Rok jak żaden innyF

ROZDZIAŁ 46: DELEGACJA Z GRYFFINDORU


Następnego dnia Harry przez dłuższy czas rozmyślał o tym, co komu sprezentuje na święta. Wiedział już, co chce dać Snape'owi i nie musiał nawet zamawiać tego przez sowią pocztę, ale stwierdził, że doda do podarunku jeszcze jakiś drobiazg. Miał nadzieję, że nauczyciel się z tego ucieszy.

Musiał też dać coś Draco i w tym wypadku wybór prezentu wymagał dłuższego namysłu. Następny w kolejce był Dudley, któremu Harry planował przesłać podarunek przez panią Figg.

Na koniec pozostali mu przyjaciele z Gryffindoru.

Wciąż był zły na Rona i nie bardzo chciał mu coś kupować, ale z drugiej strony wolał nie zaogniać całej sytuacji. Rezygnacja z kupna podarunku byłaby deklaracją, że ich przyjaźń wygasła. Poza tym zapowiadało się, że Ron i tak będzie miał koszmarne święta. Nawet jeśli państwo Weasleyowie nie będą zadowoleni z adopcji – co, zdaniem Harry'ego, było wielce prawdopodobne – to z całą pewnością dużo gorzej zniosą wieści o wstrętnych insynuacjach, jakie rozsiewał ich najmłodszy syn. Tak, święta w Norze zdecydowanie nie będą dla niego przyjemne. Nie to, żeby zasłużył na coś lepszego, ale jednak... Harry westchnął i dopisał kilka rzeczy do listy zakupów.

Z Hermioną było dużo łatwiej. Choć chłopak nie był uszczęśliwiony myślą, że koleżanka uważała go za kogoś o tak wypaczonej psychice, że nie był w stanie podjąć odpowiedzialnej decyzji o tym, przez kogo chce zostać adoptowany, to przynajmniej nie zachowywała się tak paskudnie, jak Ron. Dzięki temu miała dostać fajniejszy prezent. Kiedy Harry uporał się już z listą podarunków, wysłał zamówienie na karty z życzeniami, które zamierzał przesłać pozostałym przyjaciołom.

- Skończyłeś wypracowanie? - zapytał Draco, wychodząc z pracowni. Postawił na stole zlewkę z bulgocącym, gęstym płynem o pomarańczowej barwie i sięgnął po pergamin, który leżał obok podręczników Harry'ego.

Gryfon szybko zabrał papier.

- Nie patrz.

Draco posłał mu ironiczny uśmieszek.

- Nie chcesz, żebym poznał twoją opinię na temat transmutacji drugiego stopnia? Nie wiedziałem, że to taka osobista sprawa.

- Jeszcze nie zacząłem pisać tego eseju.

- No co ty powiesz? - droczył się Malfoy. - To co pisałeś, listy miłosne?

- Zamawiałem prezenty – odparł Harry ze śmiechem.

Draco uśmiechnął się szeroko.

- Lubię diamenty i szmaragdy. A, i miotły wyścigowe...

- Potrzebuję twojej pomocy – przerwał Harry, kręcąc głową nad wygłupami kolegi. Czy Draco zawsze był taki... zabawny? Gryfon nigdy by się tego nie spodziewał. - Jak płacę za zamówienie?

- Zazwyczaj dołączasz do zamówienia wytłoczony odcisk klucza do skrytki i zaznaczasz, jaką maksymalną kwotę mogą z niej pobrać. To takie zabezpieczenie na wypadek, gdybyś przez pomyłkę zamówił coś bardzo drogiego. Ty jednak możesz to sobie darować. Napisz tylko, że zapłacisz osobiście w późniejszym terminie. Właściciel każdego czarodziejskiego sklepu w Wielkiej Brytanii będzie skakał z radości, że Harry Potter został jego klientem. Na pewno zgodzi się poczekać na zapłatę.

Harry zmarszczył brwi.

- Nie chcę żadnego specjalnego traktowania. Jak załączam odcisk klucza?

Draco mu zademonstrował. Potem Harry zapisał maksymalną kwotę i zwinął pergaminy w rolki, żeby Snape mógł zanieść je do sowiarni. Chłopak bardzo tęsknił za Hedwigą. Niestety była to jedna z niedogodności mieszkania w lochach – nie mógł trzymać tu sowy. Hedwidze by się nie spodobało, gdyby została zamknięta w miejscu, gdzie nie docierał nawet najmniejszy promyk słońca. Harry też nie był tym zbytnio uszczęśliwiony, ale nie powinien z tego powodu dręczyć jeszcze swojej pięknej sowy śnieżnej.

- A to co? - zapytał Malfoya, który szklaną pałeczką mieszał ciecz w zlewce.

- Eliksir kamuflujący – odparł Ślizgon. - Też go będziesz warzył. Severus ma go w planie lekcji, ale potrzeba rzucić zaklęcie, żeby połączyć cykorię z szarotką... Pomyślałem sobie, że może chciałbyś zobaczyć, jak to powinno wyglądać.

- Skąd wiesz, że wyszedł ci tak, jak trzeba? - zapytał Harry z powątpiewaniem.

- Testowałem go.

Gryfon kiwnął głową i podniósł zlewkę. Przechylił ją lekko, przypatrując się kleistemu eliksirowi.

Draco przygryzł wargę.

- Chyba powinienem powiedzieć ci o tym wcześniej, ale... Widziałeś może gdzieś ostatnio swojego węża?

- Nie, a co... - Harry urwał, spojrzał na kolegę z ukosa i z hukiem postawił zlewkę na stole. - Testowałeś ten eliksir na Sals!

- Testowałem go na jednym z tych świerszczy, które Severus trzyma do tego celu. Sals, eee... go zjadła.

Harry stwierdził, że to zbyt niedorzeczne, by mógł w to uwierzyć.

- Niby jak go zobaczyła?

- A skąd mam wiedzieć? - krzyknął Draco, wymachując rękami w geście obrony. - To wąż! Może go jakoś wyczuła?

- O Boże – jęknął Harry. - Ten eliksir jest do użytku zewnętrznego! Co się stanie, jeśli się go wypije?

Draco nie skomentował, że te informacje były zawarte w podręczniku i Harry powinien je znać.

- No, dla czarodziejów jest trochę trujący – odrzekł Ślizgon i dodał szybko: - Sals jest zwierzęciem, więc pewnie nic jej nie będzie.

Harry podskoczył, spanikowany, i przewrócił krzesło. Na dźwięk łoskotu zastygł w bezruchu.

- Czekaj! Nie ruszaj się, nawet na krok! Możesz ją zgnieść!

- Dlaczego jej nie zawołasz?

Pomysł był dobry.

- Sals – powiedział Harry.

- W wężomowie – zaznaczył Malfoy niecierpliwie, wciąż stojąc na miejscu.

- Nie potrafię! - zripostował Harry. - Muszę widzieć węża albo przynajmniej mieć jakiś obrazek...

- Cóż, Potter, będziesz musiał udawać!

Harry zamknął oczy.

- Sals...

Od strony Draco dobiegło prychnięcie, wyraźnie świadczące o tym, że próba nie była udana. Że też w ogóle Ślizgon miał czelność robić jakieś uwagi!

- Nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałeś mi od razu, co się stało! - warknął Harry wściekle.

- Nie mogłem ci powiedzieć! - krzyknął Draco, wciąż stojąc nieruchomo jak posąg. - Najpierw miałem nadzieję, że działanie eliksiru szybko minie, a potem zdałem sobie sprawę, że wpadniesz w furię, właśnie tak, jak teraz...

- Nie wygłupiaj się! - burknął Harry. - Nie wpadłem w furię!

- Akurat – mruknął Ślizgon.

- Przecież wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie. Martwię się, kumasz? - Harry zamilkł, myśląc gorączkowo. - Posłuchaj. Zacznij macać podłogę dookoła, żeby się upewnić, że jej tu nie ma. Potem uklęknij. Musimy zbadać całą podłogę, żeby ją odnaleźć. Najpierw sprawdzę w kominku, ale teraz nie mogę tam podejść, bo mógłbym na nią nastąpić. Rozumiesz?

- Rozumiem – odparł Draco zduszonym głosem. - Chcesz, żebym macał brudną, zakurzoną podłogę gołymi rękami z nadzieją, że uda mi się dotknąć pieprzonego węża.

Harry tymczasem pełzł na czworakach w kierunku kominka, przesuwając dłońmi po podłodze.

- Malfoy, wiem, że masz pewne problemy, ale chcesz mi pomóc czy nie?

Draco zaklął parę razy pod nosem i przyklęknął, poklepując podłogę z taką miną, jakby miała go ugryźć. Tymczasem Harry dotarł do kominka.

- Tutaj jej nie ma! - krzyknął, a ręce zaczęły mu drżeć tak, że nie był w stanie kontynuować poszukiwań. - Poza tym co my zrobimy, nawet jak już ją znajdziemy? Czy jest jakieś antidotum?

- W podręczniku nie piszą o antidotach dla wszystkich gatunków zwierząt – warknął Draco. - Zresztą dla czarodziejów też nie – dodał po chwili.

Harry podniósł się na nogi, uważając, by nie odrywać stóp od podłogi. Sięgnął do hebanowego pudełka na obramowaniu kominka i wziął szczyptę proszku Fiuu. Bez namysłu wrzucił go w ogień, krzycząc:

- Gabinet eliksirów!

Nic się nie stało, absolutnie nic. I czemu miałoby się stać? To, że był w stanie powstrzymać swoją dziką magię, niestety nie oznaczało, że mógł się nią posługiwać.

- Severus ma teraz lekcje – uświadomił mu Draco.

Harry zacisnął zęby z rozdrażnieniem, cisnął nową porcję proszku w ogień i zawołał:

- Pracownia eliksirów!

Kiedy z płomieni wynurzyła się nagle głowa Snape'a, a potem jego tors, Harry wrzasnął przeraźliwie i upadł do tyłu na podłogę, boleśnie tłukąc sobie pośladki.

- Zadziałało – wymamrotał sam do siebie, wciąż nie wierząc własnym oczom.

- Jakiś problem? - rzucił Snape ostro, omiatając wzrokiem całe pomieszczenie.

- S-Sals zginęła... - odezwał się Harry. Mistrz Eliksirów odparł szybko:

- Panie Potter, w chwili obecnej staram się ze wszystkich sił powstrzymać bandę pierwszorocznych Puchonów od zniszczenia mojej pracowni i siebie nawzajem. Uprzejmie proszę mi nie przerywać.

Po czym zniknął, zostawiając Harry'ego gapiącego się w ogień z opadniętą szczęką.

Panie Potter? Nagle dotarło do niego, że Snape był przecież na zajęciach. Nic więc dziwnego, że wypowiadał się w swoim profesorskim trybie. Tym niemniej jednak mógł posłuchać wyjaśnień dłużej niż półtorej sekundy.

- Jakbyś zapytał, to bym cię ostrzegł, że Severus nie zostawi pierwszoklasistów samych w pracowni – oznajmił Draco. - Zanim by wrócił, flaki Puchonów byłyby już rozmazane na ścianach. Jednak spójrz na to z drugiej strony – udało ci się do niego zafiukać! Idź i weź różdżkę, zobaczymy, co jeszcze uda ci się zrobić...

- Ciągle nie znaleźliśmy Sals!

- No dobra. - Draco westchnął i opadł na kolana, macając podłogę drżącymi rękami.


***


Harry odnalazł swojego węża zwiniętego w kłębek w zakamarku łazienki. Sals oddychała równo i spokojnie, więc stwierdził, że nic jej nie jest. Jednak słowo „zakamuflowana” było pewnym nieporozumieniem - Sals była kompletnie niewidzialna.

Gryfon ostrożnie podniósł węża z podłogi i zaniósł go do pokoju. Usiadł na łóżku, trzymając go w obu dłoniach.

- Sals? - zapytał. - Sals, jak się czujesz?

Cisza.

- A co z wężomową? - zapytał Draco oschle. Przywołał ręcznik, zwilżył go zaklęciem Hydratusp i starannie wytarł dłonie. Potem rzucił kilka zaklęć czyszczących i Harry wiedział już, że Ślizgon bardzo nie lubi brudzić sobie rąk.

- Przecież jej użyłem – zaprotestował Harry.

- Czysta angielszczyzna.

- Dla mnie to bez różnicy, jedno i drugie brzmi tak samo!

Gryfon wziął głęboki oddech. Był przekonany, że dotyk Sals wystarczy, by wyzwolić odruch mówienia wężomową, ale najwyraźniej musiał widzieć węża, żeby móc z nim rozmawiać. To by się zgadzało. Nawet kiedy otwierał Komnatę Tajemnic, potrzebował małego wizerunku węża wygrawerowanego na rurze. Harry skupił się z całej siły i wpatrywał się w swoje dłonie, wyobrażając sobie spoczywającą na nich Sals.

- Sals, odezwij się - powiedział.

- Angielski – oświadczył Draco, odsyłając ręcznik do pralni.

Harry zacisnął powieki tak mocno, że zaczęła go boleć głowa. Zmusił się do najwyższej koncentracji i wyobraził sobie bazyliszka, gotowego zabić go swoim spojrzeniem, kiedy tylko zajrzy w jego straszliwe, żółte ślepia.

- Sals, czy ten świerszcz nie smakował dziwnie? - zapytał.

- A co to za pytanie? Na pewno smakował dziwnie, przecież wylałem na niego eliksir!

- Zamknij się, Malfoy. Próbuję się skupić.

Harry podjął ostatni wysiłek, żeby wyobrazić sobie węża. Poczuł, jak napływają odległe wspomnienia pewnej wizyty w ogrodzie zoologicznym...

- Sssals. Czy możesz się zobaczyć?

Draco zachłysnął się, a Sals poruszyła się leniwie w rękach Harry'ego, jakby się budziła. Ucieszył się, kiedy poczuł, jak mały języczek muska jego dłoń.

- Harry, gdzie ja jessstem? - zapytała Sals. - Widzę ciebie, ale siebie nie...

- Wszystko będzie w porządku – odparł szybko Harry. - Zjadłaśśś... eee, szkodliwego robaka, ale mój ojciec wróci niedługo do domu i powie mi, jak ci pomóc. - A przynajmniej mam taką nadzieję, dodał chłopak w myśli. - Sssals, ja też cię nie widzę. Było mi ciężko cię znaleźć. Jeśśśli włożę cię do pudełka, zossstaniesz tam? Proszę.

- Tak – syknął wąż.

- Tylko nie do kominka – ostrzegł Harry surowo i ułożył Sals w pudełku. - Rozumiemy się?


***


Okazało się, że antidotum nie było potrzebne. Jeszcze zanim Snape wrócił do domu, Sals zaczęła być trochę widoczna.

- Eliksir kamuflujący jest toksyczny tylko dla stworzeń ciepłokrwistych – objaśnił nauczyciel, przyglądając się swojej dłoni, na której leżał wąż. Przymrużył oczy, żeby lepiej dostrzec kontury ciała Sals. - A nawet wtedy nie jest śmiertelnie trujący, chyba że wypije się go kilka galonów.

Draco nie mógł usiedzieć na miejscu z niecierpliwości.

- Harry zafiukał do ciebie! Mistrz Eliksirów ułożył węża w pudełku i postawił je na niskim, kwadratowym stoliku. Obrzucił syna groźnym spojrzeniem.

- Aczkolwiek jest to przyjemna wiadomość, Harry, powinieneś się bardziej zastanowić, zanim zdecydujesz się przeszkodzić mi w zajęciach. Wystarczyło, że tylko odwróciłem się plecami, a Ernie Cumberbund niemal stracił dłoń.

- Severusie, Harry użył Fiuu! - powtórzył Draco z naciskiem. - Nigdy wcześniej mu się to nie udawało!

- Jestem raczej zorientowany w niestabilnej kondycji magicznych mocy mojego syna, dziękuję ci bardzo! - fuknął Snape, a Draco zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Mężczyzna popatrzył z powrotem na Harry'ego. - Możesz fiukać bezpośrednio do pracowni tylko w razie nagłego wypadku, Harry. Rozumiemy się?

- Ale to był nagły wypadek! Nie mogliśmy nigdzie znaleźć Sals i pomyślałem sobie, że mogła się zatruć i potrzebowała antidotum – bronił się Gryfon, czując, jak serce bije mu coraz szybciej.

- Możesz przeszkodzić mi w zajęciach, kiedy życie twoje lub Draco znajdzie się w niebezpieczeństwie. W innym wypadku... - Snape pochylił się nad chłopakiem groźnie - ...nie rób tego. Rozumiemy się?

- Tak, proszę pana – wymamrotał Harry. - Mój błąd. Sądziłem, że się tym pan przejmie.

- Nie mogę zostawiać uczniów bez nadzoru, żeby zajmować się wężem, Harry. Nawet jeśli to twój ulubieniec.

Gryfon skrzyżował ręce na piersi i odwrócił wzrok.

- Jasne.

Snape westchnął i przeczesał włosy palcami.

- A zatem, magia. Weź różdżkę i spróbuj rzucić jakieś zaklęcie.

Harry zrobił to już wcześniej, ale nie miał zamiaru informować o tym Snape'a. Bez słowa wyciągnął różdżkę i zaczął inkantować. Lumos, Incendio, Wingardium Leviosa. I tak dalej, i tak dalej. Spróbował nawet Expecto Patronum, ale to by mu się nie udało nawet gdyby jego moc faktycznie wróciła, gdyż nie koncentrował się zbytnio na szczęśliwych wspomnieniach. Nie był w stanie. Za bardzo zdenerwował się na ojca.

Żadne z zaklęć nie działało. Nawet te najprostsze.

Oczywiście Draco musiał tylko całą sprawę pogorszyć.

- Harry – powiedział, idąc za kolegą do pokoju, gdzie Gryfon odkładał różdżkę na miejsce. - To tylko wąż. Przecież Severus nie może narażać uczniów na niebezpieczeństwo, żeby...

- A może tak byś się zamknął? - odpalił Harry. - Nie chcę o tym gadać, jasne? Ja wszystko doskonale rozumiem.

- Wczoraj to faktycznie miałeś powód, żeby się dąsać, ale...

- Zamknij się.

I Draco wreszcie go posłuchał.


***


Harry czuł pokusę, żeby znowu opuścić kolację, ale coś mu mówiło, że Snape nie byłby tak wyrozumiały po raz kolejny. Poza tym chłopak był głodny, więc zamykanie się w pokoju nie było dobrym pomysłem. Rozumiał to, nawet jeśli wciąż był wściekły na ojca.

Posiłek odbył się w dość napiętej atmosferze, przynajmniej jeśli chodziło o Harry'ego. Mistrz Eliksirów wydawał się być pogodny i zadowolony, kiedy dyskutował z Draco o eliksirze kamuflującym i ewentualnych powodach, dla których tenże eliksir wywierał inny skutek na stworzenia zimnokrwiste. Harry czuł nieodpartą ochotę, żeby wytknąć nauczycielowi, że on sam jest zimnokrwistym gadem. Oparł się jednak temu impulsowi, bo nie bardzo chciał tracić punkty, aczkolwiek nie było pewne, że Snape ucieknie się do odbierania punktów, kiedy będzie chciał go ukarać. Mistrz Eliksirów mógł przecież kazać mu czyścić kociołki czy coś w tym stylu. Dlatego Harry siedział w milczeniu i nadymał się ze złości.

Na deser skrzaty podały coś kremowego, słodkiego i przypieczonego, co nazywało się crème brulée. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to zbyt zachęcająco i Harry z wahaniem nabrał pierwszą łyżeczkę. Kusiło go, żeby oznajmić, że deser wygląda jak szlamowata maź, której nie będzie jadł. Kiedy jednak spojrzał na Draco, nie mógł się oprzeć, żeby nie spróbować. Ślizgon bowiem przełykał każda kolejną porcję z taką miną, jakby poczęstowano go najczystszą ambrozją.

Rzecz była tak nieprawdopodobnie pyszna, że zły nastrój Harry'ego niemal minął. Niemal.

Snape jednak nie jadł deseru. Zamiast tego popijał z kieliszka coś, co nazywało się Riesling. Kiedy Harry skończył jeść, mężczyzna wyjął z kieszeni list i przesunął go po stole w kierunku Gryfona.

- Dostałem to dzisiaj. Jak, według ciebie, powinienem na niego odpowiedzieć?

Harry, nieco zaskoczony tym pytaniem, rozwinął pergamin i zaczął czytać:


Szanowny Profesorze Snape,

Z pewnością dowiedział się pan już, że ja i Ronald Weasley byliśmy wczoraj odwiedzić Harry'ego. Bardzo zaskoczyła nas wiadomość, że go pan adoptował. Obawiam się, że nasza reakcja wytrąciła Harry'ego z równowagi. Chcę za to przeprosić. Życzę mu wszystkiego dobrego i nie chciałabym nigdy przyprawić go o jakiekolwiek zmartwienie.

Poza tym jednak stwierdziłam, że muszę powiedzieć panu o kilku kwestiach. Bez wątpienia stwierdzi pan, że to nie moja sprawa i zachowuję się bezczelnie, ale pozwolę sobie się z panem nie zgodzić. Wydaje się, że jest pan ostatnio z Harrym w dobrych stosunkach, jednak ja przyjaźnię się z nim nieprzerwanie od pięciu lat. Uważam więc, że jego dobro to jak najbardziej moja sprawa i daleko mi do arogancji, nawet kiedy powiem, że może pan nie znać go na tyle dobrze, by naprawdę zrozumieć jego skomplikowaną osobowość. Przecież podczas tych pięciu lat był pan zazwyczaj rozmyślnie złośliwy i okrutny w stosunku do niego. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że wiele razy odgrywał pan istotną rolę w ratowaniu jego życia, ale znacznie częściej zmieniał je pan w piekło.

Czyż nie byłoby zatem logiczne twierdzenie, że nawet jeśli Harry przywiązał się do pana, to zrobił to z powodów dość nierozsądnych? Nawet jeśli nie znam wielu szczegółów, to zdaję sobie sprawę, że jego tak zwana rodzina nie była dla niego źródłem ciepła i zaufania, jak dla większości z nas. Od jedenastego roku życia Harry został obarczony brzemieniem nie tylko swojej niezasłużonej sławy, ale też świadomością, że wielu czarodziejów chce go zniszczyć za to, czego dokonał, będąc niemowlęciem. Pan sam należał zresztą kiedyś do ich szeregów. To nie jest zdrowe, że Harry nazywa teraz pana ojcem i wypowiada to słowo w sposób pewny i nieugięty. Czy to nie wydaje się panu dziwne?

Z całym szacunkiem chciałam zasugerować, że Harry przywiązał się do pana tak bardzo tylko dlatego, że po tym potwornym przeżyciu nie miał nikogo, do kogo mógłby się zwrócić. Jeśli pan to przemyśli, będzie pan wiedział, że o to właśnie chodzi. Przecież, mimo że ostatecznie miał pan dobre intencje, to pomagał pan przy torturach, które zadano Harry'emu podczas Samhain. To nienormalne, że stał się pan osobą, której on najbardziej ufa. Przyczyna może tkwić tylko w tym, że kiedy leżał później bezbronny, z pewnością strasznie cierpiąc i będąc zupełnie od pana zależnym, w jego umyśle wytworzyła się chorobliwa więź z panem. Adopcja przypieczętowuje tę więź zgodnie z prawem, jednak skoro sama więź jest oparta na fałszywych przesłankach, to adopcja też nie jest dobrym pomysłem.

Jak rozumiem, na chwilę obecną byłoby lepiej, żeby pozostał pan jego ojcem. Nigdy bym rozmyślnie nie naraziła Harry'ego na niebezpieczeństwo, dlatego nie będę nalegać, żeby zmienił pan decyzję o adopcji. Proszę jednak, żeby nie podsycał pan jeszcze bardziej przywiązania, które się w nim rozbudziło. To nie wyjdzie mu na dobre, kiedy będzie pana traktował jak ojca, podczas gdy był pan po prostu osobą, która akurat opiekowała się nim wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebował.

Z poważaniem,

Hermiona Granger



- Zabierze pan Gryffindorowi punkty? - zapytał Harry, kiedy przeczytał list po raz drugi.

Snape pokręcił głową.

- Nie podzielam jej opinii, ale uważam, że wyraziła je w sposób szczery i uprzejmy. Pytanie jednak pozostaje. Jak chciałbyś, żebym odpowiedział na ten list?

- Eee... tylko niech nie rzuca pan na nią klątw – odparł Harry z głupia frant.

Snape niecierpliwie warknął coś pod nosem i oświadczył:

- Harry, skoro nie odjąłem punktów, to z pewnością nie zamierzam karać panny Granger w jakikolwiek inny sposób.

Gryfon zastanowił się. Co Snape powinien zrobić z Hermioną?

- Chyba mógłby jej pan odpisać i wyjaśnić, że nie ma racji. Ja próbowałem, ale wcale mnie nie słuchała. Ona uważa, że sam siebie okłamuję.

Harry spodziewał się, że Snape odmówi. W końcu hogwarccy nauczyciele z reguły nie pisywali do swoich uczniów. Mistrz Eliksirów powiedział tylko:

- W porządku.

Przyzwał do siebie pergamin i pióro. Przez kilka minut w ciszy rozważał swoją odpowiedź, po czym bez wahania spisał ją na papierze, nie poprawiając ani nie przekreślając niczego.

- Chcesz przeczytać?

Harry wciąż był podirytowany, więc fuknął tylko:

- A chce pan, żebym przeczytał?

- Wszystko mi jedno – odrzekł Snape z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Zrób, jak uważasz.

Wstał, odszedł od stołu i skierował się do gabinetu, gdzie bez wątpienia czekały na niego wypracowania do sprawdzenia.

- Powinieneś go lepiej traktować – oznajmił Draco, zaklęciem odsyłając brudne talerze z powrotem do kuchni. - Przecież Sals nic się nie stało. Jak byś się czuł, gdyby Severus zostawił uczniów samych w pracowni i wskutek tego ktoś by wylądował w skrzydle szpitalnym?

Oczywiście Ślizgon miał rację i Harry o tym wiedział, ale nadal nie podobało mu się, że Snape nakrzyczał na niego za to, że do niego zafiukał. Nauczyciel nawet się nie ucieszył, że moc Harry'ego znowu odrobinę wzrosła.

- Daj mi przeczytać list w spokoju – sarknął Gryfon, przyciągając pergamin do siebie.


Panno Granger,

Pomijając pani gorliwą troskę o dobro Harry'ego, powinna się pani wystrzegać traktowania własnych infantylnych supozycji jako truizmów. Relacja między mną a Harrym nie jest pod żadnym względem patologiczna. Rozwinęła się ona wskutek interakcji kilku czynników i postępował w niej znaczący progres na długo przed feralnym incydentem podczas Samhain.

Co więcej, postrzegam jako osobisty afront wypływające z napisanego przez panią elaboratu insynuacje, jakobym nie poczytywał Harry'ego za syna.

W zakresie psychologii, panno Granger, najwyraźniej nie jest pani alfą i omegą.

Profesor Severus Snape



Im bardziej Harry zagłębiał się w tekst, tym bardziej wybałuszał oczy. Na koniec zaś wstał od stołu i bez słowa zostawił Draco w salonie. Pomaszerował prosto do gabinetu nauczyciela i wykrzyknął:

- A to co, jakiś konkurs literacki? Nie rozumiem połowy słów z tego listu!

Snape zerknął na niego sponad pergaminu poplamionego atramentem.

- Zbyt enigmatyczny?

- Że co?

Mężczyzna z lekkim uśmieszkiem odłożył pióro na bok.

- Użyłem zbyt wielu niezrozumiałych słów?

- Przecież wie pan, że tak! Co chce pan udowodnić, że jest pan mądrzejszy od Hermiony? Ona doskonale o tym wie, jasne? Moim zdaniem to podłe wytykać jej to w ten sposób!

Snape odsunął kosmyk włosów z twarzy.

- W zasadzie to sprawiłem pannie Granger komplement.

- Na Merlina, „elaborat”? Myśli pan, że ona zna takie słowa jak „elaborat”? Niech pan wróci do rzeczywistości!

- Może to była faktycznie przesada – przyznał Mistrz Eliksirów.

Harry spojrzał na niego z ukosa.

- Pozwolił mi pan wygrać w scrabble, zgadza się? Jaki sens był w tym, żebym używał slangu, skoro i tak nie zamierzał pan grać najlepiej, jak pan umie?

Snape uśmiechnął się.

- Nie mogłem stracić okazji, by nauczyć się nowych, interesujących słów, takich jak „ściema”.

- Ten list to jedna wielka ściema – warknął Harry, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Mógłby mi pan powiedzieć, co to wszystko mniej więcej znaczy?

Mistrz Eliksirów wziął od niego pergamin i przetłumaczył.

- „Widzę, że martwisz się o Harry'ego, ale jesteś w błędzie. Wszystko z nim w porządku i lubiliśmy się już wcześniej przed Samhain. Jak śmiesz sugerować, że nie uważam go za syna. Nie masz o niczym zielonego pojęcia. Z poważaniem, etc.”

Harry przygryzł wargę.

- Yyy... chyba tamta naukowa wersja brzmi... stosowniej.

- Tak też właśnie sądziłem – mruknął Snape, zwinął papier w rolkę i zaadresował go. - Zabiorę go teraz do sowiarni, żeby panna Granger mogła przemyśleć to sobie podczas śniadania.

Harry skinął głową.

- Ja też mam kilka listów do wysłania, może pan je zabrać? - Chłopak wyszedł, żeby przynieść korespondencję. Po drodze zapytał Draco, czy nie potrzebuje nic wysłać. Kiedy wrócił do gabinetu, wziął głęboki oddech i powiedział: - Proszę pana, nadal dręczy mnie to, że nie wysłuchał pan moich wyjaśnień o Sals.

- A mnie dręczy to, że uważasz, iż powinienem narażać uczniów na niebezpieczeństwo według twojego widzimisię.

- Nie powiedziałem, że pan powinien!

Snape wstał zza biurka i wziął od syna listy.

- Tak właśnie uważałeś, Harry, i musimy to sobie wyjaśnić. Jestem odpowiedzialny nie tylko za ciebie. Wprawdzie ty jesteś najważniejszy, ale ta reguła nie odnosi się również do twojego pupila.

- Chciałem, żeby posłuchał mnie pan przez chwilę – sprzeciwił się Harry. - Jeśli by pan zaraz nie zniknął, to bym wyjaśnił, o co chodziło z Sals i zapytałbym, czy jest jakieś antidotum na eliksir kamuflujący.

- Tak, i zaczęłaby się rozmowa na temat warzenia tego antidotum, podczas gdy Cumberbund zdążyłby spalić sobie rękę do kości!

- Wiem, o co panu chodzi – westchnął Harry i spuścił wzrok. - Ale był pan taki wściekły, że nawet się pan nie przejął, że udało mi się do pana zafiukać. Wcale się pan nie ucieszył.

Snape ujął chłopaka za podbródek i zmusił go do podniesienia głowy.

- Nie chciałbym, Harry, abyś zaczął uważać, że moja radość bądź duma z ciebie wiąże się z twoją magiczną mocą.

Gryfon zamrugał z zaskoczenia. Czy to nie znaczyło przypadkiem: „Zależy mi na tobie, nieważne, czy masz magię, czy nie”? Wprawdzie wiedział już wcześniej, że Snape nie adoptował go dlatego, że Harry miał w przyszłości pokonać Voldemorta, ale teraz fakt ten wydał mu się bardziej realny.

- To chyba fajnie – przyznał Harry, zerkając na nauczyciela przelotnie. Chciał go objąć, ale nie wiedział, jak się do tego zabrać. Zresztą sam pomysł był nieco dziwny. - No właśnie, jeśli chodzi o Fiuu. Jak pan myśli, co to znaczy?

- Bardzo chciałeś skontaktować się ze mną – odparł Snape, cofając się krok. - Być może łatwiej ci uzyskać dostęp do twoich ciemnych mocy, kiedy jesteś w rozpaczliwej potrzebie. Paląca konieczność pobudza twoją magię do działania, tak samo jak wczoraj zmusiła cię, żebyś uzyskał nad nią kontrolę.

- Czyli mówi pan, że Draco ma rację? Że cały problem tkwi w tym, że nie chcę, aby mi się polepszyło, bo to oznacza, że będę musiał zmierzyć się z Voldemortem?

- Obawiam się, że niezależnie od tego i tak przyjdzie ci się kiedyś z nim zmierzyć.

- Też tak sądzę, ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Snape wzruszył ramionami.

- Być może twoja własna wola ma z tym coś wspólnego. Uważam jednak, że nie musisz się tym tak bardzo martwić. Twoja magia powróci, gdy będziesz na to gotowy i największe nawet chęci nie przyspieszą tego procesu.

- Ale... co, jeśli nigdy jej nie odzyskam? Znaczy, nawet jeśli mogę do kogoś zafiukać, niewiele ma to wspólnego z rzucaniem zaklęć. Przecież ja muszę się bronić.

- Jeśli nigdy jej nie odzyskasz, to trudno – oznajmił Snape miękko. Harry nie pojął do końca, o co mu chodzi, dopóki nauczyciel nie dokończył. - Nie sprawi to, że będziesz w mniejszym stopniu moim synem, o ile ta kwestia cię kłopocze.

Harry był poruszony, ale jęknął tylko:

- Będę za to w mniejszym stopniu sobą. Nie rozumie pan tego. Zanim dowiedziałem się, że jestem czarodziejem, byłem nikim. A teraz to, co wszyscy ludzie we mnie widzą, to Harry Potter, niezwykły czarodziej. Myślą, że wygrałem Turniej Trójmagiczny! Tak bym chciał dać jakieś ogłoszenie w „Proroku”, że to wszystko dzięki oszustwom Croucha, ale oczywiście nie mogę, bo ludzie potrzebują bohatera, czyż nie?

- Chyba lubisz trochę przesadzać. Wszyscy ludzie widzą w tobie tylko Harry'ego Pottera, sławnego czarodzieja?

- No, za wyjątkiem pana i moich przyjaciół – przyznał Gryfon.

- I każdego, kto cię poznał bliżej – potwierdził Snape. - Harry, ja mógłbym narzekać dokładnie na to samo. Tylko ci, którzy poznali mnie naprawdę blisko, mają jako takie pojęcie o tym, kim naprawdę jestem. Mój wygląd obwieszcza już z daleka: „To czarny mag”. Czyż nie mam racji?

- No tak, ale pan z rozmysłem podtrzymuje to wrażenie – odparował Harry. - Ubiera się pan wciąż na czarno, jak śmierć. I... eee... tak jakby pozwala pan... yyy... żeby pana, no, wygląd odstraszał ludzi, no nie? - Przemknęła mu przez głowę myśl, żeby napomknąć o włosach, ale szybko z niej zrezygnował. - Nie mówiąc już o tym, jak wrednie odnosi się pan do ludzi, i to celowo.

- Chodzi o to, że inni osądzają mnie na tej podstawie. Tak samo, jak osądzają Draco na podstawie jego bogactwa i nazwiska, a ciebie na podstawie twojej blizny.

- A Hermionę na podstawie jej inteligencji, a Rona na podstawie jego braci. Dobra, już kumam. Chociaż i tak uważam, że mam gorzej niż wy wszyscy.

- Owszem – zgodził się Snape. - Wszyscy mamy ten sam problem, choć oczywiście w różnym stopniu. Nie jesteś jednak osamotniony w swoim sposobie odczuwania. Wracając zaś do twojej magii, Harry, to daj jej czas. Jedno jest pewne – twoje ciemne moce wciąż dojrzewają. Najpierw byłeś w stanie kontrolować je na tyle, że je powstrzymałeś. Teraz potrafisz już używać Fiuu, przynajmniej kiedy bardzo tego potrzebujesz.

Harry nie musiał tego komentować, bo przerwał im Draco, który stanął u wejścia do gabinetu i odchrząknął znacząco.

- Przyszli jacyś ludzie, żeby zobaczyć się z Harrym.

- Ludzie? - spytał Snape ostro.

- Gryfoni.

- Ron i Hermiona? - dopytywał Harry.

- Bardziej Hermiona i cała banda – sarknął Malfoy. - Nie pytaj mnie, kto. Myślisz, że znam nazwiska wszystkich twoich kumpli? No dobra, gdzieś na liście zauważyłem Longbottoma. I którąś z bliźniaczek Patil.

Harry wychodził już z gabinetu, ale na te słowa przystanął.

- O ilu osobach właściwie mówimy?

- Dziesięciu lub dwunastu. Nie mam pojęcia, w korytarzu jest straszny tłok.

- Nie zaprosiłeś ich do środka? - Harry zerknął na kolegę groźnie.

- Biorąc pod uwagę ostatni raz? Raczej nie – odrzekł Draco tonem tak poważnym, jak Harry rzadko u niego słyszał. Ślizgon zwrócił się do Mistrza Eliksirów. - Severusie, najpierw chciałem zapytać ciebie. Oni wyglądają bardzo ponuro. Martwię się, że przyszli, żeby wykluczyć Harry'ego z Gryffindoru.

Harry zgrzytnął zębami.

- Ach tak? Jeszcze się przekonamy!

- Nie mogą zrobić nic takiego – rozstrzygnął sprawę Snape.

- Mogą sprawić, że będzie się czuł jak wyrzutek, a to mniej więcej to samo – zaznaczył Draco.

- A może tak byśmy poszli i zobaczyli, czego chcą? - podpowiedział Harry, czując, jak żołądek skręca mu się w supeł. To było takie niesprawiedliwe. Czyżby przyszło mu dokonać wyboru między jego ojcem a całym domem? Nigdy by nie podejrzewał, że będzie musiał wybierać między Ronem a Snape'em – a jednak doszło do takiej sytuacji. I Harry wybrał.

- Wiecie co – stwierdził Gryfon – odkładanie tego na później niczego nie ułatwi. - Wyszedł z gabinetu na korytarz i wtedy zdał sobie sprawę, że Snape usiadł z powrotem za biurkiem i zaczął sprawdzać wypracowania. - A pan to co? Musi pan iść tam ze mną. Jako wsparcie moralne.

- Moja obecność z pewnością rozjątrzy i tak zaognione nastroje – powiedział Snape cicho. - Poza tym, Harry, naprawdę nie zamierzam stawać między tobą i twoimi przyjaciółmi, nawet jeśli za nimi nie przepadam.

- A ja nie zamierzam udawać, że nie jest pan dla mnie tym, kim pan faktycznie jest, nawet jeśli moi przyjaciele za panem nie przepadają – zripostował Harry. - Jestem pana synem niezależnie od wszelkich okoliczności, tak? Ja mogę powiedzieć to samo. Jest pan moim ojcem niezależnie od wszelkich okoliczności, więc niech pan idzie ze mną.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: SZATA I MASKA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyf ig
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi