Antoni Marczyński Missisipi 1 Missisipi

background image

ANTONIMARCZYŃSKI

background image

MISSISIPI

OFICYNAFILMOWA„GALICJA”

KRAKÓW1991

Okładkęprojektował:

WitSiemaszkiewicz

©CopyrightbyOficynaFilmowa„Galicja”,Kraków1991

ISBN83-85251-03-0

OficynaFilmowa„Galicja”,

Krakówul.Rakowicka11

Wyd.I.Nakład49.650+350egz.

DrukarniaWydawniczaim.W.L.AnczycawKrakowie

Zam.1565/90

background image

I

Jękidręczonychimordowanychpodróżnychrozdzierałymiuszy.Nieznającjęzyka

hiszpańskiegoniemalzupełnie,rozumiałemprzecieżkażdeprzekleństwonapastników,
każdy

okrzykzgrozynapadniętych,każdąprośbębłagalnąmatek,pragnącychprzynajmniej
dzieci

ocalić.

Aleludzkabestianieznałalitości…

Płaczącedziatki,rozpaczającekobiety,pozostałychprzyżyciumężczyznzapędzono
kolbami

karabinówdodwóchostatnichwagonówunieruchomionegoekspresu,zatrzaśniętodrzwi,
oblano

ścianywagonównaftąipodpalonozewszystkichstronrównocześnie.

Krwawefontannypłomienitrysnęłyzpotężnegostosuwysokowgórę,awrazznimi

nieludzkiewyciemęczennikówwzbiłosięażpodobłoki,chcącwzruszyćniebo,wyprosić

stamtądratunekdlasiebieiściągnąćkarzącegromynagłowymorderców..

Leczniebomilczało.

Patrzałoobojętnienatorturynieszczęsnychofiar,niezmarszczyłonawetpogodnego
oblicza

chmuramigniewu,niezesłałogromunazbrodniarzyipozwoliłoimsięoddalićspokojnie
z

olbrzymimłupem,zgarstkąpięknychbranek,którychlosmiałbyćstokroćgorszyodlosu

żywcempalonychsióstr,matek,ojców,mężów,braci…

Potemtłosięzmieniło.

Niebyłojużkolejowegoplantu,zerwanychszyn,płonącychwagonów,zwęglonych
trupów,

rozbitychwalizekanisilnegooddziałubandytówmeksykańskich,umykającychbez
zbytniego

pośpiechuwstronępobliskichwertepówgórskich.

Towszystkoznikło,ajednocześnieopuściłomnietakżeuczuciezgrozy,oburzeniai
gniewuna

własnąbezsilność.Zpoprzedniegonastrojupozostałojenowspółczuciedlabiednychofiar

bandyckiegonapadu.Przychodziłnamnieokreszupełnejapatii,zniechęcenia,okres

powtarzającysięniezmiernieczęstowtejdobiemojegożycia.

background image

Alegrubaskorupazobojętnienianawszystkoniezdołałasięjeszczeszczelniezasklepić

dokołamegowewnętrznego„ja”ipoprzezwąskąszczelinęwsączyłasiękropla
orzeźwiająca.

Owąkropelkąbyłaciekawość.

Przedoczymamiałemterazwspaniałypark,pociętyalejamistrzyżonychszpalerów,

woniejącyzapachemrozkwitłychbzów,którychbyłotambezliku.Idziwnarzecz,park
ten

wydałmisięjakiśbardzoznajomy.Byłbymprzysiągł,żepozawielkąkępątureckich
bzów

zaczynasięstawzwysepkąpośrodku…

Tak,tak.Znałemdobrzetenpark;zwłaszczautkwiłamiwpamięcikępakrzewów,

obsypanychcudnymkwieciem,któregobarwawahałasiępomiędzyczerwieniąa
fioletem.

Patrzałemwtamtąstronęuporczywie,jakbyczegośoczekując.

Iujrzałem…

Zpoprzeczniebiegnącejścieżkiwysunęłasięsylwetkarosłegomężczyzny.Szedł
ostrożnie,

jakgdybysięskradał.Wrękutrzymałgrubydrąg,zakończonynadoleczymś,cobłysnęło

zdradliwiewświetlezachodzącegoksiężyca.Niemogłemstwierdzićztejodległości,jaki
tobył

przedmiot;prawdopodobniezwykłaogrodniczałopata.

Człowiekówrozejrzałsięrazjeszczeiznikłwkrzakach,byzakilkasekundukazaćsię

powtórniezwaliząśredniejwielkości.Podpierającsięłopatą,przebiegłszybkocałą
szerokość

głównejaleiizapadłznowuwgęstwinębzów.Potrąconekrzewychybotały

przezchwilę,potemzastygłynieruchomo.Niktbysięniedomyślił,żezasłoniłyzieloną
ścianą

człowieka,który,sądzączniespokojnegozachowaniasięorazzporyspóźnionej,pragnął
się

ukryćprzedludzkimwzrokiem.

Takimiałemsenowejnocy,kiedyMrs.CecilyHedge,mającnawzględziemojezdrowie,

zastosowałaporazpierwszyużywaniearabskiegonamiocikuwpałacowejpalarni.

Byłtopomysłniezły.Przyzwyczaiwszysiędoopium,wypalałemnieprawdopodobnąilość

fajekiwgwałtownymtempierujnowałemorganizm.Salabowiembyładuża,wiele
cennego

background image

dymurozpraszałosiębezużytecznie,płucassałydługosłodkątruciznę,aupragnione
zwidzenia

przychodziłynieprędko.Natomiastciasnaprzestrzeńniskiegoiszczelniezamkniętego
namiotu,

ustawionegopośrodkudotychczasowejpalarni,nadawałasiędoskonaledoszybkiego

wytwarzaniapożądanejatmosfery.

‒Zgórądwadzieściafajekwypalałeś,szaleńcze.Terazpięćpowinnowystarczyć,abyś
mógł

ujrzećswojąLottę

‒powiedziałaCecily,wymawiającostatniesłowazwyraźnymprzekąsem.

Dziwnakobieta.Niedośćjejbyło,że,dziękinałogowi,stałemsięjejzupełnym
niewolnikiem,

przedmiotembezwolnym,zabawką,niedość,żezadręczałamniezwyrafinowanym

okrucieństwem;chciałajeszczewtargnąćwkrainęmoichtęczowychsnówiwyprzeć
stamtąd

obrazLotty,mejnajdroższejdziewczynyozłotymsercuizłotychwłosach…

‒Jesteśoniązazdrosna…

‒rzuciłembezwiednie.

‒Onią?Nie,Andrzeju.Ozmarłychniemożnabyćzazdrosnym.Przeciwnie,cieszęsię,że

wsnachwidujesztakczęsto.Każdatwojaradośćjestmojąradością.No,dobranoc,mój
chłopcze.

NiechajcisięitejnocyprzyśnitwojabiednaLotta.,

Ucałowałamniewoczyiprzytrzymaładłońwdługimuścisku.Niewierzyłemoczywiście
w

szczerośćtychsłów,leczpodziękowałemzażyczeniainapożegnaniemusnąłemustami
jejbiałe

palce.

Pomysłznamiotem,jakjużnadmieniłem,okazałsiędobry.Ułożywszysięnaskórzanych

poduszkacharabskich,przezwąskąszparęwzasłonieodbierałemfajkizrąkWowo,
małego

Murzynka,iniebawemujrzałemmojązmarłąnarzeczoną.AlewiośnianasylwetkaLotty
zatarła

sięszybko,apotemprzyszłyprzykrezwidyrozbójników,scengwałtu,pożaruwagonów,

zatłoczonychpodróżnymi,wreszcieczłowiekazwaliząiłopatąwpięknymparku.

Obudziłemsięzziębnięty,osłabiony,leczwcaleprzytomny.Przetarłemzdumioneoczy.

background image

Siedziałemwfotelu,tużprzyzamkniętymoknie,aprzewróconynamiotleżałnapodłodze
w

odległościmożeczterechmetrówodemnie.

Jakstamtądwyszedłemikiedyprzeniosłemsięnafotel,natepytanianiemogłemw
pierwszej

chwiliznaleźćodpowiedzi.Początkowobyłemnawetskłonnymniemać,żeniesiedzęw
ogóle

podoknem,aleśnięwdalszymciągu.

Mimowolizbliżyłemczołodozimnejszyby.Pierzchłyresztkiwątpliwościcodotego,
czy

śnię,czyjestemprzytomny,leczspojrzeniamychoczu,wyrwawszysięwdalprzez
przezroczystą

taflęszkła,dokonałynieoczekiwanegoodkrycia.Ustóppałaculeżałpark,pocięty
szeregami

szpalerów,awpołowiegłównejalei,rozdwajającejsięwtymmiejscu,rosławielkakępa

tureckiegobzu.

Więcdlategowyśnionyogródwydałmisiętakznajomy.

Amożenieśniłemwówczas,alepatrzyłemzokna,jakteraz?Dałobysiętopięknie
pogodzićz

faktemniezrozumiałejprzeprowadzkiznamiotunafotel,leczprzeczyłtemusenotragedii

ekspresumeksykańskiego.Botamtobyłosnemnapewno.Byłosnem,łatwymdo
wytłumaczenia,

gdyżwłaśniewczorajdziennikidoniosłybliższeszczegółyobestialskimnapadzie
bandytówna

pociągpomiędzyGuadalajaraastolicątegoniespokojnegokraju.Cecily,namiętna
czytelniczka

kronikikryminalistycznej,nieomieszkałamiopowiedziećtychwszystkichokropności.
Nie

trzebanatoopium,abyczłowiekprzeżyłweśnieto,cojużwidziałnajawieluboczym
słyszał

przedtem.

Znowupochyliłemsiękuszybie.Nagledrgnąłem…Kołokępybzupojawiłasięsylwetka

jakiegośmężczyznyzwalizkąwręku.

‒Atenczegotamszuka?‒szepnąłemzdumiony,stwierdzającrównocześniewmyśliz
całą

stanowczością,żewszystko,coprzedchwiląprzeżyłem,byłosnem:wpierwszejpołowie

background image

wspomnieniemwczorajzasłyszanychhistorii,wdrugiejzaśproroczymprzeczuciemtego,
naco

wtymmomenciepatrzałem.

Tajemniczyosobnikszedłpowoliwstronękrzaków,dźwigajączwidocznymwysiłkiem

niezbytdużą,alewidaćdiabelnieciężkąwalizę.

‒Hh,hm…Tamtabyłaowielemniejsza,ałopatytakżeniewidzę‒monologowałem,

porównującobecniespostrzeżeniazewspomnieniemsennegowidzenia.

Uderzyłemsiędłoniąwczoło,olśnionynowąmyślą,którarozwiązywałanieźlecałą
zagadkę.

PoodejściuWowo,podwpływemkrwawychkoszmarów,najwidoczniejporuszyłemsię

gwałtownie,stoczyłemnabokiprzewróciłemnamiocik.Wówczasdusznepowietrze,
przesycone

narkotykiem,rozpłynęłosięwewzględnieczystejatmosferzewielkiejsali,dziękiczemu
stan

odurzenia,wywołanegowdodatkumałąstosunkowodawką,przeminąłdośćszybko.

Dźwignąłemsię,napółprzytomnypodszedłemdookna,upadłemnafotelisennymi
oczami

śledziłemzagadkowąscenę,jakasięrozgrywaławparkuMrs.Hedge,asenzodebranymi
później

wrażeniamiwzrokowymizespoliłsiętakściśle,żezrazunieumiałemwykreślićmiędzy
nimi

granicy.

Terazwiedziałempewnie,żeniewszystkobyłoijestsnem,izbudziłasięwemnie

nieprzepartachęćzbadania,kimjestówtajemniczyintruz,czegoszukawogrodzonym
zewsząd

parkumej„opiekunki”,icozawierająwalizy,dałbymbowiemsobierękęuciąć,żebyły
dwie,

różnezarównokształtem,jakwielkością.

Kiedyindziejniebyłbympalcemkiwnął.Wycieczkadoogroduprzedbrzaskiem,kiedy

przejmującychłódwiejeodwezbranej

Missisipi,kiedyzimnarosaperlisięnakwiatach,brrrr..toniedlamnie.Raczej
przywołać

małegoWowo,polecićmu,byzapaliłbłogosławionąlampkęirozpocząłnajmilszą
muzykę,jaką

jestcicheskwierczenierozgrzewanychkuleczekopium.

Takzdecydowałbymkiedyindziej.Lecztegodniaczułemsiędoskonaleusposobionydo

background image

wyprawynanocnegozłodzieja.Określiłemgozgórymianemzłodzieja,boczłowiekz
czystym

sumieniemniezakradasięnacudzepodwórko,wdodatkunocnąporą,iniewynosiw
zarośla

podejrzanychpakunków.

Postanowiłemtedy,żepójdę,odkładającnapóźniejprzeprowadzenieinteresującejmnie

analizy,cobyłopowodemtakbohaterskiejdecyzji:czyto,żedawkasiedmiulubośmiu
fajek

niewieleznaczyładlatakiego,jakja,palacza,czyto,żeodezwałosiędawnezamiłowanie
do

śpieszenianaprzeciwkażdejzprzygód,bezktórychżyciebyłobytakprzeraźliwie
monotonne,

jakpobytAchillesawHadesie,czywreszciejakaśinnajeszczeprzyczyna.

Ikiedyspostrzegłemzwyżynmegookna,żenieproszonygośćzaszyłsięponowniew
krzaki,

podniosłemsięzmocnymzamiaremwyświetleniazagadkiizarazemzszczerąradościąna
myślo

momentachspodziewanychwrażeń.

background image

II

Bynietracićczasunaprzebieraniesię,narzuciłempłaszcznapiżamę,zmieniłem
pośpiesznie

pantoflenatrzewikiizacząłemszukaćjakiejśbroni.Nieznalazłemjejjednak,a
przypomniawszy

sobie,żerewolwerzostawiłemwsypialniCecilynaparterze,uzbroiłemsiętylkowmocną
laskę.

Szedłemkorytarzemnapalcach,suwającrękąpościanie,gdyżbyłotuzupełnieciemno.

Wtem…zastygłem!

Coświlgotnego,zimnegomusnęłomojądrugądłoń,wktórej

niosłempoziomolaskę.

‒Pierwszaemocja

‒przemknęłomiprzezmyśl.

Cośsięotarłoomojekolanaizaskowyczałocichuteńkoaradośnie.

Poznałemfiglarzapogłosie.Byłtomłodziutkiwyżeł,któregoCecilypoprzybyciudo

Hedgevillemianowałaswymulubieńcemiuszczęśliwiłachińskiemmianem„Czanga”.

Czangłasiłsięzzapałem,właściwymmłodympsiakomtejrasy,istłumionym
mruczeniem

zagadywałocoś,czegoniemogłemzrozumieć.Prawdopodobnieinterpelowałmnie,
dlaczego

pozostawionogonanocwkorytarzuiniewpuszczonodosypialnijegopani.

Błysnęłamimyśl,bypieskazabraćzsobąnawyprawę.

‒Czangpójdziezpanemdoogrodu‒obwieściłemmuszeptem,wodpowiedzinaco

otrzymałemcałąserięradosnychpotrąceńrozmyrdanymogonkiem.

Wymknąłemsięzpałacubocznymwejściem,trzymającCzangazaskóręnakarku,aby

przedwcześnieniespłoszyłzłodziejaszka.Ztychsamychpowodównadłożyłemdrogii
zbliżyłem

sięzbokudokępybzówtureckich.Mójostrożny,czajonychódpodziałałelektryzującona

psiaka.Postawiłuszy,unieruchomiłogon,szedłelastycznie,choćłapytrzymałsztywno,a

roziskrzonespojrzeniałagodnychoczuprzenosiłustawiczniezmejtwarzynazaroślaiz

powrotem,jakgdybychciałwyrazić,żewie,ocochodzi,żewiewięcej,niżja.Jakoż,
zanim

zdołałemprzeszkodzić,warknąłgroźnie,niespodziewanymrzutemcałegociałaskoczył

background image

naprzód,

wyrwałmisięzrękii,szczekajączajadleapiskliwie,rzuciłsiędoatakuwgęstwinę.Nie

pobiegłemzanim,licząc,żesamympojawieniemsięwypłoszyintruzanaodkrytą
przestrzeń,

gdziejajużznimpogadam.

Stałosię,niestety,inaczej…

Wściekłenaszczekiwanieosiągnęłoswojefortissimoiurwałosięnagle.Zapanowała
złowroga

cisza.

‒Czang,donogi!

‒krzyknąłem,apotemgwizdnąłemna

palcach.Piesprzeszedłjużpewnątresuręibyłogromnieposłuszny.Namójgwizd
odbiegał

nawetodpełnejmiski.Aterazniereagowałzupełnienaustawicznenawoływaniai
gwizdy…

Ach,czemużniezaszedłemdopokojuCecilypobrowning!

Przeczuwałem,żeCzangźlewyszedłnaswejbrawurze,chciałembiecmuzpomocą,lecz

jakiśgłosostrzeżenia,możeinstynktsamozachowawczy,osadziłmniewmiejscu.

Wkrzakachzakotłowałocośirozległsięmetalicznyszczęk,jakbyłopatauderzyłao
kamień.

‒Czang,donogi!

‒spróbowałemporazostatni.

Znowucisza,przerwananachwilętylkotrzaskiemgałęzi.Jakiśdalszy,awzrostemnad

innymikrólujący,krzewbzuzakołysałsięgwałtownie,potemzafalowałbliższyijeszcze
bliższy.

Człowiek,ukrytypośrodkukępy,przedzierałsiękuścieżce.

Nieruszającsięzmiejsca,ściskałemwprawicyciężkąlaskę,adwapalcelewejdłoni

przytykałemdoustisposobempodmiejskichłobuzówgwizdałemrazporaz,wnadziei,że

przecieżobudzękogośzprzelicznejsłużbymilionerki,poczymrazemschwytamy
intruza.

Naglebłysnęłocośwgąszczu,ikrótki,suchywystrzałtargnąłcisząustępującejnocy.
Kulka

bzyknęłamikołoucha,jakzjadliwaosa,odcinającokwieconąkiśćbzuzmniejszejkępy,
koło

którejstałem.

background image

Błyskawicznieuskoczyłemzapieńnajbliższegogrubszegodrzewaiprzylepiłemsiędoń,
jak

ślimakdokamienia.Sytuacjastałasiębardziejpoważną,niżtomogłemprzewidzieć.Ten
drab

niezawahałsięnawetprzedzbrodniąmorderstwa.Musiałtobyć„lepszynumer”,anie
pospolity

złodziejaszek,zajakiegopoczątkowogouważałem.

Spojrzałemtęskniewstronępałacu.Ktośpowinienbyłprzecieżposłyszećdetonację

wystrzału.Gdzietam!Upłynęłopięćminut,dziesięć,piętnaście,inic.Cisza.Bramanie
drgnęła,

żadneoknonieotworzyłosię,całygmachspałsnemsprawiedliwego.Niejasność
położenia

zaczęłamiciążyćnieznośnie.Raczej

wszystko,niżbeznadziejnaniepewność.Postanowiłemwrócićszybkodopałacu,postawić
na

nogicałązgrajędarmozjadówizrobićwielkąobławęnaprzestępcę.

Jeszczekilkaniespokojnychspojrzeńposłałemwstronękępybzu.Panowałtamzupełny

spokój.Krzewyniekołysałysięjużiżadenszelestniemąciłciszy.Zbrodniarzuciekł
chyba

drugąstronąlubprzyczaiłsięnamnie.

Pamiętającotejdrugiejewentualności,manewrowałembardzoostrożnie.Przebiegałem

szybkoodpniadopnia,przystajączakażdymrazemdlaponownegozbadania,czy
przeciwnik

nieopuściłswegostanowiska,akiedyznalazłemsięwprzyzwoitymoddaleniuodowej
kępy,

puściłemsiępędemwstronęuśpionegodomu.Tupodniosłemalarmdośćgłośny,by
przerwać

sennawetletargiczny;leczefektbyłmierny.PierwszazbudziłasięCecily,naczymmi

bynajmniejniezależało,potemjejdwiepokojówki,wreszciezadąsanykamerdyner
Dampier,

któryuzurpowałsobiegodnośćśredniowiecznegoburgrabiiwczasiekilkuletniej
nieobecności

Mrs.Hedgerządziłsięwpałacu,jakszaragęś.

‒Ogłuchnąćmożna‒syknął,mierzącmnienieprzyjaznymispojrzeniami,bopomimo
jego

przybycianaciskałemwdalszymciąguguzikdzwonka.

background image

‒Cosięstałowłaściwie?

‒Tosięstało,żeśpiciewszyscy,kiedytutajbandycigrasują.Zwołaćmitunatychmiast
całą

męskąsłużbę,aleszybko,dostutysię…

‒Andrzeju‒upomniałamniełagodnieMrs.Hedge,zerkającznacząconadygnitarza

pałacowego,którynamójpodniesionygłosodpowiedziałwyniosłąminą.

Zignorowawszymniecałkowicie,mościDampierzwróciłsięwyłączniedoswej

chlebodawczyni,jakgdybynikogowięcejniebyłowpokoju.

‒Copanirozkaże?

‒wycedziłzdystynkcją.

‒Ja?Janiewołałamnikogo.

Cecilybyłazakłopotana.

‒Alejawołałemiwołamwdalszymciągu.Zoknapalarniujrzałemjakiegośczłowiekaw

parku.Niósłdwiewalizy,które

zamierzałukryćwkrzakach.Nietrudnosiędomyślić,żebyłytorzeczy,skradzionew
pałacu.

PobiegłemdoogroduzCzangiem.Piesniewrócił.Prawdopodobniezginął.

‒Czangzginął?Oh,Boże,Boże!…

‒Uspokójsię,Cissy.Domnietendrabtakżestrzelał,aprzecieżżyjęiskładam
sprawozdanie

twojemulokajowi,zamiastchwytaćzłoczyńcę.MożewięciCzangtakżeżyje.Należałoby

przeszukaćparkzewszystkimidarmozjadami,którzyśpiątaktwardo,żeichnawetstrzały
nie

mogąobudzić.

Och,niezapomnębazyliszkowegowzroku,jakimmniepoczęstowałDampier,kiedyjego

nazwałemlokajemacałąsłużbędarmozjadami.

CecilywciążjeszczeopłakiwałaśmierćCzanga.Widząc,żenictuniewskóram,ruszyłem
ku

drzwiom.

‒Dokądidziesz,darling?Zostań.Jeszczeciępostrzelą.

Oczykamerdynerawzniosłysiękusufitowiwcichejmodlitwie,którabrzmiałazapewne:

„obygodobrzepostrzelili…”

‒Idęporewolwer.Pójdęsamszukaćzbrodniarza

‒rzekłemstanowczo.

background image

Mrs.Hedgeprzytrzymałamniezaramię.

‒Nie,nie!Janiepozwalam.Nienarażajsię,kochanyprzyjacielu.Dampier..

‒Panirozkaże?

‒Proszęwypełnićwszelkiepoleceniamojegogościa.

‒Dobrze‒odparłzukłonem,poczym,zwracającsiędomnie,dodałoskalęchłodniej:‒

Słuchampana.

Powtórzyłemznaciskiemmójpierwszyrozkaz.Wysłuchałzuwagą,potemflegmatycznie

ruszyłwstronęprogu.

‒Andrzeju,miałeśzostać…Prosiłam.

Jej„proszę”znaczyłodlamniezawszetyle,corozkaz,aletymrazemradośćnamyślo

przygodziepomogłamibeztrudupotargaćnarzuconewęży.Niebyłemwtejchwilijej

niewolnikiem,jakzazwyczaj,azwłaszczawgodzinachpoprzedzającychmoment
zapalenia

pierwszejbłogosławionejfajki.Toteżłagodnie,lecz

stanowczorozluźniłemserdecznysplotbiałych,jakmlekoiniecozbytpulchnychramion,
po

czympośpieszyłemwśladkamerdynera.

‒Żywięuzasadnioneobawy,żewojennawyprawatwejniezrównanejsłużbybezmego

kierownictwaprzybędziedoogroduokołopołudnia

‒rzuciłemnaodchodnym.

Przesadziłemoczywiście,niemniejjednakupłynąłmożekwadrans,nimfalangalokajów,

ogrodników,szoferów,kuchcików,wogólecałatarzesza,ochrzczonaprzezemnie
mianem

darmozjadów,raczyłaopuścićrozgrzanełóżkai,uzbrojonaladajakimorężem,pojawić
sięw

bramiepałacu.

‒Gdzieżjestówzbrodniarz?‒spytałkamerdyner,uzbrojonywlaskę,którąniósł,niczym

buławęmarszałkowską.

‒Gdziejestwtejchwili,niewiem,misterDampier.Przedtemsiedziałwkępiebzu,ale
nie

posądzamgooto,byczekał,ażpanowielokajesięzbudzą.

Nietrudnoodgadnąć,żeobławazakończyłasięsromotnymfiaskiem.Osobiście
dopilnowałem

przetrząśnięciakażdegozakątkarozległegoogrodu,cojednakżeniepoprawiłowyniku

background image

pierwszychposzukiwań.Natomiastpośrodkuowejkępyznaleźliśmykopczykświeżo
usypanej

ziemi,obokgłęboki,czworobocznydół,anajegodniebiednegoCzanga.Bohaterskipsiak
miał

łebrozciętyniemalnadwojestrasznymciosemłopaty.Jednookozasklepiłapurpurową
skorupą

zastygłakrew,adrugie,szerokootwarte,patrzałonamniemartwymszkliwemz
wymownym

wyrzutem.

‒Pocóżongróbpsukopał,tenwariat?

‒rzuciłJohn,najstarszyrangąszoferMrs.Hedge.

‒Tendółbyłprzeznaczonynawalizkizkradzionymiprzedmiotami‒odparłem.‒Czang

stoczyłsiędoniegowczasieswegoatakulubteżwrzuconogotampozabiciu.

‒Coterazpanrozkaże?

Spojrzałemnaantypatycznąfizyskamerdynera,prześlizgnąłemsięwzrokiempo
zaspanych,

obojętnychtwarzachszoferów,lokajów,ogrodników.Byliznudzeni,sfatygowani,
wściekli,żeich

wyrwałemzciepłejpościeli,ipoziewalizniedźwiedziądyskrecją.‒Bydło!‒tojedno

określeniecisnęłomisięnausta.Żebychoćjednegowzruszyłaśmierćwiernego
zwierzęcia,

którepadłoofiarąswejobowiązkowościimnie,ichbliźniemu,ocaliłożycie.Bonieulega

wątpliwości,że,gdybyniebrawurowaszarżaCzanga,mójtrupleżałbyterazwtym
miejscu.

‒Biednapsinka

‒zabrzmiałkobiecygłos.

Obejrzałemsięzdumiony.ZamnąstałaKate,pokojówkaCecily.Onajednaokazała

współczucieCzangowi.

‒Tak,Kitty‒rzekłem.‒Dzisiejszywypadekpotwierdzaznowuto,comówiętwojejpani

oddniaprzybyciadoHedgeville.O90%mniejsłużby,o300%więcejpsów,apaniijej
goście

będąmoglispaćbezpieczniewpałacuiniktrzeczyniebędziewynosiłponocach.

Zaspanegębyskurczyłysię,jakupodrażnionychbuldogów.Obleśneamordercze
spojrzenia

wszystkichoczu,zwyjątkiempoczciwychoczuKitty,odmierzyłykażdycalkwadratowy
mej

background image

cielesnejpowłoki,sztyletującjąsetkamibezbolesnychciosów.

Marszałkowskabuławakamerdyneradrgnęłaniespokojnie.

‒Coterazpanrozkaże?

‒padłopowtórnepytanie.

‒Narazienicwięcej.Idźciesięwyspać,wszakprzerwałemwamodpoczynek,zasłużony

chybapodniutakpracowitym,jakwczorajszy.

Wczorajrobili,coprzedwczorajizawsze,toznaczy:nic.Wałęsalisiębezcelu,spychali

robotęjedennadrugiegoiudawali,żedłubiąprzyczymśgorliwie,gdynadchodziłaMrs.
Hedge,

aprzedewszystkimja,któryznimiprowadziłemcichąwalkęoddniaprzybyciawte
strony.

Kamerdynerniebyłtakgruboskórny,abyniewyczućmejwyraźnejironii.Ruszyłprzeto

konceptem:

‒Trzebatościerwowynieśćzamurizakopać.

‒Taaakpowiadasz?Moimzdaniemnależałobypieskapochowaćtużprzedoficynamii

usypaćmuładnykopiec,abyswym

widokiemprzypominałpewnymludziomichobowiązkiwobecchlebodawczyni.Takja
bym

zrobił,aleMrs.HedgezechcezapewneCzangapogrzebaćwtymmiejscu,gdziezginął.

‒Tu,wparku?‒zasyczał,niemogącopanowaćbrzmieniagłosu.Dotknęłagodożywego

mojazłośliwauwaga,bowoficynachpałacumieszkałaczęśćsłużby,wtejliczbietakże
onsam.

‒Tu,wparku‒powtórzyłem‒aterazżegnamdżentelmenów.Późniejpowiem,kogo

wyznaczyłemdouczestniczeniawpogrzebieCzanga.

Odeszlizwartągromadą,prowadzącpółgłosemożywionądysputę,której„mruczando”

dobiegałoażtu.Mogąsobiewyobrazićoczym,araczejokimtakrozmawiali.Nakońcu,
z

dalekaoddobranejkliki,szłaKittywrazzogrodnikiemMikePathem.

PozostawszysamprzymartwymCzangu,usiadłemnaszczycieusypanegokopca,byw

spokojuroztrząsnąćwszelkiemożliwehipotezynatemat,kimbyłmójniedoszłyzabójca,
co

zawierałyjegotajemniczekuferkiidlaczegowłaśniewtymparkuszukałdlanich
kryjówki.Ale

zaledwiezdołałemprzetrawićwmyślipierwsząhipotezę,nadeszłaKitty,oświadczając,że
Mrs.

background image

Hedgeprosistanowczo,abymnatychmiastwróciłdodomu.

‒Możesiępanzaziębićwtymstroju

‒dodałaodsiebie,zerkającwstydliwiekunogawkom

piżamy,którychpłaszczniezasłaniałponiżejkolan.

PoszedłemwięcnawezwanieCecily,odkładającsobienapotemrozwikłaniedzisiejszej

zagadki.

background image

III

TegożdniaprzylunchuobwieściłamiCecilywielkąnowinę:

‒Tociebieprzedewszystkimpowinnozainteresować,jako

literata‒zaczęłanazachętę.‒Mr.Hertford,wiesz,Andrzeju,teninżynier,którytubył

przedwczoraj,donosimiwłaśnie,żedzisiajodbędziesięwysadzaniewpowietrzetamyna
Red

River,wodległościdziesięciumilponiżejBayce.Chcąwtensposóbodciągnąćmasy
wodyz

korytanapolaizabezpieczyćAleksandrię.

‒Słyszałem,żetegomiastaniedasięuratować.

‒Jednakżepróbująwdalszymciągu,choćbezwidokówpowodzenia.Ach,jakżesię
cieszę!

Nieukrywałemzgorszenia:

‒Ciebietocieszy?Moimskromnymzdaniemtabezprzykładnaklęskapowodzi,która
setki

tysięcyspokojnychludzipozbawiładachunadgłową,amożepozbawićjeszczedrugie
tyle,ta,

wedługoświadczeniasekretarzaHoovera,największatragediawdziejachAmeryki,
powinna

budzićraczejgrozę,niżradość.Przyzwyczaiłemsięjużdotwychekscentrycznych
poglądów,ale

czegośpodobnegonieoczeki…

‒Dziękujęzakazanie‒przerwałamiszorstko.‒Morałyschowajdlasiebie,aprzede

wszystkimpozwólmiskończyćzdanie.

‒Mamwrażenie,żejewłaśnietymwykrzyknikiemzakończyłaś.Powiedziałaśprzecież:

„jakżesięcieszę”.

‒Cieszęsię,cieszę‒przedrzeźniała‒mamsięzczegocieszyć!Prawiewszystkiefarmy

podwodą,budynkigospodarskiezrujnowanekompletnie,zbiorybawełnyprzepadły,a
setki

moichludzi,którychprzymusowebezrobociemożepotrwaćcałetygodnie,jeślinie
miesiące,

trzebażywić.Toniejestpowóddoradości,mójdrogi.

‒Cóżznaczyływtakimrazietwesłowa?

‒Toznaczyły,żezobaczyłamnaocznieolbrzymiąpowódź,żedziśjeszczeujrzęaneverto

background image

beforgottenspectacle.

‒Słonątedycenęzapłaciłaśzatowidowisko

‒zauważyłemzironią.

‒Byłobygorzej,gdybymzapłaciła,niewidząctego.Nieprzebolałabymnigdy.Bo
przecież

musiałamzapłacić.Walker

nietaiłwliścieswychobawcodorozmiarutegorocznejkatastrofy,iobawytespełniłysię

niestetycodojoty.Takiejpowodziświatniepamięta.Widzączatem,żewylewnastąpi

nieuchronnie,żeprzezeńponiosęolbrzymiestraty,powiedziałamsobie:dobrze,aleniech
to

przynajmniejzobaczęnawłasneoczy.

‒WięctylkodlategoprzybyliśmydoHedgeville?

‒Oczywiście,żetylkodlatego.Bozresztą,umrzećmożnaznudówwtejdziurze.

‒No,takźleniejest.

‒Jestgorzejniżźle.Tytegonieodczuwasz.Pewnie.Byłeśmiałspokój,jakiśkątzaciszny
i

opium.Innychpragnieńnieżywisz.Alejasięduszę.Duszęsię!

‒krzyknęłaprawiegłośno.

‒Pocóżwięcsiedzimytutaj?

‒Mówiłamcijuż:chcęzobaczyćtobajecznewidowisko,kiedypotężnatamarozlecisię
w

prochipotwornastrugawodyruniewdolinę,niszczącwszystkopodrodze.Tomuszę
zobaczyć,

apotemwyjeżdżamydoNowegoOrleanu,stamtądzaśnaFlorydę.

‒Oilepomnę,pierwotnieprojektowałaśdłuższypobytwKalifornii.

‒Tak…Takmyślałam,kiedywsiadaliśmynaokrętwSzanghaju.Alekiedypoprzybyciu
do

FriscoprzeczytałamtasiemcoweartykułyowylewieMissisipi,kiedylistWalkera
przypomniał

mi,żepomężuodziedziczyłamtakżewtychstronachtrochęmajątku,zmieniłamplanyi

postanowiłamprzyjechaćtuztobą.

Mówiłanatentematjeszczedługo,aleco,niemampojęcia.Nadźwięksłowa„Szanghaj”

zapadłemodrazuwposępnązadumę.Straszliwaranabyłanazbytświeża,byniezacząć
krwawić,

skorojejdotknięto.Przecieżnieupłynęłynawetczterytygodnieoddnia,którywryłsię

background image

najgłębiej

wmojąpamięć,oddnia,wktórymzawistnadłońlosuwyrwałamiżywcemdużykawał
serca.

Tegodnia,abyłoto5kwietniaroku1927,zmarłatragicznieLottavonNardewitz,moja

narzeczona,mówiącjęzykiempotocznym,duszamojejduszy,mówiącjęzykiem
osieroconego

kochanka.

Pogrążonywrozpamiętywaniuprzesmutnychwypadków,nie

zwracałemuwaginato,comówiłaCecily,lubkrótkimpomrukiem,którymiałznaczyć
czasem

„tak”,czasem„nie”,odpowiadałemnajejdalszepytania,ocosięzresztąniegniewała,już

bowiemwczasiepodróżyzSzanghajudoSanFranciscozdołałaprzywyknąćdomoich

nieobliczalnychnastrojów.Dopieronawidokwkraczającegodojadalnikamerdynera
ocknąłem

sięzzadumy.

‒Jakiżwynikposzukiwań?

‒zagadnęłaCecily.

‒Naszczęścieujemny,proszępani

‒brzmiaładyplomatycznaodpowiedź.

‒Naszczęście?Chybaniestety

‒wtrąciłem.

‒Naszczęście

‒powtórzyłDampierznaciskiemi,zwróciwszysiędoswejchlebodawczyni,

jąłmówićbardzoszybko,zapewnewobawie,abymmuznowunieprzerwał.

‒Przeszukaliśmy

całypałacodpiwnicpostrych.Samprzeliczyłemsrebrostołowe,dywany,makaty,
obrazy,

kryształy,słowemwszystko,comogłobysiępomieścićwwalizieśredniejwielkości.Nie
zginęło

absolutnienic,zatoręczęhonorem.Wiedziałemzgóry,żeniemożebyćinaczej.Przecież
od

czasu,jaknieboszczykmążpani,Mrs.Hedge,odjechałstądnastałe,pełniłem
nieprzerwanie

obowiązkizarządcypałacuiniebyłonigdyżadnejkradzieży.Proszęprzejrzećinwentarz

ruchomości.Niebrakujeanimałegokieliszka.Dziśmiałobywłaśniecośzginąć,skoro

background image

przez

szesnaścielatniezginęło?Przezszesnaścielat!

‒podkreślił,rzucającjadowitespojrzeniawmoją

stronę.

RozżaleniestaregosługiskłoniłoCecilydowypowiedzenianajegocześćkilkupochwał.

‒Jestemzwasbardzozadowolona,poczciwyDampier.Apozatymźlezrozumieliście

uwagęmojegogościa‒rzekła.‒Mówiąc„niestetywynikujemny”miałnamyślito,że
nie

powiodłosięwamschwytaćczłowieka,któryzabiłtakokrutniemojegoCzanga.

Dampierrozłożyłręcenaznak,żezrobiłwszystko,cobyłowjegomocy.

‒Przetrząsnęliśmykażdykątparku,leczaniśladu.

Uprzedziłemgowodpowiedzi.

‒Donichniemożeszmiećpretensji,drogaprzyjaciółko.Tedwałańcuchowekundle
biegały,

jakogłupiałe,poogrodzie,niewiedząc,czegosięodnichżąda.Akiedyjezaprowadzono
w

środekkępybzu,zbaraniałydoresztyiomalniesprofanowałygroburycerskiegoCzanga.
Ha,

gdybyśmymielitutajpsapolicyjnego,sprawawzięłabyinnyobrót.Dlategopowtarzampo
raz

chybadwudziesty„caeterumcenseo”:znaczniemniejsłużby,znaczniewięcejdobrych
psów,a

będzieszmogłaspaćspokojnie.

‒Możeimaszsłuszność,Andrzeju…

‒Pozwolęsobieprzypomnieć,żenicprzecieżzpałacuniezginęło

‒wtrąciłDampier.

‒Więccozawierałydwiewcaledużewalizy?Bozśladów,odciśniętychnakopczyku

świeżousypanejziemi,stwierdziliśmyrazem,żebyłydwakuferki.Prawda?

‒Tak,proszępana,dwa.Ibyłyporządnieciężkie,alecodoichzawartości,tomogę

oświadczyćzcałąstanowczością,żenieskładałasięnapewnozrzeczystąd
pochodzących.Po

pierwszedlatego,żenicwpałacuniebrakuje,podrugie,żezłodziejmusiałbymiećchyba

pomieszaniezmysłów,gdybyzakopywałzdobycztużobokokradzionegodomu.Raczej
byłbyz

niąuciekałjaknajdalej.

background image

‒Zatem?

‒Zatembyłtoniewątpliwiejedenztychprzelicznychuchodźców,pozbawionychprzez

powódźdachunadgłową,awwalizachniósłjakieśswojeskarbylubmożewreszcie
skradzione

przedmioty,alewkażdymrazienietutajskradzione.

‒Którechciałzakopaćnacudzympodwórku?

‒Właśnie.

‒Adlaczegotuwłaśnie?

‒Ponieważzobaczyłzdaleka,żenaszpałacgórujenadcałąokolicąiobliczyłbeztrudu,
że,

choćbyniewiemjakapowódźprzyszłajeszcze,togmachiwiększaczęśćparku
pozostanienie

zalana,będziemałąwyspąwśródolbrzymiegojeziora.Wypenetrowałtowszystkoz
wieczora,a

potem,gdynoczapadła,przelazłprzezogrodzenieizacząłprzygotowywaćkryjówkędla
swoich

skarbów,wczymmupanprzeszkodził.Taktojasobiemoimprostymrozumem

wykombinowałem,proszępaństwa

‒dodałniebezpewnejzarozumiałości.

‒Rozumowaniewcalelogiczne,awkażdymraziedlawasbardzowygodne

‒mruknąłem,

leczCecilyprzeszłaodrazunastronękamerdynera.

‒Oczywiście,żetakbyćmusiało,jakprzypuszczacie,Dampier.Wędrowałbiedak
zapewne

odwieludni,słaniałsięzwycieńczeniaidrżał,żeladamomentutracibezpowrotnieto,co
było

możeowocempracyjegocałegożycia.

‒Lubjednejwyprawyzłodziejskiej

‒dorzuciłemprzezprzekoręibezżadnegoprzekonania,

nieprzypuszczającwówczas,żewygłaszamsądnajtrafniejszy.

‒Dlaczegóżsądzićbliźnichzawszeznajgorszejstrony‒odparła,austakamerdynera

wykrzywiłysiętak,jakgdybychciałypowiedzieć:„Sądzęciebiewedługsiebie”.

Cecilypostanowiłaskończyćztąsprawą.Coinnegozaprzątałoobecniejejumysł:

‒PrzyjmujemywięchipotezęDampiera,nowoodkrytegoSherlockaHolmesa,inatym

background image

zamykamydyskusję

‒rzekła.

‒Terazzkoleiomówimysprawęnaszegowyjazdu.

‒Państwojużwyjeżdżają?

‒spytałDampierzeźleukrywanymzadowoleniem.

‒Tylkonakilkagodzin

‒pośpieszyłemgo„pocieszyć”.

‒Myślę,żenadłużej,Andrzeju.MożeprzyjdzienamzanocowaćwAleksandrii.
Wysadzenie

tamykołoBaycemanastąpićokołogodzinyszóstejwieczór,jakpiszeinżynierHertford.
Teraz

jestpopierwszejzaledwie.Hm,dużoczasu,lincolnemstaniemywniespełnadwie
godzinyna

miejscu.

‒Wnormalnychwarunkachzapewne,leczniedzisiaj.Drogisązatłoczonekarawanami

uchodźców.

Dampierpoparłmojewywody:

‒Nietylkoto,alemiejscamidrogabędziezalana;tuiówdziepozrywałomostkina

najmniejszychnawetdopływachMissisipiibędzieciepaństwomusieliporządnienakładać
drogi.

Byćmoże,iżwcaleniedasiędojechaćautemdoAleksandrii.

‒Musisiędać‒zawołałaMrs.Hedgebardzoenergicznie.‒Potoprzyjechałamdo

Hedgeville,żebywreszciezobaczyćcośgodnegowidzenia.Dampier,proszęnatychmiast
wydać

poleceniaJohnowi.Niechwyjedziezgarażuiczeka.Zapółgodzinyruszamy.

‒Słuchampanią.

‒Czekaj…Jeszczejedno.Nawypadek,gdybymiprzyszłaochotaprzenocowaćw

Aleksandrii,trzebabyzabraćtrochębielizny.Kittyspakujewalizę.

‒Wtakimraziejadołączęmałezawiniątko‒wtrąciłem,mającnamyśliprzyborydo

palenia.

‒CzyKittypojedziezpaństwem?

‒Whoteluprzydałabysię,alewdrodzemożebyćjakiśmężczyznapotrzebniejszyw

dzisiejszychanormalnychwarunkach.Niechbytakwózgdzieugrzązłnarozmokłej
drodze.

background image

‒Maszrację,Andrzeju.Azatem,Dampier,wyznaczyciekogośzmęskiejsłużby.Niech
się

zarazzbierzeiJohnniechajzajedzieprzedbramę.

‒Wiem,proszępani.

‒Żebymtylkonieczekała

‒rzuciłajeszczezaodchodzącym,poczymzerwałasięzkrzesła:

‒Idęsięprzebrać.Ty,Andrzeju,biegnijspakowaćswojefajkiicocitamdoszczęścia
potrzebne.

Zapółgodzinystart‒mówiłazniezwykłymożywieniem,śpieszącwstronędrzwi.Na

odchodnympowiedziałazprogu:

‒Przeczuwam,żebędziemynaciebieczekali.

‒Janatomiastprzeczuwamcośwręczprzeciwnego

‒odparłemzhumoreminiepomyliłem

siębynajmniej.Przyszłomisięwynudzićwsamochodziekwadrans,zanimCecilywyszła
z

bramypałacu,azaniąmuskularnyMurzynzpłaskąwaliząwręku.Nie

mogłemsobieaniruszprzypomniećjegoimienia,anitwarzy,toteżzagadnąłemotowręcz
moją

towarzyszkę.

‒Nicdziwnego,żegonieznasz‒brzmiałajejodpowiedź.‒Jesttojedenztychsześciu

biedaków,którychwczorajprzyjęłamnasłużbę.

‒BójsięBoga!‒zawołałem.

‒Jeszczesześciunowych!Małojużmasztejhołoty?Ipoco,

poco?Jakieimdaszzajęcie,skorodotychczasowasłużbaniemanicdoroboty?

‒Wiemotyminieangażowałamtychnowychbynajmniejnadłuższyokresczasu,alena

przeciągpowodzi.SątowszystkoofiarywylewuMissisipi.Błąkającsiępookolicy,zaszli
tu,do

Hedgeville;prosilionoclegitrochęciepłejstrawy.

‒Acodalejzsobąpoczniecie?

‒spytałam.

Milczeliponuro,leczwyczytałamodpowiedźwichoczach.Zrozumiałam,żestanąsię

żebrakami,włóczęgami,możenawetplagącałejokolicy.‒Możecietupozostać,póki
wodynie

opadną.ZgłościesięnaraziedozarządcyDampiera;potemadministratorWalkerobmyśli

background image

wam

jakąśrobotę‒powiedziałamidoprawdybyłamwzruszonaobjawamiwdzięcznościtych

powodzian.

‒A,jeślitak,toniepozostajeminicinnego,jakciępochwalić.Spełniłaśmiłosierny
uczynek

wobecbliźnich.

‒Którymisięwzupełnościopłaci,boreporterShafter,którytędyprzedpołudniem

przejeżdżał,przyrzekłzamieścićotymwzmiankęwrazzmojąfotografiąwpismach

nowojorskich,zramieniaktórychzwiedzaokolicenawiedzonepowodzią.Ach,niemasz
pojęcia,

Andrzeju,jaktoprzyjemniewidziećwporządnymczasopiśmieswojąpodobiznę,
zaopatrzoną

pochlebnąuwagą.Poprosturozkosz.

‒Hm,hm.Potymoświadczeniutwójmiłosiernyuczynekprzybladłmocno.

‒Czemu?‒spytałanaiwnie,lecztymczasemJohnwrazzMurzynemBobemprzytroczyli

walizędometalowejdrabinkiztyłuwozuipotężnylincolnruszyłwdrogę.

background image

IV

DoAleksandriizajechaliśmyszczęśliwieprzedpiątą.Czekałanastuwiadomość,któradla

Cecilybyłaniemiłąniespodzianką.TamaponiżejBaycemiałabyćwysadzonaw
powietrze

dopierojutropopołudniu,gdyżniezdążonowysiedlićwszystkiejludnościzterenów,
które

miały,zostaćzalane.Mieszkańcytychokolicopuszczalibardzoniechętniesweosady,
utrudniali

zadaniewładzom,anawet,jakkrążyływieścipomiasteczku,niektórzyfarmerzystawiali
czynny

opóriustępowalitylkopodprzymusem.

‒Ktowie,czydojutrawieczórewakuacjabędziezakończona‒powątpiewałsceptycznie

usposobionywłaścicielrestauracji,wktórejwłaśnieprzebywaliśmy.

‒Wobectego,wracamydoHedgeville?

‒Nie‒rzekłaCecilystanowczo.‒Niewracamtam,choćbymiprzyszłotydzieńczekaćw

tejdziurze.

Przenocowaliśmywmałym,leczbardzoprzyzwoitymhoteliku.Okołodziewiątejrano

zszedłemnadół,zamierzajączrobićmałąprzechadzkęwstronęRedRiver.Wartobyło
przecież

zobaczyćprzedwysadzeniemwałutęrzekę,zagrażającąpotopemmałejAleksandriiitylu
innym

osadom.

‒Panjużwstał?‒zdziwiłsiękorpulentnywłaścicielzajazduizrobiłminieoczekiwaną

propozycję,którązaopatrzyłobjaśniającymwstępem:‒Nawczorajszymposiedzeniu

miejscowegokomitetuobronyprzedpowodzią(adokomitetunależąwszyscyprzyzwoici

mieszkańcyAleksandrii)postanowionomiędzyinnymidopomócwładzomwopróżnieniu

zagrożonegozalewemterytorium.Farmerzyzwlekają,niezdającsobiesprawy,żemogą
zginąć

jeszczetejnocy.Toteż,ktoniejestzajętyprzypodwyższaniugrobli,bierzekoniaiśpieszy
z

ostrzeżeniemdozaślepionychrolników.Radbymija,lecz,niestety,jestemtrochęzatęgi.
Żaden

końdługopodemnąniewytrzyma.Pojedziewięcmójsyn,Jasper.Urwisrwiesiędotego
od

background image

świtu,ledwogoutrzymałem.Byłbyjuż

dawnopopędził,aleprzyszłominamyśl,żemożektośzgościzechciałbyzobaczyć
okolicę.Na

przykładpan.Bardzointeresującawycieczka.Końłagodny,miękkiwpysku,ujeżdżony

doskonale.Więcgdybypanzechciał…

Tuurwałzasapanygrubasekipatrzałrozmodlonymwzrokiemwmojeoczy.Domyśliłem
się

odrazu,żeniechodziłomuoto,bymnie,czyinnemugościowizjegohoteluzrobić
przyjemność

nadprogramowąprzejażdżką,leczpoprostuoto,żebysynalek,młodziansnadź
lekkomyślnylub

zgołanarwany,miałstatecznegotowarzyszawniezbytbezpiecznejeskapadzie.Bo
bezpieczna

niebyła.WszakżeRedRivermogłazadrwićzobliczeńinżynierów,jaktokilkakrotnie
uczyniław

ostatnichdniachjejstarszasiostra,groźnaMissisipi;mogłaprzerwaćwałyochronnew

jakimkolwiekpunkcie,nieczekającwyznaczonejgodzinyszóstejpopołudniu,mogła
zalać

nizinyiwytopićwszystko,nieoszczędzającczcigodnychczłonków„Komitetuobrony
przed

powodzią”,cwałującychzespóźnionymostrzeżeniemodfarmydofarmy.

Takibyłniewątpliwietokmyślimegogospodarza,anajlepszympotwierdzeniemtrafności
tej

opiniibyłyjegogorącepodziękowania,kiedybeznamysłuprzystałemnaprojektkonnej

przejażdżki.

‒Oddycham,proszępana‒mówił,oddychającrzeczywiście,jakparowóztowarowego

pociągu‒boprzyznamsię,żeJasperjesttrochę…nieobliczalny.Alekiedytaki
dżentelmen,taki

sportsmenznimpojedzie,mogębyćspokojny.Serdeczniepolecammegochłopca
pańskiej

opiece…Jasper!‒huknąłgromkowstronęstajni:‒Panjesttakuprzejmy,żechceci

towarzyszyć.Podziękuj,trutniu.

Niepowiem,żeby„truteń”sięzbytniokwapiłdookazaniamiwdzięczności.

‒Kiedypojedziemy?‒burknął.‒Każdaminutamożeocalićżyciekilkuludziom.Trzeba

byłowyruszyćoszóstej,jakchciałem

‒mruczałpodnosem,niezważającnapioruny,jakiemu

background image

słałyojcowskiespojrzenia.

‒Choćbyzaraz

‒odparłemwodpowiedzinaoficjalnączęść

przemówienia.

‒DoskoczętylkopowiedziećMrs.Hedge,żeodjeżdżam.

Spotkananapiętrzepokojówkaoświadczyłami,iżCecilyśpismacznie.Wobectego

pozostawiłembilet,naktórymnapisałemkrótko:

Cissy

Korzystającznadarzającejsięsposobności,jadękonnozwiedzićokolicę.Wrócęwkażdym
razie

dośćwcześnie,abyujrzeć„anevertobeforgottenspectacle”,jakimwedługCiebiema
być

wysadzeniegrobli.

Andrzej.

‒Jestemgotowy‒oznajmiłemgrubasowiijegolatorośli,cozestronypierwszegozostało

przyjętenowymokrzykiemuznania,azestronydrugiegonieartykułowanympomrukiem.

‒Kowbojmógłbysięczegośodpananauczyć‒brzmiałpożegnalnypeangospodarzana

mojącześć,gdyzgrabniewskoczyłemnagrzbietłagodnego,alediablowysokiego
wałacha.

Jasperpatrzyłzbokukrytycznymokiemnamojepopisyhippiczne.Potemtrąciłpiętami
swego

rumakaiobakonie,snadźnawykłedowspólnychwyjazdów,ruszyłyostrozmiejsca.

‒Awracajcieprzedpiątą.Oszóstejwysadzątamę!‒dobiegłmnieostatniokrzyk

gospodarza.

WydostawszysiępozaobrębnajdalejwysuniętychzabudowańAleksandrii,jechaliśmy
kłusa

polnądrogąwkierunkupołudniowo-wschodnim,mniejwięcejrównolegledotoru
kolejowego.

‒Dokądprowadzitalinia?

‒zagadnąłem,pragnącjakośzagaićnieklejącąsięrozmowę.

‒DoNowegoOrleanu.

‒AledoNowegoOrleanustądchybabardzodaleko?

‒Dosyć.Będziejakieś180mil‒brzmiaładrugaspartańskaodpowiedź,poktórejznowu

nastąpiłodłuższemilczenie.Konwersacja

background image

zupartymmrukiemrwałasięszybko,mogłemwięczcałąswobodąobserwowaćmijaną
okolicę.

Jakokiemsięgnąć,ciągnęłysięjeziorka,płytkiestawy,stawki,kałuże.Polakukurydzy,
zbóż,

ryżu,wyglądałyjakmoczary.Młode,niskiejeszczeźdźbławyrastaływprostzwody,
wzdychając

melancholijniedonieba,abyprzymusowejiprzydługiejkąpielirazwreszcienadszedł
koniec.

Nieprzeczuwałybiedactwa,żeostatnirazsłońceoglądają,żejeszczetejnocyprzeorzeje

straszliwypług,ważącymilionyton,iprzysypiegrubąwarstwąmułu,naniesionegoze
Stanów

Teksas,Oklahoma,amożezdalsza,bozkredowejwyżynyLlanoEstacado.

Rowami,biegnącymiwzdłużnaszejdrogi,płynęłymałe,leczrwącestrumyki.Płynęły
równo

znami,szemrzącuparcieswepogróżki:„Myjeszczenic.Mysłabe,alepoczekajcie!
Przyjdątu

nasistarsibraciaisiostry.Wówczaszobaczycie!”.Wodaowychstrumyczkówbyłamętna,

brudnożółta.Natrafiwszynasilniejszyspadek,splatałasięwmisternewarkocze,akiedy
koryto

rozszerzałosięmiejscami,robiłasięniezmiernieważnaisunęłapowoli,dostojnie,całą

szerokościąswejobrzeżnejdrogi,nibykorpulentnajejmośćzprowincji,którejkażdy
chodnikza

wąski,gdywnowejkieccewracawniedzielęzkościoła.Gdzieniegdziestrumykiobu
rowów

łączyłysięzsobąpoprzezjezdnię;gdzieindziejmostkówbrakowało,amałystawekczaił
sięna

środkudrogi,zasłaniającbrudnymimętamipułapkę,jakąstanowiłdół,powstałyz
pogłębieniai

rozszerzeniadawnegopotoku.WówczasJasper,jadącyprzodem,przesadzałrów,jaza
nim,i

objeżdżaliśmyzdradliwemiejscamniejszymlubwiększymłukiem.Wówczaskopyta
naszych

wierzchowcówgrzęzływrozmokłejdarni,pozostawiającposobiegłębokowyryteślady,
które

natychmiastzachodziływodą.

Wpewnymmomencieposłyszałemwarczeniesilnika.

‒Samolot‒rzekłem,szukającjegokonturówwzłymkierunku.Mójmilczącytowarzysz

background image

wskazałdłoniąnaprawo:

‒Tamleci.JakbyodOakdale.

Okolicabyłacałkiempusta.Dotejporyniespostrzegliśmyżywegoducha.Toteżwidok

dwóchsamotnychjeźdźcówwtejbagnistejpustynimusiałzdziwićlotników,bozniżyli
znacznie

lot,kuniemałemuprzestrachowinaszychkoni,zatoczylidwakoliskaisypnęlizgóry
garść

kartekpapieru,którezatrzepotaływsłońcu,jakpierzchająceprzedjastrzębiemgołębie,iz
wolna

opadałykuziemi.

Niezwalniającbiegu,pochwyciłJasperzręczniejednątakąkartkę,arzuciwszyokiem

pobieżnie,podałmijąbezsłowa.Byłatoulotka,zawierającaostrzeżenie,żedzisiajo
godzinie

szóstejpopołudniuzostaniewysadzonypołudniowywałochronnywpobliżuBayce,i
wezwanie

domieszkańcówmiejscniżejpołożonych,abynatychmiastuciekalizzagrożonegoterenu.

HydroplanodpłynąłwstronęAleksandrii.Znowusunęliśmywmilczeniuwśród
monotonnych

mokradeł,wśródjednostajnegochlupotaniawodypodkopytamiwierzchowców,
współczującw

duchuniedoliplantatorówbawełnyitrzcinycukrowej,którejdużepołaciedefilowały
terazpo

obubokachnaszejdrogi.

Okołodwunastejwpołudniedotarliśmydojakiejśopuszczonejprzezmieszkańcówosady;

Jasperwybuchnąłgniewemi(ocudzie!)przemówił:

‒Tyledrogiczłowieknadłożyłnadarmo.Gdybymbyłwiedział,żetychtujużostrzeżono,

popędzilibyśmyprostodoKinsley.

‒Odrobimytozapewne

‒wtrąciłem.

‒Odrobimy,odrobimy,hm…Stądbędziepółtorejgodzinyjazdy.

‒AzKinsleydoAleksandrii?

‒Wprostejliniidwieipółgodziny.

‒Razemcztery.Liczączgodzinkęnadwaodpoczynkidlakoni,przybędziemynaczasz

powrotem.

‒Dobrzetomówić,jaksięnieznastaregoBarkera.

background image

‒Cóżtozajeden?

‒WłaścicielfarmyKinsley…O,ciężkibędzieorzechdo

zgryzienia,żebyskłonićstaregodziwakadowyjazduzdomu.Tydzieńtemutłumaczyłem
mu

przeztrzygodzinyibezskutku.„Dwadzieścialattutajmieszkam”,mówił…„anigdy
jeszcze

powódźdoKinsleyniedotarła.Animisięśniłowyjeżdżać”,mówił.

‒Możejednakwyjechałwciągutegotygodnia?

‒Nie…Napewnonie.Miałemwiadomość‒bąknąłJasperdziwniezmieszany.Potem

syknąłprzezzaciśniętezęby:

‒Musidziśwyjechać,żebymgomiałsiłązdomuwyciągnąć.

‒Tomożepańskikrewny?

‒Jakitamkrewny‒odburknąłopryskliwieiponowniezamknąłsięwsobie.Ale
widocznie

przyszłomunamyśl,że,gdyprzybędziemydoKinsley,dowiemsięitak,jakiewięzy
łączągoze

zdziwaczałymfarmerem,że,cogorsza,mogęsobiepozwolićnaniewłaściweuwagi,
wobec

czegouznałzastosowneuchylićprzedemnąrąbkazasłony.Mruknąłtedy,spuszczając
oczyku

ziemi:

‒Barkermasiostrzenicę,którajest…mojąnarzeczoną.

‒Aaa,terazrozumiemwszystko‒rzekłemzhumorem,ubawionyszczerzejegominą.Bo

widoktegodryblasapodwąsem,przyznającegosięzzakłopotanąminą,zewzrokiem,
wstydliwie

wbitymwziemię,żemaswojąbogdankę,byłdoprawdyzabawny.Lecz,posłyszawszy
moje

słowa,dźwignąłgłowęispojrzałmiwoczywyzywająco:

‒Coznaczy,żeterazpanwszystkorozumie?

Przyszłaminagledziwnachętkapodroczyćsięzzakochanymmłokosem.Odpaliłemwięc
z

miejsca,starając”sięzachowaćsztucznąpowagę:

‒Choćbyto,żeniechciałpan,abymmutowarzyszyłwdzisiejszejwyprawie.Cotu

ukrywać:bałsiępanpoprostu.

‒Jasiębałem?‒wrzasnął,ażkońprzysiadłnazadzie.‒Kogo?Amożepana,co?Ha,ha,

background image

ha,ha!Lubiętakichzarozumialców,coprzypuszczają,żenaichwidokkażdadziewczyna

zapomnioswoimchłopcu!Nie,panie!Juanadotakichnienależy.

‒Juana?Cóżtozacudacznenazwisko?

‒udawałemnaiwnego,

chcącmłodzieńcapociągnąćzajęzyk.Jakożzmierzyłmniewzgardliwiespojrzeniem.
Rzekł:

‒Nietrudnopoznać,żepannietutejszy.Juanatoimię,nienazwisko.WymawiasięHuana,

choćpiszesięJuana,podobnie,jak„donJuan”brzmiwwymowie„donhuan”.

Tomusięudało.Przymówiłmiszpetniezowym„donżuaństwem”.Wzrastającaprzekora

skłoniłamniejednak,bypozostaćwtejnarzuconejzresztąroli.

‒Więcpowiadapan,żeseñoritaJuananienależydotakich,którymmożnazawrócić
główkę

odpierwszegowejrzenia?Hm,jeszczemisiężadnadotejporynieoparła.Korcimnie

spróbować.

‒Niechpanalepiejniekorci!‒krzyknąłzpasjąispiąłkonia,przerywającwtensposób

słownąutarczkę,któramniepysznieubawiła.Oczywiście,żeaniniebyłemnigdy
pożeraczem

sercniewieścich,aniwkonkretnymwypadkuniemiałemżadnychzaborczychzamiarów
wobec

jegojakiejśtamJuanyczyHuany,zapewneprzeciętnejsobieileciwejbrzyduli.Skąd
doszedłem

downiosku,żejegobogdankamusibyćzarównoleciwa,jakibrzydka?Otonapodstawie
dwóch

starychprawideł,zktórychpierwszestwierdza,żemłodzieńcywwiekuJasperapadająz
reguły

ofiarąspóźnionychafektówdam,rozpoczynającychjesieńswegożycia,ergojego
wybrankamusi

byćstara,adrugiestwierdzaniemniejpewnie,żewszystkiestareHiszpankisąbrzydkie,

przykrospojrzeć,ergojegobogdankajesttakżebrzydulą.

TakwięcbiednyJaspercałkiemniepotrzebnielękałsięrzekomegorywalaitymbardziej

niepotrzebniewywierałzłośćnaswoimwierzchowcu,zmuszającgodocwału.Widząc,że
sięode

mnieoddalazkażdąsekundą,pośpieszyłemwjegoślady,choćkoniowinależałsię
uczciwiejakiś

kwadranswytchnienia.

background image

Opuszczonaosadapozostałaniebawemwtyle.Pozostałyzanamischludnedomki,
porzucone

napastwężywiołu,młodedrzewkaowocowe,starannieutrzymaneogródki,pola,łąki,
pastwiska.

Spozierałazanamizniemymwyrzutemwieżyczka

protestanckiegozboruizamarływbezruchuczworoskrzydływiatrakwspólnejstudni
osady.A

potemznikłowszystko,przysłonięteskąpymlaskiem,ipozostałotylkowspomnienie

opuszczonejprzezmieszkańców,jakbywymarłejwioski,wspomnieniestajen,chat,
stodół,

spoglądającychsmutnienadrogęszerokorozwartymioczamiwrót,bram,drzwi,okieni

wspomnienie,którenajgłębiejwżarłosięwpamięć:wielki,starypies,co,choć
spuszczonyz

łańcucha,choćwabionyokrzykamiprzezemnie,aprzedtemzapewneiprzezswegopana,
był

zbytdumny,abyuciekać,jakinni,iprzeniósłśmierćnawłasnychśmieciachponad
niepewną

tułaczkężebraczą.Choćszybkibiegkoniaspowodowałpozostawieniezanamidużego
szmatu

przestrzeni,choćrzadkiedrzewazagajnikaprzysłoniływszystko,widziałemwciążjeszcze

poczciwąmordęzrezygnowanegokundlaiwciążjeszczesłyszałemjegoponurewycie,
którym

żegnałnasnaodjezdnym.

Okołogodzinypierwszejdopędziliśmytylneszeregidługiejkarawanyuchodźców.Byłto

widokbodajżejeszczebardziejżałosnyodwidokuopuszczonejosady.

Ogonwyciągniętejwbajecznegowężakolumnytworzyłyzaprzęginajsłabsze.
Wychudzone

koniskaustawałycochwilę,ciągnączasobąciężkiebrzemięwozównaładowanych
kopiasto

sprzętemgospodarskim,meblami,pościelą,klatkamizdrobiemiBógwie,czymjeszcze.
A

spomiędzytychspiętrzonychgratów,kiwającychsięnawszystkiestrony,spadającychi

podnoszonychzgościńca,wyjrzałaniekiedypobladłatwarzstarcalubstaruszki,
żegnającej

łzawymokiemopuszczonąwoddaliwioskę.Czasemznówjasnegłówkidzieci,
nieświadomych

niebezpieczeństwairoześmianychbeztrosko,zabieliłysięnaszczycietakiejruchomej

background image

stertylub

innymrazembolesnyjękchorego,któremukażdeszarpnięcieprymitywnegoekwipażu

przyczyniałonowychcierpień,zagłuszyłnakrótkimomentposępneskrzypienieciężkich
kół

drewnianych.

Kiedywyprzedzałemósmy,czydziewiątyzaprzęg,liczącodkońcakarawany,kawalkada

stanęławmiejscu.Cośzatrzymałoją

wpochodzie,akażdyzunieruchomionychwozówzmuszałdoprzystanięcianastępne,
gdyż

wąskośćpolnejdrogi,obrzeżonejpoobustronachgłębokimirowamizpłynącąwodą,nie

pozwalałanawyminięcietakiejprzeszkody.Dlajeźdźcazaledwiewystarczyłomiejsca,
alenigdy

dlaszerokiegowozu.

Słyszącgłośneprzekleństwa,złorzeczenia,okrzyki,przecisnąłemsięwąziutkąścieżką

pomiędzyzaprzęgamialewymrowemprzydrożnymidotarłemniebawemdowozu,który

zatarasowałdrogę.Ponadgłowystłoczonejgromadkiwystrzelałrazporazbatizdrugiej
strony

żółtykoniecgrubegobambusa,poczymspadałyrównocześnienakogoś,czynacoś,
czegow

pierwszejchwiliniemogłemdojrzeć.

Stanąłemwstrzemionachizobaczyłemleżącegokonia,apodrugiejstroniedyszla

rozkraczonąkrowę,spoglądającązestoickimspokojemnamęczarniębiednego
towarzysza

niedoli.Bestiewludzkiejskórzekatowałyosłabionąszkapęzwyrafinowanym
okrucieństwem,

dojakiegotylkoczłowiekjestzdolny.

Podjechałembliżeji,obrzuciwszyprzelotniespojrzeniemstosładunków,piętrzącychsię
na

owymwozie,zrozumiałem,żetusilny,zdrowykońmiałbydorobotyażnadto,aco
dopiero

wychudzone,chorekonisko,dlaktóregopomoczaprzężonejobokkrowymusiałaznaczyć
mniej

więcejtyle,codlazagryzanegoprzezpsyzającaplatonicznewspółczuciejegomałżonki,

dygocącejzestrachuwkrzakach.

‒Długojeszczebędziemystali?‒warknąłjakiśbrodacz,cowywołałocałąlitanię

background image

podobnychokrzyków:

‒Niedalekozajedziemy,jadączawami,Billy!

‒Ztakązdechłąszkapątrzabyłozostaćnasamymkońcu,niezawadzaćinnym!

‒Skąpiliściejejpaszy,terazmacie!

‒Niedowleczemysięnawieczórdowyższychokolic!

‒Aoszóstejmająpuścićwodę!

‒Słuchajcieno,Billy.Takniemożna,żebyinniprzezwasskóręnarażali.Jaknieruszycie

zarazzmiejsca,tozepchniemy

waswrówibywajciezdrowi!

‒Stevendobrzegada.Zepchniemycię,bratku!

‒Maszpięćminutczasu.

‒Icóżztego,żemupięćminutdajecie?Ujedziezćwierćmiliiznowunaszakituje.
Lepiej

odrazuznimskończyć!

‒Spójrzcietylko,gdzietamcijużodjechali.

Wszystkiegłowywyciągnęłysięwtęstronę,skąddochodziłoskrzypieniekół
poprzednich

zaprzęgów.Odległośćwzrosłatymczasem,cowytrąciłozrównowagidosyćspokojnych
dotej

porytowarzyszyBilla.Terazrozpętałasięburza.Jedniokładali,kopaliikłulinieszczęsne

zwierzę,inniłajalijegowłaściciela,grożąccorazdobitniej,żezepchnągozdrogi,jeśli

natychmiastnieruszyzmiejsca.

‒Stulciegęby‒wrzasnąłzrozpaczonyBill.‒Czyniewidzicie,żemiłapazwisłaod

waleniatejznarowionejkobyły?Zamiasturągać,pomóżciemilepiej.

Pomoglimuiwspólnymisiłamipostawiliszkapęnanogi.

Słaniałasię,oparłabokodyszelisąsiadkękrowę,apotściekałzniejstrugami.

‒Terazzakoła!

Dziesięćrąkchwyciłozaszprychy,drugichdziesięćspoczęłonapodkulkachinatylnej

ściancewozu.

‒Razem!Hej,rrrraz!

Rozległsięświstbata;gęsterazyposypałysięnakoniaiogłupiałąkrowę,wózruszyłz

miejscazedwakroki,leczstanąłponownie,gdyżkońupadłnaziemię,tymrazemna
drugibok.

background image

MściwawściekłośćBilladoszładozenitu;ciężkimbuciskiemkopałleżącezwierzę,gdzie

popadło,nieoszczędzającnawetgłowy,akiedyzebranitowarzyszeuradzilijednogłośnie

zepchnąćwóznatychmiastzdrogi,katwpadłwprawdziwyszałiwnetpyskbiednego

męczennikaprzedstawiałjednąkrwawąranę.

‒Cóżcitopomoże,człowieku?‒rzekłem,panującztrudemnadsobą,byniewybuchnąć
i

niesprawićoprawcypodobnegolania.

‒Atobiecodotego?

‒odburknął.Tomójkoń.Mamprawozabićgonawet!

‒Aleniekatować!

Tymczasemwłaścicieledalszychzaprzęgówprzystąpilidowykonaniawydanegoprzez
ogół

wyroku.Odprzęglikrowę,odpędzilijąkilkanaściekrokówdalej,ściągnęliprzemocąz

naładowanegowozużonęBillaijegodzieciarnię.

‒Comożeciezabraćnaplecy,tozabierajcie,resztadowody!‒ogłosiłbarczystySteven,

czyliStephan,wśródrozdzierającegouszylamentuposzkodowanejrodziny.

Ktośzrzuciłnagościniecdwakuferki,ktośodczepiłklatkęzdrobiem,uważającsnadź
dróbza

najcenniejszączęśćruchomegodobytkupowodzian,ktośinnywreszcierzuciłaktualne
pytanie:

‒Acobędziezeszkapą?Możesiępowleczebezciężaru.

‒Niewidzisz,żenanogachniemożeustać?

Przeciętopostronkiiwspólnymwysiłkiem,mimoczynnegooporumałżonkiBilla,
zepchnięto

wehikułtyłemdorowuztakimrozmachem,żezadarłdyszeldonieba,auderzony
równocześnie

zbokusilnymprądemstrumienia,runąłnadrugibok,czyniączaporęwodzie,którateż

natychmiastwystąpiłazbrzegówizaczęłazalewaćdrogę.

Farmerzypobiegliczymprędzejdoswoichzaprzęgów.

‒Nabokztąszkapą!‒krzyknąłwoźnicapierwszegowozu,jadącpośpiesznieprzez
zalany

odcinekdrogi.

Billyrazjeszczespróbowałszczęścia,leczzpodobnymjakprzedtemwynikiem.Potemz

pomocąkilkuwieśniakówodciągnąłbezsilnezwierzęnasamąkrawędźsuchejprzestrzeni,

background image

zdzieliłjewzębyostatnimpożegnalnymkopniakiemizepchnąłdorowugrzbietem
naprzód,aż

nogizadarłowgórę.

Drogabyławolna.

Jedenwehikułzadrugimprzebywałgładkozalanyskrawekziemi,śpieszącsię,byodrobić

straconyczasidopędzićwłaściwąkarawanępowodzian.Ktoślitościwszyprzygarnąłna
swój

wózdzieciBilla,innyjegożonę,trzecidwakuferkizrzeczami,ana

samymkońcuwlókłsięBilly,ciągnącnapostronkukrowę,zerkającąciekawiewstronę
zimnego

grobuumęczonejkobyły.

Obejrzałemsięrazjeszcze;krótkimspojrzeniemobjąłemzatopionywózfarmera,jego
graty,

unoszoneprądemwkierunkuprzeciwnymodtego,wjakimdążyłakawalkadapowodzian,
zalaną

jużdoszczętniedrogę,inagle,tużobokobalonegowozu,którywylewprzydrożnego
potoku

spowodował,ujrzałemzmoczonyłebszkapy,wychylającysięznurtów.Mójwzrok
spotkał

przerażonespojrzeniejejwielkich,poczciwychoczu,wktórychtrwogaprzedśmiertna
walczyłao

lepszezrozpaczliwąchęciążycia,zniemąprośbąoratunek.

Niemogłemdłużejpatrzeć.Trąciłempiętamimegowierzchowcaipopędziłemza
oddalającą

siękarawaną.Jasperwyprzedziłmnieprzeztenczasmożeopółmili,aprzecieżmiałem
sięnim

opiekowaćwmyślniewypowiedzianegogłośno,niemniejgorącegożyczeniamojego
gospodarza

zAleksandrii.

background image

V

Jasperazatrzymaływpochodziestadabydłaiowiecfarmerów,którepędzononaprzedzie,

wyciągniętejwdługiegowęża,kolumny.Dziękitemudogoniłemgowciągukwadransai
odtej

chwilinierozłączaliśmysięażdoKinsley.

Nieuszłomejuwagi,żenawidokbudynkówfarmyBarkerastraciłmójtowarzyszcałą
swą

buńczucznąpewnośćsiebieiminęzrobiłdośćniewyraźną.

Pomyślałemsobie:‒Marespektprzedfarmeremlubmożeprzedjegosiostrzenicą.Ha,
srogi

babsztylmusibyćztejseñorityJuany.

Wotwartychwrotachobejściaspotkaliśmywładcęokolicznychplantacji,pólipastwisk,

AllanaBarkera.

Byłtomężczyznarosłyjâkdąb,wybitnieprzystojny,trochę

szpakowaty,owłaściwymrolnikomszczerymwejrzeniuoczu,któremiałykolorbłękitnyi

odbijałyżywoodciemnobrązowegotłasilnieopalonejtwarzy.

‒Hallo,Jasper!‒huknąłnacałegardło.‒Czyznowuprzybywaszzzamiarem

przekonywaniamnie,żepowinienemuciekaćprzedurojonymniebezpieczeństwem
powodzi?

Szkodaczasuwtakimrazie,alewstąp,chłopcze.Znajdziesiędlaciebieszklaneczka
wina.O,

widzę,żetymrazemsprowadziłeśsobieposiłki.Witaj,gościu,wskromnychprogach
Allana

Barkera!‒zwróciłsiędomnie,akrzyczałtakgłośno,żeodrazupostawiłemsobie
pytanie,czy

niezgłuchymsprawa.Przekonałemsięrychło,iżnie.Barkermiałsłuchznakomity,lecz

przywykłszywswymzawodziedoustawicznegopodnoszeniagłosu,niepotrafiłcicho

rozmawiać.

PierwszemuspotkanemuNegrowipoleciłodprowadzićnaszekoniedostajniiwiódłnas
do

domumieszkalnego,gawędzącpodrodzeonowinach.

‒Strasznapogoda,co?‒narzekał.‒Jakieżzbioryosiągniemywtymroku,jeślibędzie
tak

dalejlało.

background image

‒Awłaśnie‒podchwyciłskwapliwieJasper.‒Tegorocznezbiorymożnauważaćza

przepadłewczterechpołudniowychStanach,połowaLuizjanystoipodwodą,ato
przecież

jeszczeniekoniecnieszczęść.DzisiejszewysadzenietamynaRedRiverzatopiznowu

kilkanaścietysięcyakrów.

‒Aha,innymisłowy,uciekaj,Barker,boKinsleybędziezalaneladachwila.Ho,ho,mój

chłopcze.Sprytnieśsobiewodęnawłasnymłynpuścił,aleniemniebraćnato.Krokiem
sięstąd

nieruszę.

Jasperrzuciłmibłagalnespojrzenie;zrozumiałemjegotreśćiczymprędzejzabrałem
głos:

‒Źlepanrobi,Mr.Barker,niesłuchającradtegomłodzieńca.Wszyscyuciekająztych
stron,

niechcącsięnarażaćnapewnąśmierćwnurtach.Jadąctutaj,spotkaliśmycałekarawany

uchodźców.

‒Jakto?Moisąsiedziopuścilifarmy?

‒Codojednej.Niktniepozostał.

‒Głupcy!‒wybuchnął.‒Nigdyjeszczepowódźniedotarławtestrony.Głupcy!Będąsię

włóczyć,żebraćwokolicy,będąciężaremdlainnychfarmerów,atymczasemzłodzieje
splądrują

doszczętnieopuszczonewioski.JazKinsleysięnieruszę,boniewidzężadnejpotrzeby;

rozumiesz,Jasper?

‒Tak,tak‒bąknąłwroztargnieniu,niesłysząclubnierozumiejąctreściwyrzeczonych

ostatniozdań;jegospojrzeniabiegałygorączkowoodjednegooknadodrugiego,
wypatrując

kogoś;czyżtrudnoodgadnąć,kogo?

‒Skorośmirazprzyznałrację,niezaczynajwięcejztejsamejbeczki‒rzekłgospodarz,

wyzyskującchytrzenieuwagęmojegotowarzysza.‒Pewnościedobrzegłodni?‒zagadnął
po

chwili,akiedyskwapliwieprzytaknąłem,przywołałstarąMurzynkęidałjejjakieś
polecenie,z

któregopochwyciłemdwaelektryzującesłowa:„kurczęta”oraz„szparagi”.

Jasperniepodzielałmoichzachwytów.Przemierzałnerwowymkrokiemcałądługość

prymitywnieumeblowanejjadalni,zatrzymywałsięprzyzamkniętychdrzwiach,jakby

nadsłuchując,znowurozpoczynałgorączkowąwędrówkędokołastołu,ażwreszcie

background image

wypalił

prostozmostu:

‒GdziejestMissJuana?

‒Gdzie?Czyjawiem?Pognałakonnowlas,alewktórąstronę,tojejtylkowiadomo‒

brzmiałaniewesoładlazakochanegomłokosaodpowiedź.

Godzinępóźniejzasiedliśmydostołu,kurozpaczyJaspera.Biedakwierciłsię,jakowad,

żywcemnabitynaszpilkę,niejadłprawieniciodpowiadałnieprzytomnie,zerkająctylko
wciąż

nazegarek.

‒Mr.Barker‒rzekłwkońcuznagłymwybuchemstanowczości.‒Trudnonampanastąd

zabieraćprzemocą.

‒No,myślę.

‒Alebyłobyzpańskiejstronyegoizmemi…i…

‒Okrucieństwem…

‒Tak,byłobyokrucieństwemnarażaćnaniechybnąśmierćMissJuanę…

‒Oczywiście,oczywiście

‒potakiwałAllanBarkerzuśmiechem.

‒Skoropanniechceusłuchaćzdrowejrady,niechonasięprzynajmniejocali.

‒Niemamnicprzeciwkotemu.Owszem,niechjedziezwami.Zakilkadniwrócituna

powrótizastaniewszystkotak,jakdzisiaj.Przekonasięwówczas,ktomiałsłuszność:czy
jej

wuj,czyświetnykomitetobronyprzedpowodzią,któregoczłonkowie,mającniecoza
dużo

wodywgłowach,straszącałyświatniebezpieczeństwempotopu.

Jasperprzełknąłgładkotępigułkę,ucieszonyoświadczeniem,żeJuanamożeznami
odjechać.

‒Jeślisamazechce

‒zastrzegłsięgospodarz.

‒Zechcenapewno.Jużjająprzekonam.Zobaczypan.Aterazchciałbymjąjak
najprędzej

odszukać.Boże,tojużtakpóźno

‒wykrzyknął,zrywającsięzmiejscaztakimtemperamentem,

żekrzesłorunęłonapodłogę.

Wyszliśmywtrójkęprzeddom,gdyżBarkerofiarowałsięodprowadzićnasażpodlas,w

background image

którymprzedtrzemagodzinamipodobnoznikłapannaJuana,zapalonymyśliwyw
spódnicy.

‒Tamseñoritapojechać‒twierdziłjedenzespotkanychsłużących;Barkerwysłałgo

natychmiastponaszewierzchowcei,kuzdenerwowaniuJaspera,szedłcorazwolniej,
zmuszając

nasdozrównaniaznimkroku.Takdotarliśmydolasu,którybodajczynatęnazwę
zasługiwał,

jakożebyłownimwięcejpotężnychkrzewóworazkępgęstosplątanychkrzaków,niż
drzew.

Drożyna,którąszliśmyrozdwajałasięzaraznawstępienagłównąodnogę,biegnącą
prosto,ina

zarośniętąścieżkę,wrzynającąsięwgąszcz,wkierunkupołudniowo-wschodnim;obie
były

poznaczonelicznymiodciskamipodków,toteżidącyprzodemJasperstanąłwnetna
rozdrożu,

spoglądającbezradniewjednąidrugąstronę.

‒Jakpanmyśli,którędypojechała?

‒spytałnieśmiało.

AllanBarkerpochyliłsięiprzezchwilębadaluważnieślady.Kiedypodniósłgłowę,

dojrzałemzłośliwyuśmieszek,pierzchającywłaśniezjegowarg.

‒Nieulegawątpliwości,żetędy,prosto

‒odparł.

‒Aleczynapewno?

‒Ba,tojużzadużoodemniewymagasz,młodyczłowieku.Powiedziałem:tędy
pojechała,

leczręczyćniebędę.

‒Wtakimrazie‒zdecydowałJasperszybkoinadertendencyjnie

‒musimysięrozdzielić.

Japojadęprosto,apantądrożyną.

Niepytającmnieozgodę,pośpieszyłnaprzeciwNegra,któryszedłkunamzkońmiod
strony

farmy,wskoczyłnagrzbietswegowierzchowcaipognałgłównądrożynąwgłąblasu,a
mijając

nas,zawołałpodadresemBarkera:

‒NiechpankażespakowaćrzeczyMissJuany.Niemamywieleczasu.

background image

‒Znajdźjąnajpierw,wariacie‒odburknąłfarmer,widzączaś,żeniekwapięsiędo
wzięcia

udziałuwszukaniujegosiostrzenicy,spytał:

‒PanniemazamiarupójśćwśladyJaspera?

‒Oczywiście,żenie.Ścieżkąniepojadę,boipoco?Żebysiębłąkaćbezcelupolesie?

Przecieżtędypojechała,jakpansammówił.Mógłbymwięctylkopopędzićzapanem
Jasperem,

alepytanie,czymłodzibylibyzadowolenizmegotowarzystwa.Niechsobiegruchają,jaz
panem

zostanę.

Gospodarzzmrużyłleweoko,robiącminęzarównochytrą,jakfiluterną.

‒Ajeślipanupowiem,żetennarwaniecposzedłfałszywymtropem?‒rzuciłemszeptem,

jakgdybynasktośmógłpodsłuchaćwpustymlesie.

‒Jaktofałszywym?Mówiłpan…

‒Mówiłemprawdę…Onajechałatędyprosto,ale…wczoraj,he,he,he,he!…
Najświeższe

śladytylkotuwidzę.

Tuwskazałnaskośniebiegnącąścieżynęiznowuzacząłchichotać,niesłychanie
zadowolony

zfigla,jakiegospłatałJasperowi.

‒Zanimonjązobaczy,będziejużpowysadzeniutamyiprzekonaciesięwszyscy,jak

bezpodstawnebyływaszealarmy.Tuwodanigdyniedo…

AllanBarkerurwałwpółsłowa.Ujrzałmężczyznę,którybiegłodfarmywnasząstronęi

gestykulowałzawzięcie.

‒Musiałozajśćcośpoważniejszego‒mruknął‒skoroflegmatycznyDavypędzina

złamaniekarku.

‒Topańskiczłowiek?

‒spytałem.

‒Tak.Pilnujetychczarnychpróżniakówprzyrobocieizastępujemnie,ilekroćwyruszam
na

polowanie,bozresztąnigdynieopuszczamKinsley.

Takrozmawiając,szliśmynaprzeciwbiegnącegoekonoma,czyjaknazwać„urząd”,który
w

farmieBarkerasprawował.

background image

Zetknęliśmysięteżniebawemtużpodlasem.

‒Cotamnowego,Davy?

‒Panie,Czarniuciekająikradnąnapamiątkę,copodrękęwpadnie‒wyrzuciłzsiebie

jednymtchem,aotarłszypotzczoła,ciągnąłdalejzdyszanymgłosem:‒Ledwiepan
odszedł,

podjechałkonnodomiejscagdziedzisiajpracowaliśmyjakiśMurzynizacząłcośszybko

szwargotaćwichprzeklętymjęzyku.Domyślamsię,żegadałimoniebezpieczeństwie
powodzi,

któramadojśćażtutaj.Możesięmylęzresztą‒dodałszybko,widzącgniewne
zmarszczkina

czoleswegochlebodawcy.‒Faktfaktem,żeporzucilirobotęnatychmiastipolecieli,jak
stado

wariatów,dobaraków.Niemogłemnadążyćzanimi,anamojeperswazjeniezwracali
żadnej

uwagi.Toteżpostanowiłempanauprzedzićijestem.

‒Aoni?

‒Większośćjużuciekła,aleinnirozbieglisiępowszystkichbudynkachfarmy.

‒Ikradną,bandaprzeklęta,co?

‒warknąłBarker,przyśpieszająckroku.

Jakbywodpowiedzizabrzmiałydwasuchetrzaskigdzieśspozabudynkumieszkalnego.
Ktoś

wystrzeliłdwukrotniezrewolweru.

‒Jużjaichposkromię!

Twarzfarmerastałasięwproststraszną,gdyrzucałtępogróżkę.Zrewolweremgotowym
do

strzału,biegłnaprzedzie,zanimDavy,potemja,anakońcuMurzyn,który
przyprowadził

wierzchowce.

Nagleprzystanął.Przypomniałsobiezapewne,żeJuananiespotkazakochanegowniej

młodzieńca,natomiastmożesięłatwonatknąćnajakąśgrupęzrewoltowanychNegrów.

‒Gdybyichujrzałauciekającychiunoszącychjakieśrzeczyzfarmy,doszłobydo
starcia…

Juanajestogromniekrewka;zarazzabrońchwyta‒dokończyłgłośnoswąmyśl.

‒Niechpan

śpieszynaprzeciwniej,niechjąpanprzyprowadzi‒rzuciłjeszczeprzezramięipopędził

background image

w

stronędomu.

‒Hm,tammożedojśćdogwałtownychscen;lepiejsiędotegoniemieszać‒

monologowałem,odbierajączrąkczarnegosłużącegocuglemegowierzchowca.‒
Spróbuję

odszukaćkrewkąJuanę;potoostatecznietuprzyjechałem,abyostrzec,kogosięda,przed

wylewem.Ratujmyprzynajmniejją,skorotenHerkulesuparłsiętutajpozostać.

Dotarłszydomiejsca,gdzieleśnadrożynarozdwajałasięnagłówną,prostobiegnącą,ina

skośnąodnogę,wparłemkoniawwąskiprzesmykpomiędzygęstekrzewyijechałem
kłusaową

pozarastanąścieżką,trapiącsięwmyśli,copoczną,jeśliitaścieżynabędziemiała
rozwidlenia.

‒Będęczytałślady,jakBarker‒pocieszałemsięwduchu,niedowierzajączresztąswym

zdolnościomwtymkierunku.

Namojeszczęścieścieżkanieposiadałażadnychodnóg.Wiłasięwężemwśródkęp
gęstychi

rosłychkrzewów,obiegałałukiemrozległebagno,porosłewpołowiesitowiem,poczym
wpadała

doprawdziwegolasu,gdzieponadzmieszanytłumżółtychsosen,magnolii,jałowców,
błotnych

cyprysów,jesionówibiałychcedrówwystrzelałysędziwedęby,porośniętemchem
hiszpańskim,

któryspływajzkażdejgałęzisrebrnoszarymikosmykami,nibysiwewłosyzdługiejbrody
starca.

Tak,dziękitymmchomwyglądałydębyjakareopagdostojnychbrodaczy-staruszkówi
nadawały

całejpuszczytonmajestatycznejpowagi,doczegoprzyczyniałasiębezwzględnacisza,
jakaw

krągpanowała.

Wyobrażałemsobie,jakniesamowiciemusitenlaswyglądaćwnocylubjesiennąporą,i

żałowałem,żeniemogętudłużejpozostać,leczmuszęszukaćowejJuany.Wbraku
lepszego

zajęciazacząłemsobiekreślićwduszyjejobraz.‒Rysymazapewnemożliwe,alepoza
tym

Herod-baba,awzrostpieca‒osądziłem,przypomniawszysobiesłowaAllanaBarkera,
któryw

background image

czasiespóźnionegolunchuzauważyłzodcieniemdumy:‒Mojasiostrzenicajestcałkiem
do

mniepodobna;tylkotemperamenthiszpańskiodziedziczyłapoojcu,resztawykapana
matka,ajej

matkaczylimojamłodszasiostra,byładomniezawszepodobna,żemimoróżnicywieku
brano

naszabliźnięta.

‒Jasperskrzywiłsiętrochęprzytychsłowach,leczniechcącsobiezrażaćwuja

umiłowanej,nadmieniłtylko,żeprócztemperamentuodziedziczyłaJuanapoojcurównież
czarne

włosyiwspaniałeoczy.‒Cotamoczy;rysytwarzymaBarkerówitocałejejszczęście

‒rzekł

Allanzarozumiale.

Ściągnąłemkoniowicugletaknagle,żezaryłsiękopytamiwmiękkądarńścieżki,która

rozwidlałasiękilkanaściekrokówdalejnadwieczęści.

‒Byłodoprzewidzenia‒warknąłem,zeskakujączsiodła,abyzbadaćdokładnie,wktórą

stronęwiodąślady.Wiodływobiestrony,leczodciskipodkówwęższejdrożynybyły
stanowczo

wyraźniejsze,awięcświeższe.

‒Tędy‒zdecydowałem,dokonawszywyboru,iprzynagliłemwierzchowcadoszybszego

biegu,gdyżprzelotnespojrzenienazegarek,osadzonywbransolecie,przekonałomnie,że
jest

jużbardzopóźno.Zaledwiedziesięćminutbrakowałodopiątej,aprzecieżoszóstejmiano

wysadzaćtamę.‒Mniejszajuż,iżniezobaczę„thenevertobeforgottenspectacle”,że
narażę

sięnawymówkizestronyCecily,alejakpowrócimydoAleksandrii?‒kłopotałemsię,

obliczającsłusznie,żetymczasemwodaodetnie

namodwrót.Alepocieszałemsię,żeJasperpoprowadzinasinnądrogąiwybierzez
pewnością

najpewniejsząprzezwzglądnabezpieczeństwoJuany,któramaznamiodjechać.

‒Tylkobędzie

wściekłynastarego,żegowystrychnąłnadudka‒dodałemnazakończeniedłuższego

monologu,jakiprowadziłemdlaurozmaiceniasobiejazdywśródgrobowegomilczenia

poważnegolasu.

Wpewnejchwilidrzewazaczęłysięprzerzedzaćiparęminutpóźniejwjechałemnanie

background image

zalesionąprzestrzeń,którązpowodujejrozległościwziąłemwpierwszymmomencieza

enklawę,dzielącądwalasy,aktórabyławrzeczywistościtylkobardzowielkąpolaną.

‒Terazszukajwiatruwpolu

‒syknąłemzpasją,rozglądającsięnawszystkiestrony.

Nagledojrzałemcoś,coniemogłoniewywołaćzmoichustokrzykuzdumienia.Pod

przeciwległąścianąlasuwystrzelałzpotężnejkępykrzaków,skośniezadartykuniebu,
ogon

samolotu.Pędząccwałemwjegostronę,zauważyłem,żejednoskrzydłojestodłamane,a
przód

zarytywgąszczukrzewów.

‒Alesobiewybralimiejscedolądowania‒szepnąłem,przejętynagłąmyślą,żezachwilę

ujrzęniewątpliwietrupyniefortunnychlotników.‒Biedacy,chcieliinnychratować,
rzucali

ulotkizostrzeżeniamiisamiprzytymzginęli.

Podjechawszycałkiemblisko,przekonałemsię,żepopełniłemdwieomyłki:popierwsze
nie

byłtosamolotżadnejzeskadrpełniącychsłużbęratownicząwokolicachzagrożonych
wylewem

Missisipi,niebyłtowogóleaeroplantutejszy,miałbowiemnaskrzydłachznakizupełnie
mi

obce,podrugielotnik,czylotnicy,niezginęliwidać,leczwyszlicało,skoroobasiedzenia
były

próżne,apasynieprzerwane,alerozpięte.

Dokładneoględzinynajbliższejokolicyrozbitejmaszynynaprowadziłymnienaślad
zupełnie

świeżychodciskówkońskich,awjednymmiejscuznalazłemtakżenapółzatarteodbicie

męskiegobutawielkichrozmiarów.

‒Tenmusiałmiećolbrzymiąstopę.Hm,hm,señoritaJuanadążyłaślademlotnika,który,

sądzączrozmiarówtegoodciskutrzewika,musibyćchłopemrosłymjakAllanBarker‒

czytałemwśladach,znajdująccorazwiększeupodobaniewtymzajęciu.

Ujechałemjeszczezćwierćmili,kiedywierzchowiecmójparsknąłwesoło,aspoza
zakrętu

ścieżkiodpowiedziałomurównieradosneparsknięcie.

‒Zbliżamysiędocelupodróży‒odgadłemtrafnie,gdyż,stanąwszynaowymzakręcie,

ujrzałemprzywiązanegododrzewakasztana,akilkakrokówdalejkobietę,klęczącąna

background image

trawie

podolbrzymimjesionemischylonąnisko,niemaldosamejziemi.

background image

VI

Posłyszawszypowtórneparsknięcieswegowierzchowca,obejrzałasię,wstałaszybkoi

zaklęłanagłos:

‒Carramba!Ategoznówjakielichoprzygnałotutaj?Cośpanzajedeniczegosię
włóczysz

ponieswoimlesie,co?

Rozbawiłomnietoprzyjęcieizachwyciłjednocześniemezzosopranowygłosik,którysilił
się

widocznienatonjaknajbardziejszorstki,leczbyłwrzeczywistościciepłyiniezwykle

melodyjny.

‒Czyśpanjęzykazapomniał?‒interpelowaławdalszymciąguposługującsięstylem

urwisowskim;mówiłapoangielskupoprawnie,aleznaćbyłoakcentobcy,jakznaćbyło
także,iż

całajejbrawuramaskujezaskoczenie,wywołanenieoczekiwanymzjawieniemsięobcego

mężczyznywleśnympustkowiu,gdziespodziewałasiębyćzupełniesama.

Domyśliłemsięodrazu,żemamprzedsobąnarzeczonąJasperaiterazdopiero
zrozumiałem

powódjegodyskretnychgrymasówwczasielunchu,kiedytoAllanBarkernazwał
siostrzenicę

swymwiernymportretem.

‒Oto,doczegodojśćmożemęskapróżność

‒myślałemzhumorem.‒Tosmukłe,prawiechudedziewczę„wiernymportretem”

muskularnegofarmera!Animudobrodygłowąniesięgnie.

Barkerbyłniebieskookimblondynemocerzejasnej,choćsilnieopalonej,tadziewczyna
zaś

byłasilnąbrunetą,oczy,oilemogłemzauważyćztejodległości,miałaciemne,atonjej
cerybył

nawskrośśniady.Jedynierysamiprzypominaławuja,posiadającjednakwybitniejszy
owal

twarzyiwiększąmiękkośćlinii.

‒Mójpanie!

‒zaczęłajeszczeenergiczniej.

‒Albopanraczyodpowiedziećnamojepytania

background image

alboproszęjechaćwswojąstronę.Zrozumiano?

‒Ha,jeśliniemaadoracjamoichspojrzeńtakpaniąrazi,towolęjużprzemówić.

‒Jabymwolała,żebypanpojechałsobie,skądprzybył.Niemamterazaniczasuani
ochoty

dokonwersacji

‒odpaliła.

‒Odjadęniewątpliwie

‒odparłemwesoło,zeskakujączkoniaiwiążącgoobokkasztana.‒

Odjadęstądzaraz,alezpanią.

‒Zemną?‒krzyknęła;ujęłasiępodbokiizmierzyłamnieostrymspojrzeniemodstópdo

głowyizpowrotem.

‒Tak,zpanią.Domyślamsiębowiem,żemamprzyjemnośćmówićzseñoritąJuaną…z

siostrzenicąAllanaBarkera‒poprawiłemsięszybko.(Psiakość,jakbrzmijejnazwisko?

ZapomniałemzapytaćJaspera).

‒Zgadłpan.

‒Cieszęsięztego.OtóżprzyjechaliśmydoKinsleyznarzeczonympani.

‒Zmoimnarzeczonym?Corazlepiej.Któżtoznówtaki?

‒MisterJasper.(Prawdziwypech!Jegonazwiskarównieżnieznałem).

‒JasperHendry?

‒Zdajesię,żeHendry

‒bąknąłem.

‒Zdajesiępanu?Więcprzyjechałpaninawetniewie,zkim?

‒Wiemtyle,żejestsynemhotelarza,wktóregozajeździeprzenocowałemwAleksandrii.

‒Tosięzgadza.Jegoojciecmahotel.Hm,alektoudzieliłpanutejzdumiewającej

informacji,żeJasperHendryjestmoimnarzeczonym?

‒Onsam,proszępani.Czyżbyskłamał?

Wygiętełukibrwinapięłysięjeszczebardziej,wąskarączkawykonałagest,znaczący
tyle,co:

„mniejszaztym”,leczurwisowskanaturamusiałasięzdobyćnacharakterystycznądla
niej

odpowiedź:

‒Takionmójnarzeczony,jaknaprzykładpan.

‒Toznaczy,żewolnomigłosić,podobnie,jakpanuJasperowi,iżpanijest…

background image

‒Nicpanuniewolnoiproszęrazzaprzestaćżartów!ZJasperemtakżesięrozmówię,ao
ile

tojestprawdą,cowtejchwilisłyszałem,oilepanniebujał,tobędzieonsięmiałz
pyszna!A

terazproszęmówić,pocoprzyjechaliściedoKinsley.

Krótkoatreściwiewyjaśniłempowodynaszegoprzybycia,podkreślając,żekażdaminuta
jest

droga,azwłokamożefatalniezaważyćnaszali.

Juanamachnęławzgardliwiedłonią.

‒Jasperjestnudnyzswymiprzesadnymiobawami.Tupowódźnigdyjeszczeniedotarła

rzekła,powtarzającsłowowsłowotosamo,comówiłprzedtemjejupartywujaszek.
Potem

spytała:

‒Skądpanwiedział,żenależymnieszukaćwłaśniewtejstronielasu?

‒Jechałemcałyczasśladempani,podczasgdyMr.Hendryobrałfałszywytrop.Najgorzej

szłominapolaniealewkońcuudałomisięstwierdzić,żepodążyłapanitąsamądrogą,
którą

poszedłolbrzymi(sądzączodbiciastopy)lotnikzrozbitegopodlasemsamolotu.

‒O,proszę!Panumieczytaćwśladach?Awyglądapannamieszczucha,co
najprostszych

znakówbogategoalfabetunatury

nierozumie.No,no‒zawołałazżywymbłyskiempodziwuwswychpodłużnych,
wyrazistych

oczach.Natychmiastjednakprzybrałaminkęwzgardliwejdumy,owejtypowo
hiszpańskiej

wyższościponadwszystko,coniehiszpańskie:

‒Skoropantakimądry

‒wycedziłazironią

‒to

proszępowiedzieć,comówiąśladypodtymdrzewem.Tylkoniechichpanniezadepcze!

krzyknęła,widząc,zjakimzapałemkroczęwewskazanymkierunku.

‒Hm,hm,tujakbyktośleżał

‒zacząłem„czytać”wnieforemnychawielkichodciskachna

background image

trawie.‒Tosąśladykrwi,śladwielkiegobuta,jaktam,napolanie,tuznowu,jakgdyby
sięktoś

czołgał,jeśliniesątopamiątkipopanikolanach,bo,oilepomnę,klęczałapani,kiedy

nadjechałem.

‒Itojużwszystko?

‒spytała,widząc,żepodniosłemsię,zziemi.

‒Wszystko.

‒Ajakiewnioskipanwysnuł?

‒Wnioski?Żadnych,awłaściwiejeden

‒zażartowałem

‒lotnikowikrewpuściłasięznosa,

dlategowłaśnieleżałtutajnawznak,apotemposzedłdalejprzedsiebie.Bogdybynie
mały

krwotoczekznosa,niekładłbysiębyłzpewnościąnatakmokrejtrawie.

‒Zdumiewającaprzenikliwość‒ironizowałaJuana,dającwtensposóbdozrozumienia,
że

onawieznaczniewięcej.

Chcącjąpociągnąćzajęzyk,odezwałemsięwtesłowa:

‒Możesobiepanikpićzemnie:ręczę,żenajzdolniejszydetektywniewysnułbyinnych

wniosków,najbardziejdoświadczonymieszkaniecpuszczynieodkryłbyżadnychinnych
śladów.

Prowokacjaodniosłazamierzonyskutek.Juanaażdostaławypieków.

‒Takpansądzi?‒spytała,łapiącsięnazarzuconąwędkę.‒Tojapanupowiemwtakim

razieznaczniewięcej…

‒Radposłucham,copaniwymyśliła

‒drażniłemją.

‒Niewymyśliła,mójpanie,leczwyczytaławśladach.Ateraz

słuchajpan,zniewieściałymieszczuchu,inieprzerywajmi,jeśliłaska.Otóżlotników
było

dwóch,aniejeden.Toodkryciezrobiłamjużnapolanie,alepan,no,mniejszaztym.
Pomimo

rozbiciasięsamolotuobajwyszlicało.Tuodpoczywali.Mielizsobądwaciężkiepakunki.
Widzi

panteprostokątneślady?Wichobrębiewszystkieźdźbłatrawysązłamane.Wyższy
lotnik,ten,

background image

którynositakwielkieobuwie,wpewnymmomenciestrzeliłdoswegotowarzysza.

‒Strzelił?

‒krzyknąłem:

‒Skądpanitoprzyszłodogłowy?

‒Akałużakrwi,którąpan„krwotoczkowi”znosaprzypisaćraczył?Atadrobnostka?

Tupodsunęłamipodnoswystrzelonągilzęnabojuzrewolweruśredniegokalibru.

‒Jeślidodamnadto,żeodpolanyodtegojesionubiegnąpodwójneśladystópmęskich,a

potemtylkoodciskiwielkichbutów,tobędziepanmiałodpowiedźnapytanieskądmito
przyszło

dogłowy,azarazempewnik,żewysokilotnikstrzeliłdoniższego,niezaśnaodwrót.

‒Icodalej,codalej?‒gorączkowałemsię,zasugerowanypewnością,zjakąpiękna

Hiszpankawygłaszałaswojeprzypuszczenia.

Uśmiechnęłasięzadowolona.

‒Codalej,niewiemjeszcze.Przeszkodziłmipanwrobocie.Mamwrażenie,żelotnik,

ranionykuląkolegi,nabrałpóźniejsiłipoczołgałsięnaczworakachjegotropem.

‒Niezaszedłchybadaleko.Upływkrwimusiałbyćznaczny.Śpieszmy,MissJuana.
Może

onleżygdzieśwpobliżu,oczekującwtejpuszczyraczejśmierci,niżratunku.Niechpani
bada

ślady.Będęjejpomagał.

‒Chcemipanpomóc,naprawdę?

‒O,tak,tak.

‒Wtakimrazieniechpanprowadziobakonie,alewprzyzwoitejodległościzamną,aby
nie

przeszkadzaćiniezadeptywaćniezbadanychjeszczeodcisków.

Niezbytwięczaszczytnyudziałprzypadłmiwe„współpracy”,aleprzystałembezsłowa

protestu.Tadzielnadziewczyna,polującacałymidniamiwpuszczy,będącazapanbratz

przyrodą,mogłastokroćłatwiejpoczynićważnespostrzeżenia,dotyczącetajemniczej
leśnej

tragedii,niżja,któregozmysłystępiłwieloletnipobytwmiastachiużywanieopium.

Idącpowoliprzodem,ogłaszałaJuanacojakiśczaswynikiswychodkryć.

‒Turannyznowuzacząłkrwawić.Odpoczywał,leżącnaboku.

‒Tutajwyższylotnikpostawiłprzyniesionepakunki.Wcisnąłjewkrzaki,przyczym
złamał

background image

gałąź.

‒Atocoznowu?…Znalazłamśladykonia.Zwierzęprzyprowadzonoodtejstrony,tu
było

przywiązane,pozostawiłonawetswojegorodzajubiletwizytowy,potempolazłoz
powrotem,

leczteodciskisągłębsze…Hm,hm,czyżbydlatego,żektośjechałnanim?Nie!…Ślady
wielkich

butówbiegnąrównolegle…Mam!…Wysokilotnikpozostawiłswojepakunki,ukradł
gdzieślub

kupiłkonia,naładowałnańswebagażeiodszedł.

Chciałemwłaśniedorzucićjakąśuwagę,kiedyzabrzmiałokrzykJuany.

‒Carramba!…Nowyślad!…Butyjakieśinne…Chodziłtędyiowędy,szukałczegoś,
hm,

czegóżby,jakniekonia,któregomuskradziono.

Apochwiliznowu:

‒Phi…Śladysięrozchodzą.Wysokilotnikpowędrowałzkoniemwbocznąścieżkę;

natomiastrannyitentrzeciposzliprosto.Aha,jużwiem,kimjesttentrzeci.Tostary
Johnson.

‒Cóżtozajeden?‒spytałem,przerywającporaz.pierwszydługimonologmej

towarzyszki.

‒Johnson?Takisobiepoczciwyodludek.Mieszkatutajodniepamiętnychlatwchacie,
przy

którejbudowienieużyłanijednegogwoździa.

‒Więctomormon…

‒Mormonpodobno.

‒Ilemażon?

‒Anijednej.Zupełniesammieszkawpuszczy.

‒Zapewnejakiśoryginalny,co?

‒Owszem.Zresztązobaczygopanniebawem,gdyżzbliżamysiędojegopustelni.

‒AlerównocześnieoddalamysięodKinsley.MissJuana,wielkiczaswracać.Nie

próbowałempaniprzedtemnaglićdopowrotu,sądząc,żemożetenranionylotnik
dogorywaw

lesie,czekającnadaremniepomocy.Skorojednakmamyterazpewność,żestarymormon

zaopiekowałsięnim,tracimycennyczasniepotrzebnie.

‒Czyjapanubronięwracać?Proszę,wolnadroga.

background image

‒Niepotopaniszukałemwpuszczy,abyterazsamdofarmypowracać,tymwięcej,że
Mr.

AllanBarkerprosiłmnie,abympaniwpowrotnejdrodzetowarzyszył.

‒O,wujaszekchceminarzucićopiekuna?Jakiżpowódtejkurateli?

‒Podobnodoszłodojakiegośzatarguzczarnymirobotnikami.

‒Bujda!Wujtrzymaichżelaznąręką.Natomniepannieweźmie.

PowtórzyłemjejprzebiegrelacjizarządcyDavidainadmieniłem,żesamsłyszałemodgłos

kilkuwystrzałówrewolwerowych.

‒Szkoda,żemnietamniebyło‒rzekłamiwodpowiedzi,uderzajączpasjąszpicrutąpo

cholewkachswychsportowychbucików.

‒PogadałabymzCzarnymi,żeno!…

‒Tasposobnośćprzepadnie,oilepaniniepojedziezemnązarazdofarmypaniwuja‒

kusiłem,niepomijającżadnejokazji,bylebyupartądziewczynęskłonićdopowrotu.

Parsknęłaśmiechem.

‒DobraliściesięzJasperem,niemacomówić.Ontakżepróbowałtysiącznychforteli,
chcąc

mnieprzerazićwidmempowodziizmusićdowyjazduzKinsley.Dobrzewięc.Pojadęz
panem

donaszejfarmy,ale…

‒Ale?

‒powtórzyłempytająco.

‒WpierwzłożymywizytęJohnsonowiidowiemysięczegośolosachrannegolotnika.
Oto

dojeżdżamywłaśniedopustelni.Jeszczejednokolanościeżki

‒ibędziemynamiejscu.

background image

VII

Juanaznałaokolicędoskonaleiorientowałasięwpuszczyświetnie,coniebyłorzeczą
łatwą,

boszatalasupozostałazupełnietakasamainicniezapowiadałobliskościludzkiej
siedziby.

Ajednak,gdyminęliśmyzakręt,drzewarozstąpiłysięnagleiujrzałemniewielkąpolanę,
na

niejzaśdwamałedomki,oddzielonestudniąikorytemdopojeniabydła.Jedenztych
domków

posiadałdużeokno,drugiwyglądałnastajnięczyoborę,acałetomałegospodarstwobyło

ogrodzoneniskimżywopłotem,spozaktóregowystrzelałypniemłodychdrzewek
owocowych.

Naszprzyjazdzauważonozaraz;naproguprzyzwoitszegodomkustanąłwysoki
siwobrody

mężczyznai,przysłoniwszysobieoczydłoniąodczoła,abygosłońcenieraziło,patrzyłz

zaciekawieniem,kogobogiprowadząwtoodludzie;nieczęstotuzapewnektośzajrzał,
nie

częstopustelnikJohnsonwidziałbliźnich.

Przywiązawszykoniedodrzewa,ruszyliśmywstronęmałejfurtki.

‒Jaksiędziadekmiewa?‒zawołałaJuana,wyprzedzającmnieibiegnącścieżkąwśród

starannieutrzymanychgrządekzjarzyną.

Nadźwiękjejmelodyjnegogłosuuśmiechszczerejradościzajaśniałnasurowymobliczu

starca.

‒Ach,toty,dziecino‒odrzekł.‒Niepoznałemcię,albowiemzłoteokoBogaoślepiło

mojeniedołężneźrenice.Wżdywydałomisię,iżedwóchjeźdźcówspostrzegam.

‒Aco,niemówiłampanu,żeoryginał?

‒szepnęłaJuana,odwróciwszysięwbiegudomnie

i,podskakując,jakmaładziewczynka,pośpieszyładostarca.

Jaszedłempowoliztyłu.Wzięłomniezmiejscamalowniczepięknoobrazutej
leśniczówki,

jaktowmyślinazwałem,anajejtle,dostojnejsylwetkistarca,którybrodęmiałdługą,
barwy

staregosrebra,iprzemawiałarchaicznymjęzykiem.

Nadalszymplanierosłydębystuletniezdługimibrodamihiszpańskiegomchu,sędziwi

background image

staruszkowieijedyniprzyjacielepatriarchy,zktórymizapewnewiódłpoważnegawędy
swoim

stylembiblijnym.

‒Wszelakonieomyliłmniewzrokmój.Ktośprzyjechałztobą,córeczko

‒zabrzmiałgłos

pustelnika.

‒Takjest,dziadziu.Tojestpan…hm?

Powiedziałemswojenazwisko.

‒Mniejszaonazwisko‒rzekł,przeszywającmnieprzenikliwymispojrzeniami.

‒Mniejsza

onie,skorojesteśsprawiedliwym,mójsynu,ichowaszprzykazania.

‒Tegopanaposłałwujzamną,abymniezginęławpuszczy.Jakwidzisz,dziadziu,twoja

maleńkapraprawnuczkadostałaniańkęnastarość.Aleniedokuczajmymu.Bądźmy
sprawiedliwi

imiłosiernidlamaluczkich,jakmizawszeradzisz.Raczejpowiedzmi,kochany
staruszeczku,co

porabiarannylotnik,któregoznalazłeśwlesieizaprowadziłeśdoswejchaty?

‒Jużwieszotym?

‒Dziwicięto?Czyżnieodciebienauczyłamsięczytaćwksiędzepuszczy?Odciskistóp,

konia,któregociskradziono,śladykrwi,wygniecioneprzezdwaciężkiepakunkimiejsca
w

trawie,ułamanegałązkipowiedziałymiwszystko.

‒Dobrze‒pochwaliłpojętnąuczennicęispytał:‒Skądwieszatoli,żekoniami

skradziono?Azaliżniemogłemgosprzedaćlubpożyczyć?Dlaczegosądzićbliźnichz
najgorszej

strony?

Juananienamyślałasiędługonadodpowiedzią:

‒Ponieważ,gdybyci,dziadziu,koniazabranozatwojązgodą,niebyłbyśszedłjego
śladem,

anibyłbyśgoszukał,ty,którytak

niechętniestądsięruszasz.Topierwszywniosek,adrugijesttaki,żeczłowiek,którynie
zawahał

sięstrzelaćwcelachmorderczychdoswegotowarzysza,awięcczłowiekzły,wolał
ukraśćkonia,

niżpłacićzańipokazywaćsięnaoczyludziom,zamieszkałymwpobliżumiejsca,gdzie

background image

on

popełniłzbrodnię.Czydobrze?

‒Żelepiejniemożebyć‒odparłzradosnądumą,ajarównieżniemogłemrozumowaniu

Juanyniczarzucićipatrzyłemnaniązrosnącympodziwem.

‒No,aterazodpowiedznamojepytanie,cosłychaćzrannym.Jesttam?‒spytała,

wskazującnachatę.

‒Jest,bredziwgorączceigodzinyjegosąpoliczone,zaiste.TejnocystanieprzedSądem

Pana.

‒Bredziwgorączce?‒zainteresowałasię.‒Comówił?Możepowienamnazwisko

zbrodniarza.

‒Czymożnabygozobaczyć?

‒spytałem.

Starzeczamyśliłsię;nagleżywybłyskzamigotałwjegonieruchomychźrenicach.

‒Pójdźmydoniego.Tysięmożeszprzydać,córeczko.

‒Ja?Skorotyniepotrafiszgozatrzymaćprzyżyciu,cóżjapomogę?

‒Niktniemożezatrzymaćwdrodzetego,któregoBoguspodobałosiępowołaćprzed
Jego

Sądsprawiedliwyiniedlategocięprzyzywam,córeczko…

‒Tylko?

‒Tyznaszdobrzemowęhiszpańską,jazaśledwiekilkasłówtegojęzykarozumiem.

‒Więctenlotnikjestmoimrodakiem?

‒Takmisięwidzi,dziecino.Azatem…

AleJuanajużniesłuchaładalej.Wkilkubajecznychsusachprzesadziłaodległość,
dzielącą

naszągrupęoddrzwichaty,iznikłapozanimi.

Podążyliśmyzanią.

Uderzyłamniezaraznawstępieprostotaizarazemoryginalnośćwnętrzajasnej,schludnej

izby,alecałąuwagępochłonął

widokleżącegonałożuczłowieka,obokktóregosiedziałaJuana,skwapliwie
nadsłuchując.

Rannybyłnieprzytomny.Jegozarośnięta,niesympatycznatwarzskrzywiłasięjakbypod

wpływemstrachu,pałałarumieńcemsilnejgorączki,azustotwartychwydzierałsię
chrapliwy

background image

oddechipadałyniekiedyoderwanesłowa…

‒Pedro!…PedroQuiedra…

‒usłyszałemwpewnejchwilicałkiemwyraźnie.

‒PedroQuiedra?‒powtórzyłJohnson,jakgdybysobiechciałwbićwstarcząpamięćto

nazwisko.

‒Azaliżbyłobytoimięzabójcy?

‒mruknąłpółgłosem.

Juanapotrząsnęłagłowąprzecząco.

‒Nie‒rzuciłaszeptem.‒PedroQuiedratowódznajgroźniejszejszajkibandytówwmej

ojczyźnie.Zowiągo„sępem”,azaręczamwam,żewzupełnościzasłużyłnaten
przydomek.

Skądbysięonwziąłtutaj,wLuizjanie.

Zustumierającegopadłyznowujakieśzdania.

Juananadstawiłaucha,apojmującnasząciekawość,tłumaczyłastłumionymgłosem
każde

zasłyszanesłowanajęzykangielski.

‒Pedro…janiechciałem…on…zmusił…rewolwerprzystawiłdołba…benzyny
musiało

braknąć…złotozabrał…czegostoicienademną?…czyjawassammordowałem?…
precz!…

precz…oh!…

Padłojeszczejednosłowo,któregoJuanajużnieprzełożyła,leczpodniósłszysięzłoża,

podeszładomiejsca,gdziestałokilkaglinianychdzbanów.Byłypuste,więcporwała
najmniejszy

iwybiegłaznimdostudni.

Niedowiedzieliśmysięnigdy,coznaczyłynastępnezdania,wyrzeczoneprzez
majaczącego.

Johnsonpokiwałsmutnogłową.

‒Azalipotrzebanamwięcejposłyszeć?‒rzekł.‒Otowyznał,iżmordowałbliźnich

swoich,apowiedzianejest:Niebędzieszzabijał”…Kocioł,osmolonyogniemisadzami,
czystszy

jestzaprawdę,niźlisumienietegonieszczęśnika,iprzetozgorzejewpłomieniachpiekła.

Juanawpadładoizbyztakimimpetem,żepoślizgnęłasięiczęśćzawartościdzbanka
wylała

napodłogę.Podeszłapotemdorannego,podłożyłamudłońpodgłowę,dźwignęłają,ado

background image

spieczonychustprzytknęłabrzegnaczynia.

Zachłysnąłsię,leczpiłchciwie;pochwilispojrzałprzytomniejiwzrokjegospocząłna

surowymobliczuJohnsona.Wybełkotałcoś,czegorównieżniezrozumiałem,alewczym

wyczułemnutęzapytania.

‒Onpyta,gdziejest,dziadziu‒wyjaśniłaJuana,któraodstawiłatymczasemdzbanek,a

podtrzymującrannego,stałaniejakopozapolemjegowidzenia.

‒Powiedzmu,iżeprzebywapoddachemczłowiekasprawiedliwego.

Domyśliłemsię,żedziewczynaniedokonałatymrazemdosłownegoprzekładu,gdyż
mówiła

cośdługopohiszpańsku,prawdopodobnieuspokajałarodakalubzalecałamu,abysięnie
męczył

inierozmawiałbezpotrzeby.

Lotnikodwróciłgłowęzwyraźnymwysiłkiem,chcączapewneujrzećSamarytankę,która
mu

podaławodęiprzemawiadońwojczystymjęzyku.

Juanamrugnęłanamnie.

‒Niechgopanpodtrzymanachwilę,ajausiądęnadawnymmiejscu;onpragniemicoś

jeszczepowiedzieć.

Stanąłemuwezgłowiałoża,onazaśpostąpiłatakjakpowiedziałaprzedchwilą.Zaledwie

jednakusiadławnogachrannego,drgnąłiszarpnąłsięztaknieoczekiwanąsiłą,żeomal
nie

spadłnapodłogę.

‒Cosięstało?Zpanatakżeniezgraba!

‒skarciłamnie,sądzącniesłusznie,iżzpowodumej

niezgrabnościchorydoznałtakiegowstrząsu.Przysunęłasięteżbliżej,leczwtym
momencie

lotnikwrzasnąłprzeraźliwie.

Hallegado!

Spojrzeliśmyposobiezezdumieniem,apotemwszyscytrojeprzenieśliśmynasze
spojrzenia

naniegoiręczę,żenawetspokojnyJohnsonsięprzestraszył.

Twarzrannegowykrzywiłjakiśohydnygrymas,wzrokoszalałyodgrozyiprzerażenia
wpił

sięwoczyJuany,azdygocącychfebryczniewargdobywałsięoddechchrapliwy,czasem

background image

świszczący,czasemprzechodzącywszept,wktórympowtarzałysiętesamegłoski:

Hallegado!…Hallegado!

Bezgranicznylękizabobonnatrwogawibrowaływjegogłosie.

‒Cóżtoznaczy?

‒Coonmówi,córeczko?

Pytaniemojeipustelnikapadłorównocześnie.

Juanaodwróciłatwarzkunam.

‒Znaczytotyle,co:„przyszła”,„onaprzyszła”odparłacichuteńko.

‒Odniosłemwrażenie,żewidokpanigotakprzeraża.Możeprzypominamupanikogo.

Lepiejzejśćmuzoczu.

Johnsonporuszyłgłowąpoziomonaznak,żeniezgadzasięzemną.

‒Niecóreczko.Nietwójwidokgotakątrwogąnapawa.Onśmierćwidziidrżyteraz,

grzesznikskamieniały.

Staryfanatykwyrzekłtesłowagłosemtakuroczystymistanowczym,żemniedreszcz

przeszedł,aJuanazerwałasięzokrzykiemiskoczyławmojąstronę.

Kiedyprzebiegaławzdłużłóżka,lotnikcofnąłsię,jakmógłnajgłębiej,ażprzywarłniemal
do

ścianyipodniósłdłonienawysokośćczoła,jakbysięchciałzasłonićprzedciosem.

Jeszczejedenprzeraźliwywrzasktrwogiporozdzierałświeżeranywpłucachpokuli

zdradzieckiegotowarzyszaikrewbuchnęłaustami.Wielkimihaustamiodpluwałjądo

podstawionejszybkomiednicy,łapałztrudempowietrze,którebulgotałozłowrogo,
przedzierając

sięprzezzalanekrwiądrogioddechowe,krztusiłsięiznowuodpluwałrazzarazem.

Leczwkrótceosłabł.Głowaopadłamunapoduszkę,spojrzeniaznieruchomiałychoczu

przylepiłysiędopowały,ręceległybezwładnienaposłaniu,tylkozlepkichwargsączyła
sięw

dalszymciąguszkarłatnanitkakrwi.

‒Skończył

‒rzuciłempółgłosem,alesądtenwydałemzbyt

wcześnie.Zustumierającegospłynęłowtejchwilichroboczącymszeptemjeszcze
ostatnie,

niedokończonesłowo:

Halle…ga…

background image

Hallegado‒powtórzyłaJuana,chwytającmniebezwiedniezarękę.Ona,śmierć,

przyszła…

‒Aduszagrzesznikaodeszładopiekieł!

‒dorzuciłpustelnik.

Chciałemmupowiedzieć,żeprzynajmniejwtakiejchwilimógłbysięwstrzymaćod

wygłaszaniafanatycznychsentencji,leczwyprzedziłamnieJuana.

‒Skądwiesz,żedopiekieł,dziadziu?Możewłaśnie…

‒Córko!‒przerwałjejgrzmiącymgłosem.‒Azaliżniemiałaśuszuotwartychku

słuchaniu,kiedyongrzesznikwyznawałswojeprzewiny?Azaniemówił,iżwielu
zgładził

zbrodnicząręką,azaliniezmarł,nieprzebłagawszyStwórcy?…O,nieprzebraniewielką
była

miarajegogrzechów!

‒LeczznaczniewiększejestmiłosierdzieBoże,mójsurowydziadziu

‒odparłałagodniei,

przyklęknąwszyobokłoża,dodała:

‒Zamiastsięspierać,pomódlmysięlepiejzaniego.

Zachowałemścisłąneutralnośćwczasietegosporu,alemuszęprzyznać,żepostępowanie

młodejHiszpanki,katoliczki,któramodliłasiężarliwiezaduszętajemniczego
zbrodniarza,

więcejmiprzemówiłodoserca,niżprzesadnasurowośćmormona,którystałnaśrodku
izbyze

skrzyżowanyminapiersiachrękamiimierzyłzmarłegowzrokiem,nieobwieszczającym
munic

więcejpróczbezlitosnegopotępienia.

background image

VIII

Wjakiśczaspotemopuściliśmypustelnika,przyrzekającmunaodjezdnym,że
zawiadomimy

kompetentnewładzeokatastrofiesamolotunapolanieiośmiercilotnika.Odwiedliśmy
goteżod

zamiarunatychmiastowegopogrzebaniazmarłego.

‒Naraziłbysiępannapoważnenieprzyjemności;niejestrównieżwykluczone,iżjakiś

podejrzliwyurzędnikuważałbytozachęćutrudnieniaśledztwa

‒tłumaczyłem.

‒Czemuniemówiszotwarcie,mójsynu,comasznamyśli.Chciałeśpowiedzieć,iże
głupcy

mogąmniezazabójcępoczytać.Niedbamoto…SercemojejestczysteiPanwybawi

sprawiedliwegosługęzwszelakichobieży.

Zestarczymuporemudowadniałnam,iżnielękasięaniwięzienia,aniśmiercinawet.

‒Dobrze,dobrze‒wtrąciłaJuana.

‒Jestempewna,żewyszedłbyś,dziadziu,obronnąręką,

niemniejjednakmógłbyśsięprzesiedziećjakiśczaswareszcieśledczym,aśledztwotrwa

niekiedycałemiesiące.Pomyśl,dziadziu.Kilkadługichmiesięcywponurejceli
więziennej,

zamiastwtwympięknymustroniu.Dlategonieupierajsięisłuchajdobrejradymego

towarzysza.Niezapominajteż,żeludziezmiastniepotrafiączytaćwksiędzepuszczyi
deszcze

mogązatrzećteślady,którejaznalazłam.

Przypuszczenie,że„ludziezmiast”moglibygousunąćnajakiśczaszuroczejpustelni,

okazałosięnajbardziejprzekonywującymargumentem.Johnsonwysłuchałrazjeszcze
moich

wskazówekiprzyrzekł,żesiędonichzastosuje.

‒Pozatymmyobojezgłosimysięnaświadków‒zapewniliśmygo,ruszającwpowrotną

drogękufarmie.

Jadącstrzemięwstrzemię,rozmawialiśmyzsobązpoczątkubardzoniewiele;
wspomnienie

zgonulotnikaistrasznychchwiljegoprzedśmiertnejtrwogibyłyjeszczenazbytświeżei
nie

background image

pozwalałynaswobodnąpogawędkę.

‒Jakbrzmiałonazwiskoowegorozbójnikameksykańskiego?‒spytałemwpewnym

momencie.

‒Możepanijeszczepamięta?

‒PedroQuiedra

‒odparła.

‒Tak,PedroQuiedra.Hm,hm…jeślimniepamięćniezawodzi,to…

‒Toco?

‒Tojesttosamonazwisko,jakiewymienianowdziennikachzostatnichdni.Czytałapani

chybaobezprzykładnymnapadzienaeksprespodGuadalajara?

‒NapadpodGuadalajara?Nie,nieczytałam.DziennikiprzychodządoKinsleyz

jednodniowymopóźnieniem,azresztą,prawdępowiedziawszy,wolępolowaćwpuszczy,
niż

tracićczasnaczytanieczasopism.Chyba,żeleje;wówczaszabieramsiędoprzejrzenia
całej

paczkigazetodrazu.

Wobectakiegostanurzeczyopowiedziałempobieżniehistoriętragediiekspresu,

nadmieniając,żepodejrzewasięonapadbandęPedraQuiedry.

‒Nazwiskotegohersztauleciałomizpamięciinieprzypomniałemgosobienawet

wówczas,kiedyjetenumierającylotnikkilkakrotniewymienił.Aleterazjestemniemal
pewien,

żesprawcanapadunaekspresnazywałsiętakżeQuiedra

‒zakończyłemswojeopowiadanie.

‒Tomipannowinępowiedział!‒zawołałaizwestchnieniemulgidodałaciszej,jak
gdyby

dosiebie:‒Jakieszczęście,żetenstrasznywypadekniezdarzyłsięprzedtygodniem,
tylko

przedwczoraj.Niemiałabymspokoju.

‒Jakto?Dlaczego,proszępani?

‒Bo,widzipan,mniejwięcejdwatygodnietemudostałamlistodmatki,żezakilkadni

przenosząsięcałąpaczkązMeksykudoGuadalajara.Tamjestznaczniespokojniej.
Słyszałpan

chybacośniecośonieludzkimprześladowaniukatolikówwmejojczyźnie?

‒Owszem,trudnobyłootymniesłyszećkomuś,coniemającustawicznychokazjido

background image

polowań,poprzestajenaczytaniudzienników

‒odparłemżartobliwie.

‒Wtakimraziewiepanbardzomało…Temasońskiepiśmidłałżąlubpodająogólnie
znane

fakty,przekręcając,cosięda.Itojednaprzyczynawięcej,dlaczegogazetnieczytam‒

wybuchnęła.‒Totrzebazobaczyćnawłasneoczy,trzebaprzeżyćosobiściete
prześladowania,

wobecktórychblednązbrodnieNerona.Mnieniestetyniepozwolonodzielićcierpień
mych

ziomkówimej

rodziny.Niemampodobnożadnychkwalifikacjidorolipokornejmęczennicy.Kiedy
pewnego

razuzamalowałamprzezbuzięszpicrutąjednegoztychoprawców,szwagiermusiałdać
grubą

łapówkę,abymsięniedostaładowięzienia,amatkaisiostra,przerażonemoją
krewkością,

wysłałymnienajbliższymstatkiemdoNowegoOrleanu,gdziejużczekałwujaszek
Barker,

zawiadomionytelegraficznieoprzyjeździewojowniczejsiostrzenicy.Dziękitemuwłaśnie
siedzę

tutaj,zamiastdzielićlosymoichnajdroższych.

‒Więcrodzinapani,tojestmatka,siostraiszwagier,pozostaliwMeksyku?

‒ciągnąłemją

zajęzyk.

‒Pozostaliwstolicyniemaldoostatnichdni,ale,jakjużwspomniałam,mieliprzed

tygodniemprzenieśćsiędoGuadalajara,gdziejestpodobnospokojniej.Toteżrozumie
panteraz,

dlaczegoodetchnęłamzulgąnawiadomość,żestrasznynapadnapociągmiałmiejsce

przedwczoraj,aniewcześniej.MojarodzinajestjużwGuadalajara.

Niemiałemsumienianiepokoićjejuwagą,żeprzesłyszałasię,słuchającmojego
opowiadania,

żenapadnaekspreswydarzyłsięnieprzedwczoraj,alekilkadniwcześniej,żewięcnie
jest

wykluczone,iżwłaśnietymnieszczęsnympociągiemjechałajejrodzina.Dręczyłabysię

najgorszymiprzypuszczeniami,prawdopodobniebezpodstawnymi.

ZresztąmyśliJuanyżeglowałyjużwinnymkierunku.

background image

‒Dlaczegoonsiętakprzeraziłnamójwidok?Comiałyznaczyćtesłowa:„ona
przyszła”?‒

monologowałapółgłosem,rozpamiętywającwidocznieagonięlotnika.

‒MisterJohnsonpodałjednorozwiązaniezagadki.

Mojatowarzyszkawzdrygnęłasięiprzeżegnałaukradkiem.

‒Nie,nie

‒zaprzeczyłażywo.

‒Onpatrzałwówczascałkiemprzytomnie.

‒Wtakimrazietrzebabyprzyjąćmojąhipotezę.

‒Mianowiciejaką?

‒Nadmieniłemjużwtedy,żeprawdopodobnieprzypomniała

mupanikogoś,jestpanidokogośbardzopodobna.

Gdzieśbliskozachrzęściłagałąź.Naszewierzchowce,zdradzającejużodchwilipewne

zaniepokojenie,zaczęłystrzycuszamiiprzysiadaćtrwożnienazadnichnogach.

Nieprzywiązującdotegożadnejwagi,kończyłem:

‒Możeposiadapanisobowtóra,któregoonwłaśnieznał.Zdrugiejjednakstrony
twarzyczka

paninienależydoczęstospotykanychtypów,jaknaprzykładtyp„sweetgirl”wśród
dziewcząt

rasyanglosaskiej.Rysypanimająswójindywidualnywyraz.

‒Tylkobezkomplementów,pochlebco‒przerwałamiinawiązującdopierwszego
zdania,

dorzuciła:‒Jeślichodziouderzającepodobieństwomoichrysówisylwetkidoinnej
osoby,to

rzeczywiścieposiadamsobowtóra,araczejjakowiekiemmłodsza,samajestem
sobowtórem

mojej…

DalszesłowazamarłyJuanienaustach,pobladłychodnagłegowzruszenia.Jarównież

zadrżałemiinstynktowniewyciągnąłemdłońpostrzelbęmejtowarzyszki.

‒Nieprzeszkadzać!‒syknęłaprzezzęby,odtrąciwszymojąrękę.Jakimścudemzdołała

zapanowaćnadprzerażonymwierzchowcemiwymierzyłazsiodła.Dostrzałujednaknie
doszło.

Groźnywładcapuszczyznikłrównieszybko,jaksiępojawiłnaścieżce,wodległości
może

dwudziestukrokówodnas.Znikłtakpośpiesznie,taktajemniczoicicho,żegdybynie

background image

wahadłowyruchrozkołysanychkrzaków,gdybynieszelestłamanychwjegodalszym
pochodzie

gałązek,byłbymskłonnyprzypuścić,iżtowszystko,nacopatrzyliśmyprzezkilka
sekund,było

przywidzeniempoprostu,aniefaktem.

Przypuszczenietozyskiwałonasilewmiarę,jakcichłszmeroddalającychsiękroków

groźnegokota,wmiarę,jakustawałochybotaniepotrąconychwskokukrzewów.Leczna
przekór

wszystkiemutkwiłwpamięciobrazwspaniałegorabusia,prężącegosweżółtawe,czarno

nakrapianecielsko,zwracającegokunamfosforyzującebłyskiswychzielonkawych,do
połowy

przymrużonychoczu,idowódbardziejprzekonywujący:narozmiękłejścieżcedwa
świeże

odciskipotężnych,stalowychłap.

‒Przezpana,wstrętnymieszczuchu!‒wybuchnęłaJuana,walczączwycięskoz
wyraźnym

drżeniemgłosu.‒Takmisiędostrzałuślicznieustawił,atenspłoszyłgoruchemręki!
Nigdy

panutegoniedaruję.Alebyłładnyokaz,co?

‒Śliczny‒potwierdziłem.‒Tylkopozwolęsobiezauważyć,żezpanibardzo
lekkomyślna

istota.Nigdybymiprzezmyślnieprzeszło,żewtymlesie,takbliskoludzkichosiedli,
spotkam

pumę.

‒Pumę?Ha,ha,ha,ha!Zdaniempanatenkoteczektobyłatylkopuma?Nie,mój
znakomity

znawcozoologii.Puma,spotkanawtychstronach,mabarwęskórysrebrnoszarą;zowiąją
ztego

powodu„srebrnymlwem”.

‒Atendrapieżniktobyłpanizdaniem…?

‒Tobyłjaguar,mójpanie!…

‒Jaguar?!

‒Jaguariwdodatkudorodnyokaztejkrwiożerczejrodziny.Pochlebiamsobie,żejestto
ten

samosobnik,któregośladyspotkałamjużdwukrotnie.Zarazodmierzędługośćodcisków.

‒Nie,niepowątpiewałem.‒Jaguarjest,coprawda,bardzozuchwały,aleiroztropny.

background image

Jeśli

chciałzapolowaćnanas,niebyłby..

Umilkłem,tużbowiemprzednamizachrzęściłykrzakipowtórniei,zanimJuanazdołała
się

zmierzyćdostrzału,przemknęłanamprzednosemtrójkaprzepięknychzwierząt:jeleńi
dwie

łanie.Dążyływtęsamąstronę,coichkrwiożerczypogromca,izapadływgęstwinęleśną,
a

tętentichbiegurozbrzmiewałprzezdłuższąchwilę.

PięknaJuanabyłatakzdumiona,żezapomniałatymrazemzepchnąćnamniewinęza
swoje

ponowneniepowodzeniemyśliwskie.

‒Carramba!‒mruknęławkońcu.‒Dużojużrzeczywidziałam,ale,żebyjelenieścigały

jaguara,towidzęporazpierwszy.No,no…Rozbitysamolotnapolanie,śladytajemniczej

tragediiikrwawegoporachunkumiędzylotnikami,śmierćpilota,którego

przeraziłmójwidok,wreszciejaguar,potulnyjakbaranizmykającyprzedpościgiem
jeleni…czy

toniedosyćnajedendzień?

‒Widocznieniedosyć,boproszęspojrzećpozasiebie,o,tam…

Juanaprzetarłazdziwioneoczy.

Kołozakrętu,któryminęliśmydopieroco,przesuwałasięwpoprzekporosłejmchem
ścieżki

szeroka,czarniawawstęga.

‒Toprzecieższczury!‒krzyknęłai,niewielemyśląc,wystrzeliłanaoślepwstronężywej

strugizwierzątek,przebiegającychwpośpiechuodkrytąprzestrzeń.Detonacjawystrzału

wywołałapewnezamieszaniewzwartychszeregacharmiiszkodników,lecznakrótko.

Szarociemnamasapokryłaszybkozielonąlukę,setkibardziejniecierpliwychstworzeń
skakały

pociałachpowolniejszychtowarzyszy,ijedynywswoimrodzajubiegnaprzełajtrwałw
dalszym

ciągu,roznoszącpolesieszelest,podobnydoszelestukroplidżdżu,bijącycholiście.

Pięćminutpóźniejnatknęliśmysięnamniejszykorpusmyszy,wędrującychrównieżna

południe.

‒Wujsięucieszy‒twierdziłamojatowarzyszka.Niemapanpojęcia,ileszkodynarobiły

mutemałedrabywbawełnie.Toprawdziwaplagaplantatorów.

background image

Dotarłszydorozbitegosamolotu,ujrzeliśmynaśrodkupolanytrzymałeczarne
niedźwiedzie.

Pędziłymniejwięcejwkierunkuaeroplanu,nicsobienierobiącznaszejobecności.

‒No,tymrazemjużniebędęczekała,ażznikną.

Poprosiłemją,byniestrzelała.

‒Ciekawe,dlaczego?

‒żachnęłasię,oburzonamojąinterwencjąnarzeczbiednychmisiów.

‒Czypanijeszczenierozumie,cooznaczatamasowawędrówkawszystkichzwierząt?

‒Pożarlasu?…Wykluczone.Poczułabymdym.

‒Niepożar,MissJuana,leczpowódź.

‒Powódźtutajdotrzećniemoże‒powtórzyłanieodrodnasiostrzenicaAllanaBarkera.‒

Niechpaniniebędziedziecinną.Wolnopanibyłobagatelizowaćsobienaszeostrzeżenia,

aleteraz,gdyucieczkamieszkańcówpuszczy,którychinstynktsamozachowawczy
wypędzaz

tychokolic,dowodzi,żeniebezpieczeństwojestbliskie,niewolnonamtracićaniminuty.

‒Właśnie,żeniebędęuciekała.Oto,jakiskutektego,żemniepanzagadał.Niemogę

strzelać

‒wołała.

Jakożwczasienaszejkrótkiejrozmowyuciekająceniedźwiedziedopadłykrzaków,
rosnących

przedścianąlasuiznikłynamzpolawidzenia.

Juanaobraziłasięnienażarty.Przewiesiwszystrzelbęprzezplecy,ruszyłaostrymkłusem
w

stronęodległejjeszczefarmy,oświadczywszymikategorycznie,żewracadowuja,aja
mogę

sobiejechać,dokądmisiępodoba,byleniezanią.

‒Wobectegomuszębyćnieposłuszny‒odparłemipojadętużzapanią.Muszęponieść

konsekwencjedanegopanuBarkerowiprzyrzeczenia,żeodszukampaniąibędęsięnią

opiekował.

Zamiastodpowiedzipodcięłakonia.

Wmilczeniupędziliśmypoprzezpuszczę,wktórejpanowałruchniezwykły.Cochwila

spotykaliśmyspóźnionychzbiegów,wśródktórychniebrakłowiewiórekanipapug,
spieszących

równieżnapołudnie,leczinnądrogą,bozgałęzinagałąź,zjednegoszczytudrzewana

background image

drugi.

Razjeszczeprzebiegłnamścieżkęmałyniedźwiadek,opuszczonysnadźprzezmatkęlub
też

śpiochzatwardziały,któregoniezdołałyobudzićdośćgłośneechaogólnejwyprowadzkiz

zagrożonychokolic.Juanajużniesięgałapostrzelbę,zrażonatylokrotnym
niepowodzeniemw

owympamiętnymdniu.Możezresztąwkońcuuwierzyławmożliwośćniebezpieczeństwa

powodziipragnęłaodrobićstraconyczas.Utwierdziłamniewtymprzekonaniujej
odpowiedź,

jakąrzuciła,kiedyspytałem,dlaczegozboczyłazeznanejmileśnejdrożynywzarośniętą
lianami

ścieżkę,wiodącąprostonapółnoc:

‒Tędywydostaniemysięprędzejnaotwartąprzestrzeń.Razwreszciezobaczę,cosiętam

dzieje.

Takwięc,kiedywszystko,cożyło,umykałowpopłochuwpołudniowymkierunku,my
dwoje

śpieszyliśmywprzeciwnąstronę,wsamąpaszczęniewidzialnegonarazie
niebezpieczeństwa.

background image

IX

‒No,paniestrachajło,gdziepańskapowódź?‒zagadnęłaJuana,gdywydostaliśmysięz

lasunaodkrytąprzestrzeńiujrzeliśmydolinęwtakimsamymstanie,wjakimbyła
przedtem,to

jestpokrytąniesymetrycznierozrzuconymiplamamistawków,kałuż,strumyków,lecz
bynajmniej

niezatopioną.

‒Jednakżeszóstaminęłajużdawno,azatemtamy„CzerwonejRzeki”jużwyleciaływ

powietrze.Całeszczęście,żewodatujeszczeniedotarła.

‒Inigdyniedotrze,zapewniampanaporazchybasetny.Zakilkaminutbędziemy

przejeżdżalikołomejwieży.Stamtądmożnaogarnąćwzrokiemcałąokolicę.Zrozumie
pan

wówczas,dlaczegoKinsleyniemożebyćzagrożonepowodziąwżadnymwypadku.

WieżąnazwałaJuanapagórek,któryraczejzasługiwałnamianokopca,bowysokośćjego

ponadpoziomdolinynieprzekraczaładziesięciumetrów.Byłzatobardzostromy,
pokrytyna

wszystkichstokachpłaszczemgęstychkrzaków,anasamymszczycierosłopotężne,
rozłożyste

drzewo,jaksięzachwilęprzekonałem,dąbsędziwy,również,jakjegobraciawpuszczy,

ozdobionysiwymibrodamizwisającegomchu.Dąbtenwystrzelałzwierzchołka
stożkowatego

wzniesienia,przypominajączdalekakierzekszparagu,którytakżewyrastazpodobnego,
aczw

miniaturze,kopczyka.

Uwiązawszykoniedojakiegośsolidniejwyglądającegokrzaka,zaczęliśmysięwspinaćw

górępospadzistymstoku.Spłoszyliśmyprzytejsposobnościkilkanaściewężyorazich

prześladowcę,

różowegoflaminga,którywmyśliwskimzapalezapuściłsięażtutajizmykałteraz
pośpiesznie

namoczary.

‒Ładnywidok,co?

Skinąłemgłowąpotakująco,wgramoliłemsięnabardzoniskikonardębuipatrzałemw
dal.

Pozamną,wodległościmożedwustukroków,wznosiłasięciemnaścianapuszczy,którą

background image

opuściliśmyzaledwieprzedkwadransem.WzachodnimkierunkuleżałafarmaAllana
Barkera;

białeiciemnekostkibudynkówwidaćbyłojaknadłoni,awpewnymmomencie
dostrzegłem

nawetczarnypunkcik,sunącyodnajdłuższegobarakuwstronędomumieszkalnego;w

przyzwoitymodstępiemaszerowałdrugipunkt.Juana,któraspojrzałatakżewkierunku
farmy,

zawołałaodrazu.

‒WujaszekuspokoiłNegrówiwraca.Tenztyłu,tonapewnoDavy;nieśpieszysię,bo
wie,

żeczekagoporządnekazanie.

Niechcącsięnarazićnajejkpiny,dopieronasamymkońcuzerknąłemwtęstronę,w
którą

chciałemspojrzećprzedewszystkim,tojestnapółnoc.Odetchnąłemzulgą,widząc,iżnic
się

tamniezmieniło.Nadbajorkamiprzelatywaływmisternychzygzakachdługodziobe
bekasy,

powyżejciągnęłykluczedzikichkaczek,apomokradłachbrodziłyczaple.Aniśladu

spodziewanegozalewu.MożewięcBarkermiałrację,możepuszczonewody„Czerwonej
Rzeki”

odpłynęłygdzieindziejlubrozlałysięirozproszyływinnychstronachwielkiejniziny,
może

powódźturzeczywiścieniedotrze.

Juananapomknęłacoś,żezrozumiem,czemusiętoniestanie,gdywejdęnaszczytjej

„wieży”.Przypomniałemjejtesłowa.

‒Czywidzipantakądługąkresę,biegnącąodzachodunawschód?Nie,nietakdaleko.

Proszęspojrzećtam,gdzietekrzaki.

‒Aha,tu,widzę.Cóżtozanasyp?

‒Tojestwałochronny,któryzbudowałmójdziadek,ojciecwujaAllanaimojejmatki.
Było

towczasiewielkiejpowodziwroku1876czyósmym,kiedyfaleRedRiverrzeczywiście
dotarły

doKinsleyiwyrządziłybardzoznaczneszkody.Dziadeksięzawziąłwówczas,najął
kilkuset

bezrobotnych,kazałusypaćwałna

trzymetrywysoki,obsadziłgokrzakamidlanadaniamuspoistościiodtegoczasu

background image

Kinsleywraz

zeswymiplantacjamigwiżdżenapowódź.Jakodzieckobyłamtutajrazwczasiewylewu;

spacerowaliśmyzwujaszkiemposzczyciewału,patrzącnabezsilnąwściekłośćżywiołu,
który

musiałskapitulowaćunaszychstópiwzdłużnasyputoczyłspienionenurtynawschód,w

kierunkuMissisipi.Terazrozumiepannareszcie,dlaczegoaniwuj,anija,niezamierzamy

opuścićKinsley.

‒Uwaga

‒krzyknąłem

‒wążpełzatużzapanią.Proszęgonienadeptać.

‒Iiii,nielękamsiętegopoczciwca.Aotodrugi,trzeci,widzipan?

Zeskoczyłemzkonaruidlazabawyzaczęliśmyzpomocąszpicrutyiuciętejwitki
wypędzać

trwożliwegady,odktórychroiłosiępodkażdymkrzakiem.

‒Dziwne;tylerazytubyłaminigdyniespotkałamanijednegowęża.Jakażulicha

przyczynatejmasowejinwazji?

‒Jaka?Tasama,któraskłoniłajeleniadoucieczkiwpięknejharmoniizjaguarem,

niedźwiedziami,szczuramiitakdalej,poprostuinstynktsamozachowawczy,przeczucie

wielkiegoniebezpieczeństwa.

Juanaskrzywiłasięnaznakzniecierpliwienia.

‒Powracapandostarejpiosenki.Mówiłamjuż…

Posłyszeliśmyszalonytętentkonigdzieśbardzoblisko.Rozchyliwszydwarosłekrzewy,

spostrzegłemkuniemiłemurozczarowaniu,żetonaszewierzchowceurządzałysobie
harce,

wyrwawszyzkorzeniamikrzak,którytaksolidnienaokowyglądał.Przestraszone
szelestem

taszczonegokrzaka,rwały,jakszalone,wkierunkufarmy.

‒Ładnaperspektywa,mruknąłem.

‒Będziemymusieliwracaćnapiechotę.Dobrze,choć,że

niedaleko.

Przezchwilęspoglądałemzaoddalającymisiękońmi,leczwnetcoinnegozajęłomoją
uwagę.

Podmuchpółnocnegowiatru

przyniósłzsobąechoznajomegodobrzeodgłosumotoruspalinowego.Hen,woddali,

background image

poza

chmaramipłynącegownasząstronęptactwa,wykwitłnaszaroniebieskimtleniebanie

poruszającyskrzydłamiowad,któryszybkorósłwoczach,stałsięwielki,jakkoliber,jak
wróbel,

gołąbidużamewa.Byłtohydroplan.PrzepłynąłnadbudynkamifarmywKinsleybardzo
nisko,

rzucająckilkagarściostrzegawczychulotek.Naszewierzchowce,którejużdobiegłydo

ogrodzeniafarmy,przestraszyłysięwidokuwarczącejwścieklemaszynyipomknęły
cwałemw

stronępuszczy,tąsamądrogą,którąszliśmyzJasperemwtowarzystwieAllanaBarkera.

Obserwujączzaciekawieniemewolucjesamolotu,którywciążjeszczeszybowałponad

Kinsleyiktóregopilotdawałkomuśrozpaczliweznaki,niezwróciliśmyuwaginadziwny
szum,

idącyodpółnocy.Dopiero,kiedyhydroplanodpłynąłnazachód,kiedyścichłotrajkotanie
jego

motoru,posłyszeliśmyobojeówniezwykłyszum,podobnydoodgłosunadciągającej
burzy.

‒Boże!…Coto?…Tam,tam…widzipan?…

SpojrzałemwewskazanymprzezJuanękierunkuiniemogłemsiępowstrzymaćod
wydania

głośnegookrzyku.

Naskrajuwidnokręguwstroniepółnocnejporuszałasię,jakokiemsięgnąć,olbrzymia

żółtawamasa.Wydałomisięwpierwszejchwili,żepatrzęnapotwornetrzęsienieskorupy

ziemskiej.Niesamowitefalowaniepłaskiejrówninyobejmowałocorazwiększe
przestrzenie,

zbliżałosiędonaszzatrważającąszybkością,wysuwającraztu,raźtam,długie,ruchliwe
jęzory,

co,nibyprzedniestraże,przebiegałyioczyszczałyterenprzednadejściemgigantycznej
zaborczej

armii.Owejęzykiprzebijałyzłatwościąwiększekępykrzaków,czyniłyszerokiewyrwy
w

polachtrzcinycukrowej,czybawełny,zajmowaływnagłychwypadachwszelkie
zagłębienia

nizinnegoterenu,opasywałynapotkanewzniesienia,kopce,pagórkiipierzchaływ
potyczcez

silniejszymidrzewami,pozostawiająctesłabetwierdzegłównemukorpusowi,który
ciągnąłw

background image

tylenieprzerwanąławąiścierałnaprochwszelkiezaporyz

równąłatwością,zjakąciężkidrogowywalecmiażdżykruchyszuterwapienny.
Zwycięski

pochódzalewuwyglądałztejodległości,jakłupieskawyprawajakiejśfantastycznej,
potwornie

wielkiejośmiornicylądowej,przyczymowejęzykiodgrywałyrolęmorderczychmacek
polipów.

Juanaocknęłasięniebawemzpierwszegowrażenia.

‒TaksobiezawszewyobrażałamnajazdMongołównaEuropę‒rzekławzadumiei,

przechodzącnatychmiastwswójbeztroski,lekkowzgardliwysposóbwyrażaniasięo
wszystkim,

dodałazuśmiechem:‒No,aletaimponującaofensywapowodzizałamiesięsromotnieu
stóp

naszegowału.

Zobaczypanzachwilę.

Słowamejtowarzyszkiniewyglądałypoczątkowonaczczeprzechwałki.Niebawemdwa

potężnejęzykiwodydotarłydonasypu,aodbiwszysię,zaczęłyodpływaćwzdłużjego
północnej

ścianywkierunkuwschodnim,wktórymterenobniżasięłagodnie,leczstale,ażdo
odległego

korytakrólowejrzek,Missisipi.Alesytuacjazmieniłasięzasadniczokwadranspóźniej,
kiedy

wodawypełniłaszczelniecałąprzestrzeńodnajdalszychgraniczasięgunaszychspojrzeń
w

kierunkupółnocnymażdowału,kiedyzwierciadłotegoolbrzymiegojeziora,upstrzone

różnobarwnymiplamamiuniesionychpowodziąchatidomów,drzew,płotów,krzaków,
nie

przestałosiępodnosićipowoli,lecznieubłaganie,zbliżałosiędopoziomuszczytów
ochronnego

wału.

‒Jeśliprzybórwodynieustaniewciągutrzechdopięciuminut,toKinsley..

‒Głupstwo!

‒przerwałamiopryskliwie.

‒Głupstwo,panipowiada?Owszem,popełniliśmytakiegłupstwo,pozostająctutaj,
zamiast

uciekać,cokońwyskoczy,napołudnie.Jeśliwałniewytrzymanaciskulubjeśliwodago

background image

wierzchemprzekroczy..

Znowuniepozwoliłamidokończyćzdania.

‒Boisiępan?‒przerwałazbajeczniewzgardliwąminką.

‒Proszęnieprzeczyć.Towidać,

żepansięobawiaiprzeklinamnie

wduchu.Otóż,żebypanaprzekonać,żenasypitymrazemsprostazadaniu,żeniegrozi
nam

żadneniebezpieczeństwo,żewkońcupańskacennapowłokacielesnaniebędzienarażona
na

nadprogramowąkąpiel(proszęminieprzerywać,kiedymówię!),japójdęteraztam,
usiądęsobie

naszczycienaszegowałuipozostanęnanim,dopókimisiętakbędziepodobało.

Niełatwymbyłozadaniemprzekonaćnarwanądziewczynę,żeto,cozamierza,jest

bezsensownymszaleństwem,któremibynajmniejniezaimponuje,aprzeciwnie,wystawi
jejjak

najgorszeświadectwo,żedalejz„wieży”widokjestbezporównanialepszynacałą
okolicę,iże

wkońcunogizamoczyizabłociwyżejkostek,idącprzezrozmokłąziemię.Już
zdecydowałasię

pozostać,kiedywmimowolnymprzelotnymspojrzeniudojrzaładwaciemnepunkty,
zdążające

powoliodogrodzeniafarmywstronęnasypu.

‒Oho,wujaszeknieusiedziałwdomu.Wobectegojaniechcębyćgorsza!‒zawołałai

odburknęłacośszorstko,kiedyjąchciałemzatrzymaćniemalprzemocą.Zsuwającsię

pośpieszniepozarośniętymstokukopca,zaczepiłasięrękawemociernistągałąźjakiegoś
krzewu

istraciładobrąminutęczasu,zanimudałojejsięwyplątaćzkolącyhwięzów.Namruczała
sięteż

odpowiednioinasykałazezniecierpliwienia,nieprzeczuwając,żetajednaminutaocali
jejżycie.

TymczasemAllanBarkeriDavy(mieliśmybowiemwszystkiedanepotemu,żetoonisą

właśnie)przebylitrzeciączęśćprzestrzeni,dzielącejichodnasypu,aktóratoprzestrzeń
była

przyfarmieznaczniemniejsza,niżnaprzeciwnaszej„wieży”.

Niespuszczajączokapostępówpowodzi,zauważyłemwpewnymmomencie,żekałuża,

przytykającadopołudniowejścianywałumniejwięcejnaprzeciwfarmy,zaczynasię

background image

rozszerzaćz

wielkąszybkością.Wytężającwzrokwtymkierunku,dostrzegłemchwilępóźniejmaleńki

strumyczek,spływającypostokunasypu.Stałosięwięcto,coprzewidywałem,awco
uparta

dziewczynaniechciałauwierzyć.

‒Stać,naBoga!

‒krzyknąłemzewszystkichsiłi,złożywszy

dłoniewtrąbkęprzyustach,powtórzyłemkilkakrotnie:‒Stać!Wałrunieladachwila!…

Uciekajcie!…Ucieeekaaajcie!

Tamcidwajnieusłyszelioczywiściemegoostrzeżenia,aJuana,któraoddaliłasięjużod

kopcanastokroków,przystanęławprawdzieiobejrzałasięwmojąstronę,lecznie
kwapiłasię

wcaledopowrotu.

WówczaszsunąłemsiębłyskawiczniezpagórkaipopędziłemcosiływnogachzaJuana.

Dopadłemjąwchwili,kiedyzamierzałaruszyćwdalsządrogękuskazanejnazagładę
grobli.

Chwyciłemjejrękęibezceremoniipociągnąłemjąwstronęnaszegokopca.

‒Czyśpanoszalał?

‒żachnęłasię,stawiajączaciętyopór.

‒Ktoznasdwojgaoszalał,tosięwnetokaże‒odburknąłem,zadyszanyodszybkiego

biegu.

Chciałajeszczecośodrzec,alesłowazamarłyjejnaustach.Ujrzałanareszciezłowrogi

strumyczek,którystałsięjuższerokąkaskadąiżłobiłsobiepokaźnąwyrwę,osłabiająci
tak

wątłązaporęolbrzymichmaswody.

Dobiegliśmywłaśniedopodnóżakopca,kiedynastąpiłakatastrofa.

Kaskadazmyłaszczytwałunaprzestrzenikilkumetrów,zamieniłasięwoczachnarwący

potok,narzekę,którejszerokośćrosłazkażdąsekundąokilkanaście,kilkadziesiąt
kroków.

Potwornywarkoczżółtejwodywiłsiękonwulsyjnie,rycząc,hucząc,szumiączłowrogo,
ukazując

naszymodzgrozyrozszerzonymoczomjakieśbelki,deski,drzewa,którełamałz
trzaskiem,

miażdżył,mełłwswoimstraszliwymmłynie.Całeolbrzymiejeziororunęłozpiekielną
wrzawą

background image

wdepresję,jakąbyłacałaprzestrzeńpotejstroniewału,położonaokilkametrówniżej,
niż

zwierciadłoniezmierzonegozbiornikawody.

‒Boże!…Oniniezdążą!

‒krzyknęłaJuana,załamującdłoniezrozpaczy.

RzeczywiścieAllanBarkeriDavymieliminimalneszanse

ocalenialubraczejniemieliżadnych.Znaszegopunktuobserwacyjnegowidzieliśmy
doskonale,

jakodległośćpomiędzyuciekającymidwomapunkcikamiaszczytemścigającegoich
jeziora

wodykurczysięimalejezkażdymułamkiemsekundy,gdyżodchwiliprzerwaniawału
wszystko

liczyłosięconajwyżejnasekundy,ztakoszałamiającąszybkościąnastępowałyposobie

wypadki.

‒Niechsiępaniuspokoi…Możedobiegnądofarmyischroniąsięnajakiśdachlub
drzewo

‒rzekłem,niewierzącwduchuanitrochęwmożliwośćtakiegohappyendu.

Ledwiedomówiłemostatniesłowa,pędząca,jakwicher,strugawodydosięgła
uciekających,

obaliłaichmomentalnieiponiosłazsobą.

‒JezusMarja,JezusMarja,JezusMarja…‒powtarzałaJuana,patrzącbłędnym
wzrokiem

nastrasznykoniecdwóchnierozważnychiupartychludzi.

‒Możesięocalą.Pływaćzapewneumieją

‒pocieszałemjąznowu..

Awtejsamejchwilioszalałypotokpalnąłwogrodzeniefarmyztakąsiłą,żedrewniane
słupy,

poprzecznebelkiisztachetywystrzeliływgóręwyżej,niżkaskadyrozpryśniętejskutkiem

zderzeniawody.Przemknęłomiprzezmyślodrazu,żejeśliAllanBarkeritamtendrugi
nie

utonęlijeszcze,toterazmusielizginąć,aciałaichsątylkobezkształtnymikawałkami
mięsabez

jednejniezmiażdżonejkości.

Epizodzpłotemfarmybyłtylkoskromnympreludiumwobectego,conastąpiłopotem.

WezbranarzekarunęłanabudynkifarmyKinsley.Podłużnybarakdrewniany,służącyna

background image

mieszkaniedlaczarnychrobotnikówrolnych,wywróciłsięizacząłtoczyć,nibykamień,
na

wyścigizespichrzem,magazynami,stodołami,stajniami,którespotkałtakisamlos,a
wszystkie

teszopy,dachy,odłamaneściany,wrota,pale,deski,kawałkipłotu,wozy,sprzęty,drzewa

wyrwanezkorzeniami,odegraływnetrolętaranówprzygeneralnymatakunadom
mieszkalny,

gdziedzisiejszegopopołudniajedliśmylunch,

usiłującbezskutecznieprzekonaćupartegogospodarza,żeniebezpieczeństwanienależy
sobie

lekceważyć.Murowanybudynek,dośćgłębokimizapewnefundamentamizziemią
związany,nie

pozwoliłsięzmieśćtakłatwopowodzi,lecz,naciśniętypotężnie,zbombardowany
uderzeniami

ciężkichtaranów,podmywanyzewszystkichstron,zacząłsiękruszyć,obsuwaćna
narożnikachi

rozpadaćnaczęści,którejużłatwoulegałyostatecznemupogromowi.

ChwyciłemzarękęoniemiałązezgrozyiodrętwieniaJuanę.Jedenzniszczycielskich
jęzorów

pędziłspienionymstrumieniemwnasząstronę.Należałosięschronićjaknajprędzejna
szczyt

kopca,abyniepodzielićsmutnegolosuAllanaBarkeraijegotowarzysza.Wmilczeniu

przedzieraliśmysiępoprzezgęstwękrzewów,porastającychstokinaszegopagórka,
rzucając

chwilamizasiebieniespokojnespojrzenia.

Kiedystanęliśmynaszczycie,farmaKinsleyprzeżywałaostatniakttragedii;zdomu

mieszkalnegopozostałojeszczeskrzydłopołudniowe,narażonenaatakizbuntowanego
żywiołu.

Wnaszychoczachrunęłydwakominy,załamującswymciężaremdachiprzyśpieszając
moment

nieuchronnegokońca.

Naglekopieczadrżałwposadach,awysokisłupwodyprzysłoniłwidoknazatopioną
farmęi

runął,jakdługi,przemaczającnasdonitki.Gdyotrząsnęliśmysiępotejnieoczekiwanej
kąpieli,

naszkopiecbyłjużtylkomaleńkąwysepkąwśródszalejącegomorzawezbranych
odmętów.Bo

background image

wściekłyatakprzedniejstrażyzalewurozerwałmurkrzaków,którespajałysypkąziemię,i
urwał

częśćpagórka,przesądzającponiekądjegolosprzezzrobienietegowyłomu.Całąnaszą
nadzieją

pozostałdąb,któregopotężnekorzeniepowinnybyłyutrzymaćwkarbachchoćbytylko
sam

trzonkopca.

Przeliczyłemsięteż,sądząc,żepuszczaodciągnieconajmniejpołowępotwornychmas
wody.

Powódźwtargnęładolasu,musiałajużprzeztenczasdotrzećdopolanyrozbitego
samolotu,lecz

zwierciadłoniezmierzonegojezioranieopadłoaniopólmetra.

Tak,jakprzedtem,sięgałodostópkrzaków,porastającychszczytyochronnegowalu,który
tak

fatalniezawiódłoczekiwaniaAllanaBarkeraijegopięknejsiostrzenicy.

Oilejednakzbitaścianapuszczyokazałasiębezsilnąwobecinwazjiwody,otylenie

przepuściłażadnychprzedmiotów,uniesionychpowodzią,iniebawempomiędzylasema
naszą

wysepkąutworzyłasiępotężnarzeka,unoszącasweprzeliczneofiary,wśródktórychnaj

żałośniejszywidokprzedstawiałytrupykoni,krów,owiecipsów,należącychzapewnedo

Barkeralubdoinnychfarmerów.Ciałludzkichniedostrzegłemanirazu,dopiero,kiedy

odpłynęłydrewnianebudynkifarmyKinsley,azanimipłoty,wozy,meble,sprzęty,deskii
całe

połacietrzcincukrowych,ryżu,bawełnyizbóżwszelakich,kiedynurtyprzeczyściłysię
nieco,

ujrzałemrzecz,którejnigdychybawżyciuniezapomnę.

Ototużwpobliżukopcasunęłapowolibelkapotężnychrozmiarów,trochębardziej
zanurzona

przednimkońcemzpowoduciężaru,jakisiędoniejprzyczepiłwtymmiejscu.Ciężaru
tegonie

możnabyłodojrzeć,gdyżznajdowałsiępodbelkąipodpowierzchniążółtej,
nieprzezroczystej

wody,alemożnasiębyłobeztrududomyślić,żejestnimmartweciałojakiegoś
człowieka.Bood

ciemnegotładrzewaodbijaławyraziściesinabieldłoni,splecionychkurczowo
zaciśniętymi

palcami,taksilnie,żenawetśmierćniezdołałaichrozpleść,itrupiasinośćbosychstóp,

background image

które

równieżbelkęobjęły,zaczepiłysięjednaodrugąipozostaływtejpozycji.Dopełnienie
tego

niesamowitegoobrazkastanowiłodrzewkopomarańczowe,przylepionedodrugiego
końcabelki

irozpościerająceswegałęzieponadstopamitopielca.

Juana,przejętagrozą,przytuliłasiędomniebezwiednie.Równiebezwiednieobjąłemjej
kibić

i,złączenitymmimowolnymuściskiem,spoglądaliśmydługowmilczeniunaniezwykły

karawan,oddalającysiępowolinawschód,wstronęgroźnejMissisipi,wkierunku
wielkiego

cmentarzyskalicznychofiarpowodzi.

Asłońcezachodziłowłaśnie,muskającpożegnalnympocałunkiemszkarłatnychblasków

zatopionądolinę.

Słońce…Czyujrzymyjejutro?‒wyszeptałaJuana,patrzącztrwogąnapołudniowy
stok

kopca,kurczącysiępowoli,leczstale.

Niepocieszałemjejtymrazem.Ogarnąłmniezabobonnylęk,żewszelkieoptymistyczne

uwagibędąwyzwaniem,rzuconymzawistnymlosom,któreprzecieżnatotylkoczekają,
aby

zwieśćczłowiekaizburzyćażdofundamentówgmachjegonadziei.

Nieodpowiedziałemwięcnapytaniemejtowarzyszkiiwmilczeniutrwaliśmydalej,aż
do

nastanianocy.

background image

X

Byłatojednaznajgorszychnocywmoimżyciu.

Obawiającsięnagłegousunięciapodmywanegoustawiczniepagórka,umieściliśmysię
oboje

nanajniższymkonarzedębuisiedzieliśmynanimokrakiem,twarzamizwrócenido
siebie,Juana

bliżejpniaiplecamiopartaoniego,janaprzeciwniej,leczjużbezżadnegooparcia.Wtej

niewygodnejpozycjiścierpłynamczłonkiniebawem,ciałozaśbyłoobolałe,zbite,jak
gdybypo

jakiejśchłoście;zziębliśmyteżstraszniewprzemoczonychubraniach.Widziałem
kilkakrotnie,

jakJuanęwstrząsałydreszcze,natomiastmnienawiedziłstaryznajomy,nieodstępny
towarzyszz

czasówwielkiejwojny,imćpanreumatyzmstawowy,izacząłmisiędawaćweznakitak
samo

dosadnie,jakwówczas,wrozmokłychrowachstrzeleckich.

‒Żebychoćkawałeczeksuchegochleba

‒westchnęłamojatowarzyszkaniedoli.

Imniesięjeśćchciało,leczstokroćbardziejodczuwałemgłódinny..Otonoczapadłai
minęła

jużgodziną,wktórejcodziennieoddniatragicznegozgonumejnarzeczonejpaliłem
opium,by

wywołaćobrazjejnajdroższejtwarzyczki.

Tęsknotazasłodkątruciznąbyłachwilamitakpotężna,żedostawałemzawrotugłowyi

zdawałomisię,żemuszęspaśćzdrzewa,żelepszaśmierć,niżmęczącezapasyzatakami
nałogu,

którysięstałmojądrugąnaturą.

‒Copanujest?‒spytałaJuana,zauważywszysnadźwielkązmianę,jakazaszławmoim

zachowaniusię.

Rzuciłempierwsząlepsząkłamliwąodpowiedź.

‒Nie,nie‒zaprzeczyła.Jawiem,copanujest.Panmniewduchuprzeklina.Proszęmnie

nieoszczędzać.Mójbezsensownyupórzgubiłpana.Imożenietylkopana…Jasper
podzieliłz

pewnościąloswujaAllana,naszkoniecladachwilanastąpi,awszystkoprzezemnie…

background image

przeze

mnie!

Wpadławstanbezmiernegoprzygnębieniaiłzawymgłosempowtarzaławkółko,że
zginie,

obarczonawyrzutamisumienia,iżswąlekkomyślnościązgubiłamnieiJaspera.

Widząc,żeniedowierzamoimzapewnieniom,wyznałemcałąprawdę.Powiedziałem,że

dręczymnietęsknotazaopium,askorojużdoszłodotegowyznania,niemogłemjejnie

opowiedzieć,jakabyłagenezapotężnego,choćbardzoświeżegoprzyzwyczajenia.Padło
więc

nazwisko:Nardewitz…OpowiedziałempokrótcehistoriępoznaniaLottyvonNardewitz,
dzieje

naszejmiłości,niezwykłewypadkipodróżyprzezWłochy,Egipt,IndieiBorneo,ażdo
Chin

włącznie,ażdoprzesmutnegokońcawSzanghaju,wczasiewalkotomiastopomiędzy
armią

północnąazwycięskimiwojskamigenerałaCzangKaj-Szeka…

Opowiadanieirozpamiętywaniezarazemtychwypadkówprzyniosłomidużąulgę,

odwracającnagodzinęuwagęodprzejmowaniasięgroząobecnejsytuacji.

Juanasłuchałazwielkąuwagąiwzdychałaniekiedywspółczująco,akiedydoszedłemw

opowiadaniudopamiętnegodniaśmierciLotty,uścisnęłamidłoniezserdecznym
wylaniemi

długiczasnieuwolniłaichztegoprzyjacielskiegouścisku…Nieprzerwałamiani
słowem,aż

gdynapomknąłem,żeprzybywszydoStanówwrazzMrs.Hedge,skorzystałemzjej
uprzejmego

zaproszeniaimieszkamwjejpałacuwHedgeville,bąknęłapółgłosem:

‒CzyjestpansekretarzemprywatnymMrs.Hedge?

‒Sekretarzem?‒powtórzyłem,wybuchającśmiechem.‒Lichybyłbyzemnieteraz

sekretarz.Jestemrozbitkiemżyciowym;stałemsięskończonymniedołęgą,niezdolnymdo
walki

obyt,iodwykłemhaniebnieodpracy..

Dłuższąchwilęurągałemwtensposóbsobiesamemu,gdynagleolśniłamniemyśl,że

mówiąctak,stawiamwdziwnymświetlestosunekdoCecilyHedge.

‒Ach,rozumiem‒zacząłemzironią.‒Pytając,czyjestemsekretarzemtejdamy,miała

paninamyśliinneokreślenie…żejestemnajejutrzymaniu…

background image

‒Tegoniepowiedziałam!

‒zastrzegłasięenergicznie.

‒No,oczywiście,żeniewypadałotegopowiedzieć;niemniejjednaktaksobiepani

pomyślała.Mogępaniązapewnić,żetakniejest…Jeszczedotegostopnianieupadłem.
Jestem

tylkogościemMrs.Hedge,którastarasięuprzyjemnićmipobytwnudnymHedgeville;
dwa

miesiącetemuocaliłemjejżyciewSzanghajuipoczciwaCecilychcekoniecznieokazać
miw

jakikolwieksposóbswojąwdzięczność.

‒Alepozwalapanupalićopium.

‒Gdybypróbowałamnieodwieśćodtego,uciekłbym,tegosamegodnia.Reasumującto

wszystko,oświadczampani,żestosunekmójdoMrs.Hedgejestnawskrośprzyjacielskii
że

będęzjejgościnykorzystał,pókipsychicznienieprzyjdętrochędosiebie,comoże
potrwać

jeszczezmiesiąc.

‒A,tak

‒rzekłacichuteńko.

Odniosłemwrażenie,żewtychkrótkichdwóchsłowachzabrzmiałanutazadowoleniai
ulgi,a

utwierdziłmniewtymmniemaniupośpiech,zjakimJuanarzuciłanastępnezdanie,w
dość

luźnymzwiązkupozostającedopoprzednich.

‒Hedgeville,towłaściwienaszesąsiedztwo.Stądniebędziedalej,jakpięćmil.

‒Idlategozapewne‒dodałemzuśmiechem‒kazałymilosyprzebyćkilkadziesiątmilz

HedgevilledoAleksandrii,stamtąddo

Kinsley,awdodatkupowałęsaćsiękilkąmilpowertepachpuszczy,abymmógłpoznać

sympatycznąsąsiadkę.

‒Przykrominiewymownie,żenaszaznajomośćzostałazawartawtakich
okolicznościach.

Wstrząs,gwałtownechlupnięcieitrzaskzłamanychgałęzijakiegośkrzakaprzerwał

bezpowrotniemiłąpogawędkę,zakończonąwymianąkomplementów.

‒Boże!Drzewosięwali!

‒krzyknęłaJuana.Naszczęścieniebyłojeszczetakźle,niemniej

background image

jednakpołożenienaszepogorszyłosięznacznie.Mrówczapracawodypodmyłasilnie
kopiecod

południowejstronyiniemalpołowanaszejtwierdzyzsunęłasięzpluskiemwnurty.
Gdybynie

dąbikorzeniekrzaków,zktórychjedenzostałdosłownierozdarty,całypagórekbyłbyjuż
dawno

zniesiony,cozresztąmogłogospotkaćkażdejchwili;ostatnibowiemsukcesżywiołuściął
dużą

połaćpodstawy,usunąłpotejstroniezbawczązaporęzkrzewówiutworzyłsobie
znakomitą

bramęwypadowądladalszychataków.Wświetleksiężyca,którepoprzedarciusięprzez
koronę

liścinaszegodębunabrałozielonkawych,trupiosinychkolorów,majaczałanamustóp
czarna

czeluść,ocienionaurwistąścianą,mogącąrunąćladamoment.Zdawałemsobiesprawę,że
jeśli

runieipociągniezasobągłównytrzonkopca,todąbstracioparciezjednegoboku,i
nadejdzie

nieubłaganykoniec.

Odruchowoprzysunęliśmysiędosiebie,złączyliśmydłoniewuścisku,któryzawierał
nieme

przyrzeczenie,żerazemzginiemy,izrezygnacjączekaliśmynarozwójwypadków,a
widmo

śmiercikrążyłocałąnocnadnaszymigłowami,razwyżej,kiedyupływałydługieminuty
bez

żadnejzmiany,razniżej,gdyprądodrywałnowewarstwyziemiidąbdrżałniesamowicie
w

posadach.

Nastałdzieńpogodny,upalny.

Pierwszenaszespojrzeniapobiegływkierunkufarmy.Zbudynkówniepozostałoani
śladu;

jedynienajwiększedrzewa,rosnącewpobliżubarakuNegrów,wskazywałymiejsce,gdzie

jeszczewczorajwpołudniestałdommieszkalny,stajnie,szopyi

stodołydobrzezagospodarowanejfarmyKinsley.

Nadmilczącąpuszcząwznosiłysiękłębyparywodnej;nasyconewilgociądrzewa,
krzewy,

liścieimchyparowałygwałtowniepodgorącymtchnieniemzłotegosłońca.

background image

Juanapoświęciłakilkałezwujowiipięknejfarmie,potemzaś,abypokryćwzruszenie,

zaczęłamówićszorstko,stylemurwisowskim,którymisięwczorajtakspodobał.

‒Jestempiekielniegłodna…Carramba!Jeślinastuktonieznajdzieinienakarmiwciągu

godziny,topopłynęwpławdolasu.Tamsięchybacośznajdzie.Hallo,mościopiekunie…
Może

bypantakwysiliłmózgownicęnadznalezieniemjakiegowyjściaztejgłupiejsytuacji?
Spójrz

panwtamtąstronę.Niejesttoprzypadkiemłódka?

Odwróciłemgłowęszybko,leczrównieszybkominamizrzedła.

‒Niestety,MissJuana.Tosądrzwijakiegośbudynkulubkilkazbitychdesek.

‒Napewno?

‒Nanieszczęście,tak.Niechsiępaniprzysunietutaj,stądlepszywidok.

Usłuchałamejradyi,posuwającsięokrakiemposzerokimkonarze,dotarładomiejsca,
gdzie

urządziłemsobieprzedkwadransemnienajgorszypunktobserwacyjny.Potemusiadła
obok

mnie,alękającsię,żespadnie,wsunęłaswojąlewąrękępodmojepraweramię;złączeni
wten

sposób,rozpoczęliśmysystematycznyprzeglądcałejokolicy,którapozaczęścią,zajętą
przezlas,

stanowiłajednąolbrzymiąpustynięwodną.Częstoalarmowaliśmysięwzajemnie
okrzykami,

któreladakawałekdrzewawywoływał;niestety,wszystkietealarmyokazałysię
fałszywe,zbiły

nasztropu,zniechęciłyiskłoniłydowiększejostrożności.

‒Ależpanposmutniał‒rzekłaJuanawpewnejchwiligłosembardzomiękkim.‒Byłam

pewna,żespostrzegamczółno…o,proszęspojrzeć,jakiepodobnedoczółna…Terazjuż
anipary

zustniepuszczę,dopókinieujrzęludzi.

Zwodniczealarmynapełniłynastakimsceptycyzmemwmożliwośćnadejściapomocy,że,

kiedyokołopołudniarozległsiędobrzeznajomywarkotsilnika,niewierzyliśmyuszomi

wydaliśmyokrzykdopierowówczas,kiedyowadziekonturyszybującegownasząstronę

hydroplanustałysięzupełniewyraźne.

‒Boże,dziękiCi!‒zawołałaJuanaiwnieokiełzanymwybuchuszalonejradościmusnęła

ustamimójpoliczek.

background image

Ajabyłemrównieżdotegostopniaprzejętyiuradowanyzjawieniemsięnieoczekiwanego

sprzymierzeńca,żenieprzywiązywałemżadnejuwagidoodruchowegoczynumejuroczej

towarzyszki.

Obojganaspochłonęłacałkowiciemyśl,żezakilkaminutbędziemyocaleni,żetrzeba

zwrócićuwagęlotnikówwtęstronę,abynas,brońBoże,nieprzeoczyli.Ach,podobne

przypuszczenieaninamprzezmyślnieprzeszło.Jakżemożnaprzeoczyćtęjedyną
wysepkę

wśródbezmiaruwód,toolbrzymiedrzewo,królującenadcałąokolicą…

Samolotzbliżałsięszybko.

Help!Help!‒zawołaliśmyrównocześnie,osądziwszy,żeodległośćniejestzbytwielka.

Wgorączkowympodnieceniuzapomnieliśmyoboje,żełoskotmaszynymusinaszgłos

zagłuszyć,żelotnicynieusłysząnigdyrozpaczliwegowołania,dopókisilnikpracuje…

‒Zawraca!

‒jęknęłaJuana.

‒Powiewajchustką,niedołęgoskończony..

Zerwałemsiętaknagle,żeomalniezepchnąłemjejzkonarunastokpagórka,poktórym

byłabysięstoczyładowody.Widząc,iżtracirównowagę,objąłemjąbłyskawicznym
ruchem

wpółiprzytuliłemdosiebie.Iznowuniebyłotodlamnieżadnąpodnietązmysłową,choć
przy

głębokimoplociejejkibicipalcemojenacisnęłymimowolniekrągłąpierśdziewczęcą,a
usta

dotknęłypachnącejskórywprzelotnymzderzeniumoichwargzjejśniadąszyją;bowiem
całą

uwagępochłonęłachęćzwróceniauwagilotnikównanaszniepewnyazyl.

Juanajęłasięposuwaćwstronępniadrzewa,podczasgdyja,stojącnakonarzei
trzymającsię

jednąrękąjakiejśwyższejgałęzi,drugą,„uzbrojoną”wbiałąchusteczkędonosa,
wymachiwałem

zarównozawzięcie,jakbezskutecznie.

Hydroplanzatoczyłłukipłynąłrównolegledoliniiścianylasu,oddalającsięodnasz
każdą

sekundą.

‒Ostrożnie!‒zawołałempodadresemmejtowarzyszki,którazeskakiwaławłaśniez

drzewa.Ocalałyszczytpagórkaliczyłwprawdziejeszczekilkanaściemetrów

background image

kwadratowych

powierzchni,lecztylkopółnocnaiwschodniakrawędź,ogrodzonałukiemkrzakówi
podparta

fundamentaminienaruszonychstoków,byłapewna.Natomiastdwiepozostałe
krawędzie…

‒Jezus!

RozpaczliwyokrzykJuanywyprzedziłmojąmyśl,potwierdziłniedopowiedzianeobawy.

Odwróciwszyszybkogłowę,ujrzałemwprzelotnymspojrzeniuznikającąpozastromą

krawędziąsylwetkędziewczynyiusłyszałemgłośnyplusk.Podmytaczęśćszczytunie
utrzymała

ciężaruludzkiegociałaiosunęłasięwnurty..

Byniestracićanisekundycennegoczasu,zeskoczyłemzmojegopunktuobserwacyjnego,

oszczędzającsobiepowrotnejdrogidopnia.Przewróciłemsięipotoczyłemkilkametrów,

utknąłemnajakimśkrzaku.Kiedystanąłemnanogi,ujrzałemJuanęiodetchnąłemzulgą.

Płynęła,spokojnierobiącrękami,wodległościmożepięciumetrówodfatalnejściany.Na

szczęściewczorajszywartkiprąd,któryburzyłdomyiwyrywałdrzewa,należałdo
bezpowrotnej

przeszłości.Wielkarzeka,płynącapomiędzyścianąpuszczyanasząwysepką,syta
zwycięstw,

obżartamasamiwody,ociężała,toczyłaswebrudnenurtyospale,majestatycznie.

‒Odwagi,MissJuana!Biegnępanizpomocą!‒zawołałem,śpieszącnawschodnistok

pagórka.

‒Damsobiesamaradę

‒odparłazuchowato.

‒Bardziejnalewo!…Jeszcze!…Tubędziemożnalądować.

Mimojejenergicznychprotestówzrzuciłemmarynarkęiwskoczyłemwwodę,gdyżnie
uszło

mejuwagi,żenamokniętaodzieżzaczynadziewczynieciążyćisłabyprądznosiją
przecież

powolizwytkniętejdrogi.

Kiedyprzebiliśmysięwreszcieprzezmurzanurzonychkrzaków,którechwytałynas

podstępniezanogi,ikiedy,ślizgającsię,upadajączezmęczenia,dotarliśmynaszczyt
kopca,

hydroplanbyłjużtylkodużympunktemnaniebie,achwilępóźniejznikłnamzoczu.

background image

‒Znowuprzezemnie…Bylibypanazpewnościądostrzegli,gdybyniemoja
bezgraniczna

głupota.Pocopanpobiegłmizpomocą?Poco?Lepiejrazztymskończyć.Nieocalisię
pan,

dopókibędziemiałtakąkulęunogi,jakja.Suszyćkostium?Boisiępan,żekataru
dostanę?Nie

dostanęnapewno,botejnocyzginiemy,jakamenwpacierzu.Kopiecdługojużnie
wytrzyma,a

dąbbezniegoznaczytyle,cokulawydziadbezlaski.

Wtensposóbnarzekałabezustannie,kiedy,położywszyjąustópkrzewów,wpółnocneji

najbezpieczniejszejczęściszczytowejplatformypagórka,zacząłemściągaćjejznóg
rozmokłe

butysportoweinamawiaćją,bysięrozebrałaiwysuszyłaswerzeczy.

Iporaztrzecibodajstwierdziłem,żewidokjejobnażonychramion,aninawetkształtnych

piersi,rysującychsięwyraźniepoprzezdelikatnyjedwaboblepiającejjemokrej
kombinacji,nie

wywieranamnietakiegowrażenia,jakiewywarłbyniewątpliwiewinnych
okolicznościach.

Potemusunąłemsiędyskretnieistanąłempodrugiejstroniedębu,rzuciwszyjejuprzednio
swoją

marynarkę,któraniewzięłaudziałuwdzisiejszejnaszejkąpieli.

Iprzyszładruganoc,możegorszaodpierwszej.Gorszanietylkodlatego,żegłódnam
kiszki

skręcał,aleprzedewszystkimztegopowodu,żerozsypaniesięwgruzygmachu
bajecznych

nadzieipozniknięciusamolotu,pocałodziennymnadaremnymoczekiwaniupomocy,było

nowymciosem,któregonieprzewidywaliśmywczoraj.Wczorajdrżeliśmywprawdzie,by

gwałtowny

prądniezburzyłnaszegoschroniska,lecznadnieduszytliłsięsłabyogieńnadziei,żejeśli

dotrwamydojutra,będziemyocaleni.Smutnedoświadczeniadzisiejszegodniawylały
potężny

kubełwodynatowątłeognisko,takcharakterystycznedlaoptymistycznejludzkiejnatury.

Bólereumatycznedokuczałymidwarazymocniej,niżtamtejnocy.Przyszłagorączka,a
wraz

zniądziwnejakieśpodniecenie.Teraz,kiedyJuanasiedziałaodwakrokiodemniew

wysuszonymubraniu,widziałemoczymaduszyjejnagie,krągłeramiona,piersi,szyję

background image

stokroć

dokładniej,niżprzedtem,kiedymójwzrokślizgałsięponichrzeczywiście.Terazdopiero

odczułemrozkoszjejodruchowegopocałunku,uściskudłoniiobjęciajejsmukłejkibici.
Och,

gdybymnieterazraczyłamusnąćwargamiwpoliczek,inaczejbymnatozareagował.

Wgryzłbymsięwjejusteczkaicałowałbymjebezpamięci,doutratytchu…Lecznie
zanosiłosię

natobynajmniej,ajakmogłemwywnioskowaćzpewnychsłów,rzuconychozachodzie
słońca,

pięknaHiszpankażałowałaswegoodruchui,abyzatrzećjegowrażenie,starałasiębyć

podwójnienieprzystępnąidumną…Więcmusiałemsięzadowolićrozpamiętywaniem
tych

drobnychepizodzików,rozbierałemjąwmyśliimalowałemsobiewwyobraźnidrażniące,
choć

bardzoprawdopodobnesytuacje.Nagleposłyszałemjejszept:

‒Zginiemynapewno.Mamwrażenie,żedrzewopochyliłosięniecoodwieczora.
Prawda?

Przywykłabiedaczkadotego,żejąpocieszałem,toteżprzysiągłbym,żewyrzekłatesłowa
w

tymcelu,abysprowokowaćmojąuspokajającąodpowiedź.Leczzawiodłemjej
oczekiwania.

Mojaodpowiedźbyłalogicznymnastępstwemnastrojuówczesnejchwiliitendencyjnym

manewrem:

‒Mapanirację,niestety.Jestemprzekonany,iżnieujrzymyjużwschodusłońcawtym

życiu.Tokoniec,MissJuano.Niechmipanipodarękęipozwolizłożyćbraterski
pocałunekna

czole.

‒Jakto?

‒wyszeptaładrżącymgłosem.

‒Pandoprawdysądzi,że…

‒Żezagodzinę,czyzadwie,zginiemy‒dokończyłemszybko,przysunąłemsiębliżej,

ująłemjejdłońizacząłemjąobsypywaćgorącymipocałunkami.

Byłatakprzygnębiona,takprzybita,żeniestawiałapoczątkowooporu,nawetwtedy,gdy

łakomymiwargamiprzylgnąłemdojejczoła.Ocknęłasiędopierowówczas,kiedy
chciałemją

background image

pocałowaćwusta.Odepchnęłamnieszorstkoitaksilnie,żeomalniespadłemzdrzewa.

‒Pański„braterski”afektmabardzoszerokąskalę,jakwidzę‒wycedziłaprzezzębyz

gryzącąironią.Potemwybuchłagniewem:‒Wypraszamsobiepodobnepoufałości!
Rozumie

pan?Tomidżentelmen!Straszykobietę,bywyzyskaćjejchwilowąsłabość.Wstyd!

‒Jastraszę?Przecieżpanisamastwierdziłaprzedchwilą,zczymsięzresztązupełnie

zgadzam,iżtoostatnianaszanoc.Stoimynaproguśmierci.

‒Apańskimzdaniem,wobliczuśmierciczłowiekpowiniensięstaćzwierzęciem?

‒Moimzdaniemludziemłodzi,jakmyoboje,skazaniwyrokiemlosównieuchronniena

strasznąśmierć,powinniwyzyskaćjaknajlepiejostatniegodziny,abyzmniejszyćżalza

przedwcześnieutraconymżyciem…Toteż,iileniebudzęwpanifizycznegowstrętu,a

pochlebiamsobie…

‒Precz!‒krzyknęła,paraliżującsilnymuderzeniemponownyruchzaborczymejręki.‒

Raczejskoczędowody!

Przestraszonytągroźbą,chwyciłemjąmocnozaręce,leczbliskośćjejciała,czyteż

stanowczyopór,wzburzyłymikrew,doreszty.Nabrzmiałymodżądzygłosemzacząłem

przekonywaćosłusznościmegopoglądu,zacząłemszeptaćjakieśzaklęciamiłosne…
Słuchała

dosyćspokojnie,pozwoliłamisięwygadać,akiedyumilkłemnachwilę,rzuciłapytanie,
którego

najmniejchybamogłemsięspodziewać:

‒Czypanjestkatolikiem?

‒Tak…owszem

‒odparłemmocnozaskoczony.

‒Aleraczejztradycji,niżzprzekonania.

‒Zczegotopaniwnosi,jeśliwiedziećwolno?

‒Chociażbyzpańskiegozachowaniasięwobliczuśmierci

‒odrzekłapoważnie.

‒Wobec

tego‒ciągnęładalej‒niemogęmiećdopanapretensji.Pozatymprzemawiazapanem,

oczywiściewpańskiemmniemaniu,takżetaokoliczność,żejawłaśnie,przezswoją

lekkomyślnośćzgubiłampana.Zaciągnęłamwielkidług,aleniechpannieżąda‒ucięła

background image

zawstydzona,apochwilimilczeniazaczęłabardzoszybko:‒Napomknąłpancośo
wstręcie

fizycznym…Otóżwnaszympołożeniumogępowiedziećto,czegobymwinnych
warunkachnie

powiedziałanigdy,mianowicie,iżodpierwszegowejrzeniapoczułamdużąsympatiędo
pana,a

wspólnaniedolaiciężkieprzejściatychdwudziestukilkugodzinwzmocniłytouczucie.
Skoro

więcmusimyzginąćniebawem,umrzyjmy,jakparadobrychprzyjaciół.Czypragniepan,
abym

terazpoczuławstręt,pogardędlaniego,bymgoprzeklęławostatniejgodzinie?

Nieodpowiedziałemodrazu.Nagłapokusazdołałazbytgłębokozapuścićkorzenie,byją

mogłyzwalczyćwstępnymbojemserdecznesłowaizaklęciatejdziewczyny;alewyłom
zrobiły

pokaźny,resztyzaśdokonałamodlitwa.Juanamodliłasięszeptem,zoczyma,utkwionymi
w

niebo,zdłońmi,któreoswobodziłazmegouścisku,złożonymiprzyustach,awyraz
uroczystego

skupienia,wjakiprzyoblekłapobladłątwarzyczkę,onieśmieliłmnieistałsięskutecznym

puklerzemprzeciwkomojemupożądaniu,którerównienieoczekiwaniewybuchło,jak
teraz

zgasło.Odżyłonagledawne,bardzodawnewspomnienie:mojamatkamiałapodobny
wyraz

skupienianatwarzy,kiedyklękaławrazzemnądowieczornejmodlitwy.

‒Przyjacielu‒zabrzmiałwtejchwilimezzosopranowy,słodkigłosikJuany:‒Czyna

proguśmiercimogębłagaćoprzebaczenie,żeprzezswójnierozsądnyupórzgubiłam
pana?

Onamnieprosiłaoprzebaczenie.Onamnie!

‒MissJuana

‒odparłem,starającsięzapanowaćnadwielkim

wzruszeniem:

‒Czywybaczymipanitehaniebnezaczepki?Czypotrafipanizapomniećo…o…

‒Jużzapomniałam,drogiprzyjacielu‒odparłazdziecięcąprostotąiuścisnęłamidłońpo

przyjacielsku‒Dziękujęci,żeśponiechałzłychmyśli.MożecięBógwynagrodzizato

zwycięstwonadsamymsobąiocalicięztejopresji…

Wówczasgłosumibrakło.Ucałowałemjejdłoniezwielkączcią,przysięgając

background image

stłumionym

szeptem,żeniezapomnęsięnigdywięcej.

‒Jesteśzupełniewyczerpana,Juano‒szeptałem.‒Oprzyjsięnamoimramieniubez

obawy;odpoczniesztrochę,najdroższaprzyjaciółko.

Spełniłamojąprośbę,dającwtensposóbdozrozumienia,żeùfamojemusłowu,a
kwadrans

późniejjejrównyoddechprzekonałmnie,iżzasnęła.Zasnęłazgłówkąnamymramieniu,
z

dłoniąwmejręce,bezbronna,słaba,zdananamojąłaskęiniełaskę.Leczwemniezaszła
jużtaka

odmiana,żenawetmiprzezmyślnieprzeszło,byskorzystaćzesposobnościimusnąćją
ustami

chociażbywpoliczek.

Dotrzymałemdanegosłowa.

background image

XI

Wbrewwszelkimprzewidywaniom,wyszliśmycałoztejopresji.

Nazajutrzranoujrzeliśmyoboknaszejwysepkiniezwykłątratwę.Byłaniąduża,
prostokątna

ścianajakiegośbudynku,czyszopy,składającasięzdwudziestukilkupotężnychbelek,
zbitych

dwiemapoprzecznymi,orazdwiemaskrzyżowanymiskośnie.Ugrzązłszyjednymrogiem
w

kępiekrzewów,czekałazapraszającoprzypółnocnejścianienaszegokopca,gdzieprąd
był

znaczniesłabszy,niżpoprzeciwnejstronie.

‒Bógzesłałnamratunek

‒rzekłaJuanapoważnie,kiedyjązbudziłmójokrzykzdziwienia.

Uparłasięodrazu,żepowinniśmynatychmiastwsiąśćnatętratwęipopłynąćzprądem,

zdającsięnalosszczęścia.

‒Niemamynicdostracenia

‒rozumowała.

‒Taksamomożemyutonąć,płynąctratwą,jak

siedzącnadalnapodmokłymdębie,natomiastzwiększasięszanse,żeujrzynaswreszcie
jakiś

hydroplan.

Codotegomiałazupełnąsłuszność.Rozłożysty,zielonydachgałęzidębuzasłaniałnas

całkowicieprzedwzrokiemlotników,podczasgdytratwaniemogłaujśćichuwagi,apoza
tym

nasuwałasięmożliwośćdopłynięciadojakiegośsuchegoskrawkaziemi,dojakiejś
niezatopionej

osady.

‒Dobrze,odpłyniemy,Juano

‒przystałem.

Bezżaluopuściliśmydotychczasoweschroniskoipowierzyliśmyswelosy
zaimprowizowanej

tratwie.

Dopołudnianiewydarzyłosięnicgodnegouwagi.Płynęliśmyniezmienniewkierunku

background image

południowo-wschodnimcorazwolniejiwolniej,albowiemprądwodystałsięniemaltak
ospały,

jakwnormalnychwarunkachprądMissisipiwdolnymjejbiegu.Bardzowieleczasu
zabrałynam

równieżnadprogramoweprzystanki.Posuwaliśmysięwodległościkilkumetrówod
północnej

ścianyzatopionejpuszczyiladadrzewo,ladawiększykrzakzatrzymywałnasw
pochodzie.

Sytuacjapoprawiłasiędopierowtedy,gdyzpomocąmyśliwskiegonożaJuanyuciąłem
sporą

gałąźi,uzbrojonywtakiewiosło,zacząłemnadawaćpewienkieruneknaszemustatkowi,

unikajączpowodzeniemspotkaniaznowymiprzeszkodami.

Wreszcie,byławówczasmożedrugapopołudniu,Juanawydałaokrzykradości,
wzywając

mniedoprzesunięciasięnaprzednikoniectratwy.

‒Cotamnowego?

‒spytałem.

‒Niemogęodejśćodsteru.

‒Słusznie.Proszęniepuszczaćterazwiosłazręki,bozdajesię,żeniedługobędziekoniec

naszejpodróży.

Niepotrzebowałaobjaśnić,coujrzała,gdyżwtejchwilicałatratwawysunęłasiępoza

wystającycypellasuijatakżezobaczyłemrozległąwyspę,wpołowiezajętąprzez
wysokie,

murowane

budynki,awdrugiejpołowieprzezjakiśogród,czypark,spływającytarasamikuwodziei

częściowozanurzonywolbrzymimjeziorze,poktórymżeglowaliśmyzJuana.

‒Jakaśdużafarma

‒bąknąłem,zajętysterowaniem.

‒Niepoznajepan?

‒Czegoniepoznaję?

‒No,choćbybudynków.

‒Nieznamwcaleokolicy.Pierwszyrazbawięwtychstronachitoodniedawna.

‒PrzecieżtoHedgeville…

‒Hedgeville?

background image

‒zdumiałemsię.

‒Naturalnie,żeHedgeville,drogiprzyjacielu.Proszętylkospojrzeć.Ponaszejstronie
leżą

budynkigospodarskie,atengmach,cowystrzelaponaddachy,topałac.

‒Racja!

‒zawołałemucieszony.

‒Jużpotychdwóchwieżyczkachpowinienembyłpoznać!

Nagleumilkłem,przerażonynowąmyślą.

‒Niemamyjednakpowodudoradości‒rzekłempochwiliiwyłuszczyłemgłośnoswoje

obawy:‒ParkMrs.HedgesięgałniżejpołożonymkońcemażdogrobliMissisipi,aw
takim

razieprądniesienaszątratwęwprostwnurtyrzeki.Jeśliniezdołamydotrzećdo
Hedgevilleod

stronyspichrzów,będziemyzgubieni.

Torzekłszy,chwyciłemmojągałąź,którasłużyłamizarównozawiosła,jakizaster,i

zacząłemmanewrowaćwtensposób,abypłynąćwkierunkuściślewschodnim,bez

południowegoodchylenia,jakchciałunoszącynasprądnurtów.

Byłatopracaponadsiłyiniebawempotzlałmicałątwarz,chociażzrzuciłemmarynarkę,

kamizelkęikołnierzyk,pozostająctylkowspodniachiwkoszuli.Juanamusiałaspostrzec
moje

syzyfowewysiłki,borzuciłamikilkasłówzachętyiofiarowałaswąpomoc.

‒Możeijabymsięnacośprzydała?

‒rzekła.

‒Owszem‒odparłem.‒Proszępatrzećuważnienanajwyższykomininapółnocną

wieżyczkępałacu.Powinnybyćwciążw

jednejlinii.Jeślikominprzesuniesięnalewo,będzietoznaczyło,żeprądnasznosi.

‒Dobrze‒ucieszyłasięswąrolą,alejużpokilkuminutachposmutniała,widząc,że
mimo

mejwytężonejpracykominzaczynasięwysuwaćpozawieżyczkę.

‒Tonanic‒warknąłemzezłościąi,niezważającnabłagalnespojrzeniaJuany,

zaniechałemdalszychwysiłków;przekonałemsięoichbezskuteczności,wolałemwięc
zachować

resztęsiłnaprzyszłość.

Zbezsilnąwściekłościąpatrzałemprzezdobrągodzinęnamalejącewoddalikontury

background image

Hedgeville,pókiniezapadłysięwwodę.

Mojatowarzyszkazniosłatennowyzawódbardzomężnie.Niedałarównieżposobie
poznać,

jakcierpizpowoduprzymusowejgłodówki,zpowoduupałuipragnienia.Kiedyją
namawiałem,

abyskorzystałaznadmiaruwód,którestałysięprzekleństwemdlatylutysięcy,
wzdrygnęłasięi

zbladła.

‒Tęwodęmampić?Nigdy,przyjacielu…Raczejśmierć.Czyuleciałocijużzpamięci

wspomnienietrupa,przylepionegokonwulsyjniedobelki?Brrr!…Jategowidokunie
zapomnę,

pókiżycia,inietknętejwody.

Nakrótkoprzedzachodemsłońcaujrzeliśmywoddalidługąkresę,odrzynającąsiędość

wyraźnieodjaśniejszegotławody.Owaliniaciągnęłasięnieprzerwanieponaszejlewej
ręce,

miejscamiopadałataknisko,żeprawieznikałazoczu,miejscamiznówpodnosiłasięw
górę,a

niekiedywystrzelałyponadniąkonturyodległychdrzewlubdachyjakichśbudynków.

‒Cotomożebyć?

‒zastanawialiśmysięobojeprzezdłuższyczas.

Wreszcierozwiązałemtęcałkiemprostązagadkę.TobyłwschodnibrzegMissisipi,zalany

wprawdzieniemalposzczytochronnychgrobli,alenieprzerwany,wprzeciwieństwiedo

zachodniegobrzegu,którypowódźzniosłanaolbrzymiejprzestrzeni.

‒Tak,słusznie

‒zgodziłasięJuana.

‒Stany,położonena

wschódodrzeki,jakIllinois,Tennessee,anawetMissisipi,zawszemniejucierpią,niż
Missouri,

Arkansas,przedewszystkimzaśnieszczęsnaLuizjana,którejżadnapowódźnieoszczędzi.

Próbowałemmanewrowaćwtensposób,abytratwępchnąćnaukospoprzezpotworny

strumieńwodykuszarzejącemuwoddalibrzegowi.Udawałomisiętoniezgorzej,jak
długo

mogłemzgruntować,leczzchwilą,kiedywpłynęliśmynagłębię,wszelkiemojewysiłki
spełzły

naniczym.

background image

Juanawciążjeszczenietraciłanadziei.

‒Musząnasprzecieżdostrzec

‒pocieszałaisiebieimnie.

‒Zapewne‒odparłem,wpadającwjaknajgorszyhumor.‒Zauważąnas,kiedybędziemy

mijaliNowyOrlean,alewtedybędziejużzapóźno.

Zaprotestowałagorąco.

‒Takźleniebędzie,przyjacielu.Nietrzebasiępoddawaćprzygnębieniu.Jawierzę
święcie,

żeBógniepotoskierowałtętratwępodnaszedrzewo,abyśmyterazmieliginąćgłodową

śmiercią.Jeślinasktośzrananiedostrzeże,tozauważąnasnapewno,kiedybędziemy

przepływaliobokBatonRouge.

‒Oileoczywiścieniebędziemymielitakiegopecha,żewypadnienamdefilowaćkoło

BatonRougenocą.

‒Agdybynawet,toujrząnaszCinclare,zBlaquemin,albozjakiejkolwiekinnejosady‒

upierałasięniepoprawnaoptymistka.

Iznowuzapadłanocjeszczegorszaodobupoprzednich.Dostałemtaksilnejgorączki,że

biednaJuana,zamiastodpocząćpotychwszystkichtrudach,zawodach,wysiłkacho
głodziei

chłodzie,musiałaczuwaćnieustannie,bymsięniestoczyłdowody,uciekając
instynktownie

przedstraszliwymimarami,jakiemnienapastowaływsennychwidzeniach.

Apotemprzyszłydreszcze;najpierwdziwnełaskotaniewkrzyżu,jakgdybymiliony
mrówek

urządziłysobiespacerowydeptaknamoichplecach.Łaskotanietoprzeszłoszybkow
chłód,w

zimno,wmróz,któregolodowatetchnienieszłoodzłowrogich

nurtówMissisipiiogarniałoszybkocałemojeciało.

‒Boże,jaktycierpisz,biedaku‒usłyszałem,acodziwniejsze,zrozumiałemtreśćsłów

Juany.

‒Nigdynieprzypuszczałam,żereumatyzmjesttakdokuczliwy.

Reumatyzm?…Nie…Toniebyłybólereumatyczne.Odżyłonaglewmejpamięci

wspomnieniestrasznychchwil,spędzonychroktemunaBorneo,kiedywrazzLotta
wpadliśmy

wszponyszajki,którazniezrozumiałychwówczasdlanasprzyczynstarałasięnie

background image

dopuścić,

abyśmyżywidotarlidoSzanghaju.Wtedytowniezdrowym,wilgotnymklimacie
nabawiłemsię

przeklętejchorobyibyłbymumarłzapewne,gdybynietajemniczelekijakiegoś
dajackiego

znachora.Tak,tak,obecneobjawynagłegozasłabnięcia,azwłaszczatoprzeraźliwe
zimno,były

wiernympowtórzeniempoczątkówowejchoroby.Niebyłosięcołudzić.

‒Juano

‒wyszeptałem,dzwoniączębami.

‒Torecydywafebry.

Ostatnimprzebłyskiemświadomościogarnąłemnurtypotwornejrzeki,konturynaszej
tratwy,

wreszciesylwetkęJuany,trzymającejmojągłowęnaswychkolanach,ijejpobladłąz
przestrachu

twarzyczkę,pochylonąniskonademną.

Potemwszystkostałosiępiekielnym,czarnymchaosem.

background image

XII

Powoliprzychodziłemdozdrowia.Cecilypielęgnowałamnietroskliwie,czytywałami

dzienniki,książki,znosiłanowinyopowodzi,któraosiągnęławubiegłymtygodniuswój
punkt

kulminacyjnyiopadałaobecniewdośćszybkimtempie;nadobranocżegnałamnie

zapewnieniem,że,gdytylkolekarzpozwoli,wyjedziemyztychniezdrowychokolicna
Florydę.

‒BoHedgevillejestobecniejedynąsuchąwyspąpośródmorzatrzęsawisk,malaryçznych

mokradeł,nadktórymiunosząsięmiliardymoskitów,czyjaksiętepocztylionyfebry
nazywają‒

rzekłapewnegorazu.

‒WJacksonwybuchłaospa.

‒Hedgeville?‒powtórzyłem,porządkującztrudemwspomnieniaimyśli.‒Myślałem,że

jesteśmywBatonRouge.

‒Tamleżałeśprzezpierwszytydzień,gdyżwłaśniezBatonRougespostrzeżonowaszą

tratwę.Powiadomionatelefonicznie,żeznajdujeszsięwtamtejszymszpitalu,pojechałam

motorówkąizazgodąlekarzyprzywiozłamciętutaj.

Obrzuciłemuważnymispojrzeniamimebleidywany;rzekłemzuporem,właściwym

choremu:

‒Nie.Toniejestmojasypialnia.

‒Całkiemsłusznie‒odparłazuśmiechem.‒Oknatwejsypialniwychodząnapółnoc,a

lekarzpoleciłcięumieścićwnajbardziejsłonecznympokoju.

‒Ach,tak.

Umysłmójpracowałjeszczebardzoospale.Cecilywspomniałacoś,żespostrzeżono
tratwę,

naktórejleżałemnieprzytomny,kołoBatonRouge.Należałodowiedziećsiębliższych

szczegółów.

‒Opowiedzmidokładnie,jaktobyłozmoimocaleniem

‒poprosiłem.

Cecilywzruszyłaramionami.

‒Niewielejestdoopowiadania.Wiemtylkotyle,żeoświciezauważyłtratwęjedenz

ratowniczychhydroplanów.ZawróciłczymprędzejdoBatonRouge,dokądmiałnajbliżej;

background image

stamtądwysłanołódźmotorowąiwyratowanowas.Otocałahistoria.

Jakżeniedołężniespełniaswefunkcjemózgczłowiekachorego.Jużporazchyba
dziesiąty

użyłaCecilyliczbymnogiej:waszatratwa,waswyratowano,waszobaczono.Więcnie
sam

znajdowałemsięnaowejtratwie?

JakbywodpowiedzinatopytaniepadłydalszesłowaMrs.Hedge:

‒Wolałbyśoczywiściecoświęcejusłyszeć.Rozumiemcię.Jesteśprzecieżliteratem.

Niestety,niemogęcisłużyćbliższymiszczegółami,atyznówniemożeszmiećotodo
mnie

pretensji.Powtórzyłamtylkoto,cosłyszałamzusttowarzyszkitwychprzygód.Niezbyt

rozmownajesttaMissdeQuiñones.

‒MissdeQuiñones?

‒powtórzyłemzdziwiony.Któżtotaki?

Cecilyparsknęłaśmiechemizaklaskaławdłonie.

‒Otopamięć,godnamężczyzny!…Trzydobyspędzilirazem,zupełniesamiwśród
nurtów

oszalałegożywiołu,agrozaśmierciwisiałanadniminieustannie.Takichchwilnie
zapominasię,

pókiżycia,tymczasemmójAndrzejzdołałwciągukilkunastudnizapomnieć,żeto
straszne

niebezpieczeństwodzieliłznimktośitoktośwybitnieprzystojny.

Czyszanownemupanunicniemówitakienazwisko,jak:JuanadeQuiñones?‒dodała
tonem

żartobliwym.

Usiadłemraptownienałóżku.

‒Juana?‒krzyknąłem,trącczołodłoniąuporczywie,jakgdybytenniewinnyruchmógł
mi

cośpomócwskupieniurozpierzchłychwspomnień.Wreszcie!Jasnabłyskawicaoświeciła

ciemnychaosrozleniwionychchorobąmyśliiwskazała,którezmilionowychszufladek
pamięci

należywyciągnąć.

‒Boże,jakmogłemzapomnieć!Cissy,czyonażyje?Gdzieprzebywa?Czyjesttutaj,w

Hedgeville?

‒No,przecież‒odparłanibyżartobliwie,leczzaintrygowanamoimpodnieceniem,

background image

rzuciła

zamiastodpowiedzipytanie,którepodyktowałakobiecaciekawość,amożezazdrość:

‒Czynie

doszłomiędzywamidopewnego…zbliżenia,Andrzeju?

‒Nierozumiemcię.

‒MójBoże,czymuszęrzecznazywaćpoimieniu?Tonawetzupełniezrozumiałe:

romantyczne,choćgroźnetło,wśródspienionychodmętówzabłąkanaarka,naniejpara

rozbitków,oczekującychśmierciiwiedzących,żeniemająnicdostracenia,żenie
potrzebująsię

lękaćżadnychkonsekwencji,onmłody,wdodatkuliterat,onapiękna,temperament
hiszpański…

‒Dosyć!

‒przerwałemostro.

‒Możeszsobiezemnieżartować,ilecisiępodoba,aleproszę

cięstanowczo,abyśsięinaczejwyrażałaoJuanie.PannadeQuiñoneszasługujena
największy

szacunekinienależydokobiet,którerzucająsięwobjęciapierwszegonapotkanego
mężczyzny.

‒Toznaczy,żejadotakiejkategoriinależę?!

‒Tegobynajmniejniepowiedziałem.

‒Aletakibyłtoktwoichmyśli!

‒syknęła,mrużącoczyzwyrazemnieopisanejzłośliwości.

‒Otowdzięczność…Zato,żesiętobąopiekuję,żekażdeżyczenieztwegowzroku
staramsią

odgadnąć,tyniewdzięczniku,tyniedołęgożyciowy!…Zato,żebyłamcisiostrąi
kochanką

najczulszą…

‒Ależ,Cissy!

‒Milcz!Nieprzerywajmi!‒krzyknęławnajwiększymrozdrażnieniu.‒Niepróbujsię

uniewinniać.

‒Niemampotrzebyuniewinniaćsięprzedtobą.

‒Oczywiście,żeniemaszpotrzebyteraz,kiedynawiązałeśromanszinną,młodsząode

mnie.

‒Powiedziałemjużraz…

background image

‒Możeszjeszczedziesięćrazypowiedzieć;jaciitaknieuwierzę.Niekruszyłbyśtak
kopii

wjejobronie,gdybycięzniąnicniełączyło.Tak.Dopókibyłeśzupełnymrozbitkiem
życiowym,

wykolejeńcem,jaciwystarczyłam.Dogadzałacigościnawmoimdomu,przepych,
luksus,jakim

cięotoczyłam,tychudyliteraciku.Terazradbyśzlikwidowaćjaknajprędzejwszelkie
stosunkize

mną,bojestemciprzeszkodąwpogonizainnąspódniczką,wstrętnykobieciarzu.
Milczysz?

Całkiemsłusznie.Boicóżmógłbyśpowiedzieć?

‒Milczędlatego,żeniemamcijużnicdopowiedzeniapotym,cousłyszałemwtej
chwili.

Jestemchwilowozbytosłabiony,abyjużdzisiajwyciągnąćkonsekwencjeztwoichsłów.
Ale

skorobędęmógłustaćnanogach…

‒Towyjedziesz.

‒Wyjadę,bądźpewna.

‒No,więcnamojewyszło.Powiedziałamprzecież,żeuczepiszsiępierwszejokazji,aby

zerwaćniewygodnystosunekzemną;dotegoceluzmierzałeśodpoczątkunaszej
dzisiejszej

rozmowy.

‒Jazmierzałem?‒wybuchnąłem,zniecierpliwionyioburzonyjejperfidią.

‒Zresztąniech

będzie,żetojadążyłemdozerwania.Wolęnatoprzystać,niżprowadzićdalejtęprzykrą

rozmowęztobą.

‒Jużnawetrozmowazemnąprzykrośćcisprawia?Możemojaobecnośćtakżecię
drażni?

‒Jeślimambyćszczery,totak.Jestemdzisiajzanadtoosłabiony.Jeżeliwięcniechcesz
mi

doreszty„osłodzić”swejgościny,którąmitak„przyjemnie”wypomniałaś,tobądź
łaskawa

pozostawićmnieterazwspokoju.Dokończymydzisiejszejrozmowyzakilkadni,przy

pożegnaniu.

‒Przypożegnaniu?Ha,ha,ha,ha,ha

‒zaśmiałasięwzgardliwie.

background image

‒Tonieprędkonastąpi.

‒Tysądzisz,żeniewyjadę,skorotylkomistanzdrowianatopozwoli?

‒Taksądzę.Rozmyśliszsię,adlaczego,tocijużinnymrazempowiem.

‒Notozobaczymy!‒krzyknąłem,uderzającpięściąwpłytęstoliczka,ustawionegoprzy

łóżku.

‒Azobaczymy!‒odparłapodobnymtonemiwyszłazpokoju,zatrzaskujączasobądrzwi
z

takąfurią,żeaższybyzadźwięczały.

Nazajutrzniepokazałasięwcale.Lekarz,któryprzyjeżdżałmotorówkązBatonRouge
około

południaizostawałnalunchu,odwiedziłmniewowymdniubezjejasysty.Przysłała
natomiast

kamerdynerazwiadomością,żewyjeżdżadoBatonRouge,izzapytaniem,czyniemami

załatwićwmieściejakichśsprawunków.

‒Owszem,Mr.Dampier‒odparłem.‒ProszępowiedziećMrs.Hedge,abykupiłami

rozkładjazdy.

‒Panchcewyjechać?

‒Napańskieszczęście,tak.

‒Namojeszczęście?!

Uroczystydureńnakryłczymprędzejmaskąobrażonegograndaminę,ażnazbyt

rozpromienionąnasamąwzmiankęomymrychłymwyjeździe.

WieśćooziębieniustosunkówpomiędzyCecilyamną,orazomoimzamiarze
opuszczenia

Hedgeville,rozeszłasiębłyskawiczniepopałacu.Dowiedziałemsięotymjeszczetego
wieczora

zustKitty.

‒Niktmnietuchybaniebędzieżałował

‒rzekłemzuśmiechem.

‒O,takpanumówićniewolno

‒zaprotestowałapoczciwapokojówka.

‒Przedewszystkim

pani…Żebypanwiedział,jakposmutniałaodwczoraj.

‒No,apozapanią?‒spytałem,niechcącdopuścićdorozmowyzesłużącąojej

chlebodawczyni.

background image

‒Wśródsłużbysympatykówniemamnapewno.Tegominiewmówisz.

‒Jeżelipanmnienieliczy,torzeczywiście,nie‒odparła,mieszającsięarcyzabawnie.

Potemdodałaszybko,abyzatrzećwrażeniepoprzednichsłów:‒Niecierpiąpana,boim
pan

słuszniewoczyzawszewytyka,żeobijająsięcałymidniamiichlebdarmojedzą.Toteż
ciesząsię

wszyscy,ajużnajwięcejtenwstrętnyBob.

‒Bob?Któryżto?

‒Jedenztejszóstki,cotoichnaszapaniprzyjęławprzeddzieńwyjazdupaństwado

Aleksandrii.Tensiłacz,Murzyn,którypojechałwtedyzpaństwem.

‒Ach,ten?‒zdziwiłemsięmocno,widziałembowiemtegomuskularnegoNegra
najwyżej

zedwarazy,zamieniłemznimmożedziesięćsłówinie„dogryzłem”munigdychoćbyz
tego

powodu,żeniebyłookazjipotemu.

‒Onsięucieszyłnajwięcej.Ażskakałzradości,pozyskującsobieprzeztosympatię

kamerdyneraDampiera,którygoniezbytlubiłdotejpory.

‒No,żeDampierradbymnieutopićwłyżeczceodczarnejkawy,tozupełniezrozumiałe

roześmiałemsię,zapominającnarazieoniezrozumiałychdlamnieprzyczynachniełaski
w

oczachatletycznegoBoba.

Kittywyczerpaławkrótcezapasnajświeższychplotekpałacowychiwyniosłasięzpokoju

uśmiechnięta,usłużna,odgadującakażdeżyczeniegościaswejchlebodawczyni,słowem‒

idealna,jakzawsze,służąca…

NastępnegodniaCecilyraczyłamnieodwiedzić.Początkowozachowałasięzchłodną

rezerwą,leczniezbytdługowytrwaławtejroli.Nieprzepraszającmniewprawdzie
wyraźnie,

odwołaławszystkiesweprzedwczorajszezarzuty,nawetten,jakobypomiędzyJuanaa
mną

istniałyjakieśbardziejzażyłestosunki.

‒Przetrawiwszytwojesłowa,doszłamdoprzekonania

‒mówiłagłosemwcaleciepłym

‒że

wspólnaniedola,wspólneprzeżywaniestrasznychniebezpieczeństwmogłybyćźródłem

background image

tylko

szczerejprzyjaźni,aniczegowięcej…Ale,gdybyśbyłwidział,zjakąniechęciąpannade

Quiñonesodnosiłasiędomnietam,wszpitaluwBatonRouge,zjakczułątroskliwością

spoglądałaustawicznienaciebie,przyznałbyśsam…

‒Juanamiałasiędociebieodnosićzniechęcią?

‒Niewierzyszmi?Dajęcisłowo.

‒Chcęciwierzyć,alepobudkijejniechęcisądlamniezupełnieniezrozumiałe.Chyba,że

czymśdotknęłaś.Onajesttrochęobraźliwa,azdrugiejstronyty..niebardzolubiszliczyć
sięze

słowami.

‒Tozależy,zkimmamdoczynienia‒odparłaporywczo.‒Jeślitojestktoś,stojącyna

niższymszczebludrabinyspołecznej…

‒Otóżtowłaśnie‒pochwyciłem.‒Człowieknaprawdękulturalnynierobiżadnych
różnic

iodnosisięztakąsamąuprzejmościądotych,costojąnaniższymszczebludrabiny
społecznej,

żeużyjętwegowyrażenia,jakdotych,którzystojąponadnimizktórymisięmusiliczyć.
To

jedno,adrugie:cocięuprawniadomniemania,żeJuanazajmujeniższyszczebelod
ciebie?

‒Taksprawystoją?

‒zasyczała.

‒Gotówjesteśstwierdzić,żeja,CecilyHedge,należącado

najbogatszychludziwStanach,zajmujęniższąpozycjętowarzyską,niżtwojaJuana,ta

zarozumiałagłupiagęś?

Tuzpewnymizmianamipowtórzyłasięscenazprzedwczoraj.Zmianyteszływdwóch

kierunkach.Przedewszystkimwnasileniu,albowiemdzisiejszykonfliktbyłznacznie

gwałtowniejszyodpierwszego,apowtóre,kozłemofiarnymzostałatymrazemwyłącznie
Juana

ikuniejtylkozwróciłosięostrzenagłegogniewuCecily.

Rozstaliśmysiętegodniajaknajgorzej.Cecilywściekłaprzedewszystkimnasiebie,że,

zamiastzatrzećwrażeniepierwszejscysji,znaczniepogorszyłasytuację,jazmęczony
przykrą

rozmową,zdenerwowanyizłyrównieżnasiebie,żestanzdrowianiepozwalamijuż

background image

dzisiaj

opuścićtegodomu,żemuszęjeszczejakiśczaskorzystaćzgościny,którastałasiędla
mniew

ostatnichdniachtakuciążliwą.

Zaprzysiągłemjednaksobieuroczyście,żegdytylkoopuszczęłóżkowyjadę
bezzwłoczniez

HedgevilleipożegnamCecilynazawsze.

Wtydzieńpóźniejnadarzyłasiędobrasposobność.

Cecilywyjechaławtowarzystwieadministratoraswychtutejszychfarm,Mr.Walkera,na

dłuższyobjazdcelemobejrzeniaszkód,wyrządzonychprzezpowódź.

‒Paniwrócidopierojutro

‒oświadczyłmiDampier.

‒Mniejużwtedytutajniezastanie

‒mruknąłempodnosem,poczymudałemsięnapiętro,

dopokojów,jakieprzedtemzajmowałemwpałacu.

Zprawdziwymzdumieniemstwierdziłem,żezszafyznikłacałamojagarderoba,a
podobny

losspotkałskrypty,notatki,zapiskizpodróżynaWschóditympodobneszpargały,które

przechowywałemwśrodkowejszufladziebiurka.

Wpierwszejchwilizamierzałemprzywołaćkamerdyneraizainterpelowaćgoostro,cosię

stałozmoimirzeczami.Lecz

rozmyśliłemsięszybko.Tendrabniepowiemiprawdy;szkodaczasu.Zadzwoniłemna
Kitty.

Poczciwadziewczynazarumieniłasiępouszy,zerknęłapodejrzliwiekudrzwiomi
przysunęłasię

bliżejnapalcach.

‒Aniezdradzimniepan?‒spytałaprzezornie,kiedyjązaśzapewniłemoswej

bezwzględnejdyskrecji,rzuciłastłumionymszeptem:‒Paniwszystkoprzeniosłanadół,
do

siebie,izamknęławżelaznejkasie.

‒Jakto,mojeubrania,buty,bieliznę?

‒spytałem,wybuchającśmiechem.

‒Nie,pańskieksiążkiipapiery.Garderobajestwszafieobokdrzwidobuduarupani.Ale

mniepanniewyda?

background image

PowyjściuKittydałemfolgęsłusznemuoburzeniu.BoprzecieżpostępowanieCecily
wobec

mnie,jejgościa,przekraczałowszelkiegraniceprzyzwoitości.

‒Pogadamyjutrozsobą,mojapani‒odgrażałemsię,zaciskajączęby,lecz,ochłonąwszy
z

pierwszegogniewu,doszedłemdoprzekonania,żenależypostąpićinaczej.CzynCecily
dowodzi

dobitnie,iżchciałamniezawszelkącenęodwieśćodzamiaruwyjazdu;potwierdzałyzaś
tojej

serdeczneodezwaniasięwdniuwczorajszym,którymichciaławidocznienaprawić
stosunki,tak

naprężoneskutkiemdwóchniemiłychzatargów.

‒Wyjadęnatychmiast,korzystajączjejnieobecności,azakilkadninapiszędoniej,bymi

wszystkiepozostałeturzeczyodesłała

‒postanowiłempokrótkimwahaniu.Przyszłomibowiem

namyśl,żepowinienemzaczekaćażdopowrotuCecily,abysięzniąpożegnaći
podziękowaćjej

osobiściezagościnę,która,bądźcobądź,miała,oczywiściewpoczątkach,swojemiłe
chwile.

‒Podziękujęlistownie.Będzietomożenietaktowne,alenależyjejsięmałanauczka.

Rozgrzeszywszysięwtensposób,zasiadłemprzybiurkudopisaniapożegnalnegolistu,a
w

godzinępóźniejpatrzyłemzuczuciemdużejulginamalejącewoddalidwiewieżyczki
pałacuw

Hedgeville.

background image

XIII

SzóstegodniapobytuwNowymOrleaniezrobiłem„skontrumkasowe”.Nader
skrupulatne

przetrząsanieportfelu,portmonetkiiwszystkichkieszeniprzekonałomnie,żeposiadam
przy

duszyzaledwie57dolarów.Lwiączęśćgotówkipochłonęłozapłacenierachunku
hotelowegoza

pokójzutrzymaniemzatydzieńzgóryorazkosztysążnistejdepeszy,wysłanejdo
znajomego

notariuszawSzanghajuwsprawieowychstutysięcydolarów,któremizapisałaLottavon

Nardewitz.Takąbowiemkwotęwyłączyłamojanarzeczonazcałegoolbrzymiego
majątku,który

przeznaczyłanafunduszwalkizopiumwChinach,awpierwszymrzędzienazałożeniei

utrzymaniekilkudziesięciukonwiktówdlasierotchińskich,porzuconychprzezrodziców,
którzy

padliofiarątegoprzeklętegonałogu.TestotysięcymiałobyćzłożonewGuarantyTrust

CompanynanazwiskoLottyorazmojeimiałostanowićnaszżelaznykapitałwprzyszłym

wspólnymżyciu.WstrząśniętydogłębitragicznąśmierciąLotty,zapomniałemotej
gotówce;nie

potrzebowałemjejzresztą,korzystajączgościnyCecilyHedge.Przypomniałemsobieo
niej

dopieronazajutrzpowyjeździezHedgevilleipokrótkiejwalcezsobąpostanowiłemsięo
nią

upomnieć,rozumiejącsłusznie,żemampotemuwszelkieprawaiżebezniejniebędę
miałzaco

powrócićdoodległejojczyzny.

ZatelegrafowałemwięcdoMr.TimberwothanazajutrzpoprzybyciudoNowegoOrleanui

kilkarazydzienniezapytywałemtelefoniczniehotelowegoportiera,czynienadeszłado
mnie

jakaśdepesza.

‒Nie‒brzmiałastereotypowaodpowiedź,ażdzisiajzmieniłjązniecierpliwionyportier:‒

Sir,proszębyćzupełniespokojnym.Niemamyzwyczajuprzetrzymywaćczyjejśpoczty,

zwłaszcza,jeślichodziotelegram.Skoronadejdzie,zawiadomimypanamomentalnie.

Nagleogarnąłmnielęk.Cobędzie,jeśliMr.TimberworthwyjechałwSzanghaju,jeśli

background image

otrzymadepeszęzkilkudniowymlubnawetzdłuższymopóźnieniem?Cobędzie,jeśli
jakieś

biurokratyczneformalnościniepozwoląmidysponowaćtąsumąwcześniej,jakzakilka
tygodni?

‒Pozostałomipięćdziesiątsiedemdolarów‒stwierdziłemmelancholijnieiporazchyba

dziesiątyzacząłemprzeliczaćsweszczupłefundusze.

Nadźwiękdzwonkazerwałemsięzkrzesła,jakpodrzuconypotężnąsprężyną,iwtrzech

susachdopadłemaparatutelefonicznego.Wsłuchawcezaskrzeczałdobrzeznajomygłos
portiera.

Ach,tengłoswydałmisięwówczasnajsympatyczniejszymwświecie.

‒Tak,ja

‒rzuciłemjednymtchem.

‒Więcnareszcietelegramprzyszedł.

Takbyłemtegopewny,żemojesłowaniezabrzmiałybynajmniej,jakpytanie.

‒Owszem,przyszedł‒padłaironicznaodpowiedź‒alenietelegram,tylkojakiś
człowiek,

któregopanzamówiłnaósmą.

‒Jakiśczłowiek?

‒powtórzyłemrozczarowany.

‒Cozajeden?Nikogoniezamawiałem.W

ogólenieznamtunikogowNowymOrleanie.Zresztąproszęgoprzysłać.

Chwilępóźniejzagadkasięwyjaśniła.

‒Jajestemtym,októrympanuJimmówił‒przedstawiłosiętopodejrzaneindywiduum,

gdyżnainneokreślenieprzybyłyniezasługiwałstanowczo.

Jim,służącyhotelowy,zapytanyprzezemnieprzedwczoraj,czynieznaadresujakiejś
palarni

opium,oświadczyłzminąniewiniątka,żewprawdzieniewie,czypodobnieniemoralne
spelunki

możnaznaleźćwcnotliwymNowymOrleanie,alemożemiprzyprowadzićczłowieka,
któryza

skromnąopłatązaprowadzimniewszędzie,byłbowiemniegdyśprzewodnikiembiura

turystycznegoiznamiastolepiej,niżwłasnąkieszeń.Lepiej‒prawdopodobniedlatego,
że

indywiduummiałokieszenieicałeubranie

podarte,niemogłowięcwiedzieć,czyto,coprzedminutąjeszczebyłowkieszeni,nie

background image

ulotniło

siępochwili.

‒Sir,proszęmiwierzyć,żeniktnieznamiastalepiejodemnie…Zamarnedziesięć
dolarów

zaprowadzępanadopierwszorzędnegolokalu,gdziepandostaniewszystko,czegodusza

zapragnie:białątabakę,opium,panienki.

‒Chodzimitylkooopium

‒przerwałemmukrótko.

‒Opium,doskonale,wyśmienicie…Jestwspólnasaladlawiększychtowarzystw,są

wytworneseparatkidlatych,którzywoląsamotność.

‒A…ceny..bardzosłone?‒spytałemnieśmiało,gdyżprzypomniałemsobienagle,że

całegomajątkumam57dolarów,zczegodziesięćzabierzejeszczetenosobnikominie

zawodowegorajfura…

‒Cenyy?‒mruknąłprzeciągle,taksującrutynowymispojrzeniamimójgarnitur,butyi

krawat.

‒Cenysąbardzorozmaite.Wstępkosztujetylkodziesięćdolarów,apotem,tojużzależy

odtego,jaksięktourządzi.Zaluksusitowarzystwopięknejdamulkipłacisięoczywiście
grubo

więcej,he,he,he,he…Alemyślę,żedladżentelmena,którypragniesięrozerwaćw
takimlokalu,

cenaodgrywanajmniejsząrolę,he,he,he,he!

‒Prawda?

‒Oczywiście‒odparłem,zwyniosłąminą.‒Pytałemzciekawościidlategotakże,

żebyścieniemyśleli,żeznowicjuszemmaciedoczynienia.Lubięsięrozerwać,ale
bardzonie

lubię,żebyzemniezdzierano.Chciałbymabyścietosobiezapamiętali.Aterazproszę
wyjśći

zaczekaćnaulicy.

Pojegoodejściustoczyłemzsobąkrótką,leczzażartąwalkę.Kwestia:iść,czynićiść,
nabrała

dlamnietakiejwagi,jakHamletowskie:„tobe,ornottobe”…‒Wariacie,maszledwie
57

dolarów;zatomożnażyćjakieśdziesięćdodwunastudni,podczasgdyzamierzona
eskapada

pochłonieconajmniejpołowętejsumki,jeśliniecałą.Copocznieszwtedy?Apozatym,

background image

czyżnie

powinieneśskorzystaćztego,żeprzymusowypobytnatratwieichorobazrobiłypierwszy
wyłom

wwalcezzabójczymnałogiem?Tyle

czasuobywałeśsiębezpalenia,wytrwajinadal;tosąostatnieatakipokusyz

‒abrałgłos

rozsądek,przezwyciężje,aodzwyczaiszsięzpewnościąodużywaniaopium,które
rujnuje

organizm.

Hm…Odzwyczaićsięodpalenia,toznaczyzrezygnowaćraznazawszezcudnychsnów,
w

czasiektórychwidywałem,jaknajawie,mojąnieodżałowanąLottę,słyszałemjejsłodki
głosik,

pieściłemjąicałowałem,jakwówczas,wczasieniezapomnianychatakkrótkichmiesięcy

naszegonarzeczeństwa…

‒Nie!

‒zawołałem.

‒Janiechcęstracićtychwizji,niechcęjejstracić…Lotty…

Gorącepragnienieujrzeniamejzłotowłosejdziewczynyimyśl,żetożyczeniemogę

urzeczywistnićdzisiaj,możezagodzinę,zagłuszyłydalszewywodygłosurozsądku,że
jeślijuż

niepragnęsięwyzwolićzeszponównałogu,topowinienemprzynajmniejprojektowaną
naten

wieczórwycieczkędojakiejśtampalarniodłożyćdochwili,kiedynadejdąpieniądzez

Szanghaju.

Iposzedłem…

Nadrugidzieńokołogodzinytrzeciejpopołudniunadeszłaupragnionadepeszaod

Timberwortha.Rozerwałemblankietdrżącymirękamiiczytałempośpiesznie:

Przysłaćodwrotnielegalizowanepełnomocnictwostopmyślę,żedomiesiącabędęmógł

sprawępomyślniezałatwićstopuściskdłoniślę

Timberworth

‒Domiesiącabędziemógłzałatwić‒wybełkotałem,ogłuszonytąwiadomością,i

odruchowowyciągnąłemportfelzkieszeni.Kuniemałemuprzerażeniustwierdziłem,że

pozostałomizaledwiedwanaściedolarów.Dwanaście!…

background image

‒Ano,resztazostaławtejspelunce‒

przypomniałgłosrozsądku.Takbyłowistocie,lecznierobiłemsobieżadnychwymówek.
Po

wieludniachprzymusowejabstynencjiodopium,paliłemwczorajiznowuwidziałem
Lottę,ato

byłowartekażdejceny.

Rozpamiętywaniewczorajszychwizjipozwoliłominapółgodzinyzapomniećo
przykrym

położeniu,wjakimsięobecnieznajdowałem.Niestety,tylkonapółgodziny,gdyżkoło
wpółdo

czwartejzatelefonowałdomnieportier.

‒Panzostajeunasdalej?

‒spytał.

‒Oczywiście.Gdybędęmiałzamiarwyjechać,damznać.

‒Dobrze…Czywtakimraziemogęprzysłaćrachunekdopokoju?

Zrobiłomisięnaglebardzogorąco.Jakieszczęście,żeniezadałmitegopytania,kiedym

wracałzprzechadzkipomieście,jakieszczęście,żetelewizjaniemadotychczas
praktycznego

zastosowania,zwłaszczaprzyaparatachtelefonicznych.Byłbyzobaczyłmojąminę,a
wtedy…

‒Hallo‒wykrztusiłem,chcączyskaćnaczasieiobmyślićnapoczekaniujakiśwybieg.‒

Cotambrzęczywsłuchawce.Niezrozumiałem,copanmówił.

‒Pytałem,jakpanubędziewygodniej.Czymamposłaćrachunekdopokoju,czy
ureguluje

gopanumnie,wychodzącnamiasto?

‒Dzisiajanijedno,anidrugie.Gotówkiprzysobiezregułynienoszę,aterazzbankunie

podejmę.Proszęniezapominać,żedzisiajsobota.Weekend.

‒Ach,sir,pocotylefatygi.Wystarczywystawićczek,którymyjużsobiesami
zrealizujemy.

‒Well‒rzekłemztupetemiodłożyłemsłuchawkę.Aleztąchwiląskończyłasiękrótkai

wielcesztucznapewnośćsiebie.Trudnobyłoniewyczućironiiwgłosieportiera,kiedy

napomykałoczeku.Służbahotelowamadoskonałenosy;zdalekazwietrzywypchany
portfel,

jakidziurawąkieszeń.Toteżgośćtaki,jakja,coniezajechałautem,napakowanym
eleganckimi

background image

walizami,leczprzyszedłpieszowskromnymubraniu,zteczkątylkopodpachą,niemógł
zrobić

dobregowrażenia,adobiłjegoreputacjęfakt,żeukazywałsięokażdejporze,nie
wyłączając

wieczornegoobiadu,któryoddżentelmenawymagaprzywdzianiasmokingu,wjednym

itymsamymgarniturze.Tojasne.Dlategowłaśniekazanomipłacićrachunkizgóry.

Cobędzieteraz?

Ba,żebymjawiedział.Prawdopodobniedzieńdzisiejszyniebędziejeszczeobfitowałw

niemiłewypadki.Mogęzażądaćprzyniesieniaobiadudopokoju,nocprześpięspokojnie,
możei

ześniadaniemudasięjakoś,leczpotem?Potemburza!Portierzażądaczeku,któregomu

oczywiścieniewystawię,choćbyztejprzyczyny,iżnieposiadamżadnejksiążeczki
czekowej.

Policjaspiszeprotokół,hotelzatrzymamojeubranielubzegareknapokrycieswej
pretensjii

wśródwzgardliwychuśmieszkówtejbandy,zawiedzionejwoczekiwaniunapiwków,
wylecęna

ulicę…Nabruk!

Nie,postawieniesobiepytania:cobędziedalej,niemiałostanowczosensu.Należałoje

sformułowaćraczejwtensposób:

‒Jakwybrnąćzhonoremzgłupiejsytuacji?

Mógłbymzadzwonićdoportieraioświadczyćmu,żewobecnatarczywegoupominania
sięo

zapłatęrachunkuzgóry,opuszczamtenlokaljeszczedzisiaj.Potemmożnabywziąć
taksówkę,

posiadamprzecieżcałedwanaściedolarów,zajechaćz„ważnąminą”przedbramę
jakiegoś

podrzędniejszegohotelikuiżyćtamnakredyt,jakdługosięuda.

Aleitakoncepcjamiałaswojezłestrony.NowyOrleanbyłprzepełnionyuchodźcami,
których

powódźpozbawiładachunadgłową.Wszystkiezajazdy,hotele,nawetprywatne
mieszkania,

użyczyłytymludziomchwilowegoprzytułku,iznalezieniewolnegopokojubyło
prawdziwą

sztuką,oczymsammiałemsposobnośćprzekonaćsięnazajutrzpoopuszczeniu
Hedgeville.

background image

Musiałemsięwięcpoważnieliczyćztąewentualnością,żenicnieznajdęipozostanęw
całym

tegosłowaznaczeniunabruku.

Wogólepopełniłemkardynalnegłupstwo,zatrzymującsięwNowymOrleanie,zamiast

wsiąśćnastateklinii„SouthernPacifik”ijechaćdoNowegoJorku.Tylewówczasmiałem

jeszczepieniędzy,byzabiletzapłacić.WNowymJorku,gdziemieszka

tyluPolaków,byłbymniewątpliwiespotkałjakiegośznajomego,którybymipożyczył
potrzebną

sumkęnapowrótdoojczyzny.Wnajgorszymraziezwróciłbymsiędopolskiego
konsulatuo

pomoc.

‒Wnajgorszymrazie‒podkreśliłemrazjeszcze,gdyższybkiestaczaniesięnadółnie

zabiłowemniejeszczeresztekambicji.‒Mamwreszciekilkanowelwteceijedną
powieść‒

myślałemdalej,zapominającnarazie,żewszystkieskryptypozostaływHedgeville.‒W

NowymJorkutrafiłbymzpewnościądojakiegośpolskiegodziennikalubwydawcy.A
tutaj?Na

czterystatysięcymieszkańcównienaliczyszrodakówwięcej,jakstukilkudziesięciu,aito
sama

biedota.Tak,zatrzymaniesięwNowymOrleaniebyłononsensemniedodarowania.Było

idiotyzmem

‒stopniowałem,nieoszczędzającsiębynajmniej.

Ale„mądryPolakposzkodzie”…Stwierdzenietegobłędudowodziło,żeposiadam
jeszcze

pewienzapassamokrytycyzmu,leczniemogłomegopołożeniawniczympolepszyć.

‒Muszęznaleźćjakąśdrogęwyjścia!

‒wybuchnąłemzdeterminowany,iwtejsamejchwili

olśniłamniemyśl,którąodrazuuznałemzanajlepsząijedyną.

‒Sprzedampłaszczizegarek.

Chwilowomogęsiębeznichobejśćazauzyskanepieniądzebędęmógłtutajżyć
spokojnieco

najmniejprzeztydzień.TymczasemnadejdąrzeczyzHedgeville.Sprzedamjerównież.
Jeśli

uzyskamodpowiedniąkwotę,wyjadędoNowegoJorku,ajeślinie,tobędęograniczałsię
do

background image

minimumpodkażdymwzględem,czekającnaprzekazzSzanghaju.

Powinnowystarczyć,ulicha!

Zamiartenwprowadziłemwczynbezzwłocznie.Przedewszystkimnapisałemdrugilist
do

CecilyHedge,domagającsięstanowczo,abymiwszystkiemojerzeczyodesłała
odwrotnie.List

tenpostanowiłemwłasnoręcznienadaćnapoczcieiprzytejsposobnościzrobićmałą
wędrówkę

posklepachdzielnicyportowej,ażebysięzorientować,jakącenębędęmógłosiągnąćza
swoje

rzeczy.Wiedziałembowiem,żewdzielnicyportowejpowstałaistnagiełdastarzyzny,
gdzie

ofiarypowodzisprzedawałyza

bezcento,cozsobązdołałyunieść,bylemócjakośwyżyć;pomimozapewnieńcałej
prasy,

działalnośćkomitetuniesieniapomocypowodzianomosłabłaznaczniezchwilą,gdy
groźne

niebezpieczeństwominęło.

Dwiegodzinypóźniejnabrałemznowuotuchy.Nieposiadałemjużwprawdzieani
płaszcza,

anizegarka,alemiałemwzamianczterdzieścipięćdolarów,cowrazzpozostałymi
dwunastoma

stanowiłokapitał57dolarów.

‒Pięćdziesiątsiedem!‒krzyknąłem.‒Ależtotakasamasuma,jakąrozporządzałem

wczoraj…Odzyskałemto,cowczorajstraciłem.Dobryznak.

Ubawionytymdziwnymzbiegiemokoliczności,wracałemdohotelupełennajlepszych
myśli.

Dzieliłymniejeszczeoddomudwieulice,kiedyusłyszałemzasobąprzyśpieszonychód
jakiegoś

człowieka,azachwilęprzyjazne:

‒Hallo,cozaspotkanie!Jaksiępanmiewa?

ObróciłemsięnapięcieistanąłemokowokozJasperemHendry.Zdziwiłomnie
przyjemnie

jegoserdecznepowitanie,gdyżsądziłem,żeraczejpowiniensiędomnieodnosićz
niechęcią;

byłobytoprzynajmniejlogicznymnastępstwemjegozachowaniasięwobecmniewdniu,
w

background image

którymprzybyliśmydoKinsley.PrzecieżdziękiKaprysowiBarkerajaodnalazłemJuanęi
jaz

niądzieliłemtrudyiniebezpieczeństwaowychpamiętnychdni…

DalszesłowaJasperawyjaśniłymizagadkę.

‒Pozwolipan,żejazeswejstronypodziękujęmuzatroskliwąopiekęnadmoją
narzeczoną.

Opowiadałami,żegdybyniepan,byłabyzginęłaniejedenraz,alechybazdziesięć.

Zaprotestowałem,oświadczając,iżrzeczsięmaodwrotnie.Przecieżatakfebryzbiłmniez

nógigdybynieJuana,byłbymsięstoczyłztratwywnurtywezbranejrzeki,byłbym
zginął

nieuchronnie…

AleJaspermiałjużotejsprawiesądwyrobiony.

‒Nie,nie,drogipanie.Jaknaprawdziwegodżentelmena

przystało,chcepancałązasługęprzypisaćkomuinnemu.Leczniemniebraćnato!Juana

opowiedziałamiwszystko.Onaniemadośćsłówwdzięcznościdlapana.Nawetdzisiaj
po

południurozmawialiśmyopanu.No,wiepan,gdybymniebyłtakpewnyswej
narzeczonej,jak

jestemnaprawdę,tomógłbymmiećdopanapoważnepretensje

‒rzekłżartobliwie.

‒Poprostu

niemadnia,żebyJuanapananiewspominała.Chcącniechcąc,muszęcodziennie
wysłuchać

całejlitaniipochwałnacześćpana.

Utkwiłominajbardziejwpamięci,żedzisiajpopołudniumieliomnierozmawiać.

‒WięcpannaJuanajesttutaj?

‒spytałem.

‒Tak.Oddwóchtygodni.Wyszukałemjejśliczny,choćskromnypokoik,aobecnie
szukam

dlaniejjakiejśposady.Bowidzipan,zanimsiępobierzemy…

‒Posady?‒przerwałem.

‒Sądziłem,żeMissJuanajestdobrzesytuowanamajątkowo.Wuj

Barker…

‒Barkerzginął…

background image

‒Więcjednakzginął…Amożetylkozaginął?

‒Niestety,nie.Znalezionojegozwłoki.Wtestamencie,któryotworzonowtychdniach,

mianowałuniwersalnąspadkobierczyniąswąsiostrzenicę,alecóżztego,skoropowódź
zniosła,

dosłowniezniosła,wszystkiebudynkifarmy,aplantacjezniszczyłakompletnie.Toteż
doradzam

Juanie,abysprzedałatenobiekt,gdytylkozostaniejegowłaścicielką.Aniewiem,czy
panu

wiadomo,iletoczasuizachodupotrzeba,zanimsięzałatwiwszelkiebiurokratyczne
formalności.

‒Owszem,owszem‒przyznałem,przypomniawszysobietelegramTimberwortha.‒No,

alepozatymMissJuanamabogatąrodzinę,któramieszkawMeksyku…

‒Jakto,topannicniewie?!

‒Oczym?

‒Ostrasznymnieszczęściu,jakiespotkałomojąnarzeczoną?Ach,doprawdy,złylosściga

biednądziewczynę…

‒Mówpan.Słyszałem,żejejrodzina,należącadonajbardziej

katolickichrodzinwMeksyku,byłanarażonanaprześladowaniazestrony..

‒Nie,nie‒przerwałmiwpółzdania,poczymprzystanąłispytał:‒Nieczytałpanw

dziennikachonapadzienaekspresprzezbandęPedraQuiedry?

‒Czytałem.NaBoga,więc!…

‒Tak,drogipanie.Jejnajbliżsikrewniznajdowalisięwtymnieszczęsnympociągui
zginęli

wszyscy:jejmatka,siostra,szwagierisiostrzenica.Wszyscy,panie…

‒Straszne,straszne!‒szeptałem,ogłuszonytąpotwornąwiadomością.‒Jednakże,oile

pomnę,czytałem,iżkilkanaścieczykilkadziesiątosóbocalałocudem.MożekrewniMiss
Juany,

możechoćbyjednaosobaznajdujesięwśródocalonych?

JasperHendrypotrząsnąłgłowąprzecząco.

‒Niestety,nikt.Juanaotrzymałajużoficjalnezawiadomienie.Szwagierzginąłodkuli

jakiegośbandyty,podobniejejmatka.Siostrzenicytebestiewludzkiejskórzeroztrzaskały
głowę

ościanęwagonu.NieznalezionotylkociałaseñoryDolores.

‒Doloresbyłonaimięsiostrze?

background image

‒Tak.Prawdopodobniezamkniętojąwjednymztychwagonów,któreoblanonaftąi

podpalono.Tetrupysątakzwęglone,żeniemożnaichwżadensposóbrozpoznać.Jest
jeszcze

jednamożliwość,czegooczywiścieniemówięJuanie…

‒Jaka,jaka?

‒ŻeseñoraDoloresbyławliczbietychkobiet,którebandyciuprowadzilizsobąwgóry.
Jak

panuzgazetwiadomo,wybralikilkanaścienajpiękniejszych…dlasiebie.

‒Isądzipan,żepaniDoloresmogłasięznaleźćwtejliczbie?

‒Tobardzomożliwe.Niewidziałemnigdypiękniejszejkobietyodsiostrymej
narzeczonej.

Byłydosiebiebardzopodobne,ale,oileJuanaodziedziczyłacośniecośpoanglosaskich

Barkerach,otyletamtabyłaidealnymtypemklasyczniepięknejHiszpanki.Apozatym,
Juanato

urwisdziewczyna,którainadrzewo

wylezieiwmęskimstrojubędziekonnohasaćpostepach,tamtazaś,panie,tobyła
urodzona

królowa.Cozaduma,cozapostawakrólewska!Idlategouważamzabardzo
prawdopodobne,że

wgroniebranekPedraQuiedryznalazłasięwpierwszymrzędzieuroczaseñoraDolores.
Jeśli

więcmojeprzewidywaniasąsłuszne,toznaczy,żesiostraJuanywprawdzieniepodzieliła
losu

swegomęża,córkiimatki,alespotkałjąlosstokroćgorszyidlategowobecJuany…
milczę.

Chybazgadzasiępanzemnąwtymwzględzie,prawda?

Skinąłemgłowąiprzezdłuższyczasszliśmyoboksiebiewposępnymmilczeniu,
wstrząśnięci

dogłębistrasznymprzypuszczeniem,żepięknaDoloresmogłazostaćbrankąmorderców
swego

męża,jedynegodzieckaimatki.

‒No,żegnampana‒rzekłJasperwkońcu.‒Muszęsięspieszyć,gdyżmamjeszcze

załatwićkilkasprawunków.

‒Dowidzenia…Czymógłbymipanpowiedzieć,gdziemieszkaMissJuana?Chciałbym

złożyćjejkondolencje…

‒dodałemszybko,widzącbłyskniezadowoleniawjegojasnychoczach.

background image

ZapisawszysobieadresbiednejpannydeQuiñones,pożegnałemHendry’egoi
skierowałem

swekrokiwstronęhotelu,zbliżałasiębowiemporawieczornegoposiłku,apo
kilkugodzinnej

włóczędzepomieściebyłemporządniegłodnyizmęczony.

XIV

Skusiłomniecośtegowieczora,byodwiedzićJuanę.

‒Zakwadransdziewiąta‒stwierdziłemnazegarzewhallumojegohotelu,gdyżwłasnego

zegarkajużnieposiadałem.Hm…Jaknawizytę,trochępóźno,alewobecJuany,zktórą
łączą

mniewspomnieniatyluwspólnieprzebytychniebezpieczeństw,niepotrzebujęsięchyba

krygować.

Kiedywychodziłemzhotelu,ujrzałempytającespojrzeniaportiera,leczudałem,żeichw

ogóleniespostrzegam.Należałobyćkonsekwentnym;skoropowiedziałem,żegotówki
przy

sobienieposiadam,niewypadałoterazpłacićrachunku.Wyszedłemwięci,rozpytującpo
drodze

oulicę,wymienionąmiprzezJaspera,rozpamiętywałemdziejemegopoznaniasięzJuaną
i

naszejwspólnejwizytywpustelnifanatycznegomormona.Samolotobcegopochodzenia,
rozbity

naskrajuleśnejpolany,morderczyzamachrosłegolotnikanakolegę,urywanezdania
konającego

pilota,wzmiankiozłocie,aprzedewszystkimoherszciemeksykańskichbandytów,
wreszcie

bezgranicznyprzestrachtegoczłowiekanawidokJuany,tobyłyposzczególneogniwatej

zagadkowejhistorii,którapouzupełnieniudzisiejszymiinformacjamiJaspera,takmisię
mniej

więcejprzedstawiała:

Ponapadzienanieszczęsnyekspres,dwóchnajchytrzejszychrzezimieszkówporwałolwią

częśćłupówcałejbandy,zawładnęłowjakiśsposóbsamolotem,prawdopodobnie
wojskowym,i

wystartowałozzamiaremwylądowaniazagranicą,wStanach,bystąddalejuciekaćlub

przeczekaćburzęipóźniejżyćwdostatkuzazrabowaneskarby.Zpoczątkuwszystkoszło

dobrze.Nawetnieudolnelądowanie,zakończonezniszczeniemsamolotu,nie
pokrzyżowałoplanu

background image

śmiałychbandytów.Leczpokrzyżowałjelos.Bardzoprawdopodobnyspóropodział
zdobyczy

zakończyłsięśmiertelnymstrzałemjednegozczłonkówbandywpierśtowarzyszą.Dzięki

mormonowirannyniezginąłwpuszczyodrazu,leczdostałsiędochatydziwaka.Tu
dobiłgo

widokJuany,będącejpodobnożywymobrazemstarszejsiostry.Widoczniebiedna
Dolores

zginęławłaśniezrąktegorozbójnika,alos,paniwładcaludzkichdrógżycia,pomściłją,

ukazującmordercyprzedśmierciąjejsobowtóra,jejsiostrę,którąonwgorączkowym

majaczeniuwziąłnaduchaswejofiary.

Wtensposóbzginąłjedenzezłoczyńców,natomiastdrugimusiałznaleźćśmierćw
nurtach

oszalałychrzek,dzikiejRedRiveripotężnejMissisipi,którepołączyłyswegigantyczne
siły,by

wypełnićrozkazlosu,byzniszczyćdrugiegozbrodniarza.Takwięckrwawozdobytezłoto
nie

przyniosłoszczęściajegoposiadaczom.Zginęliobaj…

Uśmiechnąłemsięmimowolnieizrobiłemwduchuuwagępodwłasnymadresem,że
literacka

wyobraźniaznalazławdzięcznepoledopopisuiponiosła.Boostateczniecałata
kunsztownie

zbudowanailogicznanapozórhipotezamiałazbytmałocechprawdopodobieństwa.Czyż
można

byłoprzypuścić,abydobrzezorganizowanabanda,którapoważyłasięnatakzuchwały
napad,

pozwoliłasobiebezwalkiodebrać„ciężkozapracowane”złotoprzezdwóchswoich
członków?A

dalej,skądcidwajwytrzasnęlisamolotitosamolotwsamrazprzygotowanydolotuna

przestrzeniokołodwóchtysięcykilometrów?Czybylizawodowymilotnikami,że
potrafili

przebyćszczęśliwietakiszmatdrogi?Jakiefatumkazałoimlądowaćwłaśniewtych
stronach,

gdzieprzebywałasiostraichofiary?

‒Nie,braciszku

‒mruknąłem

‒tymrazemzanadtopopuściłeścugliswejfantazji.

background image

Gwałtownezderzeniesięzjakimśprzechodniemstrąciłomniezobłokównaziemięi
zmusiło

doprzerwaniarozmyślań…

‒Tyszpiclu!Jacitupokażępotrącaćspokojnychludzi!

‒usłyszałemtużzaplecami.

Obejrzałemsięistanąłemokowokoze„spokojnymczłowiekiem”,któryledwiesię
trzymał

nanogach.Ontowłaśniepotrąciłmnieprzedchwilą,aterazziałstekiemrynsztokowych

przekleństwzniechlujnych,oślinionychust,zktórychzapachrumuzalatywałażdo
moich

nozdrzy.

Rezygnujączpolemikizpijanymjegomościem,odsunąłemsięcoprędzejizacząłemsię

ciekawierozglądaćdokoła,zdziwiony,żenogizaniosłymniewtakzakazanądzielnicę.

Odrapanekamienicebardzorozmaitejwysokościpatrzyłynanielicznychprzechodniów
przez

brudneokularydawnoniemytychszybokiennychiusiłowałybezskutecznie
nadsztukowaćmocno

zębemczasunadgryzionewdzięki,szyldamiitandetnymiwystawami

sklepów,podobnie,jakstarzejącasiękokotapróbujenadaremniepretensjonalnąsuknią
zwrócić

uwagęmężczyzniprzypomniećsobieczasybezpowrotnieminionejświetności.

Dziwniemisięjakośznajomewydałynagletezaułki.Tengmachponury,cofniętydość

dalekowgłąbiodgrodzonyodulicywysokimmurem,musiałemjużrazwidzieć,jak
mógłbym

przysiąc,żeprzeciskałemsiękiedyśprzezwąskąfurteczkę,odbijającądyskretnieod
szaregotła

muru.Kiedyś?Chybabardzoniedawnotemu,uwzględniającmójkrótkipobytwNowym

Orleanie.

‒Ach,wczoraj!‒rzekłemdosiebieiprzystanąłem,zaskoczonyswymodkryciem.Tak,

oczywiście.Tobyłaowaspelunka,ukrywającapodpłaszczykiemzwykłej,portowej
tawerny,

domschadzek,wyszynknapojówalkoholowych,tępionychbezskutecznieprzezsrogą
prohibicję,

oraz…palarnięopium…Tuprzyprowadziłmniewczorajszejnocypodejrzany
przewodnik,

zarekomendowanymiprzezJima,służącegozhotelu.Tylkonadeszliśmyzprzeciwnej

background image

stronyi

dlategoniedorazuzorientowałemsię,gdziejestem.

‒Amożebytakwstąpić,skoromniejużnogizaniosływtestrony?

‒szepnąłgłospokusy.

Przypomniałemsobiejednaknaczas,żemuszęprzedewszystkimuregulowaćrachunekw

hoteluiżewobectegoniemogęsobiepozwolićnatakizbytek.Abynieulecnagłej
pokusie,

przystąpiłemczymprędzejdojakiegośporządniejubranegoprzechodnia,wymieniłem
ulicę,

podanąmiprzezJasperaHendry’ego,izapytałemodrogę.

‒Trzeciaprzecznicanaprawo

‒brzmiałaodpowiedź.

Przyspieszyłemkroku,abysięjaknajprędzejoddalićodpalarni,którejsamwidok
posiadał

dlamnietakmagnetycznewłasności.

‒RozmowazJuanązagłuszyodrazugłódopium

‒pocieszałemsięwduchuprzezdrogę.

Idącbardzoszybko,dotarłemwnetdotrzeciejprzecznicy,poczymliczyłemnumery

kamienic,znacznieporządniejszychod

tych,jakiewidziałemwpobliżupalarni,iniebezzdumieniastwierdziłem,żeserce
zaczynami

bićżywiej,wmiarę,jaksięzbliżałemdomieszkaniapięknejHiszpanki.

‒Totutaj

‒pomyślałem.

Naglezastygłem,zdziwionyniemile.

Gdzieśblisko,nademną,zabrzmiałdobrzemiznanygłosJasperaHendry’ego:

‒Takniemożeszmówić,Juano.Niezostałaśnaświeciesama,skoromaszmnie.

Chwilępanowałacisza,apotemusłyszałemjejmezzosopranowygłosik,słodkii
chwytający

zaserce:

‒Toprawda,Jasperze,żemamwtobienajbardziejoddanegoprzyjaciela,ale…ty..nie

zastąpiszmi…tamtych.

Ostatniesłowazałamałysię,przechodzącwszloch.

Nienamyślałemsiędługo.Wydałomisię,żeprzychodzęniewporę,żenależyodłożyć

background image

wizytę

nakiedyindziej,gdyJuanabędziesamawdomu.Alejaktrafićnatakąchwilę?

‒Tensmarkacz,zdajesię,asystujejejstale

‒mruknąłemzwyraźnąniechęciąpodadresem

Jaspera.

‒Amożeodejdzieniebawem?

Myśltawydawałamisiędośćprawdopodobna,chociażbyzewzględunaspóźnionąporę,
nie

chcącwięcspotkaćsięokowokozwychodzącymzdomuwielbicielemJuany,
przeszedłemna

drugąstronęulicyistanąłempodprzeciwległąkamienicą.

To,coujrzałem,nienapełniłomniejednakotuchą,żezakochanymłokoswyniesiesię
rychło.

SiedziałnamałejkanapceobokJuany,któraztwarząukrytąwdłoniachpłakałarzewnie,i
gładził

rękąjejczarnągłówkę,szepczącjakieśsłowa,którychoczywiścieniemogłemdosłyszeć.
Dzięki

jasnoświecącejlampieitemu,żeoknobyłootwarteiniezasłonięte,widziałemdoskonale

wszystko,cosiędziałowskromnympokoikuJuany.

Iuczułemjakbyostrycierńwsercu,kiedypodłuższejchwilikształtnagłówka
dziewczyny

opadłanaramięHendry’ego,kiedyjegoustamusnęłyjejhebanowewłosy.

‒Niebędęprzeszkadzałsielance

‒syknąłemzpasją,nacisnąłemgłębiejkapelusziruszyłem

wpowrotnądrogę.‒Symptomyzazdrości‒stwierdziłodrazusamokrytycyzm,któryna

szczęścieopuszczamnierzadko,lecztoodkryciedolałooliwydoognia.‒Cóżmnieto
może

obchodzić,żecidwojegruchajązsobą,żesiękochająwzajemnie.Owszem,szczęśćim
Boże.

Niechsiędoczekająlicznegopotomstwa

‒monologowałem,zdającsobieświetniesprawęztego,

żesłowatesąnieszczere,żeodpowiedźnapytanie,czyJuanaJasperakocha,czynie
kocha,nie

jestmibynajmniejobojętna.

Wzacietrzewieniunieprzyszłominamyśl,iżczłowiek,zdruzgotanytakimciosem,jak

background image

wiadomośćowymordowaniucałejrodziny,awszczególnościmłodadziewczyna,

niezahartowanawcierpieniu,nieznającajeszczetwardejszkołyżycia,lgniecałądusządo
ludzi,

oddanychsobie,przyjaznych,niezwracajączbytniejuwaginato,wjakiejformiesięich

współczucieprzejawia.Dziświdzęjasno,żewowejchwilismutku,rozżaleniana
nienawistny

los,główkaJuanybyłabysięoparłarówniedobrzenamoimramieniulubnaramieniu
innego

przyjaciela,którybysięwtedyznalazłprzyjejbokuiszeptałjejwuchodobre,ukojne
słowa

pocieszeniaczywspółczucia.

Taksądzędzisiaj,leczwówczas…

Wówczas,smagniętybiczemzazdrości,wpadłemwgniew,aochłonąwszy,zacząłemsię

roztkliwiaćnadswoimosamotnieniem,nadtym,żeniemamżadnejbratniejduszy,jak
Jasper,jak

Juanaczykażdyinnybliźni.Czułemprzeraźliwąpustkęwokółsiebie,czułemsię
biednym,

bezdomnymwłóczęgą;widząc,jakwoknachmijanychdomkówzapalająsięświatła,jak
żony

przygotowująwieczornyposiłekmężom,czytającymdziennikiprzystole,jakdzieci
gromadzą

siękołomatek.Rozumiałemwtedytakjasno,jaknigdy,żedobrakobietawroliżonyczy
matki,

czykochanki,jestmałym,leczgorącymsłoneczkiem,którepromieniujenieustannie
swym

ciepłemnacałeotoczenie,rozgrzewaatmosferędomowąiczyninajbiedniejszenawet

mieszkankonapoddaszu,czyw

suterenach,przymilnym,przytulnym,rozkosznym,czynijecichąibezpiecznąprzystanią,
do

którejżycioweburzeniemająprzystępu.

Ajaniemiałemswejprzystani…

Byłemjakzadżumionyokręt,któregoniewpuszczajądożadnegoportu,skazującgona

beznadziejnąkwarantannęzdalaodzaludnionychbrzegów.

Byłemjaktenrozbitek,co,walczącresztkamisiłzszalonymżywiołem,widziwoddali

latarnięmorskąiprzeliczneświatełkaportowegomiasta,leczczujezrozpacząwsercu,że
nie

background image

dopłyniejużdozbawczegowybrzeża.

Ajaniemiałemswojegosłoneczka…

Niemiałemgonigdy…

Nigdy?

Tonieprawda!Miałemswojesłońcenajdroższe,najpiękniejszezewszystkich,lecz…
zgasło…

ZgasłotamwprzeklętymSzanghaju,anaimięmubyłoLotta…

Bezgraniczna,piekielnatęsknotazazmarłąnarzeczonąopadłamnieztakżywiołową
mocą,że

wszelkieinneuczuciaprysły,jakbańkimydlane,aobrazJuany,opłakującejstraszną
śmierć

swychnajbliższych,rozpłynąłsięwpowietrzu,nibyzwodniczafatamorgana.

OczymaduszywidziałemtylkoLottę,lecztominiewystarczyło.Pragnąłemprzyzwaćjej

zjawę,rozmawiaćznią,poskarżyćsięjejnaswojąniedolę,pragnąłemoddychaćchoć
przez

chwilęrajskąatmosferąułudywcieplepieszczotliwychpromienimojegosłońca.

Niebyłotoniemożliwością.KilkanaściefajekopiummogłowskrzesićLottę;nakrótko

wprawdzie,lecznawetnajkrótszachwilaobcowaniazniąbyładlamnieniebiańską,była
warta

każdejceny.Cóżwięcdziwnego,żenieliczącsięzestanemmejkasy,przyśpieszyłem
kroku,by

jaknajprędzejznaleźćsięwpalarni?

Ajednakprzyszedłjeszczemomentwahania.

Niespowodowałygobynajmniejrefleksje,względyprzezorności,

podyktowanegłosemrozsądku.Tonie.Byłomiwówczaszupełnieobojętne,czyzostanę

wyrzuconyzhotelunabruk,czynie.Cóżznaczyłtakidrobiazgwobecrychłego
zobaczeniamej

Lotty?Krótkiewahaniewywołałajedynietaokoliczność,żestojącpodfurtką,wiodącądo

przybytkualkoholików,morfinistów,kokainistów,zobaczyłemnagleszybkoidącego
mężczyznęi

niebezzdziwieniapoznałemwnimJaspera.WięcMr.HendryopuściłmieszkanieJuany,
atym

samymnadarzyłasiędlamniewymarzonasposobnośćdozłożeniakondolencyjnejwizyty

pięknejHiszpance.Zamajaczyłminagleprzedoczymaobrazczarnowłosejdziewczyny,

zapłakanej,złamanejstrasznymciosemiskłaniającejswągłówkęna…mojeramię…Ale

background image

tużobok

ujrzałempostaćtamtej.Obiecującym,choćsmutnymspojrzeniemprzyzywałamniedo
siebie,a

jednocześniemojadłońsiłąbezwładnościnacisnęłaklamkęfurtki.Zmarłazwyciężyłabez
trudu

żywąrywalkęizdecydowanymkrokiemwszedłemnaponurydziedziniecspelunki.

‒Taksamo,jakwczoraj‒rzuciłemwodpowiedzinauniżonyukłonzarządcylokalu,

uiszczającharaczwkwociedwudziestudolarów,zaktórątocenęnabywałemprawo
używania

przezcałąnocseparatkidrugiejklasy.

Młoda,leczniezbyturodziwadamulkapowstałaodstolikapodścianą,zlustrowałamój

garniturkrótkim,rutynowymspojrzeniem,podeszłatanecznymkrokiemdoladybufetui

mrugnęłaporozumiewawczonabarczysteindywiduum,spełniającetufunkcjeszefa.Pojął
snadź

treść„optycznej”depeszy,bomrugnąłledwiedostrzegalnie,azwracającsiędomnie,
spytałz

najsłodszymuśmiechem:

‒Sir,pozwolipan,żegozapoznamznaszątancerką,MissAliceBasket?

‒Toniepotrzebne‒odparłem,marszczącbrwi.‒Nieżyczęsobiedamskiego
towarzystwa.

Zechcemniepanzaprowadzićdojakiejśwolnejseparatki.

Uśmiechwłaścicielastraciłmomentalniekilkadziesiątkaloriiciepła,aleodpowiedźbyła

uprzejma.

‒Ha,skorosirnieżyczysobie,tooczywiścieniebędziemydyskutowaćnatentemat.

Pomimotojednak,idącobokniegokorytarzem,którywyglądałnapiwnicznyganek,

słyszałempozasobąszelestjedwabnejsukniistukotwysokichobcasów.Najwidoczniej
Miss

AliceBasketnieprzejęłasięzbytnioniegrzecznąodmowąiniestraciłajeszczenadziei.
Nie

obejrzałemsięwkażdymrazieażdokońcawędrówkiprzezzakazanylabirynt,aby
natrętną

niewiastęostateczniezniechęcić.

Itojednakniewielepomogło.Kładącsięnawypłowiałymdywanikuwwyznaczonejmi

separatce,czułemsnującąsięwońodurzającychperfum,jakauderzyłaodrazumoje
nozdrza,

background image

kiedywefrontowymlokaluspelunkimijałemstolikowejMissAlice.Słyszałemjej
ochrypły

głos,zniżonydoskaliszeptudośćnieudolnie,agdymały,umorusanychłopak,„zrobiony
na

Hindusa”,wchodziłzprzyboramidopalenia,ujrzałemjejsylwetkę,przylepionądodrzwi.

‒Astójtamsobiedosamegorana,jeślicitoprzyjemnośćsprawia‒mruknąłem,

spoglądającbłyszczącymwzrokiemnabrunatnekuleczki,któremiałysprawićcud
wskrzeszenia

Lotty.

Isprawiłygoniebawem.

Ujrzałemmojązłotowłosądziewczynęwcześniej,niżtegośmiałemsięspodziewać.
Widać

opiumbyłowdobrymgatunkuluborganizmmój,pozbawionytegonarkotykuprzezczas

chorobyzadowoliłsięniewielkądawkąmimowczorajszegoseansu,albowreszcieszalona

tęsknotazaLottaodegraławybitnieswąrolę.

Dość,żeujrzałemjąrychło.

Miałanasobiefantazyjnąszatęzjakiejśgazyprzezroczystej,poprzezktórązłociłosię

wyraźniejejmłodeciało.

Płynęłakumnieprzezdrgającewblaskachsłońcapowietrze,corazbliżej,corazbliżej…

Stanęłanademną…

Lekkipodmuchciepłegowietrzykaigrałzfałdamijejzwiewnejszaty,obnażającją
powoli,cal

zacalem…

Pełnymizachwytuspojrzeniamimuskałemróżowepączkimałych,stromychpiersi,
niczym

terazniezasłoniętych…

‒Przyszłaś,Lotto…Przyszłaś

‒szeptałem,drżączeszczęściairadości.

Pochyliłasięniskonademną.

Taknisko,żejejusteczkaspoczęłynamoichwargach,spragnionychjejpocałunkówi

pieszczoty.

Trzęsącymisiępalcamirozchylałemzwojegazy,szukającżywegocudujejciała.

Niestawiałanajlżejszegooporu,wyzutazresztekwstydliwościdziewczęcej,któramnie
ongiś

background image

takchwytałazaserce.Przeciwnie,drżałasamazniecierpliwości,byjaknajprędzej
zespolićsięw

jednozemną,swymkochankiemidziśwolałemjątaką.

Inagle,wmomencienajwyższegoupojenia,wyślizgnęłasięzmoichobjęć.

Jękbezbrzeżnejrozpaczywydarłmisięzpiersi.

‒Lotto!…Odchodziszjuż?

‒załkałem.

Błyskawicznymruchemwyciągnąłemrękę,chcącjąprzytrzymać,zmusićdopozostania.

Pochwyciłemdłońkobiecąciepłą,lepkąodpotu.Wzaciśniętychdrapieżniepalcach
trzymała

zwitekzielonychbanknotówdolarowych.Zanimzdołałemochłonąćzezdumienia,dłoń
szarpnęła

sięrozpaczliwie,a,niemogącsięuwolnićzkleszczymoichsilnychpalców,podała
pieniądze

drugiejdłoni,podobnejbliźniaczodotamtej.

RęceLotty?…

Ach,bluźnierstwembyłosądzićtakchoćprzezmgnienieoka!…

DłonieLottybyłyszczupłe,białe,owąskich,długichpalcach.DłonieLottybyłychłodne,

miałyskórkęjedwabistąwdotknięciu,miałydelikatnąsiateczkębłękitnychżyłeki
różowe,

podłużnepaznokcie,półokrągłozakończone.DłonieLottyniebyłyzdolnedokradzieży,i
jużto

jednopowinnomniebyłonatychmiastwyprowadzićzbłędu.Booprzytomniawszy
momentalnie,

stwierdziłem,żeniemamportfelawkieszeni,wprzelotnymspojrzeniu

ujrzałemgonaskrajudywanikairównocześniepoznałemzłodziejkę.

ByłaniąowaAliceBasket,którataknatrętnieabezskutecznieusiłowałanawiązaćzemną

bliższąznajomość.Jejtodłońkrótką,szeroką,zdrapieżnieostrymipaznokciami,
chwyciłemna

gorącymuczynkuimimozaciekłegooporuniewypuściłemzestalowegouścisku.

‒Nieudałosię!

‒zasyczałem.

Największymwysiłkiemwolipanowałemnadsobą,byniewybuchnąćinieukarać
złodziejki,

któraukradłamiskarbbezcenny.Boniechodziłomizupełnieotrzydzieścikilkadolarów.

background image

Nie

zdawałemsobiewówczassprawyztego,żestanowiąonecałymójmajątek,żebrakich
narazi

mnienaprzykrykonfliktzzarządemhotelu,wktórymmieszkałem.Otymniemyślałem
wtedy.

Natomiastzcałąwyrazistościąutrwalałsięwmejświadomościpewnik,iżzjawaLotty
pierzchła

naodległąplanetę,gdziemieszkająci,costądodeszli,pierzchłabezpowrotniena
dzisiejsząnoc,

spłoszonahaniebnymczynemchciwejdziwki.ToteżczynAliceBasket,którykażdy
prawnik

zakwalifikowałbyjakokradzieżkieszonkowądrobnejkwoty,wydałmisięz
subiektywnego

punktuwidzeniapotwornązbrodnią,zasługującąnanajsroższąkarę.Wedługmoich
ówczesnych

pojęćniktniemógłwyrządzićmicięższejkrzywdyidlategonieprzesadziłembynajmniej,

twierdzącnawstępie,żemusiałemnadludzkopanowaćnadsobą,abyniewymierzyć
natychmiast

sprawiedliwości.

‒Nieudałosię‒powtórzyłemzjadliwie,niemającnarazieżadnegoplanuwgłowie,co

począćzeschwytanązłodziejką.

Wiłasię,jaknadeptanywąż,wyrywałarozpaczliwieuwięzionąrękę,przygotowując

niespodziewanyatak.Nagleujrzałemtużprzedoczymazwiniętykułakdrugiejdłoni,
zbliżający

sięzbłyskawicznąszybkościąi,zanimzdołałemsięzasłonić,zanimmogłemwogóle
tylko

pomyślećouchyleniugłowy,otrzymałemtakicioswśrodektwarzy,żezamroczyłomnie
na

chwilę.

Terazprzebrałasięmiaramejcierpliwości.Tygrysimsusemdopadłemdziwkęw
momencie,

kiedywybiegałazseparatki,chwyciłemjązakark,wciągnąłemzpowrotemdownętrza,
nogą

zatrzasnąłemdrzwi,kipiącgniewemiżądząodwetu…zawszystko,przedewszystkimza

przerwaniemirajskiegosnuozłotowłosejLotte.

WłaścicielspelunkiprzedstawiłmiAliceBasketjakotancerkę;niezdziwiłamnieprzeto

background image

zręczność,zjakąwymykałamisięzrąknieustannie,przebiegajączwinniezkątadokąta
ciasnej

klitki,irzucającmiwtwarz,cowpadłopodrękę,lecztawężowaszybkośćporuszeńbyła
niczym

wobecskalijejgłosu.Tudopierookazałsięjejtalentwcałejpełni,bowrzask,jaki
podniosła,był

wstanieporuszyćniebo.

Jejokrzykinieprzeszłybezecha.Trzasnęłydrzwijedne,drugie,zadudniłyciężkiekrokii
para

czerwonychłapspadłanamojeramionawchwili,gdyszamoczącąsięAlice
przygwoździłem

wreszciedopodłogii,niewiedząc,coczynię,dusićjązacząłempodgardło.Beznamysłu

puściłemswąofiarę,apochwyciwszywstalowyuściskprzegubyrąknowego
przeciwnika,

szarpnąłemsięcałymkorpusemnaprzód,niewstajączklęczek.Mojeplecy,zgiętewłuk,

utworzyłyośdźwigni,nagłyzrywpozbawiłprzybywającegozodsiecządrabarównowagi,

barczyste,potężnecielskofiknęłokozławpowietrzuirunęłobezwładnienazdrętwiałąz

przestrachudziwkę.

Apotem…

Niepomnędokładnie,cazaszłopotem.Wciasnejseparatcezaroiłosięodludziizgraja

przeciwnikówobsiadłamniezewszystkichboków.Podrażnionyciosamipięści,oszalałyz

wściekłości,waliłemnaoślep,kopałem,gryzłem.Zrobiłosięniecoprzestronniej,alena
krótko.

Wówczasinstynktsamozachowawczypodszepnąłmijedynąradę.Pochwyciłembardzo
ciężkie

krzesło,rozbiłemszybkożarówkęelektrycznąirunąłemfuriąnaprzeciwników.Na
karkach

uciekającychpędziłemkorytarzemwstronęwyjścia,pamiętającdobrzeotym,żekilku
drabów

pozostałow

separatcepomoimzwycięskimprzebiciusięiżemogąmniezajśćztyłu.Nawszelki
wypadek

tłukłemwszystkiespotkanelampki,abytamtymutrudnićorientację.

Jakimścudemdotarłemdobaru,czylidofrontowegolokaluspelunki,lecztutajszansesię

zmieniły.Odwrótnapodwórzebyłodciętyprzezkilkumężczyzn,doktórychprzyłączyła
się

background image

garstka,ogarniętapanikąpomoimataku.

Uzbrojeniwnoże,krzesłaikastety,staliławąpoddrzwiami,czekającnaodpowiedni
moment

doostatecznejzemnąrozprawy.

‒Niewyjdę‒pomyślałemzgłuchąrozpaczą,gdyżwprzelotnymspojrzeniuzdołałemjuż

zauważyć,żeoknasązakratowane,jedynedrzwizastawionemuremkilkunastu
przeciwników,

że,cogorsza,nielicznigościeprzystolikachsolidaryzująsięzpostępowaniemsłużby
lokalui

czekajątylkonadobrewidowisko.

‒Niewypuścićgo!

‒zabrzmiałochrypłybaszamoimiplecami.

Obróciłemsięnapięcieszybko,jakdobrzewymusztrowanyżołnierz.Zaladąbarustał

barczystyszefspelunki,którydziękimnieodbyłprzedchwiląkrótką,alebolesnąpodróż

powietrzną.Nosmiałrozbity,całątwarzumazanąwekrwi,kołnierzykrozpięty,ajeden
rękaw

marynarkiwydarty.

‒Któżgotakurządził?Jachybanie…

‒przemknęłomiprzezmyśl.

Krótkieprzemówieniechytregodrabaprzekonałomnienatychmiast,żewszystkotobyło

lichym,teatralnymgestem,obliczonymnapozyskaniesobiesympatiisiedzącychprzy
kilku

stolikachgości,przymusowychświadkówzajścia.

‒Patrzcie,panowie‒wołał,zwróconydonich,zpatosemaktorazzabitejprowincji.

‒Oto

tenbandytaokradłnaszątancerkę,wasząulubionąAliceBasket,dusiłją,akiedynajej
krzyk

nadbiegłemzpomocą,takmnieurządził!

Tugestemrzymskiegosenatora,rozdzierającegoszaty,roztworzyłpołyporozpinanej

marynarki,każącsiędomyślać,żepodbrudnąkoszuląmapierś,posiekanąranami.

‒Dżentelmeni,jakmampostąpićztymłotrem?Nacozasłużył,waszymzdaniem?‒

zakończyłswojąorację.

Wątpliwidżentelmeniobrzucilimnienieprzyjaznymwzrokiem.

‒Wyzwijgopannapięści‒zaproponowałktoś,snadźbardziejjowialnieusposobiony.‒

background image

Dawnoniebyłemnaringu.

Właścicielspelunkiskrzywiłsięboleśnie.

‒Takbymuczynił,panowie‒odparł.‒Niestety,jestemciężkorannyprzeztegozbira.

Szansebyłybynierówne.

‒Możektośpanazastąpi?

Zezowatybrodacz,siedzącynajbliżejwolnejprzestrzeni,naśrodkuktórejstałem,niby
jeleń

otoczonyprzezsforępsówmyśliwskich,wystąpiłzgorszymdlamnieprojektem.

‒Zróbciezniegomarmoladę,zmiećcietoiwrzućciedorzeki.

‒Zabawmysięwpocztę

‒doradzałówwesołek.

‒Nie,toniemasensu.Billdobrzegadał.

‒Aleprzedtemwpocztę.

‒Szkodaczasu.Lepiejodrazuznimskończyć.

‒Amożetoszpicel?

Większość„dżentelmenów”poruszyłasięniespokojnie,teniówłypnąłpodejrzliwie
okiemw

stronędrzwi,leczwrezultacienastrójzmieniłsięjeszczebardziejnagorsze.Ikiedyszef,
jak

gdybyreasumująctreśćkrótkiejdyskusji,rzucił:‒„wnaszymwspólnyminteresieten
człowiek

niepowinienstądwyjśćżywy”‒wszystkiegłowypochyliłysięjaknakomendę,
zatwierdzając

wtensposóbwyrokśmiercinamnie.

Alejatymczasemniepróżnowałem.Stojącpośrodkuprzestronnejizbyzciężkim
krzesłemw

rękachisłuchającuważniekrótkichprzemówieńposzczególnychczłonkówdobranego

towarzystwa,wytężałemumysłnadznalezieniemwyjściazbeznadziejnej,zdasię,
sytuacji.

Wspomniawszyuwieńczonyzupełnympowodzeniemwypadzseparatki,zdecydowałem
sięod

razu

powtórzyćeksperymentzrozbiciemlampyiznagłymatakiemwciemnościach,z
dodaniem

małegowariantu.Zdawałemsobiedobrzesprawę,żewmoimpołożeniukażdasekunda

background image

może

fatalniezaważyćnaszali,toteżzacząłemniezwłoczniewprowadzaćwczynpowzięty
zamiar,aby

zaśnieobudzićpodejrzliwościprzeciwników,jąłemsięrozglądaćdokołazprzerażoną
miną,

przydreptującrzekomowmiejscu,awrzeczywistościzbliżającsięcalpocaluwstronę

zezowategobrodacza,nadktóregostolikiemwisiaławielka,kulistażarówkaelektryczna,
jedyne

źródłoświatławcałejsali.

Niewiem,czywłaścicielzrozumiałmójmanewr,czyuznał,żeczasjużzemnąskończyć,

dość,żeryknąłnaglenacałegardło:

‒Braćgochłopcy!

Mojekrzesłoopisałoszybkiłukwpowietrzu,tłukąclampę,którejszkłorozprysłosięz

potężnymhukiemnasetkikawałków,asekundępóźniejrunęło,nibytaran,w
niewidzialnych

skutkiemciemnościwrogów.Nietracącanichwili,pochwyciłemzrywającegosięod
stolika

brodaczawpół,poderwałemgowgórę,przebiegłemkilkakrokówirzuciłemgoprostow

ramionanadbiegającychdrabów.

‒Mamgo!

‒zabrzmiałtriumfalnygłos.

‒Światła!

‒Nietrzebaświatła.Taklepiej

‒odparłjakiśzawodowysnadźrzezimieszek.

‒Trzymamgodobrze.

‒Towarzysze,toja!

Pełenzgrozyokrzykzezowategodraba,któryzbierałwciemnościachprzeznaczonedla
mnie

cięgi,przeszedłbezecha,zagłuszonypiekielnąwrzawą.Bomoiprzeciwnicypopełniali
więcej

omyłekiwymierzalisobiewzajemniedotkliweciosy,akontującjenamójrachunek,
ryczeliz

wściekłościibralinatychmiastsrogiodwet.Pomimocałejgrozypołożeniaogarniałamnie

przemożnachęćśmiechunamyśl,jakieminyzrobitabanda,kiedysięprzekona,żenie
mnie,

background image

leczswegokompanamasakrowałaztakimzapałem.

Posuwającsięostrożniewzdłużściany,dotarłemwnetdozamkniętychdrzwi,odsunąłem

cichuteńkozasuwę,nacisnąłemklamkęi,jakbomba,wypadłemnaciemnydziedziniec.

‒Coto?

‒Uciekł!

‒Trzymać!Łapać!

‒Stójcie,udiabła!Przecieżgotrzymamwłapach.

‒Światła!

Echatychipodobnychokrzykówścigałymnieażdofurtkiwmurze,pozaktórym
znajdował

siębezpiecznyazyl,ulica…

Minazrzedłamiszybko.Kluczaniebyłowzamku,apierwszerozpaczliweszarpnięciaza

klamkęprzekonałymnieodrazu,żezamekizawiasysąbardzosolidne.

‒Muszęsięwdrapaćnamur

‒pomyślałem.

‒Niemainnejrady.

Wtejchwilizabłysłoświatłowefrontowymlokaluspelunkiizabrzmiałchórokrzyków:

‒Towarzysze,toBilly!

‒Zemdlał.

‒Jemuśmydogrzali,atamtenzwiał!

‒A,chytrasztuka!

‒Zanim!Onniemożeuciec!

‒Namurwyłazi…

‒Hej,kupąnaniego!

Wciągałemsięwłaśniegórnąpołowąkorpusunaszczytmuru,kiedynagłeszarpnięcieza
nogi

strąciłomojąstopęzklamki,naktórejopierałasiędotychczas.Zawisłemnarękach,
wierzgając

rozpaczliwienogami.Nagleuczułemprzejmującybólwkolanie.Zrozumiałem,żejuż
murunie

przejdę,żezachwilęspadnęnagłowymoichprześladowcówijużimsiętymrazemnie
wymknę.

Panicznylęk,nietyleprzedśmiercią,ileprzedtorturamizrąktychrozwścieczonych
zbirów,

background image

zmusiłmniedowzywaniapomocy.

‒Mordują!Ratunku!

‒wrzasnąłem,cosiływpiersiach.

Odpowiedziałymiklątwy,złowrogipomrukikomenda,rzuconagrubymgłosem.Byłto

niewątpliwiegłosszefa.

‒Zatkaćmugębę!Jeszczenamściągnienakarkpolicję.

Siłyopuszczałymnieszybko.Muskułyramion,obciążonewagątyluludzi,którzyuczepili
się

moichnóg,drżałyodnadludzkiegowysiłku.

‒Policja!Napomoc!‒krzyczałempodwpływemkategorycznychnakazówinstynktu

samozachowawczego,leczbezwielkiejnadziei,byktośmógłmójgłosusłyszećwtych
zaułkach.

Przenikliwyświstrozdarłpowietrze.

‒Prędzej,prędzej!

‒Słyszeliście?

‒Skończyć!

‒Mamdrąg,towarzysze.

‒Dawaj!Pomacamgopokrzyżach!

Poczułemgłuchy,obezwładniającybólwplecach.

‒Policja!Ratun…

Drugiciosniepozwoliłmidokończyćokrzyku.Mięśniewypowiedziałyposłuszeństwo
woli,

palcezsunęłysiępomurze,ispadłemnawznak,nagłowymoichprześladowców.Siłą
upadku

przewróciłemkogoś,uchyliłemgłowęinstynktownieprzeduderzeniem,któremogłomi
rozpłatać

czaszkę,zerwałemsię,razjeszczeubiegłemkilkakrokówioparłemsięplecamiomur.

Rozległosiękilkaostrychświstówitętentkrokówludzkichpodrugiejstronieprzeklętej

ściany,któramnieodcięłaodzbawczejulicy.

Podchodzącakumniezgrajazatrzymałasię,nadsłuchującniespokojnie.Zwielkąulgą

dostrzegłem,żedwacienieoderwałysięodcałejpaczkiiznikłyszybkowdrugimkońcu

dziedzińca.Ciwidocznieniepragnęlispotkaniazpolicją.

Kilkasekundpóźniejnowagarstkapowiększyłagronozmykającychkamratów.Grupka
moich

background image

przeciwnikówzmalaładoczterechosób.

‒Skończyć!‒komenderowałszef,cofającsiępozaplecytowarzyszów,jakprzystałona

przezornegowodza.

Trzechzbirów,gotowychsnadźnawszystko,posunęłosiębliżej

wzłowrogimmilczeniu.Ujrzałemokutydrągwrękachjednegoznichiprzedoczami
zamigotał

mibłyskrzeźnickiegonoża.

‒Koniec‒pomyślałem,leczniewyczerpanywpomysłachinstynktpodpowiedziałjeszcze

jednązbawiennąradę.

Najbliższyznapastnikówznajdowałsięodwakrokiodemnie,kiedybłyskawicznym
ruchem

wsunąłemdłońdokieszenimarynarki.

‒Precz,albostrzelęwbrzuch!

‒ostrzegłem.

Słowatezrobiłydużewrażenie.Uważającmnienapodstawierelacjiwłaścicielaza
szpicla,

czyteżzatowarzyszapofachu,któryzabłądziłwobcyrejon,przypuszczali,że
rzeczywiście

mamprzysobierewolweriżeniewyjmujęgonawierzchtylkodlatego,bystrzelać
wprostz

kieszeni,„przezubranie”,jaktosiępraktykujewmomentachnagłegonapadu.

Ośmielonypowodzeniem,mówiłemdalejtymsamymtonem.

‒Odstąpićażpodbudynek.Będęliczyłdotrzech.

Szefnieczekałnawet,byusłyszeć,cobędziepotem.Wziąłnogizapas,asłysząc
zbliżający

sięszybkoodgłoskroków,zmieniłmomentalniechorągiewkę.

‒Policja!Napomoc!Trzymajciemordercę!

‒wył,jakbygoktośzeskóryobdzierał,ipędził

wstronęfurtki.

‒Cosiętamdzieje?Otworzyć!

‒posłyszałemenergicznygłospodrugiejstroniemuru.

‒Jużotwieram,panieinspektorze.Dobrze,żepanowienadbiegli.Nakryjecieładnego

ptaszka!

Oburzonyniesłychanąperfidiąłotra,chciałemgłośnozaprotestować,leczgłosuwiązłmi

background image

w

gardle.Ciemnydziedziniecwrazzponurymbudynkiemzatańczyłmiprzedoczyma.

Potworniehuczącewodospadyzadudniłymiwuszachinogiugięłysięwkolanach.W

ostatnimprzebłyskutrzeźwościmyślizrozumiałem,żejestemocalony,boprzezotwartą
furtkę

wpadłmdłyprostokątświatła,pociętycieniamiwkraczającychpolicjantów.Osunąłemsię
na

ziemiętużpodmuremwbłogimprzeświadczeniu,iżnicmijużniegrozi.

background image

XV

‒Znowu‒westchnąłem,posłyszawszydźwiękkluczywkorytarzu,tużpozadrzwiami
mej

celiwięziennej.

Wielokrotneprzesłuchiwania,konfrontacjewpolicjiiusędziegośledczegozmęczyły
mniedo

tegostopnia,żeniemalzprzerażeniemwsłuchiwałemsięwchrobotaniekluczawzamku.
Wizyta

dozorcyporannymspacerzenadziedzińcuwięziennymniemogłabyćzapowiedzią
czegoś

innego,jaknowychinkwizycji.

‒Czegoonijeszczechcąodemnie?‒rozmyślałem.‒Odczytanomijużwszystkietez

palcawyssanekłamstwaAliceBasket,„czcigodnego”szefa,Billy’egoiinnychczłonków
bandy,

złożyłemzeznaniedwukrotnie,protokółpodpisałem,więccojeszcze,ulicha?

Mójdozorca,któregojużwpierwszymdniupobytuwtychmurachochrzciłemmianem

„ponuregotypa”,obrzuciłmnienieprzyjaznymispojrzeniami,zlustrowałkażdykątceli

podejrzliwymwzrokiemichrząknąłdwukrotnie,cobyłonieomylnymznakiem,żenie
wszystko

znalazłwnależytymporządku.

‒Posłaniezmięte‒warknąłgrobowymgłosem.‒Wedługregulaminuniewolnozbutami

leżećnakocu.Wstaćzpryczy,pókimdobry,ijazdazemną!

‒Dokąd?

‒Dokąd?Dorozmównicy.

‒Dorozmównicy?‒powtórzyłemwbezgranicznymzdziwieniu.

‒Tochybapomyłka.Nie

znamtunikogoiniktniemógłżądaćwidzeniasięzemną.

‒Todomnienienależy.Naczelnikwięzieniakazałwaszaprowadzićdorozmównicy,
więc

jazda,bezgadania.

‒Boregulaminniepozwala,abywięźniowierozmawializdozorcami

‒rzuciłemzironią.

Oile„regulamin”byłulubionymkonikiemcerbera,toumiłowanymjegosłowembyło:

background image

„jazda”.

Nieodrzekłnic,wskazałmidłoniąkierunekdrogiiszedłzamnąkrokwkrok,nibycień,
tym

jeszczedocienialubdoduchapodobniejszy,żesunąłwmilczeniuibezszelestniedzięki

filcowympantoflom,jakiedozorcywdziewająnaobuwiewczasiesłużbywkorytarzach.

Jazaśbiłemsięzmyślami,kimmógłbyćosobnik,któryżądałrozmowyzemną.W
Nowym

Orleanieposiadałemtylkodwóchznajomych:JasperaHendry’egoi…Juanę.
Prawdopodobnie

wyczytalimojenazwiskowkronicekryminalnejjakiegokolwiekdziennikazostatnichdni,
anie

wierząc,abymjamógłpopełnićzarzucanemuzbrodnie,śpieszylimniepocieszyćispytać,
w

czymmogąmibyćpomocni.

Aledlaczegomielibyniedaćwiarydoniesieniomdzienników?Przecieżznalimnietak
mało,

takniewielewiedzieliomnie.WprawdziewczasiepamiętnejnocyzaznajomiłemJuanęz

wypadkamiostatniegorokumojegożycia,aleczyżtoopowiadanieniemogłomiwyrobić
opinii

poszukiwaczaprzygód,awanturnika,opinii,którejnajlepszympotwierdzeniembyła
wzmiankao

mym„gościnnymwystępie”wNowymOrleanie?

Corazwięcejnieprawdopodobnymwydawałomisięteraz,abyjednoztychdwojga
chciało

spełnićchrześcijańskąprzysługę„nawiedzeniauwięzionego”,itoprzeświadczenie
napełniało

mnienarównismutkiem,jakradością,wodniesieniudoJuany.Bozjednejstronynie
mogłem

byćprzecieżzadowolony,żepięknaHiszpankaujrzymniezachwilęwstrojuaresztanta,
krótko

ostrzyżonego,natomiastnieogolonegoodtygodnia,żezawahasię,czymożemipodać
rękę,że

uczuciajejwobecmniezawisnąnapajęczejnitcepomiędzyodraząawspółczuciem,a
lada

słówko,ladapozór,czyodruch,pchniejewpierwszymkierunku.Takwięcpewne
względy

przemawiałyzatym,abysięcieszyć,iżodwiedzającymmnieosobnikiemniejestJuana,

background image

leczz

drugiejstronypragnąłemjejwidoku,szczerzemówiąc,tęskniłemzaniąidojściedo
wniosku,że

tonieona,powitałemwgłębisercajakoprzykryzawód.

Naglepalnąłemsiędłoniąwczoło,olśnionynowąmyślą.

‒Obrońcazurzędu‒mruknąłem,kpiączsiebiewduchu,żechoćprzezchwilęmogłem

przypuszczaćinaczej.

Przypomniałemsobie,żesędziaśledczyzapytałmniewczasieostatniegoprzesłuchania,

któregozmiejscowychadwokatówwybieramnaswegoobrońcę.

‒Żadnego

‒odparłemkrótko.

‒Czydlatego,żeuważapan,iżsądgoitakuniewinni,wobecczegoszkodamarnować

pieniędzy?

‒wtrąciłzsubtelnymuśmieszkiemironii.

‒Niepoczuwamsiędowiny,toprawda,leczżadnegoadwokataniewybieramztej
prostej

przyczyny,żetadziwkaskradłamiresztępieniędzyiniemiałbymzczegoopłacić
obrońcy.

Dystyngowanyprawnikskrzywiłsię,kiedyAlicjęBasketnazwałemdziwką,zwróciłmi

uwagę,żetakichterminówużywaćniewolnoioświadczyłwkońcu,iżotrzymamobrońcę
z

urzędu.

Przypomniawszysobieterazdokładnieprzebiegtejrozmowy,byłemwściekłynasiebie,
że

choćprzezchwilęmogłemżywićnierozsądnenadzieje.

Juanamusiałaprzeczytaćzezgroząwzmiankęomoimaresztowaniuipogardzimnąna

zawsze,jeśliuwalniającywyrokniezrehabilitujemniewzupełności

‒myślałemizasępiałemsię

corazbardziejnawspomnienietychwszystkichoszczerstw,odjakichroiłosięw
zeznaniach

AliceBasket,właścicielaprzeklętejspelunkiiresztydobranejkompanii.Wszyscybyli
przeciwko

mnie,czyżmogłemwięcmiećjakąśnadzieję,żemojeodosobnioneitakbiegunowo
przeciwne

zeznaniaznajdąwiaręusędziów?

background image

‒Alebronićsiębędę!‒warknąłemzgłuchązaciętością,zapominając,że„według

regulaminu”niewolnowkorytarzachmówićgłośno.Mójcień,czylisłużbistydozorca,
nie

omieszkałmitegoprzypomniećwdosadnychsłowach.

Wczasiemoichrozważańnatematnieznanegogościaminęliśmykorytarzjeden,potem
drugi,

dotarliśmydoklatkischodowejizeszliśmyażnaparter.Tuoczekiwałnasjużdrugi
dozorca,

któregonalana,uśmiechniętadobrotliwietwarz,stanowiłażywykontrastzponurąmaską
mojego

cerbera.

Ceremoniazmianyopiekunównietrwałanaszczęściezbytdługoipochwilistałemjuż
przed

drzwiami,opatrzonyminapisem:„Rozmównica”.

Mójnowyaniołstróżniebyłtakmrukliwy,jaktamten.Rzuciwszykilkaniewybrednych

kawałówwgwarzewięziennej,przystanął,położyłdłońnaklamceidodałpoufałym
tonem:

‒Wczepkusięrodziłeś,bratku.Jeszczetuniewidziałemtakślicznejspódniczki,jakta,
co

czekanaciebie.Naczelniksamjąprzyprowadziłdomnie.Apachnieodniejnamilę,aż
człekaw

dołkuściska.

Cośtamjeszczeględziłwtymstylu,leczniezwróciłemnatouwagi,zaskoczony

wiadomością,żeosobnikiem,którymnieprzyszedłodwiedzić,jestkobieta.Azatemtrafne
były

mojepierwszedomysły.Juanajesttam,zatymidrzwiami.

Jakbombawpadłemdorozmównicyiwtejsamejchwiliwydałemokrzyk,wktórym
zawód

walczyłolepszezezdziwieniem.

Gościem,któryraczyłmniezaszczycićswymiodwiedzinami,niebyłauroczaHiszpanka,

lecz…Mrs.CecilyHedge…

‒Ach,toty‒zdołałemtylkopowiedzieć,nieukrywającaniwgłosie,aniwminie

rozczarowania.

Rozmównicabyładużąsalą,podzielonąnatrzyczęści.

Środkowa,najwęższa,byławłaściwiekrótkimgankiem,przeznaczonymdladozorcy,a

background image

oddzielonymodczęściwięźniówżelaznąkratą,sięgającąsufitu,natomiastodczęści,

pozostawionejdlaodwiedzających,tylkometrowąbalustradą.

DotejbalustradypodeszłaCecilyszybkoi,odpowiadającnamojeniegościnnepowitanie,

rzekłajakbyzesmutkiem:

‒Widzę,żemojawizytanieucieszyłacięwcale…PotwejucieczcezHedgeville
powinnam

siębyłategospodziewać.Powinnambyłapozostawićciętwemulosowi.

‒Więcpocośprzyszła?

‒wtrąciłemszorstko.

‒Poco?Abycięratować,drogiAndrzeju.Abycięzatrzymać

iniepozwolićcirunąćwprzepaśćostatecznegoupadku,kuktórejzacząłeśsięstaczaćw
tak

przerażającymtempie.

‒No,no!Poscenach,jakiemirobiłaśprzedwyjazdemzHedgeville,jazkoleinie

powinienemsiębyłspodziewaćtakiegogestu‒ironizowałem,chociażkrokmejdawnej

przyjaciółkiująłmniezaserce.

‒Mówiszotymdrobnymnieporozumieniu?Ach,kochanyAndrzeju,jajużzapomniałam
o

tymgłupstewku…Cóżonoznaczywobecciężkichchmur,jakiezawisłynadtwojągłową,
wobec

długuwdzięczności,jakimamdospłaceniazauratowaniemiżyciawSzanghaju!Przecież
gdyby

niety..

‒Niemówmyotym.

‒Tak,niemówmyotym.Niemyślteż,żejedyniewzglądnazaciągnięcietegodługu
wobec

ciebieskłoniłmniedoprzybyciatutaj.Dajęcisłowo!…Dopieroteraztakmisię
wyrwało…Kiedy

wyczytałamwzmiankęotwymaresztowaniu,skoczyłamnarównenogi,niedokończyłam

lunchu,poleciłamnatychmiastspakowaćkufer,agodzinępóźniejjużpędziłamautemw
stronę

NowegoOrleanu.

‒Wtakimrazie‒zauważyłempodejrzliwie

‒musiałaśsiębardzopóźnodowiedziećotym,

comniespotkało,bo,jakkolwiekzdołałemstracićdokładnąrachubęczasu,tojednak,z

background image

grubsza

licząc,siedzęwtymprzybytkuchybazedwatygodnie.

‒Tak,Andrzeju.Dowiedziałamsięotymdopieroprzedwczoraj,nie,trzydnitemu.Ale

zrozum,żeuzyskaniepozwolenianawidzeniesięzwięźniem,toniespacerdokina.
Musiałam

biegaćdosędziegośledczego,doprezesasądu,wzięłamnajlepszegoadwokata,któryteż

interweniował,aczasuciekałtymczasem.

Pośpiech,zjakimtowszystkomówiła,idziwnepodniecenie,byłykonewkąwodywśród

posuchydlasłabejroślinkinieufności,jakazakiełkowałaprzedchwiląwmymsercu.

‒Todziwne‒mruknąłem,opierającsięoprętykraty,oddzielającejmnieodganku
dozorcy.‒

Todziwne,żedziennikizamieściły

otymwzmiankędopierotrzydnitemu,kiedyaresztowaniemiałomiejsceprzeddwoma

tygodniami…

‒Dokładniemówiąc,przeddwunastomadniami‒poprawiłamnieidodałapośpiesznie:‒

Maszrację.Późniejstwierdziłam,żewzmiankęzamieszczononazajutrzpoowymzajściu,
ale

twójnagływyjazdrozstroiłmniedotegostopnia,żeprzezdłuższyczasniebrałamżadnej
gazety

doręki.Ażpewnegorazu,tojesttrzydnitemu,patrzęiprzecieramoczyzezdumienia.
Podwiele

mówiącymnagłówkiem:„ŚledztwoprzeciwkoniedoszłemuzabójcyAliceBasketna

ukończeniu”,znajdowałosiętwojeimięinazwisko.Wtedydopieropoleciłamsobie
wyszukać

wszystkiedziennikizostatnichdwóchtygodniizapoznałamsiędokładniezprzebiegiem
zajścia,

któregotybyłeśgłównymbohaterem.

‒Iuwierzyłaśtymbredniom?

‒Mniejszaomnie.Gorszeto,żesądiopiniapublicznadajątemuwiarę.Adwokat
Paddock

sądzi,żepopełniłeświelkibłąd,tającwśledztwieadresszynku,wktórymsięspiłeśdo

nieprzytomności,wnastępstwieczegopopełniłeśwszystkiezarzucaneci…

‒Zbrodnie

‒dokończyłem.

‒Niewiem,jaksiętonazywa,czyzbrodnia,czywykroczenie.Nieznamsięna

background image

kwalifikacji

przestępstw.Niemniejwszedłeśwpoważnąkolizjęzkodeksemkarnym.Jaksię
informowałam,

groziciconajmniejdwuletniewięzienie.

‒Oilezapadniewyrokskazującymnie.

‒Akaratamożebyćkilkakrotniezwiększona

‒ciągnęładalej

‒jeśliAliceBasketlubBilly,

czyjaksiętamzwietwojadrugaofiara,przypłacątęhistoriękalectwemalbochorobą.

Tupnąłemnogągniewnieipowtórzyłemrazjeszcze:

‒Oilenarozprawiezapadniewyrokskazujący..

‒Niestety,posiadasz99szansnasto,żetaksięstanie.Boiczegociniezarzucają…

Przyszedłeśdoowejspelunkikompletniewstawiony.Zażądałeśwhiskyandsoda,akiedy
ci

odmówiono,bolokalnapojówwyskokowychnieposiada,wybrałeśsobiejednąbar-girl,

poszedłeśzaniądoseparatki…

‒Itamokradłemją,zacząłemjądusićbezżadnegopowodu

‒przerwałem

‒potemrzuciłem

sięnaszefaowegoprzybytkucnoty,poturbowałemgodotkliwie,następnie
zmasakrowałem

nożemjakiegośdraba,któremunaimięBilly,wreszciewyciągnąłemzkieszenirewolwer,

któregoniemiałemprzysobie,ipodgroząwystrzelaniacałegotowarzystwazażądałem
wydania

gotówki.Wwykonaniutejostatniejzbrodniprzeszkodziłomiwkroczeniepolicji,która
zjawiła

sięwsamąporę,itd.,itd.Takbrzmilitaniamoichprzestępstw,prawda,Cissy?Całysękw
tym,że

zeznaniaowychświadkówsązpalcawyssaneodpoczątkudokońca.

Cecilywyzyskałakrótkąprzerwę,bydorwaćsiędogłosu.

‒Wierzyćmisięniechciało,abymójspokojny,zrównoważonyAndrzejmógłbyćzdolny
do

popełnieniapodobnychczynów,leczprzecieżczłowiekpijanyniewie,coczyni.

‒Niebyłempijany,niemiałemkroplialkoholuwustachaniwówczas,aniprzezcały
tydzień

background image

pobytuwNowymOrleanie.

‒Ach,czemutyniechceszsięprzyznać!Sprawastanęłabynazupełnieinnejplatformie‒

powiedziałaznaciskiemiwyraźnymzniecierpliwieniem.

Czyżmiałatobyćżyczliwarada,wypowiedzianawtakoględnejformiezewzględuna

obecnośćdozorcy,któryprzystanąłwkońcuswegogankuiprzysłuchiwałsięnaszej
rozmowiez

minąmocnoznudzoną?

‒Mojadroga‒odparłembeznamysłu.‒Wczasiepierwszegoprzesłuchaniawpolicji

zwróconomiuwagę,żeoilezdradzęźródłopochodzeniaalkoholu,którymniepchnąłdo
takich

wybryków,tobędzietookolicznościąłagodzącą,aponadtopozostawięsobiewygodną
furtkędla

uchyleniasięododpowiedzialnościzapopełnione„przestępstwa”.Krótkomówiąc,będę

odpowiadałtylkozaprzekroczenieustawyoprohibicji.Niestety,niemogłemspełnićtego

życzenia,jakniemogęterazposłuchaćtwojejrady,ponieważnigdzieprzedtemniebyłem,

niczegoniepiłem,nieznamżadnegonielegalnegoszynkuwNowymOrleanie,doowej
spelunki

zaszedłemcałkiemtrzeźwyijedyniewzamiarze

wypaleniakilkufajek,nikogoniezaczepiałem,awalczyłemjedyniewobroniewłasnego
życia,

zaśwszystko,cotamcizeznali,jestkłamstwemodadozet.

‒No,tak…Kochającakobietaniemożeciniewierzyć,leczdlasądumiarodajnesą
jedynie

zeznaniaświadków.Azeznaniaichobciążająciędruzgocąco.Nikt,aletonaprawdęnikt
nie

potwierdziłchoćbyjednegoszczegółuztwoichzeznań.Jesteśzupełnieosamotnionyito

przesądzazgórytreśćwyroku.Będzieszskazany,mójbiednyAndrzeju…Zasądzącięna
dwa,

trzy,czterylatawięzienia,atodlaczłowiekatakiego,jakty,równasięwyrokowiśmierci!

Zapanowaładłuższachwilaciszy.

Cóżmiałemodpowiedzieć?WduchuprzyznawałemzupełnąsłusznośćwywodomCecily,
lecz

jejzłowróżbnekrakaniezdenerwowałomnieniewymownie;wydałomisięono
natrząsaniemsię

zmojegopołożeniabezwyjściairewanżemzaucieczkęzHedgeville.Gwałtownym

background image

ruchem

podniosłemgłowę,opuszczonąnapiersiwsmętnejzadumie.Mojegniewnespojrzenia
spotkały

wzrokCecily,wktórymmalowałasiędobitniezimna,eksperymentatorskaciekawość,
jakie

wrażeniewywarłynamniejejsłowa.Wówczaswybuchnąłem:

‒Czyprzyszłaśpoto,bysięnacieszyćwidokiemmojegoponiżenia,bysobiekpićze
mnie?

‒zasyczałem,zaciskającpalcezwściekłościądokołazimnegożelazaprętówkraty.

‒Przyszłam,bycięratować,najdroższymójprzyjacielu‒odparłaspokojnie,iznowunie

mogłemwyczytaćwjejoczachnicwięcej,próczszczerejsympatiiiserdecznego
współczuciadla

mojejdoli.

Dozorca,znudzonyostatecznienieciekawąrozmową,ziewnąłoduchadoucha,nie
fatygując

się,byprzysłonićszerokorozwartągębę.TendemonstracyjnygestprzypomniałCecily
jego

obecność.Podeszładońszybkoizaczęłaznimpocichukonferować.Doleciałymnie
tylko

strzępyożywionejdyskusji:‒Mójnarzeczony..choćjeden,ostatnipocałunek…to
zaliczka…

liczyćnamoją

wdzięczność…małykwadransik…‒Potemcałkiemgłośno:‒Niesądzipanchyba,że

przyniosłammurewolwerlubpiłkędoprzecięciakratwoknach…Proszę,otozawartość
mej

torebki.

Wytwornadamskatorebkaodemknęłasięnagle,zjejwnętrzawysunęłysiętrzylubcztery

banknotydwudziestodolarowe,zatrzepotałydyskretnieiutonęływgarścizgiętegow
ukłonie

cerbera…

‒Tozaliczka

‒dobiegłojeszczedomnie:

‒Potemdrugietyle.

Dozorca,zadowolonysnadźztransakcji,zdobyłsięnaniedźwiedzikomplement:

‒Niemogęodmówić,skorotakślicznakobitkaprosi.Tylko,żebyteczułościnietrwały

background image

dłużej,jakkwadrans

‒rzekłwmojąstronęizmrużyłjednooko,krzywiącprzytymcałątwarzw

błazeńskimuśmiechu.Pogroziwszymijeszczepalcem,wyszedł,leczdrzwizasobą
szczelnienie

zamknął,nierezygnującwidaćzpodglądanianas.

Zezręcznością,któramniezadziwiła,przesadziłaCecilybalustradę,aznalazłszysięw

środkowymganku,podeszłapośpieszniedomniezdłonią,wyciągniętądoserdecznego
uścisku.

‒Słuchajinieprzerywajmi.‒Powiedziałamdwukrotnie,żeprzybyłamtu,bycię
ratować.

Toniefrazes.Jeślizechcesz,jutrowieczoremlubnajdalejpojutrzebędzieszwolny.

‒Ucieczka?

‒spytałem,zniżającgłosmimowolnie.

‒Ach,tyniepoprawnyliteracie!Ucieczkaztakiejklatki,jakta,możesiępowieśćtylkow

romansiekryminalnym.Wyjdziesznajlegalniejwświeciezakaucją.

‒Idrapnęzagranicę,atuzapadniewyrokzaocznylubroześlązamnąlistygończe.

‒Prosiłamcię,byśminieprzerywał.Wyjdzieszzakaucją,będzieszodpowiadałzwolnej

stopy,rozprawasięodbędzie,zostanieszuniewinniony,zrehabilitowanywopinii.
Zaznaczyłam

już,żewszystkozależyodzeznańświadków.Otóżciświadkowiemogązmienićzeznania

radykalnie.NaprzykładtakiBillySnow,

czyjaksięzowie,możesięprzyznać,żetoonnapadłAliceBasket,onatomoże
potwierdzić,szef

owejspelunkimógłsięniezorientowaćwciemnościach,ktobije,aktojestbityitak
dalej…

‒Ityprzypuszczasz…

‒Japrzypuszczam,araczejwierzęwjedenpewnik,mójdrogi

‒przerwałamizżywością,

mianowicie,żepieniądzmożewszystko,amojestosunkimajątkowesąnaszczęście
niezłe.Cóż

dlamnieznaczągłupiedwatysiącedolarów,którychżądatenBilly?Tyle,conic.Alice
Basket

jestznaczniemniejwymagająca.Właścicielbędzierad,żemubudyniezamkną.Krótko
mówiąc,

kochanyAndrzeju,wszystkojestprzygotowanewnajdrobniejszychszczegółachi

background image

potrzebatylko

twojejzgody.Nieprzypuszczamnatomiast,abyśtywolałusychaćwwięzieniu,niżżyćw

dobrobycie,wzbytku,spisywaćprzeżytewrażeniaitworzyć,tworzyć,skorocięlosy
obdarzyły

takimtalentem.

‒Cotymożeszwiedziećomoichzdolnościachliterackich?‒rzekłemzuśmiechem,gdyż

nigdywciągunaszejznajomościniezeszłarozmowanatentemat;Cecilyodnosiłasięze

staromieszczańskimlekceważeniemdoliteratury,malarstwaczypoważnejmuzyki,inie
uległa,

przynajmniejdotychczas,tejepidemiimodnegosnobizmu,którykażeludziombogatym
bawić

sięwmecenasówsztukiiprotektorówmłodychartystówdlawłasnejchwałyidla
reklamy.

‒Oczywiście,żeniewielemogęotymwiedzieć

‒przyznałazpodejrzanąskwapliwością‒

aleintuicjąprzeczuwam,żezabłyśnieszjakogwiazdapierwszejwielkości.Nie,nie,janie
żartuję

bynajmniej.Jesttomojegłębokieprzekonanie.Tylko,żebywdzisiejszychwarunkach
zrobić

naprawdęświatowąkarierę,trzebamiećdużestosunki,poparcieiśrodkimaterialnena
reklamę.

Wtejmierzemożeszliczyćnamojąpomoc,akiedysięrazwywindujesznawyżyny,
pójdziesz

jużwłasnymrozpędem.

Rozgadałasięnatentemati,cytującliczneprzykładyzżyciaamerykańskichliteratów,

najpopularniejszychautorówscenariuszy,

artystówfilmowychireżyserów,orzekła,żeczekamniewspaniałaprzyszłość,jeśli
posłuchamjej

radyinieodrzucęjejpomocy.

Jejpomoc!Natychsłowachspoczywałwidocznynacisk,itutkwiłsękcałejsprawy.

WspomniałemsobienagledziejenaszejwspólnejpodróżyprzezOceanSpokojnyipobyt
w

Hedgeville.Podpokrywkąopiekowaniasięnieszczęśliwym,złamanymczłowiekiem,
dręczyła

mnieCecilyzwyrafinowanymokrucieństwem,pozwalałamipalićiwyrywałamizrąk
fajkęw

background image

momentachnajwyższychuniesień,przerywałabrutalniecudowniewizje,robiła
wyszukane

wiwisekcjemejduszy,byletylkozaspokoićswąciekawośćeksperymentatora,którego
cieszą

męczarnietorturowanegoobiektudoświadczeń.

Więcmiałemwyjśćzwięzieniapototylko,abypopaśćwdawną;znienawidzoną
niewolę?O,

stokroćgorszą,niżprzedtem,boobowiązkiwdzięcznościzawyzwoleniezobecnej
sytuacji

zacieśniąwięzyiuzależniąmniewzupełnościodtejkobiety.

Iwtakichwarunkach,będącjejzabawką,igraszkąjejnieobliczalnychkaprysów,aw
opinii

bliźnichjejutrzymankiem,mamrozpoczynaćswoją„światową”karieręliteracką?

Nie!Raczejzerwaćzniąwszelkiestosunkiipozostaćwtychponurychmurach,zktórych

albonigdyniewyjdę,niewytrzymawszykilkuletniegopobytuwwięzieniu,albowyjdęz
piętnem

zbrodniarza,któryodsiedziałswojąkaręiraznazawszemazamkniętypowrótdo
dawnych

stosunków.

ACecily,snadźwiedzionaprzeczuciem,musiałaswojemyślipchnąćtymsamym
korytem,

gdyżrzekłanagle:

‒Sprawatwegouwolnieniamożepozostaćdlawszystkichtajemnicą,boprócznasdwojga

tylkoadwokatPaddock,człowiekgodnyzupełnegozaufania,będziewiedział,żedzięki
kilku

tysiącomdolarówodzyskałeścześć.GorzejbyłobyztwoimpowrotemdoHedgeville,a

zwłaszczaztwojąprzyszłąkarierąpisarską,októrejmyślębardzopoważnie.Tunie
udałobysię

uniknąćplotek,inaszwzajemnystosunekznalazłbysięwniepożądanymświetle

wzłośliwychoczachopiniipublicznej.Myślałamotym,lecznaszczęściejestwyjście…
bardzo

proste.

‒Niemażadnego,burknąłem.

‒Owszem,jest.

‒Wyjazdwinnestrony?

‒Wyjazd?Nonsens.

background image

‒Więc?

Zawahałasię,ujęłamojądłońwswewypieszczonepalceirzuciłaszeptem.

‒Małżeństwo…

‒Co???

‒wybuchnąłem.Wszystkiegoraczejoczekiwałem,niżtakiejpropozycji.

‒Małżeństwo

‒powtórzyłajużpewniejszymgłosem.

Nieprędkozdołałemochłonąćzpierwszegowrażenia.Przelotne,krótkiepodejrzenie,że
to

nowedoświadczenie,nowyeksperymentCecily,pierzchłonatychmiast,gdyspotkałemjej
wzrok.

Patrzyłamiwoczyprosto,serdecznie,uczciwie,auściskjejdłonimiałwsobietyle
szczerej

wylewności,iżuczułemsięzawstydzony,żemogłemchoćprzezkilkasekundżywićjakąś

nieufność.

‒To…Toniemożliwe‒wyjąkałemwreszcie,kładącwtensposóbkreschwiliciszy,
pełnej

napięcia.

WzielonychoczachCecilyzamigotałybłyskiobawyczyniezadowolenia,leczznikły
szybko

podmaskąswobodnegouśmiechu.

‒Dlaczegoniemożliwe?‒spytałai,nieczekającmejodpowiedzi,zaczęłamówićz

pośpiechem,tonemżartobliwejkonwersacji:‒Jesteśodemniemłodszy,olat…
dwanaście,ale

niezapominaj,Andrzeju,żekobietaliczysobietylkotylelatek,nailewyglądainailesię
czuje.

Samprzyznasz,iżwyglądamnajakieśtrzydzieścidwa,trzydzieścitrzy,powiedzmy,a
czujęsię,

och,wtejchwiliczujęsię,jakgdybymbyłasiedemnastoletniąpanną.Średnia
arytmetycznaz

tychdwóchcyfrdacidwadzieściapięć,czyli,wedługtakiegorozumowania,jestem
młodszaod

ciebie,co

zresztąpotwierdzamójtemperament,którymiałeśjużsposobnośćpoznać.Prawda,
darling?

Niebyłoprzesadyztymtemperamentem,gdyżkilkaepizodówzczasumegopobytuw

background image

Hedgevilleprzekonałomniedobitnieochorobliwejwręczzmysłowościmejprzyjaciółki,
która

wkraczaławłaśniewokresniebezpiecznegowiekukobietyistarałasięsnadźpowetować
sobie

czasysolidnegopodobnowdowieństwa.

Leczaniprzypomnienietychchwil,anizapachdrażniącychperfum,aniwidok

ukarminowanych,rozchylonychponętnieust,którewysunęłysięwstronęmoichwarg,
jakbyw

oczekiwaniupocałunku,niewytrąciłymniezrównowagi.Spokojnie,delikatnie,abyjej
żadnym

słowemnieurazić,zacząłemudowadniać,żejakkolwiekróżnicawiekuodgrywawtym
wypadku

najmniejsząrolę,tojednakistniejestoinnychpowodów,dlaktórychmałżeństwomiędzy
nami

niepowinno,niemożedojśćdoskutku.Alekażdyargumentspotykałsięzdoskonale
obmyślaną

ripostąjejodpowiedzi,ażwkońcurzekłemzniecierpliwiony:

‒Widzę,żejesteśznakomicieprzygotowanadodyskusjinatentemat,czegojaosobie

powiedziećniemogę.Wobectegomuszęcięprosićoodłożenietejrozmowydoinnej,

stosowniejszejchwili.

‒Dojutraprzedpołudniem‒wtrąciłaszybko.‒Niemamnicprzeciwkotemu,żebyśsię

namyślił,czymożeszprzyjąćmojąpropozycję,czyjajestemgodnadostaćtakiegomęża,
jakty..

‒Pocotaironia,Cecily?Jeśliproszęozwłokę,tojedyniewtymcelu,abyzgromadzić

niezbite,przekonywająceargumenty,abyciudowodnić,jakiegłupstwochciałaśpopełnić,

ofiarującswąrękętakiemuwykolejeńcowi,jakimjajestemobecnie.

‒Jeśliciczasdonamysłutylkonatopotrzebny,tozgóryodmawiamżądanejzwłoki.
Teraz

musiszpowziąćdecyzję,albo,albo…Nieprzerywajmi.Wiem,cochceszpowiedzieć,
lecztwoje

argumentynietrafiająmidoprzekonania.Mojapropozycja,któraciętakzaskoczyła,nie
jest

wynikiemchwilowegonastroju,

przelotnejfantazji,aleowocemdługichprzemyśliwań.Janiejestempodlotkiem.Wiem,
że

małżeństwojestprzedewszystkiminteresem,ipotrafięsobiebezniczyjejpomocy

background image

zestawić

bilansstratizysków.

‒Marnyzciebiebuchalter,alboteżjesteśmaniakiem-filantropem,który..

‒Pozwolisz,żejazkoleiciprzerwę.Bilans,sporządzonyprzezemnie,nieprzedstawia
się

wcaletaktragicznie,jaktousiłujeszwemniewmówić.Narachunekstratmogęzapisać
tylko

jedno,mianowicierezygnacjęzdotychczasowejswobody,naczymminiezależy,skoro
mam

dostaćmłodegomęża,który,będącprzedtemmoimkochankiem,zdałegzamin
zadowalająco…

‒Ach,tylkozadowalająco?‒wyrwałemsiębezwiednie,zadraśniętywswychmęskich

ambicjach.

‒Czyszczerośćbierzeszmizazłe?

‒spytałazuśmiechem.

‒Niezapominaj,żejużbyłam

razzamężną,żewpierwszychlatachwdowieństwamiałamkilkukochanków,oczym
możenie

wiedziałeś,iżerazpadłamofiarągwałtu,oczymwieszdobrze,ocaliłeśmibowiem
wówczas

życie.Porównawszywmyślitemperamentytychwszystkichmężczyzn,doktórych
należałam,i

kierującsięwobecciebiezawszenajdalejidącąszczerością,wyraziłamsięprzedchwilą,
że

zdałeśegzaminzadowalająco,coniewykluczanaprzyszłośćstopniacelującego.

‒Mniejszaztym

‒mruknąłemzniesmakiem.

‒Mniejszaztym‒powtórzyła‒powróćmydonaszegobilansu.Jakjużpowiedziałam,

rachunekstratograniczasiędorezygnacjizeswobody,którejsięchętniezrzekam,
obiecującci

byćwiernąiuczciwążoną…Jeślichodziorachunekzysków..

‒Tomożeszsobienapisaćwielkiezero.

‒Znowumiprzerwałeś…Otóżwśródzyskówzakonotowałamnastępującepozycje:
dostanę

namężaczłowiekamłodego,któryniepolujenamójmajątek,bonawetniewiedziałby,co

background image

począćzpieniędzmi,człowiekanibydojrzałego,którywgruncierzeczyjestdużym,
dobrym,

łatwymdoprowadzeniadzieckiem.Będęmiałamężainteligentnego,wykształconego,o
kulturze

ducha,jakąniewielumoichziomkówmożesięposzczycić.Będę,lastnotleast,żoną
pisarza

światowejsławy,coniemożebyćobojętnymdlakobietytakambitnej,jakja.

‒Pochlebiaszmiwewszystkim,alejużnajgorzejztąprzyszłąsławą.Skądpewność,że

stanęsięsławnym,skorojasamwtoniebardzowierzę?Nie,nie,Cissy.Gmachtwoich
nadziei

stoinaglinianychfundamentach,toteżlepiejbędzie,jeślitęostatniąpozycjęzupełnie
skreśliszw

swymbilansiezrachunkuzysków.

‒Ajacimówię‒rzekłazuporem‒żewłaśnietapozycjaprzyniesienajwiększezyski,

oczywiścieprzyodpowiednichinwestycjach.Musiszbyćgłośnynacałyświat,mojaw
tym

głowa.Tymaszpisaćtylkodalejtak,jakdotychczaspisałeślublepiej,jeślipotrafisz,a
resztado

mnienależy.

Dalszejejsłowazagłuszyłgłosdozorcy,którywsunąłgłowęprzezuchylonedrzwii

przypomniałnam,żeumówionykwadransjużminął,jaksięwyraził,„zdokładką”.

Cecilywytargowaładodatkowopięćminut,apragnącjaknajlepiejwyzyskaćtenkrótki

przeciągczasu,zaczęłapaplaćzoszałamiającąszybkością,niedopuszczającmnie
zupełniedo

głosu.

‒Wiem,comasznajęzyku.Żezawarciemałżeństwazamkniewprawdziebuziępani
opinii

publicznej,aledefactoniczegownaszychstosunkachniezmieni.„Pozostanęjej
utrzymankiem”,

myśliszsobie.Otóżnie,mójprzeczulonynatympunkcieprzyjacielu.Wtejchwili,co
prawda,

nieposiadaszżadnegomajątkuimusiszprzyjąćmojąpomoc,leczniebawemzaczniesz
zarabiaći

todobrzezarabiać.Honorariaodczasopism,wydawcówczyprzedsiębiorstwfilmowych,
popłyną

szerokimstrumieniemdotwejkieszeni.Będzieszfinansowozupełnieniezależny,anie
chcąc

background image

miećwobecmniedługówwdzięczności,zwróciszmitowszystko,coterazwyłożęna
twoje

uwolnienieinareklamowanienieznanegonarazieautora;natosięzgadzamjużdzisiaj,
byle

uspokoićtwojewrażliwesumienie.Mniewystarcza,żebędęmiałagłośnegomęża,że
będęznim

podróżowałapoświecieiużywałażyciawblaskachtwejwielkiejsławy.Więcejniczego
nie

pragnę.Dlaporządkurzeczypolecęadwokatowiumieścićwkontrakcieprzedślubnym
punkttej

treści,żeobojezastrzegamysobiezupełnąodrębnośćmajątkową.Wtensposóbja
zachowam

sobiedotychczasowąswobodęwmoichinteresachitybędzieszmiałwolnąrękęcodo

dysponowaniasumami,jakieciprzypadnątytułemautorskichhonorariów.Sądzę,że
będziesz

zadowolony.Zresztą,sprawymajątkowesąminajzupełniejobojętne.Myślętylkoo
naszym

wspólnym,szczęśliwympożyciu,odreszczachradosnychemocji,jakiebędziemy
przeżywaliz

okazjikażdegotwojegosukcesu.

Umilkła,zmęczonadłuższymprzemówieniem,apochwilidodałazodcieniemsmutnej

rezygnacji:

‒Kiedyzaśzestarzejęsięlubcisięsprzykrzę,opuściszmnieinicnasjużłączyćnie
będzie…

‒Jakmożesz,Cissy!

‒Cóżchcesz,mójdrogi.Trzebasięiztymliczyć.Bądźpewien,żezmejprzyczynydo

rozwodunigdyniedojdzie,alegdybyśtyzażądał,otrzymaszmojązgodęnatychmiast.
Ludzie

wielcymająspecjalneprzywilejeiniewolnonam,zwykłymśmiertelnikom,byćimkuląu
nogi.

Toteż,chociażpokochałamciędawnoiuczucietowzrastazkażdąchwilą,chociażbymi
sercez

bólupękało,przystanęnarozwód,kiedytegozażądasz.

Mówiłatocałkiempoważnie,bezcieniaironii,więcwzruszyłemsiętrochę,leczzdrugiej

stronyśmieszyłmniekomizmsytuacji,wktórejkandydatkadostanumałżeńskiego

przewidywałajużprzedślubemmożliwośćrozwodu,mówiłaotymspokojnieigodziłasię

background image

nańz

góry.Bądźcobądźniecodziennywypadek.Nieomieszkałemtegogłośnozauważyć:

‒Czyniezawcześnie,drogaprzyjaciółko,mówićorozwodzie,kiedydojściedoskutku

naszegomałżeństwastoijeszczepod

wielkimznakiemzapytania?

‒Jakto,podznakiemzapytania?Czyjeszczesięwahasz?‒spytałazdobrzeudanym

zdziwieniem.

Powtórnezjawieniesiędozorcyuwolniłomnieododpowiedzi.Przekupnycerber
zauważył

wprawdzie,że„dosyćsięjużpaństwonagruchali”,aleminądawałdozrozumienia,iżnie
manic

przeciwkodalszejpogawędce,oczywiściezadopłatą.Niewiem,czyCecilynie
spostrzegłatego,

czysiędokądśśpieszyła,dość,żewyciągnęładłońnapożegnanie.

‒Dowidzenia,darling‒powiedziałaserdecznie,ściskającmirękę.‒Zastanówsięprzez

nocdobrzenadmojąpropozycjąizdajsobienareszciesprawęzgrozysytuacji,wjakiej
się

obecnieznajdujesz.Jutroprzyjdępoodpowiedź.Pomnij,drogiprzyjacielu,żeodniej
zależycała

twojaprzyszłość.Aterazżegnaj.

Przysunęłatwarzdokraty,musnęłamojewargikrótkim,leczgorącympocałunkiem,i
odeszła

szybko,pozostawiajączasobąsmugęodurzającegozapachuperfum,jakgdybysymbol

beztroskiegożyciawnajwiększymdobrobycie.

‒Tociburżujkacałągębą‒zawyrokowałdozorca,wdychającpełnąpiersiąwońperfumi

rozkoszującsięszelestembanknotów,któreukryłwkieszeniimiętosiłłapąnieustannie.

‒No,

chodźpanterazdoswoichapartamentów,he,he,he!…Wolałbypanpójśćztądamądo
jakiegoś

kina,czydancingu,atumusiśćpodklucz…Trudno,panie.Namusniemarady.

‒Niemarady‒powtórzyłemzciężkimwestchnieniemiruszyłemwstronędrzwi,z
głową

zwieszonąnapiersi.

background image

XVI

Przezwlokącesiężółwimkrokiemgodzinypamiętnejnocy,porozmowiezCecilyw

więziennejrozmównicy,staczałemzsobąciężkąwalkę,akiedypierwszebrzaski
zaczynającego

siędnia

zaczęłyrozwidniaćmrokimojejceli,byłemjeszczeniezdecydowany,aczkolwiek
przychylałem

sięraczejdoswejpierwotnejopinii,żeprzyjęciepropozycjiMrs.Hedgebędziepomimo
faktu

małżeństwarównoznacznezzupełnymuzależnieniemsięodfantazjitejkapryśnej
kobiety;bonie

mogłemprzecieżbraćseriojejnierealnychnadziei,iżja,autorzupełnienieznany,stanę
sięnagle

światowąsławą,żepłynącestądbajecznezyskipozwoląmisięuniezależnićfinansowo.
Przez

jakiśczasbyłemnawetskłonnysądzić,żecałatahistoriaomejróżowejprzyszłościjest
trickiem,

mającymnaceluuśpićmojączujność,izkażdąminutąutrwalałosięwemnie
przekonanie,żeze

wspaniałomyślnego,czyteżwariackiegogestuCecily,niewolnomiskorzystać.

Drobnynapozórwypadekprzechyliłjednakszalewagiwdrugąstronę.

Ponurydozorcazdrugiegopiętra,gdzieznajdowałasięmojacela,poleciłmiwyszorować

pewneubikacje.Byłatoordynarnaszykana,typowaiwłaściwakażdemuchamowichęć

poniżeniainteligenta,któregozwierzchnikiemlosyustanowiłygochoćnakrótko.Z
podobną

satysfakcjądręczywiejskiparobek,obleczonywmundurpodoficera,rekrutów-studentów,
z

podobnymzadowoleniempastwisięgbur,podniesionydorangikomornikasądowego,nad

zlicytowanymprzezwierzycielidłużnikiem-inteligentem.

‒Tobezprawie!‒krzyknąłem.‒Ludzizwyższymwykształceniemniewolnopanu

zmuszaćdowykonywaniatakichrobót.

‒Phi,bratku.Chciałbyśmiećtyledolarów,iluprofesorów,doktorówiinnychburżujów
buty

miczyściłowtychmurach!

background image

‒Możepowyroku,choćitowydajemisięmocnowątpliwe.

‒Żebycisięniewydawałowątpliwe,tosięzaraznawłasnejskórzeprzekonasz.No,
jazda!

Oczywiścienieruszyłemsięzmiejscaipostawiłemnaswoim,leczbrutalnycerber
zdzielił

miękilkakrotniepękiemciężkichkluczyprzezplecy,korzystającztego,żebyłemsamw
celii

nie

miałemświadkówjegoczynu.Naodchodnymoświadczyłjeszcze,żepotrafisiępostarać,
abym

poniósłkaręzaniesubordynacjęiwielokrotneprzekroczenieregulaminuwięziennego.

Rozcierającsobiepojegowyjściuzceliobolałeplecy,uświadomiłemsobienagle,że,jeśli

dzisiajudzielęCecilyodmownejodpowiedzi,toprzyjdziemispędzićkilkalatwśród
takich

bydlaków,jaktenprzeklętybrutal.

‒Nie!‒krzyknąłemnagłos,gdyżsamamyślotymprzeszyłamniedreszczem
przerażenia.

‒Zginąłbymmarnielub,cogorsza,zbydlęciałbym,jakoni.Nie!Nigdy!…Raczej
wszystkoinne,

niżpozostanietutaj.

Uspokoiwszysięzwolna,zacząłemrozumowaćspokojnie,trzeźwoiobiektywnie.
Wzorem

Cecilyzestawiłemswójbilansstratizysków.Cóżmiałemwłaściwiedostracenia?
Kawalerską

wolność?Niewielebymizniejprzyszło,gdypoodsiedzeniukilkuletniegowięzienia,o
ilebym

jewytrzymał,wyszedłbymzłamanypsychicznie,znadszarpniętymzdrowiem,zopinią

przestępcy.Akorzyści?Przedewszystkimnatychmiastoweodzyskaniewolnościi
rehabilitacja,

niewyczerpanabowiemwpomysłachCecilynadmieniłamiędzyinnymi,żereklamując
mniew

dziennikach,przedstawimójprzykryincydentwNowymOrleanie,jakozręcznytrick
młodego

pisarza,który,chcącsięwczućwpołożeniebohateraswejnowejpowieści,czynoweli,
zaszedł

umyślniedopodejrzanejspelunki,wziąłudziałwbijatycezpodmiejskimiapaszami,
pozwoliłsię

background image

nawetuwięzić,przesłuchiwać,konfrontować,iszczytwszystkiego:siedziałdwatygodnie
w

areszcie,zanimzdradziłswojeincognito,byletylkomócjaknajlepiejopisać
przeżycia

swegobohatera.

Jużsamoodzyskaniewolnościitakzręczne„odczyszczenie”zaszarganejopiniibyłopo

stokroćwarteutratykawalerskiejswobodywmoichwarunkach.Aczydalejmałżeństwoz
Cecily

niestanowiłodługiejlitaniinowychkorzyści?Mojaprzyszłamałżonka

przekroczyła,coprawda,czwartykrzyżyk,kiedyjadotrzeciegojeszczeniedojechałem,
alecóżz

tego?Prawdziwiekochaćmożnatylkorazwżyciu,więcpotragicznymzgonieLottyvon

Nardewitz,którąpokochałemowąpierwszą,największąmiłością,niemogłojużbyću
mnie

mowyomałżeństwiezmiłości.Niełudziłemsięprzetoanichwili,żepokochamCissylub
żeona

mniepokochatak,jakLotta.Nie,tobyłoniepotrzebnezupełnie,zarówno,jakniemożliwe.
Cecily

przywiązałasiędomnie,czegonajlepszymdowodembyłjejzamiarratowaniamnie;była
mi

wdzięcznazaocaleniejejżycia,ajaprzywykłemdojejtowarzystwa,oswoiłemsięzjej

kaprysami,którepowinnybyłyzczasemzmalećlubcałkiemzniknąć,umożliwiającnasze

wzajemnelojalneizgodnepożycie.

Pozatymjejolbrzymimajątekzapewniałnamwygodne,beztroskieżycie,stwarzał
idealne

warunkidlamejtwórczościiwamerykańskichstosunkachumożliwiałmirzeczywiście

osiągnięcienajwyższychsukcesów.

Idziwnarzecz.WyśmiewaneprzezemnieprzedgodzinąprzeświadczenieCecilyo
czekającej

mnieświetnejprzyszłościzaczęłomisiępowoliudzielać,jęłoosnuwaćmojąduszę
niewidzialną

pajęczyną,budzącnieznanądotychczaswiaręwewłasnezdolności.Jużwierzyłem
święcie,że

pozostawionewmanuskrypciewHedgevilleutworysąwcaleniezłe,że,jeślizechcę,
potrafię

napisaćznacznielepsze.Uczułemnagleprzemożnąochotęizapałdotworzenia,a
zmarnowanie

background image

tyludniwydałomisięgrzechemniedodarowania.

‒Anigodzinyoddzisiajniestracę

‒ślubowałemsobiewduchu,leczjakiśgłoswewnętrzny

podszepnąłzłośliwie:oilestądwyjdziesz,oileniebędzieszmusiałtutajcałelata
pozostać.

Ścierpłemzestrachu.Marzeniaosukcesachliterackich,opodróżachwdalekie,
egzotyczne

kraje,któremiałystanowićtłomoichutworów,marzeniaocudnychgodzinachzapadania

zmroku,kiedy,zmęczonycałodziennąpracą,wypalęzwykłądawkęopium,byprzywołać
zjawę

mejzłotowłosejdziewczyny,wszystko

toprzesłoniłaciemna,złowrogachmura,zktórejzaczęłysięwyłaniaćwrogieoblicza:
ponura

gębadozorcy,nieruchomamaskatwarzydystyngowanegosędziego,któryprowadził
śledztwo,

potemzacietrzewionyprokurator,nadęci,sztywniczłonkowietrybunału,tłumysłuchaczy,

żądnychsensacji,wreszcietwarzeświadków:AliceBasket,krzykliwakokota,opisująca

malowniczoprzebiegmojejnapaści,Billy,typspodciemnejgwiazdy,którydzięki
ciemnościom

otrzymałodgodnychkompanówdlamnieprzeznaczoneciosy,właścicielzrozpiętym

kołnierzykiem,opowiadającyznędznympatosemowtargnięciuniebezpiecznego
indywiduumdo

jegoszanownejspelunki.Wszyscy,wszyscyprzeciwkomnie!…

Nie!Niewszyscy!Oczymaduszyujrzałempodrugiejstronieczarnejprzepaści,ponad
którą

kotłowałsięobłok,spowijającytwarzemoichwrogów,sylwetkęCecilyHedge.Stałana

bezpiecznymbrzeguweleganckimpłaszczyku,wspartałokciemodrzwiczkiwspaniałej

limuzyny.Wdłoniachtrzymałapękzielonychbanknotówstudolarowychipotrząsałanim,

uśmiechającsięprzyjaźnie.

‒Jeślitylkochcesz,zbudujęztegopomost,poktórymprzejdziesznadprzepaścią

‒zdawała

sięmówić.

‒Alepamiętajocenie!

Przetarłemzdumioneoczy.Więctobyłsen?Nawetniezauważyłem,kiedysię
zdrzemnąłem,

background image

leczterazbyłempewien,żeśniłem,żekrótki,jakmgnienieoka,senprzerwałmójwłasny
okrzyk:

‒Chcę,Cissy!Zawszelkącenęchcęsięratowaćodupadkuwtęprzepaść!

Takzawołałemweśnielubnajawie,dośćżepotymokrzykuoprzytomniałemzupełnie.

Byłemzdecydowany.

Leczprzyszłakolejnainneobawy.Cobędzie,jeśliświadkowiezlęknąsię
odpowiedzialnościza

odwołanieiradykalnązmianępoprzednichzeznańlubjeśli,chcącwyzyskaćokazję,
zażądają

sumnieprawdopodobniewysokich?Cobędzie,jeśliCecily,zastanowiwszysięprzeztę
noc,

doszładoprzekonania,żechciałapopełnićczysteszaleństwo,ofiarującswąrękę
życiowemu

bankrutowi?

Zgrzytkluczawzamkuprzerwałteniewesołerozważania.

‒Śniadanie.

Zeszczerymobrzydzeniemspoglądałemnamiskęmętnej,kleistejcieczy,któranosiła

zaszczytneaniezasłużonemiano„zupy”,inabochenekczarnegochleba.Ależołądekma
swoje

prawa.Wygłodzony,wyposzczonynawikciewięziennym,przeprosiłemsięrychłoz
chlebemi

zacząłempowoliżućniezbytmocnospieczonąskórkę.

‒InaczejsięjadałowHedgeville

‒westchnąłem,iznowuotoczyłmnierójobaw,cobędzie,

jeśliCecilyztychczyinnychpowodów,cofnieswojąpropozycję.

Dopierokołojedenastejzjawiłsięwmejceliponurycerberzupragnionąwieścią,żema
mnie

zaprowadzićdorozmównicy.

‒Powoli,powoli,ptaszku‒upominałmniecochwilępodrodze,wyprzedzałemgo
bowiem

ustawicznie,niemogącdoczekaćsiętejchwili,kiedy..

Nareszcie!…

Niespokojny,pytającywzrokutkwiłemwzielonychoczachCecilyiodetchnąłem,
spotkawszy

dobre,przyjaznespojrzenia.Niewiem,doprawdy,czysprawiłotouczucieszczerej
wdzięczności

background image

zmejstrony,czymistrzowskakokieteriaCissy,żemojadawnakochanka,aodtejchwili

narzeczona,niewydałamisięnigdytakświeżąiponętną,jakwówczas.Niebyłatojuż
zupełnie

owaszanghajskaMrs.Hedge,tęgawaniewiastawbalzakowskichlatach,niezbytdbająca
oswój

wyglądzewnętrznyiposiadającatylkojednąpasję,pasjękolekcjonowaniaperełi

najpiękniejszychbrylantów.Kuracjapopamiętnymwypadkuprzysłużyłajejsięlepiej,niż

najradykalniejszametodaodchudzająca,awstrząs,wywołanymorderczymzamachem
chińskiego

napastnika,ilękprzedśmierciąwzbudziłszalonepragnieniewyzyskaniaocalonego
cudemżycia,

któregojesieńwszakżedopierosięrozpoczynała.Więc

opuściłalecznicę,odmłodzonaconajmniejodziesięćlat,pełnawerwy,żądnasilnych
wrażeń,

spragnionamęskiejpieszczoty,odktórejodwykła,pochłoniętaiogarniętacałkowicie
przezswą

kolekcjonerskąmanię;zeszczuplaławsposóbnaturalnywokresierekonwalescencji,a

systematycznemasaże,kąpielewdoskonałychingrediencjach,wmiaręuprawianesporty,
dieta,

higienicznytrybżyciaorazwyrafinowanakulturaciaładokonałyresztyidziśstałaprzede
mną

typowonowoczesnakobieta,wwiekutrudnymdookreślenia,ponętna,urocza,wktórej
niktz

dawnychszanghajskichznajomychniepoznałbyzdziwaczałejmilionerki,Mrs.Cecily
Hedge.

‒Więcmogęcięjużuważaćzanarzeczonego?

‒spytałazzalotnymuśmiechem.

‒Jeślichcesztylko…

Błyskzniecierpliwieniazamigotałwjejzmrużonychoczach.

‒Jasiępytam,czytychcesz?

‒Chcę.

‒Czyjedyniedlatego,żebysięwydostaćzwięzienia?Spójrzmiwoczyprosto.

Wykonałemjejpoleceniei,krzyżującswespojrzeniezjejwzrokiembadawczym,
odrzekłem

spokojnie:

‒Byłbymkłamcą,gdybymnieprzyznał,żemyślomożliwościpozostaniawtychmurach

background image

przerażamniedonajwyższychgranic,aleprzedewszystkimjestemwzruszonytwoją

przeogromnądobrociąidlatego,wbrewwłasnemuinteresowi,muszęcirazjeszcze
zwrócić

uwagę,żeszaleństwemjest,abykobietatakdobra,takpięknaitakbogatapoślubiłatego
rodzaju

rozbitka,jak…

‒Słyszałamjużtępiosenkę

‒wtrąciła

‒inawzajempozwolęsobiezwrócićtobieuwagę,że

jestemoddawnapełnoletniąiwiem,corobię.Więc,konieckońcem,mojąpropozycję

przyjmujesz?

‒Przyjmujęzwdzięcznościąibędęsięstarałbyćgodnymzaufania,jakimmnie
obdarzyłaś,

orazzaszczytu…

‒E,jakitamzaszczyt!

‒Będęcinajbardziejoddanymczłowiekiemwświecie.Pracujączzapałem,będęzawsze

pamiętał,żejedynietobiezawdzięczam,żemogępracować,zamiastgnićwwięzieniu,
najdroższa

przyjaciółko‒ciągnąłemszybko,przejmującsięcorazwięcejwłasnymisłowami.‒Będę

tworzyłzmyślą…

‒O,widzisz!Teraztrafiłeśwsedno.Masztworzyćjaknajwięcej,jaknajlepiej.Będziesz?

Powiedz,Andrzeju,żebędzieszpisałwiele,bardzowiele;powieści,dramaty,scenariusze,

konspektydofilmów..

‒Jeślitylkopotrafię

‒odparłemzuśmiechem.

‒Tywszystkopotrafisz,jeślizechcesz‒zawołałainamiętnymipocałunkamiobsypałami

całątwarz,mówiącnawiasem,zdawnanieogoloną.

Odtejrozmowywypadkizaczęłysiętoczyćziścieamerykańskąszybkością.Popołudniu

wezwanomniedosędziegośledczego,gdziepodpisałemdeklaracjętejtreści,iżnakażde

wezwaniesądustawięsięnatychmiast,poczymzostałemwypuszczonynawolnośćza
kaucją,

którązłożyłdodepozytuadwokatPaddock.Ogolony,wykąpany,wymasowany,wnowej

bieliźnie,wsmokingu,któryCecilyprzywiozłazsobąprzezorniezHedgeville,zasiadłem

wieczoremdoobiaduwseparatcepierwszorzędnejrestauracjinaprzeciwmejnarzeczonej,

background image

która

wwytwornejwieczornejtoaleciewydałamisięjeszczebardziejuroczą,niżprzedtem.A
kiedy

znaleźliśmysięwedwojewhotelowychapartamentach,kiedyCissy,wzniósłszytoastna
cześć

mojej„światowejsławy”,wychyliładuszkiemszklaneczkęszampanaapotemotoczyłami
szyję

białymi,jakalabaster,ramionami,kiedy,przymykającpowieki,ujrzałemoczymaduszy,
niby

koszmarzłowrogi,ponurącelęwięziennąiswojąsylwetkę,skulonąpodbrzemieniem
ciężkiej

walkiwewnętrznej,jakąstoczyłemuprzedniejnocy,stwierdziłem,żeświatjestjednak
pięknyi

życiepiękne,żewybórmójbyłbardzorozsądnyi,zdającsobiesprawęztego,komu

zawdzięczamtakkorzystnąodmianęlosu,obdarzyłemmojąCissynajtkliwszą,
najgorętszą

pieszczotą,najakąmnietylkostaćbyło.

‒Celująco!‒wyszeptaławupojeniui,ukazujączdrowezębywfiglarnymuśmiechu,

powtórzyłarazjeszcze:‒celującozdałeśdziśegzamin,mójAndrzeju,alepomnij,że
łatwiej

osiągnąćtenstopień,niżsięnanimstaleutrzymać.

Przyszłośćudowodniłamicałąsłusznośćtegopoglądu,leczniechcęuprzedzać
wypadków.

Nazajutrzrozpoczęłosięporządkowaniedokumentów,wyszukiwaniemetryki
pielgrzymkipo

sklepach,awielogodzinnetrudyuwieńczyławizytawurzędziestanucywilnego,którynas

jednakżeodesłałdoBatonRouge.Tak,wmaleńkiejstolicyStanuLuizjanamusiałsię
odbyćnasz

ślub,ponieważ,jakozamieszkaliwHedgeville,podlegaliśmyterytorialnejkompetencji

odnośnegourzęduwBatonRouge.

DziękistosunkomCecilyidziękistaraniomjejzastępcyprawnego,wpływowegoMr.

Paddocka,aktzawarciamałżeństwapodpisaliśmyjuż5lipca,poczymwyjechaliśmy
limuzyną

doHedgeville,gdzieczekałanasbramatriumfalna,ogniesztuczneipowitalnaoracja

kamerdyneraDampiera,którybyłautoremwszystkichtychniespodzianek,niewyłączając

niefortunnejimprezyzpopisemchóru,złożonegozprzelicznejsłużbypałacowej.Chór

background image

spisałsię

haniebnie.Oficynyrozbrzmiewałydopóźnejnocywrzaskamiucztującejsłużby,która

prawdopodobnienienasuchoświęciłauroczystośćweselnąswejpobłażliwej
chlebodawczynii

pogwałciłaświętąprohibicję.DzielnyDampierwytrwałnaposterunkudokońcaiz
powagą

marszałkadworuasystowałnamprzyobiedzieipoprawiałświecewkandelabrach,a
kiedyCissy

oświadczyła,żejestzmęczona,chwyciłnajwiększyświeczniki,chociażkorytarzebyły
jasno

oświetlone,choćjegotowarzystwobyłoconajmniejzbyteczne,odprowadziłnasz
honoramiaż

dodrzwisypialninaparterzeipożegnałnasżyczeniem:dobrejnocy.

Tożyczenieniemiałosięspełnićwodniesieniudomnie.Niemogłemzasnąćwżaden
sposób.

Atmosferasypialnibyłaprzesyconawoniąnaznoszonychtuniepotrzebniekwiatów,
powietrze

byłoduszneiciężkie.Mojadawnaniechęćdogromadydarmozjadówodżyłaodrazu.

‒Nawetpokoiniechciałoimsięprzewietrzyć‒mruknąłemgniewnie,spuszczającnogiz

łóżkanadywan.Podszedłemdooknaiotwarłemjenaoścież,leczzamknąłem
natychmiast,

lękającsię,bywrzawa,dochodzącazmieszkańsłużby,nieprzerwałaspokojnegosnu
żonie.

‒Zazdroszczęjej

‒szepnąłem,wsłuchującsięwechorównegooddechuśpiącej.

Cissyuśmiechnęłasięprzezsenitenuśmiech,łatwowidocznywprzytłumionymświetle

zwisającejwśrodkupokojuampli,rozczuliłmnienagle.

‒Jakonazmieniłasięnakorzyść

‒myślałem,rozpamiętującwypadkidzisiejszegodnia.

Niecierpięrobićzsiebiewidowiska,aznającdobrzeCecily,żywiłemuzasadnioneobawy,
że

ceremoniaślubnaodbędziesięzprzepychem.Wyobrażałemjużsobietetłumygapiów,te
baterie

aparatówfotograficznych,temowybanalniegłupiewczasieucztyweselnej,teartykułyo

„najważniejszymwypadkukronikitowarzyskiej”itd.

Tymczasemnicztego.Choćnieszepnąłemanisłowa,poczciwaCissy,odgadującsnadź

background image

intuicjąmojenajskrytszeżyczenia,oszczędziłamitych„przyjemności”iślubodbyłsię
„w

najściślejszymgronie”,jaksiętomówi.DolunchuwwilliMrs.RebekiLangdon,zażyłej

przyjaciółkimejżonyzokresujejpierwszegomałżeństwa,(niecierpiałemtejbabyod
chwili

poznaniainiemogęzrozumieć,jakCissymogłasięzniąkiedykolwiekprzyjaźnić)
zasiedli,

próczantypatycznejgospodynioraznasdwojga,adwokatPaddockzNowegoOrleanu,

administratortutejszychmajątkówmejżony,Mrs.Walker,bardzomiłyczłowiek,oraz
bawiącytu

znowuwspółpracownikjakiegoświelkiegodziennikazNowegoJorku,Mr.Shafter,
jegomość

natrętnieciekawy,któryzrobiłmijednakmiłąniespodziankę,wznoszącjakiśtoastpo…
polsku.Z

dalszejrozmowyokazałosię,żejegomatkabyłaPolką,że,rozwiódłszysięzmężem,
mieszkałaz

dziećmikilkalatwWarszawie,

żejednakpojejśmiercionsampowróciłdoStanów,zamieszkałtunastałeidzisiajczuje
sięz

krwiikościJankesem,aleinteresujesięnadalżywopolskąliteraturąinieźlewłada
językiem

ojczystymswejmatki.Oprawdziwościtejostatniejinformacjimiałemsięsposobność
przekonać

nawłasneuszy,rozmawialiśmybowiemdłuższąchwilępopolsku,wobecczegoniemam

powodówwątpićwprawdziwośćcałegoopowiadania,aczsamMr.Shafterniezrobiłna
mnie

korzystnegowrażenia.

Takwięc,powracającdoprzerwanegowątkumyśli,dolunchu,któryodegrałrolę
skromnej

ucztyweselnej,zasiadłonasrazemtylkosześćosób,cosprawiłomiprzyjemną
niespodziankęi

cobyłooczywistązasługąCissy,wszystkobowiemdziałosięwedługjejplanu.

PodkoniecowegolunchuantypatycznaMrs.Langdonzagadnęłamojążonę,jaką
marszrutę

ustaliliśmydlanaszejpodróżypoślubnej.

‒Żadnej‒brzmiałanieoczekiwanaodpowiedź.‒WracamydoHedgeville.Samochódjuż

czekaprzedtwojąwillą,drogaprzyjaciółko.

background image

PaniRebekaażpodskoczyłanakrześle.‒Jakto?Czemu?Dlaczego?‒padłyzjejust

gorączkowepytania.

Cissyusiłowałajązbyćpierwsząlepsząodpowiedzią,lecz,przyciśniętadomuru,odparła

wreszcie:

‒Postanowiłamzrezygnowaćztegononsensunarzeczinnejpodróży,jakąrozpoczniemy,

byćmoże,zamiesiąclubdwamiesiące.Dlaczegotrzymaćsięmieszczańskiegoszablonu?

Odniosłemwrażenie,żepotychsłowachporozumiałasiędyskretniewzrokiemz
redaktorem

Shafteremiuśmiechnęłasiętajemniczo.Amożemisięprzywidziałotylko.Boicóż
mogło

łączyćmojążonęztymciekawskim?

WkażdymrazieoświadczenieCissysprawiłomidrugąmiłąniespodziankę,gdyżczułem
się

doskonaleusposobionydotworzeniaizdawałemsobiesprawę,żewpodróżypoślubnej
nie

byłobyczasunapracę,którejtakobecniełaknąłem.

Wspominająctewypadki,stałemwciążoboknaszegomałżeńskiegołożaitkliwymi

spojrzeniamiobrzucałemzaróżowionąodsnutwarzCissy.Boże,jakonasmaczniespała,
kiedy

mniesięnawetpowiekiniekleiłymimoznużeniacałegoorganizmu,którynieprzyszedł
jeszcze

dosiebiepoprzymusowejkuracjiodtłuszczającejwczasiedwutygodniowegopobytuw

więzieniu,gdzieskutkiemfizycznejodrazydowstrętnegowiktuniekiedycałydzień
niczegow

ustach,próczwody,niemiałem.

Położyłemsiędołóżkai,zmuszającsiędoziewania,usiłowałemwtensposóbprzywabić

upragnionysen,lecznapróżno…Pokilkudaremnychpróbachzdobyłemsięna
bohaterską

decyzję.Postanowiłemudaćsiędomejdawnejpracowniipisać.Pracowaćwnoc
poślubną!Bądź

cobądźniezwykływypadek,ale,skorowszystkownaszymmałżeństwiebyłoniezwykłe,

poczynającodoświadczynCissy,utrzymanychwtoniekategorycznegoultimatum,
dlaczegóżby

programnaszejnocypoślubnejniemiałbyćtakżeniezwykły.Niemanicwstrętniejszego
nad

background image

mieszczańskiszablon.Zdajemisię,żeCissydziśtakpowiedziałaimiałasłusznośćpo
trzykroć.

Wpiżamieipantoflachwykradłemsięostrożniezsypialni,aorientującsiędoskonalew

ciemnościach,dotarłemniebawemnapiętro,dodrzwisali,któramiprzedtemsłużyłaza
palarnię.

Przeztęsalęmusiałosięprzejść,idącdomejpracowni,któraznajdowałasięwsamym
rogu

pałacuinieposiadałaosobnegowyjścianakorytarz,jakinnepokoje.

Stanąwszyuceluswejnocnejwędrówki,przekręciłemkontaktlampyiprzezchwilę

rozglądałemsięzciekawościąizpewnymledwiedostrzegalnymwzruszeniem,zjakim
witasię

znajomekątypodłuższymniewidzeniu.

Niewielesiętuzmieniłolubraczejnic.Ciężkie,dębowebiurkostałonadawnymmiejscu,
w

pobliżuokna,wychodzącegonapark,oszklonaszafazksiążkamiprzeglądałasięw
lustrze,

zawieszonymnaprzeciwległejścianie,olbrzymiamapaAzjiwisiałanasztalugach,jakją
niegdyś

sampowiesiłem,kiedywykończałem

mojąpowieść,którejakcjarozgrywałasięwChinach,iwrazzestojącąukośnieszafąna
rzeczy

tworzyłaświetnąkryjówkę.Brakowałotylkojednegosprzętu,mianowiciełóżka,w
którym

dawniejsypiałem,pokójtenbowiemsłużyłmidawniejrównieżzasypialnię.Wyniesiono
je

obecniewsłusznymprzekonaniu,żejakolegalnymałżonekCecilyniebędępotrzebował
drugiej

sypialni,apowstałąstądlukęzapełnionootomaną,naktórąrzuconoczerwonyafgan,
przykro

kontrastującyzbłękitnawątapetąścian.

Usiadłszyprzybiurku,zapaliłemdrugąlampę,przenośną,nachyliłempododpowiednim

kątemruchomyzielonyklosziprzekręciłemkluczyk,tkwiącywzameczkuśrodkowej
szuflady,

poczymdrżącyminiecodłońmiwydobywałemzniejmojeskrypty,notatkiizapiski,które
dla

każdegomogłybyćtylkozwykłymiszpargałami,leczdlamniestanowiłynieocenioną
wartość.

background image

‒Więcwłożyławszystkonaswojemiejsce‒szepnąłem,wspomniawszydzieńwyjazduz

Hedgeville,kiedytorozbijałemsięnadaremniezamoimiskryptamiidowiedziałemsię
wreszcie

podsekretemzustpokojówkiKitty,żeCecilyukryławszystkiemojerzeczywswoim
pokoju.A

terazmojeukochaneszpargałyleżałynadawnymmiejscuwtakimporządku,żegdybynie

pewność,iżichwówczastuniezastałem,byłbymskłonnyuwierzyć,żeniktichwogóle
nie

ruszałzmiejsca.

‒Atoco,ulicha!‒rzekłemzdziwiony,ujrzawszy„ośleuszy”napierwszychzbrzegu

kartkachmanuskryptupowieści,śladyniezbytczystychpalcównagórnychrogachstronic,
ana

dziesiątej,czyjedenastejstroniesporądziurkę,obrzeżonąciemnobrązowympierścieniem,

widocznyśladwypaleniapocygarzeczypapierosie.

‒Tegoprzedtemniebyło,zatoręczęgłową

‒mruczałemniezadowolonyizaintrygowany.‒CzyżbyCecily?Onawprawdziezabrała
mite

skrypty,leczpopierwsze:niepali,podrugie:nierozumieanisłowapopolsku,ate
nieszczęsne

kartkisątaksystematyczniewymiętoszone,jakgdybyjektośczytałodpierwszego
wierszado

ostatniego.No,aprzedewszystkimonado

przesadylubiczystośćitetłusteplamyniemogąbyćpojejpalcach‒monologowałem,

znajdująccorazwiększeupodobaniewprzygodnejrolidetektywa-amatora.

‒Weźmychoćbyten

odcisk,tutaj…Niewątpliwieodciskkciuka:Nieee,wąskiepalceCissyniemogąposiadać
tak

szerokichodcisków..Więcmojeskryptywertowałjakiśmężczyzna?Hm,hm,hm…
Dampier?

Tenlubiwszędzienoswsadzić,aleonprzecieżtylerozumiepopolsku,coja,dajmynato,
po

turecku.Widząc,żetowjakimśobcymjęzykupisane,niemiałbychybacierpliwości
studiować

kartkapokartcetylugrubychzeszytów..Więckidiabeł?

Chęćznalezieniaodpowiedzinatopytaniezaabsorbowałamniedotegostopnia,że
odeszłami

background image

zupełnieochotadopisania.Lecznierozwiązałemzagadki,awytężającagimnastyka
umysłu

zmęczyłamnienaprawdęiwywołałapotrzebęsnu.Byłempewny,żeterazzasnęodrazu,i
po

krótkiejwalceześpiączkąpowstałemodbiurka,żegnającpełnymżaluspojrzeniem
tkwiącew

kałamarzupióroiniepokalaniebiałyarkuszpapieru,naktóryniezdołałemrzucićani
jednego

słowa.

‒Ano,fiasko‒mruknąłem,gasząclampę‒ależejutrokropnęsobiejakąśnowelę,zato

ręczę

‒pocieszałemsięprzezdrogę.

LekkieskrzypnięciedrzwiobudziłoCissy.Zokrzykiem:

‒Ktotam?

‒usiadłanałóżkunieco

przestraszona,apoznawszymnie,zapytałaoprzyczynędyskretnejwycieczkizsypialni.

‒Niemogłemaniruszzasnąć

‒tłumaczyłemsię

‒iogarnęłamnienieprzepartaochota,aby

spróbować,czyniewyszedłemzwprawywpisaniu.Śmieszne,co?

‒Przeciwnie

‒zaprotestowałazradosnymożywieniem.

‒Więcposzedłeśtworzyć?

‒Tak,zazwyczajpracowałomisięnajlepiejnocami,kiedyżadneodgłosy,żadnewrażenia

wzrokowenieodrywająuwagi.

‒Słusznie,słusznie

‒potakiwała.

‒Idużotamnapisałeś?

‒Niestety,aniliterki.Nieszłojakoś.

Mojaodpowiedźzmartwiłająwsposóbażnadtowidoczny.Rozchmurzyłasięjednakipo

chwilizaczęłamniepocieszać.

‒Niemartwsię,darling.Nicdziwnego,żepotakiejprzerwieipotyluprzejściach
pierwsza

próbaskończyłasięfiaskiem.Jutrojużpójdzieinaczej.

background image

‒Takijamyślę

‒odparłem,ściągającznógpantofle.

‒Tomnienaprawdęcieszy.Wiarawewłasnesiłytocałe,to…prawiepołowa

‒poprawiła

sięszybko‒zwycięstwa.‒Ateraz,skorojużobojewybiliśmysięzesnuizeszliśmyna
ten

temat,usiądź,pogawędzimysobieotwoichinteresach.

Kiedyspełniłemjejżyczenie,zaczęłabezdługichwstępów:

‒Powiedzmiprzedewszystkim,ileczasupotrzeba,bynapisaćpowieść?

Niemogłemsiępowstrzymaćoduśmiechu,conieuszłojejuwagi.

‒Niewiem,zczegosięwłaściwieśmiejesz‒powiedziała,wzruszającramionami.‒

Oświadczyłamcijeszczewtedy,wczasienaszejrozmowywwięzieniu,żemusiszzostać
bardzo

sławnymczłowiekiem,żewzięłamtosobiezacelżycia.Masztalent,aletomało.
Powszechnie

wiadomo,żewielunajsławniejszychliteratówpadłoofiarąwyzyskuniesumiennych
wydawców,

wielupisarzyzyskałonieśmiertelnąsławędopieropośmierci,awszystkoprzezto,żenie

rozumielipotęgireklamy,żebylilepszymipisarzami,niżkupcami.Podobniemiałabysię
rzeczz

tobą,gdybynie…no,otympotem.Oilemiałamsposobnośćprzekonaćsięodchwili
naszego

poznaniasię,ty,Andrzeju,jesteśnietylko,lichymkupcem,nietylkoniepotrafiszsię

reklamować,alestanowiszklasycznytypniedołęgiżyciowego,któregopierwszylepszyw
pole

wyprowadzi.Idlategopostanowiłamcidopomóc.Znamsięnainteresachimamśrodkipo
temu,

abycięrozreklamowaćnacałyświat.Musimywięczawrzećspółkę.Jabędęniejako
handlowym

kierownikiemprzedsiębiorstwa,tytechnicznym.Tymaszpisaćdobrzeidużo,asprzedać
twoje

utwory,wywołaćpopyt

nanie,torzeczmoja.Rozumiesz?Niemyśltylko,żepragnętakżeuczestniczyćw
zyskach.Bogu

dziękimojewłasneinteresystojądobrze.Wszystkiehonorariapopłynąwyłączniedotwej

kieszeni,akiedy^zrozumieszcałądoniosłośćkupieckiejstronyswejtwórczośćci,

background image

wówczassam

siętymzajmiesz.Jeślizatemwpoczątkachtwejkarierymojawspółpracajestniezbędna,
musisz

mnietrochęzapoznaćztechnicznąstronątwórczościliterackiej,abymprzezzupełną
ignorancję

wtejmierzeniepalnęłajakiegośgłupstwa.Zrozumiałeśmnie?

‒Zrozumiałem‒odparłem,panujączwycięskonadchęciąparsknięciahomeryckim

śmiechem,któratochęćogarniałamniestopniowocorazbardziejwmiaręsłówCissy.
Onazaś,

traktującrzeczcałkiemserio,osądziła,żeijajestemwpoważnymnastroju,ipowtórzyła
swoje

pytanie:

‒Więcjakdługopiszesiępowieść?

‒Tozależy,Cissy.Naprzykładpowieśćhistoryczna,wymagającadługichstudiównad

źródłamiiczasunawyszukiwaniepotrzebnychźródeł,kosztowałaniejednegoautoracałe
lata

pracy,podczasgdypowieśćfantastycznąmożnaprzyodpowiednimnastrojumachnąćw
ciągu

miesiącalubnawetwkrótszymczasie.

‒Aha,wobectegopowieścihistorycznychnigdycipisaćniepozwolę.Kilkalatpracy!

Nonsens!…Tosięniekalkulujezupełnie,azresztąktodziśbierzedorękipowieść
historyczną?

Hm,hm…Aromanskryminalny?

‒Bojawiem?Niepróbowałemjeszczenigdyswoichsiłwtymkierunku.

‒Toźle‒zawyrokowała‒musiszspróbować.Jaksłyszałam,niktnigdyniebrałtyleod

wiersza,coConanDoylezaswojeSherlocki.AWallacewjakiejjestcenie!Musisz
spróbować.

Dobrykupiecpowinienmiećnaskładzietakitowar,najakijestpopytwdanejchwili.

Aktualność,aktualnośćirazjeszczeaktualność.Egzotycznośćlubisz?

‒Owszem.

‒Owszem,tozamało,aledobrze,żejąchoćlubisz.Autor,którychcezdobyćświatową

popularnośćizrobićpieniądze,musipisaćswojeutworywedługnastępującejrecepty:tło

egzotycznelubsalonyfinansjeryświatowej,osiąakcjiromans,kilkasilnychepizodów

erotycznych,trochętajemniczości,lecz,brońBoże,nieniesamowitość;tegodzisiejsza
publika

background image

nielubi.Spytajwwypożyczalniach,czyktośczytaEdgaraPoe.Ach,byłabym
zapomniała.Czy

niepociągacięczasemtakzwanapowieśćpsychologiczna?

‒Psychologiczna?Dlaczegopytasz?

‒Dlatego,żeciżyczęjaknajlepiej,ażycząccitak,mówię:piszraczejksiążkękucharską,

niżtebzdury,zwaneszumniepowieściąpsychologiczną.Jedentakipłódducha,ajesteś

pogrzebanynazawszewopiniiczytelników.

‒Możetutejszychczytelników,bowEuropie…

‒WEuropiejesttosamo,tylkotamwegetujejeszczegarśćmegalomanów,którzysądzą,
że

sąarystokracjąumysłową,żesączymślepszym,niżuczciwiepracującyurzędnik,
modystka,

manicurzystka,fryzjerczyinnyporządnyczłowiek,conapracowawszysięprzezdzień
cały,

szukawlekturzewypoczynkuaniezagadek,którychsamautorrozwiązaćniepotrafi.
Taki

megalomanziewanadswoją„ulubioną”psychologicznąpowieścią,alebędziegłośno
wołał,że

nareszcieznalazłdobrąksiążkę.Nawetsamwtouwierzywkońcu,myśląc:„Tocimusi
być

mądre,skoronawetjanicztegoniezrozumiałem”.Oczywiścietegojużgłośnoniepowie;

przeciwniespotkawszydrugiegocymbała,będzieznimwiódłożywionądyskusjęprzez
cały

wieczórnatematgenialnychmyśliautoratejrewelacyjnejpowieścii,rzeczprosta,każdy
będzie

innegozdania.

PoglądCecily,aczwyrażonywformienazbytradykalnej,zawierałdużosłuszności,ajej

powierzchowna,coprawda,erudycjawtejdziedziniebyładlamnieprawdziwą
niespodzianką,

gdyż,jaktojużprzedtemnadmieniłem,zaczasównaszejznajomości,literaturabyładla
niej

terraignota,jaknieznanąbyłaAmerykaprzedodkryciemdzielnegoKrzysztofa.Nie

mogłemsięwięc

powstrzymaćodokrzykuzdziwienia,comojąmałżonkęzmieszało.

‒Więcsądziłeś,iżjestemażtakgłupia?‒rzekłazudanymoburzeniem.‒Wyobrażałeś

sobie,żejamamtakiepojęcieoliteraturze,jaknaprzykładoastronomii?Nie,mójdrogi.

background image

Takźle

naszczęścieniebyłonigdyztwojąCissy,apozatymwostatnichczasachuzupełniłam
nieco

swojąwiedzęwtymkierunku,rozumującsłusznie,żemisiętomożeprzydać.

Widzącbłyskzaciekawieniawmoichoczach,przeskoczyłaczymprędzejnainnytemat:

‒Zokazjitapetowaniapokoinapiętrzepoleciłamswegoczasuprzenieśćwszystkietwoje

rzeczytu,nadół,izauważyłamwśródnichsporozapisanychzeszytów.Czytosą
manuskrypty?

‒Manuskrypty‒odparłem,ubawionytrochęnaiwnościątegokłamstewka.ZnającCissy

dobrze,mogłembyćpewien,żeraczejowotapetowaniepierwszegopiętrabyło
następstwem

wyniesieniamoichrzeczy,niżnaodwrót.Cóżdlaniejznaczyłasumkakilkusetdolarów,
zaktórą

wdodatkuodświeżyłasobieczęśćmieszkania.Rzecztaksięmiałaoczywiście,żeCissy,
nie

chcącdopuścićdomegowyjazduzHedgeville,poleciłaprzenieśćmojerzeczyz
narożnego

pokojunapiętrzedoswoichapartamentów,cojednaknieodniosłozamierzonegoskutku.

Pogodziwszysięnastępniezemnąipragnącjakośmożliwieprzyzwoicieupozorować

koniecznośćniegościnnegopostępku,kazałanaprędcewytapetowaćkilkapokoi.

‒Awięcmanuskrypty‒ciągnęładalej,unikającmojegowzroku.‒Przeczuwałamtoi

dlategoprzechowywałamjewpancernejkasierazemzbiżuterią.

Ugryzłemsięwjęzyk,byniepowiedziećgłośnooswymodkryciu,oowychplamachna

kartkachipodobnychpamiątkachponieznanymczytelnikumoichutworów.

‒Acozawierająwłaściwieteskrypty?Jakiśdramatczypowieść?

‒Jednąpowieśćikilkanowel.

‒Aha!Udałycisięterzeczy?

‒Trudnomiotymwyrokować.Opiniaautoraowłasnychdziełachbywazawszeskrajnie

radykalna.Razwydajemusię,żestworzyłrzeczgenialną,najlepsząwświecie,drugim
razem

ogarniagolęk,żepopełniłkicz,nawidokktóregopsybędąwyły.Jazaliczamsięraczej
dotej

drugiejkategorii.

‒No,tak.Mojezdanietakżebyłobybardzosubiektywne,ponieważjestemtwojążoną.

‒Acogorsza,nieumieszpopolsku,więcniezrozumiałabyśanisłowa.

background image

‒Itoprawda.

‒Niemawięcinnejrady,jakwysłaćteskryptydojakiegośwydawcywPolscei…

‒WPolsce?

‒przerwałami

‒itammożejewydać?Iczekaćrok,zanimsiętrzydoczterech

tysięcyegzemplarzyrozejdzie?Niezwariowałamjeszcze.Tymusiszzdobyćprzede
wszystkim

największyrynekksięgarski,naszrynek!Tu,unas,dobrzezareklamowanapowieść
osiąga

nakładkilkasettysięcyegzemplarzy.Tojestinteres!

‒No,dobrze,dobrze,alejapiszędotychczaswyłączniepopolsku.

‒Ajaznajdęczłowieka,któryciwszystko,conapiszesz,przełożynajęzykangielski,

oczywiścieniedarmo.Każdychcedobrzezarobić.Musitobyćjednakczłowiek
odpowiedniw

całymtegosłowaznaczeniu.Musiznaćdoskonaleobajęzyki,musiznaćświat

‒itakdalej…

‒Ba,znajdźtakiegonapoczekaniu!

‒Będęszukała…Czekaj,czymisięzdawało,żeprzylunchuupoczciwejLangdon

rozmawiałeśzShafterempopolsku?Możebytakon…

Niewiem,codalejmówiła,bonaglebłysnęłomiwmózgupodejrzenie,któremu
poświęciłem

całąuwagę.Mr.Shafter,półPolak,półAmerykanin,jegonatrętnaciekawość,jegopytania
i

porozumiewawczespojrzenia,którezamieniłzCecily,dalejnieestetycznepamiątkipo

tajemniczymczytelnikumoichutworównakartkachmanuskryptów,dalejustawiczne
aluzje

Cissydomejtwórczości,oczymnigdydawniejniebyłomowy..Czytefaktynie
pozostawały

względemsiebiewjakimśściślejszymstosunku?Acałaobecnarozmowa,której
epilogiembyło

naprowadzeniemnienaosobęredaktoraShaftera?Czyniechcianotuzemnąodegrać
lichej

komedii?

DalszesłowaCissynierozproszyłybynajmniejtychpodejrzeń.

‒Ależtak‒mówiłazożywieniem‒Rebeka,któraznaShafteradobrzeiuktórejonteraz

background image

mieszkawBatonRouge,wspominałamikiedyś,żejegomatkabyłatwojąrodaczką.
Świetnie,

znakomicie!Wiesz,coznaczydobrapamięć.Zarazjutrodoniejzatelefonujęizaproszęgo
do

nas,oilejeszczeniewyjechałdoNowegoJorku.Musiprzejrzećtwojemanuskryptyi
wydaćsąd

owartościtychutworów.Jużjagoprzypilnuję,żebyniemarudził.Cóżtynato?

‒Dobrze‒odrzekłemlakonicznie,powstrzymującsięodwszelkichuwag.Bowydałomi
się

terazprawiepewnym,żeMr.Shafterzapoznałsięjużdawnoztreściąmoichutworów,że
wydał

jużonichswąopinię,że…cogorsza,Cecilyznałatęopinię,zanimprzyszładomniedo
więzienia

zpropozycjązawarciamałżeństwa.Tak.Tegosięponiejmożnabyłospodziewać.

Dwalogicznewnioskimożnabyłowyciągnąćztegorozumowania.Pierwszy,żesąd
Shaftera

musiałbyćbardzokorzystnyiżewszystkietehymnypochwalneihoroskopyświetnej

przyszłościpochodziływrzeczywistościodniego,aCecilypowtórzyłajetylko,żewobec
tego

mojapowieśćinowelebyłyudane.Tenwnioseknapełniłmnieradosnądumąiwiarąw
swoje

powodzenie,gdyżShafterbył,bądźcobądź,starym,wytrawnymznawcąiwiedział,jakie
utwory

powinienemdrukowaćwodcinkuwamerykańskimczasopiśmie,abyzdobyćuznaniei

popularnośćwśródnajszerszychmasczytelników.Adrugiwniosekbyłtejtreści,żegest
Cecily,

owachęćratowaniamnieprzedupadkiem,owoprzywiązanie,októrymtylemówiła,nie
byłytak

bezinteresowne,jak

misięwówczaswydawało,itonieoczekiwaneodkrycieniemogłonieostudzićuczucia
szczerej

wdzięczności,jakieżywiłemoddniaopuszczeniawięzieniawzględemmejwybawicielki.

Aleczymiałemprawojąwinić?Postąpiłazgodniezeswąlogikąkupiecką,któranie
pozwala

naodsłonięciekartkontrahentowiprzedzawarcieminteresu,amałżeństwobyłodlaniej
zwykłym

biznesem,jakpierwszalepszatransakcjahandlowa.Pozatymowatransakcjanie

background image

gwarantowała

jejpewnychzysków,gdyżopiniajednegoczłowieka,choćbynimbyłwyszczekanyi
szczwany

Mr.Shafter,niemogłabyćbezwzględniemiarodajną,awięcCissyryzykowałai
ryzykowała

wszystko,skoropoślubiałamniejedynieztąmyślą,żebędziemiałasławnegomęża.

‒Twójbilansniebyłznówtakzły,jakmisięwtedywydawało,leczobyśsięniezawiodła
w

swoichrachubach‒pomyślałemiwyciągnąłemsię,jakdługi,nałóżku,dającwten
sposóbdo

zrozumienia,żeradbymwreszciewypocząćpointeresującejrozmowie.

‒Jesteśśpiący,darling?‒rzekłaztkliwością,którapodwpływemświeżegouprzedzenia

wydałamisięsztuczną.‒Więcśpijmy..Tematwyczerpany,decyzjapowzięta,ana
dworzejuż

szarzeje.Przypomnijmitylko,żebymzarazzranazatelefonowaładoRebeki.

‒Tobędziezbyteczne.Tymasztakdobrąpamięć,żeniezapomniszzpewnością

‒odparłem

ironicznie,coodniosłotakiskutek,żenazajutrzrano,kiedyzaczęliśmyprzyśniadaniu
gawędzić

otymioowym,strzeliłanaglepalcamiirzekła:

‒Cośmiałamdzisiajzałatwić.Cośważnego,aleco?Niemogęsobieanirusz
przypomnieć.

Tadziecinada,aprzedewszystkimwidokCissy,trącejsobiedłoniązpasjączołoi
udającej

nieudolniepoważnywysiłekmyślowy,rozśmieszyłymnieserdecznie.

‒Zdajesię,żemiałaśdokogośzatelefonować

‒przyszedłemjejzpomocą.

‒Ach,prawda!MiałamzadzwonićdoRebeki.

‒WsprawieShaftera.

‒Tak,tak,dziękujęci,Andrzeju.Jakątymaszpamięć‒dziwiłasięniezgrabnie,zbitaz

tropuwymownymuśmieszkiem,błąkającymsięnamoichwargach.Alemójdobryhumor
był

bardzokrótkotrwały,azłośliwyuśmieszekskonałpodmroźnymtchnieniemnagłej
refleksji:jakie

będzietonaszepożyciemałżeńskie,rozpoczynającesięodlichejkomedii,wzajemnej
nieufności

background image

iokłamywaniasięjużwpierwszymdniu,jużwnocpoślubną.

background image

XVII

Piątegolipcaroku1927,awięcdokładniewtrzymiesiąceoddatyśmierciLotty,odbyłsię

mójślubzCecily.Dopieroznaczniepóźniejprzypomniałemsobie,żebiednaLottazmarła
dnia5

kwietnia,niemniejjednakto,iżmogłemotejdaciekiedykolwiekzapomnieć,będącsobie
do

końcażyciapoczytywałzazbrodnię.

Czyniewiększązbrodnięstanowifakt,żewtrzymiesiąceodzgonumejzłotowłosej

dziewczynymogłempoślubićinnąkobietę?Zapewnetak,zobiektywnegopunktu
widzenia.Ale

janiemiałeminnegowyjścia.Cecilydałaminiedwuznaczniedozrozumienia,żejedynie

natychmiastowemałżeństwozniąjestcenąmojegouwolnieniairehabilitacji.

Siódmegodnia,liczącoddatymegoślubu,dowiedziałemsięozdarzeniu,które
przywiodło

miodrazunamyślwypadkipamiętnejnocy,kiedytoujrzałemzoknapalarni
tajemniczego

osobnikazciężkimiwalizami,skradającegosięwparku,ikiedypodczasnieudanej
obławyzginął

strasznąśmierciąnaszulubieniec,dzielnypsiakCzang,aimniekulagwizdnęłakoło
ucha.

OpowiedziałmiotymfakcieMikePath,starszyogrodnik,drugiobokpokojówkiKitty

chwalebnywyjątekwśródrozleniwionej,rozwydrzonejsłużbymejmałżonki.Mike
pracował

przy

swoichumiłowanychkwiatach,krzewachidrzewkachdosłownieodświtudonocy,kiedy
zaś

powódźustąpiłaidalsze,niżejpołożoneczęściparkuwynurzyłysięzdwutygodniowej
kąpieli,

jegogorliwośćwzrosładozenitu,kuzgorszeniuinnychogrodników,wśródktórychnie
cieszył

sięoczywiściepopularnością.Itegodnia,kiedypodszedłemdoniego,kiedy,korzystającz

południowejprzerwywrobocie,wszyscywypoczywaliwcieniudrzew,poczciwyMike
trwałna

posterunku,oczyszczałzamulonekrzewyżywopłotu,miotającprzytymbrzydkie
przekleństwa

background image

naMissisipi…

‒Paskudnarzeka

‒mruczał

‒tyledobytkuludzkiegozniszczyć,tyleszkodynarobić!

‒No,Mike‒rzekłem,częstującgopapierosem.

‒Niepowinniśmynarzekać.Innymgorzej

poszło.WtakimKinsleynieostałsiężadenbudynek,wszystkozmiotło,widziałemna
własne

oczy..

‒AstaryBarkerzginąłpodobno…

‒Zginął.

‒No,tak.Unas,wHedgeville,niktżycianiestracił.

‒Ibudynkiocalały.

‒Prawda,żeocalały.DziękiBogu…Ilebytostratpaństwoponieśli,gdybypałacniestał
na

wzgórzu,ho,ho!Ale,kiedyPanBógpaństwaodtejszkodyuchronił,nietrzebagokusići
dobrze

pilnować,żebyskądinądszkodanieprzyszła.

‒Macienamyśliniebezpieczeństwopożaru?

‒Iiii,otosięnieboję.Pewniewszystkoodogniadobrzeubezpieczone

‒rzekłzuśmiechem

chłopskiejchytrości.Zaciągnąłsiępapierosemispytałnieśmiało:‒Aczytepiękne
obrazy,

dywany,teślicznesuknienaszejpaniiwszystkowogóleodkradzieżytakżejest
zaasekurowane?

Musiałemzrobićzdziwionąminę,bododałszybko:

‒Niepytamzciekawości,proszępana,tylkoprzezżyczliwość.

Akiedymuodpowiedziałem,żeniewiem,choćprzypuszczam,

iżbardziejwartościoweruchomościCecilyubezpieczyłanietylkoodognia,pokręcił
głowąi

mruknął:

‒Dobrzebybyłowszystkoubezpieczyć.

Obudziłosięwemniepodejrzenie,żeoddanysługawiewięcej,niżchcepowiedzieć,

postanowiłemwięcwziąćgoostrożnienaspytki.

background image

‒Bardzotoładniezwaszejstrony,Mike‒zacząłem‒żetroszczyciesięomienieswej

chlebodawczyni,aleniezapominajcie,iżwszystkiebudynkisąogrodzone.Pozatym
mamy

dwóchstróżównocnych,psy,słowem…

Potakiwałniecierpliwie,ażnagleprzerwałmizdaniem,któremniezaniepokoiło:

‒Oddomowegozłodziejaniktsięnieustrzeże!

Zaniechałemwszelkiejdyplomacji.Podszedłemcałkiemblisko,oparłemdłońnajego

ramieniuispytałemprostozmostu:

‒Nakogomaciepodejrzenie?

Przestraszyłsię:

‒Ja?Janikogonieposądzam,proszępana.

‒Mike,ktowzbraniasięwydaćzłodzieja,jestwspólnikiemjegozbrodni!Takmówią

wszystkiekodeksy.

‒Ależjanaprawdęniewiem,jakswoimdzieciomzdrowiażyczę,którytobyłten,co…

‒Ten,co…

‒powtórzyłem.

‒Co…

Namyślałsiękrótkąchwileczkę,zerknąłnieufniewlewoiwprawo,czyktonie
podsłuchuje,

apotemwybuchnąłzdeterminacją:

‒Powiem…Wszystkopowiem,żebysobiepanniemyślał,żechcęcośzataićprzedtymi,

którymchlebzawdzięczam.Alemówiąc,będępracowałdalej,boiczasuszkodaitamci,
coleżą

poddrzewami,moglibypodejrzewać,żeichprzedpanemobgaduję.

I,przykucnąwszyprzyswoichkrzewach,opowiedziałminastępującąhistorię:

‒Byłototejnocy,kiedypaństwospalituporazpierwszyrazem

‒zaczął,określającwtensposóbnocpoślubną.‒My,toznaczysłużba,zabawialiśmysię
w

oficynachpałacuiniewstydprzyznać,żenienasucho…Jakże!Takauroczystośćinie
oblać

uczciwie?Niemówię,żebymniemiałczasemgardłaprzepłukać,alewszystkowmiarę.
Jakem

tylkospostrzegł,żesięnieboprzeciera,zostawiłemkompanię,któramnieitakniebardzo
kocha,

background image

noiprzyszedłemtutaj,nibydoparku.Zabieramsiędoroboty,alejakośminijako.
Dampierraz

opowiadał,żeczłowiekpochodziodmałpy,czyinnegozwierzęcia.Musicośbyćprawdy
wtym,

boczłowiekwyczuwaniebezpieczeństwochoćgojeszczeniewidzi,zupełniejakpiesalbo
koń

nawet.Ja,natenprzykład,odwrócęsięodrazu,jakktonamnieztyłupatrzyprzez
chwilę.Tak,

jakbymodczułukłucieszpilkąwkark.Muszęsięodwrócić,czychcę,czyniechcę.Więc
tejnocy

(mówięnocy,bojutrzenkadopieromiaławschodzićnaniebie)uczułemtakiepiknięcie
powyżej

pleców.Obejrzałemsię,nic.Żywegoducha.Zachwilęznowu:pik!„Kidiabeł?”

‒myślęsobie.

„Ej,Mike,czyśniewypiłzawiele?”.Potemusłyszałemwyraźniechrzęstzłamanej
gałązki.

Nadsłuchiwałemprzezchwilę,udając,żeniczegoniesłyszałemijestemzajętyrobotą.
Znów

trzask,cichyszmericisza.Ciszatrwałatakdługo,żeuwierzyłemwkońcu,iżmusiałomi
się

przywidzieć.„Whiskyciwgłowiestrzela”,powiedziałemsobie,ażemiwypadłoiśćpo
konewkę

dopodlewaniakwiatów,poszedłem,jakbynigdynic,prawiezapominającopodejrzanych

szmerachidziwnympikaniuwkarku.

Jakpanwie,zielonaaltana,wktórejsięprzechowujenarzędziaogrodnicze,byłanaczas

powodziprzeniesionawgórnączęśćparkuistałakołokortówtenisowych.Przedwczoraj
dopiero

przetaszczyliśmyjąnadawnemiejsce.Otóż,wracajączkonewkamimusiałemiśćprzez
chwilę

głównąaleją.Niewiem,comiprzyszłodogłowy,żebysięnagleobejrzećispojrzećna
pałac.I

zbaraniałem,proszępana.Jednozokiennaparterzebyłoszerokootwarte,apodnimstał
jakiś

człowiek,tyłemzwróconydomnie.„Złodziej”pomyślałemijużstałemprzytulonydo
ściany

żywopłotu,

obserwującbacznie,codalejnastąpi.Nietrwałoanityleczasu,żebyoddechzpłuc

background image

wypuścić,

kiedytamtenwciągnąłsięzmałpiązręcznościąnagzyms,wskoczyłdopokoju,zamknął
zasobą

oknoispuściłstorę.

Czekałemcierpliwie,tylkoprzysunąłemsiębliżejznajwiększąostrożnością.„Tędy,
bratku,

musiszwyleźć,którędyśwlazłdośrodka,awtedywpadnieszwmojełapy”,myślałem,
lecznie

miałosiętostać,conajlepiejdowodzi,żezłodziejniebyłobcy,aledomowy.Tymczasem
słońce

wzeszło,zrobiłsiębiałydzień,amojegozłodziejajakniewidać,takniewidać.Jeszcze
wciąż

czekałem,ażkiedytasamastorapojechaławgóręiwoknieukazałasiępokojowaKitty,

opuściłemswojąkryjówkę.Zagadnąłemjąocoś,nicniemówiącotym,cozaszło.Bopo
co,

panie?Żebyroztrąbiłanacałypałac?Utrzymatoktórakobietacowtajemnicy?Jeszcze
takiego

wypadkuniebyło.Więcżebyniespłoszyćzłodzieja,żebygotymłatwiejmócnakryć
innym

razem,niepowiedziałemnicaniKitty,aniwogólenikomu.Panumówiępierwszemu.

Podoknemznalazłemjedenodciskbosejstopy.Panie,tencimiałłapę!Nie
przymierzając,jak

słoń.Potemposzedłemdoswojejroboty,aleznówmniecośtknęło,żebyzajrzećwkrzaki,
ote,

widzijepan?Pracowałemprzedtem,zwróconytwarządomuru,więcskoromnieżgałow
karku,

skoroktośnamniezukryciapatrzył,totylkowtamtychkrzakachmusiałsiedzieć.Ico
pannato,

żeznalazłemkilkaodciskówtejsamejstopy,copodoknem?

Całydzieńbiłemsięzmyślami,cozrobić.Donieśćpanuotym,czyzaczekać,ażcoś

pewniejszegobędęmiałwręku?Wieczoremzaszedłemdokamerdyneraizacząłemgo

pomalutku,ostrożniewypytywać,czyjestzadowolonyzesłużby,czyniezauważyłjakich

nieporządków,kradzieżyalboczegośwtymguście.Dampierzaprzeczyłstanowczo.
„Mam

wszystkowmałympalcu”,powiedział.„Aniszpilkinieśmiebrakować,pókijaturządzę.

Najmniejsząkradzieżspostrzegłbymodrazuiprzewróciłbymcałypałacdogórynogami,
ażeby

background image

sięznalazło,cozginęło”.

Uspokoiłemsięwięc,poszedłemspać,alenazajutrzwstałemrychlej,niżzwykle,i

przyczaiłemsięwparkutak,jakwczoraj,nibywalei.Alenicniezaszło.Taksamo
następnych

ranków.Dopierodziś…

‒Dzisiajwidzieliściegoznowu?

‒wtrąciłemżywo.

‒Nie.Niewidziałemgo,aleznalazłemtesameodciskistóp.

‒Tu,wparku?Zaprowadźciemnietamzaraz!

‒Ależjaniemówię,żewparku.

‒Tylko?

‒Bożekochany;powiem,oczywiście,żepowiem,aleniechpanjejnieposądzaojakąś

zmowę.

‒Jej?Kogo,ulicha?

‒Kitty.

‒Kitty?

‒Podoknemjejpokojuznalazłem,przechodząctamtędyprzypadkowo,trzyodciskidużej

stopymęskiej.Tonapewnotesamenogijetamzostawiły,panie,leczdałbymsobiepalec
uciąć,

żeKittyrąkniemaczaławtejsprawie.Ładniutkajest,trudnoprzeczyć,więcpewnie
łajdak

podglądałprzezokno,jaksięrozbierała.Bogdyb…

Urwałnagleizkomicznąniezręcznościązacząłwychwalaćkrzewyżywopłotu,któretak
mało

stosunkowowczasiezalewuucierpiały.

Domyślającsięztychoznakzmieszania,żektośnadchodziwnasząstronę,obejrzałemsię
i

spostrzegłemKitty.

‒Paniprosi.Lunchzarazpodadzą

‒rzekła.

Wracającwjejtowarzystwiedopałacu,niemogłemwsobiestłumićochotydo

przeprowadzeniadelikatnegośledztwa.

‒Ładnazciebiedziewczyna,Kitty

background image

‒zacząłem.

‒Pewnieniebawempodziękujeszzasłużbę

iwyjdzieszzamąż,co?

‒Niepilnomi,proszępana.

‒E,taksiętotylkomówi.Którejzwasniepilnodomałżeństwa?

‒Kiedyjamówięszczerąprawdę.Takiegożycia,jakupaństwa,

niebędęmiała,choćbymnawetzajakiegofarmerawyszła.Przyjdąkłopoty,zmartwienia,
dzieci

‒dodałazzażenowaniem‒mążmożesiępokazaćwcalenietakim,jakimsięprzed
ślubem

wydawał,więcpocosięśpieszyć?

‒Hm,hm.Więcjesteśzadowolonazobecnejposady?

‒Och,bardzo,bardzo!Pantakidobrydlamnie,takigrzeczny,niedanigdyodczuć,żejest

panem,ajasłużącą‒powiedziałazprzyjaznymuśmiechem,potemzarumieniłasiępo
uszyi

dodałazpodejrzanąskwapliwością:

‒Panitakżedobra.

‒Cieszymnieto,Kitty.Alejużniebędzieszprzeczyła,żekawalerów,skorychdo
żeniaczki

ztobą,możnabyliczyćnakopy,prawda?

Roześmiałasięwesoło:

‒Nakopy,tonie,aleztuzinbysięzebrało.Tylko,żejadbamonichtyle,coo
zeszłoroczne

sucheliście.

‒Przesada,przesada.Napewnojesttaki,októregodbasztrochęwięcej,niżoliście.Nie

maszsięczegowstydzić.

‒Kiedyjanaprawdężadnegoznichspecjalnienielubię.

‒No,alejesttaki,któryciebiespecjalnielubi;idęozakład!‒indagowałemwdalszym

ciągu,apomyślawszy,żetakiepytaniemożeobudzićjakieśpodejrzenie,dodałem:‒
Każda

dziewczynamatakiegowielbiciela,czychce,czyniechce.Acodopierotakieładne
stworzenie,

jakty.No,przyznajsię,przyznaj.

Nachmurzyłasięnagleirzuciłaprzezzaciśniętezęby.

background image

‒Możepanmarację,aleprędzejbymskoczyładorzeki,niżbymwyszłazatego…

wielbiciela!

Powiedziałatoztakązawziętością,żeostatnicieńpodejrzeńmusiałzniknąćwmym
sercu.

Byłemterazpewny,żenicjejniełączyztajemniczymjejadoratorem,któregoślady
znalazł

ogrodnikpodoknemjadalnipałacowej.Bo,idącgłównąalejąipamiętająckażdyszczegół

opowiadaniaMike’a,stwierdziłem,żewgręmogłowchodzićtylkojednozpięciuokien
jadalni.

Tak,Kittybyłaniewinna,tylkowielkaszkoda,żepoostatniejodpowiedzizacięłasię,
zamknęła

wsobienaczteryspustyiżeniemożnajużterazpoznaćnazwiskazagadkowegolunatyka
o

dużychstopach,

któryudajesięnanocnespacerypoparkuniezwykłądrogąprzezoknapałacu.

‒Alekilkanitekmamwrękuidojdęniebawemdokłębka

‒pocieszałemsięwduchu.

Przylunchuopowiedziałemżonieusłyszanąodogrodnikahistorię,pomijająctylko
szczegóło

znalezieniuśladówpodoknempokojuKitty,abyjejnieuprzedzaćwobecBoguducha
winnej

pokojówki,awkońcupoprosiłemjąozachowanieabsolutnejtajemnicy,dlaułatwieniami

zdemaskowaniadomowegozłodzieja.

‒Złodzieja?Przecieżnicnamniezginęło.Acododyskrecji,tomaszmojesłowo.Baw
sięw

detektywa,jeślicitosprawiaprzyjemność.Jamamważniejszesprawynagłowie‒
odparła

Cecily.

‒Aha,chciałamcipowiedzieć,żedziśpopołudniumanasodwiedzićRebeka.

‒Co?Tenantypatycznybabsztyltuprzyjeżdża?

‒Mógłbyśsięinaczejwyrażaćoprzyjaciółceswejżony.

‒Wybacz,Cissy,lecznieumiembyćnieszczery.NiecierpiętejtwojejMrs.Langdon,jak

kożuchawmleku.Poprostuidiosynkrazja.Jeślizatemniechceszzepsućminatchnienia
nakilka

dni,tooszczędźmitejprzykrości.

background image

Przesadziłemoczywiście,alezcałymwyrachowaniem,wiedząc,żemojatwórczośćstała
się

jejpiętąachillesową.Cecilypoganiałamnieustawiczniedopisania,liczyłakażdegodnia
kartki

nowegomanuskryptu,wyrażałaswezadowolenie,jeśliichbyłodużo,adenerwowałasię

niesłychanie,jeżeliktóregośdnianiewielenapisałem,leczuznawałazależnośćilościi
jakości

napisanychstronieodwarunków,wśródjakichtworzyłem.Nieprzeszkadzałamiwięcw
pracy,

starałasięunikaćnajdrobniejszychnieporozumieńzemną,rezygnowałarazporazzeswej

apodyktyczności,arzuconamimochodemuwaga,żecośmożewpłynąćujemnienamoje

natchnienie,wystarczaławzupełności,bymprzeforsowałswojąwolę.

HasłoCecilybrzmiało:„Maszpisaćszybko,dużo,jaknajlepiejistaćsięsławnymw

najkrótszymczasie”.Tejidée-fixemusiało

sięwszystkopodporządkowywać.Nienadużywałemswejchwilowejprzewagichoćby
dlatego,

żeniebyłoanipotrzeby,anisposobnościpotemuwciągupierwszegotygodnianaszego

małżeńskiegopożycia,aleskorzystałemzniejskwapliwie,dowiedziawszysię,że
antypatyczna

Mrs.

RebekaLangdonzamierzałanas„uszczęśliwić”swojąwizytą,askutekniezawiódłmoich

oczekiwań.

‒Ha‒westchnęła‒jeślispotkaniezRebekąmiałobycisprawićtakąprzykrość,to

oczywiścieniemożebyćonimmowy.

‒Dziękujęci,darling‒wyrwałemsięucieszony.

‒Łatwotopowiedzieć:dziękujęci,alejaprzecieżniemogędoniejtelefonować:nie

przyjeżdżaj,boAndrzejitd.

‒Oczywiście,żeniemożesz.

‒Widziszwięc.

‒Leczwyjściejestbardzoproste.Jawyjadę.

‒Ty?Dokąd?Icoonasobiepomyśli?Gospodarz,któryuciekaprzedgościem!Ładna

gościnność,niemacomówić!

‒Zaraz,zaraz.Przedewszystkimgospodarzemjesteśty,nieja…ionadociebie
przyjeżdża,

background image

apozatymmójwyjazdmożnaślicznieupozorować.Kiedyonacizapowiedziałaswoją
wizytę?O

którejgodzinie?

‒Telefonowałakołojedenastej.

‒Doskonale.Onatelefonowałaojedenastej,aja,nieprzeczuwając„szczęścia”,jakie
mnie

miałospotkać,wyjechałempodziesiątejkonnogdzieśwokolicę.Uważasz?Żebymizaś
losnie

spłatałfigla,wyjadęrzeczywiście,alenapółgodzinyprzedjejprzybyciemdoHedgeville.

‒Ispotkaszjąwdrodze.

‒Niebójsię.Pojadęwprzeciwnąstronę.Terazpowiedzmijeszcze,októrejgodzinieona

maprzyjechać?

‒Opiątej.

‒Zatemoczwartejminutczterdzieściznikam.Byletylkoniezechciałazasiedziećsięzbyt

długo.

Cecilypotakiwałasmętnie,myślącsobiezapewnewduchu,żezacenęmojejprzyszłej
sławy,

którejcząstkainanią,jakona

żonę,spłynie,trzebabędzieznieśćjeszczeniejednotakiedziwactwo.

OmówiwszyszczegółymejucieczkiprzedMrs.Langdon,zeszliśmynainnetematy,apo

skończonymlunchuudałemsię,napiętrodopracowni,chcącwyzyskaćdlatwórczościte
trzy

pozostałegodziny,dzielącemnieodplanowanejprzejażdżkiwierzchem.Czyżmogłem
wtedy

przypuszczać,żeloswypłatamifigla?

Przedstawiającówczesnewypadki,niemogęniewspomniećopierwszychmoich
sukcesach

literackich.

Mr.Shafter,doktóregoCecilynazajutrzponaszymślubietelefonowała,poleciłprzysłać
sobie

wszystkiemanuskryptyidołączyćdonichkrótkiestreszczeniemejpowieści.Zasiadłem

natychmiastdorobotyiwciągudwóchgodzinpowieśćpt.„NiebieskiWulkan”,mająca
zatło

ostatniewalkiwChinach,byłastreszczonana„ośmiustronicachmaszynowegopisma”,
jaksobie

background image

Shafterżyczył.Stosowniedojegowskazówekopuściłemwszystkiemniejważneepizody,

charakterystykębohaterów,wszelkieopisy,dialogi,refleksjepsychologiczne,
pozostawiająctylko

zwięźleujętąfabułępowieściitakspreparowanyskrót„NiebieskiegoWulkanu”,wrazz

manuskryptemtegoromansu,wrazzeskryptamidziewięciunowel,zostałjeszczetego
samego

dniaodwiezionydoBatonRougeiwręczonyShafterowi,którymieszkałwwilliMrs.
Rebeki

Langdon.

Następnegodniaokołodziewiątejranozadźwięczałdzwonekaparatutelefonicznego.
Kiedy

Kitty,którapodeszłapierwszadotelefonu,obwieściła,żedzwoniMr.Shafter,Cecily
zerwałasię,

jakpodrzuconasprężyną.

‒Todopana

‒rzekłapokojówka,darzącmnie,jakzawsze,przyjaznymuśmiechem.

Mojamałżonkastanęła,jakwryta,zmarszczyłagroźniebrwiirzuciławmojąstronę
syczącym

szeptem:

‒Niemównicwiążącego,rozumiesz?Wysłuchaj,cocipowie,alegdybycirobiłjakieś

propozycje,niedawajżadnejdefinitywnejodpowiedzi.Zastrzeżsobie,czasdonamysłu.
Gdyby

nalegał,

oświadczmu,żezagodzinędońzadzwonisz.No,idźjuż!Późniejciwytłumaczę,
dlaczegotak

maszpostąpić.

Niepoprzestającnatejinstrukcji,stanęłaprzymnie,nibyopiekuńczebóstwo,iwtrącała

niekiedyswojeuwagi,oczywiścieprzyciszonymgłosem.

AtymczasempodrutachbiegłyzBatonRougelakonicznezdaniaShaftera:

‒MówiShafter.Dzieńdobrypanu.Skryptyprzeczytałem,araczejprzejrzałemwnocy.

Powieśćniezła,nowelesłabsze,zanadtosentymentalne;tegounasnielubią.Przekładu
mogęsię

podjąć,równieżpośrednictwaprzywydaniupańskichutworówwStanach.Pozostałabydo

omówieniakwestiawarunków.Trudnomiorzec,jakiehonorariadasięosiągnąć,więc
musimy

background image

sięułożyćnaprocenty.Czyznapantutejszestosunkiwydawnicze?

‒Nie,niebardzo

‒bąknąłem.

‒Wobectegopropozycjamusiwyjśćodemnie.Zadokonanieprzekładów,znalezienie

wydawców,zareklamowaniepana,dalejtytułemwydatkówztymzwiązanych,podróże,

korespondencjaitd.zastrzegamsobie80procentresztadlapana.Oczywiściewszelkie
kontrakty

będęzobowiązanypanuprzedstawić,tak,żebędziepanmiałścisłąkontrolę.Przymoich

stosunkachdałobysiętakżesfilmować„NiebieskiWulkan”,aletumógłbympanu
ofiarować

tylko10procentuzyskanejceny.Cóżpannato?‒spytałzaniepokojonysnadźmoim

milczeniem.

‒Hm,widzipan,Mr.Shafter,nieznamoczywiściemiejscowychstosunków,ale10
procent

dlaautora,aresztędlapośrednika,tomisięwidzitrochęmało.

‒Dziesięćprocent?!‒syknęłaCecily,ztrudempanującnadsobą.‒Łajdak,złodziej,

bandyta!

‒stopniowała.

Ajednocześniewsłuchawcechrobotałgłosdziennikarza:

‒Resztadlapośrednika,panpowiada?Dobrze,agdzietłumacz?Ktomizwróci
poniesione

koszty,przedewszystkimzaścennyczas,poświęconynadokonanieprzekładu,jeśli
wydawcasię

nieznajdzie,coprzecieżjestbardzomożliwe?Jaryzykuję

więcejodpana,więcmuszężądaćodpowiedniegoekwiwalentu.Proszęmiszczerze
powiedzieć,

jakimdorobkiemliterackimmożesiępanwykazać,jużnietutaj,gdzieniktopanunie
słyszał,ale

choćbywpańskiejojczyźnie?Międzynamipowiedziawszy,żadnym!

Wtenipodobnysposóbmówiłdłuższyczas,amniezrzedłamina,zwłaszcza,kiedysię

dowiedziałem,żewłaściwiei„NiebieskiWulkan”jestutworemsłabym,nieodpowiednim
dla

gustuamerykańskichczytelników,idopieroumiejętnepoprawkipióraShafteramogąz
tegocoś

zrobić.Ha,żebynieCecily,byłbymzapewneprzyjąłwszelkiewarunki,zadowolony,że

background image

wszechmocnyShafterraczyłsięwogólezainteresowaćmojątwórczością.Alemającprzy
boku

takiegoaniołastróża,ośmieliłemsięstawićczołoiwytargowałemgodzinęczasudo
namysłu.

‒Zagodzinędampanudefinitywnąodpowiedź‒powtórzyłemdosłownie,jakmizboku

podpowiedziano,izulgąpołożyłemsłuchawkęnawidełki.

‒Niety,leczjamudamodpowiedź‒mruknęłaCecilyikazałamiwyjśćnaspacerlub

gdziekolwiek,podpozorem,żechcesięubierać.

Nieupłynęłoanipółgodziny,kiedywezwałamnieprzezKittynapowrótdosypialni.

‒Załatwione

‒rzekłazminątriumfatorki.

‒PopołudniupojedziemydoBatonRougecelem

podpisaniakontraktu.Takichrzeczyniemożnazałatwiać„nabuzię”.Wszystkona
papierze,mój

drogi,inaczejbędącięzwodzić.

‒No,zgodaztym,alepowiedzmiprzynajmniej,jakzałatwiłaśzShafterem?

‒spytałem,nie

tającrozczarowania,iżporozumielisięzamoimiplecami.

Uśmiechnęłasięironicznie.

‒Niejesteśzadowolony,żesiętostałobezciebie,prawda?Maszżaldomnie?

‒Żalumożeniemam,alezbudowanytwoimpośpiechemtakżeniejestem.

‒Pewnie!Tybyślepszewarunkiuzyskał

‒żgnęłamnieszyderstwem.

‒Więcostatecznieprzystałaśna10procentdlamnie?

‒Comiałamzrobić?Dobrzejeszcze,żesiętakidobroczyńcatrafił,codajedziesięć
procent.

GdybymniewpadłanaszczęśliwypomysłzwróceniasięztymdoShaftera,twoje
manuskrypty

leżałybynadalwszufladziebiurkaitozapewnedługielata,achoćbyśkiedyśpóźniej
znalazłna

nieamatora,utworystraciłybyswąaktualność.Czysięztymzgadzasz?

Nieodpowiedziałemnic.Dziesięćprocentprzyfilmieadwadzieściaprzyksiążce,to
znaczyło

narynkuamerykańskimparętysięcydolarów.Niegdyśnieśmiałemmarzyćotakich
honorariach,

background image

alenaturaludzkajestniezrównanymsprawdzianemsłusznościstaregoprzysłowia,jakiew
mej

dalekiejojczyźniejestnaporządkudziennym:„Dajkurzegrzędę,mówi:wyżejsiędę”.
Tak,tak.

DziękiumiejętnemurozdmuchiwaniumychambicjiprzezCecily,granicamożliwości
przesunęła

sięumniedaleko,możezadaleko.

Cecilybawiłasięjeszczeprzezchwilęmoimrozczarowaniem,poczympodeszłatak
blisko,

żepiersiamidotknęłamegotorsu,ipowiedziałazserdecznością,którauniejniemiała
nigdycech

bezwzględnejszczerości:

‒Dzieciakukochany…Więctyprzypuszczasz,żetwojaCissydasięwyprowadzićwpole

takiemuShafterowi?Nie,darling.Nigdybymniepozwoliła,żebyśtyotrzymałochłapyi
żeby

innituczylisiękosztemtwejpracy.

‒ZatemintereszShafteremniedoszedłdoskutku?

‒Ależdoszedł,doszedł,tylkonatakichwarunkach,jakiejapodyktowałam.

‒Toznaczy?

‒Toznaczy,żetensprytnyspekulant,któryciebiechciałnędzniewyzyskać,otrzymaza

dokonanieprzekładu,zapośrednictwoiwogólezawszystkiestarania50procentzarówno
od

wydaniaksiążkowego,jakiodwierszowegozczasopismorazodfilmu.

‒Pięćdziesiątprocent!

‒powtórzyłemzachwycony.

‒Tojeszczenic,todopierofrycowe,którekażdymusizapłacićnapoczątku.Później,

darling,niebędzieszpotrzebowałpośredników,niebędzieszzmuszonyskładaćimtakiego

haraczu.Samiibezpośredniobędziemypertraktowaćzwydawcamiiz
przedsiębiorstwami

filmowymi.Zobaczysz.

‒No,alebeztłumaczasięnieobejdzie.

‒Oczywiście,żenie,lecztakiemupanuzapłacisięztysiącdolarów,niedającmu
żadnych

procentów.

Cecilybyłabezkonkurencyjnawmalowaniuobrazówmejprzyszłości,toteż

background image

zasugerowanyjej

słowami,powiedziałembardzonieśmiało:

‒BylebysiętylkoShafterowiudałokogośzainteresować.

‒Otomożeszbyćspokojny.Skorotakiszczwanylis,jakon,zainteresowałsiętwoją

twórczością,tointerespewny.Onbypalcemniekiwnął,gdybynieczułswoimdobrym
węchem,

żenatymładniezarobi.Jestemprzekonana,żejużzaparędnidostanieszodniego
pomyślną

wiadomość.

Jejprzewidywaniaspełniłysięoczywiście.Jakżebywogólemogłobyćinaczej?Jeśli
Shafter

miałdobrywęch,toCecilymiałaświetnąintuicję,bojużnatrzecidzieńspotkałamnie
przemiła

niespodzianka.

Siedziałemwłaśniewpracowni,kiedyprzyszłaKittyzwiadomością,żeprzyjechałMr.

Shafteriżonaprosi,abymzarazzeszedłnadół,dosalonu.

Dziennikarzuścisnąłmidłońkordialnieipodramiępodprowadziłmniedostolika,na
którym

leżałopięćtysiącdolarowychbanknotówiarkuszpapieru,pokrytyodgórydodołu
rządkami

maszynowegopisma.

‒Cotojest?

‒spytałemzdumiony.

‒Tojestdowód,żeShafterniepróżnuje

‒odparłzdumąipoleciłmiowopismoprzeczytać.

Zastosowałemsiędotegożyczenia,awmiarę,jakczytałem,twarzmojarozpromieniała
sięszczerą

radością.Tobowiem,comiałemwrękach,tobyłpoprostukontrakt,mocąktórego
wytwórnia

filmowa„StarFilm”nabywałaode

mnieprawosfilmowaniamejpowieści„NiebieskiWulkan”zacenę20000dolarów.

‒Zczegopołowapłatnazgóry,drugazaśpołowapozrealizowaniufilmu,niepóźniej

jednak,jakwsześćmiesięcyoddniapodpisaniaumowy

‒zaznaczyłShafter.

‒Ztychdziesięciu

background image

tysięcyzatrzymałemsobiepołowę,ponieważmamzastrzeżone50procent,alepanmusi

pokwitowaćodbiórcałychdziesięciutysięcy,boto,cojestmiędzynami,nicwytwórnię
nie

obchodzi.

‒Tojasne‒rzekłem,podpisując,jakweśnie,tenpierwszywżyciukontraktzwytwórnią

filmową

‒alejakimsposobemzdołałpanMr.Shafter,zrobićtenintereswtakkrótkimczasie?

Iznowuodniosłemwrażenie,żejegospojrzenieskrzyżowałosięporozumiewawczoz

wzrokiemmejżony.

‒Janielubiętracićczasu‒mówiłchełpliwie‒dowiedziawszysięprzypadkowo,żew

NowymOrleaniebawijedenzreżyserów„StarFilmu”,pojechałemdoniegonatychmiast,

powołałemsięnapewneosobyiwciągujednegowieczorainteresbyłubity.

‒Alezczympandoniegopojechał,ulicha!Przecieżniezdążyłpanchybadokonać

przekładupowieściwciągutrzechdni?

Uśmiechnąłsięwyrozumialenadmojąnaiwnością.

‒Pansądzi,żektórykolwiekreżyserczytałkiedyśjakąśpowieśćworyginale,wcałości?

Nie,panie.Oninatoniemajączasu.Biorądorękiconajwyżejkonspekt,czyli
króciuteńkie

streszczeniedanegoromansu,dramatuczynowelki,apamiętającotym,przełożyłem
szybkoto

streszczenie,któremipannadesłał.

Zadowoliłemsiętąodpowiedzią,lecztylkozewnętrznie.

Bomimowszystkoniechciałomisięwtowierzyć,żebyjakiśtamreżyser,bawiący

przypadkowowtychstronach,zaakceptowałwciągujednegowieczoratematdla
przyszłego

filmu,któregorealizacjaprzycałymzbytkuamerykańskiejwystawykosztujekrocie
dolarów.

Przecieżniemiałnawetczasuporozumiećsięzzarządemwytwórni.Adalej,czyżnie
wyglądała

zagadkowobajecznaintuicjakutegonaczterynogiShaftera,któryjakbyprzeczuwając
rychłe

spotkaniezjakimśpotentatemfilmowym,nie

przeczytawszyjeszczemejpowieści,poleciłsobieprzygotowaćjejskrótczylikonspekt
dla

przyszłegofilmu…

background image

PowyjeździeShaftera,któremusięzawszespieszyło,Cecilyrzuciłamisięnaszyję.

Darling,sweetheart‒zawołała‒pozwól,żeżonapierwszapogratulujecisukcesu,
który

jestniejakowstępemdoprzyszłychlaurów.

‒Tobiewszystkozawdzięczam

‒odparłem.

Zawarcieumowyz„StarFilmem”byłonajlepszymbodźcemdodalszejpracy,bo
dotychczas,

prócz,optymistycznychprzewidywańCecilyorazmglistychpochwałShaftera,nie
miałem

żadnegorealnegoatutuwrękach.Teraznabrałempewnościsiebieizaufaniadoswego
pióra,

toteżwdniu,wktórympodpisałemumowęzwytwórniąfilmową,machnąłempółtora
rozdziału

nowejpowieści,arozpędtenniezmalałwdniachnastępnych.Tłemtejdrugiejpowieści
miałbyć

tegorocznywylewMissisipiijejpotężnychdopływów,osiązaśfabułydziejepary
kochanków,

którychżywiołowakatastrofarozdzielanazawsze;niemogłemsięprzytymustrzec

reminiscencjizwłasnychprzeżyć,agłównabohaterkaromansuzaczynałanabieraćcech

uderzającegopodobieństwadoJuanydeQuiñones.Bo,jakpocałorocznejciszybudzisię
dzika

Missisipipodtchnieniemwiosny,zrywatamy,brzegi,groble,izalewaokolicznepola,tak
wmej

duszyodezwałysięjeszczenieśmiałopierwszehasłabuntu,nawiedziłamniepowrotna
fala

wspomnieńzokresudnigrozy,dni,spędzonychnapodmywanymdrzewieczynakruchej
tratwie,

wrazzpięknąHiszpanką,aopisyzagładyfarmy,niebezpiecznejżeglugiparymych
bohaterów

wśródwzburzonychnurtówpowodziiinneszczegóły,byłyżywcemwziętezwłasnych
nietak

dawnychjeszczeprzeżyć.Piszącwięcpierwszerozdziałymejdrugiejpowieści,
odświeżałemw

myśliswewspomnienia,aprzedewszystkimwspomnienieJuany,itaokolicznośćwrazz
zachętą,

wywołanąpierwszymrealnymsukcesem,sprawiławłaśnie,żepisałemwówczasdużoiz

background image

prawdziwąprzyjemnością.Tymrazempisałempoangielsku.

Zaryzykowałemtozanamowążonyibyłemolśniony,żeprzychodzimitotakłatwo.

Nicwięcdziwnego,żeWowymdniu,kiedyMikePathopowiedziałmizagadkową
historięo

dziwnymlunatyku,odwiedzającymnaszparknocnąporą,zabrawszysiępopołudniudo
pisania,

wpadłemwtakinastrój,żezapomniałemzupełnieozapowiedzianejwizycieMrs.Rebeki

LangdonioplanowanejwzwiązkuztymucieczcezHedgevillenakilkagodzin.
Pracowałomi

siędoskonaleibyłbympisał,ktowie,jakdługo,jednymciągiem,kiedynagleusłyszałem
echo

krokówinosowygłosMrs.Langdon,dolatującyjakgdybyztrzeciegopokoju.

‒Więcwyjechał?Jakaszkoda!…Ale,korzystajączjegonieobecności,musiszmi
pokazać

pokój,wktórymontworzy,wktórympowstająjegodzieła.Shafterniemadość
pochwał…

Niewiem,comówiławdalszymciągu,bocałąmojąuwagępochłonęłamyśl,jakwybrnąć
z

tejsytuacji,byanisiebie,ani,cogorsza,żony(którasądząc,żewyjechałem,jaksię
umówiliśmy,

prowadziłaprzyjaciółkędomejpracowni)niepostawićnietylkowzłym,alenajgłupszym

świetle.

Oucieczceniebyłocomarzyć.Jakjużwspominałem,pracowniaznajdowałasięw
samym

narożnikugmachuinieposiadałaosobnegowejściazkorytarza.Chcącstąduciec,
musiałbym

przejśćprzezsąsiednidużypokój,przeznaczonydlamnienapalarnię,iwpadłbym
oczywiście

wprostnarozgadaneprzyjaciółki,zdążającewłaśniewtęstronę.

Skryjęsię.Zajrzątupewnienakrótkąchwilęipójdązaraznaparter,awtedyzdążęsię
ulotnić

‒pomyślałemijużmojespojrzeniaszukałygorączkowojakiejkolwiekkryjówki,dość
pewnej,

bymniezasłoniłaprzedwzrokiempatrzącychnietylkozdrzwipalarni,alerównieżod
strony

biurka.Bomusiałemsięliczyćztąewentualnością,żetakaMrs.Langdonnie
poprzestaniena

background image

przekroczeniuprogupracowni,leczdotrzeażdomiejsca,gdzie„ontworzy”ipogłaska
dłońmi

płytębiurka,naktórym„powstająjegodzieła”,używającjejokreśleń,dopieroco
wyrzeczonych

zkapitalnąafektacją.

Stukotwysokichkorkówzabrzmiałponownie,gdzieśbliżej.Znaczyłoto,żeobiepanie
minęły

trzecipokójiprzebywałykrótkąprzestrzeńpomiędzyjednymdywanemadrugim,czyli,
że

wkroczyłyjużdopalarni.Pozostałomiwięczaledwiekilkasekund.Zerwałemsięszybko
z

krzesła,chwyciłemwrękębrulion,pokrytyrządkamiświeżego,niewyschniętegojeszcze
pisma,

ipostąpiłemkilkakroków,kierującsięinstynktowniewstronęnajciemniejszegorogu
pracowni.

NaglewzrokmójpadłnaolbrzymiąmapęAzjiiodetchnąłemzulgą.

Tambyłabajecznakryjówka!Przedspojrzeniamikogośstojącegonaproguzasłonimnie

mapa,rozpiętanasztalugachizwisającaniemaldoziemi,zaśodbiurkachronićmnie
będziemur

jeszczepewniejszy,boukośniestojącąszafa.

Wkilkasekundpóźniejsiedziałemjuż,awłaściwie,wyrażającsięściśle,stałemw
odkrytej

przypadkowokryjówce,wsłuchującsiępilniewtreśćrozmowynadchodzącychkobieti
drżąc,

czyniepadnieczasemstłumionyokrzyk:„Słyszałaś?Jakiśszmer!Tamktośjest!”Lecz
nicna

szczęście.Tonawetcałkiemzrozumiałe,żeniesłyszałyżadnegoszelestu,gdyżgruby
afgan,

zakrywającytrzyczwartepodłogipracowni,wessałwsiebieodgłosymoichszybkich
kroków.

Skrypt,mogącymniezdradzićniewyschłymatramentem,zabrałemzsobą,dymniedawno

wypalonychpapierosówuleciałprzezotwarteokno;inicniepowinnobyłowydaćmej
obecności.

Nic?Chybałagodnefalowaniepotrąconejmapy,leczitomogłopójśćnarachunek
przeciągu.Na

wszelkiwypadekuciszyłemdłońmikołysaniesięwielkiegopłótnainiebezemocji
czekałemna

background image

dalszyrozwójwypadków.

‒Więctuonpiszeswojedzieła!‒zabrzmiałgłosMrs.Langdon.

‒Tupowstał„Niebieski

Wulkan”!

‒Tylkoostatnietrzyrozdziałytejpowieści‒odpowiedziałamojażona.‒„Niebieski

Wulkan”powstałwłaściwiewSzanghaju.

‒Pozwól,żeobejrzęsobiekażdysprzęttegopokoju.Przecieżtopracownialiterata,który

zdaniemShafteramaolbrzymiąprzyszłośćprzedsobą‒ciągnęłatamta,ipokrótkiej
chwili

usłyszałem

jejgłoswinnejczęścipokoju:‒Natejotomancewypoczywazapewne,zmęczony
pisaniem,

spoglądaznużonymwzrokiemnabłękitnekółeczkadymkuzpapierosa,lecz,kiedy
zmysłyi

członkiłaknąwytchnienia,niezmordowanamyślpracujedalejitworzy‒mówiłaswym

niezrównanieafektowanymgłosem,apotemrzuciłaznienacka:

‒Mapa?Cóżtozamapa?

Ścierpłemzprzestrachuiwstrzymałemoddech.Zodpowiedzimejmałżonkidomyśliłem
się,

żeionatakżepodążawstronęmejkryjówki:

‒Azja.SprowadziłamjąAndrzejowizarazpoprzybyciudoHedgeville,widząc,jaksię

mozolinadniedokładnymiatlasami.Przydałamusiębardzoprzypisaniuostatniego
rozdziału

„NiebieskiegoWulkanu”.Pokażęciteraz,gdziepodróżowałamzmoimpierwszym
mężem.

Położeniemojestałosiębardzogroźne.Obiekobietyznajdowałysięodemniew
odległości

możepółmetra,oddzielonetylkopłótnemmapy,którepoddawałosięlekkopod
naciskiem

palców,wskazującychszlakidawnychpodróżyCecily.Gdybyktórejśznichprzyszła
ochota

odchylićjejkraj,bombabypękła,byłbymośmieszonywoczachtejplotkarki,nielicząc
już

następstwzestronymejmałżonki..

Zdającsobieztegosprawę,przeklinałemniefortunny,dziecinnypomysłchowaniasię
przed

background image

Mrs.Langdoniżałowałemszczerze,żeusłyszawszyjejgłoswtrzecimpokoju,nie
wyszedłem

naprzeciwniejinieprzywitałemsięznią,robiąc„dobrąminędozłejgry”.Wprawdzie
Cecily

powiedziałaprzyjaciółce,żewyjechałemprzedlunchemkonno,aleztegomożnabyło
wybrnąć

beztrudu.Wystarczyłopowiedzieć:„Niechpanipodziwiamojąintuicję,Mrs.Langdon.

Wróciłemprzedminutą,jakbyprzeczuwającpaniprzyjazd”.Bababyłabyrozanielona,a
żonie

wytłumaczyłbympóźniej,jaksiętostało,żeniewyjechałem.Niestety,stałosięinaczej,i
złego

niemożnajużbyłonaprawić.Pozostałotylkokrzepićsięnadzieją,żeaniMrs.Langdon,
ani

żonienieprzyjdzie

bezsensowna,atakkobiecachętkazajrzeniazamapę.

‒A,Szanghaj!ParyżdalekiegoWschodu!‒zawodziłnosowyaltegzaltowanejMrs.

Langdon.

‒Więctampoznałaśswegoobecnegomęża?

‒Tak,tampoznałamAndrzeja.

‒Izakochałaśsięwnimodpierwszegowejrzenia.Nicdziwnego…Tonietylko
przystojny,

aleiniesłychanieinteresującymężczyzna.Jegomarzycielskieoczymająwsobiedziwny
urok,

niewysłowionyczar.Widać,żechociażciałemjestobecnytu,wśródnas,choćrozmawiaz
tobą,

czyzemną,toduchjegoulatawzaświatynazłocistychskrzydłachnieokiełznanej
fantazji…Cóż

dziwnego,żezakochałaśsięwnimodpierwszegowejrzenia…

‒No,takźleniebyło

‒odparłaCecily.

‒Nie?

‒rozczarowałasiętamta.

‒Zapewniamcię,żenie.Kiedygopoznałam,niewywarłnamniewrażeniasilniejszego,
niż

każdyprzeciętnymężczyzna.Widzisz,dzisiaj,kiedyczujęsięznowumłodą,żądną
uczucia,

background image

patrzęnamężczyzninnymioczami,alewtedy..ach,wtedynajprzystojniejszyniebyłw
stanie

mniezainteresować.

‒Toznaczy,żeonpierwszyzwróciłnaciebieuwagę?

‒spytałaniedowierzająco.

‒Nie,Rebeko.AndrzejbyłwtedyzaręczonyiświatapozaswojąLottaniewidział.

‒Więcjakżesiętostałowłaściwie?

‒Dłuższatohistoria,mojadroga.

‒Którąmimusiszopowiedzieć.

‒Zapewne,przysposobności.

‒Czemuniezaraz?Jesteśmysame,atakaokazjanieczęstosięzdarza.Widujemysiętak

rzadko,niestety,spotykamysięzazwyczajwliczniejszymgronie,gdzieniemożebyć
mowyo

poufnychzwierzeniach,skorowięcterazmamyspędzićkilkagodzinwedwie,skoronam
niktnie

będzieprzeszkadzał,dlaczegonieskorzystaćzesposobnościiniewybraćwłaśnietych
zdarzeń

natematprzyjacielskiejpogawędki?

‒Możeimaszsłuszność

‒odrzekłaCecilypokrótkimnamyśle

‒zejdziemynadół,każemy

sobiepodaćmokkęwbuduarzeipogawędzimy.Pójdźmyzatem.

‒ChwałaBogu!

‒westchnąłem,ucieszonytakimobrotemsprawy.

AleprzeklętaMrs.Langdonmiałamizgotowaćprzykrąniespodziankę.

‒Wtwymbuduarze?Nie,Cissy.Jeżelicitoniezrobiróżnicy,topozostańmytutaj.

‒A,bodajbyśpękła!‒zakląłemwduchu,niewierzącjednak,byżonaprzystałanatę

propozycję.Leczczekałmniezawód.

‒Tu?

‒powtórzyła.

‒Jakchcesz,Rebeko.Mniewszystkojedno.

‒Alemnienie!

‒pomyślałem,zaciskającpięściwbezsilnejwściekłości.

background image

‒Skorojednaksądzisz‒ciągnęłaCecily‒żeatmosferatejzacisznejpracownimego

Andrzejabędzieodpowiedniejszadoopowiadania…

‒Nietylkosądzę,leczjestemgłębokoprzekonana,żeżadenzakątektegopałacunie

wytworzyłbylepszegonastrojudlaopowieściodziejachwaszegopoznania,onarodzinach

waszejmiłości,jakwłaśniejegogabinet

‒trajkotałarozegzaltowanahisteryczka.

‒Więctu,albonigdzie

‒zaśmiałasięCecily.

‒Tu,tylkotutaj,kochanie.Ach,wiedziałam,przeczuwałam,żemojadrogaCissynie

zmieniłasięprzeztedługielatanaszejrozłąki,żepowrócąznówdawnedobrestosunki,
kiedyto

niemiałyśmyprzedsobątajemnicizwierzałyśmysięwzajemniezeswychradościi
smutków..

‒Kiedyopowiadałyśmysobieoswychwybrykach,oprzelotnychmiłostkach,owadach
lub

zaletachnaszychkochanków

‒dodałaCecily,mniejsnadźobłudnaodswejprzyjaciółki.

‒Tak,tak,tak…Iterazbędzietaksamo,prawda?Niechcięuściskamserdecznie,moja
Cissy.

Odgłosrozmowyipocałunkówdobiegłjużodstronybiurka,cowmympołożeniubyłoby

dużymodprężeniemsytuacji,gdybynieidiotycznypomysłtejLangdon.

‒Usiądźmytu,obokokna.

‒Siadaj,kochanie

‒zapraszałamojażona.

‒Dziękujęci,kochanie‒mruknąłemwduchuzhumoremwisielcaizzachowaniem

potrzebnejostrożnościusiadłemnaroguafganu,który,dziękiswymrozmiarom,sięgałaż
domej

kryjówki.Będącbezapelacyjnieskazanymnapodsłuchiwanierozmowydwóch
przyjaciółeki

przewidując,żepogawędkaprzeciągniesięażdowieczora,wolałemsobiezawczasu
zapewnić

wygodniejsząpozycję,niżbeznadziejnesterczeniezamapą,któremiżywcem
przypominałonie

najprzyjemniejszestaniezakaręwkącie.Naszczęściemójschowekniebyłciasny,więc,

oparłszysięplecamiościanę,mogłemnogiwyciągnąćswobodnieprzedsiebie,bez

background image

obawy,iż

podeszwyukażąsięwwąskiejszparzepomiędzydywanem,adolnąlistwąmapy.„Byłem
tylko

niezasnąłiniezacząłchrapać”,pomyślałem,nieprzeczuwając,żeopowiadaniemejżony
będzie

dlamnieażnazbytinteresujące.

‒Więcrozpocznij,Cissy.Umieramzciekawości

‒ozwałsięznównosowyalt.

‒Zaraz…Przedtemchcępomówićzkuchnią.

Rechotliwewarczenieobwieściłomi,żeCecilykręcikorbkądomowegotelefonu,pałac

bowiemposiadałwewnętrznąsiećtelefonicznąiwkażdymniemalpokojuznajdowałsię
aparat.

‒Kuchnia?Hallo…Kuchnia?No,nareszcie.Dampierjesttammoże?…Dobrze,
czekam…

Dampier,tak,jakzwykle…Likiertakże,oczywiście.Owoce,ciastka,papierosy..Przysłać

wszystkodogabinetupana…Tak…Nie,dwiefiliżanki…Tylkoszybko.

‒Bardzopraktycznarzecztakitelefon„międzypokojowy”‒pochwaliłaLangdon.‒
Muszę

tousiebiezaprowadzić.No,ateraz,

skorojużwydałaśdyspozycję,zaczynaj,kochanie.Lękamsię,żetwójmałżonek,którego
zresztą

bardzopragnęujrzeć,wróciladachwilaiprzeszkodzinamwpogawędce.

‒Szkoda,żecięniemogęuspokoićpodtymwzględem

‒szepnąłem.

Zaszurałokrzesło,Cecilyodkaszlnęła,jakbypróbującgłosuizaczęławtesłowa:

background image

XVIII

‒PoznałamAndrzejawdomuwujajegonarzeczonej,przemysłowcaSmoota.Timotheus

Smootbyłprzyjacielemmegopierwszegomężaipróczstosunkówtowarzyskichłączyły
ich

sporadyczniewspólneinteresyhandlowe,jakorganizowaniekupieckichkarawanwgłąb
Chini

tympodobneimprezy.

‒Jedentrułludzinikotynąialkoholem,awujaszekTimdorobiłsięmilionównahandlu

opium

‒uzupełniłemwmyśli.

‒Pośmiercimęża‒ciągnęłaCecily‒przestałambywać,przyjmować,wogólezerwałam

kontaktzeświatem,ogarniętacałkowicieprzeznowąpasję,którastałasięjedynątreścią
mego

ówczesnegożycia.Zaczęłamskupowaćnajpiękniejszeperły,największebrylantyiw
ciągukilku

latdoszłamdokolekcji,jakąniewieluwybrańcówlosumożesięposzczycić.Dość
powiedzieć,

że,kiedy,wyjeżdżajączSzanghajunastałe,musiałammojezbiorydaćoszacować,aby
wiedzieć,

najakąkwotęjeubezpieczyć,wycenionojena12milionówdolarów.

‒Dwanaściemilionówwbiżuterii

‒krzyknęłaMrs.Langdon,awgłosiejejtrudnobyłonie

wyczućzazdrości.

‒Wbiżuterii,aletylkowperłachiwbrylantach.Inneklejnotynieinteresowałymnie

zupełnie.Podwzględemkupieckimniezrobiłamzłegointeresu,gdyż,jakciwiadomo,
brylanty

podniosły

sięwcenie,leczowapasjamiałaiodwrotnąstronęmedalu.Zaczęłamsięlękaćpanicznie,
bynie

utracićtychskarbów.Nieprzechowywałamichwżadnymbanku,gdyżpopierwsze
obawiałam

się,żeprędzej,czypóźniej,ciekaweokojakiegośurzędnikabankowegowyśledzi,coMrs.
Hedge

posiadawswymsejfie,żewdrodzedobanku,czyzbanku,mogąmnienapaśćjacyś

background image

bandyci,

poinformowaniprzeznieuczciwegobankowca

‒podrugiezaś,trzymającswojekosztownościw

banku,niemogłabymsięwniestroićicieszyćsięswobodnieichposiadaniem.
Trzymałamje

więcwdomu,wzwykłejkasiepancernej.

‒Cozalekkomyślność!

‒zganiłaMrs.Langdon.

‒Odpokutowałamzanią.Trzymałamwięcswojeskarbywdomuwswejsypialni,która

pomimopozorówwytwornościbyłaraczejskarbcembankowym,niżsypialniąbogatej
kobiety.

MieściłasięnapiętrzemegopałacykuprzyGeorgeVAve,posiadaładrzwidębowe,
zaopatrzone

wspecjalnezamki,posiadaładzwonkialarmowe,aoknaidrzwi,wiodącenabalkon,
uzbroiłamw

żaluzjezestalowejblachy,którezanaciśnięciemguzikaspadałyautomatycznie,czyniącz
tego

pokojuzamkniętąforteczkę,doktórejnawetpromyksłońcaniemógłwtargnąć.Jeślici
powiem

jeszcze,żeobokłóżkamiałamtelefon,podpoduszkąrewolwer,żetrzymałamusiebie
służbę

tylkobiałąiwypróbowanieuczciwą,którejabsolutnieniewtajemniczałamwto,jakie
skarby

kryjąsięwmejsypialni,toprzyznaszsama,żeniebyłamtaknieostrożna,jakcisiętow

pierwszejchwiliwydawało.Alewłaśnieprzezobawęocałośćswoichkosztowności
stałamsię

więźniemmojegodomu.Przesiadywałamwwillidosłowniemiesiącami,ajedynym
magnesem,

którymniemógłnamiastowywabić,byłachęćobejrzeniawystawjubilerskich.Takie
eskapady

urządzałamoczywiścietylkowbiałydzień,ikończyłysięonezazwyczajpowiększeniem
moich

zbiorówonowonabytąperłę,pierścionekczykolię.Pozatymczytałamdośćwiele,
odpisywałam

nalistymoichpełnomocników,dysponowałamzyskamizodziedziczonychpomężu

przedsiębiorstw,słowem,

background image

zachowywałamsięprzezcałydzieńnormalnie,jakdomatorka,pracowitakapitalistka,ale
nigdy,

jakdziwaczka.Dopierowieczorem,kiedyznalazłamsięwsypialni,kiedyzasunęłam
żaluzjei

upewniłamsię,żewszystkiedrzwisądobrzezamknięte,rozpoczynałasięseriamoich
dziwactw,

którychjednakniktniebyłświadkiem.

Wówczasotwierałamstalowąkasę,wyjmowałamdrżącymirękamijedenklejnotpo
drugim,

stroiłamsięwnieiprzeglądałamwolbrzymimlustrze,awidokatłasowychpereł,
pieszczących

mojąbiałąskórę,widokbrylantów,rzucającychsnopyolśniewającychiskierwblaskach
silnych

żarówek,napawałmnieekstatycznąrozkoszą.

‒Słowem,mojaCissyzdziwaczałatrochę.

‒AchRebeko!Nietrochę,leczzupełnie!BrylantyiChińczycy‒tobyłydwabiegunydla

mnie.Bezpierwszychniewyobrażałamsobieżycia,drugichnienawidziłamzcałejduszy,

brzydziłamsięnimiiczułamfizycznąodrazędowszystkiego,cochińskie.

‒Dlategonietrzymałaśżółtejsłużby.

‒Pozajednymwyjątkiem.Byłnimszofer.Nazwiskajużniepamiętam,wiemtylko,że

wołałamgo:Czang.NiewidziałamnigdyChińczyka,któregowedługnaszychpojęć
możnaby

nazwaćjużnieprzystojnym,alechoćbymożliwym,niebrzydkim.LeczCzangbył
wcieleniem

brzydoty,potworem,naktóregoniemożnabyłospojrzećbezgrymasuodrazy.Tobył
potwór!

Mały,krępy,silny,okabłąkowatychnogach,orękachdługich,jakumałpy;gębęmiał
szeroką,

równocześniezaśprzeraźliwiechudą,skutkiemczegobrudnocytrynowaskórawydawała
siębyć

napiętąnaczaszce,wydawałasiępękaćpodnaporemsilniewystającychkości
policzkowych.

Dodajdotegoskośne,pozbawionerzęsoczy,spłaszczonynos,naznaczonypodłużną
blizną

podbródek,zepsutezębyiwymokłewiechyspadającychpionowowąsów,abędziesz
miałaobraz

Czanga,ztymzastrzeżeniem,żeoryginałbyłznaczniegorszyodwytworutwej

background image

wyobraźni.

‒Brrr

‒wzdrygnęłasięMrs.Langdon.

‒Czemuwięcniewydaliłaśtegopotwora?

‒Czemugoniewydaliłam?Samasięnieraznadtymzastanawiałamidoszłamdo

przekonania,żewidaćprzeznaczenietakchciało.BoCzangodegrałwybitnąrolęwmym
życiu,

dokonałniejakoprzełomui,gdybymgobyłazwolniłazesłużbyzarazwpoczątkach,

siedziałabymdotychczaswSzanghajujakoMrs.Hedge,bogatamizantropka,aw
rzeczywistości

zwariowanadziwaczka,którazrezygnowałazwszelkichuciechżycianarzeczjednej
głupiej

pasji.Czangbyłumniezatrudnionywcharakterzeszoferaprzezrokzgórąi,mówiąc

bezstronnie,niemiałamnigdy,aprawdopodobnieniebędęjużmiałataknadzwyczajnego

mechanika,jakon.

‒Ach,więcdlategogotrzymałaś.

‒Dlategogotolerowałam,aletrzymałamgogłówniepoto,bymócnanimwyładować

chociażbyczęśćswejnienawistnejpogardydlaChińczyków.Pomiatałamnim,
traktowałamgo

gorzej,niżparszywegopsa,pastwiłamsięnadnim.Opowiemcijedenepizod.Wysiadłszy

pewnegorazuzauta,zapomniałamulubionejparasolki.Czangwbiegłzamnądohallu,
wołając:

„Ladyzostawićto,ladyzapomnieć”.Zmierzyłamgomrożącemspojrzeniem:„Jakim
prawem

ośmieliłeśsięwejśćtutaj?Dlaczegogoniezatrzymałaś?”

‒zwróciłamsiędopokojówki:„Czy

niemówiłamcidziesięćrazy,żetympsomchińskimniewolnoprzekroczyćprogumego
domu?

Zakaręsamawyszorujeszcałyhall,aztąparasolkąwogień!”Wskośnychoczach
szofera

zamigotałyniesamowiteblaski,comnieucieszyłowięcej,niżnabycienowegoklejnotu.
„Odczuł

policzek”,pomyślałamzsatysfakcją,akiedypokojówkazapytałanieśmiało,czyniemoże

parasolkizatrzymaćdlasiebie,skorojajejjużniechcęnosić,dodałam:„Nie!Maszją
spalić,

background image

rozkazujęci.Jesteśbiałądziewczynąiniewolnocikalaćdłoniużywaniemprzedmiotu,
którego

dotknęłażółtałapa.Aty,cytrynowypsie,preczstądalbodzisiajstraciszposadę!”Ach,
czegóżja

niewymyśliłam,abygoponiżyć,podeptać,zmiażdżyć.

Musiałnocowaćnamieście,niewolnomubyłowejśćnawetdooficyn,zajętychprzez
służbę,

miałnakrycie,swojetalerze,naktórychdostawałjeśćw..garażu,niewolnomubyło
czyścić

samochoduinaczej,jakwrękawiczkach,imiałsurowozapowiedziane,żewyleci
natychmiast,

jeśligoktośzastanieprzywoziezgołymirękami.„Cóż,tymyślisz,żejabymusiadłana

poduszkach,którychdotknęłytwojełapy,tywstrętnypotworze?”

‒powiedziałammuprzycałej

służbie,choćdomyślałsięzpewnościąpowodówtegozarządzenia.

‒No,no…Nieprzypuszczałamnigdy,żetypotrafiszbyćtakazacięta‒zdziwiłasięMrs.

Langdon.

‒Och,Rebeko.To,cociopowiadam,toledwiekropelkawodywoceanie.Janieraz
całymi

godzinamiobmyślałamdlaniegonowezniewagi.

‒Aon?Jakontoprzyjmował?

‒Napozórzpokorąobitegopsa.Milczał,schylałgłowę,spełniałposłuszniekażdyrozkaz
i

tylkodziwnebłyskiwoczachświadczyły,żewjegosercuwrzebuntidzikażądza
odwetu.Lecz

terazpozostawmyCzangaiprzejedźmydoinnychosób.Jedynymczłowiekiem,który
mnie

odwiedzał,coprawda,dośćrzadko,byłrejentTimberworth.

‒Staryznajomy‒szepnąłemiporazpierwszyodkilkutygodniprzypomniałemsobie

sprawęowych100000dolarów,zapisanychmiprzezLottę.Timberworthpowinienjuż
byłcoś

napisaćwtejmaterii.

‒Tenpoczciwyprzyjaciel‒ciągnęłaCecily‒nieomieszkałskorzystaćzkażdej

sposobności,abymniezniechęcićdopustelniczegożycia,jakieprowadziłam.Pewnego

popołudniaprzyszedłdomniezpropozycją,bymodwiedziłaSmoota.„Przyjechaładoń
jego

background image

siostrzenica,MissLottaNardewitzzBerlina,ijejnarzeczony,bywająunichtakżedr
Thevetz

wnuczkąoraz,lastnotleast,jawewłasnejosobie.„Rozerwiesiępani,drogaMrs.
Hedge”,

mówiłizdołałmniewkońcuprzekonać.PoszłamznimipoznałamtamAndrzeja,który
był

właśnieowymnarzeczonymLotty,alejeślisądzisz,żezrobiłnamniejakieśwrażenie,że
mogła

mi

choćbyprzezmomentpowstaćtakamyślwgłowie,iżzapółrokugopoślubię,tosię
mylisz,

Rebeko.Powiedziałamcijużraz,żenajprzystojniejszynawetmężczyznabył,dlamnie
wówczas

czymśpośrednimpomiędzyładnymbrylantemaChińczykiem,toznaczytermometr
moichuczuć

wskazywałobojętnezero.Znaczniewiększąsympatiępoczułamdojegonarzeczonej.
Ach,trudno

byłozaisteniepolubićtejdziewczynyodpierwszegowejrzenia.Najlepszym
sprawdzianem,jak

zdołałamnieoczarować,niechbędzieto,żekiedymniezaprosiłanawielkibal,którymiał
się

niebawemodbyćwsalonachpałacuSmoota,przystałambezwahania.Przyrzekłamwziąć
udział

wtejzabawie,ja,któraodszeregulatnieopuszczałamdomuwieczornąporą.

‒Więcprzecieżzdecydowałaśsiępozostawićsweskarbybezopiekiprzezjednąnoc?

‒Pogodziłamjednozdrugim.Pojechałamnaówbal,zabierajączsobąswojeperłyi

brylanty.

‒Jakto?Wszystkie?!

‒Tylkobardziejwartościowe.Wyglądałam,byćmoże,jakwystawaujubilera,aletomnie

najmniejobchodziło.Niezależałomiprzecieżnatym,bysięjakiemuśmężczyźnie
spodobać.A

terazuważaj,bo,zaznajomiwszycięzgłównymibohateramimojegodramatu,przejdędo
samych

wypadków,któremogłysiędlamniezakończyćnadertragicznie,azrządzeniemlosów

zapoczątkowałynowąeręmojegożycia.

KrzesłoMrs.Langdonjęknęłożałośnie;podobnyodgłoswydająskrzypiącefotele
widowniw

background image

starymteatrze,kiedynasceniezdradzonymążłapieżonęinflagrantizkochankiem,a
żądna

silnychwrażeńpublicznośćpochylasięnaprzód,byniestracićanisylaby,ani
najdrobniejszego

gestuzgryaktorów.

‒BalmaskowyuTimotheusaSmootapozostawiłminiezatartewspomnienianacałeżycie
i

niewątpię,żenietylkomnie.Zabawawrzaławnajlepsze,kiedynaglezgasływszystkie
światła.

Podochocenigościesądziliwpierwszejchwili,żejesttoniespodzianka,objętawesołym

programem,toteżwewszystkichsalach

zaczęłyrozbrzmiewaćśmiechy,brawa,okrzykiiodgłosyrzeczywistychisymulowanych

całusów.Bardziejobłudnioburzalisięnatenfigiel,żądając,abynatychmiastwłączyć,ale
te

protestyznikływogólnejwrzawie

‒„Jeszcze,jeszcze!”

‒wołaławiększość.Szampańskinastrój

wciemnościachtrwałjużkilkaminut,kiedyktośzawołałgłośno,żenastąpiłokrótkie
spięcie.

„Doogrodu!”‒huknąłwodzirej‒„Niechtymczasemnaprawiąprzewody”.Przy
dźwiękach

orkiestrywysypaliśmysiędoparkucałązgrają,gdzierozweselonamłodzieżzaczęła
zrywaći

gasićporozwieszanenadrzewachlampiony.Ktośchciałzaimprowizowaćmowę.Nastała
ciszai

nagleprysłcałynastrój.Posłyszeliśmybowiemdalekieechawściekłejkanonady,apotem

odgłosypojedynczychdetonacjiiwystrzałówkarabinowych.„TowdzielnicySza-Pei”‒

obwieściłktośdrżącymgłosem.Zrozumieliśmyodrazugrozęsytuacji.Kiedyw
odległości50

kilometrówtoczyłasięzażartawalkaoposiadanieSzanghaju,agenciKantonuwywołali

zamieszkiwmieście,rzucilibombynaelektrownię,gotującstanowczycioswplecy
cofającejsię

izdezorganizowanejarmiiSzang-Tsu-Szanga.

‒TejnocypadłNankin?

‒Nie,Rebeko.Tonastąpiłopóźniej.Kiedyśmytakstali,słuchającześciśniętymisercami

background image

odgłosówtoczącychsięwalkulicznych,zaproponowałktośabypodejśćwstronęulicy,w

nadziei,żetambędziemożnasięczegośprędzejdowiedzieć.Ruszyliśmy.Droganasza
wiodła

obokdziedzińcapałacuSmootagdzieczekałynaszesamochody.Bialiszoferzyspali
przeważnie

lubgraliwkarty,leczżółci…tepsyprzeklętewybuchnęłyszyderczymśmiechemna
widok

naszychgrobowychmin,ajedenznichośmieliłsięwarknąćpoangielsku:„Niedługo
będzie

wamtujeszczecieplej”.‒Zadrżałam,poznawszygłosmojegoszofera.Tejnocy
postanowiłam

wyjechaćzSzanghajunastałeitowjaknajkrótszymczasie.

ZarazprzedpołudniempojechałamdoTimberwortha.Podpisałampełnomocnictwo,

upoważniającegodozlikwidowania

wszystkichmoichtamtejszychinteresów.Próbowałmnieodwieśćodzamiaru
sprzedawaniajeśli

jużniewilli,toprzynajmniejdobrzeprosperującychprzedsiębiorstw,twierdząc,iżgenerał

DuncanporadzisobiezKantończykamiipowrócądawne,dobreczasy,leczuparłamsięi

postawiłamnaswoim.Zaczęłysięgorączkoweprzygotowaniadowyjazdu,któregotermin
już

ustaliłam.AleprzedtemchciałamzałatwićswojeporachunkizCzangiem.Pewnegodnia
zaszłam

dogarażusama,abyniemiećświadków.Wyjęłamztorebkizwitekprzygotowanych
poprzednio

banknotówirzuciłamjeCzangowipodnogi,mówiąc:„Otopensjazadwamiesiące.
Wyrzucam

cię,azatepogróżki,któreśsięośmieliłwypowiedziećtam,wparkuMr.Smoota,
dostaniesz

osobnąnagrodę”.Ikiedysięschylił,bypozbieraćrozrzuconepieniądze,uderzyłamgo

dwukrotnieszpicrutąprzeztwarz.

Zrobiłtakiruch,jakgdybysięchciałrzucićnamnie.Odstąpiłamprzezorniekrokwstecz,

wyciągnęłambrowningiwymierzyłammuprostowłeb.„Precz,żółtypotworze!Jeśliw
ciągu

minutynieznajdzieszsięnaulicy,pociągnęzacyngiel”.Zahipnotyzowanywidokiem
złowrogiej

lufymegorewolweru,cofałsiękrokzakrokiemwstronębramy,ajegospojrzeniazionęły

background image

nieludzkąnienawiścią.„TyjeszczeCzangapoznać”

‒krzyknąłjużzulicyiznikłmizoczu.

‒Nazawsze?

‒Nie.Wykonałswągroźbę.

‒Boże!‒zawołałaMrs.Langdonzprzejęciemikrzesłojejskrzypnęłoznowu,aletym

razemznaczniemocniej.

‒Wprzeddzieńodjazdunapracowałamsię,jaknigdy.Osobiściedopilnowałampakowania

kufrów,odbyłamkilkugodzinnąkonferencjęzTimberworthem,pożegnałamsięz
kierownikami

moichprzedsiębiorstw,samaukładałamwspecjalnychwalizeczkachswojecennezbiory
biżuterii

ijużniepamiętam,cojeszczerobiłam,dość,żebrakłomiczasunazłożenie
nieodzownychwizyt

pożegnalnych.Skutektegoprzepracowaniabyłtaki,że,przybywszywieczoremdoswojej
sypialni,

zapomniałamozwykłejostrożności.

Pozamykałamwprawdziewszystkiedrzwi,niewyłączającbalkonowych,leczjednookno

pozostałootwarte.Niemyśl,żewówczesnychwarunkachpotrafiłabymzasnąćprzy
otwartym

oknie.Udającsięnaspoczynek,byłabymjezamknęłaniewątpliwie,alewtedyniemiałam

jeszczeczasunaspanie,azresztąniezamierzałampowtarzaćzwykłychdziwactwz

przymierzaniemklejnotówprzedlustrem.Biżuteriabyłajużspakowana,awalizeczki
znajdowały

sięwpancernejkasiezwyjątkiemdwóchwiększych,któremusiałamzbrakumiejsca
pozostawić

napodłodze,obokkufrówpodróżnych.Niemogęwięczbytniosięwinić,żetojednookno

pozostawiłamotwarte,zwłaszcza,żewieczórbyłniesłychanieparny.

‒Jużczuję,żenastąpicośstrasznego

‒domyślałasiępaniRebeka.

‒Zarazusłyszysz.Stanąwszywsypialni,podeszłamprzedewszystkimdotelefonu.

ZadzwoniłamdodomuSmoota.Onsambyłwprawdzienieobecny,leczjegonie
potrzebowałam

doszczęścia.Chodziłomiodrobnostkę,mianowicieopożyczenielimuzyny,któraby
mnierazem

znajcenniejszymiwalizkamiprzewiozładoportu.Niechciałambraćtaksówki,bonie

background image

lubię

jeździćwehikułami,wktórychrozwalałysięmożeprzedkilkuminutamijakiepodejrzane

indywidua;pozatymobawiałamsię,żemicośzginieprzywynoszeniudoautalubprzy

wnoszeniurzeczynaokręt.No,krótkomówiąc,wolałamjechaćwspaniałąlimuzyną
prywatną,

niżrozklekotanątaksówką.

‒Miałaśprzecieżwłasneauto

‒wtrąciłaprzyjaciółka.

‒Właśnie,żegojużniemiałam.Wtendzień,wktórymwyrzuciłamCzanga,znalazłsię

kupiecnamójsamochód.

‒Ach,tak.

‒Tak.DotelefonupodszedłAndrzej.Wyłuszczyłammumojąprośbę,nadmieniłam,że
przy

tejsposobnościzłożęimpożegnalnąwizytę,zapytałam,czywpodróżpoślubnąwyjadądo

Stanów,inagleurwałam,przerażona,wstrząśniętadogłębi.Cośzachrobotałonabalkonie,
apo

podłodzeprzemknąłcień,rzucony

przezkogoś,ktoprześlizgnąłsiępomiędzyźródłemświatła,którymbyłapotężnalatarnia
łukowa

naulicy,akońcemjasnejsmugi.Jeślisięuwzględniwysokośćlampy,właścicielcienia
musiałsię

znajdowaćchybanadrzewielub…nabalkonie!Uświadomiwszytosobie,naprzód
zdrętwiałam,a

potem,odłożywszysłuchawkę,rzuciłamsięwstronęsprężyny,którejlekkienaciśnięcie

wystarczyło,byżaluzjazjechałanadółizabarykadowałajedynewejściedomejforteczki.
Lecz

spóźniłamsięotrzysekundy.Jakiśkrępydrabprzesadziłparapetoknazmałpią
zręcznościąi

zagrodziłmidrogę.Spojrzałam,zesztywniałam,stałamsiękamiennymposągiem.Przede
mną

stałCzang…

‒Boże!

Mrs.Langdonkrzyknęłaztakimprzejęciem,jakgdybyonasamaprzeżywaławłaśnietę

strasznąchwilę.

‒Przedemnąstałmójwyrzuconyszofer‒powtórzyłaCecily.‒Niemogłamznieśćjego

background image

wzroku.Spuściłamoczynamomentiwzrokmójpadłnaczarnyguziczek,którego
naciśnięcie

mogłomnieprzedchwiląjeszczeuratować.Teraznieruszałamsięzmiejscaaninie
wołałamo

pomoc,wiedząc,żenicprzeztonieosiągnę,aprzeciwnie,rozzłoszczędrabaiprzyśpieszę
swój

koniec.Należałoraczejuśpićjegopodejrzliwość,zagadaćgojakoś,przysunąćsiębliżejw
stronę

łóżka,wyrwaćrewolwerspodpoduszkiiwtedypogadaćzniminaczej.Alezaledwiesię
cofnęłam

opółkroku,Czangruszyłdoataku.Mójchytryplanobronyrunąłwgruzy.Musiałam
walczyći

wołaćoratunek.„Precz,żółtypsie!”krzyknęłam,leczwtymmomenciechwyciłmnieza
gardłoi

pchnąłkorpusemztakąsiłą,żeupadłamnastojąceobokkrzesło,złamałamjeizwaliłam
sięna

kolanatużpodścianą.‒„TerazCzangpogadaćztobą,białasuko!”‒zasyczał.Moja
głowa

uderzyłakilkakrotniewmur.Naglerozległsięszczękspadającejżaluzji.Pomimocałej
grozy

sytuacjizaciekawiłomnietoiwnetrozwiązałamzagadkę.Uderzająctyłemgłowyo
ścianę,

natrafiłamnaguziczekmechanizmu.Takwięcżaluzjaspadładopieroteraz,odbierającmi

ostatniądeskęratunku,gdyżobecnieniemogłam

jużliczyćnato,żemojewołanieusłyszyjakiśprzechodzień.

‒Asłużba?

‒Służba,drogaRebeko,mieszkaławoficynachwilliibyłazajętapakowaniemswoich

rzeczy.Niktzatemniemógłmnieusłyszeć,oczymCzangwiedziałwidocznie,obeznany
z

rozkłademmieszkania.Łoskotspadającejżaluzjiprzeraziłgotrochę,aletylkonakrótko.

Zrozumiałnatychmiast,żewypadektenpogorszyłwyłączniemojepołożenie,niejego.
Obalił

mnienawznak,wtłoczyłmiwustajakiśbrudnyknebelizacząłzdzieraćzemniesuknię.
Nie

śpieszyłsięwcale,wiedząc,żemuniktnieprzeszkodzi.Darłmaterięwąskimipaskami,

rozkoszującsięszelestem,prutegojedwabiuisycącsięswązemstą.Przyciszonymgłosem

wypominałmidoznanezniewagi.Pamiętałjewszystkieznajdrobniejszymiszczegółami.

background image

‒„Ty

spalićparasol,tysiębrzydzić,żemojarękagodotykać,ateraztymibyćżona!”

‒syczałmiw

ucho.Niezostawiłnamnieanibielizny,anipończochnawet;wszystkopodarłwdrobne
strzępy.

Przygwożdżonadoczerwonegodywanu,wyczerpanabeznadziejnąwalką,bezbronna,
zdanana

jegołaskęiniełaskę,musiałamznosićjegochamskiepieszczoty.Jegoszorstkie,
niekształtne

dłonie,którychbymprzedtemniedotknęłazażadneskarby,błądziłyterazpocałymmoim
ciele,

jegoprzeraźliwiedługie,prawdziwiechińskiepaznokciedrapałymojąskórędokrwi,jego
suche,

spieczoneusta,cuchnącespróchniałymizębami,całowałymniepooczach,policzkach,po
szyi.

Odórpotu,benzyny,oliwy,tłuszczów,wstrętnyzapachnigdyniekąpanegociała,woń
próchnai

najgorszegogatunkutytoniu,wszystkoto,razemzmieszane,tworzyłojakiśohydny,
smrodliwy

konglomeratszatańskichperfum,którewdzierałysięprzeznozdrzaażdomózgu,
odbierającmi

resztkiprzytomnościumysłu.Knebelniedusiłmniewprawdzie,leczuniemożliwiał
wydanie

okrzyku,utrudniałoddech,aprzeztozmuszałmniedooddychaniawyłącznienosem,do

wciąganiawsiebietychzapachów,wywołującychnudności.

‒Straszne!…Straszne!…

‒Straszne,drogaprzyjaciółkoi…cudowne,niezrównane!

‒Cudowne,Cissy?Żartujeszchyba!

‒Bynajmniej.Spróbujsięwczućwmojepołożenie,azrozumiesz.Czypadłaśkiedyw
życiu

ofiarągwałtu?

‒Nie.Nigdy.Tojestwłaściwieraz…Broniłamsię,opierałam,ale…taktylko!

‒Więcgrałaśkomedię…Tolichaimitacjaprawdziwegogwałtu.Wierzajmi,Rebeko,
że…

‒Cicho!Cośstuknęło

‒wtrąciłaMrs.Langdon.

background image

Wstrzymałemnachwilęoddech.Niebyłempewny,czyperwersyjnepoglądyCecily
wywołały

umniejakiśodruch,nieostrożnywmejsytuacji,czyteżinnebyłoźródłoszelestu,który
obie

godnesiebieprzyjaciółkizmusiłdozamilknięciainiespokojnegonadsłuchiwania.

Gdzieśtrzasnęłydrzwi,azakilkasekundzastukaływpalarniciężkiekroki.

‒Kawęniosą

‒mruknęłamojażona.

‒Ataksięprzestraszyłam…

‒Przestraszyłaśsię?Czego?

‒Podwpływemtwegoopowiadaniawydałomisięnagle,żetojajestemtobą,ówczesną

Mrs.Hedge,iżetrzasnęłookno,przezktórezachwilęukażesiętenobrzydliwyCzang.

‒No,no,bujnafantazja‒pochwaliłaCecilyidodałażartobliwie:‒Mogłabyśdostarczać

pomysłówAndrzejowi.

‒Uprzejmiedziękuję,aleobejdziesię‒szepnąłemwmejkryjówce.JaiMrs.Langdon!

Ładnaspółkaliteracka!Anisłowa!

Znowuzabrzmiałgłosmejżony.

‒Bobwrolilokaja?Odkiedyto?

‒Mr.Dampierkazać,Bobsłuchać‒padłaodpowiedź,wyrzeczonaniskim,basowym

głosem.

‒Tuwypijemy?

‒Tu,Cissy..Ach,przerwanonamwnajciekawszymmomencie.

Mającprzedsobąpotężnąszafę,którazasłaniałamiwidokna

biurko,uprzyjemniałemsobieczasodgadywaniem,cosiędziejeobecniewmejpracowni.

„Terazpostawiłtacęnakrześleirozkładaserwetę,terazwziąłfiliżankę,terazodkorkował
butelkę

zlikierem”‒bawiłemsięwzgadywanego,orientującsięwedługszmerów,dźwięków
porcelany

itympodobnychodgłosów.Wreszciekrokilokajazadudniłynaodkrytejprzestrzeni
pomiędzy

dywanami.„Odszedł”

‒pomyślałem,atrafnośćmegosądupotwierdziłyzdaniaobuprzyjaciółek,

którychjęzykijużsnadźdostatecznieprzeztenczasodpoczęły.

background image

‒Cóżtozaatleta!Wspaniałytypzdrowiaisiłyfizycznej.Wiesz,Cissy,cocipowiem?

‒Wiem.Żetakiegokochankajeszczeniemiałaś.

‒Zgadłaś.Ach,żebytobyłniezwykłylokaj,aleczłowiekznaszejsfery..

‒westchnęłaz

głębokościserca.

‒Awiesz,cojaciterazpowiem?

‒No?

‒Że,gdybytakktośsłyszałnasządzisiejsząrozmowę,toodsądziłbynasodczci.„Takie

zepsucie,takazgniliznamoralna”,pomyślałby.

‒Imiałbyświętąrację

‒dodałemwmyśli.

‒Atymczasem‒ciągnęłaCecily‒niejesteśmyanitrochęgorszeodinnychkobietz

towarzystwa,tylkomniejobłudne.

‒Tak,tak…Alenaszczęściejesteśmysame.

‒Niezupełnie

‒pomyślałemzhumorem.

Odczasudoczasuzadzwoniłnożykodowoców,zadźwięczałafiliżaneczkai
rozbrzmiewały

podobneodgłosy,świadczące,żeprzyjaciółkiposilająsięwmilczeniuprzeddalszą
pogawędką.

Byłbymnieszczery,gdybymtwierdził,żeimnieślinkadoustnieszła,zwłaszcza,gdy
rozległo

sięcharakterystycznepstryknięciezapalniczki,anozdrzapochwyciływońdymuz
dobrego

papierosa.Niestety,byłemdlatychpańnieobecnyiniemogłemsobiepozwolićnatę

przyjemność.

‒Ateraz

‒przemówiłapierwszaMrs.Langdon

‒opowiedzmidalszyciągtwejprzygody.

‒Skończyłam,zdajemisię…

‒Właśnie,żenieskończyłaś.Zaczęłaśdopieroopowiadać,jakCzangcię…usiłował

zniewolić.

‒Jaktousiłował?Tostałosięfaktemdokonanym‒zaśmiałasięCecily,itencyniczny

background image

śmiechwżarłmisięwpamięćnazawsze,kopiącpomiędzynaminieprzebytąprzepaść.

‒Ach,tak.Tomusiałobyćstraszne.

‒Mówiłamcijuż,żebyłozarównostraszne,jakprzyjemne.Bopomyśl:ja,któranim

gardziłam,pomiatałam,ja,którauważałamgozacoświelegorszegoodparszywegopsa,
czy

kota,ja,któraspaliłamulubionąparasolkę,brzydzącsięjejdotknąć,ponieważjegodłoń
niosłają

przezchwilę,musiałambyćjegoniewolnicą.Niezamykałampowiek.Przeciwnie,szeroko

rozwartymioczamipatrzyłamzbliskawjegoszpetnątwarz,wyobrażającsobie,żeto
szatan,

demonzłaibrzydoty,duchciemności,któryprzyszedłwziąćodwetzanieskładaniemu

powinnychofiar.Wiedziałam,żeulegamprzemocy,żejestemzupełniebezsilna,leczta

świadomośćwłasnejbezsilności,słabości,niemocy,stanowiłanajwiększyurok.Tobył
pierwszy

czynnik.Adalej,niezapominaj,drogaprzyjaciółko,iżpomiędzywielkimbólema
ekstatyczną

rozkosząniemaprawieżadnejgranicy;jednorodzidrugieinawzajem.ZemstaCzanga
zadałami

strasznyból,niewznaczeniufizycznymoczywiście,bozewnętrzneprzejawyjego
brutalności

byłyniczymwobeccierpieńmejdumy.Pomyśl:ja,córkawładczejbiałejrasy,niewolnicą

Chińczyka,megodawnegosługi,mejofiary,naktórąwyładowywałamcałąswą
nienawiść,całą

pogardędojegoprzeklętejrasy!Mojanienawiśćdoniegodoszławowejchwilidotak

anormalnychwyżyn,żeiskutektegonapięciamusiałbyćanormalny,musiałzrodzićcoś

biegunowoprzeciwnego.Izrodził…pożądanie.

‒Pożądanie?!Tegojużnierozumiem.

‒Aprzecieżtotakieproste.Wystarczysobiewyobrazićskalęuczućniewpostaci

termometru,leczpokojowegobarometru.Tam,gdziemasznapisane:burza,napisz:
nienawiść,

potempójdą

kolejno:uraza,niechęć,antypatia,chłodnaobojętność,średniaobojętność,sympatia,duża

sympatia,przyjaźń,wreszciemiłość,którąjachętniejnazywampożądaniem.Pożądanie
graniczy

bezpośrednioznienawiściąiwnormalnychwarunkachmusiigiełkaprzebiecwszystkiete

background image

środkowestopnie,zanimzjednejostatecznościdotrzedodrugiej;leczwanormalnych
obiera

krótsządrogę.Brzmitomożeparadoksalnie,ależycieskładasięzparadoksów.Śmiertelni

wrogowiepozostanąnajczęściejwrogamidozgonu,leczprędzejstanąsięwwyjątkowym

wypadkuprzyjaciółmi,niżludźmi,sobienawzajemobojętnymi.Dlaczego?Boigiełka
wolała

obraćkrótsządrogęiprzebiecdwieskale,niżpołowętarczy.

‒MówoCzangu

‒ziewnęłaMrs.Langdon.

‒Nielubięabstrakcji.

‒Jakwolisz…Otóżprzedstawiłamcidrugizkoleiczynnik,atrzecimbyłotozapewne,że

napadCzangaprzerwałdługiletargmejzmysłowości.Wpierwszychlatachmego
wdowieństwa

bawiłamsiętrochę,leczpóźniej,opętanaprzezmaniękolekcjonerską,zerwałamzupełnie
kontakt

zeświatem,jakcitojużopowiadałam.Całelataniezaznałammęskiejpieszczoty,
odwykłamod

niej,awszelkieawanturkimiłosnebyłydlamniewówczasmglistym,bardzoodległym

wspomnieniem.Byłtoletarg,któryCzangprzerwał,abywywrzećzemstę,wjego
mniemaniu

najgorszą,nieprzypuszczając,żewyrządziłminieocenionąprzysługę,żeobudziłna
powrót

kobietęizwróciłjąświatu,odktóregosięodgrodziładziękiswejnierozumnejpasji.

‒Tojużprędzejrozumiem.

‒Wtakimrazieniezdziwicięmójodruch.Bo,czującwpewnymmomencie,żejedną
dłoń

mamwolną,wyrwałamzustknebeli…wpiłamsięustamiwjegosuchewargi,a
ramieniem

przygarnęłamgodosiebiezcałejsiły.Niestety,zostałamzrozumianajaknajgorzej

‒«Ty,biała

suka,Czanganieoszukać!”

‒wrzasnął,uwalniającsiębrutalniezmychobjęć.Naglezamarłamz

przerażenia,zapomniałam,żemamwolneustaimogękrzyczeć.

WrękuChińczykazabłysnąłnóż.Och!Rebeko!Widoktegonoża,tychżółtych,brudnych
palców

background image

zakończonychtrupiosinymipaznokciamifantastycznejdługości,pozostaniemiwpamięci
do

śmierci.Skądznalazłamsiłę,byunieśćgłowęipatrzeć,jaknapiętaskóranadmojąpiersią
pęka

podnaciskiemspiczastegoostrza,tegoniewiem.Zemdlałamnawidokkrwiizbólu,a
potemból

zbudziłmnieznówzomdlenia.Wmózgułopotałajednamyśl:

‒„Tośmierć!”Apotemstraciłam

czucienadługo.Kiedyznowuotworzyłamoczy,leżałamwbiałym,ślicznympokoju
szpitala.

‒AwięcCzangniechciałcięzabić…

‒Byćmoże,żeniechciał,żeuważałtakązemstęzabardziejwyrafinowaną,jeśliprzyjdę
do

siebieibędęrozpamiętywałatewypadki.Alepolicjabyłainnegozdania.

‒Mianowicie?

‒ŻeCzangsądził,iżmniezabił,aspłoszonyprzeznadbiegającychpolicjantów,niemiał
już

czasu„dokończyć”swejofiary.Abyśzrozumiała,jakpolicjamogłazjawićsiętakszybko
na

miejscuwypadku,muszęsięniecocofnąćwmymopowiadaniu.OcaliłmnieAndrzej.Bo,
gdyby

mnieCzangnawetniechciałdobijać,toumarłabymzpewnościązupływukrwi.Pięćran
tocoś

znaczy.

‒Pięćran?Abliznypozostały?

‒spytałatamtanieufnie.

‒Patrz!‒brzmiaładumnaodpowiedźimusiałjejtowarzyszyćwspaniałygest,którego

jednakniemogłemujrzeć…

OględzinypięciubliznorazzastosowanedookolicznościokrzykiMrs.Langdonzabrały
kilka

minutczasu,poczymCecilypodjęławątekswejopowieści:

‒Andrzejmnieocalił,Rebeko.Pamiętaszzapewne,żenapadCzangazaskoczyłmniew

trakcierozmowytelefonicznejzmoimobecnymmężem.Odłożywszysłuchawkę,
pobiegłamdo

okna,chcącjezasłonićżaluzją,leczspóźniłamsię,niestety,czy..naszczęście,jeśliwziąć
pod

background image

uwagędalszenastępstwategofaktu.OtóżAndrzejzachowałsiębardzorozsądnie.Inny
byłby

dzwoniłnapocztę,byłbysiędenerwowałnaBoguduchawinnetelefonistki

zarzekomeprzerwaniepołączenialeczon…słuchałuważnie.Usłyszałmójokrzyk:
„Precz,żółty

psie”,słyszałłoskotspadającejżaluzji,odgłosybezgłośnejwalki(wszakżeniemogłam
krzyknąć

porazdrugi,mającściśniętegardło),pochwyciłnawetdelikatnyszelestdartegowstrzępy

jedwabiu,jakmipóźniejopowiadałwszpitalu.Zrozumiałodrazu,żezaszłocoś
niezwykłego,że

napadniętomniewmieszkaniu,aujrzawszypodczaspamiętnegoprzyjęciauSmootamoją

bezcennąbiżuterię,osądził,żetonapadrabunkowy.Zatelefonowałnatychmiastdopolicji
i,nie

poprzestającnatym,pośpieszyłmiautemwrazcałymtowarzystwemnapomoc.Dzięki
temuw

niespełnapółgodzinypowypadku,wkażdymraziewbardzokrótkimczasie,przybyła
odsiecz.

Policjanciotoczyliwillęiogród,amójdzielnyAndrzejrazemzdwomaagentami
wyłamałdrzwi

domegobuduaruitamtędywtargnąłdosypialni.Czangzginąłodkulipolicjanta.

‒Zginął?

‒Tak.Wzaciśniętej,skrwawionejdłonitrzymałkurczowojednązmychbrylantowych
kolii.

‒Ukradłkolię?Fe…Zmścicielazłodziej!Ordynarnyzłodziej!

‒Byćmoże,iżchciałupozorowaćnapadrabunkowy.Bojeślibymuchodziłotylkoo

kradzież,topocoporozpruwałwszystkiemojekufry?Wyobrażamtosobieraczejwten
sposób,

że,chcącsfingowaćnapadrabunkowydlazmyleniapolicji,zacząłprućnożemjedną
walizępo

drugiej,anatknąwszysięnawalizeczkęzbiżuterią,nieomieszkałskorzystaćze
sposobności.

‒Tomożliwe.Noicodalej?

‒AndrzejprzywiózłzsobądoktoraTheveta,którypierwszyopatrzyłmojerany,na
szczęście

niegłębokieiniegroźne.Podtroskliwąopiekąlekarskąprzychodziłamwszpitaluszybko
do

zdrowia,atymczasemzaszływypadki,któremnieiAndrzejazbliżyłydosiebie.

background image

Timotheus

SmootzginąłbohaterskąśmierciąwNankinie.Niemniejtragicznykoniecspotkałjego

siostrzenicę.

PięknaLotta,napadniętaprzezfuriatów,którzywymordowalidozorcówzakładu
obłąkanych,

zmarłazprzestrachunaudarserca.BiednyAndrzej,złamanytymciosem,zacząłpalić
opiumw

takichilościach,żerozchorowałsiępoważnie.Lekarzepolecilimunatychmiastopuścić

Szanghaj,gdziewszystkoprzypominałomujegozłotowłosądziewczynę,aponieważja

opuściłamwłaśnieszpitaliwyjeżdżałamdoStanów,oddanomigopodopiekę.

‒PoczymprzywiozłaśgodoHedgeville…Aha!

‒Tak.Przyszedłszydosiebiepoowychstrasznychprzejściach,zabrałsięmójAndrzejdo

pisania,wykończył„NiebieskiWulkan”irozpocząłnowąpowieść,którejakcjarozgrywa
sięna

tletegorocznegowylewuMissisipi.Abymócwiernieopisaćprzeżyciaswoichbohaterów,
udał

siędoAleksandrii,potemdoKinsley,którątofarmępowódź,jakwieszzapewne,
zrównałaz

ziemią;przytejsposobnościnabawiłsięfebry,wreszciewyjechałdoNowegoOrleanu,
gdziew

jakiejśspeluncewywołałbajecznąawanturę,dałsięaresztowaćitakdalej,itakdalej…
Jeślici

jeszczedodam,że,zbierającwtensposóbwrażeniaimateriałdonowegoswojegoutworu,

narażałswojeżyciewięcej,niżzdziesięćrazy,tosamaprzyznasz,iżzawódliterackinie
jestani

takwygodny,anibezpieczny,jakbysiętomogłowydawaćlaikowi.

‒O,bardzoniebezpieczny‒zgodziłasięMrs.Langdoninaglewybuchnęłahomerycznym

śmiechem.

‒Zczegotysięwłaściwieśmiejesz?

‒spytałamojażona,ochłonąwszyzezdziwienia.

PaniRebekaspoważniałaodrazu:

‒Właściwieniepowinnamśmiaćsię,leczmiećdociebiegłębokąurazę

‒rzekła.

‒Urazę?Domnie?Oco?

‒Oto,żeniemaszdomniezaufaniaiczęstujeszmnie,jakpierwszegolepszego,

background image

naiwnymi

bajkami.

‒Jaktobajkami?

‒zapytałaCecilydośćniepewnie.

‒Ach,mojadroga,przecieżjawiemdoskonale,żeściesięz

Andrzejempogniewali,żeonstąduciekł,żeowozajściezpolicjąwNowymOrleanienie
było

wcalekomedią,żewykupiłaśgopoprostuzwięzienia,że,wychodzączamąż,znałaśjuż
wartość

jegoliterackichutworów,no,słowem,wiemprawiewszystko,jeśliniewszystko‒
obwieściła

triumfującymgłosem.

MojezdziwieniebyłoniemniejszeodzdumieniaCecily,któraprzezkilkaminut,nie
mogła

wydobyćgłosu,adwukrotnepstryknięciezapalniczkiświadczyłowymownieojej

zdenerwowaniu.

‒Odkogomasztemałoprawdopodobnewiadomości,mojadroga?‒spytaławreszcie

oschle.

Mrs.Langdonzaczęłasięsilićnaserdeczność:

‒Cissynajdroższa!Pocotenzimnyton,szorstki,wobecnajserdeczniejszejprzyjaciółki?

Wiesz,żekochamcię,jakrodzonąsiostrę,ażegrzeszętrochęciekawością…Boże
kochany,

którażznasniąniegrzeszy?

‒Niezagadujteraz…Chcęwiedzieć,ktorozsiewaomnie…onas‒poprawiłaszybko‒

takiebajki.Shafter?

‒Aleskądże?

‒Nieon?WięcadwokatPaddock.Aha,milczysz.Dobrze,nauczęjategokauzyperdę

rozumu!

‒Iskompromitujeszsięhaniebnie,boPaddockzrobiwielkieoczy,kiedywystąpiszwobec

niegozpodobnymipretensjami.

‒Niezawracajgłowy.TychinformacjimógłcidostarczyćtylkoShafterlubPaddock.

‒Czyli,żeniesązpalcawyssane.Nie,drogaCissy.Niezaprzeczambynajmniej,iż

ciągnęłamzajęzykjednegoidrugiego,aleinformatoremwłaściwymbyłktoinny.

‒Kto?

background image

‒Mojaprzenikliwość,Cissy.Wyciągnąwszycośniecośzobudżentelmenów,uzupełniłam
te

wiadomościzinnychźródeł,adziękiswejprzenikliwościrozwiązałamzagadkę,która
zabiłami

klinadogłowy.

‒Wolnowiedzieć,jakatozagadka?

‒Oczywiście,żewolno.Japrzedtobąniemamżadnychtajemnic,drogaprzyjaciółko.
Ową

zagadkę,dręczącąmnieodwieludni,byłopoprostuto,dlaczegoty,kobietaztakim
majątkiem,

wyszłaśzaczłowieka,który,międzynamimówiąc,niemaanicenta,którynie
przedstawia,lub

wyrażającsięściśle,nieprzedstawiałżadnejwartości,słowem,niebyłpartiądlaciebie.
Bo

przecież,oilebycichodziłoojegozaletyczystofizyczne,męskie,żetakpowiem,to
mogłaśgo

zrobićswoimkochankiem,alewiązaćsięznimnazawsze,robićofiaręzswejwolności,

swobodyitakdalejitakdalej,nie,Cissy,zanadtodobrzecięznałam,bymmogłasądzić,
żetwój

krokbyłzupełniebezinteresowny.Ekscentrycznośćtakżemaswojegranice.Tybyłaś
zwykle

dośćekscentryczna,leczwszelkietwojefantazje,kaprysy,zachciankiniewykraczały
nigdypoza

obrębgranicwyznaczonychprzezrozsądekitrzeźwewyrachowanie.Dowiedziawszysię
zatemo

przygotowaniach,nawiasemmówiąc,robionychwiściefilmowymtempie,
dowiedziawszysię

tedyoprzygotowaniachdoślubu,pomyślałamsobieodrazu:cośwtymjest,żemoja
sprytna

Cissydecydujesiępoślubićtego,wybaczmiszczerość,tegogolca,tegoniemal
wykolejeńca;coś

wtymjest,żejejtakspieszno.

‒Noiponitcedokłębka…

‒Więctaktobyło

‒wtrąciłaCecily.

‒Tak,kochanie.

‒Trzebaprzyznać,żemaszgłowęnakarku.

background image

Znającdobrzeulubioneruchyigestymejżony,byłempewny,żemówiąctesłowa,kręciła

głowąwswójcharakterystycznysposób,jakczyniłazawsze,dziwiącsięczemuś.Ja
niestetynie

mogłemgłośnozademonstrowaćswegopodziwunadprzenikliwościąantypatycznej
plotkarki,

aniswegoniezadowoleniaztegopowodu,żemusiałembyćmimowolnymświadkiem
takiej

rozmowy.Trudno.Wpadłemszpetnieitrzebabyłocierpiećdalejwmilczeniu,choć
rozmowa

dwóchprzyjaciółekzaczynaławkraczaćwybitnienatorybardzodrażliwedla…
przymusowego

słuchacza.

ZkoleizabrałagłosMrs.RebekaLangdon:

‒Ateraz,skorowiesz,żejawszystkowiem,zechciejmnieobjaśnić,dlaczegoto
uczyniłaś.

Niepotrzebujęcięchybazapewniać,żeto,copowieszmnie,tojakbywpadłowstudnię

bezdenną.

‒Pozwolęsobiemiećgrubewątpliwościcodotego

‒pomyślałemwduchuiuśmiechnąłem

sięironicznie,posłyszawszyodpowiedźmejżony:

‒Tak,Rebeko.Wiem,żejesteśdyskretna,idlategoniezatajęprzedtobąniczego.Ale,
żebyś

mniemogłazrozumiećnależycie,muszęsięznowucofnąćdowypadkówszanghajskich.

Westchnąłemsmętnienatakiedictum.Znowuwypadkiszanghajskie!Nieprędkosię

nagadacie,jakwidzę

‒mruczałemcichuteńko,wpadającwcorazgorszyhumor.

‒Kiedyleżałamwszpitalu‒zaczęła‒ikiedypozszyciuran,zadanychmiprzezCzanga,

zaczęłamszybkopowracaćdozdrowia,jednazpielęgniarekprzyniosłamipewnego
popołudnia

wszystkiewycinkizgazet,opisująceównapad,któregopadłamofiarą.Przeczytałam
wszystko

jednymtchem,potemdrugiraz,trzeci,dziesiąty,doznającprzytymdziwnego
zadowolenia.Do

wieczoraumiałamnapamięćniemalkażdywiersz,znałamkażdesłowo,powtarzałamje

półgłosem,jakdziecko,którekujelekcjęzadanąwszkole,akiedyprzymknęłamoczy,

background image

zwidywałymisięcałeszpalty,całetasiemcoweartykuły,którychjedynymtematembyła
moja

osoba.Nagle,czegoprzedtemnigdyniebywało,zaczęłamzazdrościćsławnym
politykom,

artystomfilmowym,czyscenicznym,generałom,tancerkom,wogóletymwszystkim,
których

nazwiskawymieniasiębardzoczęstowdziennikach.Mojemiliony,perły,brylanty
wydałymisię

wtymmomencieniczymwobecpopularnościtamtychludzi.Cóżztego,żeposiadałam

najpiękniejszeklejnotyświata,skoroniktotymniewiedział?Ogarnęłomnie

najniespodziewaniej,przemożnepragnienie,ażebyzostaćsławnąlub,wyrażającsięściśle,

popularną,byćnaustachwszystkich,spotykaćnakażdymkrokuswojenazwisko,swoją

podobiznę.

Zasypiająctegowieczora,sądziłam,żetoprzelotnykaprys,nietrwałazachcianka,zktórej

nazajutrzśmiaćsiębędęwesoło.Nocmiałambardzoniespokojną,zbudziłamsię
niezwykle

wcześnieizezdumieniemstwierdziłam,żewczorajszykaprysstałsięjużpasją,niemal
tak

potężną,jakdawnezamiłowaniedokolekcjonowanianajpiękniejszychokazówperełczy

brylantów.Poleciłamsobieprzynieśćzdomualbumzfotografiami,wybrałamnajlepsze
zdjęcia,

małotegojeszcze,kazałamprzywołaćdomejseparatkifotografaizdjąćsięwłóżku,po
czym

sporąpaczkęodbitekprzesłałamkilkuredakcjomzuprzejmymidopiskami,wktórych

domawiałamsiędelikatnieo…pamięć.Poważniejszepismaniedałyznakużycia,lecz

najpopularniejszydzienniktamtejszyprzysłałmiswegoreportera,któryzemnązrobił
wywiad.

Przyjęłammiłegogościazotwartymiramionami.Opowiedziałammuprzebiegzajścia,nic

naturalnieniewspominającotym,jakdręczyłamCzanga,aniodrastycznychszczegółach

dramatu,ugościłamgo,jaktylkomożnabyłonajlepiej,darowałammuswąmaleńką,złotą

papierośnicę„napamiątkęnaszejznajomości”ipożegnałamgowkońcuobiecującymi

spojrzeniami.

Skutekbyłnadzwyczajny.Nazajutrzranowpadłapielęgniarka,jakbomba,doseparatki,

potrząsającrozwiniętągazetą.„Niechpaniczyta,niechpaniprzeczyta”,mówiław
podnieceniu,a

background image

ja,choćwemniewszystkokipiało,wzięłamdziennikznajobojętniejsząminą.Lecznie

wytrwałamzbytdługowtejroli.Kiedyujrzałamswojąpodobiznę,kiedyzobaczyłam
nagłówek,

wydrukowanycalowymiliterami:„WywiadzMrs.CecilyHedge,ofiarąbestialskiego
napadu

Chińczyka”,podnimzaśtasiemcowyopismejrozmowyzreporterem,który,
odwdzięczającsię

zacennypodarek,nienazywałmnieinaczej,jak„urocza”lub„czarująca”,pociemniałomi
w

oczachzewzruszenia,potemzaczęłampłakać,śmiaćsię,krzyczeć,wariować,aż
przestraszona

takimwybuchempielęgniarkaodebrałamiprzemocągazetę.„Gdybymwiedziała,że
paniątotak

wzruszy..”

‒tłumaczyłosiętopoczciwecielę.

Możeszmiwierzyćlubnie,leczjacizaręczam,żegdybynietencudownywywiad,
byłabym

przyszładozdrowiaowielepóźniej.Nictaknieprzywracazdrowia,jakradosne
wzruszenie.

Dałamsięsfotografowaćponowniewróżnychpozycjach,zaprosiłamdoswejwillitego

reportera,darowałammuznówjakąśpamiątkęiwręczyłamnoweodbitki.Spryciarz
domyśliłsię

odrazu,ocochodzi,przyrzekłnowąwzmiankęwswoimdzienniku,ale…spotkałmnie
zawód.

Wnajbliższymnumerzeznalazłamtylkokróciuteńkąnotatkę:„Mrs.CecilyHedge,ofiara

zbrodniczegozamachu,októrympisaliśmyobszernieswegoczasu,opuściłalecznicęiw

najbliższychdniachwyjeżdżadoStanów”.Tylkotyle,małymdrukiem,bezżadnych
nagłówków,

bezfotografii.Aletużobok,wydrukowanecalowymiczcionkami,figurowałynazwiska
Czang-

Tso-Lina,CzangKaj-Szeka,generałaDuncana…Byłamwściekła.Pieniłamsięzezłości,

przeklinałamreportera,dziennik,wypowiedziałamtelefonicznieabonament,lecz,
ochłonąwszy,

przyszłamdoprzekonania,żeonimająrację.Niemogąprzecieżczęstowaćswoich
czytelników

ustawicznietąsamąsensacją.Więcco?Zostaćnastarośćgwiazdąfilmową,zdobywać
rekordyw

background image

którejkolwiekgałęzisportu,wywołaćjakiśskandaltowarzyski?Pierwszedwie
ewentualności

odpadały.„Zapóźno”‒pomyślałamzesmutkiem‒„askandal,pomijającdużeryzyko,
daje

tylkoprzejściowąpopularnośćiwgorszymgatunku”.Zatemzrezygnowaćztychambicjii
oddać

sięnapowrótkolekcjonerstwuklejnotów?Nie!Nigdy!

‒Zaczynamsiędomyślaćreszty

‒wtrąciłaMrs.Langdon,leczCecilyzirytowałatymrazem

domyślnośćprzyjaciółki.

‒Wobectegomożenieopowiadaćcidalszegociągu?Możesiętonudzi?

‒spytałacierpko.

‒Ależ,kochanie!Jakatyjesteśpopędliwa.Mówdalej.Słuchamcięzprawdziwą

przyjemnością.

‒Idlategomiustawicznieprzerywasz.

‒Będęwięcmilczała,jaktrusia.

‒Ciekawambardzo…Więcopowiadamdalej.PrzygotowaniadowyjazduzSzanghaju
zajęły

mityleczasu,żeniebyłosposobnościrozmyślaćnatemat,jakurzeczywistnićswojąnową
idée-

fixe,niemniejjednakniezapomniałamoniejipowiemciszczerze,żewielesobie
obiecywałam

popobyciewojczyźnie.Wszak,ktopragniedzisiajreklamy,popularności,światowego
rozgłosu,

tenjedziedoStanów.WSanFranciskozastałamlistodWalkera,donoszącyo
niebezpieczeństwie

niebywałejpowodzi.ZrezygnowałamwięczpobytuwKaliforniiiprzyjechałamtutaj,
przede

wszystkimdlatego,abyzobaczyćcośnaprawdęinteresującego,atakżewnadziei,że
nadarzysię

okazjado„wsławieniasię”,jaktoAndrzejnazywa.Bawiłamsięwfilantropkę.Tu
przygarnęłam

kilkuuchodźców,tamdałamnasierotypoofiarachpowodzipięćsetdolarów,ówdzie
tysiącna

podobniezbożnycel,aletewszystkiegestykalkulowałymisiębardzolicho.Cóżztego,
że

background image

jedno,czydrugieprowincjonalnepisemkozamieściłomojenazwiskowliściehojnych

ofiarodawców?Mojenazwiskoginęłowlitaniiinnychnazwisk,mójdarznikałwobec
darów

Rockefelleraijemupodobnych,którzymająpasjęszastaćpieniędzmiprzykażdej
sposobności,a

świadomośćtegorozdrażniałamnieniesłychanie,doprowadzałamniedowściekłości,do

rozpaczy.Nicdziwnego,żewtakichwarunkachmojeusposobieniestałosiętakprzykre,
że

pomiędzymnąaAndrzejemdoszłodoscysji,oczymcitenplotkarzShaftermusiał
naturalnie

opowiedzieć.

‒AleżCissy!Mówiłamcijuż,żenieShafter,tylko…

‒Znowumiprzerywasz.

‒Jużsiedzęcicho.

‒ShafterprzybyłdoHedgevillenadrugidzieńponagłymwyjeździeAndrzeja.Zastał
mnie

właśnieprzyprzeglądaniujegopapierów,któremiałammuzamiarodesłać,gdytylko
podami

swójadres.„Topopolsku?”‒zdziwiłsięShafter,zerkającnajedenzmanuskryptów.
Wówczas

strzeliłamidogłowymyśl,ażebygozapytać,cosądziowartościliterackiejtych
utworów.

Shafter,któryznajęzykpolski(mówiłcitakżezapewne,żejegomatka

byłaPolką),uwinąłsięzrobotąwciągujednejnocy,anazajutrzranoprzywitałmnietymi
słowy:

„Człowiek,którytopisał,drogaMrs.Hedge,posiadaolbrzymiąfantazję.Gdybyją
umiejętnie

wyeksploatować,gdybygozareklamowaćnanaszsposób,towciągutrzech,czterechlat
zrobi

większymajątekodtego,jakipaniposiada”.TakpowiedziałShafter.

Mojamałżonkaumilkłanachwilę.

Zwielkimtrudempowstrzymałemsięodwydaniaokrzykuzdumienia.

‒„Taksprawystoją”‒

monologowałemwduszy‒„Shafterzapoznałsięztreściąmychutworówjużwówczasi
dlatego

tynielękałaśsięmezaliansu,sprytnaCissy,poślubiająctakiegogolcaiwykolejeńca…A

background image

więc

przeczuciamnieniemyliły”.

AdalszesłowaCecilyuchyliłyresztęzasłony:

‒TakpowiedziałShafter

‒ciągnęładalej

‒leczjaznówjestemzbytostrożna,bypolegaćna

opiniijednegotylkoczłowieka.Przypomniałamsobie,żejeszczewSzanghajupoznałam

niejakiegopanaBrowna,głównegoreżyserawytwórni„StarFilm”.Zaraznapisałamdo
Mr.

Browna,proszącgoozaopiniowaniepowieściAndrzeja„NiebieskiWulkan”,którą
Shafterna

mojeżyczeniestreściłwprzekładzieangielskimnakilkustronicach.Rozumiesię,żenie
chodziło

miowartośćliterackąutworu,ojegostyl,język,dyspozycję,tylkoowalorykinowe,otę
fantazję

nadktórąsięShaftertakunosił.Mrs.Brownodpisałkrótko:„Pomysłniezły.Daję20000

dolarów”.Shaftertriumfował,ajaprzestałamsięwahać.Otonadarzałasięjedynaokazja.
Nie

mogącsamazostaćsławną,będężonąsławnegoczłowieka,jeślionzechcemniepoślubić.

Robiłamsobiegorzkiewymówki,żebyłamdlańtakaprzykrawostatnichczasach,że
swym

postępowaniemzmusiłamgodoucieczkizHedgeville.Drżałamnamyśl,żeonnie
zapomnimi

tego,apozatymwyłaniałysiędwieinnetrudności:pierwsze,różnicawieku,drugiezaś,
tożałoba

potamtej,poLottevonNardewitz.Czyonwogólebędziechciałsłuchaćomałżeństwiez
inną

kobietąwparęmiesięcypotragicznymzgonietamtej,którą

podobnokochałdoszaleństwa?Wmiarę,jakprzechodziłamwmyślitewszystkie
trudności,

rzedłamimina,anadziejestawałysięcorazbardziejiluzoryczne.Byłajeszczejedna
droga

wyjścia.SprowadzićAndrzejatutajzpowrotem,otoczyćgonajczulsząopieką,któraby
mu

pozwoliłazapomniećodawnychzgrzytachizwolnaprzygotowaćgruntdla
urzeczywistnienia

background image

swychzamiarów.Alezdrugiejstronylękałamsię,że„NiebieskiWulkan”straci
tymczasemswą

aktualnośćlubcogorsza,Shafter,czyinnyjakiśspryciarz,otworzymuoczy,poinformuje
go,

jakąwartośćmająjegoutworyitakdalej.„Wykolejeniec,biedak,przyjmiemoją
propozycję

wdzięcznie,leczliteratztakąprzyszłościąniebędziesobiewiązałżycianaproguswej

wspaniałejkarieryprzezmałżeństwozkobietąotylelatstarsząodsiebie”‒
rozumowałam,i

samaprzyznasz,żebyłotorozumowaniecałkiemlogiczne.Wtejciężkiejsytuacji,niemal
bez

wyjścia,przyszedłmizpomocąszczęśliwyzbiegokoliczności…

‒UwięzieniepanaAndrzeja…

‒wtrąciładomyślnaMrs.

Langdon,którasięwidocznielękała,żebyjejjęzyknieścierpłskutkiemtakdługiego

milczenia.

Aja?Jaczułemsiętak,jakgdybymiktośwylałwielekubłówzimnejwodynagłowęi
było

miwtejchwiliwszystkoprzeraźliwieobojętne.Nicmniejużzdziwićniemogło,nie
mogłamnie

jużspotkaćżądananiespodziankazestronyCecily,mej„wspaniałomyślnej”
wybawicielki,

opiekunkiimałżonki.

‒Tak,Rebeko.UwięzienieAndrzeja‒mówiła.‒PojechałamdoNowegoOrleanu

natychmiasttegosamegojeszczednia,kiedyznalazłamowąnotatkęwdzienniku.
Wskazanomi,

jakonajbardziejustosunkowanegoadwokata,Paddocka.Poleciłammuzbadaćsprawęjak

najsumienniej,akiedytouczynił,zapytałam,czysąszansewydobyciamego
poszukiwacza

przygódzprzykrychtarapatów,wjakiepopadł.‒„Trzebabypogadaćzeświadkami”

‒rzekł,

mrużącokoznacząco.Chciałammudaćdodyspozycjiwiększąsumę,lecznieprzystał…
„Jatego

robićniemogę,proszę

pani,alewskażępaniczłowieka,którypodejmiesiępośrednictwawnajgorszejaferze”.‒

Nawiasemmówiąc,tenjegopośredniktoskończonakanaliaipijawka,choćzdrugiej

background image

strony

umiechodzićzainteresamiswegozleceniodawcy.Wciąguczterechdnidoszłamdo

porozumieniazeświadkamiiprzyszłakolejnanajtrudniejszyorzech…

‒UzyskaniezgodyAndrzeja?

‒Właśnie.Namojeszczęściepobytwwięzieniudałsiębiedakowidobrzeweznaki,tak,
że

poszłoznaczniełatwiej,niżsamamyślałam.Uwolniłamgozakaucją,mamtakżewszelkie

widoki,żenarozprawiegouniewinniąiwszystkobędziedobrze.No,aresztęznasz.

‒Znam,alesąjeszczedwaciemnepunktywtejsprawie,któremimusiszwyjaśnić.Po

pierwsze:skorojużzrezygnowałaśzosobistychambicjiipostanowiłaśsięzadowolićrolą

małżonkisławnegoczłowieka,dlaczegowybrałaśwłaśniejego,dopieroinspe
popularnego

literata,októrymdotychczas,mówiącmiędzynami,niktnicniesłyszał.Przecieżkobietę
z

twoimmajątkiempoślubiłbychętnieniejedengłośnyaktorfilmowy,czyinnyartysta.

‒Czemujegowybrałam?Właśniedlatego,żeondopieromazdobyćsławę.Chcęznim

przejśćwszystkieetapyjegoprzyszłejkariery,poczynającodnajdrobniejszychsukcesów,
chcę

przeżyćznimrazemwszelkieemocje,atychprzyjemnościniedałobyminigdy
małżeństwoz

jakąśjużgotowągwiazdą.Rozumiesz?

‒Rozumiem‒zaśmiałasięMrs.Langdon.‒Chceszsobierozkoszrozłożyćnaratylub,

mówiącpoetyczniej,woliszsięupajaćdługo,choćwmałychdawkach,niżduszkiem
wychylić

pełenkielich.

‒Tak.Ajakijestdrugiciemnypunkt,któregonawetmojaprzenikliwaRebekanie
potrafiła

sobiesamawyjaśnić?

‒Drugimciemnympunktemjestdlamnieto,dlaczegoślubwaszbyłtakiskromny,
dlaczego

niewyzyskałaśtegofaktudlaswejautoreklamyidlarzuceniapierwszychcegiełekpod
gmach

przyszłejpopularnościswegomęża.Ażsięprosiłozamieścićwpismachwaszefotografie
i

obszernewzmiankio„najważniejszymwypadkukronikitowarzyskiej”.Shafterbyłbyciz

background image

pewnościąposzedłnarękę.Jużwidzęoczymaduszyartykułjegopióra,zaczynającysię
odsłów:

„WdniudzisiejszymodbyłsięślubMrs.CecilyHedge,wdowypoazjatyckimkrólu
tytoniowym

etc.etc…zeznanymliteratem,panem…”

‒Znanyliterat!‒przerwałaCecily.‒Otóżtowłaśnie!Ładniemiznany,kiedyniktonim

niesłyszał,niktżadnejjegoksiążkiniemiałwrękach.

‒Więctobyłoprzyczyną?

‒Międzyinnymi,tak…Alebyłytakżeinnepowody.

‒Domyślamsię.NiechciałaśwtajemniczaćAndrzeja,że,kiedyjeszczesiedziałw
więzieniu,

tydałaśjegoutworyprzeczytaćShafterowi,żeznałaśjużichwartośćliteracką,że
porozumiałaś

sięjużz„StarFilmem”.

‒Itotakże,alebyłojeszczecośważniejszego,copokrzyżowałomojeplany.

‒Cóżtakiego?

‒Raczej,któżtaki!Ano,Slim!

‒Slim?Cóżtozajeden?

‒Nieznasznajpopularniejszegoobecniewświecieczłowieka?Nazywasię:Charles

AugustusLindbergh,czylipopularnie:Slim.

‒Ach,on?Alecóżmajednowspólnegozdrugim?

‒Comawspólnego?‒wybuchnęłaCecily,podnoszącgłosnieomaldoskalikrzyku.‒

Bardzowiele,mojadroga!Wprawdziejegolotrozpocząłsię20maja,anaszślubodbył
się5

lipca,aleniezapominaj,żeprzeztenczasniemówiłosięaniniepisałooniczymwięcej,
jako

jegoprzelocieiotamtych…

‒ChamberliniByrd…

‒Właśnie.Itypytaszjeszcze,dlaczegoniezaczęłamreklamowaćmegomałżonkaw
takim

okresie,wktórymwszystkożyjepodznakiemlotówtransoceanicznych?Nie,droga
Rebeko.

Niech

sięwygadają,niechsięwypisząnatentemat,akiedynadejdziejesień,czylikoniecimprez

lotniczych,kiedynaekranachukażesięfilm„NiebieskiWulkan”,kiedynapółkach

background image

księgarskich

pojawisiępierwszapowieśćAndrzeja,oczywiściewprzekładzieangielskim,wtedyja,ja

przemówię.Wdziennikach(itoniewdzienniczkachprowincjonalnych,mojadroga)
pójdą

wywiadyikrytyki,rozumiesiękrytyki,pisanepodmoimdyktandem,w
najwytworniejszych

magazynachilustrowanychposypiąsięwzmiankionaszychegzotycznychpodróżach,
zdjęcia

naszegopałacu,jachtu,aut,willi,zdjęciaznaszychprzyjęć,balówitakdalej,ana
pierwszym

planiekażdejfotografiibędę…ja.DozimymójAndrzejbędzienaustachwszystkich,lecz

postaciąnajpopularniejszą,najbardziejznanąztysiącznychreprodukcji,najwięcejznaną
ze

swychtoalet,przyjęć,podróży,kaprysów,pomysłówekscentrycznychbędzie„urocza
małżonka

znakomitegoautora”czylijawewłasnejosobie.

‒Wierzęci‒dodałaMrs.Langdon.‒Wierzę,żetegodokażesz,boznamtwójzmysł

organizacyjnyiwiem,jakiposiadaszmajątek.Alewłaśniedlatego,żeprzywiązuję
niezmierną

wagędotychdwóchczynników,niemogęcisiępozwolićprzekonać,żebezAndrzejanie

byłabyśtegosamegoosiągnęła…Cośtamzobaczyła?

‒Spójrz…Tensamochód…

‒mówiłaCecilypowoli.

‒Cóżtamznowuzasamochódlichoprzyniosło?

‒pomyślałem,lękającsię,byztegofaktu

niewynikłoprzedłużeniemejniewoliwkryjówcezaszafąimapą.

‒Tensamochód‒ciągnęłamojażona‒skręciłzgościńca,awięcjedzietutaj.Czyjeżto

automożebyć?

‒E,totaksówka

‒dorzuciławzgardliwieMrs.Langdon.

Obakrzesłaskrzypnęły,zczegomogłemwnosić,żedrzewaparkuzasłoniłyjużzbliżający
się

samochódiżeprzyjaciółkimusiałyzrezygnowaćzdalszychobserwacji.Niejakim

potwierdzeniemsłusznościtegoprzypuszczeniabyłatreśćdalszejrozmowymejżonyz
Mrs.

background image

Langdon.

‒Jedenmężczyznatylko.Nietaksówkawięc,aleprywatnysamochód

‒rozumowałaCecily.

‒Shafternie,napewno.

‒AniPaddock.

‒No,oczywiście.Paddockgarbisięzawsze.Jeślimnie,mojedobreoczytymrazemnie

zwiodły,totwójdzisiejszygośćjestmłodymiprzystojnymmężczyzną.

‒Nieżartuj.Natakąodległośćwidzieć,czy…

‒Jamamwzrokdoskonały

‒chełpiłasiępaniRebeka.

Rozmowaniekleiłasięodtejchwiliibyłemświęcieprzekonany,żetylkokonwenans

powstrzymywałobieodpośpieszenianaparter,byzobaczyć,kogobogiprzyniosłydo

Hedgeville.

‒Idźcie,idźcie‒prosiłemjewmyśli‒waszababskaciekawośćwybawimnienareszciez

tejarcygłupiejsytuacji.

Upłynęłojeszczezpięćminutchyba,zanimwprzyległejpalarnirozległsięodgłos
wolnych,

majestatycznychkroków.

‒Założyłbymsię,żeDampier

‒mruknąłem,poznającchódstaregokamerdynera.

Niepomyliłemsięoczywiście.

‒Mr.JasperHendry

‒zameldowałuroczystymgłosem.

‒Mr.Hendry?‒zdziwiłasięmojażona.‒Gdzieżjajużsłyszałamtonazwisko?Zaraz,

zaraz…Tenpanchcesięwidziećzemną?

‒spytała.

‒Nie,zpanem.

‒Panwyjechałkonno,alepowinienpowrócićladachwila.

‒Czymamtooświadczyćtemupanu?

‒Tak.Albo…nie.PoprościeMr.Hedry’egodobłękitnegosalonu.Jazaraztamprzyjdę.

‒Dobrze,proszępani.

‒Powyjściukamerdyneranastałachwilaciszy,którąwyzyskałemdlaswoichdociekańna

temat,jakiinteresmógłmiećdomnieJasperHendry,gorącywielbicielpięknejJuanyde

background image

Quiñones.‒Możeonagowysłała?‒przemknęłomiprzezmyśl,aprzypomniawszysobie

natychmiast,żeCecilypostanowiławyjśćdo

gościawmoimzastępstwie,zacząłemwduszyciężkoprzeklinaćniefortunnykoncept
chowania

sięprzedantypatycznąpaniąRebeką.Przeztenidiotycznypomysłmusiałemsiedziećw

przygodnejkryjówce,musiałemsłuchaćpoufnychzwierzeńdwóchkobietiwkońcunie
mogłem

przyjąćgościa,którydomnieprzybył…możewposelstwieodniej,oduroczejJuany,
której

obraznawiedzałmnieterazcorazczęściejwmiarę,jakpisałemdrugąpowieść.„Jesteś

niesprawiedliwy”,szepnąłmijakiśgłoswsercu.„Konceptbyłniefortunny,lubraczej

humorystyczny,alegdybynieto,niedowiedziałbyśsię,byćmoże,nigdyotych
wszystkich

spiskachzatwoimiplecami,oroliShaftera,niewiedziałbyś,jakwyglądaCecilybez
obłudnej

maskitroskliwejopiekunki,wybawicielki,bezinteresownejsojuszniczki.Nienarzekaj
więc.

Więcejzyskałeś,niżstraciłeś”.

Cecilypowstałazkrzesła.

‒Bardzocięprzepraszam

‒rzekła.

‒Ależniepotrzebujeszsięusprawiedliwiać,Cissy.

‒Możeprzejdzieszsiępoparku?

‒Czydługomyślisztamzabawić?

‒O,nie…Spróbujęgotylkowybadać,zjakiminteresemprzybyłdoAndrzeja.Bo,jeśliz

poleceniaShaftera,jeślichodziojakiśliterackibiznes…

‒Totygolepiejzałatwiszodmęża.

‒Pochlebiamsobie,żetak.

‒Wtakimrazieniekażeszmizbytdługoczekać.

‒Postaramsięwrócićjaknajprędzej.

‒Wobectegojatutajzaczekam.

‒Abodajbyśsięudławiła!‒westchnąłemcicho.Upodobanie,jakimMrs.Landgon
darzyła

widoczniemojąpracownię,wychodziłomigardłem.

background image

‒Możeonatujeszczezechceprzenocować?

‒myślałemzrozpaczą.

‒Jeśliuważasz,żetutajprzyjemniej,niżwparku,tozostańsobie.Niemamnicprzeciwko

temu‒odparłamojażonaikilkanaściesekundpóźniejusłyszałemodgłosoddalających
się

kroków.

Pozostałemsamnasamz„przemiłą”Mrs.Langdon,ztymmałymdodatkiem,żeonanie

wiedziałaoczywiścieomejobecnościitawłaśnieokolicznośćczyniłaznośnymowosam
nasam,

którezaczęłosiędziwnieprzedłużać.Minęłopółgodziny,aCecilyniewracała,
zapomniawszy

widocznieonajszczerszejprzyjaciółce.PaniRebekauprzyjemniałasobieczasnuceniem

modnychpiosenek,przeraźliwiefałszywymświstaniem,wkońcuziewnęłarozgłośniei…

opuściłamojąpracownię.Niedowierzałemswemuszczęściu,nadsłuchującdługiczas,czy
nie

posłyszęznowujejkroków,ażprzekonawszysię,żeodeszłarzeczywiście,wylazłemz
swej

kryjówkii,uradowanyodzyskaniemswobodyruchów,zakląłemgłośno,zcałą
satysfakcją:

‒A

niechżetowszyscydiabli,psiakrew!…


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Antoni Marczyński Krwawy Taniec Hiszpanski
Antoni Marczyński Skarb Garimpeira
Antoni Marczyński Przygoda w Biarritz
Antoni Marczyński Dwunasty telewizor
Antoni Marczyński Żywe torpedy
Antoni Marczyński Książę Wa Tunga
Antoni Marczyński Szpieg w masce
Antoni Marczyński Strzał o świcie
Antoni Marczyński Aloha
Antoni Marczyński Kobiety i piraci
Antoni Marczyński Szlakiem hanby
Antoni Marczyński Wyspa nieznana II
Antoni Marczyński Pokolenie Kaina
Antoni Marczyński Ulubieniec seniorit
Antoni Marczyński Byczy sen
Antoni Marczyński Kłopoty ze spadkiem
Antoni Marczyński Zegar Smierci
Mississippi Mud

więcej podobnych podstron