Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy6 Ze 艂zami w oczach

Bente Pedersen

ZE 艁ZAMI W OCZACH

1

- ...i taki jest koniec opowie艣ci o Cz艂owieku w Ma­sce.

Ida p艂aka艂a. Nie robi艂a nic, 偶eby to ukry膰. Nie sta­ra艂a si臋 nawet otrze膰 艂ez.

Pozwolili jej p艂aka膰. By艂 wiecz贸r. Jasny, cho膰 p贸藕­ny wiecz贸r z艂ocistego lata.

Siedzieli w bardzo przytulnej kuchni w zagrodzie Idy i Sedolfa. 艢ciany obejmowa艂y ludzi, kt贸rzy tu mieszka­li. Reijo i Helena zape艂niali puste kraw臋dzie sto艂u.

Dzieci spa艂y.

Nasta艂 rok 1751. Ida i Sedolf powr贸cili tego ranka z Finlandii. Przywie藕li ze sob膮 wie艣ci, od kt贸rych w oczach kr臋ci艂y si臋 艂zy.

- Przepraszam... - Ida poci膮gn臋艂a nosem. Otar艂a 艂zy r臋kawem bluzki, policzki mia艂a czerwone. - My艣la­艂am, 偶e ju偶 to z siebie wyp艂aka艂am. S膮dzi艂am, 偶e przy­wyk艂am do tej my艣li, 偶e si臋 z ni膮 pogodzi艂am, ale to wci膮偶 we mnie tkwi. Niczym hak wbity w truch艂o, tak strasznie trudno go wyci膮gn膮膰.

Reijo poklepa艂 j膮 po ramieniu wr臋cz niezgrabnymi ruchami. Ten cz艂owiek j膮 wychowa艂 i tyle ju偶 prze­偶y艂, dni dobrych i z艂ych. By艂 ojcem Idy, lecz teraz nie potrafi艂 da膰 jej pociechy. M贸g艂 wsp贸艂odczuwa膰 z ni膮 偶al i b贸l, bo to by艂 r贸wnie偶 jego 偶al i jego b贸l, lecz nie potrafi艂 jej w niczym ul偶y膰.

- Ailo sam dokona艂 wyboru - o艣wiadczy艂 Sedolf mocnym g艂osem.

Nie dotyka艂 Idy. R臋ce z艂o偶y艂 na stole przed sob膮 i tylko przytrzymywa艂 j膮 piwnym spojrzeniem. Nic wi臋cej. 艁膮czy艂 ich ten rodzaj blisko艣ci, kt贸ry nie za­wsze potrzebuje dotyku. Z takiej blisko艣ci mo偶na czerpa膰 tyle samo poczucia bezpiecze艅stwa, co z trzymania si臋 za r臋ce.

- Ailo wybra艂 tak膮 艣mier膰. Trzeba by膰 m臋偶czyzn膮, 偶eby tak zdecydowa膰. Nie mo偶emy go wini膰, pokusa sta艂a si臋 zbyt du偶a, gdy przyjechali艣my. Ka偶dy by si臋 tak zachowa艂. Zapewne ja r贸wnie偶. Lecz kiedy ju偶 si臋 to sta艂o, Ailo dokona艂 wyboru, na jaki ma艂o kto by si臋 powa偶y艂. - Sedolf pochwyci艂 przelotne br膮zowo - zielone spojrzenie Idy. - Ja bym za tob膮 krzycza艂, dziec­ko, krzycza艂, dop贸ki gard艂o by mi nie zacz臋艂o krwa­wi膰. B艂aga艂bym ci臋, 偶eby艣 zosta艂a przy mnie, razem ze mn膮, dla mnie. Przywi膮za艂bym ci臋 do siebie za r臋ce i za nogi. Nie mog艂aby艣 si臋 ruszy膰.

Zapad艂a cisza.

- To by艂o naprawd臋 wielkie - stwierdzi艂 w ko艅cu Sedolf.

- Wymaga艂o wiele mi艂o艣ci - przyzna艂 Reijo cicho. - Masz racj臋, Sedolfie, to wielka rzecz i bardzo podob­na do Ailo. - Westchn膮艂. - Pewnie wi臋cej tam ju偶 nie pojad臋, a tak bardzo bym chcia艂. Chcia艂bym z nim po­rozmawia膰. To r贸wnie偶 prawie m贸j syn.

Pozdrowienia, kt贸re przywie藕li, by艂y takie nijakie. Takie ubogie. Ida 偶a艂owa艂a, 偶e ojciec nie wybra艂 si臋 razem z nimi, nie porozmawia艂, nie zobaczy艂, nie zo­rientowa艂 si臋.

Stara艂a si臋 opisa膰 wszystko jak najdok艂adniej, lecz nie potrafi艂a zrobi膰 tego tak, jak ojciec, jej zdaniem, powinien to zobaczy膰. Nie umia艂a odmalowa膰 s艂owa­mi wszystkich szczeg贸艂贸w.

- Mikkal musi kiedy艣 pozna膰 prawd臋 - o艣wiadczy艂 Reijo, przenosz膮c wzrok z Idy na Sedolfa. Pragn膮艂 upewni膰 si臋, czy dokonali w艂a艣ciwego wyboru. Gdy­by musia艂, zdecydowa艂by za nich. Got贸w by艂 si臋 wtr膮­ci膰, je艣li uzna艂by, 偶e powinien.

- Kiedy艣 j膮 pozna - odpar艂a Ida z naciskiem. - B臋­dzie pami臋ta艂. A kiedy si臋 dowie o tym, na czego zro­zumienie jest teraz jeszcze za ma艂y, to zrozumie. Ma prawo zna膰 prawd臋. My, czworo doros艂ych ludzi, 偶y­jemy k艂amstwem, wci膮gamy w nie innych. Ale wszy­scy mog膮 wybiera膰, tylko nie Mikkal. Ja go ci膮gn臋 za sob膮. Ailo wybra艂 za nas wszystkich, a my to zaak­ceptowali艣my. Mikkal jest jedyn膮 osob膮, kt贸ra rze­czywi艣cie ma prawo zna膰 prawd臋.

Reijo popatrzy艂 na c贸rk臋. Mia艂a dwadzie艣cia jeden lat, wchodzi艂a w dwudziesty drugi rok 偶ycia. Urodzi艂a si臋 w noc Bo偶ego Narodzenia na wybrze偶u Finnmar­ku tego roku, gdy jego tam nie by艂o. Wci膮偶 mia艂 z te­go powodu wyrzuty sumienia. Tylko ten jeden jedyny rok sp臋dzi艂 na poszukiwaniu czego艣, sensu, celu, cze­go艣 wi臋kszego ni偶 on sam, ni偶 samo tylko prze偶ycie.

Do艣wiadczy艂 pi臋knych chwil, cho膰 nie pozbawio­nych goryczy czarnej jak noc, lecz i tak niemal bli­skich szcz臋艣cia.

A potem ta naga pustka, kiedy nie znalaz艂 Raiji i dzieci. Miesi膮ce, o kt贸rych nie chcia艂 my艣le膰, dop贸­ki nie wpad艂 na ich 艣lad.

A teraz Ida by艂a ju偶 doros艂a, jego dziecko. Tamten ma艂y t艂umoczek, kt贸ry dwadzie艣cia lat temu na wsch贸d od twierdzy Vardo trzyma艂 w ramionach, kiedy Raija wpatrywa艂a si臋 w wilgotn膮 ciemno艣膰 lo­chu dla czarownic.

Teraz Ida ju偶 doros艂a. Ida Reijosdatter. By艂a pi臋kna. Mia艂a w艂osy z miedzi i ognia. Oczy o niezwyk艂ej mie­szance barw jego i Raiji, br膮z wymieszany z zieleni膮 tak starann膮 r臋k膮, 偶e widzia艂o si臋 naraz oba te kolory.

Reijo coraz rzadziej dostrzega艂 w c贸rce siebie. Widzia艂 Raij臋, jej podniesion膮 g艂ow臋, dum臋, siln膮 wol臋. Lecz za­uwa偶a艂 w Idzie r贸wnie偶 mi臋kko艣膰, zdolno艣膰 wczuwania si臋 w 偶ycie innych, zdolno艣膰 ich rozumienia.

Raija nie by艂a tego pozbawiona, nie pozwala艂a so­bie jednak na okazywanie 艂agodno艣ci. Inaczej ni偶 Ida. Raija nie chcia艂a by膰 taka mi臋kka.

Raija by艂a przede wszystkim Raij膮..

Reijo uj膮艂 Helen臋 za r臋k臋, pochwyci艂 d艂o艅 Idy. Ida z艂apa艂a za r臋k臋 Sedolfa, a on drug膮 poda艂 Helenie. Utworzyli wok贸艂 kuchennego sto艂u 偶ywy 艂a艅cuch, 艣cisn臋li swoje d艂onie i mocno si臋 trzymali.

- M贸j ty 艣wiecie, ale偶 z nas rodzina! - westchn臋艂a Ida.

Reijo pokiwa艂 g艂ow膮, odpowiedzia艂 jej u艣miechem, zamy艣li艂 si臋. Wr贸ci艂 pami臋ci膮 do samego pocz膮tku. Wszystko zacz臋艂o si臋 dok艂adnie przed dwudziestoma sze艣cioma laty, od dw贸ch siedemnastoletnich przyja­ci贸艂 i pi臋knej dziewczyny, w kt贸rej obaj si臋 kochali. Od gwa艂townie dojrza艂ej pi臋tnastolatki o oczach jak w臋gle i w艂osach czarnych jak sadza. Nieopanowanej, dzikiej i samowolnej. Od chodz膮cej burzy z p贸艂nocy.

Od Raiji.

Byli na to 艣lepi, obaj, i on, i Kalle. Walczyli o ni膮. Wydawa艂o im si臋, 偶e oni tak偶e mog膮 mie膰 co艣 do po­wiedzenia.

M艂odzi tyle snuj膮 my艣li, wierz膮, 偶e s膮 w stanie decy­dowa膰. Ale mi臋kkie ga艂膮zki uginaj膮 si臋 na wietrze. Sta­re ga艂臋zie maj膮 w sobie mniej sok贸w, pr臋dzej si臋 艂ami膮.

Norweska opiekunka Raiji zatroszczy艂a si臋 o od­powiedni膮 parti臋 dla swej wychowanicy. Wybra艂a Kallego, Norwega.

Reijo natomiast by艂 synem Anttiego z cypla, Fina przyby艂ego z daleka, z艂膮 parti膮, chocia偶 Raija sama pochodzi艂a z ubogiej fi艅skiej rodziny.

Karl Kristianson Elvejord chcia艂 przychyli膰 Raiji nieba, ale w rzeczywisto艣ci dawa艂 jej du偶o mniej. Nie dlatego, 偶e nie chcia艂, nie dlatego, 偶e nie pr贸bowa艂, ani te偶 nie dlatego, 偶e ona nie chcia艂a od niego przyj膮膰.

Kochali j膮 obaj, Kalle i Reijo. Kochali j膮 z ca艂ym 偶a­rem swej m艂odo艣ci. I ona ich kocha艂a. Na sw贸j spos贸b.

Ze strony Raiji na nic wi臋cej nie mo偶na by艂o liczy膰.

Tamten wype艂ni艂 jej serce w stopniu, o jakim ani Kal­le, ani Reijo nigdy nie mogli nawet marzy膰. Tamten cz艂o­wiek, kt贸rego w og贸le nie brali pod uwag臋, a kt贸ry po­jawi艂 si臋 w jej 偶yciu r贸wnie nagle jak wiosenne s艂o艅ce.

Mikkal syn Pehra.

Ten, kt贸rego zrazu nazywa艂a bratem. Ten, kt贸ry z pocz膮tku rzeczywi艣cie by艂 kim艣 w rodzaju jej przy­rodniego brata. Syn Lapo艅czyk贸w, kt贸rzy przywie藕­li j膮 z r贸wnin Tornedalen na g贸rzyste wybrze偶e p贸艂­nocnej Norwegii.

Najpierw by艂 tylko bratem.

Potem kim艣 wi臋cej.

P贸藕niej wszystkim.

W艂a艣ciwie wszystko zacz臋艂o si臋 od nich, od Mikka­la i Raiji. Ona mia艂a wtedy osiem lat, on czterna艣cie. Mikkal by艂 w贸wczas jedynym obcym cz艂owiekiem, kt贸rego tamto samotne dziecko o艣mieli艂o si臋 obda­rzy膰 zaufaniem.

Osiem lat p贸藕niej urodzi艂a jego c贸rk臋, Maj臋. Kalle da艂 jej tak偶e jedno dziecko, Knuta. Rei jo by艂 ojcem Idy. Raija wzi臋艂a r贸wnie偶 pod skrzyd艂a Elise, osiero­con膮 c贸rk臋 rybaka. A na wschodzie 艣wiata 偶y艂 jesz­cze ch艂opczyk, kt贸ry mia艂 oczy Raiji i jej rysy, Mi­chai艂, syn Jewgienija.

Raija wielu kocha艂a na sw贸j spos贸b. Wielu. Ale tak naprawd臋 kocha艂a Mikkala. Tylko Mikkala.

Teraz nasta艂y inne czasy. Reijo patrzy艂 na swoj膮 Id臋 i widzia艂 doros艂膮 kobiet臋. Czasy si臋 zmieni艂y. Dzieci rozpostar艂y skrzyd艂a i wyfrun臋艂y z gniazda. Mia艂y swoje w艂asne 偶ycie, same dokonywa艂y wyboru.

Odeszli r贸wnie偶 tamci, Kalle, Mikkal, Raija. Nie by艂o ich ju偶. Zosta艂 tylko on.

Tylko on pami臋ta艂 tamten pocz膮tek. Pami臋ta艂, jak sam by艂 m艂odym ch艂opcem. Pami臋ta艂 Kallego, Mikka­la i Raij臋.

Teraz nadszed艂 inny czas.

By艂 rok 1751 i 偶ycie musia艂o toczy膰 si臋 naprz贸d.

- Oni przynajmniej dobrze si臋 miewaj膮? - spyta艂. - Mai wszystko uk艂ada si臋 pomy艣lnie?

Reijo sam tam by艂 i widzia艂 to na w艂asne oczy, ale ci膮gle musia艂 pyta膰, stale si臋 upewnia膰. Chocia偶 wszy­scy ju偶 doro艣li, lecz on nie przestawa艂 si臋 o nich nie­pokoi膰. O Maj臋, c贸rk臋 Mikkala i Raiji, kt贸ra sta艂a si臋 jego ukochanym dzieckiem, 藕renic膮 jego oka, za kt贸­r膮 czu艂 si臋 odpowiedzialny na dobre i na z艂e. O Knu­ta, syna Kallego i Raiji, kt贸rego w r贸wnym stopniu uwa偶a艂 za swego rodzonego syna. O Ailo, syna Mikkala i Siggi, r贸wnie偶 niemal rodzone dziecko, z kt贸rym wprawdzie nie 艂膮czy艂y go wi臋zy krwi, lecz te p艂yn膮ce z serca.

- 呕yje im si臋 dobrze - odpar艂 Sedolf. - Dla wie艣niak贸w na p贸艂nocy Finlandii nasta艂y ci臋偶kie czasy, ale oni nie kle­pi膮 biedy. Przynale偶no艣膰 do szlachty ma swoje zalety.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋. Rozejrza艂 si臋 po kuchni, popa­trzy艂 na drewniane bale, na 艣lady siekiery na 艣cianach. Lu­dzie z okolic nad fiordem Lyngen, kt贸rzy nie ogl膮dali sa­lon贸w Mai na Hailuoto, uwa偶ali taki dom za bogactwo.

- Chcia艂bym, 偶eby Raija przynajmniej o tym wie­dzia艂a - westchn膮艂. - Tak bym chcia艂, 偶eby wiedzia艂a, 偶e dobrze sobie radzicie, wszyscy. 呕a艂uj臋, 偶e przynaj­mniej tego nie do偶y艂a...

- Wtedy ty r贸wnie偶 偶y艂by艣 w k艂amstwie, tato - powiedzia艂a Ida. - Nie uwa偶asz, 偶e do艣膰 ju偶 k艂amstw jak na jedn膮 rodzin臋?

- Mo偶e k艂amiemy przekonuj膮co? - stwierdzi艂 Re­ijo, wzruszaj膮c ramionami.

- A mo偶e i w innych rodzinach jest r贸wnie wiele tajemnic - wtr膮ci艂a si臋 Helena. Przemawia艂o przez ni膮 gorzkie do艣wiadczenie.

- Mo偶e i tak - zawt贸rowa艂 jej Sedolf. Pochodzi艂 z prostej rodziny, z rodu, w kt贸rym przeplata艂a si臋 krew 偶yj膮cych na wybrze偶u Lapo艅czy­k贸w i norweskich osadnik贸w. Lyngen by艂o ca艂ym ich 艣wiatem. Stanowili jednak spl膮tan膮 prz臋dz臋, kryj膮c膮 w sobie r贸wnie wiele niedopowiedze艅, co szlachecki r贸d Heleny z Tornedalen.

- Jak to by si臋 wszystko potoczy艂o - zamy艣li艂a si臋 Ida - gdyby jej rodzice w Tornedalen mieli do艣膰 m膮­ki tamtej zimy?

- Mog艂yby nadej艣膰 inne lata nieurodzaju - odpar艂 Reijo. - Nie przybyliby艣my tutaj tak liczn膮 gromad膮, gdyby tam, w rodzinnych stronach, nie przycisn臋艂a nas bieda. Rodzina Raiji nie by艂a jedyn膮, kt贸r膮 dr臋­czy艂 g艂贸d. Nie tylko jej rodzice oddawali dzieci. Nie­kt贸rzy wci膮偶 s膮 do tego zmuszeni.

Reijo u艣cisn膮艂 d艂o艅 Heleny. By膰 mo偶e by艂a zbyt m艂oda, 偶eby poj膮膰, co chcia艂 powiedzie膰, lecz nie m贸g艂 milcze膰 ze wzgl臋du na Id臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e tu przyby艂a. Inaczej bym jej nie spo­tka艂. Mi艂o艣膰 do niej cz臋sto sprawia艂a b贸l, lecz nie chcia艂bym jej nie zazna膰. - Napotka艂 spojrzenie c贸r­ki. - Gdyby艣 sama mog艂a decydowa膰, wola艂aby艣 ni­gdy nie pozna膰 Ailo, nigdy go nie kocha膰?

Ida milcza艂a przez chwil臋, a potem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ona by艂a tym samym dla mnie - powiedzia艂 Re­ijo. - Mo偶e nawet czym艣 wi臋cej. Jestem wdzi臋czny za tamte nieudane zbiory, za mrozy na p贸艂nocy Finlan­dii w tysi膮c siedemset siedemnastym. Mo偶e to za­brzmie膰 okrutnie, lecz to one przywiod艂y j膮 w moje 偶ycie. A Raija tyle dla mnie znaczy艂a.

Du偶o p贸藕niej Ida wci膮偶 jeszcze nie spa艂a. Policzek mia艂a wtulony w nagie rami臋 Sedolfa, rozkoszowa艂a si臋 jego ciep艂em. Jego obj臋cia by艂y domem, kt贸ry na zawsze pragn臋艂a nazwa膰 swoim.

- Potrafi艂by艣 zrobi膰 to dla mnie? - spyta艂a cicho. - To, co tata zrobi艂 dla niej, dla mamy? Wychowa艂by艣 czworo dzieci, z kt贸rych tylko jedno by艂oby twoje? Inni ludzie oddaliby reszt臋 gdzie艣 do obcych, rozdzie­liliby to stadko. M贸g艂by艣 to dla mnie zrobi膰? Kochasz mnie r贸wnie mocno, jak on kocha艂 j膮?

- Nie wiem, czy bym potrafi艂 - odpar艂 Sedolf szczerze. - Zatrzyma艂bym Mikkala i Raij臋. Mia艂em wra偶e­nie, 偶e to moje dzieci. Zawsze tak czu艂em. Zawsze uwa偶a艂em je w r贸wnym stopniu za swoje, jak za dzie­ci Ailo. Nawet jeszcze zanim ty i ja... Urwa艂.

- A gdyby艣 mia艂 ich wi臋cej? Zapad艂o milczenie.

- Nie wiem - odpar艂 wreszcie Sedolf. - By膰 mo偶e w r贸wnym stopniu, co jego uczucia dla niej, liczy艂o si臋 tu, jakim naprawd臋 cz艂owiekiem jest Reijo. A mo­偶e kocha艂 j膮 w艂a艣nie dlatego, 偶e by艂 sob膮? 呕e by艂 w艂a­艣nie tym cz艂owiekiem, jakim jest?

Ida roze艣mia艂a si臋.

- Strasznie g艂臋boko si臋gasz tej nocy, kochany! Sedolf przygarn膮艂 j膮 do siebie. Poca艂owa艂 w czo艂o i w policzki.

- Pierwsza od wiek贸w noc we w艂asnym 艂贸偶ku, mo­je dziecko. To prawie jak noc po艣lubna, moja s艂odyczy!

Jego poca艂unki by艂y jak pierwsze p艂atki 艣niegu zim膮, du偶e i mokre. Topi艂y si臋 na jej sk贸rze, ch艂odzi艂y j膮.

- I niech pani nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do moich uczu膰, pani Bakken - ostrzeg艂 j膮 pomi臋dzy 艣miechem a powag膮. - Nie zadawaj mi takich niem膮­drych pyta艅, moja ma艂a. Pod wieloma wzgl臋dami je­stem bardzo 艣mia艂y. A je艣li o to chodzi, Ido Reijosdatter, to ubijemy interes bez zb臋dnego targowania. Idziemy noga w nog臋, jak m贸wi膮 Ruscy. Wymienimy si臋 po r贸wno, kobieto, na mniej si臋 nie zgodz臋! A do­p贸ki nie pozb臋dziesz si臋 swoich w膮tpliwo艣ci, nie za­mierzam dawa膰 ci nic wi臋cej.

Ida roze艣mia艂a si臋.

Sedolf przyci膮gn膮艂 j膮 bli偶ej, Ida podda艂a mu si臋 z jeszcze wi臋ksz膮 mi臋kko艣ci膮. By艂a teraz 艂agodna jak kot, lecz w jej spojrzeniu mie艣ci艂o si臋 wi臋cej ni偶 w oczach mrucz­ka. Ida mia艂a w sobie co艣 z dzikiego zwierz臋cia. Cho膰 wci膮偶 ogryza艂a paznokcie, nie traci艂a pazurk贸w.

Wbi艂a mu z臋by w bark, 偶artobliwie ugryz艂a. Sma­kowa艂a jego czysto艣膰. Razem wypocili si臋 w saunie, pozbyli si臋 brudu, kt贸ry oblepi艂 ich podczas podr贸­偶y. Teraz Sedolf nie pachnia艂 ju偶 potem, nie wyczu­wa艂o si臋 te偶 w nim nawet cienia perfum. Przesta艂 pachnie膰 podr贸偶膮, pozby艂 si臋 zapachu Hailuoto.

Pachnia艂 domem.

Pachnia艂 Lyngen.

Pachnia艂 Sedolfem.

Ida wci膮ga艂a ten zapach z rozkosz膮. Z g艂o艣n膮 rozko­sz膮. Z u艣miechem uniesienia na twarzy. Z tym dwu­znacznym b艂yskiem w oku, kt贸ry Sedolf tak dobrze zna艂 i wiedzia艂, co oznacza. Kt贸ry dawa艂 mu pewn膮 nadziej臋.

- Hrabia Bakken 艂adnie pachnie? - spyta艂, chichocz膮c.

- W ka偶dym razie hrabina uwa偶a ten zapach za cu­downy - odpar艂a Ida ze 艣miechem w g艂osie.

Poca艂owa艂a go w rami臋. Obsypa艂a poca艂unkami szyj臋. Ca艂owa艂a i lekko k膮sa艂a na przemian, ale jej z膮bki tylko leciutko skuba艂y jego sk贸r臋, nie zostawia­艂y na niej 艣lad贸w.

Poca艂owa艂a p艂atek ucha, ugryz艂a, z rozbawieniem pie艣ci艂a go czubkiem j臋zyka, poca艂unkami zaznaczy­艂a lini臋 szcz臋ki. Sedolf mia艂 mi臋kkie, g艂adkie policz­ki, 艣wie偶o ogolone.

Ida poca艂owa艂a go w k膮ciki ust, przytrzyma艂a jego r臋ce. Tak roz艂o偶y艂a sw贸j ci臋偶ar, by zrozumia艂, 偶e jesz­cze nie czas na niego.

- Jeste艣 m贸j - o艣wiadczy艂a, przekrzywiaj膮c g艂ow臋.

W jej oczach b艂yska艂o wi臋cej zieleni ni偶 br膮zu, l艣ni­艂y zielone b艂yskawice, zielony ogie艅, nami臋tno艣膰, kry­j膮ca w sobie r贸wnie偶 wiele weso艂o艣ci.

- Jeste艣 ca艂kiem m贸j, Sedolfie...

- Hrabio Bakken - poprawi艂 j膮 z powag膮. Ida mu nie odpowiedzia艂a, a on to zaakceptowa艂.

Oddawa艂 si臋 jej, by艂 jej, w pe艂ni i ca艂kiem. Tylko jej.

Pozwoli艂, by obsypa艂a go deszczem poca艂unk贸w. Po­zwoli艂, by gra艂a na wszystkich jego strunach leciutkimi dotkni臋ciami koniuszk贸w palc贸w i bardziej wymagaj膮­cymi pieszczotami, lecz wci膮偶 lekkimi jak mu艣ni臋cie skrzyde艂 motyla, dotykiem w艂os贸w. Ida zrzuci艂a nocn膮 koszul臋 i pie艣ci艂a go teraz ca艂ym cia艂em. Oswobodzi艂a go z ubra艅.

Leciutko dmucha艂a na niego. Niemal偶e dotyka艂a go oddechem, by艂a tak blisko, 偶e powietrze mi臋dzy nimi zmieni艂o si臋 w pieszczot臋.

- Dosy膰! - Sedolf otworzy艂 oczy i uni贸s艂 si臋 na ma­teracu.

Niczym morska fala wci膮gn膮艂 j膮 pod siebie, wyko­rzystuj膮c inne ni偶 ona sposoby do rozbudzenia jej po­偶膮dania. Sta艂 si臋 bardziej gwa艂towny, ci臋偶szy, by艂 bli偶ej.

Niewiele mia艂 w sobie skrzyde艂 motyla. Jego poca­艂unki zostawia艂y 艣lady na jej sk贸rze. 艢ciska艂 j膮 tak, 偶e niemal odczuwa艂a b贸l. Sprawia艂o jej to jednak przy­jemno艣膰.

By艂 gwa艂towny i podniecony. Spieszy艂 si臋. Pragn膮艂 wszystkiego od razu. R贸wnie偶 w mi艂o艣ci stawa艂 si臋 niespokojny, natychmiast chcia艂 zaspokoi膰 g艂贸d.

Ta chwila jednak nie nale偶a艂a do niego. Ida wzi臋艂a j膮 w swoje r臋ce. Wzi臋艂a w r臋ce Sedolf a. Poprowadzi艂a go, rozgrzana, mroczna, rozpalona do czerwono艣ci.

Sedolf zgodzi艂 si臋, 偶eby to ona wybiera艂a rytm, po­wolny i 艂agodny.

Byli razem.

D艂ugo.

Mi臋kko.

Mieli czas. W swoim otoczeniu. W domu. W bez­piecznym domu.

To trwa艂o d艂ugo.

I by艂o takie s艂uszne.

I pi臋kne niczym taniec wiatru ponad bujnymi, let­nimi 艂膮kami. Tworzyli niebo w swoich obj臋ciach.

Noc sta艂a si臋 jeszcze bardziej z艂ocista, ani偶eli zdo­艂a艂o wyz艂oci膰 j膮 s艂o艅ce.

- Twoje perfumy s膮 cudowne, hrabino - szepn膮艂 Sedolf du偶o p贸藕niej, zlizuj膮c jej pot z szyi. - Na kr贸­lewskim dworze oszaleliby za nimi, ukochana. Uwiel­biam, kiedy jeste艣 taka spocona i rozgrzana do czer­wono艣ci. I kiedy masz t臋 swoj膮 zadowolon膮 mink臋.

- Mink臋?

- Wygl膮dasz jak kot, kt贸ry wyliza艂 ca艂膮 misk臋 艣mie­tanki - odpar艂. Mrugn膮艂 do niej i opar艂 si臋 na 艂okciu. Napawa艂 si臋 jej widokiem.

- Ma艂o brakuje - odpar艂a Ida, r贸wnie dwuznacznie jak on.

- Wiem, dlaczego wygl膮dasz na tak szczerze zado­wolon膮, skarbie. I dlatego tak ci臋 kocham w tych chwilach. Nikt i nic na 艣wiecie nie potrafi sprawi膰, 偶eby艣 tak wygl膮da艂a. Tylko ja mog臋 ogl膮da膰 tak膮 Id臋. Kocham ci臋, wiesz o tym? Naprawd臋 o tym wiesz? Kocham ci臋 bardzo.

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Ja tak偶e ci臋 kocham.

- Bardziej ni偶 Ailo?

- Inaczej ni偶 Ailo. Dobrze o tym wiesz. Rozumiesz. Spogl膮da艂a na niego z powag膮.

- To prawda - przyzna艂. - Ale przyjemnie s艂ysze膰, jak to powtarzasz. Ju偶 taki ze mnie b艂azen. Lubi臋 tego s艂ucha膰. Lubi臋 patrze膰 na twoje usta, gdy to m贸wisz. Wypowiadaj膮c te s艂owa, ca艂ujesz powietrze. Nikt inny na 艣wiecie nie wymawia tego tak jak ty, wiesz o tym?

Ida u艣miechn臋艂a si臋.

- Chc臋 ca艂owa膰 ciebie, Sedolfie, a nie powietrze. Przy­su艅 si臋 bli偶ej, b膮d藕 blisko mnie. Chc臋, 偶eby艣 by艂 blisko, bardzo blisko. Chc臋, 偶eby艣 zawsze przy mnie by艂.

- Nie mam ju偶 si艂y - j臋kn膮艂 偶artobliwie, ale przy­sun膮艂 si臋 do niej i pozwoli艂 si臋 obj膮膰. Spotka艂 si臋 z jej ustami.

- Czy tak samo b臋dzie, kiedy do偶yjemy wieku Re­ijo? - spyta艂 Sedolf, nabrawszy zn贸w powietrza. - Ty na pewno si臋 nie zmienisz - sam sobie odpar艂. - Ro­zumiem, dlaczego taka jeste艣. Widzia艂em tego koz艂a, kt贸rego masz za ojca. S艂ysza艂em te偶 plotki o twojej matce. Ale czy s膮dzisz, 偶e zdo艂am dotrzyma膰 ci kro­ku, m贸j ty aniele?

- Musisz - odpar艂a mu Ida do ucha, lekko je k膮sa­j膮c. - Musisz, Sedolfie Bakken, bo inaczej wbij臋 pa­zurki w mi臋so m艂odszego koz艂a!

- Niech B贸g tego broni - u艣miechn膮艂 si臋. Tak do­brze mu by艂o w jej ramionach. Ida obj臋艂a go swoim ogniem. Tak bardzo pragn膮艂 od nowa da膰 si臋 jej po­chwyci膰. A potem, ca艂kowicie si臋 jej poddaj膮c, dorzu­ci艂: - I oby niebo zapewni艂o mi, nieszcz臋snemu, wieczn膮 m艂odo艣膰.

2

Dni nad fiordem Lyngen zaczyna艂y si臋 wcze艣nie. S艂o艅ce przetacza艂o si臋 nad g贸rami na wschodzie leni­wie, wci膮偶 nie odczuwaj膮c pragnienia, bo przecie偶 przez ca艂膮 noc pi艂o wod臋 z morza, moczy艂o ko艅ce promieni w fiordzie. Teraz mog艂o oprze膰 si臋 o stro­me, wzbijaj膮ce si臋 w niebo g贸ry na wschodzie: Nordnesfjellan, Balggesvarri, Foranesfjellet, Adjit; mog艂o odpocz膮膰, nim wstanie prawdziwy dzie艅.

Zbocza u艣miecha艂y si臋 zieleni膮 do b艂臋kitu ska艂. Li­艣ciaste drzewa szerokimi pasami porasta艂y stoki, ja­艣nia艂y 艣wie偶膮 zielono艣ci膮. Nieco bardziej w dole, przy r贸wninie, kt贸r膮 p艂yn臋艂a rzeka, tam gdzie ziemia wi臋­cej mia艂a piasku, kr贸lowa艂a sosna, ciemniejszej barwy, 偶ywotna i pokorna. Jej korzenie rozpo艣ciera艂y si臋 w ziemi szeroko. Podobna w tym by艂a do ludzi, wzno­sz膮cych swoje domostwa wzd艂u偶 fiordu na otwartych r贸wninach, kt贸rych stworzenie zabra艂o rzece setki lat.

Pi臋kny by艂 to krajobraz. Pi臋kny r贸wnie偶 wtedy, gdy nie le偶a艂 sk膮pany w s艂o艅cu. Nie pasowa艂 jednak do tych, kt贸rzy lubili siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami albo wygrzewa膰 si臋 pod pierzyn膮, dop贸ki s艂o艅ce nie przetnie doliny Skibotn na po艂udniowym wschodzie.

Ten pejza偶 odpowiada艂 ludziom, kt贸rzy lubili poplu膰 w d艂onie, nie bali si臋 ci臋偶kiej pracy i potrafili do­strzec mo偶liwo艣ci. Bo 艣wiat na p贸艂nocy, nawet w g艂臋bi odn贸g fiord贸w, by艂 tajemniczy. Nie dawa艂 nic za darmo, nie zosta艂 stworzony dla leniwych. 艢wiat na p贸艂nocy by艂 dla tych, kt贸rzy lubili si臋 trudzi膰, dla dumnych i upartych, dla tych, kt贸rzy potrafili upodobni膰 si臋 do krajobrazu, przyrody i pogody.

Dla tych, kt贸rzy posiadali do艣膰 fantazji, by kocha膰 te zak膮tki, nie tylko w letnim wietrzyku, lecz tak偶e w burzach i zamieciach, w臋druj膮cych z p贸艂nocnego zachodu w najczarniejsze grudnie.

Reijo Kesaniemi nigdy nie by艂 leniwy. R贸wnie偶 w dojrza艂ych latach nie zamierza艂 zas艂u偶y膰 na takie okre艣lenie.

Siedzia艂 w wios艂owej 艂odzi, jeszcze nim s艂o艅ce przesun臋艂o si臋 w stron臋 Adjit. Lubi艂 wyp艂ywa膰 na fiord o 艣wicie. Lubi艂 wk艂ada膰 si艂臋 w ka偶de poruszenie wios艂em, ko艂ysa膰 si臋 na zmarszczkach wody i widzie膰 l膮d, lecz jednocze艣nie znajdowa膰 si臋 od niego na ta­k膮 odleg艂o艣膰, by nie s艂ysze膰 偶adnego dochodz膮cego stamt膮d odg艂osu. Lubi艂 wyp艂ywa膰 tak daleko, by bez przeszk贸d rozmawia膰 z mewami, kaczkami lod贸wka­mi i mo偶e jeszcze edredonami.

Lubi艂 patrze膰 w niebo i czu膰, 偶e niebo i morze zle­waj膮 si臋 w jedno.

Na fiordzie o 艣wicie by艂o do艣膰 przestrzeni dla my­艣li. To w艂a艣nie lubi艂 Reijo Kesaniemi.

Oczywi艣cie by艂y te偶 ryby na zup臋, lecz dla Reijo mia艂y one drugorz臋dne znaczenie.

Reijo si臋 nie spieszy艂. Zu偶ywa艂 tyle czasu, ile go po­trzebowa艂. O tej porze roku owce by艂y na pastwiskach, krowami i ko艅mi zajmowa艂a si臋 Helena. Prawdziwa si臋 zrobi艂a gospodyni z tej c贸rki bogaczy z po艂udnia. Helena pr臋dko si臋 uczy艂a, lubi艂a pracowa膰 i postanowi艂a, 偶e b臋dzie radzi膰 sobie tak samo, jak inne kobie­ty znad fiordu, a mo偶e nawet jeszcze odrobin臋 lepiej.

Reijo spokojnie wios艂owa艂 do brzegu. Dzie艅 wci膮偶 jeszcze by艂 bardzo m艂ody. Mia艂 w zwi膮zku z nim pew­ne plany, lecz nie ociosane na tyle, 偶eby nie m贸c ich zmieni膰. Mo偶e pozwoli o nich zdecydowa膰 Ivarowi?

Reijo zachichota艂 pod nosem. Powinien mie膰 po dziurki w nosie dzieciak贸w i ca艂ego zamieszania, jakie si臋 z nimi wi膮za艂o. Powinien okr膮偶a膰 malc贸w szerokim 艂ukiem. Nie robi艂 tego jednak. Nie chcia艂. I nie potrafi艂.

Ivar na nowo obudzi艂 w nim rado艣膰 偶ycia i dziecin­n膮 ciekawo艣膰. Reijo pragn膮艂 sp臋dza膰 z synem tyle cza­su, ile tylko mo偶liwe. Tym razem Reijo nie musia艂 rozdziela膰 si臋 na wiele cz臋艣ci, Ivar by艂 tylko jeden.

Doprawdy, wielkie szcz臋艣cie, 偶e jeszcze raz mu si臋 to uda艂o. Przy tamtej czw贸rce mia艂 o wiele mniej cza­su, o wiele rzadsze by艂y z艂ociste chwile.

Ka偶dego ranka Reijo cieszy艂 si臋 na reszt臋 czekaj膮­cego go dnia. Wraz z Helen膮 w jego 偶ycie wr贸ci艂o 艣wiat艂o. Z Helen膮 i z Ivarem Anttim.

Ten dzie艅 go zaskoczy艂. Skierowa艂 jakby w inn膮 stron臋, ni偶 Reijo to sobie wyobra偶a艂.

Gdy dobi艂 do l膮du, zobaczy艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry sie­dzia艂 na brzegu i spluwa艂 na br膮zowo. Nawet o tej po­rze roku, gdy doba nie mia艂a w艂a艣ciwie 偶adnych wy­ra藕nych granic, pora by艂a zbyt wczesna na wizyty.

- Paivaa - przywita艂 si臋 m臋偶czyzna i pom贸g艂 Reijo wyci膮gn膮膰 艂贸d藕 na brzeg. - Uda艂o ci si臋 co艣 z艂apa膰 tak wcze艣nie?

- Ale nie za darmo - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo, wska­zuj膮c na drobne czarniaki w ilo艣ci wystarczaj膮cej na obiad dla mieszka艅c贸w domu na cyplu, a z pewno艣ci膮 r贸wnie偶 dla Idy i Sedolfa. Oni potrafi膮 doceni膰 takie jedzenie, przecie偶 ca艂ymi miesi膮cami musieli si臋 obywa膰 bez 艣wie偶ych ryb prosto z morza.

- Nie przychodzisz tu, 偶eby si臋 dowiedzie膰, jak mi si臋 uda艂 po艂贸w, Lars. - Reijo, oprawiaj膮c ryby, zerka艂 na przybysza.

Lars Jensen przyzna艂 Reijo racj臋. Rzeczywi艣cie, przy­p艂yni臋cie tu z Kileng po drugiej stronie fiordu tylko po to, by pyta膰 o b艂ahostki, to dziwna wyprawa. 艁atwiej by艂o znale藕膰 odpowied藕, samemu rzucaj膮c w臋dk臋.

A poza tym przyszed艂 piechot膮, nie przyp艂yn膮艂 艂odzi膮.

- Przeprawili艣my si臋 z Kileng ju偶 wczoraj - oznaj­mi艂 Lars.

Kr贸lewskie 鈥瀖y鈥, jakim si臋 pos艂ugiwa艂, nie ozna­cza艂o wcale, 偶e ma do tego jakiekolwiek prawo. Jak wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w okolic nad fiordem przyszed艂 na 艣wiat jako bardzo zwyk艂y 艣miertelnik. By艂 niski i kr臋py, mia艂 ciemne w艂osy, wydatne ko艣ci policzko­we i twarz naznaczon膮 zmarszczkami. 呕y艂 na fiordzie i z fiordu, utrzymywa艂o go male艅kie gospodarstwo i ryby. Jego rodzina nie r贸偶ni艂a si臋 od wi臋kszo艣ci in­nych, stanowi艂a 艂atanin臋 nadmorskich Lapo艅czyk贸w i Norweg贸w. Jak wielu innych m臋偶czyzn licz膮cych so­bie oko艂o czterdziestu lat, Lars Jensen m贸wi艂 zar贸w­no po lapo艅sku, jak i po norwesku. 鈥濱 jednym 藕le, i drugim 藕le鈥, jak sam twierdzi艂, inni nie musieli wi臋c ju偶 mu tego powtarza膰. Gdy kto艣 pyta艂 go, kim jest, najcz臋艣ciej odpowiada艂 po norwesku, to znacznie u艂a­twia艂o wi臋kszo艣膰 spraw. I jako syn Jensa przyj膮艂 na­zwisko naj艂atwiejsze do zapisania dla tych, kt贸rzy zaj­mowali si臋 podobnymi sprawami.

Na przyk艂ad dla lensmana.

Lars Jensen znany by艂 jako wio艣larz lensmana. Gdy przedstawiciel w艂adzy wybiera艂 si臋 gdzie艣 艂odzi膮, w艂a­艣nie Lars ni膮 kierowa艂.

- Nie mam 偶adnej niewyja艣nionej sprawy z lensmanem - oznajmi艂 Reijo po namy艣le. - Nic takiego przynajmniej sobie nie przypominam.

Lars zachichota艂.

- Wida膰 on ma z tob膮 co艣 do om贸wienia, Kesanie­mi. Chcia艂 rozmawia膰 z tymi, kt贸rzy mieszkaj膮 tu od dawna, znaj膮 wielu.

- I zwraca si臋 z tym do Fina Kesaniemiego? - za­艣mia艂 si臋 serdecznie Reijo, p艂ucz膮c ryby w morskiej wodzie. - To dopiero! Mo偶e w艂adza dosz艂a do wnio­sku, 偶e chce zmieni膰 koszul臋?

Lars umia艂 艣mia膰 si臋 razem z nim. On nie repre­zentowa艂 w艂adzy. Po prostu wozi艂 j膮 艂odzi膮.

- Jest jaka艣 awantura o granice - o艣wiadczy艂, kr臋­c膮c g艂ow膮.

- Czy to nie zosta艂o rozs膮dzone ju偶 dawno temu? - zdziwi艂 si臋 Reijo. - Up艂yn臋艂o ju偶 chyba jakie艣 sze艣膰 czy siedem lat, odk膮d ten Schnitler kr膮偶y艂 po tych okoli­cach i zwo艂a艂 s膮d, kt贸ry rozstrzygn膮艂 spraw臋 granic. A mo偶e nawet osiem lat, je艣li dobrze pami臋tam.

- Renifery stratowa艂y komu艣 pole - o艣wiadczy艂 Lars z westchnieniem. - Przekl臋ci Lapo艅czycy z g贸r nie zwa偶aj膮 na p艂oty. Moim zdaniem niczego si臋 nie boj膮 - doda艂 i zamy艣lony daleko splun膮艂.

W 艣wiecie, w kt贸rym nie czu艂o si臋, 偶e istniej膮 gra­nice, zawsze trudno by艂o je zaznaczy膰.

Narody mia艂y swoje granice, mia艂y swoje mapy i swoje kreski na mapie.

Te kreski cz臋sto si臋 krzy偶owa艂y.

Ziemia to w艂adza. Nawet gdy ta ziemia le偶y dale­ko za ko艂em polarnym. Nawet je艣li zna si臋 j膮 jedynie z opis贸w na papierze.

Narody pragn臋艂y zapewni膰 sobie swoje obszary. Tym razem, o dziwo, bez u偶ycia broni.

Negocjacje wymaga艂y czasu.

Granica pomi臋dzy Norwegi膮 a Szwecj膮 by艂a d艂u­ga. Liczne mo偶liwo艣ci niezgody.

Majorowi Peterowi Schnitlerowi przydzielono trudn膮 i mozoln膮 prac臋 zbadania granic na odcinku pomi臋dzy Roros a Varanger. Zabra艂o mu to trzy i p贸艂 roku, od wiosny 1742.

Je藕dzi艂 po obszarach granicznych od Roros na po­艂udniu do Varanger na p贸艂nocnym wschodzie. Zbie­ra艂 zeznania 艣wiadk贸w, mieszka艅c贸w nadgranicznych okolic, wypowiadali si臋, kt贸r臋dy ich zdaniem biegn膮 granice. Nale偶a艂o ich wys艂ucha膰. Znaj膮cy te okolice ludzie mieli uczestniczy膰 w wyznaczaniu granic.

Jesieni膮 1743 Schnitler przyjecha艂 do Lyngen. A tu ustalenie granic okaza艂o si臋 niezwykle trudne.

Zdania by艂y bardzo podzielone.

Kreski na mapie poci膮ga艂y za sob膮 nast臋pstwa, o kt贸rych wcze艣niej nie my艣leli, a poza tym s膮d Schnitlera nie wypytywa艂 wszystkich mieszka艅c贸w nadgranicznych okolic.

Cz臋艣膰 ludzi korzystaj膮cych z tej ziemi nie stawia­艂a p艂ot贸w i nie nazywa艂a tej ziemi swoj膮. Ich nie py­tano o zdanie.

Nadszed艂 rok 1751, a sprawa granic wci膮偶 pozosta­wa艂a niewyja艣niona.

- Skoro lensman ju偶 chcia艂 zapyta膰 Fina, to chyba m贸g艂 pom贸wi膰 z Mikkelem - stwierdzi艂 Reijo. - Kr贸tsza do nie­go droga. Ale mo偶e wola艂 przeprawi膰 si臋 przez fiord do Skibom? Mo偶e mia艂 inne sprawy do za艂atwienia?

M贸wi艂 o Mikkelu Kwenie. Powiadano, 偶e to pierw­szy Fin, kt贸ry przyby艂 do Lyngen. Nikt nie bardzo ju偶 wiedzia艂 kiedy, lecz sta艂o si臋 to w czasach wielkiej woj­ny p贸艂nocnej. Mikkel by艂 teraz starym cz艂owiekiem, ale g艂ow臋 mia艂 jasn膮. Pozosta艂 r贸wnie bystry i zdatny do walki jak za m艂odych lat. Nie wszyscy go kochali, tak膮 ju偶 mia艂 natur臋, ale przynajmniej go znali. Mikkel z Tornestad, syn c贸rki dzwonnika i kapitana kr贸­lewskiej armii szwedzkiej. R贸wnie偶 on wyruszy艂 w drog臋 na p贸艂noc i uczyni艂 kawa艂ek Ruiji swoim. Wy­znaczy艂 granic臋 wok贸艂 swego 艣wiata, pasma zielonego l膮du pomi臋dzy g贸rami a fiordem w Kileng. Nie potrze­bowa艂 偶adnego urz臋dnika, kt贸ry by mu powiedzia艂, kt贸r臋dy biegn膮 granice. Sam je wytyczy艂. Zawsze te偶 mia艂 jasne przekonanie, kt贸r臋dy wiedzie granica pa艅­stwowa. W og贸le znany by艂 z jasnych opinii. Nie za­wsze zreszt膮 zgodnych z otaczaj膮cym go 艣wiatem.

- Mo偶e lensman chcia艂 pos艂ucha膰 Kwena, kt贸ry nie ma takiego ci臋tego j臋zyka jak Mikkel Nielsen - stwierdzi艂 Lars ze 艣miechem. - Takiego, kt贸ry pami臋­ta wi臋cej ni偶 Mikkel.

- To znaczy, 偶e jestem dla w艂adz 艂atwiejszy do prze艂kni臋cia ani偶eli sam Mikkel z Kileng! - Reijo nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. - To dopiero nie­z艂y pocz膮tek dnia, Lars, naprawd臋!

- Nie zwo艂ano 偶adnego s膮du - oznajmi艂 Lars. - To 偶adne przes艂uchanie. Lensman chce po prostu us艂y­sze膰 twoje zdanie, ty przecie偶 znasz rozmaitych ludzi.

Reijo rozumia艂. Znaczenie mia艂 nie tylko fakt, 偶e by艂 Finem. Gdyby chodzi艂o jedynie o to, lensman r贸wnie dobrze m贸g艂 zwr贸ci膰 si臋 do Mikkela Nielsena Pellega z Vestersida. Ale Reijo Anttisen Kesaniemi zna艂 rozmaitych ludzi. Jego c贸rki nie odrzuca艂y ani Kwen贸w, ani osiad艂ych Lapo艅czyk贸w z wybrze偶a, ani tych w臋druj膮cych, ani tak偶e Szwed贸w i Rosjan.

Reijo nie r贸偶nicowa艂 ludzi. Mo偶e lensman s膮dzi艂, 偶e on nie ma w og贸le 偶adnego zdania? Ze czuje si臋 zmu­szony do zachowania neutralno艣ci, skoro styka si臋 z ni­mi wszystkimi? Je艣li tak, lensmana czeka niespodzianka.

- Przygotuj臋 teraz ryby, potem si臋 troch臋 oporz膮dz臋 i powios艂uj臋. Mo偶esz pop艂yn膮膰 ze mn膮, nie przemo­czysz n贸g drugi raz. Ze te偶 wyprawi艂e艣 si臋 bez 艂odzi!

Lars roze艣mia艂 si臋.

- To by znacznie d艂u偶ej trwa艂o!

- Nie mo偶ecie pyta膰 tego mi艂o艣nika Lapo艅czyk贸w z g贸r! Sam tak ch臋tnie nosi dork, 偶e mo偶na by przy­puszcza膰, i偶 jest jednym z nich!

Reijo poklepa艂 Johannesa po ramieniu, ale ten od­tr膮ci艂 jego r臋k臋, jakby by艂a natr臋tnym komarem.

- Strasznie jeste艣 dzisiaj z艂y, Johannesie Hansen! - za艣mia艂 si臋 Reijo. - Powinienem by艂 si臋 domy艣li膰, 偶e to ty m膮cisz w sprawie granic. Nie wiesz, 偶e naryso­wali ju偶 mapy kr贸lowi w Kopenhadze? Jest ich bar­dziej pewien ni偶 ty, m贸j drogi Johannesie!

- O granicach nigdy nie by艂o nic do dodania - odci膮艂 si臋 Johannes. - Wiem, kt贸r臋dy biegn膮. To ci przekl臋ci szwedzcy Lapo艅czycy nie maj膮 o tym poj臋cia. Brak im te偶 wstydu, 偶eby zrozumie膰, 偶e p艂ot to p艂ot. Wdziera­j膮 si臋 wprost na cudz膮 ziemi臋! Dosy膰 mam tego. Te przekl臋te reny do艣膰 zdepta艂y mi ju偶 ziemi i z偶ar艂y trawy. Powtarza艂em to ju偶 wiele razy, m贸wi艂em, 偶e jak zobacz臋 na swoim terenie cho膰by jeszcze jednego reni­fera, to go zastrzel臋. Skoro upas艂 si臋 na mojej trawie, to rozs膮dek sam nakazuje, 偶ebym ja zjad艂 to mi臋so!

Reijo nie stara艂 si臋 uspokoi膰 rozsierdzonego Johan­nesa. Zwyk艂e przemawianie mu do rozs膮dku na nic si臋 nie zdawa艂o. Reijo s艂ysza艂 to ju偶 wcze艣niej. Nie tylko Johannes tak my艣la艂. Jego ojciec powtarza艂 to samo. Wielu osadnik贸w znad fiordu Lyngen pos艂u偶y­艂oby si臋 dok艂adnie tymi samymi s艂owami, bez zmru­偶enia oka. I to nawet po namy艣le.

- Te Japo艅skie 艂achy ze Szwecji gotowe s膮 przeci膮g­n膮膰 granic臋 przez fiord, 偶eby m贸c nazywa膰 t臋 ziemi臋 swoj膮 i twierdzi膰, 偶e maj膮 prawo sprowadza膰 tu reni­fery. Gdyby mia艂o im to w czym艣 pom贸c, to nawet Pollen nazw膮 Szwecj膮!

Johannesowi pa艂a艂y policzki. Posiada艂 ziemi臋 uprawn膮 i nieu偶ytki, dwie krowy, owce jak wi臋kszo艣膰 innych. Wyp艂ywa艂 na po艂贸w, troch臋 handlowa艂 drew­nem, nie najgorszy by艂 z niego stolarz. Mia艂 偶on臋 i je­dena艣cioro dzieci.

A renifery nale偶膮ce do Lapo艅czyk贸w, przybywaj膮­cych ze szwedzko - fi艅skich obszar贸w na letnie pastwi­ska nad fiordem Lyngen, od czasu do czasu wdziera艂y si臋 na ogrodzony przez niego teren. Skuba艂y soczy艣cie zielon膮 traw臋, niszczy艂y p艂oty, tratowa艂y 艂膮k臋.

Wtr膮ci艂 si臋 lensman. G艂os mia艂 ostry jak fi艅ski n贸偶.

- Ty, Reijo Kesaniemi, powiniene艣 mie膰 poj臋cie o stosunkach panuj膮cych po tej stronie fiordu. Miesz­kasz tu od dawna, wiele podr贸偶owa艂e艣.

- On si臋 przyja藕ni z Lapo艅czykami! - wypali艂 Jo­hannes. Kark mu poczerwienia艂. Policzki tak偶e. Patrzy艂 ponuro spode 艂ba, oczy mia艂 ciemne, i z natury, i z gniewu. Rysy twarzy wskazywa艂y, 偶e m贸g艂 pocho­dzi膰 zar贸wno od jednej, jak i drugiej strony, cho膰 oczywi艣cie uwa偶a艂 za niemo偶liwe, by w jego rodzinie znalaz艂 si臋 jaki艣 Lapo艅czyk ze Szwecji.

- O tym b臋dziesz gada艂, jak ci臋 dopuszcz臋 do g艂o­su, Johannes - zwr贸ci艂 mu uwag臋 lensman, nie obda­rzaj膮c ani jednym spojrzeniem.

Reijo nie widzia艂 powod贸w do 艣miechu. Mia艂 wra­偶enie, 偶e spogl膮da w otch艂a艅, r贸wnie g艂臋bok膮 jak tam­ta, nad kt贸r膮 sta艂 na po艂udnie od Alty.

Ta otch艂a艅 nie by艂a dzie艂em 偶adnej rzeki i, dopraw­dy, nie da艂o jej si臋 nazwa膰 pi臋kn膮.

Ta otch艂a艅, mroczna i niebezpieczna, zosta艂a stwo­rzona przez ludzi.

- Jon, brat Hendrika Larsena, trzyma tu swoje reny - powiedzia艂 lensman.

Dla Reijo nie by艂a to 偶adna nowina.

- Tratuj膮 pola Johannesa Hansena, a Jon Larsen twierdzi, 偶e nie mo偶e poprowadzi膰 swoich renifer贸w w inne miejsce. Jest tak samo zapiek艂y jak Johannes.

Reijo westchn膮艂.

- Na letnim tingu w Rotsund w tysi膮c siedemset czterdziestym pi膮tym postanowiono, 偶e szwedzcy Lapo艅czycy nie maj膮 prawa przep臋dza膰 renifer贸w nad fiord. Zakaz obowi膮zuje od ponad dziesi臋ciu lat, wydano go przed tysi膮c siedemset czterdziestym. Szwedzkim Lapo艅czykom nie wolno sprowadza膰 re­n贸w poni偶ej ich dawnych siedzib w g贸rach.

- Stare nowiny - odpar艂 Reijo. - S艂ysza艂em r贸wnie偶 o 偶膮daniach granicznych, jakie wysuwali Szwedzi. Domagali si臋 pi臋ciu si贸dmych cz臋艣ci teren贸w lapo艅skich pastwisk. Norweska mia艂a by膰 reszta. Chcieli przeci膮gn膮膰 granic臋 niemal nad sam fiord. To by艂oby niesprawiedliwe, panie lensmanie.

- Mo偶e m贸g艂by艣 powiedzie膰, kt贸r臋dy, twoim zda­niem, powinny i艣膰 granice?

Reijo wyja艣ni艂. Oddali艂 si臋 przy tym bardzo od szwedz­kich 偶膮da艅, zar贸wno od po艂udnia, jak i od wschodu.

- Wskazujesz, 偶e Jon Larsen bezprawnie wypasa swoje renifery na tych terenach - zauwa偶y艂 lensman.

- Jego rodzina zawsze hodowa艂a reny w tym miej­scu, co Jon Larsen - odpar艂 Reijo. - Jego brat mieszka tu na stale. Moim zdaniem, nietrudno jest pogodzi膰 si臋 z faktem, 偶e Jon przybywa tu ze swoim stadem. Prze­cie偶 nie chodzi o nieprzeliczone stada i niemo偶liwe te偶, 偶eby zwierz臋ta tak dokucza艂y Johannesowi, jak ten to przedstawia...

- My wiemy, 偶e to nie jest samo tylko gadanie! - wtr膮ci艂 lodowatym tonem Johannes. - Mog臋 wyliczy膰 wi臋cej ni偶 jeden przypadek... - Podni贸s艂 do g贸ry r臋ce z rozsuni臋tymi palcami. - Mog臋 wyliczy膰 tyle przypad­k贸w, a nawet jeszcze wi臋cej, w kt贸rych zagro偶eni byli zwykli, porz膮dni ludzie. Tak, tak, ci g贸rscy Finowie grozili, 偶e odbior膮 im 偶ycie, a tamci wol膮 trzyma膰 j臋­zyk za z臋bami, bo si臋 boj膮. Przymykaj膮 oczy na to, 偶e renifery niszcz膮 im plony. Godz膮 si臋 z tym, chocia偶 to ich wiele kosztuje. Bo ci twoi przyjaciele, Kesaniemi, ostrz膮 no偶e i gadaj膮, 偶e grzech spadnie na tych, kt贸rzy przep臋dz膮 renifery z pastwisk. Twoi zawszeni przyja­ciele niejednego maj膮 na sumieniu. Te diab艂y w dorkach, przybywaj膮ce ze Szwecji, nie raz pobi艂y osadni­k贸w. Ziemi臋, kt贸rej ci ludzie nadali w艂asne nazwy, na kt贸r膮 maj膮 papier ze stemplem, za艣wiadczaj膮cym, 偶e jest ich w艂asno艣ci膮, nazywaj膮 teraz pastwiskiem dla re­nifer贸w. Ale ci ludzie si臋 boj膮. Doskonale ich rozu­miem! Na szcz臋艣cie ja mam w sobie wi臋cej gniewu ni偶 strachu i do艣膰 uczciwo艣ci, 偶eby si臋 do tego przyzna膰, Reijo Kwenie, 偶e jestem diabelnie w艣ciek艂y na tych twoich hodowc贸w wszy, kt贸rych tak ch臋tnie go艣cisz na cyplu! Szwedzcy Lapo艅czycy nie maj膮 czego szuka膰 nad fiordem Lyngen! Nie maj膮 czego szuka膰 na moich polach czy 艂膮kach. B臋d臋 strzela艂 do renifer贸w, kt贸re wejd膮 na moj膮 ziemi臋. Wiem, 偶e wielu jest gotowych post膮pi膰 jak ja. Jon Larsen nie jest w艂a艣cicielem tej wio­ski, chocia偶 jego brat przypadkiem si臋 tu osiedli艂. Ale to, 偶e Hendrik o偶eni艂 si臋 z kobiet膮 st膮d, r贸wnie偶 nie oznacza, 偶e b臋dzie nam tu kr贸lowa艂. Dobrze wiemy, sk膮d pochodzi Hansine. Znamy jej rodzin臋. To dla niej 偶adna nowo艣膰 przenie艣膰 si臋 do lapo艅skiej ziemianki!

呕adne ze s艂贸w, kt贸re pad艂y jeszcze p贸藕niej, nie by­艂y ani troch臋 艂agodniejsze. Johannes wyra藕nie ryso­wa艂 granice swego zdania.

Reijo nie zastanawia艂 si臋, co o tej sprawie my艣li lensman. Sam uwa偶a艂 j膮 za bardzo przykr膮.

- Powinni艣cie chyba porozmawia膰 r贸wnie偶 z sa­mym Jonem - stwierdzi艂 jeszcze przed wyj艣ciem. Nie czu艂, 偶eby czemukolwiek si臋 tu przys艂u偶y艂. Nie po­wiedzia艂 nic nowego. Nie uwa偶a艂, 偶eby si臋 to na co­kolwiek zda艂o.

- Hendrik m贸wi, 偶e on pilnuje swoich ren贸w - stwierdzi艂 kwa艣no Johannes. - I 偶e jest gdzie艣 na po­艂udnie od granicy. Ciekawe tylko, kt贸r臋dy ona, zda­niem Hendrika, przebiega?

- Rozmawia艂em ju偶 z Hendrikiem Larsenem - po­wiedzia艂 lensman g艂uchym g艂osem. - I wydaje mi si臋, 偶e jego brat nie potrzebuje lepszego obro艅cy. Opinia Jona Larsena nie b臋dzie si臋 r贸偶ni艂a od tego, co twierdzi Hendrik. A Hendrik przynajmniej m贸wi tak, 偶e mo偶emy go zrozumie膰. Nie najgorzej pos艂uguje si臋 norweskim. Oczywi艣cie s艂ycha膰, 偶e to Lapo艅czyk, ale doprawdy na­uczy艂 si臋 tu nad fiordem cywilizowanego j臋zyka.

Reijo wyszed艂 stamt膮d z paskudn膮 kul膮 w brzuchu. By膰 mo偶e zawsze tak si臋 dzia艂o. Ale by艂y czasy, kie­dy si臋 tym nie przejmowa艂.

Ta cz臋艣膰 jego 偶ycia istnia艂a przed Raij膮, przed Mikkalem. Zanim ludzie z g贸r stali si臋 dla niego kim艣 wi臋cej, ani偶eli jedynie wszawymi g贸rskimi Finami i przekl臋tymi szwedzkimi 艂achami.

Teraz jednak wydoby艂o si臋 to na powierzchni臋. Unios艂o si臋 niczym osad.

Przecie偶 kraj jest taki rozleg艂y. Tyle tu miejsca.

Reijo wr贸ci艂 do domu, zabra艂 Ivara. Wzi膮艂 kocio­艂ek z rybami i wybra艂 si臋 do Idy i Sedolfa.

Zasta艂 c贸rk臋 na schodach.

- Jak dobrze by膰 w domu! - oznajmi艂a mu z tym swoim szerokim u艣miechem, kt贸ry Reijo tak lubi艂.

M艂odszy brat zaj膮艂 jej ca艂e kolana. Ida mierzwi艂a mu w艂osy, nim tak偶e nie mog艂a si臋 nasyci膰.

- Sedolf poszed艂 do Emila. Zabra艂 ze sob膮 Mikka­la. Mia艂 pom贸c Emilowi w stawianiu jakich艣 p艂ot贸w. Widzisz, tato, jeste艣my potrzebni tu, w domu! Nie­wiele min臋艂o dni, a ju偶 nasta艂a powszednio艣膰. Sedolf dostrzega tysi膮c rzeczy, kt贸re trzeba zrobi膰. No i jest te偶 potrzebny innym. - 艢mia艂a si臋.

- Na Hailuoto widywa艂am go a偶 za cz臋sto. Czy ty sobie wyobra偶asz, 偶e ci bogaci mog膮 to wytrzyma膰? S膮 tacy, kt贸rzy potykaj膮 si臋 o siebie przez wszystkie dni, jakie B贸g stworzy艂 w tygodniu. Nie mia艂am Sedolfowi nic do powiedzenia, bo przecie偶 przez ca艂y czas by艂 tam ze mn膮. Prze偶ywa艂 to samo. Dobrze jest si臋 na troch臋 rozsta膰, nawet kiedy cz艂owiek jest tak bardzo zakochany. - Ida westchn臋艂a. - A teraz ju偶 si臋 skar偶臋, 偶e tak rzadko go widuj臋. Co ze mn膮 jest, ta­to? Dlaczego nigdy nie jestem zadowolona?

Reijo u艣miechn膮艂 si臋. Ida zdo艂a艂a wnie艣膰 艣wie偶y po­wiew przynajmniej w jego 偶ycie.

- Jeste艣 moj膮 c贸rk膮. C贸rk膮 Raiji. By膰 mo偶e odzie­dziczy艂a艣 chciwo艣膰 po obojgu z nas. Nigdy nie b臋­dziesz mia艂a do艣膰.

Mrugn膮艂 do niej.

- Zawsze to moje dziedzictwo! - westchn臋艂a Ida. - Zawsze nawi膮zujesz do tej, kt贸rej nie pami臋tam. O wszystko, czego w sobie nie potrafi臋 wyt艂umaczy膰, o wszystko to j膮 obwiniasz!

Mo偶liwe, 偶e Ida mia艂a racj臋, Reijo nie wiedzia艂. Po prostu dostrzega艂 w Idzie niesko艅czenie wiele z Ra­iji. Im c贸rka robi艂a si臋 starsza, tym stawa艂o si臋 to wy­ra藕niejsze. R贸wnie偶 przera偶aj膮ce.

- M贸wi艂a艣 co艣 o p艂otach? - wpad艂 jej w s艂owo. Zak艂u艂o go, gdy tylko wymieni艂a to s艂owo. - Emil r贸w­nie偶 dosiad艂 tego samego konika?

Ida zdawa艂a si臋 nie rozumie膰. Reijo opowiedzia艂 wi臋c, jak sp臋dzi艂 przedpo艂udnie, w jakiej sprawie go wezwano.

- Johannes b臋dzie pr贸bowa艂 podburzy膰 tylu, ilu tylko zdo艂a - prorokowa艂 Reijo. - B臋dzie malowa艂 diab艂a na 艣cianie, a na tym obrazie diabe艂 b臋dzie pas艂 renifery! Bardzo mi si臋 to nie podoba. Dobrze, 偶e to i owo jest na papierze, ale jeste艣my lud藕mi, a nie literami. 呕yjemy na prawdziwej ziemi, nie za艣 na ma­pie czy na papierze. Obawiam si臋, do czego zechc膮 wykorzysta膰 te swoje papierowe prawa. Boj臋 si臋, co b臋d膮 mogli zrobi膰, maj膮c prawo w r臋ku.

- Dawno ju偶 nie widzia艂am Jona - stwierdzi艂a Ida w zamy艣leniu, wypuszczaj膮c Ivara z obj臋膰. - To ten 艂adniejszy z braci, prawda?

Reijo wybuchn膮艂 艣miechem.

- Jeste艣 nieodrodn膮 c贸rk膮 swojej matki, o, tak! Mo偶­liwe, 偶e inne kobiety r贸wnie偶 my艣l膮 podobnie, kochana Ido, ale niewiele odwa偶y艂oby si臋 powiedzie膰 to g艂o艣no.

- Tak, Jon to ten 艂adniejszy z braci - stwierdzi艂a Ida z moc膮. Zmarszczka mi臋dzy brwiami wyg艂adzi艂a si臋. - R贸wnie pi臋kny jak by艂 kiedy艣 Ailo. Nie jest ode mnie o wiele starszy, prawda? Hendrik jest w wieku Knuta. Musi tak by膰.

Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮.

- To Jon ma takie czaruj膮ce oczy - u艣miechn臋艂a si臋 jego c贸rka. - Piwne, przepastne, troch臋 sko艣ne. R贸w­nie偶 jego twarz wygl膮da jak wyrze藕biona w kamie­niu, a na szcz臋ce ma blizn臋, po renie, kt贸ry go kop­n膮艂. Tak, to on jest taki pi臋kny. O偶eni艂 si臋?

- To ty jeste艣 m臋偶atk膮 - przypomnia艂 jej Reijo z szerokim u艣miechem. - Z tego co wiem, Jon nie jest 偶onaty. Sedolf nie zaleca艂by ci umizgiwa膰 si臋 do nie­go, Ido Reijosdatter.

Ida ze 艣miechem zamachn臋艂a si臋 na ojca. Zaraz po­tem jednak i ona spowa偶nia艂a.

- Emil, zdaje si臋, wspomina艂, 偶e ploty zosta艂y stra­towane - powiedzia艂a.

- Nie nale偶y o tym rozpowiada膰 - uzna艂 Reijo. - Z nienawi艣ci nigdy nie wynika nic dobrego.

3

Znad Zatoki Botnickiej drogi ku morzu mog艂y obra膰 wiele kierunk贸w. Ta zmierzaj膮ca najdalej na za­ch贸d prowadzi艂a do fiordu Lyngen.

Przew臋drowa艂o ni膮 niema艂o ludzi, a mia艂o przej艣膰 jeszcze wi臋cej. Morze zawsze kry艂o w sobie magi臋 dla tych, kt贸rzy urodzili si臋 w艣r贸d las贸w w g艂臋bi l膮du.

Oni szli tymi 艣cie偶kami ju偶 dawniej. Ju偶 kiedy艣 wszystko to ogl膮dali. On widzia艂 to wielokrotnie, ona tylko raz.

Min臋艂o ju偶 blisko osiem lat, odk膮d w臋drowali t臋­dy w przeciwn膮 stron臋. Na po艂udnie. Ku nadziei.

P贸藕niej wyprawili si臋 jeszcze dalej na po艂udnie, ku nowym nadziejom. I nauczyli si臋, 偶e nadzieja jest jak szk艂o.

Tak 艂atwo p臋ka.

Ona mia艂a dwadzie艣cia osiem lat, on prawie trzy­dzie艣ci cztery. Prowadzili ze sob膮 czworo dzieci. Dwoje z艂o偶yli w grobie. Spocz臋艂y w ziemi, kt贸rej ro­dzice nigdy ju偶 nie zobacz膮.

Ci臋偶ko by艂o je tam zostawia膰. Ale krzy偶 na cmenta­rzu nigdy nie m贸g艂 by膰 jedyn膮 rzecz膮, jaka wi膮偶e cz艂o­wieka z danym miejscem. Zmar艂e dzieci nie potrzebu­j膮 rodzic贸w. Mieli czworo, kt贸re musieli wykarmi膰. Ich puste r臋ce pragn臋艂y si臋 czego艣 uchwyci膰, kosy, grabi, pary wiose艂, noside艂, czego艣, co by艂oby ich w艂asne.

Wyje偶d偶ali z nadziej膮 na co艣 w艂asnego. Raz po raz prze偶ywali rozczarowania. Oszukiwano ich, niekiedy popadali w rozgoryczenie.

Teraz zn贸w pod膮偶ali na p贸艂noc, ku temu, co mog­li tam mie膰, a czego w贸wczas nie chcieli dostrzec. Osiem lat temu on t臋skni艂 za domem, a ona by艂a go­towa wyruszy膰 wraz z nim, nawet na koniec 艣wiata, gdyby tak jej przysz艂o.

Tym razem to ona t臋skni艂a do domu, on za艣 jej towa­rzyszy艂. Rozumia艂 jej t臋sknot臋. Sam pami臋ta艂 smak ma­艂ych czarniak贸w, gotowanych noc膮 w morskiej wodzie.

Rui ja by膰 mo偶e nie by艂a krain膮 p艂yn膮c膮 mlekiem i miodem, wiele jednak trzeba, by morze opr贸偶ni艂o si臋 z ryb.

Droga by艂a daleka. Im przeci膮gn臋艂a si臋 na ca艂y rok. W臋dr贸wk臋 rozpocz臋li niemal na samym po艂udniu Finlandii. Wielu si臋 tam od nich od艂膮czy艂o, wyruszy­艂o na zach贸d, przez Ba艂tyk, do Szwecji.

Oni nie chcieli.

Wzrok mieli skierowany na p贸艂noc. Nie s艂uchali tych, kt贸rzy wmawiali im, 偶e na p贸艂nocy Finlandii nie jest wcale lepiej. Na ziemiach Lapo艅czyk贸w 偶y膰 mogli jedynie Lapo艅czycy. A przecie偶 mimo wszyst­ko nie byli n臋dznymi Lapo艅czykami! Lecz oni wci膮偶 spogl膮dali na p贸艂noc. Nie s艂uchali innych. Znali ten kraj. W g艂臋bi ducha zawsze marzyli o powrocie. T臋sk­nili za jasnymi, z艂ocistymi nocami, za nie maj膮cym kresu niebieskim mrokiem zimy, za leniwymi letni­mi wiatrami i lodowymi ig艂ami mrozu.

Je艣li kto艣 przyszed艂 na 艣wiat w tej krainie, nale偶膮­cej do wszystkich i do nikogo, w 偶adnym innym miej­scu nie potrafi艂 poczu膰 si臋 jak w domu.

W臋drowali, kieruj膮c si臋 ku morzu. Ku niebieskie­mu fiordowi. Ku widokowi pokrytych 艣niegiem szczyt贸w po jego drugiej stronie. Ku sp艂achetkom ziemi w艣r贸d g贸r u uj艣cia rzeki Skibotn.

W臋drowali do domu.

U schy艂ku wieczoru na cyplu rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Pora by艂a na tyle p贸藕na, 偶e Reijo zd膮偶y艂 ju偶 dwukrotnie przekr臋ci膰 klucz w zamku, jak to mia艂 w zwyczaju. S艂o艅ce przetoczy艂o si臋 ponad szczy­tem Pollen, zmierza艂o ku nowemu dniu nad g贸rami na samym ko艅cu fiordu.

Reijo otworzy艂 jednak, nie pytaj膮c, kto przychodzi. Wci膮偶 wierzy艂 w dobre intencje ludzi. I za ka偶dym ra­zem, gdy dzienne 艣wiat艂o wydobywa艂o na wierzch in­ne ich strony, prze偶ywa艂 g艂臋bokie rozczarowanie.

Musia艂 a偶 oprze膰 si臋 o futryn臋, kiedy zda艂 sobie spraw臋, kim s膮 w艂贸cz臋dzy na jego progu. Zabrak艂o mu s艂贸w.

M臋偶czyzna by艂 jasnow艂osy i ciemnooki. Reijo w 偶yciu widzia艂 tylko jedn膮 par臋 oczu, kt贸re posiada­艂y t臋 sam膮 g艂臋bi臋, t臋 sam膮 barw臋.

Kobieta r贸wnie偶 mia艂a jasne w艂osy, lecz bardziej z艂ociste ni偶 m臋偶czyzna, ja艣niejsze, niemal bia艂e. Oczy by艂y natomiast niebieskie jak kawa艂ki nocnego nieba letni膮 por膮.

Mijaj膮ce lata nie obesz艂y si臋 z nimi 艂agodnie. Wy­ry艂y bruzdy na twarzach, wypisa艂y swym atramentem histori臋 udr臋ki i rozczarowania.

- Nie spodziewa艂em si臋, 偶e jeszcze kiedy艣 was zo­bacz臋 - powiedzia艂 Reijo szczerze, szeroko otwiera­j膮c przed nimi drzwi. Wzi膮艂 na r臋ce jedno z ma艂ych.

Matti ni贸s艂 dwoje, ostatnie dziecko trzyma艂o Elise za r臋k臋. - Ale zawsze b臋dzie tu dla was dom.

Reijo ju偶 zach臋ca艂 ich do wej艣cia w ciep艂o izby.

- Na Jumal臋, jak wy wygl膮dacie! Elise nareszcie si臋 roze艣mia艂a, z ulg膮, d藕wi臋cznie.

Pozwoli艂a Reijo przygarn膮膰 si臋 do piersi. 艢ciska艂a go, 艣miej膮c mu si臋 w koszul臋.

- Ma艂e ptaszki wracaj膮 z powrotem do gniazda - u艣miechn膮艂 si臋 w jej w艂osy wzruszony Reijo. - Nie wierzy艂em, 偶e jeszcze was zobacz臋. Nie s膮dzi艂em, 偶e ktokolwiek z nas jeszcze o was us艂yszy.

- Dobrze wr贸ci膰 do domu - powiedzia艂a Elise.

Nie puszcza艂a Reijo. To by艂 ojciec, taki, jakiego za­pami臋ta艂a. Opoka z dzieci艅stwa. Najlepszy cz艂owiek na tej ziemi.

- Jak dobrze jest wr贸ci膰 do domu!

To by艂a na cyplu dziwna noc. Noc, w kt贸rej trze­ba by艂o opowiedzie膰 o o艣miu minionych latach.

Helena po艣cieli艂a dzieciom, nie zadaj膮c zb臋dnych py­ta艅. Poznawa艂a wszystkich z opowiada艅 Reijo. Sta艂a si臋 do tego stopnia gospodyni膮 znad fiordu, 偶e nie 偶膮da艂a nawet mycia malc贸w przed po艂o偶eniem ich spa膰.

Tak czy owak by艂y na to zbyt zm臋czone.

Przy stole w kuchni zostali jedynie doro艣li. Elise g艂adzi艂a jego blat d艂o艅mi, pie艣ci艂a wypolerowan膮 po­wierzchni臋.

- Dobrze by艂o przy nim siedzie膰 - wspomina艂a. - Pami臋tasz, Reijo, te wieczory, kiedy ka偶de z nas chcia艂o ci臋 mie膰 tylko dla siebie, 偶eby m贸c z tob膮 dzieli膰 my艣li, spyta膰 o co艣, co wydawa艂o si臋 trudne?

Reijo r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂, na po艂y ze smutkiem.

To sta艂o si臋 ju偶 histori膮, ale rzeczywi艣cie by艂y takie z艂ote chwile, takie, kt贸re mia艂y prawdziw膮 warto艣膰.

Zachowa艂 je, zapami臋ta艂 wiele problem贸w, z kt贸­rymi zwracali si臋 do niego jako dzieci. Teraz stano­wi艂y one w jego pami臋ci wielobarwny kopiec li艣ci.

- Chcia艂bym zn贸w zgromadzi膰 was wszystkich wo­k贸艂 tego sto艂u - mrukn膮艂. - Wszystkich. Nigdy nie za­braknie tu miejsca dla 偶adnego z was. Mi艂o by艂oby znowu zobaczy膰 wasze twarze.

Reijo d艂ugo patrzy艂 na Elise. Kiedy艣 by艂a z nich wszystkich naj艂adniejsza. Mia艂a 艣liczn膮 twarzyczk臋, b艂yszcz膮ce niebieskie oczy, usta jak kwiat, a w艂osy ko­loru k艂os贸w zbo偶a sp艂ywa艂y jej fal膮 po plecach. Syl­wetka drobna i delikatna, Elise porusza艂a si臋 lekkim krokiem, a od ca艂ej postaci bi艂a 艂agodno艣膰.

Teraz mia艂a ju偶 dwadzie艣cia osiem lat. Zeszczupla­艂a. W opinii Reijo by艂a wprost nieprzyzwoicie wychu­dzona. Jej r臋ce nabra艂y czerwonawego odcienia, przy­nale偶nego spracowanym d艂oniom. Te r臋ce trudzi艂y si臋 i marz艂y.

Na twarzy widoczne by艂y bruzdy, kt贸rych nie wy­rze藕bi艂 u艣miech. Chocia偶 i zmarszczek od u艣miechu nie brakowa艂o, lecz tych niedobrych Elise mia艂a wi臋­cej, w k膮cikach ust, na czole, nie potrafi艂a te偶 rozlu藕­ni膰 szcz臋k, jak gdyby przyzwyczai艂a si臋 je napina膰.

Barki lekko pochyla艂y si臋 ku przodowi.

Reijo pami臋ta艂, jak prosto trzyma艂a si臋 kiedy艣. Elise ja­ko jedyne z dzieci pami臋ta艂o Raij臋. Elise zawsze stara艂a si臋 j膮 na艣ladowa膰 w drobiazgach, przej臋艂a po niej gesty i miny. Mo偶e sama nawet nie czu艂a, 偶e tak si臋 dzieje.

Wci膮偶 porusza艂a w osobliwy spos贸b g艂ow膮, sk艂ada艂a d艂onie na piersiach dok艂adnie tak jak Raija, budowa艂a przed sob膮 p艂ot, granic臋 oddzielaj膮c膮 j膮 od innych. Opiera艂a r臋ce na biodrach i stawa艂a na szeroko rozsta­wionych nogach, tak samo jak robi艂a kiedy艣 Raija.

Ale wyraz jej twarzy gdzie艣 przepad艂, podobnie jak b艂ysk oczu. Teraz Elise wydawa艂a si臋 przede wszyst­kim zm臋czona. Reijo przysz艂o do g艂owy, 偶e mo偶e wtedy powinien by艂 bardziej stara膰 si臋 zatrzyma膰 ich nad fiordem.

Tu by艂oby im lepiej.

- My艣lisz teraz, 偶e nigdy nie powinni艣my st膮d wy­je偶d偶a膰 - powiedzia艂 Matti, brat Raiji. Podobnie jak ona mia艂 w sobie co艣 tajemniczego. Co艣, co rzuca艂o urok. M贸g艂by sta膰 w 艂achmanach, czarny od brudu, a mimo to wzbudzi艂by zaufanie.

Matti Alatalo mia艂 w sobie ciep艂o, jak膮艣 iskr臋 na dnie brunatnoczarnego spojrzenia.

- By艂o tu dla was miejsce - westchn膮艂 Reijo. Nie mu­sia艂 si臋 przed nikim ukrywa膰, wszak to jego rodzina. - Mogli艣cie mie膰 dzi艣 o wiele, wiele wi臋cej, Matti. Tak, my艣l臋 o tym. Ojciec my艣li w ten spos贸b. Ojciec pragnie wszystkiego, co najlepsze dla swoich dzieci, a Elise jest moim dzieckiem, nie mojej krwi, lecz serca. Oczywi艣cie, 偶e o tym my艣l臋 i wcale si臋 tego nie wstydz臋.

- W domu mog艂o by膰 dobrze - odpar艂 Matti. On, m贸wi膮c o domu, mia艂 na my艣li Tornedalen. Nie mu­sia艂 tego nikomu wyja艣nia膰. Oni go rozumieli. Rozu­mia艂a go nawet Helena. - Gdyby mama nie wysz艂a za Akiego. Gdyby Aki nie postanowi艂 ograbi膰 mnie ze wszystkiego, gdyby nie by艂 tak potwornie zazdrosny o tat臋. Nie wystarczy艂o mu, 偶e ojciec nie 偶yje, ja by­艂em jego synem i ja tak偶e nie mog艂em dosta膰 nic po­nad ziemi臋, kt贸ra kiedy艣 mnie zakryje. Tak w艂a艣nie my艣la艂 Aki. Gdy nie mogli艣my ju偶 d艂u偶ej wytrzyma膰, wybrali艣my si臋 na po艂udnie. D艂ugo w臋drowali艣my, zatrzymywali艣my si臋 u obcych. Szukali艣my miejsca, gdzie by艂oby nam lepiej, gdzie znalaz艂yby si臋 dla nas przestrze艅 i nadzieja, cho膰 nie mieli艣my nic ponad dwie pary r膮k. Byli艣my na tyle m艂odzi, 偶e daliby艣my sobie rad臋. Tak nam si臋 wydawa艂o.

- Pochowali艣my dwoje dzieci w艣r贸d jezior i las贸w w Savolaks - oznajmi艂a Elise z gorycz膮. - Tak daleko zaw臋drowali艣my. One zaw臋drowa艂y tak daleko. Hannu i Eeva, nie po偶yli d艂u偶ej. Nigdy nie zobaczyli wi臋­cej ze 艣wiata ni偶 艣cie偶ki, lasy i jeziora. Mieszkali艣my w ubogiej chacie, ona by艂a ich domem. Mieli trzy i cztery lata. Nigdy nie chc臋 tam wraca膰. Lecz pocho­wa艂am tam r贸wnie偶 cz臋艣膰 swojej serdecznej krwi, zo­sta艂y tam moje najstarsze dzieci.

Matti delikatnie pog艂adzi艂 Elise po w艂osach. D艂o艅 na moment zatrzyma艂a mu si臋 przy jej policzku. Po­wi贸d艂 po nim dwoma palcami, a potem uj膮艂 r臋k膮 obie jej d艂onie. Bez wzgl臋du na to, co prze偶yli, nigdy nie stracili siebie nawzajem.

- Tam, na po艂udniowym wschodzie, w Suomi, te偶 nie jest jak w niebie - powiedzia艂 Matti z ponur膮 mi­n膮. - Nie my jedni stamt膮d odeszli艣my, wielu wyje­cha艂o ju偶 w zesz艂ym roku. Rok wcze艣niej tak偶e. Ubo­dzy wsz臋dzie klepi膮 bied臋. Nas ona dotyka jako pierwszych. My pierwsi wyrywamy korzenie, jak gdyby nasze nie si臋ga艂y r贸wnie g艂臋boko jak bogaczy. Wi臋kszo艣膰 wyruszy艂a na zach贸d, chodzi艂y s艂uchy, 偶e na po艂udniu Szwecji s膮 lepsze czasy, a to podobno ten sam kraj, ten sam kr贸l. - Matti wzruszy艂 ramio­nami. - Czeg贸偶 mieli艣my szuka膰 w Szwecji? Ludzie m贸wili, 偶e jeste艣my szaleni, ale my woleli艣my wr贸ci膰 tutaj.

- Do domu - szepn臋艂a Elise, a w oczach zapali艂y jej si臋 gwiazdki.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e wr贸cili艣cie - powt贸rzy艂 Re­ijo i pog艂adzi艂 Elise po policzku.

- Do domu...

- Nie mo偶emy siedzie膰 wam na g艂owie - stwierdzi艂 Matti. - Nie mogliby艣my, nawet gdyby艣 by艂 sam. A ju偶 na pewno nie teraz, kiedy masz rodzin臋, Reijo. Do艣膰 ju偶 dzieci upycha艂e艣 po wszystkich k膮tach.

- Zawsze znajdzie si臋 tu dla was miejsce - o艣wiad­czy艂a Helena.

Reijo rozpiera艂a duma z 偶ony. By艂a w tej chwili pa­ni膮 tego domu, okaza艂a serce, jakiego zawsze si臋 po niej spodziewa艂. Objawi艂a te strony swojej osoby, przez kt贸re j膮 pokocha艂.

- Ida i Sedolf tak偶e maj膮 do艣膰 miejsca - doda艂 Re­ijo z b艂yskiem w oku. - A nie s膮 艣wie偶o upieczonym ma艂偶e艅stwem.

Matti zawt贸rowa艂 mu w 艣miechu.

- Poza tym - doda艂 Reijo - poza tym mam ziemi臋, kt贸r膮 mog臋 przepisa膰 na swoj膮 c贸rk臋. Je艣li Matti b臋­dzie si臋 opiera艂, Elise, tobie nie wolno ust臋powa膰. Masz do niej prawo, nie dam ci wi臋cej, ni偶 da艂bym ka偶demu z was. Marny z tego miejsca widok, ale wy przecie偶 jeste艣cie przyzwyczajeni do nizin, do las贸w i r贸wnin. To do was pasuje. W przysz艂ym tygodniu mo偶emy zacz膮膰 艣cina膰 drzewa na dom. Pewnie trze­ba b臋dzie wyprawi膰 si臋 dalej w dolin臋, 偶eby znale藕膰 odpowiednie drewno. Musicie przecie偶 mie膰 艣ciany, kt贸re znios膮 zim臋.

- Dobrze wiesz, 偶e nie mo偶emy odm贸wi膰 - odpar艂 Matti. Z wielkim trudem przychodzi艂o mu branie czegokolwiek. Nie umia艂 prosi膰 o pomoc, nie bardzo umia艂 j膮 te偶 przyjmowa膰.

- Ogromnie jeste艣 podobny do swojej siostry - po­wiedzia艂 Reijo z u艣miechem. - Dobry Bo偶e, Matti, masz taki sam up贸r w oczach jak Raija. Pozb膮d藕 si臋 go! Takiej dumie towarzyszy wiele smutku. Wiele b贸lu 艂膮­czy si臋 z dumnie podniesion膮 g艂ow膮. Wszyscy mo偶emy ugi膮膰 karku. Uwa偶am, 偶e jest w tym sens, 偶e s膮 chwi­le, w kt贸rych wymaga si臋 od nas w艂a艣nie ugi臋cia karku. Inaczej sta艂by si臋 twardy jak ska艂a. Przyjmij t臋 ziemi臋, w niczym ci臋 to nie umniejszy, a ja nie stan臋 si臋 wi臋k­szy. Zmieni si臋 jedynie to, 偶e b臋dziecie mie膰 dom. Do艣膰 ju偶 chyba przew臋drowali艣cie, dostatecznie du偶o straci­li艣cie. Do艣膰 wycierpieli艣cie. Po letnich miesi膮cach na­dejdzie zima, mo偶ecie j膮 powita膰 w艣r贸d w艂asnych 艣cian. Dam wam ziemi臋 i pomog臋 przy budowie domu, nie b臋d臋 si臋 wtr膮ca艂, co dalej z tym zrobicie. To b臋dzie za­le偶a艂o wy艂膮cznie od ciebie i od Elise. Wykorzystacie swoje r臋ce i sw贸j rozum. Je艣li nie przyjmiesz tego, Mat­ti Alatalo, to oka偶esz si臋 wi臋kszym g艂upcem, ni偶 za ja­kiego ci臋 kiedykolwiek mia艂em.

- Dobrze wiesz, 偶e nie mo偶emy odm贸wi膰 - powt贸­rzy艂 Matti cicho. By艂a to dla niego niezwykle trudna chwila, ale ugi膮艂 kark i przyj膮艂 pomoc.

Ten jeden jedyny raz.

- Dzi臋kuj臋 ci. - Matti wyci膮gn膮艂 do Reijo r臋k臋, kt贸­r膮 ten mocno u艣cisn膮艂.

- Przynajmniej tyle mog臋 dla was zrobi膰 - rzek艂 Reijo z u艣miechem. - Przecie偶 jeste艣my spowinowa­ceni. Jeste艣 dla mnie jak zi臋膰, no a jako brat Raiji r贸wnie偶 czym艣 w rodzaju szwagra. Do diab艂a, Matti, two­je dzieci s膮 moimi wnukami! Mia艂bym si臋 nie trosz­czy膰 o w艂asne wnuki?

- Wiedzia艂am, 偶e wszystko jako艣 si臋 u艂o偶y, gdy tyl­ko wr贸cimy do domu - westchn臋艂a Elise. Zarzuci艂a Reijo r臋ce na szyj臋 i mocno go u艣ciska艂a. - Dzi臋kuj臋 ci, tatusiu Reijo - powiedzia艂a, ca艂uj膮c go w oba po­liczki. - Tak ci臋 kocham i dzi臋kuj臋 za to, 偶e ty wci膮偶 kochasz mnie i moj膮 rodzin臋!

Reijo w oczach zakr臋ci艂y si臋 艂zy. G艂os lekko mu za­chryp艂. Prawie si臋 zawstydzi艂.

- Nazwali艣cie jedno z dzieci po mnie? - chrz膮kn膮艂.

- Reijo Fredrika - u艣miechn臋艂a si臋 Elise. - Ma trzy lata. Urodzi艂 si臋 w styczniu tysi膮c siedemset czterdzie­stego 贸smego. Tego roku wyda艂am na 艣wiat dwoje.

- Urodzajny rok - zachichota艂 Matti z wisielczym humorem.

- Mikael Elias urodzi艂 si臋 w grudniu - wyja艣ni艂a Elise z rumie艅cem na policzkach. - Eija - Marja, naj­starsza z tych, kt贸re nam zosta艂y, jest z lipca tysi膮c siedemset czterdziestego si贸dmego. A w listopadzie w czterdziestym dziewi膮tym przysz艂a na 艣wiat naj­m艂odsza, Inkeri Raija.

- Nadali艣cie im imiona, kt贸re wiele wa偶膮 - stwier­dzi艂 Reijo. - Ciesz臋 si臋, 偶e tylu z nas zapami臋tali艣cie.

- Nie s膮dzili艣my, 偶e kiedykolwiek tu wr贸cimy - rzek艂a Elise 艣ciszonym g艂osem. - I nie chcieli艣my was zapomnie膰. Nadanie im imion po was mia艂o by膰 pew­nym sposobem na to, 偶eby艣cie byli z nami. Sposo­bem, by zachowa膰 was 偶ywych w pami臋ci.

- My mamy jednego Mikkala - powiedzia艂 Reijo. - Mieli艣my te偶 Raij臋. - Musia艂 chrz膮kn膮膰, nim opowiedzia艂, co si臋 wydarzy艂o w Lyngen, w Tornedalen i w Archangielsku.

Rozwija艂 w膮tki ze wszystkich tych stron 艣wiata. Przekazywa艂 im to, co sam wiedzia艂.

To by艂a d艂uga, dziwna noc w chacie z bali na cy­plu. Jasna, przytulna, wype艂niona s艂owami. Wype艂­niona opowie艣ciami.

Dopiero gdy nadszed艂 ranek, doro艣li si臋 po艂o偶yli.

Tego ranka Reijo nie wyprawi! si臋 na fiord, 偶eby 艂owi膰 ryby na obiad.

- To ko艅 ojca! - stwierdzi艂a Ida, marszcz膮c brwi. Odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a. Niepok贸j k膮sa艂 j膮 jak mr贸wki. - Ale na ko藕le nie siedzi Helena i to na pew­no nie jest ojciec! Na Jumal臋!

Z艂apa艂a Sedolfa za rami臋 i u艣cisn臋艂a go tak mocno, 偶e ze 艣miechem prosi艂, by przesta艂a.

I Ida pu艣ci艂a go, pu艣ci艂a i jego, i wiadro, kt贸re trzyma­艂a w drugiej r臋ce. Rzuci艂a si臋 biegiem. Sp贸dnice zadar艂a niemal do kolan, by w niczym jej nie powstrzymywa艂y. Ida nigdy nie ulega艂a temu, co nazywano nakazami przy­zwoito艣ci. My艣la艂a sercem i na og贸l dociera艂a tam, gdzie chcia艂a, zazwyczaj bardzo pr臋dko.

Pobieg艂a im na spotkanie. P艂aka艂a i 艣mia艂a si臋 przez 艂zy, kt贸re prawie j膮 o艣lepi艂y, lecz stopy 艣miga艂y po k臋pach trawy. Zna艂a je dobrze, nie pr贸bowa艂y pod­stawia膰 jej nogi.

Zd膮偶yli zatrzyma膰 w贸z, nim do nich dotar艂a. Elise ze­skoczy艂a na ziemi臋, jeszcze zanim znieruchomia艂, i rzu­ci艂a si臋 biegiem do Idy. Ich spojrzenia spotka艂y si臋 wcze艣­niej, ni偶 otworzy艂y swoje obj臋cia. P艂acz i 艣miech splot艂y si臋 ze sob膮, tak samo jak one oplot艂y si臋 ramionami.

S艂owa by艂y tu zb臋dne.

Matti, zsiad艂szy z wozu, przez chwil臋 si臋 im przy­gl膮da艂. Patrzy艂 te偶 na pi臋kny dom i poczu艂 lekkie uk艂u­cie w sercu. Nie dlatego, 偶eby zazdro艣ci艂 Idzie czego­kolwiek, lecz to, co widzia艂, nie mog艂o si臋 r贸wna膰 z 偶yciem, jakie oni wiedli przez ostatnie osiem lat.

Ida przypomnia艂a sobie o Mattim, popatrzy艂a na niego ponad ramieniem Elise, lecz nie chcia艂a pusz­cza膰 siostry.

Matti ze 艣miechem obj膮艂 je obydwie. Tuli艂 obie. Po­czu艂 policzek Idy przy swoim.

- Jumala! Ale偶 jestem szcz臋艣liwa! - westchn臋艂a Ida. - Nie mo偶na by膰 a偶 tak szcz臋艣liwym! Kiedy wr贸cili艣cie? Sk膮d przybywacie? Wielkie nieba, nikt nigdy nie przy­puszcza艂, 偶e kiedykolwiek jeszcze was zobaczymy! Nie s膮dzi艂am, 偶e dane mi b臋dzie to prze偶y膰! 呕e zobacz臋 was, o kt贸rych ledwie mia艂am 艣mia艂o艣膰 my艣le膰, bo tak mi si臋 od razu robi艂o smutno. Bo was nie by艂o...

Nadszed艂 Sedolf, ni贸s艂 Mikkala na barana. Ch艂op­czyk przygl膮da艂 si臋 scenie szeroko otwartymi z cieka­wo艣ci oczyma.

Elise na widok ma艂ego dech zapar艂o w piersiach.

- Na Boga, Ido, przecie偶 to ca艂a Raija! Nie mo偶na by膰 a偶 tak do kogo艣 podobnym!

- Ida te偶 jest podobna do Raiji - stwierdzi艂 ciep艂o Matti, wichrz膮c rude w艂osy Idy. - Tylko to ciep艂o r贸偶­ni j膮 od Raiji.

Poda艂 r臋k臋 Sedolfowi.

- Zak艂adam, 偶e to ty jeste艣 nieszcz臋艣nikiem, kt贸ry musi poskromi膰 moj膮 dzik膮 siostrzenic臋. Krew Ala­talo nigdy nie milknie. Trzeba si臋 nauczy膰 z ni膮 偶y膰. Jestem Matti.

Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮, zachichota艂. Spojrzenie, jakie pos艂a艂 偶onie, powiedzia艂o Mattiemu i Elise, 偶e Ida m膮drze wybra艂a. By膰 mo偶e by艂 to jeden z ch艂opak贸w z rodziny Bakken, lecz ten mia艂 w sobie co艣 wi臋cej ni偶 tylko u艣miech i b艂ysk w oku.

- Elise pozna艂em od razu - powiedzia艂 Sedolf. W piwnych oczach zapali艂o mu si臋 ciep艂o, gdy na ni膮 patrzy艂. Przez to spojrzenie Elise poczu艂a si臋 jak jedna na tysi膮c. Podziw Sedolfa by艂 szczery, nie uda­wany, jak u niekt贸rych m臋偶czyzn.

Sedolf dostrzega艂 pi臋kno w ka偶dej kobiecie. Ko­cha艂 kobiety, uwa偶a艂, 偶e s膮 pi臋kne i bardzo interesu­j膮ce, na razie jednak 偶adnej nie uda艂o si臋 odci膮gn膮膰 go od Idy. Wolno przecie偶 dostrzega膰 pi臋kno r贸w­nie偶 u tych, kt贸rych si臋 nie kocha.

- Pami臋tam, 偶e Simon biega艂 w zaloty na cypel r贸w­nie偶 z my艣l膮 o tobie - ci膮gn膮艂 z u艣miechem. - Ty na pew­no mnie nie zapami臋ta艂a艣, by艂em wtedy ledwie ch艂op­czykiem, takim jak Ida, lecz nie tak samo czaruj膮cym.

Spojrza艂 niemal z pieszczot膮 na kobiet臋, kt贸r膮 po­艣lubi艂.

- S艂yszeli艣my ju偶 o tobie - roze艣mia艂 si臋 Matti, jo­wialnie klepi膮c Sedolfa po plecach. Ogolony wygl膮da艂 teraz znacznie m艂odziej, troch臋 si臋 te偶 oporz膮dzi艂. - Re­ijo i Helena opowiedzieli nam o wszystkim, co si臋 z wa­mi dzia艂o, odk膮d opu艣cili艣my cypel. To prawdziwie po­pl膮tana tkanina, moja Ido. I twoje 偶ycie, i innych. Ale by膰 mo偶e taki ju偶 jest los ludzi naszej krwi, nie wiem.

- Czy偶 nie cudownie, 偶e tatu艣 ma Helen臋? - Ida wprost tryska艂a rado艣ci膮. Obejmowa艂a Elise w pasie. Wci膮偶 nie bardzo mog艂a uwierzy膰, 偶e to Elise. Ich Elise. Jej Elise.

- Zas艂u偶y艂 na to - stwierdzi艂 Matti. - Mo偶e to mu­sia艂a by膰 kobieta, pochodz膮ca z innych stron. Taka, kt贸ra nie zna艂a Raiji, nic o niej nie wiedzia艂a. Trud­no jest mierzy膰 si臋 z Raij膮 i na艣ladowa膰 j膮.

- Opowiadajcie teraz! - Ida poci膮gn臋艂a ich w stro­n臋 domu. - Musz臋 wiedzie膰 wszystko. Moja cieka­wo艣膰 jest taka sama jak dawniej. Macie dzieci?

- Czworo - odpar艂a Elise. U艣miecha艂a si臋. Na twarzy mia艂a wypisan膮 dum臋.

Ida zn贸w j膮 u艣ciska艂a.

- Helena podbi艂a ich serca. Uczepi艂y si臋 jej sp贸dni­cy. Rozmawiaj膮 z ni膮 po fi艅sku, 艣piewaj膮 piosenki, kt贸re znaj膮. Jestem o ni膮 prawie zazdrosna. Ale musz臋 przyzna膰, 偶e cudownie jest i艣膰 swobodnie bez jednego dzieciaka na r臋ku, a drugiego na plecach. Wiem, 偶e to, co m贸wi臋, mo偶e zabrzmie膰 nie艂adnie, ale tak w tej chwili czuj臋. Przybywamy z daleka. Dwoje tam zosta­艂o. Dwoje oddali艣my ziemi w Savolaks.

Musieli opowiada膰 jeszcze raz. Czynili to ch臋tnie, cho膰 rozdrapywali w ten spos贸b stare rany, kt贸rym powinno pozwoli膰 si臋 zabli藕ni膰. Mo偶e jednak w ten spos贸b usun膮 przynajmniej cz臋艣膰 ropy zebranej pod strupami. By膰 mo偶e dzi臋ki temu unikn膮 wrzodu. Mo­偶e rana zagoi si臋, nie pozostawiaj膮c blizny.

Sedolf pokazywa艂 Mattiemu zagrod臋. Mikkala pro­wadzi艂 za r臋k臋.

Matti nigdy nie darzy艂 sympati膮 Simona, mo偶e przede wszystkim dlatego, 偶e Simon by艂 kiedy艣 jego rywalem, r贸wnie偶 ubiega艂 si臋 o wzgl臋dy Elise. W dro­dze om贸wi艂 to z 偶on膮 do艣膰 dok艂adnie.

Oboje nastawili si臋 ju偶, 偶e Sedolf oka偶e si臋 nowym Simonem, 偶e z pewno艣ci膮 go nie polubi膮. By艂 jednak m臋偶em Idy, postanowili wi臋c przynajmniej udawa膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

Mikkalowi pozwolono pobiega膰, chocia偶 艂膮ka w艂a­艣ciwie powinna spokojnie czeka膰. Mieli kosi膰 dopie­ro za kilka dni.

- Dobrze, 偶e wr贸cili艣cie - powiedzia艂 Sedolf, u艣mie­chaj膮c si臋 p贸艂g臋bkiem.

Typowy u艣miech Bakken贸w, pomy艣la艂 Matti.

- Potrzeba nam ludzi do sianokos贸w.

- To akurat potrafimy - odpar艂 Matti cierpko. - Na­kosili艣my si臋 ju偶 dla innych. - Popatrzy艂 na swoje r臋ce. - Nigdy si臋 nie spodziewa艂em, 偶e b臋d臋 wielkim gospo­darzem, ale marzy艂em o w艂asnym sp艂achetku ziemi. O utrzymaniu dla siebie i swojej rodziny. To w艂a艣nie chcia艂em ofiarowa膰 Elise w Finlandii. Ale Finlandia mnie nie chcia艂a. Jestem wi臋c z powrotem tutaj, przyj­m臋 ziemi臋 od Reijo. Nie wydaje mi si臋 to s艂uszne. Ale nie mam wyboru. Elise wr贸ci艂a, 偶eby tu zosta膰. W Suomi nigdy nie czu艂a si臋 jak u siebie. Teraz wr贸ci艂a do do­mu. - U艣miechn膮艂 si臋. - A m贸j dom jest tam, gdzie ona.

- Reijo nie spodziewa si臋, 偶e to, co daje, dostanie z powrotem - powiedzia艂 Sedolf, zrywaj膮c 藕d藕b艂o tra­wy. Nie spuszcza艂 z oczu Mikkala. Pilnowa艂 ch艂opca. - Ale tak trudno jest dzi臋kowa膰. Ja te偶 nie chcia艂em nic od niego przyj膮膰. 艁atwiej ju偶 by艂o co艣 wzi膮膰 od Knuta i Anjo. Reijo to m贸j najlepszy przyjaciel, ale jest te偶 moim te艣ciem. I jest na tyle m臋偶czyzn膮, 偶eby zrozu­mie膰, 偶e m臋偶czyzna czuje si臋 coraz mniejszy, gdy stale musi za co艣 dzi臋kowa膰...

- Jak zdo艂a艂e艣 zdoby膰 Id臋? - wyrwa艂o si臋 Mattiemu. 艢miechem pr贸bowa艂 zamaskowa膰 ostro艣膰 swoich s艂贸w. - Pami臋tam j膮 tylko jako dziewczynk臋 - powie­dzia艂. - Ale ju偶 wtedy by艂a 艣licznym ma艂ym trollem. Upartym jak sam diabe艂. Reijo m贸wi艂, 偶e poruszy艂a niebo i piek艂o, kiedy Ailo znikn膮艂. Ale przy tobie uspokoi艂a si臋 i doros艂a. Okie艂znanie kogo艣 z rodu Alatalo to wed艂ug mnie prawdziwie bohaterski czyn. Jestem jednym z nich. Wiem, z czego zrobiona jest nasza krew. 呕ar na palenisku wieczorem to drobiazg w por贸wnaniu z ni膮. To chyba co艣 na kszta艂t prze­kle艅stwa. Jak ci si臋 to uda艂o?

- S艂ynnym urokiem Bakken贸w - odpar艂 Sedolf natychmiast, 艣miej膮c si臋. - Przyznaj si臋, 偶e w艂a艣nie o tym my艣la艂e艣?

Matti zachichota艂. Zauwa偶y艂, 偶e wzrok Sedolfa na­wet na moment nie odrywa si臋 od Mikkala. To r贸w­nie偶 nie by艂o udawane, lecz jak najbardziej szczere.

- Owszem, przysz艂o mi to do g艂owy - potwierdzi艂. - Ida jest tak bardzo podobna do Raiji, a z Raij膮 zawsze 艂膮czy艂a si臋 powaga. Wielu by艂o w jej 偶yciu, lecz ka偶dy z nich co艣 dla niej znaczy艂. Nigdy z nikim nie igra艂a. Mo偶e obdarza艂a ich r贸偶nymi kawa艂kami swego serca, lecz troszczy艂a si臋 o ka偶dego z nich. Ja te偶 mia艂em ko­biety przed Elise. Odk膮d si臋 z ni膮 zwi膮za艂em, jest ju偶 tylko ona. My r贸wnie偶 jeste艣my sobie straszliwie wier­ni. Raija te偶 by艂a wierna. Na sw贸j spos贸b. Mikkal po­winien 偶y膰. Kocha艂aby go, pozosta艂aby z nim a偶 do 艣mierci. Reijo by na to pozwoli艂, ju偶 taki jest. Zrobi艂by to dla niej. - Matti westchn膮艂. - Tacy ju偶 jeste艣my. Po prostu. Dlatego musi by膰 z ciebie kawa艂 ch艂opa, Sedolfie Bakken, skoro nasza Ida wybra艂a akurat ciebie.

- Skoro mog艂a wybra膰 mnie tak pr臋dko? Wszyscy my艣leli艣my, 偶e Ailo nie 偶yje. I w pewnym sensie tak jest. Ja, gdybym by艂 Ailo, uczepi艂bym si臋 jej. Za dia­b艂a bym jej od siebie nie pu艣ci艂.

Sedolfowi stan膮艂 przed oczami Ailo. Zobaczy艂 twarz w masce, bez maski. Widzia艂 ten b贸l.

- Kocha艂em Id臋. Kocham j膮. Po prostu tak si臋 sta­艂o. Nie dlatego, 偶e tego chcia艂em, a ju偶 na pewno nie dlatego, 偶e ona tego chcia艂a. Chcia艂a czeka膰 na Ailo, dop贸ki nie osiwieje. I by艂a pierwsz膮 kobiet膮, z kt贸r膮 mog艂em rozmawia膰. Pierwsz膮, kt贸r膮 mog艂em nazwa膰 przyjacielem. Ida nie by艂a z tych, z kt贸rymi cz艂owiek przewala si臋 na sianie. Ida zawsze by艂a tak膮, z kt贸r膮 cz艂owiek si臋 偶eni.

Matti wyci膮gn膮艂 do Sedolfa r臋k臋. Tamten uj膮艂 j膮 za­skoczony. Nie rozumia艂.

- Nie liczy艂em na to, 偶e ci臋 polubi臋 - wyja艣ni艂 Mat­ti. - S膮dzi艂em raczej, 偶e nie b臋dzie mi臋dzy nami sym­patii. Sta膰 mnie na tak膮 szczero艣膰. 艁atwiej by艂oby mi przyj膮膰 w rodzinie syna Mikkala. Pami臋tam Ailo ja­ko ch艂opca. Pami臋tam go, jak Maja i Simon si臋 po­bierali. I p贸藕niej. Przystojny by艂 z niego ch艂opak. By艂 synem Mikkala. Bardzo lubi艂em Mikkala.

- Ja natomiast jestem kuzynem Simona? A ty ni­gdy go nie lubi艂e艣...

- To prawda, jeste艣 kuzynem Simona. Ale masz w sobie co艣 - roze艣mia艂 si臋 Matti. - A pami臋taj, 偶e nie patrz臋 na ciebie oczami kobiety. Elise zd膮偶y艂a ju偶 szepn膮膰 Idzie, 偶e jeste艣 przystojniejszy od Simona, a to znaczy艂o, 偶e masz jej b艂ogos艂awie艅stwo.

艢miali si臋 teraz razem.

- Troszczysz si臋 o Id臋 - rzek艂 Matti z powag膮. - Troszczysz si臋 o ma艂ego. Niczego ponad to od ciebie nie wymagam. I jeste艣 m臋偶czyzn膮.

- I nic ju偶 wi臋cej? - spyta艂 Sedolf. Potrafili 艣mia膰 si臋 razem. Matti lubi艂 takich ludzi.

Lubi艂, gdy nosili w sobie 艣miech. W ostatnich latach niewiele mia艂 powod贸w do 艣miechu, lecz sk艂onno艣膰 do 偶artu i tak w nim pozosta艂a. Gdyby nie 艣miech, z pewno艣ci膮 ju偶 by nie 偶yli.

- Poza tym potrzebna mi pomoc, gdy b臋d臋 艣cina艂 drewno na dom - powiedzia艂 Matti. - Mia艂em nadzie­j臋, 偶e si臋 zaofiarujesz.

- Ale偶 oczywi艣cie. - Sedolf opar艂 si臋 na 艂okciu. - Uwa偶a艂em, 偶e uznasz to za oczywiste. Jeste艣my ro­dzin膮. Trzymamy si臋 razem. To mi si臋 najbardziej po­doba w tej dziwnej rodzinie Idy. To, 偶e wszyscy s膮 sobie tacy bliscy. Ze wszyscy do niej nale偶膮. Wszyscy sobie pomagaj膮. Dzi臋ki temu nietrudno jest komu艣 podzi臋kowa膰.

A Matti, patrz膮c na niego, o艣wiadczy艂:

- Jeste艣 jednym z nas.

4

Plotki w wiosce nad fiordem mia艂y stopy i skrzyd艂a. Podobnie jak we wszystkich ma艂ych wioskach, w kt贸­rych ka偶da nowa twarz stanowi temat do rozm贸w.

Lensman uzna艂, 偶e skoro znalaz艂 si臋 ju偶 we wsi, musi zajrze膰 na cypel do Reijo Kesaniemiego. W ten spos贸b przynajmniej ukr贸ci gadki, 偶e nie przejmuje si臋 tym, co do niego dociera.

- S艂ysza艂em, 偶e go艣cisz pod swoim dachem obcych, Kesaniemi. - lensman nie zauwa偶y艂 tu nikogo poza Reijo, jego 偶on膮 i ca艂膮 gromad膮 dzieciak贸w. Najstar­sze wygl膮da艂o na nie wi臋cej ni偶 cztery, mo偶e pi臋膰 lat. Ale z pewno艣ci膮 wszystkie te maluchy nie mog艂y by膰 rodzonymi dzieciakami Reijo.

- Lensman jest w b艂臋dzie - odpar艂 Reijo, na mo­ment odrywaj膮c wzrok od kosy, kt贸r膮 ostrzy艂. Siano­kosy sta艂y ju偶 u progu, roboty by艂o wi臋cej ni偶 do艣膰.

- Goszcz臋 moj膮 przybran膮 c贸rk臋, jej m臋偶a i dzieci - ci膮gn膮艂 Reijo. - Rodzina to nie obcy.

Lensman poczu艂 si臋 nieswojo, niemal si臋 zak艂opo­ta艂. Ten Fin jakby go poprawia艂, m贸wi艂 mu, co jest s艂uszne, a co nie. Jak gdyby Reijo podejrzewa艂 go o b艂臋dny pogl膮d na t臋 spraw臋.

- Pobrali si臋 tutaj podczas jarmarku w roku tysi膮c siedemset czterdziestym trzecim - powiedzia艂 Reijo.

- Elise jest c贸rk膮 Evy i Fredrika Skogslett. Fredrik uton膮艂 w Finnmarku, kiedy Elise by艂a zaledwie dziewczynk膮. Zaci膮gn膮艂 si臋 na 艂贸d藕 Kristiana Elvejord, pierwszego te艣cia Raiji, mojej pierwszej 偶ony. Eva spodziewa艂a si臋 drugiego dziecka, kiedy nadesz艂y wie艣ci o jego 艣mierci. Nie wytrzyma艂a tego. Zgin臋艂a z w艂asnej r臋ki, powiesi艂a si臋. Ogromnie smutna histo­ria. Dziewczynka j膮 znalaz艂a. Raija zaj臋艂a si臋 Elise, wzi臋艂a j膮 do siebie. Ja j膮 wychowa艂em, jest dla mnie jak rodzona c贸rka. Jak moje dziecko. Matti to brat Raiji, z Elise nie 艂膮czy艂y go 偶adne wi臋zy krwi, mogli si臋 pobra膰 bez przeszk贸d. Nie wymiesza艂a si臋 ta sa­ma krew. Postanowili wyjecha膰 do Finlandii. Okaza­艂o si臋, 偶e 藕le wybrali. Teraz tu wr贸cili. To rodzinna wioska Elise. Matti to zdolny ch艂op. Dam im ziemi臋. A ty, lensmanie, zadbasz o w艂a艣ciwe piecz臋cie.

- Dop贸ki za nich gwarantujesz - mrukn膮艂 lensman. S艂ysza艂 ju偶 wcze艣niej urywki historii, kt贸r膮 nakre艣li艂 mu teraz Reijo. W historii wi臋kszo艣ci rodzin znad fiordu by艂o wiele osobliwo艣ci. W du偶ym stopniu wy­nika艂y one z faktu, 偶e tyle lud贸w miesza艂o si臋 ze so­b膮, tyle r贸偶nych nacji.

- Mia艂bym za nich nie gwarantowa膰? - z ostro艣ci膮 w g艂osie spyta艂 Reijo. - To moja rodzina. Tu jest ich miejsce. Prawda, 偶e znikn臋li na jaki艣 czas, lecz to nie znaczy, 偶e nie nale偶膮 do tego miejsca. Mogli odej艣膰 st膮d nawet na trzydzie艣ci lat, a potem tu wr贸ci膰. Wci膮偶 nazywaliby to miejsce swoim domem. Lensman to rozumie? Czy w sercu lensmana nie ma r贸w­nie偶 takiego miejsca?

Lensman nie odpowiedzia艂. Surowo rzecz bior膮c, ten Kwen nie mia艂 prawa zadawa膰 podobnych pyta艅, my­艣li przedstawiciela w艂adzy to nie ich sprawa, tych ludzi znad fiordu Lyngen. On po prostu sprawowa艂 sw贸j urz膮d, wywi膮zywa艂 si臋 ze swoich powinno艣ci, by艂 spra­wiedliwy. Niewiele mieli powod贸w, 偶eby skar偶y膰 si臋 na niego i na spos贸b, w jaki wykonywa艂 swoj膮 prac臋.

Ale my艣li z nimi nie dzieli艂. Oni nie byli tacy jak on, nie mogli go zrozumie膰.

Nie odpowiedzia艂. Rzuci艂 tylko par臋 zda艅 o pogodzie. Oznajmi艂, 偶e spodziewa si臋 w wiosce Lapo艅czyk贸w i 偶e zamierza pom贸wi膰 z nimi o reniferach, nad kt贸rymi nie byli w stanie zapanowa膰. Przecie偶 mo偶na chyba upilno­wa膰 stado, by trzyma艂o si臋 z daleka od cudzej ziemi?

Na to pytanie Reijo nic nie odpar艂. Uda艂, 偶e w og贸­le nie pad艂o. Nie zach臋ca艂 lensmana do pozostania. Niczym go nie pocz臋stowa艂.

- Zachowa艂e艣 si臋 chyba troch臋 nieuprzejmie? - spy­ta艂a go p贸藕niej ostro偶nie Helena.

W艂adza budzi艂a w niej l臋k. Zna艂a j臋zyk ludzi spra­wuj膮cych w艂adz臋, zna艂a mu艣ni臋cia skrzyde艂 w艂adzy. Zawsze si臋 ba艂a, 偶e Reijo stanie si臋 co艣 z艂ego. On tak ma艂o zwa偶a艂 na granice, kt贸re przekracza.

- By艂em szczery - odpar艂 Reijo. Zmi臋k艂 od jej troski, w g艂osie zabrzmia艂a mu 艂agodno艣膰. - S膮dz臋, 偶e lensman to rozumie, Heleno. Wydaje mi si臋, 偶e ceni sobie szcze­ro艣膰 i odrobin臋 m臋skiej odwagi. Raczej nie spodziewa si臋, 偶e wszyscy b臋d膮 przed nim pe艂za膰 i liza膰 mu buty.

Przyszed艂 pieszo z g贸r. Nogi mia艂 lekko wykrzy­wione na zewn膮trz, ubrany w sk贸ry, w sk贸rzanej cza­pie naci艣ni臋tej na uszy. Niewyro艣ni臋ty. Stopy nios艂y go naprz贸d, lecz w chodzie wyczuwa艂o si臋 niech臋膰. Jak gdyby nie w smak mu by艂a ta w臋dr贸wka.

Ida pozna艂a go od razu. W przesz艂o艣ci, w dzieci艅stwie, pojawia艂 si臋 ka偶dego lata. Kry艂 si臋 w cieniu let­nich miesi臋cy jej m艂odo艣ci. Up艂yn臋艂o ju偶 kilka lat, od­k膮d widzia艂a go ostatnio.

Jeden z letnich przybyszy. Jeden z tych, kt贸rzy co roku 艣ci膮gali z p艂askowy偶贸w Szwecji na wybrze偶e, zgodnie czy niezgodnie z prawem. Stada renifer贸w nie zna艂y granic. Jego ludzie zawsze w臋drowali z po­rami roku. I z renami. Przemierzali t臋 ziemi臋. 呕yli na niej. Nie szukali w艣r贸d mchu i porost贸w kresek wi­docznych na mapach. Ludzie po obu stronach byli ta­cy sami. Dopiero za 偶ycia ostatnich trzech, czterech pokole艅 granice zacz膮艂 wyznacza膰 j臋zyk. Wci膮偶 jed­nak m贸wili tak, 偶e mogli si臋 ze sob膮 porozumiewa膰 po obu stronach kresek na mapie.

Ida kiwn臋艂a do niego ze schod贸w, gdzie siedzia艂a razem z Elise. Ich kubki z miodem by艂y do po艂owy nape艂nione. W dzbanku sporo jeszcze zosta艂o.

- Przyjd藕, odpocznij, Jonie Larsonie! - zawo艂a艂a. - To ten z braci, kt贸ry by艂 taki pi臋kny - szepn臋艂a do Elise, chichocz膮c. - Pami臋tasz?

Elise pami臋ta艂a. Szwedzkich Lapo艅czyk贸w nie przewija艂o si臋 tu a偶 tylu, 偶eby ich twarze nie wbi艂y si臋 w pami臋膰 mieszka艅c贸w wioski, kt贸rzy widywali ich rok po roku.

- On nie jest du偶o m艂odszy ode mnie - powiedzia艂a Elise. - Kiedy wi臋c widzia艂am go ostatnio, by艂 zaledwie ch艂opcem, ale najwyra藕niej i on wyr贸s艂 na m臋偶czyzn臋.

Przypatrywa艂y mu si臋 oczami kobiet. Zapami臋ty­wa艂y m臋sko艣膰. Ida mia艂a racj臋, by艂 pi臋kny. Ciemny jak zimowa noc, jak czas ciemno艣ci. Spogl膮da艂 po­dejrzliwie spod prostych czarnych brwi. Patrzy艂 wr臋cz nieprzychylnie. Nie spodziewa艂 si臋 po otaczaj膮cym go 艣wiecie zbyt wiele dobrego. Nos mia艂 pro­sty, niedu偶y, mocno zaznaczone ko艣ci policzkowe, prostok膮tn膮 twarz ze zmarszczkami 艣miechu i bruz­dami, kt贸re narysowa艂o zm臋czenie. Mocna twarz. Ta­ka, kt贸r膮 si臋 pami臋ta.

Oczy mia艂 prawie czarne, ciemniejsze nawet ni偶 Sedolf, lekko sko艣ne. Patrzy艂y badawczo, oceniaj膮co, nieuf­nie. Znak na szcz臋ce, w kt贸r膮 kiedy艣 kopn膮艂 go renifer, drobna nier贸wna blizna. Zapowied藕 do艂eczka w brodzie, jak gdyby kto艣 nacisn膮艂 j膮 kciukiem i znak zosta艂.

Na pewno delikatnej budowy pod sk贸rzan膮 kurt膮. Pas ciasno opina艂 biodra. Podkre艣la艂, 偶e s膮 bardzo w膮­skie. Szczup艂e nogi w spodniach z garbowanej sk贸ry. Wst膮偶ki kumag贸w opina艂y 艂ydki niczym t臋cza.

Rzeczywi艣cie by艂 pi臋kny.

艢ci膮gn膮艂 czapk臋. Spr贸bowa艂 przyg艂adzi膰 czarne, rozczochrane w艂osy, ale nie na wiele si臋 to zda艂o. Przywitawszy si臋 z nimi, przysiad艂 na trawie, chocia偶 Ida wskaza艂a mu miejsce obok nich na schodach.

Nala艂a mu miodu. W艂o偶y艂a kubek do 偶ylastych r膮k. Wypi艂 艂yk. Pij膮c, nawet na moment nie spuszcza艂 z nich oka. Jakby ca艂y czas si臋 pilnowa艂.

- Lata min臋艂y, odk膮d ci臋 widzia艂am - powiedzia艂a Ida, obdarzaj膮c go najpi臋kniejszym ze swych u艣mie­ch贸w. Zwykle nios艂y ze sob膮 mn贸stwo s艂o艅ca, na og贸艂 roztapia艂y wszelkie lody.

- Lepiej, 偶eby艣my si臋 tu w og贸le nie pokazywali - odpar艂, podnosz膮c jeden k膮cik ust. - Mamy nie scho­dzi膰 nad fiord. A ty te偶 by艂a艣 ostatnimi laty zaj臋ta, Ido Reijosdatter.

- Zwykle zagl膮da艂e艣 do ojca si臋 przywita膰. U艣miechn膮艂 si臋.

- Robi艂em tak co roku. Nie mam a偶 tylu przyjaci贸艂 w okolicach Ivguvuotna, 偶ebym nie zd膮偶y艂 zajrze膰 do wszystkich. Fiord mo偶e jest i du偶y, lecz progi, kt贸re przekraczam, nie tak liczne, bym nie umia艂 ich policzy膰.

- Wybierasz si臋 teraz gdzie艣 dalej? - dopytywa艂a si臋 Elise. - Mamy w贸z, mo偶esz si臋 zabra膰 z nami.

- Id臋 do lensmana. - Jonowi Larsonowi pociemnia­艂a twarz. - 呕膮da od nas wyja艣nie艅. Chce wiedzie膰, gdzie przebywamy. Podobno niekt贸rzy twierdz膮, 偶e renifery stratowa艂y im 艂膮ki. - Westchn膮艂. - Nie poj­muj臋, dlaczego w og贸le chce nas s艂ucha膰. Przecie偶 na­sze s艂owa i tak nic nie znacz膮. Gdy przyjdzie co do czego, to i tak b臋dzie ufa膰 tym, kt贸rzy mieszkaj膮 tu na sta艂e. Nasze wyja艣nienia zostan膮 zapisane, ale nic nie b臋d膮 znaczy艂y. Nikt si臋 nimi nie przejmie.

- Z ojcem te偶 lensman rozmawia艂. - Ida m贸wi艂a z tak膮 sam膮 powag膮 jak m艂ody Lapo艅czyk, siedz膮cy przed nimi w trawie. - Ojciec si臋 ba艂 - doda艂a. - Ba艂 si臋 nienawi艣ci.

- Tw贸j ojciec to niezwyk艂y cz艂owiek pod tym wzgl臋dem - stwierdzi艂 Jon. - U nikogo nie liczy wszy na karku. Trzyma si臋 raczej tego, co kto ma w 艣rod­ku. Tak, to nie jest zwyczajny cz艂owiek.

- Tylko ty masz zeznawa膰? - zdziwi艂a si臋 Elise.

- Tylko ja mog臋 przyj艣膰 - odpar艂 Jon. - Kto艣 musi przecie偶 zosta膰 przy reniferach. 呕eby nie stratowa艂y cudzych 艂膮k - doda艂 z chichotem.

Kobiety 艣mia艂y si臋 wraz z nim.

- Niekt贸rych z m臋偶czyzn stracili艣my na jaki艣 czas. Pojawi艂a si臋 plotka, 偶e pewien cz艂owiek za g贸rami na p贸艂nocy sprzedaje w贸dk臋. Droga tam natychmiast si臋 skr贸ci艂a. - Oczy mu pociemnia艂y. - U nas te偶, niestety, s膮 ludzie o s艂abych duszach - rzeki z przygn臋bie­niem. - Niekt贸rych w贸dka zwyci臋偶y艂a. Dzbany z go­rza艂k膮 sta艂y si臋 dla nich jedynym bogiem. Teraz my, inni, musimy si臋 zajmowa膰 ich rodzinami. Przecie偶 baby i dzieciaki nie s膮 niczemu winne. Nikt z nich nie prosi艂, 偶eby m臋偶czy藕ni sprzedawali dusz臋 za w贸dk臋.

- Nie tylko u was tak si臋 dzieje - zauwa偶y艂a Ida.

- Ale nas tak mocno to dotyka - odpar艂 Jon. - Nam s膮 potrzebne r臋ce do pracy. Nasza bieda jest taka na­ga, kiedy w贸dka p艂ynie swobodnym strumieniem. Wiedz膮 o tym r贸wnie偶 ci, kt贸rzy ni膮 handluj膮. Oni chc膮 czego艣 wi臋cej ni偶 tylko pieni臋dzy.

Ida nie wiedzia艂a, co powiedzie膰. Czu艂a jedynie, 偶e Jon nie powinien powtarza膰 tego ka偶dej napotkanej osobie. Mog艂o si臋 to dla niego okaza膰 niebezpieczne.

- Nie powiem o tym lensmanowi - rzek艂, jakby czyta艂 w jej my艣lach. Mo偶e domy艣li艂 si臋 po uniesio­nych brwiach, pozna艂 po spojrzeniu, prosz膮cym, by mia艂 si臋 na baczno艣ci. - Przynajmniej nie teraz. Taki ju偶 si臋 zrobi艂 ze mnie tch贸rz. Teraz chc臋 tylko spo­koju. M贸j brat tu mieszka i b臋dzie mieszka艂 dalej. Nie chc臋 niczego psu膰 Hendrikowi. Je艣li zrobi si臋 gorzej ni偶 jest, b臋dziemy musieli raczej poszuka膰 sobie no­wych pastwisk, bez wzgl臋du na to, jak bardzo mo偶e si臋 to okaza膰 trudne. B臋d臋 trzyma艂 j臋zyk za z臋bami. M贸wienie o swoim na nic si臋 nie zda. To i tak b臋d膮 jedynie litery na papierze. A kto wie, co si臋 z tymi pa­pierami stanie. Mo偶e je spal膮? Wtedy nikt nie b臋dzie pami臋ta艂, co m贸wi艂em. Tak ju偶 po prostu jest.

Zar贸wno Ida, jak i Elise mu wierzy艂y. Rzeczywi­艣cie tak by艂o. Nawet tu, nad samym fiordem, ist­nia艂a drabina. By膰 mo偶e nie mia艂a a偶 tak wielu stopni, lecz i tak ka偶dy zna艂 swoje miejsce na niej.

Jon by艂 Lapo艅czykiem. G贸rskim Lapo艅czykiem. Szwedzkim. W臋drownym. Finem z g贸r. Tyle mia艂 nazw. Ich brzmienie r贸wnie偶 m贸wi艂o za siebie.

Dla takich jak on przeznaczony by艂 najni偶szy sto­pie艅 drabiny.

Zn贸w stan膮艂 na nogi, cia艂o mia艂 mi臋kkie i spr臋偶y­ste. Krok lekki. Z u艣miechem odstawi艂 opr贸偶niony kubek na schody, niedaleko od sp贸dnicy Idy.

- Dobrze by艂o zwil偶y膰 gard艂o - powiedzia艂. - Nie­z艂y mi贸d warzysz, Ido 偶ono Sedolfa. Mnie na pewno nie uda si臋 znale藕膰 偶ony, kt贸ra by r贸wnie dobrze opa­nowa艂a t臋 sztuk臋.

- Czy aby dawno ju偶 nie powiniene艣 by艂 si臋 o偶e­ni膰? - za偶artowa艂a Ida. - Jeste艣 przecie偶 starszy ode mnie.

- Musia艂em najpierw mie膰 w艂asne zwierz臋ta - od­par艂 z powag膮. - Up艂yn臋艂o kilka lat, nim naznaczy­艂em do艣膰 ciel膮t dla siebie. M贸j ojciec wci膮偶 jeszcze 偶y­je, a z dobrego serca nie odda stada nikomu. Teraz mam ju偶 w艂asne stado. I wybra艂em pewn膮 dziewczy­n臋, ale nie wiem, czy to si臋 stanie tej zimy, czy mo偶e nast臋pnej. Chcia艂bym mie膰 te偶 w艂asne gospodarstwo, kiedy si臋 b臋d臋 偶eni艂. Nie chc臋 dzieli膰 namiotu z mo­j膮 rodzin膮 ani z rodzin膮 偶ony. A ona ci膮gle jeszcze potrzebna jest w domu. B臋dzie wi臋c, jak b臋dzie. Pr臋­dzej czy p贸藕niej na pewno si臋 o偶eni臋.

Ida mu wierzy艂a. Wiedzia艂a, 偶e ich zwyczaje i spo­s贸b 偶ycia bardzo si臋 r贸偶ni膮 od jej 艣wiata. Ailo w nim 偶y艂, lecz ona ledwie si臋 ich domy艣la艂a. By艂y jej obce.

- Id臋 nad fiord - oznajmi艂. - Jestem przyzwyczajo­ny do marszu. My nie je藕dzimy wozami.

Kobiety spogl膮da艂y za nim. Towarzyszy艂y mu wzrokiem tak d艂ugo, jak si臋 da艂o.

- Tak mog艂o wygl膮da膰 moje 偶ycie - powiedzia艂a Ida cicho, gdy Jon znikn膮艂 w艣r贸d sosen i nie widzia­艂y ju偶 nawet jego cienia. - Ailo i ja mogliby艣my tak teraz 偶y膰. Takie mog艂oby by膰 moje 偶ycie. Nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂am. W艂a艣ciwie nigdy nie do­strzega艂am nienawi艣ci, a ty?

- Wcze艣niej mnie to nie dotyczy艂o - odpar艂a Elise. Bruzdy wok贸艂 jej ust zaznaczy艂y si臋 wyra藕niej. - Te­raz mog臋 si臋 domy艣la膰, jak to jest. Przez wiele lat ja r贸wnie偶 by艂am r贸wnie ma艂o wa偶na. Po艣lubi艂am Fina, uchodzi艂am wi臋c za osob臋 odpowiedniego urodzenia, ale tam na po艂udniu Finlandii nie to si臋 liczy艂o. My byli艣my na samym dole. Tam nie pojawiali si臋 Lapo艅­czycy. Nie mieli艣my w艂asnej ziemi, jedynie go艂e r臋ce i si艂臋 do pracy. Byli艣my ubodzy, najn臋dzniejsi, na sa­mym dnie. Jak pomyje. Najprostsi. Teraz potrafi臋 si臋 ju偶 domy艣li膰, jak si臋 czuj膮 tacy ludzie jak Jon. - Urwa­艂a na chwil臋. - Z czasem zrozumia艂am, jak musia艂 si臋 czu膰 Mikkal. I Raija. Raija, gdyby mog艂a, tak czy ina­czej by go wybra艂a. Czy ty rozumiesz, jak bardzo go kocha艂a? Zdecydowa艂aby si臋 bez zmru偶enia oka spa艣膰 na najni偶szy stopie艅, by m贸c go dzieli膰 razem z nim.

- Powinna艣 by艂a powiedzie膰 to Mai - westchn臋艂a Ida, tr膮c brod膮 o podci膮gni臋te kolana. - Maja ci膮gle 偶ywi gorycz wobec mamy. Nawet teraz, ca艂e lata po jej 艣mierci, wci膮偶 ma do niej pretensje. A Maja 偶y艂a inaczej ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi. Powinna j膮 zrozumie膰. Tak dobrze przecie偶 rozumie Ailo. Ze wzgl臋du na Ailo okaza艂a tyle 艣mia艂o艣ci.

- Wi臋zy krwi pomi臋dzy Ailo a Maj膮 zawsze by艂y silne, wprost niezwyk艂e. Rzadko si臋 takie spotyka. Wydaje mi si臋, 偶e Maja by艂aby w stanie wi臋cej zrobi膰 dla Ailo ni偶 dla kochanka, tak g艂臋boko si臋gaj膮. To wy­nika z czego艣 wi臋cej ni偶 tylko z faktu, 偶e s膮 rodze艅­stwem. S膮 sobie tacy bliscy, jak gdyby krew mi臋dzy nimi by艂a jeszcze g臋艣ciejsza.

Elise odetchn臋艂a g艂臋boko. Patrzy艂a na Mattiego i Sedolfa. Sedolf prowadzi艂 za r臋k臋 Mikkala.

- Lubi臋 tego twojego Sedolfa - u艣miechn臋艂a si臋 Elise. - Masz teraz bardziej zwyczajne 偶ycie, ni偶 mia­艂aby艣 z Ailo. Tak czy owak.

- Tak. - Ida o tym wiedzia艂a. - W艂a艣nie takiego 偶ycia pragn臋. 艢wiadomo艣膰, 偶e Ailo 偶yje, ogromnie boli. Czasa­mi boli naprawd臋. Nie pragn臋 jego 艣mierci. To nie jest a偶 takie z艂e, jak mo偶e zabrzmie膰. Po prostu przyzwyczai艂am si臋 do my艣lenia o nim jak o umar艂ym i teraz gdy wiem, 偶e to nieprawda, wielki b贸l sprawia mi 艣wiadomo艣膰, 偶e, Ailo nie mo偶e dosta膰 tego, co ja mam. Ani nic, co by艂o­by cho膰 troch臋 podobne. A ja tak bardzo bym chcia艂a, by mia艂 co艣 takiego. 呕ycz臋 mu tego z ca艂ego serca.

Elise zmieni艂a temat. I to bez zb臋dnych wst臋p贸w. Najwyra藕niej pragn臋艂a zd膮偶y膰 z powiedzeniem tego przed nadej艣ciem m臋偶czyzn.

- Ja nie wierz臋, 偶e Raija nie 偶yje.

- Przecie偶 on tak m贸wi艂! - oburzy艂a si臋 Ida. - Ka­pitan rosyjskiego statku powiedzia艂 nam o tym. Oj­ciec go pozna艂. Ojciec widzia艂 ch艂opczyka. Ma艂y by艂 podobny do mnie. Do mamy. A tamten o艣wiadczy艂, 偶e ona nie 偶yje.

- Macie na to tylko jego s艂owa - obstawa艂a przy swoim Elise. - Nie jest to z mojej strony jedynie 偶y­czenie, Ido. Nie wierz臋, 偶e ona umar艂a. Kt贸re艣 z nas wyczu艂oby, gdyby naprawd臋 odesz艂a. A przecie偶 偶ad­ne z nas nie odnios艂o takiego wra偶enia. Ja czuj臋, 偶e ona 偶yje, wci膮偶 偶yje.

Ida tylko kr臋ci艂a g艂ow膮. Dyskutowali ju偶 na ten te­mat, zar贸wno tu, w domu, jak i na Hailuoto.

Nie mia艂a si艂y d艂u偶ej tego roztrz膮sa膰.

- Ona nie 偶yje - o艣wiadczy艂a. - A nawet je艣li rze­czywi艣cie nie umar艂a, to musz臋 wobec niej czu膰 to sa­mo co Maja. Nigdy jej nie zrozumiem. Ona powin­na wr贸ci膰, Elise! Nie mo偶esz twierdzi膰, 偶e ona ci膮gle 偶yje, bo wtedy m贸wisz jednocze艣nie, 偶e nas zdradzi­艂a. 呕e pozosta艂a tam, chocia偶 wiedzia艂a o naszym ist­nieniu. Tego bym nie znios艂a! Nie potrafi臋 znie艣膰 艣wiadomo艣ci, 偶e a偶 tak bardzo mnie nie chcia艂a. Dla w艂asnego dobra wol臋 my艣le膰, 偶e ona nie 偶yje.

Wida膰 by艂o, 偶e m臋偶czy藕ni znale藕li odpowiedni ton mi臋dzy sob膮. Idzie cieplej si臋 zrobi艂o na sercu. Tak bardzo chcia艂a, 偶eby si臋 polubili. Bez Sedolfa nie czu­艂a si臋 pe艂na. A Mattiego darzy艂a wielk膮 sympati膮.

- Kto tu do was zagl膮da艂? - dopytywa艂 si臋 Sedolf. Zauwa偶y艂 m臋偶czyzn臋 odchodz膮cego z okolic ich do­mu. Widzia艂 jego plecy.

- To by艂 Jon, brat Hendrika. - Ida poczu艂a, 偶e ogar­nia j膮 bezsilno艣膰. - Lensman chcia艂 z nim m贸wi膰. Nie podoba mi si臋 to tak samo jak ojcu.

- 艁膮ki s膮 wa偶ne - powiedzia艂 Sedolf cicho. - Na­wet je艣li nikt nie liczy 藕d藕be艂 trawy, to ka偶dy sp艂a­chetek ziemi, jaki da si臋 skosi膰, jest ogromnie cenny. A reny tratuj膮 traw臋, cho膰 mo偶e nie tak cz臋sto i nie tak du偶o, jak niekt贸rzy twierdz膮. Nietrudno o prze­sad臋, zw艂aszcza gdy m贸wi si臋 o kim艣, kogo si臋 ani nie zna, ani nie chce polubi膰.

- To wyznaczanie granic wprowadzi艂o jeszcze wi臋­cej wrogo艣ci - stwierdzi艂a Ida. W jej g艂osie zad藕wi臋­cza艂a uraza. Poczu艂a, 偶e w piersiach jej si臋 sznuruje. Przecie偶 Lapo艅czycy ze Szwecji nie byli obcy. Z ich rodu wywodzi艂 si臋 Ailo, a ona go kocha艂a.

- Zawsze wybucha艂y k艂贸tnie pomi臋dzy tymi, kt贸rzy mieszkali tu na sta艂e, a tymi, kt贸rzy w臋drowali - przy­pomnia艂 Matti. Od tak dawna w臋drowa艂, 偶e dobrze o tym wiedzia艂. - To samo dzieje si臋 w Finlandii, a tam wcale nie Lapo艅czycy w臋druj膮, przynajmniej nie w tych miejscach, gdzie byli艣my. Wcale nie okazywano nam wi臋kszej sympatii, chocia偶 byli艣my Finami jak oni.

- To co艣 zupe艂nie innego - powiedzia艂a Ida, upie­raj膮c si臋 przy swoim. - To jeszcze gorsze. Nienawi艣膰 wybuch艂a nie tylko dlatego, 偶e renifery tratuj膮 艂膮ki. Gdyby tak si臋 nie dzia艂o, znale藕liby si臋 tacy, kt贸rzy wymy艣liliby inny pow贸d. Tu chodzi o co艣 innego. Musicie to chyba widzie膰.

Sedolf u艣cisn膮艂 j膮, roze艣mia艂 si臋 jej we w艂osy, w po­艂ysk miedzi.

- Ida tak bardzo si臋 tym przejmuje, poniewa偶 jej zdaniem Jon jest taki przystojny. Prawda, kochanie? Gdyby nie mia艂 takich przepastnych piwnych oczu, do kt贸rych czujesz tak膮 s艂abo艣膰, pewnie nie przema­wia艂aby艣 tak gor膮co w jego obronie?

Ida wyrwa艂a mu si臋, zakl臋艂a z w艣ciek艂o艣ci膮 tak ostro, 偶e pozostali nie mogli powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu.

- Nie mo偶esz obr贸ci膰 tego w 偶art, Sedolfie! To po­wa偶na sprawa! Nie s艂ysza艂e艣, co m贸wi艂 ojciec? Powi­niene艣 s艂ucha膰 raczej jego ni偶 Emila i innych g艂up­k贸w, kt贸rzy my艣l膮 jedynie o sobie!

Zgarn臋艂a sp贸dnice i znikn臋艂a w domu. Mocno szarpni臋te drzwi trzasn臋艂y o futryn臋 jak monety na ladzie kupca.

- Czy ona ju偶 zupe艂nie nie zna si臋 na 偶artach? - zdzi­wi艂 si臋 Sedolf z niepokojem i z rezygnacj膮 w oczach.

- Mo偶e posun膮艂e艣 si臋 troch臋 za daleko? - stwierdzi­艂a cicho Elise. W tej chwili dostrzeg艂a w Sedolfie po­dobie艅stwo do Simona. Nie ka偶dy 艣miech d藕wi臋czy r贸wnie przyjemnie. Nie z ka偶dego 偶artu mo偶na si臋 serdecznie 艣mia膰.

- Ida plonie gor膮co, gdy ju偶 si臋 do czego艣 zapali, Sedolfie. By艂a taka ju偶 jako dziewczynka. I zbyt wie­le si臋 pod tym wzgl臋dem nie zmieni艂a. Dla niej to bar­dzo powa偶na sprawa. Zrozumiesz, dlaczego, jak tyl­ko g艂臋biej si臋 nad tym zastanowisz.

Oczy Elise przesun臋艂y si臋 po czarnow艂osym ch艂op­czyku na podw贸rzu. Ma艂y mia艂 twarz Raiji, imi臋 no­si艂 po Mikkalu.

Syn Ailo.

- Nie dostrzegasz jej l臋ku, Sedolfie? Zapominasz, dlaczego? Taka nienawi艣膰 potrafi b艂膮dzi膰 r贸偶nymi drogami. Mo偶e si臋 obr贸ci膰 r贸wnie偶 przeciwko nie­winnym. Ida o tym pami臋ta.

Sedolf prze艂kn膮艂 艣lin臋. W艂asne niem膮dre s艂owa zacz臋­艂y d艂awi膰 go w gardle, jakby trudno by艂o je prze偶u膰. Zaserwowa艂 je Idzie. C贸偶 za bezmy艣lno艣膰!

- Zawsze my艣l臋 o Mikkalu jak o w艂asnym synu - po­wiedzia艂 wreszcie. - Jest naszym dzieckiem. Nie uwa­偶am, 偶eby by艂 inny. Ona nigdy o tym nie m贸wi艂a. - Pochyli艂 g艂ow臋. - Co wy musicie sobie o mnie my艣le膰?

Nie zaczeka艂 jednak, a偶 mu to powiedz膮, tylko po­szed艂 za Id膮.

Ida siedzia艂a na we艂nianej derce, kt贸r膮 na dzie艅 za艣cie­lali 艂贸偶ko. Skuli艂a si臋, r臋kami obejmuj膮c 艂ydki, z policz­kiem przytulonym do kolan. Na twarzy mia艂a wypisany gniew i b贸l. Z臋by zacisn臋艂a na dolnej wardze. Z uporem nie dopuszcza艂a do siebie p艂aczu. Walczy艂a z nim.

Jego Ida. I niczyja.

Swoja w艂asna. Niezwyk艂a.

- Wybacz mi!

Sedolf przysiad艂 na samym skraju 艂贸偶ka i delikat­nie dotkn膮艂 r臋ki 偶ony, pog艂adzi艂 j膮 palcami. Odszu­ka艂 spojrzenie Idy.

By艂a teraz taka trudna. R贸wnie trudno by艂o po­chwyci膰 jej wzrok, jak zach臋ci膰 przejedzon膮 ryb臋 do z艂apania si臋 na haczyk z przyn臋t膮 w leniwe letnie dni.

- Nie pomy艣la艂em - doda艂.

Wzburzy艂 jej w艂osy, odgarn膮艂 z czo艂a do tylu. Wsu­n膮艂 palce pod drobn膮, zdecydowan膮 br贸dk臋.

Na twarzy Idy pojawi艂o si臋 co艣 na kszta艂t u艣miechu.

- Rzeczywi艣cie nie pomy艣la艂e艣, Sedolfie - wes­tchn臋艂a. - Tyle masz w sobie weso艂o艣ci. Tak 艂atwo by膰 Sedolfem, to ci spada wprost z nieba. Nawet w艣r贸d b贸lu potrafisz si臋 艣mia膰. Umiesz 偶artowa膰 w艣r贸d 偶a­艂oby. To dobrze. Innym r贸wnie偶 os艂adzasz 偶ycie. Cz臋sto tak si臋 dzieje. Nie potrafi臋 ci臋 zrozumie膰. Dzi臋kuj臋 Bogu za ciebie. Czasami jestem najzupe艂niej przekonana, 偶e na ciebie nie zas艂u偶y艂am, a w chwi­lach takich jak poprzednio mam przekl臋t膮 pewno艣膰, 偶e tak samo ty nie zas艂ugujesz na mnie.

Nareszcie wyraz jej twarzy ju偶 bardziej przypomi­na艂 u艣miech, by艂 bardziej rzeczywisty. Jego tak偶e.

- Chyba jeste艣 teraz na tropie prawdy - stwierdzi艂 Sedolf, ale zaraz spowa偶nia艂. - Nigdy na ciebie nie zas艂ugiwa艂em, Ido Reijosdatter. Ostrzega艂em ci臋 o tym od samego pocz膮tku. M贸wi艂em ci przecie偶, 偶e doko­na艂a艣 marnego wyboru.

Poca艂owa艂 j膮 w k膮ciki ust. W obydwa. A potem wtuli艂 wargi w jej usta.

- Nigdy mnie nie odwodzi艂e艣 od tej decyzji - po­wiedzia艂a Ida, tul膮c si臋 do niego policzkiem. - Sam tak nie my艣la艂e艣, Sedolfie Bakken. Jak chcesz, potra­fisz namiesza膰 ludziom w g艂owie.

- Chcia艂em, 偶eby艣 mnie wybra艂a - przyzna艂. - A to, co sta艂o si臋 przed chwil膮, to by艂 偶art, kt贸rego ostro艣ci nie dostrzeg艂em. Wiem, 偶e m贸wisz powa偶nie, kochana. Ja te偶 uwa偶am, 偶e to 藕le, kiedy dzieje si臋 niesprawiedli­wo艣膰. Bez wzgl臋du na to, kogo si臋 krzywdzi. Nie trzy­mam strony tych, kt贸rych nazywasz g艂upcami, ale te偶 i nie twierdz臋, 偶e Jon i szwedzcy Lapo艅czycy zawsze ma­j膮 racj臋. Je艣libym tak powiedzia艂, by艂oby to k艂amstwem. Oni pope艂niaj膮 b艂臋dy jak wszyscy inni. Gdybym temu zaprzeczy艂, zrobi艂bym z nich dzieci, kt贸rymi przecie偶 wcale nie s膮. S膮 tacy jak my, chocia偶 si臋 od nas r贸偶ni膮.

- Je艣li nienawi艣膰 trafi na podatny grunt, zacznie rosn膮膰 i rozprzestrzenia膰 si臋 - powiedzia艂a Ida dr偶膮­cym g艂osem. - A wtedy niewiele czasu up艂ynie, jak kto艣 sobie przypomni, 偶e ojciec Mikkala by艂 Lapo艅­czykiem. Ta nienawi艣膰 mo偶e si臋 obr贸ci膰 przeciwko mojemu dziecku. Boj臋 si臋, Sedolfie.

Obj膮艂 j膮, nie m贸g艂 powiedzie膰 nic innego, ni偶 za­pewni膰 j膮, 偶e to si臋 nie stanie. On tak偶e si臋 ba艂.

5

Matti i Elise wybrali si臋 z powrotem na cypel, za­nim zrobi艂o si臋 prawdziwe popo艂udnie. Nie dogonili Jona po drodze. Wida膰 szed艂 lekkim krokiem, przy­wyk艂 do w臋dr贸wek w kumagach.

Wszystko by艂o takie zwyczajne. Mglisty b艂臋kit, niemal szaro艣膰 nad ich g艂owami. Lasy wyci膮ga艂y do nich ramiona. Palcami ga艂膮zek g艂adzi艂y i ich, i konia.

- Nie czujesz, 偶e jeste艣my w domu? - dopytywa艂a si臋 Elise. Ch艂on臋艂a aromaty lata. Rzeka 艣piewa艂a dla nich pie艣ni zupe艂nie inne od tych, kt贸rych s艂uchali ostatnio. Nie by艂o drugiej takiej rzeki.

- Wkr贸tce tak b臋dzie - powiedzia艂 Matti szczerze. - Troszcz臋 si臋 o to miejsce. Polubi艂em Ruij臋 ju偶 od pierwszego razu, gdy si臋 tu znalaz艂em. Polubi艂em j膮 i nie polubi艂em.

- To nie jest Finlandia - u艣miechn臋艂a si臋 Elise, a jej d艂o艅 przemkn臋艂a po jego policzka Rozumia艂a go, rozu­mia艂a jego mi艂o艣膰. Widzia艂a, jak z nabo偶e艅stwem szed艂 po zaro艣ni臋tych polach, z kt贸rych jego ojciec powyci膮­ga艂 kamienie, kt贸re jego ojciec uprawia艂. Matti g艂臋boko zapu艣ci艂 tam korzenie. Zbo偶e ros艂o w Tornedalen.

- To nie jest Finlandia - zgodzi艂 si臋 z ni膮. Byli wo­bec siebie tacy szczerzy.

Znale藕li Jona. Dogonili go. Plac targowy by艂 pusty, jak by膰 powinno o tej porze roku.

Niekt贸re kramy podda艂y si臋 wiatrowi. Cz臋艣膰 roze­brano po ostatnim jarmarku. Deski u艂o偶ono w stosy, czeka艂y na nast臋pny targ. Czeka艂y, a偶 ten niedu偶y, otwarty, nieco bagnisty sp艂achetek ziemi zn贸w zape艂ni si臋 lud藕mi. Lud藕mi przychodz膮cymi z g贸r, z morza, znad rzeki. Ze skrawk贸w 艂膮k nad fiordami, z r贸wnin nad Zatok膮 Botnick膮, z ponurych las贸w na wschodzie Finlandii, z otwartych p艂askowy偶贸w, na kt贸rych wiatr 艣piewa najczystszym g艂osem...

Niekt贸re kramy wci膮偶 sta艂y, postawione przez lu­dzi maj膮cych do艣膰 艣rodk贸w na wzniesienie budowli dostatecznie mocnej, by stawi艂a op贸r przyrodzie.

Znale藕li Jona. Dogonili go. Le偶a艂 twarz膮 do ziemi, nos mia艂 wci艣ni臋ty w such膮 traw臋, usta niemal jej pe艂­ne. Gdyby upad艂 na plecy, udusi艂by si臋 w艂asn膮 krwi膮.

Elise zacisn臋艂a oczy. Pozna艂a go raczej po ubraniu ni偶 po twarzy, strasznie napuchni臋tej, posiniaczonej i zakrwawionej. Na policzku wida膰 by艂o ods艂oni臋te 偶ywe cia艂o, jedno oko ca艂kiem zapuch艂o. W艂osy zle­pi艂y si臋 krwi膮.

- Dobry Bo偶e - szepn膮艂 Matti. Przez moment kl臋cza艂 przy Jonie, nie wiedz膮c, co robi膰. Narasta艂 w nim gniew, a 艂zy cisn臋艂y mu si臋 do oczu. Przekl膮艂 je w duchu, mi臋kka strona jego osoby zn贸w chcia艂a zwyci臋偶y膰. Mia艂 oczy na mokrym miejscu.

- Nie ruszaj go, on musi strasznie cierpie膰. Matti popatrzy艂 na Elise i powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Na twarzy ukaza艂 mu si臋 grymas przypominaj膮cy 艣miech. Przypominaj膮cy tyle innych uczu膰.

- On nic nie czuje - zapewni艂 偶on臋. W ustach mia艂 gorycz. - Piek艂o go poch艂onie, je艣li go nie przeniesie­my, Elise. Ci, kt贸rzy go pobili, porz膮dnie wzi臋li si臋 do roboty. Jumala wie, dlaczego to zrobili. By膰 mo­偶e wr贸c膮, 偶eby doko艅czy膰 swego dzie艂a.

Matti rozejrza艂 si臋 doko艂a, ale nikogo nie zobaczy艂. Mimo wszystko nie czu艂 si臋 zbyt pewnie. On teraz r贸wnie偶 by艂 tu obcy. Wiele lat up艂yn臋艂o, odk膮d 偶y艂 nad fiordem. Dawno ju偶 nikt go tu nie zna艂. Domy­艣la艂 si臋, 偶e to nie przemawia na jego korzy艣膰.

- Musisz mi pom贸c, Elise. Przeniesiemy go na w贸z. Trzeba go zabra膰 na cypel, do Reijo.

Elise tylko kiwn臋艂a g艂ow膮. Nie podoba艂o jej si臋, 偶e go ruszaj膮. Chocia偶 widzia艂a, 偶e m臋偶czyzna jest nie­przytomny, czu艂a, 偶e jej dotyk r贸wnie偶 sprawia mu b贸l. A nie chcia艂a tego.

Uj臋艂a go jednak za stopy obute w kumagi, pomog­艂a d藕wign膮膰.

Nie spuszcza艂a wzroku z twarzy Jona, jakby cze­kaj膮c, a偶 Lapo艅czyk j臋knie z b贸lu albo otworzy oczy i powie, 偶e robi膮 mu krzywd臋.

Wygl膮da艂, jakby ca艂kiem usz艂o z niego 偶ycie.

- Kto? - rzuci艂a Elise w powietrze. Wypatrywa艂a r贸wnie偶 winowajc贸w. Spojrzenie by艂o niczym ig艂a, prowadz膮ca fastryg臋 pomi臋dzy pniami sosen w stro­n臋 g贸r przez brzozowy las i k臋py wrzosu na morze, na fiord, kt贸ry tkwi艂 nieporuszony. Nie dostrzeg艂a na nim 偶adnej 艂odzi.

Nikogo nigdzie nie by艂o.

- Taka jest Ruija - powiedzia艂 Reijo przygn臋biony. Wyp艂uka艂 szmatk臋 w zimnej wodzie i zn贸w delikat­nie przycisn膮艂 do rany. - Do艣膰 tu jedzenia dla wszystkich i miejsca dla wszystkich. To Ruija, a granice ist­niej膮 tylko na papierze.

W jego g艂osie brzmia艂o rozgoryczenie, lecz przebi­ja艂 przez nie gniew.

Dzieci, przypatruj膮c si臋 wszystkiemu szeroko otwartymi oczami, 艣cisn臋艂y si臋 w k膮cie kuchennym. S艂ucha艂y i usi艂owa艂y zrozumie膰 na sw贸j spos贸b. Sze­rokie sp贸dnice Heleny nie zdo艂a艂y zas艂oni膰 ich przed tym widokiem, chocia偶 siedzia艂a przed nimi, tworz膮c jakby 艣cian臋 odgradzaj膮c膮 ich od tego, co dzia艂o si臋 w izbie. Ale ciekawskie pary oczu wygl膮da艂y ponad jej kolanami, zza plec贸w.

Jon le偶a艂 na 艂awie przy stole, krew ciek艂a mu z twa­rzy, z otwartych ran na nagim torsie. U艂o偶enie r臋ki zakrywaj膮cej oczy m贸wi艂o, 偶e cierpi, ale by艂 przynaj­mniej przytomny. Sporo czasu musia艂o min膮膰, nim wr贸ci艂a mu 艣wiadomo艣膰.

- Potrzebujesz czego艣? - spyta艂a Elise jednym tchem. Wielkimi oczami patrzy艂a na Reijo. Mia艂a wra偶enie, 偶e przenios艂a si臋 w czasie. By艂y ju偶 kiedy艣 chwile podobne do tej, mo偶e nie tak zn贸w wiele i nie takie powa偶ne, ale wry艂y si臋 w pami臋膰.

- Mo偶e zi贸艂? Trzeba ob艂o偶y膰 przynajmniej niekt贸­re rany. Dobry Bo偶e, poranili go no偶em?

Elise nigdy czego艣 podobnego nie widzia艂a, nie pr贸bowa艂a nawet sobie wyobrazi膰. Nie pyta艂a, w ja­ki spos贸b Jon otrzyma艂 te rany. Zadawa艂a sobie jedy­nie pytanie, kto m贸g艂 to zrobi膰. Tylko to.

- No偶em i zaostrzonym kijem - powiedzia艂 Reijo. - Niech Matti zabierze st膮d dzieci. Dla Elise krew to nie pierwszyzna. Szkoda, 偶e nie ma Raiji, jej d艂onie potra­fi艂y przynie艣膰 ulg臋. Albo Mai. Maja te偶 to umie.

- Masz kor臋 wierzbow膮? - dopytywa艂a si臋 Elise. Starannie przeszukiwa艂a ma艂e naczynka, kt贸re Reijo przechowywa艂 w g艂臋bi naro偶nej szafki.

- W tym ma艂ym drewnianym pude艂eczku. Reijo ociera艂 krew, dotykaj膮c na tyle delikatnie, 偶e­by nie zacz臋艂a p艂yn膮膰 obficiej.

Helena przynios艂a nape艂niony do po艂owy dzbanek w贸dki. Bez s艂owa postawi艂a go na stole. Elise zaj臋艂a si臋 gotowaniem wysuszonej kory z wierzby. Na cy­plu uwa偶ali, 偶e najlepsza na rany jest kora wierzby albo czeremchy.

Nauczy艂a ich tego Raija, kt贸ra sama zdoby艂a t臋 wiedz臋 od Ravny, swojej przybranej matki. Od Ravny, matki Mikkala, babki Ailo.

- Dlaczego? - pyta艂a Elise. - Kto to zrobi艂?

- Powinienem by艂 pojecha膰 z wami - zduszonym g艂osem powiedzia艂 Jon.

Opu艣ci艂 r臋k臋. Cierpia艂, lecz mia艂 r贸wnie偶 do艣膰 od­wagi, by obejrze膰 w艂asne rany i obra偶enia.

- Zabito kogo艣 w Kafjorden - powiedzia艂 Reijo przygn臋biony.

Wzi膮艂 nawleczon膮 przez Helen臋 wygi臋t膮 ig艂臋. U偶y­wa艂 jej do szycia 偶agli. Ni膰 r贸wnie偶 przeznaczona by­艂a do tego celu. Dosy膰 d艂ugo si臋 gotowa艂a.

- Nikt dok艂adnie nie wie gdzie. Lensman otrzyma艂 o tym wiadomo艣膰. Nie m贸g艂 czeka膰 na Lapo艅czyk贸w, po kt贸rych pos艂a艂. By艂 tutaj. Plotki szybko si臋 rozprze­strzeni艂y, prawdopodobnie w艂a艣nie o to chodzi. Pew­nie wystarczy艂o, 偶e Jon jest jednym z ludzi z g贸r.

- Ale przecie偶 Jon nie mia艂 nic wsp贸lnego z tym, co si臋 sta艂o w Kafjorden - zdumia艂a si臋 Elise.

- Podobno szwedzcy Lapo艅czycy zabili kogo艣 w jakiej艣 odludnej zagrodzie. R贸wnie偶 tutaj s膮 ludzie, kt贸­rzy nie potrafi膮 nale偶ycie oceni膰 sytuacji, kochana Elise. Jon to Jon, Lapo艅czyk, z drugiej strony grani­cy, kt贸rej sami nawet nie jeste艣my w stanie zobaczy膰. Reijo by艂 mroczniejszy ni偶 pa藕dziernikowe dni, pe艂ne wichr贸w z po艂udniowego zachodu, zrywaj膮­cych li艣cie z drzew.

- Musz臋 ci臋 pozszywa膰, ch艂opcze - rzek艂, zwraca­j膮c si臋 do Jona.

Lapo艅czyk lekko kiwn膮艂 g艂ow膮 i ju偶 zacisn膮艂 z臋by. 艢ci膮gn膮艂 brwi, jakby chcia艂 broni膰 si臋 przed tym, co, jak si臋 spodziewa艂, nadejdzie.

Elise otworzy艂a dzban z w贸dk膮. Poda艂a mu go.

- Nie, dzi臋kuj臋 - odm贸wi艂.

- To jak lekarstwo. Troch臋 znieczuli. Z pewno艣ci膮 odczujesz cholerny b贸l.

Jon zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰. Po Elise s艂ycha膰 by艂o i wida膰, 偶e nie jest pierwsza do przeklinania. Jej usta rzadko miewa艂y okazj臋 posmakowania takich s艂贸w.

- Niech sobie cholernie boli - odpar艂 ochryple. - Ja nie bior臋 w贸dki do ust.

- B臋d臋 musia艂 nala膰 jej na rany, kt贸re zeszyj臋. Ale nikt nie powie, 偶e wypi艂e艣 t臋 w贸dk臋. B臋dzie ci臋 pali­艂o tak mocno, 偶e mo偶e nawet nie poczujesz szycia.

Za艣mia艂 si臋 z gorycz膮. Ten u艣miech by艂 w nadmor­skich wioskach niczym piek膮ca s贸l, niczym fale, za­艂amuj膮ce si臋 o brzeg.

- Szyj ju偶 wreszcie! - zniecierpliwi艂a si臋 Helena, wiedziona wsp贸艂czuciem dla rannego. - To nie jest niedzielna wizyta, podczas kt贸rej nale偶y najpierw uci膮膰 sobie pogaw臋dk臋!

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Zaj膮艂 si臋 tym, co musia艂 zrobi膰. Brzydzi艂 si臋 ka偶dym szwem, rozlewa艂 w贸dk臋, nitka wielokrotnie mu si臋 sup艂a艂a.

Jon jako艣 wytrzymywa艂. Niemal przez ca艂y czas mia艂 otwarte to oko, na kt贸re widzia艂. Jego spojrzenie 艣le­dzi艂o ruch ig艂y. Zaledwie kilka razy musia艂 je zamkn膮膰.

Us艂yszeli, jak zgrzyta z臋bami. Z tym wyj膮tkiem spomi臋dzy jego warg nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.

Tylko z czo艂a p艂yn膮艂 mu pot, kt贸ry sprawia艂, 偶e twarz stawa艂a si臋 mokra, a czarne w艂osy lepi艂y si臋 do sk贸ry.

Elise pr臋dkimi, ch艂odnymi r臋kami opatrzy艂a rany. W miejscach najg艂臋bszych obra偶e艅 przy艂o偶y艂a ok艂ad z wywaru z kory wierzbowej. Jon bacznie j膮 obser­wowa艂. Z cichym, mrocznym 偶alem miesza艂a si臋 wdzi臋czno艣膰.

Helena czeka艂a ju偶 z mi臋kkimi we艂nianymi okry­ciami, w kt贸re starannie go opatuli艂a. Pod kark wsu­n臋艂a mu puchow膮 poduszk臋. R臋ce jej si臋 trz臋s艂y.

- Ja nie mog臋 tu zosta膰 - o艣wiadczy艂 Jon Larson. R贸wnie jasne by艂o, 偶e nigdzie nie mo偶e p贸j艣膰. Jesz­cze przez jaki艣 czas.

- Jestem potrzebny na pastwiskach.

- Nie mo偶esz teraz biega膰 po p艂askowy偶u za reni­ferami - powiedzia艂 mu Reijo. - Prawd臋 m贸wi膮c, nie powiniene艣 teraz nawet rozmawia膰, powiniene艣 ju偶 dawno temu zemdle膰. Nie mo偶esz tam teraz p贸j艣膰. Przede wszystkim dlatego, 偶e donik膮d nie dojdziesz. A poza tym nie na wiele by艣 im si臋 tam przyda艂.

- Oni prawdopodobnie si臋 tam wybior膮. Nie mo­g臋 tu zosta膰. W obozowisku nic o tym nie wiedz膮!

Reijo westchn膮艂. Wida膰 los postanowi艂, 偶e podejmo­wanie trudnych decyzji na stale ju偶 b臋dzie jego udzia艂em. Jon mia艂 racj臋. W niejednym krew si臋 teraz gotowa艂a. Rozs膮dek wdeptano w ziemi臋. Bardzo prawdo­podobne, 偶e ludzie znad fiordu wyprawi膮 si臋 do obo­zowiska Lapo艅czyk贸w. Bardzo prawdopodobne, 偶e ukaraj膮 tych, kt贸rzy nic z艂ego nie zrobili.

- P贸jd臋 tam z Mattim - obieca艂 Reijo. - Ciebie za­wieziemy do Idy i Sedolfa. Lepiej, 偶eby w domu, w kt贸rym b臋dziesz le偶a艂, by艂 m臋偶czyzna. Na wypa­dek, gdyby g艂upota zwyci臋偶y艂a.

Jon zgodzi艂 si臋 z tym. W milczeniu. Przede wszyst­kim dlatego, 偶e ju偶 sama pr贸ba poruszenia si臋 spra­wi艂a mu potworny b贸l.

- By艂em w m艂odo艣ci lekkonogim pasterzem - po­wiedzia艂 Reijo. Mimo wszystko zdo艂a艂 si臋 u艣miech­n膮膰. - Mo偶ecie w to w膮tpi膰, chocia偶 Elise powinna mnie takiego pami臋ta膰. Ona mo偶e za艣wiadczy膰, 偶e stary cz艂owiek was nie oszukuje.

- Ty mog艂e艣 by膰 wszystkim - przyzna艂 Jon ochryp­le. B贸l nie pozwala艂 mu na wi臋cej s艂贸w.

Przenosiny nie wp艂yn臋艂y na poprawienie stanu Jo­na. Ale b贸l wzm贸g艂 si臋 a偶 do takich granic, 偶e przesta艂 ju偶 co艣 znaczy膰. Jon stara艂 si臋 z nim walczy膰, zatrzy­ma膰 go, lecz nast臋pnym krokiem by艂o zapomnienie, sen i utrata przytomno艣ci.

Pot la艂 si臋 z niego strumieniem. Widzia艂 tylko na jedno oko, a i - to przez mg艂臋. Zmusza艂 si臋 jednak, by je otwiera膰. Z臋by zgrzyta艂y o siebie, kr贸tko obci臋te paznokcie rani艂y sp贸d d艂oni.

Nad sob膮 widzia艂 niebo pod postaci膮 niewyra藕­nych tr贸jk膮t贸w, blakn膮cy niebieski po艂ysk w艣r贸d zie­leni i bieli li艣ciastego lasu. B艂臋kitne kawa艂ki lustra w艣r贸d stercz膮cych iglastych palc贸w sosen.

Nic innego nie widzia艂, nie by艂 w stanie d藕wign膮膰 g艂owy, by cho膰 troch臋 poszerzy膰 pole widzenia.

By艂 zdany na tych ludzi. Nie na tyle nieznajomych, by nazwa膰 ich obcymi, nie do艣膰 bliskich jednak, by uwa偶a膰 ich za swoich. M贸g艂 jedynie le偶e膰 i ufa膰, 偶e pragn膮 jego dobra. Nie znosi艂 takiego uzale偶nienia. Zawsze sta艂 na w艂asnych nogach, owszem, zale偶ny od innych mieszka艅c贸w siida, lecz od nikogo wi臋cej. Z tamtymi 艂膮czy艂y go wi臋zy krwi, trzymali si臋 razem.

Byli ptakami z jednego stada, z tego samego klu­cza, ci膮gn膮cego po pogodnym niebie.

Przejrzyste, brunatnozielone oczy Idy pomi臋dzy czar­nymi rz臋sami nape艂ni艂y si臋 gniewem, b贸lem i 偶a艂o艣ci膮.

Ida by艂a jak rodzina. Wszyscy znali jej histori臋, r贸w­nie偶 Jon. Pami臋ta艂 tamt膮 m艂od膮 dziewczyn臋, kt贸ra po­rusza艂a si臋 tak lekko, pami臋ta艂 jej 艣miech tak d藕wi臋cz­ny, 偶e nie opuszcza艂 go nawet w snach. Nie pozwala艂 mu zasn膮膰, jak potrafi czasami zrobi膰 letni deszcz, nie­zmordowanie stukaj膮cy lekko o p艂贸tno namiotu.

Jon zna艂 Ailo. Ida sta艂a mu si臋 niemal rodzin膮. A za­tem nic z艂ego w tym, 偶e b臋dzie jej ci臋偶arem.

- Jest kilku takich, kt贸rzy wcale nie my艣l膮 - wes­tchn臋艂a p贸藕niej, gdy u艂o偶yli Jona w 艂贸偶ku na strychu. Okry艂a go starannie, mia艂a takie matczyne r臋ce. Pod sk贸r膮 i we艂nianymi derkami Jon zmieni艂 si臋 w dziecko.

- Dobrze si臋 tu mieszka - ci膮gn臋艂a Ida. Pomi臋dzy brwiami zarysowa艂a jej si臋 pionowa zmarszczka. Zapowiada艂o si臋, 偶e z latami zrobi si臋 ostrzejsza. B臋dzie m贸wi膰 o jej 偶yciu nawet w贸wczas, gdy Ida nie otworzy ust.

- Starczy tu miejsca dla wszystkich. Wasze stada nigdy nam nie przeszkadza艂y, a przecie偶 mamy 艂膮ki o wiele bli偶ej waszych pastwisk ni偶 inni. To dziwne, 偶e nam nie wadz膮. I przecie偶 wy zawsze tu byli艣cie. Ta ziemia jest r贸wnie偶 wasza.

Jon spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰, lecz to nie by艂o 艂atwe. W ka偶dym razie Ida na dobre zdoby艂a sobie teraz miej­sce w jego sercu. Sta艂a si臋 jakby rodzin膮. Sta艂a si臋 kim艣, kogo ch臋tnie widzia艂by w siida. Ludzie byli r贸偶ni i my­艣li tak偶e miewali r贸偶ne. Rodzina Reijo Kesaniemiego bardzo si臋 pod tym wzgl臋dem odcina艂a od innych. Oni potrafili ogl膮da膰 jedn膮 i t臋 sam膮 rzecz z dw贸ch r贸偶nych stron. Potrafili wej艣膰 w po艂o偶enie innych.

- Ch臋tnie porozmawia艂abym z kr贸lem i z tym Schnitlerem! - o艣wiadczy艂a Ida, tak mocno poruszaj膮c przy tym g艂ow膮, 偶e w臋ze艂 w艂os贸w na karku grozi艂, 偶e si臋 rozpadnie. Wzbudzi艂a w Jonie wiar臋, 偶e gdyby tyl­ko uda艂o jej si臋 porozmawia膰 z kr贸lem i z lud藕mi wy­tyczaj膮cymi tu granice, zdo艂a艂aby pozmienia膰 mapy.

- Nigdzie nie ma tak, 偶eby tylko niekt贸rzy mogli korzysta膰 z ziemi, z nieu偶ytk贸w czy z las贸w. Tyle przecie偶 jest miejsc, kt贸rych nie grodzimy. Tyle jest przestrzeni, z kt贸rej wsp贸lnie korzystamy!

- Ty powinna艣 by膰 kr贸low膮 - j臋kn膮艂 Jon. - Kr贸lem! Ida roze艣mia艂a si臋. Zostawi艂a go w spokoju, 偶eby odpocz膮艂. Mo偶e zdo艂a usn膮膰, cho膰 w to akurat w膮t­pi艂a. B贸le nie pozwol膮 mu spa膰. Musi by膰 wycie艅czo­ny, 偶eby zasn膮膰.

Nadci膮gn臋li gromad膮. Nie przywykli do dzia艂ania w pojedynk臋. Stawali si臋 odwa偶ni, gdy wiedzieli, 偶e za plecami maj膮 innych.

W r臋kach trzymali zaostrzone kije. Johannes ni贸s艂 strzelb臋.

Mikkal akurat zasn膮艂. Ida przed chwil膮 do niego zagl膮da艂a. Nie min臋艂a ani jedna noc, 偶eby nie wsta­wa艂a do synka. Przecie偶 to noc zabra艂a jej male艅k膮 Raij臋. Ida nie ufa艂a nocom. Nawet tym jasnym.

Sedolf wcze艣niej wyprawi艂 si臋 do Emila. Chcia艂 po­偶yczy膰 strzelb臋. Ida prawie wybucha艂a 艣miechem, gdy sobie o tym przypomina艂a. A偶 do chwili, kiedy skry­ta za zas艂onami zobaczy艂a, jak podchodz膮 pod dom.

Wstrz膮sn膮艂 ni膮 strach. By艂a tu tak samotna, jak tyl­ko cz艂owiek mo偶e by膰 sam. Na pomoc tych, kt贸rzy pozostali w domu, nie mog艂a liczy膰. To ona musia艂a broni膰 rannego m臋偶czyzny i dziecka.

Wbieg艂a na g贸r臋 po schodach. Jon przynajmniej powinien wiedzie膰, co si臋 dzieje.

Zdyszana stan臋艂a w drzwiach. Jon zdo艂a艂 do po艂o­wy podnie艣膰 si臋 na 艂贸偶ku.

- Przychodz膮 po mnie? - wydusi艂 z siebie. By艂 tak blady, 偶e zdaniem Idy w ka偶dej chwili m贸g艂 zemdle膰.

Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Niech mnie bior膮! - szepn膮艂, wbijaj膮c w ni膮 ciem­ne oczy. Jarzy艂o si臋 w nich b艂aganie. - Niech wezm膮 raczej mnie ni偶 ciebie. Tobie nie mo偶e si臋 nic sta膰! Ani tobie, ani ch艂opcu.

Ida u艣miechn臋艂a si臋 lekko. Po艂o偶y艂a n贸偶, kt贸ry w biegu schwyci艂a w kuchni, na we艂nianym kocu, tu偶 przy jego prawej r臋ce. Zaczeka艂a, a偶 zdziwiony La­po艅czyk ujmie r臋koje艣膰. Jon osun膮艂 si臋 z powrotem na pos艂anie, zaciskaj膮c r臋k臋 na no偶u. Strasznie si臋 po­ci艂. Wygl膮da艂 teraz jeszcze gorzej, ni偶 gdy wesz艂a.

S艂ycha膰 ju偶 by艂o g艂osy i d藕wi臋cz膮cy w nich gniew. Nie jeden g艂os, lecz wiele g艂os贸w, tworz膮cych ch贸r, kt贸ry nie brzmia艂 czysto. Nieczysto powtarza艂 te same s艂owa.

- Zamkn臋 ci臋 tu na klucz - o艣wiadczy艂a Ida. Wi臋­cej powiedzie膰 nie zd膮偶y艂a. Zamkn臋艂a drzwi, przekr臋­ci艂a te偶 klucz w zamku do alkowy, w kt贸rej spa艂 Mik­kal. P臋k kluczy zawiesi艂a na prawym biodrze. Dzwo­ni艂y, gdy zbiega艂a po schodach.

Niewiele by艂o w niej odwagi. Ba艂a si臋, 偶e zaraz za­cznie szcz臋ka膰 z臋bami. 呕e zacznie po prostu krzy­cze膰. Lecz teraz nie by艂o miejsca na 艂zy.

Ida mocno poruszy艂a g艂ow膮. Czu艂a, 偶e kok jej si臋 rozlu藕nia, ale nie mia艂a czasu, by go poprawia膰. Z臋­by jej zazgrzyta艂y, gdy 艣mia艂a si臋 z siebie.

Przecie偶 oni nie przyszli tu, by na ni膮 patrze膰 i po­dziwia膰 jej urod臋!

Pozamyka艂a za sob膮 wszystkie drzwi, lecz nie na klucz. D艂ugo sta艂a, przyciskaj膮c czo艂o do drzwi wej­艣ciowych. S艂ysza艂a ich g艂osy z zewn膮trz. S艂ysza艂a nie­mal偶e ich oddechy, a w艂a艣ciwie oddech jednej po­twornej gardzieli.

Tak wielu ich przysz艂o.

- Sedolfie! Przyszli艣my z tob膮 pom贸wi膰. Jeste艣 roz­s膮dnym cz艂owiekiem. Wyjd藕, Sedolfie!

Ida pr贸bowa艂a oddycha膰 miarowo. Wytar艂a r臋ce w fartuch, ze spokojem otworzy艂a drzwi i wysz艂a. Zamkn臋艂a je za sob膮 i stan臋艂a przed gromad膮. R臋ce z艂o偶y艂a na piersiach. Potrzebowa艂a tej tarczy, kt贸r膮 si臋 od nich odgrodzi.

- Dlaczego tak krzyczycie? - spyta艂a przejrzystym g艂osem. Nie stara艂a si臋 wcale m贸wi膰 g艂o艣niej. Nie chcia艂a si臋 przed nimi upokarza膰 i krzycze膰.

Bala si臋, lecz obudzi艂 si臋 w niej tak偶e gniew.

- Dziecko 艣pi w 艣rodku - powiedzia艂a. - Nie ma powod贸w, 偶eby krzycze膰.

G艂osy troch臋 ucich艂y. Zmieni艂y si臋 w wiele g艂os贸w, nie by艂y ju偶 jak tamten jeden, przera偶aj膮cy.

- Chcemy m贸wi膰 z Sedolfem, Ido! Ty wcale nie musia艂a艣 wychodzi膰. Nie chcieli艣my ci臋 budzi膰, chcie­li艣my tylko porozmawia膰 z Sedolfem.

- Mo偶ecie rozmawia膰 ze mn膮. Sedolf i ja nie mamy przed sob膮 偶adnych tajemnic. - Mocno poruszy艂a g艂o­w膮, w臋ze艂 rozplata艂 si臋 i w艂osy opad艂y jej na ramiona i plecy. Lekki wietrzyk nieco pom贸g艂, nagarn膮艂 jej loki na twarz. Musia艂a opu艣ci膰 swoj膮 tarcz臋, by zapanowa膰 nad najbardziej niesfornymi kosmykami i za艂o偶y膰 je za uszy. Nie spuszcza艂a jednak wzroku z Johannesa.

To on m贸wi艂. On by艂 osob膮, do kt贸rej Ida musia­艂a si臋 zwraca膰. To jego nale偶a艂o powstrzyma膰.

- Cholera, Ido! - Johannes zbli偶y艂 si臋 do niej na kil­ka krok贸w. Stan膮艂 przed schodami, za艣 towarzysz膮ca mu gromada wolno przesun臋艂a si臋 za nim. Zosta艂a jednak nieco z ty艂u.

To z nim musia艂a m贸wi膰.

- Masz tam w 艣rodku nie tylko ma艂ego - ci膮gn膮艂 Jo­hannes, ods艂aniaj膮c w u艣miechu z臋by, przynajmniej te, kt贸re mu jeszcze zosta艂y. - Wiemy, 偶e trzymasz tam kogo艣 jeszcze. To o nim chcemy rozmawia膰 z Sedolfem. Nic wi臋cej. To nie jest ani troch臋 niebezpieczne. Nic ci si臋 nie stanie, Ido, przyrzekam. Na m贸j honor!

Ida r贸wnie偶 odczuwa艂a ch臋膰 ods艂oni臋cia z臋b贸w, u艣miecha艂a si臋 jednak zaci艣ni臋tymi ustami. R臋ce opar­艂a na biodrach. Zna艂a wszystkich tych ludzi. Wielu odwraca艂o spojrzenie, gdy dosi臋gn膮艂 ich jej wzrok. Na nic wi臋cej nie by艂o ich sta膰.

I nie przysz艂o ich a偶 tak wielu.

Tylko z pocz膮tku tak si臋 wydawa艂o.

Ida wolno odwr贸ci艂a si臋 do nich plecami, wyszuka艂a klucz, na ich oczach zamkn臋艂a dom. Wmiesza艂a go w wiele innych w poka藕nym p臋ku, dopiero wtedy zn贸w si臋 do nich odwr贸ci艂a. R臋ce zn贸w spocz臋艂y na biodrach.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Obawiam si臋, 偶e to ze mn膮 musicie rozmawia膰, Johannesie. Sedolfa nie ma w domu.

Johannes wszed艂 a偶 na schody. Przed sob膮 trzyma艂 strzelb臋. Ida zdawa艂a sobie z tego spraw臋, lecz zmusi艂a si臋, 偶eby na ni膮 nie patrze膰. Przytrzymywa艂a go wzro­kiem. Nie wierzy艂a, 偶e m贸g艂by wyrz膮dzi膰 jej krzywd臋.

- Ona jest sama w domu, Johannesie! Dlaczego wi臋c, u diab艂a, stoimy? Wejd藕my, po prostu zabierz­my tego zawszonego Lapo艅czyka. I wystarczy j膮 przytrzyma膰. Niejeden mia艂by na to ochot臋!

艢miech w niczym im nie pom贸g艂. Johannes si臋gn膮艂 po klucze Idy.

- Jeste艣 s艂ownym cz艂owiekiem, Johannesie Hansenie - powiedzia艂a Ida lodowatym tonem. Powstrzy­ma艂a go s艂owami.

Johannes zerkn膮艂 na ni膮. Spojrzenie Idy przypomi­na艂o zimn膮 ska艂臋. Ta kobieta si臋 nie ba艂a, to by艂o naj­gorsze. Nie wygl膮da艂a na ani troch臋 przestraszon膮.

Palce Johannesa pu艣ci艂y klucze Idy.

- Wielu tu obecnych s艂ysza艂o, jak m贸wisz, 偶e nic mi si臋 nie stanie. 呕e nikt mnie nie skrzywdzi.

- Daj mi klucz - poprosi艂. - Zabierzemy tylko tego szwedzkiego 艂acha! Przecie偶 on, u diab艂a, nic dla cie­bie nie znaczy. Mo偶esz powiedzie膰, 偶e nie mia艂a艣 wy­boru. Bo nie masz 偶adnego wyboru, Ido 偶ono Sedolfa. Mo偶emy ci臋 omin膮膰 i wyprowadzi膰 go na zewn膮trz. Nie powstrzymasz nas, jest nas przecie偶 wi臋cej!

Ida u艣miechn臋艂a si臋. Pokaza艂a teraz z臋by. Zrobi艂a s艂odk膮 min臋, ale wci膮偶 musia艂a poprawia膰 w艂osy. Wiatr wyra藕nie nie by艂 po jej stronie.

- Rzeczywi艣cie, nie mog臋 was zatrzyma膰 - zgodzi­艂a si臋. - Ale je艣li chcecie wej艣膰 do 艣rodka, musicie mnie skrzywdzi膰. Musicie u偶y膰 si艂y, 偶eby dosta膰 klucz. Musicie u偶y膰 si艂y, 偶eby mnie wymin膮膰 i przej艣膰 przez te drzwi, do tego domu. B臋dziecie musieli skrzywdzi膰 Id臋 偶on臋 Sedolfa. B臋dziecie musieli co艣 zrobi膰 z Id膮 c贸rk膮 Reijo!

G艂upio si臋 czu艂a, powo艂uj膮c si臋 na m臋偶czyzn, lecz oni stanowili jej tarcz臋. Ci ludzie musz膮 wiedzie膰, 偶e nie jest sama, chocia偶 przed drzwiami domu widzieli tylko j膮.

Nie grozi艂a im, lecz przypomnia艂a, kto za nimi p贸j­dzie, je艣li zrobi膮 jej co艣 z艂ego.

- G艂upio robicie, chroni膮c takiego, kt贸rego poszu­kuje lensman!

Ida roze艣mia艂a si臋. Czu艂a si臋 taka swobodna. Jakby przesta艂a si臋 ich ba膰. Rzuci艂a im prosto w twarz:

- Jon dopiero dzisiaj zszed艂 z pastwisk. Przecho­dzi艂 t臋dy. Siedzia艂 tutaj, rozmawia艂 ze mn膮 i z moj膮 rodzin膮. Pi艂 m贸j mi贸d. Schodzi艂 w d贸艂, 偶eby z艂o偶y膰 zeznanie przed lensmanem na temat zupe艂nie innych rzeczy ani偶eli to, przez co go 艣cigacie. Je偶eli uda艂o mu si臋 przyj艣膰 tutaj z Kafjorden, nie trac膮c w og贸le cza­su na w臋dr贸wk臋, to znaczy, 偶e umie chodzi膰 o wiele szybciej ni偶 ktokolwiek, kogo znam! To niemo偶liwe, a wy, do cholery, wiecie o tym r贸wnie dobrze jak ja!

- Kobiety nie powinny przeklina膰!

Ida odszuka艂a twarz, nale偶膮c膮 do gard艂a, z kt贸rego pa­d艂y te s艂owa. D艂ugo patrzy艂a m臋偶czy藕nie w oczy. Nie 艣mia艂 spu艣ci膰 wzroku. Ta 艣wiadomo艣膰 jeszcze doda艂a jej si艂.

To by艂a w艂adza, cho膰 akurat w tej chwili wydawa­艂a jej si臋 taka krucha. Nale偶a艂o si臋 z ni膮 obchodzi膰 delikatnie, jak z jajeczkami male艅kich ptaszk贸w.

- Rozs膮dni m臋偶czy藕ni nie powinni biega膰 po wsi jak 偶膮dne zemsty stado wilk贸w i bezrozumnie rzuca膰 si臋 na niewinnych! O wielu z was mia艂am lepsze zda­nie, naprawd臋. Ale ka偶dy z was mo偶e pr贸bowa膰 mnie wymin膮膰. Ja zostan臋 tu, gdzie stoj臋. Dop贸ki ostatni z was nie przejdzie po mnie, 偶eby wedrze膰 si臋 do 艣rodka. Albo dop贸ki nie zobacz臋 waszych plec贸w znikaj膮cych w tamtym lesie!

- Nawet je艣li Jon Larson tego nie zrobi艂, to i tak oni wszyscy s膮 winni. Wszyscy jednacy! S膮 jak wilki, nie mo偶na im ufa膰. Tym razem zabili kogo艣 w Kafjorden, ale na tym si臋 nie sko艅czy. Tutaj te偶 kogo艣 dopadn膮. Zabij膮 kogo艣, wspomnisz moje s艂owa, Ido c贸rko Reijo, 偶ono Sedolfa! Chcesz wzi膮膰 to na swo­je sumienie? Wtedy i dla ciebie b臋dzie za p贸藕no. Wte­dy ju偶 wszyscy si臋 dowiedz膮, 偶e broni艂a艣 jednego z nich. Ty r贸wnie偶 b臋dziesz winna tej 艣mierci!

S艂owa te przerazi艂y Id臋. Ci ludzie nie mogli si臋 do­my艣li膰, 偶e zrobi艂y na niej takie wra偶enie. Nie mogli si臋 domy艣li膰, 偶e s艂owa potrafi膮 uderza膰 mocniej ni偶 kule i proch.

- Od ilu lat Lapo艅czycy schodz膮 nad fiord? - spy­ta艂a. - Kt贸ry z was umie policzy膰 tak odleg艂e lata? Czy w ci膮gu tego czasu kogo艣 zabili? Czy przez ten czas pope艂nili jak膮艣 zbrodni臋? Opowiadacie sobie o nich jakie艣 przera偶aj膮ce historie, siedz膮c wieczora­mi przy ogniu? - Nabra艂a powietrza. - Powiem wam, czym straszycie dzieci! Opowiadacie o okropnych Rosjanach, kt贸rzy zjawili si臋 tu, kradli i rabowali. Kilkaset lat temu. Opowiadacie o przybyszach zza mo­rza, kt贸rzy kradli, palili, gwa艂cili i zabijali. Ale nie opowiadacie 偶adnej, powtarzam, 偶adnej historii o La­po艅czykach ze Szwecji, kt贸rzy by mordowali, pod­palali i kradli. O niczym takim nie m贸wicie!

- To zrozumia艂e, 偶e przemawiasz w ich sprawie - splun膮艂 Johannes. - Wiemy, dlaczego to robisz. Nie zapomnia艂a艣 pewnie, co mia艂 w portkach ten tw贸j pierwszy Lapo艅czyk! Mo偶e chcesz spr贸bowa膰 czego艣 nowego? Co te偶 oni maj膮 takiego, czego nie mo偶esz dosta膰 od m臋偶czyzny, kt贸ry nie chodzi w dorku? Czy偶by Sedolf tak marnie spisywa艂 si臋 w 艂贸偶ku? Ch臋tnie go zast膮pimy, gdyby co艣 mu nie wychodzi­艂o, gdyby ci za ma艂o dogadza艂! Nie musisz wpuszcza膰 pod pierzyn臋 Lapo艅czyka z g贸r, 偶eby dosta膰 to, cze­go tak potrzebujesz, Ido! My te偶 mo偶emy co艣 napra­wi膰! Wystarczy nas tylko poprosi膰!

Ida nie odpowiedzia艂a. Policzki poczerwienia艂y jej z gniewu. Przez moment znienawidzi艂a ich. Nie z uwagi na siebie, ona a偶 tak bardzo si臋 nie liczy艂a.

Nienawidzi艂a ich z powodu Ailo. On by艂 takim wspania艂ym cz艂owiekiem. Nikomu nie wolno tak o nim m贸wi膰. Nikt nie ma prawa po nim depta膰.

Milcza艂a jednak. Bala si臋, 偶e je艣li zacznie si臋 z ni­mi k艂贸ci膰, wyrwie jej si臋 jakie艣 nieodpowiednie s艂o­wo. Wiedzia艂a, 偶e gdy spr贸buje da膰 uj艣cie gniewowi, mo偶e nad nim nie zapanowa膰. Jej gniew by艂 jak ko艅 na p艂askowy偶u.

- Skoro chcecie wej艣膰 do 艣rodka, to wchod藕cie - o艣wiadczy艂a. - Na dworze zrobi艂o si臋 ch艂odno. P贸藕no ju偶. Nie macie 偶on, kt贸re na was czekaj膮? Uporali艣cie si臋 ju偶 z wieczornym obrz膮dkiem w oborach? A mo偶e to kobiety zajmuj膮 si臋 obor膮 w zagrodach takich ros­艂ych, silnych m臋偶czyzn? Skoro tak si臋 troszczycie o 艂膮­ki, musicie te偶 troszczy膰 si臋 o zwierz臋ta. I o kobiety...

- Powinni ci zaszy膰 t臋 twoj膮 jadaczk臋 - splun膮艂 偶贸艂­ci膮 Johannes. Plwocina trafi艂a na czubek buta Idy. A偶 艣cisn臋艂o si臋 w niej z obrzydzenia, nic jednak nie po­wiedzia艂a. Nie mog艂a wpa艣膰 w wi臋kszy gniew ni偶 ten, kt贸ry ju偶 j膮 ogarn膮艂. Nie uda mu si臋 jej sprowoko­wa膰. A偶 taka g艂upia nie jest.

- Wr贸cimy jutro rano, Ido 偶ono Sedolfa. Przyjdzie­my rano. B臋dziemy rozmawia膰 z Sedolfem, a wtedy na nic si臋 nie zda, 偶e staniesz przed drzwiami i b臋­dziesz si臋 prosi膰, 偶eby odsun膮膰 ci臋 na bok. Nie b臋­dziesz musia艂a ukrywa膰 doros艂ego m臋偶czyzny za swoj膮 sp贸dnic膮, lapo艅ska dziwko!

Ida nie odpowiedzia艂a, milcza艂a. Nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem, chocia偶 pali艂y j膮 w ustach jak ogie艅. Musia艂a lekko uchyli膰 wargi, 偶eby wpu艣ci膰 w nie odrobin臋 po­wietrza. Serce jej wali艂o. By艂o niczym setka r膮k zaj臋tych przy budowie domu. Stuka艂o, stuka艂o, stuka艂o.

Ale nie ruszy艂a si臋 z miejsca, dop贸ki nie ujrza艂a ple­c贸w ostatniego znikaj膮cego w lesie. Sta艂a przed domem, dop贸ki z oczu nie znikn臋艂a jej szeroka lawa m臋skich ple­c贸w mi臋dzy drzewami. Czeka艂a, a偶 las ich poch艂on膮艂.

Dopiero wtedy zsun臋艂a buty. Brzydzi艂a si臋 ich do­tkn膮膰. R臋ce trz臋s艂y jej si臋 tak, 偶e nie艂atwo jej by艂o od­nale藕膰 w艂a艣ciwy klucz i wsun膮膰 go w dziurk臋. Z trudem go przekr臋ci艂a, lekko unosz膮c, co by艂o konieczne do otwarcia zamka.

Gdy zamyka艂a si臋 od 艣rodka, gniew z niej ulecia艂. Sta艂a boso w sieni, plecami oparta o drzwi, z szero­ko otwartymi oczami. Wpatrywa艂a si臋 w mrok pod sufitem. Nic nie widzia艂a. Nic tam nie by艂o do ogl膮­dania.

Roze艣mia艂a si臋.

Potem ci臋偶ko wesz艂a po schodach. Otworzy艂a iz­debk臋 Mikkala. D艂onie wci膮偶 lekko jej dr偶a艂y. Klucz zazgrzyta艂 w zamku. D艂ugo sta艂a w uchylonych drzwiach, patrz膮c na 艣pi膮cego synka. Nie zbudzi艂 si臋. Spa艂 z u艣miechem na ustach, taki podobny do niej. Wcale nie przypomina艂 Ailo. A mimo to w dzieci臋cej twarzyczce dostrzega艂a rysy Ailo.

Mikkal by艂 jego synem.

Ta nienawi艣膰 nigdy nie mo偶e go dotkn膮膰.

Nie zak艂贸cili mu snu. Nie wolno im nic mu zrobi膰. Nigdy. Nikt nie mo偶e go nienawidzi膰 przez to, 偶e je­go ojciec nosi艂 dork i sk贸rzane nogawice, 偶e urodzi艂 si臋 w jurcie na p艂askowy偶u. Nikt nigdy nie mo偶e mu nic zrobi膰 za to, 偶e jego ojciec w臋drowa艂 z porami ro­ku i nigdy nie posiada艂 kawa艂ka ziemi na w艂asno艣膰. Wszak Ailo mia艂 o wiele, wiele wi臋cej.

Mikkal musi si臋 o tym dowiedzie膰. A ona b臋dzie go broni膰 przed nienawi艣ci膮. Je艣li zajdzie taka potrze­ba, b臋dzie go broni膰 z nara偶eniem w艂asnego 偶ycia.

Ida otworzy艂a drzwi do izdebki Jona. Czeka艂 na ni膮. Nas艂uchiwa艂. D艂o艅 wci膮偶 zaciska艂a si臋 na r臋koje­艣ci no偶a, kt贸ry mu przynios艂a. Pu艣ci艂 bro艅, dopiero gdy j膮 zobaczy艂, gdy przysiad艂a na brzegu 艂贸偶ka, 偶e­by nie musia艂 si臋 wysila膰, chc膮c j膮 widzie膰.

Odda艂 jej wtedy n贸偶.

- S艂ysza艂em ci臋... - S艂owom tym towarzyszy艂 u艣miech. Szepta艂. M贸wienie sprawia艂o mu trudno艣膰.

Ida otar艂a mu pot z czo艂a go艂ymi r臋kami. Wci膮偶 by艂y zimne. Ch艂odzi艂y, jak ch艂odzi艂aby wilgotna 艣ciereczka.

- Masz j臋zyk ostry jak brzytwa. Ida u艣miechn臋艂a si臋. Odsun臋艂a mu z czo艂a czarn膮 grzywk臋, ods艂oni艂a oczy. Mia艂 takie same sztywne w艂o­sy jak Ailo. A grzywka jakby 偶y艂a w艂asnym 偶yciem.

Zbieg okoliczno艣ci.

Nie byli bra膰mi.

Pochodzili z tego samego ludu, lecz to brednia uwa­偶a膰, 偶e s膮 z tego powodu tacy sami. My艣la艂a jak dziecko.

- Nie s膮 tak odwa偶ni, jak mog艂oby si臋 wydawa膰 - powiedzia艂a kr贸tko.

- Wr贸c膮 tu. Jutro.

- Wtedy b臋dzie Sedolf - odpar艂a Ida lekko. - Zresz­t膮 mo偶e wcale nie przyjd膮. Przed nami jeszcze noc. Mo偶e kt贸ry艣 z nich si臋 zastanowi? Jeden g艂os mniej oznacza, 偶e ch贸r b臋dzie s艂abszy. Nie s膮 a偶 tacy od­wa偶ni. Zw艂aszcza wtedy, gdy nie ma ich wielu. Teraz te偶 by艂o ich za ma艂o, 偶eby mnie omin膮膰. A przecie偶 jestem drobn膮 kobiet膮. Nie mia艂am broni. Ich za艣 by­艂a gromada, mieli kije i strzelb臋. Jutro b臋dzie tu Sedolf. Jutro Sedolf te偶 b臋dzie mia艂 strzelb臋. Nie o艣mie­l膮 si臋. Mnie nie wymin臋li.

- Jeste艣 niezwyk艂膮 osob膮 - szepn膮艂. - Musz臋 st膮d odej艣膰. Musicie zabra膰 mnie z tego domu!

Ale Ida zdecydowanie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- O, nie, Jonie Larsonie, tobie te偶 si臋 nie uda mnie wymin膮膰!

6

- Szalona jeste艣, 偶e tak si臋 zachowa艂a艣!

Sedolf obejmowa艂 Id臋. Jego cia艂o pod nocn膮 koszu­l膮 by艂o gor膮ce. Ani on, ani Ida nie pr贸bowali nawet zasn膮膰.

- A co oni mi mogli zrobi膰?

- Raczej czego nie mogli ci zrobi膰? - Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o i obj膮艂 jeszcze mocniej. - Sama widzia艂a艣, jak post膮pili z Jonem. Nawet Emil uzna艂, 偶e to zbyt okrut­ne. A przecie偶 i on za bardzo nie kocha renifer贸w, chy­ba 偶e chodzi o mi臋so w kocio艂ku. Stale si臋 odgra偶a, 偶e b臋dzie strzela艂 do ren贸w, jak zobaczy je na swoich po­lach. M贸wi, 偶e przyda mu si臋 na zim臋 suszone mi臋so.

Twarz Idy przy jego szyi. Nawet z zamkni臋tymi oczami nie mog艂a zapomnie膰.

- Rozmawia艂y艣my z Elise o tym, jaki pi臋kny jest Jon - u艣miechn臋艂a si臋 Ida.

Jej suche wargi musn臋艂y szyj臋 Sedolfa. Sk贸ra w tym miejscu by艂a taka cienka. Krew pulsowa艂a r贸w­nym rytmem.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 z tym sko艅czy艂a艣 - powiedzia艂 Sedolf 偶artobliwym tonem, z sympati膮. Palcami przesu­n膮艂 po policzku 偶ony, jak gdyby to on j膮 tworzy艂, for­mowa艂, kszta艂towa艂 w mi臋kkiej glinie. - S膮dzi艂em, 偶e przesta艂a艣 si臋 ju偶 ogl膮da膰 za innymi m臋偶czyznami - do­da艂. - Bez wzgl臋du na to, jak bardzo s膮 urodziwi. By膰 mo偶e powinienem zachowa膰 wobec ciebie ostro偶no艣膰, Ido. Takie pi臋kne oczy nie powinny zbyt d艂ugo zatrzy­mywa膰 si臋 na innych twarzach. Nie powinny znajdo­wa膰 rado艣ci u innych. Mog臋 si臋 zrobi膰 zazdrosny!

- Nie mo偶esz mi wyk艂u膰 oczu, Sedolfie Bakken - mrugn臋艂a do niego. - Musz臋 mie膰 prawo do patrze­nia! Nie jeste艣 jedynym przystojnym m臋偶czyzn膮 nad fiordem Lyngen, nie wyobra偶aj sobie za wiele! Chy­ba nigdy nie zestarzej臋 si臋 na tyle, 偶e przestan臋 si臋 cie­szy膰, patrz膮c na co艣 艂adnego. Tak samo zreszt膮 jak i ty. Nie m贸w mi wi臋c o zazdro艣ci!

Ida umilk艂a. Przypomnia艂a sobie, od czego zacz臋艂o si臋 to niem膮dre droczenie. Jej palce zacisn臋艂y si臋 moc­no na koszuli Sedolfa. Gotowa by艂a porwa膰 p艂贸tno na strz臋py, gdyby rozum nie podszeptywa艂 jej, kto b臋dzie musia艂 je wy艂ata膰.

- Jak oni mog膮? - spyta艂a. - Jak mog膮, Sedolfie? Ty to rozumiesz? Potrafisz to zrozumie膰?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Czul jej smutek. Czu艂 te偶 ci臋偶ar we w艂asnej piersi.

- Oni nie przyjd膮 o 艣wicie - powiedzia艂. Stara艂 si臋 by膰 tego pewny, ale nie bardzo mu si臋 to udawa艂o. Idy tak偶e nie zdo艂a艂 przekona膰.

- Jeste艣 najdzielniejsz膮 osob膮, jak膮 znam, moja Ido. - Uca艂owa艂 jej brwi, koniuszek nosa. Mia艂 czas. Musia艂 si臋 uspokoi膰. I dotrze膰 do jej spokoju. - Gdyby zaatakowa艂 mnie nied藕wied藕, gdybym le偶a艂 zakrwawiony i bezbron­ny, chcia艂bym, 偶eby艣 ty tam przysz艂a. Jeste艣 jedyn膮 oso­b膮, kt贸rej bym zaufa艂. A taka jeste艣 ma艂a. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nawet nied藕wiedzia naprowadzi艂aby艣 na inne my艣li!

- Lepiej by艂o na Hailuoto? - spyta艂a Ida nagle. Wy­rzuci艂a z siebie te s艂owa. Nie chcia艂a ich d艂u偶ej zatrzymywa膰 dla siebie. Pozwoli艂a im upa艣膰 do jego st贸p. - Czy tam by艂o nam lepiej?

- To si臋 dzieje wcale nie dlatego, 偶e wr贸cili艣my do domu - powiedzia艂 cicho Sedolf. - Mogliby prawie za­bi膰 Jona, r贸wnie偶 gdyby艣my byli na Hailuoto i wyle­giwali si臋 na jedwabiach. Sytuacji Jona w niczym by to nie odmieni艂o.

- Ale by艣my o tym nie wiedzieli - westchn臋艂a Ida, zaciskaj膮c powieki.

Taka by艂a jej dziecinna obrona. Nie zawsze to dzia­艂a艂o, nawet gdy by艂a dzieckiem. Tym razem r贸wnie偶 si臋 nie powiod艂o. Ale Ida nigdy nie przesta艂a pr贸bowa膰.

- Masz racj臋. Sedolfie. Nie by艂oby 偶adnej r贸偶nicy. To fa艂sz s膮dzi膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku, dop贸­ki samemu nie widzi si臋 tego z艂a.

- Ono jest r贸wnie偶 tutaj - powiedzia艂 Sedolf. - W艣r贸d nas. To w艂a艣nie jest najgorsze. Ludzie, kt贸rych si臋 zna, powinni by膰 porz膮dnymi lud藕mi, ale to nie takie pro­ste. Ty i ja r贸wnie偶 mogliby艣my czyni膰 z艂o. S膮 chwile stworzone r贸wnie偶 dla tych stron w nas. Boj臋 si臋 tego.

- Zapomnij o tym razem ze mn膮. - W Idzie obu­dzi艂a si臋 gwa艂towno艣膰. Rzuci艂a si臋 w obj臋cia Sedolfa, jej wargi by艂y bez lito艣ci, poca艂unki przymusza艂y, nie 艂agodnia艂y.

Podci膮gn臋艂a nocn膮 koszul臋, a偶 sk艂臋bi艂a jej si臋 w pa­sie. Usiad艂a okrakiem na brzuchu m臋偶a, ca艂owa艂a go w milczeniu, a偶 do chwili, gdy wiedzia艂a, 偶e niczego jej nie odm贸wi.

R臋ce zrywa艂y bielizn臋, pie艣ci艂y sk贸r臋. Topi艂a go, bez lito艣ci. Topi艂a go raz po raz. By艂a wod膮, poch艂a­niaj膮c膮 nurkuj膮cego ptaka.

Jej w艂osy spad艂y mu na pier艣. Na ramiona. Pie艣ci艂y i smaga艂y. Wargi rodzi艂y wiatr, kt贸ry ch艂odzi艂 mu rozpalon膮 twarz.

By艂 przy niej bezbronny. Zdany na jej 艂ask臋. Na jej humory. Poddany temu nowemu aktowi tworzenia. Jego d艂onie trzyma艂y tak mocno, by艂y niemal jak no­wa sk贸ra, nowe cz艂onki na jej biodrach. Nie pie艣ci艂y, tylko przytrzymywa艂y je藕d藕ca.

Oczy Sedolfa schowane za powiekami. Rz臋sy takie d艂ugie, takie mi臋kkie, niezwyk艂e u m臋偶czyzny. Szcz臋­ki mu si臋 porusza艂y. Drga艂y nozdrza. Mocna twarz by艂a tak obna偶ona, taka inna. Ida tworzy艂a go od no­wa, za ka偶dym razem, gdy obejmowa艂a go swoim 艂o­nem. Ida szuka艂a, szuka艂a czego艣 jeszcze bli偶szego, szuka艂a czego艣, co nie zawsze znajdowa艂a, nawet u Sedolfa. Szuka艂a czego艣, czego nikt nie ma prawa 偶膮da膰 od drugiego cz艂owieka. Nikt nie ma pewno艣ci, 偶e kie­dykolwiek b臋dzie mu to dane.

Poszukiwa艂a blisko艣ci, od kt贸rej topnieje sk贸ra.

Spocz臋艂a na nim. By艂a jego okryciem i jego ko艂dr膮. Rozkoszowa艂a si臋 ciep艂em i spokojem, kt贸ry nale偶a艂 wy艂膮cznie do nich, do ich po艂膮czonych cia艂. Odwle­ka艂a moment, kt贸ry za艣lepia i og艂usza.

Rozkoszowa艂a si臋 twardo艣ci膮 cia艂a m臋偶a. Wyczuwa­艂a pod sob膮 mocne mi臋艣nie i ramiona na go艂ym karku. Lubi艂a czu膰, jak on j膮 wype艂nia, jak ka偶de najl偶ejsze poruszenie bioder wywo艂uje w niej fal臋 przyp艂ywu. Jak Sedolf odpowiada, coraz mocniej si臋 w ni膮 zag艂臋biaj膮c, coraz bardziej j膮 wype艂niaj膮c, wznosz膮c si臋 i opadaj膮c.

Odwleka艂a ten moment.

Odwleka艂a.

A偶 wreszcie sta艂a si臋 nieobliczalnymi porywami wi­chru. Wyrwa艂a si臋 d艂oniom, kt贸re j膮 przytrzymywa艂y, s膮dz膮c, 偶e nad ni膮 panuj膮. Wcisn臋艂a uda w jego biodra. Ko­艣ci wbi艂y si臋 w mi臋kkie cia艂o. Sta艂a si臋 burz膮, kt贸ra nie pozwala si臋 nasyci膰, gwa艂townymi uderzeniami wichury. Nie by艂o ju偶 偶adnego rytmu, a kiedy on pr贸bowa艂 zmie­ni膰 si臋 w faluj膮ce morze, tylko o siebie uderzali.

Sedolf w ko艅cu si臋 podda艂. Le偶a艂 nieruchomo niczym w oku nawa艂nicy, jakby powierzchni wody nie marsz­czy艂a 偶adna zmarszczka. Oddawa艂 si臋 jej i tym napawa艂.

Ida by艂a szalonym je藕d藕cem. Jej oczy nie widzia艂y 偶adnych granic. 呕adnego horyzontu, ku kt贸remu by si臋 kierowa艂a, lecz mimo to p臋dzi艂a naprz贸d, coraz dalej.

Zadr偶a艂a, czuj膮c, 偶e grunt usuwa si臋 spod niej. W oczach mia艂a okr膮g艂膮 tarcz臋 s艂o艅ca. O艣lepi艂o j膮, wype艂ni艂o, uszcz臋艣liwi艂o.

Osun臋艂a si臋 na niego. Opad艂a 艂agodnie niczym jesien­ne li艣cie. Odpoczywa艂a. Tylko oddycha艂a razem z nim.

Dwa oddechy z艂膮czone w jeden.

Serca bij膮ce niemal tym samym rytmem. T艂uk膮ce si臋 o 偶ebra tego drugiego. Pot mieszaj膮cy si臋 ze sob膮.

To by艂o jak z艂ote 偶niwa. Chwila, dla kt贸rej niemal warto umrze膰. Blisko艣膰 tak niepoj臋ta, 偶e mog艂a r贸w­na膰 si臋 ze 艣mierci膮. Rozkosz w b贸lu.

B艂ogo艣膰.

Sedolf okry艂 ich oboje kocem. Jego rami臋 s艂u偶y艂o Idzie za poduszk臋. Ju偶 mu troch臋 zdr臋twia艂o, lecz nie mia艂 serca o tym m贸wi膰.

- Wr贸ci艂a艣 ju偶? - spyta艂 i obwi贸d艂 palcem mi臋kkie linie jej warg.

- Wr贸ci艂am - kiwn臋艂a g艂ow膮 Ida. Wci膮偶 kry艂a si臋 za przymkni臋tymi powiekami.

- W takich chwilach - powiedzia艂 Sedolf. - W ta­kich chwilach pragn臋 sp臋dzi膰 z tob膮 wszystkie dni mojego 偶ycia i chcia艂bym, 偶eby艣 umar艂a wcze艣niej ni偶 ja. Tak, by艣 偶adnego innego nie pob艂ogos艂awi艂a tym szcz臋艣ciem. Czy to wstr臋tne?

- 艢wiadczy o twoim samolubstwie - mrukn臋艂a, ale u艣miecha艂a si臋 z takim zadowoleniem, jakby r贸wnie偶 ona mog艂a wypowiedzie膰 te s艂owa.

Sedolf tak偶e si臋 u艣miechn膮艂.

O nic nie pytali.

Wiedzieli.

Tylko niepewni pytaj膮. Oni nie musieli sobie nic udowadnia膰. Bli偶ej nie mo偶na ju偶 by膰 ze sob膮. Nie za ka偶dym razem.

Niedobrze ci膮gle od nowa si臋 zatraca膰.

- Spij ju偶 - poprosi艂. - Mo偶e teraz jako艣 nam si臋 uda zasn膮膰. A poza tym zaraz musisz wstawa膰 do obory, moja babo!

Jak zwyczajne mo偶e wydawa膰 si臋 to, co takie straszne. Jak 艂atwo mo偶e si臋 przebra膰, przeobrazi膰 w letni膮 noc, przetykan膮 promieniami s艂o艅ca, kt贸re zmienia krople rosy w diamenty.

Ida zacz臋艂a ju偶 wierzy膰, 偶e nie przyjd膮. Poranek w oborze j膮 ukoi艂. Krowy patrzy艂y z takim spokojem, leniwie macha艂y ogonami. Ci臋偶ko tupa艂y, z poryki­waniem, jakby stara艂y si臋 powiedzie膰 Idzie, 偶e ten dzie艅 b臋dzie taki sam jak wszystkie inne.

Zanios艂a skopki z mlekiem do domu, wypu艣ci艂a by­d艂o. Zamkn臋艂a furtk臋 na haczyk.

Wkr贸tce obudzi si臋 Mikkal. Musi ugotowa膰 polew­k臋 na 艣niadanie. Jonowi pewnie trzeba b臋dzie zmieni膰 banda偶e. Sedolf mia艂 do niego zajrze膰 w czasie, gdy b臋dzie zajmowa艂a si臋 obrz膮dkiem. Jon zapewne wola艂, by w niekt贸rych sprawach pom贸g艂 mu m臋偶czyzna.

Na bezkresnym morzu nieba ku po艂udniowemu wschodowi w臋drowa艂o kilka strz臋p贸w pi贸rek. Mo偶e p艂yn臋艂y a偶 do Finlandii? Trudno by艂o to stwierdzi膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮. W艣r贸d b艂臋kitu nie da艂o si臋 wypa­trzy膰 偶adnych granic.

S艂o艅ce zaczyna艂o zyskiwa膰 przewag臋. Muchy kr膮­偶y艂y oci臋偶a艂e od ciep艂a, bzycza艂y obijaj膮c si臋 o szkla­n膮 szyb臋 w oknie Idy.

Pojawili si臋 niemal jak muchy. Czarne kropki wy­艂oni艂y si臋 z lasu. Tymczasem s艂o艅ce porannym zwy­czajem wci膮偶 si臋 leni艂o. Nie zd膮偶y艂o jeszcze roztopi膰 nocnego mrozu w ko艣ciach wielu z nich.

- Sedolfie! - zawo艂a艂a m臋偶a Ida. Sedolf prawie bezszelestnie zszed艂 po schodach.

Wci膮偶 by艂 bosy. Wsun膮艂 stopy w drewniaki. Mogli so­bie pozwoli膰 na lepsze obuwie, ale Sedolf zawsze ze 艣miechem powtarza艂, 偶e dobrze pami臋ta, gdzie si臋 uro­dzi艂. A latem najlepiej chodzi膰 boso. Podeszwy st贸p to jedyna rzecz, za kt贸r膮 nie trzeba p艂aci膰 u szewca.

- Chc膮 nas zaskoczy膰. - Sedolf obserwowa艂 zbli偶a­j膮cych si臋 m臋偶czyzn. - Tylu samo co wczoraj?

Ida zauwa偶y艂a, 偶e niekt贸rych brakuje. Poczu艂a iskierk臋 nadziei. A wi臋c korzenie tego szale艅stwa nie si臋ga艂y a偶 tak g艂臋boko!

- Strzelba? - spyta艂a.

Bardziej ba艂a si臋 teraz o Sedolfa ni偶 o siebie po­przedniego wieczoru. Teraz nie mog艂a ju偶 nic zrobi膰. Wtedy czu艂a, 偶e ma jeszcze pewn膮 w艂adz臋.

- Niepotrzebna mi teraz - odpar艂 Sedolf z pe艂nym przekonaniem.

K膮ciki ust podci膮gn臋艂y mu si臋 w g贸r臋, przez co zmarszczki od 艣miechu uwidoczni艂y si臋 jeszcze bardziej.

- Ale mo偶esz j膮 mie膰 pod r臋k膮, na wypadek gdy­bym jej potrzebowa艂. Wczoraj wieczorem j膮 na艂ado­wa艂em, obchod藕 si臋 wi臋c z ni膮 ostro偶nie. Nie wyba­czy艂bym ci, gdyby艣 mnie zastrzeli艂a.

Id臋 przenikn膮艂 dreszcz. S艂owa Sedolfa ani troch臋 jej nie rozbawi艂y. Ale 艣miech m臋偶a rozbrzmiewa艂 jej w uszach. Mia艂a nadziej臋, 偶e ci ludzie nie pomy艣l膮, 偶e Sedolf 艣mieje si臋 z nich.

- Przychodzicie m贸wi膰 ze mn膮? Ida nie widzia艂a Sedolfa, domy艣la艂a si臋 jednak, 偶e ubra艂 si臋 w pewno艣膰 siebie i powita艂 przybyszy z u艣mie­chem. Domy艣la艂a si臋 diabelskiego b艂ysku w jego oczach, kciuk贸w zatkni臋tych za pasek spodni. Brakowa艂o mu guzika u koszuli, wiedzia艂a, 偶e powinna go przyszy膰, ale nie mia艂a czasu. Uzna艂a, 偶e s膮 wa偶niejsze sprawy. Dobry Bo偶e, 偶eby tylko nic mu nie zrobili!

- Pewnie wci膮偶 go艣cisz u siebie tego lapo艅skiego czorta?

- Jon zostanie. - Sedolf r贸wnie偶 potrafi艂 by膰 twar­dy. - Jon jest moim go艣ciem i przyjacielem. Nie po­zwol臋, 偶eby s膮siedzi wyrzucali ode mnie moich go艣ci. U siebie w domu to ja jestem panem!

- Aha, dobrze to s艂ysze膰. To Johannes. Ida pozna艂a go po g艂osie.

- Bo ju偶 wydawa艂o mi si臋, 偶e tym domem rz膮dzi osoba, kt贸ra nosi sp贸dnic臋!

Ten 艣miech nie by艂 przyjazny.

- Nie chcemy tego truch艂a! Nie mamy takiego upodobania do tych wszarzy, jak twoja 偶ona i ty!

- Mi艂o, 偶e si臋 trudzili艣cie, 偶eby przyj艣膰 tu tak wcze艣nie i mi o tym powiedzie膰 - odpar艂 Sedolf.

Ida mia艂a wielk膮 ochot臋 wyj艣膰 do nich, rozumia艂a jednak, 偶e nie powinna si臋 w t臋 rozgrywk臋 miesza膰. Sedolf musia艂by j膮 wspiera膰, a nie mia艂a pewno艣ci, czy zdo艂a milcze膰. Ju偶 w niej wrza艂o.

Posz艂a na g贸r臋. Jon przys艂uchiwa艂 si臋 wymianie zda艅. S艂owa nie dochodzi艂y tu wyra藕nie. Poranek przynosi艂 wi臋cej odg艂os贸w ni偶 wiecz贸r. Mo偶e do niej krzyczeli, a przy Sedolfie przycichli.

Ida lekko unios艂a okno do g贸ry. Niedu偶o, do艣膰 jed­nak, 偶eby szk艂o przesta艂o zatrzymywa膰 g艂osy.

- Lensman z艂apa艂 jednego. Mo偶e by艂o ich wi臋cej, ale przynajmniej jednego schwytali. Spytaj Jona, czy zna Monsa. 呕ona Hendrika m贸wi, 偶e to ich kuzyn. Kobieta p艂acze, Hendrika nie ma w domu. Mo偶e on te偶 bra艂 w tym udzia艂?

Jon mrukn膮艂 co艣, lecz Ida go nie zrozumia艂a. M贸wi艂 za cicho i w swoim j臋zyku. Zna艂a mow臋 Lapo艅czyk贸w do艣膰 dobrze, na tyle, by rozumie膰 i prowadzi膰 rozmo­w臋, lecz te s艂owa wyra藕nie nie by艂y przeznaczone dla jej uszu.

G艂osy na zewn膮trz nie milk艂y. Usta nie potrafi艂y wstrzyma膰 tego, co mia艂y do powiedzenia. Przez noc wie艣ci obieg艂y g贸ry. Tyle by艂o jasne. Albo mo偶e prze­p艂yn臋艂y przez fiord. Tak czy owak trafi艂y tu na brzeg, pochwyci艂o je wiele r膮k, wiele ust chcia艂o ponie艣膰 je dalej, rozrasta艂y si臋, pieni艂y si臋 obficiej ni偶 ziarno w nadzwyczajne, pe艂ne s艂onecznego ciep艂a lato.

- Tych starych zar偶ni臋to. M臋偶czy藕nie zmia偶d偶ono g艂ow臋 kamieniami, a kobiecie podci臋to gard艂o no偶em. Gdy j膮 znaleziono, nie by艂o w niej ani kropli krwi. Nie mieli 偶adnych szans. Mo偶esz o tym opowiedzie膰 temu zawszonemu Lapo艅czykowi, kt贸rego trzymasz pod swoim dachem, Sedolfie Bakken! Temu, kt贸ry jest twoim go艣ciem i przyjacielem!

- Wszystkim sprawia to wielki b贸l - odpar艂 Sedolf. - Lecz Jon nie zawini艂 temu bardziej ni偶 ty i ja. Jon nie ma nic wsp贸lnego z tym zab贸jstwem. Tak samo jak ty, Johannesie!

- Wiesz, dlaczego zaatakowali tych starc贸w? Bo nie pozwolili Lapo艅czykom wej艣膰 na swoj膮 ziemi臋. W ka偶dym razie prosili, 偶eby trzymali si臋 z daleka. 殴le zrobili, 偶e im tego zabronili. I tak nic by nie poradzi­li, gdyby renifery stratowa艂y im siano. Ale wystarczy­艂o, 偶e im nie pozwolili. Nikt z nas ich nie zabi艂, nikt z naszych, Sedolfie Bakken! Zrobili to ci, kt贸rzy nie maj膮 czego szuka膰 tu, nad fiordem. Ich miejsce jest w innym kraju, 偶adne prawo nie daje im tych skraw­k贸w ziemi. To Lapo艅czycy, Sedolfie! Lapo艅czycy! I nie po raz ostatni kieruj膮 swoje no偶e na cz艂owieka. Wspomnisz jeszcze moje s艂owa! Ale my, w wiosce, od tej pory b臋dziemy ju偶 czujni. Przeka偶 to swojemu przyjacielowi. A je艣li us艂yszymy o jakich艣 innych, kt贸­rzy te偶 byli w Kafjorden, i przypadkiem zastaniemy ich tutaj, to lepiej niech ich od razu pogrzebi膮, zamiast wysy艂a膰 do wi臋zienia na po艂udnie. Sami wymierzymy kar臋. My nie jeste艣my tak 艂agodni jak nadzorcy wi臋­zienni. A ty powiniene艣 cokolwiek wiedzie膰 o wi臋zie­niach, Sedolfie Bakken. Wszak Simon to tw贸j krew­niak. No i szwagier Idy.

- Nie ma powodu kara膰 ca艂ego ludu za to, co zro­bi艂o kilku z nich!

- My nie karzemy, dop贸ki nie jeste艣my do tego zmuszeni! Ale b臋dziemy czujni i zaczniemy strzela膰 do ren贸w, kt贸re wejd膮 na cudz膮 ziemi臋! Stracili艣my ju偶 cierpliwo艣膰! Teraz od razu b臋dziemy strzela膰. Bez pytania, do kogo nale偶膮 renifery. A to, co padnie na nasz膮 ziemi臋, nale偶y do nas. Pozdr贸w swego go艣cia, Sedolfie, i przeka偶 mu te s艂owa!

Jon mia艂 za plecami poduszk臋, p贸艂siedzia艂. Teraz wreszcie wida膰 by艂o, 偶e ma dwoje oczu. To drugie otworzy艂o si臋 w膮ziutk膮 szpark膮. Kolor贸w jego twa­rzy nie dawa艂o si臋 nawet opisa膰.

- My te偶 mamy kule i proch - oznajmi艂 ze smut­kiem Sedolfowi i Idzie. - Obawiam si臋, 偶e je艣li kto艣 zabije renifery, komu艣 r贸wnie dobrze mo偶e przyj艣膰 do g艂owy strzeli膰 w odpowiedzi.

M贸wi艂 z wielk膮 powag膮. Ogromnie ci臋偶ko przyj膮艂 wiadomo艣膰 o Monsie.

- To nasz kuzyn - wyja艣ni艂. - W siida wszyscy bez wyj膮tku s膮 ze sob膮 spokrewnieni. Mons nie jest z艂y. To przez w贸dk臋.

Jon nabra艂 oddechu. W piersiach nie bola艂o go ju偶 tak jak przedtem, lecz m贸wienie wci膮偶 sprawia艂o mu wiele trudu. Ale teraz ju偶 musia艂 m贸wi膰. Milczenie sta­艂o si臋 zbyt bolesne. Z艂e wie艣ci dotkn臋艂y go mocniej, ani­偶eli uderzenia i kopniaki, kt贸re spad艂y na jego cia艂o.

- Nie jeste艣my samymi anio艂ami - u艣miechn膮艂 si臋. - U nas, w siida, te偶 s膮 r贸偶ni ludzie. Rozmaite typy ludz­kie. Nie tylko 藕li, nie tylko dobrzy. Ci tutaj krzycz膮 鈥濴apo艅czycy鈥 i traktuj膮 wszystkich jak jednego, a przecie偶 to nieprawda. I Mons nie jest morderc膮, ow­szem, to gwa艂townik, ale nie zbrodniarz. By艂 mi jak brat. Razem dorastali艣my.

D艂ugo patrzy艂 na swoje d艂onie. Nie porusza艂 nimi, tylko si臋 w nie wpatrywa艂.

- Musz臋 teraz wraca膰 - rzek艂 w ko艅cu cicho. - Mu­sz臋 do nich i艣膰.

- Wie艣ci dotr膮 tam i bez ciebie - stwierdzi艂 Sedolf. - Ledwie jeste艣 w stanie siedzie膰. Jak mia艂by艣 tam doj艣膰?

- Mons to jej brat - powiedzia艂 Jon, jakby nie us艂y­sza艂 Sedolfa. - Ona pewnego dnia zostanie moj膮 偶o­n膮. Mons to jej brat. Nie mog臋 tu zosta膰.

- Nie mo偶esz tu zosta膰 - powt贸rzy艂a Ida. Ona go rozumia艂a. Kiedy znikn膮艂 Ailo, m贸wili, 偶e to niemo偶liwe. Twierdzili, 偶e nikt nie mo偶e za nim jecha膰. Ale wyruszyli na p贸艂nocny wsch贸d. Ona r贸wnie偶. Ida rozumia艂a Jona.

- Nie wiem, jak - powiedzia艂a pr臋dko. - Ale musi istnie膰 jaki艣 spos贸b, 偶eby ci臋 tam dowie藕膰, nie zabi­jaj膮c ci臋 po drodze.

- Nie mo偶emy pojecha膰 wozem - stwierdzi艂 Sedolf. - Nie ma te偶 sensu sposobi膰 sa艅. Tam jest za stromo. Nawet Reijo i Matti poszli piechot膮. Jon nie da rady i艣膰. Powinna艣 o tym wiedzie膰, Ido, przecie偶 to ty opatrujesz mu rany!

- S艂ysza艂e艣, co m贸wi艂. Sedolf westchn膮艂.

- Mo偶e by wykrzesa艂 z siebie odrobin臋 rozumu, gdyby艣 go nie popar艂a. A ty tak nagle si臋 z nim zgo­dzi艂a艣. Czasami naprawd臋 ci臋 nie rozumiem, moja Ido.

Ida opar艂a czo艂o o okienn膮 szyb臋. Szk艂o przyjem­nie ch艂odzi艂o, studzi艂o te偶 my艣li.

- To straszne dla tych, kt贸rych to dotyczy - szep­n臋艂a. - Zab贸jcy r贸wnie偶 maj膮 rodziny. S膮 ludzie, kt贸­rzy ich kochaj膮. A plotki goni膮 pr臋dko, nawet pod g贸r臋, Sedolfie! Nawet je艣li ojciec opowie im o Jonie, b臋d膮 si臋 bali i o niego. Ta kobieta straci brata, i to w pewnym sensie w spos贸b gorszy, ni偶 gdyby po pro­stu umar艂. B臋dzie si臋 martwi膰 r贸wnie偶 o Jona.

- Nie s膮 jeszcze ze sob膮 zar臋czeni.

- Ty i ja r贸wnie偶 nie byli艣my zar臋czeni. - Ida od­wr贸ci艂a si臋 w stron臋 m臋偶a. - My艣la艂e艣 o mnie, kiedy by艂e艣 na Lofotach? Czy mimo wszystko co艣 dla ciebie znaczy艂am? By艂am 偶on膮 innego cz艂owieka. Nosi艂am w 艂onie dziecko innego cz艂owieka. Jon zwleka jedynie dlatego, 偶e pragnie da膰 jej co艣, co b臋dzie ich w艂asne.

- Gdyby zdo艂a艂 utrzyma膰 si臋 na koniu... Ida pokiwa艂a g艂ow膮. Ona r贸wnie偶 ju偶 o tym my­艣la艂a.

- Ale mamy przecie偶 zwierz臋ta, Ido, pami臋tasz o tym? Nie mo偶emy te偶 ci膮gn膮膰 Mikkala w g贸ry. Przecie偶 nie tak dawno wr贸cili艣my z Finlandii. Dzie­ciak do艣膰 ma w艂贸cz臋gi.

- To jego lud.

- Mikkala nie b臋dziemy w to wci膮ga膰! - zdecydo­wanie zaprotestowa艂 Sedolf. - Zostanie na cyplu u Heleny i Elise. Tam jest du偶o dzieci. Dobrze mu tam b臋dzie. Ale nie mo偶emy ich prosi膰, 偶eby zaj臋艂y si臋 te偶 nasz膮 obor膮!

Sedolf westchn膮艂.

- No dobrze, ja z nim p贸jd臋. Jedno z nas musi prze­cie偶 zosta膰 w domu.

Ida u艣miechn臋艂a si臋. Mia艂a nadziej臋, 偶e tak si臋 sko艅­czy. S膮dzi艂a jednak, 偶e nam贸wienie Sedolfa b臋dzie wymaga艂o wi臋cej czasu.

Zacisn膮艂 z臋by, kiedy Ida i Sedolf wsp贸lnymi si艂ami sprowadzali go po schodach z poddasza. Wyra藕nie by艂o wida膰, jak bardzo cierpi. Ale chcia艂 wraca膰 do swoich.

M贸wi艂 o powrocie do domu.

Ida cierpia艂a wraz z nim, gdy wsadzali go na grzbiet ko­nia. Jon ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 im pom贸c. Przy pe艂nych udr臋ki pr贸bach zagryza艂 wargi a偶 do krwi. Zacis­n膮艂 r臋ce na cuglach. Siedzenie jednak sprawia艂o mu zbyt wielki b贸l, pochyli艂 si臋 do przodu. Ca艂y sp艂ywa艂 potem, wygl膮da艂, jakby p贸艂 dnia sp臋dzi艂 w ulewnym deszczu.

- To si臋 nie uda. - Sedolf pomrocznia艂 na twarzy i z rezygnacj膮 popatrzy艂 na Id臋. - Ten cz艂owiek nie mo偶e jecha膰 wierzchem. Spr贸bowali艣my. To niemo偶­liwe. Spadnie na stromi藕nie. Tyle wystarczy. A i bez tego droga niepewna. To si臋 po prostu nie uda.

Jon si臋 nie odzywa艂. Nie mia艂 si艂y.

- Ja p贸jd臋.

Idzie trudno by艂o si臋 sprzeciwia膰, kiedy opar艂a r臋­ce na biodrach i ju偶 si臋 na co艣 zdecydowa艂a.

Sedolf przynajmniej spr贸bowa艂:

- Nie mo偶esz! Na Boga, kobieto, mam tu zosta膰 i jeszcze bardziej si臋 niepokoi膰? Nie dasz sobie rady, je艣li on spadnie!

Dobrze rozumia艂, o czym Ida my艣li, lecz nie chcia艂 jej na to pozwoli膰. Najrozs膮dniej by艂o pozostawi膰 Jo­na w domu, dop贸ki nie nabierze si艂 przynajmniej na tyle, by utrzyma膰 si臋 na koniu. Wszystko inne to czy­ste szale艅stwo.

- Jon jest dosy膰 lekki - o艣wiadczy艂a Ida. G艂os mia艂a s艂odki jak roztopiony br膮zowy cukier.

Sedolf dobrze zna艂 ju偶 ten ton. Westchn膮艂.

- Ja te偶 jestem lekka. Ko艅 ud藕wignie nas oboje w miejscach, gdzie trzeba b臋dzie Jona przytrzymywa膰.

Tam, gdzie bardziej p艂asko, zsi膮d臋. A jakby si臋 zsuwa艂, to go podsadz臋. Ka偶臋 koniowi si臋 po艂o偶y膰 i wci膮gn臋 mu go na grzbiet. - Wzruszy艂a ramionami. - Zoba­czysz, wszystko si臋 uda. Jedno z nas musi zosta膰 w do­mu. Sam tak m贸wi艂e艣. M膮drzej by艂oby, gdyby艣 ty mu towarzyszy艂. Ale Jon nie mo偶e jecha膰 sam na koniu. W takiej sytuacji m膮drze jest, 偶ebym to ja si臋 wypra­wi艂a. Poza tym potrzebny mi b臋dzie tylko jeden ko艅.

- Ju偶 si臋 zdecydowa艂a艣, prawda?

Sedolf d艂ugo przygl膮da艂 si臋 偶onie. On te偶 opar艂 r臋­ce na biodrach, lecz ten gest nie mia艂 tak wielkiego znaczenia jak w jej wykonaniu. Sedolf poczu艂 tylko jeszcze wi臋ksz膮 rezygnacj臋.

- Dlaczego nie o偶eni艂em si臋 z kt贸r膮艣 z tych potul­nych dziewcz膮t znad fiordu? Rozumiesz, 偶e mog艂o mi si臋 do tego stopnia pomiesza膰 w g艂owie? Mam za 偶on臋 prawdziw膮 j臋dz臋!

Ida u艣miechn臋艂a si臋. Si臋gn臋艂a po we艂niany sweter i chust臋. Swetrem przewi膮za艂a si臋 w pasie, chust臋 za­rzuci艂a na ramiona. Skrzy偶owa艂a jej ko艅ce na pier­siach i zwi膮za艂a je z ty艂u na plecach.

- Chc臋 zobaczy膰, czy ko艅 ud藕wignie was oboje. Ida dosiad艂a konia. Obejmowa艂a Jona i trzyma艂a cug­le. On r贸wnie偶 nie wypuszcza艂 rzemieni. Ko艅 ruszy艂.

Nie mog艂a pomacha膰 Sedolfowi. To nie by艂o 偶ad­ne po偶egnanie.

- Nied艂ugo wr贸c臋! - zawo艂a艂a tylko.

Skierowa艂a si臋 w g贸r臋, wzd艂u偶 rzeki. Dop贸ki mog­艂a, wybiera艂a naj艂atwiejsz膮 drog臋. Gdy Sedolf straci艂 j膮 ju偶 z pola widzenia, zeskoczy艂a z konia.

- Utrzymasz si臋 sam? - spyta艂a Jona z trosk膮. Przykuc­n臋艂a przy wierzchowcu, zerkaj膮c na twarz Lapo艅czyka.

- Dzi臋kuj臋, 偶e nie spyta艂a艣 o to wcze艣niej - szep­n膮艂 i zdoby艂 si臋 na co艣 na kszta艂t u艣miechu.

Ida wypl膮ta艂a si臋 z chusty, du偶ej i ciep艂ej.

- Je艣li spadniesz, nie zdo艂asz si臋 podnie艣膰 - powie­dzia艂a z namys艂em. - Spr贸buj臋 ci臋 jako艣 przywi膮za膰, mo偶e to cho膰 odrobin臋 pomo偶e.

Chusty starczy艂o na owini臋cie Jona i przewi膮zanie pod brzuchem konia. W臋ze艂 Jon mia艂 na plecach. Ida stara艂a si臋, 偶eby zwierz臋 nie odczuwa艂o 偶adnych dodatkowych niedogodno艣ci. Wszystko przecie偶 zale偶a艂o od konia.

- 艢wietnie - powiedzia艂 Jon. - Potrafisz pr臋dko znale藕膰 rad臋.

- Jestem te偶 samowolna. Tak uwa偶a Sedolf - ode­zwa艂a si臋 Ida. Poci膮gn臋艂a konia za sob膮. Wyruszyli w dalsz膮 drog臋. - Kobiety musz膮 takie by膰, czasami mu­simy my艣le膰 r贸wnie偶 za was. Gdyby艣 powiedzia艂 cho膰 s艂owo, Sedolf zani贸s艂by ci臋 z powrotem na strych.

- Dlaczego to robisz? - spyta艂 szeptem, z ogrom­nym trudem wymawiaj膮c poszczeg贸lne s艂owa. - Dla­czego? Przecie偶 nic mi nie jeste艣 winna.

- Mo偶e ci臋 lubi臋. - Ida wzruszy艂a ramionami. Jon zapewne nie dostrzega艂 nawet jej gest贸w. Widzia艂 tyl­ko na jedno oko. Drugie wci膮偶 by艂o zapuchni臋te, cho膰 powoli dawa艂o si臋 zauwa偶y膰 jego istnienie.

- Mo偶e mnie r贸wnie偶 to dotyczy. - Idzie zaczyna­艂o brakowa膰 s艂贸w.

- Ailo?

- Ailo. To imi臋 wci膮偶 mia艂o w ustach taki przyjemny smak.

Wiedzia艂a o wiele wi臋cej, ni偶 mog艂a powiedzie膰.

- No i Mikkal - doda艂a pr臋dko. - By膰 mo偶e pewne­go dnia ci ludzie zwr贸c膮 si臋 przeciwko Mikkalowi.

Pewnego dnia mog膮 sobie przypomnie膰, 偶e jego ojciec by艂 Lapo艅czykiem, wszarzem z g贸r, a wtedy na pew­no b臋dzie mnie to dotyczy膰. Niezauwa偶anie tego oznacza 艣lepot臋. A wiara, 偶e tak si臋 nie stanie - g艂upo­t臋. Ja te偶 nie jestem prawdziw膮 Norwe偶k膮. Czasami w艂adzy si臋 to przypomina, cho膰 na og贸艂 ludzie o tym nie pami臋taj膮. Mama by艂a Fink膮. I ojciec jest Finem.

- Masz m臋偶a Norwega - szepn膮艂 Jon Larson. - I m贸wisz po norwesku. Tw贸j m膮偶 jest Norwegiem. Nosisz norweskie imi臋. To wystarczy, Ido. Bardziej norweska nie mo偶esz ju偶 by膰.

- To prawda - odpar艂a Ida. - Bardziej norweska ju偶 by膰 nie mog臋. I w艂a艣nie tego si臋 boj臋.

Przed nimi rozpo艣ciera艂a si臋 rzeka. Musieli j膮 prze­kroczy膰.

7

Przeprawa przez rzek臋 posz艂a g艂adko. 呕adne z nich nie by艂o jeszcze wtedy zm臋czone. Do艣膰 d艂ugo posu­wali si臋 bez przeszk贸d, spokojnie pokonali pierwsze wzniesienia. Gdy oboje, i Ida, i Jon, zacz臋li odczuwa膰 zm臋czenie, Ida po偶a艂owa艂a, 偶e nie wzi臋艂a nic do je­dzenia.

Na szcz臋艣cie w strumieniach p艂yn臋艂a woda. Ko艅 m贸g艂 do woli zaspokaja膰 pragnienie. Ida, le偶膮c na brzuchu, pi艂a wod臋 wprost z brzegu, Jonowi za ku­bek musia艂y s艂u偶y膰 jej z艂o偶one r臋ce.

- Nie s膮dzi艂am, 偶e to tak daleko - j臋kn臋艂a Ida. - Po­winnam by膰 przyzwyczajona do chodzenia, ale 艂ydki tak mnie bol膮!

- Wsi膮d藕 i ty na konia. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie mog臋. Od konia zale偶y, czy dotrzemy na miejsce. Nie chc臋 go m臋czy膰 bardziej, ni偶 musz臋.

Dalej sz艂a piechot膮. Robi艂o si臋 coraz stromiej, co­raz trudniej.

- Ju偶 niedaleko - powiedzia艂 Jon. Jego s艂owom to­warzyszy艂o co艣 w rodzaju 艣miechu. - W艂a艣ciwie to bardzo niedaleko.

To by艂 tylko strumie艅. W膮ski tak, 偶e Ida nie zdo­艂a艂aby si臋 chyba po艂o偶y膰 w poprzek. Ale pieni艂o si臋 w nim obficie, dno okaza艂o si臋 zdradliwe. W miejscach, gdzie, jak si臋 wydawa艂o, le偶膮 kamienie, w rze­czywisto艣ci by艂y g艂臋bokie jamy.

Ko艅 藕le st膮pn膮艂.

Sekund臋 p贸藕niej 艣wiat zape艂ni艂 si臋 wierzgaj膮cymi kopytami i strugami rozchlapywanej wody. Niebo by艂o takie niebieskie, korony drzew ko艂ysa艂y si臋, fru­wa艂y po b艂臋kicie.

Ida rzuci艂a si臋 za Jonem. Jej szara chusta odcina艂a si臋 od niemal czarnej sier艣ci zwierz臋cia. Jon by艂 br膮­zowy, ubrany w brunatn膮 sk贸r臋. Teraz wszystkie te kolory, br膮z, czer艅 i szaro艣膰, zla艂y si臋 w jedno. Obra­ca艂y, jak we m艂ynie.

Skoczy艂a za nim, wypuszczaj膮c z r膮k cugle. I tak nie zdo艂a艂aby utrzyma膰 konia.

S艂ysza艂a sw贸j w艂asny g艂os. Tak wyra藕nie dociera艂y do niej wszystkie d藕wi臋ki. P贸藕niej to je w艂a艣nie zapa­mi臋ta艂a, nie za艣 to, co zobaczy艂y jej oczy. S艂ysza艂a r偶e­nie konia, chlupot wody, uderzenia kopyt o 偶wirowe dno, a p贸藕niej st膮panie po trawie. Oddalaj膮ce si臋 艣cie偶k膮, kt贸ra wi艂a si臋 w stron臋 lasu czy g贸r.

S艂ysza艂a plusk wody wok贸艂 sp贸dnicy. Przemok艂a. Sp贸dnica lepi艂a jej si臋 do 艂ydek.

Ida wesz艂a do tej samej jamy, w kt贸rej przewr贸ci艂 si臋 ko艅. Stan臋艂a po pas w wodzie. W strumieniu o tej porze roku nie powinno by膰 a偶 tak g艂臋boko. 艢niegi dawno ju偶 stopnia艂y. Nie by艂o przecie偶 powodzi.

- Uderzy艂e艣 si臋?

Uda艂o jej si臋 chwyci膰 go jako艣 pod pachy. Sta艂a za Jonem i pr贸bowa艂a wyci膮gn膮膰 go z wody. Namokni臋te sk贸ry sprawi艂y, 偶e sta艂 si臋 jeszcze ci臋偶szy. Pr膮d nie chcia艂 go wypu艣ci膰.

Idiotyczne pytanie, pomy艣la艂a, chwytaj膮c go z ca艂ej si艂y, lecz i tak nie otrzyma艂a 偶adnej odpowiedzi.

Z wolna woda si臋ga艂a jej ju偶 tylko do po艂owy ud, do kolan, do p贸艂 艂ydki.

Przemarz艂a jak pies, gdy sta艂a w wodzie po kostki, a Jon w po艂owie le偶a艂 ju偶 na brzegu. Szcz臋ka艂a z臋ba­mi, wyci膮gn膮wszy go ca艂kiem i u艂o偶ywszy na trawie, kt贸ra tu, nad strumieniem, ros艂a zielona i bujna, w g臋­stych k臋pach. By艂a mi臋kkim pos艂aniem.

- Jeste艣 tu? - spyta艂a, kl臋kaj膮c przy nim. Kolejne g艂upie pytanie. Przecie偶 jej oczy widzia艂y.

- Gorzej ci? - poprawi艂a si臋.

Jon zdo艂a艂 popatrze膰 na ni膮 spod zmru偶onych po­wiek. Wyszczerzy艂 z臋by. Spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰.

- Nie wiem - odszepn膮艂, dzwoni膮c z臋bami. - Nie wiem. Strasznie zimno.

- Ch艂贸d mo偶e u艣mierzy troch臋 b贸l - stwierdzi艂a Ida. - Szlag trafi艂 moj膮 chust臋, ale to nie takie wa偶ne. 呕e te偶 na tym ostatnim odcinku do waszego obozu musi by膰 tak diabelska stromizna!

Rozejrza艂a si臋 doko艂a. Wypatrzy艂a troch臋 suchych ga艂膮zek. Zdj臋艂a wierzchnie sp贸dnice, wykr臋ci艂a je nad strumieniem i powiesi艂a na najbli偶szej olszynie, kt贸­ra ugi臋艂a si臋 prawie do ziemi. Na pewno nie wyschn膮 tak od razu. 呕adne popo艂udniowe s艂o艅ce nie niesie w sobie tyle ciep艂a, w dodatku bez wiatru.

Wy偶臋艂a halk臋 na tyle, 偶eby przynajmniej z niej nie ciek艂o. Przy ka偶dym ruchu lepi艂a jej si臋 do n贸g, lek­ko przy tym kl膮skaj膮c. Nie by艂o to przyjemne, lecz zachowa艂a przynajmniej resztki przyzwoito艣ci.

Ida nie musia艂a i艣膰 daleko, 偶eby przynie艣膰 par臋 na­r臋czy drew czy te偶 tak naprawd臋 czego艣 w rodzaju drzewa: Ga艂膮zek grubo艣ci jej kciuk贸w, suchych i na wp贸艂 wysuszonych, niekt贸rych wr臋cz 艣wie偶ych. Ale nie mia艂a teraz czasu na staranne wyszukiwanie od­powiedniego opalu.

Przygotowa艂a niedu偶e ognisko w pobli偶u Jona. Ob艂o偶y艂a je piaskiem i 偶wirem, zrobi艂a porz膮dne brzegi z kamienia. Musia艂a rozpali膰 je na trawie, bo nie mog艂a przecie偶 toczy膰 Jona jak pi艂ki.

Ida ba艂a si臋 po偶aru, dlatego tak starannie wznosi艂a 艣ciany, odgradzaj膮ce ognisko od trawy. Ogie艅 nie by艂 przyjacielem jej rodziny.

No偶em Jona skrzesa艂a iskry. Sw贸j w艂asny zostawi­艂a w domu. Ogromnie z艂o艣ci艂a si臋 za to na siebie, na og贸艂 nie post臋powa艂a do tego stopnia bezmy艣lnie.

Pewnie sta艂o si臋 tak dlatego, 偶e ju偶 od dawna nie musia艂a si臋 sama o siebie troszczy膰. Od dawna ju偶 mog艂a zaufa膰 Sedolfowi. 艁atwo da艂a si臋 rozpie艣ci膰.

Ogie艅 pochwyci艂 ga艂膮zki. Poliza艂 nast臋pne, kt贸re zaraz pod艂o偶y艂a. By艂y jak zabawki, takie drobne. W ko艅cu mog艂a do艂o偶y膰 grubsze, ostro偶nie, bardzo ostro偶nie budowa膰 wi臋ksze ognisko.

艢ci膮gn臋艂a z Jona kurtk臋, uszyt膮 z reniferowej sk贸­ry, w艂osem do wewn膮trz. Wystarczy艂o j膮 tylko kilka razy strzepn膮膰, a ju偶 by艂a sucha od 艣rodka. Ubrawszy go z powrotem w dork, szczerze mu pozazdro艣ci艂a.

A jednocze艣nie poczu艂a co艣 w rodzaju szacunku. Ona w samodziale i bawe艂nie marz艂a. Zimno jej by­艂o nawet w we艂nianym swetrze.

Rozsznurowa艂a jego kumagi. Przesun臋艂a nagie stopy bli偶ej ogniska. Buty te偶 przy nim postawi艂a, w takiej odleg艂o艣ci, 偶eby sch艂y, a jednocze艣nie si臋 nie zapali艂y.

- Lepiej tak?

- Lepiej.

艢ci膮gn臋艂a sweter, zmoczy艂 si臋 tylko na dole i na r臋­kawach. Trzyma艂a go blisko 藕r贸d艂a ciep艂a, a偶 zapach­nia艂o przypalon膮 we艂n膮.

Ida nas艂uchiwa艂a konia. Wo艂anie go na nic by si臋 nie zda艂o, a przynajmniej nie od razu. Klacz by艂a spo­kojn膮 istot膮, kt贸ra z pewno艣ci膮 sama do niej wr贸ci.

- W ka偶dym razie 偶adna z ran nie zacz臋艂a krwawi膰 - zauwa偶y艂a Ida. Mia艂a pustk臋 w brzuchu, a od tego i pust­k臋 w g艂owie. - Jak ma na imi臋 ta twoja dziewczyna?

- Anna.

Zrozumia艂e by艂o, 偶e nie mia艂 ochoty na rozmow臋. Przymusowa k膮piel na pewno nie poprawi艂a mu sa­mopoczucia.

- Czy ona ci臋 kocha?

- Hm - odpar艂 Jon. Le偶a艂 z zamkni臋tymi oczyma, mokre w艂osy tworzy艂y czepek na g艂owie.

- 艁adna jest? - Tak.

O czym艣 przecie偶 musieli rozmawia膰. Ida czu艂a si臋 g艂upio. Bardzo j膮 to rozz艂o艣ci艂o. Najbardziej ze wszystkiego nie chcia艂a wydawa膰 si臋 g艂upia. Wola艂a by膰 brzydka ni偶 g艂upia.

- Mog艂am 偶y膰 tak jak ty.

Ta my艣l nie opuszcza艂a jej nawet przez chwil臋, teraz Ida ubra艂a j膮 w s艂owa. Jon pyta艂 j膮 wcze艣niej, dlaczego mu pomaga. Powiedzia艂a mu troch臋 prawdy, da艂a mi臋­so. Teraz postanowi艂a wyjawi膰 mu najskrytsze obawy.

- Oni r贸wnie dobrze mogli si臋 rzuci膰 na kogo艣 z mojej rodziny i pobi膰 go do nieprzytomno艣ci.

- Albo kto艣 z twoich m贸g艂 zosta膰 zab贸jc膮.

Tak, to r贸wnie偶 stanowi艂o cz臋艣膰 tej prawdy. Tkwi­艂o w cieniach jej w艂asnej my艣li. Przymyka艂a na to oczy. Nikt, kogo zna艂a, tego nie zrobi艂. Nikt, kogo zna艂a, nie by艂 zab贸jc膮.

Echo dawnego b贸lu.

Ailo zabi艂. Knut zabi艂. Heino zabi艂. Nie przesta艂a ich kocha膰, cho膰 o tym wiedzia艂a.

To stawa艂o si臋 takie trudne, gdy wysuwa艂o si臋 poza czer艅 i biel. Szaro艣膰 ma tyle odcieni, nie spos贸b os膮dza膰.

- On ma dwadzie艣cia sze艣膰 lat - powiedzia艂 Jon. - Ma 偶on臋 i troje dzieci. Przez ostatnie trzy lata prze­pija艂 wszystko, co tylko wpad艂o mu w r臋ce.

Ida przymkn臋艂a oczy. Nie by艂a to dla niej nowa hi­storia, na og贸l jednak ogl膮da艂a j膮 od drugiej strony. Wi­dywa艂a Lapo艅czyk贸w, kt贸rzy wymieniali mi臋so i fu­tra na w贸dk臋. Przeklina艂a przez z臋by i odwraca艂a si臋 do nich ty艂em. Zachodzi艂a w g艂ow臋, jak mo偶na mie膰 tak膮 s艂ab膮 wol臋. Za plecami pijanych ojc贸w widzia艂a g艂odne dzieci. Kobiety z czarn膮 rozpacz膮 w oczach.

- S膮 ludzie, kt贸rzy t艂usto jedz膮 za pieni膮dze z hand­lu w贸dk膮 - odezwa艂 si臋 Jon. - Z pocz膮tku w贸dka jest tania, dopiero kiedy ju偶 musz膮 j膮 kupowa膰, cena na­gle ro艣nie. A kiedy cena przestaje mie膰 znaczenie, p艂a­ci si臋 za ni膮 krwi膮.

Ida poczu艂a w ustach wstr臋tny posmak. Ka偶da rzecz mia艂a co najmniej dwie strony. Co najmniej. A ta, kt贸­rej si臋 nie widzi, mog艂a okaza膰 si臋 t膮 najprawdziwsz膮.

- Mons by艂 taki jak ja. Jest taki jak ja. Kiedy si臋 nie upije. To butelka nas rozdzieli艂a. Nic wi臋cej. Rozu­miesz? Dlatego sta艂 si臋 zab贸jc膮.

Umilk艂.

- Lepiej by by艂o, 偶eby go zabili - podj膮艂 twardo po pewnym czasie. - Lepsze to ni偶 powolna 艣mier膰 w wi臋zieniu. Co to za 偶ycie w zamkni臋ciu?

Tak, co to za 偶ycie dla cz艂owieka, kt贸ry za sufit mia艂 niebo?

- Dlaczego akurat tych starc贸w? - wyrwa艂o si臋 Idzie. - To takie straszne, wstr臋tne, Jon. Takie obrzyd­liwe.

- Ja kocham Monsa i dla mnie jest to jeszcze wstr臋tniejsze. Przecie偶 mog艂o by膰 zupe艂nie inaczej. I wiem, 偶e s膮 ludzie, kt贸rzy zabijaj膮 i jeszcze na tym zarabiaj膮, a nikt nie dostrzega w tym nic z艂ego. Ci, kt贸rzy handluj膮 w贸dk膮, ciesz膮 si臋 szacunkiem. Nie mamy jak si臋 przed nimi broni膰.

Zamilk艂. Wzrok wbi艂 w niebo. Patrzy艂 na prze­mieszczaj膮ce si臋 ponad nimi chmury.

- Mo偶esz mi da膰 troch臋 wody? - spyta艂. Poprosi艂. Ida przynios艂a mu wod臋 w r臋kach. Jon zdo艂a艂 oprze膰 si臋 na jednym 艂okciu na tyle, by m贸c si臋 na­pi膰. Wargi mu spierzch艂y, ale zacz臋艂y ju偶 odzyskiwa膰 normalne rozmiary. Policzki wci膮偶 by艂y rozpalone, gor膮czka trawi艂a cia艂o.

Ida kilkakrotnie nape艂nia艂a wod膮 kubek ze swoich d艂oni. Wreszcie Jon zaspokoi艂 pragnienie.

- Nie mo偶emy tu zosta膰 - powiedzia艂. - Z koniem dotrzemy na miejsce, nim wiecz贸r zrobi si臋 p贸藕ny.

- Nie p贸jd臋 sama, nie znajd臋 ich! - Ida domy艣la艂a si臋, co chcia艂 zaproponowa膰.

- Zaczekamy wi臋c na konia.

By艂 taki cierpliwy, taki 艂agodny i uleg艂y. Nie paso­wa艂o to do cz艂owieka, kt贸ry przyszed艂 do nich do za­grody. Nawet teraz, w艣r贸d opuchlizny, Ida dostrze­ga艂a na jego twarzy si艂臋. Widzia艂a, 偶e to cz艂owiek, kt贸­ry potrafi tak偶e przewodzi膰.

- On umar艂, Ailo syn Mikkala?

- W pewnym sensie - odpar艂a Ida. Zrozumia艂a, jak poczu艂 si臋 Jon, gdy nieoczekiwa­nie wtargn臋艂a poza wyznaczone przez niego granice.

- Urodzi艂am dwoje jego dzieci - rzuci艂a w powietrze, niepewna, ile ten m臋偶czyzna wie o jej 偶yciu. - Jedno straci艂am. Dziewczynk臋, bardziej do niego podobn膮. To by艂o tak, jakbym traci艂a go po raz drugi.

Ida nie wyjawi艂a, 偶e Ailo wr贸ci艂 z za艣wiat贸w. Nie po­wiedzia艂a, 偶e istnieje inny Ailo ni偶 ten, kt贸rego po艣lu­bi艂a. Ze pod odrobin臋 innym niebem 偶yje m臋偶czyzna w sk贸rze Ailo i z jego pami臋ci膮. A jednak odmieniony.

Traci艂a Ailo wiele razy. Nic o tym nie wspomnia­艂a. Jak Jon m贸g艂by to zrozumie膰?

- On te偶 straci艂 swoj膮 rodzin臋 - ci膮gn臋艂a. Nie m贸wi­艂a nic z艂ego, wci膮偶 opowiada艂a o Ailo. O jej Ailo. - Wszystko wygl膮da艂oby inaczej, gdyby tylko zosta艂. Ta samotna wyprawa by艂a szale艅stwem. Ale zbyt d艂ugo 偶y艂 z dala od swoich. M贸g艂 im pom贸c przetrwa膰 zim臋. Mu­sia艂. Jaki艣 g艂os mu to nakazywa艂. To te wi臋zi. Szuka艂 swo­ich, ale nigdy do nich nie dotar艂. Straci艂 ich ju偶 wcze艣niej. Wydaje mi si臋, 偶e to by艂o dla niego najgorsze. Dobrze nam si臋 偶y艂o tutaj, lecz jego wi臋zi艂y 艣ciany. W艣r贸d czte­rech 艣cian Ailo nie czu艂 si臋 naprawd臋 wolny. To, co dla mnie by艂o domem, jego wstrzymywa艂o wbrew woli.

- W g艂臋bi serca nie jeste艣 Norwe偶k膮 - zauwa偶y艂 Jon. Spogl膮da艂 na ni膮 jednym okiem. - Rozumiesz wi臋cej ni偶 zwykli ludzie. Wszyscy przecie偶 uwa偶aj膮 艣ciany za 艣wi臋to艣膰.

- Kocha艂am Ailo.

- I bez tego by艣 go rozumia艂a. Wyczuwasz takie rzeczy. Czujesz, jakby艣 posiada艂a sz贸sty zmys艂. Nie mam racji?

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮. Z niedowierzaniem. Sk膮d m贸g艂 to wiedzie膰?

- Ze mn膮 jest podobnie. Cz臋sto dostrzegam wi臋cej ni偶 samo to, co mog膮 zobaczy膰 oczy. Cz臋sto wiem wi臋cej, ni偶 powinienem wiedzie膰. Tak ju偶 jest. To taki dar. Wie­lu rzeczy nie mo偶emy zobaczy膰. Wiele jest poza nami.

Ida stara艂a si臋 ogrza膰 przy ogniu. Do艂o偶y艂a wi臋cej drewna. Przesz艂a kawa艂ek dalej wzd艂u偶 strumienia. Mia艂a wym贸wk臋, 偶e musi nazbiera膰 ga艂膮zek. Nie by艂a w stanie patrze膰 mu w twarz. Ba艂a si臋, co mo偶e w niej znale藕膰. Nie chcia艂a zanadto si臋 do niego zbli偶a膰.

Nie chcia艂a dotyka膰 czego艣, co mog艂o by膰 podob­ne do jej duszy. Nie chcia艂a otrze膰 si臋 o co艣, co mog­艂o okaza膰 si臋 niebezpieczne.

Nie chcia艂a.

Czu艂a, 偶e wiele jest poza nimi, albo mo偶e w nich. Przecie偶 w g艂owie mia艂a ca艂y 艣wiat. Mo偶e i z innymi by艂o podobnie?

Nie umia艂a powiedzie膰, dlaczego tak nagle wyda艂o jej si臋 to takie gro藕ne. Nie wiedzia艂a, dlaczego nie pragnie jego blisko艣ci.

Zwykle miewa艂a otwarte serce. Ida lubi艂a ludzi. Lu­bi艂a odnajdywa膰 takich, kt贸rzy unosili si臋 na tych sa­mych falach.

Ale Jon Larson by艂 zbyt bliski.

W艣r贸d drzew nad strumieniem co艣 zaszele艣ci艂o. Lekko zadudni艂o o ziemi臋. Ida nas艂uchiwa艂a. Dobrze zna艂a ch贸d Musti. Klaczka pewnie ju偶 si臋 wybiega艂a.

Ko艅 przyszed艂 si臋 napi膰. Lekko tylko szarpn膮艂 艂bem, gdy Ida uj臋艂a go za uzd臋.

- Ju偶 pokonali艣my strumie艅 - przem贸wi艂a 艂agodnie do zwierz臋cia, pog艂aska艂a je, przytuli艂a policzek do jego pyska. Ciep艂o konia wr贸ci艂o jej troch臋 spokoju, jak偶e teraz potrzebnego. - Ju偶 niedaleko, kochana Musti! Za­raz odpoczniesz. Musimy tylko zaprowadzi膰 Jona do domu. Ci臋偶ko ci teraz b臋dzie, ale bez ciebie nigdzie nie dotrzemy. Jeste艣 teraz dla nas najwa偶niejszy, koniku.

Drewno, kt贸rego nazbiera艂a, zosta艂o. Sp贸dnica prawie wcale nie wysch艂a, lecz nie by艂o 偶adnej wy­m贸wki, 偶eby pozostawa膰 tu d艂u偶ej.

Wsadzenie Jona na konia okaza艂o si臋 znacznie trudniejsze, ni偶 to sobie wyobra偶a艂a. Pomaga艂 jej jak m贸g艂, lecz niewiele z tego przysz艂o.

Ida nie mia艂a si艂y nawet na niego patrze膰. Wiedzia­艂a, jak bardzo musi cierpie膰. Nie chcia艂a widzie膰 do­wod贸w udr臋ki w postaci grymas贸w, od kt贸rych nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰.

Musti le偶a艂a nieruchomo jak kamie艅. Wi臋cej od zwierz臋cia nie mogli wymaga膰.

Ida zapar艂a si臋, przetoczy艂a cia艂o Jona. Stara艂a si臋 nie 艣ciska膰 go zbyt mocno.

- Pchaj - powiedzia艂 wreszcie. - Po prostu pchaj.

Ida us艂ucha艂a. Palce Jona zacisn臋艂y si臋 na grzywie Musti tak mocno, 偶e ko艅 a偶 rzuci艂 艂bem, staraj膮c si臋 podnie艣膰. Ida musia艂a przytrzyma膰 klacz z ca艂ych si艂, 偶eby Musti zn贸w nie uciek艂a.

Droga wiod艂a g艂贸wnie pod g贸r臋. Na pewno Musti by艂o ci臋偶ko, a podr贸偶 sta艂a si臋 jeszcze trudniejsza, po­niewa偶 zabrak艂o chusty Idy, kt贸r膮 przywi膮zywa艂a Jo­na do zwierz臋cia.

Na wi臋kszych stromiznach Ida musia艂a siada膰 za Jonem i mocno go trzyma膰. W miejscach, gdzie by­艂o bardziej p艂asko, zeskakiwa艂a. Pr贸bowa艂a biec przy Musti. Dobra膰 tempo, kt贸re pasowa艂oby im obu. Zm臋czy艂a si臋 jednak znacznie pr臋dzej ni偶 ko艅.

- Ju偶 niedaleko - obieca艂 Jon, gdy Ida z trudem gra­moli艂a si臋 na konia przed kolejnym wzniesieniem. Z ziemi stercza艂y pokruszone ska艂y, trudno by艂o i艣膰 naprz贸d. Ale kr臋ta 艣cie偶ynka wiod艂a w g贸r臋. Znika艂a na skalnym grzebieniu. Wygl膮da艂o to tak, jakby z tam­tego miejsca mogli si臋 wznie艣膰 wprost do nieba.

Ida jedn膮 r臋k膮 obejmowa艂a Jona w pasie. Przytrzy­mywa艂a go r贸wnie偶 udami i kolanami. Woln膮 r臋k膮 stara艂a si臋 kierowa膰 Musti cuglami.

Nie by艂o to proste. Jon tak偶e utrudnia艂. Czasami jego cia艂o ci臋偶ko przechyla艂o si臋 na jedn膮 stron臋, a wtedy nast臋powa艂o szarpni臋cie cuglami, kt贸re m贸­wi艂o Musti co艣, czego Ida wcale nie mia艂a zamiaru ko­niowi przekazywa膰.

Ida stara艂a si臋 prowadzi膰 Musti prosto. Wierzy艂a, 偶e klacz jest na tyle stara i m膮dra, i偶 jej kopyta same odnajd膮 najlepsz膮 drog臋.

- Tamt臋dy - szepn膮艂 Jon. - Stamt膮d zaraz zobaczysz jurty. B臋dziesz mog艂a kierowa膰 si臋 wzrokiem, Ido.

Ostatnia pr贸ba si艂. Ida wskazywa艂a koniowi drog臋, uderzaj膮c go pi臋tami w boki. Sama by艂a ju偶 strasznie zm臋czona i zmarzni臋ta. Nasta艂 wiecz贸r. Ch艂odny let­ni wiecz贸r. Jechali w cieniu g贸r, a ona wci膮偶 mia艂a na sobie przemoczone ubranie. Nie w艂o偶y艂a sp贸dnicy, bo w niej marz艂aby jeszcze bardziej. Schowa艂a j膮 pod der­k臋, na kt贸rej siedzia艂 Jon, bo siod艂a przecie偶 nie wzi臋­li. Ciep艂o Musti mog艂o nieco wysuszy膰 sp贸dnice.

W samej halce wieczorem by艂o jej ch艂odno. No­gi mia艂a ods艂oni臋te do kolan, inaczej w og贸le nie mog艂aby siedzie膰. Jon ledwie na to zwa偶a艂. Ida naj­mniej ze wszystkiego obawia艂a si臋, i偶 podzia艂a na niego jej kobieco艣膰 i sytuacja stanie si臋 nieprzyzwoita.

My艣la艂a po prostu rozs膮dnie. W tej cz臋艣ci 艣wiata cz艂owiek pozbawiony rozs膮dku daleko nie zajdzie.

Musti wielokrotnie odmawia艂a dalszej w臋dr贸wki. Zatrzymywa艂a si臋 i stawa艂a nieruchomo. Nie mia艂a zamiaru post膮pi膰 bodaj o krok. Smutnymi oczyma patrzy艂a na Id臋, gdy ta pr贸bowa艂a j膮 namawia膰, po­pycha膰 i grozi膰.

Ida musia艂a w ko艅cu zsi膮艣膰, ul偶y膰 koniowi. Mog艂a teraz podpiera膰 Jona tylko ramieniem. By艂o to znacz­nie trudniejsze. Ko艂ysa艂 si臋 jak 艂贸dka na ostrych falach.

Pow臋drowali jeszcze przez chwil臋, a偶 w ko艅cu Musti kompletnie si臋 zapar艂a. Odm贸wi艂a dalszej w臋­dr贸wki. Stan臋艂a w miejscu, chocia偶 nie by艂o tu zbyt stromo, zw艂aszcza w por贸wnaniu z odcinkami, kt贸­re zostawili ju偶 za sob膮.

Ale Musti nie chcia艂a i艣膰 dalej.

Ani na krok.

- Trzeba ci臋 zsadzi膰 - westchn臋艂a Ida. Pomog艂a Jonowi zej艣膰 na ziemi臋, powoli i bardzo ostro偶nie. Nie mog艂a jednak zrobi膰 tego ca艂kiem de­likatnie. Musia艂o zabole膰.

Zaci膮gn臋艂a go pod ska艂y. Sp艂ywa艂 potem i p艂aka艂 z b贸lu.

Musti, pozbawiona ju偶 wszelkiego ci臋偶aru, posz艂a dalej. Do szczytu wzg贸rza, do nieba, pozosta艂 jeszcze kawa艂ek.

Ida usiad艂a przy Jonie. Uj臋艂a go za r臋ce, u艣cisn膮艂 j膮 zrozpaczony w b贸lu, niemal mia偶d偶膮c jej palce. Ale Ida nie powiedzia艂a mu, 偶e j膮 zabola艂o.

On przecie偶 i tak cierpia艂 bardziej.

- Zimno ci?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ruchy mia艂 takie powolne. P艂aci艂 za nie od razu, a kosztowa艂y s艂ono.

Musti by艂a ju偶 na g贸rze. Sama. Znikn臋艂a za szczy­tem. Poch艂on臋艂o j膮 niebo.

- Musz臋 ci臋 tu zostawi膰 - powiedzia艂a Ida z czo­艂em wtulonym niemal w czo艂o Jona. - Daleko jeszcze od tej g贸ry?

- Zobaczysz. Nie widzisz dymu? Nie widzisz tych rozedrganych smu偶ek?

Ida podnios艂a wzrok, lecz przed sob膮 widzia艂a tylko stromizn臋. Nic wi臋cej. Nie dostrzega艂a nawet chmur.

- Mo偶e tylko mi si臋 tak wydaje.

Jon opar艂 si臋 plecami o ska艂臋, pochyli艂 g艂ow臋. Czo­艂o mia艂 mokre. Ida otar艂a je r臋kawem bluzki. Od po­tu piek艂yby go oczy.

- Taki jestem zm臋czony - szepn膮艂. - Strasznie zm臋­czony. Pi膰.

- Tu nie ma wody.

Ida ch臋tnie by mu pomog艂a, ale za bardzo oddali­li si臋 ju偶 od strumienia. Powr贸t w d贸艂 by艂by szale艅­stwem. Jon nie da艂by rady, nie wytrzyma艂by tego.

Nic nie powiedzia艂a. Zreszt膮 on na pewno tak czy owak to rozumie.

- Id臋 w g贸r臋. Przyprowadz臋 kogo艣. Nie dam rady sama ci臋 zanie艣膰. W 偶aden spos贸b nie zdo艂am ci臋 tam zaprowadzi膰, rozumiesz? - u艣miechn臋艂a si臋 na pr贸b臋.

Jon kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Zosta艅 jeszcze chwil臋 - poprosi艂. - Jeszcze tylko ma艂膮 chwil臋. Potem mo偶esz i艣膰.

R臋k膮 wskaza艂 jej miejsce obok siebie na ziemi, w艣r贸d przywi臋d艂ych k臋pek ba偶yny. Gdzieniegdzie ros艂y krzewinki czarnych jag贸d, usiane bladozielonymi twardymi zawi膮zkami. Jesie艅 mog艂a przynie艣膰 sporo owoc贸w.

Ida usiad艂a. Ca艂y czas trzyma艂a go za r臋k臋.

Jon si臋 nie odzywa艂, siedzia艂 z zamkni臋tymi ocza­mi, 艣ciskaj膮c d艂o艅 Idy.

Nagle j膮 pu艣ci艂. R贸wnie偶 teraz si臋 nie odezwa艂, je­dynie na ni膮 patrzy艂. U艣miechn膮艂 si臋 k膮cikiem ust. Rany na dolnej wardze otworzy艂y si臋, pociek艂y z nich ropa i krew. Zala艂y mu brod臋.

- Nied艂ugo kto艣 przyjdzie - obieca艂a Ida, puszcza­j膮c si臋 biegiem. Tak strasznie bola艂y j膮 艂ydki i uda, bo­la艂y r臋ce, ca艂e cia艂o.

Nie ogl膮da艂a si臋 w ty艂, pn膮c si臋 pod g贸r臋, a momen­tami podbiegaj膮c. Wiedzia艂a, 偶e on 艣ledzi j膮 wzro­kiem. Wyczuwa艂a jego spojrzenie niemal jak dotyk.

Czy dlatego, 偶e powiedzia艂, 偶e jest taki jak ona?

Ida nie wiedzia艂a.

Jon by艂 nie tylko pi臋kny, okaza艂 si臋 r贸wnie偶 nie­zwyk艂y.

Gdy stan臋艂a na szczycie wzg贸rza, zobaczy艂a Musti. Ko艅 by艂 niczym czarna plama w艣r贸d zieleni otwarte­go krajobrazu. Niebo styka艂o si臋 z zielono艣ci膮. Ida na­bra艂a ochoty, 偶eby tu zata艅czy膰, lecz stopy g艂o艣nym krzykiem domaga艂y si臋 odpoczynku.

Jednak ani dusza, ani stopy nie doczeka艂y si臋 spe艂­nienia swoich 偶膮da艅. Ida powlok艂a si臋 dalej. Ju偶 nie bieg艂a. By艂a na to zbyt zm臋czona.

Jon mia艂 racj臋. Widzia艂a ju偶 namioty. Dostrzeg艂a dym. Nie potrafi艂a poj膮膰, jak on m贸g艂 zobaczy膰 co艣, czego jej oczy nie by艂y w stanie odnale藕膰.

Rozta艅czone smugi dymu wij膮ce si臋 po niebie. One nie musia艂y si臋 wspina膰. Wznosi艂y si臋 w g贸r臋 bez skrzyde艂. W lekkim ta艅cu wzbija艂y si臋 ponad dymni­ki, wysnuwa艂y si臋 z ciemno艣ci w bezmiern膮 szeroko艣膰.

Za daleko by艂o jeszcze, 偶eby Ida mog艂a dostrzec lu­dzi. Widzia艂a tylko jurty i dym, a jeszcze bardziej w od­dali - renifery. Stado wielkie tak, 偶e wydawa艂o si臋 wr臋cz nierzeczywiste, przypomina艂o dym, szare i niewyra藕ne. Porusza艂o si臋. 呕y艂o przez ca艂y czas. Stanowi艂o jedno, lecz tworzy艂o w sobie rozmaite niezwyk艂e wzory.

Zauwa偶膮 chyba konia! Musti by艂a przecie偶 czarna i tak bardzo si臋 tu wyr贸偶nia艂a. Musz膮 zachodzi膰 w g艂ow臋, sk膮d si臋 tu wzi臋艂a. Ojciec si臋 zdziwi. Prze­cie偶 na pewno rozpozna Musti!

B臋d膮 musieli podej艣膰, 偶eby zobaczy膰, co si臋 dzieje. Mo偶e wie艣ci o zab贸jstwach w Kafjorden ju偶 zd膮偶y艂y tu dotrze膰?

Tak rozmy艣laj膮c, Ida wlok艂a si臋 dalej. Z mozo艂em stawia艂a kroki, oddalaj膮ce j膮 od stromizny i od Jona, a przybli偶aj膮ce do jego siida. Musz膮 go zabra膰 pod dach, zaj膮膰 si臋 nim.

Je艣li ju偶 o tym wiedz膮.,. Mo偶liwe, 偶e kto艣 z nich tam by艂.

Ida odrzuci艂a t臋 my艣l. Mo偶e kto艣 przyszed艂 tu z wiadomo艣ci膮 w nocy, albo jeszcze wczoraj wieczo­rem? Przecie偶 Hendrik nie nocowa艂 w domu.

Hendrik nie m贸g艂 nikogo zabi膰. Ida go zna艂a. Wie­dzia艂a, kim jest.

Pobieg艂a.

- Ko艅!

Matti z艂apa艂 Reijo za rami臋, pokaza艂 palcem czar­nego konia biegaj膮cego po r贸wninie. Wida膰 by艂o, 偶e ko艅 ma uprz膮偶.

- To Musti! - Reijo wypu艣ci艂 to, co trzyma艂 w r臋­kach. - Ko艅 Idy i Sedolfa! Co on tu, u diab艂a, robi?

Ju偶 wi臋cej os贸b zauwa偶y艂o zwierz臋. Wielu porzu­ci艂o swoje zaj臋cia i posz艂o za Reijo i Mattim.

Okaza艂o si臋, 偶e Musti nie da si臋 pojma膰. Okr膮偶a­nie jej na nic si臋 nie zdawa艂o.

- Przyda艂by nam si臋 teraz Mons - westchn膮艂 kto艣. - Nikt nie umie pos艂ugiwa膰 si臋 lassem tak jak on. Schwy­ta艂by tego konia!

- Ona si臋 na pewno uspokoi. - Reijo si臋 podda艂, ocieraj膮c pot z czo艂a.

I nagle ze s艂o艅ca wynurzy艂a si臋 posta膰, kt贸r膮 natych­miast pozna艂. Ta, kt贸r膮 pozna艂by zawsze i wsz臋dzie.

- Do kro膰set, Ida!

Tym razem tylko on pu艣ci艂 si臋 biegiem. Pozostali pa­trzyli, jak przemierza p艂askowy偶. Jak dociera do niej.

Ida nie mia艂a ju偶 si艂y, gdy us艂ysza艂a w艂asne imi臋 szybuj膮ce przez powietrze. Zatrzyma艂a si臋, nas艂uchi­wa艂a ze wszystkich stron. Nie bardzo mog艂a zrozu­mie膰, sk膮d nadchodzi. Przez chwil臋 wydawa艂o jej si臋, 偶e rozbrzmia艂o gdzie艣 w jej wn臋trzu.

Wreszcie zobaczy艂a ojca.

Nie mia艂a jednak si艂y pobiec mu na spotkanie. Nie da艂a rady. Nogi ju偶 nawet nie bola艂y. By艂y niczym pa­le, kt贸re pragn膮 jedynie wrosn膮膰 w ziemi臋. Nie zdo­艂a艂a ich przesuwa膰.

Usiad艂a.

Czeka艂a.

Potem wszystko potoczy艂o si臋 ju偶 bardzo szybko. Ida sta艂a oparta o ojca, podtrzymywa艂 j膮. By艂 r贸wnie silny i bezpieczny jak zawsze. Kiedy j膮 obejmowa艂, czu艂a, 偶e znalaz艂a si臋 w domu. Czu艂a, 偶e dotar艂a do domu, gdy g艂aska艂 j膮 po w艂osach, prosz膮c, by opowie­dzia艂a, co si臋 sta艂o.

Jej g艂os opowiada艂.

Reijo zani贸s艂 j膮 do namiot贸w. Wzi膮艂 j膮 na r臋ce, tak jak zapami臋ta艂a z dzieci艅stwa. Czu艂a si臋 bezpieczna. Mog艂aby tak zasn膮膰.

Reijo zatrzyma艂 si臋 tam, gdzie ludzie na nich cze­kali, ale Idy nie puszcza艂. Kr贸tko wyt艂umaczy艂, gdzie znajd膮 Jona. Dwaj m臋偶czy藕ni natychmiast wyruszyli.

Matti podszed艂 do konia. Ze 艣miechem twierdzi艂, 偶e zawsze by艂 wytrawnym koniarzem. Na pewno zdo艂a zwabi膰 klacz. Z kobietami te偶 umia艂 radzi膰 so­bie nie najgorzej.

Wci膮偶 wszyscy 艣miali si臋 razem.

Ida nie powiedzia艂a im 'wszystkiego.

Wyzna艂a prawd臋 tylko Reijo. On wiedzia艂, jeszcze zanim dotarli do siida. Kobiety czeka艂y mi臋dzy na­miotami.

- Ani s艂owa! - nakaza艂 jej Reijo. - To Jon musi ich powiadomi膰. My nie jeste艣my st膮d, Ido.

- Nic jeszcze nie s艂yszeli?

Reijo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Ida nie wiedzia艂a, czy ma si臋 z tego cieszy膰. Jono­wi b臋dzie ci臋偶ko im o tym opowiedzie膰. Takie prze­s艂anie zostanie zapami臋tane na zawsze. Ludzie nie za­pomn膮, kto przyni贸s艂 z艂e wie艣ci.

Wszyscy chyba jednak rozumieli, 偶e nic nie jest tak, jak by膰 powinno. Poj臋li, jak bardzo jest 藕le, gdy zobaczyli Jona. Nie mordowa艂by si臋 tak, gdyby spo­koju nie dawa艂a mu jedynie t臋sknota za domem.

- Co si臋 sta艂o? - dopytywali si臋.

Gromadzili si臋 wok贸艂 Jona. Nie艣li go dwaj m臋偶­czy藕ni. Nie da艂 rady o w艂asnych si艂ach zaj艣膰 do na­miotu.

Matti jeszcze nie z艂apa艂 Musti.

Jon zacz膮艂 m贸wi膰.

8

Helena nie lubi艂a, kiedy Reijo opuszcza艂 dom.

Wok贸艂 niej nie by艂o jednak pusto. Elise odzyski­wa艂a rumie艅ce na policzkach. U艣miecha艂a si臋 troch臋, 偶artowa艂a.

Jej dzieci wraz z Ivarem i Mikkalem wype艂nia艂y wszystkie izby. Wsz臋dzie rozlega艂 si臋 odg艂os rozbie­ganych n贸偶ek.

Mimo to Helena czu艂a si臋 samotna. Bez Reijo by艂a sama. Wiedzia艂a, 偶e tak by膰 musi, lecz nie mog艂a po­zby膰 si臋 wra偶enia, 偶e gdy jego nie ma, ona chodzi, nie rzucaj膮c cienia. Jak gdyby bez niego nie by艂a pe艂na.

Helena nie pojmowa艂a, jak mog艂a bez niego 偶y膰. Nie rozumia艂a, dlaczego nie pokocha艂a go od pierw­szej chwili, gdy tylko go zobaczy艂a.

Niewiele czasu zmarnowali, lecz ch臋tnie prze偶y艂aby te chwile jeszcze raz. Mo偶e uda艂oby jej si臋 je odmieni膰. Przeobrazi膰 w czas sp臋dzony z Reijo, pe艂en mi艂o艣ci.

Nigdy wcze艣niej nie chcia艂a posi膮艣膰 kogo艣 do tego stopnia na w艂asno艣膰. Sama tego nie lubi艂a. By膰 mo偶e wynika艂o to st膮d, i偶 dorasta艂a w dobrobycie, zawsze mia艂a wszystkiego wi臋cej ni偶 do艣膰. Nigdy nie musia­艂a za niczym t臋skni膰.

Ani niczego pragn膮膰.

A nie mia艂a do艣膰 rozumu, 偶eby t臋skni膰 za takim m臋偶czyzn膮 jak Reijo.

To brzmia艂o tak zwyczajnie, jak gdyby po prostu by艂a g艂upia. A ona tylko czasem chcia艂a zaw艂adn膮膰 Reijo. Chcia艂a, by zawsze towarzyszy艂 jej jak cie艅.

Dzieli艂a si臋 nim z tyloma innymi. Reijo ka偶dego dnia otwiera艂 ramiona, nie tylko dla niej i dla Ivara, nie tylko dla w艂asnej rodziny.

Reijo mia艂 wielkie serce. To by艂o s艂uszne. Dobre.

Helena podziwia艂a go za to. Co艣 jednak w niej pragn臋­艂o, 偶eby zosta艂 przy niej, po艣wi臋ci艂 jej ca艂膮 swoj膮 uwag臋.

Teraz si臋 ba艂a. Nie o siebie ani nie o Reijo.

To by艂 wi臋kszy strach. G艂臋bszy.

Reijo nie zauwa偶y艂, 偶e w wiosce wok贸艂 fiordu za­czyna wrze膰. Zaskoczy艂 go szum, jaki podni贸s艂 si臋 w zwi膮zku ze stratowanymi polami i Lapo艅czykami zagarniaj膮cymi ziemi臋.

Reijo rozmawia艂 z ni膮. M贸wi艂 d艂ugo w noc. Wielu rzeczy wcze艣niej nie zauwa偶y艂. Wielu rzeczy on r贸w­nie偶 si臋 ba艂.

W innych miejscach tak偶e wybucha艂y niesnaski, s艂yszeli ju偶 o tym. Dochodzi艂y do nich pog艂oski o u偶yciu si艂y, i to przez obie strony. Czarne owce mo­g膮 si臋 zapl膮ta膰 do ka偶dego stada.

W obu stronach kipia艂 gniew. I krew r贸wnie gor膮­ca u jednych, jak i drugich.

Obie strony uwa偶a艂y, 偶e ich spi偶arnia jest zagro偶o­na. Nic dziwnego, 偶e i jedni, i drudzy pragn臋li chro­ni膰 siebie i swoje rodziny.

Teraz jednak to zasz艂o za daleko.

Reijo nic nie m贸wi艂, lecz Helena wyczuwa艂a jego l臋k. Nie by艂a na tyle g艂upia, by go nie podziela膰. To by艂 te偶 jej l臋k. Mia艂 ostre ciernie, kt贸rymi zahacza艂 si臋 g艂臋boko w jej duszy. Wbija艂 si臋 w cia艂o.

Nad fiordem mog艂o si臋 zrobi膰 niebezpiecznie, je­艣li to, co zauwa偶yli, stanowi艂o zaledwie pocz膮tek.

Wygl膮da艂o na to, 偶e nienawi艣膰 ju偶 si臋 zakorzeni艂a. Nie potrzebowa艂a wiele nawozu, by wykie艂kowa膰 i wzrosn膮膰 im ponad g艂owy.

Nienawi艣膰 mia艂a kwiaty czerwone jak krew.

Helena i Elise pra艂y ubrania. Elise i Matti niewie­le przywie藕li do Ruiji, lecz Elise i tak by艂a z tego dumna. Dba艂a o sw贸j dobytek. 艁ata艂a i cerowa艂a ubra­nia tak d艂ugo, jak si臋 da艂o.

Ich podr贸偶na odzie偶 i w艂a艣ciwie wi臋kszo艣膰 z tego, co mieli, wymaga艂a prania. By膰 mo偶e by艂y to ubogie rze­czy, lecz nale偶a艂y do nich. Elise zreszt膮 偶ycie nauczy艂o, 偶e ka偶de ubranie nadaje si臋 do noszenia, byle tylko by艂o czyste i ca艂e. Wszystko i tak zale偶y od tego, kto je no­si. Elise przesz艂a w Finlandii tward膮 szko艂臋.

- Prawie jak za dawnych dni - powiedzia艂a teraz, gdy razem z Helen膮 nios艂y kosz z praniem do strumienia poni偶ej cypla. Ci臋偶ko by艂o d藕wiga膰 kosz z mokrymi rzeczami, ale jako艣 posuwa艂y si臋 naprz贸d. - Maja, ja i kosz z praniem - wspomina艂a Elise. - I nasze pow艂贸­czyste spojrzenia s艂ane na brzeg. Nadzieja na to, 偶e kto艣 milszy od innych przyp艂ynie 艂odzi膮. Maja obr贸cona plecami do brzegu, z twarz膮 spuszczon膮 do ziemi. Za­wsze tak si臋 ba艂a, 偶e jej blizny od razu rzuc膮 si臋 w oczy. Ale jak mo偶na by艂o ich nie zauwa偶y膰? Zreszt膮 mo偶e jej plecy odpycha艂y o wiele bardziej ni偶 te blizny?

Elise zapatrzy艂a si臋 w fiord. W wod臋 i w g贸ry. W zmarszczki na wodzie. W ptaki p艂ywaj膮ce tam, gdzie dno stromo opada艂o w d贸艂, poza lini膮 niemal bielej膮cego zielonego b艂臋kitu. Tam gdzie woda robi艂a si臋 g艂臋bsza, bardziej zielona w艣r贸d niebiesko艣ci.

Szopy na brzegu, 艂odzie. Zapach wodorost贸w i s艂o­nej wody. Dra偶ni艂 jej nozdrza, odk膮d powr贸cili.

Nie zdawa艂a sobie z tego sprawy, lecz ogromnie za nim t臋skni艂a. Ledwie zwraca艂a na niego uwag臋, b臋d膮c dziewczynk膮 i dorastaj膮c膮 pann膮. Nawet w Finlandii nie przypuszcza艂a, 偶e za nim t臋skni. Swojej t臋sknoty nie potrafi艂a nazwa膰 s艂owami.

Ale teraz sta艂a, czuj膮c zapach morza kr臋c膮cy w no­sie, i wiedzia艂a, 偶e to zapach jej fiordu. 呕e on nale偶y do niej. Ze tak naprawd臋 wr贸ci艂a do domu dopiero wtedy, gdy go poczu艂a.

Do domu.

- Wydaje mi si臋, 偶e Maja jest szcz臋艣liwsza gdzie in­dziej - powiedzia艂a Elise w zamy艣leniu. - Ona mia艂a w sobie t臋sknot臋 ludzi z g艂臋bi kraju. T臋skni艂a za lasa­mi. Nie potrzebowa艂a morza. Ja nie wiedzia艂am, 偶e go potrzebuj臋. Teraz ju偶 wiem.

Z ulg膮 odstawi艂y kosz. Strumie艅 by艂 taki sam jak za jej m艂odych lat. Z pluskiem szepta艂 prawie te sa­me s艂owa. Mo偶e pozdrawia艂?

Dobrze mie膰 przed oczami t臋 ziemi臋. Dobrze, po prostu dobrze. Elise pozby艂a si臋 ju偶 t臋sknoty. W Fin­landii chodzi艂o jedynie o prze偶ycie.

- Czy ty nigdy nie t臋sknisz za powrotem? - spyta­艂a Helen臋.

Napotka艂a jej spojrzenie z drugiej strony strumie­nia. Stoj膮c ka偶da na swoim brzegu, nie wchodzi艂y so­bie w drog臋.

Helena pokr臋ci艂a g艂ow膮, nie waha艂a si臋 nawet przez sekund臋.

- M贸j dom jest tutaj. U Reijo.

Elise z pokor膮 przyj臋艂a t臋 odpowied藕. Niezmiernie cieszy艂a si臋 w imieniu Reijo. Nikt bardziej ni偶 on nie zas艂ugiwa艂 na tak膮 mi艂o艣膰. Reijo zawsze dawa艂, za­wsze ofiarowywa艂. Bez zmru偶enia powiek. W 艣rodku mia艂 tak膮 jasn膮 dusz臋. Tyle ciep艂a. Nigdy nie pozwo­li艂 im odczu膰, 偶e cokolwiek dla nich po艣wi臋ca. Do­piero gdy doro艣li na tyle, by m贸c my艣le膰 samodziel­nie, zdali sobie spraw臋 z jego wielkiej warto艣ci.

Jak wspaniale, 偶e 偶ycie obdarowa艂o go Helen膮. 呕e da艂o mu Ivara.

Elise ju偶 wyobra偶a艂a sobie kolejne, wype艂nione s艂o艅­cem lata, niebieszcz膮ce si臋 zimy, ogie艅 na palenisku w chacie z bali na cypla Ciep艂o, kt贸rym Reijo potrafi艂 wype艂ni膰 izby, ciep艂o p艂yn膮ce od niego. Ca艂y szereg ta­kich lat. Zas艂u偶y艂 na to. Zas艂u偶y艂 na spok贸j w cichej szcz臋艣liwej rodzinie, zas艂u偶y艂 na tak膮 kobiet臋 jak Helena.

By艂y kobietami.

Letnie dni nagrza艂y strumie艅. Ich palce zna艂y do­tyk zimniejszej wody.

R臋ce i strumie艅 wytwarza艂y d藕wi臋ki. Nie pozwa­la艂y nape艂ni膰 tych chwil rozmow膮. Cisza potrafi艂a by膰 taka dobra, potrafi艂a tworzy膰 wsp贸lnot臋.

Mewy krzycza艂y. Morze przemawia艂o cicho, tak ci­cho. By艂o w dobrym humorze.

Ten obraz by艂 niemal a偶 za pi臋kny. Tak bardzo nie pasowa艂 do nienawi艣ci, kt贸ra przecie偶 si臋 tu pojawi艂a, wtargn臋艂a r贸wnie偶 na ich brzeg, pomi臋dzy ich g贸ry.

R贸wnie偶 pomi臋dzy nich.

Kosz by艂 ju偶 od nowa prawie pe艂en czystej wyp艂u­kanej bielizny. R臋ce kobiet poczerwienia艂y. W ple­cach, w miejscu, gdzie zaczyna艂 si臋 pasek od sp贸dni­cy, da艂 si臋 wyczu膰 znajomy ucisk.

Morze przynios艂o lodzie. Niekt贸re by艂y znajome. Elise wyprostowa艂a si臋, to sta艂o si臋 nierzeczywiste, prawie tak, jakby czas si臋 cofn膮艂. Niemal偶e si臋 spo­dziewa艂a, 偶e ujrzy Simona, id膮cego d艂ugim krokiem od brzegu, przystojnego, pewnego siebie. Niemal si臋 spodziewa艂a, 偶e zaraz zobaczy plecy Mai. Mai, kt贸ra zostawia kosz i woli uciec do lasu, ani偶eli widzie膰 oboj臋tne spojrzenia Simona, omiataj膮ce naznaczon膮 bliznami twarz.

Ale to by艂y inne czasy.

Wszystko u艂o偶y艂o si臋 inaczej, ni偶 im si臋 wtedy wy­dawa艂o. Wszystkim si臋 odmieni艂o. Simon ju偶 nie 偶y艂. R贸wnie偶 teraz na brzegu pojawili si臋 obcy. Stosun­kowo du偶a 艂贸d藕. Musia艂a przycumowa膰 w pewnym oddaleniu. Nie mog艂a podp艂yn膮膰 pod sam brzeg, bo p艂ycizna si臋ga艂a daleko. Uj艣cie rzeki znajdowa艂o si臋 w pobli偶u, akurat by艂 odp艂yw i do obcej 艂odzi da艂o si臋 niemal doj艣膰 piechot膮.

Elise zrobi艂a z d艂oni daszek nad oczami, pr贸buj膮c zorientowa膰 si臋, kto to mo偶e by膰. Z pewno艣ci膮 nie jest to lensman. Jego 艂贸d藕 ju偶 widzia艂a.

Ale serce na widok obcych troch臋 jej si臋 艣cisn臋艂o. Czego mo偶na si臋 po nich spodziewa膰, skoro ludzie, kt贸rych zna艂a, wyprawiali takie straszne rzeczy?

- Ciekawe, co to za jedni? - zwr贸ci艂a si臋 do Hele­ny. - Znasz ich? Ja si臋 sta艂am tutaj obca. W艂a艣ciwie nikogo nie znam.

Helena zebra艂a sp贸dnice i lekk膮 nog膮 przeskoczy­艂a przez strumie艅. Elise uwa偶a艂a j膮 za bardzo m艂od膮. Dziwnie by艂o pomy艣le膰, 偶e Helena jest m艂odsza od niej. Trudno by艂o my艣le膰 o niej jak o 偶onie Reijo, o kim艣 w rodzaju matki.

- Nigdy wcze艣niej nie widzia艂am tej 艂odzi - powie­dzia艂a Helena, mru偶膮c oczy.

Dostrzega艂y ju偶 ludzi na pok艂adzie. S艂ysza艂y po­krzykiwania m臋偶czyzn w mniejszych 艂贸dkach i udzielane im odpowiedzi, lecz s艂owa do nich nie do­chodzi艂y. Jedynie po akcencie poznawa艂y, 偶e ci ludzie m贸wi膮 po norwesku.

- Ale... - zacz臋艂a Helena. Nagle z艂o偶y艂a r臋ce na piersi, zadr偶a艂a. Podsun臋艂a si臋 o kilka krok贸w do brzegu, nie spuszczaj膮c wzro­ku z obcej 艂odzi. Podesz艂a jeszcze bli偶ej, niemal do samych kamieni nad wod膮. Cia艂o mia艂a takie sztyw­ne, ruchy jak gdyby zamkni臋te.

Jakby si臋 ba艂a.

Nagle zawr贸ci艂a. Chwyci艂a ucho kosza z bielizn膮 i nie czeka艂a, 偶eby Elise z艂apa艂a za drugie. Zacz臋艂a ci膮gn膮膰 kosz w stron臋 cypla. Prawie bieg艂a. Nie ogl膮da艂a si臋 w ty艂.

Elise nie pyta艂a. Minione lata nauczy艂y j膮 r贸wnie偶 taktu. Stawianie pyta艅 nie zawsze by艂o na miejscu.

Zerka艂a jednak przez rami臋, zaciekawiona, co to za ludzie. 呕agiel wygl膮da艂 na nowy. 艁贸d藕 by艂a dobrze utrzymana, na pewno nie nale偶y do biedak贸w.

Widzia艂a dw贸ch cz艂onk贸w za艂ogi, jeden by艂 ciem­ny, 艣redniego wzrostu, drugi ros艂y i pot臋偶ny. W艂osy mia艂 bia艂e. Elise nie zna艂a 偶adnego z nich, lecz daw­no przecie偶 nie by艂a nad fiordem Lyngen. W ci膮gu o艣miu lat wiele mog艂o tutaj si臋 zmieni膰.

Rozwiesza艂y bielizn臋 w milczeniu. Helenie zaokr膮­gli艂y si臋 ramiona. Zrobi艂a si臋 jakby mniejsza ni偶 w rze­czywisto艣ci, skuli艂a si臋. By艂a jak 艂asiczka. Czujna.

Zmru偶one oczy w臋drowa艂y ca艂y czas w stron臋 fior­du. Sta艂a ukryta za w臋g艂em i spogl膮da艂a na brzeg. 艢ledzi艂a. Ale drgn臋艂a przestraszona i wbieg艂a do domu, kie­dy dzieci wo艂aniem zach臋ca艂y j膮 do ta艅ca na podw贸rzu.

- Pozna艂a艣 kogo艣 z tej 艂odzi? - spyta艂a Elise. Mu­sia艂a spyta膰, bo cisza sta艂a si臋 ju偶 zbyt wielka. Nios艂a ze sob膮 co艣 wi臋cej.

- Nie - odpowiedzia艂a natychmiast Helena, nie podnosz膮c nawet oczu znad szycia. Siedzia艂a w najmroczniejszym k膮cie kuchni, tak daleko od okna, jak tylko zdo艂a艂a si臋 odsun膮膰. Wej艣ciowe drzwi zamkn臋­艂a, a przecie偶 w letnie dni cz臋sto pozostawa艂y przez ca艂y czas otwarte.

- To tylko przypadkowe podobie艅stwo - wyja艣ni­艂a, r贸wnie偶 jakby odrobin臋 za pr臋dko. K膮cik jej ust drgn膮艂. Szcz臋ki by艂y takie napi臋te. - Przypadkowe po­dobie艅stwo, ale bardzo mnie poruszy艂o, nic poza tym.

Wi臋cej nie powiedzia艂a.

Elise przypomnia艂a sobie z艂ego w贸jta w Alcie. Ba艂a si臋 go. Raija r贸wnie偶 si臋 go bala. Maja tak偶e. Elise ni­gdy nie zapomnia艂a twardej kuli w brzuchu, ubitej gru­dy, kt贸rej si臋 nie pozby艂a, i kt贸ra pojawia艂a si臋 zawsze, gdy o nim my艣la艂a. Pami臋ta艂a, jak wiele czasu up艂yn臋艂o, zanim zn贸w poczu艂a si臋 bezpieczna. Elise pami臋ta艂a r贸wnie偶 twarz Raiji z tamtego czasu. Mia艂a barw臋 tego samego strachu, kt贸ry czyta艂a teraz w twarzy Heleny.

Takie samo niespokojne spojrzenie.

Wci膮偶 by艂a zbyt obca dla Heleny. Nale偶a艂a do rodzi­ny, lecz nie zdo艂a艂a jeszcze zbli偶y膰 si臋 do niej na tyle, 偶eby wej艣膰 pod sk贸r臋 tej drugiej kobiety. Nie by艂a jej przyjaci贸艂k膮. Gdyby Elise zacz臋艂a j膮 wypytywa膰, Hele­na zamkn臋艂aby si臋 w sobie jeszcze bardziej. Mog艂a je­dynie czeka膰 z nadziej膮, 偶e Helena w ko艅cu przem贸wi.

Nad fiord przybyli kupcy. Przeczesywali wybrze­偶e. Przeszukiwali ka偶d膮 spo艂eczno艣膰 nad ka偶dym naj­mniejszym fiordem.

Nie bali si臋, 偶e nie zdo艂aj膮 sprzeda膰 swych towar贸w. Sz艂y jak ciep艂e pszenne bu艂eczki w 艣wi膮teczny dzie艅.

Mieli klient贸w w ka偶dej spo艂eczno艣ci. Wiedzieli, 偶e tutaj te偶 znajd膮 ich wielu.

Handlowali w贸dk膮.

On by艂 kapitanem. Zaszed艂 do艣膰 wysoko od czasu, gdy ostatnio tu przebywa艂, nie do艣膰 wysoko jednak, ale wspi膮艂 si臋 kawa艂ek po drabinie.

Chichota艂, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a. 艢mia艂 si臋. Przy­pomina艂 sobie tamten poprzedni raz, pami臋ta艂 fiord, pami臋ta艂 dziewczyn臋, kt贸ra wios艂owa艂a.

Doprawdy, kobieta pe艂na temperamentu!

Przep臋dzili go. Urz膮dzili na niego polowanie. Oczywi艣cie, 偶e musia艂 tu wr贸ci膰. To wyzwanie.

Co mogli mu zrobi膰? Przecie偶 go nie znali. Nie­wielu z nich go widzia艂o.

Nikt nie m贸g艂 mu nic zrobi膰.

Na brzegu sta艂y jakie艣 kobiety. P艂uka艂y pranie. Je­go wzrok zawis艂 na nich na chwil臋, ale by艂y za dale­ko. Ot, zwyk艂e, zaj臋te prac膮 kobiety. 呕adna z nich nie mia艂a takich ognistych w艂os贸w jak tamta dziewczyna.

Cypel.

Kobieta zbli偶y艂a si臋 do kamieni na brzegu.

Drgn膮艂. Jedna r臋ka zacisn臋艂a si臋 na relingu. Druga si臋gn臋艂a do r臋koje艣ci no偶a na biodrze. Zacisn臋艂a si臋 na niej.

To niemo偶liwe.

Sta艂a na brzegu. R臋ce za艂o偶y艂a na piersi. Patrzy艂a na nich. Got贸w by艂 to przysi膮c. Potem znikn臋艂a. Widzia艂 jeszcze tylko, jak niesie kosz z bielizn膮 razem z t膮 drug膮.

Niemo偶liwe.

Tylko mu si臋 to przywidzia艂o. Nic innego. Wszyst­ko inne jest niemo偶liwe.

Przecie偶 ona nie 偶y艂a. Nie 偶y艂a, gdy od niej odcho­dzi艂. A ju偶 na pewno by艂a umieraj膮ca. Powiedzieli mu, 偶e nie 偶yje. Ze umar艂a. To tylko jakie艣 podobie艅­stwo, nic wi臋cej. Tylko podobie艅stwo.

Przypadkowe podobie艅stwo.

Ona nie 偶y艂a.

Ale serce zacz臋艂o uderza膰 mu szybciej ni偶 dotych­czas, na czole zaperli艂 si臋 pot. R臋ce zwilgotnia艂y.

Poczu艂 md艂o艣ci.

Ona ju偶 nie 偶y艂a.

- Macie tu niez艂e baby - rzuci艂 zachrypni臋tym g艂osem. Ruchem g艂owy wskaza艂 na kobiety, kt贸re bieg艂y pod g贸r臋 na cypel. Zwr贸ci艂 si臋 do jednego z cz艂onk贸w za艂ogi w s膮siedniej 艂odzi. Ko艂ysa艂a si臋 na boki. Przy­wioz艂a klient贸w.

- Obie m臋偶atki - odpowiedzieli mu ze 艣miechem. - Elise by艂a kiedy艣 najpi臋kniejsz膮 dziewczyn膮 nad fior­dem. Naj艣liczniejsz膮 pann膮 nad ca艂ym fiordem Lyngen. Po艣lubi艂a Fina, wyjechali st膮d osiem lat temu, a teraz wr贸cili z podkulonym ogonem. Ale ona ci膮gle jest pi臋k­na. Helena wzi臋艂a si臋 nie wiadomo sk膮d i wysz艂a za Re­ijo z cypla. Jest od niej co najmniej dwa razy starszy. Szcz臋艣ciarz z niego! 艁adna dziewczyna, Finka. Nie pa­mi臋ta, sk膮d jest. Tak si臋 przynajmniej m贸wi.

- A wi臋c m臋偶atki... - Jasnow艂osy olbrzym ods艂oni艂 z臋­by w u艣miechu. - Szkoda. Naprawd臋 szkoda, kiedy wresz­cie znalaz艂y si臋 takie, na kt贸rych warto zawiesi膰 oko.

Helena. Imi臋 uderzy艂o go jak m艂otem. Helena. A wi臋c jednak 偶y艂a.

To znaczy, 偶e go ok艂amali. 殴le wykona艂 swoj膮 robot臋.

呕y艂a.

Wysz艂a za m膮偶?

Roze艣mia艂 si臋 pod nosem.

Owszem, by艂a m臋偶atk膮. Dobrze to pami臋ta艂. Pa­mi臋ta艂 dzie艅 jej 艣lubu. Jedynego, kt贸ry si臋 liczy艂.

Mo偶e powinien zostawi膰 j膮 w spokoju. Tak by艂o­by naj艂atwiej. Dostrzega艂 w tym pewn膮 ironi臋.

Urodzi艂a si臋 w wielkim dobrobycie. Wyros艂a w nim. Mia艂a wszystko, co tylko chcia艂a. A przez ja­ki艣 czas r贸wnie偶 jego. Lecz on r贸wnie偶 zmieni艂 si臋 w co艣, czego ju偶 nie chcia艂a. Wiedzia艂 o tym.

Nikt by nie pomy艣la艂, 偶e zostanie gospodyni膮 w ja­kiej艣 male艅kiej zagrodzie na tym pustkowiu. P艂uka艂a ubrania w strumieniu. Nie do tego si臋 urodzi艂a.

Ale go to rozbawi艂o. Musia艂 mocno wzi膮膰 si臋 w gar艣膰, 偶eby nie wybuchn膮膰 g艂o艣nym 艣miechem.

Dobry Bo偶e, jak偶e go to bawi艂o! Doprawdy, niez艂膮 cen臋 za to zap艂aci艂a!

W ten letni dzie艅 u ko艅ca fiordu Lyngen pierwsi kupuj膮cy dostali w贸dk臋 za nies艂ychanie nisk膮 cen臋.

Handluj膮cy w贸dk膮 nie zamierzali pozostawa膰. Li­czyli, 偶e sprzedadz膮 wszystko i pop艂yn膮 dalej. Na za­chodnim brzegu fiordu w magazynie czeka艂 na nich wi臋kszy zapas towaru.

Tam za艂adowywali 艂贸d藕 przed wyruszeniem w ko­lejn膮 handlow膮 podr贸偶.

Tymczasem sprzedanie zabranego 艂adunku przeci膮­gn臋艂o si臋 na d艂u偶ej, ni偶 si臋 tego spodziewali. Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e kobiety z ca艂ych si艂 staraj膮 si臋 utrzyma膰 m臋偶czyzn z dala od nich. Niekt贸re sp贸dnice napraw­d臋 potrafi艂y zapanowa膰 nad swoimi ch艂opami. Sporo by艂o takich, kt贸rzy musieli poprzesta膰 na t臋sknych spojrzeniach rzucanych 艂odzi przywo偶膮cej w贸dk臋.

Gdy zaoferowano im nocleg, przyj臋li propozycj臋 z ochot膮. Urz膮dzili te偶 niewielk膮 zabaw臋. Rzadko po­dobna sytuacja 藕le wp艂ywa艂a na handel.

Przyzwyczajeni byli, 偶e ci, kt贸rzy t艂ocz膮 si臋 wok贸艂 nich, nie stoj膮 na najwy偶szych stopniach drabiny spo­艂ecznej w wiosce. Na og贸艂 schodzili si臋 ci, kt贸rzy sta­li nieco ni偶ej. Bogaci i stoj膮cy najwy偶ej mieli swoje sposoby na zaopatrzenie si臋 w trunki. Woleli szla­chetniejsze napitki. Wi臋kszo艣膰 ludzi zadowala艂a si臋 warzonym w domu piwem i od czasu do czasu jak膮艣 marn膮 butelczyn膮, kt贸r膮 ojciec rodziny przywi贸z艂 z dalekiej wyprawy, wy艂膮cznie jako lekarstwo, jak niewinnie t艂umaczy艂 swojej lepszej po艂owie.

- Ma艂o tu Lapo艅czyk贸w - zauwa偶y艂 bia艂ow艂osy m臋偶czyzna, gdy noc ju偶 by艂a p贸藕na. - A jak si臋 sprze­daje Lapo艅czykom, to mo偶na dosta膰 dobr膮 cen臋 - do­da艂, 艣miej膮c si臋 zimno.

W艣r贸d 'wioskowych zapanowa艂a cisza. Wymieniono spojrzenia. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nikt si臋 nie odzywa艂.

- Cieszymy si臋, 偶e si臋 trzymaj膮 z daleka - powie­dzia艂 w ko艅cu kt贸ry艣 z m臋偶czyzn. Stara艂 si臋 nie wy­r贸偶nia膰 z masy. Raczej pr贸bowa艂 si臋 w niej zatopi膰. By艂o ich jednak zbyt niewielu.

- Nie chcemy sko艅czy膰 jako zimne trupy - uzupe艂­ni艂 kt贸ry艣. - Jak tamci z Kafjorden.

- Stamt膮d p艂yniemy. - Jasnow艂osy pi艂 powoli. Cze­ka艂, a偶 wszelka wrzawa wok贸艂 niego ucichnie. - Paskudna sprawa. Kto by przypuszcza艂, 偶e tak si臋 za­chowaj膮? Tacy wydawali si臋 spokojni. Nie patrzyli w oczy, cho膰by艣 si臋 bardzo stara艂 pochwyci膰 ich spoj­rzenia. Ale p艂acili uczciwie, pod tym wzgl臋dem nic si臋 im nie da zarzuci膰. Gdybym wiedzia艂, 偶e p贸jd膮 zabi膰, nic bym im nie sprzeda艂. Ale cz艂owiekowi nie dane jest wiedzie膰 wcze艣niej takich rzeczy. Na 偶adnym z nas nie jest napisane, kim b臋dzie. Trudno wskaza膰 takiego, kt贸ry stanie si臋 morderc膮. A je偶eli pisany mu taki los, 偶e zabije, to i zabi艂. Wszystko jedno, czy upi艂 si臋 moj膮 w贸dk膮, czy nie. To nie w贸dka zrobi艂a z nie­go morderc臋, to tkwi艂o w nim ju偶 wcze艣niej.

Przepili. Serdecznie si臋 z nim zgadzali, wszyscy co do jednego. Lapo艅czycy to g艂upcy. Nie wiadomo, co si臋 kryje w g艂owach za tymi sko艣nymi oczyma.

- Na pewno wiele w nich nie maj膮, ale to, co tam jest, z pewno艣ci膮 nie jest dobre!

Za to r贸wnie偶 wypili. Wielka panowa艂a zgodno艣膰 w艣r贸d 艣cian ma艂ej chaty. W jedynej izbie zrobi艂o si臋 gor膮co. Przez ma艂e okienka bucha艂 艣miech. Nie by艂o w nich szyb.

Kobieta, kt贸ra szorowa艂a pod艂ogi i mia艂a posprz膮­ta膰, gdy wstanie dzie艅, posz艂a po艂o偶y膰 si臋 w stodole na sianie. Ubogie to by艂o pos艂anie, bo wi臋kszo艣膰 sia­na zu偶yli ju偶 przez zim臋. Spod tego, co zosta艂o, prze­艣witywa艂y go艂e deski.

Wypytywa艂 o rodzin臋 z cypla. O tego Reijo. I przy­pomnia艂 sobie tego cz艂owieka. 艢mia艂 si臋 do siebie na to wspomnienie. Na my艣l o tym, 偶e ta elegancka pan­na dzieli 艂o偶e z takim staruchem. Z biedakiem. Z sy­nem jednego z tych, kt贸rzy uciekli z kraju, poniewa偶 w Finlandii nie byli w stanie zatroszczy膰 si臋 o jakie艣 藕r贸d艂o utrzymania.

Szkoda, 偶e jej rodzina o tym nie wie!

Nak艂oni艂 tutejszych ludzi do rozmowy o Helenie. I okaza艂o si臋, 偶e tak naprawd臋 wszyscy wiedz膮, jak zosta艂a znaleziona. Jaka by艂a zmaltretowana.

Przeklinali troch臋 艂otra, kt贸ry tak j膮 potraktowa艂, lecz nie pad艂o 偶adne jednog艂o艣ne przekle艅stwo. Wszyscy byli m臋偶czyznami.

Wszyscy mieli w艂asne zdanie na temat kobiet i te­go, jakie potrafi膮 by膰. Czasami konieczne, aby m臋偶­czyzna przypomnia艂 im, gdzie ich miejsce.

Oczywi艣cie Helen臋 potraktowano nieco zbyt bru­talnie, by膰 mo偶e mia艂a do czynienia z prawdziwym zbrodniarzem.

Przecie偶 c贸rka Kesaniemiego te偶 zosta艂a porwana. O tym r贸wnie偶 wszyscy wiedzieli. Musia艂 to zrobi膰 ten sam cz艂owiek, ale jako艣 z tego usz艂a. Sko艅czy艂o si臋 na strachu.

Dzieci z cypla mia艂y w sobie co艣 dziwnego. Z pew­no艣ci膮 nie by艂a to wina Kesaniemiego, o, nie. To ca艂­kiem zwyczajny ch艂op. To mia艂o zwi膮zek raczej z je­go pierwsz膮 偶on膮.

Wi臋cej nie m贸wili o Helenie, a on nie chcia艂, 偶eby zapami臋tali, i偶 w og贸le ich o ni膮 wypytywa艂. Udawa艂, 偶e s艂ucha, jak rozmawiaj膮 o kim艣 po艣rednim pomi臋­dzy ksi臋偶niczk膮 a czarownic膮. O kobiecie nosz膮cej bezbo偶ne imi臋 Raija. Podobno o poprzedniczce He­leny. Przypuszcza艂, 偶e wi臋cej w tym bajdy ni偶 praw­dy. W takich miejscach jak to ludzie musz膮 mie膰 o czym gada膰. W takich miejscach, gdzie nic si臋 nie dzieje, gdzie 偶ycie jest puste i nudne.

My艣la艂 o niej. O Helenie. O tym, jak przyczyni艂a si臋 do zniszczenia jego 偶ycia.

R臋ka coraz cz臋艣ciej si臋ga艂a do no偶a. Palce bawi艂y si臋 r臋koje艣ci膮.

Mo偶e czu艂a si臋 tu bezpieczna. U艣miechn膮艂 si臋 na t臋 my艣l. Nie zosta艂aby tu, gdyby nie czu艂a si臋 bezpiecz­na. Na tyle dobrze j膮 zna艂.

Helena, dziki ptak.

Dorasta艂a w najpi臋kniejszych klatkach, jakie tylko mo偶na sobie wyobrazi膰. Nie przypuszcza艂, by kiedy­kolwiek zapragn臋艂a wzbi膰 si臋 w powietrze. Tymcza­sem zmieni艂a si臋 w dzikiego ptaka.

Tamtym razem nie powinien by膰 taki mi臋kki. Po­winien by艂 u偶y膰 no偶a tak, jak potrafi艂 go u偶ywa膰, a nie tylko si臋 nim bawi膰.

Przypomnia艂 to sobie, kiedy zacz臋li opowiada膰, jak bardzo by艂a poraniona. Wcze艣niej wspomnienie spo­wija艂a we艂nista mg艂a.

Lepiej pami臋ta艂 tamt膮 dziewczyn臋 z rudymi w艂osa­mi. O ni膮 jednak w og贸le nie m贸g艂 pyta膰.

Helena wiedzia艂a, kim on jest. Mog艂a go rozpo­zna膰, chocia偶 dzieli艂a ich spora odleg艂o艣膰. Raczej jed­nak nie widzia艂a go wyra藕nie.

Ale z w艂asnym m臋偶em jest inaczej. Na og贸艂 zna si臋 go lepiej ni偶 innych ludzi. Przypuszcza艂, 偶e go pozna艂a.

Helena by艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a zdradzi膰, 偶e on 偶yje. I z czego si臋 utrzymuje.

Drogi pomi臋dzy Skibotn a Zatok膮 Botnick膮 nie by­艂y d艂ugie. Owszem, dzieli艂a je pewna odleg艂o艣膰, ale 艣cie偶ki pozostawa艂y otwarte. Chodzili nimi ludzie.

A tam, gdzie chodzili ludzie, mog艂y r贸wnie偶 w臋­drowa膰 s艂owa.

Wyszed艂 w noc. By艂o jasno. Niemal za jasno. Po­偶yczy艂 sobie 艂贸d藕 wyci膮gni臋t膮 na brzeg. Nikogo nie pyta艂 o pozwolenie. Nie interesowa艂o go, do kogo mo偶e nale偶e膰. Z pewno艣ci膮 nikt i tak nie zamierza no­c膮 wyprawia膰 si臋 na fiord.

Mocnymi ruchami wios艂owa艂 w stron臋 cypla. Al­koholowe oszo艂omienie prawie ju偶 wywietrza艂o mu z g艂owy. Nie pi艂 zreszt膮 tak du偶o, i nim dop艂yn膮艂 pra­wie ca艂kiem wytrze藕wia艂.

Na cyplu r贸wnie偶 panowa艂a cisza. Z komina nie unosi艂 si臋 dym. Okna zas艂oni臋te firankami.

Po drodze do domu zachichota艂. Ostatnio, gdy t臋dy szed艂, wygl膮da艂o to tak samo. Firanki w oknach. Wi­da膰, 偶e nie stoj膮 na samym dole, na najni偶szym stop­niu drabiny. Mo偶e jednak powinien tak to zostawi膰?

Ale ona wie, kim on jest.

Podszed艂 do samego domu. Nas艂uchiwa艂. 呕adnego odg艂osu ludzi. A przecie偶 nad fiordami wcze艣nie si臋 zrywali. W drewnianych chatach budzili si臋 o 艣wicie.

Z pewno艣ci膮 by艂a to wielka zmiana dla Heleny. O ile dobrze pami臋ta艂, zawsze lubi艂a d艂ugo si臋 wyle­giwa膰. S艂o艅ce potrafi艂o sta膰 ju偶 po艣rodku nieba, nim w ko艅cu podnios艂a si臋 z pierzyn. Ale to by膰 mo偶e na­le偶a艂o ju偶 do przesz艂o艣ci.

Stan膮艂 pod niskimi drzwiami, zastanawiaj膮c si臋, co mo偶e zrobi膰. Wi臋kszo艣膰 pomys艂贸w odrzuca艂.

W ko艅cu wyci膮gn膮艂 n贸偶.

Zacz膮艂 nacina膰 futryn臋. Wyry艂 w drewnie znak, kt贸ry Helena zrozumie.

A potem odszed艂 r贸wnie bezszelestnie, jak si臋 po­jawi艂.

9

Niepok贸j utkwi艂 w ciele Heleny niczym ostra za­dra. Usn臋艂a, ale spa艂a 藕le. Raz po raz si臋 budzi艂a. Mo­kra od potu. Przestraszona.

Czy to on?

W snach goni艂 j膮. Zn贸w. S艂ysza艂a jego 艣miech. Wi­dzia艂a b艂ysk znajomego no偶a.

Nienawidzi艂a.

Walczy艂a.

We 艣nie uda艂o jej si臋 przed nim uciec. Pokona艂a go. Uwolni艂a si臋.

Do obory sz艂a ju偶 spokojniejsza. Elise zaofiarowa­艂a si臋, 偶e obrz膮dzi zwierz臋ta, lecz Helena sucho od­powiedzia艂a, 偶e bardziej jej pomo偶e, wystawiaj膮c je­dzenie na st贸艂 i ubieraj膮c wszystkie dzieci.

Przemawianie do kr贸w nape艂ni艂o j膮 osobliwym spokojem. Dobrze podzia艂a艂 znajomy zapach nawo­zu i zwierz膮t. Ich bliskie ciep艂o.

Przytulno艣膰 obory.

To nie by艂a praca, raczej poczucie wsp贸lnoty. Co艣, o czego istnieniu nie wiedzia艂a, gdy na jej 偶ycie sk艂a­da艂y si臋 pi臋kne suknie i czcze gadanie.

Wtedy wy艂膮cznie ko艅mi warto si臋 by艂o zajmowa膰. Wszystkie inne zwierz臋ta si臋 nie liczy艂y. Uwa偶ano je za brudne.

Jak偶e ci ludzie si臋 mylili.

Tego dnia poszarza艂o. Na wierzcho艂kach g贸r usa­dowi艂a si臋 mg艂a. Spu艣ci艂a nogi na zbocza, g臋sta, nie­przenikniona, jak stara owsianka.

W g贸rach na pewno jest zimno i wilgotno. Pomy­艣la艂a o Reijo. U艣miechn臋艂a si臋. Zapragn臋艂a, 偶eby jej my­艣li pog艂adzi艂y go jak wiatr po policzku. Zapragn臋艂a, by w艂a艣nie w tej chwili u艣wiadomi艂 sobie, jak mocno go kocha. Sama tak wyra藕nie czu艂a, 偶e on jest przy niej.

Ledwie to zauwa偶y艂a. Nie mia艂a zwyczaju wpatry­wa膰 si臋 w futryny. Ale jej chusta o co艣 zahaczy艂a. Zdradliwy podmuch wiatru szarpn膮艂 jednym ko艅cem i zaczepi艂 go o drzazg臋.

Gdy Helena go uwalnia艂a, jej palce znalaz艂y co艣 in­nego. 艢wie偶e naci臋cia w starym drewnie.

Palce przesun臋艂y si臋 po 艣ladach naci臋膰. Opuszki je rozpozna艂y. Zobaczy艂a.

I zamkn臋艂a oczy.

Palce nie mog艂y oderwa膰 si臋 od nier贸wnych wy偶艂o­bie艅. Przesuwa艂y si臋 po nich raz po raz.

Z oczu pop艂yn臋艂y jej 艂zy.

Wreszcie by艂a w stanie to zobaczy膰.

Okr膮g. Podzielony przez wij膮c膮 si臋 kresk臋. Przez rzek臋, wiod膮c膮 z lewa i wznosz膮c膮 si臋 ku prawej stro­nie. W lewej cz臋艣ci dwa skrzy偶owane oszczepy, w prawej ko艅ski 艂eb.

Od tego w艂a艣nie uciek艂a. Od tego si臋 uwolni艂a.

Prawie o tym zapomnia艂a.

A wi臋c si臋 nie pomyli艂a. Dobrze widzia艂a. Bia艂o­w艂osy olbrzym na obcej 艂odzi to by艂 on. Nikt inny.

Curt.

Zobaczy艂, 偶e ona 偶yje. Wiedzia艂, gdzie jest. Przyszed艂 tu w nocy i wyci膮艂 znak w drewnie. Po艣wi臋ci艂 czas na naznaczenie nawet najmniejszych kresek. Pi臋knie to zrobi艂. Starannie wyry艂 herb rodzinny. Na­wet jego ojciec nie mia艂by mu nic do zarzucenia.

A wi臋c wiedzia艂, gdzie jej szuka膰.

To gro藕ba. Zn贸w si臋 na ni膮 rzuci艂, rzuci艂 si臋 jej do gard艂a. Helena czu艂a jego n贸偶. Twarde r臋ce. S艂ysza艂a jego 艣miech.

Nie mo偶e nic zrobi膰 Ivarowi! Ta my艣l wbi艂a jej si臋 w g艂ow臋. Zakrzycza艂a wszystkie inne.

Ten cz艂owiek nie mo偶e tkn膮膰 jej syna. Nie wolno mu nawet spojrze膰 na jej dziecko!

Jedli ju偶, kiedy wesz艂a do domu. W izbie panowa艂 spok贸j, oczywi艣cie taki, jakiego mo偶na oczekiwa膰 z sze艣ciorgiem malc贸w przy stole.

Pe艂nia 偶ycia.

- Chc臋, 偶eby艣 zabra艂a dzieci i posz艂a do Sedolfa - o艣wiadczy艂a Helena z moc膮.

- Ale Sedolf uwa偶a艂, 偶e tu jest najbezpieczniej. - Elise ze zdziwieniem patrzy艂a na 偶on臋 Reijo.

Na drobnej twarzy w kszta艂cie serca malowa艂 si臋 niepok贸j. R臋ce przez ca艂y czas porusza艂y si臋 nerwo­wo, poprawia艂y co艣, przesuwa艂y. Wyg艂adza艂y sp贸d­nice.

- Umiesz poprowadzi膰 w贸z?

Helena jakby nie us艂ysza艂a protestu Elise, zatopio­na g艂臋boko we w艂asnych my艣lach. Spojrzenie nie po­trafi艂o utkwi膰 w jednym punkcie.

- Oczywi艣cie, 偶e potrafisz - odpowiedzia艂a sobie, nim Elise zd膮偶y艂a cho膰by otworzy膰 usta. - Nie by艂a­by艣 c贸rk膮 Reijo, gdyby艣 tego nie umia艂a. Starsze dzie­ci zdo艂aj膮 chyba zapanowa膰 na m艂odszymi, dop贸ki nie dojedziecie na miejsce. Pomog臋 ci zaprz膮c. Jak zje­cie, mo偶esz je ubiera膰. Ja sprz膮tn臋 ze sto艂u.

- Heleno...

To na nic. Helena ju偶 podnios艂a Ivara. Elise zd膮偶y艂a tylko zobaczy膰 jej plecy, nim zamk­n臋艂a si臋 z synkiem w alkowie.

Wkr贸tce potem wysz艂a razem z ubranym ju偶 i uczesanym ch艂opczykiem. Trzyma艂 matk臋 za r臋k臋. Wida膰 by艂o, z jak膮 niech臋ci膮 Helena go puszcza. Nie chcia艂a go jednak zabiera膰 do stajni. Elise przysz艂a do niej, kiedy ju偶 ubra艂a ca艂膮 gromadk臋. Dzieci biega艂y po podw贸rzu, ani troch臋 nie przejmuj膮c si臋 tym, 偶e niebo szarzeje w obramowaniu jeszcze wi臋kszej sza­ro艣ci, ani tym, 偶e fale s膮 tak wysokie i pieni膮c si臋 bi­j膮 o brzeg. By艂a ich ca艂a gromadka, a milo jest biega膰 w tak licznym towarzystwie.

Gdy mo偶na si臋 bawi膰 w takiej gromadzie, pogoda nie ma najmniejszego znaczenia.

- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego - stwierdzi艂a Elise, patrz膮c na Helen臋, kt贸ra zaprz臋g艂a ju偶 oba konie. A przecie偶 wy­starczy艂by jeden.

- Dasz sobie rad臋 z powo偶eniem dwoma? - Hele­na odwr贸ci艂a si臋 plecami do Elise.

- Mia艂am osiem lat, kiedy pierwszy raz powozi艂am dwoma ko艅mi - odpar艂a Elise. - Co si臋 sta艂o? Ty si臋 boisz, Heleno. Czy nie mog臋 ci w tym pom贸c? Wiem, 偶e mnie nie znasz, lecz Reijo jest tym moim ojcem, kt贸rego pami臋tam najlepiej. Dlatego jeste艣 dla mnie rodzin膮. Masz ju偶 swoje w艂asne miejsce w moim ser­cu. Mo偶esz mi zaufa膰, Heleno.

Helena nie odpowiedzia艂a od razu. Doko艅czy艂a swoje zaj臋cie. Przytuli艂a czo艂o i r臋ce do ciep艂ej szyi konia, lecz spok贸j zwierz臋cia nie by艂 w stanie do niej przenikn膮膰. Wiedzia艂a, 偶e r贸wnie偶 konie wyczuwaj膮 jej zdenerwowanie.

One jednak niczego od niej nie 偶膮da艂y.

- To nie dlatego, 偶e jeste艣 tu nowa, Elise. - Przy艂o­偶y艂a do piersi d艂o艅 zaci艣ni臋t膮 w pi臋艣膰. - To moja spra­wa. Tylko moja. To ja musz臋 jej sprosta膰. Boj臋 si臋. By膰 mo偶e mam ku temu powody. Ale to moja spra­wa. Nie chc臋, by mieszali si臋 w to inni. To nie doty­czy nikogo innego. Wy艂膮cznie mnie.

- A Reijo? - spyta艂a Elise. Bala si臋 zadawa膰 to pytanie. Helena wygl膮da艂a na tak zdecydowan膮. Zamkn臋艂a si臋 w sobie jak muszla. Zatrzasn臋艂a si臋.

- Reijo tu nie ma - powiedzia艂a Helena.

Elise jednak po jej g艂osie pozna艂a, 偶e to, co si臋 dzie­je, mimo wszystko dotyczy r贸wnie偶 Reijo. Nie by艂a to wi臋c wy艂膮cznie jej sprawa, sprawa samej tylko Heleny.

- Bardzo wa偶ne dla mnie, 偶eby nikt si臋 w to nie miesza艂 - o艣wiadczy艂a Helena. Okazywa艂a, 偶e ma w sobie si艂臋. Ze nie 偶yje wy艂膮cznie u boku Reijo. - Ivara trzeba trzyma膰 z daleka.

- To ma zwi膮zek z t膮 du偶膮 艂odzi膮?

- Nie pytaj o nic wi臋cej. - Helena zn贸w zmieni艂a si臋 w muszl臋. Zn贸w zamkn臋艂a si臋 w sobie. - Mo偶esz spyta膰 Sedolfa, czy pami臋ta pier艣cie艅 - doda艂a.

Zagadka. Klucz. Na granicy dziecinady, lecz mimo wszystko ze 艣mierteln膮 powag膮.

- Pier艣cie艅? Elise nie us艂ysza艂a 偶adnego wyja艣nienia. Helena powiedzia艂a ju偶 swoje.

Sedolf pami臋ta艂 pier艣cie艅.

- Do kro膰set! - wyrwa艂o mu si臋. Nie zwa偶a艂 nawet na to, 偶e przys艂uchuje mu si臋 kilka par ma艂ych uszu. - Przyszed艂 kto艣 na cypel? Jacy艣 obcy?

- Nie na cypel - odpar艂a Elise. Nie mog艂a poj膮膰, dlaczego Sedolf ju偶 szykuje si臋 do biegu. Dlaczego jest taki niecierpliwy, jak gdyby chcia艂 si艂膮 wyci膮gn膮膰 z niej s艂owa.

- Wydaje mi si臋, 偶e na cyplu nikogo nie by艂o. Chy­ba bym to zauwa偶y艂a. Ale Helena ju偶 od wczoraj jest jaka艣 dziwna. Od kiedy pojawi艂a si臋 tamta du偶a 艂贸d藕.

- Du偶a 艂贸d藕?

- Tak, obca - t艂umaczy艂a Elise. - Wygl膮da艂o na to, 偶e przyp艂yn臋li ni膮 handlarze.

Nabra艂a powietrza. Przypomnia艂a sobie, 偶e jest w domu. Ze przecie偶 tutaj dorasta艂a.

- To mi wygl膮da艂o na handlarzy w贸dk膮 - powie­dzia艂a wprost. - M臋偶czy藕ni zlatywali si臋 do niej jak 膰my do 艣wiat艂a.

- I Helena od tego zrobi艂a si臋 dziwna? Zauwa偶y艂a艣 kogo艣 na pok艂adzie? Pozna艂a艣 kogo艣? Nie, na Boga, nie mog艂a艣 pozna膰! Widzia艂a艣 takiego wielkiego m臋偶­czyzn臋 o bia艂ych w艂osach?

- Sk膮d wiesz?

Sedolf uderzy艂 pi臋艣ci膮 w 艣cian臋. Sze艣膰 par dzieci臋­cych oczu bacznie 艣ledzi艂o ka偶dy jego ruch. Elise sta­ra艂a si臋 nie patrze膰.

- Dasz rad臋 zaprowadzi膰 zwierz臋ta do stajni? - spy­ta艂. - Przepraszam, wiem, 偶e nie jeste艣 taka bezradna. Czasami zapominam, kim jeste艣. Zabierz dzieci do domu i zamknij drzwi na klucz. Nikogo nie wpusz­czaj, chyba 偶ebym to by艂 ja, Reijo albo Matti. I Ida...

- Co to ma znaczy膰? Sedolf ju偶 wci膮ga艂 kurtk臋 i wzuwa艂 buty. Poprawi艂 pasek, wyj膮艂 n贸偶 z pochwy i sprawdzi艂 ostrze. Odczu艂 zadowolenie, gdy zaci膮艂 si臋 w kciuk.

- Nie wiem - odpar艂. - Lecz je艣li ten cz艂owiek, o kt贸­rym my艣l臋, zn贸w si臋 tu pojawi艂, to znaczy, 偶e powraca­j膮 upiory. Albo nawet jeszcze gorzej. I przypuszczam, 偶e Helena si臋 nie myli. Je艣li si臋 boi, ma ku temu wszel­kie powody. Przeklina膰 nale偶y tylko nieobecno艣膰 Reijo.

- To on? - dopytywa艂a si臋 Elise.

Reijo opowiada艂 przecie偶, co przytrafi艂o si臋 rodzi­nie w ci膮gu tych o艣miu lat. Wiedzieli, w jaki spos贸b Helena znalaz艂a si臋 w ich wiosce.

- Ja te偶 mam z tym cz艂owiekiem par臋 nieza艂atwionych spraw - o艣wiadczy艂 Sedolf twardo. - Ida tamt膮 noc, kt贸r膮 z nim sp臋dzi艂a, nazywa noc膮, w kt贸rej prze­m贸wi艂 los. Z艂y by艂 to los. Wspomnienie d艂ugo j膮 potem dr臋czy艂o. Id臋 do Heleny. Ona nie mo偶e zosta膰 z tym sama. Nie mo偶e sama zetkn膮膰 si臋 z tym cz艂owiekiem.

Wszystko by艂o takie dobre. Wszystko u艂o偶y艂o si臋 jak najlepiej dla niej. Tak pomy艣lnie i tak s艂usznie. Nale偶a艂a do Reijo. Kocha艂a Reijo i by艂a przez niego kochana. Mieli Ivara. Mieli tak wiele. Tyle jeszcze przed nimi. Przed ni膮 i przed Reijo. By艂a 偶on膮 Reijo.

Ze schod贸w widzia艂a 艂贸d藕. Obc膮 艂贸d藕. T臋, kt贸r膮 on przyp艂yn膮艂.

Wci膮偶 by艂 tutaj. Na tyle daleko, 偶e musia艂a mru­偶y膰 oczy, by dostrzec czubek masztu, lecz dostatecz­nie blisko, by bez trudu do niej dotrze膰.

By艂 tutaj.

Helen臋 przeszy艂 dreszcz. Narzuci艂a kaftan i obwi膮za艂a si臋 chust膮. Poprawi艂a w臋ze艂 w艂os贸w na karku, a potem popatrzy艂a na swoje d艂onie. Nagie, bez pier­艣cionka. T臋po zako艅czone paznokcie. Takie wyra藕ne linie d艂oni. Kiedy艣 mia艂a mi臋kkie, bia艂e r膮czki. Teraz pod sk贸r膮 rysowa艂y si臋 mocne 艣ci臋gna. Sk贸ra od pra­cy zrobi艂a si臋 bardziej szorstka, twardsza. W jej d艂o­niach nie by艂o ju偶 mi臋kko艣ci. Nie mog艂aby nimi prze­suwa膰 po jedwabiu. Zaczepia艂yby o nitki.

Ale on by艂 tutaj. Odszuka艂 j膮. Wyci膮艂 sw贸j znak na jej domu. Pokaza艂 jej, 偶e wie. W ten spos贸b naznaczy艂 j膮 jako swoj膮. Naznaczy艂 j膮 no偶em, jak zawsze to robi艂.

Jak w og贸le mog艂o jej przyj艣膰 do g艂owy, 偶e uciecz­ka jest mo偶liwa? Jak w og贸le mog艂a pomy艣le膰, 偶e ma prawo do szcz臋艣cia?

By艂 tutaj. Ona nie by艂a 偶on膮 Reijo. Nie by艂a wca­le Helen膮 Kesaniemi. Nie by艂a Helen膮 偶on膮 Reijo.

Jej m臋偶em by艂 on. Curt Hallencrantz. Przypomnia艂 jej o tym.

Czego jeszcze m贸g艂 chcie膰? Nie wiedzia艂a. Wie­dzia艂a jedynie, 偶e nie mo偶e mu tego da膰.

Dok膮d mog艂a p贸j艣膰? Gdzie uciec? Nie przypusz­cza艂a, 偶e on kiedykolwiek jeszcze tu wr贸ci. S膮dzi艂a, 偶e na zawsze ju偶 znikn膮艂 z jej 偶ycia. Wszyscy s膮dzi­li, 偶e mog膮 m贸wi膰 o nim jak o umar艂ym.

Dok膮d p贸j艣膰?

Reijo, kiedy potrzebowa艂 spokoju i chcia艂 pomy­艣le膰, wyp艂ywa艂 na fiord.

Helena posz艂a na brzeg. Wios艂owa膰 nie bardzo umia艂a. Poza tym morze solidnie si臋 ju偶 marszczy艂o.

Ale zepchn臋艂a 艂贸d藕 na wod臋 i wsiad艂a do niej. D艂o­nie mia艂a tak drobne, 偶e ledwie obejmowa艂y wios艂a.

W 艂odzi mog艂a by膰 bli偶ej Reijo.

Helena zacz臋艂a wios艂owa膰. Nie wiedzia艂a, dok膮d p艂ynie, tylko wios艂owa艂a.

Spowi艂a ich mg艂a, niczym mokra zas艂ona, przez kt贸r膮 mo偶na przenikn膮膰.

Ida trz臋s艂a si臋 z zimna. By艂a taka niespokojna. Nie ba艂a si臋, tylko ten niepok贸j nie pozwala艂 odpocz膮膰. 殴le spa艂a.

Nikt w ca艂ej siida nie spa艂 zbyt wiele tej nocy. Wia­domo艣膰, kt贸r膮 przyni贸s艂 Jon, dotkn臋艂a wszystkich.

Wsz臋dzie dooko艂a panowa艂a cisza. Idy wcale nie dziwi艂o, 偶e ma艂o kto z ni膮 rozmawia. By艂a tu obca. A odk膮d otrzymali wie艣ci, sta艂a si臋 obca po dwakro膰. Rodziny z siida jeszcze bardziej zamkn臋艂y si臋 w so­bie, pragn膮c chroni膰 si臋 przed zewn臋trznym 艣wiatem.

Ida wyczuwa艂a mur, jakim si臋 od niej odgradzali.

Chcia艂a wraca膰, lecz ojciec jej zabroni艂. Prosi艂, 偶e­by zaczeka艂a, 偶eby odpocz臋艂a.

A teraz pojawi艂a si臋 mg艂a. Teraz nikt nie musia艂 ju偶 jej powstrzymywa膰. Zej艣cie do wsi sta艂o si臋 niemo偶liwe.

Ida zag艂臋bi艂a si臋 w mg艂臋, oddali艂a si臋 od jurt. Do nich zawsze znajdzie drog臋. Doprawdy, wiele trzeba, 偶eby nie s艂ysze膰 ps贸w.

Wszyscy w siida byli cz艂onkami jednego i tego sa­mego rodu. Siedem czy osiem rodzin, o ile Ida zd膮­偶y艂a si臋 zorientowa膰. Trzy pokolenia. Najstarsi wci膮偶 posiadali najwi臋ksz膮 liczb臋 zwierz膮t, chocia偶 to 艣red­nie pokolenie wykonywa艂o wi臋kszo艣膰 pracy.

Tak jak w siida Ailo.

Taki spos贸b na 偶ycie by艂 jej obcy. Po podr贸偶y do wschodniego Finnmarku nie mia艂a powod贸w, by go poznawa膰.

Nie chcia艂a si臋 zbli偶a膰 do 偶ycia tych ludzi.

Z pocz膮tku tylko rozdrapywa艂oby to rany, sprawia­艂o zbyt du偶y b贸l. P贸藕niej sta艂a si臋 za bardzo obca. To nie by艂o jej 偶ycie, nie dotyczy艂o jej. Ma艂a Raija i Mik­kal byli jej dzie膰mi. Tylko jej. Ale Mikkal mia艂 prawo r贸wnie偶 do tego. Zdziwi艂o j膮 to nowe odkrycie.

Mikkal nie by艂 spokrewniony z cz艂onkami siida Jo­na, lecz nale偶eli do tego samego ludu. A krew tworzy mocne wi臋zi. Tu, w艣r贸d najg臋stszej mg艂y, Ida u艣wia­domi艂a sobie, 偶e Mikkal musi si臋 o tym dowiedzie膰. Musi to pozna膰.

Chcia艂a, 偶eby by艂 dumny r贸wnie偶 ze sposobu, w ja­ki oni 偶yj膮. Pragn臋艂a, by zrozumia艂, 偶e jaka艣 jego cz臋艣膰 nale偶y do tego p贸艂mroku pod dymnikiem, w艣r贸d 偶erdzi, na kt贸rych rozpina si臋 jurt臋. Mikkal musi wiedzie膰, 偶e jest tego cz臋艣ci膮. Musi to poczu膰.

We mgle pojawi艂a si臋 r贸wnie偶 inna posta膰. Siedzia­艂a na kamieniu, nie przejmuj膮c si臋 tym, 偶e powietrze wok贸艂 niej ocieka wod膮.

艁zy miesza艂y si臋 z poca艂unkami mg艂y. Twarz mia­艂a mokr膮. W艂osy a偶 pociemnia艂e od wilgoci. By艂a blondynk膮.

Ida widzia艂a j膮 poprzedniego wieczoru. Zatrzyma­艂a si臋 teraz przy skulonej postaci.

Anna popatrzy艂a na ni膮, lecz jakby jej nie zauwa­偶a艂a. Spojrza艂a na swoje podci膮gni臋te kolana, potem zn贸w na Id臋. Przekrzywi艂a g艂ow臋. Wzrokiem pyta艂a, czego Ida od niej chce.

Musia艂a tu siedzie膰 od dawna. Mokra mg艂a zabar­wi艂a jej sk贸rzan膮 sp贸dnic臋 na ciemny br膮z. Anna trz臋­s艂a si臋 z zimna. Policzki mia艂a bia艂e.

- 艢piewa艂am joik - rzuci艂a w powietrze, wyzywaj膮co patrz膮c na Id臋. - 艢piewa艂am joik o moim bracie Monsie. On nie jest zab贸jc膮. 艢piewa艂am joik o tym, kt贸ry d藕wiga艂 mnie na plecach, gdy by艂am dziew­czynk膮 i nie potrafi艂am zaj艣膰 tak daleko. O tym, kt贸­ry obejmowa艂 mnie, kiedy si臋 uderzy艂am i p艂aka艂am. O tym, kt贸ry sam p艂aka艂. Wzywa艂am joikiem 艂zy, kt贸rych nikt nie m贸g艂 zobaczy膰. O kt贸rych nie mog­艂am opowiedzie膰 nikomu. I wzywa艂am te偶 jego 艣miech. Historie, kt贸re opowiada艂 przy ognisku. Po­staci, kt贸re wyczarowywa艂 s艂owami. O nim w艂a艣nie 艣piewa艂am. O moim bracie. - Anna umilk艂a. - Tak, wzywa艂am te偶 jego dusz臋. Ale nie t臋 czarn膮. Nie t臋 pijan膮, kt贸ra tylko chcia艂a trwa膰 w upojeniu. Nie t臋, kt贸ra bila Beret. Nie t臋, kt贸ra w gniewie krzycza艂a na dzieci. M贸j brat nigdy nie pozostawa艂 taki na d艂ugo. Tworzy艂a go w贸dka. Ten cz艂owiek wy艂ania艂 si臋 z bu­telki. Nie potrafi臋 wzywa膰 joikiem tego, co jest w bu­telkach. Nie potrafi臋 wezwa膰 w贸dki.

Ida siad艂a przy Annie, na tym samym kamieniu. By艂 bardzo zimny. Anna musia艂a przemarzn膮膰 do szpiku ko艣ci.

- Masz brata? - spyta艂a Anna, patrz膮c na ni膮.

- Dw贸ch - odpar艂a Ida. - Obu kocham. Mam te偶 brata, kt贸rego nie znam. Jest obcy. Ale na pewno mog艂abym go r贸wnie偶 pokocha膰.

- Nie przesta艂aby艣 kocha膰 brata, nawet gdyby do­pu艣ci艂 si臋 rzeczy najbardziej niepoj臋tej?

- Nie - odpar艂a Ida.

Nie zdo艂a艂a si臋 przem贸c, by powiedzie膰, 偶e sama znalaz艂a si臋 kiedy艣 w podobnej sytuacji. Podobne uczucia, w jakich Anna ton臋艂a teraz, by艂y i jej udzia­艂em. Rozumia艂a j膮.

- Ojciec m贸wi, 偶e on nie 偶yje, 偶e ju偶 go nie ma. Twierdzi, 偶e nie ma ju偶 syna. Mons to m贸j jedyny brat. Poza nim mam tylko siostry. Ojciec powtarza, 偶e 艣ci膮gn膮艂 wstyd na nas wszystkich, na ca艂膮 wsp贸lnot臋. Mamy nawet o nim nie rozmawia膰. Ojciec zapomina te偶 o Beret. Upiera si臋, 偶e ona ma swoj膮 rodzin臋. Twierdzi, 偶e nie ma synowej, poniewa偶 nie ma syna.

- M贸wi tak tylko teraz - zapewni艂a j膮 Ida. Delikat­nie dotkn臋艂a ramienia Anny.

Anna by艂a tak drobna, szczup艂a. Taka lekka, 偶e wyda­wa艂o si臋, i偶 mo偶e zdmuchn膮膰 j膮 wiatr. Twarz mia艂a moc­n膮, kwadratow膮, ze zdecydowanie zarysowan膮 brod膮. Ma艂y nos, oczy jak poranne niebo w styczniu, jasne, przejrzy艣cie niebieskie. By膰 mo偶e nie by艂a taka m艂odziut­ka, za jak膮 Ida wzi臋艂a j膮 z pocz膮tku. Niekt贸rzy zostaj膮 pob艂ogos艂awieni wygl膮dem, kt贸ry przez d艂ugi czas si臋 nie zmienia. W艂a艣nie do nich zalicza艂a si臋 Anna.

Mia艂a niemal ten sam rodzaj zmarszczek co Ida. Musia艂a by膰 w jej wieku. W wieku Jona.

- Porozmawiaj o tym z Jonem - poprosi艂a Ida. Pr贸­bowa艂a pociesza膰 dziewczyn臋. - W ka偶dym razie dla Jona on nie umar艂. Jon po drodze wiele o nim m贸wi艂.

Anna popatrzy艂a na Id臋 wzrokiem pe艂nym rezy­gnacji.

- Z kim, jak z kim, ale z Jonem na pewno nie mog臋 o tym rozmawia膰. Ojciec twierdzi, 偶e teraz nic ju偶 z te­go nie mo偶e by膰. Powtarza, 偶e na ca艂e szcz臋艣cie nigdy nic o nas nie postanowiono, rozumiesz? Nie wolno mi po艣lubi膰 Jona. 呕adnej z nas nie wolno wyj艣膰 za m膮偶, dop贸ki ta sprawa nie p贸jdzie w zapomnienie. Ojciec m贸wi, 偶e nie chce, aby nasz wstyd pad艂 na innych. A jak ci si臋 wydaje, jak pr臋dko ludzie zd膮偶膮 zapomnie膰?

Nie pr贸bowa艂a nawet ociera膰 艂ez. Pozwoli艂a im p艂yn膮膰 swobodnie.

- Nie by艂o 偶adnej umowy dotycz膮cej Jona i mnie. Ale nikt inny te偶 o mnie nie prosi艂, bo wszyscy wiedzieli, 偶e to my mamy si臋 pobra膰. Wszyscy o tym wiedzieli, to ju偶 zosta艂o postanowione. Wszyscy te偶 wiedzieli, dlaczego Jon jeszcze si臋 ze mn膮 nie 偶eni. Wszyscy wiedzieli, cze­go chcia艂. Jon jest taki uporz膮dkowany. Tyle mi pragn膮艂 da膰. Mia艂o nam u艂o偶y膰 si臋 jak najlepiej. Ale czeka艂 za d艂ugo. Teraz nic ju偶 z tego nie wyjdzie. Nie b臋d臋 mia艂a m臋偶a. Ojciec nie jest z tych, kt贸rzy cofaj膮 swoje s艂owa.

- Czy Jon o tym wie?

- A jak mog艂abym mu o tym powiedzie膰?

Ida popatrzy艂a w zmro偶one b贸lem oczy. Odk膮d si臋ga­艂a pami臋ci膮, w rodzinnej okolicy nie widzia艂a a偶 tyle b贸­lu. Gdy niespokojna kr膮偶y艂a po wspania艂ych komnatach nad Zatok膮 Botnick膮, pami臋ta艂a jedynie blask s艂o艅ca.

- Nie powinna艣 tu siedzie膰. U艣miech Anny. Przelotny, niczym promyk s艂o艅ca przedzieraj膮cy si臋 przez mg艂臋. Ogrzewa艂 jednak, ni贸s艂 w sobie pi臋kno.

- Ja tu mieszkam - powiedzia艂a Anna, g艂aszcz膮c Id臋 po r臋ce. - Wiem, 偶e chcesz dobrze, ale ty mieszkasz w domu. 呕yjesz w艣r贸d 艣cian. A ja mieszkam tutaj. To r贸wnie偶 jest m贸j dom.

Ida nie mog艂a dalej przedziera膰 si臋 przez t臋 mg艂臋. Po tych s艂owach nie mog艂a te偶 d艂u偶ej zosta膰 przy An­nie. Dziewczyna nie zach臋ca艂a jej do tego. Nie potrze­bowa艂a Idy.

Kieruj膮c si臋 ujadaniem ps贸w, Ida wr贸ci艂a do na­miot贸w. Ojciec razem z Mattim byli przy reniferach. Towarzyszyli kilku m臋偶czyznom z siida.

Nie wiedzia艂a, kto dla nich wyprowadzi艂 si臋 ze swojej jurty. Ale mieli j膮 tylko dla siebie.

Ida zajrza艂a do 艣rodka.

Pusto. Na palenisku nie pozosta艂 nawet 偶ar.

Odszuka艂a jurt臋 Jona. Jego matka wysz艂a, kiedy wsun臋艂a si臋 do 艣rodka. Poza ni膮 nikogo przy nim nie by艂o, nawet ojca.

Ida troch臋 si臋 ba艂a ojca Jona. Jego pomarszczona, naznaczona bruzdami twarz wydawa艂a si臋 taka stara. By艂 r贸wie艣nikiem Reijo, ojciec sam o tym wspomina艂.

Mo偶e w艂a艣nie dlatego Ida tak si臋 go ba艂a. Przestra­szy艂a si臋, 偶e mijaj膮ce lata potrafi膮 si臋 rysowa膰 w tak r贸偶ny spos贸b.

Jon le偶a艂 z zamkni臋tymi oczami. Wygl膮da艂, jakby spa艂, lecz Ida by艂a pewna, 偶e tylko udaje. Chocia偶 od­dech mia艂 wyr贸wnany jak u 艣pi膮cego.

Usiad艂a przy nim. Pr贸bowa艂a siedzie膰 ze skrzy偶o­wanymi nogami, ale w sp贸dnicy nie by艂o to 艂atwe.

- Anna? - wydusi艂 z siebie, przewracaj膮c oczyma. Teraz wreszcie by艂 w stanie otworzy膰 to drugie, a przynajmniej je zmru偶y膰. B艂ysn臋艂o co艣 bia艂ego w艣r贸d wszystkich tych fiolet贸w.

- To tylko ja - powiedzia艂a Ida. - Anna wzywa joikiem swego brata. By膰 mo偶e ciebie r贸wnie偶, ale o tym nic nie m贸wi艂a.

- Rozmawia艂a艣 z ni膮?

- Ona m贸wi, 偶e ojciec po tym, co si臋 sta艂o, zaka­zuje dziewcz臋tom wychodzi膰 za m膮偶. Wstyd ma po­zosta膰 w rodzinie. Nie wolno go przerzuca膰 na in­nych. Musia艂e艣 czeka膰, 偶eby si臋 z ni膮 o偶eni膰?

Id臋 ogarn膮艂 niepoj臋ty gniew. By艂a z艂a na Jona. Z艂a, poniewa偶 tak bardzo pragn膮艂 dobra dla dziewczyny, kt贸r膮 kocha艂, 偶e zrobi艂o si臋 na to za p贸藕no.

- On pr臋dko m贸wi to, czego w g艂臋bi serca tak na­prawd臋 nie my艣li. Potem trudno mu cofn膮膰 te s艂owa. Ale ja si臋 o偶eni臋 z Ann膮. Nawet jej ojciec mnie nie powstrzyma. Ona powinna to zrozumie膰.

Ida nic nie powiedzia艂a. Sama by艂a bliska p艂aczu. Roz­pacz Anny przela艂a si臋 r贸wnie偶 na ni膮. Chcia艂a tylko p艂aka膰. Wszystko wydawa艂o si臋 takie czarne i ponure. G臋ste jak mg艂a. Nie pozwalaj膮ce na swobod臋 ruch贸w.

- Mo偶esz j膮 przyprowadzi膰? - poprosi艂. - Martwi臋 si臋 o ni膮. Chcia艂bym jej powiedzie膰, 偶e to, co si臋 sta­艂o, niczego mi臋dzy nami nie zmieni艂o. Musz臋 jej to powiedzie膰. Przyprowadzisz j膮, Ido? Znajdziesz j膮?

To wydawa艂o si臋 wr臋cz niemo偶liwym zadaniem. Mg艂a si臋 nie rozrzedzi艂a, raczej przeciwnie. Przetacza­艂a si臋 tu偶 nad ziemi膮, ca艂owa艂a mech i sz艂a dalej.

Ida d艂ugo szuka艂a, nim odnalaz艂a tamten kamie艅. Tyle by艂o do niego podobnych. Kiedy sz艂a tu za pierwszym razem, nawet nie pr贸bowa艂a si臋 rozgl膮da膰. Ale te偶 i wtedy nikogo nie szuka艂a.

Anny ju偶 na nim nie by艂o. By膰 mo偶e zostawi艂a ja­kie艣 艣lady w mchu w艣r贸d krzewinek, lecz oczy Idy nie potrafi艂y ich odnale藕膰. Jej oczy umia艂y czyta膰 li­tery, lecz nie umia艂y odczytywa膰 pisma przyrody.

Ida w臋drowa艂a razem z mg艂膮, przeciwko mgle i we mgle. Nie bardzo wiedzia艂a, w kt贸r膮 stron臋 idzie. Nie rozpoznawa艂a ziemi. Nie przygl膮da艂a jej si臋, nim nad­ci膮gn臋艂a mg艂a. Teraz wszystko wydawa艂o si臋 iden­tyczne.

Ka偶de miejsce, w kt贸rym si臋 zatrzymywa艂a, wygl膮­da艂o tak samo jak inne.

Chwilami odnosi艂a wra偶enie, 偶e s艂yszy dzwonki renifer贸w. Nie przypuszcza艂a, 偶e Anna p贸jdzie do sta­da. S膮dzi艂a, 偶e raczej b臋dzie unika膰 ludzi.

Ale tak trudno by艂o stwierdzi膰, kt贸ry z kierunk贸w jest przeciwny. Nie da艂o si臋 i艣膰 ca艂y czas w t臋 sam膮 stron臋.

Ida przesta艂a ju偶 s艂ysze膰 psy. Poczu艂a si臋 zagubio­na. Musia艂a mocno zacisn膮膰 pi臋艣ci i bardzo powoli oddycha膰, 偶eby nie krzycze膰 w g艂os.

Nie wolno jej traci膰 g艂owy.

Ogarn臋艂o j膮 jeszcze wi臋ksze przygn臋bienie, jak gdyby Anna zarazi艂a j膮 swoj膮 rozpacz膮.

Teraz nie by艂o ju偶 nic.

Ida zadawa艂a sobie pytanie, dlaczego Jon tak nagle zaniepokoi艂 si臋 o Ann臋. Mo偶liwa odpowied藕 j膮 prze­razi艂a.

Zn贸w zacz臋艂a szuka膰 we mgle. Wielokrotnie kr臋ci­艂a si臋 w ko艂o, teraz ju偶 nawet ona zaczyna艂a rozpo­znawa膰 pewne miejsca, w kt贸re trafia艂a najcz臋艣ciej.

Mg艂a zalega艂a a偶 do samej ziemi. Podpe艂z艂a a偶 do sosnowego lasu nad fiordem.

W ko艅cu si臋 rozrzedzi艂a i nasta艂 wiecz贸r.

Wtedy Ida znalaz艂a Ann臋.

10

Sedolf na cyplu nie zasta艂 nikogo. Dom nie by艂 zamkni臋ty na klucz. Izby puste i milcz膮ce. 呕adnego 艣ladu, kt贸ry zdradza艂by, dok膮d mog艂a p贸j艣膰 Helena.

Przebieg艂 przez dom. Otwarte drzwi macha艂y do niego.

Na schodach jego oczy odnalaz艂y to, co tak prze­razi艂o Helen臋. Podpis m臋偶czyzny z no偶em.

Sedolf mia艂 ochot臋 wbi膰 w to dzie艂o ostrze w艂asne­go no偶a, posieka膰 je na drobne, zniszczy膰, unicestwi膰. Opanowa艂 si臋 jednak, bo nie na wiele by si臋 to zda­艂o. Musia艂 znale藕膰 Helen臋.

W gardle mu zasch艂o, jeszcze zanim zszed艂 na sam brzeg. Mg艂a dotyka艂a ju偶 niemal powierzchni wody, flirtowa艂a z falami.

W szopie zosta艂a tylko jedna 艂贸d藕. 艁ajba, kt贸r膮 Re­ijo rankiem wyp艂ywa艂 na ryby, znikn臋艂a.

Helena umia艂a wios艂owa膰 jedynie tak, jak potrafi to cz艂owiek z wn臋trza l膮du.

- Heleno! - wrzasn膮艂 Sedolf nad fiordem. - Heleno!

Jego krzyk wsun膮艂 si臋 we mg艂臋. I tam pozosta艂. U jego st贸p wida膰 by艂o 偶贸艂t膮 pian臋, pian臋 ubit膮 przez morze. Porusza艂a si臋 niespokojnie.

Nie mog艂a wyp艂yn膮膰 na fiord we mgle! Przecie偶 ona nie rozumie morza!

W艂a艣nie dlatego to zrobi艂a.

- Heleno! Ale sw贸j krzyk kierowa艂 na fiord i nawet ska艂a za jego plecami nie mog艂a mu odpowiedzie膰. Sedolf wyci膮gn膮艂 艂贸d藕 z szopy.

Helena wios艂owa艂a. Ze z艂o艣ci膮. W gniewie. P艂acz nie zwyci臋偶a艂, gdy w ka偶dym ruchu wiose艂 musia艂a toczy膰 walk臋 z morzem. Fale chcia艂y zap臋dzi膰 j膮 do brzegu, chcia艂y poprowadzi膰 z powrotem, nie chcia­艂y jej ko艂ysa膰 tak, jak ko艂ysa艂y Reijo.

By艂y przeciwko niej.

Bola艂y j膮 ramiona i plecy. Nie nawyk艂a do takich ruch贸w. Wios艂a uwiera艂y w d艂onie. 艁贸dka, ma艂a sko­rupka, ta艅czy艂a wed艂ug w艂asnej woli.

Helena napar艂a na wios艂a i dalej walczy艂a. W gniewie zacisn臋艂a z臋by. Odczuwa艂a przede wszystkim gniew.

Na morze, na 艂贸d藕, na mg艂臋. Na Curta.

Wychowanie, jakie odebra艂a, utkwi艂o w niej g艂臋bo­ko. Trudno by艂o obraca膰 w ustach przekle艅stwa. Ale tu, w艣r贸d tej bia艂ej g臋stwiny na fiordzie Lyngen, wy­rwa艂o jej si臋 jedno i drugie przekle艅stwo. Opad艂o na dno niczym ci臋偶arek sieci.

To Curta malowa艂a czarnymi s艂owami, wstr臋tnymi s艂owami, kt贸re w jej domu w Finlandii nazwano by wulgarnym j臋zykiem mot艂ochu. Wypowiadanie ta­kich s艂贸w by艂o grzechem. Grzechem rzucanie ich dru­giemu cz艂owiekowi. Tymczasem Helena je wykrzyki­wa艂a. Wykrzykiwa艂a a偶 do ochrypni臋cia.

- Przekl臋te ch艂opisko! Szata艅ski pomiot! Diable nasienie! Przekl臋ty! Przekl臋ty, przekl臋ty! Prawdziwy diabe艂 w ludzkiej sk贸rze!

W ko艅cu zabrak艂o jej obelg. Po艣r贸d 艣miechu przeplatanego z p艂aczem odkry艂a, 偶e nie zna ich tak zn贸w wiele. Po prostu ich nie umia艂a. Nie pami臋ta艂a. Ow­szem, s艂ysza艂a je w艣r贸d kamieni na brzegu, kiedy m臋偶czy藕ni stali po kolana w wodzie w艣r贸d wodoro­st贸w, lecz nie stara艂a si臋 ich zapami臋ta膰. Wola艂a zamkn膮膰 si臋 na nie, og艂uchn膮膰.

Helenie nigdy nie przysz艂o do g艂owy, 偶e mog膮 jej si臋 do czego艣 przyda膰. Ze kt贸rego艣 dnia b臋dzie ich po­trzebowa膰.

Straci艂a orientacj臋. Wp艂yn膮wszy we mg艂臋, nie mia­艂a ju偶 wed艂ug czego si臋 kierowa膰. Wci膮gn臋艂a wios艂a do 艂odzi i nieruchomo siedz膮c na 艂aweczce, pozwoli­艂a wodzie si臋 unosi膰. Od tego chocia偶 cia艂o nie bola­艂o. Przynajmniej nie tak bardzo.

Spok贸j?

Reijo?

Jak mog艂a by膰 taka g艂upia? Przecie偶 w ten spos贸b si臋 do niego nie zbli偶y!

Reijo wyp艂ywa艂 na morze, jeszcze zanim nauczy艂 si臋 wyra藕nie m贸wi膰. To oczywiste, 偶e na wodzie od­zyskiwa艂 spok贸j. Ona we wzburzeniu w臋drowa艂a przy granicy lasu.

Helena po艂o偶y艂a si臋 w 艂odzi. Woda j膮 unosi艂a, ko艂y­sa艂a teraz mocniej. Nie sprawia艂o jej to przyjemno艣ci, ale nie chcia艂a dopu艣ci膰 do siebie strachu. Nawet przed sob膮 sam膮 nie chcia艂a przyzna膰, 偶e si臋 boi morza.

艁atwiej by艂o ba膰 si臋 Curta. Nawet on nie by艂 tak przera偶aj膮cy jak morze.

W ko艅cu zasn臋艂a zmarzni臋ta. Z nieugi臋t膮 dum膮, kt贸ra nie pozwala艂a jej wezwa膰 pomocy. Pomy艣la艂a, 偶e w takiej mgle i tak nikt nie wyp艂ynie na fiord. Je­dynie ona mog艂a wykaza膰 si臋 dostateczn膮 g艂upot膮.

W snach nie by艂o ani zimna, ani wilgoci. Nie by艂o te偶 strachu. Sny zatar艂y znaki na drzwiach w domu na cyplu.

Curt znikn膮艂.

I nie pojawia艂 si臋.

Curt nie istnia艂.

Curt Hallencrantz zabra艂 ze sob膮 skrzy偶owane oszczepy, wij膮c膮 si臋 rzek臋 i ko艅ski 艂eb, i znikn膮艂. Od­dali艂 si臋 od wszelkiej rzeczywisto艣ci. Od wszelkiej tej rzeczywisto艣ci, kt贸rej Helena pragn臋艂a kiedykolwiek dotyka膰. Kt贸r膮 pragn臋艂a nazywa膰 swoj膮.

Sny malowa艂y o wiele s艂odsz膮 rzeczywisto艣膰. Traw臋 na nale偶膮cych do cypla 艂膮kach barwi艂y na zielono. 呕贸艂­t膮 jak jesienne li艣cie czupryn臋 Reijo przetyka艂y srebrem, czyni膮c go w jej oczach jeszcze pi臋kniejszym. Ivar wy­r贸s艂, by艂 taki podobny do ojca. Chodzi艂 tak samo i 艣mia艂 si臋 tak samo jak on. Reijo wype艂nia艂 jej 艂ono, dawa艂 sie­bie. W izbach rozlega艂 si臋 odg艂os biegaj膮cych stopek. 艢miech Reijo, wydobywaj膮cy si臋 z wielu garde艂, jej gesty odbija艂y si臋 w ruchach r膮czek ma艂ych dziewczynek.

Sny prz臋d艂y z艂ote nitki. Tka艂y z nich mi臋kkie, cie­p艂e okrycie dla Heleny.

Le偶a艂a tak wygodnie. Tak jej by艂o dobrze. W snach prze偶ywa艂a ca艂膮 przysz艂o艣膰. Prze偶ywa艂a ca艂e 偶ycie na cyplu. W pi臋knym 艣nie tworzy艂a ich dom.

Ch艂贸d do niego nie dociera艂.

Wszystko to istnia艂o poza jej cia艂em. Oddalone od tego, co widzia艂a i czu艂a.

Dom na cyplu. W snach...

Lekka 艂贸d藕 nadawa艂a si臋 do wyp艂ywania na 艣rodek fiordu przy dobrej pogodzie. Pod b艂臋kitnym niebem. Kiedy wiatr i morze by艂y w dobrych humorach, a sznur do 艂owienia ryb dr膮偶y艂 na powierzchni wody do艂eczki jak od 艣miechu.

Lekka 艂贸d藕 by艂a 艂odzi膮 Reijo, z kt贸rej 艂owi艂 ryby na obiad. 艁upink膮, w kt贸rej sk艂ada艂 swoje my艣li i marze­nia, gdy wyp艂ywa艂 tam, gdzie czu艂, 偶e jest sam i 偶e do­tyka nieba i s艂onej wody. Nie uwa偶a艂, 偶e jest w niej zda­ny tylko na siebie, zawsze widzia艂 g贸ry otaczaj膮ce go niczym rama. Nawet kiedy po艂o偶y艂 si臋 i patrzy艂 prosto w niebo, k膮tem oka dostrzega艂 zarys wierzcho艂k贸w.

艁贸dka na dobr膮 pogod臋.

Pod wiecz贸r mg艂a musia艂a ust膮pi膰. Rozwia艂a si臋. Zmieni艂a si臋 w deszcz. W g臋ste szare niebo.

Ale g贸ry zn贸w si臋 ukaza艂y. Wy艂oni艂y si臋 z morza mg艂y, usi艂uj膮c powstrzyma膰 deszczowe chmury, i zamkn臋艂y je mi臋dzy sob膮.

Wiatr wia艂 od morza. Zaleca艂 si臋 do niego z pot臋偶­n膮 si艂膮. Musia艂 uciec si臋 do gwa艂tu.

艁贸dka na dobr膮 pogod臋 wskakiwa艂a na kolejne fa­le. 艁yka艂a s艂on膮 wod臋. Uchyla艂a si臋 od prysznic贸w. Odrzuci艂a wios艂a.

艁贸dka na dobr膮 pogod臋 d艂ugo d藕wiga艂a sw贸j ci臋­偶ar, cienkimi deskami broni艂a go przed moc膮 morza i wichru.

Helena zmarz艂a przez sen. Ale sny mia艂a pi臋kne, pe艂ne blasku s艂o艅ca. Sny zabiera艂y j膮 do domu.

Nie zd膮偶y艂a si臋 obudzi膰, kiedy morze przela艂o si臋 przez burt臋, wywr贸ci艂o 艂贸dk臋 na dobr膮 pogod臋, wci膮gn臋艂o j膮 w siebie. Nie zd膮偶y艂a si臋 obudzi膰, kiedy morze jej za偶膮da艂o. Wpad艂a w nie bez walki.

艁贸dka na dobr膮 pogod臋 unosi艂a si臋 st臋pk膮 do g贸ry. Na spienionych falach wygl膮da艂a jak 艂upinka orzecha.

Sedolf wios艂owa艂 we mgle. Cz臋sto robi艂 przerwy, 偶eby wo艂a膰 Helen臋.

Z mg艂y nie nadchodzi艂a 偶adna odpowied藕.

Stara艂 si臋 do艣膰 d艂ugi kawa艂ek p艂yn膮膰 wzd艂u偶 l膮du. Wola艂 j膮, ale musia艂 zawr贸ci膰.

Wyp艂yn膮艂 nieco dalej na fiord, tak daleko jak tylko m贸g艂, nie trac膮c kierunku. Wci膮偶 wiedzia艂, gdzie jest l膮d.

Nie znalaz艂 ani Heleny, ani 艂odzi. Zaczyna艂 zrywa膰 si臋 wiatr.

Przeja艣ni艂o si臋 na tyle, 偶e Sedolf m贸g艂 zobaczy膰 drug膮 cz臋艣膰 wioski, t臋 za uj艣ciem rzeki. Zauwa偶y艂 ja­k膮艣 艂贸d藕, gotuj膮c膮 si臋 do stawiania 偶agla. Kto艣 wi­docznie zak艂ada艂, 偶e mg艂a si臋 podniesie.

Sedolf przypomnia艂 sobie, co m贸wi艂a mu Elise.

Nie widzia艂 nigdzie 偶adnych innych obcych 艂odzi. To musieli wi臋c by膰 handluj膮cy w贸dk膮.

M臋偶czyzna z no偶em z pewno艣ci膮 r贸wnie偶 by艂 na pok艂adzie.

Mieli 偶agiel.

Nie zdo艂a艂by pop艂yn膮膰 za nimi, nawet je艣li by chcia艂. Mia艂 jedynie wios艂a. By艂 za daleko.

I chocia偶 widoczno艣膰 si臋 poprawi艂a, to i tak minie pewien czas, nim wyp艂yni臋cie dalej na morze b臋dzie bezpieczne.

Sedolf zawr贸ci艂 do l膮du, ale nie kierowa艂 si臋 na cy­pel. Wios艂owa艂 wzd艂u偶 brzegu. Znalaz艂 ludzi, opowie­dzia艂 im, co si臋 dzieje. Kiedy mg艂a by艂a ju偶 tylko jak g臋sta zupa, po fiordzie kr膮偶y艂o sze艣膰 艂odzi. P艂yn臋艂y tyralier膮. Porozumiewa艂y si臋 ze sob膮, utrzymywa艂y co艣 w rodzaju 艂膮czno艣ci.

Ludzie nawo艂ywali.

Chocia偶 mg艂a si臋 podnosi艂a, rzed艂a, pogoda si臋 pogarsza艂a. Wiatr w takich warunkach potrafi艂 by膰 nie­obliczalny. Mog艂y ich dopa艣膰 porywy z g贸r.

Takie podmuchy tutejsi ludzie nazywali kozimi ro­gami. Dwa mocniejsze kozie rogi wystarcza艂y, 偶eby pr臋dko wywr贸ci膰 ryback膮 艂贸dk臋.

M臋偶czy藕ni u wiose艂 wiedzieli o tym. Lecz ludzie, kt贸rych 偶ycie uzale偶nione by艂o od 艂odzi, wiedzieli tak偶e, 偶e r贸wnie偶 inni zrobi膮 co tylko w ich mocy, by ich uratowa膰, je艣li kiedykolwiek stanie si臋 to koniecz­ne. Dlatego bez wahania spieszyli z pomoc膮 innym.

Teraz chodzi艂o o 偶on臋 Kesaniemiego z cypla. To bardzo istotne.

Ludzie lubili Reijo. Nie by艂 zupe艂nie taki jak wszy­scy, ale niczego nie udawa艂. I nie oszcz臋dza艂 si臋, gdy kto艣 potrzebowa艂 pomocy, zawsze podawa艂 r臋k臋.

Wi臋kszo艣膰 z nich 偶yczy艂a Reijo szcz臋艣cia z Hele­n膮. 呕yczy艂a mu tego, co najlepsze. Wszyscy przecie偶 wiedzieli, jak wygl膮da艂o jego 偶ycie. Wi臋kszo艣膰 z nich sk艂onna by艂a sporo dla niego zaryzykowa膰.

Poszukiwania trwa艂y, dop贸ki pozwala艂 na to roz­s膮dek. Opierali si臋 wichrowi i deszczowi. Mg艂a ode­sz艂a. Przez pewien czas mieli dobr膮 widoczno艣膰, lecz nie trwa艂o to d艂ugo.

Deszcz lun膮艂 g臋sty jak 艣ciana. Siek艂 niemi艂osiernie. Wiatr uniemo偶liwia! utrzymanie 艂odzi na falach. To by­艂a przez ca艂y czas walka. Walka przeciwko 偶ywio艂om.

Sedolf jako jeden z pierwszych przyzna艂, 偶e nie­mo偶liwe jest kontynuowanie poszukiwa艅, nie potra­fi艂 jednak o tym jako pierwszy powiedzie膰.

Czu艂, 偶e nie wolno mu tego robi膰.

Helena by艂a 偶on膮 Reijo. Dla Reijo musia艂 pr贸bowa膰. Chocia偶 nie wierzy艂, 偶e to do czegokolwiek doprowadzi.

Pozostali by膰 mo偶e my艣leli podobnie. Ich jednak p臋ta艂y inne wi臋zy.

Sedolf by艂 zi臋ciem Reijo. Kim艣 wi臋cej ni偶 tylko przyjacielem. Kim艣 wi臋cej ni偶 osob膮 po prostu sza­nuj膮c膮 Reijo.

To jeden z najstarszych jako pierwszy zawr贸ci艂 艂贸d藕. A gdy jeden ju偶 to zrobi艂, o艣mielili si臋 i inni.

Nikt nie oponowa艂. Nikt nie czyni艂 nikomu wyrzut贸w. Wszyscy ju偶 rozumieli, 偶e niewiele przyjdzie z ich wysi艂­k贸w. Wyznanie tego na g艂os wymaga艂o m臋skiej odwagi.

Przemokli i zmarzli. Ale byli lud藕mi przywyk艂ymi do morza. Gdyby chodzi艂o tylko o nich, wielu z nich jesz­cze by si臋 nie podda艂o. Zdarza艂o im si臋 by膰 na fiordzie w gorszej pogodzie. Ju偶 wcze艣niej znosili drwin臋 morza.

Wszyscy jednak my艣leli o tym samym.

Je艣li 偶ona Reijo rzeczywi艣cie wyp艂yn臋艂a na fiord, i je艣li rzeczywi艣cie by艂a na wodzie, gdy rozp臋ta艂a si臋 ta nawa艂nica, to na pewno jej nie odnajd膮.

Tak my艣leli. Nikt z nich jednak nie powiedzia艂 te­go na g艂os. Ponure spojrzenia i wzruszenia ramion m贸wi艂y same za siebie.

- Wyp艂yniemy zn贸w, kiedy troch臋 si臋 uspokoi - powiedzia艂 kt贸ry艣 ze starych, wiekowy na tyle, 偶e m贸g艂 pami臋ta膰 Anttiego Kesaniemi.

- Pop艂yn臋 na cypel - stwierdzi艂 Sedolf i z powro­tem wsiad艂 do 艂odzi.

Trzyma艂 si臋 blisko l膮du, lecz mimo tego okropnie ci臋偶ko by艂o wios艂owa膰. Cz臋艣膰 rozpaczy, jak膮 odczu­wa艂, przemienia艂a si臋 w nowe si艂y. Wios艂owaniem wy­rzuca艂 z siebie gniew.

P艂acz 艣ciska艂 go w gardle. Tak mocno, i偶 cieszy艂 si臋, 偶e nie musi z nikim rozmawia膰.

Zaci膮gn膮艂 艂贸d藕 do szopy. By艂a ci臋偶ka, ale chcia艂 mie膰 pewno艣膰, 偶e jej nie straci.

Po艣wi臋ci艂 r贸wnie偶 czas na staranne zamkni臋cie szopy. Dla wszelkiej pewno艣ci.

Ci臋偶ko by艂o mu wej艣膰 do domu. Musia艂 napali膰, 偶eby wysuszy膰 ubranie.

Rozebra艂 si臋 do naga. Przemoczy艂 si臋 tak, 偶e sp艂y­wa艂 wod膮.

Trz膮s艂 si臋 z zimna. Boso st膮pa艂 po ch艂odnej pod艂o­dze, tak czystej, 偶e mo偶na by z niej je艣膰. Helena bar­dzo tego pilnowa艂a.

Sedolf odszuka艂 kufer z ubraniem Reijo. Po偶yczy艂 sobie jego suche rzeczy. Ubra艂 si臋, troch臋 by艂y za ma­艂e, ale grza艂y.

Odpycha艂 od siebie my艣li.

Zjad艂. Od艂ama艂 kawa艂ek chleba ze stosu p艂askich okr膮g艂ych chlebk贸w z dziurk膮 po艣rodku, nasadzo­nych na patyk. 呕ytni chleb Heleny.

Nasyci艂 si臋. Nie odczu艂 przy tym 偶adnej przyjem­no艣ci, ale przynajmniej brzuch mia艂 pe艂en. Popi艂 wo­d膮 prosto z czerpaka. Wod膮, kt贸r膮 przynios艂a Helena.

Wyszed艂 na wiecz贸r. Na deszcz. Na wiatr, kt贸ry nie chcia艂 si臋 uciszy膰.

Stara艂 si臋 znale藕膰 zaj臋cie dla r膮k. Kto艣 musia艂 dopil­nowa膰 obrz膮dku. Sedolf wierzy艂, 偶e Elise nie straci艂a wie艣niaczego rozs膮dku i zajmie si臋 jego obor膮. Nie m贸g艂 tam teraz wraca膰. Musia艂 czeka膰 na cyplu. Cze­ka膰, a偶 pogoda si臋 uspokoi. Czeka膰 na powr贸t Heleny.

Zwierz臋ta r贸wnie偶 by艂y niespokojne. Sedolf wy­czu艂 to i zadr偶a艂. Zadawa艂 sobie pytanie, czy zwierz臋­ta te偶 wyczuwaj膮 takie rzeczy, jak na przyk艂ad to, 偶e gospodyni umar艂a.

Brednie! Odp臋dzi艂 to od siebie.

To pewnie przez pogod臋. Nawet krowy s艂ysz膮 wichu­r臋. S艂ysz膮 zacinaj膮cy deszcz. To oczywiste, 偶e si臋 dener­wuj膮. Wyczuwaj膮, 偶e jest obcy. Po prostu to je niepo­koi. Na pewno obchodzi si臋 z nimi inaczej ni偶 Helena.

Sedolf pracowa艂 w oborze i my艣la艂 o Idzie. Tak bar­dzo pragn膮艂, 偶eby by艂a teraz przy nim. 呕eby nie zo­stawia艂a go z tym samego.

Ida by艂a silna.

Cz臋sto z trudem przychodzi艂o mu to przyzna膰 i przyj膮膰. Cz臋sto jednak to ona dodawa艂a mu si艂y. Od­wagi, by 偶y膰 dalej.

艁atwo by艂o pami臋ta膰 wszystkie te chwile, gdy obej­mowa艂 jej wstrz膮sane p艂aczem cia艂o. Kiedy to ona szuka艂a si艂y u niego.

Tak w艂a艣nie powinno by膰.

M臋偶czyzna powinien by膰 opok膮 kobiety. Jej wsparciem. Powinien mie膰 do艣膰 si艂y dla nich obojga.

To by艂o k艂amstwo.

Ida mia艂a tyle si艂y. W tej chwili bardzo potrzebo­wa艂 bodaj jej odrobiny, cho膰by u艣cisku jej d艂oni.

G艂aska艂 krowy. Rozmawia艂 z nimi, ale jego g艂os brzmia艂 tak dziwnie. Krowy jednak nie mog艂y tego wiedzie膰.

Deszcz nie ustawa艂. B臋bni艂 o dach.

Wychodz膮c z obory, nie mia艂 si艂y zamkn膮膰 starannie drzwi za sob膮. Truchtem przebieg艂 przez podw贸rze ze skopkami pe艂nymi mleka. Zostawi艂 je nakryte w sieni.

Wszed艂 do 艣rodka. Usiad艂 przy kuchennym stole, wygl膮daj膮c na zewn膮trz. Widoczno艣膰 by艂a marna.

D艂ugo siedzia艂, a wiecz贸r p艂yn膮艂. Siedzia艂 a偶 do p贸艂­nocy. Dopiero wtedy deszcz usta艂.

Jego w艂asne ubranie ju偶 jako tako wysch艂o. Prze­bra艂 si臋, poczu艂 ch艂贸d, ale wiedzia艂, 偶e wystarczy chwila na zewn膮trz i nie b臋dzie ju偶 czul 偶adnej r贸偶­nicy. We艂na wch艂onie wilgo膰, lecz zapewni mu ciep艂o.

Podgrza艂 zup臋 rybn膮, stoj膮c膮 w garnku. Strasznie mu by艂o ci臋偶ko na duszy. Musia艂 si臋 jednak czym艣 wzmoc­ni膰. Nie wiedzia艂, kiedy go czeka nast臋pny posi艂ek.

Obawia艂 si臋 najgorszego.

Rybna zupa Heleny.

Op艂uka艂 misk臋, postawi艂 j膮 na stole i wyjrza艂 przez okno. Przeja艣ni艂o si臋 na tyle, 偶e widzia艂 g贸ry po prze­ciwnej stronie fiordu - Jiehkkevarre, Pollfjellet.

Deszcz usta艂.

Wiatr natomiast hula艂 tak samo. Teraz jego porywy sta艂y si臋 jeszcze silniejsze. Nadci膮ga艂y nieoczekiwanie.

Sedolf w艂o偶y艂 kurtk臋 i wyszed艂. Nie mia艂 si艂y d艂u­偶ej siedzie膰 w domu. Nie wytrzymywa艂 tkwienia w艣r贸d 艣cian Reijo. W艣r贸d ich 艣cian.

W艣r贸d 艣cian Heleny.

Zamkn膮艂 drzwi na klucz, wsun膮艂 go pod przyzb臋 i wolnym krokiem poszed艂 nad wod臋.

W szopie by艂o sucho. Wola艂 siedzie膰 tu ni偶 w do­mu, cho膰 szopa nie chroni艂a przed ch艂odem.

Szopa nale偶a艂a do Reijo. Nie do niej.

Sta艂 na brzegu, kiedy nagle us艂ysza艂 dudnienie. Przypomina艂o ryk dzikiego zwierz臋cia.

Sedolf nie m贸g艂 zrozumie膰, sk膮d dochodzi. Nie pojmowa艂, co to mo偶e by膰.

Nie zrozumia艂, dop贸ki nie podni贸s艂 wzroku i nie spojrza艂 na p贸艂nocny zach贸d. Zobaczy艂, 偶e ca艂a Pollfjellet dr偶y.

To by艂o niepoj臋te. Niezrozumia艂e. Ze szczytu unios艂a si臋 chmura. Ci臋偶ka, brunatnoszara chmura.

Mroczny pomruk. Ryk dzikiego zwierz臋cia.

Doprawdy, dzikie zwierz臋 wyrwa艂o si臋 na wolno艣膰! Od g贸ry odpad艂o ca艂e zbocze!

Zacz臋艂o si臋 wysoko, od szczytu.

Sedolf sta艂 jak skamienia艂y. Nie potrafi艂 oderwa膰 oczu od tego, co widzi. Nie by艂 w stanie.

To by艂a kr贸tka chwila. Dzi臋ki Bogu, jedynie kr贸t­ka chwila. Widok przywodzi艂 na my艣l piek艂o. Tyle 偶e nie pe艂ne ognia, a kamienia.

Lawina porusza艂a si臋 szerok膮 艂aw膮. Niewiele czasu zaj臋艂o jej osuni臋cie si臋 ze szczytu w d贸艂 d艂ugiego, stro­mego zbocza. Porywa艂a ze sob膮 wszystko, cokolwiek stan臋艂o jej na drodze. Poch艂ania艂a, toczy艂a coraz wi臋­cej, stawa艂a si臋 coraz wi臋ksza, ogromna.

Niepoj臋te.

To trwa艂o tak kr贸tko, a zrobi艂o tak wiele. Odg艂os si臋 wzm贸g艂. G贸ra i ziemia wpada艂a z hukiem do wo­dy. Fiord Lyngen zmieni艂 si臋 w kocio艂.

Dymna zas艂ona otaczaj膮ca g贸r臋 nie rozwiewa艂a si臋, wiatr nie ustawa艂. Kolejne mniejsze lawiny spada艂y 艣ladem tamtej pierwszej, tej niszcz膮cej. Fiord u st贸p Pollfjellet a偶 kipia艂.

Sedolf poj膮艂, co si臋 teraz stanie, chocia偶 my艣la艂 po­woli. Nie przypuszcza艂, 偶e kiedykolwiek b臋dzie 艣wiadkiem czego艣 podobnego. Jedynie bardzo nie­liczni mieli okazj臋 to zobaczy膰. Nie w ka偶dym po­koleniu.

Biegiem ruszy艂 pod g贸r臋. Musia艂 wr贸ci膰 do domu. Musia艂 tam pobiec.

Nogi mia艂 jak sp臋tane 偶elazem. Nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od tego, co si臋 dzia艂o. A niezmiernie trudno by艂o jednocze艣nie wspina膰 si臋 pod g贸r臋 i patrze膰 w przeciwn膮 stron臋.

Sedolfowi ci臋偶ko by艂o w piersi. Tkwi膮cy w niej b贸l tak uciska艂.

On zna艂 t臋 g贸r臋. Zna艂 j膮 lepiej ni偶 inni. Dorasta艂 w cieniu Pollfjellet.

Niewielka rodzina mu zosta艂a, lecz ludzie, wywo­dz膮cy si臋 z tego rodu co on, budowali swoje domy w艂a艣nie u podn贸偶a Pollfjellet.

Oczy mia艂 suche. Piek艂y, lecz by艂y suche. Sedolf sta艂 z r臋kami zaci艣ni臋tymi w pi臋艣ci i patrzy艂, jak wo­dy po przeciwnej stronie fiordu si臋 gotuj膮.

Nie potrzebowa艂 fantazji Idy, 偶eby poj膮膰, i偶 tam, gdzie zesz艂a lawina, nikt nie pozosta艂 przy 偶yciu.

Nikt.

A potem nadesz艂a fala. Wznosi艂a si臋 coraz wi臋ksza, wi臋ksza i wi臋ksza.

Ogromna.

Sedolfowi nie starczy艂o fantazji, 偶eby wyobrazi膰 sobie tak膮 fal臋.

Nikt nie by艂by w stanie wyobrazi膰 sobie czego艣 po­dobnego, nie widz膮c tego wcze艣niej na w艂asne oczy.

Je艣li lawina pozostawi艂a cokolwiek u podn贸偶a Pollfjellet, i tak poch艂on臋艂o to teraz morze, wyszar­pa艂o chciwymi r臋kami.

Nie pozostawi艂o nic.

Chocia偶 by艂o to po drugiej stronie fiordu, Sedolf widzia艂 domy p艂ywaj膮ce po wodzie. Zobaczy艂 wywr贸­con膮 艂贸d藕, maszt znikaj膮cy w fali, kt贸ra usi艂owa艂a cis­n膮膰 pian臋 a偶 do nieba.

Wiatr b艂ogos艂awi艂 jej szczyty.

Sedolf wci膮偶 nie pojmowa艂 w pe艂ni, co si臋 dzieje.

W uszach ci膮gle mia艂 huk, jak gdyby ca艂a g贸ra rozpa­d艂a si臋 na kawa艂ki. Ca艂a wioska zosta艂a obr贸cona w ruin臋 i zmyta do morza.

Sedolf nie pojmowa艂. Nie starcza艂o mu na to si艂y.

Wiedzia艂, jak tam by艂o. Jego stopy tam biega艂y. Depta艂y po kamieniach, po 艣cie偶kach.

Teraz zosta艂y tylko kamienie. Morze w dole by艂o niespokojne. Ko艂ysa艂o si臋, ko­艂ysa艂o si臋 w zieleni i bieli.

Tej nocy sta艂o si臋 rozb贸jnikiem. Bezwzgl臋dnym, humorzastym jak to morze. Po prostu zbyt 艂atwo za­pomina艂o si臋 o tym, gdy le偶a艂o g艂adkie jak lustro, u艣miechni臋te w promieniach s艂o艅ca, 艂api膮c w lekkich zmarszczkach przelatuj膮ce po niebie chmury.

Teraz poszarza艂o. Sedolf widzia艂, jak si臋 podnosi. By­艂a przecie偶 pora odp艂ywu, lecz morze si臋ga艂o coraz dalej.

Rytm doby kompletnie si臋 odmieni艂. Odp艂yw prze­obrazi艂 si臋 w przyp艂yw. A przecie偶 ten rytm by艂 nie­zmienny. Ludzie znad fiordu zawsze mu ufali. Na co­dzienn膮 przemian臋 niskiej wody w wysok膮 nie m贸g艂 wp艂yn膮膰 偶aden cz艂owiek.

Ale te偶 i to, co si臋 dzia艂o, nie by艂o dzie艂em ludz­kich r膮k. Tu wda艂y si臋 pot臋偶niejsze moce.

Sedolf nie dostrzega艂 w tym 偶adnego sensu. To by­艂a niepoj臋ta gra. Niezrozumia艂a, okrutna zabawa si艂 natury. A cz艂owiek nie mo偶e si艂owa膰 si臋 z natur膮.

Sedolf znalaz艂 si臋 w samym 艣rodku wydarze艅. No­gi jakby wros艂y mu w ziemi臋. Wydawa艂o mu si臋, 偶e grunt pod nim dr偶y. Lecz wiedzia艂, 偶e to za spraw膮 wiatru, kt贸ry wci膮偶 si臋 wzmaga艂, rzuca艂 si臋 na wszyst­ko, co o艣mieli艂o mu si臋 sprzeciwi膰. Ledwie da艂o si臋 sta膰. Ale Sedolf nie m贸g艂 wej艣膰 do domu.

By艂 艣wiadkiem rzeczy nieludzkich. Czego艣, co 偶a­den rozum nie zdo艂a poj膮膰.

Mia艂 wra偶enie, 偶e jaka艣 ogromna d艂o艅 zgarnia wszystko i miesza. Zabiera, co swoje, i 偶膮da wi臋cej.

Ba艂 si臋. W my艣lach zwr贸ci艂 si臋 do Boga. Do same­go diabla. Do duch贸w, o kt贸rych poszeptywali co po­niekt贸rzy.

Z g艂臋bi serca odezwa艂y si臋 modlitwy dzieci艅stwa. Wargi wyszukiwa艂y s艂owa tych najprostszych. Tak ma艂o ich zapami臋ta艂. 呕a艂owa艂, 偶e nie zna wi臋cej.

A mo偶e modlitwa na nic nie pomaga艂a? Mo偶e nie istnia艂a wola, kt贸ra tego zapragn臋艂a?

Jaka偶 wola mog艂a pragn膮膰 takiej krzywdy?

Ca艂y Sedolf zmieni艂 si臋 w zw膮tpienie, groz臋 i strach.

Nie m贸g艂 zosta膰 sam na cyplu. Helena tu nie wr贸­ci. Nawet on to ju偶 teraz zrozumia艂.

Helena nie zna艂a nikogo, do kogo mog艂a pop艂yn膮膰. Jej 艂贸d藕 znikn臋艂a. Heleny r贸wnie偶 nie by艂o.

Na fiordzie nie widzia艂 ju偶 偶adnych 艂odzi. A gdy­by nawet kto艣 wyp艂yn膮艂, i tak straci艂 wszelkie szanse na powr贸t.

Sedolf ruszy艂 w stron臋 nadbrze偶nych szop. Zoba­czy艂, 偶e kieruj膮 si臋 tam r贸wnie偶 inni. Wida膰 wielu a偶 za dobrze widzia艂o, co si臋 dzieje.

Wielu pragn臋艂o przenie艣膰 艂odzie wy偶ej na wypa­dek, gdyby woda jeszcze bardziej si臋 podnios艂a.

M臋偶czy藕ni zginali si臋 w porywach wiatru. Ale 艂o­dzie by艂y wa偶ne. Bez 艂odzi cz艂owiek znad fiordu sta­wa艂 si臋 biedakiem. G艂odowa艂.

Stali razem, zdj臋ci niedowierzaniem i przera偶e­niem. Wciskali g艂owy w ramiona, pragn膮c os艂oni膰 si臋 przed wichrem. Pr贸bowali kry膰 si臋 w ciasnych przej­艣ciach pomi臋dzy szopami.

Tylko od czasu do czasu ich spojrzenia kierowa艂y si臋 na wod臋. Co艣 jednak powstrzymywa艂o ich od zbyt d艂ugiego wpatrywania si臋 w szczyty fal.

Dla nich wszystkich morze by艂o ukochaniem. Kusi­艂o, obiecywa艂o dobrobyt i szcz臋艣cie. A oni mu wierzyli.

Teraz jednak pokaza艂o im twarz, o kt贸rej wiedzie­li, lecz zawsze o niej zapominali, gdy si臋 do nich u艣miecha艂o.

Teraz morze pokaza艂o im swoj膮 brzydot臋.

Stali zak艂opotani, dobrze wiedz膮c, 偶e wci膮偶 s膮 w nim zakochani. 呕e nigdy z niego nie zrezygnuj膮. Nie zapomn膮 tego, co si臋 teraz sta艂o, lecz pr臋dko wybacz膮.

To morze dawa艂o im 偶ycie. By艂o jedn膮 ze 艣cian ich istnienia. Umi艂owan膮 na tyle, 偶e nigdy nie b臋d膮 w sta­nie jej odrzuci膰.

Nawet teraz.

Nie wyp艂yn臋li ponownie. Wszyscy wiedzieli, 偶e to nie ma sensu.

Zostali jednak przy szopach, dop贸ki wiatr nie ucich艂. Morze podnios艂o si臋 ponad lini臋 przyp艂ywu. Poliza艂o 艣ciany szop, drewno pociemnia艂o od wilgo­ci. M臋偶czy藕ni 偶artowali mi臋dzy sob膮, 偶e dobrze si臋 sta艂o, i偶 nasmo艂owali deski.

W ko艅cu wr贸cili do dom贸w. Ka偶dy do swego. Szli z pochylonymi g艂owami. Niekt贸rzy nie w艂o偶yli na­wet czapek.

11

Rozpacz Idy nie parali偶owa艂a jej, a przecie偶 tak o to 艂atwo.

Zosta艂a z tym kompletnie sama. Do namiot贸w by­艂o tak daleko, tak daleko do stada. Do wszystkiego. Wo艂anie o pomoc tak偶e na nic by si臋 nie zda艂o.

Anna nie wzywa艂a pomocy. Prosi艂a, 偶eby Ida ode­sz艂a, a potem wyszuka艂a najbardziej odosobnione miejsce, jakie tylko mog艂a znale藕膰. N贸偶 le偶a艂 przy jej r臋ce. Ostrze by艂o poplamione, a nadgarstki Anny sp艂ywa艂y krwi膮.

Id臋 w to miejsce doprowadzi艂 wy艂膮cznie przypa­dek. Le偶a艂o na ca艂kowitym pustkowiu, os艂oni臋te przez kamienie i niewielkie zaro艣la kar艂owatej brzo­zy i wierzby. Gdyby Ida sama nie szuka艂a schronie­nia przed wiatrem i deszczem, nie znalaz艂aby Anny.

Dzia艂a艂a, nie do ko艅ca zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, co robi. Wiedzia艂a jedynie, 偶e nie mo偶e bezczynnie siedzie膰 przy Annie i patrze膰 na jej 艣mier膰.

By膰 mo偶e 偶adne wysi艂ki nic nie pomog膮, ale mu­sia艂a co艣 przedsi臋wzi膮膰. Nigdy by sobie nie wybaczy­艂a, gdyby chocia偶 nie spr贸bowa艂a.

Przyda艂a si臋 halka. Ida uj臋艂a n贸偶 do r臋ki ze wstr臋­tem, lecz innego wyj艣cia nie mia艂a. Bez no偶a nie zdo­艂a艂aby porwa膰 p艂贸tna na pasy.

Obwi膮za艂a nadgarstki dziewczyny tak mocno jak tylko zdo艂a艂a. Niemal a偶 po 艂okcie. Wi膮za艂a sup艂y, o艣lepio­na 艂zami. Powodowa艂 ni膮 gniew. Umocowa艂a w臋z艂y na spodzie ramion i patrzy艂a, jak krew barwi je czerwieni膮.

W czarnej rozpaczy Ida po艂膮czy艂a obie r臋ce Anny, a potem, uni贸s艂szy je w g贸r臋, przywi膮za艂a je do naj­grubszej ga艂臋zi rosn膮cej w pobli偶u brz贸zki.

R臋ce Anny wznios艂y si臋 ponad jej cia艂em. Krew nie przesta艂a jeszcze p艂yn膮膰. Ida nie wiedzia艂a, czy tego si臋 spodziewa艂a. Bole艣nie zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie zna si臋 na leczeniu i nie ma 偶adnych niezwyk艂ych zdolno艣ci.

One przypad艂y innym cz艂onkom rodziny. Jej nigdy nie by艂o pisane ratowanie 偶ycia.

Id臋 zala艂a gorycz.

Widzia艂a, jak ludzie zatrzymuj膮 krew. Nie zna艂a zakl臋膰, kt贸re zwykle mamrotali. Owszem, kilka ode­rwanych linijek, lecz one nie wystarczy艂y. Nie umia­艂a tych tajemniczych, ledwie wypowiadanych ludz­kim g艂osem zda艅. Nie potrafi艂a ich u偶y膰.

Nie wiedzia艂a, kiedy Anna si臋 urodzi艂a. Nie zna艂a jej pe艂nego imienia. Lapo艅czycy potrafili mie膰 tyle imion, a Ida nie wiedzia艂a nawet, jak nazywa si臋 ojciec Anny.

By艂a bezradna.

Widywa艂a jednak, jak ci ludzie to robi膮. Obserwo­wa艂a gesty. Teraz prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Nie mog艂a tak po prostu patrze膰 na jej 艣mier膰.

Mo偶e jednak pozna艂a kt贸re艣 z tych tajemnic, mo­偶e utkwi艂y gdzie艣 w jej pod艣wiadomo艣ci?

D艂onie Idy dotkn臋艂y r臋ki Anny. Kciuki przesun臋艂y si臋 wzd艂u偶 bia艂ego delikatnego wn臋trza ramienia, w stron臋 艂okcia. Tam zatrzyma艂y si臋 na niebieskiej 偶yle.

Ida zamkn臋艂a oczy i nacisn臋艂a.

Nie wiedzia艂a, czy robi dobrze. Nie wiedzia艂a, jak.

Po prostu pr贸bowa艂a, stara艂a si臋 wszystko sobie przy­pomnie膰. Obserwowa艂a podobne zabiegi, zawsze jed­nak zwraca艂a uwag臋 przede wszystkim na magi臋 i cza­ry. Nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e mog膮 im towarzyszy膰 jakie艣 proste sposoby. Nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e gesty mo­g膮 by膰 wa偶niejsze ni偶 te s艂owa.

Wci膮偶 tego nie pojmowa艂a. Po prostu to robi艂a. Na zmian臋 przenosi艂a si臋 od jednej r臋ki Anny do drugiej.

艢miertelnie si臋 ba艂a.

R臋ce mia艂a pe艂ne krwi. Przy艂apa艂a si臋 na zdumie­niu, 偶e w cz艂owieku mo偶e jej by膰 a偶 tyle. Czy w An­nie jeszcze co艣 zosta艂o?

A mo偶e ona ju偶 umar艂a?

Ale wci膮偶 s艂abo oddycha艂a. Koniuszki palc贸w Idy wychwytywa艂y leciute艅kie pulsowanie w 偶y艂ach, w miejscu gdzie naciska艂y.

呕ycie.

Ida straci艂a poczucie czasu. Pewna by艂a jedynie te­go, 偶e to trwa ju偶 bardzo d艂ugo, nie zauwa偶a艂a, jak pogoda wok贸艂 niej si臋 zmienia.

Wa偶na by艂a jedynie Anna.

呕ycie Anny.

Ida tak ma艂o mog艂a si臋 tu przyda膰. Tak ma艂o mog­艂a zrobi膰. Dlaczego wszystko dosta艂o si臋 Mai? Czy偶 ona r贸wnie偶 nie by艂a c贸rk膮 swojej matki?

Mai teraz nie potrzebne s膮 偶adne zdolno艣ci. Maja i tak ma do艣膰 wszystkiego!

Z zaro艣li wy艂oni艂a si臋 jaka艣 kobieta. Ida drgn臋艂a przestraszona, bo nikogo nie s艂ysza艂a. Nie zauwa偶y­艂a tamtej, dop贸ki nie stan臋艂a tu偶 obok.

Mo偶e zreszt膮 nie by艂o w tym nic takiego dziwne­go. Wiatr wci膮偶 wia艂 z szale艅cz膮 si艂膮, deszcz przesta艂 ju偶 la膰, ale Ida i tak mia艂a ubranie przemoczone na wylot. Marz艂a jak pies.

Nieznajoma kobieta nie odzywa艂a si臋. Tylko si臋 u艣miecha艂a, na pr贸b臋, niemal badawczo przygl膮da艂a si臋 Idzie. Szuka艂a czego艣 w jej twarzy. Wprawi艂a Id臋 w zmieszanie.

Kobieta wyci膮gn臋艂a szczup艂膮, drobn膮 d艂o艅. Pa­znokcie mia艂a kr贸tkie. To by艂a r臋ka kobiety, kt贸ra nie uchyla si臋 od pracy.

Ida wycofa艂a si臋, niepewna i zdumiona. Wystraszo­na. Nie wiedzia艂a, gdzie podzia膰 r臋ce, cale by艂y za­krwawione, lepkie. Nie mog艂a wytrze膰 ich o sp贸dni­ce, nie mog艂a te偶 z艂o偶y膰.

Krew jest taka wstr臋tna.

Ta druga kobieta te偶 by艂a drobna. Wygl膮da艂a na spokojn膮. Pewn膮 tego, co robi.

Twarz pokrywa艂y jej delikatne zmarszczki. Takie, jakich nie widzi si臋 z daleka. Cieniute艅kie linie uka­zuj膮ce si臋 na policzkach przy u艣miechu. Rysy wok贸艂 oczu, dobre zmarszczki stworzone przez u艣miech, kilka tak偶e przy k膮cikach ust. I bruzda mi臋dzy brwia­mi, ta g艂臋boko wbi艂a si臋 w sk贸r臋.

Kobieta mia艂a w艂osy splecione w du偶y, ci臋偶ki w臋­ze艂 na karku. Na g艂owie zawi膮zan膮 kolorow膮, nieco sp艂owia艂a chustk臋, pi臋knie kontrastuj膮c膮 z ciemn膮 ce­r膮 o z艂otawym odcieniu i ciemnymi w艂osami.

Rz臋sy uk艂ada艂y si臋 w wachlarze.

Ida tak dobrze je widzia艂a. Nie widzia艂a natomiast oczu tamtej, bo kobieta patrzy艂a na Ann臋.

R臋ce nieznajomej kobiety 艣wietnie wiedzia艂y, co maj膮 robi膰. Porusza艂y si臋 inaczej ni偶 r臋ce wszystkich innych ludzi zatrzymuj膮cych krew.

Nieznajoma nie odmawia艂a te偶 偶adnych formu艂, 偶adnych zakl臋膰. Nie spyta艂a nawet o imi臋 Anny.

By艂a taka pewna tego, co robi. Jak gdyby wiedzia­艂a wszystko. Jak gdyby wcale nie musia艂a pyta膰.

Ida osun臋艂a si臋 na ziemi臋 przy Annie. Czu艂a, 偶e mu­si j膮 troch臋 ogrza膰.

Obj臋艂a dziewczyn臋, lecz uwa偶a艂a przy tym, by nie wchodzi膰 w drog臋 nieznajomej.

Obca ubrana by艂a w kosztown膮 peleryn臋. Kobiece spojrzenie Idy zauwa偶y艂o to od razu. Peleryna by艂a ma艂o zniszczona, podbita aksamitem. Podobne p艂asz­cze Ida widzia艂a tylko u Mai.

Tu, nad fiordem, nikt takich nie nosi艂. Kobiety w takich pelerynach nie wyprawia艂y si臋 w g贸ry rato­wa膰 偶ycie lapo艅skim dziewczynom.

Ida poczu艂a si臋 zm臋czona. Niewypowiedzianie zm臋czona. Nie by艂a w stanie utrzyma膰 oczu otwar­tych. Nie mia艂a si艂y czuwa膰. Nie mia艂a si艂y wype艂nia膰 swego obowi膮zku.

Kobieta patrzy艂a na ni膮. Napotka艂a wzrok Idy tu偶 przedtem, nim ogarn膮艂 j膮 sen, i wprowadzi艂a w sen­ny 艣wiat przyjemno艣ci.

Mia艂a w sobie co艣 znajomego. By艂a obca, niezbyt m艂oda, lecz u艣miecha艂a si臋 do Idy niemal czule. Z mi­艂o艣ci膮.

Ida jej zaufa艂a.

- O co j膮 poprosi艂e艣? - powtarza艂 Reijo, nie posia­daj膮c si臋 ze zdumienia. - Nie spodziewa艂em si臋 tego po tobie, Jonie! Pos艂a艂e艣 Id臋 w tak膮 mg艂臋? Przecie偶 ona nie zna tych okolic! Przecie偶 ona nie chodzi po g贸rach! Ona jest znad fiordu!

- Zrozumia艂a, jak powa偶na jest sytuacja - odpar艂 Jon s艂abym g艂osem.

Spod licznych kolorowych siniak贸w prze艣witywa­艂a blado艣膰. Oblewa艂 go pot. Nie m贸g艂 sobie poradzi膰 ze sob膮. 殴le si臋 czu艂, lecz nie by艂o to wy艂膮cznie uczu­cie fizyczne. Wielki niepok贸j, ten, kt贸ry wyczu艂a r贸wnie偶 Ida, ust膮pi艂. Tego drugiego nie m贸g艂 poj膮膰.

- Jon wie - rzek艂 ojciec Anny ochryple, z powag膮. - Jon wie. On widzi takie rzeczy.

- Ida jest najzupe艂niej zwyczajna! Reijo czu艂 si臋 niemal zaatakowany. Nie mia艂 si艂y s艂ucha膰 d艂u偶ej o tym, co nie 艂膮czy艂o si臋 z rzeczywi­sto艣ci膮. Jego 偶ycie r贸wnie偶 pe艂ne by艂o ludzi, kt贸rzy widzieli, czuli i przeczuwali. Znali si臋 na niepoj臋tym i potrafili czyni膰 niepoj臋te.

Zawsze si臋 z tym godzi艂, chocia偶 tak naprawd臋 nic z tego nie pojmowa艂. Po prostu si臋 z tym godzi艂.

Teraz wierzy艂, 偶e 偶ycie potoczy si臋 zwyklejszymi 艣cie偶kami. S膮dzi艂, 偶e b臋dzie 偶y艂 zwyczajnie, bez ta­kich, kt贸rzy widz膮. Bez takich, kt贸rzy na jego oczach dokonuj膮 cud贸w.

Taki by艂 ju偶 tym zm臋czony.

- Ida nic nie umie!

- Ida rozumie - szepn膮艂 Jon. - Tak jak ja. Ja nie wi­dz臋, tylko rozumiem.

- I przez to twoje rozumienie Ida tak偶e si臋 zgubi艂a! - wybuchn膮艂 Reijo. - To przekle艅stwo, 偶e Anna znikn臋艂a, ale ona przynajmniej zna t臋 okolic臋. Mo偶emy za艂o偶y膰, 偶e ma jakie艣 poj臋cie, dok膮d idzie. Dla Idy wszystko tu jest obce. Mog艂a si臋 zgubi膰 dos艂ownie wsz臋dzie! - Na­bra艂 powietrza. - Zak艂adam, 偶e ani nie widzisz, ani nie rozumiesz, gdzie ona jest. Gdzie jest Anna?

- Nie mog臋 tego wiedzie膰 - powiedzia艂 Jon cicho. - Ale tam nie ma b贸lu.

- Pozostaje nam jedynie szuka膰 - stwierdzi艂 ojciec Anny. - To jest teraz najwa偶niejsze. Mg艂a te偶 si臋 rozst臋puje i ju偶 tak nie pada. Powoli zaczyna by膰 co艣 wi­da膰. Musimy je odnale藕膰.

- To r贸wnie偶 twoja wina, Andarasie - o艣wiadczy艂 Jon. W blasku ognia na palenisku w oczach Jona b艂y­sn膮艂 wyrzut. W ciemnym ogniu odbi艂a si臋 czerwie艅.

- Gdyby艣 nie by艂 taki uparty, taki dumny, Anna nie odesz艂aby z siida!

- Czy kryje si臋 za tym co艣 wi臋cej? - spyta艂 Reijo. - Co艣, czego ja nie rozumiem? Co艣, czego nie wiem?

Nie doczeka艂 si臋 odpowiedzi.

- Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie - cicho rzek艂 wreszcie Andaras. - Co powiedziane, to si臋 nie wr贸­ci, Jonie Larsonie. Nic wi臋cej nie ma do dodania. Znajdziemy Ann臋.

- A potem? - spyta艂 Jon ochryple.

- Co powiedziane, to si臋 nie wr贸ci.

Po pewnym czasie 艂atwiej by艂o co艣 zobaczy膰. Trud­niej natomiast i艣膰, bo ziemia wypi艂a tyle wody. Nie­bo otwar艂o wszystkie 艣luzy. Teraz wiatr stara艂 si臋 ich przewr贸ci膰. Podczas jego poryw贸w najbezpieczniej­sze by艂o wszystko to, co nie wznosi艂o si臋 wysoko nad ziemi膮. Ka偶dy cz艂owiek by艂 za wysoki.

Sz艂o ich czterech. Reijo, Matti, Andaras i ojciec Jona, Lars. W臋drowali zgi臋ci wp贸艂, os艂aniaj膮c si臋 przed wia­trem. Przeszukiwali okolice. Kiedy mg艂a zacz臋艂a opada膰 ku dolinie, ku wiosce i fiordowi, krajobraz si臋 obna偶y艂.

Taki by艂 otwarty.

Mogli widzie膰 daleko.

Ale ziemia tutaj falowa艂a. By艂a niczym morze zie­mi. Zielonobrunatne morze, po kt贸rym mo偶na st膮pa膰.

W dolinach fal tyle si臋 mog艂o ukrywa膰 i nawet w miejscach, w kt贸rych cz艂owiekowi wydawa艂o si臋, 偶e mo偶e widzie膰 wszystko, wzrok m贸g艂 mami膰. Ow­szem, ziemia by艂a otwarta, ale potrafi艂a chroni膰, wstrzymywa膰. Potrafi艂a zamkn膮膰 w sobie tajemnic臋.

Nie mogli ufa膰, 偶e widz膮 wszystko. Nie wystarczy­艂o spojrze膰 z daleka.

Musieli szuka膰.

Niebo r贸wnie偶 noc膮 by艂o szare, g臋ste, nieprzenik­nione.

Posilali si臋 w milczeniu. 呕aden z nich nie chcia艂 przyzna膰 si臋 do zniech臋cenia, do niewiary. Nie mog­li zrezygnowa膰.

Oczy nie przestawa艂y szuka膰 nawet w贸wczas, gdy zatrzymali si臋 odpocz膮膰. Oczy nie odpoczywa艂y. Szu­ka艂y. Wypatrywa艂y.

- Czy to nie jaka艣 kobieta? - wskaza艂 Andaras, pod­nosz膮c si臋 ze zdziwieniem.

Popatrzyli za jego wyci膮gni臋tym palcem.

Na p艂askim wzniesieniu widnia艂a jaka艣 posta膰. Wszyscy wyczuli to samo: 呕e ona patrzy na nich. Chcia艂a, by j膮 zobaczyli. Czeka艂a, a偶 zaczn膮 dzia艂a膰.

Matti powolnym ruchem potar艂 d艂oni膮 oczy i czo­艂o. Nie 艣mia艂 spojrze膰 na Reijo. Oddycha艂 tak ci臋偶ko, 偶e niemal m贸g艂 dotkn膮膰 oddechu.

Nie potrafi艂 oderwa膰 oczu od tej kobiecej postaci. W piersiach ci膮偶y艂o mu jak o艂贸w.

- 呕adna z nich nie by艂a ubrana na czarno - ze zdzi­wieniem zauwa偶y艂 Lars. - Anna mia艂a sk贸rzan膮 kurtk臋. A c贸rka Reijo by艂a w niebieskiej sukni i szarym swetrze.

- No w艂a艣nie - odpar艂 Reijo zachrypni臋tym g艂o­sem. Zostawi艂 wszystko, nie patrzy艂 na w臋ze艂ek z je­dzeniem. On tak偶e nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od ko­biety. Wszyscy j膮 widzieli, wszyscy. Tym razem nie tylko on. Oni zobaczyli j膮 tak偶e. To nie by艂a Ida, nie by艂a te偶 Anna.

Reijo pu艣ci艂 si臋 biegiem.

Gdy ujrza艂a, 偶e zmierzaj膮 w jej stron臋, gdy mia艂a ju偶 pewno艣膰, 偶e nie pob艂膮dz膮, ani 偶e nie zrezygnuj膮, obr贸ci艂a si臋 do nich plecami.

Wiatr zdmuchn膮艂 jej kaptur z g艂owy, rozpostar艂 po艂y peleryny jak 偶agiel.

Czarne w艂osy na wietrze.

D艂ugie, czarne w艂osy jak skrzyd艂a unosz膮ce si臋 na wietrze.

Ma艂y Kruk.

Znikn臋艂a im z oczu. Pobieg艂a z wiatrem i w wiatr. Znikn臋艂a za wzniesieniem, w jednym z g艂臋bokich od­m臋t贸w p艂askowy偶u. Ukry艂a si臋 w nim.

Matti dogoni艂 Reijo. Z艂apa艂 go za rami臋 i zatrzy­ma艂. Obaj mieli w oczach t臋 sam膮 dziko艣膰.

- Widzia艂e艣? - spyta艂 Matti. Ledwie m贸g艂 m贸wi膰, a oczy mia艂 takie czarne. - Widzia艂e艣 j膮? Nie tylko ja j膮 zobaczy艂em?

- Widzia艂em - odpar艂 Reijo. - Nie m贸w nic wi臋cej! Na Jumal臋, Matti, nie m贸w wi臋cej!

Wyrwa艂 mu si臋 i pogna艂 naprz贸d. Nie chcia艂, by ktokolwiek inny dobieg艂 pierwszy. To by艂a jego spra­wa. Musia艂 j膮 zobaczy膰 pierwszy...

Ale w g艂臋bi ducha Reijo wiedzia艂, 偶e jej nie odnajdzie. Jego oczy j膮 zobaczy艂y. Pogodzi艂 si臋 z tym. Tam­ci r贸wnie偶 j膮 widzieli.

Ale jej nie odnajd膮.

Ulecia艂a na skrzyd艂ach kruka...

- Gdzie ona si臋 podzia艂a? - dopytywa艂 si臋 Lars. - Gdzie ta kobieta w pelerynie? Przecie偶 nie tylko ja j膮 widzia艂em. Ona nie mo偶e si臋 tu tak b艂膮ka膰. J膮 tak偶e musimy odszuka膰!

Reijo obejmowa艂 Id臋. Obudzenie jej zabra艂o sporo czasu. Przemarz艂a. Lecz gdyby nie dotuli艂a si臋 do An­ny, z obydwiema by艂oby o wiele gorzej. Ich cia艂a grza­艂y si臋 nawzajem.

Ida p艂aka艂a. Reijo tak偶e p艂aka艂. Matti i Andaras ju偶 wyruszyli do siida z Ann膮. Zdo艂ali sporz膮dzi膰 co艣 w rodzaju noszy.

Jeszcze 偶y艂a.

Rany przesta艂y krwawi膰. Oddech mia艂a s艂aby, lecz nie by艂o jej bli偶ej do 艣mierci ni偶 do 偶ycia.

- Zrobi艂a艣, co mog艂a艣 - cicho przemawia艂 Reijo do Idy. - Nie p艂acz, Ido. Ona ma jeszcze szanse na prze­偶ycie. Musimy si臋 cieszy膰, 偶e j膮 znalaz艂a艣.

Ida nie przestawa艂a p艂aka膰.

- Ta kobieta... - zn贸w zacz膮艂 ojciec Jona. Kr臋ci艂 g艂ow膮 i nie przestawa艂 rozgl膮da膰 si臋 doko艂a. - Nie pojmuj臋, jak mog艂a znikn膮膰 tak nagle. Nie ma tu zbyt wielu miejsc, w kt贸rych mo偶na si臋 schowa膰. To w艂a艣ciwie jedyne. Kto chodzi w g贸ry w pelerynie? Ona nie mo偶e by膰 przy zdrowych zmys艂ach! Kto艣 musi jej szuka膰!

Chcia艂 ju偶 wyruszy膰. Dopiero Ida go zatrzyma艂a. Wysun臋艂a si臋 z obj臋膰 ojca. Nie mog艂a ukry膰 si臋 w jego ramionach, nie mog艂a tam zosta膰. Nie przed wszystkim by艂 w stanie j膮 ochroni膰.

- Nie znajdziesz jej - powiedzia艂a. - Nie musisz jej szuka膰.

Lars popatrzy艂 na ni膮. Pewnie zastanawia艂 si臋, czy i jej od tego wszystkiego nie pomiesza艂o si臋 w g艂owie. Kobiety w og贸le wygaduj膮 tyle r贸偶nych dziwnych rzeczy, a ta w dodatku mia艂a rude w艂osy. S艂ysza艂, 偶e takie jak ona miewaj膮 najdziwniejsze humory. Nie wiadomo, komu wierzy膰.

- Ida ma racj臋 - z ci臋偶kim sercem przyzna艂 Reijo. - Jej szuka膰 nie trzeba. Bo jej i tak nikt nie odnajdzie.

- Przecie偶 widzieli艣my tu kobiet臋! - Ojciec Jona nie przyjmowa艂 wszystkiego na wiar臋. - Ja j膮 widzia艂em, wszyscy j膮 widzieli艣my!

Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮, napotka艂 wzrok Idy. Spyta艂:

- Ona przysz艂a tutaj, prawda? Ty te偶 j膮 zobaczy­艂a艣, moja Ido? Widzia艂a艣 t臋 kobiet臋?

Ida u艣miechn臋艂a si臋 z b贸lem.

- Tak. Przysz艂a tu. Kobieta. - I zn贸w na jej ustach pojawi艂 si臋 smutny u艣miech. - Ja tylko opatrzy艂am Annie rany. Przy mnie samej Anna by umar艂a. To ona zrobi艂a reszt臋. Utrzyma艂a j膮 przy 偶yciu. To ona...

Oczy Idy nie szuka艂y. Ona r贸wnie偶 si臋 z tym po­godzi艂a. Przyj臋艂a, 偶e nie ma kogo szuka膰.

- To by艂a ona, prawda? - Musia艂a uzyska膰 potwier­dzenie od ojca. - To by艂a ona?

Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮. Nie dotar艂 tak blisko tej ko­biety, lecz i tak j膮 pozna艂.

- By艂a taka pi臋kna - m贸wi艂a Ida. - Taka 艂agodna, taka silna. I pi臋kna.

Wi臋cej nie mog艂a powiedzie膰. Nie potrafi艂a. Przed oczami wci膮偶 mia艂a wyra藕ny obraz nieznajomej. Sen, kt贸ry sta艂 si臋 czym艣 wi臋cej ni偶 tylko snem. Lecz nie budzi艂 grozy.

To wszystko by艂o takie dobre, przesycone 艂agod­no艣ci膮. Nie przera偶a艂o. Ida wiedzia艂a, 偶e mo偶e jej za­ufa膰. 呕e tamta chce tylko jej dobra. 呕e pragnie jedy­nie jej pom贸c.

- Zbli偶y艂e艣 si臋 do niej? - . spyta艂a Ida. Jej g艂os brzmia艂 tak g艂ucho. Czu艂a si臋 taka pusta.

Rei jo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Widzieli艣my j膮 tylko z daleka. Zobaczyli艣my ko­biet臋 w pelerynie. I w艂osy rozwiane na wietrze. Jak skrzyd艂a kruka. Ma艂y Kruk. - Odetchn膮艂 g艂臋biej. - Ale to nie znaczy, 偶e mam w膮tpliwo艣ci, Ido kochana. Wi­dzia艂em j膮 ledwie z daleka, ale to by艂a ona. Nie mog臋 si臋 myli膰. Ja r贸wnie偶 nic z tego nie pojmuj臋. Nigdy nie b臋d臋 w stanie poj膮膰. Ale widzia艂em to. I Matti widzia艂. Matti te偶 j膮 pozna艂. Nie tylko ja. Lars i Andaras r贸w­nie偶 j膮 zobaczyli. Na w艂asne oczy ujrzeli t臋 kobiet臋.

Ida popatrzy艂a na ojca. Serce jej ros艂o. Poczu艂a we­wn臋trzne ciep艂o. Tak bardzo go kocha艂a.

- Widzia艂e艣 j膮 z daleka - powt贸rzy艂a cicho.

Spu艣ci艂a g艂ow臋. Przed ojcem zawsze tak trudno by­艂o cokolwiek ukry膰. Nigdy tego nie potrafi艂a. S艂owa przy nim zawsze zmienia艂y si臋 w dojrza艂e bor贸wki, kt贸re same wypada艂y jej z ust, jak z przepe艂nionego garnka jesieni膮.

Tak bardzo kocha艂a ojca.

Teraz musia艂a prze艂kn膮膰 s艂owa. By艂y rzeczy, kt贸re musia艂a przemilcze膰.

Musi milcze膰, dop贸ki nie b臋dzie mog艂a podzieli膰 si臋 nimi z Sedolfem. Nie potrafi艂a tego udowodni膰.

Jemu to si臋 nie zmie艣ci w g艂owie. Ida jednak wiedzia­艂a, 偶e musi si臋 tym z kim艣 podzieli膰.

- Dasz rad臋 sama i艣膰, dziecko? - dopytywa艂 si臋 Re­ijo. - Noc tak szybko nie minie. Wiatr te偶 najwyra藕­niej nie zamierza cichn膮膰. Nie chc臋, 偶eby艣 si臋 rozcho­rowa艂a. - Urwa艂, lecz zaraz doda艂: - Ani ona.

- Co to ma znaczy膰? - dopytywa艂 si臋 Lars.

Domaga艂 si臋 odpowiedzi. Jedno spojrzenie rzuco­ne na niego powiedzia艂o Idzie, 偶e Jon swojej wra偶li­wo艣ci nie odziedziczy艂 po ojcu.

Lars mocno st膮pa艂 po ziemi. Mia艂 to wyryte na twa­rzy. By艂 m臋偶czyzn膮, kt贸rego trudno oszuka膰. Takim, kt贸ry nie wierzy w nic, czego sam nie zobaczy na w艂asne oczy. Kt贸ry tak 艂atwo nie wypu艣ci z r膮k tego, co ju偶 w nich trzyma.

- Widzia艂em jak膮艣 kobiet臋! Ona nie mog艂a rozp艂y­n膮膰 si臋 w powietrzu! Przecie偶 nie by艂o nawet mg艂y. Kto to taki? M贸wicie o niej tak, jakby艣cie j膮 znali!

- Ona jest jedn膮 z nas - powiedzia艂 Reijo. - To jed­na z takich rzeczy, kt贸rych nie da si臋 wyt艂umaczy膰, Lars. Ja tak偶e j膮 widzia艂em. Widzieli艣my j膮 wszyscy czterej. Ida r贸wnie偶.

- By艂a tak blisko mnie, 偶e mog艂am jej dotkn膮膰 - szepn臋艂a Ida. - Ale czu艂am si臋 taka zm臋czona. Nie mog艂am nawet unie艣膰 r臋ki.

- Jej nie ma - westchn膮艂 Reijo, patrz膮c w oczy drugie­mu m臋偶czy藕nie. Dostrzega艂 w nich pow膮tpiewanie. - Jej ju偶 nie ma, a mimo to przychodzi. Pojawia si臋, gdy kto艣 z nas najbardziej potrzebuje pomocy. Nie potrafi臋 tego wyja艣ni膰. Nie mam si艂y nawet o tym my艣le膰. To zbyt trud­ne, 偶eby to poj膮膰. Nie ma jej ju偶 od 艂at, Lars. Wiele lat mi­n臋艂o od jej 艣mierci. Ida by艂a wtedy male艅k膮 dziewczynk膮.

- Ale kto to by艂?

- Moja pierwsza 偶ona - odpar艂 Reijo. - Raija. Ida nie by艂a w stanie spojrze膰 ojcu w oczy. Odwra­ca艂a wzrok. P艂askowy偶 falowa艂 a偶 za horyzontem.

Ann膮 zaj臋艂y si臋 zr臋czne r臋ce. By艂a nieprzytomna, lecz 偶y艂a. Kobieta, kt贸ra rozwi膮za艂a jej banda偶e i za­艂o偶y艂a nowe, ze zdumieniem popatrzy艂a na Id臋.

Jedna z m艂odych dziewcz膮t po偶yczy艂a Idzie sw贸j kaftan. Jej przemoczone ubranie sch艂o teraz w kt贸rej艣 jurcie przy palenisku. Ida zjad艂a. Okaza艂o si臋, 偶e brzuch by艂 pusty, cho膰 nie mia艂a na nic apetytu. Suszone mi臋­so renifera syci艂o nawet w niewielkich ilo艣ciach. Do­brze jej te偶 zrobi艂 wywar z mi臋sa. Zrozumia艂a, 偶e wszel­kie si艂y z niej usz艂y. I powr贸t do obozowiska r贸wnie偶 wiele j膮 kosztowa艂. A nie pozwoli艂a ojcu si臋 nie艣膰.

- Nigdy nic dziwniejszego nie widzia艂am - oznaj­mi艂a ciotka Anny, podobno znaj膮ca si臋 na piel臋gna­cji chorych. - Nie spotka艂am si臋 jeszcze z tym, by po­dobne rany same si臋 zamyka艂y. Ona si臋 zaci臋艂a tak g艂臋boko, 偶e powinna ca艂kiem si臋 wykrwawi膰. Tym­czasem krew przesta艂a p艂yn膮膰. Rany si臋 zamkn臋艂y, chocia偶 takie rzeczy si臋 nie zdarzaj膮.

- To nie dzi臋ki mnie - o艣wiadczy艂a Ida. Odszuka艂a spojrzenie Jona. Nie spa艂. Zapomnia艂 ju偶 o w艂asnym b贸lu.

Kiedy przynie艣li Ann臋, poruszy艂 niebo i ziemi臋, 偶e­by koniecznie po艂o偶ono j膮 przy nim.

Andaras d艂ugo si臋 nie zgadza艂. Zaciekle. Ale przy­najmniej pod tym wzgl臋dem musia艂 ust膮pi膰.

Kobiety wzi臋艂y stron臋 Jona. Cho膰 mo偶e nie za bar­dzo na miejscu by艂o, aby Jon dzieli艂 jurt臋 z Ann膮, lecz w takim stanie nie zagra偶a艂 jej cnocie. Poza tym obo­je potrzebowali opieki i w艂a艣ciwie umieszczenie ich w jednym namiocie by艂o wszystkim na r臋k臋.

Mo偶e mogli lepiej wp艂yn膮膰 na siebie? Cia艂o to r贸w­nie偶 wn臋trze, jak zauwa偶y艂a jedna z kobiet. Wszyst­ko si臋 ze sob膮 艂膮czy. Nie tylko to, co cz艂owiek mo偶e zobaczy膰 go艂ym okiem.

- Masz co艣 w sobie - powiedzia艂a Laponka do Idy. - Wierz臋 ci. Ty tego nie mog艂a艣 zrobi膰. Nie widzia艂am tego, ale o tym s艂ysza艂am. Zaklinanie krwi nie jest trud­ne, wielu to potrafi. Ale tu chodzi o co艣 wi臋cej. Nie tyl­ko o to, 偶e kto艣 zatrzyma艂 krew. Tego mo偶e nauczy膰 si臋 nawet dziecko. Ale te rany si臋 zamkn臋艂y. Nie two­je to dzie艂o. Ty si臋 niczym od nas nie r贸偶nisz. Jeste艣 zbyt zwyczajna. Ale masz kogo艣 przy sobie.

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮. Nic wi臋cej nie by艂o ju偶 do po­wiedzenia. Nie chcia艂a o tym m贸wi膰.

W g艂owie mia艂a my艣li, kt贸re sprawia艂y b贸l.

- S膮dz臋, 偶e Anna prze偶yje - powiedzia艂a kobieta. A patrz膮c na Jona, doda艂a: - Powiniene艣 chyba roz­m贸wi膰 si臋 z Andarasem. Wydaje mi si臋, 偶e Anna przy­najmniej na tyle sobie zas艂u偶y艂a.

Ale ojciec Anny nie chcia艂 rozmawia膰. Obstawa艂 przy s艂owach, kt贸re raz wypowiedzia艂. Nigdy nie by­艂o mu 艂atwo cofn膮膰 obietnic臋.

Jon go zna艂. Zna艂 go a偶 za dobrze. Ale tym razem si臋 nie ugina艂.

- S艂ysz臋, co m贸wisz - powtarza艂 ojcu Anny. By艂 zm臋czony, powinien spa膰. Powinien odpocz膮膰.

Walczy艂 jednak ze snem i z tym m臋偶czyzn膮, od kt贸­rego mog艂a zale偶e膰 ca艂a jego przysz艂o艣膰.

- Mnie to nie obchodzi - o艣wiadczy艂 Jon. - Gdybym to ja zabi艂, Anna i tak wci膮偶 by mnie kocha艂a. A gdyby to ona zabi艂a, i tak bym si臋 z ni膮 o偶eni艂. Cze­ka艂bym na ni膮, jak ona czeka艂aby na mnie. Zabroni艂­by艣 jej my艣le膰 o mnie, gdybym to ja by艂 na miejscu Monsa, lecz ona i tak by czeka艂a. Znam dobrze two­j膮 c贸rk臋, Andarasie Monsenie! I bardzo j膮 kocham. Chc臋, 偶eby zosta艂a moj膮 偶on膮. I zamierzam jej o tym powiedzie膰, gdy tylko si臋 ocknie. Anna ju偶 nigdy nie b臋dzie musia艂a si臋 ba膰. Nigdy nie b臋dzie musia艂a tak rozpacza膰 jak tej nocy. Nigdy wi臋cej, Andarasie!

- Co powiedziane, to si臋 nie wr贸ci - odpar艂 ojciec Anny. - Nie mo偶esz podepta膰 mojego honoru. Nie mog臋 dopu艣ci膰 do tego, aby nasza ha艅ba przenios艂a si臋 na inny r贸d.

- Tw贸j r贸d jest moim rodem! - wybuchn膮艂 Jon. - Nie ma wi臋c o czym m贸wi膰. Moj膮 matk膮 jest twoja siostra, Sanna! A ty m贸wisz o przerzucaniu ha艅by na inny r贸d? Jeste艣my ga艂臋ziami tego samego drzewa! Kocham Ann臋. Powinienem si臋 o偶eni膰 z ni膮 ju偶 daw­no. Od zawsze planowano, 偶e si臋 pobierzemy. Wszy­scy o tym wiedzieli, a ty to zaakceptowa艂e艣. Podoba­艂o ci si臋 to. Nic tego nie zmieni艂o!

- Mo偶emy o tym porozmawia膰, kiedy b臋dziemy mogli stan膮膰 twarz膮 w twarz, Jonie. Nie mog臋 zawie­ra膰 偶adnych um贸w z chorym cz艂owiekiem. Musz臋 om贸wi膰 to z twoim ojcem. Nie jest wcale pewne, 偶e on si臋 z tob膮 zgadza. Nic nie jest jeszcze przes膮dzone.

Przes膮dzone nie by艂o, lecz obietnica ju偶 unosi艂a si臋 w powietrzu.

12

- W jaki spos贸b powiesz o tym Reijo? - Elise p艂a­ka艂a. 艁zy nie przestawa艂y p艂yn膮膰.

Sedolf sta艂 w samych spodniach i wyciera艂 si臋 przy pie­cu. Nawet latem, w takie noce jak ta, trzeba by艂o pali膰.

Ogrza艂 we艂niany sweter przy ogniu, zanim wci膮g­n膮艂 go na siebie.

Przywl贸k艂 si臋 do domu. Na cyplu nie mia艂 czego szuka膰. Nie zdo艂a艂 si臋 przem贸c, 偶eby dalej nawo艂ywa膰 Helen臋. Po lawinie, po fali, to nie mia艂o ju偶 sensu.

Elise zrozumia艂a powag臋 sytuacji, gdy wr贸ci艂 prze­moczony i blady jak trup. Przemarzni臋ty do szpiku ko艣ci. Szcz臋kaj膮cy z臋bami, z twarz膮, kt贸ra zamkn臋艂a si臋, gdy spyta艂a, co si臋 sta艂o.

W czasie gdy on zrzuca艂 z siebie mokre ubranie, rozpali艂a wi臋kszy ogie艅. Siedzia艂 w samych spodniach, owini臋ty narzut膮 艣ci膮gni臋t膮 z 艂贸偶ka, i opowiada艂 Elise o tym, co widzia艂y jego oczy. Odci膮艂 wszystkie my艣li, nie podzieli艂 si臋 z ni膮 偶adnym uczuciem. Relacjono­wa艂 jedynie to, co zobaczy艂.

- Ona mo偶e przecie偶 by膰 zupe艂nie gdzie indziej. Sedolf odrzuci艂 t臋 my艣l, jeszcze nim Elise wypo­wiedzia艂a j膮 do ko艅ca. S艂owa zamar艂y na wargach.

- Dzi臋ki Bogu, dzieci 艣pi膮. Biedny Ivar. Potrafisz poj膮膰, dlaczego tak si臋 sta艂o?

- Czy ktokolwiek potrafi? - spyta艂 Sedolf. Pomy艣la艂, 偶e Ivar m贸g艂 mie膰 gorszego ojca ni偶 Reijo. Reijo umia艂 by膰 ojcem.

Te s艂owa nios艂y w sobie tyle goryczy.

Got贸w by艂 odda膰 wszystko, byle tylko omin臋艂o go to, co go teraz czeka艂o. Wiedzia艂, 偶e to, niestety, nie­mo偶liwe. To jego oczy widzia艂y.

To on widzia艂. I on musia艂 by膰 osob膮, kt贸ra opo­wie o wszystkim Reijo. Chcia艂 najpierw porozmawia膰 z Id膮. Powinien by膰 na tyle m臋偶czyzn膮, 偶eby stan膮膰 twarz膮 w twarz z Reijo, lecz tak bardzo potrzebowa艂 teraz si艂y 偶ony.

Pogoda by艂a taka dziwna. Tak pr臋dko si臋 zmienia­艂a. Kiedy Sedolf m贸g艂 ju偶 zobaczy膰 siida, poranek sta艂 si臋 tak pi臋kny, 偶e Sedolf przez moment poczu艂, 偶e kto艣 z niego zadrwi艂.

Natura si臋 艣mia艂a. Natura nie przywdzia艂a 偶a艂oby.

Ptaki naoko艂o zanosi艂y si臋 艣wiergotem. A Sedolf nie potrafi艂 otworzy膰 na nie serca. Nie umia艂 dostrzec w nich pi臋kna. W piersi mia艂 kamie艅.

Psy wyczu艂y go na d艂ugo, nim zbli偶y艂 si臋 do jurt. Rozszczeka艂y si臋, wybieg艂y mu na spotkanie. Nie po­zwala艂y odpocz膮膰 gard艂om.

Nie zbli偶a艂 si臋, dop贸ki kto艣 nie wyszed艂 z namio­t贸w. Jaki艣 m臋偶czyzna, kt贸ry zastanawia艂 si臋, co si臋 sta艂o. Sedolf spyta艂 o Id臋, lecz spotka艂 si臋 z podejrz­liwo艣ci膮. Tak by艂o a偶 do chwili, kiedy powiedzia艂, 偶e jest jej m臋偶em. Wtedy twarze od razu sta艂y si臋 bar­dziej otwarte, a u艣miechy cieplejsze.

Wskazali mu jurt臋.

A wi臋c dosta艂 odroczenie. Ida le偶a艂a tam sama. Spa­la pod sk贸rzanym okryciem. W palenisku na 艣rodku drzewo leciutko si臋 偶arzy艂o. Nie tyle, by dawa膰 dym, lecz starczy艂o na odrobin臋 艣wiat艂a i ciep艂a.

Sedolf czu艂, 偶e powala go czu艂o艣膰 na widok 偶ony. Ida we 艣nie by艂a taka pi臋kna. W jego oczach nigdy nie prze­stawa艂a by膰 pi臋kna, lecz we 艣nie wygl膮da艂a jak anio艂.

Na og贸艂 si臋 艣mia艂a, twierdz膮c, 偶e on, kiedy 艣pi, wygl膮­da jak ch艂opczyk. Lecz ona nie wygl膮da艂a na dziecko. Sedolf widzia艂 w niej kobiet臋. Ida by艂a po prostu pi臋kna.

Powinien by膰 w stanie wyrazi膰 to s艂owami, b艂ysz­cz膮cymi jak mied藕. Zawsze uchodzi艂 za takiego, kt贸­ry umie prawi膰 pi臋kne s艂贸wka. Nie by艂o jednak s艂贸w, kt贸re oddawa艂yby sprawiedliwo艣膰 艣pi膮cej Idzie. Sedolf takich nie zna艂.

Nie powinien tak my艣le膰.

Usiad艂 przy niej. Nie przem贸g艂 si臋, by od razu j膮 zbudzi膰.

Sam jej widok i mo偶liwo艣膰 siedzenia przy niej przez moment przynios艂y mu spok贸j. Wiedzia艂, 偶e w sercu ma tylko j膮, lecz trwa艂o to zaledwie kilka sekund.

Nie powinien o tym my艣le膰. Chocia偶 nikt mu te­go wyra藕nie nie powiedzia艂, Sedolf by艂 pewien, 偶e straci艂 bliskich. Po drugiej stronie fiordu mieszkali je­go kuzyni. Ciotki i wujowie.

Ju偶 ich nie ma.

Przynosi艂 te偶 Reijo najczarniejsze z mo偶liwych wie艣ci. To nie by艂a dobra chwila na zaloty.

Delikatnie dotkn膮艂 ramienia Idy. Musia艂 mocno potrz膮sn膮膰, by j膮 obudzi膰.

Otworzy艂a oczy i natychmiast si臋 przebudzi艂a. Po­derwa艂a si臋, usiad艂a i przez chwil臋 wpatrywa艂a si臋 w niego, nim zrozumia艂a, kim jest.

Sedolf mia艂 jej pe艂ne obj臋cia. Tuli艂a si臋 do niego tak mocno, p艂acz膮c mu w rami臋, 偶e przysz艂o mu do g艂o­wy, i偶 mo偶e wie ju偶, co jej zaraz powie.

Ale Ida zduszonym od p艂aczu g艂osem opowiada艂a mu zupe艂nie inne historie. S艂owa jej si臋 rwa艂y, opo­wie艣膰 by艂a niesp贸jna. Sedolf nie bardzo potrafi艂 uchwyci膰 wszystkie w膮tki. Nie rozumia艂, jak si臋 to ze sob膮 艂膮czy. Ale pozwoli艂 jej m贸wi膰, nie przerywa艂. Wkr贸tce Ida mia艂a prze偶y膰 jeszcze wi臋kszy b贸l.

- Tak strasznie ci臋 potrzebowa艂am! - szlocha艂a uszcz臋艣liwiona w jego szyj臋. - Bo偶e, jak ja ci臋 potrze­bowa艂am, Sedolfie! Tak o tobie my艣la艂am. Tak prag­n臋艂am, 偶eby艣 tu przyszed艂. Przywo艂ywa艂am ci臋 my艣l膮, a偶 mnie g艂owa rozbola艂a.

Umilk艂a.

Milczenie Sedolfa wreszcie do niej przem贸wi艂o.

Ida pu艣ci艂a go. Trzyma艂a go tylko lekko za ramio­na. Patrzy艂a mu w oczy. Mi臋dzy brwiami zarysowa艂a jej si臋 zmarszczka. Sedolf potrafi艂 wyobrazi膰 j膮 sobie jako staruszk臋 z t膮 w艂a艣nie zmarszczk膮.

- Dlaczego przyszed艂e艣, Sedolfie? Czy co艣 si臋 sta­艂o? Co艣 z Mikkalem?

Ju偶 by艂a na nogach. Ca艂膮 sob膮 b艂aga艂a go, by nic z艂ego nie spotka艂o synka.

- Z Helen膮.

Ida wpatrywa艂a si臋 w m臋偶a. To niepoj臋te, co m贸­wi艂. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie chcia艂a tego s艂ucha膰. Nie wierzy艂a, 偶e on to m贸wi. Nie s艂ysza艂a tego imienia, kt贸re wydoby艂o si臋 z jego ust. Nie chcia艂a go s艂ysze膰. Ida nie chcia艂a o niczym wiedzie膰.

Zn贸w pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie z Mikkalem - powt贸rzy艂 Sedolf. - Z Helen膮. Nie mog艂a tego wytrzyma膰. Nie chcia艂a dopu艣ci膰 do siebie tej prawdy. Jej my艣li obj臋艂y ojca. To nie mo­偶e by膰 prawda.

Sedolf poda艂 jej r臋k臋, Ida j膮 uj臋艂a. Siad艂a przy nim. Prawie nieprzytomna. Tyle otacza艂o j膮 cierpienia, ty­le 偶e nie potrafi艂a go poj膮膰. Nie by艂a w stanie dopu­艣ci膰 go do 艣wiadomo艣ci.

A teraz jeszcze to.

Sedolf obj膮艂 j膮, wtuli艂 policzek w jej w艂osy. Dziw­nie by艂o obejmowa膰 kobiet臋 w sk贸rzanej kurtce. Sedolf zwr贸ci艂 uwag臋 na str贸j 偶ony, dopiero gdy j膮 ob­j膮艂. Nie mia艂a na sobie g艂adkiego p艂贸tna, lecz sk贸r臋.

- Przypuszczamy, 偶e Helena nie 偶yje. Ida z ca艂ych si艂 po偶膮dliwie uchwyci艂a si臋 tego jedne­go s艂owa. Nie chcia艂a go pu艣ci膰. Smakowa艂a je w ustach.

- Przypuszczasz...

- Nie r贸b sobie nadziei - poprosi艂 Sedolf. - To bar­dziej pewne, ni偶 ci si臋 mo偶e wydawa膰. Nie rozu­miesz, jak male艅ka jest szansa, by by艂o inaczej.

Westchn膮艂 ci臋偶ko i obj膮艂 j膮 jeszcze mocniej. Jak dobrze by艂oby zamkn膮膰 oczy, a potem zn贸w je otworzy膰 tak, by si臋 okaza艂o, 偶e znikn臋艂o wszystko, co widzia艂. Wie­rzy膰, 偶e istnieje jakie艣 inne 偶ycie, nale偶膮ce tylko do nich.

Tak bardzo chcia艂by uciec.

- Ciesz臋 si臋... na Boga, jak strasznie nie na miejscu wy­daje si臋 teraz to s艂owo, Ido! Ale tak dobrze by艂o poroz­mawia膰 najpierw z tob膮. Teraz musz臋 m贸wi膰 z Reijo.

- Tatu艣!

Ida prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Jeszcze nie wszystko rozumia­艂a. Nie widzia艂a, jak daleko to si臋ga. Wci膮偶 nie chcia­艂a uwierzy膰. Pragn臋艂a odepchn膮膰 od siebie prawd臋, lecz wtedy musia艂aby odepchn膮膰 i Sedolfa.

A tego zrobi膰 nie mog艂a.

- Tatu艣 musi si臋 dowiedzie膰. Ju偶 teraz.

- Czas nie ma 偶adnego znaczenia - stwierdzi艂 Sedolf. 呕al by艂 niczym rana w piersi. Wci膮偶 krwawi艂a. Wci膮偶 wszystko mia艂 przed oczami.

Wszystko.

- Musz臋 ci o tym opowiedzie膰, moja Ido - rzek艂 z przej臋ciem. - Nie mog臋 rozmawia膰 z Reijo, dop贸ki nie powiem tego tobie. Pom贸偶 mi, Ido. Bez ciebie nie dam rady. Musisz by膰 ze mn膮. On jest twoim ojcem. Potrze­buj臋 ci臋. Mo偶e on r贸wnie偶 b臋dzie ci臋 potrzebowa艂.

- Opowiadaj - poprosi艂a Ida. Dowiedzia艂a si臋. Sedolf odda艂 jej wszystkie swoje obrazy. Wyci膮gn膮艂 je z pami臋ci. Wyci膮艂 z niej. P艂aka艂 jej we w艂osy. Nie by艂 w stanie na ni膮 patrze膰, nie m贸g艂 otworzy膰 oczu. Prze偶ywa艂 te obrazy, 偶y艂 w nich. Wy­p艂akiwa艂 je przed ni膮. Teraz to Ida by艂a jego opok膮.

- Tatu艣 i Matti s膮 przy stadzie - poinformowa艂a go p贸藕niej Ida.

Oboje mieli czerwone oczy.

- Dlaczego wszystko dzieje si臋 w jednym czasie? - pyta艂a. - To nie powinno spotka膰 Heleny! W艂a艣ciwie ka偶dego innego, tylko nie j膮! Nie j膮! Lepiej by by艂o, gdyby to spotka艂o mnie!

Sedolf ca艂owa艂 jej powieki. Jemu r贸wnie偶 przysz艂y do g艂owy podobne my艣li, lecz od razu si臋 z nich wy­cofa艂. Na tyle potrafi艂 by膰 szczery, nawet przed sob膮. Nie zamieni艂by swojego 偶ycia na 艣mier膰. Nawet gdy­by m贸g艂 tym wr贸ci膰 偶ycie Helenie.

- Ojciec musi si臋 dowiedzie膰.

Ida w艂o偶y艂a buty, zasznurowa艂a je. Z oczu wci膮偶 p艂y­n臋艂y jej 艂zy, ale na nie nie zwa偶a艂a. Pozwoli艂a im p艂yn膮膰.

Sedolf poszed艂 za ni膮. Psy na ich widok zn贸w si臋 rozszczeka艂y. Kr膮偶y艂y przy ich 艂ydkach. Uspokoi艂y si臋 dopiero, zrozumiawszy, 偶e obcy wychodz膮 z siida.

Rozmowa nie mia艂a sensu. Ma艂o by艂o do powiedze­nia. Weszli na otwarty p艂askowy偶. Pod niebem wyda­wali si臋 niesko艅czenie mali.

Poranek rozsypa艂 mied藕 i z艂oto. Ptasie skrzyd艂a trzepota艂y w stoj膮cym powietrzu. A male艅kie gardzio艂ka nape艂nia艂y ich uszy najdelikatniejsz膮, najcu­downiejsz膮 muzyk膮.

Oni nie potrafili si臋 tym cieszy膰.

Ida i Sedolf ostro偶nie zbli偶ali si臋 do stada. Oboje zdawali sobie spraw臋, 偶e reny mog膮 by膰 p艂ochliwe. Nie chcieli te偶 nikogo pyta膰 o Reijo. Nie chcieli, by kto­kolwiek im go wskazywa艂. Chcieli go znale藕膰 od razu.

- Co z艂ego si臋 sta艂o?

Reijo nawet nie przywita艂 si臋 z Sedolfem. Ida pu艣ci艂a d艂o艅 m臋偶a i przesz艂a w obj臋cia ojca. Sedolf opowiada艂.

Reijo sam wyt艂umaczy艂 starszy藕nie siida, dlaczego musz膮 odej艣膰. Patrzyli na niego z szacunkiem. Zaofia­rowali pomoc, gdyby jej potrzebowa艂.

- Niewielu ludzi mo偶emy po艣wi臋ci膰, lecz gdyby brakowa艂o ci paru r膮k, to na pewno temu zaradzimy.

Reijo dzi臋kowa艂. Powiedzia艂, 偶e b臋dzie o tym pa­mi臋ta艂.

Wyruszyli czteroosobow膮 grup膮.

Nied艂ugo trwa艂o, jak zosta艂o ich tylko troje. Nikt nie m贸g艂 dotrzyma膰 kroku Reijo.

- On musi by膰 sam - doszed艂 do wniosku Matti. - 呕adne z nas nie ma teraz prawa nic od niego 偶膮da膰.

Ci臋偶ko by艂o wraca膰 do wioski. Reijo na chwil臋 za­trzyma艂 si臋 u Idy i Sedolfa.

Ivar mia艂 zaledwie rok. Potrafi艂 t臋skni膰, lecz nie ro­zumia艂 jeszcze czego艣 takiego jak 艣mier膰.

- On tylko siedzia艂, tul膮c Ivara w obj臋ciach - opo­wiada艂a cicho Elise. Mia艂a niespokojne r臋ce i rozbiega­ne spojrzenie - Nigdy go takim nie widzia艂am, Ido. Ni­gdy. By艂am przecie偶 dostatecznie du偶a, 偶eby widzie膰 i rozumie膰, kiedy odesz艂a Raija. Pami臋tam to. I nigdy nie widzia艂am takiego Reijo jak dzisiaj. Nigdy.

Ida przebra艂a si臋 po raz drugi w ci膮gu kr贸tkiego czasu. Przed opuszczeniem siida w艂o偶y艂a swoje ubra­nie. Nie mog艂a odej艣膰 w rzeczach, b臋d膮cych w艂asno­艣ci膮 innej osoby, kt贸ra w dodatku potrzebowa艂a ich bardziej ni偶 ona.

Teraz przebra艂a si臋 w suche ciep艂e ubranie. Nie chcia艂a zosta膰 w domu.

- Jest jeszcze co艣 - powiedzia艂a Ida. Czu艂a si臋 taka bezradna, na granicy utraty rozumu.

Rzeczywisto艣膰 mia艂a zatarte kontury. By艂a niczym koronka, przez kt贸r膮 mo偶na spojrze膰. To, co po dru­giej stronie, sta艂o si臋 takie niewyra藕ne. Widzia艂a jedy­nie kawa艂eczki.

- Matti wie o Annie. O tym, co wszyscy widzieli艣my. Spojrzeniem prosi艂a Mattiego o pomoc. Nie mog艂a tego ot, tak, po prostu, opowiedzie膰 i oczekiwa膰, 偶e Elise jej uwierzy.

- To zabrzmi jak pijackie brednie - rzek艂 Matti 'przepraszaj膮cym tonem, lecz z pe艂n膮 powag膮. - Ale to, co ujrza艂em, widzia艂o r贸wnie偶 trzech innych ludzi.

Zar贸wno Elise, jak i Sedolf przenosili wzrok z Mat­tiego na Id臋.

- Nie opowiedzia艂am ci tego porz膮dnie - zwr贸ci艂a si臋 Ida do Sedolfa. - Inne rzeczy mnie zaj臋艂y.

- My czterej - zacz膮艂 Matti - widzieli艣my kobiet臋 w ciemnej pelerynie. Zobaczyli艣my j膮 z daleka. Wskaza­艂a nam drog臋 do miejsca, gdzie le偶a艂y Anna z Id膮. Anna to ukochana Jona. Podci臋艂a sobie 偶y艂y na nadgarstkach. Ida pr贸bowa艂a j膮 ocali膰, co si臋 najprawdopodobniej po­wiod艂o. - Odetchn膮艂 g艂臋boko. - Widzieli艣my kobiet臋 na wietrze. W rozwianej pelerynie. Wiatr 艣ci膮gn膮艂 jej kap­tur z g艂owy i rozwia艂 w艂osy. D艂ugie. Czarne. St膮pa艂a tak lekko. Wida膰, 偶e przywyk艂a do poruszania si臋 w takiej okolicy. Wiem, 偶e b臋dziecie powtarza膰, 偶e nie zobaczy­li艣my jej z bliska, lecz ja nie mam w膮tpliwo艣ci, kogo wi­dzieli艣my. Reijo te偶 by艂 pewien. Poznali艣my j膮 obaj. Tamci dwaj te偶 j膮 widzieli. To jeden z nich j膮 zauwa偶y艂 Nie by艂a 偶adnym omamem. Widzieli艣my j膮 naprawd臋.

- Jestem gotowa uwierzy膰 w bardzo wiele, gdy ma to zwi膮zek z Raij膮 - szepn臋艂a Elise. - Wierz臋, 偶e ist­nieje jaki艣 艣wiat p贸藕niej. A kto jak kto, lecz Raija na pewno tam trafi艂a. Ma艂o jest lepszych od niej ludzi w tym 偶yciu. Chodzi艂o o Id臋, prawda?

Ida zapi臋艂a kurtk臋. Popatrzy艂a na swoje r臋ce. 呕a艂o­wa艂a, 偶e w og贸le zacz臋艂a o tym m贸wi膰, 偶e w og贸le si臋 w to wpl膮ta艂a. Ojciec bardziej ich teraz potrzebowa艂. Pogoda by艂a tak spokojna, 偶e postanowili przeszuka膰 fiord. A w oborze na cyplu czeka艂y zwierz臋ta.

Ojciec potrzebowa艂 ich bardziej.

Tu tracili tylko czas.

- Jest jeszcze co艣. - Ida us艂ysza艂a sw贸j w艂asny g艂os. - Ja tak偶e j膮 widzia艂am. Przysz艂a tam. Sama nie ocali艂a­bym Anny. Nie potrafi臋 nic z tego, co umia艂a mama. Ani tego, co umie Maja. Jest mi to najzupe艂niej obce.

Sensem mojego 偶ycia nie jest ratowanie istnie艅.

Ida rozpu艣ci艂a warkocz. Zaplot艂a go od nowa. Tak ciasno, 偶e zabola艂a j膮 sk贸ra. Chcia艂a, 偶eby j膮 bola艂o. Fizyczny b贸l odrywa艂 my艣li od wszelkiego innego cierpienia.

- Ja j膮 widzia艂am z bliska - oznajmi艂a Ida z nacis­kiem. - By艂am tak strasznie zm臋czona, 偶e na po艂y spa­lam. Ale widzia艂am j膮. Na pewno mi si臋 nie przy艣ni­艂a. Widzia艂am t臋 sam膮 peleryn臋, o kt贸rej opowiadaj膮 ojciec i Matti. Widzia艂am jej w艂osy. I widzia艂am tak­偶e jej twarz.

Ida zwin臋艂a warkocz w w臋ze艂 na karku. Zacz臋艂a wpina膰 szpilki, r臋ce tak strasznie jej ci膮偶y艂y.

- Nie mog臋 powiedzie膰 o tym ojcu, ale nie potra­fi臋 znie艣膰 tego sama. Brak mi na to si艂y. To dotyczy nas wszystkich. S膮dzili艣my, 偶e ona umar艂a ju偶 daw­no temu. Przed pi臋tnastoma, szesnastoma laty. Tak powiedzia艂 ojcu ten kapitan z Rosji. Ten, kt贸ry j膮 tam zabra艂 i kt贸ry mia艂 z ni膮 dziecko.

Ida popatrzy艂a na Mattiego, potem na Elise, a偶 w ko艅cu odnalaz艂a wzrok Sedolfa.

- Ona nie wygl膮da艂a jak ta kobieta, kt贸r膮 widzia­艂am dawno temu. Nie pami臋tam jej. Nie na tyle, 偶e­bym sama to wiedzia艂a. Ale przysi臋gam, 偶e ta, kt贸r膮 teraz zobaczy艂am, by艂a starsza. Musia艂a mie膰 pod czterdziestk臋, mo偶e wi臋cej.

- Raija mia艂aby dzisiaj czterdzie艣ci jeden lat - stwierdzi艂 Matti sucho. Nie powiedzia艂 nic wi臋cej.

- A wi臋c to si臋 zgadza - o艣wiadczy艂a Ida.

- I co by to mia艂o znaczy膰? - spyta艂a Elise.

- Nie wiem - odpar艂a Ida. - Po prostu m贸wi臋 wam, co widzia艂am. Ailo nie wierzy艂, 偶e ona nie 偶yje. Ailo twierdzi艂, 偶e to niemo偶liwe. 呕e wyczu艂by, gdyby ona naprawd臋 odesz艂a.

- Czy ty zdajesz sobie spraw臋 z tego, co m贸wisz? - spyta艂 Sedolf mi臋kko, masuj膮c Idzie ramiona i kark.

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Rozumiem, 偶e mama nie mog艂a do mnie przyj艣膰 tam w g贸rach jako cz艂owiek, kt贸rego mo偶na dotkn膮膰. Rozumiem to. Ale ja j膮 widzia艂am. Widzia艂am co艣. J膮... Ailo wierzy, 偶e dusza potrafi opu艣ci膰 cia艂o. Jest o tym szczerze przekonany. Noaida w jego siida opu艣ci艂 cia­艂o, pow臋drowa艂 do innego 艣wiata i wr贸ci艂 stamt膮d.

- Tak przynajmniej m贸wi艂 - zauwa偶y艂 cierpko Sedolf.

- My widzieli艣my jak膮艣 kobiet臋 - powt贸rzy艂 Matti.

- A kto chodzi w g贸ry w pelerynie? - wzdrygn臋艂a si臋 Elise.

- To kosztowna peleryna - powiedzia艂a Ida. - To by­艂a mama. Od razu wyda艂a mi si臋 taka znajoma. Ale nie zdo艂a艂am poj膮膰, kim jest, dop贸ki si臋 nie obudzi艂am. Do­piero wtedy zrozumia艂am, 偶e wyda艂a mi si臋 znajoma, poniewa偶 jestem do niej taka podobna. Jakbym widzia­艂a siebie, tylko starsz膮. To nie m贸g艂 by膰 nikt inny.

- M贸wisz, 偶e ona wtedy nie umar艂a - wtr膮ci艂 si臋 Sedolf. Wyci膮gn膮艂 na 艣wiat艂o to, o czym wszyscy z nich my艣leli, lecz czego Ida nie mia艂a 艣mia艂o艣ci poruszy膰. Usi艂owa艂a si臋 do tego zbli偶y膰, lecz nie da艂a rady.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e ona si臋 postarza艂a, 偶e by膰 mo偶e 偶yje. Zobaczy艂a艣 kobiet臋 w wieku, w jakim po­winna by膰 teraz Raija.

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Nie wiem, czy potrafi臋 w to uwierzy膰 - powie­dzia艂 nagle Matti, wyra藕nie poblad艂y.

- Ja natomiast wiem, 偶e ani s艂owem nie wolno nam o tym wspomina膰 Reijo - o艣wiadczy艂 zdecydowanie Sedolf. - Reijo do艣膰 ma zmartwie艅. Ida podzieli艂a si臋 prze偶yciami z nami, mo偶emy to rozwa偶y膰. Porozma­wiamy o tym p贸藕niej, Ido. Teraz id臋 na fiord.

- Sedolf nie wierzy w to, czego nie zobaczy na w艂asne oczy - podsumowa艂a Ida z u艣miechem.

Pogoda pozostawa艂a w sprzeczno艣ci do tego, co wi­dzia艂o si臋 wok贸艂 fiordu.

Widok przera偶a艂.

Ida u艣cisn臋艂a r臋k臋 Sedolfa. Jej my艣li bezustannie kr膮偶y艂y wok贸艂 cierpienia ojca i ca艂kiem zapomnia艂a o Sedolfie.

Przecie偶 on czu艂 si臋 tam kiedy艣 jak w domu. Jej tam­ta strona zawsze wydawa艂a si臋 obca. Sedolf by艂 taki swo­bodny, zawsze sam. Nie mia艂 rodziny, z kt贸r膮 by go co艣 艂膮czy艂o, dop贸ki nie zwi膮zali si臋 ze sob膮 najmocniejszy­mi wi臋zami z mo偶liwych. Nim stali si臋 jedno艣ci膮.

- Nic tam nie mog艂o zosta膰 - powiedzia艂 Sedolf za­chrypni臋tym, zardzewia艂ym g艂osem. - Wszystko wpa­d艂o do morza. Widzia艂em to na w艂asne oczy.

Na zboczu g贸ry widnia艂o szerokie, brunatne pas­mo, zaczynaj膮ce si臋 niemal od wierzcho艂ka. Szerokie na tyle, 偶e przej艣cie przez nie wymaga艂o nieco czasu. Si臋ga艂o prawie od pokrytego 艣niegiem szczytu a偶 do samego fiordu.

Najpierw lawina, potem fala.

Zrozumienie tego, co si臋 sta艂o, nie le偶a艂o w mo偶liwo­艣ciach Idy. Sedolf widzia艂 to na w艂asne oczy. Opowiedzia艂 jej o tym w najprostszych s艂owach, jakie umia艂 znale藕膰.

Ida nie potrafi艂a ich ubarwi膰, nie by艂a w stanie si臋 na to zdoby膰.

To tak strasznie bola艂o.

Nad brzegiem spotkali ludzi. M臋偶czyzn, kt贸rzy ju偶 zd膮偶yli spu艣ci膰 艂odzie na wod臋.

- Paskudnie to wygl膮da po drugiej stronie. M贸wi膮, 偶e 艂贸d藕 z gorza艂k膮 poch艂on臋艂a fala. Zmy艂a do morza co najmniej trzy domy. B贸g jeden wie, czy kto艣 zdo­艂a艂 si臋 uratowa膰. Podobno znios艂o te偶 obory, zwierz臋­ta. Najgorzej z lud藕mi, i z krowami. To niepoj臋te.

- Mo偶emy pom贸c przeszukiwa膰 fiord - zaofiaro­wali si臋. - Reijo przechodzi艂 t臋dy, z nikim nie rozma­wia艂. To zrozumia艂e, ale mo偶e liczy膰 na nasz膮 pomoc, gdyby jej potrzebowa艂. Pami臋taj o tym, Sedolfie.

Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮, podzi臋kowa艂. Nie zostali sa­mi. Nie teraz. By艂o im ci臋偶ko, lecz ludzie otoczyli ich kr臋giem. Nikt teraz nie m贸wi艂 o Finie z cypla. Z ni­czyich ust nie pad艂o okre艣lenie 鈥濳wen鈥.

Stopy zaprowadzi艂y ich na cypel. Poziom morza wci膮偶 utrzymywa艂 si臋 wysoki, pachnia艂o morsk膮 wod膮. Szaro­zielony fiord sprawia艂 wra偶enie nasyconego. Nawet g艂臋­bie nie wydawa艂y si臋 mroczne i tajemnicze jak zazwyczaj.

Nic nie by艂o takie jak zawsze.

- Szopa na 艂odzie w ka偶dym razie si臋 uchowa艂a - powiedzia艂 Sedolf tylko po to, 偶eby si臋 odezwa膰. Wszystko stawa艂o si臋 po dwakro膰 ci臋偶sze, po dwakro膰 bardziej z艂owieszcze, gdy mi臋dzy nimi zalega艂a wy艂膮cznie cisza.

Zauwa偶yli, 偶e morze w pewnym momencie musia­艂o lizn膮膰 艣ciany szopy na 艂odzie.

- Fala mog艂a porwa膰 szop臋! - Ida by艂a bliska p艂a­czu. Jej drobna r臋ka uton臋艂a w d艂oni Sedolfa.

Matti przelotnie pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Nie mia艂 s艂贸w. 呕adne z nich nie potrafi艂o ich znale藕膰.

艢cie偶ka prowadz膮ca do zabudowa艅 by艂a d艂uga i ci臋偶ka. Z komina powinien unosi膰 si臋 dym. Z po­dw贸rza powinny dobiega膰 g艂osy.

Us艂yszeli uderzenia m艂otka, gwa艂towne stukanie do­chodz膮ce z szopy, kt贸r膮 Reijo 偶artobliwie nazywa艂 swoim warsztatem. Nie藕le zna艂 si臋 na obrabianiu drew­na. Nie by艂 wytrawnym stolarzem, ale potrafi艂 po艂膮­czy膰 dwie deski w taki spos贸b, 偶eby co艣 z nich wysz艂o.

Wszyscy troje wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Widocznie to dla niego zbyt wiele - stwierdzi艂 Mat­ti. - Nic dziwnego. Musi to jako艣 z siebie wyrzuci膰.

Ida czu艂a, 偶e tak nie jest. Jej ojciec si臋 nie za艂amy­wa艂. Jej ojciec by艂 najsilniejszym cz艂owiekiem na 艣wiecie. Potrafi艂 oprze膰 si臋 wszystkiemu.

Nie poszed艂 do szopy i nie porwa艂 si臋 z m艂otkiem na sprz臋ty, bezrozumnie je niszcz膮c, jedynie po to, by wyrzuci膰 z piersi najci臋偶sze, najczarniejsze uczucia.

Jej ojciec tak by nie zrobi艂.

Reijo Kesaniemi tak by si臋 nie zachowa艂.

Zostawi艂a m臋偶czyzn i pobieg艂a do szopy. Rzeczy­wi艣cie zasta艂a go tam. Heblowa艂. Ruchy mia艂 gniew­ne, pe艂ne z艂o艣ci. Przesycone czarnymi uczuciami.

Zauwa偶y艂 j膮 w szparze w drzwiach, widocznie zwr贸­ci艂 uwag臋 na smug臋 艣wiat艂a, kt贸r膮 wpu艣ci艂a do 艣rodka.

Sam sta艂 raczej w mroku ni偶 w jasno艣ci. W 艣cianach by艂y jedynie dwa niewielkie okienka. Reijo otworzy艂 jedno z nich, ale nie przyni贸s艂 ze sob膮 lampy.

- Szykuj臋 jej trumn臋 - oznajmi艂. - Nie b臋dzie le偶e膰 na nieheblowanych deskach. Urodzi艂a si臋, 偶eby mie膰 to, co najlepsze. Helena b臋dzie mia艂a najpi臋kniejsz膮 trumn臋, jak膮 s膮 w stanie zbi膰 te r臋ce!

Ida potrafi艂a tylko milcze膰.

- My艣la艂em, 偶e ja umr臋 pierwszy - ci膮gn膮艂 Reijo. Nie wypuszcza艂 hebla z d艂oni. M贸wi艂 do siebie, chocia偶 patrzy艂 na Id臋.

Teraz dotarli ju偶 do nich Matti i Sedolf. Weszli do 艣rodka. Ale Reijo nie zwr贸ci艂 na nich uwagi.

- Dopiero teraz zacz臋li艣my 偶y膰. By艂o jej tu dobrze. Wiem, 偶e by艂o jej dobrze. To nie ma 偶adnego sensu, a przynajmniej ja go nie widz臋. Strasznie mi b臋dzie jej brakowa膰. To ju偶 tak boli. Ale nie tylko o to cho­dzi. Ona powinna 偶y膰. By艂a tak m艂oda.

- Mog臋 zwo艂a膰 ludzi do przeszukiwania fiordu - powiedzia艂 Sedolf po d艂ugiej chwili milczenia.

Cisza sta艂a si臋 taka ci臋偶ka.

- Wielu ci wsp贸艂czuje, Reijo. Wielu chce ci pom贸c, najlepiej jak potrafi. Nie zostaniesz z tym sam. I nie wszystko musisz robi膰 sam.

- Ona wr贸ci艂a do domu - powiedzia艂 Reijo. Ida nie na 偶arty si臋 przestraszy艂a. Te s艂owa by艂y oderwane od reszty. Graniczy艂y z szale艅stwem, o ja­kie nigdy nie podejrzewa艂a ojca. Nawet w艣r贸d czar­nej rozpaczy. Nawet teraz.

- Helena wr贸ci艂a do domu - powt贸rzy艂 Reijo spo­kojnie. Mrok w jego oczach nie mia艂 granic. - Zd膮偶y­艂a wr贸ci膰 - wyja艣ni艂. - Znalaz艂em j膮 na brzegu, kiedy przyszed艂em. Po艂o偶y艂em j膮 w alkierzu. Taka by艂a zim­na i mokra. - Reijo pokr臋ci艂 g艂ow膮, r臋ce zn贸w zacisn臋­艂y si臋 na heblu. - Wiem, 偶e od tego nie b臋dzie jej cie­plej. Ale to r贸wnie偶 jej alkowa. Nie mog艂em po艂o偶y膰 jej w stajni. Nie potrafi艂em jej po艂o偶y膰 na trawie ani na deskach. Helena lubi艂a, 偶eby jej by艂o mi臋kko. - Podni贸s艂 g艂ow臋. - Ona tam le偶y. Nie wiem, czy po­winna艣 j膮 ogl膮da膰, Ido. To Helena, lecz ma艂o jest do siebie podobna. Lepiej chyba zapami臋ta膰 j膮 tak膮, jak膮 by艂a. A ty w 艣rodku jeste艣 taka mi臋kka, moje dziecko.

- Trzeba j膮 przygotowa膰 - o艣wiadczy艂a doros艂a Ida. - Wydaje mi si臋, 偶e jestem do tego najbardziej odpowied­ni膮 osob膮, tato. Ja te偶 j膮 kocha艂am. I by膰 mo偶e musz臋 j膮 zobaczy膰, 偶eby w to uwierzy膰. Inaczej b臋d臋 my艣le膰, 偶e ona tak po prostu znikn臋艂a...

- Chcia艂bym, 偶eby by艂a ubrana w co艣 pi臋knego - o艣wiadczy艂 Reijo. - W najpi臋kniejszy str贸j, jaki tylko ma.

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Ty patrzysz oczyma kobiety - powiedzia艂 jej oj­ciec. - Tak 艂atwo zapominam, 偶e jeste艣 ju偶 doros艂a. Ty patrzysz tak, jak patrzy艂aby Helena. Wyszukasz to, w czym wygl膮da艂a naj艂adniej. Nie mog艂em zapewni膰 jej tego, do czego si臋 urodzi艂a, a jedynie to, co mog艂em najlepszego. Teraz te偶 ma dosta膰 to, co najlepsze.

- Dostanie - przyrzek艂a Ida.

- Najwyra藕niej postanowione ju偶 zosta艂o, 偶e 偶adne z moich dzieci nie b臋dzie mia艂o matki - doda艂 Reijo.

By艂a to najsmutniejsza rzecz, jak膮 Ida od niego us艂ysza艂a. Te s艂owa tak strasznie zabola艂y.

Pozwoli艂a mu heblowa膰 dalej. Sama posz艂a do do­mu. Mia艂a swoj膮 robot臋.

13

W dniu, w kt贸rym pop艂yn臋li na pogrzeb, po­wierzchnia fiordu by艂a g艂adka jak lustro.

Wykopano wiele grob贸w. Dziewi臋膰 istnie艅 z wios­ki u podn贸偶a g贸ry poch艂on臋艂a lawina i fala powodzi. Znaleziono te偶 dw贸ch z pi臋ciu cz艂onk贸w za艂ogi 艂odzi z w贸dk膮.

Dwana艣cie grob贸w w jeden dzie艅.

W domu na cyplu Reijo zdj膮艂 kurtk臋, odpi膮艂 ko艂­nierzyk i podwin膮艂 r臋kawy koszuli.

A potem wy艂ama艂 futryn臋, na kt贸rej Curt Hallencrantz wyry艂 sw贸j znak. Por膮ba艂 drewno na kawa艂ecz­ki i ka偶d膮 najmniejsz膮 nawet drzazg臋 rzuci艂 w ogie艅.

Przed wieczorem zd膮偶y艂 zrobi膰 now膮 futryn臋. Wbi艂 j膮 na miejsce.

Z nikim nie rozmawia艂.

Lecz kiedy nadszed艂 czas, 偶eby po艂o偶y膰 spa膰 Ivara, Reijo sam zaj膮艂 si臋 ch艂opcem. Siedzia艂 przy synku, trzyma艂 go za ma艂膮 r膮czk臋, dop贸ki Ivar nie zasn膮艂. Dopiero wtedy wyszed艂 na palcach z izdebki.

W kuchni czeka艂o na niego jego krzes艂o, w tym sa­mym miejscu, w kt贸rym sta艂o zawsze. W k膮cie nieru­chomy ko艂owrotek. Niedoko艅czona rob贸tka Heleny.

- Mog艂aby艣 to przej膮膰? - spyta艂 Reijo Id臋, wskazu­j膮c na koszyk z w艂贸czk膮 i drutami. Niesko艅czony sweterek dla Ivara. - Nie chcia艂aby, 偶eby si臋 to zmarno­wa艂o. Mo偶esz to doko艅czy膰; tak, jak ona by zrobi艂a?

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮. Kula w gardle utkwi艂a jeszcze g艂臋biej.

- Wszystko ma sw贸j sens - powiedzia艂 Reijo. - Na­wet to. Musimy jako艣 przez to przej艣膰. Musimy si臋 z tym pogodzi膰. Nadejdzie czas, kiedy wspomnienia stan膮 si臋 tak pi臋kne, 偶e b臋dziemy je przywo艂ywa膰 ze 艣miechem. To z nas uczyni innych ludzi. Musimy 偶y膰 dalej. Przed nami jest jeszcze 偶ycie, chocia偶 jej nie ma ju偶 w艣r贸d nas. Nic nie jest bez sensu. Nawet to.

- Tak mi cholernie trudno traktowa膰 艣mier膰 Hele­ny jako co艣, co ma g艂臋bszy sens.

Ida wprost ocieka艂a gorycz膮. Siedzieli z Sedolfem na dworze i rozmawiali.

Wieczorne obowi膮zki mieli ju偶 za sob膮. Mikkal spa艂. Dom z otwartymi na o艣cie偶 drzwiami czeka艂 ju偶, by po艂kn膮膰 ich na noc.

- Dobrze, 偶e Matti i Elise przyjechali - zauwa偶y艂 Sedolf. Obejmowa艂 偶on臋 ramieniem. - W tym na pew­no jest jaki艣 sens. Reijo by艂by taki samotny na cyplu.

- Tu by nigdy nie przyszed艂. Nie zgodzi艂by si臋 tu zamieszka膰. Ojciec zostanie na cyplu, dop贸ki nie przewieziemy go w trumnie na drug膮 stron臋 fiordu.

Ida umilk艂a tylko na chwil臋.

- Nie daje mi spokoju my艣l, 偶e go nie znaleziono. Takie mam uczucie, jakby on jeszcze m贸g艂 wr贸ci膰. Zn贸w wyrz膮dza膰 krzywd臋.

- Nikt nie prze偶y艂 tej fali - odpowiedzia艂 jej Sedolf. - Ja j膮 widzia艂em. Nikt z tej 艂odzi nie uszed艂 z 偶yciem. Sam diabe艂 by temu nie poradzi艂.

- Rzeczywi艣cie temu cz艂owiekowi najbli偶ej do dia­bla - warkn臋艂a Ida ogarni臋ta nag艂膮 z艂o艣ci膮. - Wydaje mi si臋, 偶e ojciec teraz dr臋czy si臋 tym, 偶e tak napraw­d臋 nie byli z Helen膮 ma艂偶e艅stwem. 呕e ona nie ma pra­wa do nazwiska Kesaniemi, pod kt贸rym j膮 pochowa­no. Tylko dlatego, 偶e on tu wr贸ci艂. Dlaczego jeden cz艂owiek mo偶e wyrz膮dzi膰 tyle z艂a? Dlaczego nie m贸g艂 zostawi膰 jej w spokoju?

- Ty te偶 o tym my艣lisz - Sedolf przejrza艂 Id臋. - My­艣lisz o tym, 偶e je艣li ona, twoja matka, 偶yje, to w贸w­czas z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie mogliby si臋 uwa偶a膰 za ma艂­偶e艅stwo. Boisz si臋, 偶e taki w艂a艣nie sens mo偶e si臋 kry膰 za tym wszystkim.

Ida wreszcie kiwn臋艂a g艂ow膮. Ci臋偶ko przytuli艂a si臋 do m臋偶a. Od 艣mierci Heleny dr臋czy艂o j膮 tyle rozma­itych my艣li. T膮 jedn膮 nie zdo艂a艂a podzieli膰 si臋 z Sedolfem i w pewnym sensie z ulg膮 przyj臋艂a, 偶e sam j膮 odgad艂. By膰 mo偶e nie by艂a wcale taka wyj膮tkowa, jak jej si臋 czasami wydawa艂o.

- Jej nie ma tu tak dawno. I tak powinno by膰. Nigdy jej nie by艂o. I 藕le by si臋 sta艂o, gdyby si臋 pojawi艂a. Nie chc臋, 偶eby wraca艂a, Sedolfie. Nie chc臋, by okaza艂o si臋, 偶e 偶yje. Nic ju偶 teraz nie mo偶e zrobi膰 dla 偶adnego z nas. Jest tutaj obca. Teraz sprowadzi艂aby na nas tylko b贸l.

Sedolf mocniej przytuli艂 Id臋. Wierzcho艂ki drzew li­za艂y czerwieniej膮ce niebo. To dziwne, jak g艂臋bokie 艣lady pozostawi艂a w 偶yciu wszystkich swoich dzieci ta kobieta, kt贸rej nie by艂o tu od zawsze. W 偶yciu wszystkich tych, z kt贸rymi si臋 zetkn臋艂a.

- A ja bym chcia艂, 偶eby ona 偶y艂a naprawd臋 - po­wiedzia艂, nie patrz膮c na 偶on臋. - Chcia艂bym, 偶eby naprawd臋 tu przysz艂a. Bo wtedy mo偶e ty i inni zdo艂aliby艣cie si臋 pozby膰 rzucanego przez ni膮 cienia.

- Wiem, 偶e zabrzmi臋 teraz jak Maja, ale to dla mnie takie nowe uczucia. Ailo mia艂 w sobie tyle wybacze­nia i mi艂o艣ci. Ale te偶 mo偶e w艂a艣nie on dosta艂 z nas najwi臋cej mi艂o艣ci od niej. On, kt贸ry nie by艂 jej dziec­kiem. To budzi we mnie gorycz. Wol臋, 偶eby ona po­zosta艂a w mojej fantazji. Jestem ju偶 na tyle doros艂a, 偶e nie potrzebuj臋 mamy. Teraz nie musi ju偶 wraca膰.

- Najprawdopodobniej nie mo偶e - stwierdzi艂 Sedolf, rozcieraj膮c palcami skronie Idy. Na og贸艂 od te­go 艂agodnia艂o jej spojrzenie, uspokaja艂y si臋 wzburzo­ne uczucia. - Prawdopodobnie co艣 j膮 wstrzymuje, Ido. Zapewne spoczywa w zimnym grobie gdzie艣 na wschodzie, w Rosji. Prawdopodobnie le偶y tam ju偶 od czasu, gdy mia艂a艣 sze艣膰 czy siedem lat, moja droga. Zgrzytasz z臋bami ze z艂o艣ci, m贸wi膮c o duchu. To do ciebie niepodobne, kochana!

- W og贸le jestem do siebie niepodobna - westchn臋­艂a Ida, chowaj膮c twarz na szyi m臋偶a. - Zbyt wiele si臋 wydarzy艂o, 偶ebym by艂a podobna do siebie. Mo偶e po drodze do domu gdzie艣 si臋 zgubi艂am?

Wiecz贸r by艂 艂agodny. Komary dobrze si臋 w nim czu艂y. Wok贸艂 nich rozbrzmiewa艂o nieustanne brz臋­czenie. L膮dowa艂y d艂ugonogie, lecz niemal wszystkie spotyka艂a nag艂a bezkrwawa 艣mier膰.

Wr贸bel, kt贸ry mia艂 gniazdo pod dachem stodo艂y, zrobi艂 kilka rundek nad ich g艂owami. Powita艂 ich otwar­tym dziobkiem, nim pofrun膮艂 do domu, do ma艂偶onki.

Z domku na g贸rze te偶 dobiega艂a jedynie spokojna rozmowa.

- Przynios臋 dzbanek z miodem, kt贸ry ch艂odz臋 w studni.

Sedolf, nim wsta艂, rozprostowa艂 nogi. Poci膮gn膮艂 偶on臋 do g贸ry.

- Ty przynie艣 dla nas kubki. Posiedzimy tu sobie i pokarmimy komary i muszki. Mo偶e si臋 zm臋czymy. Przecie偶 o 艣wicie krowy b臋d膮 czeka膰 na ciebie w obo­rze. Ja musz臋 naostrzy膰 kos臋. Chyba jako jedyni nie zacz臋li艣my jeszcze kosi膰. Musimy si臋 pr臋dko z tym upora膰, skoro mamy 艣cina膰 drzewo na dom dla Mat­tiego i Elise. Czeka nas pracowite lato. Mo偶e i przy­da nam si臋 taka robota.

Rzeczywi艣cie pracy mieli du偶o. Sianokosy przesz艂y pr臋dko, poniewa偶 mieli wiele r膮k do pomocy. Przyda艂a si臋 obecno艣膰 Mattiego i Elise, ich ch臋膰 do pracy, no i dwie pary dodatkowych r膮k, na kt贸re wcze艣niej nie liczyli.

Nasta艂y dni, w kt贸rych mewy przecina艂y rozedrga­ne powietrze, zbyt leniwe i rozgrzane, by mocniej macha膰 skrzyd艂ami. Dni, gdy pot p艂yn膮艂 z czo艂a, cho­cia偶 cz艂owiek sta艂 nieruchomo, a przecie偶 sianoko­s贸w nie mo偶na zako艅czy膰 w bezruchu.

Pozosta艂a im jeszcze tylko 艂膮ka pod g贸rami. We wsi uporali si臋 z koszeniem szybciej, ni偶 si臋 spodziewali. Wprawdzie mieli tydzie艅 op贸藕nienia w stosunku do in­nych, lecz wygl膮da艂o na to, 偶e dobra pogoda si臋 utrzyma.

Niebo lubi艂o pokazywa膰 si臋 w b艂臋kitnej sukience. S艂o艅ce piek艂o. Go艂e ramiona nabiera艂y koloru. Twa­rze br膮zowia艂y. M臋偶czy藕ni na czo艂ach mieli bia艂e pas­ki w miejscach, kt贸re zas艂ania艂y kapelusze.

Przyroda jakby usi艂owa艂a odp艂aci膰 si臋 za niepogo­d臋, za lawin臋, za fal臋 powodzi. Stara艂a si臋 wszystko wyg艂adzi膰. Wszystko naprawi膰.

Kiedy dotarli do 艂膮k, musieli odpocz膮膰. Przeprawa by艂a naprawd臋 ci臋偶ka, gdy mia艂o si臋 ze sob膮 tyle ma­le艅kich dzieci, przyzwyczajonych wprawdzie do da­lekich w臋dr贸wek, lecz nawet one poci艂y si臋 w upale.

- Masz piegi - u艣miechn膮艂 si臋 Sedolf, przelotnym gestem dotykaj膮c policzka Idy i czubka jej nosa. - Masz tysi膮c 艣licznych pieg贸w, moja kochana! Wygl膮­dasz bardzo m艂odo, jakby艣 mia艂a dwana艣cie lat.

Ida wykrzywi艂a si臋 paskudnie, ale nie da艂a si臋 spro­wokowa膰, chocia偶 nie znosi艂a tego 偶artu. Ten o pie­gach to najstarszy z dowcip贸w Sedolfa.

Latem zawsze do nich wraca艂. Lubi艂, kiedy gniewa­艂y j膮 takie drobnostki. Na og贸艂 dawa艂a si臋 rozz艂o艣ci膰, czasami godzi艂a si臋 na t臋 jego gr臋.

- Pami臋tasz letni膮 obor臋? - spyta艂 cicho. 呕u艂 藕d藕b艂o trawy i wygl膮da艂 na niezno艣nie zadowolonego z 偶y­cia. Jak gdyby ani troch臋 nie pami臋ta艂 ju偶 o Helenie. Jak gdyby w og贸le nie przej膮艂 si臋 jej 艣mierci膮.

Ida rozgniewa艂a si臋 na niego.

Za to, wcale nie za piegi.

- Jeste艣 taki diabelnie beztroski, Sedolfie! - powiedzia­艂a z wyrzutem. - Czy ty si臋 zawsze musisz 艣mia膰? Do­brze by by艂o, gdyby艣 czasem umia艂 zachowa膰 powag臋!

Poderwa艂a si臋 na nogi i odesz艂a od wszystkich. Aku­rat w tej chwili nie obchodzi艂o jej ani troch臋, co so­bie o niej pomy艣l膮. Niech uwa偶aj膮, co chc膮! Niech s膮­dz膮, 偶e pok艂贸ci艂a si臋 z Sedolfem. To nic nie szkodzi.

On nie zawsze jest taki cudowny, jak si臋 wszyst­kim wydaje. Potrafi艂by rozz艂o艣ci膰 nawet kamie艅. Sta­le u艣miechni臋ty, pewny siebie i taki pi臋kny. Zdo艂a艂by wycisn膮膰 偶ywic臋 z drewna, od dziesi臋ciu lat s艂u偶膮ce­go za sto艂ow膮 nog臋.

G贸ry by艂y tak blisko. Ida wola艂a i艣膰 tam, ani偶eli w stron臋 wioski. I tak mia艂a przecie偶 wr贸ci膰. Musia­艂a tylko zaczerpn膮膰 powietrza w samotno艣ci.

Uciec na chwil臋 od nieustannych 偶art贸w Sedolfa.

W臋drowa艂a przez lasek. Soczy艣cie zielone ga艂臋zie by艂y tu tak g臋ste, 偶e mog艂y ca艂kiem j膮 ukry膰.

Ona jednak, gdy zechcia艂a, bez trudu mog艂a zoba­czy膰 kosiarzy.

Usiad艂a w jagodniku. Sp贸dnica tak czy owak sz艂a do prania. A tu by艂o mi臋kko i sucho, niedu偶e brz贸z­ki rzuca艂y cie艅.

Na pewno zachowa艂a si臋 dziecinnie.

D艂ugo le偶a艂a z r臋kami pod g艂ow膮. Patrzy艂a w b艂臋kit, kt贸ry nie mia艂 w sobie 偶adnych innych barw. Zmru偶o­nymi oczyma rozejrza艂a si臋 na boki, a wtedy w艣r贸d b艂臋­kitu pojawi艂a si臋 te偶 ziele艅, a tak偶e czarne i bia艂e plamki.

Wpatrywanie si臋 w niebo nie przynosi艂o 偶adnych odpowiedzi. Niebo nie chcia艂o zdradzi膰 偶adnych ta­jemnic.

- Co艣 ci si臋 sta艂o?

Ida poderwa艂a si臋 natychmiast. Po prostu nie spodzie­wa艂a si臋, 偶e kto艣 j膮 tu odnajdzie. Przecie偶 uciek艂a od naj­cz臋艣ciej ucz臋szczanych 艣cie偶ek. Sz艂a po mchu i po wrzosie.

To by艂 tylko Jon. Przykucn膮艂 przy niej. Zrzuci艂 z ramion ci臋偶ar. Kosz z 艂yka. Id臋 zaciekawi艂o, czy sam go zrobi艂.

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e kosicie - powiedzia艂. - Widzia­艂em was z g贸ry. Chcia艂em wam zaproponowa膰 pomoc.

- Widzia艂e艣 ich - poprawi艂a go Ida. - Pogniewa艂am si臋 na Sedolfa. Zachowuj臋 si臋 jak dziecko!

- Tobie te偶 nie by艂o 艂atwo, prawda? - Jon usiad艂 przy niej. Jego twarz odzyska艂a wreszcie zwyczajne rysy.

- Jak si臋 miewa Anna?

- Dobrze. - Rozja艣ni艂 si臋. - Nikt jeszcze nie wi­dzia艂, 偶eby jakie艣 rany tak si臋 goi艂y. Wszyscy twier­dz膮, 偶e musisz w sobie co艣 mie膰.

Ida skrzywi艂a si臋. Pod u艣miechem chowa艂a przy­gn臋bienie. Tak ma艂o j膮 cieszy艂o.

- Ale czy ona naprawd臋 dobrze si臋 czuje?

- Andaras ust膮pi艂 - oznajmi艂 Jon, u艣miechaj膮c si臋 sze­roko. - Ba艂em si臋, 偶e posun臋 si臋 za daleko. Przemawia­艂em do niego pi臋knie i pr贸bowa艂em mu grozi膰. Przez pewien czas s膮dzi艂em, 偶e ju偶 nigdy nie ust膮pi. Zacz膮­艂em by膰 tym kandydatem na m臋偶a Anny, kt贸rego naj­mniej sobie 偶yczy艂, gdyby nawet zdecydowa艂 si臋, 偶e przerzuci swoj膮 ha艅b臋 na inny r贸d. Bardzo si臋 ze sob膮 spierali艣my. On twierdzi艂, 偶e dla niczego nie mam sza­cunku. Doprawdy, wiele stromizn musia艂em pokona膰!

- Ale on ust膮pi艂?

- Ust膮pi艂. Mamy ju偶 w艂asn膮 jurt臋. To r贸wnie偶 tro­ch臋 nie tak, jak by膰 powinno. Ale oboje, Anna i ja, ma艂o si臋 tym przejmujemy. Mieszkamy teraz razem.

Ida zamruga艂a.

- Nie powinni艣cie si臋 najpierw pobra膰? Jon wybuchn膮艂 艣miechem. W oczach Idy r贸wnie偶 zapali艂y si臋 iskierki weso艂o艣ci. Ucieszy艂a j膮 ta nowina. Jon pokaza艂 jej te偶 jedn膮 r臋k臋. Widnia艂a na niej uko艣na szrama. Nie g艂臋boka, lecz najwyra藕niej po ra­nie zadanej no偶em.

- Zawarli艣my ma艂偶e艅stwo na nasz dawny spos贸b - powiedzia艂 ciep艂o. - Kiedy艣 tyle wystarcza艂o. Zmiesza­li艣my swoj膮 krew. Potem dostaniemy te偶 b艂ogos艂a­wie艅stwo od ksi臋dza, Andaras bardzo tego pilnuje. Mnie wystarczy to. S膮dz臋, 偶e Ann臋 r贸wnie偶 to zadowala, przynajmniej na razie. - Jon odetchn膮艂 g艂臋biej. - Waha艂em si臋 z zaproponowaniem jej tego rytua艂u. Wystarczy艂oby, 偶eby艣my wsp贸lnie 鈥瀢znie艣li jurt臋. Nie chcia艂em jej naciska膰, zw艂aszcza 偶e chodzi艂o o n贸偶. Ida rozumia艂a.

- Ale ona sama tego chcia艂a. To Anna zapropono­wa艂a stary 艣lubny rytua艂 naszego ludu, akceptowany przez naszych przodk贸w.

- Szcz臋艣liwy jeste艣? Jon kiwn膮艂 g艂ow膮. U艣miechn膮艂 si臋. By艂 taki pi臋kny.

Znikn臋艂a gdzie艣 przesadna czujno艣膰. A wi臋c ufa艂 jej. Ida wiele przecie偶 dla niego zrobi艂a.

- Nie powiniene艣 by膰 tam teraz? - spyta艂a. - Nie potrzebuj膮 ci臋?

- Uznali, 偶e jeste艣my wam co艣 winni.

U艣miechn膮艂 si臋, zn贸w wskazuj膮c na g贸r臋. Niedale­ko od miejsca, w kt贸rym siedzieli, pas艂y si臋 kiedy艣 re­nifery. Bobki na zboczu te偶 m贸wi艂y swoje. Gdyby nie one, trudno by艂oby si臋 tego domy艣li膰. Nie mog艂o t臋­dy i艣膰 ca艂e stado, raczej pojedyncze zwierz臋ta.

- Do was nale偶y ta 艂膮ka po艂o偶ona najbli偶ej nas. Re­nifery wam powinny dokucza膰 najbardziej. A wy si臋 na nic nie skar偶ycie. Mo偶e dlatego, 偶e si臋 kr臋pujecie? Uznali艣my, 偶e kto艣 z nas powinien wam pom贸c.

Ida mu nie wierzy艂a. Wiedzia艂a, dlaczego si臋 tu zjawi艂. Jej zdaniem nic nie szkodzi艂o, 偶e nie chcia艂 o tym m贸wi膰.

Nie b臋dzie go zmusza膰, by si臋 przed ni膮 obna偶a艂. Mi艂o by艂o popatrze膰, 偶e kto艣 tak 艂adnie piel臋gnuje swoj膮 godno艣膰.

Jon by艂 taki cichy, niepodobny do Sedolfa. Ani na­wet do Ailo. Ailo r贸wnie偶 nie grzeszy艂 przesadn膮 skromno艣ci膮.

Jon nale偶a艂 do tych, kt贸rzy potrafi膮 przewodzi膰, lecz nie robi艂 tego za wszelk膮 cen臋. To niemal wzrusza艂o.

- Czy Hendrik jest we wsi?

Ida wzruszy艂a ramionami. Nie wiedzia艂a. Tak ma­艂o interesowa艂a si臋 wiosk膮.

- Nawet nie pr贸buj臋 si臋 orientowa膰. Dlaczego pytasz?

- A czy cz艂owiek nie lubi wiedzie膰, co si臋 dzieje z jego bra膰mi?

Powiedzia艂 to tak lekko, jak gdyby nie mia艂o to 偶adnego wa偶niejszego znaczenia. Ida zada艂a sobie py­tanie, dlaczego pr贸buje j膮 oszuka膰. By艂a pewna, 偶e Jon jest niespokojny.

- Zamierzasz tu siedzie膰? - spyta艂. - Nie przydadz膮 wam si臋 te r臋ce, kt贸re maj膮 pracowa膰? Czy mo偶e na­prawd臋 pok艂贸ci艂a艣 si臋 z Sedolfem?

- Ju偶 nawet nie pami臋tam, od czego si臋 to zacz臋艂o - westchn臋艂a Ida, mru偶膮c oczy do s艂o艅ca. Czu艂a, jak pro­mienie piek膮 w twarz. Przypomnia艂a sobie. - Posz艂o o te moje przekl臋te piegi. On si臋 ze mnie wy艣miewa艂. Ale powinnam umie膰 to znie艣膰. Przecie偶 zawsze si臋 Z nich 艣mieje. M贸wi艂, 偶e mam w艂osy jak ogie艅. Bawi膮 go takie rzeczy, a ja nie mog臋 teraz wytrzyma膰 tej we­so艂o艣ci...

Jon wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋 i pom贸g艂 jej wsta膰. Mia艂 twarde d艂onie o wyra藕nych liniach. Spracowane. Kr贸tko obci臋te paznokcie.

Puszczaj膮c j膮, delikatnie pog艂adzi艂 j膮 po nasadzie nosa, przelotn膮 pieszczot膮 kilku palc贸w, jak gdyby byli z tej samej rodziny. Jakby by艂 jej kuzynem.

- S膮 s艂odkie - powiedzia艂. Usta wygi臋艂y mu si臋 w u艣miechu. Mia艂 zmys艂ow膮 doln膮 warg臋. Ida dostrzega艂a takie rzeczy. Sedolf po­trafi艂 z niej drwi膰 r贸wnie偶 z tego powodu. Nie za­wsze powtarza艂a mu, co zauwa偶y艂a. Czasami jego 偶ar­ty za bardzo j膮 piek艂y.

Jon pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Pochwyci艂 kilka ko­smyk贸w, kt贸re wysun臋艂y si臋 po drodze z warkocza. Spl贸t艂 je w palcach, owin膮艂 wok贸艂 kciuka.

- Masz pi臋kne w艂osy - o艣wiadczy艂. - S膮 jak ogie艅. On ma racj臋. Mo偶e nie potrafi przekaza膰 ci najpi臋k­niejszych my艣li, nie obracaj膮c ich w 偶art, ale jego s艂o­wa na pewno p艂yn膮 z g艂臋bi serca.

Ida nie potrafi艂a odpowiedzie膰. Nie wiedzia艂a, czy jej si臋 to podoba. Jon by艂 tak blisko.

Tak blisko...

Jego r臋ka na jej policzku. Ida z艂apa艂a j膮, chcia艂a odepchn膮膰, lecz zamiast tego przytrzyma艂a. Przycis­n臋艂a do twarzy. Chcia艂a czu膰 jej dotyk.

- Ta chwila trwa tylko teraz - rzek艂 Jon. - Ona nie wr贸ci.

Ida czeka艂a. Zdawa艂a sobie spraw臋, co tkwi w tej chwili. Wiedzia艂a, do czego mo偶e doprowadzi膰. To by艂a tylko chwila. Jedna jedyna kr贸tka chwila.

- Mogliby艣my si臋 poca艂owa膰 - powiedzia艂 Jon, u艣miechaj膮c si臋 k膮cikiem ust. Palcem delikatnie do­tkn膮艂 jej ucha. - Mam na to ochot臋. Twoje usta ku­sz膮. Masz takie pi臋kne usta. On na pewno te偶 ci to powtarza. Powinien ci to m贸wi膰.

Oddycha艂 tak pr臋dko, ale panowa艂 nad sob膮. Mia艂 w sobie tyle spokoju, 偶e Id臋 a偶 przenikn膮艂 dreszcz.

- Ty te偶 tego pragniesz - ci膮gn膮艂. - Wiem o tym. Czujemy tak samo.

- To by by艂o bardzo niem膮dre - wydusi艂a z siebie Ida, ale jego r臋ki nie puszcza艂a.

- To by艂oby okropnie g艂upie - powt贸rzy艂 ze smut­kiem. - Mo偶e powinni艣my byli zauwa偶y膰 si臋 dawno temu. Ale ja nie patrzy艂em w ten spos贸b na norwe­skie dziewczyny. Ani na Szwedki czy Finki. Nie wiem w og贸le, czy mia艂em 艣mia艂o艣膰 patrze膰 na dziew­cz臋ta. Zawsze by艂a tylko Anna. Zawsze wiedzia艂em, 偶e si臋 z ni膮 o偶eni臋. A ty obraca艂a艣 oczy we wszystkie inne strony, Ido c贸rko Reijo!

Pu艣ci艂 j膮. Przytrzymywa艂 jedynie wzrokiem. Spo­gl膮da艂 badawczo, lecz Idy wcale to nie onie艣miela艂o. Czu艂a, 偶e on lubi na ni膮 patrze膰. 呕e sprawia mu to przyjemno艣膰. Mo偶e czu艂 to samo co ona, gdy patrzy­艂a na niego. By艂 taki pi臋kny. I tyle w sobie mia艂.

A偶 tyle, 偶e by膰 mo偶e lepiej nie poznawa膰 go bli偶ej.

- Nie czujesz, jak bardzo jeste艣my sobie bliscy? Czy Ida mog艂a zaprzeczy膰? Przecie偶 rzeczywi艣cie tak czu艂a. Wychwytywa艂a to ka偶d膮 cz膮stk膮 cia艂a. Trzyma艂a r臋ce za plecami, 偶eby nie ulec pokusie i nie dotkn膮膰 go.

A Jon stal na szeroko rozstawionych nogach, w spodniach i kumagach. W l偶ejszej bluzie ni偶 dork, kt贸ry nosi艂 ostatnio.

Ida wiedzia艂a, jak pod t膮 koszul膮 wygl膮da jego cia­艂o. Jej d艂onie dotyka艂y ju偶 jego sk贸ry.

Nie mog艂a spojrze膰 na 艂膮k臋. Jej oczy doznawa艂y ra­do艣ci, r贸wnie偶 patrz膮c na cia艂o Sedolfa.

- Wydaje mi si臋, 偶e cz艂owiek wcale nie kocha mniej, nawet gdy dostrzega pi臋kno w innych - powie­dzia艂 Jon. - Mo偶na ulec pokusie. Mo偶na spotka膰 ja­kiego艣 cz艂owieka i mie膰 przekonanie, 偶e by艂oby si臋 z nim szcz臋艣liwym, gdyby dni si臋 odmieni艂y. Gdyby wszystko wygl膮da艂o inaczej. Wcale nie kocha si臋 mniej z tego powodu. Jedyne, co nale偶y zrobi膰, to oprze膰 si臋 pokusie.

- Kocham Sedolfa. Nigdy nie potrafi艂abym go zra­ni膰. Nie wyobra偶am sobie nikogo na jego miejscu. - Ida m贸wi艂a szybko, lecz wszystko by艂o prawd膮.

Ale jej oczy ogl膮da艂y cia艂o Jona. Spojrzenie zatrzy­ma艂o si臋 na ustach.

- A czy ja chcia艂bym zrani膰 Ann臋? Jon pokr臋ci艂 g艂ow膮. Zdj膮艂 czapk臋. S艂o艅ce grza艂o tak mocno. W艂osy mia艂 rozwichrzone. Id臋 ogarn臋艂a idio­tyczna wprost czu艂o艣膰 dla tego cz艂owieka.

Przecie偶 wszyscy m臋偶czy藕ni byli kiedy艣 ch艂opca­mi! Niekt贸rzy pozostali nimi we 艣nie. Inni gdy si臋 艣miali. Jeszcze inni w smutku.

A Jon stawa艂 si臋 taki wra偶liwy i m艂ody, kiedy mia艂 zwichrzone w艂osy.

Mog艂aby wtedy by膰 jego matk膮!

- Ale jaka艣 cz臋艣膰 mnie mog艂aby nale偶e膰 do ciebie - pr贸bowa艂 jej co艣 wyja艣nia膰. - Widywa艂em ci臋 ka偶de­go lata przez ca艂e 偶ycie. Patrzy艂em na ciebie z odleg艂o­艣ci kilku krok贸w. Ale tu chodzi o co艣 wi臋cej. Jaka艣 cz臋艣膰 mnie czuje si臋 przy tobie spokojna i bezpiecz­na. Nie jeste艣 obca. Ani ja nie jestem obcy tobie. To troch臋 tak, jakby艣my zostali wyci臋ci z tego samego ka­wa艂ka duszy. Czuj臋, 偶e jeste艣 do mnie podobna i 偶e ja jestem podobny do ciebie.

- Bli藕niacze dusze - powiedzia艂a Ida z cieniem b贸­lu. Zastanawia艂a si臋, dlaczego do niekt贸rych m臋偶­czyzn potrafi si臋 tak zbli偶y膰, a nie ma 偶adnej przyjaci贸艂ki - kobiety.

W m艂odo艣ci by艂o inaczej. P贸藕niej dystans, kt贸ry od­dzieli艂 j膮 od innych kobiet, stale si臋 powi臋ksza艂. Jak gdyby mog艂a stanowi膰 zagro偶enie dla jakie艣 kobiety! Przecie偶 wszystkie by艂y ju偶 m臋偶atkami, a ona nie mia­艂a zamiaru kra艣膰 niczyjego m臋偶a. M臋偶czy藕ni w samo­dzia艂owych portkach, maj膮cy w r臋kach powszednio艣膰, nie pochodzili od tej samej wielkiej duszy co ona.

Jon tak pi臋knie to uj膮艂.

- Jeste艣 mi jak siostra - u艣miechn膮艂 si臋 i obj膮艂 j膮 w pasie. Gest ten nie wywo艂a艂 偶adnych mrocznych dresz­czy, jedynie wielk膮 czu艂o艣膰 i ciep艂o.

- Wci膮偶 z艂o艣cisz si臋 na tego 偶artownisia, kt贸rego masz za m臋偶a? Czy te偶 mo偶emy ju偶 tam do nich zej艣膰? Chcia艂bym troch臋 popracowa膰. Cho膰 troch臋 zas艂u偶y膰 na tw贸j pyszny mi贸d. Dlatego tu przysze­d艂em. Nigdy w 偶yciu nie pi艂em pyszniejszego.

Ida roze艣mia艂a si臋. Ona r贸wnie偶 obj臋艂a go w pasie. Pobiegli razem przez krzewy i zaro艣la. Ida 艣mia艂a si臋 wraz z nim. Czu艂a 艂膮cz膮ce ich wi臋zi.

Jon mia艂 racj臋. By艂a mu siostr膮, a on jej bratem. 艁膮­czy艂a ich niezwyk艂a blisko艣膰.

Ich dusze by艂y tak blisko ze sob膮 spokrewnione.

- Prowadz臋 kosiarza! - zawo艂a艂a, gdy dotarli ju偶 do 艂膮ki.

M臋偶czy藕ni wsparli si臋 o kosy. Elise nadziewa艂a sia­no na 偶erdzie. Suszyli traw臋 na spos贸b fi艅ski. Trzy k臋py siana na jednej 偶erdzi. Powstawa艂 z tego las wy­sokich strach贸w. Z dala mog艂y budzi膰 przera偶enie, lecz o tej porze roku nie robi艂o si臋 na tyle ciemno, by ktokolwiek m贸g艂 si臋 naprawd臋 przestraszy膰.

- Nieprawdopodobne, co mo偶na znale藕膰 w lesie! - stwierdzi艂 Sedolf, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. - Obrazisz si臋, jak b臋dziesz grabi艂? Mo偶e to dla ciebie za bardzo babska robota, Jonie?

- To dla niego bez znaczenia, je艣li tylko dam mu posmakowa膰 miodu.

Ida ju偶 nios艂a Jonowi grabie. Uj膮艂 je i natychmiast zabra艂 si臋 do roboty. Pracowa艂 obok niej.

Kiedy przez chwil臋 odpoczywali, trzyma艂 si臋 bli­sko m臋偶czyzn. Z powag膮 m贸wi艂 z Reijo. Ida mog艂a si臋 jedynie domy艣la膰, o czym rozmawiaj膮.

呕artowa艂 z Sedolfem i Mattim. Biega艂 z dzie膰mi. Podrzuca艂 je prawie do nieba.

- On jest naprawd臋 pi臋kny - powiedzia艂a Elise do Idy. Nie pr贸bowa艂y nawet ukry膰, 偶e mu si臋 przypatruj膮. - To wspania艂y m臋偶czyzna. Przyjemnie, kiedy robi si臋 tak go­r膮co jak dzisiaj. Przyjemnie spojrze膰 na m臋skie cia艂a.

Elise roze艣mia艂a si臋, a Ida odkry艂a, 偶e ona r贸wnie偶 jest w stanie si臋 艣mia膰.

Zastanawia艂a si臋, czy nie powinna mie膰 wyrzut贸w sumienia. Przecie偶 Helena umar艂a tak niedawno.

- Sedolf przypomina troch臋 Simona - oceni艂a Elise. - On tak偶e mia艂 pod koszul膮 pi臋kne cia艂o.

- Tak jakby艣 ty mia艂a na co narzeka膰. - Ida pu艣ci­艂a do niej oko.

- Takich rzeczy nie powinna艣 m贸wi膰 o swoim wuj­ku, skarbie. - Elise zab艂ys艂y oczy. - Matti jest cudow­ny - westchn臋艂a po chwili. - Zawsze tak uwa偶a艂am. Pami臋tasz? B艂aga艂a艣, 偶ebym ci opowiedzia艂a, jaki by艂 ten pierwszy raz...

- Tak, pierwszy raz, kiedy wszed艂 ci pod sp贸dni­c臋... - za艣mia艂a si臋 Ida.

Tarza艂y si臋 po sianie, za艣miewa艂y ze wspomnie艅 sprzed wielu lat, a偶 艂zy pociek艂y im z oczu.

- Sk膮d mia艂am to wiedzie膰? - broni艂a si臋 Ida. - By­艂am wtedy jeszcze dzieckiem, a ty, jako dobra starsza siostra, powinna艣 mi wszystko opowiedzie膰. W tam­tych dniach by艂am chodz膮c膮 niewinno艣ci膮. Sp贸jrz na nas teraz. Gdzie si臋 podzia艂y tamte lata?

Elise usiad艂a. Wyg艂adzi艂a sp贸dnic臋 w jako tako przyzwoite fa艂dy.

- Ja mam pewne poj臋cie, co zrobi艂am ze swoimi - powiedzia艂a z naciskiem. - I nie chodzi mi wcale o to, 偶e chcia艂abym je cofn膮膰. Prze偶y艂am wiele dobrego. Matti i ja nigdy nie oddalili艣my si臋 od siebie. Doro艣­li艣my wsp贸lnie. Ale powinnam mie膰 sze艣cioro dzieci. Bez wzgl臋du na to, ile jeszcze ich urodz臋, i tak b臋d臋 mia艂a o dwoje za ma艂o. Zabra艂y je g艂贸d i zimno. A mog艂o by膰 inaczej. Chcia艂abym te偶 pozby膰 si臋 zm臋­czenia. - Elise westchn臋艂a. - Ale teraz pragn臋 przede wszystkim spokoju. Chc臋 czego艣, co mog艂abym na­zwa膰 domem. Matti z natury jest tak naprawd臋 Fi­nem z g贸r. Potrafi艂by 偶y膰 jak Jon. By艂by szcz臋艣liwy, gdyby m贸g艂 w臋drowa膰 wraz z porami roku. Raija tej sk艂onno艣ci nie naby艂a jedynie w ci膮gu lat sp臋dzonych z rodzin膮 Mikkala. To tkwi艂o w niej ju偶 wcze艣niej. Mo偶e ojciec Mattiego mia艂 w 偶y艂ach kilka kropel lapo艅skiej krwi? Matti m贸wi, 偶e by艂 czarny jak noc. W ka偶dym razie na pewno nie odziedziczy艂 tych ci膮­got po matce. Ona by艂a wie艣niacz膮 c贸rk膮, nikim in­nym. Nie wierz臋, 偶eby mog艂o by膰 inaczej. Ona jest bardziej podobna do mnie. A ja potrzebuj臋 drzwi.

- Po sianokosach m臋偶czy藕ni zamierzaj膮 艣cina膰 drzewa. Ojciec uwa偶a, 偶e przed zim膮 b臋dziecie mie膰 nowy dom.

Elise mia艂a w spojrzeniu t臋sknot臋. Wyg艂adzi艂a sp贸dnic臋 na biodrach.

- Tak bardzo bym chcia艂a nosi膰 p臋k kluczy. Mo偶e wtedy moje biodra wydawa艂yby si臋 szersze?

Prawie ju偶 uporali si臋 z koszeniem, wiecz贸r powo­li przechodzi艂 w noc. Dzieci spa艂y na zesz艂orocznym sianie w letniej oborze. Cia艂a po znojnej pracy by艂y oci臋偶a艂e. Przyjemnie oci臋偶a艂e.

Z lasu wy艂oni艂 si臋 nagle jaki艣 m臋偶czyzna. Szed艂 z r臋kami w kieszeniach. Stan膮艂, przygl膮daj膮c im si臋, jego spojrzenie na d艂u偶ej zatrzyma艂o si臋 na Jonie.

- W臋drujesz po nocy, Johannes? - zatrzyma艂 si臋 Reijo. - Co robisz w tych stronach?

- Pomy艣la艂em, 偶e zanios臋 Lapo艅czykom nowin臋 - zachichota艂 Johannes. - Ale widz臋, 偶e mog臋 sobie za­oszcz臋dzi膰 wspinaczki. Z艂apali drugiego, kt贸ry uczestniczy艂 w tym zab贸jstwie w Kafjorden. Uczciwi ludzie zn贸w mog膮 czu膰 si臋 bezpieczni. Lensman przy­wi贸z艂 go ze Szwecji. Tam te偶 nie lubi膮 morderc贸w. To by艂 Hendrik, tw贸j brat.

14

Johannes niewiele wi臋cej mia艂 do powiedzenia. Nie pr贸bowa艂 nawet ukry膰 rado艣ci z cudzego nieszcz臋­艣cia. Wyra藕nie napawa艂 si臋 rozpacz膮 Jona.

- Zabierajcie jego 偶on臋 i dzieciaki do Szwecji! Tu zosta膰 nie mog膮. Nie chcemy w艣r贸d nas rodziny za­b贸jcy. B贸g jeden wie, co wyro艣nie z tych dzieci!

- Nie mieszaj w to Boga! - Ida ju偶 pokazywa艂a pa­zury. - Wracaj do domu i pilnuj w艂asnej 偶ony i dzie­ci, Johannesie Hansenie, bo inaczej trudno b臋dzie stwierdzi膰, co z nich wyro艣nie, skoro ojciec wa艂臋sa si臋, nie wiadomo gdzie, o ka偶dej porze dnia i nocy!

- M贸wi艂em ju偶, jakie mam zdanie o twojej niewy­parzonej g臋bie, Sedolfowo. - Johannes wygl膮da艂 tak, jakby chcia艂 to powt贸rzy膰, ale si臋 opanowa艂. Za wie­le os贸b go s艂ucha艂o. Wzruszy艂 ramionami, ale na odchodne wypali艂 jeszcze ostatni膮 salw臋: - Przewie藕li go 艂odzi膮 przez cie艣nin臋 Lyng, pewnie wi臋cej ju偶 go nie zobaczycie. Jutro maj膮 go wys艂a膰 na po艂udnie.

Jon przyj膮艂 to niezwykle ci臋偶ko. Grabie mia艂 prze­rzucone przez rami臋, r臋ce oparte o nie. Wraz z cia­艂em tworzy艂y co艣 w rodzaju krzy偶a. Spojrzenie utkwi艂 w niebie.

Nie znalaz艂 tam 偶adnej odpowiedzi. Nie ujrza艂 偶adnego z艂otego napisu, jedynie przejrzyste powie­trze. Niesko艅czono艣膰 mia艂a barw臋 b艂臋kitu, otulonego w czerwie艅, nabieraj膮c膮 intensywno艣ci wok贸艂 po­krytych wiecznym 艣niegiem szczyt贸w.

Ida nie mog艂a na niego patrze膰 w takim stanie. Omiot艂a sp贸dnic膮 艣wie偶o skoszon膮 traw臋. Obie d艂o­nie dotkn臋艂y jego policzk贸w, popatrzy艂a mu g艂臋boko w oczy, dotar艂a do niego tam, gdzie si臋 ukry艂.

- Nie jeste艣 sam - o艣wiadczy艂a. - Nie musisz by膰 sam, Jonie.

Pu艣ci艂 grabie i wtuli艂 si臋 w ni膮. Ukry艂 twarz w jej ramieniu i w艂osach. P艂aka艂.

Potem by艂 niemal zawstydzony. Ida wci膮偶 nie wy­puszcza艂a go z obj臋膰, chocia偶 Jon wypatrzy艂 wzrok Sedolfa w poszukiwaniu oznak niezadowolenia. Nie znalaz艂 ich.

Jona otacza艂o ciep艂o.

- Takie plotki kr膮偶y艂y ju偶 wcze艣niej - powiedzia艂 Reijo cicho. Od艂o偶y艂 kos臋. - Ludzie o tym gadali, jak gdyby uznali to za niepodwa偶aln膮 prawd臋.

Do Idy te plotki nie dotar艂y. Brakowa艂o jej si艂y, by si臋 nimi zajmowa膰. Nie bardzo rozumia艂a, sk膮d oj­ciec o tym wie, w ostatnim czasie wszak mia艂 dosy膰 w艂asnych zmartwie艅.

- To tak strasznie boli - powiedzia艂 Jon cicho. Trudno mu by艂o znale藕膰 s艂owa. - Ja w to nie wierz臋.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Spojrza艂 niebu w oczy. Z bezsilno­艣ci膮. Nic nie m贸g艂 na to poradzi膰.

- A mo偶e jednak mimo wszystko wierz臋. Nie wiem. Musz臋 si臋 dowiedzie膰. Nie chc臋 w to wierzy膰. On jest moim bratem. Wiele w sobie ma, ale jest mo­im bratem. Nie mog臋 ot, tak po prostu, tego przyj膮膰, prawda? Nie wiem, co on mi powie. Mo偶e zwyczaj­nie z艂apali go, bo musieli kogo艣 z艂apa膰?

Reijo od d艂u偶szej chwili o czym艣 my艣la艂. Teraz podszed艂 do c贸rki i Jona. Poklepa艂 Lapo艅czyka po plecach. Obdarowywa艂 go swoj膮 艂agodno艣ci膮.

- Pop艂yn臋 na drug膮 stron臋 fiordu - o艣wiadczy艂. - Zrobi臋, co tylko w mojej mocy, 偶eby艣 m贸g艂 spotka膰 si臋 偶 Hendrikiem. Porozmawia膰 z nim. Chcesz tego?

- Naprawd臋 mo偶esz to zrobi膰?

- Mog臋 - odpar艂 Reijo. - Ale musimy si臋 przepra­wi膰 jeszcze tej nocy. S艂ysza艂e艣, co powiedzia艂 Johan­nes. Jutro wy艣l膮 go na po艂udnie. Niczego nie mog臋 ci obieca膰, ale spr贸buj臋. Lensman to my艣l膮cy cz艂owiek. Nie jest jednym z nas, nie mo偶emy si臋 wi臋c spodzie­wa膰, 偶e b臋dzie my艣la艂 tak jak my, ale stara si臋 jak po­trafi. Mo偶e zgodzi si臋 da膰 nam kilka minut.

Jon kiwn膮艂 g艂ow膮. Przenosi艂 wzrok z Reijo na Id臋, u艣miecha艂 si臋 lekko.

- Nic dziwnego, 偶e masz tak膮 c贸rk臋, Reijo Kesa­niemi - powiedzia艂. - Wiadomo, po kim dziedziczy. Dobrze by艂oby przychodzi膰 tu nad fiord, gdyby wszyscy mieli takie wielkie serca i tyle ciep艂a co wy.

- I nam ci膮偶膮 grzechy na sumieniu - odpar艂 Reijo. Nie umia艂 przyjmowa膰 takich pochwa艂. Po prostu by艂 sob膮. Zawsze sob膮. A za to jego zdaniem nie nale偶a­艂a mu si臋 pochwa艂a. Robi艂 to, co wydawa艂o mu si臋 najbardziej naturalne pod s艂o艅cem.

- Wobec tego idziemy, Jonie Larsonie. A kto艣 z was te偶 musi zej艣膰 do wsi, zaj膮膰 si臋 obrz膮dkiem.

Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮.

- P贸jdziemy z Id膮. Matti i Elise niech zostan膮 tu z dzie膰mi. Wr贸cimy jutro rano po obrz膮dku i doko艅­czymy robot臋.

Matti i Elise si臋 nie sprzeciwiali. Dzieci ju偶 spa艂y, a noc by艂a taka ciep艂a. Nie musieli si臋 spieszy膰 z ko­szeniem, a g艂upot膮 by艂oby budzi膰 malc贸w i zadr臋cza膰 ich powrotn膮 drog膮 do domu.

Wyruszyli we czworo. Po drodze ma艂o rozmawia­li. Po艂膮czy艂y ich przygn臋biaj膮ce my艣li, zaprowadzi艂y na cypel.

Reijo i Sedolf zaj臋li si臋 艂odzi膮. Ida sta艂a na brzegu, czuj膮c, jak wiatr wype艂nia jej sp贸dnice. Jon mia艂 mroczne spojrzenie, twarz obna偶on膮.

- Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e wr贸c臋 do domu i oznajmi臋 Andarasowi, 偶e Anna wcale nie rzuci艂a wstydu na nasz r贸d, bo sami sobie to za艂atwili艣my.

- Jeszcze nic o tym nie wiesz - stwierdzi艂a Ida. - A nawet gdyby okaza艂o si臋, 偶e Hendrik rzeczywi艣cie bra艂 w tym udzia艂, to was i tak to nie zmieni. Wy ni­komu nie odebrali艣cie 偶ycia.

- Powiedz to innym. Ojciec umrze od tego. A co b臋dzie z t膮 kobiet膮, kt贸ra zostanie sama nad fiordem? Andaras nie odzywa si臋 do 偶ony Monsa. Stale powta­rza, 偶e nie mia艂 syna. I nie ma 偶adnej synowej. I 偶ad­nych wnuk贸w. M贸j ojciec nie jest mniej od niego dumny, a tu wszyscy b臋d膮 j膮 znali. Nie zapomn膮, czy­j膮 by艂a 偶on膮, ani co on zrobi艂. Jakie 偶ycie czeka j膮 i dzieci? To przecie偶 dzieci mojego brata! To nazna­czy nas wszystkich. Lato ma si臋 ju偶 ku ko艅cowi, ale nie艂atwo nam b臋dzie tu wr贸ci膰, Ido. Ma艂o kto ciep艂o nas powita, kiedy zn贸w si臋 pojawimy. Nasz letni dom zatrza艣nie przed nami drzwi. Nie wiem, czy na­wet ty jeste艣 w stanie to poj膮膰. To r贸wnie偶 m贸j dom. Ten fiord nale偶y r贸wnie偶 do mnie, ale pr贸buj膮 mnie od niego odgrodzi膰. M贸wi膮 mi, 偶e jestem tu obcy.

Wsiad艂 do 艂odzi. Reijo by艂 ju偶 gotowy do 偶eglugi.

Fiord ledwie si臋 marszczy艂. Wiatr im sprzyja艂. Przy­najmniej on stan膮艂 po ich stronie.

Ida i Sedolf mieli du偶o roboty. Pracowali razem, rami臋 przy ramieniu.

Nie mieli czasu na zm臋czenie. Wracali do domu, trzymaj膮c si臋 za r臋ce.

W ich w艂asnej oborze powita艂o ich ciep艂o. Upora­li si臋 z jeszcze jednym wieczornym obrz膮dkiem.

- Pachniesz tak wyszukanie, Ido - za艣mia艂 si臋 Sedolf, cmokaj膮c j臋zykiem. - Pomy艣l tylko, jakie zamie­szanie wzbudzi艂aby艣 w wyperfumowanych komna­tach szlachty, m贸j skarbie. Ida pachn膮ca sianokosami i ciep艂膮 obor膮. M臋偶czy藕ni nie pozwoliliby ci przej艣膰 wolno. By艂aby艣 w艣r贸d nich jak r贸偶a!

- Wyros艂a na krowim placku? - spyta艂a Ida niewin­nie. U艣miecha艂a si臋. By艂a zm臋czona, ale u艣miech mi­mo wszystko sprawi艂 jej przyjemno艣膰.

Sedolf nala艂 jej miodu. Sam te偶 wypi艂. Cia艂a mieli strudzone, rozleniwione zm臋czeniem.

- Nie b臋d臋 mog艂a zasn膮膰 - powiedzia艂a Ida, wypija­j膮c mi贸d. - Ledwie si臋 trzymam na nogach, ale zasn膮膰 nie zdo艂am. Jestem za bardzo zm臋czona. Co艣 we mnie jakby nie mog艂o si臋 zatrzyma膰. Wydaje mi si臋, 偶e co艣 si臋 ko艅czy, a zaraz potem pojawia si臋 co艣 nowego.

Sedolf otworzy艂 przed ni膮 ramiona, a ona da艂a si臋 im pochwyci膰. Zamkn臋艂a oczy.

- Ty sam pi臋knie pachniesz, Sedolfie Bakken - mrukn臋艂a w jego szyj臋. - M贸wi艂am ci ju偶, 偶e ci臋 ko­cham? Mo偶e dzisiaj o tym zapomnia艂am. Nie pami臋­tam. W ka偶dym razie kocham ci臋.

- My艣la艂em, 偶e si臋 na mnie gniewasz. - Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 w jej ucho. - Ja si臋 ze wszystkiego 艣miej臋. Nie mam g艂臋bi. 呕artuj臋 wtedy, gdy ty chcesz zaton膮膰 w smutku. Wracasz do mnie, obejmuj膮c Lapo艅czyka, o kt贸rym cz臋­sto m贸wi艂a艣, 偶e jest pi臋kny. Okazujesz mu tyle czu艂o艣ci, 偶e nieszcz臋snemu m臋偶owi a偶 serce p臋ka. Masz dla niego tyle zrozumienia i jeste艣 chodz膮c膮 dobroci膮.

- Zazdrosny jeste艣? - Ida odsun臋艂a si臋 od niego na tyle, by m贸c spojrze膰 mu w oczy. - Naprawd臋 jeste艣 zazdrosny, Sedolfie? O Jona? On jest rzeczywi艣cie pi臋kny... Ale ja przecie偶 kocham ciebie!

W jego oczach b艂ysn臋艂a iskierka weso艂o艣ci. Ida nie mia艂a ca艂kowitej pewno艣ci, czy Sedolf 偶artuje, czy te偶 m贸wi powa偶nie.

- Widzia艂em niebezpieczny ogie艅 w tobie, gdy o nim m贸wi艂a艣 - stwierdzi艂 Sedolf z powag膮. - Na­prawd臋, Ido To nie 偶art. Mo偶e sama nie zdawa艂a艣 so­bie z tego sprawy. Za tym kry艂o si臋 co艣 wi臋cej ni偶 sa­ma tylko uroda. On jest pi臋kny, nawet ja to widz臋. Nie lubi艂bym go, gdyby艣my razem dorastali. By艂by za pi臋k­ny. Ale Jon jest taki g艂臋boki. Ma w sobie wszystko to, czego ja nie mam. Zacz臋艂a艣 to zauwa偶a膰, m贸j aniele. Gdyby by艂 okropnie brzydki, mo偶e nie zap艂on臋艂aby艣 a偶 tak, ale to si臋 sta艂o. Zauwa偶y艂em. Dobrze ci臋 znam.

Ida na kr贸tk膮 chwil臋 uciek艂a z jego obj臋膰. Sedolf nie pr贸bowa艂 jej zatrzyma膰. Pu艣ci艂 j膮. Zostawi艂 jej swobod臋.

Ida potrzebowa艂a wiele swobody. Nale偶a艂a do tych ludzi, kt贸rzy musz膮 poczu膰 wiatr pod skrzyd艂ami.

Nala艂a jeszcze miodu. Tego miodu, kt贸ry tak lubi艂 Jon. Nie powinna o tym m贸wi膰 Sedolfowi.

- Jon twierdzi, 偶e warz臋 najlepszy mi贸d na 艣wiecie. Sedolf roze艣mia艂 si臋 cicho.

- My z Jonem pod wieloma wzgl臋dami w pe艂ni zga­dzamy si臋 ze sob膮, na przyk艂ad co do tego, 偶e tw贸j mi贸d jest najlepszy. 呕e jeste艣 niezwyk艂ym cz艂owiekiem. 呕e masz gor膮c膮, wspania艂膮 dusz臋. Ale ja ci臋 kocham. On nie planuje ci臋 pokocha膰. By膰 mo偶e m贸g艂by, ale nie chce. Na szcz臋艣cie dla mnie ma ju偶 kogo艣, bo tym razem czu­j臋, 偶e na my艣l o nim kolana si臋 pod tob膮 uginaj膮.

- By艂a dzisiaj taka chwila - przyzna艂a Ida, patrz膮c Sedolfowi w oczy. - Kiedy mog艂am go poca艂owa膰. Mia艂am na to ochot臋. To by艂a ta iskra, o kt贸rej m贸­wi艂e艣. Mia艂am na niego ochot臋. By艂am na ciebie z艂a i 艣wiat wok贸艂 mnie przesta艂 istnie膰. On to zauwa偶y艂, rozpozna艂. R贸wnie偶 w nim to by艂o. Ma艂o nas dzieli­艂o od poca艂unku. Mo偶e nawet od czego艣 gro藕niejsze­go. Po偶膮da艂am go. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Czy ja jestem po prostu zm臋czona? Na Boga, Sedolfie, m贸wi臋 jak wariatka. I jeszcze opowiadam ci o tym wszystkim. Za kogo ty mnie we藕miesz?

- Ceni臋 szczero艣膰 - powiedzia艂 Sedolf cicho. - I to ja ci臋 poca艂uj臋. I nie powstrzyma mnie przed tym rozs膮dek.

Poca艂unek mia艂 smak miodu. By艂 jedynie mi艂o艣ci膮. Jeszcze mocniej zbli偶yli si臋 do siebie.

- Kocham ci臋, Ido. Wyk膮piesz si臋 ze mn膮 w rzece?

- Teraz?

- Tak, teraz. Obojgu nam przyda si臋 k膮piel, a ja nie mam si艂y nosi膰 wody, 偶eby艣 mog艂a piel臋gnowa膰 swo­j膮 urod臋. Zaszalej raz ze mn膮, Ido.

Ida si臋 zgodzi艂a. Pobiegli razem do zakola rzeki po­ni偶ej domu. Jak dzieci. Trzymali si臋 za r臋ce, byli bo­so. Bielizna rozrzucona na brzegu przypomina艂a bia­艂e pag贸rki.

Cia艂a w zetkni臋ciu z zimn膮 wod膮 zadr偶a艂y. Ale od­wa偶yli si臋 przej艣膰 tam, gdzie najg艂臋biej. Woda si臋ga艂a Sedolfowi niemal do pasa, Idzie prawie do piersi.

Zanurzyli si臋, g艂o艣no krzycz膮c z rado艣ci. Chlapali si臋 jak dzieci. Bawili si臋 i 艣miali razem. Dzielili t臋 sa­m膮 rado艣膰.

Wsp贸lny 艣miech.

Sedolf, trz臋s膮c si臋 z zimna, podszed艂 do 偶ony. Wo­da si臋ga艂a mu ju偶 tylko do kolan. Nie bardzo mia艂 si臋 czym chwali膰, woda by艂a za zimna.

Wzi膮艂 Id臋 na r臋ce i przytuli艂 do piersi.

- 艁adniej teraz pachniesz - roze艣mia艂 si臋, ca艂uj膮c j膮 w szyj臋. A potem w usta, kt贸re mu podsun臋艂a.

Wyszed艂 na brzeg. Powietrze wydawa艂o si臋 ch艂od­niejsze ni偶 woda, lecz oboje wiedzieli, 偶e to z艂udze­nie. Mokre cia艂a nie zatrzymywa艂y ciep艂a.

- Pami臋tasz? - spyta艂 Sedolf z ustami przy jej uchu. - Pami臋tasz tamten pierwszy raz, najdro偶sza? Daleko na obcym p艂askowy偶u? K膮pa艂a艣 si臋...

- ...a ty by艂e艣 tak nieprzyzwoity, 偶e si臋 temu przy­gl膮da艂e艣 - doko艅czy艂a Ida, r臋kami dotykaj膮c wspania­艂ego cia艂a m臋偶czyzny, rozkoszuj膮c si臋 nim, ch艂on膮c je d艂o艅mi i nag膮 sk贸r膮.

- By艂a艣 tak cudowna - powiedzia艂, pieszcz膮c j膮 go­r膮cym oddechem. Rozpalonymi wargami smakowa艂 jej szyj臋 i ramiona. - Jak mog艂em ci si臋 oprze膰? Taka bia艂a, mi臋kka i bujna. Nigdy nie widzia艂em pi臋kniej­szych bioder. Ko艂ysa艂y si臋 tak pi臋knie, a twoje pier­si... Wielkie nieba, Ido, tak strasznie chcia艂em ich do­tkn膮膰! By艂em tak rozp艂omieniony, 偶e mo偶na by ode mnie zapali膰 ognisko. A mia艂em udawa膰, 偶e nic si臋 ze mn膮 nie dzieje, gdy ty tymczasem brodzi艂a艣 po wodzie ubrana jedynie w swoje ogniste w艂osy. Si臋ga艂y ci a偶 do po艣ladk贸w. Zapragn膮艂em si臋 w nie zanurzy膰, chcia艂em je poczu膰 na sk贸rze. Przesia膰 przez palce. Chcia艂em obj膮膰 te twoje kr膮g艂o艣ci. Wiedzia艂em, 偶e je­ste艣 taka mi臋kka. Chcia艂em wsun膮膰 r臋ce pomi臋dzy bia艂e uda. Zobaczy膰, jak si臋 przede mn膮 otwierasz. Chcia艂em w ciebie wej艣膰.

- Wygadujesz 艣wi艅stwa, Sedolfie Bakken!

Poca艂unkiem zmusi艂 j膮 do milczenia. R臋ce spokoj­nie spoczywa艂y na jej plecach, nie urzeczywistnia艂y tych t臋sknot, o kt贸rych jej m贸wi艂, wywodz膮cych si臋 z przesz艂o艣ci, gdy nie mia艂 jeszcze do niej 偶adnych praw.

- Cudowne 艣wi艅stwa - powiedzia艂a Ida, 艂api膮c od­dech. - Czy ty wiesz, co twoje oczy zrobi艂y ze mn膮 tam­tym razem?

- Wydaje mi si臋, 偶e to pami臋tam.

- Tak dawno nie dotyka艂 mnie 偶aden m臋偶czyzna. Tak dawno nie smakowa艂am innego cia艂a. Ailo uosa­bia艂 wszystkie moje pragnienia. By艂 moim m臋偶czy­zn膮. Pierwszym, kt贸ry odda艂 mi i cia艂o, i dusz臋. Na­uczy艂 mnie tych rado艣ci. Nauczy艂 mnie nie wstydzi膰 si臋. S膮dzi艂am, 偶e nie jestem w stanie po偶膮da膰 偶adne­go innego. Tak by艂o a偶 do chwili, gdy bez skr臋powa­nia przygl膮da艂e艣 si臋, jak si臋 k膮pi臋. Rozz艂o艣ci艂e艣 mnie wtedy, Sedolfie. Do diab艂a, taki by艂e艣 bezczelny! I ta­ki pi臋kny! Taki m臋ski. Niezmiernie poci膮gaj膮cy. Mo­je oczy si臋ga艂y ci pod ubranie. Zastanawia艂am si臋, ja­kim jeste艣 m臋偶czyzn膮, jakim kochankiem. Podzieli艂e艣 si臋 ze mn膮 swoim 偶arem. Poci膮gn膮艂e艣 mnie poza gra­nice, kt贸re sobie wyobra偶a艂am. Pokaza艂e艣 mi, 偶e gdy dwoje ludzi si臋 kocha, nie ma 偶adnych granic.

- Chcia艂a艣 si臋 kocha膰 na stoj膮co, oparta o drzewo. - Sedolf uk膮si艂 j膮 w ucho.

艢miech okr膮偶y艂 ich g艂owy, otuli艂 ich, jeszcze bar­dziej do siebie zbli偶y艂.

- Spodziewa艂em si臋 chodz膮cej niewinno艣ci, tym­czasem ty poprosi艂a艣 mnie o co艣, o co ba艂bym si臋 po­prosi膰 dziwk臋, to znaczy do艣wiadczon膮 kobiet臋.

Ida r贸wnie偶 mia艂a 艣miech w oczach. D艂onie wsu­n臋艂a pomi臋dzy ich cia艂a, znalaz艂y to, czego szuka艂y. Sedolf westchn膮艂.

- Chcesz tego teraz? Chcesz to teraz powt贸rzy膰, skarbie? Chcesz, 偶eby by艂o tak jak wtedy, za pierw­szym razem?

- Tu nie ma takich cienkich drzewek - odpar艂a Ida. - Nie ma takich wystrz臋pionych brz贸zek. Ale chc臋. Prag­n臋 tego, Sedolfie. Zabij臋 ci臋, je艣li tego nie zrobisz. Znajd藕 drzewo dla moich plec贸w.

艢miech niczego nie psu艂. Wi膮za艂 ich mocniej ze so­b膮. Opl膮tywa艂 ich swoj膮 sieci膮.

Byli roze艣miani i rozbawieni. Boso biegli po kamieniach i sztywnym 艣ciernisku. Po starannie wygrabionej 艂膮ce.

Sedolf pog艂aska艂 na po艂y wyro艣ni臋t膮 brz贸zk臋. Poca­艂owa艂 j膮, udawa艂, 偶e jest kobiet膮. Ukl臋kn膮wszy, wodzi艂 j臋zykiem po korze. D艂onie zaciska艂y si臋 na bia艂ym pniu.

Ida si臋 艣mia艂a.

- Jaka偶 ona bia艂a! - powiedzia艂a, podchodz膮c do niego. Ko艂ysa艂a biodrami. Chcia艂a mu si臋 pokaza膰. W艂osy rozpu艣ci艂a. Nie wysch艂y jeszcze ca艂kiem, lecz wiatr jako艣 zdo艂a艂 je pochwyci膰. Nie mog艂a stan膮膰 przed nim ju偶 l偶ej ubrana.

- Ale czy jest mi臋kka, Sedolfie? Wydaje mi si臋 te偶, 偶e ma bardzo w膮skie biodra. Jeste艣 pewien, 偶e to kto艣 dla ciebie? Ty przecie偶 wolisz bujniejsze kobiety. O tej porze roku niewiele ma w sobie sok贸w. A two­je usta s膮 takie spragnione... Nie zaspokoisz u niej pragnienia, m贸j kochany. Nie znajdziesz te偶 ciep艂a!

- Nie jest r贸wnie偶 zbyt ch臋tna - za艣mia艂 si臋 Sedolf i wsta艂 w oczekiwaniu na Id臋. - Chyba musia艂bym j膮 z艂ama膰, by si臋 przede mn膮 otworzy艂a. A mo偶e s膮 tu w okolicy inne, cieplejsze kobiety? Mo偶e znajdzie si臋 jaka艣 mi臋kka, kt贸ra ogrzeje zlodowacia艂ego m臋偶czy­zn臋? On zgodzi si臋 na wszystko, czego ona tylko ze­chce. Zrobi z ni膮 i dla niej wszystko.

Ida odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a. Leciutko dr偶a艂a. Nad­szed艂 najch艂odniejszy moment nocy.

Ale pod sk贸r膮 by艂a rozpalona. Kr膮偶y艂y w niej so­ki. P膮czki piersi napr臋偶y艂y si臋 na ch艂odnym powie­trzu, pragn膮c tego ciep艂a, kt贸re mia艂 w sobie, pomi­mo i偶 jego usta twierdzi艂y co innego.

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋, spogl膮daj膮c w d贸艂 na w艂asne cia艂o. Jeszcze szerzej rozstawi艂 nogi, by nie odbiera膰 rado艣ci jej oczom. U艣miech mia艂 szeroki, bia艂y. W spojrzeniu diabelski b艂ysk.

- Tyle ci wystarczy? - spyta艂. - Je艣li chcia艂aby艣 cze­go艣 wi臋cej, to obawiam si臋, 偶e nie mog臋 ci tego da膰. Obawiam si臋, 偶e nie ma wi臋kszego drzewa.

Ida okr膮偶y艂a go, przesz艂a za jego plecy. Przysun臋­艂a si臋 do innej brzozy ni偶 ta, kt贸r膮 z takim uniesie­niem pie艣ci艂.

- Nie przy niej - powiedzia艂a z u艣miechem. - Nie przy tamtej. Jestem o ni膮 zazdrosna. Podzielmy si臋 tym z nieznajom膮. Z tak膮, kt贸rej nie zna 偶adne z nas.

Zaczeka艂a na niego. Ramionami oplot艂a jego kark. Pomog艂a mu. U偶y艂a w艂asnej si艂y, gdy j膮 podnosi艂.

Pie艅, o kt贸ry si臋 opiera艂a, by艂 ch艂odny. Kora g艂ad­ka, przyjemna w dotyku.

Biodra mia艂 twarde w zetkni臋ciu z wn臋trzem jej uda, klatk臋 piersiow膮 mocn膮. Jego d艂onie z艂o偶y艂y si臋 dla niej w siedzisko. Palce odszuka艂y ciep艂o i mi臋kko艣膰.

Odsun膮艂 si臋 na moment, odszuka艂, wnikn膮艂 w ni膮 i pchn膮艂 j膮 na drzewo, kt贸re sobie wybra艂a.

Wcze艣niejsza zabawa ju偶 ich do tego przygotowa艂a. Nape艂ni艂a po偶膮daniem. Tak dobrze si臋 znali. Znali swoje cia艂a. Byli sobie tak bliscy r贸wnie偶 pod sk贸r膮.

Bawili si臋, rozdmuchuj膮c 偶ar. Prawie si臋 przy tym nie dotykali, przywo艂ywali wspomnienia i s艂owa. 艁膮­czy艂o ich znacznie wi臋cej ni偶 ta jedna chwila.

Poczucie bezpiecze艅stwa i ogie艅.

Kochali si臋 zm臋czeni, z braku snu. Usuwali p艂oty, kt贸re mog艂y mi臋dzy nimi wyrosn膮膰. Kochali si臋 teraz jeszcze mocniej.

Prawdziwie j.

Pr臋dko osi膮gn臋li rozkosz. Sedolf nie m贸g艂 ju偶 d艂u­偶ej wytrzyma膰. Wymiesza艂y si臋 ich soki...

Nie da艂 si臋 jednak ca艂kiem porwa膰 ekstazie. Wsun膮艂 r臋k臋 pomi臋dzy ich cia艂a, odnalaz艂 ma艂y p膮czek w艣r贸d zaro艣li w艂os贸w i wyni贸s艂 Id臋 na jej w艂asne morze.

Zamkn臋艂a si臋 wok贸艂 niego, w艣r贸d rozkoszy. By艂a taka ciep艂a, rozgrzana, rozpalona.

Gdy wreszcie si臋 pu艣cili, serca uderza艂y spokojniej.

Ale nie mogli si臋 od siebie oddali膰. Nie mogli si臋 rozsta膰. To by oznacza艂o zbyt wielk膮 samotno艣膰.

- Jeste艣 taki cudowny - powiedzia艂a Ida. - Wiem, 偶e lubisz tego s艂ucha膰. To prawda. Nigdy nie znajd臋 innego, kt贸ry by艂by r贸wnie cudowny jak ty. Nie mu­sz臋 wi臋c nikogo szuka膰.

- Chocia偶 brakuje mi g艂臋bi? - pyta艂 Sedolf. Cia艂o pokry艂o mu si臋 g臋si膮 sk贸rk膮. A to, co mia艂 pomi臋dzy nogami, wyra藕nie si臋 skurczy艂o. - Tobie starczy g艂臋­bi za nas oboje - doda艂, ca艂uj膮c j膮 w czo艂o. - I to pod wieloma r贸偶nymi wzgl臋dami, Ido. Jeste艣 naprawd臋 wspaniale g艂臋boka.

- A ty cudowny - powt贸rzy艂a. - Zimno mi. P贸jdzie­my teraz spa膰?

- Ale do 艂贸偶ka - zastrzeg艂. - Je艣li mnie te偶 wolno o czym艣 decydowa膰. Niczego wi臋cej nie 偶膮dam. S艂y­sza艂em, 偶e zamo偶ni ludzie do tego w艂a艣nie u偶ywaj膮 艂贸偶ek. Tobie te偶 obi艂o si臋 to o uszy?

Ze 艣miechem weszli do domu. Nadzy, opleceni ra­mionami zapadli w sen.

Bli偶ej siebie nie mogli ju偶 dotrze膰. Ani we dwoje, ani osobno.

Odpoczynek by艂 taki kr贸tki. Kr贸tka noc. Ale obu­dzili si臋 razem. Nale偶eli do siebie.

Sedolf sam wyprawi艂 si臋 na cypel. Zabra艂 konia. Ida zaj臋艂a si臋 obrz膮dkiem w ich oborze. Ugotowa艂a po­偶ywn膮 zup臋 na mi臋sie, nastawi艂a j膮 jeszcze przed wyj­艣ciem do obory, by艂a wi臋c prawie gotowa, nim prze­la艂a j膮 do naczynia, kt贸re mieli zabra膰 ze sob膮.

Teraz wzi臋li te偶 konie, 偶eby dzieci w powrotnej drodze mog艂y na nich jecha膰. O zabraniu wozu nie by艂o mowy, droga na 艂膮k臋 by艂a na to zbyt stroma.

Dotarli na miejsce, zanim dzieci si臋 obudzi艂y. Przy­nosili jedzenie i czu艂e u艣ciski dla Mikkala i Ivara. I dla ciotecznych dzieci, kt贸re zd膮偶y艂y ju偶 dobrze pozna膰 tych nowych doros艂ych, t臋 wielk膮, pe艂n膮 ciep艂a rodzin臋.

- Od spania w letniej oborze powr贸ci艂y mi wspomnienia z m艂odo艣ci - 艣mia艂 si臋 Matti. - S膮 takie rado艣ci, o kt贸­rych cz艂owiek z czasem zapomina, prawda Sedolfie?

- Takie, kt贸rych nigdy si臋 nie spodziewa艂 w letniej oborze - odpar艂 Sedolf, mrugaj膮c do Idy. Ciep艂o mi臋­dzy nimi zn贸w da艂o si臋 wyczu膰.

Zd膮偶yli ju偶 dotrze膰 na cypel. Wszyscy. Kiedy 偶a­giel Reijo pojawi艂 si臋 na 艣rodku fiordu, nasta艂 ju偶 sen­ny wiecz贸r.

Czekali niespokojni. Jon nie by艂 rodzin膮, lecz sta艂 si臋 przyjacielem.

Ta sprawa dotyczy艂a r贸wnie偶 ich.

呕agiel i 艂贸d藕 tak wolno ros艂y. 呕a艂owali, 偶e nie ma lepszej pogody do 偶eglugi, bardziej sprzyjaj膮cych wiatr贸w.

Wszyscy wyszli na brzeg. Wiele pomocnych d艂oni wyci膮ga艂o 艂贸d藕 na l膮d.

Nikt nie zadawa艂 偶adnych pyta艅.

Jon mia艂 policzki czerwone, osmagane wiatrem z fiordu. Na wodzie wia艂o bardziej ni偶 na brzegu. Czapk臋 mocno wcisn膮艂 na uszy. Cienki pasek czar­nych w艂os贸w wystawa艂 pomi臋dzy brunatn膮 sk贸r膮 czapki a czo艂em. Pod nim brwi proste niemal jak kra­w臋d藕 czapki. W膮skie czarne oczy, w膮skie usta.

- Zabrali go na po艂udnie? - spyta艂a wreszcie Ida. Jon kiwn膮艂 g艂ow膮. Jego r臋ce r贸wnie偶 pomaga艂y, wci膮ga艂y 艂贸d藕 na brzeg. U艣cisn膮艂 potem d艂o艅 Reijo.

- Dzi臋kuj臋 ci. To by艂o z twojej strony bardzo wiel­koduszne, Reijo. Nie jeste艣 sk膮py. Nigdy ci tego nie zapomn臋.

Ci臋偶ko szed艂 pod g贸r臋. Jon, kt贸ry by艂 taki lekkonogi.

Na szczycie wzg贸rza obj膮艂 wzrokiem fiord. Od p贸艂nocnego zachodu, gdzie Jiehkkevarre nigdy nie zdejmowa艂a 艣nie偶nej peleryny, a偶 po Adjit z jej po­strz臋pionymi wierzcho艂kami, rozcinaj膮cymi niebo.

- Hendrik r贸wnie偶 bra艂 w tym udzia艂 - oznajmi艂 Idzie z niezmiernym smutkiem.

Ona jedna podesz艂a a偶 do niego. Jedyna, kt贸ra mog艂a to zrobi膰.

- A wi臋c i w jurcie mego ojca wyhodowali艣my mroczne si艂y, Ido. Ci臋偶ka jest 艣wiadomo艣膰, 偶e z艂o mo­偶e wyrosn膮膰 wsz臋dzie.

- Bardzo mnie to boli.

Ida dotkn臋艂a jego ramienia, lekko je u艣cisn臋艂a, a po­tem uj臋艂a go za r臋k臋 i przytrzyma艂a j膮 przez chwil臋.

- Wracam teraz do domu. Do swego letniego do­mu. Do Anny. Ojciec ci臋偶ko to zniesie. 呕ona Hendrika i dzieci nie mog膮 tu zosta膰. Boj臋 si臋 o nich. U nas b臋dzie im lepiej. Mimo wszystko. Hendrik i Mons ju偶 nie wr贸c膮. Za tak膮 zbrodni臋 艣cinaj膮 g艂owy. To by艂o trudne lato, Ido. Zawsze tak bardzo kocha艂em ten fiord. Lubi艂em tu wraca膰. Zawsze si臋 na to cieszy艂em. Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek tu powr贸cimy.

Popatrzy艂 na wod臋. Ida r贸wnie偶. Fiord by艂 taki pi臋kny. Otacza艂o ich niezwyk艂e pi臋kno. Lecz wiele by艂o tu r贸wnie偶 z艂a.

Oboje teraz p艂akali. Ze 艂zami w oczach patrzyli na wieczorne s艂o艅ce.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze 艣nie偶nej krainy 36 Ze 艂zami w oczach
Pedersen Bente Raija ze 艣nie偶nej krainy 36 Ze 艂zami w oczach
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca