Pierwsza noc by Dagomir ul Copt
Hałas dobiegający z sali balowej został stłumiony przez zamknięte drzwi. Zelgadis i Amelia wymknęli się po cichu z wesela do swojej komnaty. Byli zmęczeni tym całym zamieszaniem. Od rana trwały przygotowania, w południe odbyła się ceremonia zaślubin, a później przyjmowali życzenia od tłumów zaproszonych gości. Wreszcie zostali sami.
Komnata tonęła w półmroku, jedynym źródłem światła było kilka świec. Zelgadis sięgnął po umieszczoną na stole karafkę i nalał wina do dwóch pucharów. Podał jeden z nich Amelii ze słowami:
-Rozluźnij się, Ame. Pragnę zjednoczenia z tobą, jednak nie zrobię nic, na co nie będziesz gotowa, ani co mogłoby cię zranić.
Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok, wbijając spojrzenie w wino szkarłatne jak jej policzki.
-Zel, czy ty mówisz o ... no wiesz ... - wyszeptała.
Przysiadł obok niej na łożu. Jego głos był cichy i łagodny.
-Tak, ukochana, mówię o tej jedności, która może być udziałem jedynie kobiety i mężczyzny, związanych prawdziwym uczuciem. Mówię o zespoleniu ciał i umysłów tak doskonałym, że dwoje staje się jednym.
-Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja nigdy...
-Wiem, maleńka, wiem.
Zanurzyła wargi w pucharze, wciąż unikając jego czułego spojrzenia. Czekał w milczeniu. Gdy odjęła napój od ust, uniósł jej twarz.
-Ufam ci. Oddaję się cały w twe ręce. Możesz zrobić ze mną, co tylko zechcesz: nawet zatopić mi sztylet w piersi. Wierzę jednak, że nie chcesz mnie skrzywdzić.
W jej oczach dostrzegła zaintrygowanie.
-Ufam ci, Ame - powtórzył.- I dlatego powierzam się tobie.
Upił łyk wina, odstawił puchar na stolik i usiadł spokojnie na łożu. Jego spojrzenie pełne było miłości i wiary. Nie wykonał najmniejszego nawet ruchu, gdy złożyła na jego ustach pocałunek, ani później, gdy przytuliła się do niego. Chciał, by to ona zdecydowała, kiedy się połączą. Wreszcie - ośmielona jego spokojem i cierpliwością pomimo pragnienia, które, wiedziała o tym doskonale, płonęło w nim z wielką siłą - zaczęła rozwiązywać rzemyki jego odświętnej szaty. Zsunęła koszulę z jego ramion i rzuciła ją na krzesło. Złożyła głowę na jego piersi. Wbrew temu, co można by sądzić, ciało golema było ciepłe. Może było to tylko złudzenie wywołane uczuciem, jakie żywiła do niego Amelia, lecz pierś mężczyzny była przytulna niczym najmiększa poduszka. Trwali tak przez dłuższy czas. Wreszcie Zel uniósł dłonie i odszukał wiązania sukni. Rozsupłał je delikatnie i pomógł dziewczynie wyswobodzić się z szaty. Nagle Amelia przerwała ich uścisk.
-Przepraszam, ale ... muszę iść do toalety - uśmiechnęła się uroczo.
-Będę na ciebie czekał z utęsknieniem.
Dziewczyna zniknęła za drzwiami przyległego do sypialni pomieszczenia. Zelgadis pociągnął z pucharu, po czym zsunął buty i spodnie. Gdy siadał wygodnie na łożu, usłyszał ciche łkanie. Zapukał do drzwi łazienki. Odpowiedziała mu cisza. Uchylił drzwi i wszedł do środka.
Amelia siedziała skulona na podłodze. Perełki łez skapywały na jej drobne, bose stopy. Zelgadis ukląkł przy niej.
-Co ci jest, najdroższa?
Próbowała coś powiedzieć, ale płacz ścisnął ją za gardło tak silnie, że nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa.
-Czyżbym cię zranił? Jeśli zrobiłem coś źle, powiedz mi. Każdy człowiek może się pomylić, a ja nawet nie jestem w pełni ludzki. Jak więc mogę wiedzieć, czy cię nie krzywdzę, jeśli mi o tym nie mówisz?
Dziewczyna otarła łzy i położyła dłoń na ramieniu chimery.
-Mylisz się. Dla mnie jesteś tak bardzo ludzki, jak to tylko możliwe. To ja zawiniłam, bo nie potrafię oddać się całą w twe ręce, jak ty oddałeś się w moje.
-Dlaczego? Czy to tak trudno zaufać?
-Nie, ale ... boję się - wyszeptała prawie niesłyszalnie.
-Więc jednak! Klątwa Rezo zbiera swoje plony. To było do przewidzenia. Ale rozumiem cię. Kto normalny chciałby kochać się z golemem? - głos Zelgadisa pełen był goryczy.
-To nie tak. Boję się, bo ... bo ... - jej słowa były tak ciche, że mężczyzna musiał wsłuchiwać się w nie bardzo uważnie. Gdy jednak dotarł do niego sens wypowiedzianych zdań, jego twarz rozjaśnił łagodny uśmiech.
-Przepraszam, Ame. Wybacz mój gniew.
-Nie mam ci tego za złe. Ale czy to ... to prawda?
Milczał. Posadził ją na brzegu wanny i spojrzał prosto w ufne, lazurowe oczy.
-Muszę cię zmartwić. To prawda.
-Ale, miły, dlaczego to boli? Czy tak musi być?
-Boli tylko za pierwszym razem. W twoim ciele - położył dłoń na jej łonie. Zadrżała pod tym dotykiem, ale nie odepchnęła jej.- znajduje się przeszkoda. Bariera, którą zburzyć może tylko ten jeden jedyny. Oblubieniec, któremu będziesz skłonna ofiarować całą siebie i z którym będziesz gotowa spędzić resztę swego życia. Jeśli się zgodzisz - ujął jej dłonie.- pragnąłbym być tym wybrańcem.
Nic nie odpowiedziała. W duchu rozważała jego słowa. Jego czułe i łagodne spojrzenie wprawiało ją w zakłopotanie. Z jednej strony wiedziała, że nie skrzywdzi jej i nie zrobi niczego, na co by się nie zgodziła. Ale z drugiej strony, jeśli mu odmówi, może pomyśleć, że jej na nim nie zależy i że nie potrafi się dla niego poświęcić. Długo myślała nad odpowiedzią.
-Powiedziałeś wcześniej, że poczekasz, aż będę gotowa. A jeśli ja dzisiaj nie jestem gotowa na nasze połączenie?
-Poczekam. Choćbym nawet miał czekać do końca życia, zrobię to. Nie uczynię nic przeciwko tobie. Tylko ... -zawahał się.- Tylko będziesz musiała krzyknąć z całych sił-jak gdyby z bólu, żeby ci na dole myśleli, że to już nastąpiło. Z pewnością nadstawiają teraz uszu, by dowiedzieć się, kiedy mała Amelka stanie się kobietą.
-I to wystarczy? Nie będziesz miał do mnie pretensji, jeśli nie zaspokoisz swych pragnień?
Przez chwilę dostrzegła w jego oczach cień smutku. Nie zawodu czy żalu, ale smutku. Jego głos nie zdradzał jednak ani jedną nutą tego uczucia.
-Nie mogę cię za nic winić. Jesteś tak czysta, że twój niepokój jest normalny. Nie martw się, ja poczekam. I nie zaspokoję swych pragnień u żadnej innej, będę ci wierny, przyrzekam.
Znów dłuższy czas na zastanowienie. W jej duszy trwała walka między Ameliami. Pierwsza to ta zakochana w Zelgadisie do szaleństwa; gotowa na wszystko, by okazać mu uczucie. Druga to ta zwykła, ludzka dziewczyna, obawiająca się bólu i nieznanej przyszłości.
-A więc dobrze.
Chwyciła mężczyznę za rękę i powiodła go z powrotem do komnaty.
-Co postanowiłaś? - nim jeszcze otrzymał odpowiedź, odwrócił się i sięgnął po puchar.
-Zrobię to, o czym mówiłeś.
Nie patrzył na nią. Podniósł wino do ust; zdawało się, że nie słyszał jej słów. Wreszcie wyszeptał:
-Rozumiem. Obiecaj tylko, że powiesz mi, kiedy będziesz gotowa.
-Już jestem.
Odwrócił się gwałtownie. Siedziała na łożu spokojna i opanowana; w jej oczach było mnóstwo wiary i miłości.
-Ufam ci, mój miły. Wiem, że nie chcesz mnie skrzywdzić. Dlatego powierzam się tobie. Oddaję się cała w twe ręce. Możesz uczynić ze mną wszystko, czego zapragniesz.
-Czy na pewno tego chcesz? Czy może po prostu nie chcesz zrobić mi przykrości?
-Ufam ci.
Zelgadis przypadł do nóg Amelii. Powaliła go prostota jej wyznania. W tych dwóch zwyczajnych słowach dziewczyna wyraziła więcej miłości, nadziei, odwagi, przywiązania i Ceiphied wie czego jeszcze niż on kiedykolwiek w całym swoim życiu.
Wstał i zaczął rozwiązywać jej gorset. Chwilę później siedzieli obok siebie zupełnie nadzy. Przypatrywali się sobie w milczeniu, oswajając się z nagością ciał. Uczyli się siebie na pamięć, by móc w przyszłości powracać do tych wspólnych chwil. Siedzieli tak przez dłuższy czas. W pewnym momencie Zel przyciągnął dziewczynę do siebie. Zadrżała, ale poddała się jego dłoniom. Tymczasem w jego głowie kłębiły się dziesiątki, jeśli nie setki myśli.
Nic nie mówił. Przyglądał się w milczeniu jej drobnej, jeszcze dziecięcej postaci. Wiedział, że musi podjąć decyzję i że od jego jednego słowa może wiele zależeć. W pewnej chwili w jego głowie zaczęła rozbrzmiewać jakaś melodia. Znał ją bardzo dobrze. Przypomniały mu się słowa tej pieśni i w tym samym momencie rozwiały się wszystkie jego wątpliwości.
Delikatnie odsunął od siebie Amelię, która spojrzała na niego ze zdziwieniem. Podszedł do szafy i wyjął z niej dwie tuniki, które miały służyć im za odzienie do snu. Założył jedną z nich, a drugą podał swej oblubienicy. Wydawała się nie rozumieć, o co mu chodzi.
-Ubierz się - powiedział łagodnie, patrząc jej prosto w oczy.
Nim zadała cisnące jej się na usta pytanie, wsunęła się w szatę. Później drżącym głosem spytała:
-Co zamierzasz?
Nie odpowiedział. Patrzył tylko w jej oczy tak uparcie, jakby chciał przejrzeć ją na wylot.
-Zel ... powiedz coś ... Już nie chcesz ... kochać się ze mną? - drżała na całym ciele i nie potrafiła określić nawet, z jakiego powodu.- Już mnie nie pragniesz?
Ukląkł przed dziewczyną i położył dłonie na jej ramionach.
-Kocham cię, Amelio i pragnę jak nikogo na świecie. Ale ponad wszystko pragnę, byś pozostała taka czysta, jak do tej pory. I dlatego postanowiłem, że - jeśli tylko się zgodzisz - nasze ciała nigdy nie zaznają połączenia.
Gdy to mówił, w jego głosie ani w oczach nie było ani jednej nuty fałszu. Było tylko morze miłości, tak głębokie, że aż prawie bezdenne.
-Jaka jest twoja decyzja?
W komnacie zapadła cisza. Słychać było tylko spokojną, liryczną niemal muzykę dobiegającą z sali balowej. Nie potrafili określić. Mogło to być kilka albo kilkanaście minut, jak również zaledwie kilkadziesiąt sekund.
Wreszcie Amelia poruszyła wargami. Początkowo bezgłośnie, chwilę później jednak z jej ust popłynęły słowa, które już raz wypowiedziała tego dnia.
-Wierzę, żeś przez bogów zesłany mi w darze ... - zaczęła powtarzać słowa przysięgi składanej w momencie zaślubin.- ... i że przeznaczeniem naszym jest kroczyć razem na dobre i złe, w świetle dnia i mrokach nocy, w cieple zrozumienia i chłodzie nieporozumień. Przyjmuję się takim, jakim jesteś i chcę być z tobą zawsze. Ofiarowuję ci siebie, moje wady i zalety. Czy zechcesz okryć mnie skrzydłami swego uczucia, by dusza moja, skryta przed mrokiem nienawiści, zaznała przy tobie spokoju?
Na jej wargach zagościł niepewny uśmiech. Wyciągnęła w stronę Zelgadisa otwarte dłonie, w geście ofiarowania i powierzenia się w jego ręce. Mężczyzna przełknął ślinę i ujął jej dłonie, odpowiadając zgodnie ze zwyczajem.
-Anata-wa watashi-no desu.*
Później opuścił ręce i patrząc Amelii w oczy, wymówił słowa przysięgi.
-Wierzę, żeś przez boginie zesłana mi w darze i że przeznaczeniem naszym jest kroczyć razem na dobre i złe, w świetle dnia i mrokach nocy, w cieple zrozumienia i chłodzie nieporozumień. Przyjmuję cię taką, jaka jesteś i chcę być zawsze z tobą. Ofiarowuję ci siebie, moje wady i zalety. Czy zechcesz skryć mnie w róży swego serca, by dusza moja, otulona ciepłem miłości, zaznała przy tobie spokoju?
Powtórzył gest swej oblubienicy, wyciągając ku niej otwarte dłonie.
-Anata-wa watashi-no desu.*
Po tej odpowiedzi, wypowiedzianej melodyjnym głosem dziewczyny, nie trzeba było już żadnych słów. Wkrótce potem zasnęli wtuleni w swoje ramiona, czyści i niewinni jak dzieci.
Koniec
* Jesteś moja\mój.
Opowiadanie dedykowane wszystkim, którzy nie rozczarowali się zakończeniem. W sumie miało się skończyć trochę inaczej, ale...Podoba mi się tak jak jest. Może za jakiś rok (jak skończę 18-stkę) dopiszę alternatywne zakończenie...
Bluzgi i inne opinie proszę kierować na adres: daggol@op.pl
3