Rok jak żaden inny8

ROZDZIAŁ 38: CZASEM POTRZEBA TYLKO MUGOLA


Po trzech dniach pobytu Dudley zdecydował, że sam chce spróbować czarów. Harry patrzył z otwartą buzią, jak Draco pożyczył mugolowi swoją różdżkę i tłumaczył mu szczegółowo najprostszy ruch: smagnij-i-poderwij. Nic się oczywiście nie wydarzyło i Dudley nie mógł się nauczyć żadnych zaklęć, ale najwidoczniej podobało mu się samo próbowanie. Kiedy wreszcie zmęczyły go bezskuteczne wysiłki, oddał różdżkę Draco i zwrócił się do Harry'ego:

- Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego moja mama tak bardzo nienawidziła twojej. Łatwo zacząć tego zazdrościć, nie sądzisz?

Gryfon zamrugał z zaskoczeniem, zdając sobie sprawę, że nigdy w ten sposób o tym nie myślał. I chyba nie chciał.

- Ciotka Petunia przecież nawet nie widziała za wiele magii – upierał się. - Znaczy, kiedy moja mama była na wakacjach, nie mogła przecież rzucać zaklęć.

- Wiesz, mama nie lubiła o tym mówić, ale czasem coś jej się wypsnęło. Widziała wystarczająco dużo – oznajmił Dudley. - Ja też zacząłbym zazdrościć tobie, gdybym najpierw nie wyjaśnił sobie tego z Marshą. Rozmawialiśmy o tym, że ludzie są różni i tak już po prostu jest.

- Zazdrościłbyś mi – wymamrotał Harry. - Akurat teraz nie jestem w stanie czarować lepiej od ciebie, nie licząc rozmów z Sals. Chyba nie o to ci chodziło.

- Defetysta – mruknął Draco, przechodząc obok.

Gryfon zignorował go, ale Dudley podchwycił temat.

- Wiesz, on ma rację. A przynajmniej mówi tak, jak Marsha. Chyba powinieneś podchodzić do sprawy twojej magii bardziej pozytywnie. To tak, jak z dietą. Nie stracę na wadze, jeśli się na to nie zdecyduję. Właśnie tak.

Malfoy odwrócił się w ich stronę, rozpromieniony.

- Sam widzisz! Chyba posłuchasz rady kuzyna, co? Przecież on spotyka się z terapeutką od... od kiedy, Dudley?

- Od prawie roku.

- Od roku – powtórzył Draco z emfazą. - I nawet on sądzi, że sam to sobie robisz.

- No ekstra – zadrwił Gryfon. - Uważasz, że mugol lepiej wie, co się dzieje z czarodziejem?

- Ależ Harry – oznajmił Malfoy z chytrym uśmieszkiem. - To zabrzmiało, jakbyś miał coś przeciw mugolom. Na twoim miejscu uważałbym na słowa.

- Nie mam problemów w sprawie mugoli i świetnie o tym wiesz – odparował Harry. - A ty lepiej byś uważał na swoje słowa.

- Uważałem – oświadczył Ślizgon stanowczo. - Jeśli powiesz, że nie zauważyłeś, to chyba zacznę rwać włosy z głowy. Pomyśl tylko, w jakim będę potem nastroju.

Harry wyczuł, że Draco naprawdę się zdenerwował, i mruknął:

- Zauważyłem. Nie wiem tylko, na ile jesteś z tym szczery. - Odchrząknął i kontynuował: - Słuchaj, słyszałem kiedyś, jak rozmawiasz ze Snape'em i powiedziałeś, że prawie chce ci się wymiotować na samą myśl, że w twoim drogocennym czystokrwistym drzewie genealogicznym są mugole. Teraz jednak jesteś uprzejmy wobec Dudleya, a on jest przecież stuprocentowym mugolem. Który z tych dwóch to prawdziwy ty?

- Wiecie, ja cały czas tego słucham – odezwał się Dudley.

- Przepraszam – odparł Harry szybko, zaniepokojony. - Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu niektórzy czarodzieje mają coś przeciw mugolom. Ale nie ja.

- A ty tak? - zapytał Dudley. Słowa zabrzmiały tak smutno, że Harry chciał objąć kuzyna, żeby go pocieszyć. Jednak oparł się temu impulsowi. Nie tylko dlatego, że sama myśl powodowała u niego silny dyskomfort. Przede wszystkim Dudley by tego nie chciał. Poprzednio to była inna sprawa, bo chłopak płakał i był w szoku.

Draco westchnął.

- Nic na to nie poradzę. Nie po szesnastu latach indoktrynacji. Tak naprawdę ty jesteś pierwszym mugolem, z którym zetknąłem się na dłużej.

Dudley też westchnął i odchylił się do tyłu, opierając się o siedzenie sofy, którą Draco każdego ranka transmutował z powrotem.

- Wiecie, to się niewiele różni od wujostwa Harry'ego, którzy byli do niego uprzedzeni, bo pochodził z rodziny czarodziejów – bronił się Ślizgon, mówiąc jakby do wszystkich naraz, ale to Dudley mu odpowiedział.

- Chyba raczej nie. Oni bali się tego, co Harry może im zrobić, chociaż teraz wydaje się to głupie – zaprzeczył, wpatrując się w sufit. - Rozmawiałem o tym z Marshą. Moim zdaniem to rodzice powinni dać ci najfajniejszy pokój i wszystko inne, żebyś nigdy nie miał powodu rzucać na nich klątwy. Ale tak czy inaczej się bali. - Dudley posłał chmurne spojrzenie w kierunku Draco. - Ale dlaczego mieliby się nas bać tacy jak ty? - prychnął. - Wygląda na to, że nienawidzicie nas tylko dlatego, że istniejemy, a nie dlatego, że stanowimy jakąś groźbę.

- A słyszałeś kiedyś o średniowieczu? - zapytał blondyn lodowatym tonem. - Palili czarownice na stosach.

- Daj spokój! - wykrzyknął Harry. - Przecież to było na lekcjach z Binnsem. Mugole palili siebie nawzajem. Masowa histeria, pamiętasz? A kiedy nawet udało im się dorwać czarodzieja, to rzucał tylko czar gaszący...

- Musisz przestudiować nieocenzurowaną wersję historii tamtej epoki – odpalił Draco. - Naprawdę myślisz, że pozwolą mówić słodkim, niewinnym dzieciom w szkole paskudną prawdę, która mogłaby sprowadzić niektórych młodszych i co bardziej zapalczywych czarodziejów prosto na drogę śmierciożercy? Raczej nie sądzę. A przynajmniej nie dopóty Albus Dumbledore jest dyrektorem w Hogwarcie. Na stosach palono też czarodziejów, i to wielu. Jak myślisz, skąd się wzięła pogarda wobec mugoli?

- Prawdziwy czarodziej po prostu by się deportował! - zezłościł się Gryfon. - A może chcesz powiedzieć, że mugole rzucali na miejsce kaźni zaklęcia antydeportacyjne?

- Jak z pewnością wiesz, nie wszyscy czarodzieje mają zdolności do posługiwania się teleportacją – odparował Malfoy. - Poza tym miały na to wpływ jeszcze inne czynniki, ale jeśli uważasz, że będę dyskutował o tym w obecności mugola, to chyba masz coś nie tak z głową. Poza tym grozi nam nie tylko palenie na stosach. Zabójcza Klątwa może uśmiercić tylko jedną osobę naraz. My nie mamy broni masowego rażenia, które są w stanie zrównać z ziemią całe miasta, zabijając wszystkich – i mugoli, i czarodziejów naraz.

- Do czego dążysz? - zapytał Harry, patrząc spod przymrużonych powiek. - Chcesz powiedzieć, że miałeś prawo być takim małym, pełnym nienawiści gnojkiem?

- Chcę powiedzieć, że są istotne powody, dla których ideologia Czarnego Pana naprawdę przekonuje czarodziejów czystej krwi!

- Nawet jeśli on sam jest półkrwi – zakpił Harry.

- Tutaj już chodzi o samą nienawiść – zaznaczył Draco dużo cichszym tonem. - Zupełnie irracjonalną.

- No właśnie – wtrącił Dudley. - Jeśli ktokolwiek miałby powody, by nienawidzić mugoli, to byłby to Harry. Jak to się dzieje, że tak nie jest?

Spojrzenie Gryfona spochmurniało, kiedy zapatrzył się na kuzyna.

- Ja... ja w sumie nie wiem. Może dlatego, że sam się przekonałem, jak to jest być znienawidzonym za coś, czego nie możesz w sobie zmienić.

- Och – westchnął tylko Draco i nieśmiało podsunął: - Wziąłeś tę książkę od Severusa? Tam też jest o przemocy psychicznej.

- To może ty powinieneś ją przeczytać – odpalił Harry. - Znaczy, dla twojego własnego dobra.

- Przecież przeczytałem – oznajmił Malfoy i odwrócił się, mówiąc: - Dudley, zagramy w czarodziejskie szachy? Nie? Hmmm. Cóż, ale pozwolisz, że przynajmniej ci je pokażę. Na pewno ci się spodobają.

Harry westchnął, wyjął książkę spod poduszki i usadowił się wygodnie.


***


Od czasu, kiedy Harry po raz pierwszy odważył się pójść do gabinetu Snape'a, żeby z nim porozmawiać, chłopak nabrał nowego zwyczaju. Prawie każdego wieczoru po kolacji spędzał parę minut na pogawędce z nauczycielem. Za pierwszym razem czuł się nieswojo, ale kiedy zorientował się, że Mistrzowi Eliksirów wcale nie przeszkadzają jego odwiedziny, zrozumiał, że nie musi przynosić ze sobą jakiegoś dramatycznego problemu, żeby mieć prawo wejść do gabinetu. Mógł tam przyjść, kiedy po prostu potrzebował towarzystwa. Wystarczyło, że chciał tak po prostu porozmawiać, a czasem nawet posiedzieć w milczeniu i poczytać, podczas gdy Snape sprawdzał wypracowania.

Wzrok Harry'ego poprawił się już na tyle, że czytał i pisał bez większych problemów. Dostawał Eliksir już tylko raz dziennie, rano. Wprawdzie nieraz, kiedy w nocy wstawał do toalety, czuł się, jakby znowu był ślepy, ale nie mógł być pewien, bo nie paliły się żadne światła.

- Książka cię znudziła? - spytał Snape któregoś razu. Harry zdał sobie sprawę, że od dobrej chwili wpatruje się nieobecnie w przestrzeń. Chłopak zmieszał się i zaczął zastanawiać, kiedy nauczyciel to zauważył. Oderwał wzrok od przeszywającego spojrzenia czarnych oczu Snape'a i wymamrotał:

-Wręcz przeciwnie.

Ocknął się już z zamyślenia na tyle, że był w stanie skupić się na zdaniu, które wywołało u niego ten stan zadumy. Położył książkę przed nauczycielem i wskazał palcem akapit.

Mistrz Eliksirów uniósł brew i przeczytał na głos:

- Sny odkrywają węzłowe punkty naszej psychiki, ukazując w postaci konkretnych obrazów nasze nadzieje, marzenia, zamiłowania i obawy.

- Zastanawiałem się, ile z tej części o snach odnosi się do mnie – wyznał Harry – biorąc pod uwagę... eee, ile Remus panu opowiedział o moich proroczych snach?

Snape odłożył pióro na bok i zakorkował kałamarz z czerwonym atramentem.

- Wystarczająco dużo.

Harry zerknął na niego nawiedzonym wzrokiem.

- Jedyna rzecz, profesorze, dzięki której nie oszalałem podczas Samhain, to była wiara, że moje sny są prawdziwe. Śniłem, że przeżyję, cokolwiek by się ze mną nie stało. Trzymałem się tej myśli z całej siły.

- W tamtych okolicznościach to była najlepsza możliwa strategia.

- No tak, ale teraz nie chcę, żeby inne z tych snów się spełniły.

- Harry. Jestem przekonany, że twojej przyjaźni z panem Weasleyem nie zagrozi mała bójka na pięści.

Gryfon westchnął.

- Remus naprawdę wszystko panu powiedział. Ale widzi pan... zaledwie przedwczoraj prawie uderzyłem Rona. A przy okazji to dziękuję, że pozwolił pan moim przyjaciołom częściej przychodzić.

Snape kiwnął nieznacznie głową.

- Tak czy siak to było wspaniałe z pana strony, ale czasami naprawdę trudno mi uwierzyć, jak głupio i niedojrzale Ron się zachowuje – mówił Harry cokolwiek nieskładnie. - Jedno z pierwszych pytań, jakie zadał Dudleyowi, brzmiało: „Jak tam język?” Przecież to było okrutne. Chodzi o taki żart, który bliźniacy mu kiedyś zrobili. Podrzucili mu cukierka, po którym język wyrastał do gigantycznych rozmiarów. Dziesięć stóp! Po prostu nie mogłem uwierzyć, że Ron zaczął o tym mówić! Prawie przywaliłem mu w szczękę!

- Prawie.

- Zgadza się. Widzi pan, zastanawiam się, czy to było to. Miałem okazję, żeby uderzyć Rona, ale się powstrzymałem. Czy przyszłość da się tak łatwo zmienić?

- Możliwe – odparł Snape, krzyżując palce. - Jednak wróżbiarstwo to nie eliksiry. Nic konkretnego ci w tej materii nie doradzę.

- Szkoda, ale nie będę pytał Trelawney.

- Lepiej nie – zgodził się nauczyciel.

Harry kiwnął głową i powrócił do lektury.


***


- Te listy nic nie dają – narzekał Draco podczas kolacji kilka wieczorów później. - Severusie, doprawdy. Ja muszę porozmawiać z tymi ludźmi!

- Nie – odparł Mistrz Eliksirów, potrząsając głową. - Nastroje w Slytherinie wciąż są zbyt nieprzewidywalne. Ktoś mógłby cię sprowokować. Akurat tego najmniej nam potrzeba.

- Posłuchaj, przyznaję, że przegrałem tę sprawę z Pansy. Nie powinienem przekląć jej tak, że od uderzenia o ścianę pękła jej czaszka. Czego jeszcze chcesz, przeprosin na piśmie wypisanych złotą czcionką? To się nigdy więcej nie wydarzy!

- Przyprawiłeś ją o coś więcej niż tylko uraz głowy – skomentował Snape, kładąc łyżkę na stole obok opróżnionej do połowy miseczki vichyssoise. - Wiem, że Lucjusz zaprawiał cię do walki. Ale to nie jest walka, Draco. To jest wojna. Czasem najbardziej zasadniczy efekt osiąga się dzięki działaniom za kulisami.

- A ty nie ufasz mojej kontroli impulsów – rozzłościł się Malfoy, waląc łyżką w stół z taką siłą, że aż Dudley się wzdrygnął.

Mistrz Eliksirów uniósł brew.

- Po tym, jak właśnie uszkodziłeś mój antyczny mahoniowy stół? Raczej nie.

Blondyn szybko wyciągnął różdżkę z kieszeni i naprawił zarysowanie.

- Severusie, każesz mi zostać tutaj, dopóki niebezpieczeństwo nie minie, ale ono nie minie, dopóki mnie nie wypuścisz. Miałem kiedyś duży wpływ na Ślizgonów, wiesz. Mógłbym go odzyskać, gdybyś pozwolił mi zadziałać na nich moją charyzmą. Przekonałbym ich, że ten tu Potter nie jest wcale taki zły.

- Mów do niego po imieniu – polecił Snape, sięgając po różdżkę. - Dziesięć punktów...

- Ja tylko mówię w taki sposób, jakbym zwracał się do nich – wyjaśnił Draco.

Nauczyciel przerwał zaklęcie zmieniające stany klepsydr.

- W ten sposób do niczego nie dojdziemy – ciągnął Ślizgon. - Musisz mi pozwolić coś zrobić...

- Panie Malfoy – przerwał Snape lodowatym tonem. - Jest pan w dużym błędzie. Nie muszę na nic panu pozwalać. To pan musi spełniać moje prośby, jeśli chce pan tu dalej mieszkać. Podjęcie tej decyzji leży całkowicie w pana gestii, odkąd zostały panu przyznane prawa osoby pełnoletniej, niezależnej od opieki rodziców.

- Severusie, ja doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś...

- Podziękuj dyrektorowi. To jego wpływ dał odpór ewidentnemu sprzeciwowi ze strony twojego ojca.

- Doceniam wszystko, co dla mnie robisz, Severusie – kontynuował Draco, podnosząc głos. - Ja tylko... chcę zrobić to, co do mnie należy! Tak, jak obiecałem! A nie mogę, dopóki tutaj tkwię.

Nauczyciel podniósł się z krzesła.

- Na tę chwilę robisz to, co do ciebie należy, kiedy słuchasz moich poleceń. Pisz listy. Nie opuszczaj się w nauce i pilnuj, żeby Harry nadrobił materiał. Dam ci znać, kiedy nadejdzie czas na bezpośrednie działanie.

Z tymi słowy Mistrz Eliksirów odszedł od stołu i ruszył w kierunku swojego gabinetu.

Harry dojadł grzankę z serem i wypił trochę mleka. Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć, zwłaszcza wobec obrażonej miny Ślizgona. Poza tym sam czuł, że zaczyna desperacko łaknąć słońca i świeżego powietrza, więc potrafił zrozumieć nalegania Draco.

- Święta już niedaleko – powiedział. - Wiesz, ilu uczniów wyjeżdża wtedy do domu? Może profesorowie pozwolą nam zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza.

- Bardzo ci dziękuję – odparł Malfoy kwaśno – za przypomnienie, że nie mam już domu, do którego mógłbym pojechać na ferie. Poza tym dlaczego sądzisz, że Severus chce tutaj tkwić?

- Ejże, przecież Harry też nigdy nie jeździł do domu na święta! - zdenerwował się Dudley, ale Gryfon uciszył go ruchem ręki.

- Nie o to mi chodziło.

- No chyba, że nie. – Draco wskazał kciukiem na Dudleya. - On powiedział to tak, jakbyś nigdy nie miał prawdziwego domu. Jednak nie wszyscy cieszą się na myśl, że będą musieli siedzieć w lochach przez całe ferie.

- Chodziło mi o to, że może nie będziemy musieli.

- No jasne – wymamrotał Ślizgon.

- No i kto jest teraz defetystą? - zażartował Harry, chociaż temat poruszony przez Malfoya dał mu bardzo dużo do myślenia.

Później, kiedy blondyn czytał, a Dudley bawił się czarodziejskimi szachami i patrzył, jak pionki się biją, Harry zapukał w półotwarte drzwi gabinetu Snape'a.

Profesor pokręcił głową.

- Powiedziałem ci, że nie musisz pukać.

Gryfon zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do biurka. Mistrz Eliksirów uniósł lekko brwi.

- Jakiś problem? - zapytał z podejrzaną łagodnością w głosie.

- W zasadzie to nie.

Harry usadowił się na swoim zwykłym miejscu i zmierzył nauczyciela ponurym spojrzeniem.

- Tak się tylko zastanawiałem. Jest pan spokrewniony z Draco, zgadza się?

- Sądzę, że po kilku godzinach spędzonych nad analizowaniem naszych rozległych drzew genealogicznych mógłbym dokładnie określić stopień pokrewieństwa – potwierdził Snape sucho. - Ale tak. Jak doszło u ciebie do tego oświecającego wglądu?

- Syriusz mi powiedział, że wszystkie rody czystej krwi* są ze sobą połączone.

- To prawda. Dotyczy to również Potterów.

- Zgadza się – odrzekł Harry. - Jednak widzi pan... - Chłopak pochylił się do przodu. - Zastanawiałem się nad świętami. Na ferie zawsze zostawałem w Hogwarcie. To było lepsze niż pobyt u Dursleyów. Nie to, żeby za mną tęsknili. Ale... tego... - Harry zawahał się, wziął głęboki oddech i przeszedł do sedna. - No cóż, pomyślałem sobie, że nie powinien pan tu tkwić ze względu na mnie, a Draco będzie pewnie bardzo markotny, kiedy ostatecznie się przekona, że został oddzielony od rodziny, poza tym, że już jest przygnębiony tym, że siedzi tu tak długo tylko w moim towarzystwie...

- Przypomina mi to niektóre z twoich bardziej zawikłanych wypowiedzi na lekcji – przerwał Snape. - O co, na Merlina, ci chodzi?

Gryfon przełknął gwałtownie, wiedząc, że wkracza na teren prywatny. W zeszłym roku w myślodsiewni nie zobaczył zbyt wiele na temat rodziny nauczyciela, ale krótkie migawki nie były przyjemne. Chociaż z drugiej strony od chwili, gdy powstały tamte wspomnienia, minęły już dziesiątki lat.

- Harry? - zapytał Mistrz Eliksirów ostro.

- Przepraszam – odparł chłopak szybko. - Eee, tak się tylko zastanawiałem, jak zazwyczaj spędzał pan święta. Wydaje mi się, że powinien pan wyjechać tam, gdzie zwykle, i zabrać ze sobą Draco. To wszystko.

- Tam, gdzie zwykle – powtórzył Snape głuchym głosem.

- No tak – potwierdził Harry, zaskoczony, że musi się tłumaczyć. - No wie pan, gdzieś poza Hogwart, zobaczyć się z pana rodzicami, albo... no... z kimkolwiek, kogo pan wtedy odwiedza. Chyba ma pan jakąś rodzinę.

Mistrz Eliksirów odchylił się do tyłu i skrzyżował ręce na piersi.

- Proponujesz, bym zostawił cię tu samego? Twojego kuzyna już wtedy nie będzie, chyba o tym wiesz.

- Eee... wiem – mruknął Harry, nagle zdając sobie sprawę, jak bardzo przyzwyczaił się do ciągłej obecności Dudleya.

- Czy ty masz w ogóle pojęcie, jak niedorzeczna jest twoja sugestia? - zapytał Snape, a w jego oczach błysnęła irytacja. - Ty, zupełnie sam, w lochach Slytherinu?

- Przecież już wtedy będą chronione ofiarą krwi...

- Bez pomocy czarodzieja nawet nie będziesz w stanie zafiukać po posiłek!

- Tak sobie pomyślałem, że możemy przecież poprosić Zgredka, żeby wpadał rano i wieczorem zobaczyć, czego mi potrzeba...

- Nie sądziłem, że tak cię mierzi moje towarzystwo – oznajmił Snape lodowatym tonem.

- To nie o to chodzi – zaprzeczył Gryfon. - Oczywiście, że nie! Ja tylko... no, zdałem sobie nagle sprawę, że pewnie miał pan jakieś plany na święta, a przeze mnie wszystko się pomieszało. Nie chcę panu przeszkadzać, i tyle!

Snape zacisnął dłonie na podłokietnikach i niemal je zmiażdżył w uścisku.

- Nie przeszkadzasz mi.

- Ja... - Harry urwał, bo zabrakło mu słów. Sam nawet nie wiedział, czemu powiedział to wszystko. Czemu ujął to w taki sposób. Kiedy wypowiedział swoją kwestię na głos, zabrzmiała zupełnie inaczej, niż kiedy powtarzał ją w myślach. Zabrzmiała wręcz idiotycznie.

- W rzeczy samej mam już plany na święta – oświadczył Snape uprzejmie. - Chciałem spędzić je z tobą i Draco, o ile nie masz nic przeciwko.

- Eee, nie – odparł Harry z uśmiechem, trochę zbity z tropu.

- Masz jeszcze jakieś sugestie co do kwestii moich spotkań rodzinno-towarzyskich? - ciągnął Mistrz Eliksirów złośliwie. Jednak na jego wargach igrał leciutki uśmieszek, więc Gryfon stwierdził, że nauczyciel nie był bardzo zły.

- Nie wiem, czy to należy do tej kwestii – odparł Harry – ale uważam, że Draco potrzebuje zmiany otoczenia.

- Tylko on?

- Jeśli o mnie chodzi, to mówiłem panu, że zaczynam świrować – odrzekł Gryfon. - Ale jemu jest chyba gorzej. Znaczy, nawet jego przyjaciele nie mogą go odwiedzić! Eee... a on w ogóle ma jeszcze jakichś przyjaciół?

Snape się nie odezwał, więc Harry wykrzyknął:

- Rety, niech go pan chociaż zabierze po kryjomu na boisko do quidditcha, żeby sobie polatał! Mogę mu pożyczyć moją pelerynę niewidkę.

- Zastanowię się nad tym – oznajmił Snape sucho. Po chwili dodał z dziwnym błyskiem w oczach: - O ile sobie przypominam, twoje ortografia jest na odpowiednim poziomie do twojego wieku. Skoro widzisz już bardzo dobrze, może pomógłbyś mi w pracy? Czeka na mnie niekończący się stos wypracowań. Mógłbyś poprawić błędy ortograficzne w wypracowaniach pierwszoklasistów?

- No pewnie – odrzekł Harry, i dodał, nie mogąc oprzeć się pokusie: - Wie pan, ten stos jest nieskończony tylko dlatego, że zadaje pan uczniom za dużo prac domowych.

- Ach tak. Zupełnie zapomniałem, że uważasz się za najwyższy autorytet w kwestii nauczania.

- Chodzi mi tylko o to, że życie nie kończy się na eliksirach.

- Zgadzam się – odparł Snape, uśmiechając się do chłopaka kwaśno. Zebrał kilka wypracowań i podsunął Gryfonowi pod nos. - Gdzie byłby jednak twój ukochany wilkołak, gdybym nie poświęcił się tej dziedzinie bez reszty i nie wymagał tego samego od innych?

- Racja – wymamrotał Harry. - No właśnie. Jeśli już mówimy o Remusie, to sprawa mojej ślepoty przestała już być istotna. Kiedy będę mógł się z nim zobaczyć?

- Potter, czy ty zamierzasz otoczyć mnie samymi Gryfonami?

- Chwila, jak na razie to ja tu jestem w mniejszości – zaprotestował Harry, biorąc do ręki pióro i maczając je w kałamarzu. Zauważył oczywiście, że Snape zmienił temat, by nie odpowiedzieć na jego pytanie, ale postanowił tego nie drążyć. A przynajmniej na razie. Chłopak przysunął krzesło bliżej biurka i zaczął czytać pierwsze wypracowanie.

- To chyba jakiś żart. Czwarty miesiąc w Hogwarcie i ona nadal pisze „elikziry”?

- Leona Ellingsworth – odparł Snape, nie spojrzawszy nawet w jego kierunku. - Puchonka. A czego się spodziewałeś?

Zaskoczony szybką odpowiedzią, Harry pociągnął temat.

- Ach tak? No a jakie głupoty były w moich wypracowaniach?

Na ustach Mistrza Eliksirów zaigrał ironiczny uśmieszek, nawet jeśli profesor wciąż notował swoje komentarze na eseju jakiegoś siódmoklasisty.

- Nadal się nie nauczyłeś, do czego służą tranzycje; masz tendencję do rozwodzenia się przez kilka akapitów, zanim przejdziesz do sedna sprawy i z jakiegoś powodu zdajesz się sądzić, że analogie do quidditcha mogą objaśnić istotę zagadnienia. Pozwól, że cię oświecę: jesteś w błędzie.

Harry roześmiał się, przypominając sobie kilka... no, kilka tuzinów komentarzy na ten temat.

- A Ron?

- Coś więcej poza tym, że jest przekonany, iż stopa równa się dziesięciu calom?

- A Hermiona?

- Ma obsesję na punkcie takich wyrażeń jak: „przeto”, „o ile”, a już najbardziej „po dziś dzień” – odparł Snape i wzdrygnął się lekko.

I jeszcze paru innych - pomyślał Harry, a potem kontynuował:

- A co jest nie tak z wypracowaniami Draco?

Mistrz Eliksirów wpatrywał się w chłopaka przez chwilę, a potem oznajmił spokojnym tonem:

- Ogólnie rzecz biorąc to nic, może poza tą jego ulubioną kaligraficzną czcionką, która bardzo zabawnie wygląda.

- Wie pan, że on oszukuje? - zapytał Harry. - Ma zaczarowane pióro, które samo pisze takim charakterem.

- On nie oszukuje. Jest po prostu...

- ...Ślizgonem – dokończył Harry, wypowiadając to słowo równocześnie ze Snape'em.

- Owszem – zgodził się nauczyciel. - Aczkolwiek byłoby lepiej, gdyby jego wypracowania nie wyglądały jak dzieła sztuki. Harry, bardzo miło mi się z tobą rozmawia, ale muszę dokończyć sprawdzanie wypracowań.

- Oczywiście, profesorze – odparł Gryfon z szerokim uśmiechem i zaczął poprawiać błędy ortograficzne, nie odzywając się więcej.


***


- Krew – powtórzył Dudley głuchym głosem.

- Tak – odparł Snape cierpliwie, mimo że już dwa razy objaśniał całą procedurę rzucania zaklęcia. - Ten rodzaj magii ochronnej stawia szczególne wymagania tym, którzy biorą w niej udział. Musiałbyś być tu obecny niemal bez przerwy, żeby zaklęcie pozostało aktywne. Dzięki twojej krwi włączonej do rytuału nie będzie takiej konieczności.

- Jestem przekonany, że mama nigdy nie zgodziłaby się na... yyy, na takie hokus-pokus. To brzmi zupełnie jak... - Dudley zadrżał i chwycił dłońmi za skraj blatu. - Jak voodoo.

W szczęce Snape'a drgał kurczowo mięsień, ale mężczyzna panował nad sobą doskonale, tłumiąc chęć odpowiedzenia w typowy dla niego sposób, czyli „na głupich uczniów się wrzeszczy”. Dudley nie był jego uczniem, a ponadto potrzebowali go. Sterroryzowanie chłopaka nie było więc najlepszym pomysłem. Harry żałował, że Neville też nie zalicza się do tej kategorii.

- Transfer ochrony nie był wymagany w przypadku domu przy Privet Drive, jako że osoba powiązana z Lily Potter poprzez krew zamieszkiwała tam na stałe – zaczął tłumaczyć Snape, ale Draco wszedł mu w słowo.

- Chodzi o to – wyjaśnił, pochylając się nad stołem – że twoja mama tam mieszkała, rozumiesz? Była tam praktycznie przez cały czas i dzięki temu zaklęcie działało. Musiała tylko przyjąć Harry'ego pod swój dach. Tutaj jest inaczej. Ty tu nie mieszkasz, musisz więc zostawić tu coś z siebie. Rozumiesz?

Dudley otworzył usta, z których wydobyło się długie westchnienie:

- Aha. - Po chwili chłopak zapytał nieśmiało: - A czemu akurat krew? Może mógłbym zostawić kawałek paznokcia?

Draco pospieszył z odpowiedzią, zanim Snape zdążył otworzyć usta i użyć zbyt wielu trudnych słów.

- Krew jest o wiele lepsza do tego celu. Ma w sobie wielką magiczną moc. Dlatego to, co zrobiła mama Harry'ego, nazywamy ofiarą krwi, rozumiesz? Poza tym potrzeba tylko paru kropel.

Dudley od razu się odprężył.

- To zupełnie inna sprawa. Czemu od razu tego nie powiedzieliście? Coś takiego mogę zrobić bez problemu.

- To świetnie – zgodził się Draco, posyłając mu zachęcający uśmiech. Harry zerknął na idealnie piękne zęby Malfoya i od razu pomyślał, że to kolejne ślizgońskie oszustwo. Mógł się założyć, że były magicznie wyrównane i wybielone.

- W takim razie jesteś gotów? Przez parę minut nie będzie potrzebna krew. Najpierw Severus musi wypowiedzieć inkantacje, ściągnąć moc z powietrza i tak dalej. Potem zada ci parę pytań, a na koniec przypieczętujemy zaklęcie twoją krwią i voilà, będzie po wszystkim.

- Pytań?

- Tak, będziesz musiał tak jakby zaprzysiąc, że zgadzasz się na to, żeby zaklęcie zaczęło działać.

- Magia będzie działała dzięki mnie – ucieszył się Dudley, a oczy mu rozbłysły.

- Pewnie. Bez ciebie nie moglibyśmy tego zrobić – wtrącił Harry, kiwając głową. - Dzięki. To tyle dla mnie znaczy. Dzięki temu zaklęciu nikt, kto mi źle życzy, nie przekroczy progu tego mieszkania.

- To wszystko po to, żeby Severus pozwolił mi wrócić do Slytherinu – zażartował Draco, ale spoglądał przy tym na Harry'ego badawczo.

Gryfon zerknął na niego, ale się nie odezwał.

- Ale nawet jeśli moja mama nie musiała... no, dawać swojej krwi, to i tak nie wierzę, żeby pozwoliła czarodziejom wejść do domu i zrobić to wszystko.

- To nie było potrzebne – odparł Harry. - Wystarczyło, że przyjęła mnie do rodziny. Była jednak bliżej związana z moją mamą, od której ofiary pochodzi moc ochronna, rozumiesz, Dudley? Były siostrami, dorastały razem, i tak dalej. W tym wypadku transfer był jakby automatyczny. Żebyś ty też mógł mi zapewnić ochronną moc ofiary krwi, profesor Snape będzie musiał użyć znacznie więcej magii. To bardzo złożona kwestia.

- Chyba właśnie obraziłeś Severusa – wtrącił Draco scenicznym szeptem. - To, czym będzie się nie zaraz zajmował, to nie „złożona kwestia”, ale międzywektorowa, wielowymiarowa magia.

- Żadnego wymachiwania różdżkami ani głupich zaklęć? - zaśmiał się Harry.

- Bądźcie cicho. Obaj – polecił Snape. - Przyglądajcie się. Dudley, może czegoś się przy tym nauczysz. Musisz stanąć tu koło mnie...

I tak się zaczęło. Harry wstał od stołu i odsunął się, kiedy Mistrz Eliksirów zaczął machać różdżką i inkantować zaklęcia. Nie było w tym nic głupiego. Snape zaklinał rytmicznie w języku, który brzmiał po części jak łacina, a może nawet bardziej starożytnie. Po kolei kierował różdżkę w każdy kąt pokoju. Z jej końca wypływały srebrzyste nici, splatające się w widmową, połyskującą tkaninę, która z wolna pokrywała ściany.

Draco odciągnął Harry'ego na środek pokoju, zanim lśniący gobelin go dotknął. Gryfon nie był w stanie zapanować nad swoją reakcją. Odskoczył tak gwałtownie, że potknął się i wylądował na podłodze. Jego skóra piekła, jakby wylano na nią wrzący olej. A przecież Ślizgon jej nawet nie dotknął, złapał go tylko za rękaw.

Harry spojrzał w górę i zobaczył, że Draco poszarzał na twarzy. W szarosrebrzystych oczach odbijała się zgroza.

Chłopak przypomniał sobie słowa Snape'a, że Draco był przerażony możliwością, iż na jedno słowo Harry'ego może zostać rzucony z powrotem pomiędzy wilki. Gryfon mu oczywiście nie ufał... wcale a wcale... nie chciał jednak, by Draco myślał, że wzdrygnął się z tego powodu. Po prostu był zaskoczony. Nawet dotyk Snape'a był straszny, jeśli następował niespodziewanie.

Harry nie miał jak tego wszystkiego objaśnić, żeby nie przeszkadzać Snape'owi, więc zrobił jedyną rzecz, która mogła pomóc: zagryzł wargi i wyciągnął dłoń w kierunku Ślizgona.

Draco podniósł pytająco brwi, popatrzył na Harry'ego przez chwilę i pomógł mu wstać.

Mistrz Eliksirów zaczął chodzić po całym mieszkaniu, kontynuując zaklęcia, dopóki nie obszedł wszystkich pomieszczeń. Przez cały czas trzymał Dudleya za łokieć i prowadził go za sobą. Harry postępował za nimi i obserwował, jak nauczyciel zabezpiecza też podłogi i sufity. Srebrzysta poświata widmowej tkaniny przybrała złotawy odcień, gdy wątki splatały się ze sobą w coraz grubszą powłokę.

Kiedy już obeszli wszystkie komnaty, brodząc po kostki w dziwnej mgiełce, mimo że wcześniej Draco nie pozwolił Harry'emu jej dotykać, Snape padł na kolana i wypowiedział ostatnie zaklęcie.

Cała poświata pokrywająca ściany spłynęła z powrotem w kierunku jego różdżki i kłębiła się w postaci dużej, błyszczącej kuli, unoszącej się w powietrzu nad wyciągniętą dłonią mężczyzny.

- Dudleyu Dursleyu – odezwał się, a język angielski zabrzmiał dziwnie szorstko po tych wszystkich miękko brzmiących łacińskich zgłoskach. - Czy zgadzasz się, żeby to miejsce otrzymało moc, która ochroni i zachowa syna siostry twojej matki, Harry'ego Jamesa Pottera?

- Tak – wyszeptał Dudley, kompletnie osłupiały. Harry nagle zdał sobie sprawę, że jego kuzyn nie widział przecież nigdy przedtem rytualnej magii, a tańczące cukierki Draco raczej się tutaj nie liczyły.

- Czy zgadzasz się przelać swoją krew, tak aby moc ofiary krwi ze strony jego matki mogła zaistnieć w tym miejscu?

- Tak – odparł Dudley, tym razem wyglądając na szczerze wystraszonego. Z pewnością na myśl o przelewaniu krwi.

- Harry – przywołał go Snape. Chłopak wiedział, o co chodzi, gdyż omówili to już wcześniej. Utrzymywanie zaklęć ochronnych w tej formie pochłaniało całą moc nauczyciela, który nie był w stanie jeszcze utoczyć Dudleyowi krwi i wylać ją na kulistą sferę.

Gryfon podszedł bliżej, wziął od Draco rytualne ostrze i z przepraszającym grymasem naciął lekko skórę na dłoni Dudleya. Trzymał go mocno za nadgarstek - choć musiał z całej siły ignorować ogarniające go przy tym drżenie – po czym obrócił rękę kuzyna w dół tak, żeby kilka kropelek krwi skapnęło na migoczącą kulę.

Krew jednak, zamiast stać się częścią zaklęcia, tak jak tego oczekiwali, przeciekła przez kulę i wylądowała na dłoni Snape'a.

Po chwili zaś skoncentrowana magia zachwiała się, zafalowała i wzburzyła, po czym zniknęła bez śladu.

Snape zaklął po cichu i z trudem dźwignął się na nogi.

Draco wstrzymał oddech.

Dudley potarł skaleczoną dłoń i rozejrzał się wokół, pytając:

- Czyli to już, tak?

Harry'emu nie pozostało nic innego, jak powiedzieć:

- Nie. Chyba się nie udało.

- Owszem – potwierdził Snape posępnym tonem. - Materialna manifestacja zaklęcia powinna przybrać barwę krwi, a potem barwę miłości twojej matki i pokryć z powrotem wszystkie pomieszczenia.

- Co poszło nie tak? - drążył Harry.

Mistrz Eliksirów nic nie odpowiedział. Zamiast tego polecił:

- Draco, zafiukaj do kuchni po coś lekkiego do jedzenia i picia.

Usiadł przy stole i gestem wezwał ich do siebie, kręcąc głową w odpowiedzi na wszystkie pytania. Kiedy już wypił filiżankę herbaty i zjadł kilka kanapek, oznajmił:

- Najwyraźniej problem nie leży w formie inkantacji. Chodzi więc o możliwość zastosowania zaklęcia.

- Powiedział pan, że Dudley może ochronić tylko czyjeś własne mieszkanie – podsunął Harry, przypominając sobie rozmowę w skrzydle szpitalnym. - Może to miejsce się nie liczy, mimo że mieszka tu pan od lat?

Mistrz Eliksirów potrząsnął głową.

- Są zaklęcia, żeby to sprawdzić. Te komnaty uważają mnie za swojego właściciela.

- Może to jest właśnie problem – wtrącił Draco, machając ręką w stronę Dudleya. - To on powinien być właścicielem, jeśli magia ma zadziałać. Szukaliśmy podobieństw, pamiętasz? Ciotka Harry'ego była przecież właścicielką domu.

- W zasadzie to nie – odparł Dudley, przełykając ślinę. - Znaczy, dom był tak jakby własnością banku. Kredyt.

- Kredyt – powtórzył Draco głuchym głosem.

- Pożyczyli pieniądze, żeby kupić dom – wytłumaczył Harry.

Twarz Ślizgona przybrała lekko szyderczy wyraz wyższości, jak gdyby myślał: Pożyczanie pieniędzy... jakież to wulgarne.

- Jeśli twoja ciotka chroniła miejsce, które w zasadzie nie było jej własnością, więc kwestia posiadania nie może być tu istotna – zastanawiał się Snape, a jego czarne oczy miały wyraz głębokiego zamyślenia. - A ponieważ krew twojego kuzyna będzie integralną częścią magii ochronnej, jego nieobecność również nie powinna stanowić problemu. Dlaczego więc zaklęcie zawiodło?

Nagle Dudley zaśmiał się głośno, patrząc na trzech główkujących czarodziejów.

- Chodzi o niego – oznajmił, celując pulchnym palcem w stronę Harry'ego. - Tutaj jest różnica. Czy to nie oczywiste?

Snape spojrzał na Gryfona, który tylko wzruszył ramionami.

- Tak? - zapytał Mistrz Eliksirów naglącym tonem.

Dudley wsparł się łokciami na stole.

- Przecież to oczywiste, że magia nie zadziałała – wyjaśnił. - Harry miał prawo mieszkać w naszym domu. Byliśmy jego rodziną, nawet jeśli nie potrafiliśmy go dobrze traktować. Przecież to chodzi o rodzinę, o krew jego matki, i tak dalej. Harry do nas należał, powinien u nas mieszkać. A to miejsce to tylko czyjeś mieszkanie. Kilka pokojów. Krew przeleciała na wylot przez to magiczne coś, bo wiedziała, że Harry nie ma żadnego prawa tutaj być!

Snape wpatrywał się w Gryfona przez długą chwilę. Jego wzrok był przeszywający, jakby rozważał tę kwestię ze wszystkich stron. Nagle wstał, odsunął krzesło i podszedł do kominka, powiewając szatami. Trzej chłopcy z ciekawością poszli za nim.

Mistrz Eliksirów wrzucił szczyptę proszku Fiuu w płomienie i wezwał dyrektora. Kiedy zaś głowa starca pojawiła się w kominku, Snape zadał tylko jedno jedyne pytanie:

- Albusie, jeśli użyjesz wszelkich swoich wpływów, jak szybko będę mógł zaadoptować Harry'ego Pottera?


*przypominam, że na potrzeby tego opowiadania Snape jest czarodziejem czystej krwi


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: ZMIANA PARADYGMATU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi
Rok jak żaden innyY