyszałem
szybkiodgłoskroków męskich i skowyt psa. Od strony miasta nadbiegł mąż Eli, ów
Olbrzym,którykonnągwardiądowodzi.Jegopieswęszyłśladytych,coprzeszli,alei
mnie wywęszył. Och, miłościwa królowo! Myślałem, że już ducha wyzionę, kiedy
mniepochwyciłpodgardło.
—Pies,czyjegopan?—spytałaOthezlekkimuśmiechem.
—Olbrzym.Zagroziłmiśmiercią.Musiałemwyznać,cosięstałozjegomałżonką
idokądjąuprowadzono.Wówczasryknąłzwściekłościipopędziłwlas,kierującsię
węchemswegopsa.
—Atyprzyszedłeśtudomnie?
—Takjest,miłościwakrólowo.Przyszedłempodalszerozkazy.
—MusisziśćdalejwśladyEli—rzekłaponamyśle,awidzącprzestraszonywyraz
twarzywywiadowcy,dodała:
— Dobierz sobie tylu ludzi, ilu potrzebujesz. Zresztą nie rozkazuję ci napaść na
tamtych. Masz tylko wyszukać miejsce, gdzie Eli zawleczono. W pobliżu owej
kryjówkipozostawiszpołowęludzi,azresztąprzybiegnieszponowerozkazy.Wrazie
potrzebywyślęwojsko.
— Stanie się jak rzekłaś, miłościwa królowo — odparł wyspiarz, starając się
niechęćilękpokryćmaskąobojętności.Wukłonachoddaliłsięznamiotu…
Otheznowusamapozostała.
RozdziałVI
KRÓLOWA
Półmrokpanowałwkomnacie.
Nawygodnym,skórąokrytymkrześlesiedziałamłodakobietaniepospolitejurody,
otulona w zieloną chlamidę. Podparła brodę dłońmi, a łokcie wsparła na stole, i
słuchała uważnie sprawozdania, które jej składał mąż w sile wieku. Ów zaś mówił
właśnie:
—Taktedyświętanocboginipochłonęłapięciuprzybyszów.ZwanErykiem,który
znieważyłsynamojego,Raesa,zginąłodkłówpantery,wedługorzeczeniaznachorów
iwedlezeznańLorissy,któradałaświadectwoprawdzie.MałżonekcóryTobiasaznikł
bez śladu, jak zniknęła również Eli, żona jego. Trzeciego znaleziono w rowie przy
drodzewiodącejzmiastadolasu.Wcielejegotkwiłojedenaściestrzał,zktórychdwie
były zatrute. Czwarty stracił życie na skutek pokąsań przez jadowite węże, a piąty
nabawiłsiętrąduiodesłanogodoKotlinyPowolnejŚmierci.ZdwunastuOlbrzymów
pozostało tylko siedmiu, z których jeden znajduje się nad Zatoką Pereł i prowadzi
budowę okrętu, jeden pozostał w mieście jako dowódca załogi, a pięciu wyruszyło
wczorajszego ranka na czele całego wojska celem pomszczenia śmierci towarzyszy i
ostatecznegowytępieniabuntowników.
Pochwilizaśwtrąciłakobieta.
—Powiedzmi,Sycheusie,ilużołnierzywyruszyłowpole?
SynHannibalazagłębiłsięwwertowaniupapirusu.Zacząłczytać:
— Łuczników wyszło czternaście, procarzy siedemnaście secin. Jedni i drudzy
sami starzy żołnierze od roku musztrowani przez przybyszów. Oprócz tego poszło z
nimiosiemsetekkonnicy,jednakonnejgwardii.Wreszciesześćsetekhalabardników
bardzo słabo wyćwiczonych. Są to ci, których w ostatnich tygodniach do wojska
powołano. Razem czterdzieści sześć setek i ze dwieście ludzi czeladzi do trzebienia
ścieżek przez lasy, do zaopatrywania wyprawy w żywność, wodę, do naprawiania
mostówiinnychrobót.
—Ilupozostałowmieście?
— Jedna secina halabardników trzyma wartę na murach, jedna przed twoim
pałacem. Poza tym są tu w odwodzie dwie setki łuczników i stu procarzy oraz
pięćdziesięciukonnych.
—Tomało.
—Mało?
—Tak,myślę.PowstańcymoglibynagłymatakiemzdobyćTyr.
— Nie, miłościwa królowo. Wojska nasze idą szeroką ławą. Przez ich linie mogą
się przekraść poszczególni ludzie, ale nigdy oddział tak silny, żeby mógł zagrozić
miastu. Nie obawiam się o to. Zresztą siły buntowników oblicza się na pięć do
dziesięciu setek wszystkiego razem. Przeciwko takiej ilości jest nasza załoga
wystarczającą.
—Cóżmipozatympowiesz,mądrySycheusie?
Dostojnik zerknął do papirusu i stwierdził, że temat jest zupełnie wyczerpany.
Wobectegozacząłsiężegnać,przyrzekającnazajutrzprzynieśćwiadomościoruchach
wojsk, które wyruszyły w pole. Na odchodnym przypomniał sobie jeszcze jedną
sprawę:
— W dniu wczorajszym wysłano dwunastu ludzi do Kotliny Powolnej Śmierci.
Dzisiajznowusześciu.
—Więctrądsięszerzy?
— Nie ma dnia, by nie spostrzeżono u kogoś strasznych plam, które są odznaką
choroby.Jedenczłowiekmógłtemuzaradzić.
—Tobias?
—Takjest.
—Trzebabygouwolnić.
—Tak,miłościwakrólowo—odparłSycheusuradowanydomyślnościąwładczyni.
— Przygotuj mi tedy pismo do starszego dozorcy i zaraz rano wyślij wóz po
Tobiasa.
—Staniesięjakrzekłaś.Aterazżegnamcię,królowo.Niechboginisendobryci
ześle.
—Żegnaj,Sycheusie.
Po wyjściu kanclerza zaklaskała Othe w dłonie. Natychmiast zjawiły się w
drzwiachdwiesłużebnedziewczynyiwpokornejpozycjioczekiwałyrozkazu.
—Przygotujciemikąpiel.Jestemśpiąca.
Kiedydziewczętaznikłycichojakcień,Othezadumałasięgłęboko.Wgłowiejej
kłębiły się liczby rzucone przez Sycheusa, kombinacje przeróżne, przypuszczenia,
domysły. Stado myśli niewesołych znowu ją opadło. Złota korona królewska coraz
ciężejdawałaodczuć,żetkwiąwniejtakżeostreciernie.
ChwilaodjazduOlbrzymówzbliżałasięszybko,aOthebyładośćprzewidującą,by
sobie uzmysłowić, jakie ją przejścia czekają. Zdawała sobie sprawę z przyszłych
zapasówzkastąkapłanówizfanatycznymiprzywódcamipowstańców.
Przykrerozmyślaniazniecierpliwiływreszciemłodąwładczynię.
—Będzie,comabyć—machnęłarękązapatycznąrezygnacją.
— Miłościwa królowo, kąpiel gotowa — zabrzmiał w tej chwili głos wchodzącej
służebnej.
—Dobrze.Idźprzodem.
Ruszyła w kierunku drzwi poprzedzana przez młodą damę dworu i jedną
dziewczynę, która niosła w dłoniach dość dużą lampę oliwną, jako że nie wszystkie
komnatywpałacubyłyoświetlone.
Obie kobiety minęły szereg sal obok siebie leżących, minęły szeroki ganek, aż
weszły do izby wcale jasno oświeconej, choć skąpo wyposażonej w sprzęty. Tylko
ławy szerokie stały wzdłuż ścian wszystkich, a na ławach siedzieli żołnierze. Tu
bowiem znajdowała się jedna z wartowni pałacowych. Tu dwudziestu wybranych
gwardzistówpodwodzązaufanegooficeraczuwałoconocnadbezpieczeństwemsnu
pięknejkrólowej,trzymającstrażudrzwiwiodącychdojejkomnatmieszkalnych.
Na widok wchodzącej monarchini, uczynili wojownicy chrzęst bronią wedle
musztry Hansowej. Othe, która miała pamięć nadzwyczajną, podeszła do oficera i
przemówiłałaskawie:
—Ty,Raesie,maszdzisiajsłużbę?
—Mnie,miłościwakrólowoprzypadłotoszczęściewudziale.
— Ładne mi szczęście. Zamiast wyspać się w domu lub gwarzyć z umiłowaną
Lorissąmusisznoccałączuwać.
Raes,którypomimoswegonarzeczeństwapodkochiwałsięnarównizwszystkimi
oficeramiwmłodej,uroczejwładczyni,rzekłzeszczerymzapałem:
—Miłościwakrólowo,służyćciwiernieizginąćwtwejobronietonaszeszczęście
najwyższe!
—Dziękujęcizatesłowa.Jakżetwojestłuczenie?
—Widokmejkrólowejuśmierzyłbólwszelki.
—Todobrze,dzielnyrycerzu.
Podziękowałamuczarującymuśmiechemiprzeszławzdłużwyciągniętegoszeregu
żołnierzy. Każdego bez wyjątku znała z imienia. Każdemu umiała powiedzieć kilka
słów miłych, przyjemnych. Jednego zapytała o syna, drugiego o żonę czy kochankę,
innegoourodzajewgospodarstwie.Psieprzywiązanie,zapałimiłośćmalowałysięw
oczachwszystkichwojaków.Królowapotrafiłapozyskiwaćsobieserca.
—Żegnajciemi,wierniżołnierze—rzekłanaodchodnym.
—Panujnamwiecznie!—ryknęliwojacyzeszczerymentuzjazmem.
Trzyniewiastyminęłykilkakomnatpięknieumeblowanych,oilesprzęty,któresię
tamznajdowały,umeblowaniemnazwaćmożna.Wreszcieznalazłysięwrozległejsali,
którejpodłoga,taflamibiałegomarmuruwyłożona,miałakształtkwadratu.Środeksali
zajmowałogromnybasenmalachitowy,napełnionywodąprawiepobrzegi.Wszystkie
ściany tej łazienki były pokryte blachami z jakiegoś srebrzystego metalu
wypolerowanymi tak gładko, że można się było w nich przeglądać niczym w
zwierciadle.
Nad basenem zwieszała się szeroka zielona misa z lampą w pośrodku. Skutkiem
tego woda miała odcień morskich nurtów. Również perląca się kaskada fontanny, w
pośrodku basenu bijącej, wyglądała tak, jakby ktoś szmaragdy pełną garścią
przesypywał.
Othe rozpięła łańcuszek, który spinał chlamidę, i poruszyła barkami kilkakrotnie.
Wełnianaszatazsunęłasięzramion i bezszelestnie spłynęła do stóp. Potem przyszła
kolej na srebrzystą tunikę, na sandałki i siatkę włosy w uwięzi trzymającą. Królowa
stanęła naga. Podeszła do najbliższej ściany, pasąc wzrok odbiciem swych boskich
kształtów. Służebne, których sześć czekało w milczeniu, spoglądały z niemym
zachwytemnaswojąpanią.
Othezaczęłasięprzechadzaćdokołamałejsadzawki.Idąc,trzymałagłowęzadartą
w górę, a dłonie splecione na karku. Kołysała się lekko w biodrach, ale było to
kołysanietaknieznaczne,żewrazzrytmicznymruchempodniesionychpiersiłączyło
sięwjakiśtaniecpełenwdzięku,wjakiśpląs,naktóregowidokmusiałobystajaćserce
najsurowszegomęża.
Potem jęła zstępować po schodkach marmurowych do basenu. Zatrzymała się na
drugim schodzie, stanęła pewnie na jednej nodze, potem lekko ją w kolanie ugięła,
palcedrugiejstopyzanurzyłaostrożnie.Zanurzyłaicofnęłanatychmiast.
—Zaciepła—syknęła.
—Czyrozkażesz,miłościwakrólowo,otworzyćdrugąfontannę?—spytałajedna
ze służebnych, bowiem wodotryski były zasilane wprost z akweduktu, który zimną
wodęzgórdoprowadzał.
—Niechzostanietakajakajest.Poczekamtrochę.
Othezstępowaładalej,zatrzymującsięnakażdymschodzie.Przyzwyczajałaciało
do ciepłoty wody pachnącej olejkami. Więc najpierw zanurzyły się stopy i kostki w
przegubach smukłych nóg. Jeszcze dwa stopnie i szmaragdowa woda zalała gładkie
kolana. Potem pogrążyły się kształtne łydki, łuk bioder cudnie zarysowany, potem
brzuchinasadakrzyża.Nurtyrozkosznejkąpielifalowały,awmiaręichruchukołysał
sięobrazzanurzonychczłonków.
Młoda królowa przystanęła powtórnie. Pochyliła się silnie naprzód i zaczęła
dotykaćpowierzchniwodypączkamiswychpiersiszpiczastych.
— Pijcie gołąbki. Pijcie — wołała rozweselona i pryskała całymi garściami na
służebne,śmiejącsiędorozpukuztychżartów.
Potem cofnęła się na najwyższy stopień. Swe rasowe dłonie złożyła nad głową,
odbiła się silnie i skoczyła daleko od schodków. Pachnące, zielone mirty basenu
rozstąpiły się, rozprysły wysoko, a dokoła pływającej potworzyły się koła i fale.
Rajska kąpiel przyprawiła wyspiarkę o doskonały humor. Wspinała się na schodki,
skakała, pływała, nurkowała, pryskała na czekające dziewczęta. Jej śmiech perlisty
rozbrzmiewałwcałejsalinibyrannyświergotrozbudzonychptakówleśnych.
Skoro wyszła z kąpieli, ciało jej, białe zazwyczaj jak alabaster, poróżowiało, jak
gdyby padł na nie blask wschodzącej jutrzenki. Jedna z dziewcząt zarzuciła jej na
ramionaobszernybiałychałat,apotemwszystkiesześć,podawszysobieręceparami,
przeniosłyswąpaniądosąsiedniejsypialni.
Owo rozkoszne
cubiculum
zwano w pałacu pokojem snów królowej. Jeśli to
określenie wywodziło się stąd, że tutaj władczyni sypiała, to było ono słuszne, ale
również i bardziej może jeszcze słuszne było wywodzić nazwę od tego, że komnata
wyglądałajaksenczarownyzaklętejkrólewny.
Ani skrawek marmurowej posadzki nie wyzierał spod gęstej warstwy puszystych
kobierców. Ani skrawek drzewa cedr przypominającego, którym ściany były
wykładane, nie wyglądał spod mnóstwa tkanin złotem i srebrem gęsto przetykanych.
Sufit pokrywały piękne malowidła przedstawiające miłosne igraszki Dydony,
założycielki Kartaginy z Eneaszem, który jeden ocalał, gdy ginął
Ilion
święty.
Pochlebcydworscynapoczekaniuwywiedli,żeródOthe,pierwszejkrólowejnowego
Tyru,wywodzisięodprzesławnej Dydo, a artysta nie omieszkał w swym malowidle
tej bajki uwiecznić. Główną grupę obrazu otaczały jakieś bożki i fauny leśne, jakieś
morskieczyrzeczne nimfy, widomy znak przemożnych wpływów kultury helleńskiej
na rodzimą twórczość punicką. Wszystkie te postacie w różnych pozycjach
odtworzone, trzymały w jednej czy drugiej dłoni, końce złotych łańcuszków, które
zwisały do połowy wysokości sali i podtrzymywały misterne
ample
o kloszach
purpurowych.
Tu i ówdzie stały marmurowa postumenty dźwigające rzeźbione posążki Aszery
miłośćrozdającej,Aszerymiastaopiekunki,Baalalekarzaiuzdrowiciela,Baala,który
dzieciwpłomieniachpożera.Tuiówdzieleżałystosypoduszekzeskórymiękkiejjak
tkanina i z tkaniny miękkiej niby puchy, jedne i drugie bogato srebrnymi nitkami
dziergane.
W głębi komnaty stało pod złocistym baldachimem łoże barwy hebanu. Łoże tak
wielkie,żedwierosłeosobymogłybynanimsypiaćwzdłużalbowpoprzekijeszcze
bymiejscazostało.Mistrz-stolarz,któryjezbudowałprzedrokiem,miałwidoczniena
względzie przybysza Hansa, który wówczas był kochankiem królowej. Tylko kanty
ogromnego sprzętu i nogi rzeźbione, i baldachim błyszczący jak zwierciadło, jako
wykonanezeszlachetnychmetali,odbijałyodczernitła.Resztahebaniheban.Czarne
łoże,czarnąprzykrytepościelą.
Biały chałat oblepił mokre ciało królowej, ale nie osuszył go dokładnie. Więc
służebne zwlokły ze swej pani wilgotne okrycie i zaczęły ją nacierać skrawkami
tkaniny irchowej. Potem przyszła kolej na masaż dłońmi i namaszczenie wonnymi
olejkami. Dopiero teraz przybrano królową w złotawo-cieliste
peplos
, głęboko na
piersiach i plecach wycięte. Pod umiejętnym kierownictwem wciąż obecnej damy
dworurozdzieliłysiędziewczętanatrzyparywtensposób,żepierwszadwójkazajęła
się suszeniem i rozczesywaniem włosów, druga wzięła się do nacierania ramion,
namaszczania przegubów dłoni, szlifowania i polerowania wypielęgnowanych
paznokci.Wreszcietrzeciaparaczyniłatesamezabiegiprzynogachkrólowej.
—Kończcie—rzekłaOtheznudzonymgłosikiem,przeciągającsięleniwie…Ale
dokońcabyłojeszczebardzodaleko.
Ażwreszciepachnąca,wymasowana,uczesanadosnukrólowapozostałasama.
— Nie gaście świateł — rzuciła ostatni rozkaz wychodzącym. Zrzuciła na ziemię
lekkie okrycie, gdyż noc była niezwykle parna. Przeciągnęła się jeszcze parę razy i
upadłanawznaknajedwabisteposłanie.
Alesennieprzychodził.
Ciałorozgrzanekąpieląimasażem,niepragnęłosnu.
KrewgorącaprapraprawnuczkirozpustnychKartaginekniechciałarównegotętna
człowiekaśpiącego.
WyobraźniadzieckaWschodu,podnieconawidokiemdrażniącychscenmalowidła,
umieszczonegonapowale,nieżądałaodpoczynku.
Niesnu,leczmiłościłaknęłosercemłodejkrólowej.Otostodnizgórąminęłood
chwili zerwania bliższych stosunków z wodzem Olbrzymów. Od tego czasu nie
zaznała uścisku męskich ramion. Mogła przecież któregokolwiek z oficerów czy
młodszychdostojnikówuczynićswymkochankiem.Mogła,leczniechciała.Obawiała
się,żeuszczęśliwionywybraniecniebędziedostatecznieukrywałswegowyróżnienia,
żegotówsięgdzieśprzedkimpochwalićinimbuwielbienia,jakiodczasuzerwaniaz
Hansem zaczął coraz silniej otaczać królową, pryśnie z tym momentem. Wszakże
mądrySycheuspowtarzałjejwielokrotnie:
—Prawdziwiewielkakrólowaniepowinnabyćaniżonąniczyją,anikochanką,ani
matką. Jeśli o tym zapomni, stanie się bardziej kobietą niż monarchinią i szybko tę
różnicęodczujewzachowaniusiępoddanych.
Othe,pomimoswegoniezaprzeczonegosprytu,nieprzewidziała,nieodgadnęła,że
chytry syn Hannibala celowo w nią wpaja zasady tego rodzaju. Będąc sam za stary,
abyzostaćkochankiemmłodejiuroczejwładczyni,obawiałsię,żeznajdziesięprędzej
czypóźniejjakiśmłodyfaworyt,którywykorzystawpływywiodąceprzezcubiculumi
władzę pochwyci w swe ręce. Wówczas podstarzały doradca królowej, najwyższy
sędzia, ramię królewskie (jak go zwali pochlebcy) pójdzie w odstawkę, w
zapomnienie. Aby do tego nie dopuścić lub aby tę chwilę jak najdalej przynajmniej
odsunąć,przezornySycheuswynajdywałprzeróżnechytremaksymyideklamowałje
wobec Othe, która zawsze wszystkiego chciwie słuchała. Usłuchała już raz swego
doradcy, zręcznie od siebie odsunąwszy Hansa. Usłuchała i była z tego kroku
zadowolona.OdtądSycheuswyrósłwpływamiponadinnych,pozyskałpewnezaufanie
władczyniiczymprędzejstworzyłnowy„dogmat”:
— Dopóki żadnego z młodych nie wyróżnisz, otaczać cię będzie powszechna
miłośćiszacunek.Wprzeciwnymraziezacznąsięzazdrości,niechęci,gniewy.Jedni
przejdą do powstańców, drudzy będą się skupiać dokoła przybyszów. Pozostaniesz
osamotnionawrazzjednymszczęśliwymwybrańcem.Pomnijotym,królowo,idarz
wszystkichuśmiechemtwymczarownym,ażadnegołaską.
Tak mawiał Sycheus podczas poufnych pogawędek, a pojętna uczennica
przyznawałamuracjęiuczyłasiępilnie
arkanów
panowania.
Ale kiedy przyszła noc parna, upojna, kiedy młoda krew jęła się burzyć, a
wyobraźniatworzyłabarwnemirażeisplatałajezesłodkimiwspomnieniamipożyciaz
dobrze zbudowanym przybyszem, kiedy jak żywe stanęły w pamięci zdarzenia
świętych nocy bogini, z lat dawniejszych, wówczas Othe zazdrościła najnędzniejszej
ze swych poddanek i przeklinała los, który jej nie poskąpił niczego, prócz prawa
miłości.
Takteżbyłoitejnocy.
Nadaremnie wyrzekła kilkakrotnie niezawodne zaklęcia. Nadaremnie zrzuciła z
siebie cieliste peplos i naga wiła się wśród czarnej, lśniącej pościeli. Na próżno
zrywałasięzłożaispacerowałapoogromnejkomnacie.Ruchuspakajałjąnachwilę,
leczskorotylkopowróciładołoża,pokusyopadałyzezdwojonąsiłą.
Wreszcie zerwała się po raz dziesiąty zapewne i rozpoczęła wędrówkę po innych
salach.Minęłałazienkę,minęładwienastępnekomnatyipodeszładodrzwibocznych,
doskonale w ścianie zamaskowanych. Pchnęła je lekko, cicho. To był pokój
służebnych. Sześć młodych dziewcząt spało twardo, nie słysząc skrzypnięcia
otwieranychdrzwi.
Szczęśliwe! Mogą spać i uśmiechają się przez sen. Uśmiechają się do swych
kochanków. Szczęśliwe! — Othe westchnęła i poszła dalej. Z pokojem służebnych
łączył się długi rząd komnat, w których spały dworki. Spały wszystkie. Żadna nie
czuwała. Więc zawróciła królowa i powróciła do sali, która sąsiadowała z izbą
dziewcząt. Namyśliła się chwilę, a potem zdecydowanym ruchem przekręciła
kołowrotek, zapierając drzwi w ten sposób. Potem podeszła do ciężkich drzwi, które
oddzielałypierwsząkomnatęodwartowni.Sercejejbiłotaksilniejakwówczas,kiedy
przezpodziemneprzejściaprowadziłaHansazpałacumężadoświątyni.Drżącąręką
odsunęła lufcik w ścianie ukryty. Zajrzała… Cicho było w wartowni. Żołnierze
siedzieli na ławach i drzemali. Niektórzy z nich chrapali donośnie. Tylko dwóch, z
dobytym orężem, stało pod drugimi drzwiami. Tylko czuwał młody oficer, urodziwy
Raes,synSycheusa.
Othe wpiła weń pożądliwe spojrzenie oczu. Pokusa stała się tak silna, że już-już
chciałaszepnąćprzezotwórlufcika:
—Raesie…wejdź!Królowacięwzywa.
Ale natychmiast przyszło opamiętanie. Nie tylko dwaj żołnierze stojący pod
drzwiami,aleiwieluinnych,zbudzonychodejściemoficera,byłobyświadkaminocnej
audiencji.Ranowiedziałbyjużotymcałypałac,wieczórmiastocałe.
ZezwieszonągłowąwracałaOthedoswegocubiculum.
Tylkofontannawbaseniezrozumiałajejmękęiszemrałacicho,współczująco.
***
Napozłacanymtrójnogupłonąłwieczystyogień.Płonąłbardzonierówno.Czasami
malał, kurczył się, przygasał, ledwie, ledwie migocąc pośród mroków nieprzebitych.
Czasamijednakwystrzelałdośćwysokoiwówczaswjegoblaskachwidaćbyłodolną
część olbrzymiego posągu bogini oraz postać jakąś skuloną, przylepioną do wielkich
stóprzeźby.
Pozaszmerem,jakipłomieńzawszewydaje,grobowaciszapanowaławogromnej
świątynimiastaopiekunki.
Awpewnejchwiliwtęciszępadłsłabydźwiękmetaliczny.
CośszczęknęłokołolewejbocznejścianymrocznegochramuAszery.
Coś błysnęło, niby maleńka lampka oliwna ukryta pod płaszczem żołnierskim i
odsłoniętaprzezsekundę.
Potemszeptcichuteńki:
—Jesteśmynamiejscu.
—Poczekajtu,Sofo.Zobaczę,czyjakiejkapłankiniemaprzedołtarzem…
Znówcisza.Jakbyostrożnestąpanie.
Z mroków wstąpił w sferę nędznego światła duży cień. Posunął się szybko w
kierunkuołtarza,przystanął…Tygrysiskokipłaszczżołnierskispadłnagłowęśpiącej
służebnicy Aszery… Napastnik pochylił się błyskawicznie, porwał starą kapłankę na
ręce i zniknął z nią w mrokach… Znowu ostrożne, choć śmielsze niż przedtem,
stąpanieiszeptpodścianą:
—Jednatylkobyła.Hej,chłopcy.Związaćją,zważaćbynienarobiłakrzyku,ale
krzywdynieczynić.
—Rzekłeś,wodzu—odparłgłosnosowy.
W pustej do niedawna świątyni stało się rojno niebawem. Tajemne przejście w
ścianiewyrzucałocoraztonowepostacie.Corazczęściejbrońzachrzęściła.
Ówwojskowy,którystarąkapłankęwśniezaskoczył,trzymałterazlampkęoliwną
wysokowzniesionąioświecałniątwarzkażdegowchodzącego.Naprzeciwniegostała
niewiasta, w czarną szatę błyszczącą odziana, której twarz ciemny szal osłaniał.
Srebrzystymgłosikiemliczyłaintruzówprześlizgującychsięwąskimprzejściem.
Liczenietrwałobardzodługo,gdyżwielkąbyłaliczbatajemniczychspiskowców.
Dopiero kiedy z szóstej setki przeszedł otwór czterdziesty czwarty wojownik,
nastałachwiladługiejprzerwynaznak,żetobyłostatni.
Kobietarzuciłapółgłosem:
—Zgadzasię.Sąwszyscy,opróczgarstki,którapozostaławdżunglinastrażyprzy
więźniach. Teraz, Hamilkarze, na ciebie pora do działania. Ja swoje zrobiłam i
wracam. Wracam do więźniów. Wieczorem mam się spotkać w lesie z wysłańcem
Nitara.Dowiemsięczegośowyprawienanaszesiedziby.
—Żegnaj,Sofo!
Dziewczynawsunęłasięwotwórprzejścia.Przystanęłajeszcze:
— Nie zapomnij, co postanowiliśmy o Othe. Pamiętaj, że dopóki ona żyje,
Olbrzymywalcząwjejimieniu,wjejsprawie.Kiedyzginie,zniknądlanichwszelkie
pozory i wojsko ich opuści. Zostanie garść dawnych więźniów, a z tymi łatwo damy
sobieradę.PamiętajwięcoOthe.
—Bądźspokojna,tymmieczemjązgładzę.
—Wierzęci,aledlapewnościobstawżołnierzamitajemneprzejście,któregootwór
znajdzieszpozaposągiembogini.Tamtędywiedziekrużganekdopałacuarcykapłana,
któryOthezagarnęłaizamieszkuje.
—Dobrze,Sofo.
Po odejściu córy Hannonowej młody dowódca powstańców zabrał się żwawo do
pracy. Przede wszystkim odszukał przejście za posągiem i ukrył tam czterech
wojowników, dając im ścisłe instrukcje, co mają czynić, gdyby ktoś tędy uciekać
zamierzał:
— Jeżeli pójdą kobiety, wzbronicie im przejścia; jeśli mężowie zbrojni, zabijecie
ichstrzałami.Leczgdyby przeciwnicy przewyższali was liczbą, natenczas zasuniecie
drzwiczki,podeprzeciejeodzewnątrz,ajedenpobiegniemniezawiadomić.
Potemwybrałczterechnajdzielniejszychsetnikówikażdemudodałpięćdziesięciu
żołnierzy. Mieli oni podkraść się w stronę murów miasto opasujących i zająć każdy
jednązbramorazbaszty,którebrambroniły.
—Napadajcieprzedewszystkimnasetnikówitychwybijcie.Żołnierzepozbawieni
dowódców i zaskoczeni niespodzianym otoczeniem poddadzą się wam z pewnością.
Zamkniecieichwbasztach,obsadziciebramy,awszystkichwolnychludziprzyślecie
minaplacDwustuKolumn.Zrozumiano?
—Staniesię,jakorzekłeś.
—Więcruszamy.
Kiedy cztery oddziałki wysunęły się cichaczem ze świątyni, sformował Hamilkar
swoją grupę, która liczyła trzystu czterdziestu ludzi. Był to więc oddział największy,
aleteżnajcięższeczekałogozadanie.
Na placu Dwustu Kolumn panowała cisza bezwzględna. Cztery pięćdziesiątki
żołnierzy znikły w mrokach, dążąc szybko a cicho na miejsca wyznaczone. Główna
kolumnazstępowałabezszelestnieposzerokichstopniachświątyni.
Hamilkar stał oparty o kolumnę i patrzył. Tam w dali, naprzeciw, migotało słabe
światełko. To pałac Egota, nieżyjącego już dzisiaj rodzica. Tam, na płaskim tarasie
dachu,odbywałasięuroczystośćzaślubinHamilkarazElizłotowłosą,kiedyolbrzymi
przybysze,łamiączłożonąprzysięgę,rozpoczęlikrokinieprzyjacielskie.Dziśpałacten
jestwłasnościąHenryka,którypojąłzażonęnarzeczonąHamilkaraimajątekojcowski
zagarnął.NieconalewowznosiłsięwielkidomMagonasędziego,któryrękęwwalce
postradał i małżonkę młodą, i majętność swoją. Potem mieszkał tam Olbrzym Eryk
jakokomendantmiasta.Kiedyzaśzginąłodpazurówpantery,objąłponimspuściznę
inny marynarz, ten sam, który rok temu więźniów zbuntowanych pod mury Tyru
przyprowadził. Müller bowiem został komendantem miasta z kolei, a piękna Dido,
małżonkaMagonaiEryka,byłajednązjegolicznychsłużebnic…Jeszczebardziejna
lewo stał gmach rozległy. To pałac Syfaxa, niegdyś najwyższego wodza, a dzisiaj
nędznegowięźnia.Żonęipałacwydarłmuównajgorszyznajeźdźców,ówprzywódca
Olbrzymów, który teraz pociągnął na czele wszystkich wojsk na wyprawę przeciwko
buntownikom.
Dalej szły inne domy. Nie widać ich było z powodu nieprzebitych ciemności, ale
Hamilkar znał i pamiętał każde okno, drzwi każde, więc cicho wymawiał nazwiska
dawnych dostojników ograbionych, wyzutych ze wszystkiego, wymordowanych lub
tułającychsięnaskrajachwyspy.
A po prawej ręce, na wysokości drugiego piętra, błyszczały trzy okna światłem
czerwonym.TambyłasypialniaOthe,któramianokrólowejprzybrałairezydowaław
dawnympałacuarcykapłana.Bardzoniewielkaprzestrzeńleżałapomiędzyświątyniąa
obecnympałacemkrólewskim,jednakżeHamilkarpozostawiałzajęciepałacunasam
koniec wyprawy. Wiedział, że tam stoją na straży najpewniejsze i najwierniejsze
oddziały,awięcwalkabędzienajcięższa.Postanowiłzatemnajpierwotoczyćkoszary
wzniesionewdrugiejstroniemiasta.Staływnichdwiesetkiłucznikówistuprocarzy,
pomiędzy którymi znajdowało się wielu cichych sympatyków powstańców. Dzięki
wywiadowcom znał Hamilkar doskonale nastroje poszczególnych oddziałów wojska
królowej i liczył, że uda mu się tych żołnierzy przeciągnąć na swoją stronę, o ile
potrafinaczasuwięzićlubzabićprzywódców,którzybylizagorzałymizwolennikami
młodejwładczyni.
Tymczasemostatnieparypowstańcówwysunęłysięzeświątyniijęłyzstępowaćpo
schodach marmurowych. Początek kolumny musiał już zapewne dotrzeć do środka
placuDwustuKolumn.
— Miasto ukochane! Oto w noc cichą idziemy pomścić krzywdy naszych braci,
sióstr i ojców, idziemy zmazać hańbę, jaką się splamiliśmy, przyjmując tych
przeklętych Olbrzymów — wyszeptał Hamilkar wzruszony. Potem szybko zbiegł po
stopniach,abystanąćnaczelemaszerującejkolumny.
CzerwonelampyjasnooświetlałyKomnatęSnówKrólowej.
Cienie łańcuszków, które ample kosztowne podtrzymywały, padały na kobierce
podłogi w misternych gzygzakach. Migotały srebrne i złote nitki makat i tkanin po
ścianachrozwieszonych.
Czerwone światło lamp zaróżowiło białą plamę ciała śpiącej władczyni. Białą
plamęwśródtłaczarnegojakheban.
A niespokojny był sen Othe w tę noc pamiętną. Rozgorączkowana wyobraźnia
stwarzałanaprzemianobrazydrażniące,lubieżneiznowuscenyprzerażającokrwawe.
Młoda królowa rzucała się z jednego boku na drugi, budziła się w dreszczach lub
upałachiznowuzasypiała.Siatkazsunęłasiędziękitymruchomzkształtnejgłówkii
łunapłomiennychwłosówrozsypałasięnaposłaniu.
W pewnej chwili Othe zbudziła się znowu i drgnęła bardziej zdziwiona niż
przerażona.Wktórejśkomnaciezaskrzypiałydrzwi.Przypomniałasobienatychmiast,
że wejście od strony pokoju dziewcząt służebnych zaparła własnoręcznie
kołowrotkiem. Więc tylko drzwi od wartowni ktoś musiał poruszyć. Tamtędy ktoś
wszedłistąpałszybkopopłytachprzylegającychsal.Krokisięzbliżały.Byłytokroki
żołnierskie. Othe odwróciła głowę a jedną dłoń wsunęła pod poduszkę, gdzie leżała
broń,którądostałaprzedtygodniemodHenryka.
Wdrzwiachodłazienkistanęłapostaćdziarska.
—Raes?—szepnęłakrólowaisercezabiłojejgwałtownie.Zadziwiłająiolśniła
zarazemodwagamłodzieńca,który wdarł się samowolnie do jej sypialni. Jako oficer
dyżurny wiedział chyba najlepiej, że za takie zuchwalstwo czeka go kara śmierci,
jeśli…
— Jeśli go wydam — dokończyła swą myśl leciuteńkim szeptem. Potem
przymknęłaoczyipoprzezfirankęrzęs,obserwowałabaczniezachowaniesięintruza.
A Raes stracił nagle swą pewność siebie i przystanął. Spostrzegł królową. Był
przekonany,żeonaśpi.Olśnionywidokiemcudnychkształtówzapomniałnamoment,
z czym przybywa. Wolnym krokiem zbliżał się do łoża, ze wzrokiem wlepionym w
zaróżowioną twarzyczkę, spowitą gęstymi splotami włosów podobnych do
poskręcanych nitek czerwonej miedzi. Obrzucił krótkim spojrzeniem krągłe ramiona
śpiącej,jejpiersi,brzuch,łukbioderinogismukłe.Obrzuciłprzelotnymspojrzeniemi
znowu przywarł oczyma do małych rozchylonych usteczek wyglądających jak
pęknięty owoc granatu. Pasł oczy rajskim widokiem i czuł, że pulsy biją mu w
skroniach, a nozdrza wchłaniają w siebie upojną woń namaszczonego wonnościami
ciała. Ogromna komnata zaczęła mu wirować dokoła, zrazu wolno, potem coraz
szybciej. Zrozumiał, zdołał to sobie uświadomić, że jeszcze chwila a przywrze
wargamidotychcudniewykrojonychusteczek,żejerozgniecieażdosamychzębów-
perełek, a potem niech się stanie co chce. Niechby śmierć nawet najstraszniejsza. Za
takąchwilęwarto.Postokroćwarto!
— Jestem szalony… — jęknął głośno i zmartwiał z przerażenia. Dźwignęły się
powieki śpiącej. Głębokie, podłużne oczy spojrzały nań jakby ze zdziwieniem, ale
przyjaźnie…
—Miłościwakrólowo—zacząłdrżącymgłosem,leczOthenakazałamuabsolutne
milczenie:
— Żadnych usprawiedliwiań. Ani słowa. Rozkazuję ci odpowiadać tylko na
pytania.Gdziesięcofasz?Tupozostańisłuchaj.
—Dobrze,miłościwakrólowo.
Pierwsze pytanie było dla młodzieńca zupełnie nieoczekiwane, bowiem Othe, nie
osłaniając bynajmniej swej nagości, przeciągnęła się jak obudzona kotka i rzekła
kapryśnymgłosikiem:
—Czymojeciałopiękniewyglądanaczarnymtle?
—Czypięknie?—odparłzeszczerymentuzjazmem.—Jakokwiatjabłoni,który
spłyniezdrzewanahebanowewłosydziewczęcia.
Zaperliłsięśmiechsrebrzysty.Potemznówpytanie:
—Dlaczegopatrzałeśtakuporczywienamojeusta?Czybrzydkie?
— Och, królowo! Pączek rozkwitającej róży jest brzydki wobec ust twoich, a
pachnąjak…
—Skądmożeszwiedziećjakpachną?Czycałowałeśmnieweśnie?
—Królowo,niedręczmnie.Wargimniepalą,bycipowiedziećwieść.
—Niechcęterazsłyszećżadnychwieści.Więcniecałowałeś?
—Nie,alepozwól,żepowiem…
— Nudny jesteś, Raesie, i nieposłuszny. Masz tylko na pytania odpowiadać.
Zrozumiałeś?
—Zro…zu…mia…łem.
— Więc słuchaj dalej. Wiedziałeś, że wtargnięcie do moich komnat grozi
śmiałkowiśmiercią,apomimotoprzyszedłeś.Twojazuchwałośćmnie…zachwyca—
dokończyłamiękko.—Amożeniewiedziałeśozakazie?
—Wiedziałemkrólowo,ale…
— Znowu jest ale. Nie jesteś widzę stworzony do rozmowy. Ha, może potrafisz
lepiejcałowaćniżgawędzić.
Raesbyłzrozpaczony.Takobietazamykałamuustazakażdymrazem,aprzecież
wieści, które przynosił, były przerażające. A on nie mógł wykrztusić ani słowa.
Wreszciezdobyłsięnaodwagęizacząłzwielkimrozpędem:
—Miłościwakrólowo!Nigdybymsięniepoważyłtuwtargnąć,gdybynie…
— Milczże już raz, człowieku! — zawołała gniewnie. — Powiedziałam ci na
wstępie,żeżadnychusprawiedliwieńnietrzeba,anowinyschowajnajutro.Całydzień
uszy mi puchną od słuchania waszych nowin i wiadomości. Chcę mieć noc
przynajmniej spokojną. Wracam do zaczętej rozmowy. Powiedziałeś, że usta moje
pachną, i przyznałeś, że nie całowałeś mnie, gdy spałam. Jesteś więc pochlebcą,
Raesie.
—Królowo!Każdachwilajestdroga.
—Tośpierwszemądresłowopowiedział.Nietraćwięcczasuiskosztujjakpachną
mojeusta.
Kocim ruchem zerwała się Othe, uklękła na pościeli, oplotła ramionami szyję
zaskoczonegooficeraiwpiłasięusteczkamiwjegowargi.Wieki,zdasię,trwałboski
pocałunek, a potem wypełzł szept tak słaby jak poruszenie skrzydeł umierającego
motyla:
—Chcęcię…pójdź!
Brutalnie odepchnął Raes królową. Wyrwał się z objęć i uskoczył na środek
komnaty.Zacząłkrzyczećgłośno,byniesłyszećjejsprzeciwów:
—Potemmniekażeszściąć,królowo,aleterazspełnięswójobowiązek.Nie!Nie
usłuchamtwychzakazów!Słysz,nieszczęsna!Powstańcywmieście.Wszystkiebramy
opanowaneprzeznich.Trzysecinynaszychżołnierzypołączyłysięznimi.Olbrzym,
dowódca miasta, wzięty do niewoli. My tylko przy tobie pozostaliśmy. Setka
halabardników, trochę konnych i ci oficerowie, którzy ujść śmierci zdołali…
barykadują drzwi i okna… W wartowni nie ma nikogo. Wszystkich strażników
odesłałem na dół, aby bronili głównej bramy. Wołałem na twoje służebne, ale nie
usłyszały mnie, więc wtargnąłem tutaj. Ratuj się, miłościwa królowo! Uciekaj jakim
przejściem tajemnym, a my tu ich jakiś czas swymi ciałami zatrzymamy. Słyszysz?
Otociągnątłumy!
Raes umilkł zadyszany, zmęczony. U drzwi wiodących do pokoju dziewcząt
służebnych dało się słyszeć gwałtowne kołatanie i krzyki niewieście. A Othe
rozszerzoneodzgrozyoczyutkwiławsynuSycheusaimilczała.Strasznawiadomość
ogłuszyłajązupełnie.
—NaAszerę,ocknijsiękrólowoiuchodź!Czasnagli.Dłużejjakdobiałegodnia
nie zdzierżymy przemocy. Im dalej ujdziesz w tym czasie, tym lepiej. Ocknij się,
królowo.—Raespadłnakolanaiostatniesłowawypowiedziałprawieprzezłzy.
Othe oprzytomniała wreszcie. Pochwyciła leżące w pobliżu peplos i rzekła wcale
spokojnie:
— Idź, przygotuj obronę. Nie zaczepiajcie, ani nie pozwólcie się odciągnąć od
brampałacu.Wodzowieidostojnicy niechaj się zbiorą w sali tronowej. Odzieję się i
zaraztamprzyjdę.Idź!Spiesz!Jeślizwyciężysz,słodkacięczekanagroda…wmoich
ramionach.
Wyciągnęła dłoń do ucałowania, ale Raes nie spostrzegł tego ruchu i jak szalony
wybiegł.
Othe podeszła spiesznie ku zapartym drzwiom. Wpuściła służebne, które obudził
zamęt panujący w pałacu, a które jeszcze nie znały przyczyn niezwykłej nocnej
wrzawy.Wybraładwiespośródnich,zawiodłajedocubiculum,polecającpozostałym
przygotowaćszaty.Znalazłszysięwsypialni,zdjęłajednąztkanininacisnęłaszpilką
maleńkiguziczek.Natychmiastwodkrytymkawałkuścianyzaczerniaławąskaadługa
szpara, która jęła się wolno rozszerzać. W głębi ukazała się ciemna czeluść jakiegoś
niskiegokorytarza.
— Wam ufam najbardziej, przeto was wybrałam. Tym gankiem dojdziecie do
świątyni. Zobaczycie czy jacy ludzie znajdują się w chramie Aszery. Zbadawszy
dokładnie,powrócicieczymprędzej.Zabierzciezesobąlampęoliwnąinaprzód.
Posłuszne dziewczęta znikły w otworze. Dwa głazy, za zaciśnięciem
zamaskowanego hebla, zsunęły się do siebie i zniknął natychmiast wszelki ślad
przejścia.Zawiesiwszymakatęnaswoimmiejscu,zaklaskałakrólowawdłonie:
— Chcę ubrać pomarańczową przeźroczystą tunikę — rzekła do wchodzącej
służby.
Lubiąca stroje królowa dawno już nie ubierała się tak starannie jak tym razem.
Dwiedamydworskiepoczerwieniałyzezmęczenia,trzymającprzedswojąpaniądość
duże zwierciadło, które musiały podnosić, zniżać, obracać i nastawiać we wszystkie
strony, stosownie do zachceń kapryśnych. W międzyczasie trzykrotnie przybiegał
goniec z wiadomością, że dostojnicy zebrani w sali tronowej niecierpliwie oczekują
przybycia władczyni. Kiedy miała już opuścić cubiculum usłyszała głuchy łoskot
dobywający się jakby zza ściany. Natychmiast oddaliła damy oraz służebne do
dalszych komnat i podeszła do zamaskowanego otworu. Łoskot powtórzył się
kilkakrotnie. Othe nacisnęła szpilką guziczek mechanizmu i wymierzyła rewolwer w
stronęotworu.
Zprzejściawysunęłasięzdyszanadziewczyna.
—Gdzietamta?—spytałaOthe.
—Tamtaniewrócijuż.
—Co?Jakto?
— Miłościwa królowo. Ona szła przodem i niosła lampę. Mnie rozwiązał się
rzemyk sandała, więc pozostałam znacznie w tyle. Nagle lampka zachwiała się
zakołysała.Porwałyjąjakieśręce,amojątowarzyszkęobalononawznaknaziemię…
Och! Miłościwa królowo! W moich oczach z niej szaty zdzierali. Nie mogłam się
ruszyćodzgrozyistałamzdalekawciemnościach,jakogłuszona.Nagleonazawołała
mniepoimieniu.Wtedydomyślilisię,żenieszłasama.Jedendrabzapuściłsięwgłąb
korytarza…Ścigałmnie…ażdozakrętuzaschodami.
— Więc jest, tam? — spytała Othe i raz jeszcze zbadała, czy głazy zsunęły się
szczelnie.Oczydziewczynysłużebnejzabłysłyzłowrogo:
—Ontujużnieprzyjdzie.Ległnaschodachzmoimsztyletemwsercu.
—Tymojedzielnedziecko!Przyjaciółkąmibędziesz,niesługą!
W tej chwili dały się słyszeć donośne stąpania. Nadszedł sam Sycheus z dwoma
oficerami.
—Miłościwakrólowo,tyzwłóczysz,aczasucieka…Jużświta.
—Jestemgotowaiidęzwami…—odparłaOthe.
Ciężkiemilczenieprzerwaławreszciekrólowa:
— Z tego, co słyszałam, widzę, że jest bardzo źle, ale jeszcze nie wszystko
stracone.Możemysiębronić,zanimOlbrzymyzodsiecząnienadciągną.
Straszliwy ryk tysiąca gardzieli zabrzmiał w tej chwili za oknami. Słychać było
wyraźniezgodnychórtłumu:
—ŚmierćOthe!Śmierćnajeźdźcom!
—Słyszyszkrólowo?—zapytałSycheusbledszyniżściana.
— Słyszę… To motłoch wyje… Motłoch dziś tu, jutro tam. Wyjdę na taras, by
ogarnąćwzrokiempołożenie.
—Nieczyńtego,królowo.Mogąstrzelićdociebie.
—Nieczyńtego!Nieczyń!
—Właśnie,żeuczynię…ludziemali,osercachptasich.
Powstała gwałtownie, odsunęła krzesło i podeszła do uchylonych drzwi, które
wiodły na taras wznoszący się na wysokości drugiego piętra. Wierny Sycheus oraz
garśćoficerówpospieszyłazanią.
Szłaśmiałoażdomarmurowejbalustradyioparłszysięonią,spojrzaławdół.
Widok stąd roztaczał się wspaniały, choć groźny dla dotychczasowej władczyni.
Rozległy Plac Dwustu Kolumn był dosłownie pokryty morzem głów ludzkich. W
purpurowych blaskach wschodzącego słońca migotał oręż i błyszczały pancerze
zbrojnych.Lśniłyjakśniegalabastrowekolumnyifreskiwielkiejświątyni,którależała
w pobliżu, po lewej ręce. Na szerokich marmurowych schodach, pomimo wczesnej
pory, zebrały się niezmierzone tłumy gapiów ciekawych walki, jaka się miała
niebawemrozpocząć.
Othe wychyliła się bardziej i obrzuciła wzrokiem podnóże pałacu. U stóp murów
stał podwójny szereg łuczników oraz procarzy, jakich naprędce zebrać zdołano. Tu i
ówdzie przechadzali się młodsi oficerowie, pomiędzy którymi zauważyła od razu
dzielnegoRaesa,synaSycheusowego.Wskazałagoteżdostojnemurodzicowi,którego
twarzbyłazasępionaniezwykle.Wbramachidolnychoknachpałacusterczałydługie
halabardyiwłóczniemającesłużyćdospychaniawdzierającychsięzapaśników.
—Oj,małonas,mało—westchnęła.
—Niemanawetdwóchsetek—odparłSycheus.
Potem zwróciła spojrzenie swych pięknych oczu na zastępy przeciwników.
Rozwijali się właśnie w szyku bojowym… Ale jakaż była ich liczebna przewaga!
Samych łuczników, którzy stali w pierwszej linii było nieco więcej niż wszystkich
obrońców władczyni Tyru. A poza łucznikami stało drugie tyle procarzy oraz tyle
wojownikówzmieczami,wreszcietyleżhalabardników.
—Będzieichzesiedemsetek—mruknąłjedenzoficerów,liczącuważnieszeregi
nieprzyjaciół.
— Będzie ich osiem, ale tylny oddział to tłum wyrostków, którzy się widać
przyłączylidobuntowników—dodałdrugiwojskowy.
—Ha,łotry!—krzyknąłtrzeci.
—Cośujrzał?
— Miłościwa królowo, poznaję moich procarzy. Dali się uwieść buntownikom,
łotryprzeklęte!…Och!Chciałbymichmócdostaćwswojeręce.
—Możebyposłaćkilkuludzipomiędzynichinakłonićichdopowrotunanaszą
stronę.Przyrzecimprzebaczenieinagrody…Niechuderząnabuntownikówodtyłu.
—Zapóźno,królowo…
—Zapóźno.SłuszniemówimądrySycheus.
—Więcco?
—Walczyći…zginąć.
—Ech!…Lepszegopomysłuniemacie?
Głuchemilczeniebyłowymownąodpowiedzią…
—Ktonimidowodzi?
—PodobnoHamilkar,synEgota…
—Więcwezwijciegonarozmowęzemną.
—Niewyjdzie.
—Wyjdzie,jeślidamyzakładników.
—Słuszniemówiszkrólowo.
—Ktopójdzie?
—Ja!—odparłpierwszySycheus…
—Ja.
—Ja—wyrywalisięstarsiimłodsioficerowienawyścigi.
— Zejdź szybko, Sycheusie, zanim walka rozgorzeje. Twoja siwa broda
powstrzymaręceświętokradzkie.JeżeliHamilkarnieufaiżądawięcejzakładników,to
muichdamy…Gdybysięwahał,podrażnijjegoodwagę.Powiedzmu,żezapewnesię
lęka.
Sycheuszwróciłsięszybkokudrzwiom.
Chwilę później ktoś z tłumu zauważył i poznał królową. Posypały się obelgi i
klątwy. Gwizdnęło kilka kamieni z proc wyrzuconych. Potem zabrzmiał ryk
zmieszanychokrzyków:
—Othe!…Othe!…TwójmałżonekSyfaxciępozdrawia…
—Gdzietwójgachpiegowaty?
—Otheutnijwłosyiposypgłowępopiołem.Możeciprzebaczymy.
—Hej,Othe!…Widziszilurosłychmłodzieńców?…
—Będziepsiewesele…chechechecheche!
Królowawydęławargiwzgardliwie.Jednosłowowyrzekłatylko:
—Bydło!
— Miłościwa królowo, cofnijmy się do komnaty. Kamienie zaczynają świstać —
rzekł ktoś ze szczupłego orszaku, pochylając się za każdym razem, skoro kamyk
procarza,odbityodszczytówgmachu,spadałnataras.
Bezjednegosłowacofnęłasięwgłąbiweszładosalitronowej,azaniąpospieszyli
skwapliwiewszyscyobecni.
PrawierównocześnieznimiwkroczyłdosaliprzezdrzwiprzeciwległeMüller.
—Tyśwolny?—zdziwiłasięwładczyni.—Mówionomi,żecięuwięzili.
—Che,che,che,królowo…Mnieuwięzić,totrudnasprawa.Zaparlitylkodrzwii
postawili łuczników, ale napaść nie śmieli… Che, che, che, che… A ja sobie
podniosłemklapęwpodłodzeiprzez piwnicę drapnąłem… Straciłem dużo czasu, bo
musiałemobchodzićtębandęnaplacu.Niktmnieniespostrzegł.
—Brońhuczącąmasz?
—Niestetynie.Pozostaławmoimdomu…Nanieszczęściezastalimniewpokoju
jednejzmychniewiast…aprzecieżidącdokobiety,niezabieramzsobąkarabinu…
che,che,che,che!
—Toźle,żeniemaszbroni.
—Mojapięśćwystarczy.
Müller złożył potężny kułak i jął nim potrząsać wysoko nad głowami niskich
wyspiarzy.
—DostałemwostatniejchwiliwiadomośćodHansa.
—Wiadomość?Aktórędyżsięgoniecprzekradł?
— Widzę, że nie dowierzasz, królowo. Wychodząc przez ogród mojego pałacu
dostrzegłem leżącego na ścieżce gołębia. Był biedak tak osłabiony, że nie dotarł do
gołębnika,namojeszczęście…Inaczejbyłbymsięznimminął.
—Jakieżwieści?
—Złe!—rzekłkrótkoiodsapnąwszy,takdalejciągnął:
— Hans donosi, że wojsko się ociąga w marszu. Co gorsza, prawe skrzydło
zbuntowało się wprost i ciągnie na miasto. Hans mnie ostrzega i nakazuje, bym się
miał na baczności. Chce dotrzeć aż do końca wyspy, a potem nagłym marszem
powrócipodmurymiastaisprawidobrelaniezbuntowanym.
—Tylkoniewie,żemiastojużzajęte.
— Nie, dostojny panie — odezwał się jeden oficer. — Pomiędzy buntownikami
stojącymipodpałacemniezauważyłemanijednegooddziałuztych,którewyruszyły
podkomendąnajwyższegowodza,twegorodaka.
— Słusznie mówisz. Wojska łotra Nitara jeszcze nie mogłyby tu dotrzeć. Pod
wieczórnadciągnązapewne.
—WięctoNitarzdradził?
—Nitar,królowo.Jedenzmychtowarzyszyznowuzginął.
—Dużożołnierzyzanimpociągnęło?
—Hanspisze,żeosiemsetek.
—Osiemsetek!…O,bogini!…—Oficerowiechwytalisięzagłowęispoglądali
nasiebiezezdumieniemizgrozą.
—Źle!
—Bardzoźle.
—Przeliczyliśmysiłyprzeciwników.
—Che,che,che,che,chłopcy!…Szybkosięstrachacie.BylebyHansnadciągnął,
będziemypasydarliztegoNitara…
—Atymczasemonituznaspasyzedrą.
— Chyba, że się królowej powiedzie ułagodzić Hamilkara. Krew Egota – dobra
krew!Ufajmy,żejakośwybrniemy.
— Nie rozumiem, co mówicie. Czy zaczęliście układy?… Z buntownikami
układy?!
— Spokojnie, przybyszu… — głos Othe stał się suchy, ostry. — Możesz ręką
miesiąc z niebios ściągnąć? Nie możesz! Możesz fale wzburzonego oceanu dłonią
uciszyć? Nie możesz! Iluż mamy żołnierzy? Dwie niepełne setki. I jacy żołnierze?
Przerażeni przewagą i postępami nieprzyjaciela, zarażeni chęcią zdrady, która im
bezpieczeństwo zapewnia. Małoż ich przeszło tej nocy na stronę powstańców?… I z
tymi dwiema setkami chcesz stawiać opór nieprzyjacielowi czterykroć silniejszemu,
któremu ciągnie z pomocą Nitar, wiodąc osiem świeżych setek zaprawionego
żołnierza?Dlatego postanowiłam rozpocząć układy, o ile oni zechcą się teraz z nami
układać.
—Czynielepiejuciekać?
—Przezmury?Obsadzone.Bramyzamknięte,którędyprzejdziesz?
—Tajemneprzejściemabyćpodobno.
—Kiedysiedziałeśzamknięty,dawszysięzaskoczyć,jajużbadałamtoprzejście.
Niestety…Obsadzonetakże.
— To nic. Chętnie damy gardła za naszą królową! — zawołał najmłodszy z
oficerówobecnychnazebraniu,aleentuzjastycznyokrzykzakochanegowmonarchini
młokosa, nie znalazł najmniejszego oddźwięku. W tej chwili każdy, z wyjątkiem
Müllera przemyśliwał nad tym, jak ocalić własną skórę i wślizgnąć się w łaski
zwycięskichpowstańców.Müllerotymmyślećniemógł,bowiedział,jakanienawiść
panujewśródwyspiarzydogarstkiprzybyszów.
—Sycheuswraca!—zakrzyknąłktośprzy
drzwiachstojący.
Wszystkiespojrzeniazawisłynaustach przybyłego dostojnika, a kiedy odsapnął i
powiedział:
—Hamilkarprzystajeiżądapróczmniejeszczedwóchzakładników.
Rozległysięwestchnieniaulgi.
—Taksięobawia?
— On nie. Chciał iść zaraz, ale inni setnicy trwożyli się o niego i wymogli, żeby
zakładnikówtrzechbyło.Prócztegozapowiedzielimi,żenijedenzobrońcówpałacu
nieujdzie,jeślibyjedenwłosmiałspaśćzgłowyulubionegoprzywódcy.
—Takżegomiłują?—spytałaOthezwielkimzainteresowaniem.
—Miłujągotaksamo,jakjamegojedynakamiłuję.
—Todobrze.
—Gdziegoprzyjmieszkrólowo?
—Jamyślę,żetu,wsalitronowej—wyrwałsięMüller.
— Nie tutaj — odparła królowa. — Nie tutaj i nie przy was. Pomówię z nim w
czteryoczywmoichkomnatach.Tamgoprzyprowadźcie.
Wszyscy obecni zanadto byli zajęci wynikiem układów, aby zwrócić uwagę na
niezwykłemiejsceaudiencji.TylkonawargachNiemcazaigrałprzezchwilędomyślny,
złośliwyuśmieszek…Widzącjednak,żekrólowanańpatrzy,spoważniałnatychmiasti
abyopanowaćlekkiezmieszanie,rzekłpospiesznie:
—Doskonale.Mytutajpoczekamynawynikkonferencji.Niebądźzbytustępliwa,
królowo.Pomnij,żeniewszystkojeszczestracone.Wnajgorszymraziecofniemysię
naZatokęPereł.
—Iwyodjedziecieokrętem,amyzostaniemynapastwęzwycięzców.
TrafnezdaniekrólowejzmieszałodoresztypewnegosiebieNiemca.Odszedłwięc
czym prędzej w stronę tarasu, aby przyjrzeć się naocznie zastępom powstańców i
postawietłumów,którewciążrosły.
—Wracamdosiebie.Najsurowiejzabraniamwchodzietam,dopókisamakogonie
zawezwę—rzekłakrólowanaodchodnym.
Po jej wyjściu zapanowała przygnębiająca cisza w wielkiej sali tronowej. Niby
zmora w śnie ludzi trapiąca zawisła groza bliskiego niebezpieczeństwa nad garstką
wiernychoficerówidostojników.
Othe obrzuciła badawczym spojrzeniem całą komnatę i uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Pojętne służki dobrze spełniły rozkazy. Nie pominęły żadnego
szczegółudekoracji…
Więc przede wszystkim z hebanowego łoża znikła czarna pościel, a miejsce jej
zajęłopurpuroweposłanieistertapoduszektejżebarwy;trzyoknazasłoniętocienkimi
makatami koloru dojrzałego owocu pomarańczy, dzięki czemu wdzierające się
promienie słońca rzucały cielisto-czerwonawe refleksy. Szkarłatne blaski padały z
prześlicznychlamp,którewisiałynapozłacanychłańcuszkach.
Więcwzdłużścianstałomnóstwowazonówpełnychokiścibzu,jaśminu,orchidei,
a w środku komnaty wznosił się aż do powały rozłożysty oleander osadzony w
ogromnejdonicyitryskającypurpurąkwiecia.Tuiówdziesterczałyporozmieszczane
zesmakiemzłotolistnegałązkimimozylubczerwonekielichylotosu,wktórychdrgały
jeszczebrylantyrosyporannej.
Krótko ucięte maki płomienne, wonne storczyki, lilie leżały gęsto na krasnych
kobiercachpodłogi.Zezłocistegodaszkubaldachimuizesrebrnychdrążkówktórego
podtrzymywały spływały całe pęki kwiecia pomarańczowego i bzu amarantowego
gałązki, a obok łoża stały amfory napełnione po brzegi pączkami cielistych róż
bezkolczastych,główkamipąsowychibiałychgoździków.
W powietrzu panowała odurzająca, upojna woń. Pstry bukiet zapachów
naznoszonych kwiatów przeróżnych splatał się z delikatnym odorem olejków, henny,
aloesu i innych wonności. A wśród tej oszałamiającej atmosfery snuł się leciuteńki
dymekzkadzielnicyzawieszonejprzedposążkiemAszery.Stamtąddobywałasięwoń
tajemnicza, usypiająca, słodka. Nie haszysz, nie opium, lecz jakieś ziele znane tylko
kapłankombogini.
Otherozejrzałasięrazjeszczedokoła.
—Tuodniosęzwycięstwolubzginę—wyszeptałacicho.
— Co rozkażesz, miłościwa królowo? — zagadnęła jedna z kobiet, widząc, że
wargimonarchiniporuszyłysięlekko.
—Możeciewszystkieodejśćinieważciesiętutajwchodzić,dopókisamawasnie
przywołam.Nieposłusznagłowązapłaci…
Po odejściu służby niedługo już Othe sama pozostała. Z przyległych komnat
dobiegł odgłos ciężkich kroków żołnierskich i niebawem na progu sypialni stanęły
cztery postacie. Przodem szedł Raes z dobytym mieczem, za nim dwóch żołnierzy
trzymało pod pachy jakiegoś słusznego wojownika, którego twarz szal czarny
szczelnieosłaniał.
Raes obrzucił zdziwionym spojrzeniem wygląd cubiculum, które przypominało
jakiś maleńki rajski ogród z bajki. Potem zbladł, domyśliwszy się przyczyn
metamorfozy. Pod wpływem wzroku Othe oprzytomniał, opanował wewnętrzne
wzburzenie,leczmimotogłosjegodrżałsilnie,kiedyprzemówił:
— Miłościwa królowo, przyprowadziłem herszta buntowników, który prosił cię o
chwilęrozmowy.Zawiązałemmuoczy,abyniemógłsięrozeznaćwrozkładziepałacu
izliczyćtwychwiernychpoddanych.
Przybyłypowstaniecwybuchnąłzjadliwymśmiechem:
— To jest pałac zrabowany arcykapłanowi dziś nieżyjącemu, a arcykapłan moim
byłkrewniakiem.Jakomałychłopakbawiłemsiętucodniaiznamkażdedrzwi,każde
przejście,muruzałamaniekażde.Lepiejodwas,grabieżców,znamtengmachstary…
Chachachacha!Chcecieprzedemnąukryćliczbężołnierzy?Chachacha!Wiem,że
garstka wam pozostała… Może setka, może nieco więcej. Wydusimy was gołymi
rękoma…Ajuższpetniezełgałeśmłokosie,mówiąc,żejaprosiłemorozmowę…To
wyściemniebłagali,bymraczyłprzybyć…Chceciełaskęwyżebr…
— Milcz, zuchwały łotrze, albo ci sztylet w piersi wbiję! — ryknął Raes,
przyskakującdozwiązanegopowstańca.
— Raesie, odejdź i słuchaj, co ci królowa rozkazuje. Weźmiesz tych dwóch
dzielnychżołnierzyistanieszrazemznimiwwartowni.Niewpuścisznikogoanisam
nie wejdziesz, dopóki ja nie zawołam… Dopóki wyraźnie cię po imieniu nie
zawołam…Zrozumiałeś?
— Miłościwa królowo!… To rozbójnik… Ty życie narażasz!… Pozwól mi
pozostać…choćbytam…przybasenie…
— Raesie!… Po raz wtóry okazujesz dziś nieposłuszeństwo. — Rzuciła znaczące
spojrzenia w stronę łoża, przypominając młodemu zapaleńcowi dzieje dzisiejszego
pierwszego nieposłuszeństwa. Ogniste wypieki wypełzły na blade policzki oficera na
to wspomnienie. — Więc będziesz bronił tutaj wstępu — ciągnęła Othe głosem
spokojnym.—Niewpuścisznikogo,choćbymniewołałaaż…dowieczora…
—Checheche!…Takdługoznówrozmowaniepotrwa—drwiłHamilkar.
—Odejdź,Raesie!…Czasnagli…
— Dobrze, miłościwa królowo,… lecz nie rozwiązuj mu rąk przynajmniej… Ja
błagam…Chociażmójojciecgłowąodpowiadazacałośćosobytegołotra,alejamu
sampierwszyczaszkęrozłupię,gdybysięośmieliłnaciebierękępodnieść…
—Dobrze,wiernyżołnierzu…Wierzę,żetakuczynisz,jeślizajdziepotrzeba…A
terazidźjuż…
Dygocąc jak w febrze i słaniając się na nogach, odszedł syn Sycheusa wraz z
dwoma żołnierzami, którzy ze zdziwieniem przysłuchiwali się dotychczasowej
rozmowie.Krokimaszerującejtrójkioddalałysię,cichły,ażumilkły…Gdzieśdaleko
rozległsiędonośnyłoskotdrzwizatrzaśniętychgniewnie…Potemcisza…
Othe podeszła do swego gościa. Podprowadziła go za ramię do wielkiego stosu
poduszekrozłożonychustópposążku,przedktórymwisiałakadzielnica.
—Usiądźtutaj…Zdejmęciwięzy…
— Byle prędko, bo nie mam wiele czasu — burknął szorstko, rozsiadając się
wygodnienapuchach.
Othe przyklękła tak blisko, że piersi jej wsparły się na pancerzu mężczyzny.
Długimi paluszkami zaczęła rozwiązywać chustkę, która owijała ciasno twarz
Hamilkara…Alejakzgrabnebyłyjejwąskiepalce,takniezgrabnieszłasamarobota.
Pachnącedłoniemuskałytwarzcierpliwegodelikwentadługo…nieskończeniedługo.
Muskały jego włosy krucze, jego skronie, szyję, dotykały warg, do oczu nawet
zabłądziły…Wreszciechustaopadła,
Hamilkarspojrzałijąłmrugaćgwałtownie,jakczłowiek,któryzciemnicywyjdzie
nagle na przestrzeń zalaną złotą poświatą słońca. Zakryte długi czas oczy bardzo
powolioswajałysięzeszkarłatnymiblaskamiwiszącychlamp…
Otheklasnęławdłonienaznakpodziwu.
— Jakże zmężniałeś, Hamilkarze, przez ten rok! — zawołała: — Opaliłeś się
także…Ceratwojajestjakobrąz,leczmojewłosyprzecieżciemniejsze.
Jednymszarpnięciemdłonizerwałasrebrzystąsiatkęzgłowyiłunajejwspaniałych
włosówrozsypałasięnapurpurowypłaszczkrólewski.
Zebraławrękęgrubysplotmiedzianychpierścieniipodsunęłagopowstańcowipod
samenozdrza…Odurzającopachniałytewłosy.
—Dorzeczy,Othe…Dorzeczy—rzekł,odsuwającgłowę.
—Dobrze…Zaczynajmywięc…
—Przedewszystkimrozwiążmiręce,bościerpły.
—Bojęsię…Bojęsię—mówiłazczarującymuśmiechem.
— Boisz się? Przecież odebrali mi wszelką broń w przedsionku pałacu… Tam
wartastoiwczwartejczypiątejkomnacie.
—Nietegosięlękam,lecz…
—Lecz?
—Byśmnienieporwałnaręceiniezaniósłtam—oczymawskazałapurpurowe,
lśniące posłanie łoża… Jednakże, pomimo rzekomej obawy zabrała się do
rozwiązywania spętanych rąk Hamilkara. I znowu jej zwinne palce błądziły dokoła
jego dłoni… niezwykle długo, obejmowały jego palce, ściskały, gładziły aksamitem
delikatnejskóry…Wieleupłynęłoczasu,nimwięzyopadły…
Wódz powstańców rozprostował ręce, poruszył nimi kilkakrotnie, potem ziewnął
niegrzecznie.
—Powiedzżeteraz,pocośmniewzywała—rzekłodniechcenia.
—Chciałamcipodaćbratniądłońdozgody…
—Dziśdopiero?Chachacha…Kiedywidzisz,żetwójkoniecnadszedł,ofiarujesz
miprzyjaźńipokój…Trzebabyłowcześniejotympomyśleć.Dziśzapóźno.Miasto
wmoichrękach.Tenpałaczdobędęwmgnieniuoka.
—Amniecoczeka?
—Głowatwojapójdziepodmiecz…
— Myślisz, że bym się dała wziąć żywcem? Nie, Hamilkarze! Nie znasz, Othe!
Zresztątakźlejeszczeniejest.Kiedypałaczajmiesz,jabędęjużbardzodalekostąd.
—Spróbuj,jeślizdołasz.
—Myśliszotajnymprzejściuprzezświątynię?Wiem,żepozostawiłeśtamgarstkę
zbirów. Oni już nie żyją. Dwudziestu moich łuczników oczyściło to przejście z
wrogów.
—Kłamiesz!
— Skoro skończymy rozmowę, sama cię tam zaprowadzę, byś się przekonał, czy
kłamię.Alejamamjeszczejednoprzejście,któregotynieznasz,bojedopierowtym
rokuprzekopano.
Spokój i pewność siebie kobiety zrobiły duże wrażenie na powstańcu. Takiego
obrotu sprawy nie spodziewał się zupełnie. A Othe spostrzegła natychmiast swą
chwilowąprzewagęikułażelazonagorąco:
— Możemy, Hamilkarze, rozmawiać z sobą zupełnie szczerze. Zająłeś podstępem
miastoizbuntowałeśtrzysetkimoichżołnierzy.Toprawda,aleprzecieżnawojnieraz
ci, raz tamci są górą. Przejściowe powodzenie nie rozstrzyga o ostatecznym
zwycięstwie. Jutro nadciągną Olbrzymy i będziesz sromotnie uciekał z Tyru, o ile w
ogóleujśćzdołasz.
—Jutrooninienadejdą,checheche,alemożektoinny.
—MaszteraznamyśliNitara?
—Nitara?—powtórzyłosłupiały.
Otheuśmiechnęłasięleciuteńkoipowstała.
—Ciężkijesttenpłaszczkrólewski.Muszęgozrzucić—rzekła,rozpinajączłoty
łańcuszeknapiersiach.Szkarłatneokryciespłynęłodonógiowinęłoje,układającsię
w piękne draperie. Królowa stała teraz w pomarańczowej tunice tak cienkiej i
przezroczystej, że szpiczaste pagórki jej piersi i boski łuk bioder rysowały się
dokładnie. Toczone ramiona były nagie zupełnie. Zdobiły je szczerozłote
manele
w
kształcie wężów, których oczy naśladowały przepiękne rubiny. Dokoła szyi biegł
poczwórnyrządpereł,azdolnegosznuraspływałylicznewisiorkinapiersi,naplecyi
ramiona.Tunikabyłaspiętanalewejstroniezapinkąbogatobrylantamiwysadzaną,a
od lewego biodra aż do przegubu kostki spajał krańce pomarańczowej szaty srebrny
sznurek szeroki jak tasiemka. Przez to wycięcie widać było udo i smukłą, zgrabną
nogę…
Ogłuszony wiadomością o zdemaskowaniu dwulicowej gry Nitara, siedział
Hamilkarnieruchomoibezwiedniepodziwiał harmonijne kształty ciała Othe oraz jej
strójwspaniały.
Królowaniespieszyłasięzrozmową.Tylkokorzyścimogłydlaniejwyniknąćze
zwłoki. Obrzuciła przelotnym spojrzeniem dymek snujący się w tyle, poza głową
młodegorycerza,izuśmiechemmówiładalej:
—Przypuszczałeś,żemytutajnic nie wiemy o robocie Nitara. Cha cha cha cha!
Śledzonogooddawna.Chodziłotylkoojaskrawedowodyzdrady.Przywyruszeniuna
wyprawęprzeciwkowamumieściłdowódcaOlbrzymówNitaranaprawymskrzydlei
obstawił go dobrze swoimi ludźmi. Zdrajca, nie przeczuwając niczego, wysłał gońca
dowasitegoschwytanowlesie.Namękachwyznałcałąprawdę.WtejchwiliHans
już wie o waszej wyprawie na miasto. Wysłał gołębia z wiadomością, a sam spieszy
tutajnaczelewszystkichwojsk.Niestety,gołąbsięspóźniłidlategoudałosięwamTyr
zająć. Nitar będzie obdarty ze skóry na Placu Dwustu Kolumn dla przestrogi innym,
którzyzdradzićzamyślali.
—Towszystkokłamstwo.
—Niekażęciprzecieżwierzyć.Owszem,myślsobie,żeNitarciągnietunapomoc
zośmiomasetkamiżołnierzy.Tyluprzecieżobiecałciprzyprowadzić.
Hamilkar nie mógł się powstrzymać od głośnego okrzyku zgrozy. Oburącz
schwycił się za głowę. Ani cień podejrzenia nie zaświtał mu w myślach. Przecież ta
kobietawiedziaławszystko,wszystko,amówiłaztakąpewnością!
— I myślisz może, Hamilkarze, że Olbrzym, który w mieście pozostał jest w
waszych rękach? Znowu się mylisz. Obstawiliście jedne i drugie drzwi, a
zapomnieliście o przejściu przez piwnicę. Tamtędy uszedł i przyniósł broń huczącą.
Przypomniwamklęskę,jakiejdoznaliścieroktemuwświątyni.Zresztą,byśniesądził,
żetoprzechwałki,tocipokażę,żeijaposiadamtakąbroństraszliwą.—Schyliłasię
szybko i spod poduszki, na której wspierał się łokieć młodego wojownika, wyjęła
rewolwerHenryka.Odwiedzionybezpiecznikszczęknąłgłośno.
— Nie chcę teraz strzelać, bo zlecieliby się wszyscy. Dopiero po ukończonej
rozmowiezrobięcitęniespodziankę.Icóżtynato,mój„zwycięzco”?
Hamilkar nie wierzył oczom. Widok broni palnej w maleńkiej dłoni i widok
umiejętności, z jaką się z nią obchodziła, odurzył go stokroć bardziej niż zmysłowa
urodakrólowej.
Othepodeszładołożaiukryłatamswójskarbcenny.Potempowróciłaszybkodo
młodzieńca.Otoczyłamuszyjęramieniemprzyjaźnie.
—Przekonałeśsięteraz,jakcijeszczedalekodozwycięstwa?
—Przekonałemsięteraz,żeniepotrzebniedrogiczastracę.Pójdęjużiuderzęna
pałac.Będzieszcennązakładniczkąwmoimręku.
—O!Więcjużniedamgłowypodmiecz?
—Puśćmnie!Muszęodejść!
—Czekaj!…Nieskończyliśmyrozmowy—odparła,trzymającgosilniezaszyję.
Przytymmałymszamotaniupachnącejejwłosypodsunęłysiętakblisko,żechcącnie
chcąc, musiał w nich całą twarz zanurzyć. A miedziane pierścienie włosów były tak
wonne,takupojniewonne!
—Głowamnieboli!…—szepnąłnagleHamilkar,chwytającsięzaczoło.—Jak
tutajpachnieodurzająco—dodałpo
chwili.Myślizaczęłymusięprzedziwnieplątać.
Othezlękłasię,żezauważyzdradzieckąkadzielnicę.Więcczymprędzejpodsunęła
mupodsameustaswedłonieirzekłazprzemiłymuśmiechem:
—Toręcemoje.
—Tak…tak…—szeptałinapół wiedząc, co czyni, zaczął przyciskać wargi do
gładkiejjakjedwabskórkijejdłoni.
—Pachnąjakróże,jakbzy…
Przesuwałarękęcorazdalejidalej,pozwalającjącałowaćażpołokieć,poramię.
Zręcznymruchemosunęłasięwjegoramiona,udającżestraciłarównowagęiruchten
jestprzypadkowy…Hamilkarchciałcośrzec,alezamknęłamuustaustami.Chwilami
odrywałasięiszeptałasłowaczułeapotemznówcałowaładoutratyzmysłów:
— Rok temu… w noc Aszery… pamiętasz?… Byliśmy razem na polanie…
Uciekłeś ode mnie… pozostawiłeś mnie na pastwę tego łotra… Przez to przyszły
wszystkie nieszczęścia… Tam się zaczęło, Milkarze… A ja cię zawsze kochałam…
Pomnij!…Wowąnoctysiącerąkwyciągałosiępomnie…Ciebiejednegowybrałam,
… a tyś uszedł… Uciekłeś… A wówczas, koło… Białej Bramy, gdyś walczył z
Henrykiem…mogłamcięprzecieżpchnąćmieczem,ajaciujśćpozwoliłamipościg
wstrzymałam.Słuchaj!… Ja cię tak kocham… że przejdę na waszą stronę… z całym
wojskiem… z ludem całym. Dla ciebie to czynię, najdroższy… Ja też nienawidzę
Olbrzymów… Nie wierzysz?… Przysięgam na boginię… Nie będziemy z miasta
uciekać… Będziemy się razem bronić przeciwko najeźdźcom… Dość mam rozlewu
krwibratniej!…Wspólnymisiłamiodeprzemyichnapad…Jajużdawnochciałam…
sięzwamipołączyć…Niedałosię.Niedało…Tymójkochanku…piękny…silny…
muskularny!…
NieprędkozdołałoszołomionyHamilkarprzyjśćdosłowa.
—Jatumamkilkasetekludzi…Hamilkarze…Zanimbyśzdobyłpałac,drugietyle
twoichpadłobywwalcezawziętej…Czynielepiejzłączyćtesiły?…Powiedz,żesię
zgadzasz…anatychmiastwezwęSycheusa,niechspiszetowszystkonapapirusie…i
odczyta ludowi. Potem wszyscy na mury!… Ty staniesz na czele… Mianuję cię
wodzemnajwyższym od dzisiaj… To będzie twój urząd, a poza tym co noc będę cię
czekaćwtejkomnacie…Ja,twojakochanka…
—Othe!…Myślimisięplączą…
— Odurzyła cię woń moich włosów miedzianych… Tak będzie co noc. Co noc,
Hamilkarze…Spójrztylko…Ustamojesąjakoowocpękniętygranatu.
—Jako…granatuowocpęknięty…
—Przytulisztwągłowędopiersimoich,bielszychniżalabaster.
—Ala…bas…ter…—szeptałnieprzytomnie,osuwającsięnapoduszki.
Nagle poza oknami rozległ się piekielny ryk tłumów. Można było zrozumieć
pojedynczesłowakrzyczących:
— Hamilkar… Hamilkar!… Oddajcie nam wodza!… Dlaczego nie wraca tak
długo?!
Othe zrozumiała niebezpieczeństwo. Z niezwykłą siłą podniosła młodzieńca i
wiodłasłaniającegosięwstronęnajbliższegookna.
— Przemów do nich!… Powiedz, że jesteś w bezpiecznym miejscu… Inaczej
zaczniesięwalkabratobójcza…Janiechcękrwi.Powiedzimto…
Zerwała pomarańczową zasłonę. Oparła powstańca o krawędź okna. Strumień
świeżego powietrza wtargnął do płuc zatrutych tajemniczym haszyszem. Hamilkar
poczuł wracającą rześkość członków i siłę… Tylko w myślach trwał chaos
bezmierny…
—Bracia!…—zawołał,zaczerpnąwszyogromnyhaustczystegopowietrza…Ktoś
z tłumu dojrzał jego sylwetkę i wnet tysiące oczu pobiegło w stronę okna…
Zabrzmiałyokrzyki.
—Hamilkar!…NiechżyjeHamilkar!…Wracaj,wodzu!…
—Powiedzim,żewróciszniebawem.Niechstojąspokojnie.
—Bracia!…Czekajciewspokoju…Nicminiezagraża…
—Wodzu,czasnagli…Uderzajmynapałac…
—Powiedz,żejaniechcęwalkibratobójczej,żeprzechodzęnawasząstronę…
—Bracia!…Nowinęwielkąchcęwamobwieścić…Słuchajcie!…
—Słuchajcie!…Hamilkarmówi…
— Słuchajcie uważnie!… Królowa nie chce walki pomiędzy braćmi tej samej
ziemi.KrólowachcerazemznamiwyruszyćprzeciwOlbrzymom
— Co? Co?… Czyśmy dobrze słyszeli?!… Ha, Othe się boi… Chce wyruszyć
przeciwkopiegowatemu,apóźniejnas zdradzi… Hamilkarze, nie wierz tej kobiecie!
…
Othepodpowiedziałaskwapliwie:
—Powiedz,żezaprzysięgłamiprzysięgęwświątyniwobecludupowtórzę.Mów
prędko!…
— Bracia i towarzysze broni!… Królowa mi zaprzysięgła i przyrzekła dzisiaj
jeszcze przysięgę powtórzyć w świętym chramie, wobec was wszystkich… Ona jest
niewinna… Była narzędziem Olbrzymów, ale ich nienawidzi… Sama mi to
powiedziała… Bracia, nie opuścimy miasta… Królowa pierwsza chce stanąć na
murach…Czysłyszycie?
—Słyszymy!…Słyszymy!
Teraz Othe wysunęła się z ukrycia i stanęła w oknie. W pośpiechu zapomniała
zabrać i narzucić na siebie szkarłatny płaszcz. Oparłszy nagie ramię na barkach
Hamilkara,objęłagowtensposóbiprzechyliłasięprzezparapet…
—Powiedzim,bykrzyczeli:Niechżyjekrólowa.
Hamilkarspełniałposłuszniekażdeżyczenie,oczarowany,odurzonyciepłem,jakie
promieniowałozjejmłodegociała.
—Niechżyjekrólowa!—ryknęlizgodniekarniiposłuszniwodzowipowstańcy.
—Niechżyjekrólowa!—zahuczałytłumy,wiedzioneowczympędem.
Wspomniała sobie Othe, jakimi słowami ten sam tłum obrzucał ją przed
niedawnymczasem.Przyjemnebydełko,pomyślaławduchu,agłośnozawołała:
— Ludu mój wierny!… Dawno już pragnęłam końca strasznej wojny
bratobójczej… Niestety!… Byłam tylko malowaną królową… Rządy należały do
Olbrzymów… Dzisiaj nadeszła chwila wolności… Gdybym trzymała stronę
najeźdźców, uszłabym tajemnym przejściem w lasy… Nie uczyniłam tego i nie
uczynię… Z wami chcę zwyciężać… lub zginąć!… Przyślijcie tu teraz Sycheusa…
niech spisze święte przymierze… pomiędzy mną, królową Tyru, a tymi dzielnymi
powstańcami,którzysąnajmilsimemusercu.
WidzącjeszczepewnewahaniaodwróciłasiędoHamilkarairzekłacicho:
— Rozkaż im wypuścić Sycheusa i powiedz, że powinni być posłuszni moim
słowom.
I znowu Hamilkar wykonał polecenie. Potem oboje cofnęli się w głąb komnaty,
oczekując nadejścia najwyższego sędziego. Othe manewrowała tak zręcznie, że
powtórnie zasiedli tuż przed dymiącą kadzielnicą. Czego nie dokonał snujący się
dymek odurzający, tego dopełniły namiętne pocałunki i woń upojna miedzianych
włosów. Toteż skoro nadszedł zdumiony Sycheus, tylko królowa głos zabierała, a
Hamilkarpoprzestałnaniemympotakiwaniugłową.
—Sycheusie!…Otowidziszprzed sobą najwyższego wodza moich wojsk. Znasz
chybaHamilkara,synaEgota.
— Znam, miłościwa królowo. Zawsze go ceniłem jako dzielnego młodzieńca i
wojownikaznakomitego.
— Spiszesz na najdroższym papirusie święte przymierze. Słyszałeś, co z okna
mówiłam, więc powtarzać nie musz… Od dziś wszyscy są braćmi na równych
prawach.Olbrzymówskazujęnanatychmiastowewygnaniezwyspy:
— Ona im nie pozwoli odpłynąć — bąknął Hamilkar, chwytając z trudnością
ostatnieprzebłyskiświadomości.
—Ona?Kto,ona?
—Mścicielka.
— Nie mam nic przeciwko temu. Niech ich wymorduje, jeśli zdoła. Ja ich
wypędzamtylko,aresztępozostawiamwaszemuuznaniu.
—Więźniówtrzebabyuwolnić—bąknąłznówledwieprzytomnysynEgota.
—Dobrze.Jużimprzyrzekłamwolność.Napiszeszotym,Sycheusie.
—Acobędziezmajętnościąpowstańcówiwypędzonychdostojnikówpaństwa?—
spytał z dużym niepokojem najwyższy sędzia, który się nieźle dobrem wygnańców
obłowił.
Othe z właściwą sobie przenikliwością, przeczuła natychmiast nowe
niebezpieczeństwo i niewyczerpane źródło niezadowolenia poddanych. Zawsze jedna
strona będzie się czuć pokrzywdzona, a niechęć zwróci się przeciwko
rozstrzygającemuspory.
— Sprawy majątkowe, Sycheusie — zaczęła więc dyplomatycznie — niechaj
rozstrzygaNajwyższaRada.
—Rada?Niemajejprzecieodroku…
—Przywracamjąiciebiemianujęjejgłową.
—Mądrośćtwa,okrólowo,dorównujestuksięgomkapłańskim.
Układny dworak nie był nigdy bardziej szczery jak w tej chwili. Bijąc niskie
pokłony, jął obsypywać młodą władczynię gradem komplementów i pochlebstw, lecz
wartki strumień jego wymowy przerwał nowy incydent. Hamilkar zwalił się na
poduszki,jakbezżycia.
—Sycheusie,spieszposyna.Niechajniktwięcejtuniewchodzi…Jegoodurzyła
wońkwiatów.
— Kwiatów — bąknął dostojnik, zerkając podejrzliwie w kierunku kadzielnicy.
Potemuśmiechnąłsięporozumiewawczo,poprawiłfałdytogiiwybiegłzkomnaty,by
sprowadzićpomoc.
Othe uczuła także lekki zawrót głowy. Zgasiła czym prędzej tlejące się zielska w
kadzielnicy. Następnie podeszła do zwierciadła, upięła włosy i skierowała się do
najbliższegookna.
Gwargłosówucichłmomentalnie.Zwielkąuwagąsłuchanosłówkrólowej:
— Ustawcie się przed świątynią. Hamilkar ze Sycheusem spisują święte
przymierze. Przywdziejcie szaty odświętne i czekajcie cierpliwie, aż zagrzmią trąby
heroldów…
***
Kiedy Sycheus ukończył odczytywanie tekstu świętego przymierza zerwała się
burzaoklaskówihuraganokrzykówradosnych.
Plac Dwustu Kolumn był dosłownie zapchany tłumami ciekawych. Połączone
razem wojska stały po obu bokach schodów, tylko jedna secina najlepiej
umundurowanychhalabardnikówrozłożyłasięnasamychstopniach,oddzielającwten
sposób pospólstwo od orszaku królowej, który stał u podnóża frontowych kolumn
świątyni. Tam zasiadła Othe na tronie arcykapłańskim, mając przy boku Sycheusa,
Hamilkara,Raesaigronooficeróworazdostojnikówpaństwa.
Nastrój był dla królowej przychylny, ale daleki od entuzjazmu. Othe czuła
doskonale,żewiwatyczyokrzykinaswącześćzawdzięczalitylkoHamilkarowiitoją
bolało. Nienasycona ambicja, chęć zdobycia popularności za wszelką cenę zatarła
szybko wspomnienia chwil pełnych grozy, jakie przeżyła tego dnia, o wschodzie
słońca. Marszczyła więc czoło niecierpliwie, przemyśliwając nad tym, jak odzyskać
sympatię dawnych zwolenników, jak zdobyć zaufanie przybyłych do miasta
powstańców.
Iteraz,skoroSycheusukończyłczytanie,więcejwykrzykiwanonacześćmłodego
wodza niż na cześć królowej. Potem nastała względna cisza. Wypadki tego dnia
następowałyposobieztakoszałamiającąszybkością,żenieprzygotowanonależycie
ceremoniałuuroczystościświętegoprzymierza.Niktniewiedział,czyprogramjestjuż
wyczerpany,czyteżjeszczecośmanastąpić.Sycheusspoglądałnasyna,Raesrzucał
wściekłe spojrzenia na bladego wyczerpanego Hamilkara, a ten ostatni patrzył jak w
tęczęwpiękneobliczezamyślonejkrólowej.
Cisza i milczenie zaczęły ciążyć wszystkim. Już mądry Sycheus chciał się
przybliżyć do tronu i spytać o dalsze rozkazy, kiedy nastąpiła rzecz zgoła
nieoczekiwana.
W ogólnym zamieszaniu zapomniano o jedynym Olbrzymie, jaki w mieście
pozostał i który był do dzisiaj komendantem załogi miasta. Müller, zasłyszawszy o
układach i świętym przymierzu (którego treści nie znał jednakże), postanowił
wydostać się czym prędzej poza mury i zbiec pod opiekuńcze skrzydła Hansa. Koło
bramy południowej spostrzegli go rozstawieni halabardnicy i zaczęła się walka. Na
szczęściedlawyspiarzyNiemiecnieposiadałprzysobiekarabinu,toteżdwóchtylko
żołnierzyzdołałrozciągnąćnaziemi,nimotrzymałogłuszającycioswgłowę.Gdyby
tobyłtłum,niewojsko,rozszarpanobyOlbrzymanasztuki.Alepowstańcy,nawykliw
czasie rok trwającej wojny do żelaznej dyscypliny, nie śmieli wykonywać samosądu
bez zezwolenia Hamilkara. Związano więc ręce zemdlonemu, ocucono go i
powleczonowstronęświątyni,gdzieotejporzewyległocałemiasto.Eskortaskładała
się z ośmiu halabardników i dziesiętnika, który, obawiając się zaczepek tłumu, obrał
drogęokrężnąiwkroczyłdoświątynibocznymwejściem.Tudowiedziałsięodjakieś
kapłanki, że królowa oraz sztab dygnitarzy znajdują się przed świątynią. Sformował
więcswójoddziałekiniespodzianiewyłoniłsięwbezpośredniejbliskościtronu.
UkazaniesięzwiązanegoOlbrzymawywołałoprawdziwąburzę.Tłumryczał,wył,
groził, żądając wydania najeźdźcy, którego chciano zamęczyć na miejscu. Cała
nienawiść wyspiarzy, nienawiść do plemienia Olbrzymów skupiła się na osobie tego
przedstawicielaprzeklętejrasy.
— Przez nich zginęło moich dwóch syneczków… Tu, na stopniach świątyni,
znalazłamichciała—krzyczałajakaśniewiasta.
—Jabratastraciłem…
—Jamęża…
—Śmierć…Dajciegonam.Wsztukidrzećłotra!
—Hejbracia,samigoweźmy!
Zakołysały się fale głów. Jak lawina, jak trąba powietrzna, która porywa każdą
przeszkodę,runęłyzbiteszeregipospólstwawstronęschodów.
—Żołnierze!Zatrzymaćich!—zabrzmiałgłosHamilkara…
Setka halabardników nastawiła swój długi oręż. Stojące po obu bokach oddziały
wżarły się dwoma klinami w ciżbę i rozszczepiły ją jak ostrze siekiery rozszczepia
szczapy drzewa na opał przygotowanego. Mrowisko ludzkie przystanęło zatrzymane
przez żywy mur zbrojnych mężów, lecz nieoczekiwany opór rozpętał huragany
gniewu,wściekłości,oburzenia.Tłumyzaczęływyćprzeraźliwie,świstać,obsypywać
wojsko soczystymi epitetami. Tu i ówdzie wyprysnął kamień. Było można
przewidzieć, że ludzie ci są gotowi na wszystko i nie cofną się przed uderzeniem na
falangę
żołnierzy.
Królowapowstałanagleztwarząrozjaśnioną. Oto nadarzała się jedyna okazja do
podbiciaserctłumów.Hamilkarosłoniłjeńca,onazaś…
— Cicho! Cicho! Othe chce mówić… Słuchajcie! — nawoływali się wzajemnie
najwięksikrzykaczeniebaczni,żesamirobiąwrzawęnajgorszą.Wreszcieuciszyłosię
jako tako. Ten i ów sarkał jeszcze półgębkiem, że zapewne królowa będzie się
ujmowaćzaOlbrzymem.
—Ludumójwierny!—zabrzmiałsrebrzysty,leczsilnygłosOthe.—Chcącwam
dać dowód mej wielkiej miłości, wydaję tego ciemiężcę w wasze ręce… Postąpcie z
nim tak, jak na to zasłużył… Hej, straży! Odprowadzić mi tego człowieka tam, na
dół…Żołnierze,zróbciemiejsce!
Warunki akustyczne na Placu dwustu kolumn były świetne, więc krótkie
przemówienie królowej słyszeli nawet ci, co stali w ostatnich szeregach. Toteż kiedy
skończyłaizaskinieniemjejdłonizwarteszeregiżołnierzypoczęłyformowaćszpaler,
tłumyogarnęłonajpierwzdumienieprzeogromne,apotemstrzeliłykuniebupłomienie
zapału,entuzjastycznegozachwytu.
Jeżeli byli jeszcze tacy, którzy podejrzewali, że Othe ulękła się wprawdzie
chwilowej przewagi powstańców, lecz ich zdradzi w stosownym momencie, to teraz
mogli się przekonać najdowodniej o szczerości jej intencji. Wszakże przez ten krok
angażowała się osobiście w akcję powstańców i stawała na czele nieprzejednanych
wrogów piegowatego Olbrzyma. Hans nie przebaczyłby śmierci ulubionego
towarzyszanawetdawnejswejkochance.
Lecznaglezaszedłwypadek,którymógłmiećnieobliczalnenastępstwa.
Niktzestrażnikówniezauważył,żeMüllerwczasiedrogirozluźniłsobiewięzy,że
ręcemiałwrzeczywistościwolne zupełnie, że tylko rozmyślnie nie odrzuca więzów,
czyhającnaokazjędoucieczki.
A Niemiec widział postawę tłumu i słyszał każde słowo przemówienia królowej.
Dzieliłogoodniejpiętnaściemetrówzaledwie.Zrozumiał,żeoucieczceniemożebyć
mowy, że śmierć nadeszła nieuchronnie. Postanowił więc drogo życie sprzedać i
ukarać przykładnie największą wiarołomczynię, Othe. Tygrysim skokiem runął na
plecy jednego z wartowników, wyrwał mu halabardę i zaczął siać wokoło straszliwe
spustoszenie. Ósemka żołnierzy, wraz z dziesiętnikiem, wiła się po chwili na ziemi.
Droga do tronu była wolna. Tłum oniemiał. Życie młodej władczyni zawisło na
włosku,leczonastałaspokojnie,jakgdybylekceważącstraszliweniebezpieczeństwo.
Hamilkarznajdowałsięwłaśniedośćdaleko,gdyżzszedłporozmawiaćzsetnikami…
Biegł teraz na pomoc, przeskakując po kilka stopni naraz, potrącając w drodze
uciekających dworaków… Sycheus i jego syn zabiegli drogę napastnikowi. Ale cóż
znaczyło tych dwoje wobec siły mocarnej zrozpaczonego i oszalałego Olbrzyma…
LegłpoważnySycheuszgłowąrozpłatanąnadwoje.UpadłnawznakRaeskopniętyw
brzuchbutempotężnym.
— Giń suko! — ryknął Niemiec, podnosząc w górę zakrwawioną halabardę.
Niektórzy z tłumu przymknęli oczy. Taki cios musiałby zmiażdżyć czaszkę słabej
kobiety…Grobowaciszazaległaplacimarmurowestopnie.
BłyskawicznymruchemwysunęłaOthespomiędzyfałdszkarłatnegopłaszczadłoń
uzbrojonąwjakiśprzedmiotbłyszczący…
Zabłysłocoś…potemhuk!chmurkadymu!
Nim wyniosły fronton świątyni odpowiedział echem, olbrzymi Niemiec runął na
wznakzprzestrzelonąpiersią.Głowajegotrzasnęłaopłytykamienne.Wypuszczonaz
rękihalabardapotoczyłasięnadółzłoskotem.
NaPlacuDwustuKolumnciszabyłatakwielka,żesłyszałbyśbrzęczenieskrzydeł
owadów. Zastępy doświadczonych wojowników trwały w osłupieniu nie mniejszym
niżtysięcznerzeszeprzygodnychgapiów.
AOthestałablada,jakbytrochęprzestraszonaczyzdziwionarezultatemstrzału,ale
zwycięska i dumna. Dzierżąc dymiący jeszcze rewolwer w dłoni, zawołała bardzo
głośno:
— Tak zginie każdy, który by się ośmielił podnieść rękę świętokradzką na swoją
królową.
Nieopisany entuzjazm zapanował wśród mrowia ludzkiego. Widok straszliwej
broniwrękachrodaczki,widokskutkówcelnegostrzałuoszołomiłiolśniłzebranych
w sposób trudny do przedstawienia. Othe wydała im się w tej chwili istotą wyższą,
półbogiem,boginiąAszerzepotęgądorównującą…Tłumyzepchnęłykordonywojska
wstecztakdaleko,żetylneszeregistanęłytużprzedkrólową.
LeczOtheniewyczerpałajeszczeprogramu.Niewszystkieatutydogryrzuciła…
Podniosładłońnaznak,żechceprzemówić…Gwarprzycichłnatychmiast.
—Ludumój!Jatwojakrólowapragnęciwieśćogłosićradosną.
—Słuchajcie!Słuchajcie!
—Dzisiajoświcieotrzymałamwiadomość,żemójdzielnysetnikNitarzgromadził
dokoła siebie osiem setek żołnierzy i uderzył z nimi na oddziałek konnej gwardii
olbrzymów, która się składała (jak wiecie) z dawnych więźniów i była hufcem
przybocznym najeźdźców. Słuchajcie teraz! Nitar zgniótł ten oddziałek, nie
pozostawiając żywym nikogo, i ciągnie do Tyru. Wieczorem powinien stanąć pod
muramimiasta.Przyjmiemynaszychbracizotwartymiramionami.
—NiechżyjeOthe!NiechżyjeNitar!
—Cicho!Królowajeszczenieskończyła…Cicho!Słuchajcie!
— Słuchajcie teraz bacznie, dlaczego godzi się uczcić ich i powitać jak
najgoręcej… Oto nie dlatego, że opuścili Olbrzymów i spieszą nam z pomocą, bo to
jestichświętymobowiązkiem…Niedlatego,iżzgnietliówhufiecgwardii,boniebyło
wtymsztuki,skoroszliwdziesięciunajednego…Alecześćimzato,żewpotyczcez
dawnymiwięźniamizabilitakżejednegozOlbrzymów.Otoczynprawdziwiewielkii
bohaterski!
W ten sposób, chwaląc tamtych, wygłosiła Othe pean pochwalny na swoją cześć,
gdyż tego samego, co dokonały zastępy Nitara, ona jedna, słaba kobieta, także
dokonała. Dokonała na oczach tłumów. Więc nowa wrzawa, nowe wiwaty i okrzyki
nagrodziłyczynkrólowej.
— Sycheus nie żyje… Raes przyszedł do przytomności — rzekł ktoś z tej grupy,
która zajęła się leżącymi na ziemi obrońcami królowej. Othe rzuciła okiem w tamtą
stronę. Ujrzała młodego Raesa pochylonego nad trupem ojca. Ujrzała też Hamilkara,
który spoglądał na nią błędnie. Resztki oszołomienia spowodowanego narkotykiem
znikły i wódz powstańców zaczął sobie dokładnie uświadamiać, jak dalece dał się
podejść pięknej a chytrej kusicielce. Wiadomość o sukcesie Nitara ucieszyła go z
jednej strony, lecz z drugiej zbiła z tropu. Przekonał się, że Othe potrafi kłamać
wprawnie i ogarnął go nagły lęk, czy dzisiejsze święte przymierze nie jest także
kłamstwem. Uspokajał go tylko fakt zastrzelenia Müllera, przez który młoda
władczynizdeklarowałasięjakonajwierniejszasojuszniczka.
Otheprzyjrzałamusięuważnieiznowuzaczęłaprzemawiać:
—Ogłaszamwam,żeobecnegotutajHamilkara,synaEgota,którybyłprzywódcą
hufcówpowstańczych,mianowałamnajwyższymwodzemwszystkichwojskmoich.W
miejsce Sycheusa, który zginął w mej obronie, sędzią najwyższym będzie mężny i
sprawiedliwy Nitar. Syn Sycheusa, Raes, który poślubi Lorissę, jest od dziś dnia
komendantemmiasta…Towamogłaszamisłuchaćnakazuję.
Tłumyjęłyponowniewiwatowaćnacześćwszystkichtrzechnowychdostojników
państwa, ale przecież najczęściej i najgłośniej wykrzykiwano na cześć królowej… A
bohaterkadnia,rozpromieniona,uszczęśliwiona,zstąpiłalekkozpodwyższeniatronu.
PodeszładoHamilkaraiudającpoważnąrozmowę,rzuciłaszeptem:
—Oczekujęciędziświeczorem…usiebie.
—Królowo…służba…Jestemwodzem.MuszęprzygotowaćobronęTyru…
—Dośćmaszdnia—odparłazczarującymuśmiechem.
Nie uszło jej uwagi, że po raz pierwszy w rozmowie nazwał ją królową. Snadź i
jegoolśniłyjejpoczynania,anadewszystkozastrzelenieMüllera.
—Czyniepomniszjużchwilranospędzonych?Mówiłeśmi:ręcetwepachnąjak
róże,jakbzy,ustatwojejakogranatuowocpęknięty.
— Granatu owoc pęknięty! — powtórzył, wpijając się spojrzeniem w cudnie
wykrojoneusteczkaOthe.Wspomniałsłodyczpocałunkówiwońwłosówmiedzianych
upojną.Zawirowałmuwmyślipokójwkwiatachtonącyihebanowegołożaposłanie
purpurowe.Iznówujrzałszparkikuszącychoczukobiety.
—Przyjdę,królowo…—szepnąłcichuteńko.
RozdziałVII
HENRYKIELI
Henryk przerwał monotonną wędrówkę po swym ciasnym więzieniu i usiadł pod
ścianą. Wierny pies zajął miejsce naprzeciw, patrząc mądrze, jakby współczująco, w
oczypana.Otodziewiątydzieńsiedzielirazemwgłębokiejjamie,którabyłaniczym
innym, tylko pułapką na wielkie drapieżniki dżungli zbudowaną przed laty przez
wyspiarzy.Byłtodółgłębokinaprzeszłopięćmetrów,któregodnowkształciemało
wydłużonego prostokąta miało koło dwadzieścia metrów kwadratowych. Od biedy
mógł się więc tutaj nawet słoń zmieścić, ale słoni na wyspie nie było. Jamę tę
przeznaczonoprzedewszystkimdlalwów,tygrysówczypanter.
W ową pamiętną noc bogini, idąc za węchem psa, wkroczył Henryk na ścieżynę
wiodącąwgłąbpuszczyizaszedłbardzodaleko.Przerażonytajemniczymporwaniem
małżonki, pomimo całonocnej łazęgi wlókł się wytrwale aż do chwili, kiedy przez
szpary w gęstym dachu listowia zoczył różowe refleksy wschodzącej jutrzenki.
Wówczas pies trzymany na smyczy, który dotychczas ciągnął Henryka naprzód,
przystanąłiniechciałanikrokupostąpić.Niewarczał,nieszczekał,niestawiałuszu,
słowemniczymniezdradzałobecnościjakiegokolwiekwroga,tylkozcałejsiłyopierał
sięłapami,kiedygomarynarzzacząłciągnąćzasobą.NaglewydałosięHenrykowi,że
stopa jego stanęła na desce przysypanej ziemią. Szarpnął się w tył, ale już było za
późno.Runąłwjakąśprzepaść,pociągającuwiązanegopsazasobą.
Przekonawszysię,żepozaogólnympotłuczeniemniedoznałżadnejpoważniejszej
kontuzji,począłsięHenrykrozglądaćwnowejsytuacji.Przedewszystkimzrozumiał,
żeowydostaniusięzjamywłasnymisiłaminiemacomyśleć.Ścianywybrukowane
kamieniami wznosiły się zupełnie pionowo na pięć metrów w górę. Zdradziecka
kładkabyłaumocowanawtensposób,żekiedyschwytanazdobyczwpadładojamy,
drewnianymostek,obciążonypodrugiejstronieswejosi,podnosiłsięautomatycznie
do pierwotnego położenia, a wraz z nim gałęzie osłaniające pułapkę. W ten sposób
mógłtutajwpaśćjakiśdrugiintruz.Ponieważdniało,nieobawiałsię,abymógłdostać
za sąsiada lwa czy innego dzikiego kota, ale niebezpieczeństwo zaistniałoby
niewątpliwiezchwilązapadnięcianocy.
Henryk nie tracił czasu. Kolbą karabinu jął uderzać i podważać poszczególne
kamienienajbliższejściany,abywten sposób wyłupać otwory dla postawienia stopy
lub zaczepienia dłoni. Ale trud okazał się daremny. Głazy i kamienie trzymały się
doskonale. Już to tyreńczycy byli dobrymi murarzami, o czym świadczyły
monumentalnebudowleNowegoTyru.
—Przecieżmusituktośnadejść,ulicha!—pomyślałwięzień.
Jakoż niebawem podchwycił ostrożne kroki po przeciwnej stronie ponad jamą.
Jakaś głowa pochyliła się w górze i znikła tak prędko, że nie zdołał nawet zawiązać
rozmowy.
Potemusłyszałkilkanaściegłosówzbliżającychsiębardzoszybko.
—Hej!…Ludzie!…Rzućciemijakisznur—zawołał.
Rozległsięszmerodgarnianychliściichrzęstzłamanejgałęzi.Dojamywrzucono
płonącełuczywosmolne…
—Toon!—zabrzmiałwgórzegłosniewieści.Dobrzeznajomygłos.
—Sofo?—zadziwiłsięiucieszyłHenryk.—Maszsznur?
—Mam,patrz!—potrząsnęłaskręconymzwojemsznura.
—Och,todoskonale…Czekaj,piesku.Niedługobędziemynagórze.Wyciągnęcię
zaraz — mówił Henryk, opędzając się psu, który z radości skakał mu na piersi i
zdradzał nieprzepartą ochotę polizania twarzy. Marynarz przewiesił sobie karabin
przezplecy,ścisnąłsiępasemdobrzeikrzyknąłwesoło:
—Jestemgotów…
Odpowiedziałamuniekończącymsiępotokiemśmiechu.Byłtośmiechdzwoniący,
srebrzysty,aleniekiedyprzeplatałygojakieśniemiłezgrzyty.
—Czegosiętakcieszysz?Aha…śmiejeszsię,żewpadłem.
—Iztegotakże…Chachachachachachachacha!
—No,dobrze,dobrze.Każdemusięmożezdarzyć.Rzucajlinę.
—Spiesznociwidzę,ajachciałabymztobąprzedtempogadać.Taksięcieszęze
spotkania…
— Ja również, ale chcę przede wszystkim wyleźć stąd. Potem będziemy
rozmawiać.
—Jawolęteraz!—TonjejgłosuwydałsięHenrykowipodejrzany.Dźwięczaław
nimnutagroźby,hamowanegogniewu,mściwegozadowolenia.
—Sofo,nierozumiemdoprawdy?!
—Zarazwszystkozrozumiesz.Najpierwmusiszmiodpowiedziećjaksięczułeśw
namiocie,tamnapolaniekołoStrumieniaAntylop.
Przypomniałsobiewjednejchwilidziwnąscenęzubiegłejnocy.Zdawałomusię,
żesiędomyśla,doczegoSofozdąża.—Zrobięciprzyjemność.Myślsobie,żeśmnie
wpolewywiodła—szepnął,agłośnododał:
— Ty, figlarko!… Nieprędko spostrzegłem, że inną dziewczynę trzymam w
objęciach.Takbyłociemnowtejbudcepłóciennej…Dopieropotemzauważyłem,że
ona jest trochę tęższa od ciebie i głos ma grubszy. Cha cha cha cha cha! Zrobiłaś
doskonałyżart…Chociażwolałbym,żebyśtotybyła…
—Wierzę,żebyśwolał,botamtamiałatrąd…
—Co?!
—Powtarzamci,żedziewczyna,którabyłaztobąwnamiocie,byłatrędowata…
Ot, drobnostka… Zaledwie początki choroby… Plam pewnie nawet nie zauważyłeś,
chybapowyjściunaświatłomiesiąca.
Henryk zmartwiał z przerażenia. Sposób mówienia Sofo i jej błyszczące oczy
upewniły go, że ona nie kłamie. Na samą myśl, że tak bliski był straszliwego
niebezpieczeństwa,przejmowałygodreszczezgrozy.
—TomubrałGrollmanna—myślał,leczniezamierzałbynajmniej wtajemniczać
mściwej wyspiarki, że i on ją także w pole wyprowadził i że nie on, ale jego kolega
znajdowałsięwzapowietrzonymnamiocie.
— Czemuś tak zamilkł od razu? Może przypuszczasz, że skłamałam? Nie mam
zamiarucięprzekonywać,zapewniać.Posiedzisztusobiespokojnie,azakilkadnisam
ujrzysz plamy… Prawda!… Nie masz zwierciadła. Przyniosę ci kilka małych
zwierciadełek, byś się mógł przeglądać. Cha cha cha! No, odezwij się przecież! —
dodałazniecierpliwionajegomilczeniem.
—Dociebieniebędęsięjużodzywał.Chcętylkowiedzieć,jakijestpowódtwej
zemsty…Cocitakiegouczyniłem?
—Łotrze!…Tyjeszczedrwisz?Ktocięocaliłodjadowitychkłówokularnika?…
Ja!… I oddałam ci się wówczas, a tyś przysiągł, że będziesz na zawsze mój… Mój
wyłącznie!Tymczasem…
Henrykuciekłsiędokłamstwa:
— Czekałem pół roku… Wszyscy mówili, że zginęłaś razem z twym ojcem w
świątyniAszery…Byłemwolny…Słowoniewiązałomniewięcej.
— Milcz!… Milcz, przeklęty!… Każde twoje słowo jest łgarstwem. Przypomnij
sobiezeszłorocznąświętąnoc?Uciekłeśwtedyprzedemną.RazemzElischroniliście
się na polankę nad Strumieniem Antylop… Ja was śledziłam… Nie rozumiałam,
coście mówili w obcym języku, lecz widziałam wasze pocałunki, uściski… Może
zaprzeczysz?…Słuchajdalej!JawamprzyprowadziłamHamilkaraikazałamskłamać,
że Tobias wzywa córkę do siebie… Tak… Potem przyszłam do ciebie ze łzami w
oczach, żebrząc, modląc się o jeden twój uśmiech… I co?… Odepchnąłeś mnie…
Precziśćkazałeś.Rzekłeśmiwręcz,żewoliszzłotowłosąniźlimnie…Itydziśśmiesz
pytać,zacocięmojazemstadosięgła?…Łotrzezuchwały!…
Umilkła… Wzburzenie nie pozwalało jej mówić dalej… Stała nieruchomo,
wpatrzona w głąb jamy, podobna do posągu mściwej bogini… Tylko piersi falowały
gwałtownie,tylkomałepiąstkizaciskałysiękurczowo.
Nastała długa chwila ciszy. Towarzysze młodej wyspiarki oddalili się gdzieś w
międzyczasie, pozostawiając tych dwoje sam na sam ze sobą. Milczenie poczęło
jednak ciążyć Mścicielce, bo pochyliwszy się nad krawędzią dołu, jęła obsypywać
swego więźnia stekiem niewybrednych wyzwisk. Potem rozsnuła przed nim plan
strasznegoodwetu,którymiałdosięgnąćtakżeniewinnąEli.
Henryk zadrżał, zbladł i zachwiał się na nogach. Nie miał najmniejszej
wątpliwości,żeonamówiprawdę.Jejopowiadaniepokrywałosięcodojotyztym,co
usłyszał z ust zaskoczonego w rowie przydrożnym wywiadowcy Othe. Więc Eli,
uniknąwszy zasadzki Hansa, wpadła w ręce mściwej rywalki. Jakiż los ją czeka?
DalszeprzechwałkiSofonizbyprzyniosłymuodpowiedź:
— Kiedy cię ujrzałam przed chwilą po raz pierwszy, chciałam Eli wtrącić tu, do
tego dołu, byś ją trądem zaraził… Ale rozmyśliłam się szybko… Mam lepszy Plan.
Wy,mężczyźni,woliciezawszewidziećukochanąkobietęnamarach,niżwobjęciach
rywala…WięcpostanowiłamposłaćEliHamilkarowi…
Niepanującnadsobą,pochwyciłHenrykkarabinizłożyłsięjakdostrzału…Lecz
głowadziewczynyznikłanatychmiast,natomiastzadźwięczałjejśmiechzłowrogi.
—Widzę,żeciosbyłdobrzeobmyślony…Cieszęsięztego…
Długo jeszcze szydziła w ten sposób, nie wychylając się z bezpiecznego ukrycia.
Wreszcie,nasyciwszysięzemstą,odeszła,pozostawiającżołnierzanastraży.
Iodtądzaczęłysięchwileciężkiedlawięźnia…
Regularnie rzucano mu strawę i soczyste owoce, które gasiły pragnienie.
Regularniezmieniałysięstrażenaddołem,regularniezapalanowieczoremognisko,by
odstraszyć drapieżniki dżungli i przedłużyć mękę uwięzionego. Regularnie co rano
zjawiała się Sofo, miotając przekleństwa, groźby lub wrzucając na przemian płonące
żagwiedodołu.Wichświetlespodziewałasięujrzećniecierpliwieoczekiwaneprzez
siebieplamynacielerzekomotrędowatego.
W międzyczasie nie zaniedbał Henryk przygotowań do ucieczki. Zarzucił
bezskuteczne łomotanie kolbą w głazy. Wielki nóż myśliwski okazał się dlań
sprzymierzeńcem dużo pewniejszym… Więc z iście anielską cierpliwością dłubał
dokoławybranychkamieniipokilkudobachmozolnejpracymiałdrogędowysokości
prawie trzech metrów gotową. Oczywiście że wyłuskane kamienie wkładał na swoje
miejsce,abyichniedojrzałoszpiegowskieokostrażników,którzyodczasudoczasu
pochylalisięnadjamą,badając,jaksięwięzieńzachowuje.
Henryk pracował przeważnie nocami. Kiedy puszcza rozbrzmiewała tysiącem
odgłosów, kiedy niby grom rozlegał się ryk króla zwierząt, wówczas wartownicy
(których w nocy dwóch razem czuwało) przysuwali się jak najbliżej do ogniska i
uwięzionymógłswobodniepodważaćobruszanekamienieiwspinaćsięwgóręcelem
przygotowaniadalszychschodkówwścianie.Aimwyżej,tymtrudniejszabyłarobota.
Lord pojął także, że w takich momentach nie należy skomleć z radości… i warował
cicho,wpatrującsiębłyszczącymioczymawsylwetkęswegopana.
Szóstego dnia Sofo nie pokazała się wcale. Siódmego nie przyszła również, ani
ósmego,anidziewiątego.Henrykzachodziłwgłowę,comogłozajść,idrżałnamyśl,
żedziewczynaudałasięwdrogędoHamilkara,zabierajączsobąEli.
Zjawiłasiędopierodziesiątegodnia,liczącodświętejnocy.Obrzuciwszywięźnia
odpowiedniąporcjąwyzwiskidrwin,zaczęłamuogłaszaćnowiny:
—Nadszedłkreswaszegopanowania…Miastozajęte…OthewrazzzałogąTyru
przeszła na naszą stronę… Blisko tysiąc żołnierzy opuściło do tej pory piegowatego
łotraiprzeszłonanasząstronę…Czysłyszysz?
—Słyszę,jakkłamiesz…
—Przecieżżeśsięodezwał,ataksięzarzekałeś,żesłowaniepowiesz…Musiało
ciętozaboleć,corzekłam…
Henrykparsknąłśmiechem.Garśćbuntownikówmiałabyzająćmiasto?Acóżnato
Eryk,Hans,Mülleripięćtysięcywiernychżołnierzy?
Sofonieomieszkałaudzielićdokładniejszychinformacji:
—WaszEryknieżyjejużdawno.MojaGurugorozszarpała…Niewiesz,widzę,
ktotojestGuru.Spojrzyjtylko…Otomojaprzyjaciółka.
Więzień zauważył już przed chwilą, że Lord jest dziwnie zaniepokojony. Ogon
podwinąłpodsiebie,wtuliłsięzanogiswegopanaiskuczałcichojakbyprzerażony.
Rzucił więc ku górze ciekawe spojrzenie i przybladł… Nad krawędzią jamy wśród
gałęzi, których liście już zwiędły, wznosił się płaski łeb pantery. Zmierzył się z
karabinu,leczSofouprzedziłajegozamiaryiodciągnęłaczymprędzejswąulubienicę.
Powierzywszyjąopieceswoichludzi,powróciładowięźnianadalszą„pogawędkę”:
— Guru tedy załatwiła się z twoim Erykiem, jak go zowiesz. Piegowaty zaś
wyruszył na wielką wyprawę przeciwko nam, powstańcom… Cha cha cha. Puste
zastanienaszesiedziby…Ikiedyonszukanaswgórskichwąwozach,myjesteśmyz
drugiejstronywyspy,amiastownaszychrękach…
To miało cechy prawdopodobieństwa. Henryk wiedział bardzo dobrze o
przygotowaniach do wielkiej wyprawy na południe… Sam miał w niej wziąć udział
jako dowódca konnicy… Więc wiadomości przyniesione przez Sofo mogły być
prawdziwe,aczprzesadzone.
— Nie mam już wiele czasu — ciągnęła wyspiarka. — Przyszłam się z tobą
pożegnać… Jutro wieczorem, twoja Eli będzie już w pałacu Egota, któryś sobie
przywłaszczył, rozbójniku… Dziś gmach zamieszkuje jego prawy właściciel…
Hamilkar,najwyższydowódcawszystkichwojsk…
—Którychjestpółtrzeciejsetki…
— Których jest dzisiaj dwa tysiące, a których liczba wzrośnie podwójnie za dni
kilka,skoroja…Mniejszaztymzresztą…Ty,łotrze,pozostaniesztutajrazemztwoim
psem…Kazałamwamprzygotowaćjadłanadziesięćdni…Dotegoczasupowrócę…
Myślę,żechorobazrobipostępy…
Znowuzaczęłasięchełpić,żewszystkodobrzeobmyśliła…Więzieńniezdołasię
wydobyćzjamypospadzistychścianach, a zresztą, na wszelki wypadek, otwór dołu
nakryje się szczelnie ciężkimi gałęziami. Dokoła jamy zbuduje się zagrodę z pali i
kolczastychkrzaków,abyjakizbłąkanylewnieskróciłmęczarniskazańca.
Długo jeszcze po odejściu Mścicielki brzmiał w uszach jej śmiech złowrogi,
piekielnyibrzęczałyjakosyzjadliwe,zatrutesłowa,groźby,przycinki.
Potem rozległy się odgłosy siekier ścinających młode drzewka, kępy krzaków
kolczastych i gałęzi. Jamę zasłonięto tak szczelnie, że zrobiła się w niej czarna noc.
Chrobotaniepiłynieustawałoaninachwilę.
— Budują zeribę — wywnioskował Henryk i korzystając z ogólnej wrzawy jął
skwapliwiewyłuskiwaćdalszekamienie.
—Dzisiajskończę—szeptał,pracujączzapałem.
W pewnej chwili wrzucono do jamy kosz owoców oraz całą stertę wysuszonych
placków ryżowych. Potem kroki i głosy zaczęły się oddalać, cichnąć, rozpływać się
gdzieśwpowietrzu.
Henrykzabrałsiędorobotyzogromnymzapałem.Przedewszystkimniemusiałsię
więcej krępować ani lękać zaskoczenia, skoro tamci odeszli. Ostatnia wiadomość o
żonie uspokoiła go też znacznie. Jutro wieczorem miała dopiero stanąć w mieście.
Terazniemogłobyćpóźniejjakjedenastaprzedpołudniem…Jeszczeprawiepółtorej
doby… Byleby się raz wydostać z tej przeklętej dziury… Potem Lord poprowadzi
tropemibędziemożnadoścignąćSofojeszczetegowieczora.
Mająckarabinprzysobie,byłpewienzwycięstwa,choćbyprzeciwnikówbyłozpół
setki. Lękał się tylko zatrutych strzał, lecz z drugiej strony liczył na wrażenie, jakie
wywołajegonagłeukazaniesięnatyłachmaszerującegooddziałku.Przecieżuważali
gozatrędowatego.
Ożywiony najlepszymi myślami wspinał się w górę, aby podważyć ostatnie dwa
głazy…Już…jużdosięgałrękomakrawędzi,kiedynaglestopaześlizgnęłasięzwątłej
podstawyirunąłnawznakzwysokościkilkumetrowej…Straciłprzytomność…
Kiedyotworzyłoczy,ujrzałkołosiebiepięciuwyspiarzy.
—Ktowy?—spytał.
—Dobrzyludzie,dostojnypanie—odparłktóryśzniskimukłonem.
—Przyszliśmycięocalić…Tamciodeszli…
—Daleko!Czytojużwieczór?Takciemno…
— Nie, dostojny panie… Ciemno od gałęzi… Słońce stoi wysoko… Ledwie pół
wędrówkiukończyło.
—No,toonizaszlizbytdaleko—mruknąłHenrykipostękując,dźwignąłsięna
kolana.
Wyjście z jamy po owych schodach, z których spadł przed godziną czy dwiema,
było teraz drobnostką, gdyż dopomagał sobie linami przyniesionymi przez
nieoczekiwanychsprzymierzeńców.Psawywindowanonasznurze,apiątkawyspiarzy
wydostałasięnawierzchzezwinnościąszympansów.Nagórzeczekałojeszczetrzech
tyreńczyków.
Henryk rozpoczął indagację, ale wszyscy ci ludzie wzruszali tylko ramionami,
wykręcając się od odpowiedzi. Za chwilę miał nadejść przywódca, który wie, co
mówić wolno, a czego nie wolno… On wyjaśni… A kiedy zapowiedziany dowódca
przyszedłpochwili,Henrykpomyślałsobienatychmiast,żejużgdzieś,kiedyświdział
tę przebiegłą sztukę, te maleńkie, chytre oczy i twarz dziwnie pyszczek gryzonia
przypominającą.Niedługoczekałnarozwiązaniezagadki.Wyspiarzodprowadziłgona
bokirzekł:
— Dostojny panie, ja jestem tym, którego przydybałeś w rowie, w świętą noc
bogini.Jaciwskazałemdrogę,którątwąmałżonkęuprowadziłaMścicielka…
—Mścicielka?
—Nieznaszjej,dostojnypanie?Przecieżonatucodniaprzychodziłanadjamęi
rozmawiałaztobą…Niewiedziałeś,żetoMścicielka?
— Widzisz, ona tyle miała co dnia do powiedzenia, że zapomniała o
najważniejszym…Żeteżmidogłowynieprzyszło!Aczytyzkoleiwiesz,ktotojest
owaosławionaMścicielka?
— Skądże bym mógł wiedzieć? Lud po wioskach prawi, że to sama bogini
przybrałanasiępostaćludzką,abywypędzić…tego…tego…Tosąoczywistebajki…
—Wyspiarzugryzłsięwjęzyk…Owłos,abyłbypowiedział:najeźdźców.
—No,gadajcałąprawdę…
—Janic…tojest…tak…my,ludziezmiasta,przypuszczamy,żeMścicielkąjest
któraśzdawnychkapłanekAszery,ponieważznaczaryipanterajejsłucha…
—Dowiedzsiętedy,żeMścicielka…toSofoHannonowa…
—Sofo?Opaniedziękici!Ładnąsumęzarobięzatęwiadomość…
—Odkogozarobisz?
Wyspiarz począł gwałtownie zagadywać, przeskakiwać z tematu na temat, czym
atolitylkopodnieciłciekawośćHenryka.Dopiero,kiedypoczułciężkąrękęOlbrzyma
naszyi,wyśpiewałprawdę:
— Puść mnie, dostojny panie!… Powiem… wszystko… Otóż królowa lubi cię
bardzoizjejpoleceniaśledziłemOlbrzyma,którytwążonęzdomuwywabił.Potem
tymnienapadłeś,adowiedziawszysięokierunkudrogi,wktórymuprowadzonoEli,
pobiegłeś w puszczę… Wówczas wróciłem do królowej po rozkazy i otrzymałem
polecenie,bymsobiedobrałludzidobrzeuzbrojonychispieszyłwamzpomocą…
Henryk pomyślał sobie, że o ile „gryzoń” nie łże, to Othe postąpiła bardzo
szlachetnie. Aby jednak wyjaśnić wszelkie wątpliwości, zapytał, dlaczego nie
napadniętonaludziMścicielki,leczzwlekanoażdodniadzisiejszego.
—Dostojnypanie—brzmiałapłaczliwaodpowiedź—tubyłopiętnastuludzi,gdy
jamiałemtylkodziesięciu…Pomimotorzucilibyśmysięnanichjaklwy,gdybynie…
gdyby nie… pantera… Toteż krążyliśmy dokoła ich obozu, śledziliśmy każde
poruszenie…Zaraznatrzecidzieńwysłałemgońcadokrólowej,leczniepowrócił…
Niewiem,cozaszło…Dzisiajonizaczęlisiękrzątaćodrana,ścinaćdrzewka,strugać
pale… Zbudowali tę oto zagrodę… Potem przyprowadzili sześć osłów. Na jednym
usadowiłasięona…tojestSofo,nadrugimtwojamałżonka,natrzecimjejsłużebna,
napozostałetrzyzapakowanojakieśjukiicałyorszak,razemzpiętnastkązbrojnychi
z… panterą, wyruszył drożyną wiodącą ku miastu… Skoro się oddalili dostatecznie,
poleciłem zrobić wyrwę w zagrodzie i wyciągnąć cię z jamy, a sam pospieszyłem w
śladytamtych…
— Więc wiesz, którędy poszli? — Henryk schwycił za ramiona przestraszonego
wywiadowcęiwstrząsnąłnimkilkakrotnie,akiedyusłyszałpotakującąodpowiedź,dał
rozkazwymarszu.
Pochódsformowałsięwmgnieniuoka.
Na czele szedł jeden z wyspiarzy, trzymając na smyczy wyrywającego się Lorda,
który pragnął powetować sobie dokładnie dziewięciodniowe więzienie. Dalej
maszerowałwywiadowcaotwarzygryzonia,potemHenrykzkarabinemgotowymdo
strzału, wreszcie reszta wyspiarzy w liczbie ośmiu. Rozdano pomiędzy nich zapasy,
jakieznalezionowleśniczówceite,któreSofopoleciławrzucićdojamydlawięźnia.
Pomimo stłuczenia i bólu w kościach Henryk czuł się dobrze i przynaglał do
większego pośpiechu. A wywiadowca, pewien sowitej nagrody od królowej, zacierał
ręcelubdlaokazaniaswejgorliwościpochylałsięcochwilędoziemi,badającślady,
jakienamiękkiejdarnipozostawiłykopytasześciuosiołkówlubłapypantery.
—Dobrzeidziemy—wykrzykiwałstale.
Leczpogodzinnymmarszuzrzedłamumina.Leśnadrogarozwidlałasięnadwie
odnogi,aśladybiegływobiestrony.Zaczęłosięmozolne„czytanie”tropów.Czterech
żołnierzywzięłoudziałwnaradzie,którejwynikiprzedstawiałysięnastępująco:
Dziesięciużołnierzyorazkłapouchyudałysięwlewo,resztaorszakumusiałaobrać
drugą drożynę. W tym również kierunku prowadziły ślady poduszkowatych łap
pantery.
—AwięctamposzłatakżeSofoiEli—zadecydowałHenryk.Dlaupewnieniasię
zapytałjeszcze,którazdrógwiedziedomiasta.
—Obie—usłyszałzgodnąodpowiedźwszystkichdoradców.—Naprawobliższa
drogaprzecinającaStrumieńAntylop,nalewodłuższawiodącadotraktu,któryłączy
odległekamieniołomyzbudynkamiwięziennymi.
Henrykzastanowiłsięjeszczeprzezchwilę…Panteraniepozwoliłabysięodłączyć
od swej pani, więc Sofo pojechała ścieżką na prawo… Z drugiej strony było mało
prawdopodobne, aby mściwa dziewczyna nie zechciała osobiście eskortować żony
znienawidzonegoOlbrzyma.
Piesbyłtegosamegozdania,cojegopan.Chciałkonieczniebiecśladamipanteryi
czterechkłapouchów.Drugitropnieinteresowałgozbytnio.
Henryk,przekonanyjużzupełnie,wybrałtedyścieżkę,skręcającąnaprawoicały
oddziałekruszyłspiesznymmarszem.
Jednakże Sofo musiała się posuwać równie szybko, gdyż po pięciogodzinnej
wędrówcejeszczejejniedoścignęli.Słońcepochyliłosiędobrzekuzachodowi,kiedy
marynarzzeswymiludźmidotarłdopamiętnejpolany.Ustópolbrzymichdrzewstał
jeszczenamiot,wktórymGrollmannzaraziłsiętrądemodchorejdziewczyny.
— Nie zbliżać się tam! — krzyknął, widząc, że „gryzoń” podchodzi w stronę
przeklętegonamiotu.—Tambyłatrędowata…Rozumiecie?
Wywiadowcaażprzysiadłzestrachu.Wszyscytyreńczycyjaknakomendęzaczęli
odmawiać zaklęcia, które miały odwrócić straszne niebezpieczeństwo… i odżegnać
duchazarazy.
GrozajakaśichłódwiałyodposępnejbudkipłóciennejiHenrykodetchnąłzulgą,
skoropolanasięskończyła,aoddziałekwkroczyłzpowrotemnawąskąleśnąścieżynę.
— Tu już znam każdy zakręt — mówił do siebie, szukając miejsca, gdzie znalazł
kapłanazamordowanegoprzezEryka.
Terenobniżałsiępowoliwmiaręzbliżaniasiędoświętegojeziora.Znowuprzyszło
nowe rozwidlenie. Wywiadowca objaśniał, że chcąc się dostać do miasta, należy iść
prosto.Ścieżkanaprawoprowadzidojeziora…Kuogólnemuzdumieniustwierdzono,
żeśladywiodąkuwodzie.
—Zanimi!…Dopędzimyichniebawem—komenderowałHenryk,przyspieszając
kroku.Wyspiarzemusielisiępuścićtruchcikiem,cosprawiałowidokwcalekomiczny.
Drożynastawałasięszersza,wygodniejsza;drzewarzedły.
—Dostojnypanie…tamsięcośrusza—szepnął„gryzoń”,któremuduszaodrazu
uciekłanaramię…
—Tooni…Naprzód!…
Niestetybyłytotylkoczteryosiołki,którezrozbrajającymspokojemskubałytrawę
ustópdrzewrosnącą…Henrykdałpolecenie,abyzwierzętaschwytanoczymprędzej,
asamwrazzwywiadowcąpospieszyłnaskrajlasu.
—Ucieklinam—rzekłwyspiarz,wskazującrękąnajezioro.
Na spokojnych nurtach kołysała się duża łódź i szybko pomykała w stronę
przeciwległego brzegu. Czółno było już dość daleko, ale bystre oko Henryka
zauważyłonatychmiast,żewśródsześciuosóbzałogi,niemaEli…Widaćbyłotylko
pięciuwioślarzy,czarnąsylwetkęMścicielkiiprążkowanecielskowielkiegokota.
— Pantera także jest z nimi — mruknął wywiadowca, którego to ostatnie
spostrzeżeniezdawałosięcieszyćnajbardziej.Przeszukałniespokojnymispojrzeniami
cały pas łąki nadbrzeżnej… Nigdzie żadnej łodzi. Wobec tego dalszy pościg za
demonicznąSofoijejczworonożnąprzyjaciółkąbyłwykluczony…Więcodezwałsię
głosem,wktórymtrudnobyłoniewyczućgłębokiejulgi,zadowoleniairadości:
—Poszliśmyfałszywymtropem,dostojnypanie…Musimyzawrócić…
Kilka minut później mała karawana wyruszyła w powrotną drogę. A puszcza
poczęła rozbrzmiewać tysiącem odgłosów. Pies biegnący obok Henryka warczał
niekiedy,przystawałlubjeżyłsięgroźnie.Czasamizabłysływgęstwiniejakieśślepia
złowrogie niby dwa rozżarzone węgliki. Widocznie jakiś drapieżnik obliczał szanse
napadu,alewidzączbitągarśćludziorazpłonącepochodnie,cofałsięzrezygnowany.
Tuiówdzierozlegałosiępomrukiwanie,aczasemrykwstrząsałdżunglątakpotężny,
żelistkizdawałysiędrgaćnadgłowamisunącejwmilczeniukarawany.
Niekiedyznówzdobycznyosiołmarynarzastawałwmiejscu,niechcąckrokudalej
postąpić. Wówczas „gryzoń” zieleniał ze strachu i głośno wymawiał formułki zaklęć
przy wybitnym akompaniamencie szczękających zębów. Paprocie i liany rzucały w
blasku pochodni fantastyczne cienie. Cienie te jakby ożyły. Uciekały w tył w miarę
posuwaniasięorszaku,cosprawiałoniesamowitewrażenie.Żadenztyreńczykównie
odważył się spojrzeć poza siebie… Raz nawet zdarzyło się, że jakaś czarna masa
przebiegłana dziesięć kroków przed czołem oddziałku. Wówczas Henryk wypalił na
oślepzkarabinu.Hukwystrzałuzagłuszyłwrzawępanującądokołaidobrykwadrans
trwałaciszabezwzględna,apotemzaczęłosięodnowa.
Byłojużdobrzepopółnocy,kiedystanęlinaskrzyżowaniuścieżek,gdziewpadlina
trop fałszywy. Ludzie byli pomęczeni, głodni, śpiący. Sam Henryk słaniał się z
wyczerpania, a kości bolały go coraz bardziej. Trzymał się jednak ogromnym
wysiłkiemwoliiprzykłademzachęcałtowarzyszy.
— O świcie odpoczniemy trochę — mówił. — Bezpieczniejsi jesteśmy podczas
pochodu,niżgdybyśmysiętupołożyliiposnęli.
Tenargumentnajskuteczniejprzekonywałstrachliwychwyspiarzy.Siakitakistękał,
mruczał,narzekał,leczszedł,bojącsięztyłupozostać.
***
I znowu prawie noc całą Eli nie zmrużyła oka. W czasie dziewięciodniowego
pobytuwdomkułowców,zdołałasięoswoić z nocnym koncertem puszczy, toteż nie
wrzawaiodgłosydobiegającezgęstwiny,leczobawyolosyHenrykabyłyprzyczyną
jejbezsenności.WprawdzieSofo,dążąckonsekwentniedowykonaniaswejpiekielnej
zemsty,zapewniałaEli,żeHenrykznajdujesięwmieścieioczekujepowrotumałżonki
z utęsknieniem, lecz w głosie młodej wyspiarki dźwięczała jakaś nuta fałszywa
wzbudzająca mimowolną nieufność, podejrzenia. Musiała nawet wyczuć nastrój swej
ofiary,bouciekłasiędozaklęć:
— Zaklinam się na boginię! — mówiła zmienionym głosem. — Przysięgam, że
jutrowieczoremstanieszwpałacuEgotaispędzisznocwramionachdzisiejszegopana
tegowspaniałegopałacu…
Eli przywykła już do tego, że Sofonizba wyrażała się nader nieprzychylnie o
Olbrzymach, a zagarnięte przez nich gmachy czy majętności wymieniała podług
nazwisk dawnych, wypędzonych właścicieli. Tak więc słowa wyspiarki uspokoiły ją
poniekąd. Nie wiedziała natomiast, że miasto od kilku dni znajduje się w rękach
powstańców, a pałac zajmuje syn Egota, prawowity dziedzic… Hamilkar… Tego nie
wiedziałaoczywiście,leczprzecieżtrapiłyjąjakieśniejasneprzeczucia.
Około południa mała karawana rozdzieliła się na dwie części. Sofo z piątką
zbrojnych i nieodstępną oswojoną panterą skierowała się w prawą stronę, reszta
orszakuskręciłanalewo.
Ten ostatni oddziałek znalazł się pod wieczór na obszernej polanie, która
sąsiadowała z błotnistym moczarem. Dowodzący dziesiętnik uznał to miejsce za
najodpowiedniejsze do noclegu, nie zważając, że bliskość trzęsawiska mogła ludzi
narazić na febrę… Eli, umęczona prawie całodzienną podróżą na grzbiecie osiołka,
zasnęłaszybkownamiocie,jakidlaniejrozpięto.
Zbudziłjąodgłosrozmowyprowadzonejwpobliżu,chociażstłumionymigłosami.
Poznała natychmiast nosowe buczenie dziesiętnika i pragnąc wypocząć przed
jutrzejsząwędrówką,chciaławłaśnienakryćgłowępołąchlamidy,kiedypadłysłowa,
którejązelektryzowały.
—Więcwmieście,powiadasz,niemajużżadnegoOlbrzyma?
—Anijednego…OstatniegozabiłaOthe…
—Jakto,ostatniego?—spytałgłosinny.
—No,ostatniegoztych,którzywmieściepozostaliNiemogłemsięowszystkim
należycierozpytać,gdyżHamilkarwysłałmnienatychmiastwpowrotnądrogę.
Eli jęła nadsłuchiwać ciekawie. Uniosła się na posłaniu, odchyliła trochę skraj
zasłonynamiotuiprzeztęszparęwyjrzałanazewnątrz.
Wodległościpięciumetrówpłonęłoogromneognisko,obokktóregokrążyłłucznik
straż trzymający. Korzystając z jego chwilowej nieuwagi, wychyliła się bardziej i
zobaczyładrugieogniskooraztrzecie.Wtensposóbzabezpieczylisięwyspiarzeprzed
ewentualnymnapademdrapieżnikówpuszczy.Wpośrodkuowegotrójkątawznosiłsię
namiotprzeznaczonydlaobuniewiast,atużwpobliżuleżałoośmiużołnierzy,którzy
nocnapogawędcespędzali.
— Gdzież się podział dziesiąty? — liczyła Eli, uwzględniając już wartownika
pilnującegoogniskafrontowego.
Jakby w odpowiedzi na to pytanie, zabrzmiał gdzieś z tyłu, spoza namiotu
zniecierpliwionygłosinnegowyspiarza:
—Moglibyściemniejużzluzować…Jatakżechcęposłuchaćnowin.
—Aidźtamktóry!—rzuciłdziesiętnik.—Tylkomógłbyściszejgadać…Gotowe
się pobudzić… Ona rozkazała przecież wyraźnie, aby ukryć przed córą Tobiasa całą
prawdę…Wmieściemasiędopierodowiedzieć.
Elidrgnęłasilnieiprzyłożyłauchodoszparkipomiędzydwomafałdamipłóciennej
ścianki. Ciekawość jej i niepokój wzrosły do najwyższego napięcia… Ona to z
pewnościąSofo.
— Cóż to takiego, o czym przede mną mówić nie wolno? Czyżby?… Nie!… Ja
myślećnawetniechcę…
Niewidzialna,pajęczasiećprzeczućzłowrogichzaciskałasięcorazboleśniejokoło
strwożonegoserca.
Tymczasemwyspiarz,którybyłkilkagodzinwmieście,wposelstwieodSofodo
Hamilkara,zacząłopowiadanie.Mówiłpowolizlicznymiprzenośniami,koloryzował
barwnie, przesadzał do tego stopnia, że Eli zaczęła podejrzewać, iż bardzo niewiele
prawdy musi się mieścić w owym bajaniu. Żołnierz opowiadał o tajemnym ganku,
którymMścicielkaprzeprowadziła zastępy powstańców, o przejściu Othe wraz resztą
wojsk na stronę powstańców, o świętym przymierzu, o zabiciu Olbrzyma, który był
komendantemmiasta,onadejściuogromnychposiłkówpodwodząNitara,owielkich
uroczystościach, jakie miały miejsce z tej przyczyny i o przygotowaniach do obrony
miasta przed ewentualnym napadem tych wojsk, które pod wodzą Olbrzymów
wyruszyłynawielkąwyprawęwstronęgórskichsiedzibpowstańców.
Poukończeniuopowiadaniawywiązałasięwśródwyspiarzyożywionadyskusjana
tematzajśćostatnich.Tojużbyłomniejzajmujące,więcElisłuchałatylkopiąteprzez
dziesiąte.
—Ztegowidzę,żenasigórą—zagaiłdziesiętnik.
—Mówiąludzie,żezadziesięćdniniebędzienajeźdźcównawyspie.
Wtejchwiliprzeszyłpowietrzeodległygrzmot.
—Słyszeliście?..Tolew.
—O,bogini!…
—Dorzućtamdoognisk…Pewnienaszwietrzył.
— Czemu właściwie obraliśmy dłuższą drogę, zamiast iść koło Strumienia
Antylop. Bylibyśmy o północy w mieście stanęli, a tak krążymy, krążymy, nie
wiedziećpoco.
—Jawampowiem,dlaczego…—wmieszałsiędziesiętnik.—Wmieścieszerzy
siętrąd…
—OAszero!…Imytamwłaśnieidziemy…
—Idziemy,alebezpiecznądrogą…Wszystkichpodejrzanychopoczątkichoroby
wydalonozTyruiobozująpodmurami,kołoBramyPołudniowej.
—Aha,więcdlategookrążamymiasto,abysiędońdostaćprzezBramęPółnocną.
—Tak,przyjacielu.Mamywejśćkołowodociągu.
—Ajakżetamzprzeklętązarazą?
—Niechonpowie.Onbyłwmieście.
— Zaraza już trochę przycichła… Ledwie po kilku ludzi dziennie wydalają za
mury.KrólowawysłałagońcówpoTobiasa.
—Tojestojciectej,cośpiwnamiocie.
— Tak… Królowa darowała mu resztę kary i przywróciła mu jego majętność.
Możeciebyćspokojni.Tobiaskażdejchorobiezaradzi.Tomądrylekarz.
—Aletrądtoniezwykłachoroba.Jakielichoznówtęzarazędonasprzywlokło.
Tylelatbyłspokój.
— Któżby przywlókł jak nie Olbrzymy? Pamiętacie tego, co wpadł do jamy? On
siępierwszyzaraził.
— On?… Brrrrr!… A ja mu rzucałem placki i owoce — dorzucił inny żołnierz,
oglądającswojeręcezestrachem.
—Skorotyjemurzucałeś,anieontobie,toniemogłeśsięprzecieżzarazić.Tylko
przez ślinę, dotykanie i zetknięcie przenosi się duch zarazy z jednego człowieka na
drugiego.Jamiałemkilkarazywartęnadjamą,anielękamsięwcale.
—Skądżeonjednakprzywlókłzarazę?
—Jawamnatoodpowiem!—pochwaliłsięinny.—Słyszałem,jakMścicielkaz
nimrozmawiała…OtóżprzyprowadziłazKotlinyPowolnejŚmiercichorądziewczynę
i ukryła ją w namiocie koło Potoku Antylop. Było to w świętą noc… Olbrzym
przypuszczał, że dziewczyna jest zdrowa, i wpadł. Od niego się więc zaraza zaczęła
szerzyć…
—Onapotrafizemstęstraszliwąobmyślić.
— Ja tego sposobu wcale nie pochwalam. Można było łotra zgładzić w inny
sposób.Atakco?Onumrzewmękach,aleiluprzytymnaszginie?…
—Prawda!…
—Ichgarstkawymrzelubodpłynie,atrądunaspozostanie…
Ryk lwa powtórzył się znowu, znacznie bliżej… Wyspiarze zerwali się na równe
nogi. Rzucano całe pęki przygotowanych gałęzi do ognisk. Trzy płonące stosy
wystrzeliły językami płomieni wysoko w górę. Interesująca rozmowa urwała się na
dobre. Dwa muły, pasące się spokojnie po drugiej stronie ogniska, umieszczono w
samym środku trójkąta, tuż obok namiotu. Dziesiętnik polecił wybrać z kołczanów
zatrutestrzałyistaćwpogotowiu.
—Świta—rzekł,wskazującnawschodniąpołaćnieba…
— Pierwszy raz mi się zdarza słyszeć ryk lwa o tej porze — bąknął jeden z
żołnierzy. Ale groźny głos króla puszczy nie powtórzył się już więcej, natomiast
ptactwoleśneuczyniłowielkąwrzawęnawidokwschodzącejjutrzenki.
Dziesiętnik odczekał jeszcze jakiś czas, a potem odsapnął z ulgą przeogromną i
rzekł:
— Wyszliśmy cało… No chłopcy, ruszamy w drogę… Ja zbudzę niewiasty w
namiocie.
Eliotuliłasięczymprędzejchlamidąiudała,żeśpismacznie.
Pół godziny później mała karawana była gotowa do drogi. Obie niewiasty
umieściłysięnagrzbietachosiołków,zktórychkażdegoująłzauzdęjedenzżołnierzy.
Dziesiętnikztrzemawojownikamiustawiłsięnaprzedzie,pozostałychczterechmiało
zamykaćpochód.
—Zalejcieogniskaipójdziemyjuż.Czekanasładnykawałekdrogi.
W tej chwili, kiedy dziesiętnik rzucił ten rozkaz, zachrzęściły głośno gałęzie
pobliskichzarośliinapolanęwypadłpies,azanimOlbrzymzbroniąhuczącąwdłoni.
—Henryk!—krzyknęłaEliprzeraźliwie.
— Ani kroku dalej!… Mamy zatrute strzały na cięciwach! — rzekł groźnie
dowódcamałegooddziałku,mierzącwprostwzbliżającegosięmarynarza.
Wtymmomencieówżołnierz,któryopowiadał,żeprzynosiłstrawęuwięzionemu
wjamienajeźdźcy,poznałniespodziewanegoprzybyszaiwrzasnąłzewszystkichsił:
—Toon!…Uciekajmy!…Wydostałsięzjamyitrądnamprzynosi!—Rzuciłłuk
o ziemię i jak szalony pobiegł w stronę krzaków. Dwaj wyspiarze poznali także
Henrykaiposzliwśladytowarzysza,azanimiresztażołnierzy.Dziesiętnikniechciał
byćgorszy.Odrzuciwszyswójłuk,pomykałjakstrzała.
Henrykpochwyciłwramionasłaniającąsiężonę.Twarzyczkajejbyłatrupioblada,
awfiołkowychoczachczaiłsięlękigroza:
—Trąd!…trąd!…—szeptała.
— Uspokój się, dziecino… Jestem zdrów zupełnie… Zaraz ci wszystko
wytłumaczę — szeptał marynarz, lecz Eli osunęła się bezwładnie na jego ręce.
Zemdlała…
— Wody mi przynieście! — rzucił w stronę wywiadowcy królowej, który nader
ostrożniewychylałsięwłaśniespomiędzykrzewów.
RozdziałVIII
ZEMSTAWYSPIARKI
Piątego dnia mozolnej wędrówki przez dżungle stan zdrowia Eli pogorszył się
znacznie. Twarzyczka jej zmizerniała, wybladła, piękne fiołkowe oczy wpadły
głęboko;aciałemwstrząsałydreszcze,pomimożepowietrzebyłoparne,gorącenawet
wcieniudrzewniebotycznychdziewiczejpuszczy.
— Żeby to tylko nie była febra — myślał stroskany Henryk i przyspieszał tempo
pochodu,abyjaknajszybciejdojśćdoZatokiPereł…TamprzecieżprzebywałTobias-
lekarz, ojciec Eli… Tam kończono budowę żaglowca, który miał pozostałych przy
życiuOlbrzymówwywieśćzwyspyprzeklętej.
—Dwadnidrogidzieląnasodmorza—zapewniałwywiadowcakrólowej,który
był przewodnikiem małej karawany i z racji tej godności jechał stale na jednym z
kłapouchów,podczasgdyinniwyspiarzeszlipieszo.
Około południa orszak dotarł do małej wiosczyny, której ludność składała się
wyłączniezłowcówzwierza.NawidokOlbrzymawszyscymieszkańcyuciekliwlasy,
opuszczającswechaty.ZrozkazuHenrykawywiadowcazjednymjeszczeżołnierzem
puściłsięwpogońzauciekinierami;chciałsiębowiemczegośdowiedziećomiejscu
pobytu Hansa oraz jego oddziałów. Wysłani nie powracali tak długo, że marynarz
począłsięniecierpliwić,anawetniepokoić;wreszciesamruszyłwstronęzarośli.
U stóp wysokich kasji i mimoz, rosły gęste, składające się przeważnie z
balsamodendronu i z kolczastych baulunii, które się pięły po pniach, konarach,
gałęziachdrzewizwieszałysięwewspaniałychfestonachokrytychkwiatami.Krzaki
tebyłytaksplątaneizbite,żeprzedzieraniesięprzeznieniebyłozadaniemłatwym,
alezdrugiejstronydoskonalezasłoniłyskradającegosięmajtkaprzedoczymagarstki
rozmawiających dość głośno wyspiarzy. Przez szpary wśród gęstwy listowia ujrzał
Henrykwywiadowcę oraz drugiego żołnierza, czterech łowców i jednego łucznika w
pełnymrynsztunkuwojennym.Tenwojakmówiłwłaśnie:
—Jaktylkoodejdziecie,wyruszęw dalszą drogę. Muszę jak najprędzej stanąć w
mieście. Ci ludzie będą mi towarzyszyć, ale wasze osły przydałyby się bardzo. Ej,
można by tego draba sprzątnąć. Już ja bym mu posłał zatrutą strzałę, bylebyś ty go
poprowadziłtakądrogą,jakąjaciwskażę.
—Amożebyśstądspróbowałgozdmuchnąć?—zaproponowałjedenzłowców.
—LepiejniezaczepiaćOlbrzyma.NiechsobieznimiMścicielkasamadajeradę.
Jasiędotegomieszaćniechcę.Mniepoleciłakrólowa,abymmupomagałwmiaręsił.
Muszęjejsłuchać.
—Mówięcitrzeciraz,żeOtheprzeszławrazzwojskiemnanasząstronę.Wszyscy
już o tym wiedzą. Wszyscy też opuścili piegowatego. Ledwie trzy setki przy nim
pozostały,aiteniepewne,zwłaszczażeonajestznimi.
—Ipowiadasz,żepomaszerowaliwstronęZatokiPereł?
—Tak…TerazpowinnijużbyćkołoBiałejBramy.Piegowatyspieszyłbardzodo
okrętuibałsię,bygonienapadniętowwąwozie.
—Takjakwtedy.Hm.MytakżeidziemywstronęZatokiPereł.
—Towłaśniewpadnieciewręcetychwojsk,którewypowiedziałyposłuszeństwo
Olbrzymomiciągnązanimikrokwkrok.
—O,bogini…Takźleitakniedobrze.Najchętniejdrapnąłbymgdzieśwpuszczę,
niechsobieOlbrzymsamradzi.
— I dobrze zrobisz. Pamiętaj, że dzisiaj Mścicielka jest zwycięzcą i gotowa cię
strasznieukaraćzato,żejemusłużysz.
— Ja tylko mojej królowej służę. Kazała mi iść z pomocą Olbrzymowi, więc
słucham.Każemigopchnąćnożem,togopchnę.
—Alemytutajgadamy,gadamy,aczasleci.WracajżedotwegoOlbrzymaistaraj
sięgojaknajprędzejzabraćzpolany.Taknaszaskoczyłniespodzianie,żezostawiłem
pismawchaciestarszego.Jeszczejegotówznaleźć.
—Eh,niemaobawy…Onzajętytylkoswojążoną.
Henrykuznałzastosownewycofaćsięzdotychczasowegostanowiska.
— Jak to jednak czasem warto podsłuchiwać — myślał, prześlizgując się wśród
krzewówbalsamodendronuwkierunkupolany,gdziestałychatyłowców.Wyszedłszy
spomiędzy zarośli skierował się przede wszystkim do najokazalszego z nędznych
domków,rozumującsłusznie,żenajporządniejszachatapowinnanależećdostarszego
wioski.
Drzwi były tak niskie, że rosły marynarz musiał się dobrze pochylić, aby wejść.
Domek miał dwie izby. W pierwszej nie znalazł nigdzie pism, o których wspominał
wysłaniec Sofonizby. Natomiast w drugiej, na lichym tapczanie zauważył jakieś
zawiniątko,aobokniegołukikołczanstrzałpełen.
Z zawiniątka wypadł kawałek papirusu oraz kilka kartek, zapisanych pismem
Hansowym.
PrzedewszystkimwziąłsiędoodczytanialistuHansadoGustawa.Listbyłpisany
oczywiście w języku niemieckim, na kilku kartkach z notesu wydartych. Treść
brzmiałanastępująco:
KochanyGustawie!
Pisałem ci już, że przeklęta noc tej zakazanej bogini kosztowała nas życie
pięciuludzi.Dziśdonoszęcinowewieścihiobowe.Müllerzostałzamordowany
wmieście,zdrajcaNitarzabiłpodstępnie Karola, a wczoraj zginął od zatrutej
strzałyWagner.Takwięczosiemnastu,araczejzszesnastuzdrowychchłopów,
którzy mieli nieszczęście przybyć do tej zapowietrzonej wyspy, pozostało nas
czterech:Ty,ja,sternikWilhelmipiskliwyKurt.Ktobytopomyślałroktemu!
Othezdradziła.Krążąwieści,żetoonawłasnoręczniezabiłaMüllera,wco
jednak wątpię. Chyba że go zaskoczyła we śnie. Na wiadomość o zdradzie
Nitara chciałem ruszyć na miasto i zatopić je w krwi tych psów parszywych.
Niestety posunięcie Othe okazało się dla mnie fatalne w skutkach. Pomimo
szalonych represji zaczęła się masowa dezercja. Pozostały mi niecałe cztery
setki, które trzymam żelazną ręką. Oczywiście musiałem zrezygnować z
wszelkich odwetów i forsownym marszem pospieszam w stronę Zatoki Pereł, a
zaufanego człowieka wysyłam przodem z listem niniejszym, aby się spieszył z
ukończeniemnaszegopudła.
Nie zwlekaj, lecz natychmiast spuść statek na morze, choćby jeszcze to czy
owopozostałodoukończenia.Więźniówtrzymajostro,adozorcówiłuczników
tym bardziej. Skoro nadejdę, ufortyfikuję wąwóz i będę go bronił, dopóki ty
robotynieskończysz,oczywiściejużnawodzie.Potemodpłyniemy,zabierającz
sobą ze dwudziestu co tęższych wyspiarzy dla obsługi okrętu. Zbuntowane
oddziałyciągnązanamikrokwkrok,niemająjednakodwagizaczepić,pomimo
kilkakrotnejprzewagi.Jeszczebandamarespektprzednaszymikarabinami.Na
odjezdnymsprawimyimkrwawychrzest.Muszępomścićśmierćtylukolegów.
Jedyną osłodą w mym niewesołym życiu obozowym jest dziewczyna, którą
znalazłem w opuszczonej chacie łowcy zwierza. Zabiorę ją z sobą na statek.
Powiadamci:śliczna!MożenietakpięknajakOthe,aletemperamentwiększy.
Przywiązała się do mnie serdecznie i umila mi ciężkie chwile. Poczciwe
stworzenie!
Nie rozumiem tylko, co się stało z Henrykiem i jego żoną. Wiese, który
wywabił Eli z domu, zginął, jak ci to już pisałem, od strzał zatrutych, a ona
znikła bez śladu. Domyślam się, że Henryk pobiegł za nią i oboje zapewne
wpadliwręceMścicielki…Ano,trudno…BrałamnietaAngielka,aledziśwolę
mojąSo…(Oryginalneimię,nieprawda?)
Tak więc za kilka dni odpłyniemy z przeklętej wyspy… Pozostanie na niej
jeden biedny Grollmann… w Kotlinie Powolnej Śmierci. Czy on biedak
przypuszczał, że swe barwne życie marynarskie zakończy powolnym konaniem
wśródtrędowatych?…
Raz jeszcze proszę cię kochany Wilhelmie, byś natychmiast okręt na wodę
spuścił, gdyż obawiam się niespodziewanego ataku tych podstępnych łotrów.
Wedługmoichobliczeń,stanęnadzatoką dwa dni później, niż mój list. A więc
bacznośćprzyjacielu,kończrobotęiżegnajmi!
Hans
Przeczytany list ukrył Henryk w kieszeni i drżącymi z niecierpliwości rękoma
pochwycił drugie pisanie. Był to kawałek papirusu zwinięty w trąbkę, a pokryty
pismem przypominającym pismo dawnych Fenicjan i Punijczyków. W czasie prawie
półtorarocznegopobytuwTyrzepoznałHenryknietylkojęzykkrajowców,aletakże
odbiedyichpismo.Rozwinąłwięcrulonikpapirusowyizacząłczytać:
Mężnemu Hamilkarowi, synowi Egota, Sofonizba, córa Hannonowa,
pozdrowieniesiostrzaneśle.
Bogini pozwoliła nam łaskawie zniszczyć jednego z wrogów za pomocą
zatrutych strzał. Dzisiaj go pogrzebano i natychmiast piegowaty wyprawił
człowiekazlistemdoOlbrzyma,któryjestnadZatokąPereł.Moiludziegońca
zabili;jużnadranemmiałamówlistwrękach.Niestetynierozumiemanisłowa
z tego pisania, dlatego ci je posyłam. Złotowłosa Eli, która już jest zapewne
twoją niewolnicą, niechaj ci wyłoży znaczenie tego listu. Musi przecież znać
pismo Olbrzymów, skoro sama należy do ich przeklętego rodu… Jestem przy
piegowatyminieodstępujęgojakcień.Mawemniekochankęnajsłodsząinie
przypuszcza,jakijamukonieczgotuję.Odwczorajszegodniaposuwamysięw
stronę Zatoki Pereł. Piegowaty i jego dwaj towarzysze chcą co prędzej
odpłynąć. O tym zapewne piszą w liście do owego czwartego Olbrzyma, który
budowęnawyprowadzi.Oilemogę,opóźniamichpochód,aleczyniętobardzo
roztropnie,abyniespostrzegłzdrady.KołoBiałejBramyczekająnasiludzie,tak
jak wówczas, jednakże jestem pewna, że nie zdołają ich zatrzymać. Broń
hucząca daje jeszcze łotrom przewagę… Dlatego też pospieszaj, mężny
Hamilkarze,wstronęwąwozu.Zabierztylkokonnychzsobą,abypochódtrwał
krócej.Niemożemypozwolić,abychoćjedenznichodjechał,inaczejprzypłyną
znowuzposiłkamiicałenaszedziełonanic.
Pospieszaj mężny Hamilkarze! Bogini jest z nami i dopomoże do zemsty
sprawiedliwej!
Ukończywszy czytanie, zamyślił się Henryk głęboko. Jedynym wyjściem z
przykrego położenia było spieszyć się nad Zatokę Pereł i wsiąść na okręt wraz z
towarzyszami.Jednatylkodrogawiodładozatoki,amianowicieprzezwąwóziustóp
BiałejBramy,tamgdzieniegdyśstoczył zaciekłą bitwę i sam omal z ręki Hamilkara
nie zginął. Tą drogą iść należało, a tam przecież musiały stać obecnie oddziały
zbuntowane,któreszływślady kolumny Hansa. Można było na upartego obrać inną
drogę,amianowicieprzezszczytygórskie,jednakżenatoniepozwalałstanzdrowia
Eli, a poza tym wynikłaby zwłoka kilkudniowa, w czasie której okręt mógłby
odpłynąć.
—Ha!…Spróbujęsięprzebićprzeznich.Zaskoczyichchybamojezjawieniesię
natyłach.Trzebaruszyćwdrogęjaknajprędzej—zadecydował.
Schował zwój papirusu do kieszeni i zdecydowanym krokiem wyszedł z chałupy
starszego wioski. Podszedł do żony, która odpoczywała na rozesłanych na trawie
pledach,którepodczasjazdysiodłazastępowały.
— Jakże się czujesz, moje biedactwo? — zapytał, patrząc z obawą na jej
zmizerowanątwarzyczkę.
— Wciąż tak samo, Henryku… Zaszkodziła mi noc nad moczarami, wówczas
kiedyś mnie odnalazł… Ale ja jestem przyzwyczajona do tutejszego klimatu… —
dodała szybko, widząc zatroskaną twarz męża. — Skoro tylko opuścimy dżungle, to
zobaczysz…
—DajBoże,dajBoże!…Pocieszsię,maleńka,żedziśpodwieczórwejdziemyw
passuchychstepów…Odpoczęłaśjużtrochę?…
Nie chcąc go martwić, odpowiedziała twierdząco. W tym właśnie momencie
rozchyliłysiękrzakiikrokiemniezbytpewnymwkroczyłonapolanękilkuwyspiarzy
podwodząwywiadowcykrólowej,któryjużzdalekawołał:
—Dostojnypanie!Zdobyłempotrzebnewiadomości…
— Ja także — odparł Henryk spokojnie i rzucił szeptem jakiś rozkaz ośmiu
żołnierzom, którzy cały czas pozostali na polanie i nie brali udziału w konszachtach
prowadzonych przez gryzonia oraz resztę dobranego towarzystwa. Na dany znak
rzucili się na nieprzygotowanych myśliwców, wiążąc ich w łyka. Przerażony gryzoń
nietaiłswegozdumienia:
—Dostojnypanie!…Czemunapadasztychdobrych,spokojnychludzi?
— Milcz, łotrze!… Tyś także nie lepszy… Cóż? Pchniesz mnie nożem? A ty
gałganie jeden będziesz doradzał, by mnie zdmuchnięto zatrutą strzałą? — grzmiał
Henryk,zwracającsięzkoleidostarszegowioski.
Abysięzabezpieczyćprzedewentualnyminiespodziankamizestronytych,którzy
nie opuścili zarośli, zapowiedział, że jeśli choć jedna strzała wypadnie z gęstwiny,
zakładnicy będą wymordowani bez litości. Mówił to głosem donośnym, aby mogli
słyszećci,copozostali w krzakach i by z obawy o los krewniaków nie rozpoczynali
żadnychnieprzyjaznychkroków.
Metoda Henryka okazała się znakomita, gdyż łowcy z polany nie tylko nie
odważyli się na napad, ale szli wytrwale przed karawaną, by nie dopuścić do jakichś
zatargówzmieszkańcamisąsiednichwiosek.
Po dwugodzinnym marszu zaczęły drzewa rzednąć, a ścieżka stała się szersza,
wygodniejsza. Mimozy oraz kasje znikły prawie zupełnie, pojawiły się natomiast w
dużej ilości krzaki senesu. Znikały również powoli kwieciste festony kolczastych
baulunii.
Niebawem otoczyły idących cienie lasu palm potężnych, niebotycznych, który z
dalekawyglądałjakjakaśstarożytnaświątyniaotysiącukolumn,takprostebyłypnie
owych palm. Olbrzymie pióropusze, wachlarze listowia łączyły się z sobą gdzieś w
wysokościach, tworząc jakby żywy dach, zachodziły na siebie tak gęsto, że cień
panował u stóp olbrzymów, kędy posuwała się mała karawana… Rosła tu trawa,
koląca wprawdzie, ale będąca zawsze jeszcze przysmakiem dla niewybrednych
podniebień kłapouchów. Tu i ówdzie gnieździły się kwiaty w większych lub
mniejszychskupieniach,najczęściejstorczyki.Dokołaniektórychpnipięłasięwgórę
pewna odmiana białej orchidei, o kwiatach małych, lecz pełnych, gęsto obok siebie
rozsianych. Te drzewa wyglądały tak, jakby je śnieżny puch obsypał. Pomiędzy
starymi, olbrzymimi palmami rosły miejscami drzewka młode, ledwie widoczne pod
płaszczem powoi, pnących się roślin i przeróżnych pasożytów. Z konarów i gałęzi
spływały aż do ziemi grube sznury lian. Gdzieniegdzie czaiły się kępy olbrzymich
paprocioliściachpostrzępionychmisternie.
— Dostojny panie — ośmielił się zauważyć „gryzoń”, skoro odpoczynek w
przepięknym zakątku wyspy zaczął się dziwnie przedłużać — jeżeli mamy stanąć na
skrajustepówprzedwieczorem,to…to…możebyjużruszaćwdrogę…
Henrykzwróciłsięprzedewszystkimdożony.LeczElipobladła,naglesięskuliłai
zaczęładrżećjaklistekosiki.
— Tak mi zimno, Henryku… Och… tak strasznie zimno!… — wyszeptała,
szczękajączębami.
CiszaniepokoiłaHenryka.
Opuściwszyprzedtrzemadniamilasekpalmowy,wktórymElidostałapierwszego
ataku febry, zanurzyli się w stepach. Wszędzie znajdowali ślady przemarszu wielu
setekkonnychipieszych,alenigdzieżywegoducha.Należałozatemprzypuszczać,że
zbuntowane oddziały posuwają się w dalszym ciągu za grupą Hansa, że w wąwozie
nastąpinieuchronnespotkaniezwartamipowstańców.
Szli więc z zachowaniem wszelkich ostrożności, ale ogromny wąwóz, w którym
niegdyś ludzie Hamilkarowi napadli na orszak królowej, pusty był zupełnie. Jadąc
drogąwijącąsięśrodkiem,widzielinadbrzegamistrumieniawielepotrzaskanychkół
od karet, rydwanów, pojazdów, wiele połamanych drzewc od halabard lub włóczni,
wreszciekościszkieletówkońskichorazludzkichwygrzebanychsnadźprzezhieny.
Ale poza owymi pamiątkami z dawnej bitwy natknęli się koło Białej Bramy na
ślady świeżej zupełnie potyczki. Stan trupów końskich i ludzkich leżących w
przydrożnymrowiewskazywałnato,żewalkęstoczonotutajzaledwieprzedczterema
lubpięciomadniami,leczupałzdołał już zrobić swoje. Odór panował tak nieznośny,
że Eli zemdlała dwukrotnie, zanim karawana minęła teren potyczki i opuściła się do
kotlinyzarośniętejlasembambusowym.
Itutakżeciszapanowałabezwzględna…
Cienista droga nad strumieniem, ponad dachem żółtozielonkawych kiści
bambusowychbyłazdeptanadoszczętnie.Jednakżewszelkieśladywiodłykumorzu,a
żadenzpowrotem.
—Nicztegonierozumiem—mruczałHenryk.
Nie umiejąc rozwiązać zagadki, posuwał się coraz ostrożniej, coraz wolniej na
wszelki wypadek. Lasek bambusowy skończył się około szóstej po południu i mały
orszak wkroczył do drugiego parowu zalesionego gdzieniegdzie drzewami
szpilkowymi.
—Tylkoparęsetkrokówjeszcze.
Naglezatrzymalisięjakwryci.Od strony zatoki dobiegło echo głośnego okrzyku
tysiącagardzieli.
—Dostojnypanie…tam…tamognisko…
—Jedno…dwa…trzy…—liczyłwywiadowca.
Henryk podszedł aż do wskazanego miejsca i znalazł tlejące się stosy. Dokoła
leżałyogryzionekościorazkilkabananów.
Wywiadowcabadałśladynaderskrupulatnie.Nieprędkowynikiogłosił:
—Wielkagromadaludziprzeszłatędyprzedniedawnymczasem.Tustałystraże,
którecodopieroopuściłyogniska,podążajączawojskiem.
—Dobrzewięc—rzekłHenryk.—Mydwajpójdziemynazwiady.
Wszystkie sześć mułów ukryto poza ścianką drzew szpilkowych i rozpięto tam
małynamiocikdlaEli.Marynarzdałścisłeinstrukcjepozostałymżołnierzom,zagroził
im piekielnymi karami za nieposłuszeństwo, a sam, wraz z wystraszonym
wywiadowcą, wyruszył na zwiady. Nie chcąc się dać zaskoczyć, skręcił w pierwszą
napotkaną ścieżkę i zaczął się piąć pod górę. Po półgodzinnej wędrówce stanęli obaj
naszczycielewejścianywąwozu.Terazposuwalisięwysokonadjarem,wkierunku
wschodnim. Jeszcze jedno małe pasemko szczytów zagrodziło im drogę… Gryzoń
meldowałusłużnie:
—Zatymiwierchamiujrzymymorze…
—Wiemotym…Dalejnaprzód!…
Jeszcze pół godziny wspinania się pod górę i dwaj wędrowcy stanęli wśród
karłowatych krzewów, jakie zarastały grzbiet wzgórza. Wrzawa tysięcznych głosów
ludzkich rosła z każdą sekundą. Henryk przedzierał się gorączkowo, chcąc jak
najprędzejzbadaćprzyczynyniezwykłegozgiełku.
Wreszcie!!…
Ostatnie krzaki rozstąpiły się przed nim… Spojrzał w dół… Hen, głęboko u jego
stóp, ruszało się mrowisko ludzkie. W blaskach zachodzącego słońca rozpoznawał
dokładnie opończe procarzy, kaftany łuczników, błyszczące zbroje halabardników,
gwardzistów… Ujrzał nagich skazańców i dozorców. Wszyscy ci ludzie krzyczeli,
gestykulowali, żartowali w najlepsze. Jakieś święto zgody zapanowało pomiędzy
niedawnymiwrogami.
Tylko okrętu nie mógł Henryk nigdzie dostrzec. Kiedy był tutaj po raz ostatni,
podczaspamiętnejwizytykrólowej,stałwielkiżaglowiecnadrewnianymrusztowaniu
wpobliżukępykrzaków.Dziśpustebyłotomiejsce.Tylkookrągłekloce,leżącegęsto
obokwykopanegokanału,wskazywałydrogę,poktórejzsunąłsięstateknafale.Inie
było go również w zatoce. Niespokojne spojrzenia patrzącego prześlizgnęły się
błyskawicznie po gładkich jak tafla lustrzana nurtach Zatoki Pereł, przemierzyły ją
wzdłużiwpoprzek,przeszukałykażdyzakątek…nadaremnie…
—Więcjednakodjechali.
—Odjechali,atypozostałeś—odparłjakiśgłoswpobliżu.
Henrykodwróciłsięnapięcie.StanąłokowokozTobiasem,ojcemEli.
—Spóźniłeśsięwiarołomco!—szydziłAnglik.
—Dlaczegozwieszmniewiarołomcą?
— Bo jesteś nim na równi z twymi przeklętymi towarzyszami, bo złamaliście
przysięgęzłożonąwówczasarcykapłanowi,bopoślubiłeśEliwbrewmejwoli,ateraz
chciałeśjąopuścićiucieczwyspy…Niepowiodłocisięjednak.
— Mylisz się, drogi teściu — odparł marynarz spokojnie — Bardzo się mylisz.
Miałemzamiarodpłynąćzkolegami,leczniebezżony…Elijesttutaj…
—Elijest…tutaj?
TwardytongłosuTobiasazmiękłnagle.
—Jest…Zaprowadzęciędoniej…Onabardzotwejpomocypotrzebuje.
—Więcprzypomniałasobienareszciestaregoojca?
— Krzywdzisz ją takim powiedzeniem. Eli robiła, co mogła, by ulżyć twej doli,
leczHansniechciałcięuwolnić,aOthemusiałagosłuchać…
—TasamaOthewzywamnieteraznaratunekmiasta…Malaria,trądszerząsięw
Tyrze…Przezwas!…Wszystkoprzezwas!…Przeklętyniechbędziedzień,wktórym
Eli ujrzała was na morzu, a ja uległem jej łzom i skłoniłem wyspiarzy do użyczenia
wamgościny…
— Nie złorzecz… Oto niedobitki tych ludzi odpłynęły z wyspy, ty wrócisz do
miasta… zabierzesz córkę… Będzie wszystko tak, jak było przedtem… Rany się
szybkozabliźnią…
—Aty?
—Dlamnieniemawyjścia…Niedopędzęstatkuwpław,awracaćdoTyru?…Oni
bymnierozszarpaliwsztuki!
Tobias ważył coś w myśli. Po dłuższej chwili zaczął mówić bardzo powoli,
akcentującicedzącsłowaposłowie.
—Możebyjednakniebyłotakźle,jaksądzisz…Mojewstawiennictwomogłoby
zaważyć na szali. Wystarczyłoby, gdybym powiedział, że odmówię im wszelkiej
pomocylekarskiej,oilecięnieoszczędzą.Pamiętająjeszczezbytdobrzemojezasługi
zczasupierwszejepidemiifebry…Setki,jeślinietysiące,ocaliłemichwówczas.Dziś,
kiedy trąd się szerzy, nadarza się powtórna okazja do wyzyskania wpływów… Więc
jakże?ChciałbyśpowrócićdoTyruiprzybokuEliżyćtutajażdośmierci?…
Umilkłnachwilę,anieotrzymawszy odpowiedzi, tak ciągnął dalej: — Zresztą…
przypuszczam, że doścignąłbyś jeszcze statek… Nie odpłynęli daleko, gdyż nie ma
wiatruzupełnie…Ot,wlokąsiężółwimkrokiemwzdłużwybrzeżywyspy.Chceszich
zobaczyć?
—Naprawdę?!Sąjeszczeblisko?—zakrzyknąłHenrykznagłymożywieniem.
GłosAnglikastałsięznowuostryiszorstki:
—Pójdź!…Zaprowadzęciędomiejsca,skądstatekwidaćjaknadłoni.
Poszli razem w milczeniu. Wywiadowca o twarzy gryzonia zaszył się gdzieś w
krzaki,skądśledziłuważniekrokidwóchOlbrzymów.
—Boże!Jakżeonijeszczeblisko!—krzyknąłmarynarz,kiedyokrążylizachodnią
połać zatoki i stanęli na urwistym cyplu skalnym. Rzeczywiście, wielki żaglowiec,
zbudowany przez Gustawa, stał spokojnie w odległości dwustu może metrów od
wybrzeża…Stałlubteżposuwałsięnaprzódchodemślimaka.
Tobiaskusiłdalej:
— Tędy oczywiście zejść nie można, ale ja bym cię przeprowadził przez tłumy
bezpiecznie.Wiem,żepływaszdoskonale…Rekinówniemawtejstroniewyspy.No
jakże?…Decydujsięszybko…
—AEli?…
—Elitutajpozostanie…Jejniepozwolęodjechać…
— A jeśli nie posłucham cię i wypalę z karabinu w powietrze? Hans mnie
spostrzeżeiwyślełódź.Odpłynęzżonąbeztwegopozwolenia…
— Spróbuj, naiwny młokosie… Myślisz, że wyślą po ciebie łódkę?… Cha cha
cha…Onizadowoleni,żesamizżyciemujśćzdołali…Tyniewieszoczywiście,cosię
działoprzedkilkugodzinami…Posłuchajwięc…TwójHansprzybyłtujeszczeprzed
trzema dniami. Przede wszystkim polecił spuścić statek na wodę… Potem wybrał
dwudziestunajtęższychżołnierzynazałogęokrętu…Mniechciałrównieżzabraćjako
lekarza, ale przestrzeżony na czas uciekłem tu, na szczyty. Dlatego mnie właśnie
spotkałeś…Przeztrzydniinocetrwałyutarczkiobuwojsk.Trzysetkiżołnierzy,jakie
pozostałyprzyolbrzymach,byłybyjużdawnoprzeszłynastronęswychbraci,gdyby
niestraszliwyterror…Aledziśprzebrałasięmiarkacierpliwości…Patrzyłemzgóry,
jakNiemcyuciekalikumorzu,ostrzeliwującsiępodrodze.Dopadliłódki…Przestali
razić wyspiarzy ogniem… zapewne z braku naboi… Pod gradem strzał z łuków
puszczanych dotarli do okrętu… Ledwie uszli z życiem… czy z całą skórą, nie
wiem…Itymyślisz,żeonidlaciebiebędąryzykowaćżycie?Nie,bratku!…
PochwilimilczeniaTobiasrzuciłkategorycznyrozkaz:
— Wybieraj natychmiast!… Czas biegnie. Albo się zdecydujesz odpłynąć z nimi,
bez mojej córki oczywiście… w takim razie przeprowadzę cię bezpiecznie aż do
miejsca,skądbędzieszmógłskoczyćwnurtymorza,albo…
— Bez żony stąd nie odejdę — przerwał Henryk gwałtownie. Potem westchnął
głęboko, obrzucił pożegnalnymi spojrzeniami tkwiący nieruchomo statek i dodał
głosemzrezygnowanym:—Zostajęzwami.
—Naprawdę?…Chceszpozostać?…
—Powiedziałemjuż…Kochamtwącórkęinierozstanęsięzniąnigdy…Chyba
śmierćnasrozłączy…Chciałemznią razem opuścić tę wyspę niegościnną, chciałem
powrócić do Europy… Życie tutaj wydaje mi się szare, beznadziejne… wprost
straszne… Eli także cieszyła się myślą odjazdu do świata cywilizowanego… Ona tu
usycha,biedaczka…Onałaknie innego życia bardziej niż ja nawet, lecz… jeśli twój
egoizm skazuje nas na to więzienie, to… trudno. Losy sprawiły, że musimy ci być
posłuszni.Niechżesiętedystaniewedługtwegokaprysu.
Tobiasprzyskoczyłdozięcia.Zacząłgościskaćserdecznie,obejmować,całować.
—Pozwól,żecięwyściskam…—mówiłzdyszanymgłosem—Źlecięsądziłem,
przypuszczając, że chcesz opuścić Eli… Ale i ty również pomyliłeś się grubo,
pomawiając mnie o egoizm, kaprysy… Odpłyniecie oboje tym okrętem. Choć mi się
sercekraje,pozwalam.
—Pozwalasz?…Naprawdę?
— Skoro, jak powiadasz, Eli także pragnie odjechać… Nie chcę być nieludzkim
ojcem…Jacięchciałemtylkowystawićnapróbę,drogiHenryku…—Tuzawilgotniał
mu głos, załamał się dziwnie. Odchrząknął więc energicznie i rzekł ze sztuczną
szorstkością:—ProwadźmnieterazdoEli.Niechjąpożegnamprzedodjazdem…
—Jakto?…Aty?…chceszpozostać?…
— Muszę… To mój obowiązek. Zawdzięczam życie tym poczciwym ludziom. I
dzisiaj,kiedyszerzysięstrasznachoroba,ja…miałbymichopuścić?Nie!…Nigdy!…
Kiedyś… może… jeśli ona zatęskni… za ojcem… a ty… będziesz sobie mógł
pozwolićnatakąpodróż…to…—Wzruszenieniepozwoliłomudalejmówić.Objęli
sięramionamiserdecznie…
WreszcieHenrykprzerwałwylewyczułości.Uwolniłsięzobjęćteściaispojrzałw
kierunkuokrętu,bywzrokiemzmierzyćodległość…Nagleskamieniałzprzerażenia.
Zachodzące słońce pochyliło się tak nisko, że jedna strona kadłuba żaglowca
pozostawała w cieniu, była czarna zupełnie… I nagle wśród tego ciemnego tła
zamigotałyjakieśiskry,ogniki…potemzokienkaśrodkowejkajutywystrzeliłwgórę
krwawyjęzykognia.
—Boże!…Okrętpłonie!…
Złowrogijęzyczekstawałsięzkażdąsekundądłuższy,grubszy,czerwieńszy.Jego
ostry szpic kołysał się kapryśnie u podnóża mostku kapitańskiego, zdawał się lizać
belkębiegnącąpoprzecznie,naktórejbyływspartedeskipokładugórnego.
— Czemu nie ratują?! — jęczał Henryk, załamując ręce w bezsilnej rozpaczy —
Gdzieludzie…Nikogoniewidzę…
Jakbywodpowiedzinatesłowazaroiłosięodludzinapokładachżaglowca.Jeden
podrugimdobiegałdoburty,wspinałsięnanią,ręceskładałnadgłowąjakdoskokui
rzucałsięwwodę.
— Uciekają, zamiast ratować… Nieszczęście!… nieszczęście! — narzekał
marynarz,któryzrozumiałwjednejchwili,żewymykamusięzdłoniostatniadeska
ratunku… Pomimo całej rozpaczy i przygnębienia zdołał zauważyć, że wśród
ratujących się wpław rozbitków nie ma ani jednego Olbrzyma… Hans, sternik
Wilhelm,chorowityGustawiKurt,młokosogłosiekobiecym,tkwilijeszczewciążw
głębipalącegosięokrętu.Niebyłoichwidaćaninapokładzie,aniwwodzie,pośród
główsunącychszybkodobrzegu.
—Nierozumiem…nicnierozumiem…
Nagle zaszło coś, co w jednej chwili wyjaśniło przyczyny pożaru osłupiałym
widzomzbrzegu.
Przezdrzwitylnejkajutywypadłanapokładjakaśdrobnapostać,wszatyodziana
niewieście,zpłonącąpochodnią w dłoni. Postać ta podbiegła szybko do stosu płótna
tyreńskiegoułożonegoprzysamejprawierufieipodpaliłagowmgnieniuoka.Znów
powróciła do drzwi kajuty, z której wybiegła przed chwilą. Zbliżyła łuczywo do
drewnianegodaszku.
—ToSofo!—wrzasnąłHenrykprzeraźliwie…
—Sofo?CóraHannonowa?
—Tak…Przeklęta,mściwadziewczyna!…TojestowaosławionaMścicielka.
— Więc to była ona — mówił zadumany Tobias. — Widzieliśmy, że z Hansem
przybyłajakaśkobieta,aletwarzjejzasłaniałszalczarny.
— Ha, bestio!… Poślę ci kulę… — ryknął Henryk i zmierzył się szybko z
karabinu, lecz Tobias zasłonił dłonią wylot luf… Poczęli się sprzeczać, szamotać,
kiedyzdrzwitylnejkajutywysunęłasięnowaosoba.
— To Hans!… Poznaję go po bluzie… Patrz!… on się słania… zatacza… Co to
znaczy?…Czyranny?…
WtejchwiliNiemiecdostrzegłmałąwyspiarkęirzuciłsięwjejstronę…Potykał
siępodrodze,upadłzedwarazy,leczszedłwytrwale…Chciałtamtązaskoczyćztyłu,
na gorącym uczynku… Trzask płonącego drewna głuszył zapewne jego kroki… Był
ledwiepięćmetrówodniejodległy,kiedyobróciłasięnamiejscuiujrzałago.Rzuciła
weń pochodnią, a spostrzegłszy, że chybiła, przesadziła skokiem antylopy burtę…
Plusnęła woda… Hans dopadł burty dwie sekundy później. Jego oczy szukały
cierpliwie na gładkiej powierzchni morza… jego dłoń ściskała jakiś mały przedmiot,
który błyszczał w blaskach pożaru… Lecz Sofo nie darmo miała opinię świetnej
pływaczki… Nurkowała głęboko i długo… Bardzo długo… Wreszcie czarna jej
główkawychynęłaponadzwierciadłomorskiejtonidalekoodścianyokrętu.
Na tle kajuty, która jeszcze nie stała w płomieniach, na owym ciemnym tle
zamigotały trzy iskry, trzy króciuteńkie błyśnięcia, jedno za drugim w krótkich
odstępach…Trzyodgłosywystrzałuzlałysięwjedenhuk.
—Hansstrzelazrewolweru…Patrz!…Trafił…Onaznikła…
—Lubdaładrugiegonurka.
W drzwiach kajuty ukazał się drugi marynarz. Wił się na pokładzie, usiłując na
próżnopowstaćipodejśćdomiejscajeszczenieobjętegopożarem,gdziezrękomaku
morzu opuszczonymi wisiał Hans przewieszony w pół ciała przez burtę. Drugi
marynarzniedotarłnawettakdaleko.Padłnadeskipokładu…Drgałjeszczechwilę,
potemosłoniłygokłębydymu.
—TobyłWilhelm—szeptałHenryk,zdejmującczapkęzgłowy.
— Teraz wszystko jest mi jasne… Sofo ich otruła, a następnie podpaliła statek…
Tak, tak… Dotrzymała słowa… Mówiła przecież, że żaden z nas nie ujdzie stąd
żywy…Spełniwszyswójzamiar,zginęła…
—Bohaterka,Henryku!…Nieprzecz…Wielkabohaterka!
Tłumy biwakujące wesoło nad Zatoką Pereł zauważyły wreszcie ogromną łunę
unoszącąsięponadszczytamipółnocnegopółwyspu.
Lekkiwietrzykocknąłsięnaglepośród ciszy morskiej, która okręt unieruchomiła
na tyle godzin. Za każdym podmuchem kołysały się słupy gęstego dymu, ukazywały
nachwilęopaloneszkieletymasztów,takielunkuiznówspowijałygęsto,szczelnieswą
ofiarę…Krwawejęzorypłomienitryskałyzżaglowca,którymiałuwieźćniedobitków
roduOlbrzymówzkrajumałychtyreńczyków.
—PójdźmydoEli—rzekłTobias,trącajączięciawramię.—Niewidziałemjej
tyleczasu,…rokzgórą…Potemprzemówiędotłumów…
Pogodna, ciepła noc podzwrotnikowa zapadała szybko… Wywiadowca królowej
uznał za stosowne opuścić swą kryjówkę wśród krzaków i wskazywał drogę do
wąwozu. Tuż za nim szedł Anglik, zaniepokojony usłyszaną co dopiero wieścią o
chorobie córki… Na samym ostatku wlókł się zrezygnowany, zasmucony Henryk…
Drażniły go i uszy mu rozdzierały tryumfalne okrzyki tłumów wiwatujących tam, w
dole,ucieszonychostatecznązagładąwrogichprzybyszówiichwielkiegookrętu…Z
nagłymprzypływemenergiiodwróciłsięnapięcie,pogroziłzaciśniętąpięściąwstronę
szalejącychtłumów.
—Możeciemniewięzićlubzabić,leczniezmusiciemniedotego,bymzaniechał
zamiaru powrotu do ojczyzny — krzyknął w przestrzeń. — Przyjdzie taki dzień, że
wydostanę się z waszej wyspy przeklętej… Przeczucie mi mówi, że taki dzień
przyjdzie…
Ostatnim, pożegnalnym spojrzeniem obrzucił płonące szczątki okrętu, potem
niezmierzoną, czarną dal oceanu i pospieszył w stronę Tobiasa, który właśnie znikał
pozakępąkarłowatychkrzaków…
DokończeniewpowieściKrólowaOthe