Rok jak żaden innyf ig

ROZDZIAŁ 66: CZARODZIEJSKI CZWARTY WYMIAR



- Potter, doprawdy! - wykrzyknął Draco. - Ile jeszcze razy zamierzasz rozpakowywać ten swój stary, rozwalający się kufer tylko po to, by po chwili zapakować go na nowo?
- Dopóki wszystkie rzeczy się w nim nie zmieszczą - warknął Harry w odpowiedzi, przyciskając kolanem poskładane ubrania.
- Można by pomyśleć, że wychowali cię mugole - wycedził Malfoy.
Harry chciał mu posłać gniewne spojrzenie, ale odkrył, że się śmieje. Najwyraźniej to była cała zachęta, jakiej Ślizgon potrzebował.
- No dobrze - westchnął Draco demonstracyjnie. - Nawet nieźle się bawiłem, obserwując, jak robisz z siebie głupka. Jednak stało się to w końcu męczące. Siadaj i ucz się. - Z tymi słowami machnął różdżką i wszystkie rzeczy Harry'ego wysypały się z kufra na podłogę. Książki, ubrania, prezenty i inne przedmioty walały się teraz po pokoju w bezładnych stosach.
- Hej! - zaprotestował Gryfon. - Niektóre z tych rzeczy są kruche!
- Spoko, rzuciłem zaklęcie szczęśliwego lądowania - wyjaśnił Malfoy z uśmieszkiem wyższości. Po chwili spochmurniał. - O kurde. Chyba stłukłem twoje lusterko...
Harry porwał odłamek i przycisnął do piersi. Zaczęło dławić go w gardle, kiedy nagle zdał sobie sprawę, co by powiedział Syriusz na temat jego przyjaźni z Draco Malfoyem. No, ale Syriusz nie pochwalałby też Snape'a w roli opiekuna Harry'ego, racja? Nie mówiąc już o roli ojca. Harry nadal się tym kłopotał, mimo że wiedział, że nie powinien.
- Już wcześniej było pęknięte - wyjaśnił, czując jak powraca na wpół zapomniane poczucie winy.
Oddychaj... - napomniał sam siebie.
Wciągnął powietrze i położył lusterko na łóżku, po czym odwrócił od niego wzrok. Draco posłał bratu pytające spojrzenie, ale tylko wzruszył ramionami, gdy Harry się nie odezwał.
- A teraz zobaczmy... - mruknął Malfoy, pochylając się nad kufrem. - Co my tu mamy... hmmm...
- Co ty kombinujesz?
- Cierpliwości - odparł karcąco Ślizgon. Skoncentrował się i zaczął inkantować łacińskie zaklęcia, wymachując przy tym różdżką w teatralny sposób.
- Nie popisuj się - zganił go Harry, z premedytacją przybierając lekki ton. Draco zignorował go i za chwilę skończył czarować. Dotknął czubkiem różdżki otwartego wieka kufra i oznajmił:
- No, gotowe. Czyż to nie lepsze wyjście niż miętoszenie i zgniatanie swoich rzeczy przez pół weekendu?
- Przecież ja nawet nie wiem, co zrobiłeś!
Malfoy zaśmiał się kpiąco.
- Harry, właśnie dostałeś prezent urodzinowy z wyprzedzeniem. Kufer zaopatrzony w czarodziejski czwarty wymiar. Myślałeś, że nie zauważyłem, jak podziwiasz mój? Powinieneś teraz zmieścić w swoim kufrze trzy razy więcej rzeczy niż poprzednio.
- Swój też sam zaczarowałeś?
- No proszę cię. Wykonali go profesjonaliści. Właściwie to miałem ci kupić porządny kufer tego typu, ale Severus powiedział, że masz raczej żałosny sentyment do tego, którego używasz już od pierwszej klasy...
- Na pewno nie użył słowa "żałosny"!
- No, nie - zgodził się Draco. - Ale powiedział całą resztę. Dlatego pomyślałem, żeby ulepszyć ten staroć, do którego jesteś tak beznadziejnie przywiązany.
- Dupek.
- Nie ma sprawy - odrzekł Ślizgon z uśmiechem.
- A, no właśnie. Dzięki - dorzucił szybko Harry. Draco jednak nie skończył się jeszcze wywyższać.
- Muszę przyznać, że to było niezłe przedstawienie, kiedy próbowałeś tam upchnąć wszystkie swoje rzeczy. Czemu, na Merlina, po prostu ich nie zmniejszyłeś?
Harry skrzywił się.
- Przecież czytałeś mój leksykon zaklęć. Widziałeś tam gdzieś czar zmniejszający?
Malfoy, skonsternowany, uniósł lekko brew.
- Chcesz powiedzieć, że nie możesz tego zrobić? Dziwne. Wygląda na to, że niektóre zaklęcia wykorzystują tylko magię powierzchniową, no nie?
- Możliwe - potwierdził Gryfon. - Chociaż kiedy mieszkałem u Dursleyów, czasami zdarzało mi się niechcący zmniejszać rzeczy. To by oznaczało, że mogę rzucić to zaklęcie przy pomocy dzikiej magii. Problem tkwi w tym, że nie mogę znaleźć odpowiednika formuły w wężomowie.
Chłopak wzruszył ramionami. Panował już nad swoją magią całkiem nieźle, ale to nie oznaczało, że był wszechmocny. Nie potrafił widzieć przez ściany, jak zażyczył sobie Draco, i nie był w stanie przetłumaczyć niektórych zaklęć na język węży. Każda magia, nawet jego ciemne moce, nadal miała swoje ograniczenia.
- Och, biedaku - zakpił Draco. - Przecież to straszne. Jesteś taki słaby i bezradny, że masz pełne prawo litować się nad sobą. Zresztą bliżej ci do charłaka niż prawdziwego czarodzieja...
- Lepiej się zamknij - doradził Harry, pacnąwszy brata w ramię. - Tylko najpierw naucz mnie tego zaklęcia.
- Znam najprostszy wariant - przyznał Ślizgon, szczerząc zęby, bez wątpienia uradowany faktem, że umie coś lepiej niż Harry. - Nie byłbym w stanie zaczarować całej ściany, jak Severus, no i nie pomogę ci z wężomową. Słuchaj, ty chyba zdajesz sobie sprawę, jak okropnie ona brzmi, co? Przynajmniej dla mnie, chociaż powinienem się już z nią osłuchać. A co do nauki, to może poczekajmy do jutra, aż Severus będzie w domu. Wiesz, na wypadek, gdybyś przeniósł się do dwunastego wymiaru czy coś na tej zasadzie.
Gryfon zmarszczył nos z niezadowoleniem, przypomniawszy sobie plan zajęć ułożony przez ojca.
- Jutro mam ostatnią wolną sobotę. Potem będę ćwiczył w soboty warzenie eliksirów, dopóki Severus nie uzna, że mogę wyskoczyć do Hogsmeade.
- Och, jakże ci współczuję - wycedził Draco. - Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że prawdopodobieństwo mojego wypadu do Hogsmeade równa się zeru.
- Kupię ci coś - obiecał Harry.
Malfoy miał raczej ponurą minę, choć starał się z tego żartować.
- No pewnie. Znasz mnie i wiesz, co lubię. Szmaragdy i diamenty. A, i miotły wyścigowe.
- I lody wszystkich smaków - dorzucił Harry ze śmiechem.
- A niby gdzie byś je kupił?
- Żartowałem - droczył się Harry, rzuciwszy bratu przelotny uśmiech. Draco zrobił zdezorientowaną minę, po czym lewitował wszystkie rzeczy Harry'ego z powrotem do kufra, mimo że Gryfon miał wracać do wieży dopiero za dwa dni.


***


- Są dobre strony tego, że wracasz z powrotem do Gryffindoru - oznajmił Draco, kiedy skończyli pić popołudniową herbatę. - Będziesz jadł posiłki w Wielkiej Sali, a ja tutaj. Przekonamy się, jak często Severus nie je obiadu.
- Świetny pomysł, tylko że powiedział mi ostatnio, że często jada u dyrektora.
Draco nie zdążył na to odpowiedzieć, bo w kominku nagle zapłonął szmaragdowy ogień, w którym pojawił się zwitek pergaminu.
- Znowu Steyne? - zastanawiał się Harry, odkładając herbatnika na talerzyk i podchodząc do zwoju, który wypadł z kominka i leżał teraz na podłodze.
- Spoko, poznaję tę wstążkę. Pansy użyła dokładnie takiej samej, kiedy wcześniej przesyłała mi listy przez Fiuu.
Harry nigdy by nie podejrzewał Pansy Parkinson o upodobanie do różowego koloru.
- Eee, nic mi nie mówiłeś, że dostajesz od niej listy - powiedział.
- Nie wspominałem ci o połowie listów, które dostaję - wycedził Draco, po czym dodał normalniejszym tonem: - Chyba zaczęła się przekonywać, że warto mnie wysłuchać. Pisała, że wielu Ślizgonów zaczyna kwestionować pewne rzeczy... Jak znam Pansy, to pewnie dowiedziała się skądś, że Czarny Pan jest półkrwi. No, co masz taką minę?
- Jak ona mogła przesłać ci list przez Fiuu?
Draco wyglądał na zaskoczonego.
- Normalnie. Słuchaj, przez kominek nie przeszedłby nóż ani nic innego, co mogłoby nam zrobić krzywdę. Mimo to sprawdzamy z Severusem korespondencję, bo jakaś sprytnie zakamuflowana klątwa może się czasem prześliznąć. Oczywiście tobie nic tutaj nie zagraża. Ta magia poświęcenia to jest rzeczywiście coś.
- Nie jestem głupi. Miałem na myśli, że nie wiem, skąd niby mogła go przesłać? Przecież większość kominków w zamku nie jest podłączona do sieci.
- No, Pansy raczej nie użyła kominka w gabinecie dyrektora - zadrwił Draco. - Całe szczęście są jeszcze inne. Umbridge pozwalała ich używać Brygadzie Inkwizycyjnej... - Urwał, ujrzawszy minę Harry'ego. - Słuchaj, co do tamtego... Wydawało się nam, że to taka gra, jeszcze jedna runda - Gryffindor przeciwko Slytherinowi...
- Gra? - mruknął Harry szorstko.
- Wydawało się nam, że mamy prawo stanąć ponad wszystkimi...
- Draco, to nie była żadna gra!
- Przecież wiem, że nie! Mówiłem, że tak nam się wydawało, no nie? To było głupie i cholernie niebezpieczne, a ja miałem piętnaście lat i byłem kretynem! Mogę w końcu przeczytać mój list?
Harry odetchnął kilka razy i odzyskał kontrolę nad sobą.
- Jasne. Ale najpierw sprawdź, dobra? Tak na wszelki wypadek.
- To na pewno od Pansy - potwierdził Draco po dokładnej weryfikacji.
- I jesteś pewien, że nie jest obłożony żadną klątwą? - dopytywał Harry niedowierzającym tonem. - Znaczy, przecież załatwiłeś ją tak, że znalazła się w Św. Mungu. Nie wydaje ci się, że chce wyrównać rachunki?
- List jest czysty jak łza - upierał się Ślizgon i złapał pergamin, żeby go rozwinąć. Harry uniósł znacząco brew, gdyż pamiętał doskonale rezerwę, z jaką Draco traktował list swojej matki, i jego reakcję, gdy Partacz po otrzymaniu zwoju zaadresowanego do Walpurgisa Blacka strzelił palcami, bezpowrotnie niszcząc list Narcyzy. Draco tak się wściekł, że próbował udusić skrzata. Harry musiał przytrzymywać brata, dopóki Partacz nie uciekł, a Severus odjął punkty od Slytherinu.
- No i co? - zapytał Harry po chwili.
Malfoy spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem i zmarszczył brwi. Wyciągnął różdżkę i sprawdził, która jest godzina, rzucając zaklęcie Tempus.
- Co napisała? - naciskał Gryfon.
- Chyba chce znowu zagiąć na mnie parol - odrzekł Draco, wzruszając ramionami i unikając wzroku Harry'ego. - Trochę... hmm... no, nie nazwałbym tego listu romantycznym, ale też z pewnością nie wrogim. - Na próżno usiłując ukryć zadowolony uśmiech, Ślizgon dodał: - Jej ostatni list był w takim samym tonie.
Stąd te sny, pomyślał Harry.
- Ale co napisała o Ślizgonach?
- No, nie za wiele - przyznał Malfoy. Miał taką minę, że Harry zaczął podejrzewać, że Draco nie mówi mu wszystkiego. - Słuchaj, mógłbyś mi zamieszać eliksir? Ten, co mi się teraz warzy. Pięćdziesiąt razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i dwadzieścia razy w przeciwną stronę. Ja bym od razu odpisał Pansy. Wiem, że miałeś się nie zajmować eliksirami bez nadzoru, ale to tylko mieszanie, nic nie musisz dodawać...
- Jasne - odparł Harry spokojnym tonem i poszedł do pracowni. Zatrzymał się zaraz za drzwiami i zaczął nasłuchiwać. Z salonu nie dobiegały żadne odgłosy mogące świadczyć o tym, że Draco pisał list. Żadnego szelestu papieru ani skrobania pióra. Zamiast tego Harry usłyszał ciche skrzypnięcie wieka kufra.
Chłopak wszedł na palcach do sypialni.
- Draco! - wykrzyknął, a Ślizgon, pochylony nad jego kufrem, obrócił się gwałtownie. W zaciśniętych palcach trzymał pelerynę-niewidkę.
Harry wyrwał mu ją i wrzucił z powrotem do kufra.
- Co ty wyprawiasz?
- Jak to co? Chciałem ją tylko, wiesz, pożyczyć na chwilę. Bo wiesz, ja, eee... po tym, co Pansy powypisywała w liście, potrzebowałem, no, kilku chwil w samotności, żeby jej odpisać. No wiesz - dukał Ślizgon. - Daj spokój! Nigdy nie siedziałeś na łóżku z zaciągniętymi zasłonami i nie wyobrażałeś sobie tej Patil, z którą byłeś na balu?
Harry spojrzał na niego z ukosa.
- Jeśli chcesz być sam, mogę ci to bez problemu zapewnić. Zostawię cię tutaj na tak długo, jak będziesz potrzebował, żebyś mógł jej odpisać. Będę czekał w salonie, dopóki nie skończysz.
- Ale muszę zamieszać eliksir...
- To zamieszaj i dopiero potem pisz - doradził Harry rozsądnie.
- Słuchaj, Potter, nie mam teraz głowy do warzenia - warknął Draco, zaciskając dłoń na liście. - Zamieszaj go, tak jak obiecałeś, i daj mi się skupić!
- To ty mnie posłuchaj, Malfoy - wycedził Harry, przybierając groźną minę. - Jedyna rzecz, na jakiej chcesz się teraz skupić, to jak wygonić mnie stąd do pracowni, żebyś mógł wyjść z mieszkania! Chyba ci już mówiłem, że nie jestem taki głupi, za jakiego mnie masz?
- Wcale nie chcę wyjść...
- Właśnie po to była ci potrzebna moja peleryna - żebyś mógł się pod nią ukryć! Nie wydaje mi się, byś chciał się ukrywać przede mną; po prostu próbowałeś się stąd wymknąć! Skończ z udawaniem i gadaj, jak było naprawdę!
- Aleś wymyślił - odparł Draco szyderczym tonem.
- Co było w liście?
- Potter, nie wtykaj nosa w cudze sprawy...
Harry rozejrzał się, szukając wzrokiem Sals. Wąż wciąż leżał w swoim pudełku przy jego łóżku, więc Gryfon wyciągnął rękę i wysyczał:
- Do mnie!
Malfoy zaklął szpetnie, gdy pergamin wyśliznął mu się z rąk i przeleciał przez pokój.
- Wciąż myślę o tym, o czym pisałeś mi wcześniej - odczytał Harry na głos. - Tak mi przykro z powodu tamtej nocy...
Draco rzucił się w jego kierunku.
- Oddawaj list!
Harry wskoczył na łóżko, ukrywając list za plecami.
- Powiedz mi prawdę albo zafiukam po Severusa!
- No dobra! - warknął Draco. - Pansy chce się dowiedzieć, jak to naprawdę jest służyć Czarnemu Panu. Czeka żebym do niej przyszedł, bo ma do mnie wiele pytań. Idę z nią pogadać.
- Nigdzie nie idziesz. Może spisać swoje pytania w liście.
- Potter, przecież to Ślizgonka. Nie jest taka głupia, żeby o tym pisać! Równie dobrze mogłaby na siebie wydać wyrok śmierci. - Draco zamilkł na chwilę. - Potter, złaź z łóżka. Wyglądasz jak debil.
Harry zgrabnie zeskoczył na podłogę.
- Nie może spisać swoich pytań, ale może pytać cię w liście, jak to naprawdę jest, służyć Voldemortowi?
- No pewnie, że nie! Czytam między wierszami, jak zwykle zresztą! Powinienem się domyślić, że to przechodzi twoje gryfońskie pojęcie!
- Jestem też Ślizgonem, co tak wypominałeś moim przyjaciołom!
- No to czytaj! - wybuchnął Draco. - No dalej. Nie będę się sprzeciwiał.
Harry posłał mu podejrzliwe spojrzenie, po czym zerknął na list. Nie było żadnego nagłówka, podpisu ani akapitów.

Wciąż myślę o tym, o czym pisałeś mi wcześniej. Tak mi przykro z powodu tamtej nocy w Slytherinie. Żałuję, że nie słuchałam cię uważniej, bo zaczęło mi przychodzić do głowy wiele rzeczy, o które powinnam cię zapytać. Aż trudno uwierzyć, że to, co wtedy widziałeś, było aż tak okropne. Ciągle powtarzałeś, że nawet jeśli dla niego było to okropne, to dla nas byłoby jeszcze gorsze. W ogóle tego nie rozumiałam, ale zaczęłam się nad tym zastanawiać, po tych wszystkich listach, które do nas pisałeś w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Już od jakiegoś czasu myślałam sobie, że powinniśmy się spotkać i o tym pogadać. O wszystkim. Listy mają zbyt wiele ograniczeń. Poza tym brakuje mi naszych rozmów. Wiesz, przepisywałam ten list kilkanaście razy, żeby był dokładnie taki, jak ma być. Chodzi mi o to, że chciałabym się z tobą zobaczyć. Zajęcia się już skończyły, więc poślę zaraz ten list. Będę czekać w tym starym, nieużywanym schowku... wiesz, którym. Poczekam dwadzieścia minut. Jeśli nie przyjdziesz... Cóż, tyle nam pisałeś, w czym tkwi prawdziwa siła, prawdziwa moc. Jeśli nie przyjdziesz, będę wiedziała, że to, co wybrałeś, sprawiło, że stałeś się słaby. Wszyscy będziemy o tym wiedzieć.


- Dwadzieścia minut - zaznaczył Draco, wskazując ręką na wyczarowaną wcześniej tarczę zegara. - Muszę iść, i to zaraz.
- Nigdzie nie idziesz - zaprotestował Harry, chowając list do kieszeni. - Jeśli tak bardzo chce gadać, niech przyjdzie tutaj.
Malfoy zgrzytnął zębami.
- Potter, co ty gadasz? Nikt nie zaryzykuje łażenia po tym korytarzu; nie po tym, co Snape zrobił dla ciebie na Samhain! Mówiłem mu od samego początku, że to ja muszę iść do nich! Jeśli nie pójdę, Pansy pomyśli sobie, że boję się stąd wymknąć! Powie wszystkim, że tylko tchórze uciekają od służby Czarnemu Panu, i uwierz mi, że ci, którzy pozostają mu lojalni, postarają się, żeby to trafiło do wszystkich!
- To nie kwestia tchórzostwa - odparł Harry. - Severus mówił mi, że jesteś za mądry, by opuszczać jego mieszkanie bez pozwolenia.
- Niezła próba - zakpił Draco. - Przypomnij mi, żebym udzielił ci później paru lekcji, jak to się robi. Słuchaj, starałem się rozpracować Pansy już od dłuższego czasu. Ona jest bardzo podobna do mnie. Nigdy nie podpisze cyrografu, jeśli tylko dowie się, jak to naprawdę wygląda...
- Myślałem, że wysyłasz sowy do mugolaków w Slytherinie!
- Na początku tak robiłem, ale oni są w mniejszości! Poza tym, czy to źle, że chciałem uratować paru czarodziejów czystej krwi przed losem gorszym od śmierci? Im więcej potencjalnych sojuszników uda mi się przekonać, tym lepiej!
- To prawda - zgodził się Harry. - Skąd jednak wiesz, że to nie podstęp, by wywabić cię z mieszkania Snape'a i zamordować?
- Słuchaj, ja znam Pansy! Ja ją doskonale znam!
- Znacie się tak świetnie, że napuściła na ciebie węża?
- No, gdybym nie miał tego problemu z kontrolą impulsów i nie spieprzyłbym wszystkiego, mówiąc Ślizgonom za dużo i za wcześnie, to by tego nie zrobiła!
- Dokładnie teraz masz problem z kontrolą impulsów! - wrzasnął Harry. - Pomyśl przez chwilę! Tylko pomyśl! To może być pułapka! W tym schowku może czekać na ciebie Lucjusz albo nawet Voldemort!
- Harry, do kurwy nędzy! Ja czekałem na tę szansę od samego początku! Powtarzałem Severusowi, że muszę spotykać się z tymi ludźmi oko w oko, żeby mieć na nich jakikolwiek wpływ!
- Nigdzie nie idziesz, koniec kropka! - krzyknął Harry i złapał brata za ramię, zdecydowany powstrzymać go nawet przy użyciu siły. Potrzebował teraz ojca, żeby zajął się Draco. Severus wiedziałby, co powiedzieć i co zrobić z upartym Ślizgonem; nie był opiekunem Slytherinu na próżno.
Harry zaczął wlec brata w kierunku drzwi. Zamierzał przytrzymywać go jedną ręką, a drugą wrzucić proszek w płomienie... tylko że Draco okazał się być lepszy w walce wręcz, niż kiedyś. Najwidoczniej uważnie słuchał wykładu o tym, jak uwolnić się z czyjegoś uścisku. Wykręcił nadgarstek i szarpnął ręką w dół, po czym zaczął się wycofywać. Harry nie wiedział, co ma zrobić. Mógł pobiec do kominka i wezwać ojca. Snape przybyłby w okamgnieniu, zaalarmowany samym jego rozpaczliwym tonem. Tymczasem jednak Draco wymknąłby się z komnat i znikł gdzieś w lochach Slytherinu. Snape oczywiście by go znalazł, ale zanim rozpocząłby poszukiwania, Pansy mogłaby zwabić Draco do sowiarni!
Harry musiał zatem powiadomić Snape'a w jakiś inny sposób.
- Wiesz, że jestem jasnowidzem! - wykrzyknął, chwytając Draco za nadgarstek. Malfoy spróbował się wyrwać, ale tym razem Harry nie dał się zaskoczyć i trzymał mocno. - Znam przyszłość! Znam twoją przyszłość, Malfoy! Ktokolwiek czeka na ciebie w tym schowku, zawlecze cię do sowiarni i wyrzuci cię przez okno, żebyś roztrzaskał się o ziemię!
Draco zastygł w bezruchu, ale tylko na moment.
- Potter, nikogo nie da się wyrzucić z sowiarni - sarknął. - Tam jest pełno uroków ochronnych. Wiesz, nie gadasz teraz z głupią magourzędniczką, która nigdy nie słyszała o rugby. Wiem wystarczająco dużo o Hogwarcie i zaklęciach ochronnych, więc lepiej wymyśl jakieś bardziej przekonujące kłamstwo niż to.
Czyli to by było na tyle... Draco nie złapał przynęty, ale Harry się nie poddawał.
- To nie kłamstwo - kłócił się. - Śniłem o tym, miałem proroczy sen! Jeśli stąd wyjdziesz, to zginiesz!
- Taa, jasne - zadrwił Ślizgon. - Miałeś proroczy sen o mojej śmierci i jakoś nigdy nie pomyślałeś, by mi o tym wspomnieć? Może bym w to uwierzył, gdybyś nadal mnie nienawidził. A i nawet wtedy nie, w końcu jesteś Gryfonem. Teraz jednak już mnie nie nienawidzisz. Po prostu chcesz za wszelką cenę powstrzymać mnie przed opuszczeniem mieszkania!
Otóż to. Harry faktycznie był gotów zapłacić każdą cenę, żeby Draco pozostał w lochach. Ślizgon o tym wiedział, i dzięki temu Harry mógł teraz przejść do planu B.
- Słuchaj, wezmę Veritaserum, dobra? - Chłopak zadrżał na samą myśl. Draco mógłby go spytać o cokolwiek, gdy już będzie pod działaniem eliksiru... i znając Ślizgona, to pewnie tak zrobi. Tylko że Snape pojawiłby się w domu, zanim Draco znalazłby eliksir i odmierzył trzy krople. Harry odetchnął głęboko, mając nadzieję, że podstęp zadziała. - Naprawdę, zażyję go. Tylko go przynieś. No co? Przecież wiesz, gdzie Severus go trzyma!
Draco zmierzył go długim spojrzeniem.
- Jeśli wydaje ci się, że przechowuje eliksir prawdy tam, gdzie mógłbym go znaleźć, to chyba oszalałeś. Severus zna mnie aż za dobrze. - Chłopak zaśmiał się cicho.
Harry udał, że się nad tym zastanawia.
- Aha. No tak. Ale mój Lumos? Jeśli rzucę go za pomocą różdżki, to na pewno usunę bariery...
Draco posłał mu zniesmaczone spojrzenie.
- Myślisz, że zapomniałem o twoim Lumosie? Jak tylko naruszysz zaklęcia ochronne, zaalarmuje to Severusa! Na to właśnie liczysz, co? Jesteś sprytniejszy, niż sądziłem!
Malfoy znowu próbował uwolnić rękę z uchwytu. Harry spodziewał się tego, więc puścił ją gwałtownie. Draco stracił równowagę i zachwiał się na nogach, a wtedy Gryfon rzucił się na niego całym ciężarem, popychając go na ścianę. Harry przygniótł brata do muru i zerknął do tyłu na Sals, spoczywającą w swoim pudełku.
- Ognisty pył podróżny, do mnie! - wysyczał.
Urna z proszkiem Fiuu uniosła się znad kominka i poleciała w kierunku chłopców, zmagających się ze sobą w otwartych drzwiach sypialni.
Mimo że Harry nie grał w quidditcha od bardzo dawna, jego refleks był wciąż doskonały. Chłopak zgrabnie złapał urnę w dłoń, z zamiarem rzucenia nią w kominek. W ten sposób mógłby zawezwać Snape'a bez konieczności uwalniania Draco z uścisku. Ślizgon jednak wyrwał mu urnę i rzucił nią do tyłu, gdzie roztrzaskała się o ścianę za nocnym stolikiem Harry'ego. Gryfon wzdrygnął się na łomot, który towarzyszył upadkowi i rozbiciu urny. Przestaję panować nad sytuacją, pomyślał i stwierdził, że pozostaje mu tylko rzucić na brata Drętwotę i szybko zawołać Severusa. Może Zgredek by go usłyszał, nawet gdyby nie rzucił proszku w płomienie?
Harry jednak wzbraniał się przed użyciem magii przeciw Draco, mimo że przez kilka lat marzył jedynie o tym, żeby go przekląć. Zresztą robił to podczas ich treningów w Devon, ale wtedy to były ćwiczenia. Teraz to była prawdziwa walka.
Gryfon wyciągnął rękę w kierunku brata, przytrzymując go drugim ramieniem. Dziwne, ale Draco się zbytnio nie opierał, mimo iż z pewnością zdawał sobie sprawę, że Harry zamierza na niego rzucić zaklęcie bez różdżki.
Harry zrozumiał to w chwili, gdy zerknął na pudełko Sals. Wąż zniknął, a pudełko leżało rozbite na podłodze. Jego szczątki zmieszały się z kawałkami potłuczonej urny z proszkiem Fiuu. Wystraszył ją specjalnie, żeby się schowała, i teraz nie mogę rzucać zaklęć! Przechytrzył mnie. Cóż, nie powinienem się dziwić, biorąc pod uwagę, z kim mam do czynienia, pomyślał Harry. Jeśli zranił Sals, to później zapłaci mi za to!
Owo "później" jednak jeszcze nie nadeszło, a Harry wciąż potrzebował widzieć węża, by móc rzucić jakikolwiek czar. Niestety, Draco nie miał na sobie szaty z odznaką. Szata Harry'ego tkwiła bezpiecznie w jego kufrze, poza jego zasięgiem, a Malfoy na pewno nie zamierzał czekać, dopóki Harry narysuje sobie węża na kartce pergaminu.
Chłopak zerknął na sznurówkę w bucie i spróbował sobie wyobrazić, że to mały wąż.
- Drętwota! - krzyknął.
Draco odepchnął go i demonstracyjnie otrzepał ubranie z nieistniejącego kurzu.
- Musimy popracować nad tą twoją słabością - rzucił konwersacyjnym tonem, zupełnie niewzruszony tym, że Harry go właśnie na serio zaatakował - a przynajmniej próbował. Draco jak to Draco, oczywiście nie mógł sobie odmówić małej demonstracji sił. Wiedział przecież doskonale, że Harry nie był w stanie rzucić nawet najprostszego zaklęcia, gdy nie miał węża w zasięgu wzroku. - Porozmawiamy o tym, jak wrócę. Bo ja wrócę, Harry, sam się o tym przekonasz. Wiem, że czasem się niepotrzebnie martwisz przez te twoje sny, ale to już naprawdę histeria.
- Daj mi dwie minuty! - wydyszał Harry, próbując sprawiać wrażenie, że nie rozgląda się dookoła, by zobaczyć Sals.
Draco zerknął na wyczarowaną tarczę zegara i wzruszył ramionami. Może chciał w ten sposób zadośćuczynić za to, co zrobił Sals? Tak czy inaczej, Harry nie zamierzał zmarnować tej ostatniej szansy, żeby przekonać Draco do pozostania w lochach.
- Wiem, że ten sen był prawdziwy, bo przebiegał według określonego wzorca! - wykrzyknął Harry, starając się mówić szybko i jednocześnie wyraźnie. - Zawsze jest najpierw przeszłość, potem przyszłość. Dlatego wiem, że ten sen się spełni. Musisz mi uwierzyć!
- A co było w przeszłości?
No tak. Snape mówił, że Draco na pewno o to zapyta. Harry popatrzył na Ślizgona, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Och, to bardzo ciekawe - wycedził Malfoy. - Czyżby niuchacz odgryzł ci język?
Nie mogę mówić, że Lucjusz był we Francji. Cokolwiek, byle nie to. Harry miał wrażenie, że te kilka chwil, podczas których mógł myśleć tylko o Malfoyu seniorze, trwało całą wieczność. Nagle przyszedł mu do głowy inny pomysł, wprawdzie beznadziejny, ale to go nie powstrzymało od wypowiedzenia go na głos.
- Widziałem, jak Ron i Hermiona uprawiają seks! - palnął, a Draco wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem.
- I wiesz, że to prawda, bo...? Pytałeś ich o wskazówki? Bądźże poważny.
- Nie, tylko o tym napomknęli...
- Potter, jeśli jest coś, czego jestem pewien co do Granger - poza oczywistym faktem, że jest tak obrzydliwie inteligentna, jak zawsze twierdził Severus - to to, że ma trochę więcej klasy, niż opowiadać przyjaciołom o tym, co i z kim robiła w łóżku!
- Ale to Ron mi mówił...
- Twoje dwie minuty prawie minęły, a ja nadal nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
- No dobra! - wrzasnął Harry, wkurzony. Nie pozostało mu nic innego, jak powiedzieć prawdę. Może to dlatego śnił o Lucjuszu postępującym w taki a nie sposób - nie dlatego, że to była prawda, ale dlatego, by mógł powiedzieć Draco coś naprawdę szokującego, by powstrzymać go od opuszczenia lochów. Dzięki temu Ślizgon by przeżył i doczekał ponownego spotkania z ojcem, by samemu zapytać go o wydarzenia we Francji. Może to dlatego Harry miał sen o sowiarni - bo przyszłość można było zmienić i jego magia chciała mu dać do zrozumienia, jak może tego dokonać.
- Lucjusz Malfoy podróżował po Francji, ostrzegając mugolaków przed atakami Voldemorta - wykrztusił, pragnąc za wszelką cenę, by Draco go wysłuchał, by zrozumiał.
Ślizgon wciągnął powietrze ze świstem.
- Że co?
- O tym właśnie śniłem - wydyszał Harry, czując, jakby właśnie przebiegł maraton. - Naprawdę, Draco. Widziałem, jak rozmawiał z dwojgiem ludzi, że Voldemort planuje na nich napaść...
- Lucjusz nigdy nie mówi "Voldemort"!
- Czarny Pan, dobra? On mówił o Czarnym Panu! Ja tylko opowiadam, jak było! Oni nie chcieli wyjeżdżać, ale on ich przekonał...
- A od kiedy ty mówisz po francusku?
- Oni rozmawiali po angielsku!
Draco zrobił minę, jakby miał wszystkiego dosyć.
- Po angielsku? Harry, nie mam doprawdy pojęcia, co ty chcesz w ten sposób osiągnąć. Ten człowiek mnie wychował! Tak, wiem, że teraz chce mnie zabić, chociaż staram się o tym nie myśleć, ale to nie znaczy, że chcę być... dręczony wizjami tego, co by mogło być, gdyby zmienił strony tak, jak ja!
- Ale może coś się zmieniło w jego sercu... - bąknął Harry.
- Najpierw musiałby je w ogóle mieć! Ty chyba myślisz, że ja też nie mam serca, co? O co ci chodzi? Chcesz zobaczyć, czy jestem człowiekiem? Chcesz widzieć, jak się łamię? - Draco obnażył zęby w wilczym grymasie, który przyprawiłby co wrażliwszych Gryfonów o omdlenie. - Tak, wiem, chcesz mi odpłacić za tamtego skrzata, co? Nie podobało ci się, jak go skopałem, to teraz sam chcesz skopać mnie? Nieźle, Potter, naprawdę nieźle!
- Ja tylko nie chcę, żeby cię wyrzucili z sowiarni! - wrzasnął Harry i rzucił się w stronę drzwi, blokując wyjście. Rozpaczliwie rozglądał się dookoła, ale Sals wciąż tkwiła gdzieś w ukryciu.
- Mam dość wysłuchiwania o tej jebanej sowiarni! - ryknął Malfoy. - Idę spotkać się z Pansy w lochach, ty półgłówku! Zejdź mi z drogi!
- Draco, przysięgam, że śniłem to wszystko! No, poza seksem Rona i Hermiony. To zmyśliłem, żeby ci nie mówić o Lucjuszu. Ale o nim śniłem naprawdę, rozumiesz? Przysięgam na krew mojej matki!
Ślizgon zastygł w bezruchu, dysząc. Gniew powoli zniknął z jego twarzy.
- To chyba rzeczywiście prawda, skoro tak mówisz - rzekł powoli. - To jednak udowadnia, że nadal masz pewne... kwestie do przepracowania, Harry. Może to ten twój przymus ratowania ludzi. Czasami jesteś taki gryfoński do szpiku kości... Po tym wszystkim, co Lucjusz ci zrobił, po tych potwornościach, jakaś część ciebie chce ocalić nawet jego? Zobaczyć go... nawróconego? Jak mnie?
- Nie uważam, by "nawrócony" było pasującym do ciebie określeniem - wytknął Harry sucho, mając oczywiście na myśli scenę z Partaczem.
- Chodzi o to - przerwał Draco - że na twoich proroczych snach nie można do końca polegać. Gdyby tak było, to byś mnie ostrzegł. A ja nie zamierzam tracić najlepszej szansy na przekonanie Ślizgonów, jaką kiedykolwiek miałem, tylko z powodu twojej rozgorączkowanej wyobraźni.
- Draco...
Harry zdążył powiedzieć tylko to jedno słowo, zanim oberwał czymś twardym prosto w lewe oko. Zaraz potem zrozumiał, że Malfoy uderzył go pięścią w twarz. Co gorsza, Ślizgon wiedział doskonale, jak walczyć. Harry pojął nagle, czym zajmowali się Draco i Snape, kiedy on siedział w chacie w Devon, biedząc się nad swoim leksykonem zaklęć. Snape nie planował oczywiście, że Draco kiedykolwiek użyje mugolskich sztuk walki przeciwko bratu, ale jedno było pewne co do Ślizgonów - że użyją wszelkich dostępnych środków, by osiągnąć cel.
Nawet przeciwko własnemu bratu.
Harry runął do tyłu, zbity z nóg przez gwałtowny atak. Szybko doszedł do siebie, w końcu Snape się upewnił, by jego syn miał w takich walkach sporą praktykę. Gryfon wstał na nogi i natarł na Malfoya całą swoją siłą, koncentrując się na jednej myśli - dopóki Draco był zajęty walką, dopóty nie będzie mógł opuścić mieszkania.
Draco, oczywiście, myślał o tym samym.
- Petrificus Totalus - rzekł cicho, wskazując różdżką prosto w środek klatki piersiowej Harry'ego.
Gryfon poczuł, jak jego ręce i nogi wyprostowały się gwałtownie. Całe jego ciało zesztywniało, po czym chłopak przewrócił się bezwładnie na podłogę.
Malfoy złapał brata, zanim jego głowa uderzyła o kamienie, i delikatnie ułożył go na podłodze. Gryfon próbował walczyć z pętającym go zaklęciem, ale nie był w stanie poruszyć nawet jednym mięśniem, mimo że jego wzrok działał doskonale, tak samo jak słuch. Nie mógł nawet krzyczeć!
- Odczaruję cię, jak tylko wrócę - obiecał Draco, i odszedł. Harry usłyszał jeszcze ciche Evanesco, którym Draco usunął rozsypany proszek Fiuu. Gryfon zastanawiał się, czy Snape trzyma gdzieś jego zapas. Nawet jeśli, to i tak nie miałby z niego teraz pożytku. Nie był w stanie się odezwać, nawet gdyby zobaczył Sals. Próbował poruszyć ustami, ale jedynie lekko je uchylił. To nie miało sensu. Draco opanował to zaklęcie do perfekcji już dawno temu.
Ciche skrzypienie zwróciło uwagę Harry'ego. Słyszał je już przedtem, zanim zaczęła się cała kłótnia. Po chwili Draco pojawił się przy nim z peleryną-niewidkę przewieszoną przez ramię.
- Będę o nią dbał - obiecał zduszonym głosem, klękając obok Gryfona. Wsunął bratu rękę do kieszeni, wyjmując list oraz różdżkę. - Tak na wszelki wypadek - mruknął. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Przyrzekam, że nawet się nie zbliżę do sowiarni. Wrócę, zanim się obejrzysz. Teraz muszę iść, bo czas mi się kończy.
Nie idź, zaprotestował Harry w myślach. Nie, nie, NIE!
Powtarzał to cały czas, nawet kiedy usłyszał zaklęcie otwierające drzwi, po czym głuchy łomot, kiedy się zatrzasnęły.
W mieszkaniu zapanowała niczym niezmącona cisza.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: SOWIARNIA

Aha, ten rozdział też nie był betowany. Jeśli wyhaczycie jakiś błąd, dajcie znać.
EDIT. Za wytknięcie błędów dzięki Koniec Psot i Fryderyce. Już poprawiłam.




ROZDZIAŁ 67: SOWIARNIA

Harry leżał na podłodze, ze wzrokiem skierowanym w sufit. Zaklęcie rzucone przez Malfoya było perfekcyjne, więc Gryfon nie był w stanie poruszać nawet gałkami ocznymi. Severus mnie zabije - pomyślał w tej samej chwili, gdy Draco zamykał drzwi z drugiej strony. - Tyle ćwiczeń w Devon, i już za pierwszym razem, gdy faktycznie potrzebowałem magii, zostałem wystrychnięty na dudka. Jednak nie spodziewałem się, że Draco mógłby zaatakować mnie na poważnie. Nigdy bym nie pomyślał, że rzuci na mnie klątwę, nie mówiąc nawet o mugolskim uderzeniu pięścią...
Harry nie wiedział, jak długo już tam leżał. Jego myśli były spowolnione, jakby zanurzono je w gęstym syropie; chłopak miał wrażenie, że nawet czas zaczął płynąć wolniej. Kiedy tak leżał, w pewnej chwili usłyszał jakiś hałas, głośny i natarczywy. Dźwięk nie napływał z zewnątrz, tylko rozlegał się w jego głowie, wysoki i piskliwy, nieustannie domagając się jego uwagi.
Magiczny dzwonek - zorientował się Harry. - Ktoś przyszedł. Może to Draco chce wejść z powrotem? Nie, to bez sensu, on przecież umie otworzyć te drzwi z zewnątrz. Severus mu pokazał... chyba. A może i nie. Może chciał się upewnić, że Draco nie będzie mógł wśliznąć się do środka po tym, jak opuści mieszkanie? To bardzo ślizgońskie. Teraz już wiem, dlaczego Draco nigdy nie próbował się wydostać. Pewnie myślał, że go nie wpuszczę do środka. I nie zrobiłbym tego, przynajmniej przez pierwsze kilka tygodni...
Nagle Gryfon przeraził się.
A może to Draco ucieka przed Lucjuszem lub bandą żądnych krwi Ślizgonów? Może to Draco tam stoi i błaga, żeby go wpuścić, a ty tu leżysz jak kłoda!
Gdyby tylko nie ten Petrificus...
W tym momencie przyszła mu pewna myśl do głowy. Może jednak da się coś zrobić...
Powoli, leniwie napływały wspomnienia. Ostateczne uformowanie każdego obrazu zajmowało wieki. Przypomniał sobie celę, w której rozżarzył skalne ściany tak, że stały się przezroczyste... Skrzydło szpitalne, gdzie dźwięk i światło eksplodowały jednocześnie, topiąc kamień i tłukąc szyby pod wpływem jego lęku i gniewu, pod wpływem przemożnego pragnienia.... Szatę i maskę, gdy jego gniew zmienił się w chęć zabijania, niszczenia, kompletnego unicestwienia...
Teraz Harry też był w potrzebie. Wielkiej, naglącej potrzebie.
Koncentrując się na swoim wnętrzu, chłopak zebrał się w sobie. Mogę to zrobić - pomyślał. - Muszę to zrobić. Dzika magia - oto, czego potrzebuję. Może już nie taka dzika, bo przecież teraz ją kontroluję. Udało mi się wykorzystać dziką magię wtedy w Devon. Zrobiła dokładnie to, czego chciałem. Do tego niepotrzebny był mi wąż, ani różdżka. Wszystko, czego potrzebowałem, to gniew.
Szkoda tylko, że wcale nie był zły na Draco. Znaczy, był, ale nie dało się tego porównać do furii, jaka go ogarnęła na widok szaty i maski śmierciożercy.
Tym razem gniew Harry'ego był powodowany pragnieniem udzielenia pomocy. Gryfon nie chciał zrobić Draco krzywdy swoją dziką magią. Chciał tylko, by jego brat wrócił bezpiecznie do domu. Owszem, Malfoy nie powinien był go uderzyć ani rzucać klątw, ale Harry nie miał zamiaru karać go za to śmiercią.
Chciał go uratować - tylko jak to zrobić?
Gryfon przypomniał sobie, że na Samhain ocaliły go silne, intensywne uczucia. Harry zaczął więc przywoływać wspomnienia, które mogły je wywołać.
Draco, oddający mu różdżkę. Draco, towarzyszący mu dzień po dniu w próbach odzyskania kontroli nad magią. Draco, nalegający by zabrać Hermionę do Devon, żeby poznała moc Harry'ego i jego ograniczenia, by móc lepiej go chronić w przyszłości, wtedy, gdy Draco i Snape nie będą mogli stać u jego boku.
To jednak były wspomnienia, nie emocje, a intuicja podpowiadała Harry'emu, że tylko emocje mogły uwolnić jego dziką magię. Co w takim razie czuł do Ślizgona? Owszem, był świadom, czego nie czuje. Nienawiści, to z pewnością. Co jednak czuł? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Obaj traktowali się jak bracia. Właściwie, byli braćmi. Fajnie im było razem ostatnimi czasy, jednak nic to nie mówiło o uczuciach Harry'ego. Draco został jego bratem głównie za sprawą Snape'a, który niemal od początku traktował ich obu jednakowo, jako swoich synów.
Co jednak zrobili razem, jak bracia?
Chłopak zaczął szukać we wspomnieniach chwil, kiedy robił coś wspólnie z Draco. Coś fajnego.
Wspólna nauka, dzień za dniem. Rechot Malfoya na widok nietoperzy, które Harry miał zwyczaj szkicować, gdy czytał. Rozmowy o dziewczynach. Oglądanie rozgrywek quidditcha za pomocą zaczarowanej ramy na ścianie. Żarty z manieryzmów Snape'a. Rozgrywanie kolejnych partii czarodziejskich scrabbli, aż do późnej nocy, podczas gdy Draco zmyślał wciąż to nowe słowa. Próba wykradnięcia butelki Galliano z barku Snape'a i odkrycie, że nauczyciel zaczarował go tak, aby ewentualnemu złodziejowi ręce zaczęły świecić na zielono. Warzenie eliksiru, który miał przywrócić ich dłoniom normalny kolor, podczas gdy obaj napominali się nawzajem: "Ćśśś! Sza! Ciszej!"
A co mówił Draco? Coś o tym, że wreszcie był w stanie tolerować obecność Harry'ego... To brzmiało trochę jak "Wcale cię nie nienawidzę" wypowiedziane przez Snape'a. Chłopcy nie zostali braćmi tylko dlatego, że Mistrz Eliksirów kazał im mieszkać razem i żyć w zgodzie. Byli braćmi, bo sami tego chcieli.
Nadal byli braćmi, nawet jeśli Malfoy walnął Harry'ego w twarz, przeklął go i zabrał mu różdżkę.
On mi jest naprawdę bliski - pomyślał Gryfon. - To jest sedno sprawy. Zrobię to, ale tym razem miłość uruchomi moją dziką magię, a nie nienawiść. Zawsze chciałem mieć brata, i nie pozwolę na to, by zginął. Mogę to zrobić. Zrobię to. Uwolnię się. Przełamię czar...
Gdzieś w głębi poczuł falowanie, krążenie, jakby zwinięty dotąd wąż powoli wznosił łeb do ataku.
Przełamię czar, przełamię czar - recytował Harry po cichu, wciąż przyspieszając tempo. Czuł już, jak wzbiera w nim wir energii, zupełnie jakby wywoływał tornado. Przełamięczarprzełamięczarprzełamięprzełamięprzełamięęęę...
Niewidzialny wąż zaatakował wreszcie z szybkością błyskawicy, kiedy moc wybuchła w ciele Gryfona. Tym razem jednak nie popłynęła przez jego palce, ani nie nadtopiła ścian. Oczyściła go, a przynajmniej takie miał uczucie. Zmyła z niego klątwę z taką siłą, że chłopak miał wrażenie, jakby przepuszczono go przez wyżymaczkę. Bolało go całe ciało, lecz Harry nawet tego nie zauważył. Zamrugał, próbując zwilżyć oczy, a raczej zdrowe oko, bo to uderzone przez Malfoya napuchło tak, że było zupełnie zamknięte. Wszystko wydawało się dziwnie płaskie, gdy Gryfon spoglądał na otoczenie tylko jednym okiem, ale nie zastanawiał się nad tym. Niezdarnie podniósł się na nogi i, zataczając się, podszedł do drzwi. Ciało nie chciało go słuchać, ale jakoś dał sobie radę, podpierając się o ścianę, by nie stracić równowagi. Dysząc, wyciągnął rękę, by rzucić Abrire. Nie zastanawiał się nad tym, że powinien trzymać w ręku różdżkę, by zamaskować prawdziwą naturę rzucanych przez niego zaklęć. Nie miał na to czasu, gdy magiczny dzwonek wciąż brzęczał mu w głowie. Poza tym Draco go potrzebował, a Harry i tak nie miał pojęcia, gdzie Ślizgon schował jego różdżkę. Może nawet zabrał ją ze sobą?
Jeśli straci moją różdżkę przez bandę Ślizgonów, Snape zabije nas obu - pomyślał Harry. - Co nam zada tym razem, milion zdań do przepisania?
Chłopak zdał sobie sprawę, że porusza się i myśli wolno i niezdarnie, jakby nie jadł i nie spał od kilku dni. Był kompletnie oszołomiony i nie potrafił się otrząsnąć. Czy reakcja Snape'a naprawdę miała tu jakiekolwiek znaczenie? Najważniejsze było wpuszczenie Draco do środka, a do tego Harry potrzebował wężomowy. Musiał szybko znaleźć Sals. Kiedy jednak jego spojrzenie omiotło przelotnie pergamin przy drzwiach, nie widniało tam nazwisko Malfoya, tylko Hermiony Granger i Rona Weasleya.
Przerażony, Harry porwał swoją pelerynę z kołka, na którym wisiała, i skupił wzrok na herbie. Wyciągnął drżące ramię w stronę drzwi i wycharczał:
- Otwórz się natychmiassst.
Drzwi stanęły otworem, odsłaniając Rona i Hermionę z wycelowanymi w nie różdżkami. Ron wyciągnął szyję, żeby zajrzeć do środka.
- Wszystko tu u was w porządku?
Zanim Harry odpowiedział, dołączyła się Hermiona.
- Czekaliśmy tu całą wieczność! Ginny pobiegła do profesora Snape'a, żeby mu powiedzieć, że ciebie ani Malfoya nie ma w domu!
Dziewczyna próbowała przejść przez próg, ale Harry nie zdążył ją jeszcze zaprosić. Mignęło zielone światło i Hermiona odskoczyła do tyłu, jęcząc z bólu i pocierając ramiona.
- Wychodzę - oznajmił Harry, zanim poprosili go, by ich wpuścił.
- Akurat - zaprotestował Ron.
Harry zignorował go i wyszedł na korytarz, lecz nie uszedł daleko, bo Ron i Hermiona stanęli mu na drodze. Rudzielec wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo i przyjrzał się z bliska jego twarzy.
- A to co ma znaczyć? - zapytał podejrzliwym tonem. - Wczoraj wieczorem nie dostałeś przecież żadnym zaklęciem w oko!
- Nadal twierdzisz, że Draco Malfoy jest nieszkodliwy jak pufek? - zakpiła Hermiona, jak zwykle dając popis logicznego myślenia. - Wiem doskonale, że nie przydarzyło ci się to podczas ćwiczenia zaklęć! Byliśmy tam razem z tobą!
- Draco! - zakrztusił się Harry, próbując wyrwać się z uścisku, choć miał na to małe szanse, kiedy był słaby jak na pół utopiony kociak. Czuł się, jakby tym razem, zamiast roztopić ściany, dzika magia roztopiła jego samego. - Muszę go odnaleźć...
- Naprawdę chcesz, żeby Czarodziejska Służba Rodzinie znowu się u was zjawiła? Ludzie zaleją ich powodzią wyjców, kiedy zaczniesz się miotać po korytarzach z taką śliwą pod okiem!
- Że co? - wydukał Harry,, mając wrażenie, że komentarze Rona są kompletnie bez sensu. Oczywiście oko go bolało i nie był w stanie go otworzyć, ale przecież nie mógł mu się już zrobić taki wielki siniak. Ile w takim razie czasu tkwił uwięziony pod działaniem czaru? To nie mogło trwać aż tak długo. Snape przecież skończyłby już zajęcia i zjawił się w domu.
Ron pokręcił głową z poważną miną, a jego uścisk na ręce Harry'ego jeszcze się zacieśnił.
- Zostajesz tu. Słuchaj, wiem ile to ze Snape'em dla ciebie znaczy. To nie jego wina, że Malfoy cię sprał, i z pewnością nie chcesz, by CSR znowu postanowił się do was wtrącać. Zwłaszcza nie po ich ostatniej wizycie. - Rudzielec zacisnął pięści. - Razem z Hermioną pójdziemy po Malfoya i damy mu...
- Puszczaj! - wrzasnął Harry. - To nie tak! Muszę iść pomóc Draco! On jest w strasznym niebezpieczeństwie, w jakiś sposób dostanie się do sowiarni! Puszczaj albo cię do tego zmuszę, przysięgam...
Sięgnął do środka po pelerynę i wtedy zdał sobie sprawę, że chciał wyjść na zewnątrz bez niej. Uderzenie i klątwa wstrząsnęły nim chyba silniej, niż mu się wydawało. Nieważne, teraz miał pelerynę i mógł spojrzeć na węża na odznace. Uniósł dłoń, by rzucić Drętwotę na przyjaciół, gdy nagle za jego plecami odezwał się ponury głos.
- Ja pójdę po Draco - oznajmił Snape, wychodząc z kominka. - Panie Weasley, dziękuję, że przysłał pan siostrę, by mnie zawiadomiła. A teraz, jeśli bylibyście tak uprzejmi... to sprawa rodzinna. - Odprawił ich machnięciem ręką, a gdy nie zareagowali, wrzasnął: - Gryfoni, wynocha!
- Przecież nawet nie weszliśmy - burknął Ron, puszczając Harry'ego, a w zasadzie popychając go w kierunku Snape'a. W innych okolicznościach Harry uznałby to nawet za zabawne.
- Zobaczymy się pó... - powiedziała Hermiona, ale Snape zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zanim nauczyciel zdążył się obrócić, Harry zaczął krzyczeć.
- Draco dostał list od Pansy i wyszedł, żeby z nią porozmawiać w jakimś schowku, gdzieś w lochach! - Chłopak zamilkł, dysząc. Wziął głęboki oddech, ale to nie wystarczyło. Wziął kolejny, ale to też nie pomogło. Zupełnie, jakby uwolnienie się spod wpływu klątwy wyczerpało wszystkie jego siły, bo przecież nie sprawiła tego krótka przepychanka z Ronem. - Próbowałem go powstrzymać, ale zaskoczył mnie...
- Widzę - przerwał nauczyciel, mierząc go przeciągłym spojrzeniem. - Harry, usiądź zanim się przewrócisz.
- Mam usiąść? - wykrztusił Gryfon, osłupiały i wciągnął gwałtownie powietrze. - Draco może być właśnie w sowiarni, może walczyć tam o życie! Powiedział, że tam nie pójdzie, ale pewnie nie będzie miał wyboru. Daj spokój...
Snape najwidoczniej wiedział, co mówi, bo kiedy Harry wyciągnął dłoń, by złapać ojca za ramię, zakręciło mu się w głowie tak, że nogi się pod nim załamały i upadł na twardą kamienną podłogę. Usiadł powoli, mając wrażenie, że pokój wiruje dookoła niego.
Mistrz Eliksirów podniósł go i ułożył na sofie. Zabrało mu to dosłownie chwilę, po czym wyczarował trochę lodu i owinął go w chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni peleryny. Podał zawiniątko synowi szybkim, agresywnym ruchem, który jasno wskazywał na jego z trudem powstrzymywany gniew. Harry wziął paczuszkę od ojca, który rozkazał szorstko:
- Przyłóż to do oka. Co kilkanaście sekund rób chwilę przerwy. Masz zostać tutaj, rozumiemy się? Ja poszukam Draco...
Na wspomnienie Malfoya lód wypadł Gryfonowi z ręki. Harry spróbował wstać, ale podłoga zafalowała mu pod nogami. Chłopak był kompletnie zaskoczony tym, co się z nim działo. W głowie mu szumiało, światło w pokoju zdawało się być strasznie jasne, aż niemal oślepiało jego zdrowe oko, i na dodatek bolały go wszystkie mięśnie i stawy. Mimo to nie miał zamiaru porzucać brata na pastwę losu. Trochę bólu go nie powstrzyma. No, może więcej niż trochę. Pozostawała jeszcze ta dziwna słabość w całym ciele i poczucie totalnej dezorientacji.
Odpychając się od sofy, Gryfon złapał ojca za przedramiona i zawisł na nich całym ciężarem.
- Nie będziemy w stanie zobaczyć Draco, on wziął moją pelerynę!
- Twoją pelerynę - warknął cicho Snape. - Czy to dlatego cię uderzył, i to w oko? Bo próbowałeś go powstrzymać od zawłaszczenia tej cennej pamiątki po twoim ojcu?
- Uderzył mnie, bo nie pozwalałem mu wyjść, z peleryną czy bez!
Mistrz Eliksirów potrząsnął głową. W jego oczach odbiła się furia, gdy skupił wzrok na podbitym oku syna.
- A tak w ogóle to ty jesteś moim ojcem - dodał Harry, żałując, że nie powiedział tego wcześniej. Cóż, jego myśli były cały czas splątane. Powinien sobie zdać sprawę już wcześniej, że muszą znaleźć jakiś sposób na odnalezienie Draco, niezależnie od tego, że ukrywał się pod peleryną-niewidką. - Mam taką mapę, która pokazuje niewidzialnych ludzi! - wykrzyknął Gryfon. - Zabierzemy ją ze sobą i zobaczymy, gdzie jest Draco...
- My nigdzie nie idziemy - odezwał się Snape, ale Harry nie czekał, aż dokończy. Chwiejąc się na nogach, chłopak poszedł do sypialni, ciężko ukląkł przy kufrze i grzebał w nim przez chwilę, dopóki nie znalazł złożonego arkusza pergaminu. Mistrz Eliksirów przyszedł za nim, pogrążony w złowrogim milczeniu.
Harry dotknął mapy palcem i zerknął na odznakę z herbem Slytherinu, którą Snape nosił na piersi, po czym wysyczał zaklęcie w wężomowie. Cieszył się, że wcześniej rozpracował, jak uruchomić mapę, i choć obecna wersja zaklęcia była dość zabawna, tym razem jednak nie było mu do śmiechu.
Powierzchnia pergaminu pokryła się znajomym charakterem pisma, aż wreszcie ukazała się mapa Hogwartu. Harry przeszukiwał pomieszczenia jedno za drugim, ale nigdzie w lochach nie widział kropki podpisanej nazwiskiem Malfoya. Z uczuciem, że się dusi, chłopak przesunął palcem po pergaminie, skanując Wielką Salę i schody...
- O Boże! - wrzasnął i wskazał palcem na mapę. - On już jest w sowiarni!
Snape przyklęknął obok syna i pochylił się nad pergaminem, po czym wziął go do ręki, przyglądając się dwu kropkom podpisanym nazwiskami Draco Malfoya i Pansy Parkinson. Pansy stała tuż przy zewnętrznej ścianie sowiarni, a Draco był zaraz obok, tak blisko, że podpisy się zlewały. Harry pomyślał, że pewnie się całują, i odetchnął z ulgą. Może jego sen był naprawdę tylko zwykłym snem. Zrozumiał teraz, że kocha Draco, choć potrzeba było takiej skrajnej sytuacji, żeby zdał sobie z tego sprawę. Może jego podświadomość próbowała mu przekazać, ile faktycznie brat dla niego znaczy. Teraz jednak widział, że nie ma się czym martwić. Pansy i Draco byli zupełnie sami, oprócz nich w sowiarni i na prowadzących do niej schodach nie było nikogo. Sama Pansy nie była zagrożeniem. Była o wiele niższa od Draco, i nie umiała walczyć tak dobrze, jak on, co Ślizgon udowodnił wiele miesięcy wcześniej na eliksirach, kiedy przeklął ją tak paskudnie, że trafiła do szpitala.
Tak czy inaczej, wyglądało na to, że się pogodzili. Całowali się, a jeśli nawet nie, to stali tak blisko siebie, że reprezentujące ich kropki znajdowały się niemal dokładnie w tym samym miejscu. Może po prostu przytulali się, wyglądając przez okno...
Snape prychnął zdegustowany i skrzyżował nogi, siadając na podłodze po turecku.
- Draco nie powinien całkowicie ufać pannie Parkinson, ale wygląda na to, że nie przygotowano żadnej zasadzki. Nie widzę żadnego z moich Ślizgonów w strategicznych punktach zamku, nie ma też nikogo obcego w korytarzach. - Nauczyciel przyjrzał się mapie uważnie. - Ani na błoniach.
Harry skinął głową.
- Zgadza się, ale co z moim snem? Lepiej chodźmy po Draco.
Snape sposępniał.
- Ja po niego pójdę. Ty zostawisz Draco i jego gryfońską bezmyślność mnie. Przykładaj to do oka, dopóki nie wrócę - dodał, wskazując na zawiniątko z lodem. - Uzdrawiająca magia, która pozwala ci widzieć, nie powinna być narażona na coś takiego. Zależy mi, żeby twoje oczy nie wróciły do stanu, w jakim znajdowały się zaraz po Samhain!
Kurczę, kiepsko to wyglądało. Harry przyłożył lód do twarzy i skrzywił się, ale nie tylko z powodu bólu. Wciąż zerkał na mapę swoim zdrowym okiem i myślał o bracie, który znalazł się teraz w nie lada tarapatach.
Jak się jednak okazało, mogło być jeszcze gorzej. To, co się stało za chwilę, było tak okropne, że mróz przeszedł Gryfonowi po kościach.
Kropka, podpisana imieniem Draco, mocno pchnęła drugą kropkę, aż ta znalazła się poza linią oznaczającą zewnętrzną ścianę zamku.
Gdzieś obok chłopaka zabrzmiał gwałtowny oddech. To Snape wciągnął powietrze ze świstem, a mapa zadrżała lekko w jego dłoniach.
Draco stał zaraz przy oknie, jakby sięgał na zewnątrz, próbując pomóc Pansy. Może starał się wciągnąć ją z powrotem do wnętrza? Może wcale jej nie wypchnął, tylko tak zatracili się oboje w pocałunku, że Ślizgonka straciła równowagę i upadła. Może zaklęcia ochronne przytrzymały ją na zewnątrz...
Harry wlepił wzrok w mapę, wybałuszając zdrowe oko, kiedy stało się jasne, że Pansy wcale nie wisiała za oknem sowiarni. Wokół kropki, podpisanej jej imieniem, pojawiły się drobne rozbryzgi, kiedy czar rzucony na pergamin próbował odzwierciedlić pionowy ruch obiektu, do czego Mapa Huncwotów nie był przeznaczona.
Pansy spadała. Leciała prosto w dół, na spotkanie śmierci.
Harry spojrzał na ojca z otwartymi szeroko ustami.
- On... on... Nie, to niemożliwe! W moim śnie to Draco stamtąd wyrzucili!
Snape nie odezwał się ani słowem, tylko jego oczy połyskiwały jak czarne diamenty.
Gryfon zerknął z powrotem na mapę i wiedział od razu, że było już po wszystkim. Kiedy Pansy uderzyła z całym impetem w ziemię, kropka podpisana jej nazwiskiem przybrała groteskowo zniekształcony wygląd. Harry wolał nie myśleć, jak musiało teraz wyglądać jej ciało.
Kropka i podpis zbladły i powoli zanikły, kiedy Harry ze zgrozą zdał sobie sprawę, że mapa pokazuje tylko żywych ludzi. Pansy nie żyje - pomyślał - a Draco... co on najlepszego zrobił?
Ślizgon stał nadal przy samym oknie, jakby przyglądał się z góry upadkowi Pansy.
- On... - wykrztusił Harry, po czym przerwał, gdy język odmówił mu posłuszeństwa. Już od kilku lat wiedział, że Draco Malfoy kiedyś kogoś zabije. Ślizgon po prostu miał to w sobie. Pozostawało tylko kwestią czasu, kogo i kiedy.
Jednak Draco był teraz jego bratem... Owszem, nadal był Draco, razem ze wszystkimi naleciałościami i grzechami, które przychodziły na myśl od razu, gdy padało nazwisko "Malfoy". Ale przecież Ślizgon się zmienił, a mapa... mapa nie pokazywała wszystkiego.
- Och... Boże... jak sądzisz, czy to było, eee, w samoobronie? - spytał Harry, przykładając lód do łuku brwiowego.
Snape spojrzał na niego twardo, jakby wyzywał syna, by ten sam odpowiedział na zadane pytanie.
- Ale czemu... czemu Draco miałby ją stamtąd wyrzucać? Nawet jeśli go zaatakowała, poradziłby sobie z nią bez tego. Nie sądzę też, by się czegoś wystraszył lub by podeszli go od tyłu... - Chłopak przeskanował wzrokiem okolice sowiarni z nadzieją, że znajdzie tam kogoś, kogo będzie można oddać aurorom jako winowajcę. - Nie, nikogo innego tam nie ma... A może to był wypadek?
Ojciec spojrzał nań pogardliwie.
- Czyżby głupota twojego brata nie przeszkodziła mu w zdjęciu barier ochronnych?
Harry zmarszczył brwi.
- Ale tato... jak Draco mógł znać przeciwzaklęcie?
- Jego intuicyjne zrozumienie magii jest głębsze, niż przypuszczasz.
- Wiem, ale... zdjął twoje zaklęcie?
Mistrz Eliksirów zerknął ponuro na mapę.
- Nikt nie jest niepokonany. Każde zaklęcie można cofnąć, każdy urok zdjąć.
- Imperius - rzucił Harry, odsuwając lód od twarzy. - Ktoś go musiał przekląć, i zmusili go, by to zrobił...
- Draco nie mógłby zdjąć barier pod Imperiusem - fuknął Snape. - Usunięcie barier wymagało wysoce kompleksowej magii i całej intuicji, jaką posiadał. Zauważ, że właśnie dlatego dano Darswaithe'owi świstoklik. Nie to, by sam Darswaithe miał jakąkolwiek intuicję, pojmujesz.
- No to Pansy...
- Panna Parkinson zdjęła bariery po to, by mógł ją wyrzucić? - warknął nauczyciel przez zęby. - A może to ona była pod Imperiusem? Przestań wyszukiwać idiotyczne wyjaśnienia i spójrz na to, co masz tuż przed oczami!
Harry spojrzał na mapę i stwierdził, że Draco odsunął się od okna. Czyżby tkwił tam tak długo, bo odnawiał bariery? Niszczył dowód winy, wymazując swoją magiczną sygnaturę? Gryfon czuł, że serce opadło mu w trzewia i tam trzepotało boleśnie. Widział na własne oczy, co zaszło w sowiarni, choć nie mógł powiedzieć, że cokolwiek z tego zrozumiał.
- Ale... ale czemu miałby zabijać Pansy? Był podekscytowany jej listem, tym, że znów... się nim zainteresowała.
- Być może odkrył, że jej wzrost zainteresowania był jedynie podyktowany chęcią zmuszenia go, by opuścił schronienie.
Problem z kontrolą impulsów - pomyślał Harry, przypominając sobie kopniak, jaki Draco wymierzył Partaczowi. Tak, Ślizgon bywał nieopanowanie gwałtowny. Ostatnim razem, gdy się wściekł na Pansy, o mało jej nie zabił. Tym razem zaś...
Harry spojrzał na mapę, gdzie jeszcze niedawno widniała kropka oznaczająca Pansy Parkinson, i poczuł mdłości. Owszem, nigdy za nią nie przepadał, delikatnie mówiąc, ale nigdy nie życzyłby jej śmierci - a zwłaszcza takiej.
Draco najwyraźniej zrobił wszystko, co miał do zrobienia, gdyż zaczął się wycofywać. Kropka podpisana jego nazwiskiem przemieściła się do wyjścia z sowiarni i ruszyła schodami w dół. Chłopak szedł bardzo wolno, jakby zdawał sobie sprawę, że nikt nie może go usłyszeć ani zobaczyć. W drugą stronę szli jacyś uczniowie, więc Draco stanął przy samej ścianie i odczekał chwilę, dopóki nie znaleźli się w odpowiedniej odległości od niego, by mógł podjąć wędrówkę w dół.
Harry nachylił się nad mapą, wysilając swoje zdrowe oko, jakby dzięki temu mógł zobaczyć coś więcej. Schodami sowiarni szło w górę kilku Puchonów, a tuż za nimi Ron z Hermioną. Gryfon patrzył ze zgrozą, jak podpisane ich imionami kropki zatrzymał się niedaleko Malfoya, zupełnie jakby go wyczuli. Po chwili jednak ruszyli dalej. Przecież Harry sam im powiedział, że Draco mógł pójść do sowiarni.
Kropka oznaczająca Rona podrygiwała wściekle, jakby chłopak tupał po schodach z irytacją. Hermiona zachowywała się podobnie, podczas gdy Draco był uosobieniem spokoju i opanowania, poruszając się bardzo wolno, ale pewnie.
Co by było, gdyby Ron i Hermiona ściągnęli z Malfoya pelerynę-niewidkę, zdradzając tym samym jego obecność? Harry poczuł, że na samą myśl robi mu się niedobrze.
- To co, idziemy po niego? - zapytał.
Snape śledził Draco rozeźlonym spojrzeniem, a usta zaciskał w wąską kreskę.
- Sądziłem, że to rozumiesz - odparł zagadkowo. - Jak ci się wydaje, czemu ja tylko patrzę? Nie chcę go denerwować, dopóki ukrywa się pod twoją peleryną. Jeszcze przypadkiem zdradziłby swoją obecność i wszyscy by się dowiedzieli, że jest tam, gdzie nie miał prawa być.
A zatem mieli czekać, aż Draco do nich wróci... Harry orzekł, że miało to sens. Malfoyowi nic nie powinno się stać, w końcu miał pelerynę. Mimo to Gryfon nadal czuł mdłości. Kiwnął głową na zgodę, gdyż plan Snape'a wydawał się być najlepszym wyjściem z sytuacji.
Będą musieli zmyślić jakieś alibi.
Będą twierdzić, że Draco nigdy nie opuścił lochów, że był razem z Harrym całe przedpołudnie.
Był tylko jeden problem. Właściwie dwa, gdyby aurorzy zdecydowali się użyć Veritaserum.
- Ron i Hermiona wiedzą, że Draco miał tam pójść - jęknął Harry, czując, jak żółć podchodzi mu do gardła. W końcu Ron nigdy się nie krył ze swoimi poglądami, że Draco powinien już dawno trafić do Azkabanu. - Ja im powiedziałem. Pewnie pomyślą, że się z nim minęli, ale wiedzą doskonale, że nie był tam, gdzie powinien być, kiedy wydarzył się ten... wypadek.
Mistrz Eliksirów wciąż nie odrywał oczu od mapy.
- Harry, nazwij to po imieniu - skomentował. - To było morderstwo.
- Boże... - stęknął Gryfon. W końcu nigdy jeszcze nie widział jak ktoś, na kim mu zależy, popełnia... Nie, nie był w stanie wymówić tego słowa nawet w myślach.
Snape uważnie przypatrywał się pergaminowi.
- Wiesz co, jakoś spokojnie to przyjmujesz - zauważył Harry. Zastanawiał się, czy Snape doszedł już całkiem do siebie po odstawieniu krwawnicy. Jednak nie był to dobry moment na zadawanie takich pytań.
- Miotanie się w ślepej furii to najgorsza strategia - odrzekł nauczyciel spokojnie, ale Harry nie był ślepy, przynajmniej na jedno oko. Widział, jak Snape zaciska szczęki, co mogło jedynie oznaczać, że był wściekły. Teraz jednak musieli opanować emocje i skupić się na tym, jak pomóc Draco.
Harry wiedział, że nie był jedyną osobą w pokoju, która kochała krnąbrnego Ślizgona.
Chłopak położył dłoń na ramieniu Snape'a i trzymał ją tak, kiedy obaj w milczeniu patrzyli na wędrującą po mapie kropkę oznaczającą Draco Malfoya. Ślizgon wciąż jeszcze nie wydostał się z wieży, w której była sowiarnia. Takie czekanie na dalszy bieg zdarzeń było torturą, ale Harry wiedział, że jego ojciec miał rację. Musieli załatwić tę sprawę jak Ślizgoni. Ujawnienie, że Draco wymknął się z lochów, oznaczałoby dla niego wyrok śmierci. Wszyscy przecież wiedzieli o jego bójce z Pansy.
- Wszystko będzie w porządku - pocieszył ojca, zachęcony tym, że ten nie odsunął się od niego. Snape nigdy nie był wylewny w okazywaniu uczuć, i Harry nie miał nic przeciw temu, ale czasem dotyk drugiej osoby był bardzo pomocny. Dziwne, że to właśnie Snape go tego nauczył.
Barki nauczyciela drżały lekko, z żalu lub wściekłości. A może z obu powodów. Po chwili jednak opanował się i strząsnął dłoń syna z ramienia, zerkając na niego szyderczo.
- A zatem panna Weasley musiała po mnie przyjść, bo uderzenie pozbawiło cię przytomności? - zapytał, wskazując na posiniaczoną twarz chłopaka.
Harry miał zamiar odpowiedzieć "tak". Jednak biorąc pod uwagę to, co Snape powiedział o ewentualnej ślepocie, pominięcie milczeniem rzuconej przez Draco klątwy nie było chyba najlepszym pomysłem.
- On mnie najpierw uderzył, a potem rzucił Petrificus - wyjaśnił Gryfon.
Mistrz Eliksirów zacisnął dłonie na mapie.
- Twoi przyjaciele weszli do mojego mieszkania i zdjęli z ciebie klątwę? Zdaje mi się, że wszystkie moje zaklęcia ochronne wymagają gruntownej wymiany.
- Ale oni nigdy nie weszli do środka - odparł Harry, marszcząc brwi. - Nie zauważyłeś?
- Zważywszy na sposób, w jaki się z nimi szarpałeś, zacząłem mniemać, iż weszli do środka, a ty próbowałeś ich wyrzucić. W takim razie czemu nie jesteś wciąż pod wpływem klątwy?
- Eee... - Gryfon właściwie nie chciał ujawniać prawdy, bo wiązała się ona z kolejną umiejętnością, odróżniającą go od reszty czarodziejów. Niestety, nie miał drogi ucieczki przed samym sobą. Był tym, kim był, i wypieranie się tego nie miało sensu. - Ja sam się uwolniłem spod Petrificusa - powiedział.
Tym razem Snape poderwał głowę do góry i spojrzał mu w twarz.
- Uwolniłeś się...?
Niemal w tej samej sekundzie, nauczyciel z powrotem wlepił wzrok w Mapę Huncwotów. Draco posuwał się wzdłuż korytarza na samym dole wieży, ostrożnie i powoli.
- No cóż - rzekł Snape, kiedy już otrząsnął się z szoku. - Ma to pewien sens, biorąc pod uwagę, że jesteś w stanie oprzeć się Imperiusowi.
- To nie było tak - mruknął Harry i oparł się o kufer. Bolało go całe ciało, jakby wyszedł spod kijów. - Widzisz, ja rozpętałem dziką magię, i strasznie mnie to wyczerpało. Przedtem zawsze wydostawała się ze mnie na zewnątrz, ale tym razem skierowałem ją do środka. Początkowo nie było tak źle, ale potem wszystko mnie rozbolało.
Snape przesunął mapę tak, by mieć lepszy widok na syna. Położył chłopakowi dłoń na skroni, tak delikatnie, jakby dotykał fiolki z najcenniejszym eliksirem. Harry przycisnął czoło do ręki ojca, czując wielką ulgę na myśl, że wreszcie ma kogoś, na kim może bezgranicznie polegać.
- Dzika magia wyjaśnia, skąd ten siniec wokół twojego oka - powiedział Snape, muskając czubkami palców brzeg opuchlizny tak, by nie sprawić synowi bólu.
Harry i tak się wzdrygnął.
- Siniec? Jaki siniec?
- Wielki, granatowo-czarny i obrzmiały - objaśnił Mistrz Eliksirów, cofając dłoń. - Zupełnie jakby Draco uderzył cię przedwczoraj, a nie kilkanaście minut temu.
No cóż, to przynajmniej wyjaśniało reakcję Rona i Hermiony, aczkolwiek Harry nadal nie miał pojęcia, jakim cudem dzika magia doprowadziła obrażenie do takiego stanu.
- Hmmm - mruknął Snape, wycelował różdżkę w syna i zatoczył nią koło. - Hydratus...
Harry poczuł, jak w jednej chwili ćmiący ból głowy i stawów ustępuje. Chłopak zamrugał i miał wrażenie, że od razu lepiej widzi, choć nadal nie mógł otworzyć podbitego oka.
- Kiedy piłeś cokolwiek po raz ostatni? - dopytywał nauczyciel.
- Herbatę przed południem, całkiem niedawno - odrzekł Gryfon z ulgą, że jego struny głosowe nie sprawiają wreszcie wrażenia, jakby posypano je piaskiem.
Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi, zerknął na mapę i z powrotem na syna.
- Wydaje mi się, że uwolniłeś się spod wpływu zaklęcia, przyspieszając swój subiektywny czas. Dlatego twoje oko wygląda tak, jak wygląda, i dlatego byłeś osłabiony z braku wody. W ciągu kilkunastu minut dla ciebie upłynęło dwa do trzech dni.
- Ale... to jakieś dziwne - mruknął Harry. - Wtedy na Samhain też chciało mi się pić. Bardzo. I czułem się wtedy zupełnie inaczej.
Snape wzruszył ramionami.
- Nigdy nie słyszałem o przypadku, by ktokolwiek zwrócił swoją dziką magię przeciwko sobie. Lepiej tego unikaj. Mogłoby cię to uszkodzić w sposób nieprzewidywalny.
Chłopak stwierdził, że ojciec miał pewnie na myśli jego wzrok. A może dziką magię samą w sobie. Tylko ona mu pozostała, a gdyby ją utracił... to byłby charłakiem?
Mistrz Eliksirów skoczył na równe nogi, z mapą w ręku.
- Draco nie idzie do lochów - wypluł wściekle. - Kieruje się na błonia. Ten głupi dzieciak ucieka z Hogwartu!
Harry też wstał, przytrzymując się ręki ojca. Po Hydratusie było mu zdecydowanie lepiej, ale nadal nie był całkiem sobą.
- Ron i Hermiona poszli do sowiarni. Draco ich minął, więc pewnie pomyślał, że zobaczą ciało i zaraz przybędą aurorzy...
- Nawet jeśli, to i tak nie będzie bezpieczny nigdzie poza granicami Hogwartu, gdzie byle śmierciożerca może go porwać i dostarczyć ten smakowity kąsek Voldemortowi - wycedził Snape. - Harry, muszę po niego iść. Zamów coś lekkiego do jedzenia, a ja sprowadzę go z powrotem. Jeśli będziesz w stanie, to się zdrzemnij.
- Mam jeść i spać? - wykrztusił Gryfon. - To chyba jakieś żarty! Idę z tobą...
- Nigdzie nie idziesz - warknął nauczyciel, chwytając syna za ramiona. - Nie możemy pozwolić, by ktokolwiek zobaczył cię w tym stanie.
- No to ulecz moje oko! Albo rzuć czar maskujący...
Snape rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Nie zamierzam aplikować żadnej magii na twoje obrażenia, dopóki nie będę miał dość czasu. by się nad tym dogłębnie zastanowić! Czy ty zdajesz sobie sprawę, że gdybym tak postępował po Samhain, to nadal byłbyś ślepy?
No tak, Harry w ogóle o tym nie pomyślał. Tak się przyzwyczaił do doskonałej ostrości widzenia, że praktycznie zapomniał o tym, co ojciec dla niego zrobił. Nie mówiąc już o tym, jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie miał nikogo, kto by mu pomógł wyzdrowieć z ran zadanych przez Lucjusza Malfoya... który mógł się tam czaić nawet teraz, czekając na Draco po drugiej stronie bariery antyaportacyjnej.
Harry wyczuwał, że Snape myśli dokładnie o tym samym.
- Harry, nie waż się iść za mną! - syknął nauczyciel, potrząsając chłopakiem za ramiona. - Nie stracę obu moich synów przez głupotę Draco!
Gryfon zaśmiał się głucho.
- Poradzę sobie z Malfoyem. Jedno zaklęcie przez różdżkę i wyślę go na Marsa.
Wolał nie wspominać o tym, że Draco zabrał mu różdżkę. Snape nie byłby zadowolony, oj nie.
- A jeśli będziemy mieli wizytę Amaelii Thistlethorne? Co wtedy zrobisz, też wyślesz ją na Marsa? Sądziłem, że już do ciebie dotarło, iż myliłem się co do twoich snów. Ona faktycznie były prorocze, i jeśli nie będziemy uważali, to rozwiązanie adopcji może być następne!
- Zaryzykuję, żeby uratować Draco!
- Nie zrobisz tego - mruknął Snape niskim głosem.
- Dla Draco!
Mistrz Eliksirów odsunął się nieco.
- Pomyślże logicznie - warknął. - Jak sądzisz, czemu nie wybiegłem stąd w pośpiechu? Spójrz na mapę! Draco jest sam na błoniach. Nie będę się tam mierzył z nacierającym tłumem napastników. Bez najmniejszego problemu sprowadzę twojego brata z powrotem, o ile nie pójdziesz za mną, przyciągając tym samym powszechną uwagę!
Chłopak powoli skinął głową. To było tak cholernie trudne, stać z boku, podczas gdy całym sobą wyrywał się do pomocy. Poczuł się jednak otrzeźwiony. Postanowił sobie już wcześniej, że będzie dojrzalszy, że będzie się zastanawiał, zanim coś zrobi, i że nie będzie próbował poradzić sobie w pojedynkę z każdym problemem. Teraz powinien wprowadzić swoje postanowienia w czyn.
Zmiana paradygmatu... szkoda tylko, że o rok za późno.
Gdybym się zastanowił, zamiast na ślepo pędzić Syriuszowi na pomoc...
Ta myśl ostatecznie przywróciła mu rozum. Nie mógł pozwolić, by jego "przymus pomagania ludziom" mu przeszkodził. Syriusz zginął, ale Draco będzie ocalony.
- Dobrze, proszę pana - powiedział, kiwając głową. - Przyrzekam, że tu zostanę. Znaczy, tato.
Mistrz Eliksirów najwidoczniej mu nie uwierzył.
- Jeśli pójdziesz za mną, dasz podstawy plotkom i spekulacjom o gwałtownym, nieobliczalnym temperamencie Draco...
- Wiem! - krzyknął Harry. - Ufam ci, więc idź już! - dodał, lekko popychając ojca w stronę drzwi. - Zabierz go, zanim przyjdą aurorzy, zanim Voldemort się zorientuje, że Draco jest sam...
Snape zerknął przez ramię. ściskając mapę w dłoni.
- Nie wychodź z mieszkania nawet na chwilę - rzekł twardo. - A jeśli chodzi o twoje zaufanie...
Gryfon przygotował się na jakiś niemiły komentarz.
- Dziękuję - dokończył Snape.
Harry kiwnął głową, ale jego ojciec już tego nie widział. Rzucił Abrire i wyszedł szybkim krokiem.
Gryfon westchnął i zamknął drzwi, po czym oparł się o nie plecami. Niczego tak nie pragnął jak tego, by móc pobiec za ojcem. Chciał razem z nim zatrzymać Draco i razem z nim zabrać brata do domu.
Jednak jego intuicja, którą tak chwalił Snape, podpowiadała mu wyraźnie, że jego rola w ratowaniu Malfoya już się zakończyła. Gdyby opuścił lochy, mógłby tylko utrudnić, a może nawet uniemożliwić sprowadzenie Draco z powrotem. Poza tym, powinien udowodnić czynami, że faktycznie ufał ojcu. Przecież nie był już samotny, zdany tylko na siebie. Miał kogoś, na kim mógł polegać. Kogoś, kto go kochał. Kto się o niego troszczył.
Harry skierował się w stronę swojego pokoju. Usiadł na łóżku i przyłożył chłodne zawiniątko do oka. Lód nie topniał pod wpływem ciepła jego ciała, co mogło jedynie oznaczać, że był nasączony magią. To tylko przypomniało chłopakowi, jak dobrym czarodziejem był jego ojciec.
Wszystko będzie w porządku - powtarzał sobie w myślach. - Na pewno. Na pewno.
Szkoda tylko, że sam w to nie wierzył. Snape z pewnością sprowadzi Draco do domu, co do tego nie było wątpliwości. Co jednak poczną dalej?
Harry przymknął oczy, ale to mu nic nie pomogło, gdyż jedyną rzeczą, jaką widział w swojej wyobraźni, były koszmarne wizje Azkabanu.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: PERSPEKTYWY

Ten rozdział też nie widział bety. Dajcie znać, jak znajdziecie jakieś błędy









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi