Rok jak żaden innyi

Uwaga: bluzgi.

ROZDZIAŁ 69: OSZPECONY

Snape z Harrym weszli do pokoju, ale nauczyciel zatrzymał się gwałtownie, gdy tylko przestąpił próg. Jego spojrzenie padło bowiem na magiczną ramę, która, posłuszna rozkazom Harry'ego, wciąż zajmowała całą ścianę, i - jakżeby inaczej - pokazywała Draco. Tylko że Draco był teraz w pokoju, więc ściana wyglądała raczej jak wielkie lustro, odbijające ich całą trójkę.
Przez chwilę Snape gapił się na ten niespodziewany widok, po czym posłał synowi miażdżące spojrzenie.
- Nie mogę teraz o tym dyskutować - warknął. - Po prostu przywróć to do stanu poprzedniego.
Harry szybko kiwnął głową, choć nie bardzo był pewien, jak ma się do tego zabrać.
- Natychmiast, jeśli mógłbym prosić! - zagrzmiał nauczyciel tonem dalekim od proszącego.
Chłopak odwrócił się, czerwony, jak burak, i stanął w podobnej pozycji jak za pierwszym razem, gdy próbował zmusić ramę do posłuszeństwa. Wyciągnął dłoń w kierunku punktu, gdzie rama wisiała zanim rozciągnęła się na całą ścianę, i machnął różdżką tak jak poprzednio. Cały czas widział siebie samego, jak w lustrze, więc tylko zerknął na swoją odznakę w tym niby-odbiciu i skoncentrował się na tym, jak dobrze było mieć Draco z powrotem w domu.
- Bądź taka, jak przedtem - wysyczał, mając nadzieję, że to wystarczy.
Całe szczęście, wystarczyło. Ściana zmieniła się z powrotem w solidną masę kamieni, a rama zawisła na swoim miejscu.
Tymczasem Snape ułożył Draco na zielono-srebrnej narzucie i usiadł obok niego na łóżku, jakby zamierzał nad nim czuwać. Harry wiedział, że jego ojciec pogrąża się w myślach, zastanawiając się nad wypadkami tego przedpołudnia i nad tym, jaką obrać drogę postępowania. Chłopak nie chciał przerywać jego skupienia, więc postanowił nie siadać na łóżku, choć chciał być zaraz obok, kiedy tylko Draco się obudzi... Jeśli się obudzi. Podniósłszy rękę, by lewitować krzesło z salonu do sypialni, Harry zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, był tak zmęczony, że niemal zapomniał o poleceniu Snape'a o jak najrzadszym używaniu bezróżdżkowej magii na co dzień. Ojciec by się pewnie jeszcze bardziej wkurzył, gdyby Harry to zignorował. Po drugie, po tych wszystkich manipulacjach na zaczarowanej ramie, jego magiczne siły wyczerpały się w dość dużym stopniu.
Możliwe również, że wciąż odczuwał skutki przyspieszenia czasu. Ojciec wprawdzie dostarczył jego ciału wody za pomocą zaklęcia, nadal jednak jego organizm odczuwał skutki braku snu i jedzenia przez trzy doby.
Tak czy inaczej, najprostszym rozwiązaniem wydawało się po prostu pójść do salonu i przynieść krzesło. Zabawne, że w pewnych okolicznościach rezygnacja z magii była najlepszym, wymagającym najmniej wysiłku rozwiązaniem.
Snape nawet nie zauważył, że syn wyszedł.
Harry zatrzymał się przy stole jadalnym, gdy nagle kominek zapłonął ogniem i wśród płomieni ukazała się głowa Dumbledore'a.
- Harry, nic ci nie jest? - zapytał dyrektor zaniepokojonym tonem.
- Prawie - odparł zdawkowo Harry, stawiając przed sobą krzesło z prostym oparciem. Wiedział, że pobieżne wyjaśnienia nic nie dadzą, bo widok jego podbitego oka stawiał pod znakiem zapytania ewentualne próby przekonania Dumbledore'a, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Właściwie to ćmiący ból powrócił do tego stopnia, że Harry postanowił zaraz przyłożyć lód.
- Jest u mnie panna Granger z panem Weasleyem - odezwał się stary czarodziej. - Bardzo się o ciebie martwią i rozumiem już, dlaczego. Czy to pan Malfoy nabił ci tego siniaka?
Harry otworzył usta, zastanawiając się, jaką dać odpowiedź.
- Najlepiej będzie, jak porozmawia pan z moim tatą - wydukał, przez jedną chwilę absolutnie przekonany, że nie ma sposobu, by wydobyć Draco z tarapatów, w jakie ten się wpakował. - Proszę powiedzieć Ronowi i Hermionie, że nic mi nie jest, ale żeby tu lepiej teraz nie przychodzili. Severus się już wszystkim zajmuje. I niech nikomu nie mówią o moim oku, dobra? Nie wiedzą, co się tak naprawdę stało. Proszę im to powtórzyć, dobrze? Oni nie mają pojęcia, co się tak naprawdę stało!
Dumbledore patrzył na niego w milczeniu, po czym z wolna pokiwał głową.
- Owszem, mój chłopcze, zrobię jak sobie życzysz... Na razie. Jednakże spodziewam się, że twój ojciec wszystko szczegółowo wyjaśni, rozumiemy się?
- Tak, proszę pana - wymamrotał Harry, spuszczając wzrok. Jego spojrzenie napotkało porzuconą na podłodze pelerynę-niewidkę, i chłopak miał nadzieję, że dyrektor jej nie zauważy. Niestety, szansa na to była niewielka. Albusowi Dumbledore'owi nigdy nic nie umykało. - Dziękuję panu. - Gryfon przesunął się nieco, by zasłonić pelerynę.
- Jedną chwilkę - mruknął starzec, po czym zniknął w płomieniach. Harry miał nadzieję, że dyrektor rozmawia z Ronem i Hermioną. Korzystając z chwili przerwy, chłopak szybko podniósł lejącą się tkaninę i wepchnął do kieszeni. Po kilku minutach twarz Dumbledore'a z powrotem pojawiła się w kominku.
- Czy wychodziłeś niedawno z lochów, Harry? - zapytał dyrektor.
Gryfon się kompletnie tego nie spodziewał. Boże, czyżby to jego chcieli oskarżyć o zabójstwo Pansy?
- Nie! - wykrzyknął Harry. - A czemu pan tak myśli?
- Masz na sobie swoją szkolną szatę. Czyżbyś nosił ją w domu na co dzień?
Chłopak jęknął cicho, bo zorientował się, że faktycznie musiał dziwnie wyglądać.
- Nie - odpalił szybko. - Przymierzałem ją tylko. Dostałem ją od Severusa. Co pan sądzi o odznace? Jest nietypowa, ale chyba może być?
- Jak najbardziej, biorąc pod uwagę, że wykonał ją osobiście opiekun domu - mruknął Dumbledore tonem dowodzącym, że wiedział, iż jest manipulowany. - Teraz chcę porozmawiać z Severusem.
- Eee, jest trochę zajęty. Nie wiem, czy będzie mógł...
- Harry - rozległ się z tyłu znajomy głos. - Idź i posiedź z bratem. Wrócę za chwilę.
Gryfon zerknął na ojca niepewnie, po czym wziął krzesło i zaniósł je do sypialni, zostawiając drzwi uchylone. Wiedział, że Snape to zauważył, ale nie zaprotestował. Znaczyło to, że nie przejmował się podsłuchiwaniem.
- Bratem? - powtórzył dyrektor. - Czy to nie określenie na wyrost? Mniejsza jednak o to. Muszę cię poinformować, Severusie, że zginęła jedna z twoich podopiecznych. Wygląda na to, że nie jesteś tym zbytnio zszokowany.
- Myli się pan, dyrektorze - odrzekł Snape chłodno. - To dla mnie wielki szok...
- Pan Malfoy jest zapewne z tobą - przerwał Dumbledore. - Jednakowoż poinformowano mnie, że nie było go w lochach w chwili, gdy pannę Parkinson wyrzucono z okna sowiarni. Mówimy o pannie Parkinson, Severusie! Tej samej, której pan Malfoy groził okropną śmiercią kilka miesięcy temu!
Harry ścisnął brata za rękę, nadal podsłuchując.
- Czy zawiadomił pan rodzinę? - zapytał Snape, jakby nie dotarła do niego sugestia dyrektora.
- Severusie...
- Czy ja mam to zrobić, jako opiekun domu? - kontynuował Snape spokojnie.
- Nie jesteś wcale zaskoczony, że to właśnie panna Parkinson zginęła! - rzucił oskarżycielsko Dumbledore. Jego głos słychać było bardzo wyraźnie; dyrektor najpewniej wszedł przez kominek do mieszkania Snape'a. - Sądzę, że poinformowano cię o tym już wcześniej, jak więc mam uwierzyć, że pan Malfoy nie powiedział nic o swoich dzisiejszych... wybrykach?
- Pan Malfoy - ryknął Snape - znajduje się obecnie w śpiączce wywołanej eliksirem, a jego stanu nie sposób poprawnie zdiagnozować, gdyż przed podaniem mikstury potraktowano go jakimś czarnomagicznym zaklęciem! Nie wiem nic pewnego o jego... wybrykach, jak je nazwałeś, poza tym, że pobili się dzisiaj z Harrym!
- Czy to nie udowadnia, że chłopak jest niebezpieczny? - syknął Dumbledore złowrogo. - Wiem, że zawsze chciałeś go ochronić przed złym wpływem ojca, ale teraz chyba widzisz, że to próżny wysiłek? Nie jesteśmy w stanie wziąć na siebie takiego ciężaru...
- On jest moim synem - wypluł Snape.
- Wiem, Severusie, że sprawdzasz się w roli ojca, ale czy to nie poszło o krok za daleko? On uderzył Harry'ego, którego obiecywał przecież wspierać i chronić w zamian za to, że my chronimy jego!
- Och, odpowie za to... o ile będzie w stanie - warknął Mistrz Eliksirów. - Albusie, chłopak wciąż leży nieprzytomny i może się już nigdy nie obudzić!
Dyrektor nie sprawiał wrażenia, jakby usłyszał ostatnie zdanie.
- Powinien również odpowiedzieć za to, co zrobił pannie Parkinson - odpalił szorstko, wchodząc wraz ze Snape'em do pokoju chłopców.
Harry skoczył na równe nogi, zbyt wściekły, by nadal udawać, że nic nie słyszał.
- Draco przepowiedział, że tak będzie! - wrzasnął. - Mówił, że gdyby kogokolwiek innego podejrzewano o popełnienie morderstwa, zostałby ukarany dopiero po przedstawieniu niezbitych dowodów jego winy, ale on? On nazywa się Malfoy i samo to wystarczy, by zesłać go do Azkabanu! Gdzie ma pan dowody przeciw niemu, co? Bardzo chciałbym to wiedzieć!
Dumbledore zerknął na niego przelotnie, zanim podszedł do łóżka Draco.
- Czy jego stan nie jest przypadkiem twoim dziełem, Severusie? Rozpaczliwą próbą, by oszukać sprawiedliwość?
- Niby jaką sprawiedliwość? - krzyknął Harry. - Przecież pan wydał już na niego wyrok!
- To nieprawda - zbeształ chłopaka dyrektor. - Pan Malfoy będzie miał stosowny proces, który mu się należy jako uczniowi Hogwartu i członkowi czarodziejskiego społeczeństwa. A teraz, Severusie, słucham.
- Pochlebiasz mi, doprawdy - zadrwił Snape, patrząc na przełożonego z ukosa. - Wyobraź sobie jednak, iż nie mam w zwyczaju oszukiwać cię!
Dumbledore nie wyglądał na przekonanego.
- Sam nazwałeś tego chłopaka swoim synem. Nie możesz winić mnie za moje podejrzenia, iż zrobiłbyś dosłownie wszystko, by go ratować. Poza tym, masz niebywałą wprawę w oszukiwaniu ludzi!
- To chyba oczywiste, po tych wszystkich latach, kiedy szpiegowałem dla ciebie! - fuknął Mistrz Eliksirów. - Wierz w co chcesz, masz do tego prawo. Fakty są takie, że Draco napojono Somulusem, i nie ja to zrobiłem. Podałem mu antidotum, które zadziała z opóźnieniem, o ile w ogóle. Wspomniałem już, jak mniemam, iż na Draco rzucono klątwę zanim podano mu eliksir?
Dyrektor zamyślił się na chwilę.
- Rozumiem. Państwo Parkinson zostali poinformowani...
- Przesłał im pan wiadomość, że ich córka nie żyje, przez sowę? - wtrącił Harry z niedowierzaniem.
- Harry - odezwał się Snape tonem przygany. - Jestem zupełnie pewien, iż Albus miał jedynie na myśli, że państwo Parkinson zostali poinformowani o konieczności pilnego z nim spotkania.
- Z nami - poprawił Dumbledore. - Zgadza się. Ponieważ jednak spodziewałem się, iż wyjaśnienie sprawy może zająć dłuższy czas, rzuciłem na sowę łagodnego Confundusa. Wiadomość dotrze więc do nich z opóźnieniem. Poza tym wezwałem z powrotem wszystkie szkolne sowy. Żadna z nich stąd nie wyleci bez mojej zgody. Zanim cała sprawa wyjdzie na światło dzienne, muszę dokładnie wiedzieć, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. - Stary czarodziej urwał i popatrzył przez chwilę na nieprzytomnego Ślizgona. - A zatem, Severusie, czekam na wyjaśnienia.
- Wiem tyle, że cały incydent zdaje się być spełnieniem proroczego dnu - westchnął Snape, siadając na brzegu łóżka.
- Ja o tym śniłem - wtrącił Harry. - Tylko że nie rozumieliśmy dokładnie, o co w nim chodzi. Nadal nie wiemy, co się właściwie stało. To było po prostu przeznaczenie.
- Dowodząc swojej niewinności, nie można powoływać się na zrządzenia losu - oznajmił dyrektor, poklepując Harry'ego po ramieniu, ale chłopak odsunął się.
Ale możne się powoływać na konieczność obrony własnej, albo na ubezwłasnowolnienie pod wpływem Imperiusa, pomyślał Gryfon, choć nie zamierzał przyznawać głośno, iż wiedział, że Draco był z Pansy sam na sam w sowiarni.
- Po prostu jest pan zły, że mnie uderzył - syknął, sfrustrowany. - Chce pan, żeby go zesłali do Azkabanu...
- Albus nie pozwoli, by niewinnego chłopaka zesłano do więzienia - przerwał Snape. - Tak, dyrektorze, niewinnego. Biorąc pod uwagę fakty, jest to jedyna logiczna konkluzja. Mamy uwierzyć, że Draco jest winny. Tak to zostało zaplanowane. Jeśli jednak damy wiarę podejrzeniom i pozwolimy na proces, to będziemy tańczyć, jak Lucjusz nam zagra.
Harry skinął żarliwie głową.
Wrobili go, pomyślał. Draco został wrobiony, tak jak chciał jego ojciec... W końcu sam nie wypił tego Somulusa. Ta sama osoba, która podała mu eliksir, planował widocznie, że znajdą go na błoniach, tak żeby wszyscy pomyśleli, że Draco uciekał z miejsca zbrodni.
- Lucjusz chce go zamknąć w Azkabanie? - dopytywał Harry. To było straszne, niemniej podobne do Lucjusza. Lepiej nie myśleć, jak Draco się poczuje na wieść o tym. Już było wystarczająco źle, że człowiek, który go wychował, teraz pragnął jego śmierci. Draco wprawdzie nigdy się nad tym nie rozwodził, ale Harry wiedział, że go to raniło. A teraz, gdyby tak Draco się nigdy nie obudził... To by pewnie pasowało Lucjuszowi, czyż nie? Chociaż, znając go, może i nie... - Boże, a jeśli Draco nie poczuje się lepiej? - przeraził się Gryfon. - Czy Malfoy może nadal nalegać na rozpoczęcie procesu? Chyba nie ześlą Draco w tym stanie do Azkabanu, co? Przecież nie miałby się jak obronić przed dementorami...
- Szczerze wątpię, czy Lucjusz ma w planach osadzenie Draco w Azkabanie - odparł Snape, gładząc blondyna po włosach. Nagle zorientował się, że powinien zaprosić Dumbledore'a, by ten usiadł, więc wskazał dłonią krzesło, które przedtem przyniósł Harry.
Gryfon zerknął na swoje łóżko, ale stwierdził, że nie ma ochoty siadać. Nie chciał też spacerować wzdłuż pokoju, bo sprawiałby wrażenie zestresowanego, a tego chciał uniknąć.
- Nie wiemy na pewno, ale podejrzewam, że plan był taki - zaczął cicho Snape. - Od kiedy Draco przyniósł nam różdżkę Harry'ego, Lucjusz próbował usunąć go z Hogwartu. Plany te spełzły na niczym, dzięki twojej szybkiej interwencji. Draco został upełnoletniony, a incydent w klasie pozostawiony bez konsekwencji.
Dyrektor parsknął i spojrzał na niego z góry.
- Sugeruję, byś powstrzymał się od pochlebstw. Jestem wprawdzie w podeszłym wieku, ale nie mam demencji. Ten incydent, jak to delikatnie nazwałeś, doprowadził nieomal do wyrzucenia pana Malfoya ze szkoły, i nie bez powodu. Czy zdajesz sobie sprawę, jak wiele wysiłku zabrało przekonanie rady do mojego zdania, podczas gdy własny ojciec chłopaka nalegał na wydalenie go, argumentując, że sama obecność Draco stawia innych uczniów w niebezpieczeństwie?
- Och, tak - odrzekł Snape drwiącym tonem. - Mówił to z taką troską, jakby głęboko żałował, że edukacja Draco zostanie przerwana, podczas gdy chodziło mu jedynie o to, by pozbawić chłopaka ochrony, jaką zapewniała mu szkoła, żeby Voldemort mógł go dostać w swoje ręce! Ile razy zresztą Lucjusz podnosił na nowo tę sprawę, wysuwając bezsensowne argumenty o braku zapisów w regulaminie na temat uczęszczania upełnoletnionych uczniów na lekcje, albo o zbyt dużej liczbie nieobecności Draco na zajęciach, podczas gdy nikt inny jak tylko on sam upierał się, że Draco jest zbyt niebezpieczny, by pozwolono mu przebywać w obecności innych uczniów!
- Nie przekonuje mnie twoje oburzenie i gniew - oznajmił chłodno Dumbledore. - To faktycznie szkoda, że Lucjuszowi pozwolono zasiadać w radzie nadzorczej po tym, jak sam naraził uczniów na niebezpieczeństwo. Skoro jednak do tego doszło, temat usunięcia jego syna ze szkoły zostanie przez niego ponownie poruszony. Nie mówiąc o tym, że zostanie przeprowadzone oficjalne śledztwo w sprawie morderstwa. Dlatego, jeśli chcesz bym uważał tego młodego człowieka za niewinnego, lepiej zacznij wreszcie przedstawiać dowody.
- Czyli jest winien, dopóki nie udowodniono mu niewinności? - wtrącił się Harry. - Uczyłem się w podstawówce, że to działa w drugą stronę, ale, jak się przekonałem na własnej skórze, sprawiedliwość w świecie czarodziejów jest mocno wątpliwa! Syriusz nadal nie został oczyszczony z zarzutów, nie wspominając o tym, że prawie złamali moją różdżkę...
- Dość tego, Harry - przerwał Snape znużonym tonem. - Ten świat jest taki, jaki jest, czy ci się to podoba, czy nie. Dyrektor miał teraz rację. Najlepiej pomożemy Draco, skupiając się na dowodach. A oto i one. - Mistrz Eliksirów urwał, milcząc przez chwilę, jakby zbierał myśli, po czym zwrócił się do przełożonego. - Jak dobrze pan wie, Draco skrupulatnie wykonywał moje polecenia od czasu, gdy wrócił tutaj po Samhain. Zaprzyjaźnił się z Harrym, i ma pan moje słowo, że Harry wcale mu tego nie ułatwiał. Draco się jednak nie zraził. Pozwolił zamknąć się w lochach i robił wszystko, co mógł, by przekonać innych Ślizgonów. Współpracował tak ściśle, że niespecjalnie się przejąłem, kiedy zaklęcia alarmowe nałożone na chłopców, które dałyby mi znać w chwili, gdyby któryś z nich opuścił lochy, okazały się być nieskuteczne, kiedy zaczęła działać ochrona zapewniona przez kuzyna Harry'ego...
- Nałożyłeś na nas zaklęcia alarmowe? - zachłysnął się Harry, rozwścieczony do tego stopnia, że trudno mu było się wysłowić. - To... To jest...
- Użyłbym tu słowa "ślizgońskie" - uzupełnił Mistrz Eliksirów kwaśno. - Oczywiście, że nałożyłem na was zaklęcia alarmowe. Szesnastolatkowie często nie umieją oprzeć się pokusie. Kiedy zaklęcia alarmowe przestały działać po rytuale, próbowałem nałożyć je ponownie, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że ochrona krwi nie pozwoli im działać. Dałem więc sobie z tym spokój. Wydawało się nieprawdopodobne, żebyś ty dobrowolnie opuścił lochy, kiedy nie miałeś magii. Owszem, bywałeś nieraz lekkomyślny, ale nie uważałem, byś był kompletnym głupcem. Draco zaś był tak posłuszny... - Snape urwał i wzruszył ramionami. - Mniejsza o to. Lucjusz musiał się w którymś momencie zorientować, że nie dostanie Draco w swoje ręce, dopóki nie zaaranżuje czegoś ekstremalnego. Dlatego Draco dostał list, rzekomo od Pansy, który miał go wywabić z lochów...
Spanikowany Harry wciągnął gwałtownie powietrze i wykrzyknął coś niezrozumiałego, protestując przeciwko ujawnianiu tych wszystkich szczegółów. Nauczyciel jednak kontynuował.
- Podstawowy plan zakładał zapewne porwanie Draco w chwili, gdy opuści moje mieszkanie, jednak Lucjusz upewnił się, że gdyby to nie zadziałało, to Draco i tak zostanie usunięty z Hogwartu wskutek aresztowania. Dlatego zanim zmuszono go do ucieczki na błonia, został wmieszany w morderstwo uczennicy. Jeśli aurorzy go stąd zabiorą...
- ...łapówki załatwią resztę - dokończył z namysłem Dumbledore. - Brzmi rozsądnie, Severusie, ale to tylko przypuszczenia.
- Nie tylko - zaprzeczył Snape, potrząsając głową. - Widziałem już podobne intrygi w wykonaniu Lucjusza. Śmierciożercy walczą ze sobą o władzę, próbując się nawzajem zdyskredytować za pomocą takich podstępów i forteli, że nasza sprawa przy nich blednie. Wierz mi, Albusie, że groziły mi tam o wiele gorsze niebezpieczeństwa niż wykrycie, że jestem szpiegiem.
Harry podszedł do ojca i położył mu rękę na ramieniu, pragnąc wlać w niego otuchę samym dotykiem, podobnie jak Snape próbował to zrobić dla Draco.
- Uważam, iż jedyną słuszną konkluzją jest uznanie tej sprawy za spisek Lucjusza - mruknął Snape. - Nic innego nie ma sensu. Wyobraźmy sobie, że Draco faktycznie popełnił morderstwo. Czy próbowałby wtedy uniknąć schwytania, rzucając na siebie klątwę i pijąc eliksir? Jak niby miałby zdjąć potem zaklęcie, skoro Somulus, jak dobrze wiesz, działa błyskawicznie?
Dyrektor pogłaskał brodę, zamyślony.
- Czy to możliwe, że ten młody człowiek zdjął klątwę, a potem zażył eliksir?
- Nie. Somulus wszedł w interakcję z klątwą - wyjaśnił Snape. W jego głosie zabrzmiało tyle żalu, że Harry mocniej zacisnął palce na jego ramieniu. Chłopak pragnął móc powiedzieć ojcu, że wszystko będzie dobrze, ale znał go za dobrze, by łudzić się, że Snape, będący wszak realistą do szpiku kości, da się pocieszyć nic nie znaczącymi frazesami.
- A na potwierdzenie tego faktu mam tylko twoje słowo? - zapytał Dumbledore, jakby uważał całą opowieść młodszego kolegi za element strategii.
- Jeśli po raz kolejny sugerujesz, że kłamię ci prosto w oczy...
- Nie - zaprzeczył Albus. - Sugeruję jedynie, że ktokolwiek zaatakował pana Malfoya, nie był świadom, że jego metody ujawnią jego obecność.
Snape pokiwał głową.
- W takim razie Lucjusz wciągnął do spisku inne osoby. On sam nie popełniłby takiego błędu.
- Zgadzam się z tym - odparł dyrektor. - Ta osoba nie jest śmierciożercą, a jeśli tak, to od niedawna. To czarodziej, który nie ma pojęcia o skali twoich umiejętności, który nigdy nie widział cię w roli eksperta Voldemorta od eliksirów.
Harry wzdrygnął się lekko, gdyż określenie jego ojca w ten sposób nie było czymś, o czym chciałby słuchać.
- W takim razie uczeń, może nawet kilku - stwierdził Snape, odsuwając się od syna. - Naiwni, którzy sądzili, że zamaskują zapach Somulusa, wcierając w zęby i wargi Draco kilka ziół o intensywnej woni. Dzięki temu mieliśmy sądzić, że Draco samoistnie stracił przytomność w czasie ucieczki z miejsca zbrodni.
- Na to wygląda - zgodził się Dumbledore.
Harry usiadł na swoim łóżku i przyjrzał się obu czarodziejom.
- Czyli jak? Plan Lucjusza zawiódł? Możemy udowodnić, że Draco został wrobiony?
- Nie mamy bezpośredniego dowodu, że rzucono na niego klątwę - przypomniał Snape. - Sprawca perfekcyjnie zatarł za sobą ślady.
- No a co z Somulusem?
- Uległ normalnym procesom metabolicznym - objaśnił nauczyciel, posyłając Harry'emu nieprzyjazne spojrzenie. - W tej chwili dysponujemy tylko moim zeznaniem, który zostanie uznane za wysoce stronnicze, o ile nie odrzucone w całości.
- Ale przecież on jest nadal w śpiączce! To chyba coś znaczy?
- Nic, dopóki nie jesteśmy w stanie udowodnić, jak do tego doszło.
Gryfon zirytował się.
- No, przeciwko Draco też nie ma niezbitych dowodów - powiedział głośno, postanawiając, że nikomu nie wspomni o tym, co widział na Mapie Huncwotów. - Przekonam tylko Rona i Hermionę, by nic nikomu nie mówili o tym, że Draco wyszedł z lochów...
- Życzę powodzenia - wymamrotał Snape, ściskając dłonie Malfoya w swoich.
- Posłuchaj, wiem, że nienawidzisz Gryfonów z zasady, ale moi przyjaciele naprawdę nie są tacy źli...
- Twoi przyjaciele wiedzą, że Draco podbił ci oko - warknął Mistrz Eliksirów. - Przypomnij mi, co zrobiła szlachetna panna Granger ostatnim razem, gdy zaczęła podejrzewać, że jesteś tutaj... źle traktowany? Nie mówiąc już o Weasleyu, który zawsze dawał jasno do zrozumienia, że nienawidzi Draco! Wydaje mi się, że twoi przyjaciele będą więcej niż zachwyceni, gdy Draco zostanie zamknięty tam, gdzie już nigdy nie będzie mógł ci zagrozić!
Dyrektor odchrząknął.
- Harry, czy pan Malfoy ci groził?
- Nie, on jest super - odpalił Gryfon krótko. Kiedy stary czarodziej zerknął na niego sponad swoich okularów-połówek, Harry westchnął. - No dobra, nie jest chodzącą doskonałością. Jest zarozumiały i czasem wkurzający jak cholera, no i jeszcze to moje oko. Ale to przecież normalne między braćmi. Profesorze Dumbledore, musi mi pan uwierzyć! Śmierć Pansy to sprawka Lucjusza. Albo kogoś innego. To nie Draco ją zabił. To nie on.
- Niestety - wycedził Snape - spiskowcy dostarczą dowodu przeciw niemu. Kiedy znalazłem Draco na błoniach, nie miał przy sobie różdżki.
Harry zakrztusił się.
- Mogłeś wspomnieć o tym wcześniej - zauważył dyrektor.
Mistrz Eliksirów zgromił go spojrzeniem.
- Upewniłem się o tym dopiero w chatce Hagrida, a od tamtego czasu byłem bardzo zajęty innymi sprawami, o ile sobie przypominasz!
Harry poczuł, jak pocą mu się ręce, kiedy na szybko próbował coś wymyślić.
- Ale czy nie możemy przedstawić tego jako dowodu, że ktoś wrobił Draco? Kurczę, przecież on by nigdy nie zgubił różdżki! Ktoś musiał ją zabrać...
- Sprawcy podsuną aurorom przypuszczenie, że Draco wyrzucił różdżkę, bo spanikował po zabiciu dziewczyny - przerwał Dumbledore cichym głosem.
- On jej nie zabił.
Dyrektor tego nie skomentował, co wprawiło Gryfona w przygnębienie. Nie miał jednak czasu, by o tym rozmyślać, bo Snape wyprostował się nagle, wpatrując się w Draco badawczo.
- On chyba...
- Co? - zapytał Harry. - Co takiego? - powtórzył, zdenerwowany.
Mistrz Eliksirów pochylił się do przodu, kładąc lekko drżące dłonie na klatce piersiowej Draco.
- Merlinowi niech będą dzięki! On się chyba budzi!
Snape siedział przez chwilę w tej pozycji, po czym jakby się zorientował, że powinien się odsunąć, w razie gdyby jego podopieczny rzeczywiście zaczął odzyskiwać przytomność. Usiadł prosto i kiwnął dłonią na Harry'ego, wskazując mu, by stanął zaraz obok.
- O Boże - jęknął Gryfon, kiedy żołądek podjechał mu do gardła. - Ile to już czasu od podania antidotum? Dziesięć, piętnaście minut? To chyba dość szybko, co? Chyba nie będzie żadnych... eee, uszkodzeń mózgu, jak mówiłeś?
- Wszystko zależy od typu klątwy - przypomniał mu Snape grobowym tonem. - Jeśli miała ona na celu kontrolowanie umysłu, możemy się spodziewać... negatywnych konsekwencji.
Dyrektor odchrząknął.
- Imperius i Somulus... To doprawdy bardzo kiepska kombinacja - oznajmił głosem, w którym dało się słyszeć rozżalenie.
- Delikatnie mówiąc - mruknął Mistrz Eliksirów, tym bardziej przygnębiony, im dłużej wpatrywał się w zemdlonego syna.
Oddech Draco nagle przyspieszył, a jego wargi rozchyliły się. Po trzech gwałtownych wdechach i wydechach, przypominających raczej zachłystywanie, jego klatka piersiowa zaczęła się poruszać w regularnym rytmie.
- No dalej, Draco - wyszeptał Harry, nie mogąc dłużej znieść napięcia. - Obudź się wreszcie! Wszystko będzie w porządku, jesteśmy z tobą...
Mistrz Eliksirów przygarnął syna ramieniem, po czym obaj zastygli w tej pozycji, obserwując Draco i czekając na jakiś sygnał, że faktycznie wszystko z nim w porządku.
Mijały minuty, choć dla Harry'ego była to cała wieczność.
Palce Draco zaczęły drgać, potem poruszył stopami, zupełnie jakby powoli odzyskiwał świadomość ciała, gdy nagle, bez żadnego ostrzeżenia, usiadł gwałtownie jak pchnięty sprężyną, wydając z siebie wrzask. Harry już dawno nie słyszał tak przerażającego dźwięku.
- Auuuuuu! O cholera! - krzyknął Draco, gdy jeszcze bardziej oprzytomniał. - Zdejmijcie to! Zdejmijcie to ze mnie!!!
Dłońmi macał swój kark, szarpiąc coś, co po chwili ściągnął przez głowę i gorączkowym ruchem odrzucił jak najdalej od siebie. Harry zerknął tam, i zobaczył leżący na kamieniach amulet, który dał Draco w prezencie. Turkus miał teraz zmieniony kolor, jarząc się intensywnym odcieniem niebieskiego.
Draco jednak nadal wrzeszczał, chwytając za gors koszuli. Kilka guzików odpadło, gdy Ślizgon rozrywał materiał rękami.
- Uspokój się! - zbeształ go Snape, podnosząc głos. - Co się z tobą dzieje?
- Ten pierdolony amulet spalił mnie na węgiel, oto co! - odwrzasnął Malfoy, sztyletując Harry'ego spojrzeniem. - Nie mówiłeś mi, że aż tak się rozgrzeje, ty...! Nigdy nie sądziłem, że prezent na Gwiazdkę okaże się być... - Urwał, kiedy dokładnie przyjrzał się bratu. - O cholera. Przepraszam cię za tego siniaka.
Przeprosiny mogły poczekać.
- Amulet rozgrzał się, kiedy ty...
Chłopak urwał, gdy zorientował się, że przecież dyrektor wciąż tam stał, przysłuchując się całej rozmowie. Tymczasem Harry wcale nie zamierzał wywoływać wilka z lasu, przyznając głośno, że Draco nie tylko dostał list od Pansy, ale też samowolnie opuścił lochy, by się z nią spotkać.
Niestety, przysłowiowy wilk i tak został wywołany. Draco nie widział bowiem Dumbledore'a, który znalazł się za jego plecami po tym, jak Ślizgon usiadł na łóżku.
- Czy Pansy nic nie jest? - wykrztusił, spanikowany.
Snape zerknął na Harry'ego ostrzegawczo.
- A czemu pytasz? - rzucił nauczyciel, nie zdradzając w żaden sposób, że dziewczyna już nie żyje.
Malfoy zaczął się trząść, ściskając dłońmi przykrycie.
- Bo na nią też rzucili klątwę! Wszystko z nią w porządku?
- Kogo masz na myśli mówiąc "oni?" - drążył Snape.
- A skąd mam wiedzieć? - wykrzyknął Draco. - Powiesz mi wreszcie o Pansy? Byliśmy w tym schowku, i nagle drzwi za mną się otworzyły... Wiem tylko tyle, że amulet zaczął mnie palić w chwili, gdy uderzyły w nią żółte iskry. Jej twarz... Miała taką straszną minę... Zanim się odwróciłem, też dostałem klątwą. A teraz budzę się tutaj! No, to gdzie ona jest?
- Draco...
Harry wziął głęboki oddech, słysząc ten ton głosu ojca.
Tymczasem dyrektor zrobił kilka kroków i stanął obok łóżka, twarzą w twarz z uczniem. Badawcze spojrzenie starca spoczęło na twarzy Ślizgona, gdy Dumbledore przemówił.
- Panie Malfoy, obawiam się, że nie mamy dobrych wieści. Prawda jest taka, że właśnie znaleziono ciało panny Parkinson u stóp sowiarni.
Draco wybałuszył oczy i przełknął głośno kilka razy z takim wysiłkiem, że aż nabrzmiały mu żyły na szyi.
- Ci...ciało? - wyjąkał. Na jego twarzy odbijał się głęboki szok, a dłonie zacisnęły się na kocu z taką siłą, że niemal go rozdarły.
Draco, który nie był w stanie kłamać, dopóki ktoś go nie prowadził...
Nawet gdyby już wcześniej nie doszli do tego wniosku, to Harry pozbył się w tej chwili wszelkich wątpliwości. Draco był niewinny. Oczywiście, pozostawało kilka kwestii do wyjaśnienia. Mapa, zaklęcia ochronne w sowiarni, klątwa, Somulus...
Jednak to nie Draco był tym, który doprowadził do śmierci Pansy. Nie był nawet przytomny, gdy doszło do morderstwa. To było najważniejsze. Z resztą poradzą sobie później.
Harry usiadł na łóżku brata i odezwał się głosem, który, jak miał nadzieję, był chociaż trochę kojący.
- Draco, na razie niewiele wiemy, ale to prawda. Pansy nie żyje. Wypadła z sowiarni albo ją stamtąd wypchnięto.
- Z sowiarni? Tak, jak ci się śniło? Z tej sowiarni?
Harry skrzywił się, ale skinął głową.
Oczy Draco zwilgotniały, gdy przesunął spojrzenie na twarz Snape'a, wpatrując się w niego badawczo.
- Ale przecież... zaklęcia ochronne... Takie rzeczy nie zdarzają się w Hogwarcie... - Przełknął gwałtownie. - To nieprawda. Niemożliwe. Przecież ten sen nie miał żadnego sensu...
- To był proroczy sen, a ja to zignorowałem! - warknął Snape, przeklinając po cichu. - Byłem tak uparty, tak pewien swoich umiejętności dedukcji...
Draco poszarzał na twarzy.
- Wiedziałeś? Obaj wiedzieliście, że spadnę z wieży, i nic mi nie powiedzieliście? Nie ostrzegliście mnie?
- Draco, ja cię ostrzegłem!
- No jasne, Potter, dopiero wtedy, kiedy chciałem wyjść i było niemal pewne, że ci nie uwierzę!
- Chodzi o to - wyjaśnił Mistrz Eliksirów, przegarniając dłonią strąki swoich czarnych włosów - że wcale nie byliśmy przekonani, że ten sen był wróżebny. I właściwie nie był, bo uważaliśmy, że padniesz ofiarą morderstwa, a nie że będziesz podejrzanym.
Draco zachłysnął się i zacisnął palce na dłoniach Snape'a.
- Czyli to prawda... - wyszeptał niemal ze strachem. - Czyli to był proroczy sen, tak jak Harry próbował mnie przekonać... Czyli ta druga część też jest prawdziwa! Lucjusz... to niewiarygodne, ale on pomagał mugolakom uciec przed Czarnym Panem! - Szare oczy Ślizgona przybrały wyraz widmowej dzikości. - Pewnie tutaj nie mógł tego robić, za duże prawdopodobieństwo, że ktoś go rozpozna... Ale pewnie chce uciec przed tym szaleńcem, tak jak ja... Nie sądzisz?
Dyrektor cofnął się o krok do tyłu, a Snape potrząsnął głową.
- Draco, nie rób sobie tego - ostrzegł Ślizgona błagalnym tonem. - Nie jesteśmy w stanie wyjaśnić tej części snu, ale wiesz równie dobrze jak ja, że Lucjusz nie wystąpiłby przeciw Voldemortowi, próbując ratować tych, których skazano na śmierć...
- Ty to zrobiłeś - rzucił Draco, patrząc raz na ojca, raz na brata. - Poznałeś się na jego kłamstwach! - Ślizgon westchnął głęboko. - Tak, Severusie, wiem że on to nie ty. Gdyby tak było, chciałby, żebym został tu, gdzie jestem bezpieczny. Nie próbowałby ciągle przekonać swoich przyjaciół w pieprzonej radzie, że powinni mnie stąd wyrzucić.
Nagle Ślizgon jakby sobie przypomniał, że dyrektor jest w pokoju, i spanikowanym wzrokiem poszukał jego oczu.
- Severus powiedział: "podejrzany"... Dlatego pan tu jest, tak? Już mnie wyrzucili? Nie, zaraz, rada chyba nie miała jeszcze szansy się spotkać, racja? Chyba, że... Zaraz, jeszcze jest piątek, tak? Powiedział pan "właśnie znaleziono". Czyli nie minęło dużo czasu... - Draco urwał i wciągnął długi, kontrolowany oddech, jakby zdał sobie sprawę, że lepiej byłoby, gdyby zapanował nad potokiem słów wydobywającym mu się z ust. - Panie dyrektorze... Mam prawo przedstawić swoje argumenty radzie, zanim mnie wywalą, prawda?
- Owszem - mruknął starzec, wpatrując się bez mrugnięcia w oczy Draco. Harry był pewien na sto procent, że Dumbledore używał właśnie legilimencji. - Póki co, twój ojciec nie zwołał żadnej narady. Sądzę, iż nie zrobi tego, dopóki wiadomość o tragedii nie przedostanie się do wiadomości publicznej.
- Mój ojciec jest tutaj! - wybuchnął Draco. - I przysięgam na Hadesa, że wolałbym mieć jego krew w żyłach, zamiast ścieków Lucjusza! Może wtedy miałbym maleńką szansę, że mnie nie wyrzucą! Poza tym, nawet jeśli jestem podejrzany, to Severus nie będzie patrzył obojętnie, jak odda mnie pan w ręce aurorów! Wiem o tym!
- Aurorzy jeszcze nic nie wiedzą - wyjaśnił Harry.
- Jednak niebawem się dowiedzą - uzupełnił Dumbledore. - I będą chcieli z tobą rozmawiać.
- A po co? Kurwa, przecież ja nawet nie byłem przytomny, kiedy to się stało!
- Słownictwo! - warknął Snape. Harry orzekł, że ojciec mógł sobie darować takie wymówki w obliczu powagi sytuacji. Prawdopodobnie jednak Snape uważał, że będzie lepiej dla Draco, gdy dyrektor będzie go miał za osobę podchodzącą z szacunkiem do innych.
- Opowiedz nam o tej utracie przytomności - polecił Dumbledore.
- Biorąc pod uwagę, że byłem cały czas w śpiączce, nie bardzo wiem, co mógłbym jeszcze dodać! - krzyknął Draco.
- Oni chyba chcą się zorientować, czy nie rzucono na ciebie Imperiusa - wymamrotał Harry.
- Nie, to doprawdy bezcenne - jęknął Draco szyderczo. - Kolejny Malfoy, który chce się wykpić z popełnionych zbrodni gadką o Imperiusie! Wątpię, czy Wizengamot da się na to nabrać po raz drugi, zwłaszcza że nie mam takich rozległych wpływów jak Lucjusz! Czemu po prostu nie damy sobie spokoju z tym jebanym procesem i nie pozwolimy, żeby od razu zamknęli mnie w Azkabanie?
- Draco, okaż trochę przyzwoitości w obecności dyrektora!
- Ja... przepraszam, profesorze Dumbledore - mruknął Draco, najwyraźniej wziąwszy sobie do serca uwagę Snape'a. - Po prostu niespecjalnie mi się podoba pomysł z Imperiusem.
- Wcale mnie to nie dziwi, biorąc pod uwagę historię twojej rodziny - odrzekł stary czarodziej łagodnie.
Draco przewrócił oczami, ale przemilczał to, co chciałby powiedzieć: "Moja rodzina jest tutaj". Może próbował zachowywać się z szacunkiem, a może to była strategia. Może zdał sobie sprawę, że sprzeczki z dyrektorem mu się nie przysłużą.
- Teraz wiemy, że nie było Imperiusa - oznajmił Snape. - Można to traktować jako pewnik.
- Tak, Draco myśli normalnie - zgodził się Harry. - Nie wygląda, żeby jego mózg był... uszkodzony.
Wzrok Malfoya wędrował od Snape'a do Harry'ego i z powrotem.
- Wy... wy myśleliście, że obudzę się upośledzony umysłowo, czy coś w tym guście?
- Martwiliśmy się - poprawił Snape od razu.
Harry zaśmiał się słabo.
- Wiesz, bałem się nawet, że możesz... eee, mieć amnezję. Że zapomnisz o Samhain i znowu będziesz mnie nienawidził. Że zaczniesz życzyć mi śmierci.
- Śmierci - powtórzył Ślizgon matowym głosem, pochmurniejąc. - Ja... z moim mózgiem wszystko w porządku. Myślę normalnie, ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że Pansy... Jesteście pewni, że to nie pomyłka? Że Pansy nie ż-żyje? Przecież dopiero co była razem ze mną! Była taka ciepła...
- Musisz zmierzyć się z rzeczywistością - doradził Snape spokojnym tonem. - Obmyśl taktykę, Draco, i przygotuj się na przesłuchanie. Plotki o twoim udziale na pewno zostały już rozsiane we wszystkich domach Hogwartu.
Malfoy posłał nauczycielowi miażdżące spojrzenie, po czym wytarł oczy gwałtownym ruchem.
- Jakie znowu plotki? Przecież nikt mnie nie widział, za wyjątkiem Pansy i tego, który rzucił na mnie klątwę... O nie... Nie... Jestem kompletnie pogrążony.
Harry nie mógł powiedzieć, że rozumie, o co bratu chodziło, więc zrobił zrobił jakiś bezładny ruch ręką, jakby czekał na wyjaśnienie.
- Ten, co mnie wrobił, już się pewnie postarał o to, by zasiać wszędzie ziarna podejrzeń. Upewni się, że aurorzy wyciągną "właściwe" wnioski. - Draco przełknął gwałtownie ślinę, po czym wsunął dłoń do kieszeni spodni. Przeszukał ją szybko, a potem kolejną. Wyciągnął pustą dłoń z kieszeni, bluzgając stekiem przekleństw.
- Kurwa, kurwa, kurwa mać! Te skurwysyny zabrały moją różdżkę...
- Draco, kontrola impulsów!
Ślizgon zacisnął powieki i zmełł w zębach kolejne przekleństwo, po czym zacisnął szczęki. Snape czekał przez chwilę, ale Draco nie odezwał się więcej.
- Konspiratorzy bez wątpienia umieszczą ją w jakimś odpowiadającym ich celom miejscu - rzekł Mistrz Eliksirów. - Jest bardzo prawdopodobne, że użyli jej by rzucić jakąś dodatkową klątwę na pannę Parkinson, gdy oboje byliście w sowiarni. Twoja różdżka będzie świadczyć przeciwko tobie.
- Nie będzie - mruknął Draco i otworzył oczy. Popatrzył znękanym wzrokiem na Snape'a, a potem na Dumbledore'a. - Ja... Eee, po prostu to wiem.
- Poprosimy o wyjaśnienie - polecił dyrektor spokojnie, lecz stanowczo.
Malfoy zawahał się przez sekundę.
- Ja... no cóż... Czytałem jedną z książek Severusa... - wyjąkał. - Tę o eliksirach pokrewieństwa. - Chłopak zwiesił głowę i oparł ją na dłoniach. - Pisali tam o jednym eliksirze, którzy pozwala magicznie związać czarodziejskie przedmioty z nazwiskiem rodowym. To nie była czarna magia. No, niezupełnie - dodał obronnie.
- Niezupełnie? - warknął groźnie Snape.
- Tak się tylko zabawiałem...
- Zabawiałeś...?!
- Severusie, czy możesz przestać po mnie powtarzać?
Dumbledore odchrząknął i zmierzył surowym wzrokiem najpierw syna, a potem ojca.
- Konsekwencje zabaw pana Malfoya mogą poczekać, dopóki nie rozwiążemy sprawy śmierci panny Parkinson, czy to jasne?
- Powinienem po prostu pozwolić, żeby przyjęła Mroczny Znak - jęknął Draco. - Co dobrego wynikło z tych wszystkich listów? Tylko przez nie zginęła!
Harry od razu rozpoznał ton głosu brata. Słyszał go aż za często w swojej własnej głowie.
- Draco - odezwał się - to, co się stało w sowiarni, to nie twoja wina...
Ślizgon potrząsnął głową.
- Harry, ona chciała zerwać z poplecznikami Czarnego Pana. Zginęła tylko dlatego, że poszła się spotkać ze mną...
- Użyli jej jako przynęty - zaprotestował Harry. - Pansy chciała cię stąd wywabić, żeby inni mogli cię porwać i oddać Voldemortowi!
Gryfon nie był gotów na to, że jego brat zacznie krzyczeć, kręcąc głową tak gwałtownie, że włosy fruwały mu na wszystkie strony.
- Potter, ty nie byłeś z nami w tym schowku! Nie masz o niczym pojęcia! Ona mnie kochała! Wiem, że tak było! Rozpłakała się, kiedy mnie wreszcie zobaczyła po tylu miesiącach, a Pansy nigdy nie płakała! A jeśli faktycznie była przynętą, jeśli z nimi współpracowała, to czemu ją zabili? Co?
- Po prostu ją wykiwali...
Snape ruszył do przodu i stanął pomiędzy synami.
- Dziewczyna poniosła śmierć i nie widzę żadnego pożytku w dyskusji na temat jej prawdziwych przekonań - warknął.
Słuszna racja, pomyślał Harry, bo rzeczywiście za bardzo zeszli z tematu. Trudno się jednak było dziwić, że Draco miał taką huśtawkę nastrojów. Dziewczyna, z którą chciał się pogodzić, nie żyła, a on był podejrzany o zamordowanie jej. Cała sprawa została zaaranżowana przez człowieka, którego niegdyś zwał ojcem, a na dodatek czekała go bura od Snape'a za złą ocenę sytuacji, i może nawet gorsze konsekwencje ze strony Hogwartu, związane z jego "zabawami".
- Może zajmijmy się twoim oparzeniem - zasugerował Harry. - Wszyscy jakby o tym zapomnieli, ale tobie chyba potrzeba jakiejś maści, czy czegoś. Możesz zdjąć koszulę?
- Chyba oczywiste, że mogę zdjąć koszulę - burknął Malfoy, rozpinając guziki, które nie odpadły podczas jego wcześniejszej szamotaniny. - Nie jestem przecież ułomny. Jestem tylko trochę... - urwał, gwałtownie wciągając powietrze, kiedy zsunął koszulę z ramion i zerknął na swoją pierś.
- Kiepsko to wygląda - skomentował Harry opanowanym głosem, choć było to wielkie niedomówienie. Oparzelina była wściekle purpurowa, kształtu i wielkości obiadowego talerza. Jej powierzchnia była pokryta fałdami i pęcherzami. Gryfon zastanawiał się, jakim cudem Draco wytrzymywał taki ból, ale domyślał się, że szok, jakiego Slizgon doznał na wieść o śmierci Pansy, znacznie go przytępił. - Przykro mi, że amulet wyrządził ci krzywdę...
- Prędzej bym pomyślał, że będziesz zadowolony, biorąc pod uwagę... - Malfoy zerknął na brata z ukosa, i nagle ściągnął brwi w wyrazie zaskoczenia. - Na Merlina, czemu twoje oko już tak zapuchło?
- Obawiam się, że podbiegnięte krwią tkanki nie reagują za dobrze na Petrificusa - odrzekł szorstko Snape. - To samo dotyczy magicznie uleczonych oczu, które nie reagują za dobrze na uderzenie pięścią! Będziemy mieć szczęście, jeśli Harry odzyska wzrok w tym oku!
Dolna warga Draco zadrżała, ale chłopak szybko się opanował.
- Wspaniale - burknął. - Czy to nie wystarczająca kara, że zabili m-moją dziewczynę? No dalej, każ mi myśleć, że z mojej winy Harry będzie ślepy! Chcesz, żebym uważał, że nie jestem lepszy od Lucjusza? Nie jesteś opiekunem Slytherinu na próżno, co, Severusie?
- Uważasz, że robię sobie żarty? - zgrzytnął zębami Snape. - Uważasz, że nie uleczyłem jego oka, bo nie miałem czasu wziąć eliksiru z szafki? Czy ty jesteś kompletnym idiotą? Może jednak uszkodziło ci mózg, ty nieodpowiedzialny...
- Dosyć! - ryknął Harry z nadzieją, że spacyfikuje tym Ślizgonów. - Owszem, on nie powinien mnie uderzyć, i jego żałosne przeprosiny wcale mnie nie satysfakcjonują; nie powinien też rozbić pudełka Sals, tak że schowała się w kominku; ale to mój brat i go kocham, więc dajcie już spokój, dobra?
Po tym wybuchu w pokoju zapanowała absolutna cisza, którą przerwał Draco, łapiąc gwałtownie powietrze, jakby się dusił.
- Ty mnie... przepraszam, ty mnie co?
- Cały czas byłem przekonany, że cię wyrzucą z sowiarni, pamiętasz? - warknął Harry, sztyletując Snape'a wzrokiem, gdy ten uniósł brew, usłyszawszy nagłe wyznanie. - Kiedy spodziewasz się, że ktoś umrze, zaczynasz... zdawać sobie sprawę z różnych rzeczy.
Nagle zażenowany, Gryfon pochylił się i przyjrzał z bliska brzydkim bąblom na skórze Draco.
- W żadnej książce nie pisali, że coś takiego może się wydarzyć. Lepiej to uleczmy, żeby nie została blizna. Nie sądzę, żeby Bliznoznik na to działał.
Harry zerknął na ojca, szukając potwierdzenia, a Snape przesunął różdżką wzdłuż oparzeliny.
- To przypomina bliznę po klątwie... magicznie indukowaną...
Draco nie wyglądał na uszczęśliwionego tą nowiną, ale szybko zaprotestował.
- Przecież Bliznoznik wyleczył te ślady po igłach, które Harry miał po Samhain, a one miały magiczną naturę, czyż nie? Lucjusz sprawił, że igły się rozgrzały...
- Rozgrzał je magicznie, ale gorąco było fizyczne. Twoje oparzenie jest głównie natury magicznej - wyjaśnił Snape. - Gdyby było inaczej, ślad byłby wielkości amuletu, a jest znacznie większy. Spowodowały to rozprzestrzeniające się fale magicznej energii. Trochę mnie to dziwi... - Snape machnął różdżką, rzucając kolejne zaklęcia diagnostyczne. - Jeśli nie opatrzymy tego oparzenia, może zostać ci blizna na zawsze. Niestety, nie możemy go uleczyć, zanim cała sprawa się nie zakończy.
Słysząc to, Harry zmarszczył brwi.
- Wiem, że jesteś zdenerwowany, ale... ale to naprawdę nie w porządku, karać Draco w ten sposób za to, że mnie uderzył...
- Na jaja Merlina! - wybuchnął Snape. - Najpierw on myśli, że go oszukuję, mówiąc o sporym prawdopodobieństwie ślepoty w twoim lewym oku. Teraz ty uważasz, że chcę widzieć mojego drugiego syna oszpeconego? Doprawdy, obaj nadajecie się tylko do pasania świń!
- No już, już, Severusie - wmieszał się Dumbledore, próbując ułagodzić Mistrza Eliksirów. - Harry nie miał do czynienia z aurorami tak, jak ty. Potrzeba mu tylko co nieco wyjaśnić.
- Bardzo cię dziękuję, Albusie, ale nie musisz mi mówić, czego potrzeba mojemu synowi! - odpalił Snape. - Harry, to oparzenie jest dowodem. Wskazuje ono, że Draco musiał spędzić przebywać dłuższy czas w bezpośredniej bliskości jednego lub więcej czarodziejów, którzy życzyli mu śmierci. - Mężczyzna odsunął z twarzy kosmyk włosów i dodał już spokojniejszym tonem. - Ponieważ Draco nie reagował na ostrzeżenie, amulet zintensyfikował swoje wysiłki, mające na celu przyciągnięcie jego uwagi. Jednak Draco był nieprzytomny, więc wszystkie te próby spełzały na niczym.
- Czyli to oparzenie udowadnia, że Draco groziło niebezpieczeństwo?
- Jak to wspaniale przysłuchiwać się tej dyskusji, kiedy wszyscy zdaje się zapomnieli, że ja tu nadal jestem! - wykrzyknął Malfoy. - Czyli co, będę oszpecony, tak? Będę musiał nosić przez całe życie tę wielką, ohydną bliznę na piersi?
- Tak, chyba że wolisz się oddać w ręce dementorów - wypluł Snape, na nowo rozwścieczony. - Jeśli uważasz, iż zniszczę namacalny dowód twojej niewinności tylko po to, by zadowolić twoją próżność, to jesteś w wielkim błędzie! - Czarne oczy mężczyzny rozbłysły w taki sposób, że Harry zdążył tylko pomyśleć: "No, to by było na tyle, jeśli chodzi o zachowanie spokoju", zanim Snape nie wrzasnął: - Być może następnym razem rozważysz wszelkie możliwe konsekwencje zanim ogarnia cię ochota popełnić jakieś kardynalne głupstwo! Powinieneś być wdzięczny, że skończyło się tylko na oparzeniu! Zdajesz sobie chyba sprawę, że mogli zrzucić cię z okna sowiarni, gdy byłeś nieprzytomny? Lekkomyślnie rzuciłeś się w objęcia niebezpieczeństwa, jakby pozbawiono cię kompletnie rozsądku! Czy ty zwariowałeś? Czy też, być może, stwierdziłeś nagle, że moim marzeniem jest mieć dwóch Gryfonów za synów?
- No, no, to już idzie za daleko - odezwał się Harry opanowanym głosem.
- Wręcz przeciwnie, Potter! - warknął Snape. - Ja dopiero zacząłem!
- Powiedziałeś już wystarczająco wiele - odrzekł Harry. - Może byś tak spojrzał na Draco? Przypatrz mu się uważnie!
Nozdrza Mistrza Eliksirów zadrgały niebezpiecznie, ale posłuchał i przyjrzał się Ślizgonowi. Harry miał tylko nadzieję, że gniew go kompletnie nie zaślepił.
Tymczasem Draco odczołgał się do tyłu tak, że plecami wparł się w zagłówek łóżka, a kolana podciągnął pod brodę. W jego szeroko otwartych oczach dało się wyczytać, czego się spodziewał: że w każdej chwili może zostać stąd wyciągnięty za uszy jak niegrzeczne dziecko, które zawiodło oczekiwania rodziców. Nie liczyło się to, że Snape powiedział, że są rodziną. A może właśnie dlatego Draco spodziewał się, że go wyrzucą. W końcu sam przyznał, że dla niego rodzina oznaczała tylko ludzi, którzy odwracają się od niego w tej samej chwili, w której uznają, że nie jest wart ich wysiłków.
Snape westchnął ciężko.
- Nie opuszczę cię, Draco. Ty głupi dzieciaku - oznajmił szorstko.
Ślizgon tylko pociągnął nosem, wciąż skulony.
- Nie będzie aż tak źle z twoją blizną - Harry próbował pocieszyć brata. - Znaczy, będzie ją widać dopiero, jak zdejmiesz koszulę, no i możesz mówić ludziom, że zdobyłeś ją w walce, to będzie robić wrażenie...
- To dowód porażki - mruknął Draco, ocierając oczy nieznacznym ruchem i wyciągając nogi na łóżku.
- Przecież się starałeś...
- I uważasz, Potter, że to cokolwiek zmienia na lepsze?
- A czy ja się skarżę, że mi przyłożyłeś? - warknął Harry.
- No cóż, Petrificus przynajmniej nie piecze jak cholera!
Harry miał już skomentować, że uderzenie w oko piecze przynajmniej tak samo, ale nagle poczuł, jak ojciec kładzie mu rękę na ramieniu.
- Draco, nie ma potrzeby, żebyś dłużej cierpiał. Pójdziemy z Harrym po eliksir, który zablokuje odczuwanie bólu.
- A czemu nie rzucisz tego zaklęcia, które mi pomagało, gdy bolały mnie dłonie? - dopytywał Gryfon.
Mistrz Eliksirów rzucił synowi znaczące spojrzenie.
- Eliksir jest bardziej odpowiedni w tym wypadku - oznajmił z naciskiem. - Chodź ze mną.
- Eee, no dobra...
Cokolwiek zdezorientowany, Harry poszedł za ojcem do pracowni.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie ustrzeżemy Draco przed aurorami? - zapytał Snape półgłosem, gdy tylko przekroczyli próg. - Będą nalegać na przesłuchanie.
Harry pamiętał doskonale, co Draco opowiadał o swoim ostatnim spotkaniu z aurorami.
- Nie zostawiaj go z nimi samego... - wyszeptał Gryfon.
- Nie zrobię tego - odparł Snape. - A teraz, Harry, posłuchaj mnie uważnie. Musimy za wszelką cenę utrzymać w tajemnicy twoją prawdziwą moc. Voldemort ma w ministerstwie zbyt wielu szpiegów... Dlatego nie wolno ci się przyznać, że uwolniłeś się sam spod wpływu Petrificusa. Draco musi nadal uważać, że to ja cofnąłem klątwę, czy to jasne?
Chłopak tylko zamrugał. Niespecjalnie mu się podobało, że będzie musiał coś ukrywać przed bratem, ale chyba nie miał innej opcji, biorąc pod uwagę, że aurorzy mogli użyć Veritaserum podczas przesłuchania Draco.
- Ron i Hermiona widzieli mnie, zanim przyszedłeś...
- Oni nie wiedzą, że rzucono na ciebie klątwę. Są przekonani, że zostałeś tylko uderzony - powiedział Snape, krzywiąc się lekko. - Powiem Albusowi prawdę, ale tylko jemu. Nikt więcej nie będzie o tym wiedział. Rozumiesz?
Harry kiwnął głową. Snape przyjrzał mu się uważnie, po czym, najwyraźniej usatysfakcjonowany, kontynuował.
- Aurorzy rzucą Priori Incantatem na różdżkę Draco, gdy tylko dostaną ją w swoje ręce. Gdy okaże się, że użyto jej do rzucenia Petrificusa...
- ...zaczną podejrzewać, że Draco unieruchomił Pansy, zanim wypchnął ją z okna! - dokończył Harry. - Ale czy ona nie powinna się wtedy... eee... tak jakby rozpaść na kawałki?
- Nie bierz nazwy tego zaklęcia zbyt dosłownie. Tak czy inaczej, Draco będzie musiał przyznać, że rzucił czar na ciebie. Aurorzy nie będą tym zachwyceni, to pewne. Zapytają go wówczas, kto zdjął z ciebie klątwę...
- Aha, już rozumiem. Musisz rzucić przeciwzaklęcie twoją różdżką - odgadł Harry. - W porządku.
Snape machnął ręką w kierunku niskiego pojemnika ze szkła, który stał na jednym ze stołów.
- Ponieważ nikt nie wpadłby raczej na pomysł, by poddać twoje palce próbie Priori Incantatem, bądź tak uprzejmy i rzuć Petrificusa na jedną z tych stonóg.
Harry wyjął Sals z kieszonki, wyciągnął dłoń w kierunku pojemnika i syknął w języku węży:
- Ssstań się kamieniem...
Chłopak wzdrygnął się lekko, kiedy jedna ze stonóg zesztywniała z ciałem wyciągniętym w prostą linię i przestała się ruszać. Petrificus to było wredne zaklęcie. Teraz, kiedy poznał jego działanie na własnej skórze, poczuł się wyjątkowo paskudnie na wspomnienie incydentu z pierwszej klasy, gdy Hermiona rzuciła tę klątwę na Neville'a. Harry nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek go porządnie przeprosili...
Snape szybko cofnął klątwę. Gdyby Harry użył różdżki, tylko przeciwzaklęcie w wężomowie mogłoby zdjąć czar. Całe szczęście, jego magia bezróżdżkowa była pod tym względem w miarę normalna.
Bez żadnych komentarzy, Snape zdjął z półki buteleczkę wypełnioną jaskrawofioletowym płynem i ruszył w kierunku drzwi. Obaj przeszli przez salon i weszli do pokoju chłopców. Harry był zaskoczony, widząc, że Dumbledore siedzi na łóżku obok Draco, trzymając jego dłonie w swoich. Dyrektor mówił coś kojącym głosem, ale Harry nie dosłyszał słów. Draco tymczasem wyglądał, jakby miał się rozpłakać.
Dumbledore poklepał ucznia po ręku i wstał.
- Severusie, obawiam się, że dłużej nie możemy odwlekać tego, co nieuniknione. Parkinsonowie niebawem tu przybędą. Obaj musimy z nimi porozmawiać, ale zanim się pojawią, byłoby dobrze, gdyby na miejscu byli już aurorzy. Na wypadek gdyby miał się sprawdzić najgorszy scenariusz, lepiej byłoby zaraz usunąć pana Malfoya z Hogwartu.
Draco nie odezwał się ani słowem, tylko jakby zapadł się w sobie.
- Nie może pan mu kazać opuścić Hogwartu! - wypalił Harry. - Lucjusz go schwyta, żeby Voldemort mógł go torturować!
Dumbledore westchnął, spoglądając na chłopaka sponad swoich okularów-połówek.
- Harry, musisz mi zaufać. Użyję wszelkich swoich wpływów, żeby wyznaczono do tej sprawy aurorów należących do Zakonu, ale jeśli moje wysiłki spełzną na niczym, możemy mieć wówczas do czynienia z mało przyjemnymi osobnikami, którzy będą się domagać, żeby Draco został aresztowany. Dlatego nie mogą go tutaj zastać.
- Ani Severus, ani ja ich nie wpuścimy...
- Dostaną się tu siłą - powiedział Snape z grymasem. - Aurorzy bywają dość... gorliwi.
- Przecież rzuciłeś zaklęcia ochronne - zauważył Harry, ale coś sobie przypomniał. Każde zaklęcie można cofnąć, każdy urok zdjąć... - No dobra. A jakbym tak ja rzucił zaklęcia ochronne? Za pomocą różdżki. Niech wtedy spróbują się tu dostać.
- Nie masz żadnego doświadczenia w ustawianiu barier ochronnych - zauważył Snape.
- Harry, wszystko w porządku - rzekł Draco. - Będę bezpieczny w Devon, przecież wiesz. Lepiej będzie, jeśli nie dasz nikomu powodów do domniemań w kwestii twojej magii, dopóki jest inne wyjście.
- Będą myśleć, że to Severus rzucił te zaklęcia - argumentował Harry.
- Na początku tak, ale jeśli nie dadzą im rady, przeprowadzą dochodzenie. Mają całkiem niezłe zaklęcia wykrywające... - Draco westchnął. - Naprawdę będzie lepiej, żebym się stąd wyniósł. Lepiej dla mnie, lepiej dla ciebie. Nie chcę nawet myśleć o tym, co się ze mną stanie, kiedy przegrasz wojnę z Voldemortem, bo dowie się on zbyt wcześnie o twoich ciemnych mocach.
- No dobra - poddał się Gryfon, po czym zwrócił się do ojca. - Jak długo Draco będzie musiał tam zostać?
- Dopóki aurorzy nie postanowią, że nie trzeba zamykać Draco w areszcie - mruknął Snape. - Dyrektorze, zaraz zabiorę Draco do Devon. Proszę mnie poinformować o przybyciu Parkinsonów, żebyśmy mogli poczynić wszelkie... przygotowania, jakich zażądają.
Harry zadrżał ze zgrozą, gdy zorientował się, że jego ojciec miał na myśli pogrzeb. Malfoy chyba też zdał sobie z tego sprawę, bo wybuchnął nagle:
- Ja jej nie zabiłem! Przysięgam! Straciłem przytomność, tak jak mówiłem wcześniej, ja nic nie wiem...
- Spokojnie, mój chłopcze - przerwał dyrektor pocieszającym tonem. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. - Zwrócił się do Snape'a. - Severusie, żądam, abyś dzisiaj wieczorem zapoznał mnie ze wszystkimi informacjami dotyczącymi tej spraw. Wszystkimi, czy to jasne?
Nauczyciel skinął głową w milczeniu. Dumbledore wyszedł do salonu i wrzucił proszek Fiuu w płomienie. Gdy tylko zniknął w głębi kominka, sypialnia chłopców eksplodowała gorączkowymi pytaniami.
- Co się ze mną działo? Jak ja się tu w ogóle dostałem? - wykrzykiwał Draco.
- Chyba nie powiesz mu o... no wiesz... - dopytywał Harry, po czym urwał gwałtownie. Chyba lepiej było nie wspominać o Mapie Huncwotów na wypadek, gdyby aurorzy przesłuchiwali Draco pod Veritaserum.
- No co? Co? - dopytywał Draco, spanikowany, spoglądając raz na ojca, raz na brata rozszerzonymi z przerażenia oczami.
- Nie mamy teraz czasu. - Snape wyciągnął fiolkę z eliksirem w stronę syna. - Do użytku zewnętrznego. Zaaplikuj tylko tyle, by złagodzić najgorszy ból. Aurorzy będą chcieli zobaczyć oparzenie i amulet, który je spowodował. A teraz, jako że nie byłoby mądrze ufać twoim zdolnościom teleportacji po wszystkim, co dzisiaj przeszedłeś, będę ci towarzyszył do Devon.
Harry kiwnął głową. W końcu nie chcieliby, żeby Draco się znowu rozszczepił, jak mu to się przydarzyło po Samhain.
Ślizgon wylał odrobinę eliksiru na oparzelinę, zaciskając zęby. Założył czystą koszulę i szaty, po czym wepchnął fiolkę do kieszeni spodni.
- Czy mogę iść tam z nim? - zapytał niepewnie Harry. - Dotrzymałbym mu towarzystwa...
- Nie - warknął Snape, spoglądając na niego groźnie. - Jesteś mi potrzebny tutaj.
Mistrz Eliksirów złapał Draco za ramiona i potrząsnął nim.
- Kusi mnie, by o tym nie wspominać, ale chyba jednak muszę. Pokażę ci, gdzie trzymam zapasową różdżkę. Możesz jej potrzebować, by rozpalić ogień w kominku. W chacie jest zimno o tej porze roku. Nie waż się rzucać nią żadnych zaklęć uzdrawiających na oparzenie.
Draco zadygotał, odwracając wzrok od twarzy Snape'a.
- Ja... Dziękuję, Severusie. Nie zrobię nic, czego nie powinienem.
- I lepiej, żebyś dotrzymał słowa. Wydostanie cię z tarapatów, w które się wpędziłeś, i tak będzie wymagać od nas niewyobrażalnego wysiłku. - Jakby łagodniejąc, Snape uwolnił syna z uścisku i poklepał go delikatnie po ramieniu. - A teraz szybko, musimy stąd wyjść. Nie możesz tu dłużej zostać.
Malfoy przełknął ślinę i zerknął na Harry'ego.
- Ja... przepraszam - wyjąkał skruszonym głosem. - Eee, może lepiej przyłóż sobie znowu lód. - Zaraz po tym odezwał się do Snape'a. - Możesz go uleczyć, prawda? Sprawić, żeby znów widział na to oko?
- Jeszcze nie wiem.
- Cholera. - Draco wyszedł z sypialni do salonu. Podszedł do kominka i sięgnął po urnę z proszkiem Fiuu, której tam już nie było, gdyż roztrzaskał ją o ścianę. - Przepraszam też za twojego węża - wymamrotał. - Czy myślicie, że dyrektor potrafi wyczarowywać proszek Fiuu? - kontynuował chaotycznie. - Bo niby jak inaczej miałby się stąd wydostać? Aha, wiecie co... Czy Pansy... Jesteście pewnie, ze ona... eee, odeszła? Znaczy, czy ktoś... yyy, może to był ktoś pod wielosokowym? Czy ona... czy ona coś powiedziała? Jakieś ostatnie słowa?
- Draco, chyba jesteś w szoku - oznajmił cicho Snape, popychając chłopaka w stronę kominka.
- Nie. - Harry usłyszał, jak Draco przełknął ślinę z trudem. - Ja... nie. Malfoyowie się nie boją. Ja się nie boję. Nie boję się.
Mistrz Eliksirów przywołał do siebie drewniane pudełko inkrustowane kością słoniową i otworzył je. W środku był zapas proszku Fiuu. Snape wyjął szczyptę, lecz zanim rzucił ją do kominka, odezwał się do Harry'ego.
- Kiedy tu wrócę, masz odpoczywać. Rozumiemy się? Tylko zjedz coś przedtem. Accio magiczny lód. - Mężczyzna złapał zawiniątko w locie i rzucił je synowi. - Proszę. Teraz przytrzymaj lód przy oku kilka minut bez przerwy.
- Tak jest - odparł posłusznie Harry. - Draco? Nie martw się. Wszystko będzie w porządku.
Mistrz Eliksirów zerknął w dół na Malfoya.
- Jesteś gotów?
Draco ledwo był w stanie skinąć głową w odpowiedzi.
- Ty... Ja... - wyjąkał. - Harry... ja... Kurwa mać.
- Gimmauld Place 12! - zawołał Snape, wrzucając proszek w płomienie. Po chwili obaj z Malfoyem zniknęli w kominku i Harry został sam.
Gryfon był zmęczony, tak zmęczony, że nie chciało mu się nawet sięgnąć po proszek Fiuu.
- Zgredku! - zawołał tylko, i skrzat zareagował błyskawicznie, teleportując się do lochów z szerokim uśmiechem na ryjku.
- Co się stało Harry'emu Potterowi w oko? - zapytał Zgredek, podskakując w miejscu ze zdenerwowania, a jego uśmiech zgasł jak świeca.
- Och... Ja... poślizgnąłem się pod prysznicem... - wydukał Harry, zbyt wyczerpany fizycznie i psychicznie, żeby wymyślać jeszcze jakieś skomplikowane historie. - Słuchaj, ty mnie załatwiłeś o wiele gorzej, kiedy zaczarowałeś tamten tłuczek, pamiętasz? Nic mi nie jest.
Najwyraźniej Zgredek nie był w stanie podejrzewać Harry'ego o kłamstwo, gdyż uśmiech ponownie rozlał się na jego ryjku. Skrzat wiercił się w miejscu i wciąż podskakiwał tak entuzjastycznie, że sterta czapek na jego głowie zaczęła się chwiać. - Jak Zgredek może pomóc Harry'emu Potterowi, sir? Co Harry Potter rozkaże, to Zgredek zaraz wykona!
Harry opadł na sofę i wybełkotał:
- Sok pomarańczowy... Grilowana kanapka z serem...
Posiłek ukazał się zaraz obok niego, i Gryfon odetchnął z ukontentowaniem. Przełknął trochę soku i od razu poczuł się lepiej. A już na pewno zorientował się, że skrzaty mogły być czasem bardzo przydatne.
- Zgredku, zrób mi przysługę. Leć do sowiarni, tylko żeby cię nikt nie zobaczył, dobra? Sprawdź, czy nie ma tam różdżki panicza Draco. Gdyby jej tam nie było, poszukaj u stóp wieży, na schodach i na błoniach. Jak tylko ją znajdziesz, zaraz mi ją przynieś, rozumiesz? Jest mi potrzebna. Przywołaj ją zaklęciem, jeśli będziesz musiał. Skrzaty chyba są w stanie to zrobić, o ile nie jest na nią rzucone zaklęcie anty-przyzywające... W każdym razie, nigdy nikomu nie mów, o co cię prosiłem, dobra? Nieważne, czy znajdziesz różdżkę, czy nie.
Porozumiewawczy uśmieszek wykwitł na pomarszczonej twarzy Zgredka.
- Oho, teraz Harry Potter wydaje Zgredkowi rozkazy! Zupełnie jak kiedyś, zanim jeszcze Zgredek stał się wolnym skrzatem! Harry Potter coś knuje, tak? Ale Zgredek jest szczęśliwy, że może pomóc! Zgredek ufa Harry'emu Potterowi!
Skrzat strzelił palcami i zniknął pośród srebrnych iskier.
Knuje? Harry był bliski śmiechu. Wziął kanapkę i ugryzł ją, zastanawiając się nad słowami Zgredka. Skrzat znał go na tyle dobrze, że wiedział, że cokolwiek Harry knuje, nie było zbyt groźne. A może pomyślał, że Gryfon zamierza spłatać jakiegoś figla Draco. Tak czy siak, jedno było pewne - Zgredek ściśle wykona powierzone mu zadanie.
Gdy Harry skończył posiłek, położył się na sofie. Był potwornie zmęczony, i nie bez powodu, ale stwierdził, że nie będzie w stanie zasnąć, dopóki Snape nie wróci, albo Zgredek nie przyniesie jakichś nowin...
Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Potrząśnięto nim delikatnie, a Harry otworzył oczy. Zorientował się, że jednak musiał zasnąć. Podniósł wzrok do góry i ujrzał ojca pochylającego się nad nim. Szybko pokręcił głową, żeby się otrząsnąć ze snu, i usiadł.
- Czy Draco nic nie jest? Znaczy, był bardzo wzburzony, kiedy stąd wyszedł. Pewnie przydałoby mu się też coś zjeść i odpocząć...
Snape podniósł lód ze stołu i wsunął Harry'emu do ręki, gestem nakazując mu przyłożyć zawiniątko do oka.
- Przepraszam - mruknął Harry, zdając sobie sprawę, że ciągle zapominał przykładać sobie lód. Może po prostu miał zbyt wiele na głowie? - Czyli... Draco jest już w Devon, tak? Dałeś mu różdżkę i tak dalej? Wiesz, są sposoby na rozpalenie ogień bez używania magii.
Mistrz Eliksirów westchnął.
- Draco jest bardziej zależny od swoich czarodziejskich umiejętności niż ty. Twoje doświadczenia z mugolami są pod pewnymi względami cenną zaletą.
Po tych słowach zawiesił szaty na kołku i wyjął z kieszeni spodni złożony arkusz pergaminu, w którym Gryfon rozpoznał Mapę Huncwotów. Mapę, według której Draco był winien morderstwa... tylko że był nieprzytomny, kiedy wypchnięto Pansy z okna sowiarni. Czyżby więc ktoś się pod niego podszył? Jednak Snape dotarł za pomocą mapy do ciała Draco, nie kogoś innego, a miał ją przed oczami cały czas. Co w takim razie z zaklęciami ochronnymi w sowiarni? Co z...
Ten natłok myśli został przerwany, gdy Snape usiadł obok syna i zaczął mówić.
- Mógłbym powiedzieć, że trzymasz w swoich rękach życie twojego brata - oznajmił nauczyciel powoli i dobitnie. - A ta mapa może go uratować.
- Ona... ona skłamała - stęknął Harry, krzywiąc się. Wziął pergamin do ręki i z obrzydzeniem przyjrzał się wędrującym po niej kropkom. - Myślałem, że to niemożliwe. Myślałem, że jest doskonała. Ona pokazuje nawet prawdziwą tożsamość osób pod wpływem eliksiru wielosokowego. Pokazywała Croucha, który udawał Moody'ego. Zawsze mogłem na niej polegać. Wykrywała nawet animagów! Wiedziała, że Parszywek to tak naprawdę Peter Pettigrew...
- Wiem - przerwał Snape. - Wydaje się jednak, że jest w niej coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka. - Mężczyzna objął drżące ramiona syna. - Harry, nie zrozum mnie źle. Nie chcę okazać lekceważenia. Rozumiem, czemu pokładałeś bezgraniczne zaufanie w tej mapie. James ją wykonał, a pomogli mu Lupin i Black. Trzech czarodziejów, w których zawsze wierzyłeś, w taki czy inny sposób.
- Ale nie Glizdogon.
Snape machnął pogardliwie ręką.
- Już w szkole był bezużyteczny. Jednak pozostali... No cóż. Ta mapa jest doprawdy imponującym magicznym dziełem, ale ccoś jest z nią nie tak, i musimy wykryć, co.
- Ja nawet nie wiem, jak ona działa...
- Ja też nie - przyznał Snape. - Dowiemy się jednak, co ona ukrywa.
- Jak?
- Zaczniemy od tego - powiedział Snape - że opowiesz mi wszystko, absolutnie wszystko, co wiesz na temat tego zapasowego arkusza pergaminu.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: DUMA I UPRZEDZENIE




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyI
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc