ROZDZIAŁ 60: CZY NAZWY SĄ WAŻNE?
Harry ocknął się z dziwnym uczuciem ciężaru spoczywającego na piersi. Nie był to skurcz mięśni tamujący oddech – po prostu coś na nim leżało.
Jak się okazało, nie było to coś, a ktoś. Harry rozchylił powieki i zerknął w dół, rozpoznając długie, czarne włosy swojego ojca. Chłopak zaskoczony obrócił głowę w bok i rozejrzał się. Leżał w swoim łóżku, podczas gdy Draco, całkowicie ubrany, spoczywał na sąsiednim, a Ron siedział na krześle, najwidoczniej przyniesionym tu z salonu. Rudzielec bezwładnie opierał się o ścianę, chrapiąc w najlepsze.
Snape siedział na drugim krześle, stojącym zaraz obok łóżka Harry'ego, pochylony do przodu tak, że jego głowa spoczywała na piersi syna.
Gryfon nigdy by się tego nie spodziewał po Mistrzu Eliksirów, ale zarazem był poruszony. Przypomniał sobie teraz koszmarne zaklęcie, przez które uderzył się w głowę; przypomniał sobie, jak pokój kręcił się coraz szybciej w kółko, podczas gdy Ron trzymał go w objęciach i rozkazywał mu nie tracić przytomności, co mu się jednak nie udało. Najwyraźniej poważnie się zranił i Severus go wyleczył. Pytanie tylko, dlaczego postanowił wykorzystać jego klatkę piersiową w charakterze poduszki.
Harry orzekł, że jego ojciec nie będzie zadowolony, gdy Draco i Ron zobaczą go w takiej pozycji, dlatego klepnął go lekko w ramię.
- Severusie – szepnął. - Hej, tato. Obudź się.
Kosmyk matowych, tłustych włosów musnął jego dłoń, kiedy nauczyciel poruszył się w półśnie. Musimy coś z tym zrobić – postanowił Gryfon. Niestety ofiarowanie szamponu w prezencie byłoby raczej nietaktowne, ale sama myśl nasunęła Harry'emu pewne pytanie, które krążyło mu po głowie już od jakiegoś czasu. Wiedział, że powinien zwrócić uwagę na takie szczegóły, kiedy wypełniali formularze adopcyjne, ale był wtedy zbyt zestresowany i rozproszony.
- Kiedy masz urodziny?
- Co? - mruknął Snape, siadając i przeciągając się, aż zatrzeszczało mu w stawach. Chłopak skrzywił się ze współczuciem. Tymczasem Draco i Ron zaczęli się przebudzać.
- Twoje urodziny – powtórzył szeptem Harry. - Kiedy są?
- Czy ty majaczysz? - zapytał Snape lekko kpiącym tonem. - Właśnie udało ci się rzucić zaklęcie przy bezpośrednim udziale ciemnych mocy, dzięki czemu doznałeś wstrząsu mózgu, a pierwsza rzecz, o jaką pytasz, to data moich urodzin?
- Czuję się dobrze – odparł Harry pewnym tonem i usiadł. - I już od jakiegoś czasu miałem cię o to zapytać.
Ojciec posłał mu chmurne spojrzenie.
- Na początku stycznia – odrzekł krótko.
- Ojej, nie wiedziałem – wymamrotał Gryfon, czując się niezręcznie. Był już przecież wtedy synem Severusa, ale w żaden sposób tego nie uczcili. - Przepraszam. Eee, no więc co się stało? Pamiętam, jak rzuciłem zaklęcie i rozwaliłem pół salonu, a potem zemdlałem... No właśnie, przepraszam za sofę i za ścianę i... yyy... za wszystko, co zniszczyłem. - Wziął głęboki oddech. - Ron pewnie musiał zafiukać po ciebie do Nory?
Snape nadal patrzył na syna wilkiem, kiedy odpowiedział:
- Nikt nie musiał mnie wzywać. Nie wtedy, gdy której bariery ochronne mojego gabinetu zostały naruszone w dość drastyczny sposób.
- Słuchaj, nikt tam nie wchodził, jasne? - wykrzyknął Harry i potarł sobie czoło. - Auć. A tak w ogóle czemu jesteś taki zły? Przecież nie zrobiłem tego specjalnie!
Krzyk sprawił, że głowa rozbolała Harry'ego na nowo, więc opadł bezwładnie na poduszkę i rzucił ojcu gniewne spojrzenie.
- Nie jestem zły z powodu ścian – fuknął Snape, po czym pochylił się do przodu, westchnął i pogłaskał syna po włosach. - Nie jestem w ogóle zły. To była długa, ciężka noc.
- Więc już jest rano? - Harry obrócił głowę i zerknął na zaczarowaną ramę nad łóżkiem Draco. Zobaczył w niej, że faktycznie nastał już świt - Och. Przepraszam.
- Proszę, przestań w kółko przepraszać – przerwał Mistrz Eliksirów zmęczonym głosem. - Powiedz mi tylko, że wszystko w porządku.
- Przecież mówiłem już, że tak – odparł Harry.
Nauczyciel potarł dłonie o spodnie i kiwnął głową w sposób, który w zamierzeniu miał być chyba energiczny.
- Pani Pomfrey zapewniała nas, że tak będzie. Zafiukała tu na dół i wyleczyła cię, po czym zapowiedziała, że potrzebujesz długiego, spokojnego wypoczynku. Ostrzegła mnie, że po przebudzeniu będziesz się prawdopodobnie czuł słabo. Czy tak jest w istocie?
- Hmm. Troszkę tak – odparł Gryfon. - A... czy mogę zapytać... - zniżył głos. - ...czemu na mnie spałeś?
Snape zaczerwienił się lekko.
- Musiałem cię trzymać.
Harry uniósł pytająco brwi.
- Byłeś nieprzytomny, ale rzucałeś się jak szalony – wyjaśnił Mistrz Eliksirów. - Przestawałeś się miotać tylko wtedy, gdy cię trzymałem. Niezbyt to zaskakujące. Właśnie uwolniłeś swoją pierwotną magię i skierowałeś ją przez różdżkę, co z pewnością było trudnym przeżyciem. Twoje ciemne moce rozpoznają mnie jako bezpieczną przystań, gdyż byłem już przedtem w twoim umyśle.
- A, tak... - Harry przypomniał sobie, jak Snape mówił mu coś takiego już wcześniej.
- Starałem się nie zasnąć – dokończył nauczyciel, wzruszając ramionami.
- Już rozumiem – odrzekł Gryfon.
- A teraz może mógłbyś mnie oświecić, jakim cudem udało ci się przedziurawić ściany?
Harry'emu przyszła nagle do głowy straszna myśl.
- Ściany! - zachłysnął się. - Zaklęcia ochronne!
Nagle poczuł, jak czyjaś ciepła dłoń ściska jego własną. To ojciec złapał go za rękę i zaraz puścił.
- Nic im się nie stało. Magia ochronna rozpoznała twoją moc i przepuściła ją bez szkody dla barier. Gdyby stało się inaczej, mielibyśmy nie lada problem. A teraz, Harry, proszę cię, wytłumacz mi, co się stało.
- Właściwie to nie wiem – skonstatował Gryfon. - W jednej chwili rozmawiałem z Sals i próbowałem jej objaśnić, na czym polega Lumos, a w następnej... to się stało.
Tymczasem obudzony już Ron wstał z krzesła i przystawił je bliżej, siadając obok łóżka kolegi.
- Nic więcej nie pamiętasz? Trzymałeś różdżkę i coś tam syczałeś do węża, po czym machnąłeś różdżką w stronę ściany jak wtedy, kiedy ćwiczyłeś zaklęcia, i nagle... srrru!
- Bardzo dziękujemy za tę naukową analizę – skomentował Snape sucho. Pokręcił głową i zwrócił się do syna: - A zatem mówiłeś w języku węży. Co dokładnie powiedziałeś?
Chłopak zmarszczył brwi.
- Coś w rodzaju: „Zobacz, Sals, właśnie tak to się robi”, i próbowałem rzucić Lumos, ale nie mogłem. Łacina nie przekłada się na język węży. Chciałem jej to jednak pokazać, więc zamiast „Lumos” powiedziałem: „Świeć!”.
- W wężomowie.
- Oczywiście, że tak! Przecież mówiłem do węża!
- Nie musisz się tak burzyć – wtrącił Draco, spuszczając nogi z łóżka i ziewając przeciągle. - Już wcześniej zastanawiałem się nad tym, czy nie byłbyś w stanie rzucać zaklęć w wężomowie.
- Przecież to nie ma sensu – zaprotestował Gryfon.
- Sądzę, że jednak ma – oznajmił Snape, po czym wyczarował szklankę wody i podał ją synowi. - Mowa węży jest sama w sobie przejawem ciemnych mocy. Najwidoczniej w twoim wypadku jest ona kluczem do kontroli nad innymi aspektami pierwotnej magii. Jak mówiłem wcześniej, twoja magia nigdy cię nie opuściła. Potrzebowała tylko innego sposobu, żeby się przejawić.
Harry zadrżał, kiedy stwierdził, że słowo „ciemne” było faktycznie odpowiednie do opisania natury tych mocy.
- Ja tylko chciałem rzucić Lumos – zaoponował. - Nie miałem zamiaru rozwalać ścian!
- Powiedziałbym, że udało ci się rzucić to zaklęcie – odrzekł Snape. - Lumos o sile tak wielkiej, że aż niszczącej. Jeśli sobie przypominasz, rozmawialiśmy już o tym wcześniej. Ciemne moce są niezwykle potężne. W większości wypadków powierzchniowa magia je tłumi. Ty zostałeś jej pozbawiony, w związku z czym rzucając zaklęcie skupiasz w różdżce bezpośrednio dziką magię.
- No ekstra – stęknął Harry. - Właśnie tego od początku chciałem, doprawdy. Czy to znaczy, że już nigdy nie będę w stanie rzucać normalnych zaklęć?
- Cicho, ty głupi dzieciaku – ofuknął go Mistrz Eliksirów. - Teraz, gdy już wiemy, że do rzucania zaklęć potrzebujesz wężomowy, pozostaje nam tylko nauczyć się kontrolować tę dziką magię, kiedy będziesz używał różdżki. Zobaczysz, wszystko będzie w porządku.
Chwilę później Gryfon nie był wcale pewien, że tak będzie. Jego blizna zaczęła palić jak przypiekana żelazem. Czuł się, jakby rozrywało mu czaszkę od środka.
- Auuuu! - krzyknął i przycisnął rękę do czoła w daremnej próbie powstrzymania bólu. To oczywiście nie zadziałało; nigdy nie działało. Nigdy wcześniej też nie było tak źle. Miał wrażenie, że głowa zaraz mu eksploduje. Obrócił się na bok, podkulił nogi i zacisnął zęby na dłoni tak mocno, że przegryzł skórę.
- Wiedziałem, że ten potwór nie zapomniał o Harrym! - wrzasnął Draco, zeskakując z łóżka. - Kurde, co robimy? Jakiś zimny kompres?
- Tak, przygotuj kilka – odparł Snape spokojnie, a kiedy Ślizgon porwał różdżkę w dłoń, nauczyciel zaoponował: - Nie używaj magii. Nie w tym wypadku.
Draco popędził do łazienki, a Ron pokręcił głową.
- Przecież zimne kompresy na to nie pomagają. - Chłopak zniżył głos. - Mogę się założyć, że wie pan o tym. Po prostu dał pan Malfoyowi jakieś zajęcie, zgadza się?
Mistrz Eliksirów zbył to pytanie milczeniem. Pochylił się do przodu i delikatnie ujął dłoń syna, odciągając ją, zanim ten zrobił sobie jeszcze większą krzywdę. Mężczyzna przytrzymał ręce Harry'ego w swoich i pochylił się nad nim tak, że jego twarz była tylko o kilka cali od twarzy Gryfona.
- Oklumuj umysł – rozkazał naglącym tonem. - Przecież wiesz jak. Wznieś ścianę ognia i wyrzuć ból poza jej obręb.
Harry wydał z siebie przejmujący wrzask, zakończony jękiem przypominającym skomlenie.
- Harry, już! - powtarzał Snape. - Oklumuj umysł!
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić – pomyślał Gryfon, kiedy słowa nauczyciela dotarły do jego świadomości. Teraz, gdy uzyskał dostęp do pierwotnej magii, Voldemort karmił się nią, wlewając w jego umysł ten straszliwy, niemożliwy do zniesienia ból. Harry czuł, że coś mokrego i gorącego zaczęło sączyć mu się po twarzy. Nagle usłyszał jęk Draco.
- Słodki Merlinie...
- Potter, oklumuj umysł! - ryknął Mistrz Eliksirów, miażdżąc dłonie syna między swoimi palcami. Co dziwne, przejmujący ból w rękach odwrócił uwagę chłopaka od piekącej blizny. Harry ocknął się z myślą, że jest przecież czymś więcej, niż tylko blizną. Jest czarodziejem, i to potężnym. Jeśli był w stanie przedziurawić ścianę za pomocą jednego z najprostszych zaklęć, to tym bardziej mógł oklumować się tak silnie, jak nigdy dotąd.
Gryfon zacisnął zęby i sięgnął myślą w głąb swojej świadomości. Świat zewnętrzny stał się czymś odległym i nieznaczącym, kiedy Harry skoncentrował się na źródle swoich najgłębszych ciemnych mocy. Otoczył się ścianą ognia. Oczy wywróciły mu się białkami do góry i zachłysnął się, ale udało mu się wypchnąć Voldemorta z umysłu z taką siłą, że niemal słyszał wrzask złego czarodzieja.
W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko jego gwałtownym, urywanym oddechem.
Harry uspokoił się i otworzył oczy. Tymczasem Snape, Ron i Draco wpatrywali się w niego z oszołomieniem. Chłopak stwierdził, że nieczęsto miał okazję widywać Severusa Snape'a z szczęką opadniętą ze zdumienia.
- No co?
Mistrz Eliksirów pierwszy odzyskał rezon.
- Proszę, wytrzyj sobie twarz – polecił, wziąwszy z ręki Draco wilgotną, chłodną tkaninę i wtykając ją synowi w dłoń. Harry zdał sobie nagle sprawę, że jego twarz pokryta jest krwią.
- Tak mi się właśnie wydawało, że pękła mi czaszka – zażartował Harry blado, ale nikt się nie roześmiał. - No co? - zapytał ponownie.
- Stary, z twojej blizny wyleciała kula ognia – odparł Ron półgłosem. - I... i...
- W środku była twarz Czarnego Pana – dodał Draco. - Wyglądał na wściekłego.
Snape wyjął Harry'emu kompres z ręki i wytarł mu twarz w kilku miejscach, które chłopak najwyraźniej ominął, po czym rzucił na jego dłoń zaklęcie uzdrawiające. Odciski zębów znikły ze skóry Harry'ego w ciągu kilku sekund.
- Nic ci nie jest?
Gryfon przełknął ślinę.
- Trochę mi niedobrze – przyznał. Kiedy Snape zrobił ruch, jakby chciał mu pomóc iść do toalety, Gryfon potrząsnął głową. - Nie, nie trzeba. Po prostu daj mi kilka minut.
Mistrz Eliksirów odczekał chwilę, dopóki oddech chłopaka się nie wyrównał, po czym zapytał:
- Cały czas się oklumujesz?
Harry opadł na poduszkę.
- No pewnie. Myślisz, że powinienem to robić non stop? To będzie okropnie wyczerpujące.
- Sądzę, że Voldemort zastanowi się dwa razy, zanim zaatakuje cię ponownie przez twoją bliznę – oświadczył Snape, odkładając kompres i przykrywając syna kocem. - Doradzałbym jednak, abyś przez pewien czas utrzymywał swój umysł stale zamknięty.
Gryfon kiwnął głową i zagadnął:
- To pewnie powrót mojej magii spowodował jego atak, nie sądzisz?
Mistrz Eliksirów zadumał się.
- Nie możemy tego wiedzieć na pewno, ale podejrzewam, że od twojej ucieczki z Samhain regularnie sięgał do twojego umysłu, próbując nawiązać połączenie.
- Masz na myśli, od kiedy mnie uratowałeś – poprawił Harry, mając nadzieję, że Ron wreszcie to usłyszy.
Snape wzruszył ramionami.
- Tak czy inaczej można by zaryzykować przypuszczenie, że do tej chwili możliwość wejścia w twój umysł była dla niego zablokowana.
- Do tej chwili... - powtórzył chłopak ponuro. - Jak uważasz, czy Voldemort wie o mojej dzikiej magii i tak dalej?
- Najprawdopodobniej tak.
- Wspaniałe wieści – sarknął Harry. - Teraz on też zacznie zaklinać w wężomowie. To tyle, jeśli chodziło o „moc, której Czarny Pan nie zna”.
- Utraciłeś powierzchniową magię i uzyskałeś dostęp do ciemnych mocy wskutek fizycznej i psychicznej traumy – tłumaczył Snape, rzucając synowi ostrzegawcze spojrzenie, by ten przestał kwestionować przepowiednię. - Dzięki temu możesz nimi władać przy pomocy wężomowy. Voldemort raczej się nie zdecyduje poddać takim cierpieniom.
- Tak, jest tchórzliwym małym gnojkiem – potwierdził Harry, zerkając na Rona. - Ta noc musiała być faktycznie okropna. Eee... aż się boję zapytać, ale... gdzie jest moja różdżka?
Mistrz Eliksirów wyjął ją z kieszeni i położył na nocnym stoliku.
Gryfon westchnął z ulgą.
- Bałem się, że się spaliła albo coś w tym stylu...
Różdżka wyglądała bardzo zwyczajnie, więc Harry zaczął drążyć:
- Jak wam się udało zakończyć to zaklęcie? Ja nie byłem w stanie.
- W momencie gdy zemdlałeś, samo się zatrzymało – wyjaśnił Draco. - Poza tym nie mówiłeś przecież w wężomowie, racja?
- Przecież człowiek ze wstrząsem mózgu nie myśli logicznie – wziął Harry'ego w obronę Ron. - Niby jak miałby na to wpaść? Nie miał pojęcia, co się właściwie stało. Poza tym wąż już się schował...
- No właśnie, gdzie Sals? - przerwał Harry. Stwierdził, że musiała się gdzieś ukryć, wystraszona zaklęciem. Lumos o takiej mocy musiał być przerażający dla stworzenia, które tak naprawdę nie pojmowało, czym jest magia.
- Bezpieczna w swoim pudełku – uspokoił go Snape. - Chcesz, bym ją przyniósł?
- Nie w tej chwili – odetchnął Gryfon z ulgą. - Chciałem się tylko dowiedzieć, czy nie próbowała stąd uciec czy coś w tym stylu.
Chłopak przesunął się na łóżku, czując się cokolwiek nieświeżo. Przypomniał sobie, jak zalała go kapiąca z sufitu woda. Czyżby jego ubrania wyschły na nim, kiedy spał? Zastanawiał się nad tym chwilę, ale orzekł, że ojciec chyba nie pozwoliłby mu leżeć w takim stanie... chociaż z drugiej strony musiał go przecież trzymać. Raczej trudno trzymać kogoś w objęciach i zarazem przebrać go w piżamę. Nagle Harry uświadomił sobie, że wszyscy pozostali też nie zmienili ubrań - nawet Draco, a to było u niego niespotykane, siedzieć w pomiętej, przepoconej koszuli.
Jeśli chodzi o Rona, to Harry próbował nie wspominać o rzeczach oczywistych, ale koniec końców nie powstrzymał się od zadania pytania:
- Nie powinieneś zająć się swoim nosem?
Ron skrzywił się lekko i delikatnie potarł czubek nosa, oparzony przez zaklęcie Harry'ego.
- Nie jest tak źle.
- Draco, przynieś proszę panu Weasleyowi maść na oparzenia.
- Nie, nie trzeba. Po drodze wstąpię do skrzydła szpitalnego...
Snape obrócił się raptownie w jego kierunku.
- Panie Weasley, jest pan podopiecznym tej szkoły oraz najlepszym przyjacielem mojego syna, nie mówiąc już o tym, że wczoraj wieczorem jadłem kolację z pana rodzicami. - Głos Mistrza Eliksirów przybrał posępny ton, któremu zawtórował groźny błysk w oczach. - Czy naprawdę podejrzewa pan, że mógłbym pana otruć?
Harry wstrzymał oddech, obawiając się, że Ron wymamrocze pod nosem: „Tak”.
Rudzielec jednak westchnął tylko głęboko i pokręcił przecząco głową.
Tymczasem wrócił Draco, niosąc maść. Ślizgon uniósł znacząco brew, kiedy Ron wziął ją bez komentarza i posmarował sobie nos. Czerwone pęcherze znikły od razu. Ron zakręcił wieczko i oddał pojemniczek Snape'owi.
- Dziękuję, profesorze.
Nauczyciel przyglądał mu się dłuższą chwilę.
- Niepotrzebnie. Przepraszam, że nie zaproponowałem tego wcześniej.
Ron zarumienił się.
- No. Yyy, cóż... był pan zajęty Harrym. - Gryfon zwrócił się do przyjaciela. - Dobrze się już czujesz?
Harry kiwnął głową.
- Dzięki, że zostałeś przez noc. Dużo to dla mnie znaczy. - Zastanawiał się, czy powinien na tym poprzestać, ale coś mu nie pozwalało. - Nie musiałeś. To znaczy... - Chłopak miał zamiar dokończyć: „Ojciec by się mną zajął”, ale nie brzmiałoby to najlepiej. Zupełnie, jakby nie doceniał zaangażowania Rona.
Co dziwne, Ron chyba usłyszał to, czego Harry nie powiedział na głos. Może czasami jednak chwytał pewne niuanse.
- Myślałem, że lepiej dla ciebie, bym został – odrzekł, zerkając na Snape'a. - Ale... chyba byłem w błędzie. Nie to, żebym żałował – dodał szybko, jakby bojąc się, że Harry go źle zrozumie. - Raczej nie byłbym w stanie cię tak zostawić po tym wszystkim. Musiałem zobaczyć na własne oczy, że doszedłeś do siebie. Ale... hmmm...
Chłopak wziął głęboki oddech, jakby przygotowywał się do skoku na głęboką wodę, po czym zwrócił się do Snape'a, patrząc mu prosto w oczy:
- Jestem panu winien przeprosiny, tym razem szczere. Bardzo mi przykro, że nic nie rozumiałem, jeśli chodzi o pana i Harry'ego. To znaczy... no... tak naprawdę nie myślałem, że pan... robi mu... yyy, no wie pan o co mi chodzi, ale nie sądziłem, że panu naprawdę na nim zależy – bełkotał Ron. - Przecież od lat okazywał pan, jak bardzo go nienawidzi...
- Och, wcześniej z całą pewnością go nienawidziłem – odparł Mistrz Eliksirów nonszalancko.
- No właśnie – potwierdził Ron, przełykając ślinę. - I teraz... eee... nie wydaje mi się, żeby było tak nadal. Znaczy, kiedy zafiukał pan z powrotem byłem pewien na sto procent, że będzie się pan wściekał na zniszczenia w gabinecie. A pan natychmiast zajął się Harrym... Do tej pory pan tam nie był, prawda? Nawet żeby sprawdzić, czy czegoś nie dałoby się uratować. A później...
- Panie Weasley, starczy już – wycedził nauczyciel. - Przyjmuję pana przeprosiny.
- A później co? - dopytywał Harry.
Dziwne, ale Ron nagle się zaczerwienił.
- No... wiesz... nie dało rady cię uspokoić, jeśli on cię nie trzymał, ale co mnie naprawdę ruszyło, to... - Chłopak szybko zerknął na Snape'a. - To, że... yyy... śpiewał ci.
- Śpiewałeś mi? - zwrócił się Harry do ojca. Przypomniało mu się Devon, kiedy Severus godzinami opowiadał mu różne historie, więc może również śpiewał.
Snape uniósł groźnie brwi.
- Nuciłem.
Ron zrobił minę, jakby chciał powiedzieć „akurat”, ale zbył ten komentarz milczeniem.
- Lepiej już pójdę – powiedział do przyjaciela. - Wszyscy będą się głowić, gdzie byłem przez całą noc.
Nauczyciel spojrzał na niego z ukosa i odezwał się szorstko:
- Może pan przekazać, że Harry źle się czuł i potrzebował towarzystwa. Nie może pan zdradzać nikomu prawdy o jego magicznej kondycji. Rozumiemy się?
Harry zmarszczył brwi.
- Przecież Voldemort i tak już wszystko wie.
- Ponieważ nie jesteśmy tego zupełnie pewni, nie widzę powodu, by mu to ułatwiać.
Draco zgrzytnął zębami
- Rzucimy na Weasleya Obliviate i będzie po sprawie.
- Nie będzie żadnego Obliviate – odrzekł Snape kpiąco i posłał Ronowi badawcze spojrzenie. - Pan Weasley już poprzednio trzymał język za zębami, kiedy chodziło o Harry'ego. Ufam, że postąpi tak i tym razem.
Malfoy nie to chciał usłyszeć, więc skrzyżował ramiona na piersi i obrzucił nauczyciela twardym spojrzeniem. Kiedy Mistrz Eliksirów zerknął na niego ze spokojem, Ślizgon wymamrotał coś pod nosem i szybko wyszedł z sypialni. Tymczasem Snape zignorował jego zachowanie i zwrócił się do Rona:
- Panie Weasley, chciałbym z panem zamienić słowo na osobności.
Ron zerknął na Harry'ego przepraszająco i wstał, wzruszając ramionami.
- W porządku. Na razie, Harry. Zobaczymy się wieczorem, nie? Poodpoczywaj sobie do tego czasu.
Rudzielec uśmiechnął się lekko i wyszedł z pokoju.
- Harry, twój przyjaciel ma rację, jak mniemam. Byłoby najlepiej, gdybyś się przespał – doradził Snape i zaklęciem zgasił światła, jakby chciał podkreślić tym swoje słowa. - Kiedy już wypoczniesz, naradzimy się nad tym, jak będziesz ćwiczył zaklęcia bez ryzyka kolejnych zniszczeń w domu, jasne?
- Tak, jasne jak Lubummum – wymamrotał Gryfon, osuwając się na poduszkę i zamykając oczy.
***
Niestety jednak chłopak nie był w stanie zasnąć. Bezskutecznie próbował przez ponad godzinę, zanim stwierdził, że jest zbyt spięty; możliwe też, że przeszkadzało mu światło. Snape zgasił wprawdzie poświatę emanującą ze ścian, ale blask nadal dochodził od strony magicznej ramy nad łóżkiem Draco. Kiedy Harry zrezygnował z prób zmuszenia się do snu, rama pokazywała widok na Zakazany Las.
Gryfon zaczął rozmyślać. Czyżby wężomowa była odpowiedzią na wszystkie jego magiczne problemy? Sposobem kontroli nad dziką magią? Nieszczególnie mu się to podobało. Czy dałoby się jednak wytłumaczyć wypadki poprzedniego wieczora w inny sposób? Pamiętał, że starał się wytłumaczyć Sals, na czym polega Lumos. Kiedy przekonał się, że nie jest w stanie wypowiedzieć tego słowa w języku węży, orzekł, że widocznie słowa łacińskie w nim nie istnieją. W takim razie czemu angielskie słowa przełożone na wężomowę miały magiczną moc? Angielski jako taki nie był używany do rzucania zaklęć... a jeśli już, to rzadko, stwierdził Harry, przypominając sobie Mapę Huncwotów i zaklęcie Wskaż Mi.
Gryfon miał już dosyć dumania nad tą kwestią. Wyskoczył z łóżka i sięgnął po różdżkę. Kiedy ją podniósł, znów pojawiło się wrażenie płynącego przezeń ciepła i energii. To samo poczuł, kiedy wziął ją do ręki pierwszym razem w sklepie Ollivandera. Jednak po utracie magii było tak samo. Czy mógł nadal rzucać zaklęcia? Musiał to wiedzieć, i musiał przekonać się o tym natychmiast.
Oczywiście nie był tak głupi, by rzucać kolejny Lumos, ale na przykład Wingardium Leviosa? Chyba nie powinno zrobić nikomu krzywdy. Po prostu spróbuje lewitować coś nietłukącego i wszystko powinno skończyć się dobrze.
Harry z lekkim drżeniem wyciągnął poduszkę z poszewki, położył ją na podłodze i cofnął się. Wyciągnął różdżkę przed siebie i rzucił zaklęcie po angielsku, tak na wszelki wypadek. Bez efektu; w takim razie stwierdził, że spróbuje wężomowy. Nie miał pod ręką Sals i nie zamierzał jej szukać, żeby jego ojciec nie zaczął dociekać, po co mu ona. Pamiętał jednak, że potrzebuje co najmniej wizerunku węża, więc szybko naszkicował go na kawałku pergaminu. Skupił na nim wzrok i spróbował rzucić Wingardium Leviosa. Ponieważ nic nie usłyszał, był pewien, że mówi wężomową.
Przekonał się więc, że łacina nie przekłada się na język węży, a jedynie angielski.
A zatem zaklęcie... Harry położył rysunek na poduszce, postąpił krok w tył i wyciągnął różdżkę.
- Wznieśśś się! - rozkazał. W jego uszach brzmiało to jak angielski, więc używał z pewnością wężomowy, zważywszy na to, że koncentrował się na podobiźnie węża. Poduszka jednak nie poruszyła się nawet o cal. - Lewituj! - powiedział, ale słowa te wyszły z jego ust jako „Wznieś się”. Było to więc trudniejsze, niż początkowo przypuszczał. Chłopak usiadł na podłodze, by przemyśleć tę sprawę. - Do góry! – polecił, machając różdżką bez entuzjazmu, z podbródkiem opartym na dłoni.
Może powinien zawrzeć w inkantacji nie tylko „Leviosa”, ale też „Wingardium”... tylko co to do licha znaczyło? Jak miał przetłumaczyć łacinę na język węży, skoro nie rozumiał łacińskiego słowa? Wprawdzie „Wingardium” nie brzmiało dla niego zbyt łacińsko, tym niemniej...
- Rozłóż ssskrzydła i fruń! - zawołał, a poduszka zatrzęsła się lekko, jakby chciała go posłuchać. A to ciekawe. Harry spróbował jeszcze kilku różnych kombinacji, wciąż wpatrując się w rysunek węża. Na koniec użył słów, którymi zawsze tłumaczył sobie to zaklęcie: - Leć jak na ssskrzydłach! - zawołał półgłosem, machając różdżką tak, jak się nauczył sześć lat wcześniej.
Poduszka zerwała się z podłogi w mgnieniu oka. Pomknęła w górę tak szybko, że Harry nie nadążył śledzić jej wzrokiem, i z głuchym odgłosem rozpłaszczyła się na suficie. Pierze i strzępy materiału poleciały we wszystkie strony, pokrywając cienką warstwą cały pokój.
- O cholera! - zaklął Gryfon i potrząsnął głową. Na myśl przyszła mu nagle postać jego ojca, jak wchodzi do pokoju i patrzy. Chłopak szybko machnął różdżką i rzucił Reparo, po czym uświadomił sobie, że nie jest w stanie czarować po angielsku. Upadł na kolana i zaczął grzebać w powodzi białego puchu, dopóki nie odnalazł wizerunku węża. - Napraw się! - rozkazał, ale nic się nie stało. Poprzednio zaklęcie zadziałało, kiedy użył słów, które inkantacja oznaczała dla niego. Postanowił więc spróbować ponownie. - Bądź jak nowa! - wysyczał.
Cóż, dostał dokładnie to, czego chciał. Aż nazbyt dokładnie. Zamiast naprawionej poduszki na środku pokoju stała teraz becząca owca i pięć gęgających gęsi. Jeden z ptaków wdrapał się na jego łóżko i sprawiał wrażenie, że zamierza znieść jajko. Owca tymczasem zaczęła żuć kotarę przy łóżku Draco.
- Cholera, cholera, cholera! - jęknął Harry. Chciał już rzucić na zwierzęta Silencio, ale nie był pewien, jaki będzie efekt; może usunie im na zawsze struny głosowe lub coś w tym stylu. Sfrustrowany, usiadł na podłodze, obejmując głowę rękami.
- Co się tu dzieje? - wykrzyknął Draco, otwierając szeroko drzwi. - Harry, co ty zrobiłeś?
Snape wszedł zaraz za nim. Wycierał ręce, jakby oderwano go od warzenia eliksiru. Zresztą zajmował się tym w prawie każdą sobotę. Wspaniale. Jego ojciec nienawidził, kiedy odrywano go od pracy. Dał zresztą temu wyraz, rozkazując krótko:
- Potter, wytłumacz się!
- Eee... chciałem zobaczyć, czy dzisiaj pójdzie mi lepiej z magią – wyjaśnił Harry niepewnie, przekrzywiając głowę.
- Jakie zaklęcie rzuciłeś? - zapytał Malfoy ironicznie, różdżką odpędzając owcę od łóżka. - Aparecium zagroda wiejska?
- Rzuciłem Reparo na poduszkę! - zacietrzewił się Harry, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Snape jednak nie wyglądał w najmniejszym stopniu na rozbawionego, więc chłopak nie pozwolił sobie nawet na uśmiech. Stwierdził też, że lepiej nie odbywać tej rozmowy, siedząc na podłodze, więc wstał.
Mistrz Eliksirów wyciągnął różdżkę i, zanim zwierzęta wyrządziły jakieś większe szkody, rzucił na nie Immobilus. Potem obrócił się do syna z posępną miną.
- Harry, czyż nie wyraziłem się jasno, że popracujemy nad twoją magią później? - zagrzmiał.
- Nie – odparł Gryfon, na co Snape zgrzytnął zębami.
- Słucham?
- Nie wyraziłeś się jasno – odrzekł chłopak uparcie. - Nie mówiłeś, że chcesz, bym poczekał.
- To powinno być zrozumiałe samo przez się – warknął nauczyciel groźnie. - Już zapomniałeś, jak spaliłeś pół mojego mieszkania? Jeżeli tak, to może powinieneś rzucić okiem na zniszczenia w bawialni!
- Myślałem, że to ja jestem twoim priorytetem, a nie meble – mruknął Harry, wychodząc za ojcem z pokoju. Widok, który ukazał się jego oczom, był znacznie gorszy niż ten, który zapamiętał z wczoraj. Na ścianach widniały poczerniałe wgłębienia i smugi. Sofa była na wpół stopiona. W ścianie dzielącej salon od gabinetu Snape'a była wielka dziura – tej samej ścianie, na której stał regał z książkami. Harry z trudem powstrzymał przekleństwo. Wiele razy przeglądał te tomy, podczas gdy Mistrz Eliksirów sprawdzał prace. Wiele z nich – prawie wszystkie – było rzadkimi i cennymi dziełami traktującymi o eliksirach.
Przez dziurę było widać przeciwległą ścianę gabinetu, też naruszoną. Za nią znajdowało się jakieś pomieszczenie, ciemny korytarz albo nieużywany składzik. Z tej odległości trudno było stwierdzić.
- Przepraszam – stęknął Harry, nagle czując się fatalnie. Poczuł, jak żołądek wywinął mu koziołka. - Jeśli dałbyś mi klucz od skrytki, podjąłbym pieniądze z Gringotta, żebyś mógł odkupić to, co zniszczyłem, i zapłacić za naprawę...
- Nie chcę twoich pieniędzy! - ryknął Snape, łapiąc syna za ramiona. Gryfon przygotował się, że nauczyciel solidnie nim potrząśnie, ale Mistrz Eliksirów posadził go na wpół spalonym krześle.
- No, bardzo się zdenerwowałeś o te wszystkie rzeczy, które rozwaliłem...
- Zdenerwowałem się, bo świadomość tego, czego dokonał twój Lumos, najwyraźniej nic cię nie nauczyła! Ćwiczyłeś zaklęcia samemu – fuknął Snape drwiąco. - Co, jeśli znów byś się zranił?
Harry faktycznie o tym nie pomyślał. Był zbyt podekscytowany, że znów jest czarodziejem. Zarumienił się i przyznał:
- To chyba gryfońska lekkomyślność. Przepraszam pana. Znaczy, ojcze.
Mistrz Eliksirów wyglądał na wściekłego, gdy wycedził:
- Strzeż mnie Merlinie. Dwóch synów nie panujących nad swoimi impulsami.
- Czy mógłbyś zmienić te zwierzęta z powrotem w moją poduszkę?
Ojciec posłał Harry'emu ponure spojrzenie, po czym wszedł z powrotem do sypialni chłopców. Ci postąpili za nim. Harry zaczerwienił się znowu, kiedy zobaczył rezultaty swojego zaklęcia. Na myśl o tym, że za chwilę pokój znów będzie cały pokryty pierzem i wełną, twarz zaczęła go palić. Będzie oczywiście musiał wyjaśnić, w jaki sposób zniszczył poduszkę.
Jak się okazało, rzucone przez Snape'a Finite spowodowało jedynie cofnięcie zaklęcia Immobilus. Zwierzęta znów zaczęły rozłazić się po pokoju i kolejne Finite wcale ich nie powstrzymało.
- Co to ma znaczyć? - zdziwił się Draco, marszcząc brwi.
Nauczyciel zamyślił się.
- Zostały tu przywołane zaklęciem rzuconym w wężomowie – orzekł. - Najprawdopodobniej z przeciwzaklęciem musi być tak samo.
Malfoy gwizdnął przez zęby.
- Super – skomentował, uśmiechając się do Harry'ego. - Nikt nie będzie mógł odwrócić twoich zaklęć.
Gryfon tymczasem wcale nie był zadowolony. Czuł się niedobrze i miał już dosyć bycia takim odmieńcem.
- Voldemort by mógł, on mówi językiem węży – zaprzeczył, choć wcale nie poczuł się przez to lepiej. Wolał nie przypominać swojego szalonego wroga pod żadnym względem.
- Owszem, Czarny Pan umie się nim posługiwać – zgodził się Draco. - Wątpię jednak, czy umiałby rzucać za jej pomocą zaklęcia. Przypomnij sobie: dostęp do twoich pierwotnych mocy jest skutkiem wszystkich traumatycznych przeżyć, jakie cię spotkały. Czarny Pan ciągle korzysta z powierzchniowej magii.
- Och, doprawdy – zdenerwował się Harry – czemu nie możesz nazywać go „Voldemort”, tak jak my?
Draco był tak zaskoczony, że zrobił krok w tył.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – przyznał, po czym odchrząknął. - Pamiętaj, że przez całe moje życie zawsze słyszałem o nim jako o Czarnym Panu.
Harry wiedział doskonale, jak mocno odciskają się w psychice czasy dzieciństwa. Sam był od sześciu lat w świecie czarodziejów, a i tak czasami myślał o sobie jako o dziwolągu. Oczywiście było to bezsensowne i głupie, ale nie mógł nic poradzić na to, że taka myśl czasem się po prostu pojawiała. Widocznie Draco też musiał przejść długą drogę, żeby pozbyć się starych nawyków. Ślizgon został nauczony, by wierzyć w te wszystkie bzdury o wyższości czystej krwi - teraz jednak był w stanie powiedzieć o mugolaczce „ładna” i „mądra”. No, może tego ostatniego nie powiedział dosłownie, ale przezywanie Hermiony „chodzącą biblioteką” było temu dość bliskie, czyż nie?
- Przemyśl to sobie – doradził Harry, nie chcąc zbytnio nalegać. Po chwili chłopak odezwał się do ojca: - Mam spróbować rzucić Finite?
- Dopóki nie przeanalizujemy dokładniej dynamiki działania twoich ciemnych mocy, doradzałbym daleko posuniętą ostrożność. Czy teraz wyrażam się dostatecznie jasno? Jeśli nie, ujmę to inaczej. Nie będziesz rzucał żadnych zaklęć bez nadzoru osoby dorosłej. Nie sposób przewidzieć, jakie mogą być efekty.
- Chyba można się domyśleć – wtrącił Draco z ironią. - Wygląda na to, że zaklęcie rzucone przy użyciu pierwotnej magii zwiększa po wielekroć swoją moc. Lumos wywołał światło tak silne, że wypaliło dziury w ścianach. Reparo przywróciło przedmiot do jego pierwotnego stanu... dosłownie.
- Wingardium Leviosa spowodowało, że poduszka rozbiła się o sufit – przyznał Harry niechętnie, a ojciec rzucił mu groźne spojrzenie, najwyraźniej spowodowane wyznaniem, że Reparo nie było jedynym zaklęciem, jakiego Harry próbował w samotności.
- Hmmm. – Draco nadal był zadumany. - Jak by zadziałała Alohomora? Wyrwałaby drzwi z zawiasów? A Enervate? Sprawiłoby, że delikwent nigdy więcej by nie zasnął? O kurczę... Ciekawe, jakie byłyby Niewybaczalne w twoim wykonaniu. Zabójcza Klątwa rzucona przy użyciu ciemnych mocy...
- Draco, wystarczy – przerwał Snape. Ślizgon jednak kontynuował.
- Rictumsempra powinna być Niewybaczalnym dla ciebie – powiedział. - Wywołałbyś takie łaskotki, że przyprawiłyby kogoś o atak serca! A Serpensortia? Na Merlina, prawdopodobnie przywołałbyś bazyliszka! - Malfoy zadrżał na samą myśl.
- Wystarczy! - powtórzył Mistrz Eliksirów podniesionym głosem.
Harry tymczasem wcale nie był rozbawiony.
- Jeśli mogę ćwiczyć tylko pod nadzorem osoby dorosłej – spytał z desperacją w głosie – to kiedy mam się nauczyć kontrolować tę moc?
- Będziesz miał aż nadto czasu na ćwiczenia. Jak sądzisz, co robiłem w czasie, gdy ty miałeś wypoczywać? Obmyślałem plan! - Snape rzucił synowi groźne spojrzenie. - Harry, mówię poważnie. Musisz opanować swój lekkomyślny impuls działania bez porozumienia ze mną. Nie popełnij błędu sądząc, że zawaham się ukarać cię dlatego, że jesteś moim synem!
- Nie popełnię – obiecał Gryfon, myśląc sobie: „Pewnie byłoby to coś więcej niż dziesięć tysięcy zdań. Kurde, pewnie zabrałby dziesięć tysięcy punktów... nie, moment. Nie odjąłby tylu punktów Slytherinowi... prawda?”
- To dobrze, bo bardzo bym nie chciał konfiskować twojej różdżki – zagroził Snape.
- Mojej różdżki?!
- Tak, jeśli nie będę mógł na tobie polegać!
Harry zmarszczył brwi.
- To podłe, grozić mi konfiskatą różdżki w chwili, gdy wreszcie mogę zacząć na nowo jej używać.
Draco się roześmiał.
- To ci dopiero numer. A co z jego rękami, Severusie? Też mu je zabierzesz?
Wypowiedź ta wprawiła Harry'ego w zmieszanie, ale Mistrz Eliksirów najwyraźniej pojął, o co chodzi.
- Może powinienem rzucić Obliviate na ciebie – warknął do Malfoya – skoro nie potrafisz trzymać języka za zębami!
- Masz na myśl ukrywanie prawdy przed moim bratem? - odpalił Draco. - Przecież to byłoby wredne. Czyżbym źle zrozumiał to, co powiedziałeś Weasleyowi, że rodzina jest najważniejsza?
- Przestań mówić o nim po nazwisku! - zirytował się Harry. - Znowu zaczynasz?
Malfoy wzruszył ramionami.
- A o co chodziło z moimi rękami? - dopytywał Gryfon.
Draco uśmiechnął się przebiegle.
- Mogę się założyć, że od razu byś załapał, gdybyś wychowywał się w rodzinie czarodziejów. Jednak biorąc pod uwagę okoliczności... Severusie, będziesz czynił honory?
- Wolałbym, aby na razie używał różdżki – wycedził Snape ponuro.
- Dobra, to ja mu powiem – ofiarował się Draco. - Harry, czyżbyś nie wiedział, jak działa różdżka i czemu czarodzieje w ogóle jej potrzebują? Ona jest czymś w rodzaju wzmacniacza. Powierzchniowa magia powoduje, że nasza moc jest przytłumiona. Różdżka wzmaga ją do tego stopnia, że jesteśmy w stanie rzucać zaklęcia. Tymczasem niektórzy czarodzieje mają tyle mocy, że niepotrzebny im taki wzmacniacz. Mogą czarować bez użycia różdżki. Ty stanowisz zupełnie oddzielny przypadek. Używasz ciemnych mocy w ich czystej postaci, kanalizując je przy pomocy różdżki, podczas gdy jest ci ona w ogóle niepotrzebna.
Harry wpatrywał się w niego sceptycznie.
- Chcesz powiedzieć, że mógłbym rzucać zaklęcia o normalnej mocy, jeśli nie będę używał różdżki?
- Cóż, już raz czarowałeś przy użyciu samych dłoni. Od tamtego czasu bolą cię, bo magia próbuje się uwolnić.
- Co o tym sądzisz? - spytał Gryfon ojca. - Mógłbym spróbować?
- Nie bez nadzoru – odparł Snape z naciskiem, kręcąc głową.
Harry wskazał gestem na znajdujące się w pokoju zwierzęta.
- Czy mógłbym teraz, skoro już tu jesteś?
- Nie tutaj. Udamy się do Devon, gdzie będziesz ćwiczył poza domem. Wyjaśnienia Draco zabrzmiały nieskomplikowanie, ale bezróżdżkowa magia jest znacznie mniej przewidywalna niż klasyczna. - Nauczyciel ponownie rzucił na owcę i gęsi Immobilus, po czym zmniejszył je i wsunął do kieszeni. - Idziemy?
- Teraz? - Gryfon zerknął na swoje pogniecione ubranie.
- Jak sobie przypominam, bardzo ci się spieszyło – odrzekł Snape. - Poza tym lepiej, by nas tu nie było, gdy skrzaty będą usuwać zniszczenia.
- Chciałbym wziąć prysznic. Mam wrażenie, że cały się lepię. Draco też pewnie wolałby się przebrać...
Malfoy tylko potrząsnął głową.
- Cóż za mugolskie podejście.
Bez dalszych komentarzy rzucił na wszystkich czar odświeżający. Harry poczuł się, jakby właśnie się wykąpał i nałożył wyprane i wyprasowane ubranie. Zaczął się zastanawiać, jaki uzyskałby rezultat, gdyby rzucił taki czar samemu. Czy zaklęcie oczyściłoby szatę do tego stopnia, że zaczęłoby ją niszczyć? Poza tym czar ten działał też na ludzi. Czy Harry mógłby w ten sposób zedrzeć komuś skórę? Okropieństwo. Gryfon zaczął pojmować, że istotnie próby rzucania zaklęć bez pomocy jego ojca mogły się bardzo źle zakończyć.
- Nałóżcie swoje najcieplejsze szaty – polecił Snape.
***
Podróż do Devon odbyli tak, jak wcześniej: zafiukali na Grimmauld Place i stamtąd teleportowali się na łąkę koło domu Snape'a.
- Możemy spędzić tutaj lato? - zapytał Harry.
- Sądzę, że częściowo tak – potwierdził Mistrz Eliksirów i położył synowi rękę na ramieniu, kiedy ten skierował się do drzwi. - Jak mniemam mówiłem o ćwiczeniach poza domem, czyż nie?
Gryfon zadrżał z powodu przejmującego zimna, mimo że zgodnie z poleceniem Snape'a miał na sobie najcieplejsze szaty.
- Niebawem się rozgrzejesz – powiedział nauczyciel, nagle odwracając głowę w lewo. - Draco, a ty dokąd się wybierasz?
Ślizgon zamarł w pół kroku.
- Pomyślałem, że siądę sobie na skale, o tam. Przecież zabrałeś mnie tu tylko po to, bym zaczerpnął świeżego powietrza.
- Ale z ciebie palant – skomentował Harry, zanim Snape zdążył się odezwać. - Jesteś tu, żeby mi pomóc.
Malfoy nadąsał się.
- Ależ oczywiście, w końcu moje wielkie doświadczenie w sferze bezróżdżkowej magii jest bezcenne. Nie mówiąc już o tym, że mój Lumos roztapia ściany za każdym razem, gdy go rzucę.
- Harry potrzebuje kogoś, na kogo będzie mógł rzucać zaklęcia – wtrącił nauczyciel sucho i wzniósł znacząco brew, kiedy Draco zbladł w odpowiedzi. - Och, na Merlina. Chyba nie sądzisz, że możesz mu się przydać tylko do tego. Jesteś tu, by obserwować. Chcę, aby ktoś jeszcze oprócz mnie był w pełni świadom, jak Harry może najlepiej uwolnić swoją dziką magię.
Draco, co dziwne, pobladł jeszcze bardziej.
- Doceniam twoje zaufanie – powiedział, podchodząc bliżej – ale czy to mądre? Jeśli Czarny Pan miałby mnie dorwać w swoje ręce, byłoby lepiej, gdybym wiedział jak najmniej.
Harry widział, że Ślizgon spocił się mimo panującego mrozu.
Snape pochylił się nad Draco i przemówił:
- Podtrzymuję to, co niegdyś powiedziałem Harry'emu - że posiadasz niespotykane intuicyjne zrozumienie magii. Chcę, byś poznał dokładnie jego moc i jej ograniczenia, abyś mógł mu pomóc, gdy zajdzie potrzeba.
Malfoy wciąż miał sceptyczną minę, ale wzruszył ramionami i cofnął się nieco, przyglądając się Harry'emu.
Mistrz Eliksirów oczyścił spory fragment łąki z trawy i kamieni, po czym polecił synowi rzucić Lumos.
Gryfon wiedział od razu, jakie jest pierwsze ograniczenie jego mocy.
- A... czy mógłbyś najpierw przyzwać węża z lasu? Muszę go widzieć, by użyć wężomowy. - Chłopak zmarszczył brwi. - Raz mi się zdawało, że udało mi się bez węża, wtedy w piwnicy domu Syriusza... znaczy mojego domu. Teraz jednak wiem, że się myliłem. Udało mi się dopiero wtedy, gdy wziąłem Sals do ręki. Muszę widzieć węża albo go dotykać.
- Węże nie są aktywne o tej porze roku – oznajmił Snape z lekką drwiną w głosie.
- To może wrócimy na chwilę, żebym mógł zabrać Sals? Albo przyzwij pióro, to narysuję sobie węża na dłoni...
- Och doprawdy! - krzyknął Draco z irytacją. - Spójrz na moją pelerynę!
Odznaka z godłem Slytherinu wystarczyła. Harry zerknął na nią i rzucił zaklęcie. Z jego różdżki wytrysnął snop światła przypominający swoim blaskiem błyskawicę. Promień przeorał nagą ziemię, pozostawiając czarny, dymiący ślad. Tym razem jednak Gryfon był przygotowany i stał pewnie na nogach, aby nie powaliła go siła zaklęcia.
- Teraz rzuć Nox – poinstruował go ojciec.
Harry słabo sobie przypominał, że Nox oznaczało ciemność... a może noc. Żadne z tych słów nie podziałało. Widocznie musiał po raz kolejny użyć swojego własnego określenia.
- Przessstań śśświecić – wysyczał i uśmiechnął się, kiedy jasność bijąca z jego różdżki zgasła w okamgnieniu.
Chłopak stwierdził, że Snape miał wcześniej rację gdy ostrzegał, że niebawem nie będzie mu zimno. Płynąca przez niego magia spowodowała, że zdjął szaty i odrzucił je na bok. Zaś co do pozostałych, to zawsze mogli rzucić na siebie zaklęcia ogrzewające.
Mistrz Eliksirów usunął zaklęciem ślady działania Lumos, po czym zerknął na syna z aprobatą.
- A zatem musisz tylko przetłumaczyć łacinę na język węży...
- To tak nie działa – przerwał Harry i wyjaśnił ojcu, jakich słów dokładnie użył, by rzucić Nox.
Snape zmarszczył brwi.
- Wygląda na to, że musisz sporządzić swój własny leksykon zaklęć – orzekł. - Musisz przeanalizować każdy urok, zaklęcie i klątwę, których się dotąd nauczyłeś i opracować ich własną definicję. To zabierze sporo czasu.
Harry nie był zadowolony.
- Hmmm... Miałem nadzieję, że mógłbym znowu zacząć chodzić na lekcje... powiedzmy, w poniedziałek?
- Daj sobie kilka tygodni, aby przyzwyczaić się do używania ciemnych mocy - doradził Snape.
- Tygodni?!
- Owszem, Harry – odparł Mistrz Eliksirów, miażdżąc syna spojrzeniem. - Jako twój ojciec wolałbym, abyś wcale nie wracał na lekcje. To jest bardziej niebezpieczne, niż sądzisz. Jak sądzisz, co my z Albusem robimy podczas tych wszystkich spotkań przy herbacie? Analizujemy zagrożenie ze strony Ślizgonów! - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Tym niemniej musisz zostać w pełni wykształconym czarodziejem, a to się nie stanie w izolacji od twoich równieśników. Gdy zaczniesz znów uczęszczać na zajęcia, przeniesiesz się do wieży Gryffindoru.
Harry uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki, tato. Ale będę często wpadał.
- No chyba – wtrącił Draco kwaśnym tonem. - I lepiej pamiętaj, co ci powiedziałem.
- O czym? - zainteresował się Snape.
- Harry wie.
Mistrz Eliksirów spojrzał na obu chłopców po kolei, ale najwidoczniej postanowił nie nalegać.
- Teraz, gdy już wiesz jak zainicjować zaklęcie, a potem je zatrzymać, przekonamy się, czy twoja moc jest nieco mniej destrukcyjna, gdy nie użyjesz różdżki – oznajmił.
Zapadał już zmierzch, więc Harry się sprzeciwił.
- A nie powinniśmy już wracać? - zapytał. - Ron będzie się zastanawiał, gdzie się podzialiśmy.
Snape zerknął na syna z ukosa.
- Muszę powiedzieć – oświadczył z uśmieszkiem – że pan Weasley nie jest jedynym Gryfonem, który „nie chwyta niuansów”. Jak myślisz, o czym z nim rozmawiałem dziś rano?
Harry w ogóle się nad tym nie zastanawiał, więc tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Zwolniłem go ze szlabanu.
Chłopak stwierdził, że było to dość oczywiste. W końcu Ron szczerze przeprosił za swoje zachowanie. Co więcej, przyznał, że Snape sprawdza się w roli ojca. Nie było zatem powodu, dla którego Ron miałby dłużej przychodzić do lochów. Co znaczyło, że...
- No ekstra. Teraz nie zobaczę go przez miesiąc – sarknął Harry. Zauważył, że Draco wygląda na zadowolonego, co wcale nie poprawiło mu humoru.
- Bez różdżki – polecił Snape, wracając do zasadniczego tematu.
- Nie chcę – mruknął Gryfon. - To jest... zbyt dziwaczne. Poza tym przypomina mi sytuację z maską i szatą.
Kiedy to mówił, zaczął odczuwać intensywne, niemal bolesne mrowienie w dłoniach. Cóż, najwyraźniej jego ciało chciało spróbować bezróżdżkowej magii, mimo że on nie miał na to najmniejszej ochoty.
- To nie jest dziwaczne – zaprzeczył Mistrz Eliksirów z przekąsem. - Przeciętny czarodziej oddałby za to zdolności swoją różdżkę – dosłownie.
- Tak, tak, przeciętny czarodziej byłby pewnie zdania, że byłoby wspaniale, gdyby Zabójcza Klątwa odbiła mu się od czoła, ale ja nienawidzę tej blizny! - krzyknął Harry. - Jedyne czego zawsze chciałem, to być normalny! Byłem beznadziejnym mugolem, bo nieświadomie rzucałem czary, a kiedy dowiedziałem się, że jestem czarodziejem, okazało się, że w tym świecie też nie jestem normalny! Moje nazwisko to takie samo piętno, jak ta blizna, a w miarę upływu czasu robi się coraz gorzej! Okazało się, że jestem wężousty, potem ścigał mnie morderca, który uciekł z Azkabanu – całe szczęście, że okazało się to nieprawdą; zwyciężyłem w Turnieju Trójmagicznym dzięki oszustwom Croucha, przeze mnie zginął mój ojciec chrzestny – a teraz jeszcze to!
Draco przysłuchiwał się temu w milczeniu, ale po chwili podszedł do Gryfona szybkim, groźnym krokiem i złapał go za ramiona.
- Przestań być takim palantem – wysyczał mu do ucha. - Byłeś beznadziejnym mugolem dlatego, że w ogóle nie byłeś mugolem, ty cholerny idioto! Zaś co do nazwiska będącego piętnem, to twoje przynajmniej kojarzy się z czymś wielkim! Nie masz pojęcia, jak to jest wstydzić się własnego ojca! Wstydzić się własnego nazwiska!
Harry próbował się wyrwać, ale kiedy Draco doszedł do tematu ojca, Gryfon zesztywniał. Wiedział doskonale, jak to jest wstydzić się własnego ojca, ale nie mógł powiedzieć o tym Draco. Musiałby zdradzić prawdę o najgorszym wspomnieniu Snape'a, a tego nie mógł zrobić. Przyciągnął więc Ślizgona do siebie i oznajmił półgłosem:
- Severus jest twoim ojcem. I kto tu teraz jest cholernym idiotą, co?
- Ty! Marudzisz, że nie jesteś normalny, ale gdybyś był, już od dawna byś nie żył, a my skończylibyśmy jako niewolnicy Czarnego Pana. Wybacz więc, że nie dołączę do grona ludzi użalających się nad tobą!
- Jeśli skończyliście już obrzucać się obelgami – wtrącił Snape chłodno, co przypomniało Harry'emu, że jego ojciec był w stanie usłyszeć bulgotanie w kociołku z odległości stu kroków – przejdźmy może do magii bezróżdżkowej, zanim wszyscy zamarzniemy na śmierć.
- Okej – mruknął Harry, odsuwając się od Malfoya na bezpieczną odległość. Z przyzwyczajenia wyciągnął różdżkę, ale Snape wyrwał mu ją z ręki, rzucając Expelliarmus. Chłopak miał ochotę to skomentować, ale nie odezwał się i wyciągnął rękę przed siebie, rozstawiając palce.
- Niby jak to ma działać? - zapytał niechętnie.
- Zazwyczaj czarodzieje muszą się doskonale oklumować, by skupić się na tyle, żeby magia popłynęła przez ich dłonie – wyjaśnił Mistrz Eliksirów. - Wątpię, czy napotkasz takie trudności. Po prostu spójrz na odznakę Draco i rzuć czar.
Harry zerknął w bok i kiedy skoncentrował wzrok na wężu, szeptem nakazał swoim palcom, by zaczęły świecić.
Trzy środkowe palce zaczęły emanować delikatną poświatą, tak słabą, że ledwie widoczną. Z pewnością nie był to jasny Lumos, który rzucał Snape.
- Świetnie – fuknął Gryfon, podchodząc do ojca i brata. - Z różdżką zrobiłbym dziurę w ścianie, bez niej ledwo mi się udaje. To najbardziej żałosny Lumos, jaki w życiu widziałem.
- Ha, znaczy, że nie widziałeś Longbottoma.
- Draco, cicho bądź. - Nauczyciel ujął dłoń syna za nadgarstek i obrócił ją w różne strony, przyglądając się promieniującemu z niej słabiutkiemu światełku. - Wróć tam, gdzie stałeś i spróbuj rzucić zaklęcie jeszcze raz, tym bardziej z większą determinacją.
Harry zrobił, jak mu kazano, ale ponieważ tak naprawdę nie chciał używać magii bez różdżki, uzyskane rezultaty nie były zbyt efektowne.
Malfoy się zniecierpliwił.
- Jeśli mam podejść tam do ciebie i wbić ci do głowy trochę zdrowego rozsądku – zagroził – to to zrobię! Harry, na Merlina! Jak śmiesz zachowywać się, jakby bezróżdżkowa magia była czymś odrażającym, czego nie należy się tykać!
- Voldemort się nią posługuje! - odpalił Harry.
- Severus też! I twój najdroższy Dumbledore!
Gryfon w panice zapomniał o tym, teraz jednak ubodła go myśl, że niechcący obraził ojca. Nie chciał sugerować, że bezróżdżkowa magia jest czymś złym. Po prostu pragnął być taki, jak jego przyjaciele, a nie ciągle się wyróżniać. Chyba jednak nie dało się tego uniknąć. Draco miał rację – Harry faktycznie zachowywał się jak palant.
- Śśświeć – rozkazał Gryfon, tym razem z większą determinacją.
Z jego trzech środkowych palców ponownie wystrzeliły promienie światła, rzucając blask na całą łąkę. Mógł widzieć w tym świetle na odległość co najmniej pięćdziesięciu stóp. Co ciekawe, promienie rozchodziły się we wszystkich kierunkach, co było lekko dezorientujące – zwłaszcza, gdy zataczał dłonią koła.
Snape wyciągnął różdżkę, rzucił Lumos i podszedł do syna.
- Potrafiłbyś ograniczyć jasność do tego stopnia?
Chłopak skoncentrował się, patrząc na swoje palce. Światło powoli zaczęło przygasać, dopóki nie wyglądało identycznie jak Lumos Snape'a.
- Bardzo dobrze – pochwalił nauczyciel. - Lepiej dla ciebie, jeśli utrzymasz takie moce w tajemnicy na tyle, na ile się da.
- Będzie to dość trudne, kiedy światło promieniuje mi z palców – odparł Harry.
- Lumos jest faktycznie problematyczny, więc lepiej, byś go unikał. Jednakże większość zaklęć nie daje ciągłych efektów wizualnych. Gdy będziesz trzymał w dłoni różdżkę, nikt nie zorientuje się, że używasz magii bezróżdżkowej.
Gryfon wlepił w niego oszołomiony wzrok.
- Chcesz, żebym rzucał bezróżdżkowe zaklęcia z różdżką w ręce?
- Wolałbym tego nie sugerować – przyznał Snape – zważywszy na to, jak niechętnie podchodzisz do wykorzystywania swoich wyjątkowych talentów. Tymczasem zmylenie wroga w ten sposób może ocalić ci życie. Im mniej nieprzyjaciel wie o twojej broni, tym lepiej.
- Pewnie – zgodził się Harry. - To co teraz, Incendio?
- Teraz obiad. Jutro popracujemy nad magią obronną i leksykonem zaklęć. Tymczasem pod moją nieobecność nie będziesz rzucał żadnych czarów, z różdżką czy bez. Rozumiemy się?
- Tak, proszę pana.
Chłopak musiał brzmieć na zirytowanego, bo Snape dodał:
- Harry, cofnę to ograniczenie, kiedy będę pewien, że nie wydarzą się żadne nieszczęśliwe wypadki.
- W porządku – westchnął Gryfon. - Chyba jestem po prostu zmęczony. Może spróbuję przywrócić moją poduszkę do poprzedniego stanu, skoro już tu jesteśmy? Rozwaliłem ją, bo posługiwałem się różdżką, więc przeciwzaklęcie też muszę rzucić za jej pomocą...
Mistrz Eliksirów wydobył zwierzęta z kieszeni, przywrócił je do normalnych rozmiarów i cofnął zaklęcie unieruchamiające. Harry wyciągnął różdżkę, zerknął na pelerynę Draco i wysyczał:
- Koniec zaklęcia!
Nic się nie stało. Chłopak wypróbował kilka wariantów tego sformułowania, lecz bez skutku. Wtedy przyszło mu do głowy, że zawsze, gdy rzucał Finite, myślał o nim w bardziej konkretny sposób, związany z danym zaklęciem, jak w przypadku Lumos i Nox. Zatem mógł cofnąć czar, używając specyficznej inkantacji. Jeśli więc miałby cofnąć Reparo, to co by pomyślał...
- Ssstań się taka, jak przedtem! - rozkazał i zwierzęta zniknęły, zmieniając się w kupkę pierza i skrawków wełny. Gryfon zniżył dłoń, żeby przypadkiem nie rzucić zaklęcia przez różdżkę, i zawołał: - Bądź jak nowa!
Pióra znikły i ukazała się poduszka, unosząca się w powietrzu. Po chwili plasnęła na wilgotną ziemię.
Snape wyglądał na zadowolonego z tych postępów. Tymczasem Harry odezwał się:
- Nie mogę rzucić klasycznego Finite. W każdym wypadku muszę użyć słów wyrażających dokładnie to, co chcę, by się stało.
- Zawrzesz to w swoim leksykonie, Harry. Wracamy do domu. Rzeczywiście wyglądasz na zmęczonego.
Gryfon faktycznie był wyczerpany, ale kiedy zafiukali do domu, nastrój poprawił mu się niemal od razu. Na kominku czekał bowiem złożony kawałek pergaminu, zaadresowany do niego. Harry rozpoznałby to pismo wszędzie.
Chłopak porwał list i zaczął czytać:
Harry,
Przyszedłem zobaczyć, jak się czujesz, ale po dwudziestu minutach wyczekiwania w korytarzu (teraz już bez najmniejszych wątpliwości wiem, który to) stwierdziłem, że chyba nikogo nie ma w domu. Dumbledore przyłapał mnie, jak wślizgiwałem się do kuchni po małą przekąskę i kiedy powiedziałem mu o twojej nieobecności, pozwolił mi użyć swojego kominka, żeby przesłać ten list.
Pewnie Snape ci powiedział, że mój szlaban skończony? No, najwyższy czas. Próbował mi wyjaśnić, że zadał mi do przepisania tyle zdań tylko dlatego, żeby się upewnić, że się pogodzimy. Szczerze mówiąc nie wierzę w to, ale on najwyraźniej tak. Doprawdy, Harry, jak ty znosisz takie zaawansowane ślizgoństwo?
Tak z innej beczki – pamiętasz, jak przeprosiłem Snape'a? Ciebie chyba też muszę przeprosić. Powinienem posłuchać, kiedy mi tłumaczyłeś, że coraz lepiej się między wami układa. Nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić i myślałem, że to z jego strony jakaś podejrzana gierka. Że wywali cię za drzwi w tej samej chwili, kiedy będziesz go naprawdę potrzebował, czy coś w tym rodzaju. Chyba jednak nie poniżyłby się do śpiewania przy tobie, nawet gdyby chciał cię oszukać. (Powiedział, że nucił, hehe. No doprawdy.)
Dumbledore zaczyna znacząco stukać palcami, więc chyba będę kończył. Powiedz Snape'owi, że nikomu słowa nie pisnąłem o tym, co się stało ubiegłego wieczoru, nawet Hermionie – a bardzo mnie wypytywała. Musiałem powiedzieć, że uderzyłeś się w głowę, zanim tam przyszedłem (żeby nie zapytała, jak do tego doszło) i miałeś wstrząs mózgu, dlatego wolałem poczekać, aż się obudzisz. No właśnie, a gdzie cię dzisiaj poniosło? Mam nadzieję, że czułeś się na tyle dobrze, by świętować sam-wiesz-co. Musisz mi zdradzić, co robią Ślizgoni, kiedy się cieszą.
Trzymaj się
Ron
Mistrz Eliksirów musiał również rozpoznać charakter pisma, bo zapytał powściągliwym tonem:
- Wszystko w porządku, jak sądzę?
- Tak – odparł Harry, szczerząc zęby jak idiota. - Wszystko gra. Ron prosił, żeby ci przekazać, że dochował tajemnicy, tak jak mu kazałeś.
Draco warknął coś pod nosem, a Harry pokręcił głową.
- Zacznij znowu mówić do niego po imieniu, dobra? Czemu przestałeś?
- Najpierw pomyślałem, ze cię wkurzył i przez to rozszalała się twoja dzika magia. A potem... - Ślizgon westchnął. - Od razu to zauważyłem, jak tylko na niego spojrzałem. Martwił się o ciebie. Wtedy już wiedziałem, że się pogodzicie!
- Tak to jest między przyjaciółmi – zauważył Harry. - A my przyjaźnimy się od dawna, choć może ostatnio na to nie wyglądało.
Malfoy odwrócił się bokiem.
- Bracia też sobie wybaczają – dodał Gryfon.
Draco nadąsał się.
- Sugerujesz, że zrobiłem coś, co wymaga przebaczenia?
- Hmmm. - Harry wyciągnął dłoń i zaczął liczyć na palcach. - Zobaczmy. Ubliżanie. Serpensortia. Udawanie dementora. Hardodziob. Zęby Hermiony. Rita Skeeter. Umbridge. Brygada Inkwizycyjna...
- Potter, a ostatnio?
- Ach, ostatnio? - zapytał Harry z uśmiechem. - To zupełnie inna sprawa. Co miałem na myśli, to że przebaczyłeś mi, że na początku byłem wobec ciebie taki wredny i niewdzięczny. Kumasz? Wybaczyłem Ronowi jego zachowanie, tak samo jak ty wybaczyłeś mi.
- Jest pewna różnica – odparł Draco, patrząc na kolegę spod przymrużonych powiek. - Ja cię potrzebuję, żebyś uratował mi tyłek przed Azkabanem, gdzie z pewnością bym trafił dzięki mojemu nazwisku. A ty nie potrzebujesz tego rudego ćwoka do niczego.
- Owszem, potrzebuję. Dzięki niemu nie stanę się zbyt ślizgoński, co zaczyna mi grozić od ciągłego przebywania z tobą.
- Niebawem ten problem się rozwiąże, czyż nie? Wrócisz do wszystkich swoich przyjaciół – warknął Draco z przekąsem. - Z Severusem będziesz się widywał na lekcjach i nigdy więcej tu nie przyjdziesz.
- Przecież to jest po prostu śmieszne – zaprotestował Harry, chichocząc. - Powiedziałeś to, żebym ci zaprzeczył? Posłuchaj, spędzimy ze sobą całe lato. Będzie super. Pomyśl tylko, będę mógł znów latać na miotle! Będziemy grać w quidditcha jeden na jednego!
- Do lata jeszcze daleko – parsknął Draco. - Został jeszcze cały trzeci semestr. Będę tu tkwił sam, znowu, a ty wrócisz do swoich nadskakujących kumpli i zapomnisz, że kiedykolwiek miałeś brata. Mogę się o to założyć!
- Założysz się o swoją skrytkę?
Malfoy przełknął ślinę.
- Słucham?
- Mówiłeś wcześniej, że założyłbyś się o swoją skrytkę... Draco, żartowałem. Nie zapomnę o tobie tylko dlatego, że będę mieszkał znowu w Gryffindorze! Będę tu przychodził, przyrzekam. Hmmm. Może dyrektor pozwoliłby mi używać swojego kominka.
- Przecież to nie jest aż tak daleko, żebyś musiał używać Fiuu – wtrącił Snape, przyglądając się synowi badawczo. Harry zastanawiał się, czy ojciec go prowokuje, żeby na pewno dotrzymał słowa.
- Myślałem raczej o zabłąkanych Ślizgonach, łaknących mojej krwi – wytłumaczył.
- Nie możesz ich unikać – zaoponował Draco. - Jesteś Ślizgonem, pamiętasz? Pokój wspólny. Stół w Wielkiej Sali. Quidditch...
- Tylko nie quidditch.
- No to cała reszta. Obiecałeś.
- Wcale nie! Powiedziałem tylko, że to przemyślę.
Snape odchrząknął.
- Jak na razie Harry nigdzie się nie wyprowadza. A teraz może zjemy kolację?
Machnął różdżką w kierunku stołu i zaraz pojawiło się jedzenie. Harry stwierdził, że nauczyciel musiał zamówić posiłek, kiedy on i Draco się sprzeczali. Na kolację była pieczona kaczka w sosie pomarańczowym, a na deser tort Pavlova* i butelka szampana. Harry, przyjemnie zaskoczony, zakonotował sobie, żeby poinformować Rona, że tak właśnie świętują Ślizgoni.
Chłopak rozkoszował się jedzeniem, lecz nie dlatego, że było tak wyszukane. Jak dotąd miał okazję skosztować wielu wymyślnych dań, jednak po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę głodny, pełen zapału i entuzjazmu. Wszystko szło ku lepszemu. Powróciła jego magia i wyglądało na to, że przy odrobinie wysiłku będzie mógł ją bez problemu kontrolować. Nie był specjalnie zachwycony koniecznością rzucania zaklęć bez różdżki, lecz na szczęście mógł – a nawet powinien – trzymać ją w ręku podczas czarowania. Najgorsze, że będzie musiał używać wężomowy. Już sobie wyobrażał, jakie miny będą mieli inni uczniowie. Miał jednak nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, nawet ze Ślizgonami. Postanowił sobie, że tą sprawą też się zajmie. Rzeczy miały się w tym wypadku podobnie jak z jego magią – posuną się do przodu dopiero wtedy, gdy faktycznie postanowi samemu rozwiązać problem. Musiał się tylko dowiedzieć, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Dobrze, że miał się z kim skonsultować – akurat w kwestii Ślizgonów, Ron i Hermiona byliby niezbyt pomocni.
Harry dokończył swoją porcję i wytarł usta serwetką, po czym zagadnął:
- Byłoby dobrze, Draco, żebyś mi trochę opowiedział o moich nowych współdomownikach. Jaka jest hierarchia? Których mógłbym przeciągnąć na swoją stronę, a z którymi lepiej w ogóle nie zaczynać, bo utną mi głowę? Może zacznijmy od uczniów półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Kim oni są i jak reagują na twoje listy?
Dalsza część wieczoru upłynęła Harry'emu na zapoznawaniu się ze strategią rozpracowywania Ślizgonów.
*tort Pavlova – tort bezowy z bitą śmietaną i owocami
KONIEC ROZDZIAŁU 60.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: SEN O DRACO