ROZDZIAŁ 52: ROZMOWA PRZEZ FIUU
Ron, mając do przepisania dziesięć tysięcy zdań, przychodził do lochów prawie co wieczór. Kilka pierwszych wizyt było tak samo pełnych napięcia. Draco nie przeklął go z kretesem tylko dlatego, że nie wychodził ze swojego pokoju. Jednak po tygodniu miał już dosyć tego zamknięcia, więc wyszedł na zewnątrz i odrabiał lekcje przy stole razem z Harrym, traktując Rona jak powietrze.
Ponieważ semestr rozpoczął się już na dobre, wypadki każdego wieczoru toczyły się niemal tym samym torem.
Najpierw jedli kolację – przeważnie we trójkę ze Snape'em, ale czasami nauczyciela nie było. Wcześniej prawie zawsze zamawiali „każdemu według gustu”, teraz jednak Draco, najwyraźniej zachęcony rosnącą między nim a Harrym zażyłością, zaproponował, by po kolei „ustalali menu” - jak to ujął. Harry zastanawiał się, czy Ślizgon daje mu po prostu możliwość używania magii w jedyny dostępny dla niego sposób, czy też stara się coś udowodnić... Że nie jest takim totalnym snobem? Że w pełni akceptuje mugolskie pochodzenie Harry'ego? Trudno było stwierdzić. Jedno było pewne: Draco miał ochotę spróbować kilku nowych smaków.
Harry z zaciekawieniem obserwował jego reakcje. Okazało się na przykład, że Malfoy nie znosi gotowanych klopsików. Zjadł jeden kęs i wzdrygnął się demonstracyjnie, oznajmiając, że ktokolwiek wpadł na pomysł, że tatar będzie smakował lepiej po ugotowaniu, powinien zostać skazany na dożywocie w Azkabanie. Z kolei duszone mięso tak mu przypadło do gustu, że Harry nie byłby zaskoczony, gdyby Draco zamówił je, kiedy nadejdzie jego kolej. Harry tymczasem odkrył, że gigot d'agneau à la provençale smakuje całkiem nieźle. Escargot zaś było ohydne, i to nie tylko dlatego, że w jego skład wchodziły ślimaki. Danie było twarde i gumiaste, a poza tym doprawione nadmierną ilością czosnku. Harry przełknął kilka kęsów, a resztę ukrył dyskretnie pod swoją sałatką.
- Zero subtelności – zganił go Draco. - Takie pyszne escargot zmarnowane.
- Możesz je zjeść, jeśli chcesz – zaproponował Harry.
- Niezbyt to eleganckie, częstować się jedzeniem, którym wzgardził współbiesiadnik – obruszył się Ślizgon, śmiejąc się lekko.
Cóż, to było na tyle, jeśli chodzi o starania Malfoya, by nie być takim snobem.
***
W te dni, gdy Snape jadł kolację w Wielkiej Sali – a przynajmniej Harry miał taką nadzieję, że jego ojciec znowu nie opuszcza posiłków - wracał do domu zaraz potem. Zasiadał przy stole razem z Harrym i Draco i przepytywał ich z przerobionego materiału. Z reguły właśnie wtedy przychodził Ron. W milczeniu siadał do stołu, wyciągał z torby arkusz pergaminu, chwytał pióro zostawione przez Snape'a i zaczynał przepisywać. Po kilku dniach zrezygnował z demonstracyjnego rzucania papieru na blat i sztyletowania obecnych wzrokiem. Po prostu zasiadał na swoim miejscu i pisał.
I pisał, i pisał, i pisał.
Pisał i pisał, pisał i pisał, w kółko to samo długie zdanie, aż Harry miał wrażenie, że dźwięk skrobiącego pióra wwierca mu się w mózg. Wolał nie wyobrażać sobie, jak Ron musi się czuć.
Czasami Harry zerkał nieznacznie na pergaminy, podpatrując, który to już numer. Dwa tysiące sześćdziesiąty pierwszy... parę dni później cztery tysiące pięćset trzeci...
Biedny Ron... Harry był pewien, że jego przyjaciel dostał już nauczkę i nigdy więcej nie obrazi Snape'a... a przynajmniej nie w taki sposób. Rzecz jasna nie oznaczało to, że stosunki jego i Rona ulegają poprawie. Rudzielec wciąż ostentacyjnie go ignorował.
Przynajmniej nie spoglądał już na niego morderczym wzrokiem i nie mamrotał żadnych obraźliwych komentarzy.
Harry zastanawiał się, w jakim stopniu było to zasługą przepisywanych zdań, a ile zawdzięczał tu innym Gryfonom. Jego współdomownicy odwiedzali go dość często, zwykle w czasie wolnym między lekcjami a kolacją. Prawie za każdym razem ktoś deklarował, że „popracuje” nad Ronem. Zwykle była to Ginny, czasem Neville lub Seamus, a nieraz nawet Hermiona.
Harry, rzecz jasna, doceniał ich wysiłki, jednak czasem myślał sobie, że może lepiej byłoby zostawić Rona w spokoju. W końcu ile była warta ich przyjaźń, skoro Ron tak łatwo ją odrzucił?
Hermiona pojawiała się w lochach co najmniej dwa lub trzy razy w tygodniu, przeważnie sama. Zaraz po świętach też przyszła sama. Szybko okazało się, dlaczego – miała Harry'emu do powiedzenia kilka słów na temat jego listu z podziękowaniem. Zasugerowała, że Harry robił sobie żarty pisząc, że przeczytał wcześniej podarowaną przez nią książkę. Szybko jednak zamilkła, kiedy chłopak przyniósł egzemplarz Snape'a, którego jak dotąd mu nie zwrócił, i położył na stole obok tego kupionego przez Hermionę.
Chwilę później cała rozmowa przybrała zaiste dziwaczny kierunek.
- Wydaje mi się, że Harry podświadomie broni się przed powrotem swoich magicznych mocy – zwrócił się Draco do Hermiony. - Chodzi o to, że wolałby nie musieć walczyć z Czarnym Panem i dlatego trwa w zaprzeczaniu. Co o tym sądzisz?
Dziewczyna otworzyła szeroko usta. Harry stwierdził, że wyglądała z tym dość głupio, aczkolwiek trudno było winić ją za oszołomienie. Owszem, Draco był zwykle uprzejmy dla gości Harry'ego i konwersował z nimi, stosując się do wszelkich zasad etykiety. Teraz jednak Ślizgon traktował inteligencję Hermiony z szacunkiem, a nawet zasięgał jej opinii... Draco Malfoy nigdy wcześniej tak się nie zachowywał.
- Hmm... może istnieje tu jakaś przyczyna fizjologiczna... - wyjąkała Gryfonka. - W końcu Harry przeszedł... ekhm...
Harry prawidłowo odczytał wahanie w jej wzroku i wtrącił:
- Wszystko w porządku. Draco wie o pobraniu szpiku i całej reszcie.
Hermiona rzuciła mu spojrzenie, które mówiło: „Czy to aby mądre?”
- Draco jest po mojej stronie – odparł Harry, choć nie spodziewał się, że koleżanka mu uwierzy.
Dziewczyna spojrzała na niego. Tym razem nie przemilczała swojego zdania.
- Przecież to Malfoy! - wykrzyknęła.
- Owszem, a twoi rodzice to mugole, zgadza się? - wycedził Draco. Harry zesztywniał, spodziewając się jakiejś szyderczej kontynuacji, ale taka nie nastąpiła. - Ale ty jesteś czarownicą.
- O co ci chodzi? - zapytała Hermiona chłodno.
- Że to, kim jest mój ojciec, nie decyduje o tym, kim jestem ja.
Dziewczyna założyła nogę na nogę i odchyliła się do tyłu.
- Myślę, że przez ostatnie pięć lat zdążyliśmy się zapoznać z tym, co sobą reprezentujesz. Czy to nie ty nazywałeś mnie zawsze szlamą?
Twarz Draco wyrażała głęboką frustrację. Wiedział oczywiście, że wszystkie te komentarze stawiały jego lojalność pod znakiem zapytania, jednak nie było w jego stylu przepraszać kogokolwiek. Zwłaszcza mugolaczkę.
Zwłaszcza Hermionę Granger.
Harry musiał jednak przyznać, że Ślizgon stara się, jak może, by zasypać powstałą między nimi przepaść.
- Rozejm – powiedział Draco, podając Hermionie swoją różdżkę skierowaną rękojeścią w jej stronę. Dziewczyna zerknęła na nią przelotnie.
- Jeśli sądzisz, że dotknę moją różdżką twojej na znak, że wszystko wybaczyłam, to chyba zwariowałeś. Poza tym jest to obyczaj panujący wśród czarodziejów czystej krwi, a ty włożyłeś dużo wysiłku, by podkreślić, że nie jestem kimś takim!
- To obyczaj panujący wśród wszystkich czarodziejów i właśnie udowodniłem, że uznaję cię za czarownicę!
- To głupi, dwulicowy obyczaj – warknęła Hermiona. - Wiesz, ile takich rozejmów zostało zerwanych niemal w tej samej chwili, gdy zostały zawarte?
- Nie, ale ty z pewnością wiesz – odrzekł Draco zimnym tonem. - Nie wątpię, że przeprowadziłaś gruntowne poszukiwania, by poznać dokładną liczbę.
Wciąż jednak trzymał swoją różdżkę w tej samej pozycji. Gryfonka zmierzyła ją takim spojrzeniem, jakby drewienko było pokryte kurzajkami.
Blondyn wzruszył ramionami i wstał, wsuwając różdżkę do kieszeni.
- Jak chcesz. - Po czym kontynuował niefrasobliwym tonem, zupełnie jakby nie został właśnie totalnie zlekceważony: - Napiję się lemoniady miodowej. Hermiono, dla ciebie też zamówić?
Hermiono? Malfoy nie zwracał się tak do niej od chwili, kiedy podczas pierwszego spotkania z Gryfonami w lochach postanowił zachowywać się jak sarkastyczny, nadęty bubek. Teraz jednak w jego głosie nie było sarkazmu.
- Wolę pić lemoniadę bez trucizny, dziękuję – odrzekła dziewczyna, unosząc wyzywająco podbródek.
Ta obelga również spłynęła po Ślizgonie jak po kaczce. Wyglądał, jakby w ogóle jej nie usłyszał.
- Harry? - zapytał.
- Pewnie, dzięki – odparł Harry, zerkając na Hermionę przymrużonymi oczami. - Nie zabiłoby cię, gdybyś była zwyczajnie uprzejma – burknął w jej stronę, kiedy Draco podszedł do kominka.
- Harry, ten czas spędzany ze Ślizgonami źle na ciebie wpływa – odparła, pochylając się w jego stronę. - Nie powiedziałam tego o truciźnie, żeby być niegrzeczną. Istnieje przecież spore prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw! Jak możesz tego nie widzieć? Naprawdę się o ciebie martwię!
Harry nie przejmował się aż tak bardzo tym, że koleżanka nie ufa Malfoyowi. Jemu samemu zabrało to sporo czasu, a przecież przebywał z Draco pod jednym dachem bez przerwy od wielu tygodni. Przeszkadzało mu jednak niezłomne i przemądrzałe przekonanie Hermiony, że wie, co jest dla niego najlepsze.
- Ten czas spędzany ze Ślizgonami – powtórzył drwiąco. - Hermiono, czy to do ciebie nadal nie dociera? Ja jestem jednym z nich.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Tylko oficjalnie. Czytałam o tym w „Historii Hogwartu”. O uczniach, których rodzice tu uczyli, i tak dalej. Może i jesteś teraz w Slytherinie, Harry, ale z pewnością nie masz cech Ślizgona!
Wrócił Draco i podał Harry'emu szklankę z napojem, po czym na stojąco wysączył łyk ze swojego naczynia, patrząc badawczo na dwójkę przyjaciół.
- Właśnie, że mam – kłócił się Harry. - Przecież ci mówiłem, że Tiara powiedziała, że w Slytherinie byłbym kimś wielkim. Próbowała mnie tam przydzielić, ale się nie zgodziłem. Wtedy posłała mnie do Gryffindoru, bo te cechy też mam. Nie wydaje ci się, że każdy z nas ma wiele różnych tendencji? Mogę się założyć, że gdybyś nie zgodziła się na Gryffindor, Tiara umieściłaby cię w Ravenclawie. Zaś co do mnie, Hermiono, zawsze miałem w sobie coś ze Ślizgona. Tyle że teraz zostało to potwierdzone oficjalnie.
Hermiona nie przestawała przecząco potrząsać głową. Co za uparciucha.
- Harry, przecież to bez sensu. Przecież ty nawet nie jesteś czystej krwi, zgodnie z ich definicją.
- Harry zwrócił mi uwagę, że zbyt się koncentruję na czyimś pochodzeniu – wtrącił Draco – ale ty powinnaś posłuchać siebie, Hermiono.
- Przestań mówić do mnie po imieniu! A co do pochodzenia, to nie powinieneś się odzywać. Wszyscy wiedzą, że Ślizgoni oceniają ludzi przede wszystkim na podstawie czystości krwi!
- W Slytherinie też są uczniowie półkrwi i mugolacy – oznajmił Draco z krzywym uśmieszkiem. - Mówię o tym tylko dlatego, by obalić twoje nadzwyczaj błędne mniemanie. Ostatnio staram się nie kategoryzować ludzi w ten sposób, ale jak widać Gryfoni potrafią zepchnąć mnie na dawne tory.
Dawne tory? - zapytała Hermiona bezgłośnie, zwracając się do Harry'ego. Przez chwilę wyglądała na kompletnie zbitą z tropu. Taki wyraz rzadko się pojawiał na jej twarzy.
- Którzy to uczniowie? - wyjąkała.
Draco zacmokał językiem o podniebienie.
- Cóż za ignorancja. To doprawdy szokujące.
- Draco – wtrącił Harry ostrzegawczym tonem.
- W porządku – odparł Ślizgon z przebiegłym spojrzeniem. - Można się spodziewać, że nie znasz pewnie zbyt wielu uczniów ze Slytherinu. Nie to, bym cię winił. Ja również nie potrafiłbym wymienić nazwisk wszystkich uczestników tej małej delegacji, którą tu niedawno sprowadziłaś. Jestem jednak pewien, że byłabyś w stanie wymienić nazwisko pewnego dość znaczącego czarodzieja półkrwi, który został niegdyś przydzielony do mojego domu. - Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, Draco wycedził: - Tom Riddle?
Jeśli Hermiona czegoś nie lubiła, to kiedy wytykano jej, że przegapiła coś istotnego.
- Cóż, to udowadnia tylko, że wszyscy Ślizgoni są źli! - odparowała z irytacją, krzyżując ramiona na piersi.
- Ja jestem Ślizgonem! - wrzasnął Harry. - Zarówno Ślizgonem, jak i Gryfonem, a to udowadnia, że nie wszyscy Ślizgoni są źli, jasne? Chyba że wyznajesz zasadę, że wróg twojego wroga jest również twoim cholernym wrogiem!
- Harry, może lepiej się uspokój, bo zaraz eksplodujesz – doradził Draco, dotykając ramienia kolegi. - Pamiętasz, co Severus zawsze powtarza? Oddychaj...
Harry wciągnął kilka głębszych wdechów i strząsnął dłoń Draco z ramienia. Wprawdzie dotyk drugiej osoby nie powodował już u niego wrażenia wkłuwających się w ciało igieł – ten problem przestał już chyba istnieć – ale nadal sprawiał mu dyskomfort.
Hermiona wybałuszyła oczy. Harry był pewien, iż spodziewała się, że Malfoy oberwie za to w szczękę. Czyżby naprawdę nic nie rozumiała? Cóż, najwyraźniej nie. Wszak ostatnim razem, gdy go dotknęła, przestraszył się tak, że wylał sok.
- Jesteśmy przyjaciółmi – powiedział Harry miękko, wyciągnął rękę i ujął dłoń dziewczyny. - Widzisz? Już mi lepiej. Kontakt fizyczny z drugą osobą już mnie tak nie przeraża. A przynajmniej nie z moimi przyjaciółmi.
Hermiona spojrzała na niego smętnie.
- Lepiej już pójdę na kolację – mruknęła. - Trzeba podtrzymać Rona na duchu, skoro musi przychodzić tu co wieczór.
- Taaa, próbowałem uprosić Snape'a, żeby obciął te dziesięć tysięcy chociaż trochę, ale... - Harry westchnął. - On naprawdę zamierza dać Ronowi nauczkę.
- Czy to cię nie martwi, że wybrałeś sobie ojca, który jest taki mściwy?
- I owszem, ale wiesz, ja za niego nie odpowiadam.
- Nie niepokoi cię, że ktoś taki jak on odpowiada za ciebie? - wybuchnęła Hermiona, zrywając się na nogi. - Co będzie, jeśli się na ciebie zezłości i potraktuje cię tak okrutnie, jak Rona? Zastanawiałeś się nad tym, Harry? Zastanawiałeś się?
- Okrutne byłoby domaganie się, by Rona wyrzucono ze szkoły – odrzekł Harry chłodno, nie przejmując się ani trochę złowieszczymi przepowiedniami koleżanki.
- Harry... - Hermiona podeszła do drzwi i obróciła się w jego kierunku. - To wszystko źle się skończy. Na Snape'ie nie można w ogóle polegać! Czy ty tego nie rozumiesz?
- Zabawne, Zakon całkowicie na nim polegał. Wiesz, dlaczego? Bo jest godzien zaufania!
- To zupełnie co innego! - odpaliła dziewczyna. - Mówię o twoim emocjonalnym dobru! Ten człowiek to chodząca nerwica, owładnięta manią zemsty na twoim ojcu!
- Profesor Snape jest moim ojcem! - odwrzasnął Harry.
- Teraz tak myślisz, ale jeszcze zobaczysz, to wszystko się rozpadnie...
- Odejdź już – przerwał Harry. – W tej chwili. Zanim wyzwę cię od głupich krów.
Hermiona zwiesiła głowę. Włosy przysłoniły jej twarz.
- Nie chcę się z tobą kłócić – powiedziała miękko. - Kocham cię.
- Wiem. - Chłopak wciągnął powietrze. - Hermiono, posłuchaj. Wiem, że się o mnie troszczysz, ale musisz przestać zachowywać się, jakby adopcja byłą najgorszą rzeczą, jaka mogła mi się przydarzyć. To obraża zarówno mnie, jak i Snape'a.
- Harry, tak się martwię, że zostaniesz okropnie zraniony...
- Jeśli tak, to trudno – odparł Gryfon ze spokojem. - Wolę raczej spróbować, niż żyć takim życiem, jak wcześniej, gdy nie miałem nikogo, kogo mógłbym nazwać rodziną. Jeśli zamierzasz się o mnie martwić, to się martw. Nie mogę tego zmienić. Jednak nie chcę więcej o tym słyszeć, rozumiesz? Sprawiasz, że czuję się, jakbym musiał wybrać między moim ojcem a przyjaciółmi. Nie powinnaś tego robić. A jeśli będziesz taka nadal... to zniszczy naszą przyjaźń, chociaż ja też cię kocham.
- Muszę iść na kolację – odparła Hermiona, przełykając ślinę, i wyszła.
Harry zamknął za nią drzwi i oparł się o nie, pragnąc walnąć w nie głową.
- Ona cię kocha? - dobiegł gdzieś z tyłu głos Draco. - Myślałem, że ona i Weasley...
- Nie w ten sposób – odpowiedział Harry, nie odwracając się do kolegi. - Jesteśmy przyjaciółmi.
- Pozostaję przy swoim zdaniu, że masz kiepskich przyjaciół.
Harry zmierzył Ślizgona od góry do dołu.
- I kto to mówi. A kim byli Crabbe i Goyle? - zakpił.
- Lizusy – przyznał Draco szczerze. - Ale wiedziałem o tym od samego początku.
- Może zamówmy obiad – westchnął Harry.
- Jeszcze coś – dodał Malfoy twardo. - Nie proś więcej Severusa, żeby zmniejszył Wiewiórowi karę. To z Severusem w pierwszej kolejności powinieneś się liczyć, a nie z tym małym pyskatym dupkiem, który wysnuł takie ohydne insynuacje.
- Severus nie wygląda, jakby się tym przejmował – odparował Harry.
- Mówiłem ci przecież, że Ślizgon nie zawsze da po sobie znać, kiedy zranisz jego uczucia!
- Posłuchaj mnie – warknął Harry. - To mój ojciec, a nie twój, więc trzymaj się z dala od naszych spraw!
Draco wzdrygnął się gwałtownie i Harry poczuł ukłucie wyrzutów sumienia... jednak nie na tyle silne, by odwołać swoje słowa.
***
- Zdaje się, że posługujesz się Fiuu całkiem swobodnie – zagaił Snape któregoś wieczora, kiedy już zjedli coq au vin* zamówione przez Draco.
Harry nie uważał tego określenia za adekwatne. Sypanie proszku w ogień i zamawianie potraw było czymś zgoła odmiennym od samodzielnego podróżowania do cudzych kominków. Nie to, żeby Snape miał mu na to pozwolić. Czemu więc zaczął nagle rozmowę na ten temat?
- Może spróbujesz z kimś porozmawiać? - zapytał nauczyciel.
- Nie chcę wkładać głowy w płomienie – zaprotestował Harry. - Wolę się nie poparzyć, chyba pan rozumie. Wystarczy już, że mam...
Urwał i zamilkł. Snape czekał chwilę na ciąg dalszy, po czym uniósł pytająco brwi. Kiedy to nie zadziałało, zagadnął:
- Tak?
Harry pokręcił głową, wobec czego Draco odparł cicho:
- Severusie, chodzi o jego bliznę. On naprawdę myśli, że jest szkaradna i szpecąca.
- Zamknij się, Malfoy – warknął Harry.
- Przecież ci mówiłem, że wcale nie jest brzydka...
- Dzięki, wiem, jak wygląda – uciął chłopak gniewnie.
Snape wtrącił się do rozmowy.
- Harry, nigdy dotąd nie odniosłem wrażenia, że blizna nazbyt ci przeszkadza, oczywiście poza wypadkami, gdy powoduje fizyczny ból.
Gryfon zachichotał desperacko.
- Cóż, przecież nie mogę łazić po korytarzach, narzekając na coś, czego nie da się w żaden sposób zmienić.
- Draco ma rację, ona nie jest brzydka...
- Ale ładna też nie – burknął chłopak. - Lecz to nie dlatego jej nie lubię. Przecież większość ludzi na świecie nie ma takiego szczęścia, by posiadać idealne rysy, jak Draco. Chodzi o to, że - po pierwsze – zawsze miałem ją zamiast matki, po drugie – od kiedy miałem jedenaście lat, każda osoba, którą spotkałem, uważała, że zna mnie na wylot w tej samej chwili, kiedy ją zobaczyła!
Mistrz Eliksirów kiwnął głową z powagą.
- Jak już słusznie wspomniałeś, pewnych rzeczy nie da się zmienić.
Harry ucieszył się bardzo, że uszanowano jego zdanie.
- No właśnie – potaknął, pragnąc zmienić temat. - Zaś co do Fiuu. Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.
- Będę zaraz obok, w razie gdybyś miał jakieś trudności – zapewnił Snape, wpatrując się w syna badawczo.
- Poza tym będzie miał pod ręką mnóstwo maści na oparzenia – dodał Draco. - Harry, daj spokój. Co, jeśli twoja magia jest jak mięśnie – musisz je ćwiczyć, by były silniejsze?
- Samhain – odpalił Harry.
Zwykle to słowo działało jak tajemne hasło, powodując, że inni od razu porzucali temat. Jednak nie tym razem.
- Już dwa razy podróżowałeś przez Fiuu – odparł Draco z lekkim szyderstwem w głosie – więc nie mów mi, że boisz się płomieni. Jak mówiłem twojemu mugolskiemu kuzynowi...
- Nie nazywaj go tak! - zirytował się Harry. - Wszyscy wiemy, że nie jest czarodziejem. Nie musisz przypominać tego za każdym razem! Myślałem, że starasz się mniej skupiać na czyimś pochodzeniu!
Liczył na to, że Draco zacznie się bronić – ale to nie podziałało.
- W porządku. Jak mówiłem Dudleyowi... - powtórzył Draco bez wahania – ...po prostu masz cykora.
- Wyzwiska nic tu nie pomogą – łagodził Snape.
- Tak myślisz? - odparł Draco prowokująco. - Cykor! - krzyknął. - Cykor, cykor, cykor!
- Draco!
- Nie ma sprawy – zaśmiał się Harry. - To zabawne, że on myśli, że tak łatwo mną manipulować.
- W końcu po części jesteś Gryfonem – wycedził Malfoy.
Harry skoczył na równe nogi.
- Nie obrażaj Gryfonów!
Tym razem to Draco wybuchnął śmiechem.
- I ten facet myśli, że nie da sobą manipulować – powiedział do Snape'a, po czym zwrócił się do Harry'ego z większą powagą. - Siadaj. A teraz słuchaj, bo tym razem nie chcę cię rozdrażnić. Pozwalasz, żeby zapanował nad tobą strach, i to musi się skończyć.
- A mnie się wydawało, że po prostu nie chcę być bezmyślny – odparował Harry.
- Starasz się uniknąć niebezpieczeństwa – poprawił Draco, pochylając się do przodu. - A raczej wyobrażonego niebezpieczeństwa, i to nie jest to samo. Co by się z tobą stało, gdyby Severus postępował tak, jak ty? Czy ty sobie w ogóle wyobrażasz, jakie to było dla niego niebezpieczne, wciąż okłamywać Czarnego Pana?
Harry westchnął, czując się, jakby miał dług do spłacenia. Obrócił się do Snape'a i zapytał:
- Z kim pan chciał, żebym porozmawiał?
- Stwierdziłem, że może miałbyś ochotę spotkać się z Hagridem.
Harry zamrugał z zaskoczenia.
- To chatka Hagrida jest podłączona do sieci?
Snape wzruszył ramionami z podejrzaną nonszalancją i odparł:
- Teraz już tak. Poprosiłem dyrektora, by to załatwił.
- To ci dopiero ślizgoństwo – rozeźlił się Harry, kręcąc głową. - Wiedział pan, że nie będę w stanie odmówić sobie pogawędki z Hagridem. No dobra, zgadzam się. Ale... Chcę, żeby był pan obok, jak pan obiecał. Na wszelki wypadek.
- Oczywiście.
Harry zauważył, że Draco marszczy z niezadowoleniem nos, jednak zignorował to.
- Wprawdzie Hagrid był mnie odwiedzić kilka razy w szpitalu, ale wydaje się, jakby to było wieki temu. Chyba lochy przypominają mu, jak został wyrzucony ze szkoły z winy Toma Riddle'a, dlatego woli trzymać się z dala.
- Ale mógłby chociaż raz napisać – wtrącił Draco gniewnie.
- Może i tak – odparł Harry obojętnie, gdyż nie spodziewał się odpowiedzi na swoje listy. Hagrid nigdy nie prowadził zbyt obfitej korespondencji; wypowiedzi pisemne nie były jego mocną stroną. Chłopak wstał, podszedł do kominka, wziął szczyptę proszku i uklęknął. - Zatem do dzieła.
Kiedy Snape ukląkł obok niego, Harry wziął głęboki oddech i krzyknął „Chatka Hagrida!”, mając nadzieję, że to wystarczy. Stwierdził, że gdyby było inaczej, to ojciec by go ostrzegł. Chłopak przemknął jak błyskawica przez szereg kominków, czując, jak ogarniają go mdłości. Złapał mocno obramowanie paleniska, wbijając paznokcie w kamień, i już było po wszystkim – ujrzał przed sobą znajome, dość dziwnie urządzone wnętrze małej chatki.
Półolbrzym był odwrócony do niego plecami, lecz kiedy Harry zawołał go po imieniu, szybko się odwrócił. Miał na sobie swój kożuch z krecich futerek i skórzane buty. Na jego okrągłej twarzy rozlał się szeroki uśmiech, kiedy zasiadł na podłodze przed kominkiem.
- Harry!
Chłopak uśmiechnął się i zmienił pozycję, żeby móc łatwiej spojrzeć Hagridowi w twarz, bowiem ten nadal nad nim górował, nawet kiedy usiadł na podłodze. Nagle Gryfonowi przyszło na myśl, że takie klęczenie na podłodze to głupota. Fiuu najwidoczniej nie miało zamiaru go spalić, więc ruszył do przodu, by przemieścić się do chatki.
Powstrzymały go dwie rzeczy. Po pierwsze, czyjeś silne dłonie zacisnęły się nagle wokół jego kostek i przytrzymały go na miejscu. Po drugie, Hagrid położył mu ręce na ramionach i popchnął go do tyłu, dopóki z ognia nie wystawała tylko jego głowa.
- Lepij, żebyś został bezpiecznie u profesora Snape'a, Harry – wyjaśnił Hagrid z lekkim smutkiem. - Byłoby fajnie, gdybyś mógł mnie odwiedzić, ale sam rozumisz. Lepij dmuchać na zimne.
- W porządku – odparł Harry porozumiewawczo. W końcu sam powinien o tym pomyśleć. Chatka Hagrida nie była strzeżona magią krwi. Fakt faktem dom Snape'a w Devon też nie był, ale jednak istniała tu spora różnica. - Hagrid, tęskniłem za tobą.
Gajowy z jakiegoś powodu się zarumienił.
- Jak leżałeś w szpitalu, to widywaliśmy się prawie co dzień.
- Za dużo wtedy nie widziałem – zażartował Harry blado. Nie chciał o tym dyskutować. Bronił już Hagrida wobec Draco i był pewien swego. Teraz jednak, gdy nikt nie mógł podsłuchać, Harry wyrzucił: - Czemu nie odwiedziłeś mnie u Snape'a? Wiem, że musisz być strasznie zajęty, masz lekcje, opiekujesz się zwierzętami i tak dalej, ale... - Głos mu się załamał. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!
- Jesteśmy przyjaciółmi, Harry – odparł Hagrid, mierzwiąc chłopakowi włosy, jakby ten miał jedenaście lat. - Tylko że twój ojciec powiedział...
- Moment, a skąd wiesz o adopcji? - przerwał Harry. - Kto ci powiedział? Hermiona? Ron? Ktoś z Gryffindoru?
- Harry, czekaj no chwilkę – zaśmiał się Hagrid. - Profesor Snape sam mi powiedział.
Harry przypomniał sobie słowa Mistrza Eliksirów: „Grono pedagogiczne będzie poinformowane od razu”.
- A, no tak – mruknął. - No to co mówił Snape? Bo ci przerwałem.
Hagrid zaczął nad czymś dumać, poruszając szczęką, jakby podenerwowany.
- Przyszedł zapytać o twojego węża – odparł w końcu. - Mówił, że bidula śpi w kominku i choruje, jak ktoś zafiuka. Pytał, co robić. Doradziłem mu ogrzewane pudełko.
- Hagrid, to naprawdę działa – oznajmił Harry radośnie. - To był ekstra pomysł. Sals nie spała w kominku od świąt. Właśnie wtedy Snape, no, Severus dał mi to pudełko.
- Trochę żem się nasłuchał o twoim wężu, Harry. Jak ojciec pozwoli mi do ciebie wpaść, to zerknę, czy Sals nie jest aby magiczna.
- Jak mój ojciec pozwoli ci wpaść? - powtórzył Harry, w którym zakiełkowało pewne podejrzenie.
- Nie powinienem tego wygadać – jęknął Hagrid.
- Więc to dlatego nie widziałem cię od tak dawna! - krzyknął Harry ze złością. - Wcale nie chodziło o to, że nie lubisz lochów! A ty co, Hagrid, po prostu się zgodziłeś? Nieważne, że to mój ojciec i jego prywatne mieszkanie! Nie miał prawa zabraniać wstępu jednemu z moich najlepszych przyjaciół!
- To nie było tak i niesłusznie na niego nastajesz – zaoponował Hagrid, kręcąc głową. - Przecież miałeś kłopoty z magią, co nie? I profesor powiedział, że kiedy będziesz mógł zafiukać, to lepij, żebyś miał naprawdę dobry powód.
- Nadal sądzę, że to było wredne!
Hagrid zacisnął dłonie w pięści.
- Harry, powiedz no, czy byś zafiukał do mnie dzisiej, jakbyś widywał mnie parę razy na tydzień? Nie winię twojego ojca, że robił to, co uważał za najlepsze dla ciebie, jasne? I ty też tego nie rób, dobra?
- Jasne, jasne – łagodził Harry, głównie dlatego, że nie chciał kłócić się z przyjacielem. - Wiesz co, sprawiasz wrażenie, jakbyś nie miał problemu z moją adopcją. To naprawdę super, bo Ron i Hermiona zachowują się beznadziejnie. Rozmawiali o tym z tobą?
- Lepij o tym nie myśl, Harry – doradził Hagrid. - Daj se z tym spokój. Dobrze ci z profesorem Snape'em i to najważniejsze. Reszta się sama rozwiąże.
- Pewnie – odparł Gryfon, mając jednak co do tego poważne wątpliwości.
- Mam tu trochę mordoklejek z melasą. Chcesz jedną?
- E, nie, dzięki. - Harry poczuł narastające gorąco. - Chyba muszę już lecieć – przyznał. - Fiuu przestaje działać, jak należy. Nara!
Zaczął się szybko wycofywać i usłyszał jeszcze pożegnalny okrzyk Hagrida. Wyczołgał się z kominka i opadł na dywanik, dysząc. Twarz i ramiona go paliły.
- Masz tutaj maść – usłyszał głos Draco. Po chwili ojciec zaczął rozsmarowywać Harry'emu chłodny balsam na skórze. Chłopak odetchnął z ulgą – mikstury Snape'a były naprawdę świetne – i kiedy poczuł się lepiej, usiadł na dywaniku i ściągnął koszulę. Mistrz Eliksirów bez słowa zaczął smarować mu łopatki, a Harry sam rozprowadził maść na szyi i klatce piersiowej.
- Lepiej?
- Tak – odparł chłopak, łypiąc na nauczyciela spod oka. - Mówiłem panu, że moja magia nie jest jeszcze na tyle silna!
- Jest już na tyle silna, że byłbyś w stanie podróżować samemu – zaprotestował Snape. - Jednak rozmowa przez Fiuu oznacza dłuższy kontakt z ogniem, a to wymaga więcej mocy.
- Dzięki, że mnie pan o tym uprzedził! - warknął Harry.
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego gniewnie.
- Hagrid ci powiedział.
- Co mu powiedział? - wtrącił się Draco.
- To, że Severus postanowił się upewnić, że w swoim czasie będę chciał zafiukać do Hagrida, więc wymógł na nim obietnicę, że nie przyjdzie mnie odwiedzić!
- Świetny pomysł, Severusie – odezwał się Malfoy aprobującym tonem.
Harry się rozjuszył.
- Tajemnice nie są dobrym pomysłem! Już było źle, kiedy nie mówił mi pan pewnych rzeczy. Teraz samemu stwarza pan takie sytuacje!
- To nie była żadna tajemnica – odrzekł Snape z naganą. - Gdybyś zapytał mnie o Hagrida, powiedziałbym ci, że zobaczysz się z nim, jak tylko będziesz gotów skorzystać z sieci. Koniec końców i tak ja sam musiałem to zasugerować.
- Bo nie chciałem się skarżyć, że Hagrid mnie nie odwiedza!
- Niby skąd miałem o tym wiedzieć? - zapytał Snape tonem tak rozsądnym i opanowanym, że Harry wściekł się jeszcze bardziej. - Czyżbyś miał przede mną jakieś tajemnice?
Gryfon gapił się na nauczyciela przez długą chwilę i wreszcie się poddał.
- Niech pan już nic nie mówi – wymamrotał gniewnie. - To wcale nie było tak i wie pan o tym, ale nie chcę się kłócić.
- Ja też nie – odparł Snape.
- Więc powie pan Hagridowi, że może tu przychodzić, kiedy zechce?
- To nie jest za dobry pomysł. Draco się go boi.
- A ja myślałem, że strach nie powinien nad nami panować – zadrwił Harry.
- Dosyć – przerwał Mistrz Eliksirów surowy tonem. - Za jakiś czas możesz znów do niego zafiukać. Poczekamy, aż twoja magia będzie silniejsza. Do tego czasu listy muszą wam wystarczyć.
- To nie moja wina, że Draco próbował doprowadzić do egzekucji Hardodzioba i że zachowywał się tak wrednie na lekcjach opieki od chwili, kiedy Hagrid dostał tę pracę! To nie ja powinienem ponosić konsekwencje!
- Jeśli sądzisz, że Draco nie ponosi konsekwencji swoich dawnych złych decyzji – uciął Snape – to grubo się mylisz!
Harry stwierdził, że jest w tym sporo racji.
- Potrzeba mi więcej tej maści – wymamrotał, odkrywając wieczko i rozsmarowując ją na ramionach. Kiedy już skończył, oznajmił: - Idę się położyć.
- Ale jest jeszcze wcześnie – zdziwił się Draco. - Nawet Weasley jeszcze nie przyszedł.
- Jestem bardzo zmęczony!
Była to oczywiście przesada. Harry nie wiedział po prostu, jak sobie poradzić z całą sytuacją. Przeczuwał, że w sprawie wizyt Hagrida nie uda mu się postawić na swoim i niewymownie go to wkurzało. Jak Draco śmiał powiedzieć Snape'owi, żeby ten nie pozwalał Hagridowi przychodzić! Jak śmiał truć Harry'emu o przezwyciężaniu strachu, skoro sam nie zamierzał stosować się do własnych rad!
- Co mamy powiedzieć, kiedy Weasley zapyta, gdzie się podziałeś? - drążył Draco, krzyżując ramiona na piersi.
- Na przykład, dla odmiany, szczerą prawdę? - odparł Harry drwiąco. - Że jestem zły na ojca, bo zamiast traktować mnie jak normalnego, inteligentnego czarodzieja, to musi mną manipulować jak typowy Ślizgon!
Draco zrobił dziwną minę.
- To chyba w niczym nie pomoże.
Harry spojrzał na Snape'a, który też miał dość osobliwą minę.
- No co?
Odpowiedział mu Draco, patrząc na kolegę z naganą.
- Naprawdę chcesz, żeby Weasley zaczął głosić w Gryffindorze, że wszystko tutaj już się rozpada? Że Granger od początku miała rację?
- Nie – przyznał Harry. Był wprawdzie bardzo zirytowany, ale nie chciał dawać nikomu czegoś takiego do zrozumienia. Ani Snape'owi, a już na pewno nie Hermionie, która czekała tylko, aż Harry przybiegnie do niej z płaczem.
- Powiemy mu, że nie za dobrze się czujesz – oświadczył Draco z podejrzaną stanowczością, wyglądając na zadowolonego z siebie. Harry znów miał wrażenie, że coś się święci za jego plecami. Znowu.
- Lepiej niech Snape mu powie – burknął chłopak szyderczo. - Ty jesteś fatalnym kłamcą, pamiętasz?
W oczach Draco błysnęła złość, kiedy zwrócił się do nauczyciela:
- Powiemy Weasleyowi, że życiu Harry'ego zagraża niebezpieczeństwo. Wtedy się okaże, czy to wszystko nie jest tylko stratą czasu i czy on się w ogóle przejmie!
- Jeśli będę chciał się dowiedzieć, co on o mnie myśli, poproszę, żeby dotknął mojego gryfa! - wykrzyknął Harry. - Ale tego nie zrobię! Wiesz, dlaczego? Istnieje coś takiego jak zaufanie do przyjaciół! Jemu jest teraz bardzo ciężko, a Snape robi wszystko, żeby było mu jeszcze ciężej... - Chłopak sztyletował ojca oczami. - Nie wymyślajcie tu żadnych idiotycznych historyjek, że leżę na łożu śmierci! To sprawa między Ronem a mną! - Ruszył w kierunku sypialni, dodając: - Jeśli Ron w ogóle o mnie zapyta, powiedzcie mu, że położyłem się wcześniej spać.
Głos Snape'a zatrzymał go w pół kroku.
- Harry.
Chłopak odwrócił się w jego kierunku, czekając na reprymendę, ale Mistrz Eliksirów zapytał tylko:
- Czy masz nadal wystarczającą ilość Bezbolesnego Snu?
Harry zamrugał.
- Tak. A dlaczego pan pyt... aha, oparzenia? Już chyba zniknęły. - Przesunął palcami po szyi i ramionach. - Tak, czuję się tylko, jakbym miał skórę lekko podrażnioną od słońca. To wszystko.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, przyjdź do mnie od razu – oznajmił Snape stanowczo.
Chłopak kiwnął głową.
- Mówię poważnie – powiedział nauczyciel z jeszcze większym naciskiem. - W razie potrzeby masz mnie obudzić, czy to jasne?
- Ja... Tak, proszę pana – odparł Harry słabo. Zastanawiał się, co Snape sobie myśli – że będzie miał koszmary? Atak dzikiej magii? A może Snape na swój ślizgoński sposób dawał mu znać, że się o niego troszczy? Harry poczuł się nagle naprawdę zmęczony. Zbyt zmęczony, żeby rozszyfrowywać wszystkie te zagadki.
***
Harry leżał w łóżku przy zapalonych światłach. Oczywiście nadal nie był w stanie ich w żaden sposób zgasić. Promieniujące od nich ciepło lekko drażniło jego poparzoną skórę, ale nie zamierzał prosić Draco o pomoc. Wolałby już leżeć tu całą noc, niż odezwać się choć jednym przyjaznym słowem do Ślizgona.
Złość jednak niebawem mu przeszła, kiedy Draco wrócił do pokoju. Najpierw oczywiście blondyn robił to, co zwykle, włącznie ze śpiewaniem pod prysznicem tych pretensjonalnych, zagranicznych piosenek. Potem jednak Ślizgon położył się do łóżka i zagadnął:
- Harry? Śpisz już?
Gryfon zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, po czym przyznał:
- Nie. Słuchaj... czy Ron pytał o mnie?
- Nie - odrzekł Draco, dodając po chwili: - Przykro mi. - Jednak zdaniem Harry'ego w jego głosie nie było słychać żalu. W zasadzie to brzmiał na zadowolonego. Harry był już gotów go udusić, ale nagle coś go olśniło.
- Draco – zagaił – wiesz, że każdy może mieć więcej niż jednego przyjaciela?
- Czy ty piłeś jakiś niesprawdzony eliksir? - zakpił Ślizgon. - Oczywiście, że wiem.
- Chyba jednak nie – zaoponował Harry, starając się być delikatnym. - Chodzi mi o to, że ty chyba nigdy nie miałeś ani jednego przyjaciela, nie mówiąc już o kilku? Sam mówiłeś, że Crabbe i Goyle to zwykli wazeliniarze.
- O co ci chodzi? - spytał Malfoy, wzdychając.
Harry nie był pewien, jak jasno wyłożyć to, co miał do powiedzenia. Złączył razem koniuszki palców.
- Wiesz... wydaje się, że czujesz się zagrożony faktem, że mam innych przyjaciół. Sądzę, że myślisz sobie, że kiedy moje stosunki z nimi się poprawią, to zostaniesz odsunięty na bok.
- Doprawdy – warknął Draco kpiąco. - Czy ty myślisz, że mam pięć lat? Miałbym się bać, że zostawisz mnie dla innych przyjaciół? Dawno nie słyszałem czegoś tak dziecinnego.
- Na pewno? - drążył Harry. - Jestem pewien, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że moi przyjaciele woleliby, bym się z tobą nie zadawał.
- A i owszem – odparł Malfoy szorstko.
- W niczym nie pomaga fakt, że przez ostatnie pięć lat wyzywałeś Hermionę od szlam i nabijałeś się z rodziny Rona – dodał Harry, przygryzając wargę. - Chciałbym, żebyśmy wszyscy mogli się przyjaźnić, ale biorąc tamto pod uwagę, to chyba za wiele żądam. Może jednak mógłbyś spróbować nie obrażać ich więcej? To by na pewno bardzo pomogło.
- Czyżbyś nie zauważył, jaki byłem miły i zgodny w towarzystwie Hermiony?
- Owszem, zauważyłem. Co się stało, że nagle zacząłeś mówić do niej po imieniu?
W ciemności dał się słyszeć szelest pościeli, jakby Draco przekręcał się na bok.
- Cóż, Severus powiedział...
- No super, nie mów, że Snape wtrąca się do tego, jak masz traktować moich przyjaciół?
- Wcale tak nie było. Może byś posłuchał przez chwilę? Pamiętasz, jak Severus kazał nam mówić do siebie po imieniu? Nie chciałem tego, ale okazało się, że tak jest łatwiej się z tobą pogodzić. Pomyślałem sobie więc, że spróbuję z nią tego samego. To wszystko.
Harry zastanowił się chwilę.
- To ma sens, jak sądzę, tylko... czemu miałbyś chcieć się z nią pogodzić?
- Bo nie jestem głupi! Już i tak jest wojna. Po co jeszcze mamy konfliktować się między sobą. To nikomu nie wyjdzie na dobre.
Harry kiwnął głową potakująco, bo trudno było odmówić Ślizgonowi racji. Tymczasem Draco dodał cichym głosem:
- Poza tym... nie chcę, żebyś musiał wybierać.
Gdyby słowa te padły z ust Rona albo Hermiony, Harry był pewien, że powodem byłaby troska o niego. W przypadku Malfoya miało to jeszcze inne znaczenie. Chłopak bał się po prostu, że to nie jego Harry wybierze, a wtedy znalazłby się w niebezpieczeństwie. Inaczej mówiąc, Draco wciąż się bał, że jasna strona w końcu go porzuci.
- Dobrze mieć cię po swojej stronie – upewnił go Harry. - Naprawdę. Z pewnością będziesz świetnym przyjacielem.
Ten komentarz z jakiegoś powodu zbił Draco z tropu.
- Miałeś rację – powiedział nagle. - Ja nie wiem, jak się przyjaźnić.
- Jak na razie nieźle ci idzie.
- Nie, po tym co wcześniej powiedziałeś, prawdziwy przyjaciel by... - Chłopak zamilkł.
- By co?
- Posłuchaj, chodzi o to... - Draco poruszył się niespokojnie. - Wiesz co, ja wcale nie mam idealnych rysów. Mam za wąskie usta.
Te słowa były tak niespodziewane, że Harry zagapił się na kolegę w milczeniu.
- No, rozumiem – mruknął, nie wiedząc właściwie, czy powinien się z tym zgodzić, zaprzeczyć, czy zrobić jeszcze coś innego.
- A moje brwi są tak jasne, że prawie ich nie widać – poskarżył się Ślizgon. - Mam za długi nos i nierówne kości policzkowe...
To już była przesada. Harry obrócił się na bok i popatrzył w kierunku Draco. Oczy miał już na tyle wyleczone, że przyzwyczajały się do ciemności w normalnym tempie i był w stanie zobaczyć minę Malfoya, aczkolwiek niewyraźnie. Ślizgon nie wyglądał, jakby żartował czy też dramatyzował. Robił wrażenie, że jednak nie uważa się za lepszego od reszty czarodziejskiego świata. Co to mogło znaczyć?
- Przecież ty masz świra na punkcie swojego wyglądu – zaoponował Harry. - Wszyscy o tym wiedzą! Bez przerwy się kąpiesz, nie mówiąc już o tym, ile czasu poświęcasz na pielęgnację włosów...
Draco prychnął pod nosem. Brzmiało to bardzo niepewnie, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Właściwie zaskakujące było, ile ujawnił w trakcie tej rozmowy. Harry był zaskoczony. Draco naprawdę myślał, że ma za wąskie usta? Skąd mu to przyszło do głowy? Z pewnością nie mówił tak dlatego, bo Harry wstydził się swojej blizny. Jednak podczas dyskusji ze Snape'em Harry wydrwiwał „idealne rysy” Draco, a teraz Ślizgon próbował udowodnić, że wcale tak dobrze nie wygląda.
Tylko że jego uwagi były co najmniej wydumane.
- Słuchaj, przecież ty mógłbyś być modelem. Czym ty się w ogóle martwisz?
- Modelem?
- To taki mugolski zawód. Chodzi o to, że... wyglądasz tak, że inni faceci ci zazdroszczą.
- No jasne – wycedził Malfoy.
- Założę się, że masa dziewczyn za tobą lata.
- Wcale nie chcę, żeby jakieś dziewczyny przyłaziły tutaj i wyznawały mi miłość!
- Ja też bym tego nie chciał!
- A jednak były już dwie takie – powiedział Draco.
- One miały co innego na myśli!
- Potter, nie bądź taki skromny. Mógłbyś mieć każdą, tylko kiwnij palcem. Wiesz o tym.
- Uważasz, że chcę mieć dziewczynę, które leci na mnie, bo jestem pieprzonym Chłopcem, Który Przeżył?
- Ale to już dawna historia – zakpił Draco. - Teraz jesteś zwycięzcą Turnieju Trójmagicznego.
- Tylko dzięki pomocy Croucha.
- Wiem, słyszałem co nieco od śmierciożerców... ale przecież wszyscy inni też oszukiwali.
- Cedrik nie.
- Może – odparł Draco. - Tak czy owak, masz nie po kolei w głowie sądząc, że lecą na ciebie tylko z powodu całej tej otoczki. Nawet dziewczyny w Slytherinie mają na ciebie chrapkę. Córki śmierciożerców, których rodzice zabiliby je, gdyby tylko przyłapali je na fantazjowaniu o Harrym Potterze! A one wzdychają, przewracają oczami i chichoczą tak, że nam wszystkim niedobrze się robi! Powinieneś ich posłuchać!
Harry stwierdził, że byłoby to ciekawe - aczkolwiek niemożliwe. Postanowił więc zadowolić się relacją z drugiej ręki. Odchrząknął i zapytał:
- Eee... a co takiego mówią?
Draco zaśmiał się cicho.
- A czego nie mówią? Posłuchaj, nie zamierzam leżeć w łóżku i wyliczać ci wszystkich twoich mocnych stron, bo to byłoby dziwaczne. Ale chodzi przede wszystkim o twój wygląd, Harry. Słowo daję, czasem tak sobie myślałem, że to właśnie dlatego niektórzy z nas nienawidzą cię z roku na rok coraz bardziej. Mamy już dosyć wysłuchiwania ich gadaniny o tym, jaki to jesteś przystojny.
Harry też się roześmiał.
- No cóż... za to dziewczyny w Gryffindorze raczej cię potępiają. No wiesz, Draco Malfoy, przyszły śmierciożerca, Ślizgon, wredny, bezduszny, okrutny...
- Tak, rozumiem – przerwał Draco kwaśnym tonem.
- Czekaj, jeszcze nie skończyłem... Owszem, mówią tak, ale poza tym... też coś słyszałem. O tobie. Mniej więcej coś w tym stylu, co mówiły Ślizgonki o mnie.
Draco poderwał się z łóżka.
- No, no, doprawdy. I co mówiły?
- Zaraz, ty mi jeszcze nie powiedziałeś, co mówiły Ślizgonki – odparował Harry, samemu czując się po trosze jak Ślizgon.
- Dobra, więc się wymieńmy. Ty mi powiesz jedną rzecz i ja tobie też. Ty pierwszy, bo to ja wpadłem na ten genialny pomysł.
Harry zaczerwienił się. Nie chciał opowiadać Malfoyowi tego wszystkiego... ale nie mógł przepuścić takiej okazji.
- Eee, no więc, pewnego razu, kiedy wchodziłem do pokoju wspólnego, natknąłem się na grupkę trzecio- i czwartoklasistek. Strasznie chichotały i ja... tak jakby zatrzymałem się, żeby posłuchać.
- Harry Potter, mistrz podsłuchiwania – zażartował Draco. - No i? No i co? Mów dalej, przecież nie kazałem ci zamilknąć.
Harry zacisnął powieki.
- Ciągle gadały o tym, jak majestatycznie kroczysz po korytarzach i wyglądasz tak... eee, mrocznie... Chyba tak właśnie mówiły. I o tym, jak chciałyby, żebyś... yyy, przyparł je do ściany i całował do utraty tchu.
- Nazwiska, Harry. Potrzebne mi nazwiska – wycedził Malfoy. - Nie chcę zabrać się do macania niewłaściwej dziewczyny i dostać za to po twarzy. Hermiona nauczyła mnie, że dziewczyny też umieją nieźle walnąć w szczękę.
- Nie podam ci żadnych nazwisk.
- W takim razie ja ci nie powiem, co mówiły Ślizgonki.
- Ależ owszem, powiesz – odrzekł Harry stanowczo.
- No dobra – nadąsał się Draco, być może pokrywając w ten sposób własne zmieszanie. - Kiedyś podsłuchałem, jak gadały o twoich oczach. Takie cudownie zielone – mówiła jedna. - Mogłabym patrzeć w nie cały dzień. I tak dalej. Niedobrze się robi, doprawdy. I pomyśleć, że wtedy jeszcze nosiłeś okulary! Kiedy teraz wrócisz na lekcje, to dziewczyny padną z wrażenia, jak tylko pojawisz się na korytarzu! A mnie spotka co najwyżej kolejna próba zabójstwa ze strony mojej byłej.
Harry był w szoku.
- Masz na myśli Pansy?
- Tak, mam na myśli Pansy! Jak ci się wydaje, ile mam byłych dziewczyn wykazujących mordercze skłonności?
- No tak... Wiem, że w zeszłym roku byłeś z nią na balu gwiazdkowym... ale nie wiedziałem, że to na poważnie.
- Och, nie było na poważnie – odrzekł Draco niefrasobliwym tonem, ale Harry słyszał w jego głosie ból. - Gdyby było na poważnie, pozwoliłaby mi przynajmniej wytłumaczyć, czemu zmieniłem strony. Ale nie. Obchodziło ją tylko to, że nie byłem już... – Draco zmienił ton na złośliwy - ...„prawdziwym Ślizgonem”. Prawdziwym - czyli nie zamierzałem poddać się bezmyślnie jakiemuś szaleńcowi, który w najgorszym przypadku by mnie zabił, a w najlepszym – zrobił ze mnie żałosnego niewolnika! Mogłaby posłuchać, jak to jest na tych przeklętych spotkaniach śmierciożerców, ale nieee... Ona nigdy na żadnym nie była, więc skąd może wiedzieć? Mogłaby mnie posłuchać, poznać moje zdanie, ale nieee...
Harry nie chciał otwierać puszki Pandory.
- Faktycznie niezbyt fajna z niej dziewczyna – potwierdził. - Chyba dobrze, że się jej pozbyłeś.
- Chciałbym pozbyć się jej na zawsze! - warknął Draco. - Ale Dumbel, taki uprzedzony do Malfoyów, nie chciał mi uwierzyć gdy mówiłem, kto napuścił na mnie tego węża!
- Chyba po prostu nie miałeś dowodu – łagodził Harry.
- Ha! - wykrzyknął Draco. - Jak sądzisz, czy potrzebowałby jakiegokolwiek dowodu przeciwko mnie, gdyby znaleziono Pansy martwą? Miło, że mogę sobie o tym chociaż pomarzyć. Gdybym to ja był podejrzany, wystarczyłoby, że miałem motyw. Gdy chodzi o kogoś innego, nie Malfoya, potrzebne są dowody!
- Oddychaj, Draco – wtrącił Harry, naśladując głos Snape'a. Draco zachichotał cicho.
- Tak, powinienem dać sobie z tym spokój. Puścić w niepamięć, i tak dalej. Jak ty i twój kuzyn. Ha, widzisz? Tym razem powiedziałem o nim tylko „twój kuzyn”, nic więcej. Zaś co do... owszem, coś tam czułem do Pansy. Stawiam dziesięć do jednego, że tylko dlatego udało jej się z tym wężem.
Malfoy westchnął ciężko.
- Może potrzebujesz dla odmiany miłej Puchonki. Kogoś, wiesz, naprawdę lojalnego – doradził Harry, szczerząc zęby w ciemnościach. - Na przykład Susan Bones... ona jest naprawdę ładna.
- Jak ktoś lubi takie nudne, bezmózgie typy.
- Ona wcale taka nie jest!
- Jest Puchonką.
- To wcale nie znaczy, że jest głupia. Tak samo jak Ślizgon nie znaczy od razu wredny.
- Ślizgoni są przebiegli, nie wredni, ty palancie.
- Właśnie o to mi chodziło – przytaknął Harry. - Zaś mówiąc o przebiegłości, to coś ci powiem. Użyjesz trochę swojej legendarnej ślizgońskości, by pozbyć się lęku przed Hagridem. Sądzę, że nie byłoby źle, gdybyś zaczął od przeprosin za całą tę aferę z Hardodziobem. I za to, co naskarżyłeś Umbridge.
- Nie boję się go – odparł Draco wyniośle, pomijając milczeniem słowa Harry'ego o przeprosinach. - To słowa Severusa, a nie moje.
- To świetnie. Powiem mu, że zgodziłeś się, by Hagrid zjadł jutro z nami obiad.
- No dobra, dobra! - wybuchnął Malfoy. - On nie należy do moich ulubieńców.
- Za to do moich tak, zatem musisz poradzić sobie z tym twoim... czymś, cokolwiek to jest.
- A może lepiej – odparł Draco – ty poradzisz sobie z tym czymś blokującym twoją magię i będziesz mógł wynieść się stąd. Wrócisz do normalnego życia i będziesz mógł odwiedzać swojego przerośniętego przyjaciela, kiedy tylko będziesz chciał.
- Popracuję nad tym – oznajmił Harry, poprawiając sobie kołdrę. Nawet kiedy ułożył się najwygodniej jak mógł, nie był w stanie zasnąć. Zawsze tak było, kiedy się złościł. Był zły na Snape'a, że ten nim manipulował, wykorzystał jego przyjaźń z Hagridem, by zmusić go do rozmowy przez Fiuu.
Harry westchnął. Wiedział, że jego ojciec miał dobre intencje, ale to wcale nie poprawiło sytuacji. Dlaczego Snape zawsze musiał być taki... ślizgoński? Czemu z nim nie porozmawiał, zamiast kombinować i manipulować? Nieważne, co Tiara Przydziału miała do powiedzenia na temat Harry'ego, gdy ten miał jedenaście lat. On po prostu nie myślał w ten sposób. Być może lata spędzone w Gryffindorze odcisnęły na nim swoje piętno.
Może i był w połowie Ślizgonem, ale jednak wiele mu brakowało do typowo ślizgońskiego sposobu myślenia... i do zgadzania się z tymi, którzy ten sposób prezentowali.
Harry pomyślał z obawą, że jeśli tak dalej pójdzie, to on i Snape nigdy nie dojdą ze sobą do porozumienia.
*coq au vin – kurczak duszony w winie
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: LICZY SIĘ TYLKO KASA