Rozmowa dziesiąta:
BOśA PEDAGOGIKA
J.T.: Jacku, masz doświadczenie w wychowaniu dzieci. Jaka jest różnica między wykształceniem a wychowaniem?
J.ś.: Na pewno łatwiej jest kogoś wykształcić, niż wychować. Nauczyć wiedzy, niż
nauczyć życia.
J.T.: A można Cię spytać, jak Ty wychowujesz? Co wtedy robisz?
J.ś.: Przede wszystkim gadam. Nudzę.
J.T.: A jakbym zbroił coś u Ciebie w domu na labę bym poszedł, zamiast iść do szkoły to co byś mi zrobił?
J.ś.: Pewnie bym Ci powiedział, że to jest przede wszystkim Twój problem. Bo Ty straciłeś lekcje i za ileś tam lat będziesz ponosił tego ponure konsekwencje.
Raczej nie lałbym Cię pasem, tylko starałbym się wpoić Ci poczucie, że to od Ciebie zależy, co się z Tobą stanie.
J.T.: Pytam, bo dziś wielkim problemem jest wychowanie człowieka także wychowanie człowieka religijnego. Jedni uważają, że wszystko zależy od wychowawców, drudzy, że nic od wychowawców nie zależy.
J.ś.: Tylko od czego?
J.T.: No właśnie... W związku z tym jawi się problem, jak wygląda wielka pedagogika Boga. Jak Bóg wychowuje człowieka?
J.ś.: Sądząc po efektach, nie ma specjalnego sposobu.
J.T.: Jedno jest niewątpliwe: Bóg wychowuje przede wszystkim poprzez swoje zwierzenia. Człowiek spotyka Słowo Boże i odkrywa to Boskie zwierzenie. To się powtarza już przez całe wieki. Człowiek może to zwierzenie przyjąć albo go nie przyjąć. I co dalej? Otóż w Katechizmie jest myśl, która powtarza się u wszystkich mistrzów życia duchowego. Myśl idąca na przekór naszym wyobrażeniom o wychowaniu. Mianowicie nasz katechizm mówi, iż człowiek jest pasywny, a wszelka inicjatywa pochodzi od Boga. Widzisz sytuację?
J.ś.: To znaczy, że albo cię Pan Bóg wychowa, albo nic ci nie pomoże. Czy zatem ci, których się Panu Bogu wychować nie chciało, są usprawiedliwieni jego pasywnością? Czy, mówiąc inaczej: takim mnie Panie Boże stworzyłeś i takim mnie masz ?
J.T.: A może by powiedzieć: że są nie usprawiedliwieni swoją aktywnością! śe im się nie udało, bo byli wobec Pana Boga za bardzo aktywni, za mało pasywni.
J.ś.: To znaczy, że nie ma co Pana Boga bardzo niepokoić, nad miarę adorować, zakłócać Mu spokoju, bo On, jak będzie chciał, to przyjdzie, jak będzie chciał, to zbawi, a jak nie będzie chciał, to i tak nic nam nie pomoże?
J.T.: Św. Paweł mówi: wiara ze słuchania , a słuchanie wiadomo jest ciszą.
Thomas Merton mówi: kto chce znaleźć Boga, musi wejść w ciszę .
J.ś.: A modlitwa? Bo przecież modlitwa to wielkie odwieczne niepokojenie dobrego Pana Boga.
J.T.: Ale to nie jest hałas, który robimy Panu Bogu pod jego oknami. W tej perspektywie modlitwa jest odpowiedzią. Inicjatywa modlitwy też przecież stamtąd płynie.
J.ś.: Jeżeli modlitwa ma pomóc, to musi wynikać z potrzeby, a nie z obowiązku?
J.T.: Powiedziałbym: nie jest ważne, czy z potrzeby czy z obowiązku.
J.ś.: Powstanie wewnętrznej potrzeby byłoby sygnałem, że na coś odpowiadasz.
Strona 1
J.T.: I uświadomienie sobie obowiązku także jest sygnałem, że ty odpowiadasz.
Więc zawsze Bóg jest przy człowieku pierwszy, a człowiek zaledwie podąża za tym, co zrobił Bóg.
Mówimy o Bogu, który wychodzi naprzeciw człowiekowi. To jest ta wizja Boga, którą się proponuje współczesnemu światu. Wychodzenie naprzeciw... śeby zobaczyć tego Boga wychodzącego naprzeciw , trzeba wejść w duszę człowieka. Bo Bóg wychodzący naprzeciw, koniec końcem, odbija się w ludzkiej duszy. Więc niby będziemy mówili o człowieku, ale naprawdę o Bogu.
J.ś.: Czy to znaczy, że choćbyś mnie tu nie wiem jak długo usilnie katechizował, to jak Pan Bóg nie wystąpi z inicjatywą sam przez się, trud Twój całkiem próżny, Księże Profesorze?
J.T.: Z jednej strony tak, ale z drugiej strony, jeżeli my tutaj, między sobą, coś dobrego robimy, musi się to odbywać z inicjatywy Bożej. Możemy tę inicjatywę zmarnować na różne sposoby, ale cokolwiek się dzieje dobrego na świecie początek, inicjatywa zawsze idzie stamtąd. Dlatego w naszym dzisiejszym świecie, opanowanym przez kult ludzkiego aktywizmu, wiara proponuje coś wręcz przeciwnego.
J.ś.: Widzisz odbicie tej propozycji w Twojej głośnej tezie, że więcej osób straciło wiarę po spotkaniu z własnym proboszczem, niż czytając dzieła Lenina czy Marksa.
J.T.: Chciałem zachęcić ludzi do czytania Lenina... Ale, wiesz, myślę, że aktywizm jest często zaprzeczeniem tej ciszy, której Bóg potrzebuje, żeby wejść w człowieka. Siedzimy teraz w klasztorze Kamedułów. Kiedyśmy tu weszli wszyscyśmy mówili: jaka tu wielka cisza . Chwile, które tu spędzamy, są dla nas chwilami jakiejś przedziwnej ciszy. Dlatego tu łatwiej nam zrozumieć pedagogikę Boga.
Mam przed sobą świadectwa jednego z mistrzów życia duchowego wielkiego Mistrza Eckharta. Mistrz Eckhart mówi, że trzeba przylgnąć do tego, który ma inicjatywę , czyli przylgnąć do Boga. I powiada, że wtedy: to, czego ty wpierw szukałeś, teraz ono szuka ciebie. Za czym ty wpierw goniłeś, teraz ono goni za tobą. A przed czym ty wpierw chciałeś uciec, teraz ono ucieka przed tobą .
J.ś.: Co ucieka?
J.T.: Przede wszystkim strach, lęki tego świata. Nasze istnienie w świecie jest przesycone niepokojem, lękiem, ciągle za czymś gonimy, przed czymś uciekamy.
Kiedy przylgniesz do Boga, to, czego ty wpierw szukałeś , czyli pokój, teraz ono szuka ciebie . Za czym ty wpierw goniłeś wewnętrzny pokój teraz ono goni za tobą . A przed czym ty wpierw chciałeś uciec przed strachem, niepokojem tego świata teraz ono ucieka przed tobą .
J.ś.: To bardzo piękna koncepcja. Ale sceptyczny rozum musi pytać, jak to jest, że przy tak prostej recepcie ten świat przez tysiące lat przez Pana Boga wychowywany, czy jak mówisz poddawany jego pedagogice, wcale nie staje się wyraźnie lepszym światem. A w każdym razie, nie widać jakichś dramatycznych eksplozji tego dobra.
J.T.: Tak jest skonstruowany nasz umysł, że zło bardziej wpada nam w oko niż
dobro. I często widzimy tylko jedną stronę medalu. Natomiast zauważ, że dzięki recepcie Eckharta w duszy człowieka dokonuje się jakaś przemiana. To, przed czym uciekałeś, teraz ucieka przed tobą. Przyjąłeś zwierzenie, przylgnąłeś do Niego
. To są genialne słowa: przylgnąć do zwierzenia . Czyli, kiedy ci się ktoś zwierzył, to nie tylko zaspokoił twoją ciekawość, ale też dał ci szansę przylgnięcia do tego zwierzenia. Ktoś powiedział kocham cię i nie tylko zaspokoił twój głód informacji, ale otworzył przed tobą jakiś nowy świat. Twój stary świat się zmienił. Niby to samo, a jednak inaczej.
Tu, Jacku, pojawiają się słowa biblijne, które są w stałym użyciu, i przez to tak nam spowszedniały, że straciliśmy wyczucie ich prawdziwego sensu.
Słowa: dziecko Boże .
Strona 2
J.ś.: Ale zatrzymajmy się jeszcze przy recepcie Eckharta. W całym wielkim martyrologium Kościoła katolickiego masz przecież księgi pełne świętych, którzy bez wątpienia przylgnęli do Boga. A jednak to, czego się bali, właśnie ich dopadło. Gdyby to uciekało przed nimi, nigdy nie znaleźliby się na kartach martyrologium, nie byliby męczennikami, nie padliby ofiarą religijnych wojen ani wojowniczych pogan. Szukając najbliżej św. Maksymilian Kolbe, niewątpliwie, przylgnął do Boga. A jednak to, czego się bał zło świata dopadło go i zabiło. Co na to Mistrz Eckhart?
J.T.: Zanim zło go dopadło, św. Maksymilian odkrył, że duszy zabić nie mogą .
To odkrycie wyzwoliło go z lęków, ze strachów naszego świata.
J.ś.: Więc jednak nie możesz się pozbyć zła tego świata? Możesz się tylko wznieść ponad nie. Możesz sobie znaleźć w Absolucie pociechę.
J.T.: Więcej niż tylko pociechę, bo kiedy zdołasz przylgnąć , wtedy na zło świata odpowiadasz dobrem. Zło dobrem zwyciężasz. Wiesz, staje się jakiś cud, że ze zła robi się jego kompletne zaprzeczenie.
J.ś.: Ale to cię nie chroni przed ziemskim cierpieniem przed głodem ani przed bólem.
J.T.: Nie, ale widzisz sens własnego cierpienia. To cierpienie boli, ale nie wtrąca cię w rozpacz. Największym złem ludzkiego cierpienia jest przecież to, że wtrąca ludzi w rozpacz. A tu następuje rozdzielenie rozpaczy od cierpienia.
J.ś.: W metafizycznej perspektywie.
J.T.: Mówisz o metafizyce, ale u Eckharta to przecież jest bardzo konkretne doświadczenie wewnętrzne. Ta metafizyka to nie jest księga gdzieś tam zapisana.
To jest wnętrze duszy człowieka, który miał trudny żywot.
Teraz zmierzam do nadania właściwego sensu słowom dziecko Boże .
Zazwyczaj mówimy: przybrane. To nie jest dobre słowo. Powinniśmy powiedzieć: wybrane. Ponieważ zaś Bóg jest nieskończenie bogaty, między Bożymi dziećmi panuje nieskończona różnorodność. Nie ma dwóch takich samych wybranych dzieci Boga. Na jednej wierzbie nie ma dwóch takich samych liści, a człowiek jest istotą o wiele bardziej bogatą. Więc jaka jest ta Boska pedagogika? Taka że, mówiąc trochę metaforycznie, ona samego Pana Boga zaskakuje i te wybrane dzieci też go zaskakują. A Twoje dzieci Ciebie zaskakują?
J.ś.: Potrafią zaskoczyć.
J.T.: Prawda? Niby do Ciebie podobne... Niby znasz je dobrze wiesz, co jedzą, co czytają, co oglądają w telewizji...
J.ś.: Sądzisz, że ludzie tak samo potrafią zaskoczyć Boga wszechwiedzącego.
J.T.: Wszechwiedzącego mówisz... to jest coś innego. Zaskakują zwierzającego się Boga. Nie wiem, jak to tam wygląda do końca w Panu Bogu... Nikt nie wie. Ale przypuszczam, że Pan Bóg jest szczęśliwy przez to, że widzi ogromną różnorodność swoich dzieci, którym On się zwierzył i któremu one się także zwierzyły.
Zwierzyły i powierzyły.
W tym subtelnym dramacie przezwyciężania zła dobrem jest Boża pedagogika, przewyższająca wszelką logikę i fizykę tego świata. Powiedziałbym: skutek jest zawsze bogatszy od przyczyn.
Strona 3