Ostrzeżenie: sporadyczne bluzgi.
ROZDZIAŁ 59: LUMOS
Harry postanowił sobie jedno: rzuci Lumos, nawet jeśli miałoby go to zabić. Miał już dosyć wyczekiwania na to, aż coś samo mu się przydarzy. Stwierdził, że musi się sam zatroszczyć o wypełnienie swojego przeznaczenia. Tak, jak z proroczymi snami. Mógł biernie na nie czekać i pozwolić, by kontrolowały jego życie, albo zdecydować, że będzie sam je kontrolował, nieważne, co mówiły.
Poza tym jeśli coś strasznego miało się wydarzyć i oddzielić go od ojca, Harry nigdy by sobie nie wybaczył, jeśli zmierzyłby się z tym bez swojej magii. Musiał znów zacząć nią władać, by pomóc Severusowi, kiedy przyjdzie taka potrzeba.
To chyba mój przymus pomagania ludziom – stwierdził, ale po raz pierwszy nie wstydził się tego. Była to po prostu część jego osobowości i być może szybciej odzyskałby swoją moc, gdyby w pełni zaakceptował to, kim naprawdę jest.
Zaczął ćwiczyć zaklęcia godzinami i nie pozwalał, by powtarzające się niepowodzenia wytrącały go z równowagi. Znów próbował oklumencji i starał się sięgnąć umysłem do swojej dzikiej magii, by ją uwolnić. Kiedy nie pomogło wznoszenie w umyśle ściany ognia, zamiast tego wyobrażał sobie oślepiające światło. W wyobraźni widział siebie samego, jak rzuca Lumos tak potężny, że jasny i błyszczący promień światła raził wszystkich wokoło.
Wizualizacja nie pomogła mu niestety uzyskać dostępu do swoich mocy, ale Harry wciąż próbował. Nie przeszkadzało mu, że każdego dnia Draco jest świadkiem jego porażki. Był pewien, że Ślizgon pragnie, by mu się powiodło, mimo że Draco nie miał żadnego pomysłu, jak pomóc koledze.
Intuicja Harry'ego podpowiadała mu, że rozwiązanie problemu leży wewnątrz niego. On, i tylko on mógł sprawić, by moc popłynęła przez jego różdżkę. Nikt inny nie był w stanie tego uczynić, nawet jego ojciec.
Dziwne, ale znajdował w tym pewną pociechę. Stwierdził, że było to skutkiem wielu lat, podczas których przekonał się wielokrotnie, że mógł polegać tylko na sobie. Teraz próbował się tego oduczyć; w końcu był w stanie zaufać ojcu. Jednak przeżycia z tamtych lat wryły się mu zbyt głęboko w pamięć. Chciał się zmienić, bo miał już na kogo liczyć. Chciał umieć polegać na innych.
Tylko że pewna część jego umysłu nie była w stanie tego zrobić. Jeszcze nie teraz.
Może dlatego nie potrafił zdobyć dostępu do swoich pierwotnych mocy. Tak naprawdę wcale na to nie liczył. Czekał na to, aż Snape, Draco lub Remus powiedzą mu, co trzeba zrobić. Zarazem jednak w głębi serca odrzucał ich wszystkie rady i sugestie, dlatego jego próby nie mogły się powieść.
Stwierdził, że w sprawie swojej magii powinien liczyć tylko na siebie. Czuł, że właśnie tak powinno być. Nie martwił się tym, bo był pewien, że jakoś rozwiąże swój problem.
- Lumos! - wykrzyknął, wyciągając dłoń przed siebie w pozycji jak do pojedynku.
- Może na razie wystarczy – przerwał mu Draco, wchodząc do sypialni i zapalając światła, które na prośbę kolegi zgasił jakiś czas wcześniej.
- Jeszcze dziesięć minut – odparł Harry, nie odwracając się do Ślizgona. - Zgaś światło.
Malfoy westchnął.
- Zostawiasz mnie tam samego z Weasl... - przerwał i fuknął coś pod nosem. - Znaczy, twój przyjaciel Ronald zaszczycił nas znów swoją obecnością. Może byłbyś łaskaw pomóc mi go zabawić?
- Tak, może byłbym – wycedził Gryfon, pomijając milczeniem sarkazm w słowach kolegi. - Za dziesięć minut. Tyle chyba wytrzymasz.
Draco znowu westchnął, ale posłusznie wyrecytował zaklęcie gaszące światło i wyszedł do salonu, zamykając za sobą drzwi.
***
Kilka dni później podczas kolacji Harry ledwo się powstrzymywał od syczenia z bólu, tak bardzo bolały go palce nadwyrężone od ciągłego ściskania różdżki. Nie chciał, by ktokolwiek spostrzegł jego dyskomfort. Oczywiście jednak Snape wszystko zauważył.
- Harry, już po raz czwarty próbujesz nadziać na widelec tego samego szparaga. Co się dzieje?
Chłopak w odpowiedzi potrząsnął głową, a kiedy ojciec wpatrywał się w niego w milczeniu, dodał nonszalanckim tonem:
- Wiesz co, to chyba wina dzisiejszych wypracowań. Trochę mnie złapał kurcz pisarski.
Draco popatrzył na kolegę z ukosa. W jego spojrzeniu odbijało się niedowierzanie i Harry prawie się wzdrygnął w obawie, że Ślizgon oznajmi zaraz, że Harry tego dnia nie pisał żadnych wypracowań.
Malfoy jednak nie odezwał się. Harry nie wiedział, dlaczego. Braterska lojalność? Nie było to zbyt ślizgońskie wytłumaczenie. Może Ślizgon zamierzał go potem szantażować. Harry nie czuł się najlepiej, podejrzewając Draco o coś takiego, ale cóż... w końcu to był Draco.
Wtedy wtrącił się Ron.
- Czy od kurczu pisarskiego miałbyś takie zaognione ręce?
- Wcale nie są zaognione! - zaprotestował Harry. Faktycznie, może były nieco bardziej zaczerwienione niż normalnie, ale wolał, by Snape nie zainteresował się nagle stanem jego dłoni.
- Hmm – mruknął tylko nauczyciel i dokończył jeść swój posiłek, po czym zaczął ich odpytywać z ostatnich tematów z transmutacji.
Kiedy było już po kolacji, Harry przyniósł książki z pokoju i zabrał się do odrabiania zadań domowych. Zebrała się ich już spora sterta, zważywszy na to, że ostatnimi czasy koncentrował się głównie na praktykowaniu zaklęć, zaniedbując lekcje. Niestety nie czekały nań tylko lektury do przeczytania; musiał też napisać kilka wypracowań. Niespecjalnie miał ochotę się za nie zabierać podczas gdy jego palce kurczyły się z bólu, ale nie miał innego wyboru.
Naskrobał swoje nazwisko w nagłówku, tęskniąc za dawnymi czasami, gdy mógł używać magicznego pióra Draco. Przygryzł wargę i niedbałym pismem nabazgrał tytuł: „Etyka transmutacyjna”. Już samo to wystarczyło, że zaczął marzyć o schłodzeniu rąk pod strumieniem lodowatej wody.
Snape usiadł obok niego i zerknął na pergamin.
- Lepiej brzmiałoby „Kwestie etyczne w transmutacji” - zasugerował. - Jak mniemam nie istnieje takie słowo jak „transmutacyjny”.
Harry wiedział o tym, ale chciał po prostu skrócić tytuł najbardziej jak się dało. I tak musiał jeszcze napisać cały esej, a nie było to łatwe z dłońmi w takim stanie. McGonagall nie obniżyłaby mu przecież oceny za wymyślone słowo. Nigdy nie oceniała prac swoich uczniów nawet w połowie tak surowo jak Snape.
- Wszystko w porządku – odparł bardziej niecierpliwie niż zamierzał.
Mistrz Eliksirów pochylił się w jego kierunku i odezwał się półgłosem:
- Harry, widzę że bardzo dokuczają ci dłonie. Już dawno nie rzucałem na nie czaru niwelującego ból. Pozwól mi sobie pomóc.
- Nie, dzięki – odparł chłopak. - Wszystko gra.
Z gryfońską determinacją przystąpił do pracy. Im dłużej pisał, tym bardziej jego oddech stawał się nierówny i urywany. Po kilku minutach nie był w stanie kontynuować. Westchnął tak cicho, jak się dało i upuścił pióro, rozpryskując atrament po papierze, po czym rozprostował palce.
Stawy w jego dłoniach trzasnęły gwałtownie. Ponieważ w pokoju panowała cisza, dźwięk ten zabrzmiał niemal jak wystrzał
Snape sprawdzał w tym czasie wypracowania, ale wyglądało na to, że stracił wreszcie cierpliwość. Posłał synowi gniewne spojrzenie i skinął na niego palcem. Chłopak niechętnie podszedł do sofy, zastanawiając się, jak uniknąć tej rozmowy.
Zauważył, że Ron bacznie śledził tę wymianę gestów. Widząc to, Harry z trudem powstrzymał kolejne westchnienie. Nie chciał, żeby jego przyjaciel był świadkiem konfliktu między nim, a ojcem, ale w obecnej sytuacji nie dało się temu zapobiec.
Kiedy Gryfon usadowił się na sofie, wciskając się w jej drugi koniec, Snape odezwał się prowokująco:
- A zatem o co chodzi? Twoje dłonie ewidentnie przysparzają ci silnego bólu, ale nie chcesz pomocy?
Harry skrzywił się. Czy nie można było powiedzieć tego ciszej, tak żeby Ron nie słyszał?
- Próbuję zdobyć kontrolę nad moją magią – syknął. - Robię wszystko, co w mojej mocy. Co, jeśli ten ból jest sygnałem, że coś się dzieje? Chyba lepiej go nie blokować, prawda?
- Właśnie dlatego używaliśmy zaklęcia, a nie eliksiru. Zaklęcie nic nie blokuje; po prostu powoduje wrażenie, że ból nie jest prawdziwy. Sądziłem, że już to sobie wyjaśniliśmy.
- Owszem – przyznał Harry. - Ale jednak pomyślałem sobie... czym jest taki lekki ból w porównaniu do Cruciatusa?
Mistrz Eliksirów syknął głośno.
- Fakt, że potraktowano cię już takimi klątwami nie oznacza, że jesteś odporny na wszelki ból, Harry. Wyciągnij ręce przed siebie.
Chłopak schował dłonie za plecami. Było to dziecinne, ale nie chciał, żeby Snape wczuł się zbyt mocno w rolę ojca i zaczął robić to, co uważał za słuszne, bez względu na opinię Harry'ego.
- Chcę je tylko obejrzeć – oznajmił Mistrz Eliksirów, pochmurniejąc.
- Obiecaj – odrzekł Gryfon.
Snape miał już bardzo ponurą minę, kiedy powiedział:
- Ta prośba jest zarazem obraźliwa i infantylna, ale tak, Harry, obiecuję.
Gryfon zignorował przymówkę i wyciągnął ręce.
Snape przestał rzucać synowi mordercze spojrzenia w chwili, gdy wziął dłoń syna w swoje ręce i lekko pomasował stawy. Dotyk był bardzo delikatny, ale Harry i tak stęknął z bólu.
- Przepraszam – mruknął nauczyciel. - Teraz zbadam je magicznie – dorzucił tym samym tonem.
Gryfon ufał ojcu na tyle, że nie schował rąk za plecy, gdy ten wyciągnął różdżkę.
Snape rzucił zaklęcia diagnostyczne i na koniec zmarszczył brwi.
- Jeśli ci nie pomogę, ból będzie się zwiększał – oznajmił. - Stawy będą sztywnieć coraz bardziej. Jeśli postanowiłeś cierpieć w milczeniu, nie będę się wtrącał, ale... - zniżył głos. - Gryfońskie męstwo jest godne podziwu, to jednak nazwałbym raczej lekkomyślnością. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będziesz w stanie poruszać palcami. Wątpię, czy twoja praktyka na tym skorzysta.
- Powiedziałeś mu – warknął Harry, sztyletując Draco spojrzeniem.
- Twoje ręce mi mówią – zaprzeczył Snape, dotykając palcem stwardniałego, zaczerwienionego miejsca na dłoni syna. - Tutaj to są dopiero odciski.
- Przepraszam, Draco – westchnął Harry i wysunął rękę z uścisku ojca. - Chyba nie powinienem pozwolić, żeby dłonie mi się tak odzwyczaiły od różdżki – przyznał. - Cóż, nie będę mógł jej trzymać zesztywniałymi palcami, więc może lepiej rzuć na nie ten czar.
- A może spróbuj bez różdżki – podpowiedział Malfoy.
- Bez różdżki! - wykrzyknął Ron.
- Już próbowałem – przyznał Harry. Chciał dodać, że wszystkie próby i tak kończyły się fiaskiem, ale przypomniał sobie, że kiedyś tak nie było. Zamierzał odzyskać swoją magię i koniec!
- Gotów? - zapytał Snape. Kiedy chłopak kiwnął głową, nauczyciel dotknął końcem różdżki każdego z palców po kolei, a na koniec wnętrza dłoni.
- O, jak dobrze – odetchnął Harry z ulgą. - Dziękuję... - Z przyzwyczajenia omal nie powiedział „dziękuję panu”, ale powstrzymał się w porę i dokończył: - Dzięki, tato.
Ron wydał z siebie dziwny, zduszony dźwięk, ale jego reakcja była niczym w porównaniu z zachowaniem Draco. Ślizgon wybuchnął gwałtownym śmiechem, klepiąc się po kolanach, po czym urwał nagle i wykrztusił:
- A tak, to miało być tylko między tobą, a nim. Jasne.
Po tych słowach podniósł się szybko i uciekł do sypialni, skąd mimo zamkniętych drzwi dał się słyszeć kolejny napad śmiechu.
Harry wiedział, że Snape wkurzył się na Malfoya, ale skoro ten ukrył się bezpiecznie w swoim pokoju, nauczyciel zwrócił swój gniew na Rona i rzucił mu groźne spojrzenie.
- No co? - rzucił rudzielec nerwowo, przełykając ślinę. - Ja nic nie mówiłem!
- A wygląda pan, jakby miał pan coś do powiedzenia – wycedził Snape jednym ze swoich bardziej złowrogich tonów.
Harry stwierdził, że to było nie fair, prowokować Rona, żeby palnął coś głupiego na temat ich relacji. Zanim jednak zdążył powiedzieć to głośno, Ron odwrócił od nich wzrok i beztrosko odparł:
- Kto, ja? Absolutnie nie mam nic do powiedzenia.
- To dobrze – skomentował Snape grobowym tonem, po czym zerknął na syna. W jego spojrzeniu odbiła się mieszanina rozbawienia, konsternacji i zaskoczenia. Po chwili wstał i skierował się do swojego gabinetu. Harry miał już zamiar krzyknąć za nim: „Tato, jeszcze raz dzięki”, ale stwierdził, że może lepiej się powstrzyma.
Chłopak zwrócił się do Rona, który wymamrotał:
- Nie potrzebuję kolejnego nalotu wyjców.
Harry westchnął i zaczął pisać od nowa swój esej, tym razem nadając mu tytuł zasugerowany przez ojca.
***
- Co ci się stało? - zapytał Harry, kiedy kilka dni później Ron zjawił się w mieszkaniu Snape'a zadyszany i rozczochrany.
- Biegłem całą drogę tutaj – wychrypiał Ron.
- Sporo się spóźniłeś – zauważył Draco złośliwie, podnosząc głos, kiedy Snape wyszedł z pracowni. - Chociaż moje nadzieje na odebranie Gryffindorowi punktów są pewnie płonne, bez względu na to, że czekaliśmy na ciebie z kolacją.
Mistrz Eliksirów zadumał się.
- Może wyświadczymy panu Weasleyowi tę przysługę i pozwolimy mu wyjaśnić przyczyny jego opieszałości.
Harry wypuścił oddech. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że go wstrzymywał.
Ron posłał Malfoyowi groźne spojrzenie.
- Musiałem zabrać Ginny do skrzydła szpitalnego po tym, jak została ranna na treningu quidditcha!
- Oczywiście, rozumiemy – odparł Snape aksamitnym tonem. - Rodzina przede wszystkim. Draco, zgadzasz się ze mną?
Ślizgon wymamrotał coś pod nosem.
- Tak, rodzina jest najważniejsza – potwierdził Harry.
Ron przeniósł wzrok z Mistrza Eliksirów na Harry'ego i z powrotem, po czym westchnął cicho.
Harry bał się, że Snape zacznie drążyć temat, ale zdał sobie sprawę, że jego ojciec był na to zbyt przebiegły, bowiem zapytał tylko:
- I jak panna Weasley? Cała i zdrowa, jak sądzę?
- Co się w ogóle stało? - dopytywał Harry.
- Po prostu miała pecha. Z przeciwnych stron leciały na nią dwa tłuczki i kiedy uciekła przed nimi w górę, zderzyła się z jednym z naszych pałkarzy. Spadła z miotły i złamała nogę, ale pani Pomfrey już ją połatała. Jutro rano ma być całkiem zdrowa.
Harry wyszczerzył się z ulgą.
- To super. Będzie mogła grać w sobotę, tak?
- Pewnie, bez problemu. Już jutro będzie mogła trenować.
Snape skinął głową ze spokojem.
- To wspaniale. Nie byłoby ciekawie, gdyby z meczu ze Slytherinem została wyłączona nawet wasza rezerwowa szukająca.
- Oj, byłoby – wymamrotał Draco, tym razem głośniej.
- Po prostu cię skręca, że przez cały rok rozbijaliśmy Ślizgonów w puch! - odparł Ron z uśmieszkiem wyższości, po czym zwrócił się do Snape'a: - Z Ginny już wszystko w porządku, profesorze. Dziękuję, że pan zapytał.
Draco tymczasem nie miał zamiaru puścić Ronowi płazem komentarza na temat drużyny Ślizgonów.
- Wygrywacie tylko dlatego – zaznaczył chłodno – że nasza drużyna została pozbawiona swojego najlepszego szukającego.
Przy ostatnich słowach ukłonił się lekko.
- Drużyna Gryffindoru też jest pozbawiona swojego najlepszego szukającego – odpalił Ron kpiąco, wskazując na Harry'ego. - A jednak udaje nam się wygrywać, racja? To się nazywa „praca zespołowa”, Malfoy.
- Ginny jest naprawdę świetna – wtrącił Harry, zanim rozmowa potoczyła się w niepożądanym kierunku. - Chciałbym móc zobaczyć ją znowu w akcji. Strasznie mi brakuje quidditcha.
Ron zerknął niepewnie na Mistrza Eliksirów.
- Eee, może twój... może profesor Snape pozwoliłby ci pójść na mecz? Znaczy, na pewno mógłby zaczarować część trybun tak, by były bezpieczne. A może mógłbyś się gdzieś ukryć...
- ...niewidziany przez nikogo? - dokończył Draco. - Zaiste wspaniale jest mieć pelerynę-niewidkę.
- Powiedziałeś mu o niej? - warknął Ron ze złością, wznosząc pytająco brwi.
- No ależ, my tu na dole dzielimy się wszystkim – wtrącił Malfoy niefrasobliwym tonem, machając nonszalancko ręką.
- Pozwoliłeś mu jej dotknąć?
- Ron – odparł Harry łagodnie – on się z tobą drażni. A ty dajesz się nabrać.
- Phi. I tak nadal sądzę, że powinieneś pójść na mecz.
Chłopak zerknął na ojca błagalnie. Zauważył, że Draco robi to samo.
- Czy to możliwe? Przecież ty zawsze chodzisz na rozgrywki. Moglibyśmy usiąść zaraz obok ciebie, w razie gdyby coś się stało...
Nauczyciel pokręcił głową i powiedział:
- Nie uważam tego za rozsądne. Tym niemniej może uda mi się zrobić coś, co wynagrodzi wam tę stratę. Będziecie mogli oglądać mecz stąd.
Draco od razu odgadł, o co chodziło.
- A, ta zaczarowana rama od obrazu? Przecież mówiłeś, że ona nie pokazuje ludzi.
- Jak mniemam uda mi się ją przekonać – wycedził Snape i skierował się do pokoju chłopców.
Ron poszedł za nimi, rozglądając się ciekawie wokół. Nigdy wcześniej nie był w sypialni Harry'ego. Na widok barw Gryffindoru zrobił minę wyrażającą ulgę.
W ramie był widoczny obraz jeziora, w którym odbijało się rozgwieżdżone niebo. Mistrz Eliksirów stuknął w nią dwa razy różdżką i wyszeptał kilka inkantacji.
- Gotowe – zwrócił się do Draco. - Służy tylko do oglądania, więc nie będziecie słyszeć tego, co się dzieje na zewnątrz. Teraz jednak będzie można w nim widzieć również ludzi. - Spojrzał na chłopaka groźnie. - Nie nadużywaj tego. Rzecz jasna po meczu zmienię go z powrotem.
- Oczywiście, Severusie – odparł Draco słodkim, przymilnym tonem, aż Ron wywrócił oczami. - Czy o tej porze ktoś może być na zewnątrz? - zastanawiał się. Ron wyraźnie drgnął i Ślizgon zrobił zadowoloną minę. - Ach, czyżby Gryfoni wciąż trenowali?
- Tak mi brakuje nocnych treningów – jęknął Harry smętnie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odrzekł Malfoy kpiąco, zamknął na chwilę oczy i machnął różdżką. W ramie ukazał się widok boiska do quidditcha. Kilku uczniów zataczało koła na miotłach, uciekając przed oświetlonymi tłuczkami, które ze świstem pomykały we wszystkich kierunkach.
- ...pięć... sześć... - liczył Draco po cichu.
Ron nagle zerwał się i zasłonił sobą obraz.
- Liczy tłuczki, żeby wykraść tajemnice naszej taktyki! - krzyknął. - Harry, spraw, żeby rama znów pokazała jezioro!
- Nie mogę. Nie mam magii.
Ron zwrócił się do Snape'a.
- To oszustwo.
- To strategia – poprawił Draco. - A poza tym Gryfoni są żałośni. Tylko osiem tłuczków treningowych?
Mistrz Eliksirów stuknął różdżką w ramę i oznajmił:
- Nie będzie na niej widać boiska do quidditcha, dopóki nie nadejdzie dzień meczu. Czy to pana satysfakcjonuje, panie Weasley?
- Yyy, no, owszem – wydukał Ron, najwyraźniej zaskoczony.
- Niezbyt to ślizgońskie z twojej strony – marudził Draco. - Gdybyś pozwolił mi patrzeć, moglibyśmy wygrać. I nie mów, że taka wygrana to żadna wygrana, bo wiesz doskonale, że tak nie jest.
- Mhm, jednak zważywszy, iż nasza rodzina nie składa się z samych Ślizgonów, musimy ponieść pewne ofiary.
Malfoy zerknął na Harry'ego, a potem z powrotem na Snape'a.
- Mógłbym się założyć, że gdyby on o niczym nie wiedział, to pozwoliłbyś mi patrzeć.
Harry zauważył, że Snape nie zaprzeczył, tylko odparł:
- Skoro jednak wie, musimy ponieść tę ofiarę. To moje ostatnie słowo.
Wydawało się, że Draco przyjął to bez sprzeciwu. Jednak w sobotę okazało się, że ma coś na ten temat do powiedzenia. Snape opuścił mieszkanie, udając się na mecz, a Harry i Draco siedzieli razem na łóżku, czekając aż w ramie ukaże się obraz boiska.
- Fakt, że jesteś Gryfonem i Ślizgonem zarazem, ma pewne ciekawe implikacje – zagaił Malfoy. - Zastanawiałeś się, co zrobisz, kiedy już stąd wyjdziesz?
Harry zerknął na kolegę pytająco.
- Chodzi mi o quidditcha – wyjaśnił Draco z pokrętnym uśmieszkiem. - Nie zapominaj, że należysz teraz do dwóch domów. Skoro jesteś w Gryffindorze, masz tę obsesję na punkcie sprawiedliwości, racja? Czy to nie oznacza, że nie możesz wystawić żadnego z domów do wiatru?
Harry wytrzeszczył na niego oczy.
- O czym ty gadasz?
- Och, w tym roku pewnie nie będzie o czym mówić – wycedził Draco. - Ale założę się, że w przyszłym roku nadal będę tu tkwił. Jestem jednak pewien, że ty wrócisz już na lekcje i będziesz grał w quidditcha. Nie uważasz, że powinieneś być fair i grać dla Slytherinu przynajmniej podczas połowy meczy?
- Nie będę grał dla Slytherinu!
- Myślałem, że nie przeszkadza ci, że jesteś w Slytherinie?
- Tak, ale... - Harry stłumił drżenie. - Posłuchaj, nie zamierzam też mieszkać w Slytherinie. I tyle.
Malfoy spojrzał na niego z powagą.
- Próbowałem im uświadomić, że Czarny Pan to zły wybór, ale sam ich wszystkich nie przekonam. Harry, potrzebuję twojej pomocy. Obiecaj mi coś, dobra? Jeśli wyjdziesz stąd przede mną, potwierdź swoją postawą, że jesteś Ślizgonem i jesteś z tego dumny.
- Draco, nie będę grał dla Slytherinu – westchnął Harry.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu... nie zachowuj się jak obcy, dobra? Jesteś teraz jednym z nas i wszyscy powinni to zobaczyć. Wpadnij czasami do pokoju wspólnego, usiądź nieraz przy naszym stole. Zachowuj się tak, jakby to był też twój dom. Bo przecież jest.
- Jeszcze mi życie miłe.
- Jak będzie się czuł Severus, kiedy w chwili, gdy opuścisz jego mieszkanie, zaczniesz udawać, że nie jest opiekunem twojego domu, podczas gdy doskonale wiesz, że nim jest?
- Myślałem – odrzekł Harry spokojnie – że już ustaliliśmy, żebyś się nie wtrącał do tego, jak się układa między mną i Severusem.
- A ja myślałem – powiedział Draco z takim samym spokojem – że chcesz wygrać tę wojnę. Jeśli rozegrałbyś wszystko umiejętnie, mógłbyś mieć cały Hogwart po swojej stronie. Tak późny przydział do Slytherinu daje ci strategiczną przewagę. Masz okazję, by popracować nad nami od środka. Nie pozwól, żeby twoja gryfońska duma wszystko zmarnowała.
- Przemyślę to – oznajmił Harry. Na szczęście w tym momencie rozpoczął się mecz i chłopcy przeszli do dyskusji nad quidditchem.
***
Kilka dni później Ron siedział przy wspólnym stole jak na szpilkach. Wciąż oglądał się na drzwi, najwyraźniej czekając na Snape'a. Harry orzekł, że przyjaciel wygląda na zaniepokojonego, jakby miał coś ważnego do powiedzenia.
W chwili, gdy nauczyciel przekroczył próg, rudzielec zerwał się z krzesła i wybełkotał:
- Nie idzie pan, prawda? Prawda, proszę pana?
Snape wydawał się czerpać z tego jakąś mroczną uciechę, gdy wycedził:
- Ależ dlaczego, panie Weasley? Oczywiście, że idę.
Ron skrzywił się i wymamrotał coś o liście z domu przynoszącym złe wiadomości.
- Dokąd idziesz? - zapytał Harry, zerkając na ojca ciekawie.
Nauczyciel odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem:
- Zostałem dziś wieczór zaproszony na kolację do państwa Weasleyów.
Ron wzdrygnął się, najwidoczniej na myśl o Mistrzu Eliksirów wstępującym w progi jego rodzinnego domu.
Harry poczuł się obrażony.
- Co byś powiedział – zwrócił się do przyjaciela zacietrzewionym tonem – gdybym robił taką aferę z tego, że twój ojciec pojawi się u mnie w domu?
- Cóż, gdyby mój ojciec był twoim nauczycielem, a ty miałbyś z nim na pieńku, z pewnością bym to zrozumiał!
- Och – wyjąkał Harry, mrugając z zaskoczenia. Poczuł się zawstydzony, że tak gwałtownie zaczął bronić Severusa.
- Panie Weasley – odezwał się Snape i zamilkł, czekając, aż Ron zwróci na niego uwagę – nie ma pan ze mną na pieńku. Sądzę, że pana rodzice chcą się po prostu dowiedzieć, jakie poczynił pan postępy w nauce, a o tym akurat posiadam jak najdokładniejsze wiadomości.
Ron jęknął.
- Inaczej mówiąc, stado wyjców.
- Taką ma pan złą opinię o swoich zdolnościach?
- Ja nie, ale pan tak.
Snape zaśmiał się cicho.
- Przecież powiedziałem panu, że pana wypracowanie z eliksirów było dobre.
- Tak, kiedy napisałem połowę. Gdy już skończyłem, powiedział pan: „Panie Weasley, eliksiry połączone z zaklęciami nie uleczą wszystkich chorób świata, aczkolwiek takie naiwne stwierdzenie jest normalne u Gryfona. Następnym razem proszę przemyśleć nieco dokładniej swoje wnioski.”
Mistrz Eliksirów wyprostował się.
- Czyżby ten komentarz pana wzburzył?
- Tak, owszem, wzburzył mnie – fuknął Ron, czerwieniejąc na twarzy. - Przemyślałem dokładnie swoje wnioski, a jeśli nie było tego widać, to... czemu nie powie pan wprost, że ma mnie pan za głupka?
Snape zwrócił się do syna:
- Zdaje się, że miałeś rację twierdząc, iż uczniowie biorą moje słowa do siebie bardziej, niż sądziłem.
Harry kiwnął głową, powstrzymując się przed komentarzem: „A nie mówiłem”.
Nauczyciel odezwał się do Rona:
- Miałem jedynie na myśli, iż fantastyczne spekulacje, które znalazły się w podsumowaniu, zniweczyły pozytywne wrażenie, jakie wywierał ten całkiem rzetelny esej.
Gryfon zamrugał ze zdziwienia.
- Aha. To nie brzmi tak źle. Może następnym razem sformułuje pan swoje uwagi podobnie.
- Lubię rozkoszować się myślą, że Gryfoni drżą na sam dźwięk moich kroków – odparł Snape. - Choć może teraz, gdy jeden z nich został moim synem...
- Jesteś żałosny – wtrącił Draco.
- Panie Malfoy, jak mniemam nikt nie pytał pana o zdanie – wycedził Snape. - Zaś co do pana, panie Weasley, z większością przedmiotów radzi pan sobie na zadowalającym poziomie, choć nie zalecałbym przerywania naszych korepetycji. To wszystko, co zamierzam oznajmić pana rodzicom.
Ron kiwnął powoli głową z zaskoczoną miną. Po chwili na jego twarzy odbiło się kompletne niedowierzanie, jakby sądził, że nauczyciel kłamie mu prosto w twarz. Harry z trudem stłumił chęć, by ponownie wziąć ojca w obronę.
- Harry – odezwał się do niego Snape – Artur prosił, by przekazać ci, iż również jesteś zaproszony. Wie jednak, że ze względu na okoliczności nie możesz się tam zjawić.
- Wszystko w porządku. - Chłopak skinął głową. W końcu nie chciał sprowadzać na Norę ataku Voldemorta. - Proszę przekazać mu wyrazy podziękowania.
- Czy mam przekazać coś pana rodzicom, panie Weasley? - zapytał Snape, naciągając wyjściowe szaty.
- Nie – burknął rudzielec. Widać było, że nadal nie wybaczył rodzicom zgody na propozycję Snape'a, by powtarzać materiał pod okiem nauczyciela.
- Jak sobie pan życzy – odrzekł Mistrz Eliksirów. - Harry, w razie gdybyś mnie potrzebował, bezzwłocznie zafiukaj do Nory.
- Jasne.
Chłopak przyglądał się, jak jego ojciec znika w płomieniach. Czuł się nieco przygaszony z powodu całej sprawy. Może to postawa Rona tak na niego działała, a może wiązało się to bardziej z faktem, że Snape mógł opuszczać lochy podług swojej woli. Harry cieszył się ze względu na ojca, ale nie mógł nic poradzić na lekkie ukłucie zazdrości, jakie czuł na myśl, że on sam jest pozbawiony wolności, nawet jeśli sieć Fiuu stała już dla niego otworem.
Rozwiązanie tej kwestii należało do niego. Po prostu musiał odzyskać magię.
Draco poprawnie odczytał ruch jego ręki w kierunku różdżki, bo pokręcił głową.
- Nie – oznajmił. - Żadnych ćwiczeń, dopóki czegoś nie zjesz.
- A ty co, jesteś jego matką? - obruszył się Ron.
- Nie, jego przyjacielem – odparł Ślizgon chłodno. - A ty?
- Cicho bądź.
- Może zjedzmy już tę kolację – wtrącił się Harry, próbując odwrócić ich uwagę. Naprawdę wolał uniknąć konieczności fiukania do Nory, by oznajmić ojcu, że jego przyjaciele się pojedynkują lub coś w tym rodzaju. - A potem znowu poćwiczę Lumos.
***
Sądząc po twarzy Rona, chłopak z pewnością nie zostałby w lochach ani chwili dłużej... gdyby nie jedna rzecz. Wiedział, że musi być obecny, gdy Snape wróci z wizyty w Norze. W przeciwnym razie Mistrz Eliksirów na pewno doniósłby jego rodzicom.
Harry był pewien, że jego ojciec by tego nie zrobił, ale wolał pozostawić Rona w nieświadomości. Dzięki temu rudzielec został z nimi w lochach.
Kolacja w towarzystwie obu przyjaciół była dla Harry'ego co najmniej przykra. W salonie panowała kompletna cisza, z rzadka przerywana uprzejmymi, konwencjonalnymi uwagami. Przynajmniej obaj powstrzymywali się od kłótni, za co Harry był wdzięczny, choć musiał przyznać, że zdania typu: „Czy mógłbyś, proszę, podać sól?” nie stanowiły przyczynku do wciągającej konwersacji. Zaraz po deserze Draco oznajmił, że musi uwarzyć eliksir. Harry wiedział doskonale, że to nieprawda. Ślizgon chciał po prostu uciec od napiętej atmosfery. Biorąc pod uwagę, jak jego nasycone poczuciem wyższości komentarze działały na Rona, Harry był nawet zadowolony, że Draco się wycofał.
Po odesłaniu talerzy do kuchni przez Fiuu, Harry stanął pośrodku salonu, próbując sobie wyobrazić strumień magii płynący przez jego ciało i skupiający się w różdżce. Pamiętał, jak się czuł podczas przypływu dzikiej magii. Teraz próbował przywołać tamto uczucie, ale utrzymywać je pod swoją kontrolą.
- Lumos! - wykrzyknął z całą pewnością siebie, na jaką było go stać. Bez skutku; różdżka w jego dłoni nadal była tylko martwym kawałkiem drewna.
Mimo to jednak ten kawałek wciąż promieniował charakterystycznym ciepłem, dając mu znać o tkwiącej w nim mocy, która szukała ujścia.
Ron spojrzał na niego sponad wypracowania, najwyraźniej zmęczony przypominaniem sobie, w jaki sposób kropla żółci testrala wpływała na działanie pięciu różnych eliksirów.
Harry uśmiechnął się do niego przelotnie i kontynuował. Miał już dosyć zamykania się w pokoju i ćwiczenia w samotności, jakby oddawał się jakiemuś wstydliwemu hobby. Co z tego, że rzucanie zaklęć mu nie wychodziło? Zamierzał rozwiązać ten problem i nie powinien czuć się tym upokorzony.
Rzucę Lumos, nawet jeśli miałoby mnie to zabić – powtarzał sobie w myślach, bezgłośnie wypowiadając te słowa za każdym razem, gdy różdżka go zawodziła.
Sals wychynęła ze swojej kryjówki, popełzła po podłodze i zaczęła wspinać mu się po nodze.
- Hej – powitał ją Harry, zdejmując ją ze swojego biodra. Pocałował ją w płaski łepek i podrapał lekko, a Sals poddawała się temu z zadowoleniem. Z poczuciem winy zdał sobie sprawę, że tak bardzo koncentrował się na praktykowaniu zaklęć, że zaniedbał swoją ulubienicę.
- Harry, co robisz? - zapytała Sals, dotykając wysuniętym języczkiem jego obolałej dłoni.
Gryfon owinął węża wokół nadgarstka i wyjaśnił:
- Próbuję użyć innych sssłów.
Zamierzał powiedzieć: „Próbuję rzucić zaklęcie”, ale niektóre wyrazy najwidoczniej nie istniały w wężomowie. Dziwne było, kiedy w myślach wypowiadał jakieś słowo, a w jego ustach brzmiało ono zupełnie inaczej.
Sals okręciła się ciaśniej wokół jego ręki.
- Innych sssłów?
Cóż, Sals nigdy nie rozumiała, czym jest magia, choć zdawała sobie sprawę, że dotąd nie spotkała człowieka, który potrafiłby z nią rozmawiać. Uważała, że Harry jest wyjątkowy, a kiedy próbował jej wyjaśnić, że Snape i Remus też są czarodziejami, mimo że nie mogą z nią rozmawiać, była zupełnie skonfundowana.
- Tak, innych sssłów, żeby zapalić śśświatło – wytłumaczył Harry, zastanawiając się, jak ująć to w słowa bardziej dokładnie. Dotknął delikatnie różdżką jej pyszczka. - To jessst taki ssspecjalny patyk. Kiedy machnę nim w odpowiedni sssposób i wypowiem odpowiednie sssłowo, sssprawię że wydarzą się rzeczy, które normalnie się nie wydarzają.
- Rzeczy?
- Powinienem móc sssprawić, żeby zaczął śśświecić – objaśnił Harry. - Kiedyśśś to umiałem, ale ossstatnio różdżka mnie nie sssłucha.
- Jak patyk może śśświecić? - zapytała Sals ze zdziwieniem. - Harry wkłada ją do jassskini z ogniem?
Chłopak zrozumiał, że miała na myśli kominek.
- Nie, to nie ma nic wssspólnego z ogniem.
- Pokażesz Sssals?
- Nie mogę. - Harry zamilkł na chwilę i skupił wzrok na Ronie, żeby się upewnić, że odezwie się do kolegi po angielsku. - Ron, mógłbyś pokazać Sals, jak wygląda Lumos? Ona jest naprawdę ciekawa.
Rudzielec wzruszył ramionami i wyciągnął różdżkę.
Sals syknęła przeciągle, ale Harry tego nie zrozumiał. Podejrzewał, że musi to być wyraz zdumienia. Wąż popełzł po jego dłoni, wystawiając główkę w kierunku świecącej różdżki. Ron zerknął na Sals podejrzliwie, ale widząc jej zainteresowanie, podszedł bliżej, żeby mogła lepiej widzieć.
- Chcę zobaczyć, jak Harry wypuszcza z drewna promienie sssłońca – nalegała.
- Ssstaram się – westchnął Gryfon. - A więc jeszcze raz. - Wyciągnął dłoń w kierunku granitowej ściany. - Widzisz, trzymam patyk w ten sssposób i wtedy używam innych sssłów. Muszę w nie wierzyć i wiedzieć, co chcę uzyssskać. Wszyssstko, co powinienem zrobić, to wypowiedzieć pewne bardzo ssstare sssłowo, oznaczające śśświatło. - Lumos – chciał dodać, ale mimo że jego wargi ułożyły się w ten wyraz, nie usłyszał żadnego dźwięku. Dziwne. Być może łaciny nie dało się przełożyć na wężomowę.
- Sssłowo? - dopytywała Sals.
- Nie wiem, jak to wyrazić w mowie węży – przyznał Harry, ponownie wyciągając różdżkę. - Tak, jakbym chciał zawołać: Śśświeć!
Z jego różdżki wystrzelił jaskrawy promień światła, oślepiający jak błyskawica. W tym samym momencie Harry został odrzucony do tyłu siłą zaklęcia i uderzył głową w kamienny mur. Przez chwilę wydawało mu się, że faktycznie trafił go piorun, ale światło płynące z różdżki nie znikało. Chłopak oparł się o ścianę i przymrużył oczy. Poczuł szalony przypływ radości, gdy zobaczył, że potężny, rozżarzony do białości blask wydobywa się w rzeczy samej z jego różdżki.
Tak mu się przynajmniej wydawało, gdyż huknął głową o granit z taką siłą, że w oczach pokazały mu się gwiazdy. Zabawne – pomyślał, czując, jak mózg odmawia mu posłuszeństwa – myślałem, że to tylko takie powiedzenie, że po uderzeniu w czaszkę widzisz wszystkie gwiazdy...
Możliwe też, że te migoczące iskry były powidokami, wywołanymi przez jasność płynącą z różdżki. Harry podniósł ją lekko i zamrugał, żeby zacząć widzieć wyraźniej. O cholera! Promień światła palił wszystko na swojej drodze jak palnik acetylenowy! Na podłodze naprzeciw niego widniał wyżarzony, dymiący ślad, ciągnący się aż do ściany, dzielącej salon od gabinetu Snape'a.
W tej samej chwili Harry usłyszał Rona mamroczącego najbardziej bezbożne przekleństwa. Z trudem odwrócił głowę w kierunku przyjaciela, próbując zobaczyć coś przez zasłonę iskier. Ron nie stał tam, gdzie przedtem; leżał powalony na podłogę.
Harry nie widział już nic więcej, gdyż odwrócenie głowy wywołało u niego taki ból, że kolana się pod nim ugięły, a żołądek wywinął kozła. Chłopak poczuł, że ześlizguje się w dół po ścianie, niejasno świadom, że z jego różdżki nadal wylewa się niesamowita moc.
- Nox – wykrztusił, ale zaklęcie nie podziałało. Blask nie przygasł nawet odrobinę, tak gorący, że zapierało dech w piersi.
Gwałtownie łapiąc oddech, Harry podtrzymał dłoń drugą ręką, celując różdżką pośrodku ściany. Bał się, że od żaru coś się zapali.
Nagle Ron, leżący w nieładzie na podłodze, usiadł jak pchnięty sprężyną. Masował sobie mocno nos i wciąż coś mamrotał, ale Harry'emu tak szumiało w uszach, że nie słyszał słów.
Po chwili usłyszał jakiś inny głos, brzmiący tak bardzo odlegle, że ledwo go dosłyszał. Gdzieś daleko trzasnęły drzwi i głos stał się wyraźniejszy.
- Weasley, do kurwy nędzy! Co ty mu zrobiłeś?
Harry powoli podniósł wzrok i zobaczył Draco wbiegającego pędem do pokoju. W polu widzenia Gryfona znalazła się uszkodzona ściana – tyle że teraz była przedziurawiona na wylot. Przez kilka chwil, gdy trzymał różdżkę nieruchomo, promień światła wypalił w granicie dziurę o średnicy szkolnego kociołka, której brzegi żarzyły się czerwono. Można było przez nią zajrzeć do gabinetu Snape'a i dalej.
- Finite Incantatem! - krzyknął Ślizgon, podchodząc tak blisko, jak tylko był w stanie. - Cholera – zaklął, gdy zaklęcie nie zadziałało. - Harry, ty to powiedz – rozkazał, zerkając na powiększającą się dziurę w murze. - Kurwa mać! Harry, powiedz to!
Gryfon przełknął ślinę, czując wyraźny metaliczny smak w ustach. Kiedy walnął głową w granit, musiał najwidoczniej przygryźć sobie język. Może dlatego nie mógł dobrze rzucić Nox. Wciągnął głęboko powietrze i postarał się wyraźnie wypowiedzieć słowo.
- Finite – jęknął.
- On próbował rzucić Lumos, niech teraz rzuci Nox! - wrzasnął Ron, najwyraźniej nieświadomy, że Harry już tego próbował.
- Nox! - powtórzył Harry, ale promień światła nadal ciął ścianę jak laser. Był tak jasny, że rozświetlał każdy zakamarek salonu. Chłopak dziwił się, że nie zauważył tego wcześniej. Nagle poczuł, jak atakują go coraz silniejsze mdłości i ciemnieje mu w oczach.
- Harry, głośniej! - nalegał Ron.
- Nox! - wrzasnął Harry. Od wysiłku ból zwiększył się wielokrotnie. Chłopak nie był w stanie dłużej trzymać różdżki prosto. Rozżarzony blask zostawił na ścianie kolejną dymiącą szramę i zahaczył o meble. Sofa zaczęła się palić, a pomieszczenie wypełnił gryzący dym.
Draco rzucił się w stronę kolegi, wyrwał mu różdżkę z dłoni i rzucił zaklęcie samemu. Jedyne, co osiągnął, to dalsze zniszczenie wyposażenia. Promień światła zatoczył łuk, omal nie poparzywszy Rona, który rzucił się w bok i ryknął:
- Ej, może byś tak uważał!
W tym samym momencie, kiedy wyrwano mu różdżkę z dłoni, Harry poczuł, że słabnie. Osunął się na bok jak inwalida, któremu odebrano kule, i upadł na podłogę.
Z sufitu zaczęła nagle lać się woda, mocząc chłopaka od stóp do głów. ]i]Lubię deszcz[/i] – pomyślał Harry bez sensu, a ból zdawał się rozłupywać jego czaszkę na pół. Po chwili pojawiła się kolejna myśl. Snape musi mieć tu zainstalowany magiczny spryskiwacz – stwierdził i wybuchnął szalonym śmiechem.
Draco przerwał na chwilę swoje bezskuteczne wysiłki i polecił:
- Weasley, nie stój tak, pomóż Harry'emu!
Tymczasem Harry przestał się śmiać i zamknął oczy, bo zaczynał już widzieć wszystko na czerwono. Jego istnienie zawęziło się do prób złapania powietrza, jednak jego pierś zacisnęła się boleśnie. A może to był Ron, który objął go kurczowo i podciągnął do góry? Harry czuł, że stopniowo traci przytomność, ale ktoś, najpewniej Ron, potrząsał nim, nie pozwalając mu odpłynąć w ciemność. Głowa Harry'ego kołysała się z boku na bok, aż robiło mu się niedobrze. Chłopak złapał się Rona jak tonący brzytwy, próbując powstrzymać mdłości, ale tylko pogorszył sprawę.
- Przestań nim tak rzucać, wcale mu to nie pomaga! - ryknął Draco.
- Wydaje mi się, że ma wstrząs mózgu! Chcesz, żeby zemdlał i nigdy się nie obudził? - Po chwili Ron ściszył głos, mówiąc do Harry'ego: - No, stary, tylko nie mdlej. Zostań ze mną. Na pewno ci się uda...
Chłopak mówił dalej, ale Harry'emu tak huczało mu w uszach, że nic już nie słyszał. Poczuł, jak coś prześlizguje się wzdłuż jego nogi, ale wrażenie było tak słabe, że nie był pewien. Sals – próbował powiedzieć. - Nie wchodź do kominka. Nie miał jednak siły, by wypowiedzieć te słowa na głos.
Zanim ostatecznie stracił przytomność, błysnęła mu ostatnia jego myśl, że jego ojciec byłby dumny. Udało mu się rzucić Lumos... nawet jeśli go to zabiło.
KONIEC ROZDZIAŁU 60.