AntoniMarczyński
ULUBIENIECSENIORIT
Spistreści
1.Wzamkustraszy!
2.KimjestBlanka?
3.Wypadkitejnocy
4.Duchzakochany
5.Więzień
6.Żywcemzagrzebany
7.Dlaczegozemdlała?
8.Wariatnawolności
9.PorwanieBlanki
10.Królestwoszaleńca
11.Naarenie
12.Ulubieniecseñorit
Tekstwgwydaniaz1942r.
ROZDZIAŁI
WZAMKUSTRASZY!
Gościńcemwijącymsięwzdłużbrzegumorskiego
pędziłsamochód,płoszącswoimwidokiemnieliczne
kozyiowcepasącesięwrowieprzydrożnym.Byłtylko
jedenrów.Boodpółnocnejstrony,czylipoprawej
ręcesamotnegoautomobilisty,ogradzaładrogę
drewnianabariera,pozaktórąskalistyterenopadał
niemalpionowokuprzepaści;jejdnolizałyfaleoceanu.
Narozstajachautostanęło.Niebyłotużadnej
tablicy,żadnegodrogowskazu.Mężczyznaprowadzący
samochódzaklął,wyskoczyłnaszosęigestamijął
przyzywaćpastuszka,jedynegoczłowieka,jakiego
mógłdostrzecwtejchwili.
—Hej,mały,którędytrzebajechaćdozamkuLa
Solana?
—Nocomprendo,señor.
—Masztobie!Nierozumietumanpofrancusku…
LaSolana!Tędyczytędy?—kolejnowskazałobie
drogi.—LaSolana—powtórzyłparęrazy.
—Si,señor,LaSolana…
—Alektórędy,ośle?Którędy?!Wlewoczy
prosto?
—Si,señor…Vaya,usted,directamente!
—Więcprosto.Dobrze,dziękuję.Gracias,czy
jaktamjestpowaszemudziękuję.—Obdarzył
pastuszkajakąśmonetą,wsiadłdosamochodui
popędziłwewskazanymkierunku,czyliprosto;droga
wlewowiodładoBilbao.
Gdywchwilępóźniejminąłzakręt,ujrzałwoddali
ruinykwadratowejbaszty,lecznatychmiastprzysłonił
muwidokoliwkowygaj,którydrogaprzecinała
zygzakiem.Bowiemodzakrętuterenzacząłsięstromo
podnosićwgórę,takżebezowychserpentyn,
gzygzakówżadenwehikułniemógłbydotrzećdoLa
Solana.
Pokilkuminutachjazdywtempiezwolnionymz
konieczności,
srebrnoliste
oliwki
zaczęły
się
przerzedzać,ażzniknęłyzupełnie.Dalszączęśćdrogi
tworzyłodnoskalistegowąwozu,krótkiegowprawdzie,
leczwcaległębokiego,potemjeszczejedenostry
zakrętisamochódstanąłnadbrzegiemogromnego
rowu.Najegodrugimbrzeguwznosiłsięmurtui
ówdziedobrzejużpokąsanyzębemczasu,alenaoko
wyglądającybardzosolidnie.
—Tamdolicha!Fosa,mur,baszta,
średniowiecznezamczyskoczyjak?Jeszczetylko
zwodzonegomostutrzebamidoszczęścia…
Okazałosię,żemostzwodzonyjestrównież,tylko
automobilistazatrzymałsięzawcześnie,należałojechać
dalejwzdłużfosy.
Mostbyłpodniesiony!Izanimgoopuszczono,
gość
musiał
się
wylegitymować
pisemnym
upoważnieniemwłaścicielatychposiadłości,señora
AdolfadeCárcer,poczymdopieropozwolonomu
wjechaćnadziedzinieczamku.
—Hurra!Gustawprzyjechał!—Olbrzymi
mężczyznapodbiegłdosamochoduwymachując
rękamizradości.—Guciukochany,forsajest?
—Ajakże!Tutaj—śmiejącsię,poklepałGustaw
zapasowypneumatykautaukrytywczarnym,
ceratowympokrowcu.
—Wariacie!Woponieprzechowywaćmilion
frankówszwajcarskich?!
—Trudnożądać,bymtakąsumęzmieściłw
portfelu.—Odkręciliówpneumatyki,kulającgo
przedsobą,ruszyliwstronęgłównejbramyzamku.
—Blankaoczywiściejestwdomu?—spytał
przybyszpochwili.
—Oczywiściewyszłanaspacer…zJanem
Deplatem.
—Karolu!—Gustawspojrzałnatowarzyszaz
wyrzutem.—Takcięprosiłem!—Potemwzruszył
ramionami.—Jaosobiściejestemoniązupełnie
spokojny,aledziwięsię,żetygoniepilnujesz!…
Dawniej…
—Aha,wyszłoszydłozworka!CwaniakGucio
niezostawiłbyBlankizemną,anizJanemDeplatem,
lecznieobawiałsięniczego,ponieważbyłonasdwóch!
Jedenmiałdrugiegopilnować,co?—Ryknąłsalwą
rubasznegośmiechu.—Dobrametoda,słowodaję.W
tymwypadkuzawiodłatylkodlatego,żemniesięjuż
sprzykrzyłataplatonicznamiłośćbezwszelkich
widoków…
—Zaczynamżałować—Gustawzmarszczyłbrwi
—żecizaufałem.PowinienembyłBlankęzabraćz
sobądoParyża.
—Tylkosękwtym,żejabymsiębyłnatonie
zgodził.Nie,Guciu!Znamysięjużzbytdługo,byjeden
drugiemudowierzał,gdychodziotakąforsę!Blanka
pozostałatu,jakoporęka,żewrócisz,anieulotniszsię
zcałągotówką…No,stary,nieróbtakiejminy.Grunt
szczerość,uważam…
Gdyweszlidohalu,Karolpołożyłcenny
pneumatyknastole,asamzapadłsięwczeluść
ogromnegofotela,sapiąc,jakbypoznojnejpracy.
—Chciałbymobejrzećmieszkanieiobmyćsięz
kurzu.
—Dobrze,Guciu.SeñoritaCarinaoprowadzicię
—skinąłnamłodądziewczynę,któraweszłatu
właśnie,niosącwalizkęGustawa.—Bocodomnie,to
taksięturozleniwiłem,żeunikamwszelkichzbędnych
ruchów.Tenupał…Tenupałjestniedozniesienia—
wachlowałsiękapeluszem.
—Hm,niechitakbędzie…Tylkoniezdejmuj
pokrowcazpneumatyku.Znamysięzbytdawno,by
jedendrugiemudowierzał,gdychodziotakąforsę!—
odwzajemniłmusiętymisamymisłowami..
Trzynastoletnia„panna”Carinazaprowadziła
Gustawadogościnnychpokoi.
—TumieszkadonCarlos,wtamtymdonJuan,a
wtymtutaj,wśrodkudoñaBlanka…
—Ach,tumieszkamojasiostra?—Gustaw
wszedłdośrodkowegopokoju,omiótłgodokoła
podejrzliwymwzrokiemiodrazuskierowałsięku
bocznymdrzwiomzprawejstrony.—Atamjest
pokójpana…—Ugryzłsięwjęzyk;niewiedział,pod
jakimnazwiskiemwystępujetutajJanDeplat.—Tam
jestpokójseñoraJuana,prawda?
—Si,señor—skinęłapotwierdzającokształtną
główką.
Nacisnąłklamkęidrzwi…ustąpiły.
—Otwarte?!—głosmusięzmienił,twarz
spochmurniała.
—Dawniejbyłyzawszezamknięte,alepóźniej
państwokazalikluczaposzukać…Toodczasu—
señoritaCarinaobejrzałasięniespokojnieizniżyłagłos
—odczasu,jaktutajzaczęłostraszyć!
—Zaczęłostraszyć!—Wewnętrzniepieniłsięz
wściekłości.Byłprzekonany,żeowe„strachy”to
pomysłJanaDeplata,którywobecsłużbychciałsnadź
jakośusprawiedliwićswojewizytywpokojuBlanki.—
Kanalia!MożeoniBlankęzamierzałwtensposób
sterroryzować.Łajdak!Nnno,alejaztobądziśzrobię
porządek,bałwanie!—odgrażałsięwmyśli,a
jednocześniejąłwypytywaćnaiwnądziewczynę,na
czympolegatostraszenie.
LeczseñoritaCarinaniezaspokoiłajego
ciekawości.
—Wolęotymniemówićpodwieczór—rzekła
—powiemtylkotyle,żetusiędziejąrzeczystraszne!…
Señorsamsięotymprzekona.
—Bardzochętnie,bardzo!…Czywzamkuzawsze
„straszyło”?
—O,nie!Dawniejtakspokojnietubyło,takcicho
—westchnęłaiposmutniałanagle…—Zaczęłosię
jakoś…dwatygodnietemu.Tak,dwa.
—Aha!—Terazjużniemiałnajmniejszych
wątpliwości.DokładniedwadzieściadnitemuBlanka,
JaniKarolprzybylidozamkuLaSolana,ajużw
niespełnatydzieńpóźniejzaczęłotu„straszyć”.
Ciekawe!
—Madonna!
—Cosięstało?—spojrzałzezdziwieniemna
Carinę.
—Ktośtutajidzie,słyszypan?
Wzruszyłramionami,wyjrzałzpokojunakorytarzi
parsknąłśmiechem.
—Wastujuż,widzę,maniaogarnęłanapunkcie
strachów…Niechżeseñoritawystawinosekzpokojui
samazobaczy,ktoidzie.
Usłuchałaniebezwahania,wyjrzałatrwożniei
odetchnęłazulgą.
—DonCarlos…Ajajużmyślałam,że…
—Lepiejzadużoniemyślećwtymwieku…No,
niezatrzymujęseñority…Zdecydowałeśsięjednakna
ten„wielki”wysiłek—rzekłironiczniedozasapanego
Karola,którywłaśnienadszedł,wlokączsobąoponę
samochodowązjejcennymładunkiem.
—Zdecydowałemsięnadalekowiększywysiłek.
Wyjadęstąddzisiaj.
—O!Dlaczegóżto?
—Apokiegolichamamsiedziećdłużejwtej
nudnejdziurze?Dajmimojączęśćpieniędzy,niechich
nareszcieużyjędowoli.—Usiadłciężkona
najbliższymkrześle,przeciągnąłsię,ziewnąłoduchado
ucha.—Ach,spać,spać,odpocząć…wjakimś
porządnymhotelu…
—Tychybaupadłeśnagłowę!Gdzieżznajdziesz
zakątekrówniespokojny,wymarzonydoodpoczynku,
jaktenpałacyk?!
—Aha,wymarzony!Jutrobędzieszgadałinaczej!
Tuczęstookazmrużyćniemożna!
—Straszy,co?Ha,ha,ha…SeñoritaCarinajużmi
opowiadała.No,ijejsięniedziwię,ależebyśty!…
Karolu,Karolu,jakciniewstyd!…Czyżnigdynie
przyszłocidogłowy,żetegłupiekawałyurządzaJan
Deplat?
—Nonsens!Więcej,niżzdziesięćrazybyłotak,
żesiedzieliśmywetrójkęwtymtutajpokoju,atam…
—KarolFechwskazałdrzwiodkorytarzaiwzdrygnął
sięmimowoli—tam,psiakrew…ech,szkodagadać.
Poznasztosam…Cotuukrywaćzresztą.Zauważyłeś
może,iżdrzwipomiędzytymitrzemapokojamisą
otwarte…Awieszdlaczego?Dlatego,żebaliśmysię
spaćsamotnie.NietylkoBlanka,alemyobydwaj,
mężczyźni!Inajczęściejspaliśmytutajwetrójkę,
Blankanałóżku,mynatapczanie…„Spaliśmy”.Niech
diabliwezmątakiespanie!Siedzieliśmyprzyświecach,
dopókiniezaczęłoświtać..dopókisiętendiabełnie
uspokoił!…Zresztą,pocojasobiestrzępięjęzyk,
kiedytyitakniewierzysz.Aleuwierzysz!…No,dawaj
mojąforsę!Chcędzisiejsząnocspędzićspokojnie,w
SanSebastian…
—Ajaksiętamdostaniesz?
—Twoimautem…Odeślęcijejutroprzez
jakiegośszofera.Chybanatylemaszdomniezaufania,
co?
GustawErsingniedałżadnejodpowiedzi.
Nachmurzony,bardziejponury,niżzazwyczaj
przechadzałsiępopokoju.Ażwpewnejchwili
zabrzmiałgłossamochodowejtrąbki:Ttututuuu…tu
tutuuu…tututuuu.
—Blankawróciła—ziewnąłKarol—każdez
waspoznamzarazposygnale.
Gustawwyszedłnakorytarz,jegooknawychodziły
nadziedzinieczamkowy.UjrzałJanaDeplata
rozmawiającegozseñoritąCariną,aprzyswoim
samochodzieBlankę.Stałanastopniuautainaciskałarazporazgumowągruszkętrąbki.
Dostrzegłszyw
oknieGustawa,puściłasiębiegiemkubramiewiodącej
dohaluzamku.
—Powoli,kochanie,powoli—pogroziłjej
żartobliwie.
—Gustaw!Niemaszpojęcia,jaksięcieszę,że
wróciłeś.—Przystanęła,zadarłagłówkędogóry,bo
pokojegościnneznajdowałysięnapierwszympiętrze,a
piętro,jaksięczęstozdarzawstarychbudowlach,było
bardzowysokie.—Trąbiłamsobie,słyszałeś?Wiesz,
dlaczego?Dlatego,żewciągutychtrzechtygodni
nawetniesłyszałamauta.Anirazu!Och,tojest
obrzydliwapustelnia!Wyjedziemystąddzisiaj,
prawda?
—Ionatakże—mruknąłniezadowolony,po
czymdodałgłośno:—Pomówimydzisiajowszystkim.
Zaczekaj,zejdęnadół.
—Nie,nie,nie..Chcęsięztobąprzywitaćbez
świadków.—Posłałamudłoniącałusaiwbiegłado
halu.
Gustaw„nawszelkiwypadek”zajrzałdopokoju;
chciałsięupewnić,czyKarolniedobierasiędo
przywiezionychpieniędzy.
—Blankaopaliłasiętutaj—rzekł—alewygląda
bardzomizernie.
—Boniesypiaponocach—odburknąłKarol—
bostraszywtymprzeklętymzamczysku.
—Idiota!—Gustawwzruszyłramionamiiwyszedł
znównakorytarz,postanowiłwyjśćBlancenaprzeciw
doklatkischodowej.
Leczzaledwieuszedłkilkakroków,zabrzmiał
przeraźliwykrzyk:
—Napomooooc!!!
TobyłgłosBlanki!
ROZDZIAŁII
KIMJESTBLANKA?
Porazchybadziesiątyopowiadała,cozaszło:
—Poschodachbiegłamszybko,więcsię
zdyszałam,musiałamodpocząćprzezchwilkę.Potem
szłampowoli,prawieażdozakrętukorytarza.Tego
miejscadziwnienielubię.Jużparęrazysłyszałamtam
jakieśszmery,pozatymtaczęśćkorytarzanieposiada
okien.Nawetwpołudniepanujątamegipskie
ciemności…Dlategozaczęłamznowubiec,abyjak
najprędzejprzebyćtonieprzyjemnemiejsce…Inagle
wpadłamnacoś…Nie!Nakogoś!Chwyciłmniewpół,
ścisnąłmocno.Krzyknęłamzestrachu,apotem
zamroczyłomnieodrazu,straciłamczucie…Resztę
znacielepiejodemnie..
KarolFechspojrzałnawspólnikatryumfująco.
—Icóżtynato,drogiGuciu?Czyłgałemmówiąc,
żetustraszy?
—Och,straszy,straszy!—wtrąciłaBlanka.—
Wyjedźmystądjeszczetejnocy,błagamcięoto!—
Skuliłasięnałóżku,wjejoczachmalowałasiętrwoga.
—Powiedz,wyjedziemystąd?
—Wyjedziemy!—JanDeplatwyręczyłGustawa
wodpowiedzi.Delikatniejąłgładzićdłoniąjejwłosy
miękkiejakjedwab.—Wyjedziemy,maleństwomoje
słodkie…
GustawErsingzmełwzębachsoczyste
przekleństwo.SzorstkimruchemująłJanaDeplataza
ramięiodciągnąłgoodłóżkawstronęstołu.
—Chciałbymzpanemzakończyćrachunki—
rzekłdwuznacznie.
—Ależtomaczas,panieGustawie…Mniesięnie
spieszy…
—Zatomniesięspieszy!…Zacznijmyod
interesów…Pozbadaniudokumentów,stwierdzających
urzędowo,żeponiósłpanśmierćwczasiepożaruwili
MarionwBiarritz,TowarzystwoUbezpieczeń
Prudentialwypłaciłomi,jakookazicielowipolisy,
gotówkąmilionfrankówszwajcarskich.Poprzeliczeniu
tejsumynafrankifrancuskieiodjęciukosztów,jakie
miałemwzwiązkuztąsprawą,pozostajedopodziału
pomiędzynasrówneczterymilionyosiemsettysięcy
frankówfrancuskich.Czylinapana,panieDeplat,
przypadamiliondwieście…Tak,czynie?
—Raczejnie—odparłzuśmiechemzapytany.—
Mieliśmysiędzielićwrównychczęściach,tojest
połowaprzypadapaństwu,połowamnie…Tak
przynajmniejjazrozumiałemsensnaszejumowy.
—Topanźlezrozumiał!Mieliśmysiędzielićw
równychczęściach,ajestnasdopodziałuczworo:
Blanka,pan,Karolija…
—Oczywiście—wtrąciłKarol.—Niechnopan
terazniekręci!
—BrońBoże!Zgadzamsięnawszystko.
—Karolu,odliczyłeśjuż?Dolary,mówiłem.Pan
Deplatżyczyłsobieotrzymaćswojączęśćwdolarach…
Proszę,otosą…Wporządku?
—Wporządku,panieGustawie,wporządku.
Bardzodziękuję…
GustawErsingudał,żeniespostrzegawyciągniętej
dłoniJana.
—Ateraz—podniósłgłos—skoropanswoje
dostał,proszęsobieiśćdowszystkichdiabłów!
JanDeplatoniemiałwpierwszejchwili.
—Jakto,panmikażeodejść?Ależjachcęzostać
zwaminazaw…
—Alejaniechcę!—Gustawhuknąłpięściąw
stół.—Janiechcę,żebymipanbałamuciłBlankę,
zrozumiano?!
—PanieGustawie,tuchybazaszłojakieśprzykre
nieporozumienie.Jabynajmniejniebałamucępańskiej
siostry,ależywięwobecniejpoważneiuczciwe
zamiary…Winnychokolicznościachchciałemzpanem
otympomówić,lecz…stałosię…Azatem,panieErsing
—JanDeplatskłoniłsięlekkoiprzybrałtonuroczysty
—jużdzisiajmamzaszczytprosićpanaorękęjego
siostryBlanki…
—Odmawiamkategorycznie!
JanDeplatpobladłsilnie.
—Wtakimrazie—przemówiłpochwili
przykregomilczenia—poślubięjąwbrewpańskiej
woli!PannaBlanka,namojeszczęście,jestjuż
pełnoletnia..
—Itooddośćdawna—wtrąciłKarolFech,
bawiącsiędoskonaletąsceną—odsześciulat,jeżeli
sięniemylę…
—Kochamją,posiadamjejwzajemność,zatem…
—O!Wzajemność?!—GustawErsingodwrócił
sięwstronęłóżkaiwpiłsięprzeszywającymwzrokiem
woczykobiety.—Tygokochasz?
—Blanko—dorzuciłJanDeplat—powiedz
swojemubratu,czy…
—Kochasz,kochasz…wymężczyźnizanadto
szafujecietymsłowem.Owszem,lubiępanaJanka…—
posłałamupowłóczystespojrzenie.
—Słyszypan,panieErsing?
—Słyszę.Lubię,akocham,todużaróżnica.Psa
takżesięlubi!Agdyby…
—Bardzopanuprzejmy!
—Nieprzerywaćmi!—tupnąłnogą…—A
gdybynawetpanakochała,tojanigdyniepozwolę!
—Dlaczego?—OstatnimwysiłkiemwoliJan
Deplatzmusiłsiędotego,bymówićspokojnie.—
Sądzę,żemamprawożądaćwyjaśnień.
—Tomojarzecz,dlaczegoniepozwolę.Dość,że
nie!Nigdy!!!
—Więcjapanupowiem,dlaczego…Dlatego,że
panuprzewróciłosięwgłowie!Żeuważapanmnieza
nędznąpartięwobecnaprzykład…wobecseñora
AdolfadeCárcer!Żezachciewasiępanukoligacjiz
arystokracjąhiszpańską!Żechciałbypanwydać
Blankęzamążza…
—AninawetzaKsięciaWali,słyszypan?!i
odejdźpanjużraz,bostracęcierpliwość!
—AnizaKsięciaWali?Panchce,żebymjawto
uwierzył?
—Nieproszęotowcale,bypanuwierzył,lub
nie…Powtarzamtylkojeszczeraz:Blankipannie
dostanie,aniniktnaświecie!Topanuprzysięgamnajej
życie!Inaswoje!
—Zatem…dlajakichśegoistycznychcelów…chce
pan,byBlankazostałastarąpanną!…Słyszysz,
Blanko?Takiloscigotujetwój„kochający”
braciszek…
JanDeplatzacząłsięprzechadzaćpopokoju,
bełkocząccośpodnosemcorazniewyraźniej.Karol
Fechwodziłzanimwzrokiem,wktórymrozbawienie
zwolnazaczęłoustępowaćmiejscawspółczuciu.
—Słuchajno,Gustaw—ozwałsiępodłuższej
chwili—pokiegodiabłatakgodręczysz.Czynie
lepiejpowiedziećmu…
—Nie!—wtrąciłaszybkoBlanka.Zsunęłasięz
łóżkaipodeszładostołu,gromiącKarolawzrokiem.
—Czemunie?Przecieżprędzejczypóźniejdowie
sięprawdy.
—Dowiemsięprawdy?—JanDeplatstanąłjak
wryty.—Cotoznaczy?Cowyukrywacieprzede
mną?
GustawErsinguśmiechnąłsięzagadkowo.
—Możemaszrację,Karolu.—Podszedłdo
Jana.—Więcdobrze,dowiesiępan,dlaczegoBlanki
nieoddamanipanu,aninikomunaświecie…alepod
jednymwarunkiem!
—Mianowicie?
—Podwarunkiem,żepanmiwpierwodpowie
szczerzenajednopytanko.
—Odpowiem.
—InaswojąmiłośćdoBlankizaklniesiępan,że
jegoodpowiedźbędziezgodnazprawdą.
JanDeplatskinąłgłowąpotwierdzająco.Woczach
Karolaodbiłosięzaciekawienie,wzielonkawych
oczachBlankizadygotałprzestrach…
—Azatem,panieDeplat—Gustawzaczerpnął
tchuwpłuca—czyBlankanależałajużdopana?!
Karolgwizdnąłprzeciągle;miałotoznaczyćtyle,co
atogoszelmapodszedł!Blanka,stojącazaplecami
Gustawa,skierowałanaJanabłagalnespojrzenie.A
tamcidwajstalitwarząwtwarzipatrzelisobiewoczyz
bliska,prosto,przenikliwie,badawczo.Takupłynęły
trzyalboczterysekundydługiejakwieczność..jak
niepewnośćmęczące,ażwreszcieJanDeplatpołożył
kresmilczeniu,którerównałobysiętwierdzącej
odpowiedzi.
—Jakpanuniewstyd,panieErsing!…Wobec
Karola?!
—Tomójstaryprzyjaciel…Niezagadujpan…
Więcoddałasiępanu?
—Nie!Nigdy!
—Alejąpancałował,pieścił,i…
—Nie!Gdybymjejniekochał,napewno
doszłobydotego.Byliśmytutajbądźcobądźw
sytuacji,któranastręczałamocokazjido…
—Oczywiście,oczywiście—wtrąciłszybko
Gustaw,otarłsobiepotzczołaiusiadłnatapczanie;tak
rozpromienionegonicwidzieligoodniepamiętnych
czasów.—Oddycham—mamrotał,spoglądającna
Janazżyczliwościąisympatią,jakiejwobecniego
nigdynieżywiłdotychczas.
ZnierówniewiększąulgąodetchnęłaBlanka,która,
znającdobrzeGustawa,przeżyłamomentywielkiego
strachu.NaszczęścieJanokazałsięskończonym
gentlemaneminiebezpieczeństwominęło.
NatwarzyociężałegoKarolamalowałosięprzede
wszystkimzadowolenie,żeniedoszłodogwałtownego
wybuchu.—ZGustawemniemażartów…No,alez
tamtegodżentekstraklasy!—myślał,patrzącz
uznaniemnaJanaDeplata.
Słowem,wszyscywtymgroniebyliwtejchwili
zadowoleni,próczJana.Ówmilczałprzezdłuższą
chwilę,przenoszącwzrokzjednejosobynadrugą,aż
wkońcustraciłcierpliwość.
—Jadotrzymałemwarunkównaszejumowy—
przypomniałGustawowi—aterazchciałbymnareszcie
poznaćte„arcyważne”powody,dlaktórychpan
odmawiamirękipannyBlanki…Mamprawotego
żądać!
GustawErsingpotakiwałuprzejmieprzykażdym
słowie.
—Tak,panmaprawotegożądać—powtórzył
bezmyślnie.
—Więc?
—Więcniechżesiępandowie,zejaniejestem
bratemBlanki.
JanDeplatzacząłszybkomrugać,jakczłowiek
naglewyrwanyzesnu.
—Onaniejestpańskąsiostrą?—wykrztusił
zmienionymgłosem,gdyżopadłygoznienacka
najgorszeprzeczucia.
—Nie,panieDeplat.Blankajestmojążoną!!!
ROZDZIAŁIII
WYPADKITEJNOCY
Wgodzinępóźniej,gdyErsingowiesiedzieliprzy
kolacji,KarolFechwpadłdojadalniwzburzony.
—Poszedłsobie—krzyknął—poszedłpieszodo
SanSebastian.Nanoc!Mająctakąforsęprzysobie!
Dalipan,zwariowałchłop,albośmierciszukaz
desperacji.
—Czyżbytobyłatakabandyckaokolica?—
zdziwiłsięGustaw.
—E,nie,okolicajestdosyćspokojna,ale…—
Karolłypnąłokiemnieufniewstronękominka,obejrzał
sięnadrzwi,westchnąłiusiadłprzystole—alemoże
tolichopokutujetakżepozaobrębemzamku…
Gustaw
spojrzał
karcąco
na
mówiącego,
zauważywszynagłyprzestrachżony.
—Zamiastpleśćgłupstwa—rzekł—powiedzmi
raczej,czyJanDeplat,odchodząc,nie…nieodgrażał
sięnam?
—Nie,słowodaję.Onzresztąniejestmściwy,
znamgodobrze.
—Alewygadywaćwygadywałnamnie,co?
—MówiłwciążtylkooBlance.Doniejma
największyżalotęmistyfikację.DoBlanki…Dlaniej
porzuciłemżonęidziecko,dlaniejzostałemprzestępcą,
powtarzałwkółko,dlaczegoniepowiedziałamiod
razu,żejestżonąGustawa?…Przykrobyłopatrzeć,jak
sięchłopłamałirozpaczał…
BlankaErsingwestchnęłagłęboko,adostrzegłszy
błyskgniewuwoczachmęża,jęłacoprędzej
zagadywać:
—Wzdycham,bostraciliśmyniepotrzebnie
człowieka,oddanegonamnaślepo!Cocitoszkodziło,
żesiękochałwemnie?Tobyłowłaśnienajpewniejszą
gwarancjąjegowierności.Onbyłbydlamnieuczynił
wszystko!Gdycięprosiłomojąrękę,mogłeśmudać
wymijającąodpowiedź.Naprzykład,żejasama
zadecydujęoswoimlosie.Ajajużbyłabympotrafiła
zagraćnazwłokę!Późniejzaś,kiedybynamprzestał
byćpotrzebny,zniknęlibyśmymuzoczu.Inawetwtedy
niepowinienbysiędowiedzieć,żejestemtwojążoną.
Boipoco?Górazgórąsięniezejdzie,aleludzie
zawsze!Ikiedyś,gdyznowubędziemyuprawialitę
samągręzkiminnym,możesięzjawićJanDeplat.Czy
sądzisz,żenasniezdemaskuje?
—Blankamarację—dorzuciłKarolFech,
pałaszującresztkipieczenibaraniej.
—Trudno,stałosię…
—Janbyłbysięwambardzoprzydałpomoim
wyjeździe..
—Jakto,Karolu,czytyserionosiszsięz
zamiaremopuszczenianas?
—Całkiemserio,Guciu…Wyjeżdżamstąd
nieodwołalniejutrorano.
—Alewrócisz….
—Nigdy!Odłączamsięodwasnazawsze!Mam
terazforsęi…
—Maszraptemmiliondwieścietysięcyfranków,a
tutaj…
—Tominajzupełniejwystarczy.Anizapięć
milionówniepozostanęzwaminadal.Szkodami
każdegodnia,żałuję,żenieodszedłemzJanem…
GustawErsingzagryzłwargi,żebyzwłaściwąsobie
porywczościąniekrzyknąć:No,tojedź,durniu,na
zbitypysk!Nie,toniemiałosensu.Zwłaszczateraz,po
odejściuJana,należałozawszelkącenęzatrzymaćtego
staregoprzyjacielaikompana,wypróbowanegowtylu
wspólnychłotrostwach…
—Wysłuchajmnie,Karolu—rzekłznagłą
serdecznością.Przysunąłsiędoniegozkrzesłem,objął
gowpół—zdajęsobiesprawęztego,żejakieś
poważneprzyczynyskłoniłyciędopowzięciatakiej
decyzji.
—Bardzopoważne!
—Zgoda.Opuścisznaswięc,ale…zakilka
tygodni.Czekaj,nieprzerywaj,pozwólmiskończyć.
Byćmoże,iżtęrobotęodstawimyszybciej…Jaksię
zapewnedomyślasz,chodzimioklejnotyrodowede
Cárcerów.Tenskarbjestukrytynapewnotutaj!Ten
skarbprzedstawiawartośćstumilionówfranków!
—Znająchiszpańską,odziedziczonąpoMaurach
skłonnośćdoprzesady…
—Więcpowiedzmy,żejestwartpołowętejsumy,
żetrzeciączęśćtylko,czylitrzydzieścitrzymiliony…
Skorogoodnajdziemy,wypadnienaciebietych
kosztownościzajedenaściemilionów!Ładnasumka,
co?
—Ładna.—KarolFechpowstałodstołu.—Za
tęcenęmożeszsobienająćcałytuzinpomocników.
Fachowców!Tylkonamnienielicz.
—Aledlaczego?Dlaczego?!
—Dlatego,żezachciałomisięzostaćtakzwanym
uczciwymczłowiekiem…Niewsypięcięnigdy,bądź
spokojny,lecztwoimwspólnikiemjużniebędę.
Szkodagadania.Nieskusiszmnieżadnąsumą!…Co
rzekłszy,mamzaszczytżyczyćpaństwudobrejnocy.A
ototutajniełatwo!—Ująłwdłońjedenztrzech
kandelabrówstojącychnastoleiwyszedłznim,
pozostawiającGustawawosłupieniu.
Przezdługąchwilęciszapanowaławogromnej
komnacie,którejobydwakońcezalegałpółmrok,
chociażwpozostałychdwóchkandelabrachpłonęło
dwanaścieświec.Blanka,przysunąwszysobiesrebrny
koszyczek
z
winogronami,
skubała
grymaśnie
najładniejszegrona,rzucającodczasudoczasu
ukradkowespojrzenianamęża.AGustawErsing
przeżuwałwmyśliodmowęstaregodruhainiemógłsię
zniąpogodzić…
—Możebyjednak…—zacząłiurwałwpół
zdania.Znaćbyło,żedalszesłowaniechcąmuprzejść
przezgardło,aleprzepchnąłjewkońcu.—Możeby
onjednakpomógłnamwtejrobocie,gdybyśtygooto
poprosiła?Dawniej…
—Tak,dawniejKarolwogieńbybyłposzedłdla
jednegomojegouśmiechu!Robiłamznim,cochciałam,
samwieszotymnajlepiej.Leczdziś…
—Ostatecznie…spróbowaćbymożna.Stara
miłośćnierdzewieje.
—Szkodazachodu,Gustawie.Ośmieszyłabymsię
tylko.
—Znienawidziłcię?MożezpowoduJana
Deplata?
—O,nie!Karolmniebardzolubi,alekochajuż
inną.Izaniąogarnęłagotakatęsknota,żechcestąd
wyjechaćnatychmiast.
—Więcmożebyjąsprowadzićtutaj?Możebyją
wyciągnąćdonaszejpaczki?Ktojesttababa?
—ŻonaJanaDeplata,czylioficjalniepaniMaria
Deplat,wdowapoświętejpamięciJanieDeplacie,
którynieoficjalnie…żyje.
GustawErsingmachnąłrękązrezygnacją.
—WtakimrazieKaroldlanasstracony—rzekłz
westchnieniem—musimysamipodjąćsiętejciężkiej
roboty…No,anaraziechodźmyspać.
Dopokoju,któryGustawzająłpoJanieDeplacie,
dotarlibezwszelkichprzygód,leczzaledwiepołożylisię
dołóżka,zaczęło„straszyć”.Zaczęłosięskromnieod
pukania.
—Tonadnami.Czytamktośmieszka?
—Nikt.Nadnamijeststrych—odparłaBlanka
szeptemiprzytuliłasięmocnodomęża.
Pokilkuminutachpukanieprzycichło.
—Niestrasznetewaszestrachy,jeślitobyłich
całyrepertuar—Gustawuśmiechnąłsięlekceważąco.
Znużonypodróżąimałżeńskimiczułościami,zasnąłjuż
wpółgodzinypóźniej.LeczBlankaczuwała.Wiedziała
zdoświadczenia,żeowopukaniejesttylkowstępem
donaprawdęprzerażającychwydarzeń,odgadywała,
żeztejciszygrobowejwylęgniesięcoś
niesamowitego…
Świecadopalałasięzwolna.Blankausiadłana
łóżku,wyjęłazszufladystoliczkanowąświecę,zapaliła
jąiosadziławlichtarzunamiejscetamtej.Musiałasnadźwykonaćtęprostączynność
niedbale,gdyż
świecaprzechyliłasięnagle,wypadłazlichtarza,zleciała
napodłogę,zgasłaipokatulałasiępodłóżko.W
ciemnościachBlankęodrazunapadłstrach.Niemogła
aniruszodnaleźćzapałek,którychpełnepudełeczko
leżałopoprostunatalerzykulichtarza;wszędzieich
szukała,tylkonietam,jaktobywawpodobnych
sytuacjach.
—Są!—znalazłajewreszcie,odsunęławieko
pudełkaiwtejsamejchwilihuknęłocośpotężnieprzy
sąsiedniejścianie.—O,Boże!—Zapałkiwypadłyjej
zdłoni.
—Co?Cosięstało?!—Gustawazbudziłten
łoskot.
—Światło!Namiłośćboską,zapalświatło!—
Blankacałymciałemprzylgnęładomęża,więcwyczuł
jejdrżenie.
—Spokojnie,kochanie,spokojnie.Cozaszło
właściwie.Czemuzgasiłaś?
—Świecaspadłasama..Niepytaj.ZapalŚwiatło,
booszaleję!Zapałkileżąnapodłodzetużprzyłóżku..
Och,prędzej,prędzej!
Znalazłpoomackukilkazapałekiwieczkoich
pudełka,wyjąłzszufladynowąświecę,zapaliłi
podniósłjąwysoko.
—Tam…tam—wykrztusiła,patrzącjak
zahipnotyzowanawjakiśpunktposadzki,mniejwięcej
wśrodkupokoju.—Białakula…widzisz?Niebyłojej
przedtem…nie,napewno!
GustawErsingsyknął,gdyżzpochylonejświecy
kapnęłomunaramięparękropliroztopionejstearyny.
Włożyłwięcświecędolichtarza,awyjąłzmarynarki,
wiszącejoboknakrześleswojąkieszonkowąlatarkę
elektryczną.Kiedyskierowałsnopbiałegoświatław
miejscewskazaneprzezBlankę,wydaliobojeokrzyk
zgrozy.Naposadzceleżałaludzkaczaszka!
Sporoczasuupłynęło,zanimBlankauspokoiłasię
jakotako.
—Przejdźmydomojejsypialni—rzekła,
zsuwającsięzłóżka.—Wtympokojuzawsze
straszyłonajwięcej.
—Mówiłaśprzedtem,żetunambędzielepiej—
odburknąłsprawdzajączlatarką,czydrzwisąnadal
zamkniętenaklucz;wychodziłbowiemzzałożenia,żeczaszkęktośtutajnajzwyczajniej
przyniósł,ale
intrygowałogo,którędytenkawalarzwyszedłipotem
wyszedł,skorowszystkiedrzwibyłyzamknięteod
wewnątrz..
—Mówiłamtylko,żewtympokojubędziemy
swobodniejsi,niżwbezpośrednimsąsiedztwieKarola.
—Ibyłonamtubardzoswobodnie.—Gustaw
uśmiechnąłsięnawspomnienieniedawnychpieszczot.
Opasałżonęwpółramieniemitakprzeszlirazemdo
środkowegoztrzechgościnnychpokoi,jakiezajmowali
wzamkuLaSolana,unoszączsobąswojeubraniai
walizeczkęzpieniędzmi.
PowypadkuzczaszkąBlankajużzupełniestraciła
ochotędosnu.Niechciałasięnawetpołożyćdołóżka,
wolałasiedziećwfotelu.
—Przywykłamdotego,żetusięchodzispaćo
świcie.
Gustaw,radnierad,poszedłwśladyżony.Usiadł
wdrugimfotelu,odgrażającsię,iżjutrowytropi
„ducha”isprawimuuczciwelanie.
Zaczęlirozmawiać.Tematówimniebrakowałopo
trzytygodniowejrozłące,zwłaszczaGustaw,którybył
wParyżumiałoczymopowiadać.Dziękitemudwie
godzinyprzeszłyimgładko,alepotemrozmowazaczęła
sięrwać.
—Zadziesięćminutdruga—stwierdziłGustawna
zegarku—upiórchybajużposzedłspaćijamiałbym
wielkąochotęuczynićtosamo.Jestemprzeraźliwie
śpiący—ziewnął,przeciągnąłsię,spojrzałtęskniew
stronęłóżka.—No,maleńka,zdrzemniemysię?
BierzmyprzykładzKarola.
DonośnechrapanieKaroladobiegałotutaj
wyraźnie,chociażdrzwiłącząceobydwatepokojebyły
zamknięteiosłonięteportierą.
—Śpijsobie,niemamnicprzeciwkotemu,aleja
będęczuwałaażdoświtu.Niewierzęwto,bysiętej
nocynicwięcejniewydarzyło.
—Niekuślicha!
Zapóźnosnadźtopowiedział.Straszliwyłoskot
zabiłciszęuśpionegozamkuizbudziłechaprzeróżnych
odgłosów,jęków,wycia,tętentuszybkichkroków,a
potemśmiechu,godnegostadaobłąkanych.Wszystkie
czteryczęścitejpiekielnejsymfonidobiegałyz
korytarza,
gdzie,
dzięki
świetnym
warunkom
akustycznym,najlżejszyszmerrozbrzmiewałjakgłośna
wrzawa.
GustawErsingszybkoochłonąłzpierwszego
wrażenia.Pochwyciłrewolweripuściłsiękudrzwiom
odkorytarza,leczBlankazabiegłamudrogę.
—Nie!Niepuszczęcię!—krzyknęła
przeraźliwie.
—Halo,nieśpicie?Słyszałeś,Guciu?—zabrzmiał
głosKarolarównocześnie.—Miałemwrażenie,żeto
mojedrzwitaktrzasnęły…Co,ulicha!Gdziejest
ubranie?!Gdzie…Ranyboskie!Mojepieniądze!Moje
pieniądze!Mojepieniądze!Gustaw!Gustaw!Moje
pieniądze…ubranie…walizka…wszystko…wszystko
zabrane!!!
GustawErsingpodbiegłdodrzwibocznych,
wiodącychdopokojuKarola,któryterazklął
straszliwie.Nacisnąłklamkę,aledrzwinieustąpiły,były
zamkniętenakluczztamtejstrony.
—Aha,nieufałmi!—pomyślałsobie,a
równocześniepukałmocno.
—Już…jużotwieram.
Kluczzgrzytnąłwzamku,GustawiBlankawpadli
dopokojusąsiada.Karolwpiżamie,zrozczochranymi
włosami,zwybałuszonymioczyma,bladyjakkreda,
wstrząśnięty,wzburzony,biegającyodścianydościany
zrewolweremwjednejręce,zpogrzebaczemw
drugiej…czyniłwrażenieobłąkanego.
—Mojepieniądze!—powtarzałbezustannie.
—Uspokójsię.Schowajtęspluwę,bopostrzelisz
siebielub,cogorsza,nas.—Gustawskierowałsięod
razukudrzwiomzkorytarza.Kluczwnichtkwiłodtej
strony,leczbyłyotwarte.Świecącsobielatarką,znalazł
naproguokruchytynku.—Awięctedrzwitakgłośno
trzasnęły,tędyzłodziejwyszedł,alektórędywszedł?
Spodziewamsię,żekluczprzekręciłeś,skorośzamknął
nawetdrzwiwiodącedopokojuBlanki!
—Tak,tak—Karolnazbytbyłwzburzony,by
wyczućwyraźnąwymówkęwtychsłowach.—Jednei
drugiedrzwizamknąłemnaklucz.Tendrańmusiałsiętu
gdzieśprzyczaić,zanimprzyszedłemdopokoju,iwylazł
zkryjówkidopierowtedy,gdysięupewnił,żeśpię
twardo..
—Albowszedłoknem.
—Idiotyzm!Podoknemjestprzepaśćnadobre
stometrów.
—Tak—wtrąciłaBlanka—oknaztejstrony
wychodząnamorze.
—Tędyanimałpasięniewdrapie.Przekonaszsię,
gdybędziejasno.O,Boże,Boże,mojepieniądze!
Muszęjeodzyskać,muszęęę!!!
Wybiegłnakorytarz.Niemałotrudukosztowało
Gustawa,zanimgozdołałprzekonać,żenapościgteraz
zapóźno,żelepiejbędzieprzyczaićsięnazłodzieja
następnejnocy,azadniaprzeszukaćcałyzamek.
—Niemazłego,cobynadobreniewyszło—
rzekłwkońcu—nareszcieotrząśnieciesięztej
idiotycznejpsychozy,żetustraszy.Tak,drogaBlanko.
Rozmaitestukania,jęki,chichotymogliściesobie
zapisywaćnarachunekduchów,aleokradzież
pieniędzyniebędziecieichchybaposądzali.Kradzieżto
wyczynnawskrośludzki.Tenjegomość,którychce
namkoniecznieobrzydzićdalszypobytwzamkujestz
krwiikościczłowiekiem!
—Nibyracja—przyznałKarolsmętnie.—Jak
żyjęniesłyszałem,żebyduchkomuściągnąłcałą
garderobę.Wjednejpiżamiemniedrańzostawił.Ico
jaterazpocznę?
—Aty,kochanie—Gustawująłżonępodbrodę
—jeszczeniemożeszuwierzyć,żetobyłczłowiek?
Jedenzpodwórzowychpsówzawyłposępnie,za
nimdrugi,trzeci,czwarty.Niemachybanicbardziej
ponuregoniżtakikoncertwnocy.Przesmutnaskarga
czworonożnychniewolnikówbrzmiwtedyzłowieszczo
jakzapowiedźnieuchronnegonieszczęścia.
—Naczłowieka,którynocnąporąwłóczysiępo
obejściupsyzawszeszczekają—wgłosieBlanki
dygotałzabobonnylęk—aonetuwyją!
—Psywyjąwtedy,gdyczująśmierć—dorzucił
Karolszeptemizapukałzgiętympalcemwspódblatu
stolikatrzyrazy—ktośwzamkuumrzeniebawem!
—Powariowaliścieczyjak!—Gustawzaczął
tracićcierpliwość;niedziwiłsięBlance,którazawsze
zdradzałaskłonnośćdoprzesądów,leczoburzałogo
tchórzostwoKarola.—Żebytakistarychłop,taki
olbrzym…Atocoznowu?Dzwon?Palisię,czyco?
No,mówcie!Cotoznaczy?!
Blankabezsłowaprzytuliłasiędomęża,drżałajak
watakufebry.Karolprzeżegnałsię,potemsplunąłtrzy
razy,alerównieżmilczałjakzaklęty.
—Dostupiorunów!—zagrzmiałGustaw.—Co
wasnapadło?!Gdziejesttenprzeklętydzwon,wewsi?
—Nnnie.Tutaj.—OlbrzymiKarol,mężczyzna
trzydziestopięcioletnidrżałizacinałsięniczymmały
smarkacz,którynieumielekcji.—Tu,naszczycie
baszty.Jejdrzwisązamurowane!…Dotegodzwonu
tylkoptakmożesiędostać…Albo…duch!!!
ROZDZIAŁIV
DUCHZAKOCHANY
WtrakcierozmowyzżonąizKarolemdowiedział
sięGustaw,żeprócznichmieszkawzamkuLaSolana
jeszczepięćosób,mianowiciestarykamerdyner
VicenteIbar,jegożonaRosita,orazichtrojedzieci,
Garcia,LinoiCarina;GarciaIbarliczyłsobielat
siedemnaście,Linopiętnaście,aCarinatrzynaście,
słowem:„drabinka”.
—Możeimjestnienarękęnaszpobytwzamku,i,
chcącnasstądwypłoszyć,płatająnamtepsiefigle?
—Nie,nie,Gustawie.TylkostaraRosita
początkowokrzywiłasiętrochę,żemaznamisporo
roboty,żeniesmakująnamjejhiszpańskieprzysmaki,
alerozchmurzyłasięodrazu,gdyjejprzyrzekłempo
trzypesetydzienniezausługę…Aburgrabia…
—Jakiburgrabia?
—Takprzezwaliśmykamerdynera—wyjaśniła
Blanka.
—VicenteIbar—ciągnąłdalejKarol—który
nudziłsiętupiekielniepoucieczceswojegopanadoFrancji,jestnamiwręcz
zachwycony!Taksamojego
dzieci,którychnigdyniewypuszczazzamku…
—Tylkowniedzielę,gdycałanabożnarodzinka
idziedokościoła.
—Tak,Blanko,alemłodziwolelibyczęściej
odwiedzaćwioskę,gdziemajątylurówieśników,radzi
bysięzabawić,poflirtować,achoćbypogadaćrazz
kiminnym,aniewciążzrodzicami…Dlategomłodsza
generacjaIbarówtonasinajwięksiprzyjacieletutaj.
—Kiedypewnegorazu—dorzuciłaBlanka
jeszcze
—
zdenerwowana
nocnymi
hałasami
oświadczyłam,żeniebawemstądodjedziemy,Carina
rozpłakałasięicałowałamnieporękachbłagając,
byśmytupozostalijaknajdłużej.Niemaszpojęcia,
Gustawie,jakonaprzywiązałasiędomnie,achłopcy
doKarola.Zobaczyszsam,jakidziśbędzielament,że
Karolodjeżdża…
—Więcjednaknieodwołalniechcesznasopuścić,
Karolu?
—Nieodwołalnie!Tylkowpierwmuszęodzyskać
swojepieniądze…
—…iprzynajmniejspodnie—dorzuciłGustawz
uśmiechem—boniewyjedzieszchybawpiżamie.
WgłębisercaGustawbyłzadowolony,żeKarola
okradzionodoszczętnieizmuszonogotymsamymdo
pozostaniawzamku.Niemniejjednak,oczywiściewe
własnyminteresie,postanowiłwytropićbezzwłocznie
kryjówkę„ducha”.—CoKarolaspotkałodzisiaj,
możespotkaćjutromnie—sądził.Przetrząsanie
zakamarkówzamkubyłomubardzonarękęrównieżi
dlatego,żespodziewałsięprzytejsposobnościustalić
miejsce,wktórymcennyskarbrodudeCárcerów
mógłbyłzostaćzakopanyczyzamurowany.
—Zaczniemyodstrychu—zadecydowałrano,
zmobilizowawszywszystkichdomowników—tam
rozlegałosięwnocypukanieistamtądzrzucono
czaszkę,któraprzezkominekwtoczyłasiędomojego
pokoju.
Wyruszyliwięcgremialnienastrych,alenieznaleźli
lamżadnychśladówpobytu„ducha”.Jeszczewięcej
zbiłGustawaztropufakt,żekominynieposiadałytu
żadnychlufcików,azatemowączaszkęmógłktoś
wrzucićtylkozdachu,wystarczyłozaśwyjrzećprzez
którekolwiekzokienek,bysięprzekonać,jakim
szaleństwembyłabywyprawanadachzamku,
szczególnienocnąporą.Bowiemchociażzamek
posiadałtylkojednopiętro,tojednakdzięki
imponującejwysokościswoichkomnat,zwłaszczana
parterze,
przewyższyłby
niejedną
nowoczesną
kamienicętrzypiętrową.Takwięcdachwznosiłsię
ponadpoziomdziedzińcanaprawiedwadzieścia
metrów,lecztobyłojeszczedrobiazgiemwobec
przepaściodstronypółnocnej.KarolFechbynajmniej
nieprzesadził,mówiąc,żeskalistybrzegmorski,na
którymzamekzbudowanomierzyponadstometrów.
Gustawprzekonałsięotymnaocznie,gdyodemknął
jednozkwadratowychokieneknapoddaszuiwyjrzał
tamtędy.
—Zawrotugłowymożnadostać—mruknął,
patrzączgórynafaleoceanu,pieniącesięhen,wdole,
aledokładniepodnim;—chybawariatmógłby
zaryzykować,spacerpotymdachu…
—Atookienkojestotwarte—zauważyła
señoritaCarina.
Toodkryciebyłojedynąsensacjąpodczaspobytu
„ekspedycjikarnej”nastrychu.
Wszyscyzgromadzilisięprzyowymokienku.
—Terazrozumiem,cotutajstukało—rzekłażona
kamerdynera—poprostuwiatrtrzaskałpołówkątego
okna.
—Jeślisięniemylę,topodspodemjestwłaśnie
mójpokój.
—Tak,Karolu.Dokładniepodtymokienkiemjest
oknotwojegopokoju.Itądrogązłodziejzłożyłci
wizytę…Widzisztenroweczek?
—Odliny!Adoczegojąprzywiązał?Żadnego
hakatuniema.
—Dotego.—Gustawodwróciłsięiwskazałna
komin,znajdującysięniemalnaprzeciwotwartego
okienka.Podszedłdoniegoipogruntownymzbadaniu
odnalazłnaczterechrogachkomina,wyglądającegotu
jakfilar,śladyświeżegozdrapaniatynku.—Polinie
opuściłsiędooknatwojegopokoju,wyszedłstamtąd
drzwiami,azatemmusiałtuwrócić,bysznurodwiązaći
schować.No,alepozazdrościćmuodwagi;wisiećnad
takąprzepaścią,no,no!
—Opłaciłomusię—warknąłKarol—dlatakiej
sumy!
—Więcpieniądzezginęłytakże?!—VicenteIbar
zmarszczyłbrwi.—Ano,totrzebazawiadomićpolicję.
LeczGustawErsingzwieluwzględówniechciał
dopuścićdotego.Jąłwięcuspokajaćwzburzonego
kamerdyneraizapewniaćgo,żesamiodnajdą
złodzieja,żeodbiorąmuteparęsetfranków,jakiepan
Karolmiałwubraniu.
—Zresztą—rzekłwkońcu—señorAdolfode
Cárcerzpewnościąbyłbyniezadowolony,gdybysię
dowiedział,żepolicjawkroczyładojegozamku.
—Świętesłowaseñora!—RositaIbarpoparła
Gustawa,apotemnapadłaostronamęża.—Chcesz
tychrepublikańskichpsówtutajwpuścić?!Tychyba
zwariowałeśnastarość!Zapomniałeśjuż,codon
Adolfonakazał?Warawamwpuszczaćdozamku
kogokolwiek,bezmojegoupoważnienianapiśmie!…
Takpowiedziałnaszpan!
Zamknąwszydrzwiwiodącenastrych,zeszlido
gościnnychpokoi.Przeszukalijesumienniewszystkie(a
byłoichdwanaście)niewyłączająctychtrzech,które
zajmowaliGustaw,BlankaiKarol.Lecztutaj„duch”
niepozostawiłżadnychśladów,podobniejakina
parterze,gdzieznajdowałysięapartamentywłaściciela
zamku.Ażdopierowostatniejkomnacie!
—AgdziedoñaIsabela?Ktozabrałseñorę
Isabelę?
MłodziutkaCarinamiałazmysłspostrzegawczy
najbardziejrozwiniętyzcałejrodzinyIbarów.Ona
pierwszazauważyłanastrychuniedomknięteokno,ona
terazznówpierwszaspostrzegłabrakjednegoportretu.
Atrudnobyłouczynićtoodkrycietaknapierwszyrzut
oka,bowiemwszystkieścianytejogromnejkomnaty
byłypokryteportretamiprzodkówAdolfadeCárcer,i
snadniemożnabyłoprzeoczyćto,żespośródblisko
osiemdziesięciuobrazówubyłjeden.
—Cotoznaczy?!—ryknąłkamerdyner,biegnąc
nadrugikoniecsali.Pospieszylizanim,przystanęli
przedportretemwspaniałegostarca.
—ToojciecdonAdolfa—wyjaśniłaCarina—a
natymgwoździuwisiałportretdoñiIsabeli—
wskazałapustemiejsce.
—Cotoznaczy,powtarzam!Gdziejesttenobraz?
Ktogozabrał?!
—Głupiepytanie—odburknęłaRosita,równie
bladaizdenerwowanajakjejmąż—idiotyczne!Skąd
mamwiedzieć,gdzietenobraz,alboktogozabrał.
PrzecieżcałemieszkaniedonAdolfapróczjadalnijest
stalezamkniętenaklucz,akluczetynosiszprzysobie…
Zamiastkrzyczeć,zacznijszukać…
—Tak,tak,maszrację,szukajmy.Portretmatki
donAdolfamusisięznaleźć.Musi!Boże,gdybynasz
pansiędowiedział…
BlankęErsingzainteresowałwiszącytużobok
obrazek,przedstawiającydwóchmłodychchłopców;
młodszyznichsiedziałnagrzbiecieosiołka,starszystał
obokitrzymałcierpliwegokłapouchaprzypysku.
—Acóżtenbohomazporabiawśródrodzinnych
portretów—zdziwiłasię—ktosącichłopcy?
—Señoritaniepoznałanaszegopana?—
zaszczebiotałaCarina.—ToprzecieżdonAdolfoz
swoimmłodszymbratem.Oczywiście,gdybylimali.
—DonAdolfomabrata?Niewiedziałam.
—Dwóch—wtrąciłastaraRosita.
—Nieplećgłupstw,babo!—VicenteIbar
spojrzałnażonętak,żeinstynktowniewsunęłasięza
olbrzymiegoKarola.—DonAdolfomatylkojednego
brata,proszępaństwa.Rodzinadawniejtrochęsięnie
przyznawaładoniego,gdyżbrałudziałwwalcebyków;
zostałpóźniejsławnymmatadorem…
—No,idlatego,żetrzymałzwrogamikróla.
MusiałnawetuciekaćzHiszpani,bodyktatorPrimode
Riverachciałgouwięzić…IodtegoczasudonJulio,
bratnaszegopana,przebywastalewAmeryce
Południowej.
—Alenaszpandobrzewyszedłnatym,żema
bratarepublikanina.Bożebynieto,napewnobyliby
muzamekskonfiskowaliporewolucji…
—Ajednak—rzekłGustawErsingzuśmiechem
—pańskażona,doñaRositapowiedziałaprzedtem,że
mójprzyjaciel—(nasłowachmójprzyjacielspoczął
szczególnynacisk)—donAdolfomadwóchbraci!
—Eee,proszępana—kamerdynerobejrzałsię,
czycórkanienadsłuchuje—ktobytamliczyłdzieci
nieślubne.Nieboszczyk—tupoklepałramęportretu
dostojnegostarca—byłdobrymkogutem,he,he,he.
Wokolicznychwioskachznajdziepandużomłodych
ludzidiabelniedoniegopodobnych!
—Łżesz!—wrzasnęłaRositatakimgłosem,że
wszyscyspojrzelinaniązezdumieniem.Spostrzegłato
snadź,bozarazspuściłaztonu.—Wstydziłbyśsię
wygadywaćtakierzeczyoczłowieku,którynieżyje—
rzekłajużspokojnie—oojcunaszegochlebodawcy!
GdybysiędonAdolfodowiedział..
—No,przecieżpaństwotegoniepowtórzą
mojemupanu,prawda?—Uśmiechałsię,alewjego
oczachmalowałsięniepokój;Rositamiałarację,
całkiemniepotrzebnietopowiedział.—Zresztą,może
toibajki.Państwosą…
—Niechpanbędziespokojny—wtrąciłGustaw
domyślnie—to,conampanpowiedział,zachowamy
dlasiebie…No,alechodźmyszukaćdalej…
—Portretu…
—Lubraczejtegodraba,którysiębawiwducha,
azprofesjijestordynarnymzłodziejem!
—Przeszukaliśmyjużstrych,piętro,parter,
pozostałyjeszczesutereny—wyliczałkamerdyner.—
Tammieścisiękuchniaipokojesłużby.Potem
pójdziemydoruinstaregozamku,dojegolochówido
baszty…
Zaledwietowypowiedział,zabrzmiałdzwon.
—Mamygo!—krzyknąłGustaw.—Złodziejjest
wbaszcie.Prowadźciemnietam…
No!Cóżtakstoicie,jakposągi.Hej,señor
Vicente…
—Wejściedobasztyjestzamurowane—bąknął
Karol,odgadującpowodykonsternacjicałejrodziny
Ibarów.—Mówiłemciprzecież,żetam…
—Chcęsięotymprzekonać…Zamną!
Wybieglinadziedziniec,okrążylipołudniowe
skrzydłobudynkumieszkalnegoiGustawErsingujrzał
porazpierwszyruinystaregozamkuLaSolana.A
wysokoponadniewystrzelałabaszta,prostokątnaw
przekrojupoziomymizdobnanaszczyciewblanki
mocnojużposzczerbioneipopękane.Przezszparę
pomiędzydwiemablankamiwidaćstądbyło
rozkołysanąsygnaturkę,aleczyjadłońwprawiaław
ruchtendzwonek?
—Señor,tędy…tędy.—VicenteIbarwskazał
Gustawowiwłaściwądrogę.Wiodłaonaprzez
prawdziwądżunglęzarośli,którerozpanoszyłysię
bezczelnienamiejscudawnegoogrodu;prosteszeregi
cyprysówświadczyłyotym,żeongiśbyłytuwspaniałe
aleje,arzeźby,kolumnyimarmurowebaseny
nieczynnychdziśwodotryskówmówiłyodawnym
wyglądzieparkuwLaSolana.
—Oho,dzwoncichnie.Tendrabmusiałnas
spostrzec!
Gustaw,ściskającrewolwer,puściłsiępędemku
baszcieistanąłpodniąpierwszy.Okrążyłją
kilkakrotnie,alewejściadoniejnieznalazłżadnego.
Zadarłgłowędogóry.Zaklął.Basztanieposiadała
żadnychokien,tylkookrągłeotwory,przezktóre
niegdyśzapewnestrzelanozmuszkietów,lubwylewano
ukropmioblegających;leczotworytychstrzelnicbyły
takwąskie,żenawetgłówkamaleńkiegodzieckanie
przecisnęłabysięprzeznie.
—Więcjakontamwłazi,jak?!Którędy?Wspina
siępomurze?
Odrzuciłtęmyślbezwahania.Zewnętrzneściany
basztyposiadałyliczneszpary,zagłębienia(możeślady
kulMaurów?),leczchybatylkomałpapotrafiłabysię
wspiąćnaszczyt,wykorzystującowenierówności
prostopadłegomuru.Człowieknigdy!…Gustaw
zażądałprzyniesieniadrabiny.
—Chętnieprzyniosę—brzmiałaodpowiedź
kamerdynera—alenaszadrabinamadługości
niespełnapięćmetrów,atutaj…
Gustawmachnąłrękązrezygnacją.Wysokość
basztyprzenosiładwadzieściametrów.
—Mam!—zawołałnagleKarol.—Skoroten
cwaniakwszedłdomojegopokojupolinie,towidać
sznurjestjegospecjalnością.Czyli,żenaszczytbaszty
dostajesięwtensamsposób…Oczywiściewciągalinę,
gdyjestwbaszcie,jaknaprzykładteraz.Wystarczy
więc,byśmytejwieżypilnowalinazmianęnieustannie,
ażgłódgozmusidokapitulacji,uważasz?
PonamyśleGustawuznałtenprojektzadobryi
rozpoczęłosię„regularneoblężenie”.Mielipilnować
wieżynazmianę,parami,potrzygodziny.Na
pierwszychwartownikówwyznaczyłlosGustawai
GarcięIbara,pozostałesześćosóbmiałopowrócićdo
zamku.Zanimjednakodeszływydarzyłsiędziwny
wypadek.MianowiciedostópBlankispadłaśliczna,
pąsowaróża.
—Takichkwiatówzupełnieniemawnaszym
ogródku—rzekłzdziwionyLinoIbar,podającróżę
Gustawowi.—Skądsiętotutajwzięło?
—Takieróże—dodałaCarina—rosnątylkow
ogrodzieproboszcza.
—Ajakdalekojeststąddoogroduwaszego
proboszcza?
—Oseñor;będziedobrepółkilometra!
Z
wyjątkiem
Gustawa
i
starszego
syna
kamerdynerawszyscypowrócilidoodbudowanego
skrzydłazamku.Rositazcórkązeszłydosuteren,do
kuchni,byprzyrządzićobiad,VicenteIbarzmłodszym
synemrozpocząłenergiczneposzukiwaniaskradzionego
portretu,aKarolzBlankąwstąpilidojadalni,bywodą
zwinemugasićpragnienie.
—Atoco!—krzyknęłaBlanka.—Druga
pąsowaróża!
Podbieglidoolbrzymiegostołu,wokółktórego
stałotrzydzieścisześćkrzeseł.Nastolestałyjeszcze
nieuprzątnięteresztkiśniadania,aróżależałaobok
nakryciaBlanki!ŻonaGustawawzdrygnęłasięnagle.
—Otodowód—rzekła—żeONgrasujetutaj
nawetwbiałydzień!
Fakttentakjąprzestraszył,iżniechciałasama
udaćsięnapiętro,doswojegopokojuposłomkowy
kapelusz,iociężałyKarolradnieradmusiałjej
towarzyszyćwtej„wyprawie”.
—Tumożeszzaczekać—rzekła,odmykając
drzwikluczem,którywyjęłaztorebki;bojęsiętylko
tegociemnegomiejscawkorytarzu,tunie…
Weszładopokojuiwydałagłośnyokrzyk
zdumienia;całejejłóżkobyłozasypanepolnymi
kwiatami,anapoduszceleżaławiązankapąsowych
róż.
—No,drogaBlanko—rzekłKarol,ochłonąwszy
zezdziwienia—tuniemacoowijaćwbawełnę;nasz
duchjestwtobiezakochany!
—Agdziewaliza?Boże,gdziewalizaGustawa?!
Tutajstała,tu!…
Nieznaleźlijejaniwtympokoju,aniwobydwóch
sąsiednich.Nieulegałowięcwątpliwości,że
„zakochanyduch”miałwłasnykluczdosypialniBlanki,
żeprzyniósłjejkwiaty,alewzamianściągnąłwalizę
Gustawa…
ROZDZIAŁV
WIĘZIEŃ
Gustaw,
którego
natychmiast
zaalarmowali,
oświadczył,żepieniędzywwalizieniebyło;umieściłje
wbezpieczniejszejskrytce,jakbyprzeczuł,conastąpi.
Niemniejwzburzyłagoniebywalezuchwałość
tajemniczegozłodzieja.
—Zaczajęsięnaniegotejnocyizastrzelędraba
—odgrażałsię.
—Czynielepiejustąpićmuzdrogi?Ach,
Gustawie,niewyobrażaszsobie,jakmnietowszystko
wyczerpujenerwowo.—Istotnie,Blankawyglądała
bardzoźlepotyluprawiebezsennychnocach.—
Wyjedźmy,błagamcięoto.Mamybliskodwaipół
milionafranków,ztegomożnażyćbardzo…
—Bardzoniedługo!—wtrącił.—Przytwoich
zachciankach!—Odsunęlisięodbasztydośćdaleko,
rozmawialinawszelkiwypadekponiemiecku,a
chociażtegojęzykazpewnościąnikttutajnieznał,
zniżaligłosniemaldoszeptu;takichjużsterroryzowały
ustawicznepsoty„ducha”.—Niewyjadęstąd,
powtarzam,bezskarbudeCárcerów!Iniewyjadę
stąd,dopókiniezałatwięswoichporachunkówztym
tajemniczymopryszkiem!
—Alektoonjest,kto?!KtośzrodzinyIbarów?
Absurd!Przecieżdzisiajbyliznamiwszyscy,Vicente,
Rosita,García,Lino,Carina!Wszyscy!Ajednakw
baszcieodezwałsiędzwon.Iróżaupadłaprzedemną,
rzuconaprzezkogośzeszczytuzamurowanejbaszty.I
równocześniektośgrasowałwnaszymmieszkaniu…
Nie!—krzyknęłaBlanka.—Oszalećmożna!Jestnas
tutajtylkoosiemosób,i…
—Dziewięć,Blanko,dziewięć..Zapominaszo
więźniu!
BlankaspojrzałanaKarolabłagalnie,alebyłojuż
zapóźno.
—Jakiwięzień?—spytałGustaw.—Ktotojest?
Dlaczegonicmionimniepowiedzieliściedotychczas?
—Bałamsię,Guciu…Tojestchciałamci
powiedziećwszystko,skorotylkoprzyjedzieszdoLa
Solana,ale…alepotem…samwiesz…tanoc…
—Jatopowiemkrócej—wtrąciłKarol.—Czy
pamiętasztegodetektywa,którynamomalniezepsuł
całejrobotywBiarritz?Nowiesz,takiniski,
niepokaźnyjegomość,którymiałkolosalneszczęściew
grzeiprzystawiałsiędotwojejBlanki..Nazywałsię,
jeślidobrzepomnę,RafałKrólik…
—Achten,pamiętam.Zwabiliśmykochliwego
szpiclawzasadzkę,wpakowaliśmygodokufraiwioz
nimnamorze…Pewniegojużrybyzjadły…
—Hm,niekoniecznie…Bowidzisz,hm,jakbytu
rzec,tyśzostałwBiarritz.Jachciałemoczywiścietwój
rozkazwykonać,aleBlanka…
—PrzedewszystkimJanDeplat—wtrąciła
szybko—onniechciał„mokrejroboty”,jakmówił…
—Słowem,przegłosowalimnie,uważasz,Guciu…
noinieutopiliśmyszpicla,tylkoprzywieźliśmygo
tutaj…Zrozumteż,iżtwójrozkazbyłdiabelnietrudny
dowykonania.Motorówkamiaładwóchludzizałogi.
Przecieżtobyimodrazupodpadło,gdybyśmynagle
zepchnęlidowodyogromnykufer,wktórym
ustawicznieszamotałosięcośżywnego.Toteż…
—Durnie!—wybuchnąłGustaw.—Więctak
mogęnawaspolegać?!IjadędoParyża,siedzętam
przezdwatygodnie,narażamsięnieustannie,aten
niebezpiecznyszpicelżyje!Bandoidiotów!…Iwysię
jeszczezastanawiacienadtym,ktopłatanamtefigle?!
Ależon!On!!!
—Nie,nie,Guciu.Codzienniegoodwiedzami
sprawdzam,czyjakimcudemnieprzerwałłańcucha,
którymjestzanogęprzykutydościanypiwnicy.Mowy
niema,bysięstamtądwydostał…Możeszsięsam
przekonać…
—Iuczyniętozaraz!—Powstaliwszyscytrojei
zaczęliiśćkuruinomstaregozamku,tambowiem
znajdowały
się
lochy,
w
których
niejeden
średniowiecznykorsarzdokonałżywota.Podrodze
GustawzasypałKarolapytaniami;interesowałogow
szczególności,jaksiędotejsprawyustosunkowała
rodzinaIbarów,czysięnieoburzalinasamowolne
więzienieczłowieka,czynieopowiadaliotymfakcie
wewsiitp.
—Nicpodobnego!—odparłKarolześmiechem.
—Nabiliśmyichkapitalniewbutelkę,wykorzystująctę
okoliczność,żeIbarowiesąjeszczebardziejzawziętymi
monarchistami,niżichpan,donAdolfo…Wmówiliśmy
wnichbeztrudu,żetenjegomośćzamierzałdokonaćzamachunakrólaAlfonsaXIII,że
Francuziniechcieli
gouwięzić,więcwyręczyłichwtymdonAdolfo.W
rezultacieIbarowieomalniezlinczowaliniefortunnego
detektywa…
—Stop,musiszprzynieśćkluczodkamerdynera.
—Nie,Guciu.Kluczeodlochówodebrałem
staremuIbarowiinoszęjezawszeprzysobie.Jak
widzisz,niejestemznówtakilekkomyślny…
Przezwyłomwścianiefrontowejweszlidostarego
zamku.Okrążającpotężnestertygruzu,przemykalisię
wzdłużmurówporosłychmchem,wśródpochylonych
kolumnipopękanychfilarów,ażdotarlidojakiejś
komnaty,którejpułapjeszczenierunął.Dziękitemu
byłotutajwyjątkowociemnoiKaroldopierozpomocą
zapałekodnalazłsolidnąkłódkę.Odemknąwszyją
podniósłciężkiewiekoiGustawujrzałwpodłodze
sporyotwórprostokątny.
—Tusąschodywiodącedolochów—objaśniał
Karolipierwszyzacząłzstępowaćwciemnączeluść
klatkischodowej.—Tujest,żetakpowiem,
przedpokójorazdrzwinumerdwa.—Tedrzwi
równieżbyłyzamkniętenakłódkę,czyliodwewnątrz
niemożnaichbyłootworzyć.KiedyKarolje
odemknął,stanęliwdługim,niskimkorytarzu:dawne
celewięzienneznajdowałysiępoobydwóchstronach
tegokorytarza,oddzieloneodniegosolidnieokutymi
drzwiami…—Trojedrzwimusiałbywyłamać,apoza
tymjestprzykutyłańcuchemdościany,tak,Guciu;z
takiejklatkiżadendetektywniezwieje…
Weszlidoceli.Wprzeciwieństwiedokorytarza,
gdziepanowałyegipskieciemności,tutajbyłowcale
jasno,
dzięki
trzem
zakratowanym
okienkom,
umieszczonymnaścianiewgłębi,alebardzowysoko,
tużpodsklepieniem.Wrogutejwidnejibardzo
przestronnejcelipodpierwszymokienkiem,liczącz
lewejstrony,nasterciesłomyleżałczłowiek.Był
niemożliwie
brudny
i
zarośnięty.
Powitawszy
wchodzącychsrogimpomrukiem,odwróciłsiętyłemdo
nich.Przytymporuszeniuzadźwięczałłańcuch,którego
solidnośćGustawzbadałnatychmiast.
—Wporządku—odetchnął.—No,sławny
detektywie,copanporabia?
—Znudówzapuszczambrodę—brzmiała
odpowiedź—akiedymniezmęczytozajęcie,śpię.O,
tak,śpiętutajwięcej,niżongiśwłonieswejmatki.
—Te,szpicel,chciałbyśpapierosa?
Słowopapieroszelektryzowałoospałegowięźnia.
Magnąłkozła,usiadłnaswoimbarłogu,spojrzałna
Karolazwdzięcznością,zapaliłiprzezchwilęzaciągał
sięzrozkoszą,strojącprzytymbłazeńskieminy.
—Te,szpicel,damcijeszczepięććmików,ale
musiszrozwiązaćzagadkę.
—Owszem,owszem,Karolku.Mów,słuchamz
uwagą.
—Azatem:Jest,uważasz,basztawysokana
dwadzieściametrów,nieposiadaanidrzwi,aniokieni
pomurzeteżwejśćniemożna.Drabinytakwysokiej
niematurównież,pomimotojednakpewiencwaniak
włazidobaszty,kiedychce.Jak?
—Hm,drabinyniema,powiadasz…A
podziemnegoprzejściatakże?
—Niechciękulebiją!Podziemneprzejście,
naturalnie!Żenamtodogłowynieprzyszło!…No,
zarobiłeśsobieuczciwiepięććmików.Łap!
—Hurra!—Błyszczącymzradościwzrokiem
więzieńprzeliczyłofiarowanesobiepapierosyiukryłje
wkieszeni.—Dziękujęci,Karolku.Cieszęsięztego
daruwięcejniższklarzzrozruchówulicznych.
—No,aterazjapowiemzagadkę—wtrącił
Gustaw.—Skradzionoportretpewnejdamy.Niebył
ondziełemżadnegomistrza,aleprzeciętnymsobie
kiczem.Dlaczegozłodziejspośródbliskostuportretów
zabrałwłaśnieten?
—Czytobyłportretmłodejipięknejkobiety?
—Nie,starejbabuleńki.
—Czyramabyłatakgruba,żemożnabyłowniej
cośukryć?
—Nie.Ramęznalezionoporzuconązadomem.
Oglądałemją.Nicciekawego.
—Czytobyłobrazolejny?
—Niewiem.
—Czyzdrugiejstronybyłocośnamalowane?Lub
zasmarowane?
—Niewiem.
—Nowięcjakżemamrozwiązaćzagadkę,skoro
pannicniewie!
—Hej,García,García—zabrzmiałwtejchwiliza
oknamigłosikCarinywołającejstarszegobrata—
obrazsięznalazł.Wieszgdziebył?Okropne!Wbeczce
nagnojówkę!
—Rozumiem—mruknąłwięzień—tababuleńka
ongiśskrzywdziłategojegomościa.Alerodzajzemsty
wskazuje,żegośćmaklepkiniewporządku.
—Tobardzomożliwe—wtrąciłaBlanka,
wspomniawszysobieidiotycznyśmiechrzekomego
ducha.—Ionmniezasypujekwiatami!—wzdrygnęła
się.
—O,damskawizyta!Wielkitozaszczytdlamnie,
pannoBlanko.Przepraszam,żeniezauważyłemodrazu
paniobecności.Iżejestemdziśniecozaniedbany.
Chciałempójśćdofryzjera,alecóż,Karolmnienie
wypuścił,pilnujemnie,jakskarbu…Lecz,apropos
skarbu;czypaństwojużznaleźlito,poco
przyjechaliściedozamkudonAdolfadeCárcer?Pytam
tylkozgrzeczności,bowiem,żenieznajdziecietego
nigdy!Aniwaszkonkurentrównież…
—Naszkonkurent?—Gustawzaniepokojony
spojrzałnaKarolawymownie.—Kto?
—No,tenidiota,któryłazituwszędzieponocach
iopukujemłotkiemmury,szukajączamaskowanych
wydrążeń.Zbudziłmnietumanzpięćrazy!
KarolFechpalnąłsiędłoniąwczoło.
—Więctooznaczaconocnezawziętepukanie
naszego„ducha”!—zawołałpatrzączuznaniemna
więźnia.—Ej,szpiclu,szpiclu;mógłbyśzbićmiliony,
gdybyśchciałprzystaćdonaszejkompani.Dostałbyś
czwartączęśćzarobkui…
—Czwartą,niepiątą?Aha!CzyliJanDeplatjuż
wystąpiłzespółki.
Gustaw,BlankaiKarolwymieniliznaczące
spojrzenia.Więzieńzaimponowałim,takiegoczłowieka
potrzebowalidoswojegogrona.Pokrótkiejnaradzie,
Gustawcałkiempoważniezaproponowałmałemu
detektywowiwspółpracę,którejpierwszymetapem
miałobyćodszukanieskarbudeCárcerów.
—Agdybymnieczułsięgodnytegozaszczytu?—
spytałwięzieńdrwiąco.
—Natenczaszginiesz,tociprzysięgamna
wszystko,comiświęte!Jesteśzbytniebezpieczny,abyś
mógłżyć,niebędącnaszymwspólnikiem;wieszonas
zbytwiele!Isczeźniesznędznie,jeśliodrzuciszmoją
ofertę!—GłosizłowrogaminaGustawaświadczyły,
żetoniesączczepogróżki,zresztąmałydetektywnie
wątpiłwto,iżprzestępcawrodzajuGustawaErsinga
jestzdolnydowszystkiego!…—Odchodzimyteraz—
dodałjeszczeGustaw—ajutrootejsamejporze
przyjdętupotwojąodpowiedź.Maszdwadzieścia
czterygodzinyczasudonamysłu,maszdowyboru:
spółkaznamilubśmierć!
—Onwybierzeoczywiścietopierwsze—rzekł
Karol,gdywyszlizlochów—zgodzisięnawszystko,
byodzyskaćwolność,apotemnaswsypie.
—Zakogomniebierzesz!—żachnąłsięGustaw.
—Czysądzisz,żejategocwaniakawypuszczęz
zamku,zanimniezdobędęskarbudeCárcerów?Z
jegopomocą?!Nie,Karolu,takimfrajeremniejestem!
—Zjegopomocą,słusznie.CzyliRafałKrólik
staniesięwspółwinnymkradzieży.Wrazieewentualnej
wsypypójdziezakratkirazemzwami.
—Tfu,napsaurok…Aleczemutozwami?Aty?
—Ja,drogiGuciu,jakcijużrzekłem,opuszczę
wasistanęsięuczciwymczłowiekiem,…skorotylko
odzyskamswojepieniądze,ściągniętemiprzeztego
parszywego„ducha”…
—Hej,señor!—zawołałjedenzsynów
kamerdynera,widząc,żegościepanazamkuwracają
dobudynkumieszkalnego.—Czyjeszczedługo
będziemytusterczeć?Dochodzipołudnie…Słońce
okropniepiecze…
—Zwolnijich,Guciu—wtrąciłKarolFech—nie
macelupilnowaćbasztyzzewnątrz,skorojesttam
jakieśpodziemneprzejście…
GustawprzyznałKarolowisłuszność,zwolnił
chłopcówzichniepotrzebnegoposterunkuiniebawem
wszyscydomownicyzasiedlidoobiadu:Gustaw,
BlankaorazKarolwogromnejbiesiadnejkomnacie
nowegozamku,rodzinaIbarówwkuchni.Najadłszy
się,żonakamerdyneraprzygotowałaposiłekdla
więźnia.
—Jamuzaniosę—ofiarowałasięCarina.
—Niety,leczchłopcy!Hej,García!Lino!—
DoñaRositapobiegłakudrzwiomsąsiedniegopokoju,
aleniezastałatamjużswoichsynów;młodziIbarowie
wolelisięnienarażaćna„fatygujące”zajęcia,jakimiich
rodziceobarczaliidrapnęliwporę.Takzresztązawsze
tubywało,zawszemłodziutkaCarinamusiałapracować
wrazzmatką,awszyscytrzejmężczyźnirekordowo
próżnowali,jakprzystałoszanującymsięHiszpanom.
—Więcidź,Carino,tylkożebyśmiwróciła
natychmiast!Zabraniamciwdawaćsięwrozmowęz
tymłotrem,którychciałzamordowaćnaszegobiednego
króla.—Gdycórkawyszłazkuchni,doñaRosita
dorzuciłajeszcze:—Niepojmuję,coonimajązsobą
zakonszachty.Aty,staryleniu,zamiastwylegiwaćsię
nałóżku,mógłbyśpilnowaćcórki,którąów
rewolucjonistanapewnobałamucigładkimisłówkami.
—Niezbałamucijej,niemaobawy—ziewnął
donVicente—naszczęścieCarinaniewdałasięw
ciebie!
—Cooo?!Tyśmieszmizarzucać,że…
—Śmiem!—warknął.—Aco,czybyłaś
dziewicą,kiedyciębrałemzażonę?!
SenoraRosiłaparsknęłahomeryckimśmiechem.
—Znowusobietoprzypomniałstaryidiota.—
Nagleprzestałasięśmiać,ogarnąłjągniew.—Nie
zdradziłamcięnigdy!Byłamciwiernążoną,dobrą,
pracowitąjakwół.Acobyłoprzedślubem,dotegoci
wara!Jacinierobięwymówekzpowodutwoich
miłostekzczasów,gdysłużyłeśprzywojsku,choć
wiem,jaksięłajdaczyłeś.Wporównaniuztymmoje
jednozapomnieniesię…
—Aha,jedno!Głupibywtouwierzył.
—Atyniewierzysz?!—Rositapochwyciła
najbliżejleżącytalerz,leczodwróconydościany
kamerdynerniemógłdostrzecjejgroźnejdemonstracji;
spragnionykłótnimałżeńskiej,któramuzawsze
doskonaleułatwiałaprocestrawienia,dodałprzekornie:
—Ktowie,czyśnawetzkimdzieckaniemiała!
Rositazbladła,zadrżała;talerzwyślizgnąłsięjejz
dłoniispadłnakamiennąposadzkękuchnitłukącsięna
drobnekawałki…
TymczasemCarinadotarładoruinstaregozamku,
przyklękłaprzedjednymzzakratowanychokienek,
umieszczonychtużnadziemiąizaczęławyjmowaćz
koszyczkaprzyniesionegarnuszkizjedzeniem.
—DonRafaelo—zawołała—obiad.Czyseñor
śpi?
—Bluźnierstwo!Któżmógłbyzasnąćwporze
odwiedzinnajpiękniejszejzseñorit!—Uwięziony
detektywpodbiegłdookienka,dzwoniącłańcuchem,
przytwierdzonymjednymkońcemdojegolewejnogiw
kostce,adrugimdopotężnegoskobla,głęboko
wpuszczonegowścianęceli.Zabrałsiędojedzeniaz
wielkimapetytem,wygłaszającrównocześniedługą
litaniękomplementów,którychCarinazawszez
przyjemnościąsłuchała.
—Wierzyćsięwprostniechce—rzekławkońcu
—żetakiprzemiłyczłowiekjakpan,chciałzabić
naszegokróla.
—Tobujda,señorito!Oszczerstwo!Odkołyski
byłemzaprzysiężonymmonarchistą,czyżniemówiłem
panitegosetkirazy?
—Mówiłpan,alejamuszęwierzyćrodzicom…
Leczniemówmyjużotym.Mamważniejsząsprawę.
Señormusimizarazoddaćpilnik.Ojciecgoszukałdziś
ranoiwyłajałmoichbraci,żetopewnieonigozabrali
zeskrzynkiznarzędziami.Muszęgowięcwłożyćna
swojemiejscenatychmiast…
—Jutro,señorito,jutrogopanioddam.
—Odtygodniapowtarzapanjutro.Jeszczepan
nieskończyłroboty?
—Niestety,jeszczenie.O,tobardzomozolna
robota,słowodaję.
—Ażmiprzykro,señor.Leczpansamchciałmi…
—Tak,ja,señorito.Apanibyłatakuprzejma,że
zgodziłasięprzyjąćtendrobnyupominekod
nieszczęsnegoskazańca…
—Czyniemógłbypanmichociażpokazaćteraz?
—Jeszczeniejestgotowy…Azresztą,niech
będzie.
Podskoczył,uchwyciłsięprętówkraty,podciągnął
korpustakwysoko,bywsunąćstopywmałe
zagłębienia,jakiedawnojużwydłubałwmurze.Teraz
mógłzwolnićjednąrękę.Włożyłjądokieszeniiwyjął
stamtądswójstarysygnet,któryjakimścudemuszedł
chciwegookaKarola,którywięźniakilkarazy
sumienniezrewidował.
SeñoritaCarinaobejrzałapierścieńzciekawością.
—Śliczny!—orzekła.—Ipanpotrafiłzrobić
takiecackozpomocązwykłegopilnika?!Atozpana
majster!
—Oświętanaiwności!—pomyślałwięzień,
któremupilnikdozupełnieinnegocelubyłpotrzebny.
—Copantujeszczechcepoprawiać?Pierścionek
jestgotowy.
—Tak,señorito,jestgotowy,lecz,mamwrażenie,
zaduży.Możemysięzresztąotymprzekonać.—
Wsunąłjejpierścioneknapalec.—Niemówiłem?
Spada.Muszęgozwęzić.
—Rzeczywiście—przyznałazwestchnieniem,
gdyżżaljejbyłorozstaćsięzpierścionkiem.—Aledo
jutraukończypanswojąrobotę?
—Muszę!—Schowałpierścionekdokieszeni,
potemująłdłońCarinyiprzywarłdoniejustami.—
Tobiebędęzawdzięczałocalenie—myślałz
rozczuleniem.—Muszę!—powtórzył.—Muszędo
jutra
ukończyćswojąrobotę…inaczejtełotry
zamordująmniebezskrupułów,dodałwmyśli…
—Carino!—zabrzmiałgdzieśwoddaligłosjej
młodszegobrata.—Hej,Carino,maszzaraziść
sprzątaćwpokojachnaparterze.DonAdolfo
przyjeżdża!
ROZDZIAŁVI
ŻYWCEMZAGRZEBANY
WczasiekolacjiwszedłdojadalniVicenteIbar.
—Miałbymwielkąprośbędowielmożnych
państwa—rzekłniepewnie.
—WzwiązkuzprzyjazdemseñoradeCárcer?—
domyśliłasięBlanka.
—Tak,señorito.Przychodzęprosić,bypaństwo
niemówilimojemupanunicowypadkuzportretem
jegomatki.DonAdolfonieuwierzyłbywto,żenie
pilnowałemkluczy,ajamogęprzysiącnaswoją
duszę…
—Wierzęwam,wierzę—Gustawspojrzał
porozumiewawczonaKarola.—Oczywiścienie
wspomnędonAdolfowianisłowemotymwypadku,
aleprzysługazaprzysługę…Musiciemiprzysiąc,żeani
wy,aniniktzwaszejrodzinyniepowieswojemupanu
o…więźniu!
—Nierozumiem,señor.Przecieżseñorita
—zwróciłsięwstronęBlanki—przyjeżdżająctutaj
powiedziałanamwyraźnie,żetenmałyszatanchciał
wykonaćzamachnakrólaiżemabyćtutajuwięzionyz
rozkazudonAdolfa..Apanterazpowiada…Nie!Więc
donAdolfonawetniewie,iż…
—Wszystkojestwporządku,zacnydonVicente
—wtrąciłszybkoGustaw,wymyśliwszyjużsobie
nowąbajeczkę.—Chodzitylkooto,żedonAdolfo
poleciłnamstracićtegozbrodniarza.Alecóż,moja
siostramatakiemiękkieserce,że…że…nie
wykonaliśmyrozkazudonAdolfa.Idlategonienależy
muotymmówićtakodrazu.Rozumiecieteraz?
—Rozumiem.—DobrodusznyHiszpanuwierzył
bezwahania.—Aczynielepiejbyłobyuśmiercićtego
łotra,zanimnaszpanprzyjedzie?
—Nie.Chcemywpierwzmusićgodowyjawienia
nazwiskinnychspiskowcównażycieAlfonsaXIII…
Potemgozgładzimybezlitości.
—Aha,aha…No,towszystkowporządku.Zaraz
pójdęprzykazaćsurowomojejbabieidzieciom,byani
słowaniepisnęływobecdonAdolfa,żewięzieńjeszcze
żyje…Alepaństwonawzajem…codotegoportretu…
—Tak,tak,jużwamprzyrzekłemdyskrecję…
Pokolacjitrójkagodnychsiebiewspólników
odbyławalnąnaradę.Zapowiedzianyprzyjazd
właścicielazamkuoznaczałkoniecznośćzaniechania
poszukiwańskarbudeCárcerów,tonieulegało
wątpliwości.Naiwnąsłużbęmożnabyłookłamywać
beztrudu,leczseñorAdolfoCárcer,któregodobrze
znalizBiarritz,niebyłnaiwniaczkiembynajmniej.
—Zresztą—odezwałsięKarolFech—to
opukiwanieścianniemanajmniejszegosensu,chyba
przekonaliściesięotymdzisiaj.Przezcałydzień
wałęsaliśmysiępowszystkichpokojach,korytarzach,i
nic.Trzebabyzdwóchtygodniczasunadokładne
przeszukaniewszystkichzakamarkówtakogromnego
gmachu…Askarbmożeleżynadniebaszty,doktórej
dostępunieznamy.
—Albowpodziemiachruinstaregozamku.
—Albojestzakopanydalekostąd.DonAdolfo
posiadawtychstronachpodobnotrzytysiące
hektarówziemi.
—Słowem,tądrogąniedotrzemydocelu;dlatego
właśniepowinniśmyzawszelkącenępozyskaćsobie
RafałaKrólika.Czypamiętacie,jakonprzeniknął
tajemnicępożaruwiliMarion?Iwjakkrótkimczasie?!
1
—Tak—Blankaskinęłapotwierdzająco;—on
robiwrażeniepółgłówka,aletotylkomaska.W
rzeczywistościtenchorobliwiekochliwydetektyw
posiadadużyspryt,intuicjęibłyskotliwąlotność
umysłu.
—Orazszczęście!Atonajważniejsze,prawda,
Guciu?
—Hm,zapewne..Niemniejjauważam,żewtym
wypadkunaszymnajpewniejszymprzewodnikiembyłby
samAdolfodeCárcer.Onjedenwie,gdzietkwiąte
skarby,gdyżonjeukryłprzedwybuchemrewolucji.
Zatem…
—Zatem—wtrąciłdrwiącoKarol—należygo
tylkopoprosić,bynaszaprowadziłdotegomiejscai
sprawaskończona…Ano,spróbuj.
—AgdybytakspróbowałaBlanka?!
—PróbowałamjużwBiarritz,oczywiściebardzo
subtelnie,abyniepowziąłjakichpodejrzeń.
Napomknęłamrazwrozmowie,żechciałabymtylko
obejrzećtesławnekosztowności,żechodzimijedynie
ozaspokojeniekobiecejciekawości…
—No,i…?
—Powiedziałnato,żewszystkieteskarbyicały
swójmajątekzłożyumoichstóp,jeżelizostanęjego…
—Kochanką?!—Gustawzmarszczyłbrwi.
—Takniskomniecenisz?…Jeżelizostanęjego
żoną!—oświadczyłazdumą.—Jakztegowidzisz,
drogimężu,mogłabymzrobićświetnąpartię,gdybymi
przyszłaochotarozwieśćsięztobą…
—Spróbuj!—rzekłzpozornymspokojem,ale
spojrzałtak,ażjąciarkiprzeszły.
—Jednakże—mruknąłKarolwzamyśleniu—
jeślichodziotakąstawkę,możnabyiśćnacałego.
PrzecieżmaszzaufaniedoBlankiiwiesz,żewróciłaby
dociebiewrazzeskarbamideCárcerów…pokilku
dniachtegofikcyjnegomałżeństwa.Zresztą—dodał
szybko,ujrzawszybłyskgniewuwoczachwspólnika
—możenietrwałabytakomediaanikilkudni.Może
rozkochanyżonkośofiarujejejtekosztownościjuż
nazajutrzponocypoślubnej…
—Milcz!—Gustawhuknąłpięściąwstół.—
Jestemzłodziejem,oszustem,mogęzostaćnawet
zabójcą,alesuteneremnigdy!…Dziwięsię,Blanko,że
tyzswojejstronyniezareagowałaśostronabezczelną
propozycjęKarola.Bardzosiędziwię!
—Niedopuściłeśmniedogłosu—wybąkała,
zmieszanajegoprzeszywającymspojrzeniem.—Znasz
mniechybaiwiesz,żebezwahaniaprzebiłabymtą
zatrutąszpilką…—(tubłysnęłaimprzedoczyma
cienkimsztyletemindyjskimorękojeścioprawionejw
diamenciki)…—człowieka,którybyusiłowałmnie
posiąść!Czywtoniewierzysz,najdroższymój?
Gustawpodszedłdożonyizacząłjąnamiętnie
całowaćpotwarzy.
—Wierzęci,kochanie,wierzę—powtarzał,
gładzącjejwłosy,jasnejakwyblakłasłomaijak
jedwabmiękkie.Jużudobruchanyspojrzałzwycięsko
naKarola.—Słyszałeś,wstrętnyrajfurze?Słyszałeś?!
—Słyszałem.Blankajestnaprawdęnieprzeciętną
kobietą—brzmiałamocnodwuznacznaodpowiedź;
Karolopięknejżonieswojegowspólnikamiałzdanie
wyrobionenieoddzisiaj…
Gustawpowróciłnaswojemiejsce.
—Ajednak—rzekłpocliwili,nalewającsobie
wina—domiejsca,wktórymskarbdeCárcerów
ukryto,powiniennaszaprowadzićsamdonAdolfo.
Chodzitylkooto,wjakisposóbzmusićgodotego.
—Mampomysł.
—Brawo,Blanko.Obybyłrównieszczęśliwyjak
kawał,
który
urządziliśmy
towarzystwom
asekuracyjnym…Tobyłrównieżjejpomysł,wiesz?
—Wiem,Guciu,araczejdomyśliłemsiętego,że
inicjatywawyszłaodBlanki.Onamagłowęnakarku,o
tak!
—Mamwłaściwiedwapomysły—pochwaliłasię
żonaGustawa.—Pierwszyznich,tozwyczajny
szantaż.DonAdolfonaraziłsięchybamocno
republikanom,skoroodupadkuAlfonsaXIII
przebywastaleweFrancji.Jeżeliobecnietutaj
przyjeżdża,tozpewnościąincognito,zfałszywym
paszportemlubzgołaprzezzielonągranicę.Możnaby
więcwstosownymmomencieprzyprowadzićna
dziedziniecżandarmów,pokazaćichzoknadon
Adolfowiipowiedziećmusłodko:Albonas
bezzwłoczniezaprowadziszdoskarbu,ażandarmom
powiemy,żewezwaliśmyichzpowodujakiejś
kradzieży…alboteżwydamycięwichręce…To
pierwszysposób.
—Adrugi?
—DrugijesttylkowariantemkoncepcjiKarola.
Tylkoniemarszczbrwi,najdroższy.Obejdziesiębez
nocypoślubnej…Przyrzeknęmuwszystkopod
warunkiem,żemiwpierwpokażechoćbykilkasztuk
biżuterizeswojejkolekcji.Tegominieodmówi,
przypuszczam.Udasięwięcdoowejskrytki…
—Amynapaluszkachpójdziemyzanim—
dorzuciłKarol.—Tenprojektwięcejmisiępodoba,
niżpierwszy…Atobie,Guciu?
—Jasięjeszczezastanowię…Naraziechciałbym
uzgodnićnaszepoglądywinnejsprawie.Mianowicie,
czymamydonAdolfowipowiedziećonocnych
wybrykachnaszego„ducha”,czynicmuniemówić.
Pokrótkiejdyskusjipostanowilipowiedzieć,uznali
tonawetzabardzowskazane.Wychodzilibowiemz
założenia,żedonAdolfoznawszelkiepodziemneganki
izamaskowaneprzejściawswoimzamku,dziękiczemu
będziemożnawytropićkryjówkętajemniczego
osobnikaiodebraćmupieniądze,jakieskradł
Karolowi.Amożeprzytejokazjiudasiętakżeustalić,
wktórejczęścizamkuznajdujesięskarbde
Cárcerów?
—Leczwtakimrazie—przypomniałasobie
Blanka
—
musimy
się
zabezpieczyć
przed
niespodziankamizestronyRafałaKrólika.Niewątpię
wtoanitrochę,żeonwspinasiędooknaitęsknie
wyglądaprzeznie;długośćłańcuchapozwalamuna
to…GdyujrzydonAdolfa,któregoprzecieżznaz
Biarritz,podniesiewrzaskimożenaswsypać.
—Słusznie,bardzosłusznie.Jutroskrócęmu
łańcuch.
—Głupiś,Karolku.Skróceniemłańcuchanie
zabezpieczysznasprzedjegokrzykami.
Trzebaobmyślićcośinnego…
Iobmyślili…
***
RafałKrólikmajstrowałpilnikiemdopóźnejnocy
przykracieokienka,przezktórepodawanomu
jedzenie.Dziękitemuspałdługonazajutrz,chociaż
zarzekałsię,żewstanieprzedwschodemsłońca,by
ukończyć„swojąrobotę”.Zasypiającrżałześmiechu
namyśl,jakieminyzrobiąjegoprześladowcy,kiedygo
niezastanąwceli.Azanosiłosięnato!Wyłudziwszy
jeszczeprzedtygodniempilnikodnaiwnejCariny,
przygotowywałsobiepracowiciedrogędowolności.Z
kratąuporałsięwreszcietejnocy,pozostałomujeszcze
przepiłowaćdokońcazawiaskiżelaznejbransolety,
obejmującejwkostcejegolewąnogę;owabransoleta
stanowiła
zakończenie
grubego
łańcucha,
przytwierdzonegodrugimkońcemdościanyceli…
—Mamjeszczerobotynadwiegodzinyalboina
godzinę—obliczałkładącsięspać.
Spałzrazuświetnie,leczpotemzaczęłygotrapić
przykresny.Międzyinnymiśniłomusię,żezostał
pochowanywletargu;takisennienależy,jakwiadomo,
donajprzyjemniejszych.ToteżRafałmagnąłkozłaz
radości,gdyobudziwszysięiwykonawszyrękamikilka
trwożnychrekonesansów,nienatrafiłnawiekotrumny
aninicinnego„wtymguście”.
—Słońcejeszczeniewzeszło—sądziłzmylony
egipskimiciemnościami,jakiepanowaływjegoceli—
zbudziłemsięprzedświtem,jaktegopragnąłem.Oto,coznaczysilnawola!—Zdziwiło
gotylkoto,żenie
słyszyszumufal.—Otejporzezawszeryczały
najgłośniej.Czyżbysięzmieniłagodzinaprzypływu?—
Zastanawiałogorównieżto,dlaczegonocjestdzisiaj
takstraszliwieczarna,skorozwieczoraksiężycślicznie
przyświecał.—Możechmuryzakryłyniebo?Atlantyk
jestbardzokapryśny,zwłaszczatutaj,wZatoce
Biskajskiej.—Jużbyłskłonnyuwierzyć,żewokolicy
LaSolanaszalejesztormidlategojesttakciemno,lecz
przypomniałsobiewsamąporę,żewtakimrazie
musiałbysłyszećpoświstywichruirykoceanu…
Zaniepokojonytąsprzecznością,zwlókłsięz
swegolegowiska,poomackudotarłdościany
posiadającejtrzyniskieokienka,podskoczył,
pochwyciłoburączpoprzecznyprętkraty,wsunąłstopy
wzagłębienia,któreszumnienazywałstopniami,po
czym,jakzwykle,zluzowałjednąrękę.Przede
wszystkimdotknąłniądwóchnadpiłowanychprętów
pionowych.
—Kiwająsię,ażmiło!—stwierdziłzradością.
Manipulującprzynichwolnąręką,natrafiłnaglena
dziwnąprzeszkodę.—Coto?Ranyboskie,coto
jest?!…Mur!!!—wykrztusiłgłosemzmienionymod
zgrozy.
Zeskoczył,podbiegłdodrugiegookienka,wspiął
sięwgóręiwodległościkilkucalizakratąwymacał
tutajtakąsamąprzeszkodę.Aniniedrgnęła,chociaż
odpychałjązcałejsiłyłudzącsię,żetotylkojakiś
większykamień,którybędziemożnaodsunąć..Do
trzeciegookienkaniemógłdotrzeć,natołańcuchbyłza
krótki,leczniewątpiłwto,żetamtookno
zabezpieczonowtakisamsposób.
—Dlategoniesłychać,hukufal—domyśliłsię
wreszcie—dlategotakciemnotutaj,choćtammoże
jużsłońceświeci…
Zgnębionybezgraniczniepowróciłnaswoje
legowisko.
—Tak,tak,terazrozumiem—myślałgłośno.—
Zauważyli,żeprzepiłowałemkratę,więczamurowali
solidniewszystkietrzyokienkawówczas,gdyspałem.
Łotry!Zadrwilisobiezemnie.Jutroprzyjdąsiętu
natrząsać,szydzić..Ajeśliwcalenieprzyjdą?!Jeżeliza
tępróbęucieczkiskazalimnienagłodowąśmierć?!—
Naglezadygotałzprzerażenia.—Mójsen,mój
proroczysen!—krzyknąłgryzącdłoniewrozpaczy.
—Żywcemzagrzebany!!!
____________________
1Wypadkiteopisałautorwpoprzedniejswojej
powieścipt.PrzygodawBiarritz,którąnależyczytać
przedUlubieńcemseniorit.
ROZDZIAŁVII
DLACZEGOZEMDLAŁA?
Pierwszy
projekt
Blanki
Ersing
upadł
automatycznie,bowiemseñorAdolfodeCárcer
przekroczyłgranicęswojejojczyznyzupełnielegalniei
przybyłdozamkuLaSolanawbiałydzieńotwartym
samochodem.Niekryłsiębynajmniej,czyli
najwidoczniejnieobawiałsięaresztowania.
—Niepotrzebujęsięjużlękaćniczego—
oświadczył,kiedygoGustawErsingwręczzagadnąło
to.—NaszkonsulwBayonnezaręczyłmisłowem
honoru,żeniebędęmiałtutajżadnychprzykrości,że
przeciwniemójpowrótdoojczyznybędziebardzo
dobrzewidzianyprzeztymczasowewładze…
—Tymczasowe?
—
Oczywiście!
—
odparł
zaprzysiężony
monarchista.—Dnirepublikisąpoliczoneinasz
ukochanykrólniebawempowrócizwygnania,witany
entuzjastycznieprzezludność.
—Hm,czynaprawdęentuzjastycznie?—Gustaw
chciałtrochępociągnąćzajęzykdonAdolfai
przygotowaćsobiegruntdlaewentualnychwymuszeń.
—Jestemprzekonany,żetak.Zresztąonastrojach
ludnościdowiemysięnajdokładniejodproboszczaz
wioskiLaSolana.Zaprosiłemgodzisiajnaobiad..Hej,
Vicente!—właścicielzamkuskinąłnaprzechodzącego
właśniekamerdynera.—Czywiesz,ktojutrotu
przybędzie?
—No,señor.Proszęmiwybaczyć,aleniewiem.
—Zgadnij.
—No,señor.Napewnoniezgadnę…
—DonJulio!Słyszysz?DonJuliowylądował
onegdajwLizbonieijutrotubędzie.Tojednaz
przyczyn,dlaktórychprzyspieszyłemswójpowrótdo
Hiszpani…Hej,Vicente,czypamiętasz,jaknas
obydwóchwoziłeśnaspacerdoSanSebastian?
—Pamiętam,señor,pamiętam—kamerdyner
pociągałnosemznadmiaruwzruszenia.—Wielkieto
szczęściedlastaregosługizobaczyćpotylulatach
młodszegopanicza…A…tego,señor…czypański
dostojnybratjeszczenadalbierzeudziałwwalce
byków?
—Niestety,tak,alenaszczęścieniewystępujena
areniepodnaszymrodowymnazwiskiem,tylkopod
pseudonimemPazRoca.
—PazRoca?!PrzesławnyPazRocatojestnasz
donJulio?!
—Tak,stary.Widzę,żetonazwiskoniejestci
obce.
—Jakże,señor!Wiele,wielerazyspotkałemjew
gazetach,tylkodziwiliśmysięzawsze,dlaczegotak
sławnyespadaprzebywastalewAmeryce,anigdynie
przyjeżdżadoHiszpani…No,terazjużwiem,
dlaczego.
—Tak—donAdolfouśmiechnąłsiękwaśno—
teraz,gdyrepublikaniesąusterurządów,mójbrat
możepowrócićdoojczyzny…Bowidziciepaństwo—
zwróciłsiędoBlankiiGustawa—taksięwnaszej
rodziniezłożyło,żejajestemmonarchistą,amój
braciszekzaciekłymzwolennikiemrepubliki..
—Kuraidzie!
—Coidzie?!—KarolFechspojrzałze
zdziwieniemnazadyszanegoGarcíęIbara,którywtej
chwiliwpadłdohalu.
—Mówisię:wielebnycura—kamerdyner
spojrzałnasynakarcąco,aseñorAdolfodeCárcer
wyjaśniłswoimgościom,żecuraznaczypohiszpańsku
tyle,coduszpasterz..
Duszpasterzniewielepowiedziałonastrojach
wśródludności,chociażdonAdolfodałmudo
zrozumienia,żemożesięniekrępowaćwobecjego
gości.Ostrożnyksiężulowolałsiękrępować,niemiał
zaufaniadotychpaństwa,którzywciągu
trzytygodniowegopobytuwzamkuanirazuniepokazali
sięwkościele.
—Tosąateiściczylirepublikanie—
wykombinowałsobie,izacząłmówićo…pogodzie.Z
pogodyprzeszlinakwiaty.
—Podobnoksiądzproboszczmaprzepiękny
ogródkwiatowy—rzekłaBlanka,mrugnąwszy
dyskretnienamęża.
—PanitousłyszećnazewnątrzHiszpaniaalbotu
już?—Księżulomówiłpofrancuskuokropnie.
—SłyszałamotymjeszczewParyżu—zełgała
Blanka,chcączrobićprzyjemnośćstaruszkowi.—
Ksiądzproboszczmapodobnojakąścudnąodmianę
pąsowychróż.Och,ukradłabymksiędzukilkasztukz
rozkoszą,boogromniekochamkwiaty.
—O,mijużukradłajakaśzłodziejabardzodużo
różewnoctamta.
KaroliErsingowiesłuchalizwielkąuwagądługiego
opowiadaniaksiędza,chociażjegofrancuszczyznabyła
bezkonkurencyjniezabawna.Szczególnieintrygowało
proboszczato,wjakisposóbzłodziejdostałsiędo
ogrodu,któregosolidnypłotposiadałnalistwie
misternieprzeprowadzonedwadrutydzwonka
alarmowego.Ktośprzełażącyprzezpłot,zwłaszcza
wśródnocnychciemności,powinienbyłnieodwołalnie
nastąpićnatedruty.Atymczasemniebyłożadnego
alarmu,pomimotojednakzginęłokilkadziesiąt
najpiękniejszychróż..Lecztodopieropoczątek
sensacji.Boototejnocyznówparęnaścieróżksiędzu
skradziono,anafutrynieoknajegosypialnileżał
przyciśniętykamieniemplikbanknotówzprzyszpiloną
dońkartką,znapisem:Zaróże…
—Ho,ho,plikbanknotów?—zdziwiłsiędon
Adolfo.—Ileżwięctenhojnyzłodziejzapłaciłksiędzu
proboszczowizaskradzioneróże?
—Dobrzezapłaciła,bardzodobrze,równesto
tysięcyfranków.Stonowiusieńkabanknotapotysiąc
frankówkażdy…Szczodrazłodzieja…
—Szczodryzmojejkieszeni—warknąłKarol
Fech,któregotylkosurowespojrzeniaGustawazdołały
powstrzymaćodwybuchu.
Wspólnicyporozumielisięwzrokiem,poczym
Blankawszczęładelikatniezabiegi„dyplomatyczne”w
sprawietychstutysięcyfranków.
—Czynieprzyszłoksiędzunamyśl,żete
pieniądzezostałykomuśskradzione?
—Tobyćmożliwy,señorito.
—Żezwłasnychpieniędzyniktbytakolbrzymiej
kwotyniezapłaciłzawiązankękwiatów?
—Tak,tak—proboszczwciążjeszczepotakiwał.
—Żetomusiałuczynićjakiśszaleniec?
—Tak,tak,señoritamiećracjasłuszna.
—Żezatemnależałobytepieniądzezwrócićich
prawowitemuwłaścicielowi,gdysięzgłosidoksiędzai
udowodni,że…
—Zapóźno!—wtrąciłproboszczskwapliwie.—
Jatepieniądzejużużywaćnazbożnecele..Ach,nie
mówmyjuż,proszę,otaprzykrasprawa.Skoroja
wybaczyćzłodziejowi,towszystkobyćzałatwiona.—
RzekłszytoująłpodramiędonAdolfaizacząłgo
wypytywaćobrata…
—Atochytryklecha!—Karolnieposiadałsięze
złości.—Naszzapowietrzony„duch”gotówiresztę
moichpieniędzyrozdarowaćwtakisposób,jeżeligo
natychmiastnieunieszkodliwimy.
—Tejnocyzrobięznimporządek—uspokajał
goGustaw.
Potemprzyspieszylikrokuipochwilizrównalisięz
idącymiwpierwsząparę,proboszczemorazdon
Adolfem.
—Pokażępaństwuportretymoichprzodków—
rzekłgospodarz,kiedyprzybylidohalu.
Blankamiaławielkąochotępowiedzieć,żewidziała
jużtebohomazy,żewolałabyzobaczyćcośbardziej
interesującegowzamkuLaSolana,leczbłagalnywzrok
kamerdynerapowstrzymałjąwporę.Domyśliłasię
więc,żeVicenteIbarprzekroczyłswojekompetencje,
wprowadzając
ich
onegdaj
do
prywatnych
apartamentówswojegopana.
—Czyksiądzpamiętajeszczemoichrodziców?
—Ajakże,donAdolfo,ajakże!—Księżulood
razurozgadałsięnatentemat,poczymrozmowazeszła
znównadonJuliadeCárcer,którymiałnazajutrz
przyjechać.Takgawędzącdotarlikorytarzemdodrzwi
ostatniegopokojunaparterze.
—Vicente,odemknijdrzwi.—Kamerdyner
wykonałtoprostepolecenieznamaszczeniem,godnym
mistrzaceremoninadworzekrólewskim…
—Señorita…padre…señores…donAdolfo—
zabrzmiałowołanieRosityzdrugiegokońcakorytarza.
—Obiadgotowy.Czymampodawać?
Nieotrzymawszyżadnejodpowiedzi,żona
kamerdynerawyruszyławśladyswojegochlebodawcy
ijegogości,którzytymczasemjużwkroczylido
sławetnejgaleriobrazówzamkuLaSolana.
—Otomoiprzodkowie—rzekłzdumąseñor
AdolfodeCárcer.PodałramięBlance.Zanimidreptał
staryproboszczzGustawem,pochódzamykaliVicente
IbarzKarolem,icałetogronopodzielonenatrzypary
jęłoobchodzićrozległąsalędokoła.—Zbliżamysiędo
nowychczasów.Otomójwalecznypradziadijego
czterymałżonki—objaśniałgospodarz.—Otomój
bogobojnydziadek.Miałsześciusynów,zktórych
jednakpięciuzmarłoprzedwcześnie..
—Tak,tak—westchnąłcichoproboszcz—na
brzydkąchorobę.
—Leczszóstysyndożyłsędziwegowiekuitobył
właśniemójznakomityrodzic…Terazbędzieportret
mojejmatki,apotem…Ooo!Gdziejestportretdoñi
Isabeli?Hej,Vicente,czysłyszysz?
—Słysłyszęęę,señor.—Kamerdynerpatrzał,jak
srokawkośćnapustygwóźdź,naktórymwczorajpo
południuwłasnoręczniezawiesiłportretseñoryIsabeli
wrzuconydobeczkinagnojówkęprzeznieznanego
łobuza.Tak,wczorajgotuzawiesił,drzwisalizamknął
osobiścieinierozstawałsięzkluczamianinachwilę..a
jednakportretzniknąłstądponownie!
—Oooo!—głośnyokrzykzgrozywydarłsięz
piersipanazamku.
—Co?Cosięstało?—Gustawpozostawił
gadułę-proboszczaprzedkonterfektamipięciubraci,
którzyzmarlina„brzydkąchorobę”ipodbiegłdo
gospodarza,azanimKarol.
—Niesłychane!
—O,Madonna,Madonna!—kamerdyner
dosłowniewyrywałsobiewłosy.
DonAdolfo,któryzrazupobladłjakściana,stałsię
naglepurpurowyzgniewni.
—Vicente!—ryknął.—Ktopopełniłtę
potwornązbrodnię?!
—Sssseñor…ja…ja…niewiem!Skądżebym
mógłwiedz…
—Tyśmiałklucze!Tywiedziećmusisz!Ktoto
zrobił?
DrżącąrękądonAdolfowskazałnaportret
swojegoojca,najegolewąpierś.Tambowiemtkwiłw
płótniewbityporękojeśćnożykodowoców.
—Obiadgotowy—zaskrzeczaławdrzwiach
RositaIbar.Musiałateżzapewnezdaleka
pomiarkować,żezaszłocośniezwykłego,gdyż
podeszłaszybkodogrupyskonsternowanychosób.Tu
zauważyłaodrazubrakportretuseñoryIsabeli,a
potemprzesunęłasięwzrokiemnasąsiedniobrazi
ujrzałanożyk,którymktośdokonałsymbolicznego
zabójstwa.—Jezus!—wrzasnęłaprzeraźliwieipadła
zemdlona.
ROZDZIAŁVIII
WARIATNAWOLNOŚCI
Wysłuchawszyopowiadaniaswoichgości,don
AdolfodeCarcerwyraziłprzypuszczenie,żeowym
„duchem”jestjakiśbezdomnywłóczęga,któryzadnia
śpi,a…
—Gdzie?—wtrąciłGustawErsing.
—Wruinachstaregozamku;o,tammabezlik
świetnychkryjówek.
—Awjakimceluodwiedzawnocynowyzamek?
—Byzaspokoićgłód.Jestempewny,żenierazjuż
splądrowałmojąspiżarnię.Zresztązarazsiętego
dowiemy.—TudonAdolfoskinąłnaprzechodzącą
korytarzemCarinęipoleciłjejprzywołaćmatkę.
Gustawkręciłgłową.
—Gdybymuchodziłotylkoozaspokojeniegłodu
—rzekł—natenczaszachowywałbysięjaknajciszeji
nieprzychodziłbynapiętro,gdzienicdojedzenia
znaleźćniemoże.Tymczasemonwałęsasięwszędzie,
nawetpostrychu!Tymczasemhałasuje,wyje,jęczy,
trzaskadrzwiami,usiłujenasprzerazić,jakgdybymuzależałonatym,bynasstądczym
prędzejwykurzyć…
—Pozatym—dorzuciłaBlanka—jakpan
tłumaczysobiepowodybarbarzyńskichwyczynów,
którychofiarąpadłyportretypańskichrodziców?
—Tojednojestdlamniezagadką.
—Dlamniezaś—wtrąciłKarolFech—
największązagadkęstanowibaszta..Mamnamyśli
dzwon—poprawiłsięszybko,schwyciwszykarcące
spojrzenieGustawa.—Którędysięszelmadostałdo
tejniezwykłejdzwonnicy?
—Tamsięwogóleniemożnadostać—
oświadczyłdonAdolfo—odkąddrzwizostały
zamurowane.
—Ajednakdzwondzwonił.
—Nieuwierzęwtonigdy!Państwoulegli
złudzeniu;słyszeliścienapewnodzwonzwieży
kościelnejwewsi,adziękiosobliwymwarunkom
akustycznymwydawałosięwam,żesłyszyciestarą
alarmowąsygnaturkęzbaszty…
DohaluweszłaRositaIbar.
—Señormniewzywał?
—Tak,Rosito.Chciałemsięzapytać,czywciągu
ostatnichdwóchtygodniniezginęłowamcoś…z
zapasówżywności.
—No,señor.Zawszezamykamspiżarnięnaklucz
inicminigdyniezginęło.Tuniemazłodziei!
KarolFechwestchnąłsmętnieposłyszawszytę
odpowiedź.Niedlatego,żesambyłzprofesji
złodziejem,niemówiącjużoErsingach,aledlatego,że
niemógłprzebolećstratymilionaidwustutysięcy
franków,„uczciwie”zarobionychkosztemoszukanego
towarzystwaubezpieczeń…
—Czymogęjużodejść?Bomisięrybaprzypali…
—Jeszczejednopytanie,Rosito…Czysłyszeliście
kiedykolwiekdzwonzbaszty?
—Owszem,señor,słyszeliśmywszyscy,aletonie
mógłbyćdzwonzbaszty…
—Jakto!—oburzyłsięGustaw.—Przecież
pobiegliśmytamzaraz.Nawetwidzieliśmy,jaksięten
dzwonekkołysał!
—Jategoniewidziałam,señor.Animójmąż,ani
dzieci.Rozmawialiśmyotymdługoidoszliśmydo
przekonaniawszyscy,żetojednakdzwoniłdzwonz
wioski,atylkoechorozlegałosiętutaj…
—Zeskórymożnawyskoczyć!—warknąłKarol.
NiemniejzirytowanibyliErsingowie,zatowłaściciela
zamkustanowczaodpowiedźRosityucieszyławybitnie.
Odetchnąłzprzeogromnąulgą,poweselałodrazui
zacząłdowodzićzhumorem,żeconajmniejpołowę
owychnocnychwyczynów„ducha”należyzapisaćna
rachunekbujnejfantazjimiłychgości…
—Czydotychnaszychprzywidzeńzaliczapan
równieżkradzieżportretuswojejmatki?—wtrącił
Gustawironicznie.—Iłajdackieuszkodzenieportretu
swojegoojca?
DonAdolfowiodrazuodeszłaochotadożartów.
—Nie—odparłpochmurnie—izatełotrostwa
sprawcaponiesiesurowąkarę.
—Oilegopanzłapie.
—Postaramsię…Dzisiejszejnocy!
Przygotowalisiębardzostaranniedonocnej
obławyna„ducha”,alewszystkozepsułGustawprzez
swojąniecierpliwość;posłyszawszyczyjeśkrokiw
korytarzu,zawcześniewypadłzswojegopokojuiw
dodatkuzaświeciłlatarkęelektryczną.Oczywiścienie
złapałnikogo,zatozrobiłinnegorodzajuważne
odkrycie:dwanajostrzejszepsyzamkowe,uwiązanena
tęnocwhalunawetniezaszczekały,chociaż
tajemniczyosobnikwybiegłzzamkuprzezhal;jęły
zawzięcieujadaćdopierowtedy,gdyujrzałyGustawa
Ersingaiprzeszkodziłymuwdalszympościgu.
—Azatemjesttoktośzdomowników!—orzekł
KarolFech,kierującznówswojepodejrzeniawstronę
rodzinyIbarów.
Resztanocyprzeszłazupełniespokojnie,a
nazajutrzranodonAdolfozaproponowałswoim
gościomprzejażdżkęautemdoBurgos;tambowiem
miałsięspotkaćzbratem,jadącymzLizbony.
—Czytodalekostąd?—spytałKarol.
—
Około
stu
pięćdziesięciu
kilometrów.
Zwiedzimymiastoipowrócimytunawieczór.
—Wtakimrazie—rzekłKaroldoGustawana
uboczu—muszękluczeodlochówpozostawić
kamerdynerowi,żebymógłnakarmićwięźnia.Nie
zapominaj,żeokienkazawaliliśmygłazamiizasypaliśmy
jeziemią.
—Czytokonieczne?Nicbytemuszpiclowinie
zaszkodziło,gdybyjedendzieńprzepościł.Przeciwnie,
toświetnierobinaprzemianęmateri.
—Tak,tak,Guciu,aleonjużpościłwczoraj.
Zapomnieliśmyonim,dziękiprzyjazdowinaszego
gospodarza…Gotówsobiegośćprzegryźćżyłyz
rozpaczy,aprzecieżonbędzienambardzopotrzebny.
—Zwariowałeś?Dlatego,żenicjeśćniedostał
przezjedendzień…
—Mytowiemy,żeprzezjedendzień.Leczon
siedziobecniewciemnicy,nierozróżniadniaodnocy.
Wtakichwarunkach…mówięcitonapodstawie
własnegodoświadczenia…wydajesięczłowiekowi,że
siedzicałetygodnie,miesiące,wieczność!Można
zwariować!
Karolmiałsłuszność.RafałKrólikzprzerażenia,że
goskazanonapowolnekonaniezgłodu,byłbliski
obłędu.Apotemzacząłszalećzradości,kiedy
posłyszałodgłosykrokówikiedywszparzenad
drzwiamijegocelizamigotałażółtakresaświatła.
—Dwóchichidzie—poznałodrazu,caływsłuch
zamieniony—KaroliGustaw.Idąpomojąodpowiedź
naswojeperfidneultimatum…
Omyliłsięjednak.Doceliwkroczylidwajsynowie
kamerdynera,GarcíaiLino,objuczenizapasami
żywnościnacałydzień.Żebysięniefatygowaćtrzy
razy,przynieśliwięźniowiodrazuśniadanie,obiadi
kolację.
—AseñoritaCarinanieprzyjdzie?—westchnął
Rafał.
—Nieee—ziewnąłGarcía—siostrachciała
przyjść,alemamaniepozwoliła…Jedzseñorprędko,
bogarnuszkimusimyodnieśćdokuchni.
LeczRafałjadłumyślniebardzopowoli,chociaż
byłgłodny,jakwilk;nieuśmiechałmusiępobytw
egipskichciemnościach,ajużchybanajwięcejcierpiał
przezto,żeniemiałdokogoustotworzyć.Postanowił
więcwykorzystaćchwilowetowarzystwochłopcówjak
siętylkodanajwięcej,inatychmiastpuściłwruchswój
obrotnyjęzyk.
NiestetyjednakmłodziIbarowieokazalisiębardzo
niewdzięcznymi
słuchaczami;
wspaniale
zełgane
opowieścionajbardziejniesamowitychprzygodachnie
interesowałyichzupełnie,dowcipównierozumieli,jak
wszyscyludzieoumysłachtępychnieposiadalinerwu
humoru,anapytania,jakimiichRafałjąłzasypywaćodpowiadalikrótko,niechętnie.
—Czymbyichtuzainteresować—przemyśliwał
małydetektyw,widzączrozpacząwsercu,żejego
gościespoglądającoraztęskniejkudrzwiom.—Jak
byichrozruszać?
Próbowałkolejnonajrozmaitszychtematów,inic;
chłopcyziewalizarównoserdecznieprzypolityce,jaki
gdymówiłosportach.Dlaodmianyzacząłwychwalać
podniebiosaHiszpanów,ichrycerskość,gościnnośći
niespotykanąwinnychkrajachuprzejmość.
—Hiszpaniatocudownykraj!—wołałzzapałem
liczącnato,żepatriotycznykonikponiesieupartych
mruków.—Możeciebyćdumnizeswojejojczyzny.
StarszyGarcíawzruszyłramionami.
—Przecieżseñorjejniezna—odburknął—sam
pantomówił.
—Toprawda.ZnamnarazietylkoSanSebastian,
alejużtocudnemiasto…
—Nudnadziura—wtrąciłLino—tylkonowa
arenacośwarta.
—O,tak—Garcíaoblizałsię—byłatamraz
takaślicznacorrida,żenajednegobykaprzypadłopo
trzyrozprutekonie.Osiemnaściekoniwtedypadłoi
dwóchludzi!Ach,tocibyłoklasawidowisko!
—Apamiętasztegowspaniałegobyka,który
pikadorawrazzjegoszkapąprzerzuciłzabarierę?
—Pamiętam,Lino,pamiętam—potakiwałstarszy
rozmarzonytymiwspomnieniami—potemdrugikoń
zaplątałsięwewłasnychjelitachibykgokulałpo
arenie,jakpiłkę.Cośmysięwówczasuśmiali,no!
RafałKrólikwzdrygnąłsię,bowiemonrównież
widziałwSanSebastianpodobnąscenę,lecz
równocześnieogarnęłagoszalonaradość,żeodkrył
achilesowąpiętętychmruków.Walkibyków,
naturalnie!Jakżemógłzapomniećotym,żemaprzed
sobądwóchmłodychHiszpanów!
—Jarównieżbyłemraznawalcebyków—rzekł
skwapliwie.
—Ico,señor?Podobałosiępanu?
—Głupiepytanie!—skarciłGarcíamłodszego
brata.—Tosięmusikażdemupodobać!Tylkockliwe
Angielkiniepotrafiąocenićpięknabohaterskiejwalki
espadyzmocarnymbykiem,oszalałymzbóluiżądnym
odwetu.Samwidziałem,jaktakazłotowłosamiss
rozbeczałasięiwyszłajużpopierwszymbyku!Głupia
idiotka!NiezobaczyłanawetmistrzaLalandy,który
wylosowałtrzeciegobykaiszóstego.Acotobyłyza
byki!Diabły,niebyki!
RafałKrólikzradościtańczyłkankana…wduchu
oczywiście;bootoGarcíaIbar,mruknadmrukami,
rozgadałsięnaglerekordowo,chociażnajsłabiejzcałej
rodzinywładałjęzykiemfrancuskimirazporaz
brakowałomupotrzebnychwyrazów.Jużnieziewał
teraz!Jużniekleiłymusięoczydosnu,leczbłyszczały
niesamowitymogniem,gdywymieniałnajznakomitszych
bykobójców,takichjakGuerrita,Bombita,Belmonte,
Mejías,Nacional,Vilalba,Canero,Marcet,Lalanda,
Ortega,Barreraitd.
LinoIbar,bardziejsentymentalnyodmalowałze
łzamiwoczachśmierćnaarenieespadynazwiskiem
LitriiJoselinaGómeza,zwanegoGalito,którychzgon
całaHiszpaniaopłakiwaładługo,iktórychczczonojak
największychbohaterównarodowych.
RafałKrólikpociągałnosemwspółczującoi
nadmieniłmimochodem,żedrugaświecajużsiędopala,
wobecczegonależałobyzapalićnową.
—Niemamprzysobiewięcejświec—stwierdził
Garcia—więcmusimyjużodejść.Nagadałemsiętyle,
żezatydzieńtegonieodeśpię!
Rafałbyłwręczodmiennegozdania,achcąc
chłopcównakłonićdodalszegodotrzymywaniamu
towarzystwa,wyraziłsięnaderlekceważącookunszcie
zabijaniabykównaarenie.
—To,corobiąwasitoreros,potrafikażdy!—
dodałwkońcu.
Ciosbyłwymierzonyświetnie!MłodziIbarowie
osłupieli,potemprzezdłuższąchwilęsapalizoburzenia
jakmiechykowalskie,wreszcieGarcíapchnąłbrataku
drzwiom.
—Przynieśtunatychmiastcałąpaczkęświec—
krzyknął—inaszeprzyborydowalkibyków.Jużja
mupokażę,czytokażdypotrafi!Hej,Lino,tuzinświec,
powiadam!
NiczegowięcejRafałKrólikniepragnął,i
wewnętrzniezarykiwałsięześmiechu,żetakłatwo
udałomusięnabićwbutelkęmłodychHiszpanów.
Leczniebawemprzyszłymudogłowypoważniejsze
myśli;Lino,wychodząc,niezamknąłdrzwi,García
znużonydługąrozmowąniemalzasypiałwkącie…
—Straciłemświetnąsposobnośćdoucieczki—
myślał,czyniącsobiewduchuwyrzuty,żenie
przepiłowałdokońcażelaznejbransoletyobejmującej
wkostcejegonogęiprzytwierdzonejdogrubego
łańcucha.Tejnocyjąprzepiłuję—zaprzysiągłsobie—
możesięjutroznowunadarzytakaokazja.Terazjuż
wiem,żenieskazalimnienaśmierćgłodową,żebędą
mitucodziennieprzynosilijedzenie…Tak,jutroim
zwieję;byłbymgłupijakandaluzyjskiebyki,które
pozwalająsiętysiącamizarzynaćnaarenach,gdybym
imstądjutronieuciekł…
WreszcienadszedłLinoIbarniosącpaczkęświec
ściągniętychmatceorazcałyarsenałdrewnianych
szpad,lancitympodobnychszpikulców.Wysypawszy
tenorężnaziemię,wyciągnąłzzapazuchyczerwoną
płachtęwyciętąwkształtpelerynki,rozpostarłją,
strzepnąłipodałjątrochęzdziwionemuRafałowi.
—Cojamamzrobićztąszmatą?
—Toniejestszmata!Tocapa!
—Capa?Bardzomiprzyjemnie.Aleniewiem…
—Señorbędzienajpierwcapeadorem—wyjaśnił
García.—Capeadormazazadaniedrażnićbyka
szkarłatnącapą.Mybędziemybykami,będziemy
señoraatakowali,aseñormusitakmanipulować,by
byktrafiłłbemwcapę,aniewseñora…Toprzecież
każdypotrafi,jakseñortwierdził.
—Oczywiście,żekażdy—Rafałrozkraczyłsię,
ująłowąpelerynkęwdłonie,wyciągnąłjeprzedsiebie.
—Gotów!—krzyknął.—Nuże,byczki!
„Byczki”niedałysięprosić.Garcíapochyliłgłowęi
ruszyłdoatakunaRafała,wydając„bycze”pomruki.
Rafałsądził,żewostatniejchwilizdążyuskoczyćw
bok,aliścispóźniłsięosekundę,iłeb„byczka”palnął
gowudozcałejsiły.Jeszczegorzejwyszedłna
spotkaniuzdrugim„buhajkiem”;Linoskręcił,zaledwie
musnąłcapę,potemzawróciłnapięcieigrzmotnął
Rafaławokolicęnerek,ażjęknęło.PotemznówGarcia
wjechałniefortunnemucapeadorowipomiędzynogi,
narażającgonabolesnyurazsklepieniategołuku
triumfalnego.AniemalrównocześnieLinotrafiłRafała
wtosamomiejscecoprzedtem.
—Dość!—jęknąłmałydetektyw.—Uszanujcie
obiad,którydopierocozjadłem…Pozwólcieteraz
mniezostaćbykiem.
Zgodzilisięchętnie,chcielimupokazać,jaknależy
manewrowaćcapą.Ipokazali!Rafałoilemunato
pozwalałłańcuchprzywiązanydonogi,czyniłwypady
wręczbłyskawiczne,leczpomimotozawszetrafiał
głowąwpróżnię.Toznaczywpłachtę,którado
ostatniejchwilizwisałazachęcającotużprzedbrzuchem
chłopcagrającegowtejchwilirolęcapeadora.A
capeadorzdołałzawszeusunąćwbokswójkorpus,
czyniącprzytymnieznaczne,pełnegracjiporuszenia,
razwprawąstronę,razwlewą.
—Takiśtycwaniak?—ZziajanyRafałspojrzał
zezemnastarszegosynakamerdynera,obmyśliłsobie
chytryplannowegoataku,odszedłpodścianędla
nabraniarozpędu,ryknąłniczymprawdziwybykiz
niskopochylonągłowąrunąłnaprzódjakburza.
Leczznalazłszysiętużprzedczerwonąpłachtą,
raptownieskręciłnalewoiusuwającegosięwłaśniew
tęstronęchłopakapalnąłgłowąwbrzuchztakim
impetem,żetamtennakryłsięnogami.
—Zseñorajestznacznielepszybykniżtorero—
orzekłLinoIbar,podnoszączziemistękającegobrata.
—Oooouuu,tak—przyznałposzkodowany
García—señorjestbyknajwyższejklasy!
—Dziękujęzakomplement…Awiecie—dodał
pochwilizwłaściwąsobieskromnością—żejanigdy
nieprzeczuwałemwsobietychzdolności.Ha,możew
poprzednimwcieleniuhasałempostepachgorącej
Andaluzji?Możeprułemszkapynaarenie,dopókimnie
nierozpruli?
TymczasemLinouzbroiłsięwlancęprawie
dwumetrowejdługości,wskoczyłbratunaplecy„na
barana”i,siedzącnagrzbiecietegowierzchowca,jął
Rafałowiwykładaćzasadysuertedevaras,pierwszej
fazywalkibyków.
—Garcíajestterazkoniem,japikadorem,aseñor
dalejpozostajebykiemimusisięstaraćobalićmnie
wrazzkoniem.
—Zprzyjemnością…Atalancadoczegoma
służyć?
—Tojestpika,którąpikadorwbijabykowiw
karkistarasięgoosadzićwmiejscu,comusięprawie
nigdynieudaje.
—Wierzęnasłowo,alewolęniepróbować.
—Pikaniejestznówtakaostra.Conajwyżej
ubranierozedrzeidraśnieskórę.
—Niebądźżeseñortchórzem,bomnieciężkotak
trzymaćbrata—zachęcałGarcía,występującyterazw
rolikonia.—Bykinajbardziejlubiątęczęśćwalki…
No?DonRaphaelo,znakomitybyku,nużena
pikadora!
—Hm,wdanymwypadkuwolęjużbyćkoniem
niżbykiem.
PrzystalinatoibykiemzostałGarcía,aRafałz
poświęceniemdźwigałnagrzbiecieLinaiodczasudo
czasuzbierałuczciwetryknięciawprawebiodrood
rozjuszonego„buhaja”.Obydwajchłopcy,dobrze
snadźwytrenowaniwtakichzapasach,mieli
przedziwnietwardegłowy,otymRafałmiałsiędziś
sposobnośćprzekonaćwielokrotnie.
Posuertedevaras(zwanejteżsuertedepicar),co
możnabyprzełożyćnagręlanc,nastąpiłasuertede
banderila,wbijaniekrótkich,półmetrowychwłóczni,
ozdobionychwstążkami.Awreszciesuertesuprema…
—Wierzę,żejest„suprema”leczmam
wszystkiegodosyć—oświadczyłśmiertelniezmęczony
iwystarczającopoturbowanyRafał,walącsięnaswoje
posłaniezesłomy.
—Ależ,señor!Teraznastąpinajciekawsze!Walka
samegoespady!
—Jeżeliseñorniechce—dorzuciłchytrzeGarcía
—tomożemysobiejużpójśćstąd.
—Wobecjawnegoszantażuustępuję.
—Brawo,señor!Tomisiępodoba..Zresztątaka
lekcjamożesiępanukiedyśwżyciuprzydać.
Rafałparsknąłśmiechem,kapitalnieubawionytym
odezwaniemsięchłopca;nieprzeczuwałnieborak,że
słyszyniemylneproroctwo,żezłośliwykapryslosurzuci
goniebawemnaprawdziwąarenęizmusigodo
straszliwiedlalaikaniebezpiecznejwalkizprawdziwymi
bykamiandaluzyjskimi…
Całydzieńimupłynąłnaodtwarzaniuróżnychfazz
różnymibykami,ażprzyszłachwila,gdyLinood
dogasającejprzedostatniejświecyzapaliłostatnią.
Niemalwtejsamejchwiliwkorytarzuzatętniłyciężkie
kroki.WpadłzadyszanyVicenteIbar,ogarnąłcelę
bystrymspojrzeniemiodsapnąłzulgą.
—Wszystkowporządku—mruknął—ale
teraz…jazda,chłopcy!—Zacząłzsynamirozmawiać
wichojczystymjęzyku.RafałKróliknierozumiałpo
hiszpańskuaniwząb,leczpozachowaniusię
wszystkichtrzechIbarówpoznałnatychmiast,że
wydarzyłosięcośniezwykłego.Wreszciezich
szybkiej,chaotycznejrozmowywyłowiłjednołatwo
zrozumiałesłowo:guardia-civil…
—Czyliżandarmi—mruknąłwsłuchującsięz
biciemsercawmilknąceechakrokówtrzechIbarów.
—Dowiedzielisięsnadź,żektośtujestwięziony
bezprawnie,iprzyszli.Wmojejsprawie,he,he,he,w
mojej!
Myliłsięjednak.Dwajrośligwardziściprzybylido
zamkuLaSolanawcałkieminnejsprawie.Obecnie
siedzieliwcieniuplatanównadziedzińcunowego
zamku,staraRositazabawiałaichrozmową,aCarina
dolewałaimdoszklanek.NatomiastVicentewyszedł
ażzabramędziedzińca,byzawczasupowiadomić
swojegopanaonieoczekiwanejwizycieguardia-civil.
Nawetzszedłdowąwozu.
Wreszcie!Jednostajnyleczdaleki,ledwie
dosłyszalnyszmerekprzeszedłnaglewzajadłe
warczeniesilnika,snadźsamochódzacząłsiępiąćpod
górę.Jakożpochwilizgajuoliwnegowyłoniłosię
znajomeauto.PrzykierownicysiedziałsamAdolfode
Cárcer,aobokniegoniski,opalonynabrązgentleman.
—DonJulio!—Wiernysługapoznałzdaleka
młodszegopaniczaiwymachiwałkapeluszemzradości.
Alegdysamochódpodjechałbliżej,VicenteIbar
przypomniałsobienatychmiast,pocotuwybiegł.—
Żandarmiwzamku!
Hamulcezgrzytnęły,autostanęłojakwryte.Señor
AdolfodeCárcerwyraźniepobladł,niemniej
zaniepokojeni,choćzinnychpowodów,bylijego
goście,Blanka,GustawiKarol.TylkodonJulionie
lękałsięniczegoiprzyjaźnieściskałdłoństarego
kamerdynera,którygoniegdyśnarękachnosił.
—Czegochcą?—warknąłdonAdolfo.
—Niewiem,señor.Pytałem,aleniechcieli
powiedzieć,astarszyznich,Cristobal,tenwściekły
piesrepublikańskiodburknąłminawet:Niemyślęsobie
językastrzępićkilkarazywtejsamejsprawie;gdy
wszyscydomownicysięzejdą,powiem,zczym
przychodzimy…
—Spuszczajmost—rzekłdonAdolfopo
dłuższymnamyśle—wolęnajgorszeniżgłupią
niepewność—dodałciszej—przecieżdokumenty
mamwnajlepszymporządku…Isamkonsulw
Bayonnemiręczył,że…Jazda,stary!
—Señor,mostjużopuszczony,alemożebypan
tamniejechał…
DonAdolfowzruszyłramionami,nacisnąłstarteri
wchwilępóźniejwjechałnadziedziniecnowegozamku.
StaraRositauciekłacoprędzejdosuteren,
unoszączsobąszklanki,pustąbutelkęiinneślady
małejlibacji.Żandarmizapięlisobiekołnierze
mundurów,przewiesiliprzezramiękarabiny,nacisnęli
niżejnaspoconeczołaswojepocieszneczaka,a
doprowadziwszyswójwygląddostanuprzepisanego
regulaminemsłużbowym,dźwignęlisięzławki.
—Cowidzę!—krzyknąłCristobal,ówwściekły
piesrepublikański,jakgokamerdynernazywał.—
AleżtoprzecieżseñorPazRoca!
—TojestseñorJuliodeCárcer!—wtrąciłz
naciskiemkamerdyner.
—Niemożliwe!Widziałemprzecieżtylefotografi
wgazetachi…
—Mapanrację,komendancie—przerwałmu
donJuliozeswoimprzemiłymuśmiechem,którymu
zawszezjednywałludzi—alepoczciwyVicentetakże
masłuszność.JestemJuliodeCárcer,leczmój
pseudonimmatadorabrzmiPazRoca..No,ależeście
tusłyszeliomoichwyczynachwAmeryce?!
—Wolneżarty,mistrzu;niemawHiszpani
jednegodziecka,którebyniesłyszałoowspaniałych
zwycięstwachpańskich,którebyniewiedziało,żePaz
Rocajestpierwszymespadąświata!—Gwardzista
CristobalmówiłtoztakwłaściwąHiszpanom
afektacją,alewjegoszarychoczachmalowałosię
szczereuwielbienie.—Ach,mistrzu,czymógłbym
uścisnąćtęrękę,którarozciągnęłanapiaskachareny
tysiącgroźnychbyków?
—Bardzomibędziemiło—donJuliopodałdłoń
Cristobalowi,apotemjegokoledze,naco
dystyngowanydonAdolfoskrzywiłsięwyraźnie;jego
kamerdynerrównież…—Tylko,komendancie,muszę
sprostowaćpewnąnieścisłość.Zgładziłemdotychczas
dopiero998byków,anietysiąc.Alepowiempanuna
pocieszenie,żetedwabrakującemibykizabijętą
dłoniąwSanSebastian,wnajbliższąniedzielę…Czyli
pojutrze.
—Jakżesięcieszę!Jakitozaszczytdlatych
bykówidlaSanSebastian!Ach,mistrzu,tęcorridę
muszęzobaczyć,żebyminiewiemjakasłużba
wypadła..
—Braciszku,możechceszodpocząćpopodróży
—odezwałsiędonAdolfo,mocnojużzirytowany
poufałąrozmowąbrataz…kim?Zguardia-civil!Ztymi
łotrami,którzywdecydującymmomencieopuścili
króla!
—O,cowidzę!—Tymrazemwokrzyku
Cristobalazadźwięczałaironia.—Marnotrawnysyn
powróciłnałonoojczyzny.Oczywiście,cieszymysięz
tego.Bardzosięcieszymy,donAdolfo,żepanprzestał
byćpretorianinemkróla-aferzystyipowróciłpando
Republiki,która…
—Carrrramba!—zgrzytnąłzębamidonAdolfo,a
staryVicenteuciekłczymprędzej,gdypadło„tak
straszliwebluźnierstwo”:król-aferzysta!Pochwilidon
Adolfozapanowałnadwzburzeniem.Znajbardziej
zjadliwąuprzejmościązapytałżandarmówocelich
wizyty,gdyż,niestety…—brakczasuniepozwalamu
nakontynuowanieprzemiłejrozmowyzpanami…
—Przyszliśmy,byzbadać,czywokolicy
pańskiegozamkuniegrasujeposzukiwaneprzeznas
indywiduum…
DonAdolfo,KaroliErsingowiewymienilimiędzy
sobąznaczącespojrzenie,natomiastdonJulio,
zdradzającymimoswojegowysokiegourodzenia
szczególnezamiłowaniedopoufaleniasięzludźmi
niższegostanu,uciąłsobietużobokwesołąpogawędkę
zcórkąkamerdynera,señoritąCariną.
—Czytojestjakiśgroźnyprzestępca?—spytał
WreszciedonAdolfo.
—No,señor.Toobłąkany,któryzbiegłzzakładu
dla..
—Nieszkodliwywariat?
—O,przeciwnie!Tobardzoniebezpiecznywariat!
Furiat!!!—Cristobalwyjąłztorbyjakieśpapiery.—
Więcnikttuniewidziałtakiegotypa?
—Nnnie—odparłdonAdolfo—wprzeciwnym
razienieomieszkałbymprzecieżzawiadomićpana..A
dawnotenwariatuciekłzzakładu?
—UciekłzBurgos—Cristobalodnalazłwreszcie
potrzebnymudokument—przeszłotrzytygodnie
temu.
—Bagatela!Idopierodziśzaczęliściegoszukać.
Nieźle,nieźle…
—Señorsięmyli.Szukamygopocałejokolicyod
dawna,aletokutycwaniaktennaszMiguel…
—Olazábal?—MłodziutkaCarinawytrzeszczyła
oczętaipobiegłacoprędzejdosuteren,dokuchni,
gdzieseñoraRositaprzygotowywałajużkolacjędla
państwa.—Mamo,mamo!—zawołałazdaleka—
jakbyłodziadkowi?
—Głupiepytanie.Skorotwójojciecnazywasię
Ibar,toi…
—Aledrugiemudziadkowi.Jaksięnazywałtwój
ojciec,ijaksiętynazywałaś,zanimwyszłaśzamążza
tatusia?
—Doczegocitopotrzebne?
—Taksobie,mamusiu.
—Nazywałamsiępiękniejniżdzisiaj,boRositade
Olazábal!
ROZDZIAŁIX
PORWANIEBLANKI
NazajutrzdonJuliomiałjechaćdoSanSebastian,
byzałatwićformalnościzwiązanezjutrzejszymswoim
występemnaarenie,aleponamyślezrezygnowałztego
zamiaruipoprzestałnawysłaniukilkulistów.
—Wiem,czymtopachnie;zacznączłowieka
fotografowaćnawszystkiestrony,męczyćowywiad,
zasypywaćnajgłupszymipytaniami,zapraszaćdo
domównajznakomitszychosobistości,fetować,poić
szampanem…ajachcęprzedewszystkimnależycie
wypocząćpowczorajszejpodróżyizebraćsiłydo
jutrzejszejwalki…Niemogęsięjutroposzkapić,u
licha!Przecieżtobędziemójpierwszywystępnaarenie
popowrociedoojczyzny!Przecieżjutromamliczbę
zabitychprzezsiebiebykówzaokrąglićdotysiączka!
—Maszrację,braciszku—wtrąciłdonAdolfo—
pozostańdziśznami,młodziIbarowiedoręczątwoje
listyadresatom,otomożeszbyćspokojny.Aczy
zarezerwowałeślożędlanas?
—Rozumiesię!Lożędlaciebieitwoichmiłych
gości,adlacałejtwojejsłużbyasientosdebarrera.To
sąnajlepszemiejscadlaznawców.
—O,muchasgracias,señor!—dziękowałamu
kolejnocałarodzinaIbarów,olśnionatakąhojnościąi
uszczęśliwiona,żeujrzynaareniedonJulia,znanego
„całemuświatu”podpseudonimemPazRoca.
KarolautemGustawapodwiózłchłopcówdostacji
odległejstądodziewięćkilometrówipowróciłzarazdo
LaSolanaspoconyjakmysz.
—Takiegoupałujeszczetutajniebyło—
oświadczyłwkraczającdohalu,gdziedonJulio
opowiadałbratuiErsingomoswoichprzygodachw
Ameryce.—Proponujępaństwukąpielwmorzu,to
nasorzeźwi.
—Alepotemwyzioniemyducha,gdynamsię
przyjdziedrapaćnatęprzeklętągórę—odparłGustaw
iwestchnął.—Ach,gdybysiętutajmożnabyło
wykąpać…
—Dlaczegobyniemożna.Łazienkaprzecież
jest…
—Tak,donAdolfo.Jestinawetprześliczna,lecz
nieczynna…
Ituwyszłonajaw,żewygodniIbarowie,abysię
niefatygowaćprzypompowaniuwodydozbiornika,
nakłamaligościomswojegochlebodawcy,iżurządzenie
wodociągowewłaziencejestoddawnazepsute.
—MusiałamdokąpielijeździćzawszeażdoSan
Sebastian—żaliłasięBlanka.KrewkidonAdolfo
omalnieobiłzatokamerdynera,przyrzekłmuuczciwe
kazaniewczteryoczy,anarazieukarałgodotkliwie
wydaniemzarządzenia,żemaprzygotowaćkąpiel
kolejnodlawszystkichobecnych…
—O,madremia!—jęknąłVicenteIbar.—
SeñorErsing,doñaBlanka,donCarlos,donJulioidon
Adolfo,razempięćkąpieli!Nie,jategonieprzeżyję!
WdodatkutesmykisąwSanSebastian…
Pomaszerowałdokuchni,bywylaćżółćnakobiety
izażądać,bymupomagaływtakciężkiejpracy.Lecz
Rositaodmówiłastanowczo.
—Jamuszęmyślećoobiedzieiokolacji—
odparła.
—Jamuszęzanieśćobiadwięźniowi—dorzuciła
Carina,alejejnieudałosięwykręcićodrobotytakjak
matce,dziękiczemubiednyRafałKrólikznowuzostał
skazanynacałodniowypost.
Wdwiegodzinypóźniejkamerdynerobwieścił
triumfalnie,żepierwszakąpiel„już”jestgotowa.
—Panioczywiściemapierwszeństwo—
gospodarzzwróciłsiędoBlanki,którajednakwyraziła
chęćwykąpaniasięnakońcu,wieczorem,tużprzed
udaniemsięnaspoczynek…Napierwszegoposzedł
więcGustaw,potemdonJulio,KarolidonAdolfo.
Gdytenostatniopuszczałłazienkę,zegarbiłósmą,a
Rositapodawałakolację,pomimotodzielny
kamerdynerdomagałsiępochwałzaswójrekordowy
pośpiechwprzygotowywaniukąpieli.
Posutejkolacjizasiedlidokart.
—Amojakąpiel?—przypomniałaBlanka.
—Zamówiłemjąnagodzinęjedenastą.Niemożna
takzarazpojedzeniuwchodzićdowanny…
GdyojedenastejVicenteprzyszedłzameldować,
żekąpieldlaseñoritygotowa,Blankęogarnąłnagle
niewytłumaczalnylęk.Amożezłeprzeczucia?
Abyrozproszyćjejobawy,przenieślisięzkartami
dopokojusąsiadującegozłazienką,którejdrugiedrzwi
wiodłydogaleriportretów.Tamznówzamknięto
ulubieńcagospodarza,legawcapsaktóregoniktobcy
niezdołaprzekupić,jakdowodziłVicente.Poczciwy
Vicentezeswojejstronyofiarowałsiępozostaćprzez
całyczaswkorytarzuwrazzobydwomasynami.
Słowem,Blankabyłaztrzechstronzabezpieczona
przedinwazją„ducha”,azczwartejstronyznajdowały
siędwasolidniezakratowaneoknaumieszczonebardzo
wysoko.
Apomimotowszystkobałasię,odgadywała
instynktem,żegrozijejjakieśniebezpieczeństwo.
Kiedyjągremialnieodprowadzilidołazienki,przytuliła
sięmocnodoGustawaizaczęłaprosić,bywciąż
rozmawialigłośno.
—Będziemituraźniejnaduszy,gdybędęsłyszała
waszegłosytużzadrzwiami…Idrzwiniezamknęna
zasuwkę.Jeślikrzyknę…
—Niebądźżedzieckiem,Blanko—wtrąciłKarol,
któremuśpiesznobyłodogry,bowiemkartaszłamu
dziśnadzwyczajnie.—Cocisięmożestać?
Wyszli.Zamknęłazanimidrzwi,aleniezasunęła
zasuwki,bymoglituprzybiecnakażdejejwołanie.
Rozebrałasię,złożyłasuknięibieliznęnakrześleizeszłapotrzechmarmurowych
stopniachdoolbrzymiejwanny
wpuszczonejwposadzkę.Wdwóchkandelabrach
płonęłodwanaścieświec,byłotuwięcdostatecznie
jasno,chociażłazienka,przerobionaniewątpliwieze
zwykłegopokoju,liczyłasobiedługościzsiedem
metrówidobrepięćszerokości.Dziękitemumogła
zlustrowaćwzrokiemcałąłazienkę,odmajolikowej
posadzkidozdobnegowmalowidłasufitu…
—KtóryśzprzodkówdonAdolfamusiałmieć
porządnegobzikanapunkciemalarstwa—pomyślałaz
humorem,gdyżrzeczywiściewcałymzamkuażsięroiło
odnajrozmaitszychbohomazów.—Nawetłazienkę
uszczęśliwiłswoimikiczami.—Teolejneobrazki,
zawieszonebardzowysokoprzedstawiałytypy
wieśniakówzróżnychprowincjiHiszpani…—Brrr,
cóżtozazbój!—Tookreślenieodnosiłosiędo
podobiznystaregoAragończykawiszącejnaścianie,
którałazienkęoddzielałaodkorytarza,czylizaplecami
kąpiącejsięBlanki.Niefortunnymalarz,pragnącsnadź
oddaćiściearagońskiupór(powiadaprzysłowie
hiszpańskie,żeAragończykgwoździeprzybijagłową),
pofałdowałswemuAragończykowiczołowniezliczone
zmarszczkiinadałjegooczomniesamowiciezływyraz.
Lecznaglestałosięcośbardzodziwnego.
Karykaturalniezłeoczyzapadłysięgdzieś,aich
miejscezajęłynatychmiastinneoczy,oczyżywego
człowieka!Spojrzałynajpierwkudrzwiom,potemw
dółkuwannie,zabłysłyiprzywarłydociałaobnażonej
kobietypożądliwymspojrzeniem…
—Señorito—zabrzmiałzadrzwiamigłosdon
Julia—życzępanidobrejnocyicudnychsnów.Idę
spać,chcęsiędobrzewyspaćprzedjutrem…
—Dobranocpanu…Gustawie,alewyzostajecie
—zaniepokoiłasię.
—Oczywiściemaleńka.Pluskajsięspokojnie…
Spokojnie!Niestety,tobyłonieosiągalnewtej
chwili.Niezrozumiałylękściskałjejsercecoraz
mocniej.Niebawemzaczęłażałować,żeniezabrałaz
sobątutajpsa,miałabyjakąśżywąistotęprzysobie.I
osobliwymzbiegiemokoliczności,zaledwieto
pomyślała,legawieczamkniętywgaleriportretów
zacząłdrapaćdodrzwiłazienki…Bezwahania
postanowiłagotuwpuścić.Wyszłazwanny,podeszła
dotamtychdrzwi,nacisnęłaklamkę.Wtymsamym
momenciedrzwicofnęłysięwgłąbtakgwałtownie,że
jąpociągnęłyzasobąirównocześniejakaśpłachta
spadłajejnagłowę,cośzakryłojejustaotwartedo
wydaniaokrzykuzgrozy,czyjeśręcepoderwałyjąz
ziemijakpiórkoiuniosłydociemnejkomnaty…
WtymsamymczasieKarolgłośnosprzeczałsięz
Gustawemojakieśprawidłogry,ażpogodziłich
dystyngowanydonAdolfo.Przezdłuższąchwilęgraliw
milczeniu,wreszciegospodarzprzypomniałsobie
prośbęBlanki.
—Señoritażyczyłasobie,abyśmyrozmawiali
głośno—rzekł.
—Eee,chybasięjużprzestałalękaćwłasnego
cienia.
—Karolku,nieudawajbohatera,boci
przypomnę,jakszczękałeśzestrachuzębami,gdy
odezwałsiędzwonzestarejbaszty.
—Panjeszczewciążwierzy,żetobyłdzwonz
baszty?—donAdolfouśmiechnąłsiędoGustawa.—
Aczemużterazniedzwoninigdy?
—Niewywołujseñorwilkazlasu—wtrącił
Karol.
—Zmieńmytematpanowie—zaproponował
Gustaw—jeżelimojasiostracośztegousłyszy,to
wyskoczyzwannyiprzybiegnietuwadamowym
stroju…
—Jużchybausłyszała…Hej,Blanko,czy
słyszałaś,oczymmówiliśmy?
Niebyłoodpowiedzi.
—Halo,Blanko—powtórzyłKarolgłośniej—
czyśzasnęławwannie?
Gustaw,zaniepokojonymilczeniem,zerwałsięod
stołu.
—Siedźże,Guciu…Aty,Blankonierób
kawałów.Odezwijsię!
Iznowużadnejodpowiedzi.
Gustawpodszedłdodrzwiodłazienki,zapukał
mocno,nacisnąłklamkę,uchyliłdrzwiiwydąłstłumiony
okrzyk.
—Co?Cosięstało?!—KarolidonAdolfo
pobieglizaGustawem,którywtejchwilijużmiotałsię
połazience,klnącbardzosoczyście.Potempochwycił
wdłońjedenzkandelabrówiwpadłdogaleri
portretów,Karolzdrugimkandelabremzanim.—
Blanko!Senorito!Kochanie,nieżartuj,gdziesię
ukryłaś?—wołaliwszyscytrzejnawyścigi,biegając
odkątadokątapoolbrzymiejkomnacie.Legawiec
wyciągniętywygodnienakanapie,wodziłwzrokiemza
swoimpanem,niepojmującpowodówjego
wzburzenia.
—Oszalećmożna!—ryknąłGustaw.Szedł
wzdłużmuruizgiętympalcemopukiwałgoz
nerwowympośpiechem,szukajączamaskowanych
drzwiczek.—Oknazakratowane!Tylkodwojedrzwi,
jedneodłazienki,drugiezkorytarza!—Tedrugie
drzwibyłyzamknięte,aklucztkwiłwzamkuodtej
strony,więcnikttędywyjśćstądniemógł.Zresztąw
korytarzuczekalitrzejIbarowie,którychdonAdolfo
wpuściłtuteraz,byichprzesłuchać.
—No,señor,tędyniktniewszedł—wykrztusił
VicenteIbar,przerażonywiadomością,żeseñoritaw
tajemniczysposóbzniknęła—tenpieskażdego
obcegonapadnie.Aszczekaćtoon…
—Nanasjakośnieszczeka—zauważyłKarol
cierpko.
—Bopaństwosątujużdawnoiprzyzwyczaiłsię
wkońcu..
—Zatemmógłsięprzyzwyczaićtakżedokogoś
innego!
—Señor,dokogo?!
—Dotegoszaleńca,którysiętugdzieśukrywa!
—NaBoga!—Gustawzałamałręcezrozpaczy.
—MojaBlankawszponachobłąkanego?!—
Podbiegłdogospodarza,wszczepiłrozdygotanepalce
wjegoramiona.—Tusąjakieśpodziemneprzejścia,
ganki,labirynty,tak?
—Owszem,są—odparłdonAdolfo,alepo
angielsku,zapewneprzezwzglądnasłużbę—lecz
wejściadonichniemaztejsalianizłazienki.
—Albopanonimniewie!
—Niema—wtrąciłKarol—opukałem
wszystkieścianydokoła.Terazzrobiętosamow
łazience.—Iwyszedł,azanimogłupialiIbarowie.
—Jesteśmybezświadków,donAdolfo—rzekł
Gustaw,patrzącgospodarzowiwoczyprzenikliwie—
tujesttakżejakieśprzejście,czytak?
—Nie!Zaręczampanusłowem…Jawkażdym
razienicotymniewiem,aprzecieżznamcałyzamek
jakswojąkieszeń!
—Więcprowadźmniepandoinnegowejścia.
Skororaz…
—Niemogę,señor.Niemogętamnikogo
wprowadzić!
—DonAdolfo—Gustawmówiłjużprzez
zaciśniętezębyipowstrzymywałsięprzedwybuchem
ostatnimwysiłkiemwoli—jawiem,czemupannie
chcemnietamwprowadzić.Alejagwiżdżęnapańskie
skarbyrodowe!MniechodzioBlankę,którą
uprowadziłobłąkany!Panatomożemałoobchodzi,
leczBlankajestmoją…
—Siostrą.Wiem.Imylisiępanmówiąc,żemnie
tomałoobchodzi.Napewnowięcejniżpana.Bo
Blankajestmojąnarzeczoną!
—Hę?Odkiedy?!
—Odmiesiąca.Zaręczyliśmysięjeszczew
Biarritz…Iprzyrzekampanuuroczyście,żenatychmiast
zejdędopodziemi,aletylkosam!—Skierowałsięku
drzwiomodkorytarza.
—Pozostańcietutaj,ażwrócę…
—Ajeżelipanniewróci?Toszaleniec!Furiat!!
—Wiem.Ijeślimujednakulaniewystarczy,
wpakujęwniegocałymagazynek!
Odchodzęjuż,panieErsing.Każdedalszesłowo
byłobykarygodnązwłoką…
—Tak,tak,niechpanbiegnietamjak
najszybciej…
PochwiliGustawprzeszedłdołazienki.Karol
oświadczyłmu,żezgrubszaopukałjużituwszystkie
ściany,leczżadnegozamaskowanegowydrążeniaw
murzenieznalazł.PotemspytałodonAdolfa.
PosłyszawszyodpowiedźGustawa,obsypałgo
najgorszymiprzezwiskami.
—Ity,idioto,niepobiegłeśzanim?!—Ze
względunaIbarówmówiliterazwyłączniepoangielsku.
—Niepozwoliłmi…
—Zgłupiał!DoszczętniezgłupiałmójGuciu.Nie
pozwoliłmi,powiadatuman.Wierzę,żeniechciał
pozwolić,alektobysięgopytał!Przecieżonbyłbycię
zaprowadziłwprostdoskarbu!Należałotylkoiśćza
nimwodpowiedniejodległości,śledzićgoi…
—Dajmispokój—Gustawopadłnakrzesłoi
dopieroterazzauważyłnanimsuknięBlankiorazjejbieliznę.—Nagąjąporwał—
jęknął,kryjąctwarzw
dłoniach…—Obłąkany…szaleniec…furiat…sama,
bezbronnawlabirynciepodziemi,ooooch!
Potemzerwałsięnarównenogi.
—Drzwiizakratowaneoknaniewchodząw
rachubę—myślałgłośno—wścianachniema
zamaskowanychprzejść.Awpodłodze?!
—Słusznauwaga!—Karoluklęknąłnatychmiasti
zacząłskrupulatniebadaćcałąposadzkęwłazience,
łażącnaczworakachodścianydościany,ku
niemałemuzdumieniutrzechIbarów.Potemprzeniósł
siędogaleriportretów,gdzietakiesameposzukiwania
prowadziłodchwiliGustaw…
Wpółgodzinypóźniejdalizawygraną,w
podłodzeniebyłożadnegoprzejściazcałąpewnością.
—Niemainnejrady,tylkomusimyczekaćna
powrótgospodarza.
—Czekać!—wybuchnąłGustaw.—To
przeklętesłowo!Czekaćzzałożonymirękami,kiedy
tamona…wszponachfuriata…Nie!Nie!!Nie!!!Ani
myślęczekać!—wrzasnąłizawróciłkudrzwiomod
łazienki.—Vicente!
—Słucham,señor…
—ProwadźmniedopokojudonJulia.Aletojuż!
JuliodeCárcerzajmowałnaparterzepokój
sąsiadującyzjednejstronyzjadalnią,azdrugiejz
sypialniąswojegobrata.Krótkąwięcmielidrogę,lecz
bardzodługomusieliwalićpięściamiwdrzwi,zanim
znakomityespadaocknąłsięzkamiennegosnu..
Odprawiwszysłużbęopowiedzielimuotajemniczym
zniknięciuBlankiiosamotnejwyprawiedopodziemi
donAdolfa,któremuzapewneprzydarzyłosięjakieś
nieszczęście,skorotakdługoniewraca…
—Powinniśmymupospieszyćzpomocą—
reasumowałGustaw.
—Rozumiesię!Alejaktozrobić?Janieznam
tychprzejść…
—Jakto?!Señorurodzonyiwychowanywtym
zamkunieznatutajkażdegokąta?!
Każdejkryjówkiwpodziemiach?!
—Przykromi,żeseñoreswtowątpią—odparł,
wyczuwszytonwyraźnegoniedowierzaniawgłosie
Gustawa—niemniejtakjest,jakmówię.Tajemnice
zamkuLaSolanaznazawszetylkogłowarodude
Cárcerów,wtymwypadkumójbratdonAdolfo,który
kiedyś,ponajdłuższym,dajBoże,życiupowierzyna
łożuśmierciowetajemniceswojemunajstarszemu
synowi.Albomnie,jeżeliniebędziemiałpotomstwa…
—Ajeśliniezdążyichkomuśpowierzyć?Jeśli,
czegomu,rozumiesię,nieżyczę,zginienagłąśmiercią,
tocowtedy?
—Wtedyjegoustawowyspadkobiercaotrzyma
odpewnegonotariuszawMadryciezalakowaną
kopertę,wktórejbędąsięznajdowaływszelkie
wyjaśnieniaoraz..
—Czyli—wtrąciłzniecierpliwionyGustaw—że
gdybydonAdolfodorananiewróciłzpodziemi,topan
zatelegrafujenatychmiastdoowegonotariuszaita
kopertajutrowieczorem…hm,zMadrytu…na
przykładautem…
—Jutro!Aleskądże,panieErsing!Notariuszowi
wolnoówdokumentprzesłaćnowemudziedzicowiLa
Solanadopierowtrzydzieścidnipourzędowym
stwierdzeniuśmiercipoprzedniegodziedzica…
—Wtrzydzieścidnipourzędowymstwierdzeniu
śmierci!Ha,ha,ha,ha.—Gustawwybuchnąłtak
histerycznymśmiechem,żenawetflegmatycznydon
Julioprzestraszyłsięmocnoizacząłgouspokajać
uroczystymizapewnieniami,żedonAdolfowrazz
señoritąBlankąpowrócąladachwila…
Leczupłynęłagodzina,adonAdolfoniepowrócił.
Pomimotojegobratnieokazywałnajmniejszego
niepokoju.
—Nicdziwnego—mówił—podziemneganki
ciągnąsiętupodobnocałymikilometrami,tomibrat
nierazopowiadał.Uważamzacałkiemmożliwe,żebrat
mójprzyprowadzipańskąsiostrędopieronadranem.
—Zacząłcałkiemniedyskretnieziewaćitłumaczyć
Gustawowi,żeprzywalcebykównajmniejszedrgnięcie
rękimożematadoranarazićnaśmierćlubconajmniej
naciężkieokaleczenie,atylkoczłowieknależycie
wypoczętymożebyćpewny,iżrękamuniezadrżyw
krytycznymmomencie…
Zrozumieli,żedonJuliochcespać,żeichodsyłado
wszystkichdiabłów,ipowrócilido…galeriportretów.
Kamerdyneraanijegosynówniespotkalinigdziepo
drodze,trzejIbarowieniewątpliwieudalisięna
spoczynekjużdawnotemu:byłobądźcobądźpo
drugiej…
—Cóżich,albodonJuliaobchodzilosmojej
Blanki—westchnąłGustaw,krążącposalijaktygrys
uwięzionywklatce.Przystanąłprzedzakratowanym
oknem.—Zagodzinęzacznieświtać,ajegojeszcze
niema.Zabiłgotenwariat,tonieulegawątpliwości…
Blanka!—krzyknąłnagletakimgłosem,żeKarolowi
wypadłzrękipapieros.—Blankawmocyszaleńca,
furiata!Nie,toponadmojesiły.Niechajsiędzieje,co
chce,idęzawiadomićpolicję!Niechotocząten
przeklętyzamek,niechprzetrząsnąkażdykąti…
—Iznajdąnaszegowięźnia—wtrąciłKarol.—
WówczasRafałKrólikwyjaśniim,kimmyjesteśmy!I
pójdziemypodkluczwrazzBlanką…Niemówiącjużo
dawniejszych
sprawkach,
tylko
za
kawał
z
towarzystwemubezpieczeńgrozinampotrzylata
więzienia…
—AterazBlancegroziśmierć!
—Eee,przesada.Blankajestnazbytpiękną
kobietą,byjąmógłzabićnawetwariat.Conajwyżej
ją…
—Milcz!—ryknąłGustaw.—Wolałbymją
widziećnamarachniżto!
Umilklinadłuższąchwilę,ażnagleKarolpalnąłsię
dłoniąwczoło.
—Jacyżznasgłupcy!—krzyknął.—Mówimyo
RafaleKróliku,azapominamy,żeonwobecnej
sytuacjinajwięcejmógłbynamdopomóc.
—Nonsens.Przecieżonsiedziałtuwlochachod
dniawaszegoprzyjazdu.Każdyznasznastokroćlepiej
rozkładkomnatzamkowych,niżon.
—Leczonposiadawięcejsprytuiszczęścia,niż
każdyznas,niżmywszyscyrazemłącznie..Zresztą,
cóżciszkodzispróbować?
—Maszsłuszność,Karolu.DlaratowaniaBlanki
niewolnonamzaniechaćżadnegośrodka,nawet
najbardziejryzykownego.
—Niewidzętuwogóleryzyka;przyrzekniemy
małemuspryciarzowiwszystko,czegozażąda,żebygo
zachęcić…wczasierobotybędziemygopilnowalijak
okawgłowie,apotemodprowadzimygonapowrót
dojegoceli…
—
Czy
klucze
od
lochów
odebrałeś
kamerdynerowipoprzyjeździezBurgos?
—Odebrałemjewczoraj…
Wybiegliprzezhalnadziedziniec,okrążyliskrzydło
nowegozamkuizaczęlisięzbliżaćdoruin.NagleKarol
zawyłzbólu.
—Wyrżnąłemsięokamieńwkostkę—wystękał.
—Zaczekajwymasujęsobienogę.
—Niemaczasunaczekanie.—Niecierpliwy
Gustawodebrałprzyjacielowikluczeisampopędziłku
ruinom,świecącsobieswojąelektrycznąlatarką.
Gustawmiałpamięćdoskonałą.Chociażtylkojeden
razbyłwtutejszychlochach,orientowałsięświetniew
tymlabiryncieiwparęminutpóźniejstanąłprzed
drzwiamiceliwięźnia.—Śpi—sądził,widząc,że
straszliwyzgrzytkluczawzardzewiałymzamkunie
wywołałztamtejstronydrzwinajlżejszegoszmeru.
Pchnąłdrzwi,wsunąłgłowęiwtymsamymmomencie
czyjaśpięśćpalnęłagowtwarzztakąsiłą,żeupadłna
wznak.Cośmuwyrwałozdłonilatarkę,cośmu
nastąpiłonabrzuchiwkorytarzubiegnącymwzdłuż
wszystkichcelwięziennychzatętniłykrokiszybko
uciekającegoczłowieka…
—Trzymaj!Szpiceluciekł!—Gustawdźwignął
sięzziemi,zamierzającścigaćzbiega,alew
ciemnościachwpadłnamuriosunąłsięnakolana.—
Karoool!Łapszpicla!—ryczałcotchuwpłucach…
KarolFechkulejąctrochędowlókłsięwłaśniedo
ruin,gdydobiegłogostłumionewołanieGustawa.Słów
wprawdzieniezrozumiał,leczodgadłcozaszłoiz
rewolweremwdłonipospieszyłdolochów,niebacząc
nabólnogi.
RafałKrólik,którytrochęchybiłwciemnościach,a
możebyłzbytosłabionypowczorajszympoście,nie
mógłjużwykonaćswojegoplanu,tojestzamknąć
Gustawawceli.Poprzestałwięctylkonaucieczcei
gnałnaoślep,lękającsię,żegdyzaświecilatarkę,
będziestanowiłwygodnyceldlakulGustawa…
—Tenłajdakmnieściganapewno—
przypuszczał—aKarolmamizastąpićdrogę:dlatego
gowoła.—Tamyślprzypięłamuskrzydłauramion.
Zmykałtedywspaniale,ażwpewnejchwiliwpadł
wprostnagroźnegoolbrzyma.Zderzeniebyłotak
niespodziewaneigwałtowne,żeprzewrócilisię
obydwaj,ocozresztąniebyłotrudnowtakimterenie,
wśróddziur,rozpadliniprzelicznychstertgruzu.Karol,
uraziwszysięponowniewbolącąnogę,ryknąłz
wściekłości,wypuściłzdłonirewolweri,wymachując
długimirękami,wymacałrękawniewidzialnegow
mrokachprzeciwnika.
—Mamgo!—obwieściłfortissimoorazcon
vigore.
—Masz—przyznałRafałcondolcezza,icon
moltoespressionepalnąłKarolawłebpękiemkluczy.
Potemzerwałsiębłyskawicznie,uskoczyłwbok,dał
kilkatygrysichsusówi…wrzasnąłzprzerażenia;nie
znalazłpunktuoparcia,nieznanaprzepaśćwchłonęłago
wsiebie,niczympaszczawielorybiasardynkę…
ROZDZIAŁX
KRÓLESTWOSZALEŃCA
—Czuję,awięcniezginąłem—jęknąłRafał,
masującsobieokolicęmięśnianadnerczanego,której
przypadłarolazderzakaprzylądowaniunadnieowej
przepaści.—Bolimnie,więcżyję,czylicogitoergo
sum,
jak
powiedział
błogosławionej
pamięci
Alcybiades,obcinającogonswojemupsu.
Wystękawszysię,Rafałjąłprzemyśliwaćnadtym,
jakbysięwydostaćze„swojej”przepaści.Zadzierając
głowędogóry,obserwowałprzezchwilęotwór,przez
którytutajzleciałpodczasucieczkiprzedKarolem.
Świtałojuż,więchen,wysokoponadowymotworem
widaćbyłoskrawekszarzejącegoniebaimożnajuż
byłostwierdzić,żewysokośćtejpieczaryprzenosi
czterymetry.
—Nanic—westchnąłmałydetektyw—mój
rekordskokunawysokośćwynosiłdziewięćdziesiąt
pięćcentymetrów,czylitędyniewyjdę.Trzebaszukać
innejdrogi…
Podługich,sumiennychposzukiwaniachznalazłw
jednym
rogu
jaskini
(która
dawniej
była
prawdopodobniejednązpiwnicstaregozamku)napół
zasypanąszczelinę;kiedywpuściłdoniejstrumień
światłazlatarkiskonfiskowanejGustawowi,ujrzał
długi,niskiganeczek,któregodrugikoniecginąłw
nieprzebitychciemnościach.
—Anozobaczymy,dokądmnietenwytworny
krużganekzaprowadzi…
ZaprowadziłRafaładookrągłejpiwnicy,wktórej
próczujściategogankuznajdowałysięjeszczecztery
podobneotwory.Rafałbeznamysłuwybrałnajbliższyz
nichizapuściłsięwgłąbzezgaszonąlatarką.
—Trzebaoszczędzaćświatła—upominałsię—
tylkoBoziawie,jakdługobędęmusiałbłądzićwtym
zakazanymlabiryncie.
Dlaostrożności,byznówniewleciećwjaką
dziurę,lewądłoniądotykałustawiczniemuru,który
tutajbyłdosyćwilgotny.Inaglepalcaminatknąłsięna
jakieśmałestworzonko,którewydarłomusięzrękico
prędzej.
—Mysz—pomyślał,wstrząsnąłsięzobrzydzenia,
zapaliłlatarkęizezdziwieniemstwierdził,żeto,cowziął
zamysz,byłokrabem.—Azatemzbliżamysiędo
oceanu!Brawo,Rafciu,brawo…
Skierowałstrugęświatłaprzedsiebie.Korytarzyk
biegłdalejprosto,leczjegopodstawamiałaprzerwę,
długąnajakiepięćmetrów,aszerokąnapółtorametra,
czylityle,ilewynosiłacałaszerokośćkorytarza.
Stanąwszynadbrzegiemtej„nowejdziury”,stwierdził
Rafał,żejesttojakgdybygłębokastudniaopatrzona
wzdłużobwoduwąziuteńkimischodkami.Domyśliwszy
się,iżtędywiedziedrogadomorza,zacząłżwawo
zstępowaćwdół.Wlewejdłonitrzymałlatarkę,prawą
chwytałsię„poręczy”,którejnamiastkąbyłyzrzadka
wbitewmurżelazneklamryniemaldoszczętniezżarte
przezrdzęikiwającesięniepokojącoprzylada
szarpnięciu.
Głębokośćtejklatkischodowej,czystudni
przenosiła
pięćdziesiąt
metrów,
lecz
Rafałowi
wydawałosię,żeprzebyłjużchybazedwadzieścia
pięter.
—Mamwrażenie,iżjestembardzobliskojądra
globuziemskiego.Inaprzekórzdaniuuczonych
stwierdzam,żejestmicorazchłodniej…
Zatrzymałsię,spojrzałwdółizadrżał;opiętro
niżejsiedziałnaschodachopartyprawymbokiemo
ścianę…szkieletczłowieka.Bezgłowy!Ujegostóp
leżałyszkielecikiryb,krabów,homarów.Azaraz
poniżejkamiennestopniezanurzałysięwwodzie,której
powierzchniafalowałaleciuteńko,awrazznią
przeróżnewodorosty.
—Uhum,trafiłemdogarsonierypolipaczy
jakiegośinnegorekina.Ponieważjednakniemam
zamiarupowiększyćswojąosobązapasówjego
spiżarni,ergowracamnagórę…Ewentualniemogętu
jeszczeprzyjśćzajrzećwczasieodpływu.—Po
odległościzwierciadławodyodciemnejlinina
ścianach,znaczącychpunktnajwiększegozanurzenia
poznał,żewtejchwilioceanjestwfazieprzypływu…
Idączpowrotempokamiennychstopniach,
zastanawiałsięRafałnadtym,gdzieszkielet„zgubił”
swąszanownągłowę.Oczywiścienierozwiązałtej
zagadki,gdyżniewiedziałnicowizycieczaszkiludzkiej
wpokojuGustawa,którymógłstwierdzićtylkotyle,że
czaszkętęktośwrzuciłprzezkomin…
Powróciwszydopiwnicyposiadającejujściapięciu
różnychganków,Rafałzaszczyciłswoimwyborem
wylotkorytarza,zktóregozalatywałpowiewświeżego
powietrza…Pokrótkimspacerzeznowudotarłdo
kamiennychschodów,lecztewiodłydlaodmianyw
górę.Podniósłszyoczy,ujrzałświatłodzienne,
wdzierającesiędotejklatkischodowejprzezwąskie,
pionoweszczeliny.
—Otowłaściwadrogakuwolności!—cieszył
się…przedwcześnie.
Wyjrzawszynazewnątrzprzezjednązowych
szczelin,wyglądającychnaśredniowiecznestrzelnice
stwierdził,żesłońcejużwzeszło,iżewidokztejstrony
wieżyroztaczasięnamorze.Postanowiłwięcwyjśćna
samszczytistamtąddopierorozejrzećsięwsytuacji.
Schodybyłytutajznaczniewygodniejszeniżw„studni”,
alewpewnymmiejscubrakowałotrzechstopni.Tam
właśniezwisałzgórykoniecgrubejliny.
—Onapewniezastępujeporęcz—osądziłRafał,
uchwyciłsięmocnoliny,którajednakpoddałasięz
małymoporemigdzieśwgórzedźwięczniezabrzmiał
dzwon.Rafałnatychmiastpociągnąłzasznurponownie,
apotem,zasmakowawszywrolidzwonnika,rozkołysał
sygnaturkęażmiło.Tryumfowałteraz,sądząc,żez
pomocątegodzwonubędziemógłkażdejchwili
zaalarmowaćludzimieszkającychwokolicyzamkui
sprowadzićsobieodsiecz.Szybkoprzebyłostatnie
stopnie,dźwignąłwieko,broniącetudostępu
promieniomsłońcaiwreszciestanąłnaszczycie
baszty…
Panorama,jakasięroztaczałaztejwysokościbyła
przepiękna,leczRafałowiwtejchwiliniezależałoani
trochęnaładnymwidoku.
—Owidokinaprzyszłośćmichodzi—mruknął
posępnie,stwierdziwszy,żebasztawznosisięnad
poziomstaregodziedzińcanazgórądwadzieścia
metrów.
Stwierdziłteżniebawem,iżLaSolanależyna
skalistympółwyspie.Najdalejwysuniętywmorzebył
staryzameklubraczejjegoolbrzymieruiny,zachodnią
częśćzajmowałdużyogróddotykającybaszty,a
wschodniączęśćnowyzamekzjegorozległym
dziedzińcem.Iwtamtejstronie,zlekkimodchyleniem
napołudniepółwysepłączyłsięzlądemstałym…
—Kiepskiewidokinaprzyszłość—westchnął
Rafał.—Bogdybymnawetposiadałspadochroni
mógłsięspuścićztejwieży,toKarolzGustawem
odetnąmidrogęwgardzielipółwyspu..Niemaco
liczyćnaucieczkę,trzebaraczejprzywołaćpomocz
zewnątrz…O!—krzyknął.—Jużktośbiegnie!
Zwdzięcznościpogłaskałdzwon,żetakszybko
kogośprzywabiłwtestrony,wychyliłsiępotem,by
piękniepowitaćprzybyszów,aleminamuzrzedła.To
biegłGustawErsing,azanimkuśtykałpociesznieKarol
zobwiązanągłową.
Tak,tobylioni.Posłyszawszydzwon,pędzilitutaj
nazłamaniekarku,sądząc,żenaszczyciewieżyujrzą
Blankę,żetoonawzywaichpomocy.Zamiastniej
zobaczyliniemożliwiezarośniętągębęRafałaKrólika…
—Tenłotrgotówdzwonićtakdługo,ażtozwróci
uwagęwwiosceiściągnienampolicjęnakark—
zaniepokoilisię.
—Poddajeciesię,łotry?—krzyknąłRafał
walecznie,bowiemrozumiał,żeniemogągodosięgnąć.
Potemzacząłimwymyślać,grozićiobrzucaćich
okruchamistarychcegieł…
Odbylikrótkąnaradę,odegralimałąkomedię.
Gustawcośmówiłzżywągestykulacją,Karol,
zacierającradośniedłonie,potakiwałzzapałem.
WreszcieGustawzacząłsięszybkooddalaćwstronę
ruin.Przystanął,odwróciłsię.
—Auważaj,żebycwaniakniezjechałpolinie!—
krzyknął.
—Niemastrachu—odparłgłośnoKarol—a
zepchnijgonałeb!
Forteludałsięznakomicie,Rafałodrazuopuścił
swójposterunek.
—Łotrymajątujakieśinnewejściepodziemne—
przypuszczał,skaczącpokilkastopninaraz—
chcielibymniezepchnąćzbaszty…
Wpodziemiachbasztyodkryłterazwylotdrugiego
ganku.Leżałotamkilkazwiędłychróż,aganekten
prowadziłprostodowioski,doogroduproboszcza,
któryzrobiłtakświetnyinteresnaswoichróżach.Tą
drogąnależałoiść,aleRafał,zawszetchórzem
podszyty,wykombinowałsobie,żetędyzachwilę
przybiegnietuGustawErsing,uzbrojonyażpozęby.
—Tak,tędy—utwierdzałsięwswoimbłędnym
mniemaniuizmykałzszybkością„jednostajnie
przyspieszoną”—przecieżjasamichoświeciłem,że
dobasztywiedziejakieśprzejściepodziemne.Dzięki
mniejeodnaleźli…chodzątam…teróże…tego…
dowodzą…—zadyszałsię…
Odsapnąłdopierowpiwnicy,doktórejwkraczał
jużporaztrzeci.
—ZanimkanaliaGuciuodgadnie,którykorytarz
wybrałem,będędalekostąd—pocieszałsię.—A
zatemidęzwiedzaćjużczwartyganek.
Czwartyganekbyłbardzokrótki,potemskręcał
podkątemprostym.Minąwszytenzakręt,Rafałzgasił
latarkę.Przystanął,zamieniłsięwsłuch.Najwyraźniej
usłyszałprzedchwiląstłumionyjękbólu.Napalcach
zacząłsięposuwaćdalej,ażdotarłdozakratowanego
okienkawyciętegowsolidnychdrzwiach.Aledrzwi
byłyzamknięte,ajękidobiegałyskądśzdalsza.Opięć
metrówdalejwymacałdrugie,takiesamedrzwiz
okienkiem.Potemtrzecie…
—Aha,tuznowusąlochytak,jakwtejczęści
ruin,gdziejasiedziałem,tylkoteznajdująsięopiętro
głębiej…Miłyzameczek,anisłowa!
Naglezdrętwiał.Jękiumilkłyprzedchwiląiwśród
grobowejciszyzabrzmiałpełengrozykrzykkobiety:
—Światło!Namiłośćboską,zapalpanświatło,
booszaleję!
Mówiłatopoangielsku,jejgłoswydałsięRafałowi
dziwnieznajomy.
—Jużnieśpisz,najdroższa?—spytałmęskigłos
bardzowątpliwąangielszczyzną,poczymgdzieśdalej
znowurozległsięjęk.
Rafałpodrapałsięzauchem,mocnostropionytymi
odkryciami.
—Trojeichtujestconajmniej—obliczył—aja
całkiemsolo!
—Światłoooo!
—Już,już,królowo…Gdzieżtezapałki?…Aha,
są.
Nalewejścianiekorytarza(celeznajdowałysięz
prawejstrony)zamigotałomdłeświatełko,chwiałosię
przezchwilę,ażprzystanęło.
—Zapalęwszystkieświece—ględziłdalejów
„kiepskiAnglik”—boćtonaszegodyweselne,
królowomoja…
—Atomświetnietrafił—pomyślałRafałz
humorem,aleśmiechskonałmunaustach,gdy
posłyszałnowyjęktegotrzeciego.
—Niechgopanuwolni,błagampana—mówiła
kobieta—niemogęsłuchaćjegostrasznychjęków…
—Czemu,najjaśniejszapani?Mnieonesprawiają
najwyższąrozkosz!
—Sadysta!—syknąłoburzonyRafał.
Dwiekwadratoweplamyświatłanalewejścianie
stawałysięcorazjaśniejsze,corazbielsze,wmiarę,jak
„sadysta”zapalałnoweświece.RafałKrólikogromnie
zaciekawionypodsunąłsiędobliższegozdwóch
jasnychokienek,zajrzałdownętrzaiugryzłsięwjęzyk,
byniekrzyknąćzzachwytu.Bowiemoboksterty
dywanówipoduszekstałajasnowłosakobietazupełnie
obnażona,azbudowanajakmarzenie.
—Gdybyśtakjeszczechciałamipokazaćbuzię—
wzdychałwduchu,gdyżowaniewiastaukryłatwarzw
dłoniachiwtejpozycjistałanieruchomo.—Platynowa
blondynka,hm,owszem,owszem,lubię,alenigdynie
kupujękotawworku;widywałemjużpodwikirównie
piękniezbudowaneleczztwarząpawiana—
dopingowałmyśląplatynowąblondynkę—więcpokaż
liczkoi…
WtymmiejscuRafałprzezorniezasłoniłsobieusta
dłonią,gdyżnaglespełniłosięjegożyczenie;smukłe,
białeręcekobietyopadłybezwładnieiukazałasięjej
twarz,trochębezwyrazu,jakulalki,alebardzopiękna.
LecznietozaskoczyłoRafała,takżenachwilę
zapomniałowszelkiejostrożnościiprzywarłpoliczkami
doprętówkratyokienka.Nie!Cośinnego!
—Blanka—wyszeptał.—BlankaErsing!
Dlategotengłosikwydałmisięodrazudobrze
znajomy…Hm,hm,sądzącpojejstroju,porozkładzie
poduszeknazaimprowizowanymłożuipotym,cotutaj
słyszałem,toonarzeczywiściejestwtrakcie
celebrowanianocypoślubnej…Agdzieżdostojny
oblubieniec?
„Dostojnyoblubieniec”właśniewychyliłgłowęz
otworuwpodłodze,wobecczegoRafałcofnąłsię
nieco,abyniebyćdostrzeżonym..„Oblubieniec”wniósł
koszykwinogronipostawiłgoprzedBlanką,składając
jejniskiukłon.
—DonAdolfodeCárcer?Czyżbyontakwyrósł
odczasu,jakgowidziałemwBiarritz?—dziwiłsięRafał,bowiempartnerBlankibył
uderzającopodobny
dodonAdolfa,leczprzerastałgoconajmniejogłowę.
Imiałszpiczastąbródkę.Ibyłubranycudacznie,jakby
nabalkostiumowy.—WykapanyFilipII,alboniena
imięmiRafał!…No,ijeszczejedno;donAdolfowładał
angielskimjęzykiemtak,jaksamG.B.Shaw,aprzy
angielszczyźnietegojegomościanieboszczykSzekspir
napewnotarzasięwgrobiezrozpaczy…
WykapanyFilipIIspostrzegłrychło,żeBlankanic
nieje.
—Skoroniemaszchęcidojadła,onajdroższa,to
pozwól,żecięoprowadzępomoimkrólestwie…Po
naszym!—dodałznaciskiem.—Booddzisiaj
pozostaniesztuzemnąnazawsze!
—Miłaperspektywa—pomyślałRafał,nie
dziwiącsięwcale,żeBlankawzdrygnęłasięcała.
—Uwolnijgo—rzekłabłagalnie.
—Uwolnięgo,gdyspełnimojewarunki.
Pójdziemyterazdoniego,alewpierw…—zarzuciłjej
naramionadługą,niegdyśszkarłatną,dziśmocno
wypłowiałąpłachtę,którąspinałosięnapiersiach
łańcuszkiem—wpierwmuszętwąnagośćprzyodziać
płaszczemkrólewskim.
—Lubięstylbiblijny.—Rafałzwzrastającym
zainteresowaniemśledziłscenę,rozgrywającąsięprzed
jegooczyma.—IpodobamisiętensobowtórAdolfa,
…sobowtórwpowiększonymformacie,żetak
powiem…
„Sobowtórwpowiększonymformacie”podał
ramięBlance,wdrugądłońująłsiedmioramienny
świecznikiprzezbocznedrzwiwyszlidosąsiedniejceli,
aRafałwkorytarzuprzesunąłsięodwaokienka.Tym
razemmiałprzedsobądośćdużą,ponurąizbę.Zamiast
meblibyłytutajnajrozmaitszemachiny,narzędzia,
instrumenty,którychprzeznaczenianierozumiałna
razie,alenatychmiastspostrzegłichprymitywne
wykonaniegodneśredniowieczaorazichdostojną
leciwość.
—Tutaj,królowomoja,przesłuchiwanokacerzy…
Rafałwzdrygnąłsię,gdypadłytesłowa.Terazjuż
wiedział,żetemachinytonarzędziatortur,iżestoi
przedjakąśkaźniąŚwiętejInkwizycji.Alewzdrygnął
sięznaczniesilniej,dostrzegłszypodścianąwgłębi
żywegoczłowieka;jegonogiobejmowałażelazna
obręczwkształcieósemki,jegoręce,sztywnie
wyprostowanenadgłowąbyływprzegubachdłoni
związanesznurem,którypoprzezblokzawieszonyu
sufituspływałdowałuzkorbą.Kiedyświatłosiedmiu
świecpadłonatwarzskazańca,Rafałpoznałwnimdon
Adolfa!
—Łotrze!—warknąłdonAdolfonawidok
wchodzących.—Jeślinatychmiastnieodprowadzisz
donowegozamkumojejnarzeczonej,to…
—Twojejnarzeczonej?—wtrąciłtamten.—Ona
jestterazmojążoną.Powiedzmu,królowo—zwrócił
siędoBlanki—kimjesteśobecnie.
—Pańskążoną—odparłaszybko,mrugając
znacząconadonAdolfa.
—Inależałaśdomnie,czytak?
Zwiesiłagłowę.Przezchwilętrwałouciążliwe
milczenie,ażnagle..
—Mów!—ryknąłsobowtórpanazamkuzdziką
furią.
—Tttak—wykrztusiładrżączprzerażenia.
—Słyszałeś,Adolfo?Ajeśliwtowątpisz,to
niebawembędziesznaocznymświadkiemnaszych
pieszczotmałżeńskich.Bochcę,byświedział,że
odebrałemcinarzeczonątak,jaktymiwydarłeśzamek
idziedzictwo!
—Ach,takiebuty!—pomyślałRafał,chciwie
nadsłuchującyzaokienkiem.
—Wydarłeśmi,lubraczejuczyniłatotwojapodła
matka.—TupuściłdłońBlanki,pobiegłdodrugiego
kątaizbyiprzyniósłstamtądjakiśobrazśredniej
wielkości.
—PortretdoñiIzabeli!—zawołałaBlanka.
—Tak,tojesttażmija!—cisnąłportretnaziemię
izacząłgodeptać,kubezsilnejrozpaczyioburzeniu
donAdolfadeCárcer.—Tojesttachciwajędza,
któratakopętałamojegoojca,JuanadeCárcer,że
wypędziłzzamkumojąbiednąmatkę!
—Wypędziłpańskąmatkę?—donAdolfobył
szczerzezdumiony.—Pierwszesłyszę.Jaksię
nazywałapańskamatka?
—NazywałasięseñoritaRositadeOlazábal!A
dziśjestżonątegostaregobałwana,WincentegoIbara!
—Rosita?!Żonamojegokamerdynera?!
—Tak,łotrze!Mojamatkażonąkamerdynera.
Alejejponiżeniaskończąsiędzisiaj!—Miguel
Olazábal,którydotychczaszachowywałsiędosyć
spokojnie,naglewpadłwprawdziwyszał;ryczał,jakby
goobdzieranozeskóry,tupał,miotałsięodścianydo
ściany,wygrażającpięściamidonAdolfowi,przeplatał
swojeokrzykipotwornymiprzekleństwami,ajegooczy
niesamowiciewybałuszonerzucałydokołaspojrzenia
pełnewściekłości.—Dzisiajsięskończyjejniedola!
—wrzeszczał,ażRafałowidzwoniłowuszach.—Od
jutraonabędziepaniątegozamku,atyjej
kamerdynerem.Ijacięzmuszędozrzeczeniasię
wszelkichpraw!
—Spróbuj!—warknąłdonAdolfo,niezważając
nabłagalnespojrzeniaBlankiErsing.
—Niewierzysz?!—MiguelOlazábalpuściłsię
pędemkuścianiewgłębi.Blankazasłoniłasobieoczy,
sądząc,żewybiłaostatniagodzinadladonAdolfa.Sam
donAdolfozbladłsilnie;napewnoterazżałował,iż
zareagowałnaprzechwałkiszaleńca.RafałKrólik
skrzywiłsięzniesmakiem,przypuszczając,żeMiguel
wypoliczkujezwiązanegojeńca.Tymczasemrozjuszony
furiatzgotowałzawódwszystkim;aniniedotknąłręką
swojejofiary,leczpodbiegłdowałuśredniowiecznej
machinyipowolizacząłkręcićjejkorbą.
—Auuu!—zawyłdonAdolfo,gdyższnur,do
któregobyłyprzywiązanejegodłonie,naprężyłsię
nagleizacząłgorozciągać…—Auuuuuuuu!
WtedyRafałKrólikzapomniałowszelkiej
ostrożności.Dającwyrazswojemuoburzeniu,gwizdnął
przeciąglenapalcach.
—Fuj!—krzyknąłnacałegardło.—Hańba!Fuj!
Zbir!
DonAdolfo,BlankaiMigueljaknakomendę
spojrzeliwstronęokienka.Nachwilępodziemiazaległa
grobowacisza,świadczącanajlepiejowielkości
konsternacji,jakazapanowałatutaj.PotemMiguel
Olazábalpuściłkorbę,złożyłRafałowiukłon,godny
damydworuzokresunajwiększegorozkwitu
hiszpańskiejetykiety.
—Witamseñorawmoimkrólestwie—rzekł.—
Raczpanwejśćtutaj.
—Onpanachcezwabićwzasadzkę!—krzyknął
donAdolfopofrancusku.—Proszęzawiadomić
policję,że…
—Milczeć!—ryknąłMiguel,zamierzającsięna
swojąofiarę.
—…żejestemtuuwięziony.Wejściejestprzez
mójpokójkoło…
—Masz,zuchwalcze!—MiguelpalnąłdonAdolfa
pięściąwbrzuchizacząłgoboksować,gdziepopadło.
RównocześnieBlankaprzysunęłasiędookienka.
—Czypanjestuzbrojony?—spytałaszeptem.
—Tylkowodwagę—odparłRafał—iwlatarkę
elektryczną.
—Zatemniechpanstąduciekacoprędzeji
sprowadzinampomoc.Onjestpiekielniesilny!
—Fi,Goliattakżebyłbokseremnajcięższejwagi,
ajednakDawid..
—Aletojestobłąkany!Zbiegzzakładudla
wariatówzBurgos!Furiat!!!
—O,togorzej.BiednydonAdolfo…
DonAdolfowłaśniezemdlał.Głowaopadłamu
niskonapiersi,ciałozwisałobezwładnienasznurze,
przywiązanymdojegorąksztywnowyprostowanych.
Jegodręczycielspoglądałzdumąnaswojedzieło,
potemodwróciłsię,spojrzałostronaBlankę,stojącąobecniebliskookienka.
—Cotytamrobisz?!—huknąłnanią.
—Ja?…Jatego…jawłaśniezapraszamseñora,
abywszedłtutaj.
Obłąkanyskinąłgłowązpowagą.
—Todobrze—iwstronęRafała—wejdź,miły
gościu…
Ale„miłygość”niemyślałdzielićlosudonAdolfa,
wziąłnogizapasizmykał,jaklisprzedchartami.Aż
nagleposłyszałwołanie:
—Hej,señor,czypanuciekaprzedemną?!
—BrrrrońBoże!—zadzwoniłyzębyRafała.—
Trrrrrenujędobiegumaratońskiego,ufff!
Dopierowpiwnicy,wktórejznajdowałysięujścia
wszystkichgankówpodziemnychRafałzaniechał
dalszego„treningu”;furiatprzestałgościgać.Tym
razemmałydetektywjużniemiałwyboru;zwiedziwszy
kolejnoczteryganki,musiałwpaśćwwylotpiątego
korytarza,ostatniego…
—Obynareszcietentunelwyprowadziłmniez
zakazanegokrólestwaszaleńcanawolność—
wzdychał,zaniepokojonyolosdonAdolfaiBlanki.O,
tak,oBlankęniepokoiłsięrównież;byławspólniczką
oszustów,należałosięjejsłusznieparęlatwięzienia,
leczjejobecnepołożenieuważałRafałzastraszne,za
karęnieludzkookrutną.—Izato,żecięwyrwęze
szponówobłąkanegopowinnaśmisiępięknie
odwdzięczyć,dziewczynko.Natoliczępewnie!
Trudnodociec,jaksobieRafałwyobrażałów
pięknyrewanżzestronyBlankiErsing;faktemjesttylko
to,iżnarazzacząłpodskakiwaćzradości,bełkocząc
przytymnajczulszewyrazy.
Światłokieszonkowejlatarki,skonfiskowanej
Gustawowipożółkło,takżeRafałzgasiłją,obawiając
się,iżbateriawyczerpiesiędoszczętnie;teresztki
światławolałsobiezarezerwowaćna„czarnągodzinę”,
anaraziebrodzićwciemnościach.
—Naszczęścietenganeknieposiadażadnych
zakrętów,nierównościanischodów—cieszyłsię,
balansującdlaostrożnościrękamiwtensposób,żeco
chwilamuskałdłońmijednązbocznychściankorytarza.
—Naszczęścietentunelikjestprosty,równy,jak…
Zanimzdołałznaleźćodpowiednieokreślenie
porównawcze,jegorozpędzonastopatrafiłana
próżnię.Wrzasnąłzprzestrachu,gwałtowniezatrzepotał
rękami,byodzyskaćstraconąrównowagę,leczbyło
jużzapóźno.Jakkulastoczyłsiępodrewnianych
stopniachjakichśstarychschodówi,wyrżnąwszy
głowąokantnajniższegostopnia,ległtambezczucia…
ROZDZIAŁXI
NAARENIE
KarolzGustawemodbylidługąnaradę.Ukazanie
sięRafałaKrólikanaszczyciebasztyutwierdziłoichw
domysłach,żeschodywbaszciemająprzejściedo
podziemizamku,gdzieprawdopodobnieprzebywała
uprowadzonaBlanka,gdzieznajdowałsięskarbrodu
deCárcerówipieniądzeskradzioneKarolowi.Nie
znającinnejdrogido„królestwaszaleńca”…
—…musimytamwtargnąćprzezbasztę—
reasumowałGustaw.—Trzebapoprostukupićwe
wsialbopożyczyćkilkadrabin,zbićjerazemwjedną
długądrabinęirzeczgotowa.Szkoda,żenamto
wcześniejnamyślnieprzyszło—westchnął.—Ty
znaszjużparędziesiątwyrazówhiszpańskich,więcty
pójdzieszpertraktowaćzwieśniakami,ajabędę
czuwałprzybramie,abyRafałKrólikniewymknąłsięz
zamkuiniesprowadziłnakarkpolicji.
—TosamogrozinamzestronyIbarów—
mruknąłKarol.
—Powiedzim,żedonAdolfopowróciłnadranem
iwyraziłżyczenie,abygoniktniebudził;żenibychce
sięwyspać.TosamoBlanka..Naszczęściedlanas,
IbarowiemająjużzranawyruszyćdoSanSebastián,a
powrócądopierowieczorem.Przeztenczas
odnajdziemywpodziemiach.Blankęorazskarbyde
Cárcerów,załatwimysięztymszaleńcem,no,apotem
mogąsobiewzywaćpolicję.Niebędziemynato
czekali,co?He,he,he,he…
—Ba,alezapomniałeśoznakomitymmatadorze.
—SpróbujędonJulianabujaćwtakisamsposób.
ItosięGustawowipowiodłonadzwyczajnie.Don
Juliouwierzyłbeztruduwto,żejegobratpowrócił
szczęśliwieznocnejeskapadydopodziemi.
—Aco,czyniemówiłempanu?
—Mówiłpan,mówił—potwierdziłGustaw
skwapliwie.—DonAdolfopoleciłmiteżprosićpana,
bygopanniebudziłchoćbydowieczora.
—O,przeciwkotemuprotestujękategorycznie!
Mójbraciszekuroczyściemiprzyrzekł,żebędzieprzy
tym,jakrozciągnędziśnaareniemojegodziewięćset
dziewięćdziesiątegodziewiątegobykaitysięcznego.
Corridazaczynasięotrzeciej,musipanwięcobudzićmojegobratapogodziniepierwszej.
StąddoSan
Sebastiánszmatdrogi.
—Apantamwyjeżdżawcześniej?
—Oczywiście.Muszęwylosowaćswojedwabyki
iocenićichzalety.Niemapanwprostpojęcia,jakto
jestważnedlamatadora.
—Wierzę,wierzę—Gustawbyłuszczęśliwiony,
żetakłatwoudałomusięwprowadzićwbłąd
znakomitegoespadę;chciałsięjednakrównież
zabezpieczyćprzedewentualnyminiespodziankamize
stronyRafałaKrólika.—DonJulio,czypanu
wiadomo,żewruinachstaregozamkuukrywasię
człowiek?
—Podobnotakjest,choćniebardzomisięchce
wtowierzyć.Tenobłąkany,któryzbiegłzzakładudla
umysłowochorych,co?
—Kogośinnegomamnamyśli.
—O!Jestjeszczedrugiintruz?
—Niestety,tak.Jesttoniebezpiecznyzbrodniarz,
zpochodzeniaPolak,nazwiskiemRafałKrólik.Jego
ulubionymtrickiembyłozawszeprzedstawianiesięza
sławnegodetektywa,ainnychosóbzaprzestępców.W
tensposóbKrólikwyprowadziłwpolejużwielu
głupców…
—No,jabymsiętamoszukaćtakiemuniedał,
zapewniampana.
—Ba,onjesttakiwymowny,takprzekonywująco
umiekłamać,że…
—Przepraszam—wtrąciłdonJulio,ostrzącsobie
brzytwę—czypanprzypuszcza,żetenłobuz
ośmieliłbysiętutajwtargnąć?
—Och,onjestzdolnydowszystkiego!Nie
zdziwiłbymsięwcale,gdybykiedyprzyszedłdopanai
zacząłzmyślać,żemywszyscy,niewyłączając
pańskiegobrata,nastajemynapańskieżycie,że
chcemyokraśćdoszczętniewaszpięknyzamek,leczon
dotegoniedopuści.Jakże!Przecieżjestsławnym
detektywem…dlanaiwnych…
—Kapitalne!Chciałbymtegojegomościakiedy
spotkaćwżyciu…
Znakomitymatadornieprzeczuwałzaiste,iżjego
życzeniespełnisiętakrychło.AlbowiemRafałKrólik
jużpółgodzinytemuocknąłsięzdługotrwałego
omdlenia,którewkońcuprzeszłowgłębokisen,
dobrnąłdojakichśschodów,któredlaodmianywiodły
wgóręiznalazłsięwbardzowąskim,długimaprostym
jakstrzeliłkorytarzu.Korytarzówróżniłsięod
wszystkichpodziemnychgankówzamkuLaSolana
przedewszystkimwzorowąregularnościąswoich
wymiarów,oraztym,żejegopodstawęstanowił
kamiennychodnik,podczasgdytamwszędziebyła
ziemia.PozatymnaścianiezlewejstronyodkryłRafał
zpomocąlatarkimałedrewnianedeszczułki,jakieś
lewarki,zaśwdwóchmiejscachnawetdrabinki
przeszłodwumetrowejdługościprzymocowanedo
ścianyidolnymswoimkońcemwpuszczonewmur.
Kiedyzacząłmanipulowaćkołopierwszejdeszczułki,
podskoczyławgórę,odsłaniającdwamałe,okrągłe
otwory,przezktórewdarłosiędociemnegokorytarza
światłosłoneczne.
—Słońce!—wyszeptałwzruszonyRafał.—
Boże,jakjasięjużstęskniłemzawidokiemsłońca.
Przytknąłoczydoowychotworówiwyjrzał
tamtędyzciekawością.Przednimlubraczejujego
stópleżaładużakomnata.Naśrodkujejstałgarnitur
klubowychfoteli,anajejwszystkichścianachwisiałomocstarychportretów.Chcąc
lepiejwidzieć(otwory
znajdowałysięnawysokościgórnejlinijegoczoła),
Rafałstanąłnapalcachioparłsięniechcącynarączce
dźwigni,którejprzeznaczeniadotychczasnierozumiał.
Wtymmomenciezachrobotałyukrytewmurze
sprężyny,ciężkadrewnianapokrywaustawiona
pionowoodsunęłasięwbok,jakaśdrugapokrywa
odemknęłasięnazewnątrztak,jakzwyczajnedrzwi,a
równocześnieprzytwierdzonadościanydrabinka
zaczęłasięopuszczaćwdół,ażdolnymkońcem
dotknęłapodłogiwowejkomnacie.
—Ach,takiebuty!…Ładnyhokus-pokus,ani
słowa!
Rafałzszedłostrożniepodrabince,stanąłwgaleri
portretówprzodkówwłaścicielazamkuiodwróciłsię,
bysobieobejrzećtoniezwykłeprzejście.
—Uhum,więcjaspoglądałemtutajoczymatego
staruszkazportretu.
Domyśliłsiętego,ujrzawszydopieroteraz,że
pierwsząpokrywę,osadzonąnazawiasach,osłaniaod
stronypokojuportretzotworamiwmiejscegałek
ocznych.
Oistnieniuzamaskowanegoprzejściawgaleri
portretówrodzinnych,przejścia,któreRafałteraz
odkryłprzypadkowo,niewiedziałnawetsamwłaściciel
zamku.ItądrogąwłaśnieobłąkanyMiguelOlazábal
wieczoremubiegłegodniauprowadziłkąpiącąsięw
przyległejłazienceBlankęErsing.
Komnatazportretamiposiadałapięćokien
zabezpieczonychsolidnąkratą,którejprętybyły
powyginanewkunsztowneesy-floresy,orazdwoje
drzwi.Pierwszeznichwiodącenakorytarz,były
zamkniętenakluczodzewnątrz.Przekonawszysięo
tym,Rafałskierowałsiękudrugimdrzwiomlekko
uchylonym.Zaledwiejednakpostąpiłkilkakrokóww
tamtąstronę,warknęłocośizwściekłymujadaniem
wypadłystamtąddwadużepsy.Zwielkąbiedązdążył
uciecnadrabinkę,pozostawiającwpyskuszybszego
psasporystrzępmaterizlewejnogawkiswoich
spodni.
ZbezsilnąwściekłościąspoglądałRafałzgóryna
swoichnowychprześladowców,czworonogichtym
razem.Otonareszcieznalazłwyjściezlabiryntu
podziemi,ateprzeklętekundleniepozwalałymuzejść
dokomnatnowegozamkuiprzywołaćpomocydla
nieszczęsnegodonAdolfaidlaBlanki.Cogorsza,
rozjuszonewidokiemobcegoczłowiekapróbowałysię
wspiąćnadrabinę,którejszczeble,zrobionezwąskich
deszczułek,tworzyłycośwrodzajuspadzistejschodni
międzypokładowejnaokręcie,ipowoliwdzierałysięw
górę.Pragnącuniknąć„gorącego”spotkania,Rafałbył
zmuszonynacisnąćdźwignięiwygodnadrabinka
zaczęłasięnatychmiastpodnosić,przybierając
równocześniezupełniepionowąpozycję.Oczywiście
psyzleciałyzniejodrazu.Rafałbyłjużzabezpieczony
przedichpościgiem,aleteżmusiałzrezygnowaćztego
wyjścia.Tymczasempuszczonywruchmechanizm
spełniłwzorowoswojąpowinność;wyciągnąłdrabinkę,
odwróciłportrettak,żewyglądałniewinniejak
kilkadziesiątinnychportretówwiszącychwtejsali,i
zasunąłciężkiewieko.Pozostałotylkowstawićna
swojemiejscedeszczułkę,naktórejbyłynamalowane
oczytegoportretu,aleztymsięRafałniespieszył;
licząc,żepsysięoddalą,żetowyjściemożemubyć
późniejpotrzebne,chciałsobieułatwićodnalezieniego,
adwaotworkiwpuszczającetrochęświatładotej
ciemnicystanowiłytuniezłydrogowskaz.
Podobnychotworówwtejsamejścianiewąskiego
korytarzaznalazłwięcej:wszystkiebyłyzasłonięte
małymideszczułkami,wszystkiebyływyciętewtym
miejscu,gdzieznajdowałysięoczydanegoportretu,i
każdypokójposiadałjedentakizdradzieckiportret.
—Nnno,tumusiałokwitnąćszpiegostwo!—
mruknąłRafał.—Ten,ktoznałlabiryntwszystkichtych
zamaskowanychotworków,przejść,korytarzymógł
sobieśledzićdomownikównakażdymkroku.O,
proszę:nawetdołazienkimógłzajrzeć!
Rafałspoglądałwtejchwiliprzeztensam
„wziernik”,przezktóryobłąkanyMiguelobserwował
wczorajBlankęwkąpieli.WnastępnejsaliRafałujrzał
nastolerozsypanątaliękart;tutajbowiemdonAdolfo,
Gustaw,KarolidonJuliograliwpokeraażdochwili,
gdyzaniepokoiłoichnagłemilczenieBlanki…
—Ijaktowszystkochytrzeobmyślono.Gdybyte
okieneczka,czywejściaznajdowałysięnapoziomie
normalnychdrzwiiokien,każdyprzeciętniesprytny
człowiekbyjeodkrył.Nawetprzypadkowo…Alenie!
Cwaniakbudowniczyumieściłjeniemalpodsufitem!
TakbyłoistotnieiwłaśniedlategowczorajGustaw
Ersingpomimonajtroskliwszegoopukiwaniawszystkich
ścianniemógłznaleźćzamaskowanegoprzejścia,przez
któreuprowadzonojegożonę.Byłbyjeznalazł
niewątpliwie,gdybybyłzacząłbadaćścianytakże
powyżejzasięguswoichrąk,gdybybyłchociażjaki
stolikprzystawiłdościany;alenatoniewpadł…
Rafałzajrzałkolejnojużdosześciupokoi
zasługującychraczejnamianosal;niebyłotużywego
ducha.Ażdopierowsiódmym.TuujrzałGustawa
Ersingaijakiegośszczupłego,niskiegojegomościa,
golącegosięprzedlustrem.Domyśliłsięodrazu,żema
przedsobąbratapanazamku,sławnegomatadora,
pogromcędziewięćsetdziewięćdziesięciuośmiubyków;
toćsynowiekamerdyneraIbaraopowiadalimutyleo
wyczynachJuliadeCárcer,używającegonaarenach
pseudonimuPazRoca.
—Atopech—pomyślałzmartwionyRafał,
opierającsięoszczebledrabinkitakiegosamego
mechanizmu,jakodkryłwsaliportretów.—Tylko
dwawyjściasąztegokorytarza;ijednegopilnująpsy,
adrugiegoGustaw.Czytenłotrniemógłbysię
przenieśćdoinnegopokojunachwilę?
WydałosięRafałowi,żejegożyczeniespełnisię
niebawem,bowiemGustawErsingskierowałsięku
drzwiom…
—Odchodzę,donJulio—rzekłmążBlanki—i,
jakjużmówiłem,będęstałnastrażyprzymoście
zwodzonym.Innegowyjścianiemazzamku,prawda?
—Nie,oilemniewiadomo.Nietylkozzamku,ale
zcałegopółwyspu.
—Toświetnie!Dziękitemutenzbrodniarzminie
ucieknie.WypuszczętylkopanaorazIbarów.Pozatym
aniżywegoducha.RafałKrólikniewymkniesięstąd…
—Nietylko,żesięwymknie—pomyślałRafałz
humorem—alejeszczezabierzezsobązwiązanychjak
baranyprzestępców,KarolaFecha,GustawaErsingai
jegoczarującąsiostrzyczkę,pannęBlankę.Tęostatnią
pozdyskontowaniudługuwdzięczności,jakiwobec
mniezaciągnęła…Tak,nieliczącBlanki,jestichdwóch
przeciwkomnie,aledonJuliomusimidopomóc…
KalkulującwtensposóbRafałodczekał,aż
umilknąkrokioddalającegosięGustawa,apotem
nacisnąłdźwignię.Mechanizmtegozamaskowanego
przejścianiedziałałtakcichojaktamtenwsali
portretów.Przeraźliwyzgrzytrozległsięgłośnymechem
wśródidealnejciszy.DonJulioodwróciłgłowęi
zdrętwiał.Wysokozawieszonyobrazpodskoczyłdo
sufitu,zciemnejczeluścidużego,kwadratowego
otworuopuściłasiękupodłodzewygodnadrabinka,po
którejzacząłzstępowaćczłowiek…Hm,człowiek?A
możemałpa?
—Witampana,znakomitydonJulio—przemówił
ów„małpolud”pofrancusku,złożyłmatadorowi
grzecznyukłoniruszyłkuniemuzwyciągniętądo
powitalnegouściskudłonią.
—Ktopanjest?!—wykrztusiłespada,
spoglądajączprzestrachemnaniemożliwiebrudnei
zarośnięteindywiduum,któretakniezwykłądrogą
weszłodotejkomnaty.—Jakpantuwszedł?Kimpan
jest,pytam!
—JamjestRafałKrólik—brzmiaładumna
odpowiedź.—Mojenazwiskoniewątpliwieobiłosię
panuouszyniejednokrotnie,co?He,he,he.Nnno,
tak,jestsiępopularnym,jestsię,trudnoprzeczyć—
dodał
widząc,
że
don
Julio
skinął
głową
potwierdzająco.—Czypanmadobregopapierosika?
—Jacidampapierosika,bezczelnyłotrze!—
wybuchnąłespada.
—Cośpanrzekł?Łotrze?!Panzdajesięniewie,z
kimmaprzyjemnośćizaszczyt!
Jestemsławnymdetektywemi…
—Tak,słyszałem—wtrąciłdonJulioironicznie.
—Jesteśprzesławnymdetektywem,awszyscytu
dokołasązbrodniarzami,co?
—Możeniewszyscy,leczwiększość.Naprzykład
GustawErsing,jego…
—…jegoczarującasiostra,donCarlos,stary
Ibar…Nie,dośćmitego!Znamjużtewszystkietwoje
nędznewybiegi.Poddajsię,bandyto,lub…
—AleżdonJulio!Panaktośordynarnienabiłw
butelkę!
—Tychcesztouczynićopryszku,leczzemnąci
siętakasztukanieuda!—Mówiącto,donJulio
gorączkowoszukałposzufladachrewolweru.—Do
licha,gdziemojaspluwa?!—mruknąłcicho,aleRafał
miałświetnysłuch.
—Pozwolipan,żemupomogęwszukaniu?
—Preczstąd,rzezimieszku!Niezbliżajsiędo
mnie,albociachnęciębrzytwąprzezpysk!
—Afe!—Rafałzgorszonyzasłoniłsobieuszy
dłońmi.—Żebyznakomitybykobójcaużywałtak
wulgarnychwyrażeń,jakciachnęlubpysk.Afe,
powtarzam.–Chybaprzezobcowaniezbykamitak
panzordynarniał…
—Milczeć!Dowszystkichdiabłów,gdziemój
rewolwer?!
—Rewolwerbardzonamsięprzyda,miłydon
Julio.NietylkodorozgromieniaszajkiGustawa
Ersinga,aleprzedewszystkimdlaoswobodzenia
pańskiegobrata,donAdolfa,któryznajdujesięw
strasznymniebezpieczeństwie!Czypanwie,że
szaleniecgotorturujewkaźniświętejInkwizycji?
—Ach,takąznówbajeczkąmnieczęstujesz!Więc
dowiedzsię,niefortunnyłgarzu,żemójbratobecnieśpi
wswoimpokoju…
PodalszychpięciuminutachtakiejrozmowyRafał
Królikstraciłcierpliwość.Przekonałsię,żeniezdoław
żadensposóbunicestwićperfidnejrobotyGustawa
Ersinga,którydonJulia„nabujał”bezprzykładnie.
—Panjestgłupi,jakandaluzyjskibyk!—
krzyknąłzirytowany.—Pansiępozwoliłuprzedzićdo
mojejosoby!Panmnie,znanegodetektywauważaza
przestępcę,arzeczywistychzbrodniarzy,którzytu
przyjechali,byskraśćsłynneskarbydeCárcerów,na
przykładtakiegoGustawaErs…
—Milcz,zuchwalcze!—zapiałdonJulio,którego
wpierwszejchwili„zakorkowało”zoburzenia,gdygo
porównanozbykiem.—Tyśmieszrzucaćtakie
podejrzeniananaszychgości?!Jacitu…—zamierzył
się,leczRafałzręcznieuniknąłciosupochyliwszynisko
głowęitymtaranempalnąłwbrzuchrozsierdzonego
matadora.
—Terazztobąinaczejpogadam—mamrotał,
okładającpięściamifizjognomiędonJulia,którypo
czwartymciosiezwaliłsięnapodłogęjakkłoda.—
Hm,zemdlałwedługwszelkichregułmedycyny,
świetnie.Alecodalej?
NawszelkiwypadekRafałpodbiegłdodrzwi
wiodącychnakorytarzizamknąłjenaklucz.
UnieszkodliwiłnajakiśczasdonJuliatakfatalniedoń
uprzedzonego,lecztobynajmniejniepoprawiłojego
sytuacji.Należałoprzecieżjaknajprędzejubezwładnić
obłąkanegoMiguelaOlazábala,wyrwaćzjego
szponówdonAdolfaiBlankę,należałozlikwidować
szajkęGustawa…
—Tegosamniedokonam,mowyniema!Muszę
miećdopomocyconajmniejkilkuodważnychludzi.I
dobrzeuzbrojonych!ZGustawemniemażartów…
NapomocIbarówRafałniemógłliczyć.Wiedział,
żesąuprzedzenidojegoosobystokroćwięcej,niż
łatwowiernydonJulio.ZresztąrodzinaIbarówskładała
sięzdwóchkobiet,zdwóchmłodychchłopcówize…
—…staregopiernika.Nie,nie;staryVicentenie
nadajesięnasprzymierzeńcawwalceztakimidrabami,
jakKaroliGustaw.Muszęsobiesprowadzić
sojusznikówzzewnątrz.Tak,najpewniejzawiadomićo
wszystkimpolicję..
Tonieulegałonajmniejszejwątpliwości,leczRafał
doskonalezdawałsobiesprawęztego,żeGustawnie
wypuścigozzamkuLaSolana.Powiedziałprzecież
wyraźniedodonJulia:Wypuszczętylkopanaoraz
Ibarów;zresztążywanogastądniewyjdzie.Rafał
długoprzemyśliwałnadtym,jakbysiętuwydostaćzpułapki,ażnagleolśniłgo
oryginalnypomysł:
—WyjdęstądjakodonJuliodeCarcer!Jego
przecieżobiecałeśwypuścićzzamku,drogiGuciu.Ha,
ha,ha.Jeszczemisiępięknieukłonisz!
Rafałniezwlekałzwykonaniemtegoplanu.Ogolił
sięiumyłgruntownie(porazpierwszyodchwili,gdygo
szajkaGustawauwięziła);potemściągnąłzemdlonemu
znógczarnepantofelki,białepończochyifioletowe
krótkiespodnie,wyszywanezłotymiisrebrnyminićmi.
WtrakcietejoperacjidonJuliowestchnąłciężko;
powracałdoprzytomności.Rafałzwiązałgowięc
solidnie,posadziłnakrześleisznurempodtrzymującym
firankiprzywiązałgododatkowodooparciakrzesła.
Potem,odwróciwszykrzesłotak,żeświatłoz
najbliższegooknapadałowprostnatwarzjeńcowi,
zacząłsięcharakteryzowaćnadonJulia.Rafałbyłw
tymkunszcienieladamistrzem,toteżmimo
prymitywnychśrodków,jakimiturozporządzał,
ucharakteryzowałsięwkońcunaznakomitego
matadora,takżeprawdziwydonJulio,ocknąwszysię
nareszciezomdlenia,spojrzałnaswojegosobowtóraz
bezgranicznymzdumieniem.
—Któryznasdwóchjestnaprawdęmną?—
wymamrotałpółprzytomnie.
—Niewątpliwieja—odparłRafałwesoło,
zdejmujączoparciainnegokrzesłakrótkijedwabny
żakiet,bogatohaftowanyzłotemiwyszywanydrogimi
kamieniami.(Kaftanybogatszychmatadorówdzięki
tymozdobomprzedstawiajączęstowartośćkilkuset
tysięcypeset).—No,donJulio,jaksiępanupodobam
wstrojubykobójcy?Iczyjestemdopanapodobny?
CzytenbandytaGustawwypuścimnieterazzzamku
bezwszelkichtrudności?
JuliodeCárcerpojąłnareszcie,jakijestceltej
maskarady,leczprzeraziłogocoinnego;mianowicie,że
tenczłowiekchcemuukraśćjegoparadnystrój,
cenionyprzezznawcównapółmilionapeset,żedzięki
temuonsam,donJulioniebędziemógłdzisiajwystąpić
naarenie.Atorównałobysięnietylkogruntownemu
ośmieszeniu,lecz,cogorsza,długotrwałejniełasceu
wielotysięcznej
rzeszy
miłośników
krwawego
widowiska…
—Złodzieju!—ryknął,wstrząśniętydogłębipo
krótkimrozważeniunastępstwczynuRafała.—
Natychmiastzdejmijmój…
—Pssst!Tylkobezwrzasków,albozaknebluję
jadaczkę!
Rafałmusiałwprowadzićwczyntępogróżkę
wobec
„niepoważnej
hałaśliwości”
związanego
matadora.Przytejokazjistwierdził,żedonJulioma
włosysplecionenatyległowywmaleńkiwarkoczyk.
—Prawda!—przypomniałsobie.—Wszyscy
toreros,którychwyczynypodziwiałemwSanSebastián
mielirównieżtakiewarkoczyki.Byłbymbyłotym
zapomniałiszelmaGustaw,jeślisięznanarzeczy,
mógłbypotympoznać,iżcośjestniewporządkuz
rzekomymmatadorem.Lepiejnieryzykować…
MonologująctakRafałdokazywałrównocześnie
cudówzręczności,byswojewłosyzapleśćw
tradycyjnywarkoczykarenowychzapaśników.Na
szczęściepodczaskilkutygodniowegopobytuw
lochachstaregozamkuwłosyRafałapodrosłynatyle,
żemógłznichspleśćzabawnymysiogonek.
—NieśmiertelnaAnnaCsilagzeswoiminasto
osiemdziesiątpięćcentymetrówdługimiwłosami
pękłabyzzazdrościnawidoktegowarkocza—
pochlebiłsobie,włożyłnagłowęczarną,dwurożną
czapkęespadyzwanąmontera,wyjąłzpochwy
błyszczącąszpadę,przybrałwspaniałąpozęiraz
jeszczeprzejrzałsięwlustrze.—Aco?!Hej,don
Julio,czyniewyglądam,jakurodzonyEscamiloz
operyCarmen?CzyjestwHiszpanichoćjednaseñora
czyseñorita,którabymisięterazoparła?!Niema
takowej!Aus-ge-pa-nie-schlos-sen!…Pansięnie
wstydzipłakać?Afeee,donJulio!
DonJuliodeCárcernaprawdępłakał,alez
bezsilnejwściekłości.RafałKrólikmającysercejak
woskmiękkie,poklepałgoprzyjaźniepobarkachijął
rozmyślaćnadtym,jakbytujeńcowiuprzyjemnićdolę.
—O,widziszprzyjacielu,damcilekturę,żebyci
sięnienudziło—zawołałzradościąipołożył
związanemumatadorowinakolanachgazetę.—I
żegnajmi,lubraczejdowidzenia.Zagodzinępowrócę
tutajwrazzpolicją!Niewierzysz?Jeszczewciąż
uważaszmniezazłodzieja?Ano,tocierpwtakimrazie
imyślsobie,żetamaskaradapotrzebnamibyłatylko
zapewnepoto,byskraśćtwojejedwabneporcięta,
którezapewnenieraznawidokpędzącegobyka…no,
niebądźmytrywialni.Tyjużwieszsam…Adiós,señor!
Rafałprzełożyłklucz,zamknąłdrzwitegopokoju
odzewnątrziśmiałoruszyłprzedsiebiekorytarzem,
niosącszpadępodpachą.Wtemprzystanął.Ktośbiegł
wtęstronę,krokizbliżałysięwyraźnie,alebyłyto
krokilekkie…
—Carina!Żebytylkoniechciaładomniezagadać
pohiszpańsku,bonastąpiwsypa—mruknął
zaniepokojony.
CarinaIbarstanęłajakwryta,wjejoczach
malowałsiębezgranicznyzachwyt.GdyRafał,
nadrabiającminą,podszedłbliżej,osunęłasięna
kolana.
—Cocisięstało?—przestraszyłsiętrochę,
sądząc,iżgopoznałapomimotejmaskarady.
Przemówiłdoniejoczywiściepofrancuskuiszeptem,
boćgłoszawszenajtrudniejzmienić,aszeptbrzmimniej
więcejjednakowo.Spostrzegł,żepatrzynaniegoz
bezmiernymuwielbieniem.Pogłaskałjapotwarzy.—
Cocisięstało,dziecino?
—Dziecino—powtórzyłazlekkimgrymasem
niezadowolenia—jajużniejestemniña.Czemuseñor
uważamniewciążzadziecko?Jestemdorosłąseñoritą!
Czyżniedałamtegodowodówwczoraj?
Rafał,bardzozadowolony,żeodpowiedziałamu
pofrancusku,zgłupiałtrochęusłyszawszytopytanie.A
Carinanalegała:
—Czyseñorjużniepamięta,cobyłowogrodzie?
—Przytuliłasiędońgorąco,jejmiłygłosikdziecinny
przeszedłwnamiętnyszept.—Czycisięwtej
sukiencemniejpodobam?Czyniechciałbyśzemną
zrobićtak,jakwczoraj?
—Hm—chrząknąłdyplomatycznie.—Coonz
niąwczorajwyrabiał?Skądjatomogęwiedzieć?—
myślałjednocześnie.Nawszelkiwypadekobjął
dziewczynęwpółmocno.—Ależowszem—odparł
—tylkodziśniemaczasu.
—Czyżnatopotrzebawieleczasu?
—No…poniekąd…oczywiście…zresztątu,w
korytarzu…gdybychoćjakaśkanapa…
—Kanapa?—wytrzeszczyłananiegoswoje
śliczneoczęta.—Apoco?Wogrodzietakżeniebyło
kanapy,aprzecieżmniepocałowałeś…
—Ach,więctylkootochodzi!—mruknąłRafał
popolskuiwpiłsięwargamiwrozchyloneusta
dziewczyny.—Dobrze?
—Wczorajbyłoznacznielepiej—westchnęła
zawiedziona.—Alepowtórz.Możezadrugimrazem
udacisiętak,jakwczorajwogrodzie…
Dopieropoósmej„próbie”Carinaskinęłagłówką
naznak,żetenostatnipocałunekbyłpodobnydo
wczorajszego„pierwowzoru”zogrodu.Razemwyszli
nadziedziniec,gdzienaCarinęczekaliniecierpliwiejej
rodziceibracia.NawidokrzekomegodonJuliaw
błyszczącymstrojuespady,całarodzinaIbarówwpadła
wzachwyt.NajgłośniejwiwatowałastaraRositaIbar:
—Señorwyglądadziśprześlicznie!Ach,donJulio,
wszystkieseñoritywSanSebastiánbędąszalałyza
panem!
Młodziutka
Carina
zgasła
momentalnie,
spochmurniała,zjejoczustrzeliłybłyskawicegniewu.A
Rafał,nierozumiejącyaniwząbpohiszpańsku,
potakiwałgłowąuprzejmieikroczyłcorazszybciejw
stronędwóchsamochodów,stojącychwcieniudrzew.
—
Masz
tobie!
Nowe
zmartwienie
—
monologowałwduchu,niewiedząc,któreauto
powinienwybrać.—BojeśliwsiądędoautaGustawa,
toonmniezatrzymawbramie.
Podszedłszybliżej,stwierdziłzulgą,żejeden
samochódmaoboknumeruF(France),adrugiE
(España);beznamysłuwybrałwięcdrugisamochód,
należącyrzeczywiściedoAdolfadeCárcer.
Gdyjużnaciskałstarter,spotkałnieśmiałe,
proszącespojrzenieCariny.Skinąłgłowąnaznak
zgodyizapraszającymruchemdłoniwskazałIbarom
wolnemiejscawaucie.Młodziwydaliokrzykradości,
leczstarzynieprzyjęlitegozaproszenia.Vicentenawet
ostrozwymyślałsynów,apotemrzekł:
—No,señor,pańskadobroćjestwszystkim
znana,alenamniewolnojejnadużywać.
Jakbytowyglądało,żeprzesławnyPazRoca,
najlepszyespadaświataprzyjeżdżadoSanSebastián
zeswojąsłużbą.No,señor!Mytamprzyjedziemy
pociągiem,zarazwyruszymynadworzec,apan
pojedzieautemsam…
RafałKrólikwciążpotakiwał,ażgdykamerdyner
skończyłswojąorację,ruszyłzmiejscażegnany
głośnymiokrzykami:
—Adiós,donJulio…Hastalavista!…Adiós!
TużzabramąstałnaczatachGustawErsing.
—Ho,ho,ależpanwyglądaimponującowtymi
kostiumie—zawołał,podchodzącdoauta,którew
tymmiejscuzewzględunawąskośćzwodzonegomostu
musiałozwolnićbieguwydatnie.—Życzępanuwiele
szczęścia…
NiebezstrachuuścisnąłRafałwyciągniętądłoń
Gustawa,uśmiechnąłsiędońnajprzyjaźniejicoprędzej
dałgazu.Nazakręcieobejrzałsię.GustawErsing
spoglądałzanimiwymachiwałkapeluszem.Rafał
parsknąłśmiechem.
—No,staryłotrze—pomyślałzradością—
ciebieszlagtrafi,skorozrozumiesz,komuśdłońściskał
takserdecznie.Ikomuśżyczyłwieleszczęścia.
Wydostawszysięnagościniec,Rafałzacząłgnać
pełnymgazem,pragnącodrobićtyleczasustraconego
bezpłodniewpodziemiach.Kiedyuciekłzlochów,
świtało,aterazsłońcestałowsamymśrodkunieba,
jegopromieniepadałynaziemięniemalprostopadle,
byłowięcpołudnie…
—Diabelniedługomusiałemleżećzemdlonyustóp
tychzdradzieckichschodów—odgadłRafał;—och,
żebymzatoterazmógłjaknajprędzejspotkaćjakiego
policjanta…
Aletożyczenieniemiałosięspełnić.Naprzestrzeni
kilkudziesięciukilometrówspotkałRafałtylkodwóch
karabinierów,którzyjednaknierozumielipofrancusku
anisłowna.
—Tumany!Jołopy!—warknąłRafał.
—Olé,donPaz!PazRoca,olé!
ImbliżejSanSebastián,tymczęściej„poznawano”
znakomitegomatadoraiRafałKrólikzbierałobfite
żniwooklasków,należnychespadzie,naktóregosię
ucharakteryzował,bymócucieczzamkuLaSolana.
Wreszciezjakiegośpagórkaujrzałwielkie
skupieniedomów,wieżekościelneitrzysporeoazy
zieleni,ogrodypubliczne.
—SanSebastián!—ucieszyłsię.Byłprzekonany,
żeterazwszystkojużpójdziegładko,tymczasemlicho
wpędziłomunadrogę…krowę.Takrowawypadłana
gościniectakniespodziewanie,żeRafałniemiałjuż
czasuzatrzymaćrozpędzonegowozu.Skręciłtylko,
chcącominąćniesfornebydlę,aleskręciłzbytmocno,zjechałzdrogi,nieomal
przeskoczyłrów,złamałjakąś
barierkęi„wylądował”wpłytkimstawku.
Caławieśzleciałasięzaraznamiejscewypadku.
—Espada!Matador!—biegłoodustdoust.
Kilkukrzepkichmłodzieńcówweszłonatychmiastdo
wody,sięgającejimtrochępowyżejkolan,przeniosło
ogłupiałegoRafałana„lądstały”iwtedyktośznowu
„poznał”rzekomegoJuliadeCárcer.Jakże,przecież
reprodukcjefotografi„arcymistrza”zamieszczałyniemal
wszystkieczasopismaodbliskodwóchtygodni.
WśródokrzykówNiechżyjeznakomityPazRoca!
zaprowadzonoRafaładopobliskiejwiniarni.Alcalde,
czyliwójt,wygłosiłpłomienneprzemówienieitoastna
cześćznakomitegogościa.Potemstawialimukolejki
innidygnitarzewioskowi,awłaścicielwiniarni,pragnąc
zdystansowaćwszystkich,wyciągnąłzjakiegoś
zakamarkaswojejpiwnicywino,którerzekomo
jeszczeNapoleonapamięta.Rafałpiłażmiło,ajadł
przytymzatrzech,byłbowiemsrodzewygłodzony.
BezinteresownagościnnośćHiszpanówjestfaktem
znanympowszechnie,alewtymwypadkusympatyczni
wieśniacypobiliwszelkierekordy;wzruszyłoich
bowiemto,żesłynnyPazRoca,bożyszczetłumów,
członekarystokratycznegorodudeCárcerów,aprzy
tymmilioner(jakwiększośćmatadorów)niegardziich
towarzystwem,leczprzeciwnie,czujesięwśródnich
doskonale,chętniespożywato,coonizazwyczajjedzą
i,sądzącpowniebowziętychminach,zachwycasię
trunkami,jakieposiadanaskładzieichskromnafonda
(oberża).Zwdzięcznościzatoprzestalisięjużdziwić,
żemistrzzbywamilczeniemwszystkieichpytania…
—Możezrobiłślub,żeniewypowieanisłowa
przedcorridą?—sądziłynabożnewieśniaczki.—A
możestraciłmowęzprzestrachu,gdyautozleciałoz
gościńca?—Przeróżnesnulidomysłynatentemati,z
właściwąHiszpanomdelikatnością,zastosowalisię
natychmiastdodomniemanegożyczeniagościa,czyli
przestaligozarzucaćpytaniami…
Rafałodsapnął,spojrzałnazegarwiszącyna
ścianie.Dochodziładruga.Wieśniacypochwyciliwlot
spojrzenie„mistrza”iwizbiestałosięgwarno.Ktoś
stwierdziłwgazecie,żedzisiejszacorridazaczynasięo
trzeciej,więcjużzagodzinę,adoSanSebastián
jeszczestądzsiedemkilometrów.Ktośinnyzłożył
raportstarszyźniewioskowej,żesamochodu„mistrza”
niemożnawyciągnąćzkałuży,gdyżugrzązłwmulepo
osie.Ktośinnyofiarowałsięodwieźć„mistrza”do
miastaswoimimułami.Natychmiastzgłosiłosię
kilkunastuinnychwłaścicielimułówiwkońculosmusiał
rozstrzygnąć,komuprzypadniezaszczytodwiezienia
„mistrza”.Niezależnieodtegowszyscymłodzieńcy
postanowilitowarzyszyćwdrodzematadorowi…
Wpółgodzinypóźniejniezwykłyorszakwjechał
dosąsiedniejwioski.Nadrabiniastymwoziegrubo
wymoszczonymsianemprzykrytymkocamisiedział
RafałKrólikotoczonyrojemwiejskichdziewcząt,a
dokołategowehikułukłusowałokilkudziesięciu
młodychparobczakównamułachiosiołkach.
—Czywiecie,kogowieziemy?Otobohaterski
PazRoca!—huknąłzdumąwództejkarawany.—
Jadłipiłznami!
—Stać!—zawołałktóryśztubylców.—Jeśli
PazRocapiłzwami,tomusiiznamisięnapić.Cóżto,
czyśmysągorsiodwas?!
WlanowRafałaznówkilkaszklanicwina,aten
samlosspotkałgorównieżwtrzeciejwiosce.Właśnie
wsiadałnawóz,gdyzprzeciwkanadjechałoauto,
trąbiącprzeraźliwie.Lecztłumniemyślałustępować.
—Spiesznowam?Namsięjeszczebardziej
spieszy.Wieziemynacorridęnaszegoukochanego
esp…
—Caramba!—wrzasnąłjedenzautomobilistów.
—AleżtoPazRoca!Ach,donJulio,czemutak
późno?!Mywłaśniepędzimypopana.Corridazaczyna
siępunktualnieotrzeciej,czyli…caramba!—zaklął
ponownie.—Pozostałonamtylkodziesięćminut!
Wieśniacynieprotestowali,żeimodebrano
„mistrza”.Corridatoświętość!Wszystkosięspóźniaw
Hiszpani,niewyłączającpociągówpospiesznychi..
rewolucji,alewalkibykówrozpoczynająsięzawszez
idealnąpunktualnością;wedługnichmożnaśmiało
regulowaćzegarki.Dlategoteżautowysłanepodon
JuliadeCárcerpomknęłowszalonympędzie,nie
zwalniającbieguanitrochęnawetnaulicachmiasta.
ZresztąSanSebastiánwyglądałowtejchwilina
wymarłemiasto.Ktozdobyłmiejsce,tendawnojuż
siedziałwamfiteatrze,mniejszczęśliwiutworzyli
poczwórneszpalerynaulicachwiodącychkuPlazade
Toros,innegromadyludziobsiadłyMonteUlia,
wzgórze,ustópktóregoleżywspaniałyNowy
Amfiteatr.NamościenaRioUrumea,rzeczce,któraw
porzeupałówniemalcałkiemwysycha,utworzyłsię
zator.Wystarczyłojednak,byszoferpowiadomił
najbliżejstojącegopolicjanta,kogowieziewswojej
limuzynie,awszystkiewehikułyrozstąpiłysię
momentalnie,niektórenawetpowjeżdżałynachodniki
rzekomydonPazRocamógłjechaćdalej…
WreszciePlazadeToros.Człowiekwysłanypo
słynnegomatadora,asiedzącydotychczasobok
szofera,wyskoczył,odemknąłdrzwiczkiistwierdziłze
zdumieniem,żeespadaśpi.Wtakiejchwili!
—DonJulio!Proszęsięzbudzić,hej,donPaz.
Jesteśmynamiejscu.
—Hę?—Rafałprzetarłsobieoczykułakiem.—
Togmachpolicji?
Pominucietakiejrozmowynieszczęsnywysłannik
pobiegłdokierownikazawodów.Zameldował,żePaz
Rocamiałwypadekautomobilowy,żepozatymurżnął
siędonieprzytomności,żegadazupełnieodrzeczy,że
niechcewyjśćzlimuzynyiprzebąkujewciążcośopolicji…
—Taksięzalał,paniekierowniku,żezupełnienie
rozumie,cosiędoniegomówipohiszpańsku…
Przecieżwtymstanieniemożnagowypuścićnaarenę!
—Więccomamrobić?!—warknąłkierownik.
—Odwołaćprzedstawienie?O,nie!Rozszarpanoby
mnienasztuki!Widzowiezapłacilizabiletyiwidowisko
musisięodbyć!
—Ależondzisiajanimałegocielakaniepotrafi
zabić,acodopierodwaczteroletniebyki
andaluzyjskie!Zginiei…
—Więczginienapoluchwały,jakwielkiGalito
lubLitri…
Dodrzwiktośzapukałgwałtownie,wpadłjedenz
urzędników.
—Ministerjużwszedłdolożykrólewskiej!—
zameldował.
—Zarazzaczynamy…Apanweźmiezdwóch
mocnychchłopówiprzyprowadzimitutajdonJuliade
Cárcer.Jużjategopijakaotrzeźwię!…
WdwieminutypóźniejRafałKrólikznalazłsięw
licznym
gronie
bykobójców,
capeadorów,
banderileros,picadorówimatadorów.Ciostatni
spoglądalinaprzesławnegokonkurentazsatysfakcją;
nieuszłoichuwagi,żedonPazRocaledwiesiętrzyma
nanogach.Natomiastwspojrzeniachinnych
zawodnikówmalowałosiębałwochwalczeuwielbienie
dla„mistrza”…
—DonJulio,panotwierapochód.
—Hęęę?ziewnąłRafał.—Jamówiętylkopo
francusku.
Kierownikidwajmatadorzy-konkurenciwymienili
znaczącespojrzenia.
—Takululanegoczłowiekaniewidziałemdawno
nawetwkarczmie!
—Pofrancuskumów!
Dobrze—przystałkierownikigrzysk—pan
otwierapochód.
—Jakipochód?jawolę,żebypankazałmi
otwieraćbutelkizszampanem…Czyściejużwezwali
policję?Sprawajestbardzopilna!Bandycisąw
zamku!WariatzgwałciłBlankęitorturujedonAdolfa,
eppp…
Kierownikzałamałręce.Przezchwilępatrzałze
zgroząnawyraźniebredzącego„arcymistrza”,którego
właśniepochwyciławswojeszponypijackaczkawka.
—Eppppankażezarazmidaćszampppppana…
Ministerwlożymachnąłchusteczką,dającznak
rozpoczęciaigrzysk.Kapelanatychmiastzaczęłagrać
ognistegomarsza.
—DonJulio,naBoga,pansobiezwichniekarierę!
Pansięośmieszy!
—Nicsobieniezwichnę,tylkodawać
szamppppana…Czypanniewidziepppp,żechcęzalać
tęeppppparszywączkawkę?
—Dajżemupanszampana.Możetrzaklinawybić
klinem…
—Tak,tak,pijakównajłatwiejotrzeźwić
alkoholem.
Kierownikustąpił,Rafałotrzymał,czegożądał,a
tymczasemniecierpliwapublicznośćhiszpańskazaczęła
gwizdać,tupaćiwyć.Wreszcieuciszyłosię,gdyż
otworzonobramę,zwanąpuertadecabalos.
—Ateraz—rzekłRafał,rzucającpustąszklankę
naziemię—pozwólciemisięwyspać.
Tegojużkierownikowibyłozawiele.Bez
ceremonizłapałzakołnierz„arcymistrza”iwypchnąłgo
zabramę.Zwidowniniedostrzeżonotego,gdyżprzed
Rafałemmusieliwyjechaćnaarenędwajczarnoubrani
alguazilesiichkoniezasłoniływidoknaprzymusowy
wymarszRafałazpoczekalni.ZaRafałemkroczyli
pozostalidwajmatadorzy,zanimiichzastępcyczyli
sobresalientes,dalejcapeadoreszewspaniałymi
szkarłatnymipłaszczami,potemtrzejbanderileros,
potempicadoresnaswoichstarychszkapach,
nieodwołalnieskazanychnaśmierćnaarenie,wreszcie
dwatrzykonnezaprzęgidowywlekaniazareny
zabitychbykówikoni.Gromadaczerwonoodzianych
parobków,chulos,zamykałapochód,kroczącobok
owychzaprzęgów.Całytenbarwnyimieniącysięw
słońcuorszak,wyciągniętywdwaszeregi,przeszedłpo
średnicyogromnegokołaareny,wśródradosnych
okrzykówczterdziestotysięcznegotłumuwidzów.Lecz
ponadogólnąwrzawęwzbijałysięrazporazwiwatyna
cześćJuliadeCárcer,którypodpseudonimemPaz
Rocazdobyłsobietakirozgłoswłacińskichrepublikach
zaoceanem,adzisiajmiałsiępopisaćtutaj,miałznowu
walczyćwojczyźnie,porazpierwszyodupadku
znienawidzonejmonarchi.
—Olé,donPaz!PazRoca,olé!Olé!Olé!
—Ukłońżesię,kolega—syknąłzielonyz
zazdrościkonkurent—ipoślijcałusaseñoritom.
—Pofrancuskumówićdomnie!
Kolegamatadorzakląłpodnosem,leczzastosował
siędożyczenia„mistrza”.Rafałskinąłgłowąnaznak
zgody,skłoniłsięniskowstronęhołotynagaleri,
ministrowiposłałdłoniącałusaikroczyłdalej,zlekka
tylkosięzataczając.Tymczasemministercisnął
alguazilomsymbolicznekluczeodklatekzbykami.
Orszakzawróciłwstronębramy,byopróżnićarenę
przedwalką.WtrakcietegodostópRafałaspadł
olbrzymibukietróż.Rafałpodniósłgonatychmiast,
przerwałwstęgęłączącąkwiatywbukiet,puściłsię
truchcikiemdokołaareny,rzucającwtłumcoparę
krokówporóży.Wyglądałotodośćgroteskowo,ale
spodobało
się
widzom
ogromnie.
Większość
przypuszczała,żetakizwyczajpanujewktórejśz
republikAmerykiPołudniowej,albowMeksyku,gdzie
walkibykówrównieżsąulubionymwidowiskiem.
Zziajany,spocony,oklaskiwanyprzezmężczyzn,
„pożerany”wzrokiemprzezuroczeseñority,Rafał
Królikopuszczałarenę.Napółprzytomnymwzrokiem
omiótłkoliskoamfiteatru;naniegopatrzałoijego
oklaskiwałotychczterdzieścitysięcywidzów,onbył
tutajnajwiększąatrakcją.On,RafałKrólik…Rafał
Królik?Skądżeznowu!NieżadenRafał,leczdonPaz
Roca,recteseñorJuliodeCárcer!
—Przecieżryczązgodnie:Olé,donPaz!Paz
Roca,olé!
Rafałobejrzałsobiehaftowanezłotemrękawy
swojegokaftana,potemjedwabnepantalonyiresztę
garderoby,idoresztyzamąciłomusięwgłowie.W
pamięci!
—JakiRafał?—mamrotałcorazniewyraźniej.—
NieznamżadnegoRafała.JakiśtamzwyczajnyRafał
miałbynasobiezwyczajnemarynarkoweubranie.Stąd
wniosek,żejaniemogębyćjakimśtamRafałem…
—PazRoca,oléééé!!!
—Mam!—ucieszyłsięwstawionydetektyw,
któryodchwiliprężyłumysłnadrozwiązaniemzagadki,
kimonjestwłaściwie,skoro„stwierdził”,żenapewno
nienazywasięRafałKrólik.—Mam!JamjestPaz
Roca!
Zagrałytrąby.Zfurtkiwiodącejdotoriles,
ciemnychklatek,wktórychgroźneolbrzymytrzymasię
umyślnieprzezkilkagodzinprzedwalką,wypadłna
zalanąsłońcemarenę…pierwszybyk.
ROZDZIAŁXII
ULUBIENIECSEÑORIT
Igrzyskasięrozpoczęły.Trzejzwinnicapeadores
kolejnozastępowalidrogębykowi,drażniącgo
perkalowymipłachtami,którychjednastronajest
szkarłatna,adrugakoloruzłota.Gdybykowiznudziła
siębezpłodnagonitwazazwodniczymipłachtami,
wyjechałonaarenędwóchpikadorów.Jedenkońpadł
podciosamirogów,drugiotrzymałstosunkowolekkie
rany,azrozdartegopikąkarkubykatrysnęłafontanna
krwi.Wtęstrasznąranętrzechbanderileroswbiło
kolejnotrzyparykrótkichwłóczni,ubranychwbarwne
wstęgi,azakończonych(jakprzyharpunie)oprócz
ostrzatakżehakiem;haktenniepozwalabykowi
strącićzsiebieprzeklętych„bandery”iprzykażdym
poruszeniurozszerzaranę.Dopieroterazwyruszyłw
bójespada.Aleposzłomukiepsko.Potrzecimsztychu
bykdostałkrwotokui,rzygająckrwią,zacząłzmykać
dokołaareny.Pomocnicymatadoraotoczyliwreszcie
nieszczęsnezwierzę,którewkońcupachołpuntilero,
specjalistaoddobijania,musiałdobićsztyletem.
Oczywiścieniktzwidzównienagrodziłoklaskami
takiejfuszerki…
Drugiemumatadorowiposzłojeszczegorzej:Jego
bykniechciałmusięaniruszustawićwpozycji
potrzebnejdozadaniaśmiertelnegociosu.Minąłtermin
wyznaczony
do
wykonania
estocady
czyli
„bykobójstwa”,espadaotrzymałdwaupomnienia,po
czymciężkorannegoalejeszczeżywegobyka
spędzonozareny,cosięrównanajwyższej
kompromitacjidanegomatadora.Wśródobelżywych
gwizdów„zhańbiony”espadaopuszczałarenę,
bombardowanysetkamipoduszek,którewidzowie
wypożyczająsobieprzywejściudoamfiteatru,bowiem
nienależydoprzyjemnościsiedziećprzeztrzygodziny
nakamiennychławach.
—DonJulio,napanakolej.
RafałKrólikwysunąłsięspozaogrodzeniaarenyi
rozpoczęłasiętrzeciawalka.Wigraszkach
capeadorówRafałniewziąłudziału.Niektórzy
widzowiepoczytywalimutozazłe,leczwiększość
rozgrzeszyłagobeztrudu.Gruchnęłojużbowiem
wśródtłumów,żePazRocamiałdwiegodzinytemu
wypadekautomobilowy,żeprzedpołudniemniebrał
udziałuwlosowaniubykówibadaniuich„zalet”;
niewieluśmiałkówmogłobysobiepozwolićnataką
nonszalancję.
Iznowuodbyłasięmonotonnaprocedura,lotne
zwrotycapeadorów,rzeźszkappikadorskich,popisy
trzechbanderileros,ażwreszcieprzyszłakolejna
„arcymistrza”.Zobnażonąszpadąwprawejdłoni,z
muletą,czylimałąpurpurowąchustkąwlewej,Rafał
Królikwyruszyłwbój,nucącsobiepodnosemarię
EscamilazCarmen:
—Toreador,dobroni!Toreador!Toreador!I
pomnijto,achpomnij,bijącsię,żecięgonitkliwy
wzrok…Jejmiłośćczekacię,toreador,jejmiłość
czekacię!“…Bardzotopiękne,alekidiabełwynalazł
takidziwoląg,jak„toreador”?Chybaautorlibretta…
Rafałmiałrację;słowatoreadorjęzykhiszpańskiw
ogóleniezna,azawodnikbiorącyudziałwwalkach
bykównazywasię„torero”…
Grobowaciszazaległawidownię,zezdumieniem
spoglądanonaRafała,który,zamiastpatrzećbykowi
prostowoczy,rozglądałsięnawszystkiestronyijakgdybynigdynicmaszerował
swobodniewstronę
groźnegoprzeciwnika.Niemniejzdziwionybyłbyk,
tylkojedenRafałniedziwiłsięniczemu;podwpływem
tylulibacjizdołałjużdefinitywnieuwierzyćwto,żeod
urodzenianazywałsięPazRoca,żewłasnoręcznie
uśmierciłdziewięćsetdziewięćdziesiątosiembyków,że
mawtymniesłychanąwprawę,itd.itp.Był
zamroczony,cosięzowie.Gdybykpochyliłgłowę
niżej,gotującsiędoataku,małydetektywwytrzeźwiał
nadwiesekundy.Ogarnąłgoprzestrachichęć
ucieczki.Aletotrwałobardzokrótko.Potemdłoń
samapodniosłaszpadę,wyciągnęłająsztywnoprzed
siebie.Wtymsamymmomenciebykrunąłdoataku,
przebiegłtetrzy,czterykrokidzielącejichprzestrzeni,
nabiłsięsamnaostrzeszpadyipadł,jakrażony
gromem,ustópRafała,mimowszystkobezgranicznie
zdziwionego,żerobotaposzłamutakłatwo.
—Dolicha,samniewiedziałem,żemamwtym
takąrutynę!Jestemzcałymuznaniemdla…no,dla
siebie!(Omalnierzekł:dlabyka!).
Cóżdopieromówićopubliczności!Ponieudanych
występachtamtychdwóchmatadorów,błyskawiczne
zwycięstwoRafałamusiałowywołaćrekordowy
entuzjazmuwidzów,azachwytyichobjawiłysięw
sposóbtakwłaściwymiłośnikomwalkbyków.Leciały
więcnaRafałazewsządcukierki,banany,kapelusze,
czapki,kamizelki,ba,nawetmarynarki!
—Tylkopatrzeć,jakmiktotakżespodnierzuci
—mruczałniezadowolony,gdyż,stosowniedo
panującegonaarenachzwyczaju,musiałpodnosićte
częścigarderobyiodrzucaćjeswoimwielbicielom,co
przydzisiejszymupalebyłonaderfatygującym
zajęciem.
Tymczasem„miarodajneczynniki”osądziły,że
ostatniaestocadabyławręczmistrzowskaiwnagrodę
uznałyRafałagodnymnajwyższegoodznaczenia
matadorów.Odznaczenietopoleganatym,żezabitemu
bykowiodcinasięuszyorazogonitetrofeawręczasię
mistrzowiwśródhuraganowychoklaskówtłumu.
—Cojamampocząćztymfantem?—
zastanawiałsięRafał,dotykajączodrazątych
ociekającychkrwią„orderów”.Chulo(pachołek),
którymujepodał,wskazałnaloże.Zewsządwyciągały
siędoRafałaręce.—Co,oniprosząoteświństwa?!
Ależzprzyjemnością!—Zrozmachemrzuciłjedno
uchowstronęlóż,drugieministrowi,aogontąsamą
drogąpowietrznąprzesłałwtomiejscewidowni,gdzie
siedziałyniemalsamekobiety.Naturalnierozerwaływ
strzępytakcennąpamiątkęizarazzrewanżowałysię
wspaniałomyślnemu
ofiarodawcy,
obsypując
go
kwiatami;aprzykażdymbukiecikudziwnymtrafem
znajdowałasiękarteczkazadresem,częstogęstoz
bardzopożytecznymdopiskiem,naprzykład:Mamynie
mawdomuzwykleod9-tejdo12-tej…albo…Nie
lękajsię,mójmążsypiawmansardce,łóżkonicnie
skrzypi…lubteż:Gdybynaszłapał,powiesz,żejesteś
masażystą…
OgłuszonywiwatamiRafałopuściłarenęinastąpiła
dwudziestominutowaprzerwa,jakzwyklepotrzeciej
walce.WpoczekalniskładanoRafałowigratulacje.
Jakiśreporterwyraziłmuswojeuznanie,żemistrzmówi
tylkopofrancusku,aużywaniaojczystegojęzyka
demonstracyjnieunika:—Słusznie,señor;dopókinasz
ukochanymonarchaprzebywanawygnaniu,musimy
bojkotowaćjęzykparszywychpsówrepublikańskich.
—Innydziennikarzprzybiegłzwiadomością,żemistrz
PazRocabędzieoddzisiajnazywanywjegodzienniku
ulubieńcemseñorit.—Bo,jakzdołałemustalić,na
2.606bilecikówwyznaczającychpanuschadzkę,tylko
369pisałymężatki,aresztędziewice..powiedzmy,
panny…Panowie,naszulubieniecsenioritniechżyje!…
—PodziennikarzachpodszedłdoRafałasampan
dyrektoramfiteatruiwręczył„mistrzowi”czekna
dwanaścietysięcypeset.
—Tozategobyka?—Rafałbyłprzemile
zdziwiony,nieprzypuszczałnigdy,żezarobkiespadysą
takwielkie.—Wobectegozmieniamzawód—myślał
równocześnie.—Zajednopchnięcieszpadąwbycze
cielskostodwadzieściapesettakżesiękalkuluje.Aoni
płacąażdwanaścietysięcy!!!
—Jakto,zategobyka?Zaobydwa,señor!
—Tomało!Tohaniebnywyzysk!Zatakąciężką
pracętylkoposześćtysięcyodbyka?Skandal,
carrrrrramba!
—Ależ,donJulio,taksięprzecieżumówiliśmy
listownie.
—Hm,listownie?Byćmoże…Wkażdymrazie
zastrzegamsobie,żetegodrugiegobykabędę
referowałzarazpoprzerwie.
—Toniemożliwe,señor!Panmusikoniecznieod
począćpotamtejwalce.Panumaprzypaśćszóstybyk.
—Czwarty!Czwarty!!Czwarty!!!Albozrywam
kontrakt!
—Ach,donJulio,ilejamamdziśzpanem
kłopotów…Czyniemożemipanpowiedzieć
przynajmniejtego,czemuupierasiępanprzy
czwartym?
—Bochcęjaknajprędzejstądodejść.Mamcoś
bardzoważnegodozałatwienia,rozumiepan?Tak,coś
arcyważnego!…Tylkoco?—mruknąłcicho.—Ach,
żebymtomógłsobieprzypomniećnareszcie,coja
takiegomiałemdozałatwienia.Czypanniewie
przypadkowo?…
—Jemualkoholnamózguderzył—twierdziłw
chwilępóźniejdyrektor,żalącsięprzeddwoma
pozostałymimatadoraminakapryśnegodonJulia.—
Alecóż,trzebamuustąpić.Czywidzieliście,jakonsię
spisałtamztymbykiem?Jawogóleniemamsłów!To
byłowspaniałe!Iwalczyłpopijanemu!Codopieroza
sztukimusiwyprawiać,kiedyjesttrzeźwy!
Nieonjedentakmyślał,amylilisięwszyscy!
Pomijającjużto,żepotrzeźwemuRafałKróliknie
wyszedłbynaarenęzażadneskarby,należyzaznaczyć,
żejegobłyskawicznaestocadaniebyłanawetdziełem
przypadku.Nie!Sprawaprzedstawiałasiędaleko
prościej,mianowiciebykzdechłnaskutekran
odniesionychwpotyczkachzpikadorami.Dogorywał,
gdyRafałzbliżałsiękuniemu,anawidok
nadchodzącegoczłowiekazdobyłsięnaostatni,
rozpaczliwywysiłek,wykonałkrótkąszarżęizwaliłsię
bezżyciadostópRafała.Szpadanieodegraławtym
sporzewłaściwieżadnejroli,zwyczajnyparasolbyłby
wywołałtakisamefekt.
Leczotymniktniewiedział…
Przerwasięskończyła,publicznośćzchłodnych
krużgankówamfiteatrupowracałanaswojemiejsca,by
anikrztyniestracićzwidowiska,któregodrugapołowa
miałasięrozpocząćladachwila.Znówpowtórzyłasię
monotonnaproceduradrażnieniaikaleczeniabyka,
znowuRafałwyruszyłwbój.
—O,donPazRocabędziewalczyłteraz?Niena
końcu?—dziwionosięisprawdzanowróżowych
programach,czyniezaszłajakaomyłka.
—Olé,donJulio,olé!—zabrzmiałsrebrzysty
głosikCarinyIbar.RodzinaIbarów,dziękihojności
prawdziwegodonJuliasiedziałatutajnadoskonałych
miejscachioklaskiwałajegosobowtóra.Kamerdyner
ukłoniłmusięzszacunkiem,apotemzacząłsię
rozglądaćzdumą,bowiemrzekomydonJulioodkłonił
musięwcaleuprzejmie.Wdrugimrzędziesiedziała
staraRosita,mającpobokachswoichsynalków,
GarcíęiLina,sympatycznychurwisów,którzyparędni
temuwykładaliRafałowizasadywalkibyków,ateraz
byliświadkamijegowyczynównaprawdziwejarenie;
zasugerowani
nazwiskiemPazRoca,patrzelina
świetnieucharakteryzowanegoRafałajakwtęczęiani
cieńpodejrzenianiepostałimwmyśli,żemająprzed
sobąswojegoucznia,więźniazlochówzamkuLa
Solana…
Wpierwszymrzędzietużobokkamerdynera
siedziałajegocórkaCarina.Wnarodowymstroju
hiszpańskimwyglądałatakczarująco,żeRafałKrólik
przezdłuższąchwilęniemógłodniejoderwaćwzroku.
Otym,iżznajdujesięnaarenie,najzupełniejzapomniał
wtejchwili.Równieżobyku,któregocapeadores
znowuprzeganiali,gdyż,zdaniemznawców,zamało
krwistraciłwpotyczcezpikadorem,byłjeszczenazbyt
leniwy,aniedośćwściekły,rozjuszony.Drażniligo
więc,coomalnieskończyłosiębardzotragiczniedla
najodważniejszegocapeadora.Śmiałekten,wykonując
przeróżneefektownezwroty,jakfarol,veronica,
molinete,zapomniałnajzupełniej,żezbliżasiędo
miejsca,gdzieleżyokrytyszarymipłachtamizabitykoń.
Cofającsięprzedatakującymbykiem,niedostrzegłw
porętejprzeszkody,niedosłyszałostrzegawczego
okrzykukolegi,znowuuskoczyłwstecz,wpadłtyłemna
wygiętywłukgrzbietnieżywejszkapy,runąłprzeznią
nawznak,zadzierającnogikuniebu,awtymsamym
momenciechytrybuhajwykonałżywiołowyatak.
OkrzykizgrozyzmusiłyRafaładoodwrócenia
głowy.Wodległościnajwyżejpięciumetrówujrzał
szerokizadbyka,obrabiającegocośrogami.Zkilku
stronarenypędzilinamiejscewypadkuinni
capeadores,powiewającswoimibarwnymipłachtami.
Pragnęliodwrócićuwagębykaodjegoofiar.Leczbyk
nareszcietrochęzmądrzał.Aniniespojrzałna
szkarłatnecapyiprułrogamikońskiegotrupa,który
utworzyłjakgdybyochronnywałdlaobalonego
capeadorazaplątanegowszmatachstanowiących
śmiertelnycałundlanieszczęsnegowierzchowca.W
dodatkuprzygniotłygodwienogiszkapytak,żeani
ruszniemógłsięwydostaćzfatalnejpułapki.
—Widzę,żetusięnieobejdziebezmojej
interwencji—pomyślałRafał,kroczącbezpośpiechu
wstronęszalejącegobyka.Natychmiastcałauwaga
czterdziestutysięcywidzówześrodkowałasięnanimi
bezgranicznypodziwogarnąłtychludzi,otrzaskanych
przecieżzdowodamiszalonejbrawuryróżnychtoreros.
AlbowiemRafałKrólik,dziękitemu,żebyłpijanyi
zupełnieniezdawałsobiesprawyzogromu
niebezpieczeństwa,
szedł
ratować
obalonego
capeadorazgołymirękami!Aniszpadynietrzymałw
dłoni,anipurpurowejpłachty,niezbędnejprzy
uskokachspodrogówbyka,ibezbronny,mały,
szczupły,kroczyłnieustraszeniekuolbrzymiemu
przeciwnikowi,dlaktóregofraszkąbyłobydźwignąćw
góręciężkiwózwrazzkońmi.
Idącnajkrótsządrogą,zaszedłbykaodtyłu.Bez
wahaniapochwyciłoburączjegoogoniszarpnął.
Szarpnąłmocniejponownie,leczitonieodniosło
skutku.Zirytowanybyczymuporemkopnąłbuhaja
potężniewsłabiznę.Topomogłoodrazu.Z
ogłuszającymrykiemwściekłościibólubykodwrócił
siębłyskawicznie,aleniedostrzegłzdradzieckiego
napastnika.BowiemRafałtrzymającsiękurczowo
ogona,znalazłsięnaglezdrugiejstrony,tużkoło
końskiegotrupa.Bykwykonałnowy„wsteczzwrot”i
znowuztymsamymskutkiem.Wtedyzacząłsiękręcić
wkółkojakmłodypsiak,którychcepochwycićw
zębykoniecwłasnegoogona.ARafałprzyczepionydo
byczegoogonażeglowałwpowietrzuwtakisam
sposóbjakdziecinarozpędzonymkrążniku.Ażw
końcuogonwyślizgnąłmusięzosłabłychpalcówisiła
odśrodkowaodrzuciłagonadobreosiemmetrówod
ogłupiałegobyka,którywdalszymciągukręciłsięw
kółko.Przy„lądowaniu”napiaskuarenyRafałmagnął
wprawdziekozła,leczpowstałnatychmiastizgracją
ukłoniłsiępubliczności.
Amfiteatroszalałzupełnie!Nawetnajstarsi
zwolennicywalkbykówniepamiętalipodobnego
wyczynu,który,pomijająchumorystyczneefekty,
świadczyłdowodnieobezprzykładnejodwadze
espady.Okrzykom:OlédonPaz!OlédonJulio!Paz
Roca,olé!niebyłokońcaiznowulunęłanaarenę
ulewaczapek,kapeluszy,kamizelekitympodobnych
lotnychczęścigarderoby.JaksłusznieRafał
przewidywał,jakiświelkientuzjastarzuciłmudostóp
nawetspodnie,ajakaśdamaswójgorset.Odrzucając
napowrótte„kawałki”iślącdłoniącałusy,Rafał
okrążałpowoliarenę,ażprzystanąłznowutam,gdzie
siedziałarodzinaIbarów.
—Śliczniedziśwyglądatamała—stwierdził,
całującwzrokiemCarinę,niezmierniedumnąztego
wyróżnienia.Ażnagledostrzegłwyrazobłędnejtrwogi
woczachdziewczyny.Równocześnierozległosiękilka
okrzykówprzerażenia.Równocześniekilkanaście
kobietzasłoniłosobieoczy,akilkudziesięciumężczyzn
zerwałosięizałamałoręce.Grobowaciszazaległa
widownię…
—Rozumiem—pomyślałRafał—chcąmnie
uczcićminutąmilczenia.
Ta„minuta”trwałajednaknajwyżejsekundę,a
potemzapatrzonegowCarinęmatadorapoderwałocoś
zarenylekko,jakbynieważyłwięcejniżpiórko.
Wyleciałwysokowpowietrze,naszczęścienie
pionowo,alepodkątemczterdziestupięciustopni
niczympociskwystrzelonyzdziała.Instynktowniejął
wymachiwaćrękaminawzórnarciarzawskoku.
Zdezorientowanypatrzałzezdumieniemnarodzinę
Ibarów,którawniewytłumaczonydlańsposóbzbliżała
sięszybkokuniemu,przeleciałnadgłową
skamieniałego
z
przerażenia
kamerdynera
i
„wylądował”otrzyrzędyławwyżej,nałoniejakiejś
bardzogrubejseñory.
Wreszciezrozumiał!
—Byknapadłmnieztyłu,wziąłmnienarogii
wyrzuciłzareny—uświadomiłsobiewkrótkimułamku
sekundyiznadmiaruwzruszeniazemdlał.
Ocknąłsięwinfirmeriamfiteatru,wniewielkim
schludnympokoju,gdziewszystkolśniłoodbiałości.
Jedynączarnąplamęstanowiłtutajżakietdyrektora
amfiteatru,któryzzafrasowanąminąrozmawiałz
trzemalekarzamiodzianymiwbiałekitle.
—Musibyćzemnąbardzoźle,skorotakstękam
—pomyślałRafał,wsłuchującsięzezgroząwgłośne
jęki.
—Niestety,dyrektorze,niemadlaniegożadnego
ratunku—rzekłjedenzlekarzybardzolichą
francuszczyzną.—Jelitamaposzarpanenastrzępy!
Płucaprzebitenawylot…
Rafałspociłsięzprzerażenia.Rozdygotanądłonią
dotknąłpiersi,leczanitam,aninabrzuchunieodkrył
żadnejdziury.
—Kogopanchcebujać?!—wrzasnąłoburzony.
—O,donJuliosięocknął…
—Niechpantakniekrzyczy,donJulio.Tamobok
pana…
Rafałpospieszyłzakierunkiemspojrzeńlekarza,
odwróciłgłowęidostrzeganasąsiednimłóżkujednegoz
pikadorów.Twarztegoczłowiekabyłabladajak
opłatek,oczygłębokowpadnięte,azust
wykrzywionychwgrymasiebóluwydobywałsię
świszczącyoddechijęki…
—Ach,więctoniejatakjęczałem!—stwierdził
Rafałniebezzadowolenia;bochociażwspółczułdoli
umierającegopikadora,alebliższakoszulaciału,niżsukmana.
—DonJulio,czypanucośniedolegawewnątrz?
—Nierozumiem.Proszędomniemówićpo
francusku.
—Jeszczeniewytrzeźwiał!—zdumiałsię
dyrektor,alezastosowałsięzarazdożyczenia
dzisiejszegobohateraiprzełożyłpytanielekarzana
językfrancuski.—Czypanacośboli?—dodałod
siebie.
—Otak!Nawetmocno!
—Co,naBoga?!Gdzie?!
—Ba,jaknazłośćzapomniałem,jaksiętaczęść
ciałanazywapofrancusku—odparł,dotykającsobie
dłoniąpośladków.—O,tutaj.Czytenperfidnybyknie
zrobiłmitamjakiejdziury?!—przeraziłsięnagle.
—Nie,donJulio.Panmiałzgołanadludzkie
szczęście.Bykuderzyłpanatylkogłową…
—Och,gdybytenbykmiałtrochęwęższerogi,
no!
—Imrogibardziejrozłożyste,tymbykgroźniejszy.
Tenbykmiałwyjątkowoszerokierogiidlatego
wybraliśmygodlanaszegomistrza.
—Dziękujęzawyróżnienie,dyrektorze.Tym
razemwyszłomiononadobre…Ale,ale,cojato
miałemzałatwić?RanyBoskie!—przypomniałsobie
nagłei,pomimogłośnychprotestówlekarzy,zsunąłsię
złóżka.—Tamszaleniecznęcasięnadbezbronnymi
ludźmi,bandycibezkarniegrasująpozamku,awymnie
tutrzymacie?!
—Oho,znowugonapadło.—Dyrektornachylił
siędouchanajstarszegolekarzaipowiedziałmucoś
szeptem.
LeczRafałnieczekał.Odepchnąwszydyrektora,
przyskoczyłdodrzwi,niewiedzącnarazieotym,że
jestwbieliźnie.
—Niechpanprzynajmniejwciągniejakiespodnie,
donJulio…
—Racja,alejabynajmniejniejestemdonJulio.
—Zwariował,mówiłempanudoktorowi…
—Tsss.Będęgoobserwował.Pozwólmymu
czynić,cozechce…
WielotysięcznytłumczekałprzedPlazadeTorosi
odjeżdżającemu
Rafałowi
zgotował
niesłychane
przyjęcie.Potemnaulicach,przezktóreprzejeżdżałoautodzisiejszegotryumfatora
rozegrałysiędalszesceny
hołdu.Zewszystkichokienibalkonówspadałdeszcz
kwiatównaulubieńcaseñorit,którystałwsamochodzie
iuśmiechemdziękowałzaowacje.
—
Stanowczo
wolę
stać
—
tłumaczył
towarzyszącemumulekarzowi.—Iwogólemam
wrażenie,żeprzeztegobykabędęmusiałnadłuższy
czaszrezygnowaćzprzyjemnościsiedzeniana
jakimkolwiekmeblu.
Wbrewżyczeniomswojejświty,Rafałpolecił
szoferowijechaćdogmachudyrekcjipolicji.Tutaj
złożyłobszernezeznaniaowszystkim,cozaszłow
zamkuLaSolana…
—Ajakpanmożenamudowodnić,żepanjest
naprawdęznanympolskimdetektywem,któregosława
nawettutaj,donas,dotarła?
—Ajakmożecieudowodnić,żenimniejestem?!
—żachnąłsię.—Mojedokumentyosobisteznajdują
sięwrękachGustawaErsinga.JedźciezemnądoLa
Solana,aprzekonaciesię,czymówiłemprawdę.
—Mniesiętojednakwydajezupełnie
nieprawdopodobne—wtrąciłdyrektoramfiteatru,
zaprzysiężonysceptyk.—Zawódmatadorawymaga
wieloletniejrutyny,którąespadazdobywasobie,
występująckolejnowrolicapeadora,banderilera,a
czasemtakżepikadora.Jakżebywięcpierwszylepszy
laik…
—Hola,mójpanie!Wżadnymiwypadkunie
jestemjakimśtampierwszymlepszym.
Akunsztubykobójcywyuczyłemsięwlochach
zamkuLaSolana,gdzietenfuriatzbiegłyzzakładudla
obłąkanychtorturujedwieniewinneofiary.Jeślije
zamorduje,odpowiedzialnośćspadnienawas!
Toenergiczneprzemówieniewywarłowreszcie
pożądanyskutek,itrzysamochodypolicyjnewyruszyły
natychmiastdozamkuLaSolana.Wpierwszymaucie
siedziałRafałKrólik,wciążjeszczewstrojuespady…
PrzymościezwodzonymniebyłoGustawaErsinga.
Niebyłogojużwogólewzamku,aniBlanki,ani
Karola,awysokadrabina,opartaoszczytbaszty
wskazywaładrogę,którąGustawwdarłsiędo
podziemi.Wizbielubraczejwpiwnicy,wktórejongiś
urzędowałjakiśoddziałŚwiętejInkwizycjileżałtrup
obłąkanegoMiguelaOlazábala,dzieckamiłościRosityi
dawnegopanazamkuLaSolana;wpiersiach
nieszczęśnikatkwiłwąskisztyletorękojeści
wysadzanejdiamencikami.SztyletBlankiErsing!Pod
ścianąwgłębiwisiałrozciągniętysznuramiseñorAdolfo
deCárcer.Żyłiniezachodziłaobawa,żeumrze;miał
tylkonaciągnięteścięgnaitwarzposiniaczonąod
licznychciosówpięści.
—Ładniepanatenprzyrodnibraciszekurządził!
—Tonieon—odparłdonAdolfoponuro—to
GustawErsing!
—Rozumiem—Rafałskinąłgłową—chciałpana
zmusićdowskazaniamukryjówki,wktórej
spoczywałyskarbydeCárcerów…
—Spoczywały?!
WoczachdonAdolfaodmalowałsięogromny
przestrach.
—Możeinadalspoczywają,jeżelipanniedał
Ersingomżadnychwskazówek…
—Niewiem…niewiem,czydałem..Zbólu
traciłemniekiedyprzytomność…Bógraczywiedzieć,
cowtedybełkotałem…Puśćciemnie!Muszęsię
przekonaćnaocznie…
—Ależpanledwiepowłóczynogami!Niechsię
panwesprzenamoimramieniu…
DonAdolfodeCárcerspojrzałnieufnienaRafała.
—No,señor—odrzekł—proszęmitegonie
braćzazłe,aletamniewolnomizaprowadzićnikogo!
Nawetbrata!
—Prawda!—przypomniałsobieRafał.—Don
Julio,ciekawym,czyjemutełotryniewyrządziłyjakiej
krzywdy.
Okazałosię,żenie.DonJuliosiedziałwtym
samymmiejscu,gdziegoRafałposadził,gdystąd
uciekał.Kiedygouwolnionozwięzów,rzuciłsięna
Rafałazpięściami.
—Łapcietegołotra!—krzyczałnapolicjantów.
—Tenzłodziejukradłmi…
—…spodnieikaftan—dokończyłRafałz
uśmiechem.—Iodnoszęjepanu,zatemniejestem
złodziejem.
—Tenzbrodniarzmnieośmieszył,zniszczył!Przez
niegoniedotrzymałemumowy,niebrałemudziałuw
dzisiejszejcorridzie…
—Iwtympanawyręczyłemgodnie!…
Wpółgodzinypóźniejprzywlókłsięzpodziemi
donAdolfo.
—Nieznaleźli—obwieściłRafałowizradosnym
uśmiechem.
Spisawszysążnistyprotokół,przedstawicielepolicji
gotowalisięwłaśniedoodjazdu,gdyzewsiprzybiegł
wzburzonycura.Grzecznyzazwyczajksiężulotym
razemaniniepodałrękidonAdolfowi.
—Ładnychpanmagościusiebie!—zaczął
obcesowo.Zjegochaotycznegoopowiadania
wywnioskowałRafał,żeErsingowiewrazzKarolem
złożyli„wizytę”proboszczowi,żegopoturbowalii
odebralimuowestotysięcyfranków,jakieobłąkany
Miguelwspaniałomyślniezapłaciłzaróże.Gustaw,
związawszyproboszcza,wetknąłmudokieszenijakiś
list.ListbyłzaadresowanydoRafałaKrólika,ajego
„soczysta”treśćbrzmiała:
PrzeklętySzpiclu!
Gdywychodzączpodziemiujrzałem
związanegodonJulia,zrozumiałemtwój
podstęp.Udałocisiętymrazem,tyszczwany
łobuzie.
Alewierzęwtoniezłomnie,żejeszcze
kiedyśsięspotkamy!Pragnętegogorącoi
będęcięszukał,żebycimócosobiście
„podziękować”zaudaremnieniemojejroboty
wLaSolana.
Iwtedynieodwołalniewybijetwoja
ostatniagodzina!Zginiesz,izginieszw
mękach,ojakichnieśniłosięsadystomze
ŚwiętejInkwizycji!
Awięc,do„miłego”zobaczeniasię!
Gustaw.
Małydetektywpodałtenlistkomisarzowipolicji.
—Możesiępanomprzydapróbkajegopisma—
rzekłzuśmiechem…
—Czynielękasiępantychpogróżek?Możena
czaspańskiegopobytuwHiszpanidaćpanuochronę
policyjną?
—Tozbyteczne.Mamswójrewolwer…toznaczy,
miałem…
—Tymbardziej!
—Nie,nie,paniekomisarzu.Rewolwermi
równieżjestniepotrzebny.Nieprzypuszczam,abym
potrafiłstrzelićnawetdonajgorszegozbrodniarza.
Jestemskrajnympacyfistą!
—WięcjeślipananapadnieGustawErsing,to…
—…toobrzucęgokwiatami.
—Kwiatami?!
Urzędnicypolicyjniwymienilimiędzysobąkrótkie,
znaczącespojrzenia.CzyżbydyrektoramfiteatruwSan
Sebastianmiałjednakrację?
—Przepraszam,señorpowiada:obrzucęgo
kwiatami?
—Tak—potwierdziłRafałzanielskimuśmiechem
—ogromnymbukietemkwiatów…wrazzich
wazonem!
KONIEC
DalszelosyRafałaKrólikazawierapowieśćZegarśmierci.