ROZDZIAŁ 66: CZARODZIEJSKI CZWARTY WYMIAR
-
Potter, doprawdy! - wykrzyknął Draco. - Ile jeszcze razy zamierzasz
rozpakowywać ten swój stary, rozwalający się kufer tylko po to,
by po chwili zapakować go na nowo?
-
Dopóki wszystkie rzeczy się w nim nie zmieszczą - warknął Harry
w odpowiedzi, przyciskając kolanem poskładane ubrania.
-
Można by pomyśleć, że wychowali cię mugole - wycedził
Malfoy.
Harry
chciał mu posłać gniewne spojrzenie, ale odkrył, że się śmieje.
Najwyraźniej to była cała zachęta, jakiej Ślizgon potrzebował.
-
No dobrze - westchnął Draco demonstracyjnie. - Nawet nieźle się
bawiłem, obserwując, jak robisz z siebie głupka. Jednak stało się
to w końcu męczące. Siadaj i ucz się. - Z tymi słowami machnął
różdżką i wszystkie rzeczy Harry'ego wysypały się z kufra na
podłogę. Książki, ubrania, prezenty i inne przedmioty walały się
teraz po pokoju w bezładnych stosach.
-
Hej! - zaprotestował Gryfon. - Niektóre z tych rzeczy są kruche!
-
Spoko, rzuciłem zaklęcie szczęśliwego lądowania - wyjaśnił
Malfoy z uśmieszkiem wyższości. Po chwili spochmurniał. - O
kurde. Chyba stłukłem twoje lusterko...
Harry
porwał odłamek i przycisnął do piersi. Zaczęło dławić go w
gardle, kiedy nagle zdał sobie sprawę, co by powiedział Syriusz na
temat jego przyjaźni z Draco Malfoyem. No, ale Syriusz nie
pochwalałby też Snape'a w roli opiekuna Harry'ego, racja? Nie
mówiąc już o roli ojca. Harry nadal się tym kłopotał, mimo że
wiedział, że nie powinien.
-
Już wcześniej było pęknięte - wyjaśnił, czując jak powraca na
wpół zapomniane poczucie winy.
Oddychaj...
- napomniał sam siebie.
Wciągnął
powietrze i położył lusterko na łóżku, po czym odwrócił od
niego wzrok. Draco posłał bratu pytające spojrzenie, ale tylko
wzruszył ramionami, gdy Harry się nie odezwał.
-
A teraz zobaczmy... - mruknął Malfoy, pochylając się nad kufrem.
- Co my tu mamy... hmmm...
-
Co ty kombinujesz?
-
Cierpliwości - odparł karcąco Ślizgon. Skoncentrował się i
zaczął inkantować łacińskie zaklęcia, wymachując przy tym
różdżką w teatralny sposób.
-
Nie popisuj się - zganił go Harry, z premedytacją przybierając
lekki ton. Draco zignorował go i za chwilę skończył czarować.
Dotknął czubkiem różdżki otwartego wieka kufra i oznajmił:
-
No, gotowe. Czyż to nie lepsze wyjście niż miętoszenie i
zgniatanie swoich rzeczy przez pół weekendu?
-
Przecież ja nawet nie wiem, co zrobiłeś!
Malfoy
zaśmiał się kpiąco.
-
Harry, właśnie dostałeś prezent urodzinowy z wyprzedzeniem. Kufer
zaopatrzony w czarodziejski czwarty wymiar. Myślałeś, że nie
zauważyłem, jak podziwiasz mój? Powinieneś teraz zmieścić w
swoim kufrze trzy razy więcej rzeczy niż poprzednio.
-
Swój też sam zaczarowałeś?
-
No proszę cię. Wykonali go profesjonaliści. Właściwie to miałem
ci kupić porządny kufer tego typu, ale Severus powiedział, że
masz raczej żałosny sentyment do tego, którego używasz już od
pierwszej klasy...
-
Na pewno nie użył słowa "żałosny"!
-
No, nie - zgodził się Draco. - Ale powiedział całą resztę.
Dlatego pomyślałem, żeby ulepszyć ten staroć, do którego jesteś
tak beznadziejnie przywiązany.
-
Dupek.
-
Nie ma sprawy - odrzekł Ślizgon z uśmiechem.
-
A, no właśnie. Dzięki - dorzucił szybko Harry. Draco jednak nie
skończył się jeszcze wywyższać.
-
Muszę przyznać, że to było niezłe przedstawienie, kiedy
próbowałeś tam upchnąć wszystkie swoje rzeczy. Czemu, na
Merlina, po prostu ich nie zmniejszyłeś?
Harry
skrzywił się.
-
Przecież czytałeś mój leksykon zaklęć. Widziałeś tam gdzieś
czar zmniejszający?
Malfoy,
skonsternowany, uniósł lekko brew.
-
Chcesz powiedzieć, że nie możesz tego zrobić? Dziwne. Wygląda na
to, że niektóre zaklęcia wykorzystują tylko magię
powierzchniową, no nie?
-
Możliwe - potwierdził Gryfon. - Chociaż kiedy mieszkałem u
Dursleyów, czasami zdarzało mi się niechcący zmniejszać rzeczy.
To by oznaczało, że mogę rzucić to zaklęcie przy pomocy dzikiej
magii. Problem tkwi w tym, że nie mogę znaleźć odpowiednika
formuły w wężomowie.
Chłopak
wzruszył ramionami. Panował już nad swoją magią całkiem nieźle,
ale to nie oznaczało, że był wszechmocny. Nie potrafił widzieć
przez ściany, jak zażyczył sobie Draco, i nie był w stanie
przetłumaczyć niektórych zaklęć na język węży. Każda magia,
nawet jego ciemne moce, nadal miała swoje ograniczenia.
-
Och, biedaku - zakpił Draco. - Przecież to straszne. Jesteś taki
słaby i bezradny, że masz pełne prawo litować się nad sobą.
Zresztą bliżej ci do charłaka niż prawdziwego czarodzieja...
-
Lepiej się zamknij - doradził Harry, pacnąwszy brata w ramię. -
Tylko najpierw naucz mnie tego zaklęcia.
-
Znam najprostszy wariant - przyznał Ślizgon, szczerząc zęby, bez
wątpienia uradowany faktem, że umie coś lepiej niż Harry. - Nie
byłbym w stanie zaczarować całej ściany, jak Severus, no i nie
pomogę ci z wężomową. Słuchaj, ty chyba zdajesz sobie sprawę,
jak okropnie ona brzmi, co? Przynajmniej dla mnie, chociaż
powinienem się już z nią osłuchać. A co do nauki, to może
poczekajmy do jutra, aż Severus będzie w domu. Wiesz, na wypadek,
gdybyś przeniósł się do dwunastego wymiaru czy coś na tej
zasadzie.
Gryfon
zmarszczył nos z niezadowoleniem, przypomniawszy sobie plan zajęć
ułożony przez ojca.
-
Jutro mam ostatnią wolną sobotę. Potem będę ćwiczył w soboty
warzenie eliksirów, dopóki Severus nie uzna, że mogę wyskoczyć
do Hogsmeade.
-
Och, jakże ci współczuję - wycedził Draco. - Zwłaszcza biorąc
pod uwagę, że prawdopodobieństwo mojego wypadu do Hogsmeade równa
się zeru.
-
Kupię ci coś - obiecał Harry.
Malfoy
miał raczej ponurą minę, choć starał się z tego żartować.
-
No pewnie. Znasz mnie i wiesz, co lubię. Szmaragdy i diamenty. A, i
miotły wyścigowe.
-
I lody wszystkich smaków - dorzucił Harry ze śmiechem.
-
A niby gdzie byś je kupił?
-
Żartowałem - droczył się Harry, rzuciwszy bratu przelotny
uśmiech. Draco zrobił zdezorientowaną minę, po czym lewitował
wszystkie rzeczy Harry'ego z powrotem do kufra, mimo że Gryfon miał
wracać do wieży dopiero za dwa dni.
***
-
Są dobre strony tego, że wracasz z powrotem do Gryffindoru -
oznajmił Draco, kiedy skończyli pić popołudniową herbatę. -
Będziesz jadł posiłki w Wielkiej Sali, a ja tutaj. Przekonamy się,
jak często Severus nie je obiadu.
-
Świetny pomysł, tylko że powiedział mi ostatnio, że często jada
u dyrektora.
Draco
nie zdążył na to odpowiedzieć, bo w kominku nagle zapłonął
szmaragdowy ogień, w którym pojawił się zwitek pergaminu.
-
Znowu Steyne? - zastanawiał się Harry, odkładając herbatnika na
talerzyk i podchodząc do zwoju, który wypadł z kominka i leżał
teraz na podłodze.
-
Spoko, poznaję tę wstążkę. Pansy użyła dokładnie takiej
samej, kiedy wcześniej przesyłała mi listy przez Fiuu.
Harry
nigdy by nie podejrzewał Pansy Parkinson o upodobanie do różowego
koloru.
-
Eee, nic mi nie mówiłeś, że dostajesz od niej listy -
powiedział.
-
Nie wspominałem ci o połowie listów, które dostaję - wycedził
Draco, po czym dodał normalniejszym tonem: - Chyba zaczęła się
przekonywać, że warto mnie wysłuchać. Pisała, że wielu
Ślizgonów zaczyna kwestionować pewne rzeczy... Jak znam Pansy, to
pewnie dowiedziała się skądś, że Czarny Pan jest półkrwi. No,
co masz taką minę?
-
Jak ona mogła przesłać ci list przez Fiuu?
Draco
wyglądał na zaskoczonego.
-
Normalnie. Słuchaj, przez kominek nie przeszedłby nóż ani nic
innego, co mogłoby nam zrobić krzywdę. Mimo to sprawdzamy z
Severusem korespondencję, bo jakaś sprytnie zakamuflowana klątwa
może się czasem prześliznąć. Oczywiście tobie nic tutaj nie
zagraża. Ta magia poświęcenia to jest rzeczywiście coś.
-
Nie jestem głupi. Miałem na myśli, że nie wiem, skąd niby mogła
go przesłać? Przecież większość kominków w zamku nie jest
podłączona do sieci.
-
No, Pansy raczej nie użyła kominka w gabinecie dyrektora - zadrwił
Draco. - Całe szczęście są jeszcze inne. Umbridge pozwalała ich
używać Brygadzie Inkwizycyjnej... - Urwał, ujrzawszy minę
Harry'ego. - Słuchaj, co do tamtego... Wydawało się nam, że to
taka gra, jeszcze jedna runda - Gryffindor przeciwko
Slytherinowi...
-
Gra? - mruknął Harry szorstko.
-
Wydawało się nam, że mamy prawo stanąć ponad wszystkimi...
-
Draco, to nie była żadna gra!
-
Przecież wiem, że nie! Mówiłem, że tak nam się wydawało,
no nie? To było głupie i cholernie niebezpieczne, a ja miałem
piętnaście lat i byłem kretynem! Mogę w końcu przeczytać mój
list?
Harry
odetchnął kilka razy i odzyskał kontrolę nad sobą.
-
Jasne. Ale najpierw sprawdź, dobra? Tak na wszelki wypadek.
-
To na pewno od Pansy - potwierdził Draco po dokładnej
weryfikacji.
-
I jesteś pewien, że nie jest obłożony żadną klątwą? -
dopytywał Harry niedowierzającym tonem. - Znaczy, przecież
załatwiłeś ją tak, że znalazła się w Św. Mungu. Nie wydaje ci
się, że chce wyrównać rachunki?
-
List jest czysty jak łza - upierał się Ślizgon i złapał
pergamin, żeby go rozwinąć. Harry uniósł znacząco brew, gdyż
pamiętał doskonale rezerwę, z jaką Draco traktował list swojej
matki, i jego reakcję, gdy Partacz po otrzymaniu zwoju
zaadresowanego do Walpurgisa Blacka strzelił palcami, bezpowrotnie
niszcząc list Narcyzy. Draco tak się wściekł, że próbował
udusić skrzata. Harry musiał przytrzymywać brata, dopóki Partacz
nie uciekł, a Severus odjął punkty od Slytherinu.
-
No i co? - zapytał Harry po chwili.
Malfoy
spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem i zmarszczył brwi.
Wyciągnął różdżkę i sprawdził, która jest godzina, rzucając
zaklęcie Tempus.
-
Co napisała? - naciskał Gryfon.
-
Chyba chce znowu zagiąć na mnie parol - odrzekł Draco, wzruszając
ramionami i unikając wzroku Harry'ego. - Trochę... hmm... no, nie
nazwałbym tego listu romantycznym, ale też z pewnością nie
wrogim. - Na próżno usiłując ukryć zadowolony uśmiech, Ślizgon
dodał: - Jej ostatni list był w takim samym tonie.
Stąd
te sny,
pomyślał Harry.
-
Ale co napisała o Ślizgonach?
-
No, nie za wiele - przyznał Malfoy. Miał taką minę, że Harry
zaczął podejrzewać, że Draco nie mówi mu wszystkiego. - Słuchaj,
mógłbyś mi zamieszać eliksir? Ten, co mi się teraz warzy.
Pięćdziesiąt razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i dwadzieścia
razy w przeciwną stronę. Ja bym od razu odpisał Pansy. Wiem, że
miałeś się nie zajmować eliksirami bez nadzoru, ale to tylko
mieszanie, nic nie musisz dodawać...
-
Jasne - odparł Harry spokojnym tonem i poszedł do pracowni.
Zatrzymał się zaraz za drzwiami i zaczął nasłuchiwać. Z salonu
nie dobiegały żadne odgłosy mogące świadczyć o tym, że Draco
pisał list. Żadnego szelestu papieru ani skrobania pióra. Zamiast
tego Harry usłyszał ciche skrzypnięcie wieka kufra.
Chłopak
wszedł na palcach do sypialni.
-
Draco! - wykrzyknął, a Ślizgon, pochylony nad jego kufrem, obrócił
się gwałtownie. W zaciśniętych palcach trzymał
pelerynę-niewidkę.
Harry
wyrwał mu ją i wrzucił z powrotem do kufra.
-
Co ty wyprawiasz?
-
Jak to co? Chciałem ją tylko, wiesz, pożyczyć na chwilę. Bo
wiesz, ja, eee... po tym, co Pansy powypisywała w liście,
potrzebowałem, no, kilku chwil w samotności, żeby jej odpisać. No
wiesz - dukał Ślizgon. - Daj spokój! Nigdy nie siedziałeś na
łóżku z zaciągniętymi zasłonami i nie wyobrażałeś sobie tej
Patil, z którą byłeś na balu?
Harry
spojrzał na niego z ukosa.
-
Jeśli chcesz być sam, mogę ci to bez problemu zapewnić. Zostawię
cię tutaj na tak długo, jak będziesz potrzebował, żebyś mógł
jej odpisać. Będę czekał w salonie, dopóki nie skończysz.
-
Ale muszę zamieszać eliksir...
-
To zamieszaj i dopiero potem pisz - doradził Harry rozsądnie.
-
Słuchaj, Potter, nie mam teraz głowy do warzenia - warknął Draco,
zaciskając dłoń na liście. - Zamieszaj go, tak jak obiecałeś, i
daj mi się skupić!
-
To ty mnie posłuchaj, Malfoy - wycedził Harry, przybierając groźną
minę. - Jedyna rzecz, na jakiej chcesz się teraz skupić, to jak
wygonić mnie stąd do pracowni, żebyś mógł wyjść z mieszkania!
Chyba ci już mówiłem, że nie jestem taki głupi, za jakiego mnie
masz?
-
Wcale nie chcę wyjść...
-
Właśnie po to była ci potrzebna moja peleryna - żebyś mógł się
pod nią ukryć! Nie wydaje mi się, byś chciał się ukrywać
przede mną; po prostu próbowałeś się stąd wymknąć! Skończ z
udawaniem i gadaj, jak było naprawdę!
-
Aleś wymyślił - odparł Draco szyderczym tonem.
-
Co było w liście?
-
Potter, nie wtykaj nosa w cudze sprawy...
Harry
rozejrzał się, szukając wzrokiem Sals. Wąż wciąż leżał w
swoim pudełku przy jego łóżku, więc Gryfon wyciągnął rękę i
wysyczał:
-
Do mnie!
Malfoy
zaklął szpetnie, gdy pergamin wyśliznął mu się z rąk i
przeleciał przez pokój.
-
Wciąż
myślę o tym, o czym pisałeś mi wcześniej
- odczytał Harry na głos. - Tak
mi przykro z powodu tamtej nocy...
Draco
rzucił się w jego kierunku.
-
Oddawaj list!
Harry
wskoczył na łóżko, ukrywając list za plecami.
-
Powiedz mi prawdę albo zafiukam po Severusa!
-
No dobra! - warknął Draco. - Pansy chce się dowiedzieć, jak to
naprawdę jest służyć Czarnemu Panu. Czeka żebym do niej
przyszedł, bo ma do mnie wiele pytań. Idę z nią pogadać.
-
Nigdzie nie idziesz. Może spisać swoje pytania w liście.
-
Potter, przecież to Ślizgonka. Nie jest taka głupia, żeby o tym
pisać! Równie dobrze mogłaby na siebie wydać wyrok śmierci. -
Draco zamilkł na chwilę. - Potter, złaź z łóżka. Wyglądasz
jak debil.
Harry
zgrabnie zeskoczył na podłogę.
-
Nie może spisać swoich pytań, ale może pytać cię w liście, jak
to naprawdę jest, służyć Voldemortowi?
-
No pewnie, że nie! Czytam między wierszami, jak zwykle zresztą!
Powinienem się domyślić, że to przechodzi twoje gryfońskie
pojęcie!
-
Jestem też Ślizgonem, co tak wypominałeś moim przyjaciołom!
-
No to czytaj! - wybuchnął Draco. - No dalej. Nie będę się
sprzeciwiał.
Harry
posłał mu podejrzliwe spojrzenie, po czym zerknął na list. Nie
było żadnego nagłówka, podpisu ani akapitów.
Wciąż myślę o tym, o czym pisałeś mi wcześniej. Tak mi przykro z powodu tamtej nocy w Slytherinie. Żałuję, że nie słuchałam cię uważniej, bo zaczęło mi przychodzić do głowy wiele rzeczy, o które powinnam cię zapytać. Aż trudno uwierzyć, że to, co wtedy widziałeś, było aż tak okropne. Ciągle powtarzałeś, że nawet jeśli dla niego było to okropne, to dla nas byłoby jeszcze gorsze. W ogóle tego nie rozumiałam, ale zaczęłam się nad tym zastanawiać, po tych wszystkich listach, które do nas pisałeś w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Już od jakiegoś czasu myślałam sobie, że powinniśmy się spotkać i o tym pogadać. O wszystkim. Listy mają zbyt wiele ograniczeń. Poza tym brakuje mi naszych rozmów. Wiesz, przepisywałam ten list kilkanaście razy, żeby był dokładnie taki, jak ma być. Chodzi mi o to, że chciałabym się z tobą zobaczyć. Zajęcia się już skończyły, więc poślę zaraz ten list. Będę czekać w tym starym, nieużywanym schowku... wiesz, którym. Poczekam dwadzieścia minut. Jeśli nie przyjdziesz... Cóż, tyle nam pisałeś, w czym tkwi prawdziwa siła, prawdziwa moc. Jeśli nie przyjdziesz, będę wiedziała, że to, co wybrałeś, sprawiło, że stałeś się słaby. Wszyscy będziemy o tym wiedzieć.
-
Dwadzieścia minut - zaznaczył Draco, wskazując ręką na
wyczarowaną wcześniej tarczę zegara. - Muszę iść, i to zaraz.
-
Nigdzie nie idziesz - zaprotestował Harry, chowając list do
kieszeni. - Jeśli tak bardzo chce gadać, niech przyjdzie
tutaj.
Malfoy
zgrzytnął zębami.
-
Potter, co ty gadasz? Nikt nie zaryzykuje łażenia po tym korytarzu;
nie po tym, co Snape zrobił dla ciebie na Samhain! Mówiłem mu od
samego początku, że to ja muszę iść do nich! Jeśli nie pójdę,
Pansy pomyśli sobie, że boję się stąd wymknąć! Powie
wszystkim, że tylko tchórze uciekają od służby Czarnemu Panu, i
uwierz mi, że ci, którzy pozostają mu lojalni, postarają się,
żeby to trafiło do wszystkich!
-
To nie kwestia tchórzostwa - odparł Harry. - Severus mówił mi, że
jesteś za mądry, by opuszczać jego mieszkanie bez pozwolenia.
-
Niezła próba - zakpił Draco. - Przypomnij mi, żebym udzielił ci
później paru lekcji, jak to się robi. Słuchaj, starałem się
rozpracować Pansy już od dłuższego czasu. Ona jest bardzo podobna
do mnie. Nigdy nie podpisze cyrografu, jeśli tylko dowie się, jak
to naprawdę wygląda...
-
Myślałem, że wysyłasz sowy do mugolaków w Slytherinie!
-
Na początku tak robiłem, ale oni są w mniejszości! Poza tym, czy
to źle, że chciałem uratować paru czarodziejów czystej krwi
przed losem gorszym od śmierci? Im więcej potencjalnych sojuszników
uda mi się przekonać, tym lepiej!
-
To prawda - zgodził się Harry. - Skąd jednak wiesz, że to nie
podstęp, by wywabić cię z mieszkania Snape'a i zamordować?
-
Słuchaj, ja znam Pansy! Ja ją doskonale znam!
-
Znacie się tak świetnie, że napuściła na ciebie węża?
-
No, gdybym nie miał tego problemu z kontrolą impulsów i nie
spieprzyłbym wszystkiego, mówiąc Ślizgonom za dużo i za
wcześnie, to by tego nie zrobiła!
-
Dokładnie teraz masz problem z kontrolą impulsów! - wrzasnął
Harry. - Pomyśl przez chwilę! Tylko pomyśl! To może być pułapka!
W tym schowku może czekać na ciebie Lucjusz albo nawet Voldemort!
-
Harry, do kurwy nędzy! Ja czekałem na tę szansę od samego
początku! Powtarzałem Severusowi, że muszę spotykać się z tymi
ludźmi oko w oko, żeby mieć na nich jakikolwiek wpływ!
-
Nigdzie nie idziesz, koniec kropka! - krzyknął Harry i złapał
brata za ramię, zdecydowany powstrzymać go nawet przy użyciu siły.
Potrzebował teraz ojca, żeby zajął się Draco. Severus
wiedziałby, co powiedzieć i co zrobić z upartym Ślizgonem; nie
był opiekunem Slytherinu na próżno.
Harry
zaczął wlec brata w kierunku drzwi. Zamierzał przytrzymywać go
jedną ręką, a drugą wrzucić proszek w płomienie... tylko że
Draco okazał się być lepszy w walce wręcz, niż kiedyś.
Najwidoczniej uważnie słuchał wykładu o tym, jak uwolnić się z
czyjegoś uścisku. Wykręcił nadgarstek i szarpnął ręką w dół,
po czym zaczął się wycofywać. Harry nie wiedział, co ma zrobić.
Mógł pobiec do kominka i wezwać ojca. Snape przybyłby w
okamgnieniu, zaalarmowany samym jego rozpaczliwym tonem. Tymczasem
jednak Draco wymknąłby się z komnat i znikł gdzieś w lochach
Slytherinu. Snape oczywiście by go znalazł, ale zanim rozpocząłby
poszukiwania, Pansy mogłaby zwabić Draco do sowiarni!
Harry
musiał zatem powiadomić Snape'a w jakiś inny sposób.
-
Wiesz, że jestem jasnowidzem! - wykrzyknął, chwytając Draco za
nadgarstek. Malfoy spróbował się wyrwać, ale tym razem Harry nie
dał się zaskoczyć i trzymał mocno. - Znam przyszłość! Znam
twoją
przyszłość, Malfoy! Ktokolwiek czeka na ciebie w tym schowku,
zawlecze cię do sowiarni i wyrzuci cię przez okno, żebyś
roztrzaskał się o ziemię!
Draco
zastygł w bezruchu, ale tylko na moment.
-
Potter, nikogo nie da się wyrzucić z sowiarni - sarknął. - Tam
jest pełno uroków ochronnych. Wiesz, nie gadasz teraz z głupią
magourzędniczką, która nigdy nie słyszała o rugby. Wiem
wystarczająco dużo o Hogwarcie i zaklęciach ochronnych, więc
lepiej wymyśl jakieś bardziej przekonujące kłamstwo niż
to.
Czyli
to by było na tyle... Draco nie złapał przynęty, ale Harry się
nie poddawał.
-
To nie kłamstwo - kłócił się. - Śniłem o tym, miałem proroczy
sen! Jeśli stąd wyjdziesz, to zginiesz!
-
Taa, jasne - zadrwił Ślizgon. - Miałeś proroczy sen o mojej
śmierci i jakoś nigdy nie pomyślałeś, by mi o tym wspomnieć?
Może bym w to uwierzył, gdybyś nadal mnie nienawidził. A i nawet
wtedy nie, w końcu jesteś Gryfonem. Teraz jednak już mnie nie
nienawidzisz. Po prostu chcesz za wszelką cenę powstrzymać mnie
przed opuszczeniem mieszkania!
Otóż
to. Harry faktycznie był gotów zapłacić każdą cenę, żeby
Draco pozostał w lochach. Ślizgon o tym wiedział, i dzięki temu
Harry mógł teraz przejść do planu B.
-
Słuchaj, wezmę Veritaserum, dobra? - Chłopak zadrżał na samą
myśl. Draco mógłby go spytać o cokolwiek, gdy już będzie pod
działaniem eliksiru... i znając Ślizgona, to pewnie tak zrobi.
Tylko że Snape pojawiłby się w domu, zanim Draco znalazłby
eliksir i odmierzył trzy krople. Harry odetchnął głęboko, mając
nadzieję, że podstęp zadziała. - Naprawdę, zażyję go. Tylko go
przynieś. No co? Przecież wiesz, gdzie Severus go trzyma!
Draco
zmierzył go długim spojrzeniem.
-
Jeśli wydaje ci się, że przechowuje eliksir prawdy tam, gdzie
mógłbym go znaleźć, to chyba oszalałeś. Severus zna mnie aż za
dobrze. - Chłopak zaśmiał się cicho.
Harry
udał, że się nad tym zastanawia.
-
Aha. No tak. Ale mój Lumos?
Jeśli rzucę go za pomocą różdżki, to na pewno usunę
bariery...
Draco
posłał mu zniesmaczone spojrzenie.
-
Myślisz, że zapomniałem o twoim Lumosie?
Jak tylko naruszysz zaklęcia ochronne, zaalarmuje to Severusa! Na to
właśnie liczysz, co? Jesteś sprytniejszy, niż sądziłem!
Malfoy
znowu próbował uwolnić rękę z uchwytu. Harry spodziewał się
tego, więc puścił ją gwałtownie. Draco stracił równowagę i
zachwiał się na nogach, a wtedy Gryfon rzucił się na niego całym
ciężarem, popychając go na ścianę. Harry przygniótł brata do
muru i zerknął do tyłu na Sals, spoczywającą w swoim pudełku.
-
Ognisty pył podróżny, do mnie! - wysyczał.
Urna
z proszkiem Fiuu uniosła się znad kominka i poleciała w kierunku
chłopców, zmagających się ze sobą w otwartych drzwiach
sypialni.
Mimo
że Harry nie grał w quidditcha od bardzo dawna, jego refleks był
wciąż doskonały. Chłopak zgrabnie złapał urnę w dłoń, z
zamiarem rzucenia nią w kominek. W ten sposób mógłby zawezwać
Snape'a bez konieczności uwalniania Draco z uścisku. Ślizgon
jednak wyrwał mu urnę i rzucił nią do tyłu, gdzie roztrzaskała
się o ścianę za nocnym stolikiem Harry'ego. Gryfon wzdrygnął się
na łomot, który towarzyszył upadkowi i rozbiciu urny. Przestaję
panować nad sytuacją,
pomyślał i stwierdził, że pozostaje mu tylko rzucić na brata
Drętwotę
i szybko zawołać Severusa. Może Zgredek by go usłyszał, nawet
gdyby nie rzucił proszku w płomienie?
Harry
jednak wzbraniał się przed użyciem magii przeciw Draco, mimo że
przez kilka lat marzył jedynie o tym, żeby go przekląć. Zresztą
robił to podczas ich treningów w Devon, ale wtedy to były
ćwiczenia. Teraz to była prawdziwa walka.
Gryfon
wyciągnął rękę w kierunku brata, przytrzymując go drugim
ramieniem. Dziwne, ale Draco się zbytnio nie opierał, mimo iż z
pewnością zdawał sobie sprawę, że Harry zamierza na niego rzucić
zaklęcie bez różdżki.
Harry
zrozumiał to w chwili, gdy zerknął na pudełko Sals. Wąż
zniknął, a pudełko leżało rozbite na podłodze. Jego szczątki
zmieszały się z kawałkami potłuczonej urny z proszkiem Fiuu.
Wystraszył
ją specjalnie, żeby się schowała, i teraz nie mogę rzucać
zaklęć! Przechytrzył mnie. Cóż, nie powinienem się dziwić,
biorąc pod uwagę, z kim mam do czynienia,
pomyślał Harry. Jeśli
zranił Sals, to później zapłaci mi za to!
Owo
"później" jednak jeszcze nie nadeszło, a Harry wciąż
potrzebował widzieć węża, by móc rzucić jakikolwiek czar.
Niestety, Draco nie miał na sobie szaty z odznaką. Szata Harry'ego
tkwiła bezpiecznie w jego kufrze, poza jego zasięgiem, a Malfoy na
pewno nie zamierzał czekać, dopóki Harry narysuje sobie węża na
kartce pergaminu.
Chłopak
zerknął na sznurówkę w bucie i spróbował sobie wyobrazić, że
to mały wąż.
-
Drętwota!
- krzyknął.
Draco
odepchnął go i demonstracyjnie otrzepał ubranie z nieistniejącego
kurzu.
-
Musimy popracować nad tą twoją słabością - rzucił
konwersacyjnym tonem, zupełnie niewzruszony tym, że Harry go
właśnie na serio zaatakował - a przynajmniej próbował. Draco jak
to Draco, oczywiście nie mógł sobie odmówić małej demonstracji
sił. Wiedział przecież doskonale, że Harry nie był w stanie
rzucić nawet najprostszego zaklęcia, gdy nie miał węża w zasięgu
wzroku. - Porozmawiamy o tym, jak wrócę. Bo ja wrócę, Harry, sam
się o tym przekonasz. Wiem, że czasem się niepotrzebnie martwisz
przez te twoje sny, ale to już naprawdę histeria.
-
Daj mi dwie minuty! - wydyszał Harry, próbując sprawiać wrażenie,
że nie rozgląda się dookoła, by zobaczyć Sals.
Draco
zerknął na wyczarowaną tarczę zegara i wzruszył ramionami. Może
chciał w ten sposób zadośćuczynić za to, co zrobił Sals? Tak
czy inaczej, Harry nie zamierzał zmarnować tej ostatniej szansy,
żeby przekonać Draco do pozostania w lochach.
-
Wiem, że ten sen był prawdziwy, bo przebiegał według określonego
wzorca! - wykrzyknął Harry, starając się mówić szybko i
jednocześnie wyraźnie. - Zawsze jest najpierw przeszłość, potem
przyszłość. Dlatego wiem, że ten sen się spełni. Musisz mi
uwierzyć!
-
A co było w przeszłości?
No
tak. Snape mówił, że Draco na pewno o to zapyta. Harry popatrzył
na Ślizgona, nie wiedząc, co powiedzieć.
-
Och, to bardzo ciekawe - wycedził Malfoy. - Czyżby niuchacz odgryzł
ci język?
Nie
mogę mówić, że Lucjusz był we Francji. Cokolwiek, byle nie to.
Harry miał wrażenie, że te kilka chwil, podczas których mógł
myśleć tylko o Malfoyu seniorze, trwało całą wieczność. Nagle
przyszedł mu do głowy inny pomysł, wprawdzie beznadziejny, ale to
go nie powstrzymało od wypowiedzenia go na głos.
-
Widziałem, jak Ron i Hermiona uprawiają seks! - palnął, a Draco
wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem.
-
I wiesz, że to prawda, bo...? Pytałeś ich o wskazówki? Bądźże
poważny.
-
Nie, tylko o tym napomknęli...
-
Potter, jeśli jest coś, czego jestem pewien co do Granger - poza
oczywistym faktem, że jest tak obrzydliwie inteligentna, jak zawsze
twierdził Severus - to to, że ma trochę więcej klasy, niż
opowiadać przyjaciołom o tym, co i z kim robiła w łóżku!
-
Ale to Ron mi mówił...
-
Twoje dwie minuty prawie minęły, a ja nadal nie wierzę w ani jedno
twoje słowo.
-
No dobra! - wrzasnął Harry, wkurzony. Nie pozostało mu nic innego,
jak powiedzieć prawdę. Może to dlatego śnił o Lucjuszu
postępującym w taki a nie sposób - nie dlatego, że to była
prawda, ale dlatego, by mógł powiedzieć Draco coś naprawdę
szokującego, by powstrzymać go od opuszczenia lochów. Dzięki temu
Ślizgon by przeżył i doczekał ponownego spotkania z ojcem, by
samemu zapytać go o wydarzenia we Francji. Może to dlatego Harry
miał sen o sowiarni - bo przyszłość można
było zmienić i jego magia chciała mu dać do zrozumienia, jak może
tego dokonać.
-
Lucjusz Malfoy podróżował po Francji, ostrzegając mugolaków
przed atakami Voldemorta - wykrztusił, pragnąc za wszelką cenę,
by Draco go wysłuchał, by zrozumiał.
Ślizgon
wciągnął powietrze ze świstem.
-
Że
co?
-
O tym właśnie śniłem - wydyszał Harry, czując, jakby właśnie
przebiegł maraton. - Naprawdę, Draco. Widziałem, jak rozmawiał z
dwojgiem ludzi, że Voldemort planuje na nich napaść...
-
Lucjusz nigdy nie mówi "Voldemort"!
-
Czarny Pan, dobra? On mówił o Czarnym Panu! Ja tylko opowiadam, jak
było! Oni nie chcieli wyjeżdżać, ale on ich przekonał...
-
A od kiedy ty mówisz po francusku?
-
Oni rozmawiali po angielsku!
Draco
zrobił minę, jakby miał wszystkiego dosyć.
-
Po angielsku?
Harry, nie mam doprawdy pojęcia, co ty chcesz w ten sposób
osiągnąć. Ten człowiek mnie wychował! Tak, wiem, że teraz chce
mnie zabić, chociaż staram się o tym nie myśleć, ale to nie
znaczy, że chcę być... dręczony wizjami tego, co by mogło być,
gdyby zmienił strony tak, jak ja!
-
Ale może coś się zmieniło w jego sercu... - bąknął Harry.
-
Najpierw musiałby je w ogóle mieć! Ty chyba myślisz, że ja też
nie mam serca, co? O co ci chodzi? Chcesz zobaczyć, czy jestem
człowiekiem? Chcesz widzieć, jak się łamię? - Draco obnażył
zęby w wilczym grymasie, który przyprawiłby co wrażliwszych
Gryfonów o omdlenie. - Tak, wiem, chcesz mi odpłacić za tamtego
skrzata, co? Nie podobało ci się, jak go skopałem, to teraz sam
chcesz skopać mnie? Nieźle, Potter, naprawdę nieźle!
-
Ja tylko nie chcę, żeby cię wyrzucili z sowiarni! - wrzasnął
Harry i rzucił się w stronę drzwi, blokując wyjście.
Rozpaczliwie rozglądał się dookoła, ale Sals wciąż tkwiła
gdzieś w ukryciu.
-
Mam dość wysłuchiwania o tej jebanej sowiarni! - ryknął Malfoy.
- Idę spotkać się z Pansy w lochach, ty półgłówku! Zejdź mi z
drogi!
-
Draco, przysięgam, że śniłem to wszystko! No, poza seksem Rona i
Hermiony. To zmyśliłem, żeby ci nie mówić o Lucjuszu. Ale o nim
śniłem naprawdę, rozumiesz? Przysięgam na krew mojej
matki!
Ślizgon
zastygł w bezruchu, dysząc. Gniew powoli zniknął z jego twarzy.
-
To chyba rzeczywiście prawda, skoro tak mówisz - rzekł powoli. -
To jednak udowadnia, że nadal masz pewne... kwestie do
przepracowania, Harry. Może to ten twój przymus ratowania ludzi.
Czasami jesteś taki gryfoński do szpiku kości... Po tym wszystkim,
co Lucjusz ci zrobił, po tych potwornościach, jakaś część
ciebie chce ocalić nawet jego? Zobaczyć go... nawróconego? Jak
mnie?
-
Nie uważam, by "nawrócony" było pasującym do ciebie
określeniem - wytknął Harry sucho, mając oczywiście na myśli
scenę z Partaczem.
-
Chodzi o to - przerwał Draco - że na twoich proroczych snach nie
można do końca polegać. Gdyby tak było, to byś mnie ostrzegł. A
ja nie zamierzam tracić najlepszej szansy na przekonanie Ślizgonów,
jaką kiedykolwiek miałem, tylko z powodu twojej rozgorączkowanej
wyobraźni.
-
Draco...
Harry
zdążył powiedzieć tylko to jedno słowo, zanim oberwał czymś
twardym prosto w lewe oko. Zaraz potem zrozumiał, że Malfoy uderzył
go pięścią w twarz. Co gorsza, Ślizgon wiedział doskonale, jak
walczyć. Harry pojął nagle, czym zajmowali się Draco i Snape,
kiedy on siedział w chacie w Devon, biedząc się nad swoim
leksykonem zaklęć. Snape nie planował oczywiście, że Draco
kiedykolwiek użyje mugolskich sztuk walki przeciwko bratu, ale jedno
było pewne co do Ślizgonów - że użyją wszelkich dostępnych
środków, by osiągnąć cel.
Nawet
przeciwko własnemu bratu.
Harry
runął do tyłu, zbity z nóg przez gwałtowny atak. Szybko doszedł
do siebie, w końcu Snape się upewnił, by jego syn miał w takich
walkach sporą praktykę. Gryfon wstał na nogi i natarł na Malfoya
całą swoją siłą, koncentrując się na jednej myśli - dopóki
Draco był zajęty walką, dopóty nie będzie mógł opuścić
mieszkania.
Draco,
oczywiście, myślał o tym samym.
-
Petrificus
Totalus
- rzekł cicho, wskazując różdżką prosto w środek klatki
piersiowej Harry'ego.
Gryfon
poczuł, jak jego ręce i nogi wyprostowały się gwałtownie. Całe
jego ciało zesztywniało, po czym chłopak przewrócił się
bezwładnie na podłogę.
Malfoy
złapał brata, zanim jego głowa uderzyła o kamienie, i delikatnie
ułożył go na podłodze. Gryfon próbował walczyć z pętającym
go zaklęciem, ale nie był w stanie poruszyć nawet jednym mięśniem,
mimo że jego wzrok działał doskonale, tak samo jak słuch. Nie
mógł nawet krzyczeć!
-
Odczaruję cię, jak tylko wrócę - obiecał Draco, i odszedł.
Harry usłyszał jeszcze ciche Evanesco,
którym Draco usunął rozsypany proszek Fiuu. Gryfon zastanawiał
się, czy Snape trzyma gdzieś jego zapas. Nawet jeśli, to i tak nie
miałby z niego teraz pożytku. Nie był w stanie się odezwać,
nawet gdyby zobaczył Sals. Próbował poruszyć ustami, ale jedynie
lekko je uchylił. To nie miało sensu. Draco opanował to zaklęcie
do perfekcji już dawno temu.
Ciche
skrzypienie zwróciło uwagę Harry'ego. Słyszał je już przedtem,
zanim zaczęła się cała kłótnia. Po chwili Draco pojawił się
przy nim z peleryną-niewidkę przewieszoną przez ramię.
-
Będę o nią dbał - obiecał zduszonym głosem, klękając obok
Gryfona. Wsunął bratu rękę do kieszeni, wyjmując list oraz
różdżkę. - Tak na wszelki wypadek - mruknął. - Zobaczysz,
wszystko będzie dobrze. Przyrzekam, że nawet się nie zbliżę do
sowiarni. Wrócę, zanim się obejrzysz. Teraz muszę iść, bo czas
mi się kończy.
Nie
idź,
zaprotestował Harry w myślach. Nie,
nie, NIE!
Powtarzał
to cały czas, nawet kiedy usłyszał zaklęcie otwierające drzwi,
po czym głuchy łomot, kiedy się zatrzasnęły.
W
mieszkaniu zapanowała niczym niezmącona cisza.
NASTĘPNY
ROZDZIAŁ: SOWIARNIA
Aha,
ten rozdział też nie był betowany. Jeśli wyhaczycie jakiś błąd,
dajcie znać.
EDIT.
Za wytknięcie błędów dzięki Koniec
Psot
i Fryderyce.
Już poprawiłam.
ROZDZIAŁ 67: SOWIARNIA
Harry
leżał na podłodze, ze wzrokiem skierowanym w sufit. Zaklęcie
rzucone przez Malfoya było perfekcyjne, więc Gryfon nie był w
stanie poruszać nawet gałkami ocznymi. Severus
mnie zabije
- pomyślał w tej samej chwili, gdy Draco zamykał drzwi z drugiej
strony. - Tyle
ćwiczeń w Devon, i już za pierwszym razem, gdy faktycznie
potrzebowałem magii, zostałem wystrychnięty na dudka. Jednak nie
spodziewałem się, że Draco mógłby zaatakować mnie na poważnie.
Nigdy bym nie pomyślał, że rzuci na mnie klątwę, nie mówiąc
nawet o mugolskim uderzeniu pięścią...
Harry
nie wiedział, jak długo już tam leżał. Jego myśli były
spowolnione, jakby zanurzono je w gęstym syropie; chłopak miał
wrażenie, że nawet czas zaczął płynąć wolniej. Kiedy tak
leżał, w pewnej chwili usłyszał jakiś hałas, głośny i
natarczywy. Dźwięk nie napływał z zewnątrz, tylko rozlegał się
w jego głowie, wysoki i piskliwy, nieustannie domagając się jego
uwagi.
Magiczny
dzwonek
- zorientował się Harry. - Ktoś
przyszedł. Może to Draco chce wejść z powrotem? Nie, to bez
sensu, on przecież umie otworzyć te drzwi z zewnątrz. Severus mu
pokazał... chyba. A może i nie. Może chciał się upewnić, że
Draco nie będzie mógł wśliznąć się do środka po tym, jak
opuści mieszkanie? To bardzo ślizgońskie. Teraz już wiem,
dlaczego Draco nigdy nie próbował się wydostać. Pewnie myślał,
że go nie wpuszczę do środka. I nie zrobiłbym tego, przynajmniej
przez pierwsze kilka tygodni...
Nagle
Gryfon przeraził się.
A
może to Draco ucieka przed Lucjuszem lub bandą żądnych krwi
Ślizgonów? Może to Draco tam stoi i błaga, żeby go wpuścić, a
ty tu leżysz jak kłoda!
Gdyby
tylko nie ten Petrificus...
W
tym momencie przyszła mu pewna myśl do głowy. Może
jednak da się coś zrobić...
Powoli,
leniwie napływały wspomnienia. Ostateczne uformowanie każdego
obrazu zajmowało wieki. Przypomniał sobie celę, w której
rozżarzył skalne ściany tak, że stały się przezroczyste...
Skrzydło szpitalne, gdzie dźwięk i światło eksplodowały
jednocześnie, topiąc kamień i tłukąc szyby pod wpływem jego
lęku i gniewu, pod wpływem przemożnego pragnienia.... Szatę i
maskę, gdy jego gniew zmienił się w chęć zabijania, niszczenia,
kompletnego unicestwienia...
Teraz
Harry też był w potrzebie. Wielkiej, naglącej
potrzebie.
Koncentrując
się na swoim wnętrzu, chłopak zebrał się w sobie. Mogę
to zrobić
- pomyślał. - Muszę
to zrobić. Dzika magia - oto, czego potrzebuję. Może już nie taka
dzika, bo przecież teraz ją kontroluję. Udało mi się wykorzystać
dziką magię wtedy w Devon. Zrobiła dokładnie to, czego chciałem.
Do tego niepotrzebny był mi wąż, ani różdżka. Wszystko, czego
potrzebowałem, to gniew.
Szkoda
tylko, że wcale nie był zły na Draco. Znaczy, był, ale nie dało
się tego porównać do furii, jaka go ogarnęła na widok szaty i
maski śmierciożercy.
Tym
razem gniew Harry'ego był powodowany pragnieniem udzielenia pomocy.
Gryfon nie chciał zrobić Draco krzywdy swoją dziką magią. Chciał
tylko, by jego brat wrócił bezpiecznie do domu. Owszem, Malfoy nie
powinien był go uderzyć ani rzucać klątw, ale Harry nie miał
zamiaru karać go za to śmiercią.
Chciał
go uratować - tylko jak to zrobić?
Gryfon
przypomniał sobie, że na Samhain ocaliły go silne, intensywne
uczucia. Harry zaczął więc przywoływać wspomnienia, które mogły
je wywołać.
Draco,
oddający mu różdżkę. Draco, towarzyszący mu dzień po dniu w
próbach odzyskania kontroli nad magią. Draco, nalegający by zabrać
Hermionę do Devon, żeby poznała moc Harry'ego i jego ograniczenia,
by móc lepiej go chronić w przyszłości, wtedy, gdy Draco i Snape
nie będą mogli stać u jego boku.
To
jednak były wspomnienia, nie emocje, a intuicja podpowiadała
Harry'emu, że tylko emocje mogły uwolnić jego dziką magię. Co w
takim razie czuł do Ślizgona? Owszem, był świadom, czego nie
czuje.
Nienawiści, to z pewnością. Co jednak czuł?
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Obaj traktowali się
jak bracia. Właściwie, byli
braćmi. Fajnie im było razem ostatnimi czasy, jednak nic to nie
mówiło o uczuciach Harry'ego. Draco został jego bratem głównie
za sprawą Snape'a, który niemal od początku traktował ich obu
jednakowo, jako swoich synów.
Co
jednak zrobili razem, jak bracia?
Chłopak
zaczął szukać we wspomnieniach chwil, kiedy robił coś wspólnie
z Draco. Coś fajnego.
Wspólna
nauka, dzień za dniem. Rechot Malfoya na widok nietoperzy, które
Harry miał zwyczaj szkicować, gdy czytał. Rozmowy o dziewczynach.
Oglądanie rozgrywek quidditcha za pomocą zaczarowanej ramy na
ścianie. Żarty z manieryzmów Snape'a. Rozgrywanie kolejnych partii
czarodziejskich scrabbli, aż do późnej nocy, podczas gdy Draco
zmyślał wciąż to nowe słowa. Próba wykradnięcia butelki
Galliano z barku Snape'a i odkrycie, że nauczyciel zaczarował go
tak, aby ewentualnemu złodziejowi ręce zaczęły świecić na
zielono. Warzenie eliksiru, który miał przywrócić ich dłoniom
normalny kolor, podczas gdy obaj napominali się nawzajem: "Ćśśś!
Sza! Ciszej!"
A
co mówił Draco? Coś o tym, że wreszcie był w stanie tolerować
obecność Harry'ego... To brzmiało trochę jak "Wcale cię nie
nienawidzę" wypowiedziane przez Snape'a. Chłopcy nie zostali
braćmi tylko dlatego, że Mistrz Eliksirów kazał im mieszkać
razem i żyć w zgodzie. Byli braćmi, bo sami tego chcieli.
Nadal
byli braćmi, nawet jeśli Malfoy walnął Harry'ego w twarz,
przeklął go i zabrał mu różdżkę.
On
mi jest naprawdę bliski
- pomyślał Gryfon. - To
jest sedno sprawy. Zrobię to, ale tym razem miłość uruchomi moją
dziką magię, a nie nienawiść. Zawsze chciałem mieć brata, i nie
pozwolę na to, by zginął. Mogę to zrobić. Zrobię to. Uwolnię
się. Przełamię czar...
Gdzieś
w głębi poczuł falowanie, krążenie, jakby zwinięty dotąd wąż
powoli wznosił łeb do ataku.
Przełamię
czar, przełamię czar
- recytował Harry po cichu, wciąż przyspieszając tempo. Czuł
już, jak wzbiera w nim wir energii, zupełnie jakby wywoływał
tornado.
Przełamięczarprzełamięczarprzełamięprzełamięprzełamięęęę...
Niewidzialny
wąż zaatakował wreszcie z szybkością błyskawicy, kiedy moc
wybuchła w ciele Gryfona. Tym razem jednak nie popłynęła przez
jego palce, ani nie nadtopiła ścian. Oczyściła go, a przynajmniej
takie miał uczucie. Zmyła z niego klątwę z taką siłą, że
chłopak miał wrażenie, jakby przepuszczono go przez wyżymaczkę.
Bolało go całe ciało, lecz Harry nawet tego nie zauważył.
Zamrugał, próbując zwilżyć oczy, a raczej zdrowe oko, bo to
uderzone przez Malfoya napuchło tak, że było zupełnie zamknięte.
Wszystko wydawało się dziwnie płaskie, gdy Gryfon spoglądał na
otoczenie tylko jednym okiem, ale nie zastanawiał się nad tym.
Niezdarnie podniósł się na nogi i, zataczając się, podszedł do
drzwi. Ciało nie chciało go słuchać, ale jakoś dał sobie radę,
podpierając się o ścianę, by nie stracić równowagi. Dysząc,
wyciągnął rękę, by rzucić Abrire.
Nie zastanawiał się nad tym, że powinien trzymać w ręku różdżkę,
by zamaskować prawdziwą naturę rzucanych przez niego zaklęć. Nie
miał na to czasu, gdy magiczny dzwonek wciąż brzęczał mu w
głowie. Poza tym Draco go potrzebował, a Harry i tak nie miał
pojęcia, gdzie Ślizgon schował jego różdżkę. Może nawet
zabrał ją ze sobą?
Jeśli
straci moją różdżkę przez bandę Ślizgonów, Snape zabije nas
obu
- pomyślał Harry. - Co
nam zada tym razem, milion zdań do przepisania?
Chłopak
zdał sobie sprawę, że porusza się i myśli wolno i niezdarnie,
jakby nie jadł i nie spał od kilku dni. Był kompletnie oszołomiony
i nie potrafił się otrząsnąć. Czy reakcja Snape'a naprawdę
miała tu jakiekolwiek znaczenie? Najważniejsze było wpuszczenie
Draco do środka, a do tego Harry potrzebował wężomowy. Musiał
szybko znaleźć Sals. Kiedy jednak jego spojrzenie omiotło
przelotnie pergamin przy drzwiach, nie widniało tam nazwisko
Malfoya, tylko Hermiony Granger i Rona Weasleya.
Przerażony,
Harry porwał swoją pelerynę z kołka, na którym wisiała, i
skupił wzrok na herbie. Wyciągnął drżące ramię w stronę drzwi
i wycharczał:
-
Otwórz się natychmiassst.
Drzwi
stanęły otworem, odsłaniając Rona i Hermionę z wycelowanymi w
nie różdżkami. Ron wyciągnął szyję, żeby zajrzeć do
środka.
-
Wszystko tu u was w porządku?
Zanim
Harry odpowiedział, dołączyła się Hermiona.
-
Czekaliśmy tu całą wieczność! Ginny pobiegła do profesora
Snape'a, żeby mu powiedzieć, że ciebie ani Malfoya nie ma w
domu!
Dziewczyna
próbowała przejść przez próg, ale Harry nie zdążył ją
jeszcze zaprosić. Mignęło zielone światło i Hermiona odskoczyła
do tyłu, jęcząc z bólu i pocierając ramiona.
-
Wychodzę - oznajmił Harry, zanim poprosili go, by ich wpuścił.
-
Akurat - zaprotestował Ron.
Harry
zignorował go i wyszedł na korytarz, lecz nie uszedł daleko, bo
Ron i Hermiona stanęli mu na drodze. Rudzielec wymamrotał pod nosem
jakieś przekleństwo i przyjrzał się z bliska jego twarzy.
-
A to co ma znaczyć? - zapytał podejrzliwym tonem. - Wczoraj
wieczorem nie dostałeś przecież żadnym zaklęciem w oko!
-
Nadal twierdzisz, że Draco Malfoy jest nieszkodliwy jak pufek? -
zakpiła Hermiona, jak zwykle dając popis logicznego myślenia. -
Wiem doskonale, że nie przydarzyło ci się to podczas ćwiczenia
zaklęć! Byliśmy tam razem z tobą!
-
Draco! - zakrztusił się Harry, próbując wyrwać się z uścisku,
choć miał na to małe szanse, kiedy był słaby jak na pół
utopiony kociak. Czuł się, jakby tym razem, zamiast roztopić
ściany, dzika magia roztopiła jego samego. - Muszę go
odnaleźć...
-
Naprawdę chcesz, żeby Czarodziejska Służba Rodzinie znowu się u
was zjawiła? Ludzie zaleją ich powodzią wyjców, kiedy zaczniesz
się miotać po korytarzach z taką śliwą pod okiem!
-
Że co? - wydukał Harry,, mając wrażenie, że komentarze Rona są
kompletnie bez sensu. Oczywiście oko go bolało i nie był w stanie
go otworzyć, ale przecież nie mógł mu się już zrobić taki
wielki siniak. Ile w takim razie czasu tkwił uwięziony pod
działaniem czaru? To nie mogło trwać aż tak długo. Snape
przecież skończyłby już zajęcia i zjawił się w domu.
Ron
pokręcił głową z poważną miną, a jego uścisk na ręce
Harry'ego jeszcze się zacieśnił.
-
Zostajesz tu. Słuchaj, wiem ile to ze Snape'em dla ciebie znaczy. To
nie jego wina, że Malfoy cię sprał, i z pewnością nie chcesz, by
CSR znowu postanowił się do was wtrącać. Zwłaszcza nie po ich
ostatniej wizycie. - Rudzielec zacisnął pięści. - Razem z
Hermioną pójdziemy po Malfoya i damy mu...
-
Puszczaj! - wrzasnął Harry. - To nie tak! Muszę iść pomóc
Draco! On jest w strasznym niebezpieczeństwie, w jakiś sposób
dostanie się do sowiarni! Puszczaj albo cię do tego zmuszę,
przysięgam...
Sięgnął
do środka po pelerynę i wtedy zdał sobie sprawę, że chciał
wyjść na zewnątrz bez niej. Uderzenie i klątwa wstrząsnęły nim
chyba silniej, niż mu się wydawało. Nieważne, teraz miał
pelerynę i mógł spojrzeć na węża na odznace. Uniósł dłoń,
by rzucić Drętwotę
na przyjaciół, gdy nagle za jego plecami odezwał się ponury
głos.
-
Ja
pójdę po Draco - oznajmił Snape, wychodząc z kominka. - Panie
Weasley, dziękuję, że przysłał pan siostrę, by mnie
zawiadomiła. A teraz, jeśli bylibyście tak uprzejmi... to sprawa
rodzinna. - Odprawił ich machnięciem ręką, a gdy nie zareagowali,
wrzasnął: - Gryfoni, wynocha!
-
Przecież nawet nie weszliśmy - burknął Ron, puszczając
Harry'ego, a w zasadzie popychając go w kierunku Snape'a. W innych
okolicznościach Harry uznałby to nawet za zabawne.
-
Zobaczymy się pó... - powiedziała Hermiona, ale Snape zatrzasnął
jej drzwi przed nosem. Zanim nauczyciel zdążył się obrócić,
Harry zaczął krzyczeć.
-
Draco dostał list od Pansy i wyszedł, żeby z nią porozmawiać w
jakimś schowku, gdzieś w lochach! - Chłopak zamilkł, dysząc.
Wziął głęboki oddech, ale to nie wystarczyło. Wziął kolejny,
ale to też nie pomogło. Zupełnie, jakby uwolnienie się spod
wpływu klątwy wyczerpało wszystkie jego siły, bo przecież nie
sprawiła tego krótka przepychanka z Ronem. - Próbowałem go
powstrzymać, ale zaskoczył mnie...
-
Widzę - przerwał nauczyciel, mierząc go przeciągłym spojrzeniem.
- Harry, usiądź zanim się przewrócisz.
-
Mam usiąść?
- wykrztusił Gryfon, osłupiały i wciągnął gwałtownie
powietrze. - Draco może być właśnie w sowiarni, może walczyć
tam o życie! Powiedział, że tam nie pójdzie, ale pewnie nie
będzie miał wyboru. Daj spokój...
Snape
najwidoczniej wiedział, co mówi, bo kiedy Harry wyciągnął dłoń,
by złapać ojca za ramię, zakręciło mu się w głowie tak, że
nogi się pod nim załamały i upadł na twardą kamienną podłogę.
Usiadł powoli, mając wrażenie, że pokój wiruje dookoła
niego.
Mistrz
Eliksirów podniósł go i ułożył na sofie. Zabrało mu to
dosłownie chwilę, po czym wyczarował trochę lodu i owinął go w
chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni peleryny. Podał
zawiniątko synowi szybkim, agresywnym ruchem, który jasno wskazywał
na jego z trudem powstrzymywany gniew. Harry wziął paczuszkę od
ojca, który rozkazał szorstko:
-
Przyłóż to do oka. Co kilkanaście sekund rób chwilę przerwy.
Masz zostać tutaj, rozumiemy się? Ja poszukam Draco...
Na
wspomnienie Malfoya lód wypadł Gryfonowi z ręki. Harry spróbował
wstać, ale podłoga zafalowała mu pod nogami. Chłopak był
kompletnie zaskoczony tym, co się z nim działo. W głowie mu
szumiało, światło w pokoju zdawało się być strasznie jasne, aż
niemal oślepiało jego zdrowe oko, i na dodatek bolały go wszystkie
mięśnie i stawy. Mimo to nie miał zamiaru porzucać brata na
pastwę losu. Trochę bólu go nie powstrzyma. No, może więcej niż
trochę. Pozostawała jeszcze ta dziwna słabość w całym ciele i
poczucie totalnej dezorientacji.
Odpychając
się od sofy, Gryfon złapał ojca za przedramiona i zawisł na nich
całym ciężarem.
-
Nie będziemy w stanie zobaczyć Draco, on wziął moją pelerynę!
-
Twoją pelerynę - warknął cicho Snape. - Czy to dlatego cię
uderzył, i to w oko? Bo próbowałeś go powstrzymać od
zawłaszczenia tej cennej pamiątki po twoim ojcu?
-
Uderzył mnie, bo nie pozwalałem mu wyjść, z peleryną czy
bez!
Mistrz
Eliksirów potrząsnął głową. W jego oczach odbiła się furia,
gdy skupił wzrok na podbitym oku syna.
-
A tak w ogóle to ty jesteś moim ojcem - dodał Harry, żałując,
że nie powiedział tego wcześniej. Cóż, jego myśli były cały
czas splątane. Powinien sobie zdać sprawę już wcześniej, że
muszą znaleźć jakiś sposób na odnalezienie Draco, niezależnie
od tego, że ukrywał się pod peleryną-niewidką. - Mam taką mapę,
która pokazuje niewidzialnych ludzi! - wykrzyknął Gryfon. -
Zabierzemy ją ze sobą i zobaczymy, gdzie jest Draco...
-
My
nigdzie nie idziemy - odezwał się Snape, ale Harry nie czekał, aż
dokończy. Chwiejąc się na nogach, chłopak poszedł do sypialni,
ciężko ukląkł przy kufrze i grzebał w nim przez chwilę, dopóki
nie znalazł złożonego arkusza pergaminu. Mistrz Eliksirów
przyszedł za nim, pogrążony w złowrogim milczeniu.
Harry
dotknął mapy palcem i zerknął na odznakę z herbem Slytherinu,
którą Snape nosił na piersi, po czym wysyczał zaklęcie w
wężomowie. Cieszył się, że wcześniej rozpracował, jak
uruchomić mapę, i choć obecna wersja zaklęcia była dość
zabawna, tym razem jednak nie było mu do śmiechu.
Powierzchnia
pergaminu pokryła się znajomym charakterem pisma, aż wreszcie
ukazała się mapa Hogwartu. Harry przeszukiwał pomieszczenia jedno
za drugim, ale nigdzie w lochach nie widział kropki podpisanej
nazwiskiem Malfoya. Z uczuciem, że się dusi, chłopak przesunął
palcem po pergaminie, skanując Wielką Salę i schody...
-
O Boże! - wrzasnął i wskazał palcem na mapę. - On już jest w
sowiarni!
Snape
przyklęknął obok syna i pochylił się nad pergaminem, po czym
wziął go do ręki, przyglądając się dwu kropkom podpisanym
nazwiskami Draco Malfoya i Pansy Parkinson. Pansy stała tuż przy
zewnętrznej ścianie sowiarni, a Draco był zaraz obok, tak blisko,
że podpisy się zlewały. Harry pomyślał, że pewnie się całują,
i odetchnął z ulgą. Może jego sen był naprawdę tylko zwykłym
snem. Zrozumiał teraz, że kocha Draco, choć potrzeba było takiej
skrajnej sytuacji, żeby zdał sobie z tego sprawę. Może jego
podświadomość próbowała mu przekazać, ile faktycznie brat dla
niego znaczy. Teraz jednak widział, że nie ma się czym martwić.
Pansy i Draco byli zupełnie sami, oprócz nich w sowiarni i na
prowadzących do niej schodach nie było nikogo. Sama Pansy nie była
zagrożeniem. Była o wiele niższa od Draco, i nie umiała walczyć
tak dobrze, jak on, co Ślizgon udowodnił wiele miesięcy wcześniej
na eliksirach, kiedy przeklął ją tak paskudnie, że trafiła do
szpitala.
Tak
czy inaczej, wyglądało na to, że się pogodzili. Całowali się, a
jeśli nawet nie, to stali tak blisko siebie, że reprezentujące ich
kropki znajdowały się niemal dokładnie w tym samym miejscu. Może
po prostu przytulali się, wyglądając przez okno...
Snape
prychnął zdegustowany i skrzyżował nogi, siadając na podłodze
po turecku.
-
Draco nie powinien całkowicie ufać pannie Parkinson, ale wygląda
na to, że nie przygotowano żadnej zasadzki. Nie widzę żadnego z
moich Ślizgonów w strategicznych punktach zamku, nie ma też nikogo
obcego w korytarzach. - Nauczyciel przyjrzał się mapie uważnie. -
Ani na błoniach.
Harry
skinął głową.
-
Zgadza się, ale co z moim snem? Lepiej chodźmy po Draco.
Snape
sposępniał.
-
Ja
po niego pójdę. Ty
zostawisz Draco i jego gryfońską bezmyślność mnie. Przykładaj
to do oka, dopóki nie wrócę - dodał, wskazując na zawiniątko z
lodem. - Uzdrawiająca magia, która pozwala ci widzieć, nie powinna
być narażona na coś takiego. Zależy mi, żeby twoje oczy nie
wróciły do stanu, w jakim znajdowały się zaraz po
Samhain!
Kurczę,
kiepsko to wyglądało. Harry przyłożył lód do twarzy i skrzywił
się, ale nie tylko z powodu bólu. Wciąż zerkał na mapę swoim
zdrowym okiem i myślał o bracie, który znalazł się teraz w nie
lada tarapatach.
Jak
się jednak okazało, mogło być jeszcze gorzej. To, co się stało
za chwilę, było tak okropne, że mróz przeszedł Gryfonowi po
kościach.
Kropka,
podpisana imieniem Draco, mocno pchnęła drugą kropkę, aż ta
znalazła się poza linią oznaczającą zewnętrzną ścianę
zamku.
Gdzieś
obok chłopaka zabrzmiał gwałtowny oddech. To Snape wciągnął
powietrze ze świstem, a mapa zadrżała lekko w jego dłoniach.
Draco
stał zaraz przy oknie, jakby sięgał na zewnątrz, próbując pomóc
Pansy. Może starał się wciągnąć ją z powrotem do wnętrza?
Może wcale jej nie wypchnął, tylko tak zatracili się oboje w
pocałunku, że Ślizgonka straciła równowagę i upadła. Może
zaklęcia ochronne przytrzymały ją na zewnątrz...
Harry
wlepił wzrok w mapę, wybałuszając zdrowe oko, kiedy stało się
jasne, że Pansy wcale nie wisiała za oknem sowiarni. Wokół
kropki, podpisanej jej imieniem, pojawiły się drobne rozbryzgi,
kiedy czar rzucony na pergamin próbował odzwierciedlić pionowy
ruch obiektu, do czego Mapa Huncwotów nie był przeznaczona.
Pansy
spadała. Leciała prosto w dół, na spotkanie śmierci.
Harry
spojrzał na ojca z otwartymi szeroko ustami.
-
On... on... Nie, to niemożliwe! W moim śnie to Draco stamtąd
wyrzucili!
Snape
nie odezwał się ani słowem, tylko jego oczy połyskiwały jak
czarne diamenty.
Gryfon
zerknął z powrotem na mapę i wiedział od razu, że było już po
wszystkim. Kiedy Pansy uderzyła z całym impetem w ziemię, kropka
podpisana jej nazwiskiem przybrała groteskowo zniekształcony
wygląd. Harry wolał nie myśleć, jak musiało teraz wyglądać jej
ciało.
Kropka
i podpis zbladły i powoli zanikły, kiedy Harry ze zgrozą zdał
sobie sprawę, że mapa pokazuje tylko żywych ludzi. Pansy
nie żyje
- pomyślał - a
Draco... co on najlepszego zrobił?
Ślizgon
stał nadal przy samym oknie, jakby przyglądał się z góry
upadkowi Pansy.
-
On... - wykrztusił Harry, po czym przerwał, gdy język odmówił mu
posłuszeństwa. Już od kilku lat wiedział, że Draco Malfoy kiedyś
kogoś zabije. Ślizgon po prostu miał to w sobie. Pozostawało
tylko kwestią czasu, kogo i kiedy.
Jednak
Draco był teraz jego bratem... Owszem, nadal był Draco, razem ze
wszystkimi naleciałościami i grzechami, które przychodziły na
myśl od razu, gdy padało nazwisko "Malfoy". Ale przecież
Ślizgon się zmienił, a mapa... mapa nie pokazywała wszystkiego.
-
Och... Boże... jak sądzisz, czy to było, eee, w samoobronie? -
spytał Harry, przykładając lód do łuku brwiowego.
Snape
spojrzał na niego twardo, jakby wyzywał syna, by ten sam
odpowiedział na zadane pytanie.
-
Ale czemu... czemu Draco miałby ją stamtąd wyrzucać? Nawet jeśli
go zaatakowała, poradziłby sobie z nią bez tego. Nie sądzę też,
by się czegoś wystraszył lub by podeszli go od tyłu... - Chłopak
przeskanował wzrokiem okolice sowiarni z nadzieją, że znajdzie tam
kogoś, kogo będzie można oddać aurorom jako winowajcę. - Nie,
nikogo innego tam nie ma... A może to był wypadek?
Ojciec
spojrzał nań pogardliwie.
-
Czyżby głupota twojego brata nie przeszkodziła mu w zdjęciu
barier ochronnych?
Harry
zmarszczył brwi.
-
Ale tato... jak Draco mógł znać przeciwzaklęcie?
-
Jego intuicyjne zrozumienie magii jest głębsze, niż
przypuszczasz.
-
Wiem, ale... zdjął twoje
zaklęcie?
Mistrz
Eliksirów zerknął ponuro na mapę.
-
Nikt nie jest niepokonany. Każde zaklęcie można cofnąć, każdy
urok zdjąć.
-
Imperius
- rzucił Harry, odsuwając lód od twarzy. - Ktoś go musiał
przekląć, i zmusili go, by to zrobił...
-
Draco nie mógłby zdjąć barier pod Imperiusem
- fuknął Snape. - Usunięcie barier wymagało wysoce kompleksowej
magii i całej intuicji, jaką posiadał. Zauważ, że właśnie
dlatego dano Darswaithe'owi świstoklik. Nie to, by sam Darswaithe
miał jakąkolwiek intuicję, pojmujesz.
-
No to Pansy...
-
Panna Parkinson zdjęła bariery po to, by mógł ją wyrzucić? -
warknął nauczyciel przez zęby. - A może to ona była pod
Imperiusem?
Przestań wyszukiwać idiotyczne wyjaśnienia i spójrz na to, co
masz tuż przed oczami!
Harry
spojrzał na mapę i stwierdził, że Draco odsunął się od okna.
Czyżby tkwił tam tak długo, bo odnawiał bariery? Niszczył dowód
winy, wymazując swoją magiczną sygnaturę? Gryfon czuł, że serce
opadło mu w trzewia i tam trzepotało boleśnie. Widział na własne
oczy, co zaszło w sowiarni, choć nie mógł powiedzieć, że
cokolwiek z tego zrozumiał.
-
Ale... ale czemu miałby zabijać Pansy? Był podekscytowany jej
listem, tym, że znów... się nim zainteresowała.
-
Być może odkrył, że jej wzrost zainteresowania był jedynie
podyktowany chęcią zmuszenia go, by opuścił schronienie.
Problem
z kontrolą impulsów
- pomyślał Harry, przypominając sobie kopniak, jaki Draco
wymierzył Partaczowi. Tak, Ślizgon bywał nieopanowanie gwałtowny.
Ostatnim razem, gdy się wściekł na Pansy, o mało jej nie zabił.
Tym razem zaś...
Harry
spojrzał na mapę, gdzie jeszcze niedawno widniała kropka
oznaczająca Pansy Parkinson, i poczuł mdłości. Owszem, nigdy za
nią nie przepadał, delikatnie mówiąc, ale nigdy nie życzyłby
jej śmierci - a zwłaszcza takiej.
Draco
najwyraźniej zrobił wszystko, co miał do zrobienia, gdyż zaczął
się wycofywać. Kropka podpisana jego nazwiskiem przemieściła się
do wyjścia z sowiarni i ruszyła schodami w dół. Chłopak szedł
bardzo wolno, jakby zdawał sobie sprawę, że nikt nie może go
usłyszeć ani zobaczyć. W drugą stronę szli jacyś uczniowie,
więc Draco stanął przy samej ścianie i odczekał chwilę, dopóki
nie znaleźli się w odpowiedniej odległości od niego, by mógł
podjąć wędrówkę w dół.
Harry
nachylił się nad mapą, wysilając swoje zdrowe oko, jakby dzięki
temu mógł zobaczyć coś więcej. Schodami sowiarni szło w górę
kilku Puchonów, a tuż za nimi Ron z Hermioną. Gryfon patrzył ze
zgrozą, jak podpisane ich imionami kropki zatrzymał się niedaleko
Malfoya, zupełnie jakby go wyczuli. Po chwili jednak ruszyli dalej.
Przecież Harry sam im powiedział, że Draco mógł pójść do
sowiarni.
Kropka
oznaczająca Rona podrygiwała wściekle, jakby chłopak tupał po
schodach z irytacją. Hermiona zachowywała się podobnie, podczas
gdy Draco był uosobieniem spokoju i opanowania, poruszając się
bardzo wolno, ale pewnie.
Co
by było, gdyby Ron i Hermiona ściągnęli z Malfoya
pelerynę-niewidkę, zdradzając tym samym jego obecność? Harry
poczuł, że na samą myśl robi mu się niedobrze.
-
To co, idziemy po niego? - zapytał.
Snape
śledził Draco rozeźlonym spojrzeniem, a usta zaciskał w wąską
kreskę.
-
Sądziłem, że to rozumiesz - odparł zagadkowo. - Jak ci się
wydaje, czemu ja tylko patrzę? Nie chcę go denerwować, dopóki
ukrywa się pod twoją peleryną. Jeszcze przypadkiem zdradziłby
swoją obecność i wszyscy by się dowiedzieli, że jest tam, gdzie
nie miał prawa być.
A
zatem mieli czekać, aż Draco do nich wróci... Harry orzekł, że
miało to sens. Malfoyowi nic nie powinno się stać, w końcu miał
pelerynę. Mimo to Gryfon nadal czuł mdłości. Kiwnął głową na
zgodę, gdyż plan Snape'a wydawał się być najlepszym wyjściem z
sytuacji.
Będą
musieli zmyślić jakieś alibi.
Będą
twierdzić, że Draco nigdy nie opuścił lochów, że był razem z
Harrym całe przedpołudnie.
Był
tylko jeden problem. Właściwie dwa, gdyby aurorzy zdecydowali się
użyć Veritaserum.
-
Ron i Hermiona wiedzą, że Draco miał tam pójść - jęknął
Harry, czując, jak żółć podchodzi mu do gardła. W końcu Ron
nigdy się nie krył ze swoimi poglądami, że Draco powinien już
dawno trafić do Azkabanu. - Ja im powiedziałem. Pewnie pomyślą,
że się z nim minęli, ale wiedzą doskonale, że nie był tam,
gdzie powinien być, kiedy wydarzył się ten... wypadek.
Mistrz
Eliksirów wciąż nie odrywał oczu od mapy.
-
Harry, nazwij to po imieniu - skomentował. - To było morderstwo.
-
Boże... - stęknął Gryfon. W końcu nigdy jeszcze nie widział jak
ktoś, na kim mu zależy, popełnia... Nie, nie był w stanie wymówić
tego słowa nawet w myślach.
Snape
uważnie przypatrywał się pergaminowi.
-
Wiesz co, jakoś spokojnie to przyjmujesz - zauważył Harry.
Zastanawiał się, czy Snape doszedł już całkiem do siebie po
odstawieniu krwawnicy. Jednak nie był to dobry moment na zadawanie
takich pytań.
-
Miotanie się w ślepej furii to najgorsza strategia - odrzekł
nauczyciel spokojnie, ale Harry nie był ślepy, przynajmniej na
jedno oko. Widział, jak Snape zaciska szczęki, co mogło jedynie
oznaczać, że był wściekły. Teraz jednak musieli opanować emocje
i skupić się na tym, jak pomóc Draco.
Harry
wiedział, że nie był jedyną osobą w pokoju, która kochała
krnąbrnego Ślizgona.
Chłopak
położył dłoń na ramieniu Snape'a i trzymał ją tak, kiedy obaj
w milczeniu patrzyli na wędrującą po mapie kropkę oznaczającą
Draco Malfoya. Ślizgon wciąż jeszcze nie wydostał się z wieży,
w której była sowiarnia. Takie czekanie na dalszy bieg zdarzeń
było torturą, ale Harry wiedział, że jego ojciec miał rację.
Musieli załatwić tę sprawę jak Ślizgoni. Ujawnienie, że Draco
wymknął się z lochów, oznaczałoby dla niego wyrok śmierci.
Wszyscy przecież wiedzieli o jego bójce z Pansy.
-
Wszystko będzie w porządku - pocieszył ojca, zachęcony tym, że
ten nie odsunął się od niego. Snape nigdy nie był wylewny w
okazywaniu uczuć, i Harry nie miał nic przeciw temu, ale czasem
dotyk drugiej osoby był bardzo pomocny. Dziwne, że to właśnie
Snape go tego nauczył.
Barki
nauczyciela drżały lekko, z żalu lub wściekłości. A może z obu
powodów. Po chwili jednak opanował się i strząsnął dłoń syna
z ramienia, zerkając na niego szyderczo.
-
A zatem panna Weasley musiała po mnie przyjść, bo uderzenie
pozbawiło cię przytomności? - zapytał, wskazując na posiniaczoną
twarz chłopaka.
Harry
miał zamiar odpowiedzieć "tak". Jednak biorąc pod uwagę
to, co Snape powiedział o ewentualnej ślepocie, pominięcie
milczeniem rzuconej przez Draco klątwy nie było chyba najlepszym
pomysłem.
-
On mnie najpierw uderzył, a potem rzucił Petrificus
- wyjaśnił Gryfon.
Mistrz
Eliksirów zacisnął dłonie na mapie.
-
Twoi przyjaciele weszli do mojego mieszkania i zdjęli z ciebie
klątwę? Zdaje mi się, że wszystkie moje zaklęcia ochronne
wymagają gruntownej wymiany.
-
Ale oni nigdy nie weszli do środka - odparł Harry, marszcząc brwi.
- Nie zauważyłeś?
-
Zważywszy na sposób, w jaki się z nimi szarpałeś, zacząłem
mniemać, iż weszli do środka, a ty próbowałeś ich wyrzucić. W
takim razie czemu nie jesteś wciąż pod wpływem klątwy?
-
Eee... - Gryfon właściwie nie chciał ujawniać prawdy, bo wiązała
się ona z kolejną umiejętnością, odróżniającą go od reszty
czarodziejów. Niestety, nie miał drogi ucieczki przed samym sobą.
Był tym, kim był, i wypieranie się tego nie miało sensu. - Ja sam
się uwolniłem spod Petrificusa
- powiedział.
Tym
razem Snape poderwał głowę do góry i spojrzał mu w twarz.
-
Uwolniłeś się...?
Niemal
w tej samej sekundzie, nauczyciel z powrotem wlepił wzrok w Mapę
Huncwotów. Draco posuwał się wzdłuż korytarza na samym dole
wieży, ostrożnie i powoli.
-
No cóż - rzekł Snape, kiedy już otrząsnął się z szoku. - Ma
to pewien sens, biorąc pod uwagę, że jesteś w stanie oprzeć się
Imperiusowi.
-
To nie było tak - mruknął Harry i oparł się o kufer. Bolało go
całe ciało, jakby wyszedł spod kijów. - Widzisz, ja rozpętałem
dziką magię, i strasznie mnie to wyczerpało. Przedtem zawsze
wydostawała się ze mnie na zewnątrz, ale tym razem skierowałem ją
do środka. Początkowo nie było tak źle, ale potem wszystko mnie
rozbolało.
Snape
przesunął mapę tak, by mieć lepszy widok na syna. Położył
chłopakowi dłoń na skroni, tak delikatnie, jakby dotykał fiolki z
najcenniejszym eliksirem. Harry przycisnął czoło do ręki ojca,
czując wielką ulgę na myśl, że wreszcie ma kogoś, na kim może
bezgranicznie polegać.
-
Dzika magia wyjaśnia, skąd ten siniec wokół twojego oka -
powiedział Snape, muskając czubkami palców brzeg opuchlizny tak,
by nie sprawić synowi bólu.
Harry
i tak się wzdrygnął.
-
Siniec?
Jaki siniec?
-
Wielki, granatowo-czarny i obrzmiały - objaśnił Mistrz Eliksirów,
cofając dłoń. - Zupełnie jakby Draco uderzył cię przedwczoraj,
a nie kilkanaście minut temu.
No
cóż, to przynajmniej wyjaśniało reakcję Rona i Hermiony,
aczkolwiek Harry nadal nie miał pojęcia, jakim cudem dzika magia
doprowadziła obrażenie do takiego stanu.
-
Hmmm - mruknął Snape, wycelował różdżkę w syna i zatoczył nią
koło. - Hydratus...
Harry
poczuł, jak w jednej chwili ćmiący ból głowy i stawów ustępuje.
Chłopak zamrugał i miał wrażenie, że od razu lepiej widzi, choć
nadal nie mógł otworzyć podbitego oka.
-
Kiedy piłeś cokolwiek po raz ostatni? - dopytywał nauczyciel.
-
Herbatę przed południem, całkiem niedawno - odrzekł Gryfon z
ulgą, że jego struny głosowe nie sprawiają wreszcie wrażenia,
jakby posypano je piaskiem.
Mistrz
Eliksirów zmarszczył brwi, zerknął na mapę i z powrotem na
syna.
-
Wydaje mi się, że uwolniłeś się spod wpływu zaklęcia,
przyspieszając swój subiektywny czas. Dlatego twoje oko wygląda
tak, jak wygląda, i dlatego byłeś osłabiony z braku wody. W ciągu
kilkunastu minut dla ciebie upłynęło dwa do trzech dni.
-
Ale... to jakieś dziwne - mruknął Harry. - Wtedy na Samhain też
chciało mi się pić. Bardzo. I czułem się wtedy zupełnie
inaczej.
Snape
wzruszył ramionami.
-
Nigdy nie słyszałem o przypadku, by ktokolwiek zwrócił swoją
dziką magię przeciwko sobie. Lepiej tego unikaj. Mogłoby cię to
uszkodzić w sposób nieprzewidywalny.
Chłopak
stwierdził, że ojciec miał pewnie na myśli jego wzrok. A może
dziką magię samą w sobie. Tylko ona mu pozostała, a gdyby ją
utracił... to byłby charłakiem?
Mistrz
Eliksirów skoczył na równe nogi, z mapą w ręku.
-
Draco nie idzie do lochów - wypluł wściekle. - Kieruje się na
błonia. Ten głupi dzieciak ucieka z Hogwartu!
Harry
też wstał, przytrzymując się ręki ojca. Po Hydratusie
było mu zdecydowanie lepiej, ale nadal nie był całkiem sobą.
-
Ron i Hermiona poszli do sowiarni. Draco ich minął, więc pewnie
pomyślał, że zobaczą ciało i zaraz przybędą aurorzy...
-
Nawet jeśli, to i tak nie będzie bezpieczny nigdzie poza granicami
Hogwartu, gdzie byle śmierciożerca może go porwać i dostarczyć
ten smakowity kąsek Voldemortowi - wycedził Snape. - Harry, muszę
po niego iść. Zamów coś lekkiego do jedzenia, a ja sprowadzę go
z powrotem. Jeśli będziesz w stanie, to się zdrzemnij.
-
Mam jeść i spać? - wykrztusił Gryfon. - To chyba jakieś żarty!
Idę z tobą...
-
Nigdzie nie idziesz - warknął nauczyciel, chwytając syna za
ramiona. - Nie możemy pozwolić, by ktokolwiek zobaczył cię w tym
stanie.
-
No to ulecz moje oko! Albo rzuć czar maskujący...
Snape
rzucił mu wściekłe spojrzenie.
-
Nie zamierzam aplikować żadnej magii na twoje obrażenia, dopóki
nie będę miał dość czasu. by się nad tym dogłębnie
zastanowić! Czy ty zdajesz sobie sprawę, że gdybym tak postępował
po Samhain, to nadal byłbyś ślepy?
No
tak, Harry w ogóle o tym nie pomyślał. Tak się przyzwyczaił do
doskonałej ostrości widzenia, że praktycznie zapomniał o tym, co
ojciec dla niego zrobił. Nie mówiąc już o tym, jak wyglądałoby
jego życie, gdyby nie miał nikogo, kto by mu pomógł wyzdrowieć z
ran zadanych przez Lucjusza Malfoya... który mógł się tam czaić
nawet teraz, czekając na Draco po drugiej stronie bariery
antyaportacyjnej.
Harry
wyczuwał, że Snape myśli dokładnie o tym samym.
-
Harry, nie waż się iść za mną! - syknął nauczyciel,
potrząsając chłopakiem za ramiona. - Nie stracę obu moich synów
przez głupotę Draco!
Gryfon
zaśmiał się głucho.
-
Poradzę sobie z Malfoyem. Jedno zaklęcie przez różdżkę i wyślę
go na Marsa.
Wolał
nie wspominać o tym, że Draco zabrał mu różdżkę. Snape nie
byłby zadowolony, oj nie.
-
A jeśli będziemy mieli wizytę Amaelii Thistlethorne? Co wtedy
zrobisz, też wyślesz ją na Marsa? Sądziłem, że już do ciebie
dotarło, iż myliłem się co do twoich snów. Ona faktycznie były
prorocze, i jeśli nie będziemy uważali, to rozwiązanie adopcji
może być następne!
-
Zaryzykuję, żeby uratować Draco!
-
Nie zrobisz tego - mruknął Snape niskim głosem.
-
Dla Draco!
Mistrz
Eliksirów odsunął się nieco.
-
Pomyślże logicznie - warknął. - Jak sądzisz, czemu nie wybiegłem
stąd w pośpiechu? Spójrz na mapę! Draco jest sam na błoniach.
Nie będę się tam mierzył z nacierającym tłumem napastników.
Bez najmniejszego problemu sprowadzę twojego brata z powrotem, o ile
nie pójdziesz za mną, przyciągając tym samym powszechną
uwagę!
Chłopak
powoli skinął głową. To było tak cholernie trudne, stać z boku,
podczas gdy całym sobą wyrywał się do pomocy. Poczuł się jednak
otrzeźwiony. Postanowił sobie już wcześniej, że będzie
dojrzalszy, że będzie się zastanawiał, zanim coś zrobi, i że
nie będzie próbował poradzić sobie w pojedynkę z każdym
problemem. Teraz powinien wprowadzić swoje postanowienia w
czyn.
Zmiana
paradygmatu... szkoda tylko, że o rok za późno.
Gdybym
się zastanowił, zamiast na ślepo pędzić Syriuszowi na
pomoc...
Ta
myśl ostatecznie przywróciła mu rozum. Nie mógł pozwolić, by
jego "przymus pomagania ludziom" mu przeszkodził. Syriusz
zginął, ale Draco będzie ocalony.
-
Dobrze, proszę pana - powiedział, kiwając głową. - Przyrzekam,
że tu zostanę. Znaczy, tato.
Mistrz
Eliksirów najwidoczniej mu nie uwierzył.
-
Jeśli pójdziesz za mną, dasz podstawy plotkom i spekulacjom o
gwałtownym, nieobliczalnym temperamencie Draco...
-
Wiem!
- krzyknął Harry. - Ufam ci, więc idź już! - dodał, lekko
popychając ojca w stronę drzwi. - Zabierz go, zanim przyjdą
aurorzy, zanim Voldemort się zorientuje, że Draco jest sam...
Snape
zerknął przez ramię. ściskając mapę w dłoni.
-
Nie wychodź z mieszkania nawet na chwilę - rzekł twardo. - A jeśli
chodzi o twoje zaufanie...
Gryfon
przygotował się na jakiś niemiły komentarz.
-
Dziękuję - dokończył Snape.
Harry
kiwnął głową, ale jego ojciec już tego nie widział. Rzucił
Abrire
i wyszedł szybkim krokiem.
Gryfon
westchnął i zamknął drzwi, po czym oparł się o nie plecami.
Niczego tak nie pragnął jak tego, by móc pobiec za ojcem. Chciał
razem z nim zatrzymać Draco i razem z nim zabrać brata do
domu.
Jednak
jego intuicja, którą tak chwalił Snape, podpowiadała mu wyraźnie,
że jego rola w ratowaniu Malfoya już się zakończyła. Gdyby
opuścił lochy, mógłby tylko utrudnić, a może nawet uniemożliwić
sprowadzenie Draco z powrotem. Poza tym, powinien udowodnić czynami,
że faktycznie ufał ojcu. Przecież nie był już samotny, zdany
tylko na siebie. Miał kogoś, na kim mógł polegać. Kogoś, kto go
kochał. Kto się o niego troszczył.
Harry
skierował się w stronę swojego pokoju. Usiadł na łóżku i
przyłożył chłodne zawiniątko do oka. Lód nie topniał pod
wpływem ciepła jego ciała, co mogło jedynie oznaczać, że był
nasączony magią. To tylko przypomniało chłopakowi, jak dobrym
czarodziejem był jego ojciec.
Wszystko
będzie w porządku
- powtarzał sobie w myślach. - Na
pewno. Na pewno.
Szkoda
tylko, że sam w to nie wierzył. Snape z pewnością sprowadzi Draco
do domu, co do tego nie było wątpliwości. Co jednak poczną
dalej?
Harry
przymknął oczy, ale to mu nic nie pomogło, gdyż jedyną rzeczą,
jaką widział w swojej wyobraźni, były koszmarne wizje Azkabanu.
NASTĘPNY
ROZDZIAŁ: PERSPEKTYWY
Ten
rozdział też nie widział bety. Dajcie znać, jak znajdziecie
jakieś błędy