ROZDZIAŁ 53: LICZY SIĘ TYLKO KASA
- Dobra, chyba mam już wszystkie – oświadczył Harry pewnego wieczora po kolejnej długiej sesji nad książką przesłaną kilka tygodni wcześniej przez panią Pince. - Jeśli coś pomyliłem, to mnie popraw, dobra?
Draco szybko przybrał swoją typową minę, wyrażającą znudzenie i poczucie wyższości, po czym kiwnął głową.
Ron, który siedział obok, przepisując zdania, tylko burknął coś pod nosem.
Harry posłał mu współczujące spojrzenie. Nie wiedział wprawdzie, jakie postępy Ron poczynił, ale jak dotąd musiał przepisać już z dziewięć tysięcy zdań.
Draco zauważył wzrok Harry'ego i też coś burknął.
Harry stwierdził, że pominie to milczeniem i skupi się na tym, co w tej chwili najbardziej go interesowało: na życzeniu, które dostał od Gryfonów.
- No dobrze – zaczął - więc mamy tutaj: kwiat cebulicy, płatki migdałowca, liście truskawki, liście szałwii, nasiona słonecznika i kwiat irysa.
- Wszystko się zgadza – potwierdził Draco, skinąwszy głową.
- Ale jeszcze nie wszystko wymieniłeś – dorzucił Snape. Harry zerknął w jego kierunku. Mistrz Eliksirów siedział wygodnie na sofie i przeglądał jakieś czasopismo o eliksirach.
- Tutaj nie ma już nic więcej – sprzeciwił się Gryfon. - Co pan miał na myśli?
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się wymownie.
- Do nasion słonecznika coś dodano. Nie polecałbym ich spożywać.
- Są zatrute?
- Nie, byłyby po prostu niesmaczne.
- Nigdy tego nie rozwiążę – jęknął Harry i przybliżył życzenie do twarzy, uważnie przyglądając się nasionom. - Są w innym odcieniu niż normalnie, takie brązowawe, jakby je czymś pokryto... Ale skąd mam wiedzieć, czym?
- Może zapytaj jakiegoś Gryfona – podpowiedział Snape.
- Doradza mi pan, bym oszukiwał?
- By zidentyfikować wszystkie rośliny, przeprowadziłeś gruntowne poszukiwania – oznajmił nauczyciel. - Poradziłeś sobie doskonale, zważywszy na to, że nie jesteś najlepszy z zielarstwa ani z pokrewnej mu dziedziny – eliksirów.
Snape popatrzył znacząco na Rona. Harry'emu wydało się to dziwne, dopóki nie przemknęła mu przez głowę myśl, że ojciec chce mu w ten sposób coś powiedzieć. Zapytaj Gryfona...
- Ron – zagaił Harry nieśmiało – wiesz może, co Ginny i inni zawarli w moim życzeniu?
Rudzielec nie przerwał pisania ani na chwilę, marszcząc brwi w wyrazie koncentracji.
- Ron – odezwał się Harry ponownie, ale bez efektu.
- Panie Weasley – wycedził Snape tonem groźby, aczkolwiek nie mówił głośniej niż jego syn. To jednak wystarczyło.
Ron podniósł wzrok. Spojrzenie miał mętne.
- Tak, proszę pana?
Mistrz Eliksirów spochmurniał.
- Harry cię o coś pytał.
Ron skrzywił się i odparł kpiąco:
- Naprawdę? Bardzo przepraszam, ale nie usłyszałem ani słowa. Czego chciałeś, Potter?
- Na Merlina, byłeś moim najlepszym kumplem przez ostatnie pięć lat! - wybuchnął Harry. - Nie wygłupiaj się i nie mów do mnie „Potter”! Brzmisz zupełnie tak, jak kiedyś Snape i Draco. To chyba powinno ci wystarczyć, żebyś przestał!
- Być może potrzeba mu kolejnego zdania do przepisywania: „Harry ma imię” - podsunął Snape lodowatym tonem.
- Harry – poprawił Ron, sztyletując kolegę oczami. - Czego chciałeś?
- Sądzę, że mnie słyszałeś. Chodzi o życzenie.
Rudzielec nie zaprzeczył. Najwidoczniej przejął się groźbą Snape'a.
- Ono nie jest ode mnie, ani jedna jego część, jasne? - wypluł. - Dlatego nie mam pojęcia, co tam wsadzili. A teraz przepraszam bardzo, ale zostało mi siedemnaście cholernych zdań do przepisania!
Tylko siedemnaście? Harry poczuł, jakby zdjęto mu z ramion wielki ciężar. Mimo tego, że Ron negował jego adopcję, Harry nie był specjalnie szczęśliwy, patrząc, jak dzień w dzień przyjaciel siedzi pochylony nad arkuszem pergaminu i przepisuje zdania. Nieważne, co Snape sądził na ten temat – dziesięć tysięcy to zdecydowanie za dużo. Wypełnienie naznaczonej kary zajęło Ronowi bite cztery tygodnie – a na dodatek powód szlabanu nie był w zasadzie związany ze sprawami szkoły. Ron nie rzucał obelgami na korytarzu ani w klasie. Nie stało się to nawet bezpośrednio w obecności Snape'a. To była kłótnia między przyjaciółmi, nic więcej. Harry nie po raz pierwszy czuł ogarniającą go frustrację na myśl, że jego ojciec nie chciał tego zrozumieć.
- Cieszę się, że już kończysz – powiedział Harry łagodnie. Nie to, żeby Rona interesowało jego zdanie.
- Ja też – odrzekł rudzielec i nie miał na myśli, że wreszcie pozbędzie się kurczu pisarskiego. Chodziło mu przede wszystkim o to, że nie będzie musiał przebywać dłużej w towarzystwie Harry'ego. Wszyscy to doskonale rozumieli.
A jeśli chodzi o bolące dłonie... Harry podszedł do ojca, usadowionego na sofie, i odezwał się:
- Proszę pana, czy mógłby pan znowu rzucić zaklęcie na moje ręce? Minęło już sześć dni i czar zanikł. Dłonie bardzo mnie pieką.
Snape wziął różdżkę i dotknął po kolei wszystkich palców syna, cicho inkantując po łacinie. Po chwili odezwał się:
- Guma arabska, Harry.
- Mam przynieść?
Mężczyzna zaśmiał się ciepło.
- Nie. Mówię o twoim życzeniu. Nasiona słonecznika są pokryte gumą arabską.
- Aha... - Harry rozprostował palce i posłał ojcu promienny uśmiech. - Bardzo panu dziękuję.
Kątem oka zobaczył, że Ron się im przygląda. Kiedy jednak Harry zerknął w jego stronę, rudzielec szybko odwrócił głowę i wbił wzrok w pergamin.
- A zatem – powiedział Harry, sadowiąc się z powrotem przy stole – przy pomocy tej książki od Ginny bez problemu odkryję znaczenie wszystkich roślin.
- To dopiero będzie ciekawe – ironizował Draco. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę twoją minę, gdy to rozwikłasz.
Harry jakoś nie wyobrażał sobie, żeby Ginny, Neville i inni życzyli mu czegoś przykrego, więc pominął komentarz Draco milczeniem. Z pewnością Gryfoni nie wybraliby Snape'a na jego adopcyjnego ojca, ale mniej więcej go zaakceptowali... Jedyne dwie osoby, które nie chciały przyjąć adopcji do wiadomości, były niegdyś najlepszymi przyjaciółmi Harry'ego.
Nie to, żeby Ron zachowywał się nadal jak przyjaciel. Hermiona również... ale ona przynajmniej nie posuwała się aż tak daleko. Starała się chociaż podtrzymać ich relację, choć wciąż sugerowała coś nieprzyjemnego i snuła czarne wizje przyszłości.
- Jaja sobie robisz – powiedział w końcu Harry.
- Bierz się za książkę – odparł Draco. - Sam zobaczysz.
- Profesorze? - zwrócił się Harry do ojca, czując lekki niepokój.
- Twoi przyjaciele wyrazili swoje odczucia bardzo precyzyjnie – odrzekł Snape. Nie brzmiało to najgorzej... gdyby nie to, że nauczyciel był mistrzem diabolicznych podtekstów.
- W takim razie biorę się do roboty – stwierdził Harry i otworzył „Najlepsze życzenia” na rozdziale traktującym o kwiatach cebulicy.
***
Jak się okazało, rozwiązanie zagadki było trudne nawet przy pomocy książki. Nie zawierała ona informacji o wszystkich roślinach, które znalazły się w życzeniu. Harry znalazł tam na przykład płatki słonecznika, ale autor nie wspominał nic o nasionach. Kiedy przeszedł do truskawek, odkrył, że liście tej rośliny oznaczają życzenie szczęścia i powodzenia. Brzmiało to całkiem nieźle. W tym momencie Ron zaszurał pergaminem i oznajmił:
- Skończyłem. Dziesięć tysięcy, profesorze. A teraz, jeśli pan pozwoli, pójdę już...
- Jedną chwilkę, panie Weasley – przerwał Snape.
Ron już prawie wstał, ale słowa nauczyciela sprawiły, że bezwładnie opadł na krzesło.
- Co?
- Od numeru siedem tysięcy dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego przeszedł pan od razu do siedem tysięcy dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego – oświadczył Mistrz Eliksirów tonem maskującym jakąś głęboko ukrytą, złośliwą uciechę. - Pana kara obejmuje całe dziesięć tysięcy zdań.
Harry miał właśnie zaoponować, gdyż uważał to za bezsensowne i małostkowe, ale Ron zdążył już wyciągnąć pióro i szybko naskrobał brakujące zdanie. Właściwie tak było najlepiej. Dzięki temu miał całą sprawę z głowy.
A może nie?
- Już – powiedział Ron z naciskiem i wstał.
Snape poczekał chwilę, po czym odparł:
- Jeśli chodzi o numery osiem tysięcy piętnasty, dwa tysiące czterdziesty siódmy i pięć tysięcy sto czwarty, wszystkie one są kompletnie nieczytelne i dalece wykraczają poza standardy, jakich oczekuję od moich uczniów.
- Ależ profesorze! - wykrzyknął Harry. - Niechże pan będzie rozsądny!
- Potter, nie potrzebuję, żebyś mnie bronił – warknął Ron. Na stojąco wypisał trzy żądane przez Snape'a zdania i z oburzeniem podszedł do nauczyciela, podsuwając mu pergamin pod nos. - Proszę! No i jak, zadowolony... - Tu ugryzł się w język i dodał ze złością: - ...pan jest?
- Niechże się zastanowię przez chwilę, panie Weasley – odparł Snape aksamitnym głosem. Kiedy Harry usłyszał ten ton, był pewien, że zbliża się katastrofa. Tymczasem nauczyciel uważnie studiował zapisany przez Rona arkusz. Po chwili podniósł się i podszedł do regału, zdejmując stamtąd rolki wcześniej zapisanych przez chłopaka pergaminów. Rozwijał je jeden po drugim i dokładnie przeglądał. Harry wiedział, że katastrofa jest tuż, tuż.
Było oczywiste, że Snape nie dokonał jeszcze całej swojej zemsty. Oświadczył bowiem z diabelskim błyskiem w oku:
- Wygląda na to, że we wszystkich dziesięciu tysiącach zdań błędnie przepisał pan słowo „najwyższy” - Mistrz Eliksirów potrząsnął głową z fałszywym współczuciem. - Niestety, panie Weasley, będzie pan musiał przepisać wszystkie zdania na nowo.
Przez chwilę w lochach zaległa bezwzględna, absolutna cisza. Potem Ron eksplodował jak pocisk.
- Nie będę przepisywał wszystkiego od początku! - wrzasnął, a jego policzki przybrały kolor przejrzałego pomidora, z czym nie było mu do twarzy.
- Panie profesorze, to już przesada – odezwał się Harry, zmuszając się, by jego głos brzmiał spokojnie. W końcu Snape bardziej liczył się z racjonalnymi argumentami niż gwałtownymi wybuchami emocji. - Jeśli ortografia ma dla pana takie znaczenie – kontynuował – to niech może Ron poprawi każde zdanie? Tak, żeby nie musiał przepisywać wszystkiego od nowa.
Tym razem Ron nie powiedział mu, żeby się nie wtrącał. Co więcej, patrzył na niego takim wzrokiem, jakby był wdzięczny, że Harry wykorzystuje w jego sprawie swój synowski wpływ.
- Ponieważ zadałem sobie ten trud, by zapisać panu Weasleyowi to zdanie – odrzekł Snape – mógłby przynajmniej postarać się na tyle, by skopiować je poprawnie.
- Przepisałem je dokładnie tak, jak było! - wrzasnął Ron, czerwieniejąc jeszcze bardziej. - Napisałem „najwyższy” tak samo, jak pan! Wiem, bo sprawdzałem! Harry mi podpowiedział, że tam jest błąd, i sprawdziłem! Kopiowałem to, co pan napisał! Mogę to udowodnić!
- Ależ proszę bardzo – odrzekł Snape konwencjonalnym tonem, zupełnie nieprzejęty całą sytuacją. Harry stwierdził, że z pewnością miał ku temu powód. Trudno było uwierzyć, by Mistrz Eliksirów napisał jakikolwiek wyraz z błędem.
Ron zagryzł wargę i zaczął przeszukiwać swoją torbę, wyrzucając wszystko na stół. Harry pomyślał, że ów niewielki skrawek pergaminu musiał się gdzieś zagubić w ciągu tych czterech tygodni, lecz w tym samym momencie z dna sporej skórzanej sakiewki Ron wyjął kawałek papieru i wyciągnął w kierunku Snape'a.
- Widzi pan?
- Sugeruję, by się pan temu przyjrzał – oświadczył Mistrz Eliksirów. - Potem może pan posprzątać ze stołu cały ten bałagan, którego pan narobił, i zacząć od numeru pierwszego.
Ron warknął i obnażył zęby, kiedy przeczytał wypisane przez Snape'a zdanie. Jego twarz spurpurowiała i żyły wystąpiły mu na czoło. Miał minę, jakby był gotów udusić kogoś gołymi rękami.
Kogoś? Wyraźnie było widać, że jego furia skierowana jest na Snape'a.
- Ty pieprzony Ślizgonie! - wrzasnął ochryple. - Na tej kartce było napisane „najwyrzszy”! Przez „rz”! Wiem, bo sprawdzałem! A teraz jest poprawione, bo rzuciłeś na ten pergamin czar, tak żeby zmienił się w tej samej chwili, kiedy skończę przepisywać zdania! Ty wredna, oślizgła żmijo!
- Ron! - krzyknął Harry, przerażony.
- Co, nie wierzysz mi? - ryknął Ron, obracając się w stronę kolegi. - Myślisz, że kłamię? Że jestem tak głupi, że nie odróżniam „ż” od „rz”? Wydaje ci się, że zaufałbym mu na tyle, by nie sprawdzić oryginalnej pisowni, kiedy mi powiedziałeś, że przepisuję z błędem?
- Wierzę ci! - odwrzasnął Harry, bo tak też było. Znał Rona na tyle, że mógł być pewien. - Ale przestań obrzucać Snape'a wyzwiskami, zanim kompletnie się pogrążysz! Coś się wymyśli, jasne?
- Zgadzam się w zupełności – wtrącił Mistrz Eliksirów opanowanym głosem. Harry poczuł, że mu ulżyło, dopóki jego ojciec nie dokończył: - Chodzi tylko o te dziesięć tysięcy zdań.
Cóż, to by było na tyle, jeśli chodzi o wyzwiska, stwierdził Harry.
- Jest pan naprawdę podły – oznajmił konwersacyjnym tonem.
- Właśnie! - przytaknął Ron, ale ucichł, kiedy Harry rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
Snape uniósł brwi.
- Jak mniemam, powiedziałem ci wcześniej, co moim zdaniem najskuteczniej pouczy pana Weasleya. Osiągnięte przez niego rezultaty są wysoce niezadowalające. Twój przyjaciel najwyraźniej niezbyt wiele się nauczył w ciągu ostatnich paru tygodni.
- Ron – powiedział Harry – przyznaj, że ci przykro, dobra? Powiedz, że wiesz doskonale, że on nie zrobił mi nigdy żadnej krzywdy. Wiesz bardzo dobrze, że tak było. To, co o nas mówiłeś, było ohydne. A teraz przeproś, i to szczerze!
Grdyka Rona poruszyła się nerwowo. Cokolwiek przełknął, musiało to być całkiem duże. Jak się okazało, chłopak przełknął swoją dumę.
- Przepraszam, panie profesorze – wykrztusił, wbijając wzrok w podłogę. - Ja... to, co powiedziałem o panu i o Harrym... że wie pan co... Wiem, że nigdy tak nie było. - Kiedy Snape w żaden sposób nie zareagował, Ron dorzucił panicznie: - Już nigdy nic takiego nie powiem! Do nikogo!
- Jestem pewien, że nie – odrzekł nauczyciel jedwabistym głosem. - Nikt by tego nie zrobił po dwudziestu tysiącach zdań. A teraz proszę sprzątnąć wszystko ze z stołu i zabrać się do pracy!
- Niech pan przestanie! - krzyknął Harry w tym samym momencie, gdy Ron wrzasnął:
- Nie zrobię tego!
Snape odpowiedział temu ostatniemu, unosząc znacząco brew:
- Nie zrobisz? To dość jednoznaczna wypowiedź pod adresem twojego nauczyciela. Nie zrobisz... Cóż, panie Weasley, jak mniemam regulamin Hogwartu jasno określa konsekwencje takiej sytuacji. Oczywiście ma pan absolutne prawo odmówić wykonania kary. Ja zaś mam prawo pana wydalić i nie zawaham się ani przez chwilę.
- Nie zrobiłby pan tego – zachłysnął się Ron, i Harry również.
- Czyż właśnie nie oznajmiłem, że to dokładnie zrobię? - zapytał Snape. - Zdaje mi się, że oznajmiłem to dość jasno.
- Przecież to nie fair! - krzyknął Harry. - On już poniósł karę!
- W żadnym wypadku nie poniósł konsekwencji w tym sensie, jaki miałem na myśli – odparł spokojnie Snape, a kąciki jego ust powędrowały nieznacznie do góry. - Czy się zgodzi, czy nie, zależy od niego. Jednak otwarte nieposłuszeństwo jest jedną z tych rzeczy, które nie będą tolerowane w najważniejszej angielskiej szkole magii.
- Dobra, niech mnie pan wywali! - warknął Ron, waląc pięścią w stół i zgarniając swoje rzeczy do torby. - Mam to w nosie. Fredowi i George'owi wiedzie się całkiem nieźle i bez tego kretyńskiego świstka ukończenia szkoły, więc i ja sobie poradzę!
Chłopak pomaszerował w kierunku drzwi.
- Żeby mieć jakąś sensowną pracę, musisz zdać owutemy! - zawołał Harry.
- Jasne, ostatnimi czasy ty i moja mama zgadzacie się niemal we wszystkim, co nie? - zadrwił Ron. - Powiem tyle: Fred i George mieli rację. Mieli na tyle honoru, że nie pozwolili Umbridge dłużej po nich deptać! A ja mam na tyle szacunku dla siebie i Gryffindoru, żeby nie pozwolić na to jemu!
Drzwi zaczęły się otwierać i Ron szarpnął za klamkę, prawie wyrywając je z zawiasów.
- Poczekaj – powstrzymał go Harry. - Coś się wymyśli! Napiszę za ciebie trochę tych zdań!
- Obawiam się, że nie – wtrącił Snape chłodno. - Esprit de corps to dobra rzecz, ale w tym wypadku nie możesz nauczyć się za pana Weasleya jego lekcji.
- Niech pan posłucha. Wiem, że go pan nienawidzi, ale...
- Panie Potter – odparł Mistrz Eliksirów lodowatym tonem, niedopuszczającym sprzeciwu. - Mimo iż jest pan moim synem, nie oznacza to, że może mnie pan dowolnie krytykować, zwłaszcza w obecności osób trzecich. Istnieje coś takiego, jak podstawowy szacunek do rodzica.
- Wychodzę, zanim rzucę jakieś Niewybaczalne! - wypluł Ron i pobiegł korytarzem, nie zadając sobie nawet trudu, by zamknąć drzwi.
Snape zrobił to jednym spokojnym ruchem różdżki.
Harry wziął głęboki oddech.
- No dobra, Rona już nie ma, więc wyjaśnijmy to sobie. Co pan do cholery robi? Nie może pan wyrzucić Rona!
- Ależ mogę – odrzekł nauczyciel powściągliwie.
- Ron zrobił mnóstwo dla tej szkoły – stwierdził Harry pewnym tonem. - Dumbledore nigdy się na to nie zgodzi.
- Doprawdy? Zatem przyjrzyjmy się faktom – odrzekł Snape, posyłając synowi krzywy uśmiech. - Po pierwsze, Ronald Weasley nie jest przyszłym zbawcą świata czarodziejów, którego należy za wszelką cenę chronić przed niebezpieczeństwem. Zdecydowanie nie jest on nietykalny. Po drugie, w sposób karygodny obrzucił inwektywami jednego z członków kadry, i to w obecności innych uczniów. Wprost szokujące zachowanie. Po trzecie, okazałem dość rozsądku i zaproponowałem alternatywne wyjście oprócz wydalenia. On jednak odmówił poniesienia konsekwencji.
- To „alternatywne wyjście” to bujda i doskonale pan o tym wie! - krzyknął Harry. - Co więcej, Ron nie rozsiewał przecież tych komentarzy po całej szkole! To działo się tylko tutaj i tylko raz! Potem już trzymał buzię na kłódkę! Zresztą i tak nikt mu nie wierzył, więc pana reputacja czy też kariera nie poniosły żadnego uszczerbku!
- Jego komentarze same w sobie były i tak oszczerstwem.
- Jeśli chciałby pan wyrzucić każdego ucznia, który kiedykolwiek pana zniesławił, to połowa szkoły znalazłaby się za drzwiami! Wszyscy myśleliśmy, że jest pan potworem, wrednym draniem pomagającym Voldemortowi! A pan robił wszystko, by potwierdzić to mniemanie, nic więc dziwnego, że pana oczernialiśmy!
- Jak sam powiedziałeś, to było zamierzone. Manipulacja dla potrzeb Zakonu. Każdy człowiek dość inteligentny, by wyciągać jakiekolwiek wnioski, musiał dojść właśnie do tego.
- To się zaczęło dużo wcześniej, zanim Zakon zaczął ponownie działać! A jeśli już mowa o Zakonie, to Weasleyowie się do pana dobiorą, jeśli wyrzuci pan Rona. I Dumbledore tak samo! - Harry założył ręce na piersi i zmierzył ojca triumfalnym spojrzeniem.
Mistrz Eliksirów w najmniejszym stopniu nie wyglądał na zaniepokojonego. Nawet nie podniósł głosu, choć jego ton był nieco ironiczny.
- Zapewniam cię, że dyrektor zgodzi się z moimi argumentami, nieważne co Artur i Molly Weasleyowie będą mieli do powiedzenia. Bardzo ciężko pozyskać Mistrza Eliksirów do szkoły. Niewielu z nich ma cierpliwość do dzieci...
- Tak, włączając w to pana!
Snape zupełnie zlekceważył to wtrącenie.
- Albus Dumbledore potrzebuje mnie o wiele bardziej niż jakiegoś mało ważnego pracownika z Urzędu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli.
- Rozumiem, rzeczywiście ma pan prawo wyrzucić Rona – przyznał Harry, stając przed ojcem. - Ale proszę – dodał błagalnym tonem – niech pan tego nie robi. Ze względu na mnie. On jest moim przyjacielem.
- On – odparł Snape z naciskiem – wcale nie jest twoim przyjacielem.
- Owszem, jest, ale nie o to chodzi. Liczy się to, że ja jestem nadal jego przyjacielem. - Harry położył dłonie na ramionach ojca. - Dlatego proszę. Będę błagał, jeśli pan chce. Proszę, żeby nie wyrzucał pan Rona. Ze względu na mnie. Proszę.
W oczach Snape'a zabłysło na kształt żalu i Harry wiedział już, jaka będzie odpowiedź.
- Nie ty będziesz o tym decydował – odparł nauczyciel i odsunął się od syna. - Nie pozwolę na otwarte nieposłuszeństwo. A teraz wybacz, ale czekają na mnie dokumenty do wypełnienia w związku z tą sprawą.
Kiedy mężczyzna podszedł do kominka i zniknął w płomieniach, Draco wybuchnął szalonym śmiechem.
***
- Zamknij się! To nie jest zabawne! - wrzasnął Harry.
- To jest kurewsko zabawne! - odparł Draco, wciąż rechocząc. - Ten wredny gówniarz powinien być wywalony już wtedy, kiedy rzucił na mnie zaklęcie, od którego rzyga się ślimakami. Ale nie, wszyscy stwierdzili, że dostateczną karą było odpalenie zaklęcia w niego samego. Czekałem na tę chwilę od lat!
Harry spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, ale Draco to nie powstrzymało.
- Zastanawiam się, czy skrzaty przyniosą trochę szampana, kiedy powiem, że coś świętujemy – zastanawiał się.
- Jesteś okropny! - krzyknął Harry.
- To przez własną gryfońszczyznę wpakował się w kłopoty – odparł Malfoy, krztusząc się ze śmiechu. - Cały ten upór, że życie powinno być fair. Cóż, nie jest! Gdyby było, nie musiałbyś przez tyle lat mieszkać z ludźmi, którzy cię nienawidzili, a ja nie utraciłbym większości swoich pieniędzy w chwili, gdy zdecydowałem się zerwać kontakty z moim ojcem. Weasley musi dorosnąć. Kurde, każdy kto ma odrobinę oleju w głowie napisałby kolejne dziesięć tysięcy i miał to z bańki. Jeśli jest on na tyle głupi, że rezygnuje z wykształcenia, to znaczy, że od początku był za głupi, by tutaj trafić!
- Ron nie zasłużył na to, co postanowił Snape!
Coś zabłysło w oczach Draco. Coś paskudnego.
- Chcesz porozmawiać o tym, na co ludzie zasługują? A co z tym, na co Severus zasłużył? Uwierzyłeś Wiewiórowi, a nie jemu!
- Wcale nie! Snape nie zaprzeczył, że pergamin był zaczarowany!
- Trzymałeś stronę Wiewióra przeciwko swojemu ojcu i opiekunowi domu! - wrzasnął Draco, stając przed Harrym twarzą w twarz. - Całe twoje zachowanie w związku z tym szlabanem było obrzydliwe od samego początku! Straciłem już rachubę, ile razy namawiałeś Severusa, żeby zmniejszył Weasleyowi karę!
- Bo to było nierozsądne!
- Doprawdy? Ty idioto, to było łagodne. Severus łaskawie pozwolił Weasleyowi przepisywać zdania, zamiast od razu go wywalić. Jak myślisz, dlaczego? Dlatego, że Wiewiór jest moim wielkim przyjacielem? Harry, do kurwy nędzy, Severus zrobił ci wielką przysługę, a ty co? Przez tyle dni kłóciłeś się z nim, rzuciłeś mu w twarz, że jest podły, i na sam koniec nie stanąłeś w ogóle po jego stronie!
- Stanąłem po stronie, którą uważałem za słuszną! - odwrzasnął Harry. - Dziesięć tysięcy zdań to cholernie mściwe, ot co!
- Doprawdy? Jak myślisz, co stałoby się ze mną, gdybym zasugerował, że McGonagall pieprzy się z uczniami w czasie wolnym?
Harry oniemiał, a Draco kiwnął ponuro głową, widząc jego minę.
- Rozumiesz już? - zakpił. - Wyobrażasz sobie, że kazałaby mi po prostu przepisywać zdania?
- Nie – przyznał Gryfon.
- Sam widzisz – kontynuował Draco. - Ze względu na ciebie Severus starał się być łagodny. Nie obwiniam go, że stwierdził w końcu, że nie było warto. Przedłożyłeś Weasleya nad człowieka, który zmienił całe swoje życie, żeby ci pomóc i przyjął cię pod swój dach! Nie zasługujesz, by być jego synem!
- Jesteś po prostu zazdrosny – prychnął Harry.
- O ciebie? - rzucił Malfoy jadowicie. - O Gryfona, który jest tak tchórzliwy, że trzeba go przekupywać wszelkimi możliwymi sposobami, żeby spróbował użyć swojej magii? Mogę się poparzyć! - powtórzył wysokim, piskliwym głosem słowa Harry'ego. - Taaa, jestem zazdrosny. Naprawdę nie marzę o niczym innym, jak tylko zmieszać Severusa z błotem za każdym razem, gdy będę miał szansę! Chciałbym być tak głupi, żeby przez kilka tygodni nie potrafić zidentyfikować kilku roślin, i tak żałosny, żeby zwierzać się pieprzonemu wężowi, zamiast zaufać ojcu, dla którego jestem wszystkim...
- Zamknij ryja! - wrzasnął Harry, mocno dotknięty tą krytyką. - Oczywiście, że jesteś zazdrosny! Sam powiedziałeś, że kiedy wpakowałeś się w kłopoty, Snape pomógł ci się upełnoletnić, podczas gdy mnie adoptował! Nie możesz znieść, że wybrał mnie zamiast ciebie, i tyle!
- Owszem, wybrał ciebie! - warknął Draco. - I jakoś się z tym pogodziłem! Ale rzygać się chce, że po tym wszystkim stajesz po stronie Weasleya! Harry, do kurwy nędzy, czy tylko on się dla ciebie liczy?
- A co się liczy dla ciebie, Malfoy? Kasa! Właśnie tak. Liczy się tylko i wyłącznie kasa!
Draco zacisnął pięści.
- Jak możesz tak mówić? Straciłem mnóstwo kasy właśnie dlatego, że stanąłem po twojej stronie, Potter!
- Ale mi strata! Doskonale wiedziałeś, że zostanie ci jeszcze całkiem niezła kupka! - palnął Harry. - Wiem o twoim funduszu powierniczym, tym, nad którym masz na razie tylko nominalną kontrolę. I to właśnie kasa liczy się dla ciebie przede wszystkim! O mało się nie zadławiłeś, kiedy pomyślałeś, że oddałem Snape'owi całą swoją skrytkę! A nawet jak się dowiedziałeś, że dałem mu tylko klucz, żeby go przechował, dopóki nie dorosnę, i tak stwierdziłeś, że chyba padło mi na mózg!
- Pewnie, przecież to było cholernie głupie!
- Tak uważasz, bo tylko kasa się dla ciebie liczy!
- To nieprawda! Przecież wiesz, jak teraz żyję, co wybrałem! Severus wie...
- Powiem ci, jakie jest zdanie Severusa – przerwał Harry lodowatym tonem. - On wie doskonale, że w mgnieniu oka zostawiłbyś go dla kasy. Jak sądzisz, dlaczego cię nie adoptował? Magourzędniczka mu to doradzała. Niemal żądała. I Snape się nie zgodził.
Draco zamrugał z zaskoczenia i oklapł bezwładnie, jakby ktoś wydusił mu powietrze z płuc.
- Nie... nie wierzę w to – zaprzeczył cichym głosem. - Ty... zmyśliłeś to.
- Powiedział, że wie, że wolałbyś zachować swoją stertę galeonów, niż zostać jego synem!
- Harry! - krzyknął ktoś za jego plecami. Harry obrócił się na pięcie i zobaczył ojca wychodzącego z kominka. Kłótnia była tak gwałtowna, że chłopak nie usłyszał trzasku płomieni. Ogień wystrzelił w górę po raz ostatni i zgasł.
Harry skulił się, zastanawiając się gorączkowo, ile Snape mógł usłyszeć z tej wymiany zdań. Jak się okazało, usłyszał wystarczająco wiele.
- Pięćset punktów od Gryf... - zaczął podniesionym głosem, ale zaraz przerwał.
- Nie! Przestań! - wrzasnął Draco i rzucił się do przodu. - Nie odbieraj punktów, bo połowę straci Slytherin!
- Racja – zgodził się Snape i zniżył różdżkę, ale tylko na moment. - Ależ, ależ. Ciekawy dylemat. Jednakowoż pan Potter nie jest jedynym Gryfonem, który wyjątkowo mnie rozczarował dzisiejszego wieczoru. Jak mniemam, znalazłem odpowiednie rozwiązanie – warknął i spiorunował Harry'ego wzrokiem. - Pięćset punktów od Gryffindoru za sprawą Ronalda Weasleya!
Harry był wściekły, że Snape wykorzystał aferę z Ronem w ten sposób.
- Zupełnie jak dziesięć tysięcy zdań, nieprawdaż? Czy w ogóle stosuje pan jakieś kary, które nie są śmiesznie przesadne?
- Do śmiechu ci? - zapytał Snape lodowatym tonem, przepełnionym obrzydzeniem. - Wygląda na to, że źle cię oceniłem. Jak śmiałeś mówić w ten sposób do Draco!
- Ma pan na myśli, jak śmiałem mówić prawdę?
- To twoja prawda, nie moja – zripostował Snape. - Harry, czy ja powiedziałem, że on wybrałby pieniądze? Czy w ogóle dałem mu wybór?
- Nie, bo wiedział pan doskonale, co on wybierze!
- Nie dałem mu żadnego wyboru, bo tak było dla niego najlepiej, ty półgłówku! Zależy mi na nim tak samo, jak na tobie, co jednak postanowiłeś pominąć!
Półgłówku, nie głupi dzieciaku. To zabolało. Jednak Mistrz Eliksirów nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Co więcej, informacja o należącym do Draco funduszu powierniczym była wysoce poufna, ujawniona tylko w kontekście naszego prywatnego wywiadu! Wiesz doskonale, że spodziewałem się, iż potraktujesz to z należytym respektem! A ty nie tylko o tym rozpowiadasz, ale na dodatek przypisujesz mi motywy, których nigdy nie miałem! Zdradziłeś moje zaufanie!
- Powiedział, że jestem głupi! - poskarżył się Harry. - I że nie zasługuję, by być pana synem!
- W tym momencie to prawda – odrzekł Snape szorstko. - Okazałeś się horrendalnie głupi i faktycznie nie zasługujesz, by być moim synem.
Chłopak stał jak wryty, czując, że coś w nim umiera na dźwięk tych słów.
- Profesorze...
- Nie! - zagrzmiał Mistrz Eliksirów, sztyletując go wzrokiem. - Ani słowa więcej. Tego, co powiedziałeś Draco, nie da się w żaden sposób usprawiedliwić!
- Ale...
- Zejdź mi z oczu – rozkazał Snape nieco cichszym głosem. Harry jednak był przerażony. Łatwiej znosił wrzaski i obelgi. Przyzwyczaił się do nich w ciągu wielu lat styczności z wujem Vernonem. Jednak ten lodowaty, śmiertelnie cichy głos brzmiał, jakby nauczyciel nie przejmował się dłużej jego istnieniem. To było gorsze. O wiele, wiele gorsze.
Harry odchrząknął cicho.
- Panie profesorze?
- Harry, natychmiast. Zejdź mi z oczu. Nie chcę cię widzieć.
Nigdy więcej.
Te niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, prawie że namacalne. Harry czuł, jak pod ich ciężarem rozpada się to, co budowali przez ostatnie kilka miesięcy.
Chłopak poszedł do swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi, po czym wdrapał się na łóżko i ukrył pod kołdrą.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: ZEJDŹ MI Z OCZU