Rozmowa szósta:
DIALOG
J.T.: Zwróć, Jacku, uwagę, że dwa pojęcia tego katechizmu są ściśle ze sobą związane. Mianowicie słowo albo dialog , czyli inaczej rozmowa , i wolność
. Gdzie masz wolność, tam rośnie znaczenie słowa, gdzie wiele znaczy słowo, tam zakłada się wolność. Przeczytaj ten, przytoczony w Katechizmie, cytat z II Soboru Watykańskiego, dotyczący potrzeby wolności w rozszerzaniu wiary.
J.ś.: Człowiek powinien dobrowolnie odpowiedzieć Bogu wiarą. Nikogo więc wbrew jego woli nie wolno do przyjęcia wiary przymuszać .
J.T.: Dobrowolnie odpowiedzieć Bogu wiarą . Bóg wybiera człowieka, zwraca się do niego, a potem dobrowolny wybór człowieka oznacza wiarę.
J.ś.: ... lub niewiarę.
J.T.: Wiarę albo niewiarę. Bo założeniem tej szczególnej sytuacji jest to, że z jednej i drugiej strony istnieje wolność. A tam gdzie są dwie istoty wolne, nie ma między nimi wieczystego pomostu każdy pomost jest do zburzenia, każdy można zniszczyć. Skoro obie są wolne, jedna nie może panować nad drugą. Może tylko próbować na nią wpływać poprzez mowę, przez język. Dlatego znaczenie mowy rośnie tam, gdzie jest doświadczenie wolności jako jedynej więzi pomiędzy istotami wolnymi.
Wspomnieliśmy już o tym, kiedy mówiliśmy, iż trzeba odróżnić to, że Bóg mówi, od tego, co mówi. To, co mówi, jest poddane rozmaitym wpływom naszego rozumienia. To, że mówi, jest jakby fundamentem, jest przerzuceniem mostu.
J.ś.: A kiedy nie mówi? Człowiek powinien odpowiedzieć Bogu wiarą lub niewiarą.
A kiedy Boga nie słyszy?
J.T.: Istotą chrześcijaństwa jest tu sam początek. Sam fakt, że Bóg mówi. W tej perspektywie nie ma innej możliwości budowania religii, jak w oparciu o mowę.
Gdybyśmy założyli, że te istoty nie są istotami wolnymi, to proszę bardzo, można sobie założyć rozmaite więzi. Ale jeżeli są wolne, to do porozumienia trzeba użyć mowy, nasz Bóg musi mówić. Dlatego na początku jest słowo. Nie tylko na początku świata, ale także na początku wszelkiej więzi między wszystkimi istotami wolnymi.
J.ś.: Zgoda, ale co z tymi, którzy nie usłyszą? Bóg ich nie wybrał, nie zwrócił
się do nich, do nich nic nie mówi?
J.T.: Są w teologii spory rozmaitych koncepcji. Koncepcja luterańska, nawiązująca zresztą do niektórych tekstów św. Pawła i do Augustyna, mówi, że Bóg nie wszystkich wybrał.
J.ś.: Nie do wszystkich się zwraca?
J.T.: Nie do wszystkich.
J.ś.: Więc nie każdy ma szansę Bogu odpowiedzieć?
J.T.: Nie każdy. I w tamtej koncepcji są ludzie z góry skazani na porzucenie przez Boga. Natomiast zarówno katechizm trydencki, jak nasz, watykański, stwierdza, że Bóg mówi do wszystkich, bo Chrystus umarł za wszystkich. Wrócimy jeszcze do tego, ale teraz załóżmy, że Bóg mówi do wszystkich.
J.ś.: Ale nie do wszystkich tak samo.
J.T.: Do każdego wedle jego capacitas, wedle tego, co potrafi zrozumieć.
J.ś.: Do jednych poprzez katechizm...
J.T.: Albo poprzez Biblię.
J.ś.: Do innych roślinami?
Strona 1
J.T.: Nie! Musi być mowa. Inaczej zamiast Boga mielibyśmy kosmos.
J.ś.: Musi być Dobra Nowina?
J.T.: Musi.
J.ś.: A co z tymi, do których Dobra Nowina nie dotrze?
J.T.: To jest odrębny problem. Nie chcę teraz w to wchodzić. Bo chciałbym się bliżej zastanowić nad specyfiką języka, który się buduje między dwoma istotami wolnymi, nad mową Dobrej Nowiny.
Odróżniliśmy to, że mówi , od tego, co mówi . I tu chcę się do Ciebie zwrócić jako do kogoś, kto pracuje w mowie, czyli...
J.ś.: Używa języka?
J.T.: Tak. Bo, wiesz, wprawdzie jest między nami taka różnica, że Ty najczęściej używasz języka pisanego, a ja mówionego, ale jest też pewne podobieństwo.
Mianowicie obydwaj wierzymy w sprawczą siłę słowa, w siłę języka, mowy. Tyle tylko że Twoją troską jest, by odpowiednie dać rzeczy słowo, żeby trafić w rzecz.
J.ś.: A Twoją?
J.T.: śeby trafić w Ciebie! śeby się porozumieć. Bo ta rzecz, w którą religia ma trafiać, jest rzeczą tajemniczą. W gruncie rzeczy wiem o niej niewiele. Niewiele więcej, a często mniej niż Ty, a mamy się porozumieć, żeby razem trafiać.
J.ś.: Ja muszę się tutaj troszkę bronić. Bo jednak też bym chciał czasem w Ciebie trafić.
J.T.: Mówię to dlatego, że w języku religii mowa z kimś jest bardziej fundamentalna niż mowa o czymś. Ale mowa o czymś także bywa ważna. I tu jest miejsce na symbol religijny. Mowa religii jest przede wszystkim mową religijnego symbolu. O rzeczach nadprzyrodzonych nie możemy mówić językiem dosłownym, bośmy ich nie widzieli. Więc tak jak w poezji używamy języka symbolicznego, żeby słowa mające fizyczne desygnaty przeniosły nas w świat niewidzialnego.
J.ś.: Bo nie chodzi o opis, tylko o to, by wytworzyć jakieś wyobrażenie.
J.T.: Wytworzyć wyobrażenie, które wprowadzi naszą myśl poza doświadczenie.
Symbol, mowa symbolu to mowa poszerzonego języka.
Język religii to język poszerzony o pewien nowy wymiar. To już nie jest język dosłowny, opisujący rzeczy, ale język dający do myślenia. Kiedy mowa religii używa słowa Adam , to ono już nie oznacza naszego wspólnego kolegi. W
języku religii Adam to...
J.ś.: ... opoka, ojciec ludzkości...
J.T.: ... praojciec, czyli prototyp człowieka, zarazem prototyp ojca. A Ewa to pramatka. Więc dramat Adama i Ewy to dramat każdego człowieka. I kiedy się będzie mówiło: Bóg Ojciec , to nagle słowo ojciec zostanie poszerzone o nowy wymiar wymiar nieskończoności. Będzie to znaczyło, że Bóg jest kimś takim jak człowiek... kimś podobnym do ojca ale oczywiście zarazem nieskończenie innym.
I tu przypomnijmy sobie formułę teologii negatywnej, która podkreślała, że bardziej wiemy o tym, czym nie jest, niż o tym, czym jesť . To jest ważny moment. Bo dziś bardzo często symbole religijne bierze się w sposób dosłowny. A wtedy tekst Pisma Świętego zamienia się w makabreskę.
J.ś.: Już sama Trójca Święta...
J.T.: Prawda.
J.ś.: Nagle się okazuje, że jedna część tej Trójcy jest ojcem drugiej części Strona 2
Trójcy.
J.T.: Ale masz też w Biblii opisy ucieczki, skrywania się przed Bogiem. To jest metafora winy, metafora zła. Bardzo dużo można mówić o symbolu jako głównym trzonie języka religii.
J.ś.: W języku symbolicznym tkwi potężne niebezpieczeństwo jego ufizycznienia.
Wtedy całe Pismo zamienia się w trochę okrutną, a trochę naiwną bajkę...
J.T.: Tak.
J.ś.: ... ale jest też niebezpieczeństwo wynikające z niejednoznaczności.
J.T.: Tak.
J.ś.: Mówiliśmy o Trójcy. Rozumując wedle naszej ufizycznionej logiki, można dojść do wniosku, że skoro jest Ojciec i Syn, to część Trójcy była najpierw, a druga część pojawiła się potem.
J.T.: Tak, tak.
J.ś.: Więc może w myśleniu religijnym trzeba od tych niebezpiecznych symboli uciekać? Przynajmniej w takim religijnym myśleniu, które ma być dążeniem do prawdy, a nie tylko do stworzenia iluzji pewnego porządku w sprawach, których rozum ludzki objąć nie potrafi?
J.T.: Były takie próby i wciąż się je podejmuje, ale w gruncie rzeczy zawsze potem okazuje się, że...
J.ś.: Jakiejś metafory musisz użyć.
J.T.: Tak! śe albo psujesz symbol, odzierasz go z jego właściwego wymiaru i niszczysz go zupełnie. Albo go jak mówi Ricoeur zaflegmiasz . Wtedy jest zbyt wielki i znaczy już wszystko. Wreszcie okazuje się, że taka próba jest tylko wymianą jednego symbolu na drugi.
J.ś.: Masz taką metaforę w myśleniu religijnym bardzo klasyczną, a zarazem niezwykle pojemną: wizję Kościoła jako mistycznego ciała Chrystusa .
J.T.: Na tej metaforze obaj się wychowaliśmy.
J.ś.: Na metaforze ciała.
J.T.: Ale to jest przecież inne ciało niż to Twoje albo moje...
J.ś.: A cóż za tą metaforą idzie? Idzie za nią jakby ufizycznienie relacji.
Głowa każe członkom... członki robią, co do nich należy... Mówiąc krótko: następuje pewna trywializacja istoty Kościoła, nadanie mu wyobrażenia podkreślającego hierarchię, jakby zakładającego autorytarny porządek tego świata.
Może dlatego teraz, w epoce liberalizmu, wolności i indywidualizmu, częściej opisujemy Kościół jako wspólnotę wiary...
J.T.: Ale, Jacku, poruszasz tylko jeden kierunek, a metafora działa zawsze w dwie strony. I przedstawienie Kościoła jako mistycznego ciała oznacza także uduchowienie naszej cielesności. Zauważ, że gdy jedno obniżasz, to drugie mimochodem podwyższasz. Zresztą w naszym codziennym języku ten proces też się dokonuje. Też dokonuje się uduchowienie tego, co fizyczne.
Ale zostawmy to, bo chciałbym jeszcze sięgnąć do innego problemu. Otóż
mowa religii nazwana jest także mową życia . Czy to w Katechizmie, czy to w niedzielnym kazaniu jest tam język życia, jest Dobra Nowina. Powiedziałbym: język religii tym się różni od każdego innego, że zawsze jest w nim jakaś niezwykle dobra nowina. Rzekło się, że św. Jan od Krzyża przedstawiał nasze życie jako wędrowanie na górę. A siłą naszego wiecznego wędrowania jest słowo.
Wdrapałeś się do pewnego poziomu, a słowo ci mówi: idź dalej, pójdź wyżej, chodź, czekam na ciebie . Więc wciąż idziesz wyżej. A każdy krok do przodu jest Strona 3
krokiem w ciem- ności. Bo nie wiesz nawet, czy pod nogami będziesz miał twardą ziemię. Nie wiesz, co jest przed tobą, ale idziesz, bo słyszysz to słowo: chodź, chodź do mnie .
Powiada św. Jan od Krzyża, że wśród słów słyszanych w wędrówce są słowa szczególne. Nazywa je słowami substancjalnymi. Są to takie słowa, które nie opisują rzeczywistości, ale ją stwarzają...
J.ś.: Na przykład?
J.T.: Na przykład, kiedy idąc coraz wyżej i wyżej, gdy czując narastający niepokój, co będzie, gdy tak daleko zalazłeś, słyszysz: bądź spokojny . Wtedy powiada św. Jan od Krzyża spokój ogarnia twoją zbolałą duszę. Albo: idziesz w ciemności, czujesz lęk, niepokój i słyszysz: miłuj mnie . Miłość ogarnia wtedy twoją duszę. Tu właśnie jest sedno mowy religijnej. Mowy, która buduje człowieka nie zbudowanego. Zwrot mowa budująca stał się dość banalny. Mowy religijne mają być mowami budującymi. Ale łatwo robić parodię mów budujących. Natomiast mowa budująca sensu stricto to taka, która w twojej duszy sama ciałem się staje.
J.ś.: Ale my rozmawiamy o kopernikańskiej rewolucji, która dzieje się między dwoma katechizmami: trydenckim i watykańskim. Gdzie jest ta rewolucja?
J.T.: Otóż rewolucja polega między innymi na tym, że katechizm trydencki bał się tych słów.
J.ś.: Słów budujących?
J.T.: Tak. śywił lęk przed dopuszczeniem ludzi do słów budujących, czyli przede wszystkim do Pisma Świętego. Tekst Pisma Świętego był wówczas narzędziem reformacji. Reformacja wprowadziła powszechną lekturę Pisma bez pośrednictwa żadnej instytucji. Trydencka alternatywa proponowała czytanie poprzez instytucję. To znaczy Kościół miał czytać Pismo i opowiadać je wiernym.
J.ś.: Skoro rozumem przyrodzonym nie pojmiesz , to lepiej nie próbuj, bo jeszcze pojmiesz głupio?
J.T.: Tak było w czasach Trydentu. Natomiast watykański katechizm otwiera nas wszystkich na mowę samego Słowa. Inaczej mówiąc: nowego katechizmu nie można już
czytać, nie czytając Biblii. Bo klucz jest w Piśmie Świętym, a Katechizm ma tylko pomóc je zrozumieć. Dlatego niemal na każdej stronie są cytaty z Biblii.
Z jednej strony Biblia wytycza drogę tego religijnego systemu, który się w Katechizmie przedstawia. Z drugiej strony ta katecheza ma wyrastać z doświadczenia Słowa, ma się na nim opierać.
We wszystkich moich rozmaitych spotkaniach z ludźmi wątpiącymi, poszukującymi, niedowierzającymi mam jedno wciąż powtarzające się doświadczenie: ci ludzie nie doświadczyli słowa wybrania. Jest rzeczą niesłychanie trudną że tak powiem nawrócić człowieka na wiarę, jeśli ten człowiek nigdy się nie zetknął z śywym Słowem pochodzącym z ust Boga, jeśli banalnie mówiąc nigdy nie przeczytał fragmentu Ewangelii.
J.ś.: To jest bardzo piękne założenie, wyrastające z idei capax Dei ...
J.T.: Tak.
J.ś.: ... Bardzo piękna jest wiara w moc bezpośredniego kontaktu człowieka z Panem Bogiem. Ale jest to także idea potwornie ryzykowna. Spójrz, ile uwagi poświęcasz na to, by pomóc mi zrozumieć, czym naprawdę jest wiara. A skoro musisz się zdobywać na tyle wysiłku, to znaczy, że zrozumienie tego jest szalenie trudne. I tak jest w rzeczywistości.
J.T.: Więc troszeczkę mnie poratuj w moim samopoczuciu. Czy droga, którą przeszliśmy, jest drogą do tego, co jest bardzo skomplikowane, czy też jest to droga do czegoś, co jest zupełnie proste? Jakie masz wrażenie?
J.ś.: Jak się ma dobrego przewodnika, to droga jest prosta. A jeśli się czyta przypowieść o Adamie, który się chowa, to ona już taka prosta nie jest. I można Strona 4
ją przecież bardzo różnie zrozumieć także zupełnie opacznie.
J.T.: Teraz się wykręcasz. Pytam: czy w tym, co mówimy, widoczna jest prostota?
Bo w religii ostatecznym kryterium prawdy jest właśnie prostota.
Nie chcę, żebyś mi tutaj od razu wyznał swoje fundamentalne tak albo nie . Chcę Ci tylko powiedzieć, że jeżeli w tych naszych rozmowach ujawnia Ci się wiara jako coś prostego, coś, co w pewnym sensie już wcześniej w Tobie było, o czym przedtem nie wiedziałeś, to znaczy, że się zbliżamy do tej definicji, wokół której tak długo krążymy. Jest to odpowiedź Bogu, który oświeca i który się udziela...
J.ś.: Wróćmy do rewolucji, którą staramy się tropić. Rozumiem, że rewolucyjne jest odejście od takiego wyobrażenia kontaktu człowieka z Pismem, w którym konieczny jest filtr pod postacią Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Wedle tego wyobrażenia, to Urząd ma nam powiedzieć: tak jest w Piśmie i tak to trzeba rozumieć . To Urząd daje tekst albo jego fragment i zaopatruje go w stosowną interpretację. Rozumiem, że nowy katechizm...
J.T.: Który w końcu też jest pewną interpretacją!
J.ś.: ... więc nowy katechizm mówi: przede wszystkim czytaj najpierw sam czytaj Pismo...
J.T.: Tak!
J.ś.: A Kościół co najwyżej może spróbować ci pomóc znaleźć drogę do rozumienia tego, co przeczytasz.
J.T.: Drogę do prostoty.
J.ś.: Tylko do prostoty?
J.T.: Tak, i tu jest rewolucyjna różnica. Ale nie jest to rewolucja, która się dokonuje raz, a potem jest spokój. To jest projekt rewolucji ciągłej. Jest to propozycja ciągłego przezwyciężania siedzących w nas pokus... Pokusy skomplikowania także. Wiesz sam, że w człowieku siedzi pokusa komplikowania rzeczy z natury zupełnie prostych.
J.ś.: Twierdzisz, że Pismo Święte ze swojej natury jest proste?
J.T.: A co to znaczy Pismo Święte? Rozmawialiśmy kiedyś o doświadczaniu świętości. Mówiliśmy o różnicy między sacrum i sanctum. Pismo jest bardziej sanctum niż sacrum. A sanctum to wyrażenie dobroci, wielkiej metafizycznej dobroci, która siedzi u samych podstaw wszelkiego istnienia. Dlatego wchodzenie w to Pismo jest wielką szkołą dobroci, szkołą bycia dobrym. I to jest istota sprawy.
J.ś.: Chcesz powiedzieć, iż zalecając lekturę Pisma, nowy katechizm zakłada, że kiedy na końcu stworzenia Pan Bóg stworzył człowieka i powiedział: to mi się udało, tak jest dobrze , to jednak mimo wszystko miał rację?
J.T.: Tak. Pięć dni się nie mylił i szóstego nie pomylił się także. I, wiesz, na końcu naszego rozumienia świata, rozumienia dramatów ludzkich, a także własnego dramatu, patrzysz na samego siebie, widzisz, coś przeżył, coś przecierpiał, ile rzeczy przegrałeś, widzisz to wszystko, coś wygrał, i nagle może pod koniec życia oświeca cię ta świadomość, że dobre było . Wtedy dochodzisz właśnie do sedna całej naszej wiary, do sedna Katechizmu. Powtarzasz słowa Boga, mówisz dobre było . Może właśnie o to naprawdę chodzi, może jesteśmy na tym świecie po to, żeby na końcu powtórzyć najpiękniejsze słowa, jakie Pan Bóg wypowiedział w dniu naszego stworzenia: Dobre było . I niech tak zostanie.
Strona 5