"Nieprzemyślane"
by Urwena
Ruda dziewczyna próbowała udaremnić atak fioletewowłosego przeciwnkia. Jednak atakujący był silniejszy, na jego usta wstąpił złośliwy uśmiech. Dostrzegła to.
"Zginiemy... Zginiemy! Ale trzeba walczyć..."- myślała sobie w duchu
-Do końca!- zakończyła, krzycząc ile sił miała jeszcze w płucach. Jej ostatni atak nie przyniósł żadnego skutku.
I już szła na pewną śmierć, kiedy przed nią pojawił się jej towarzysz, blondwłosy szermierz w błękitnej zbroi. Stanął między nią a nim pewny siebie, jego nogi ciążyły mu bardzo, ale on to jej obiecał. Obiecał, że ją ochroni.
-Lina, uciekaj.
-Nie... Nie!
-Masz wiać stąd natychmiast. Ja się zajmę mazoku.
-Ale...
-Spływaj!
Nie odwracając się pobiegła wprost przed siebie. Nie chciała na to patrzeć. Nie miała odwagi.
Tymczasem mazoku zmierzył szermierza. Prychnął pogardliwie.
-Nie jesteś dla mnie przeciwnikiem.
-Może. Ale ja coś komuś obiecałem...
Wyciągnął miecz. Zaatakował z całej siły. I wtedy ich obu oślepił blask.
--------------------------------------------------------------------------------
Ruda natychmiast przybiegła na miejsce zdarzenia. Mazoku tam już nie było. Gourry leżał na ziemi. Okropna myśl przeszła przez jej umysł, ale się przełamała i podeszała by sprawdzić czy chłopak ma puls. Ku jej uldze miał.
--------------------------------------------------------------------------------
Poruszył się na łóżku. Otworzył oczy. Coś mu w tej scenie bardzo się nie podobało...
-Gourry! Jak dobrze, że się obudziłeś!- krzyczała do niego ruda czarodziejka. Na jej głos raptownie zerwał się z łóżka, jednak dotkliwy ból głowy sprawił, że natychmiast opadł na poduszki.
-Czemu nic, nie mówisz?
Milczał.
-No, to może lepiej jeszcze wypocznij. Jak będziesz głodny, to zejdź na dół. Okej, Gourry?
Wyszła.
"W końcu. Co to wszystko do jasnej cholery znaczy!? Jaki Gourry? O co chodzi? Jeszcze ta głowa mnie tak boli... Boli... Nie, to nie może być prawda. To NIE MA PRAWA być prawdą..."
Wstał i podszedł do lustra. Spojrzał w nie. Pobladł i bezsilnie opadł na łóżko.
-Jak to się stało?
--------------------------------------------------------------------------------
Fioletowowłosy klęczał przed kobietą na tronie.
-Xellosie nie wiem jak do tego mogło dojść, ale nie wykonałeś swojej misji.
-Misji? Jakiej misji?
-Czy ty ze mnie kpisz? Nie podoba mi się twoje zachowanie. Masz karę!
Znalazł się w ciemnej celi...
"O co chodzi? Xellos? I co to za ciuchy? Czy to znaczy... Ale jak?"
--------------------------------------------------------------------------------
Siedział na krześle, tępo wpatrując się w okno. Dłońmi uchwycił swoją głowę...
"Czy to już koniec? Chcę to odwrócić. Natychmiast."
Usiłował wymyślić coś, co by mu pomogło. Ale zamiast tego zaśmiał się. Był to śmiech zimny i straszny.
-Przecież w tym ciele też mogę namieszać... A w międzyczasie przemyśleć jak odzyskać swoje własne ciało.
W tym momencie do pokoju wparowała Lina.
-Gourry! Już jesteś zdrowy, możemy iść. Swoją drogą to bardzo dziwne, że w potyczce z Xellosem ci sie nic nie stało... Ale jak to zrobiłeś?
-To tajemnica.^^- złapał się na własnym przyzwyczajeniu, nie dał tego po sobie poznać, ale wpadł w lekki popłoch
-Ha, ha, ha, ale śmieszne! Mógłbyś nie udawać tego kretyna? On chciał przecież nas zabić.
-Racja.
Zbliżył się do niej.
-Lina?- odwróciła się do niego
-No?- pocałował ją, już od dawna miał na to ochotę, ta dziewczyna miała w sobie ikrę i to na niego działało. Odepchnęła go.
-Co to miało być?
-Nie chciałaś tego?
-Nooo... Niby taaak. Ale ty nigdy nie... ten.
-Aha, rozumiem. Żegnaj Lino.
Wyszedł z pokoju, zostawiając dziewczynę samą. Nie miała pojęcia o co chodzi szermierzowi. Zaczęła się o niego bać. Wybiegła z gospody.
-Heeej! Gourry, a ty dokąd?
-Nie chcesz ze mną być, prawda?
-Nie, nie, to nie tak. Tylko... Tylko zrobiłeś to tak nagle. Nie byłam przygotowana.
-Człowiek nigdy nie jest na nic przygotowany.
To zdanie wprawiło ją w osłupienie. Gourry jeszcze nigdy nie sypnął tak inteligentnym sformułowaniem.
-Może jeszcze poleżysz, wykurujesz się?
-Ale ja czuję się świetnie!
-Napewno? Zachowujesz się jakoś dziwnie.
-To przez tą walkę.
Szli w milczeniu. Włożył rękę do kieszeni. Coś w niej było. Wyciągnął jakiś amulet. Spojrzał ze zdziwieniem.
-Co tam masz?
-Dokładnie to nie wiem^^
-Jak zwykle.
Wyrwała mu z rąk mały kamyczek. Był przezroczysty, a na nim były wygrawerowane jakieś runy i kilka gwiazedk.
-Gourry, mówiłam ci, żebyś tego nie brał! Czy ty tak na dobrą sprawę wiesz, co to jest?
-Nie.- ruda westchnęła
-Właśnie. To amulet, a właściwie starożytny artefakt, pojawiający się w wielu księgach, ale nikt z ludzi nie wie do czego służy. Nazywa się Permutatio*. Może być niebezpieczny dlatego mówiłam, żebyś nie brał... No ale jak go wziąłeś i nic się nie stało, to może go komuś opchniemy.
Schowała kamień do kieszeni. Udał, że go to nie bardzo obchodzi. Ale Lina przez swoją wypowiedź dała mu więcej, niżby przypuszczała.
"No ładnie Permutatio... Ślicznie. Kamień zamiany. To wszystko przez tego półgłówka! Żeby go jasna chlera! Ale... No tak tylko my, mazoku znamy ten sekret, bo my go stworzyliśmy. I nam nic się stać nie może... Co za okazja... Zellas będzie zadowolona"
--------------------------------------------------------------------------------
Dogonił dziewczynę. Ta stała, nie poruszając się. Spojrzał przed siebie i zrozumiał dlaczego. Przed nia stał...
-Xellos! Znowu tu przlazłeś?! Chcesz znowu w skórę od Gourryego?
Fioletowwłosy patrył na nią ze łzami w oczach.
-Lina, ale to ja, Gourry!
-Wiesz, takie banały mi tu opowiadać to wstyd. Przecież widzę, że to ty, podły mazoku! Taka głupia nie jestem!
-Ale Lina, to naprawdę ja. Uwierz mi. Chcę cię ochronić. A on,- wskazał na szermierza -on chce cię zniszczyć.
-Co to za głupoty. Ja to ja i nikt inny. Lina, czy mu pomóc, wygląda na słabego, więc...- powiedział szermierz, wyciągając miecz.
-Nie, zrobię to sama.
Zbliżała sie do niego z nienawiścią w oczach, szepcząc słowa zaklęcia, tego strasznego zaklęcia, którym zawsze straszyła swojego towarzysza, a nigdy go nie zraniła. A teraz...
-Lina! Lina!!! Nie rób tego ta ja, Gourry!!! Ten głupek, z którym włóczysz się po świecie już kupę czasu! To naprawdę ja!!!
-Dragu Slave!
-LIIIIIINAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!- okrzyk został zagłuszony przez wybuch.
Wycierała o siebie dłonie, gdy zobaczyła, że szermierz leży na ziemi i słania się z bólu.
-Gourry! Gourry, co ci jest?
-Doigrałaś się Lino Inverse. Zabiłaś własnego ukochanego.
-C-co ty gadasz?
-To nie był Xellos.- wyszeptał jej do ucha, pobladła, blondyn miał taki zimny głos jak... jak... -Tak, to ja jestem Xellos. Ten kamień, który wziął ten kretyn sprawił, że w potyczce ze mną zamieniliśmy się ciałami...
-Kłamiesz!
-Naprawdę? A niby w jakim celu? Moja rasa stworzyła ten kamień, aby sprawiać ból ludziom... Udało mi się. A teraz decydujący cios.
Wstał i przebił ciało mieczem. Zakrwawiony trup padł na ziemię.
-NIIIIIIIIIEEEEEEEEEE!!!!!!!!!- zapłakała gorzko
Siedziała przy ciele swojego ukochanego bez ruchu juz kilka godzin, nagle jakaś postać pojawiła sie przed nią.
-Przepraszam, zapomniałem o czymś...- to Xellos stał w swej własnej osobie przed nią, uśmiechając się jadowicie, rzuciła mu kamień -Dziękuję.
-Nadzejdzie dzień, że ja cię zniszczę. Pożałujesz wtedy, że się kiedykolwiek narodziłeś...
Te słowa nie wywarły na nim żadnego wrażrenie, bo co niby mu mogła zrobić jedna, mała, będząca na skraju załamania nerwowego młoda kobietka. Zniknął. Ona natomiast pogrążyła się w swoim własnym smutku i poczuciu winy.
Sprawiło mu to niezawykłą przyjemność, Lina Inverse zabiła z zimną krwią osobę, którą kochała najbardziej na świecie. Był to dla niej cios większy niż gdyby sama miała umrzeć...
Koniec!!!
*premutatio- z łaciny (a jakżeby inaczej XD) wymiana, zamiana
Uwagi:
urwena@o2.pl